Operacja zamekChociaż decyzją o przystąpieniu do odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie partia chciała poprawić swój zszargany Grudniem 1970 wizerunek, zapał społeczeństwa był autentyczny. W latach 1971–1984 zebrano na odbudowę Zamku ponad miliard złotych, 800 tys. dolarów i ponad 6899 darów rzeczowych. To było prawdziwe pospolite ruszenie. Jest marzec, rok 1947. W Biurze Odbudowy Stolicy (BOS) powstaje Pracownia, W-Z, której zadaniem jest zaprojektowanie trasy wschód–zachód, wówczas sztandarowej inwestycji Polski Ludowej. W tym samym BOS już od czerwca roku 1945 funkcjonuje Pracownia Odbudowy Zamku. Dla związanych z nią ludzi jego odbudowa jest oczywista, czekają tylko na decyzję władz. Ale nie bezczynnie. Nim zaczęła się budowa trasy, która weszła na Stare Miasto, konserwatorzy oznaczyli swój teren i z zachowanych w Muzeum Narodowym autentycznych kamiennych elementów zmontowano jedną z bram Zamku – Bramę Grodzką.
Masy chcą używać 1 maja 1949 roku, gdy na budowie trasy robotnicy i junacy ze Służby Polsce bili rekordy kolejnych norm, architekci z Pracowni W-Z przekazali Biuru Politycznemu PZPR memoriał w sprawie Zamku. W ich wizji powinien być odbudowany w przedwojennym kształcie, w środku zaś powstać winno Muzeum Kultury Polskiej, jako „niezbędny czynnik wychowania socjalistycznego”. Miał to być kompleks składający się z Muzeum Historii Polski, Muzeum Historii Kultury Polskiej, Muzeum Kultury Polski Ludowej (o powierzchni dwa razy większej niż poprzednie), Instytutu Kultury Ludowej. Na głównym dziedzińcu miały się odbywać festiwale ludowe, a u podnóża Zamku, nad Wisłą, miał być park. Ludowy, rzecz jasna. „Masy chcą używać zamku, zamku oddanego do ich dyspozycji. Masy te chcą widzieć zamek królewski, główny element całego pięknego zespołu trasy W-Z, brak, którego odczuwają jak ciężkie kalectwo” – przekonywali autorzy memorandum. Oczywiście nie obyło się bez zasięgnięcia opinii architektów Kraju Rad. Rozmawiano z nimi w styczniu 1949 roku w daczy pod Moskwą. Radzieccy towarzysze obejrzeli makiety, wysłuchali referatu Józefa Sigalina, ówczesnego naczelnego architekta Warszawy i jednego z autorów projektu trasy W-Z i pomysł odbudowy Zamku przyklepali. (Oficjalnym celem wizyty Sigalina było zamówienie schodów ruchomych dla trasy W-Z). W połowie czerwca zapadła oczekiwana przez zwolenników odbudowy Zamku decyzja – Biuro Polityczne KC PZPR postanowiło, że Zamek zostanie odbudowany na siedzibę prezydenta i na pałac kultury. Dalej poszło szybko – Rada Ministrów podjęła uchwałę, która jako projekt rządowy trafiła pod obrady sejmu, a ten przyjął ustawę głoszącą m.in. „Sejm Ustawodawczy wzywa Rząd do: 1) dźwignięcia z ruin Zamku Warszawskiego z przeznaczeniem go na siedzibę najwyższych władz Polski Ludowej i ośrodek życia kulturalnego szerokich mas ludowych”. Ustawę przyjęto 2 lipca 1949 roku. Nazajutrz Bolesław Bierut, który w PZPR rozprawiał się z odchyleniem narodowo-socjalistycznym, na konferencji „Sześcioletni plan odbudowy Warszawy” rozprawił się z kosmopolityzmem i formalizmem w architekturze. „Nowa Warszawa nie może być (…) poprawionym jedynie powtórzeniem przedwojennego zbiorowiska prywatnych interesów kapitalistycznego społeczeństwa” – grzmiał. Architekci byli już przygotowani – na czerwcowej naradzie aktywu partyjnego to, co trzeba było potępić – potępili, przyjęli dogmat o realizmie socjalistycznym, jako obowiązującej metodzie twórczej, zgodzili się, że źródłem natchnień jest skarbiec architektury radzieckiej. Zapowiedzieli też twórcze podejście do materii zabytkowej. Pracownia W-Z raportuje ówczesnemu wiceministrowi budownictwa, że o kształcie odbudowanego Zamku będą decydować nie „zabiegi konserwatorskie”, lecz „twórcza praca zespołu budowniczych pod kierunkiem architektów”. Nic, więc dziwnego, że na spotkaniach z udziałem architektów, konserwatorów, przedstawicieli cywilnej kancelarii prezydenta (inwestor odbudowy zamku) i ministerstwa budownictwa bywało gorąco. Architekci domagali się, by projektantom nie związywano rąk „zbyt ścisłym trzymaniem się danych historycznych”, konserwatorzy nie chcieli o tym słyszeć. Resortowi budownictwa nie podobało się, że Zamek stoi niżej niż Stare Miasto. Jeśli ma być siedzibą władzy ludowej, to trzeba go podnieść, by dominował nad resztą – postulowali. W końcu zdecydowano, że odbudowany Zamek będzie wyglądał tak, jak przed wojną. „Sejm […] uchwalił budowę Zamku w jego przedwojennej postaci, wiedząc, że w roku 49/50 nasi architekci nie potrafią jeszcze stworzyć architektury socjalistycznej, fikcją jest abyśmy umieli stworzyć Zamek Socjalistyczny, dlatego właśnie lepiej stworzyć wierne odbicie Zamku z 39 r. niż na Zamku eksperymentować” – uzasadnił tę decyzję szef kancelarii cywilnej prezydenta. Odbudowę zostawiono w gestii konserwatorów pod kierunkiem prof. Zachwatowicza, a architekci trasy W-Z zajęli się planowaniem Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej (MDM). Władza, godząc się na przywrócenie przedwojennego wyglądu Zamku, miała jednak swoje plany co do jego wnętrz. Bierut miał urzędować w Pokoju Marmurowym, przyległe sale (Pokój Zielony, gdzie Stanisław August spotykał się z ministrami i najwyższymi urzędnikami i Pokój Żółty, gdzie wydawano słynne obiady czwartkowe), miały służyć za gabinety jego adiutanta i dyrektora gabinetu. A w Sali Senatorskiej, w której uchwalono Konstytucję 3 maja, miały się teraz odbywać masowe przyjęcia i bankiety.
Strupieszałe podejście konserwatorskie Chociaż zespół pracujący pod kierunkiem Jana Zachwatowicza przygotował w drugiej połowie 1950 r. model Zamku oraz wstępny projekt rekonstrukcji, to Sekretariat KC PZPR w grudniu 1951 roku postanowił ogłosić konkurs na plac Zamkowy i, jak napisano w uchwale, „zespół Zamku Warszawskiego”. Wytyczna brzmiała: „Zamek Warszawski, jako siedziba najwyższych władz Polski Ludowej powinien dominować plastycznie nad otoczeniem, a przede wszystkim nad sąsiadującymi masywami Katedry i kościoła Jezuitów oraz kościółka św. Anny. Architektura Zamku, stanowiąc twórcze nawiązanie do spuścizny architektonicznej tego obiektu i tego rejonu, powinna stać się twórczym wkładem współczesnego pokolenia architektów Polski Ludowej”. Konkursu długo nie ogłaszano. Gdy w 1953 r. naczelny architekt Warszawy zagadnął Bieruta o Zamek, miał usłyszeć: „Strupieszałe podejście konserwatorskie budzi ostre zastrzeżenia. W programie konkursu wyraźnie podać przyjęte w swoim czasie wytyczne Sekretariatu. [...]. Konkurs ogłoszono dopiero w 1954 roku. Pierwszej nagrody nie przyznano. Do realizacji przyjęto projekt Janusza Bogusławskiego, laureata jednej z dwóch drugich nagród. Partia zaakceptowała to latem roku 1955 i wyraziła zgodę, uchwałą sekretariatu KC, „na przystąpienie do projektowania odbudowy Zamku Warszawskiego z przeznaczeniem go w zasadzie na cele muzealne i recepcyjne”. Nie na odbudowę, tylko na prace projektowe. I nie na siedzibę władz, lecz na cele muzealne. W zasadzie.
Zapis na Zamek W październiku 1956 roku I sekretarzem zostaje Władysław Gomułka, który nigdy nie był zwolennikiem odbudowy Zamku. Uważał, że „Zamek warszawski nie jest symbolem państwowości polskiej. Jest natomiast symbolem zguby, zarówno państwa magnaterii i szlachty polskiej, jak i państwa polskiej burżuazji”. Na razie jednak władze centralne Zamkiem się nie zajmowały, zrzucając ten problem na stołeczną radę narodową. Ta zaś, początkowo pełna zapału, z czasem ograniczyła się do podejmowania na ogół nierealizowanych uchwał. Więc gdy partia przystąpiła do przygotowywania planu obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, zdesperowani orędownicy odbudowy Zamku z prof. Stanisławem Lorentzem na czele zaproponowali utworzenie w nim Muzeum Tysiąclecia, próbując pogodzić ogień z wodą: sale zygmuntowskie na parterze i sale I piętra miały zostać zrekonstruowane, te bez historycznego znaczenia przeznaczone na muzeum, a w jeszcze innych miały się odbywać uroczystości państwowe. Pomysł został odrzucony. W grudniu 1961 roku władze postawiły kropkę nad „i” – postanowiły, że w najbliższej pięciolatce Zamek nie będzie odbudowany. W połowie lat 60 poszły jeszcze dalej i Zamek oraz jego odbudowa został objęty zapisem cenzury, podobno z osobistego polecenia Gomułki.
Ludzka twarz władzy Po Grudniu 1970 roku nowy pierwszy sekretarz KC PZPR i jego ekipa robili wiele, by pokazać Polakom ludzką twarz władzy. Szukano czegoś, co miało ją nobilitować, przekonać, że teraz rządzą ludzie nowocześni i światli. Pomysł odbudowy Zamku podsunął Gierkowi Józef Kępa, I sekretarz Komitetu Warszawskiego. Jego zaś przekonał do tej idei prof. Lorentz. Kępa przedstawił Gierkowi nie ogólny pomysł, lecz konkretny program restytucji Zamku opracowany szczegółowo przez Lorentza i Komisję Badań nad Zamkiem Królewskim w Warszawie istniejącą w Instytucie Historii PAN od czerwca 1970 r. Przed planowanym na 19 stycznia 1970 r. posiedzeniem Biura Politycznego KC najważniejsi partyjni dygnitarze otrzymali „Notatkę w sprawie odbudowy Zamku Warszawskiego”, jako materiał na obrady. Napisano w niej, że „podjęcie odbudowy (…) stanie się nowym wymownym symbolem wkładu Polski Ludowej w rozwój kultury narodowej” i „będzie jednym z elementów sprzyjających pozytywnemu kształtowaniu aktualnej sytuacji ideowo-politycznej”. Proponowano też, by „po akceptacji tych założeń I sekretarz KC PZPR tow. E. Gierek poinformował o tym przedstawicieli środowisk twórczych na spotkaniu w dniu 20 I br.”. I tak się stało. Gierek spotkał się ze środowiskami twórczymi i poinformował, że Biuro Polityczne „pozytywnie ustosunkowało się do propozycji władz i przedstawicieli społeczeństwa Warszawy, by przystąpić do odbudowy zamku warszawskiego”. 19 lipca 1974 roku Zamek oddano w stanie surowym. Zegar na wieży ruszył o 11.15, na której zatrzymały się jego wskazówki po bombardowaniu w 1939 roku. Ekipa Gierka chciała wykroić na Zamku coś dla siebie i gdy mury już stały, kazała zaprojektować w nim część gościnną. Na II piętrze reprezentacyjne apartamenty i pokoje mieszkalne (najprawdopodobniej dla Gierka i jego żony), z włoskim marmurem w łazienkach i sprowadzanymi z zachodu wannami. Położona pod nimi, na I piętrze, Nowa Izba Poselska miała być salą bankietową, kuchnie zaś zaplanowano na parterze. Gdy powstała Solidarność plany te zarzucono. Historię zniszczenia i odbudowy Zamku obrazuje niedawno otwarta w zachowanych, wyremontowanych zamkowych piwnicach stała, multimedialna wystawa. Zgodnie z wolą rozwiązanego w 1984 roku Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego, zrealizowanej po latach, wstęp na wystawę jest bezpłatny. To forma podziękowania Polakom za to, że to w lwiej części z ich składek Zamek odbudowano. Ewa Zarzycka
"Nowego człowieczeństwa Adamem" - nazwała towarzysza Lenina, noblistka Wisława Szymborska, w tomiku”, Dlatego żyjemy”. Może rzeczywiście nasze życie jest na chwałę Lenina- nie na chwałę Boga.. Ale jej pogrzeb - „noszący charakter świecki-„na pewno nie był w powiązaniu z Bogiem.. Odbył się na Cmentarzu Rakowickim założonym w roku 1803 przez chrześcijan- katolików. W roku 1812 – ze składek mieszkańców- ufundowano okazały krzyż chrześcijański. Mur wokół cmentarza wybudowano z rozbiórki Kościoła Wszystkich Świętych. Wybudowano też Kaplicę p.w Zmartwychwstania Chrystusa Króla.. Na pogrzeb ”noszący charakter świecki” nie zaproszono księdza - zgodnie z wolą zmarłej, która była ateistką. I wiecie Państwo, kto zorganizował pogrzeb „świecki” noblistki Wisławy Szymborskiej? Krakowskie Biuro Festiwalowe??? Biuro to, na co dzień zajmuje się realizacją i promocją imprez kulturalnych. Pogrzeb! Ładna mi impreza festiwalowo-kulturalna.. Organizatorzy apelowali do uczestników festiwalowego obrządku na Cmentarzu Chrześcijańskim, żeby nie zabierali ze sobą wieńców, a pieniądze z niekupienia ich - przeznaczyli na hospicja. A nie lepiej od razu do skarbu państwa poprzez ministerstwo finansów - panu ministrowi Jackowi Vincentowi Rostowskiemu, żeby spłacił stare odsetki, bo rosną nowe.. Mam przy okazji pomysł: nie wiem gdzie będzie pochowany pan minister Jacek Vincet Rostowaki, może na Wawelu, ale już dzisiaj można nazwać ministerstwo imienia pana Jacka Vincenta Rostowskiego, a obok- małymi literami- podać sumę zadłużenia nas na 300 miliardów złotych podczas poprzedniej kadencji pana ministra.. Po to, żeby było wiadomo, jakim dobrym zadłużaczem- ministrem – był. No i koniecznie podać przynależność partyjną- Platforma Obywatelska. Całość pogrzebu „ o charakterze świeckim” przybliżał telebim, był też autobus grzewczy, w którym zmarznięci uczestnicy festiwalowego pogrzebu mogli się ogrzać, chwilkę odpocząć i przeżegnać się świecko.. W końcu przybyli na pogrzeb „ o charakterze świeckim”: ale na Cmentarzu Chrześcijańskim.. Podczas promocji imprezy kulturalnej, jaką był „ świecki pogrzeb” noblistki.. Brakowało tylko stoisk z piwem i kiełbaskami, przemówień demokratycznych drani, którzy prowadzą Polskę do zguby no i pieczonych kurczaków, z których zapach mile połechtiwałby nozdrza.. Pieczonych z grilla.. Pogrzeb odbył się przy dźwiękach muzyki Eli Fizgerald, a całość poprowadził pan Andrzej Seweryn, aktor, były mąż pani Krystyny Jandy, która jeszcze niedawno wystąpiła z Kościoła Katolickiego na znak protestu przeciwko skrzywdzeniu księdza Adama Bonieckiego, stającego w obronie pana Adama Darskiego ps. Nergal - bóg sumeryjski. Wcześniej człowiek ten nosił pseudonim „holocausto”.. Ale zmienił! Widocznie tamten mu się znudził.. Ma człowiek prawo.. „Adam nowego człowieczeństwa” w końcu… Człowieczeństwa bez Boga, bez tradycji, człowieczeństwa szatana.. Pani Krystyna Janda wystąpiła z Kościoła, w którym…. nie była.. O ile wiem jest Luteranką. Mogła najwyżej wystąpić z Kościoła Luterańskiego razem z profesorem Jerzym Buzkiem, bo on też jest członkiem tego Kościoła.. Całość imprezy kulturalnej poprowadził pan Andrzej Seweryn, a szkoda, że nie było tam pana Adama Darskiego. Mógłby zaśpiewać swój najlepszy skrzeczący utwór pt.”Chwała mordercom Świętego Wojciecha”, z jakimiś hitlerowskimi wezwaniami.. Naprawdę niezła muzyczna rzecz, byłaby to namiastka festiwalu darcia biblii, ale tak, żeby nie urazić uczuć religijnych Katolików.. Krakowskie Biuro Festiwalowe zadbałoby o dodatkową oprawę.. Mam na myśli Dodę, która popaliłaby sobie jakieś zioła podczas festiwalu darcia Biblii przez pana Adama- „Adama nowego człowieczeństwa”. Można byłoby zaprosić jakieś heavy metalowe zespoły na Cmentarz Chrześcijański - niech dają czadu.. Aż pozrywają struny i porozwalają gitary, jak Jimi Hendrix, zanim zaćpał się ziołami – pardon - narkotykami. I niech pan Andrzej Seweryn przeczytałby wiersz pani Wisławy. „Partia. Należeć do niej. Z nią działać. Z nią marzyć. Z nią w planach nieulękłych. Z nią w trosce bezsennej. Wierz mi, to najpiękniejsze, co może się zdarzyć.” (????) Czy to nie piękne strofy na cześć Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej?. Naprawdę piękne- nikt lepiej od noblistki by takich nie napisał.. Jestem o tym przekonany.. Ja – na pewno bym nie napisał.. Nie tylko pięknie, ale w ogóle.. Pani Wisława rozwiodła się w 1954 roku z panem Adamem Włodkiem, też „Adamem nowego człowieczeństwa”, który - jako pełnej krwi lewicowiec - zapisał się wraz z żoną do partii w roku 1950.. A skąd mógł wiedzieć, że Stalin, „ który usta słodsze miał od malin” umrze już w roku 1953..? Nikt tego nie wiedział, nawet sam towarzysz Stalin, człowiek ze stali, który usta słodsze miał od malin - tak przynajmniej jego usta widziała pani Wisława Szymborska.. I tak chyba było.. Od roku 1969, a więc po roku od „wydarzeń marcowych” pani Wisława związała się z panem Kornelem Filipowiczem.. Ale nie mieszkali razem, jako para.. A po co para ma mieszkać razem? Najlepiej jak mieszka osobno - wtedy jest najlepszą parą.. Wyrażała poparcie dla stalinowskich władz po skazaniu w pokazowym procesie księży krakowskiej kurii. Tak jak pan Tadeusz Mazowiecki rugał wtedy kieleckiego biskupa Karczmarka.. Poniewieranego i bitego w kazamatach stalinowskich praw człowieka.. W roku 1964 potępiała Radio Wolna Europa.. To była wtedy odwaga.. Tak jak w tym dowcipie, gdy dziennikarz amerykański spotkał towarzysza Stalina na Placu Czerwonym, spacerującego sobie swobodnie bez ochrony.. - Dlaczego w ZSRR, towarzyszu Stalin nie ma wolności? - Jak to nie ma - skonfundował się Stalin.. - Bo na przykład u nas można stanąć na rogu dowolnej amerykańskiej ulicy i krzyknąć: „Precz z prezydentem Tumanem”..- powiada dziennikarz amerykański. A Człowiek ze Stali, który usta słodsze miał od malin na to: - Jak to nie ma u nas wolności.. Może Pan sobie stanąć na Placu Czerwonym i krzyczeć do woli: ”Precz z prezydentem Trumanem”.. Nie dajmy się zwariować, nie dajmy sobie narzucić fałszywych autorytetów, nie dajmy się oszukać. Nie dajmy sobie wmówić, że robienie cyrku festiwalowego na Chrześcijańskim Cmentarzu – to norma... To kompletny nonsens.. Na cmentarzu obowiązuje cisza i powaga.. Miejsce na festiwale, promocję imprez kulturalnych jest gdzie indziej. Nie na cmentarzu.. Skupienie, cisza, powaga... Nie chcę, żadnych nowych Adamów.. Ani Darskiego, ani Włodka. Ani Adama – Dody... Stary Adam biblijny mi wystarczy.. Swąd Szatana coraz bardziej smordliwy w Świątyni Pańskiej.. Lewica zorganizowała kulturkampf na Cmentarzu Rakowickim.. Rewolucja kulturalna w Polsce trwa.. Jak ktoś jeszcze tego nie widzi - jest ślepcem?.! Jedynym autorytetem dla człowieka może być sam Pan Bóg.. Istnieją oczywiście autorytety w poszczególnych działaniach człowieka, który dzięki darowi Bożemu posiadł swoiste talenty. Bo każdy z nas takie talenty ma.. Ale problem w tym, że nie każdy je potrafi odkryć.. I służyć nimi na chwałę Bożą.. Jakoś nie słyszałem żądnych protestów. W sprawie „pogrzebu o charakterze świeckim: „na Chrześcijańskim Cmentarzu... Czyżbym był pierwszym? WJR
Publiczna Msza za niekatolików Temat niezwykle ciekawy i wart naświetlenia. Niekatolików prosimy o nie zabieranie głosu, jako że ich on nie dotyczy – admin.
Pytanie: Kanon 2262 § 2, 2, zakazuje odprawiania Mszy za osobę ekskomunikowaną, chyba że celebracja odbywa się prywatnie. Ponadto, jeśli osoba ta to vitandus, intencją owej Mszy może być wyłącznie jej nawrócenie. Czy z tego wynika, iż nie wolno celebrować publicznie Mszy o nawrócenie niekatolików?
Odpowiedź: Wydawałoby się, iż skoro Msza ma być ofiarowana w intencji nawrócenia pojedynczego heretyka, schizmatyka bądź apostaty, jej celebracja musi odbywać się prywatnie, tj. bez zewnętrznego przepychu lub publicznej zapowiedzi. Ochrzczeni niekatolicy są, bowiem uznawani przez prawo za osoby ekskomunikowane. Jednakże, ponieważ osoby te nie stanowią kategorii excommunicati vitandi, nie ma powodu, dla którego Msza nie mogłaby być odprawiana prywatnie nie tylko w intencji ich nawrócenia, lecz także potrzeb duchowych i świeckich, jak np. pokój duszy, powrót do zdrowia (Cf. Cappello, De sacramentis [Rzym, 1938], I, n. 618). Nieochrzczeni niekatolicy nie mogą być osobami ekskomunikowanymi, toteż Msza per se może być odprawiana za nich publicznie. Jednakże, per accidens, zwykle nie powinno się tego czynić z powodu zagrożenia skandalem (Cf. Damen, Theologia moralis [Turyn, 1947], II, n. 193). Wyraźnie jednak reguły te odnoszą się zasadniczo do sprawowania Mszy świętej w intencji określonych osób. Nie wydaje się, by istniały jakiekolwiek obiekcje wobec publicznego odprawiania Mszy o nawrócenie heretyków, schizmatyków, apostatów oraz niewiernych w ogóle. W rzeczy samej, jedna z Mszy wotywnych w mszale skierowana jest ku usunięciu schizmy.
Msza za osobę ekskomunikowaną
Pytanie A: Czy ksiądz może wydać duchowy bukiet z informacją o Mszy wstawienniczej za osobę ekskomunikowaną, która zmarła i której odmówiono chrześcijańskiego pochówku?
Odpowiedź A: Zgodnie z kanonem 2262 ksiądz nie może odprawić publicznie Mszy za osobę, która została ekskomunikowana. Wydanie duchowego bukietu, zawierającego ogłoszenie o celebracji świętej Ofiary za osobę zmarłą, której odmówiono chrześcijańskiego pochówku, byłoby jednoznaczne z publicznym ogłoszeniem Mszy, jeśliby ktoś, kto otrzymał bukiet, skorzystał zeń w taki sposób, że o Mszy dowiedziałaby się znaczna liczba osób — np. gdyby został umieszczony na tacy podczas czuwania przy zwłokach. Jeśli jednak ów odbiorca dołożyłby odpowiednich starań, by ogłoszenie to znane było nielicznym, którzy go nie upublicznią (np. najbliższa rodzina zmarłego), to zdaje się, iż prawo kościelne nie zostałoby naruszone.
Pytanie B: Czy można zaakceptować przekazane przez osobę ekskomunikowaną, a zebrane wcześniej wśród wiernych, ofiary na Mszę świętą uroczystą, odprawianą w intencjach łożących — np. w intencji Wszystkich Świętych bądź z okazji Dnia Matki?
Odpowiedź B: Sam fakt przekazania zebranych ofiar księdzu przez osobę ekskomunikowaną nie oznacza, że ksiądz nie mógłby ich zaakceptować oraz odprawić Mszy świętej uroczystej. Nawet jeśli ekskomunikowany znajduje się wśród dużej grupy osób, za które Msza ma być ofiarowana, jest on na tyle niedostrzegalny i anonimowy, by można było usprawiedliwić postrzeganie przez księdza składanej Ofiary jako prywatnej w odniesieniu do tej osoby. Mimo to jednak, jak wskazuje wspomniany wyżej kanon, zagrożenie skandalem wymagałoby w pewnych przypadkach ściślejszego stosowania tego prawa. Franciszek Connell CSsR, S.T.D., LL.D., L.H.D (1888-1967) Tłumaczenie: Dawid Świonder
Za: „Adsum” (biuletyn Seminarium Matki Bożej / Mater Dei Seminary) z sierpnia 2011 r.
Mundury bez krzyża Zakazany krzyżyk Personel pokładowy polskiego narodowego przewoźnika od 1 marca ma zakaz noszenia symboli religijnych w widocznym miejscu – taką informację przekazał „Naszemu Dziennikowi” jeden z pracowników Polskich Linii Lotniczych LOT. Plany potwierdza stewardesa, która już zapoznała się z nowym regulaminem, jaki będzie ją obowiązywał za trzy tygodnie.
- Też słyszałam o tym od jednej z osób, która nam ten problem sygnalizowała, ale na razie nie znam szczegółów – mówi Elwira Niemiec, przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego PLL LOT. – To te same trendy polityczne, które kojarzą się nam z żądaniem usunięcia krzyża z sali posiedzeń Sejmu – komentuje inny z pracowników firmy.Telefon rzecznika LOT Leszka Chorzewskiego wczoraj milczał, choć obiecano nam wiążącą odpowiedź w tej sprawie. Nowe wewnętrzne rozporządzenie przedkładane pracownikom LOT, którzy są zobowiązani zapoznać się z nim, określa zasady dyscypliny mundurowej. Opisano je w dokumencie „Zasady obsługi pokładowej”, który zawiera rozdział „Umundurowanie”. W podrozdziale „Biżuteria” czytamy: „Niedozwolone jest noszenie w widocznym miejscu biżuterii obrazującej symbole religijne”. Za opracowanie regulaminu określającego m.in. zasady umundurowania personelu odpowiada dział marketingu firmy.
- Rozumiem to wprost: żadne krzyżyki czy medaliki nie wchodzą w grę. Nie mogą być widoczne, co najwyżej ukryte pod koszulką – ocenia jedna ze stewardes. Nasza rozmówczyni jest zarządzeniem zaskoczona i zbulwersowana.
Zakazany medalik - Zdarzało się, że symbole ryb oznaczające przynależność do chrześcijaństwa mężczyźni wpinali sobie w klapy munduru. Ale głównie chodzi o nasze koleżanki, które symbole, przede wszystkim chrześcijańskie, jak krzyżyki czy medaliki, nosiły w miejscu widocznym. Teraz tego nie będzie wolno robić – mówi wieloletni pracownik LOT. – Ja ze sobą noszę np. Pismo Święte – Nowy Testament, czytam je w wolnych chwilach czy przerwach. Teraz nie wiem, czy przypadkiem nie naruszę regulaminu. Nie pytałem już o to – stwierdza jeden z pracowników spółki. Dlaczego? – Nie chcę się ujawniać przed przełożonymi – odpowiada. – Ludzie się boją, to jest zarządzanie przez strach – dodaje. Jego informacje potwierdza jedna ze stewardes, która zaznacza, że zmiany w regulaminie zostały wprowadzone bez żadnych konsultacji z załogą. – My o tym nic nie wiedzieliśmy, tak jak nie konsultuje się z nami wszelkich innych decyzji dotyczących naszej pracy i firmy – podkreśla stewardesa.
- W moim przekonaniu, zakazując noszenia symboli religijnych w widocznym miejscu, firma tym razem posunęła się stanowczo za daleko – mówi. – Przecież za to będą po prostu wyciągane konsekwencje dyscyplinarne, może upomnienia, może nagany. Sama nie wiem, to zależy od dyrekcji, ale na pewno będą one wyciągane, skoro w korporacyjnych zarządzeniach wprowadzono taki, a nie inny zapis – zastanawia się pracownica LOT.
Che Guevara - ok? Dyscyplinę mundurową przed każdym lotem ocenia odpowiednia osoba. Kilka lat temu Nadii Eweidzie, pracownicy linii lotniczych British Airways, zabroniono w pracy nosić krzyż na szyi. Linie zawiesiły ją w obowiązkach służbowych za odmowę podporządkowania się przepisom zabraniającym personelowi noszenia widocznych symboli religijnych. Jednak British Airways zmieniły później te zakazy i przywróciły Eweidę do pracy.
- Oznacza to, że poprawność polityczna w najgorszym tego słowa znaczeniu, a więc tak jak jest rozumiana na Zachodzie, próbuje wkraczać do Polski – ocenia poseł Jan Dziedziczak (PiS). – Byłoby to dyskryminowanie ludzi wierzących w imię wojującego ateizmu pod płaszczykiem neutralności światopoglądowej, a tak naprawdę tryumf ateizmu – dodaje poseł.
Wojna afgańska dotarła do Polski W ostatnich latach kraj nad Wisłą decyzją rządzących nim, bez pytania i wbrew sprzeciwom obywateli, wciągany był do kolejnych syjonistycznych napaści na kraje islamskie. Polskie mundury zostały użyte do okupacji Iraku i są wciąż używane do okupacji Afganistanu.Od lat Polska jest w niechcianym przez jej mieszkańców stanie wojny. Ta smutna rzeczywistość jest wypierana ze zbiorowej świadomości i powraca tylko czasami. Z trumnami zabitych w polskich mundurach albo z oskarżeniami żywych o przestępstwa okupacyjne. Co bardziej świadomi Nadwiślańczycy wyrażają swój sprzeciw wobec używania polskich mundurów na wojnach islamskich. Czynią to w jedynej łatwodostępnej przestrzeni informacyjnej, czyli w internecie. Ich słowa do niedawna były jak rzucanie grochem o ścianę. Czynnego popierania antyislamskiego militaryzmu przez zarządców Polski nie powstrzymało nawet ujawnienie, że powody napaści na Irak były oszukańcze. Ani ujawniane niegodne zachowania okupacyjne ludzi w polskich mundurach i toczące się w tych sprawach śledztwa. Ale ostatnio coś się zmieniło w tym krajowym pokoju czasu światowej terrorystycznej wojny z islamem. Mamy pierwsze cywilne ofiary (na razie kilkanaście), które zostały dopadnięte militarnymi działaniami nad Wisłą, a nie na babilońskich piaskach czy w afgańskich górach. Co się stało? Rozpętało się polowanie na przeciwników wykorzystywania polskiego wojska do okupacji krajów islamskich (1). Pewien weteran używania polskiego munduru za granicą złożył w prokuraturze doniesienia przeciw wielu internautom. „Prokuratura uznała, że kilkanaście z tych zawiadomień wyczerpuje znamiona przestępstwa” (2). Czyżby uznano, że donosiciel popełnił kilkanaście przestępstw na szkodę oskarżanych przez niego obywateli? Chodzi raczej o to, że „zawiadomienia” zdaniem prokuratury są trafne i wskazane w nich wypowiedzi „wyczerpują znamiona przestępstwa”… Czy prasowy błąd językowy wyraża podświadomą ocenę „zawiadomień”? Cóż takiego napisały ofiary donosów, że prokuratura wszczęła śledztwo? „Internauci komentowali informacje o śmierci polskich żołnierzy nazywając ich „bandytami” i „najemnikami” oraz chwalili talibów za zabicie Polaków w Afganistanie”. Zdaniem donosiciela w mundurze wpisy „godziły w dobre imię polskiego żołnierza” (2). „Z 77 zawiadomień 52 sprawy zostały umorzone, stwierdziliśmy, że wpisy nie wyczerpują znamion przestępstwa – mówi prokurator [...]. – Ale kilkanaście wpisów te znamiona wyczerpuje. Ich autorzy mogą otrzymać zarzuty z artykułu 255 paragraf 3 kodeksu karnego. Mówi on, że za „namawianie do popełnienia zbrodni i jej pochwałę” grożą nawet trzy lata więzienia. Wpisy, jakie śledczy zakwalifikowali, jako przestępstwo, to m.in.: „jednego okupanta mniej”, „a niech giną, brawo talibowie”, „nie współczuję im, każdy okupant powinien tak skończyć” czy „jak Hitlera zabili, to też się cieszyli, a taki sam okupant, to chyba dobrze, że zginął” (3). Pełne treści wszystkich wypowiedzi chyba nie zostały ujawnione… Czyżby z powodu tajemnicy wojennej? Jak to donosicielsko-prokuratorskie polowanie na myślozbrodnie skomentować, żeby nie dołączyć do tych kilkunastu? Ograniczę się tylko do pytań i encyklopedycznej definicji:
„Wojsko najemne (także: najemnicy, żołnierze najemni, kondotierzy, żołnierze fortuny) – formacja wojskowa składająca się z ochotników walczących za pieniądze, najczęściej w służbie obcego wojska dla danego państwa, miasta, władcy, księcia lub jakiejś organizacji, a nawet osoby prywatnej. Wojska te można wynająć do walki, praktycznie, w dowolnej sprawie, ponieważ te formacje nie kierują się idealizmem. W tym kontekście najemnicy to ludzie, dla których wojna jest zawodem, z którego czerpią środki do życia (żołd) i wzbogacenia się.Ważną rzeczą jest, aby daną formację określić mianem najemników, zasada dobrowolności służby i pobierania żołdu przez żołnierzy służących w takich oddziałach„(Wikipedia, hasło „Wojsko najemne„, do którego kieruje hasło „najemnik„). A oto pytania:
1) Czy napaść na Irak z udziałem polskich mundurów odbyła się na skutek fałszywych oskarżeń wobec władz irackich?
2) Czy ludzie w polskich mundurach uczestniczący w napaści na Irak, a potem jego okupacji i zwalczaniu ruchu oporu trafili tam na ochotnika i otrzymywali za to żołd większy niż za służbę w kraju?
3) Czy ludzie w polskich mundurach uczestniczący w okupacji Afganistanu po jego podboju, w zwalczaniu afgańskiego ruchu oporu trafili tam na ochotnika i otrzymują za to żołd większy niż za służbę w kraju?
4) Czy nazwanie bandytą człowieka gotowego za pieniądze strzelać do nieznanych mu ludzi broniących napadniętego kraju przed obcymi wojskami jest w języku polskim naturalne?
5) Czy naturalne jest nazwanie bandytą zawodnika brutalnego sportu walki, brutalnego ochroniarza, strażnika miejskiego, policjanta nawet, jeśli aparat wymiaru sprawiedliwości nie uznaje ich czynów za przestępcze?
6) Czy jest też naturalne nazwanie bandytą żołnierza, który na ochotnika za podwyższony żołd uczestniczy w zwalczaniu ruchu oporu w dalekim napadniętym i okupowanym kraju?
7) Czy nazywanie bandytami żołnierzy niemieckich i radzieckich okupujących Polskę, mimo że nie byli ochotnikami, jest w Polsce naturalne?
8) Czy wskazywanie, że okupantów różnych napadniętych krajów w różnych czasach łączy to, że byli lub są okupantami jest zakazane?
9) Czy jest zakazane niepochlebne ocenianie okupacji napastniczej, jako zjawiska i uczestniczenia w okupowaniu napadniętych krajów?
10) Czy jest naturalne i godziwe solidaryzowanie się z ruchem oporu napadniętego i okupowanego kraju?
11) Czy w sytuacji walki krajowego ruchu oporu z napastniczymi okupacyjnymi wojskami z odległych krajów, nie wolno oceniać członków ruchu oporu, jako patriotów, cieszyć się z ich zwycięstw, chwalić ich za skuteczność?
12) Czy afgański ruch oporu i znaczna część ludności cywilnej Afganistanu uważają wojska zagraniczne za okupantów i bandytów, a stołeczny rząd za marionetkowy?
13) Czy zgadzanie się z ocenami afgańskiej ludności i ruchu oporu jest myślozbrodnią?
14) Czy w Polsce obowiązuje wolność słowa w sprawach udziału wojsk polskich w działaniach zbrojnych za granicą?
15) Czy w Polsce uchwalono jakieś tajne prawo nakazujące ścigać przeciwników udziału w wojnie afgańskiej?
16) Czy zostanie wszczęte śledztwo prokuratorskie w sprawie encyklopedycznej definicji„najemnika” i „wojska najemnego”?
Uwaga! Nie cieszę się z żadnej śmierci na wojnach gnębiących nasz świat. Nie pochwalam też publicznego okazywania takowej radości. Jedno i drugie napawa smutkiem. Jednakże niepokoi mnie ściganie ludzi publiczne wyrażających poparcie dla ruchu oporu usiłującego wypchnąć napastnicze wojska ze swojego kraju, nie podoba mi się pochwała napaści, zakaz samoobrony napadniętych i solidaryzowania się z nimi. Jeszcze dwa pytania:
Czy prokuratura zajmie się osobami publicznie wyrażającymi radość ze śmierci Irakijczyków, Afgańczyków, Libijczyków stawiających opór siłom NATO? Kto decyduje, z czyjej śmierci wolno się cieszyć? (…)
Przypisy:
1) Obrażali żołnierzy w sieci. Mogą dostać zarzuty, 7 luty 2012, Gazeta Wyborcza; Trzy lata więzienia za nazwanie polskiego żołnierza „najemnikiem”?, 8 lutego 2012, Wprost; Chwalili w sieci talibów za zabicie Polaków. Grozi im więzienie, 8 lutego 2012, Onet; Obrażali żołnierzy w sieci; usłyszą zarzuty?, 8 luty 2012, TYP.INFO.
2) Trzy lata więzienia za nazwanie polskiego żołnierza „najemnikiem”?, 8 lutego 2012, Wprost.
3) Obrażali żołnierzy w sieci. Mogą dostać zarzuty, 7 luty 2012, Gazeta Wyborcza.
http://mocniejszy.wordpress.com
Multikulti metodą destrukcji państwa narodowego W ostatnim okresie Polacy „dorobili się” w swoim kraju „ekspozytury multikulturalizmu”. W parlamencie zasiada „afropolak” Godson, w serialach dla idiotów pojawiają się obowiązkowe czarnoskóre dziewczynki. Koniecznie ładne i miłe – i koniecznie troszkę – tylko troszkę – narażone na „szowinizm” polskiej „prowincjonalnej” „ciemnoty”. Oczywiście postawy „ciemnoty” są wywołane niepojętą, niewytłumaczalną dla zdrowego tolerancyjnego człowieka „ksenofobią”. Ciemnota jest szybko zawstydzana, dostrzega swój błąd – i żyje odtąd w przyjaźni z kolorową dziewczynką. W końcu aspirujemy do miana „społeczeństwa otwartego”. Pogodę zapowiada seksowna mulatka. O ekonomii wypowiada się profesjonalny czarnoskóry ekonomista. Polskich widać nie mamy. Czy nikogo z Was nie zaszokowało, jak nagle polska telewizja stała się bardziej multietniczna niż polskie społeczeństwo? Nikogo nie zastanowiło, po co to wszystko? Otóż po to, żeby „multietniczność” stała się normą. Polacy są warunkowani jak psy Pawłowa do pozytywnych lub neutralnych reakcji w sytuacjach, kiedy w ich domu osiedlają się kolejne mniejszości etniczne. I do wstydzenia się samej myśli, że my tu tych obcych nie potrzebujemy.
Sprawa nie kończy się na warunkowaniu poprzez media. Taki mały, acz ciekawy wyciąg z dokumentu „Ustawa o ochronie danych osobowych”. http://www.kodeks.wirt.pl/index.php?uodo, Art. 27. 1.:
Cytat: Zabrania się przetwarzania danych ujawniających pochodzenie rasowe lub etniczne, poglądy polityczne, przekonania religijne lub filozoficzne, przynależność wyznaniową, partyjną lub związkową(…) Za naruszenie powyższych przepisów prawodawca przewidział sankcje karne w formie grzywny lub kary ograniczenia wolności albo nawet pozbawienia wolności od 1 roku do 3 lat, np. z ujawnienie pochodzenia rasowego lub etnicznego(…) To wszystko nie jest przypadkiem. Polska jest miażdżona wraz z wieloma innymi państwami, tylko Polacy są mniej świadomi sytuacji – a informowani o stanie rzeczy zaprzeczą, nie uwierzą, uznają obronę interesów swojego narodu za nieetyczną. Ale dlaczego? Nie rozmawiamy tu w końcu o wydumanym niebezpieczeństwie. Zamieszki w Paryżu to tylko przedsmak problemu. Katastrofa państwa serbskiego związana z utratą rdzennego terytorium Kosowa dobitnie pokazuje, czym kończy się źle pojęta gościnność, wciskana nam pod postacią multi-kulti. Skąd nasz strach przed „nietolerancją”? Może ten film wyjaśni wątpliwości:
http://www.youtube.com/v/k6j0qNutLh8?hl=pl&fs=1&cc_load_policy=1
(gdyby film został usunięty – należy szukać David Duke How Zionists Divide and Conquer albo Jak syjoniści dzielą i rządzą ; albo David Duke TV – POLSKA DavidDukePLTV’s Channel; polskie napisy można uruchomić przez CC – na pasku nawigacyjnym odtwarzacza) Odbiegnijmy na chwilę od tematu „multikulti”. Rozważmy pewien inny scenariusz możliwy w ramach wyżej cytowanej ustawy. Gdyby w Polsce mniejszość niemiecka zakazała informowania o swojej tożsamości wyborców, stworzyła partie całego spektrum politycznego, zapewniła sobie władzę w tych partiach, a następnie, przy wsparciu finansowym z Niemiec, wygrywała w wyborach – z pomocą przejętych przez Niemców mediów, czy byłoby to uczciwe względem polskiej większości? Jakie są gwarancje, że mniejszość etniczna, przyzwyczajona od wieków do silnej kooperacji wewnątrzgrupowej, zbyt dumna ze swojego pochodzenia, by się asymilować – będzie reprezentowała interesy Polaków, a nie Niemców? Jak się Polacy mają bronić przed sytuacjami konfliktu interesów (konfliktu lojalności) swoich elit politycznych, jeśli nie mają prawa wiedzieć, kto ich reprezentuje w ich własnych władzach? Wiadomo, że uczciwym rozwiązaniem jest zakaz ukrywania pochodzenia etnicznego i parytety (stosowne do struktury etnicznej całego społeczeństwa) we władzach – plus zakaz sprawowania najwyższych funkcji w państwie przez przedstawicieli mniejszości – właśnie ze względu na ryzyko konfliktu lojalności. Czy uważacie, że to się kończy na polityce? Co z własnością środków produkcji? Wiemy dobrze, że pracodawca niemiecki w Polsce płaci wielokrotnie mniej niż w Niemczech. Wiemy, że pensje pracowników, z powodu bezrobocia, są spychane na margines utrzymania, bez możliwości odłożenia pieniędzy. Wiele osób pracuje na umowy o dzieło, co wyklucza odprowadzanie składki ubezpieczeniowej – i emerytalnej (co jeszcze bardziej dobija ZUS!). Polscy robole w całej Unii Europejskiej (tej bogatej) podpierają demograficznie tamte systemy ubezpieczeń społecznych. Polska w tym samym czasie upada demograficznie (dzieci nie rodzą się w Polsce – lub nie rodzą się w ogóle), pojawia się niezamykalny deficyt finansów publicznych (dodatkowo wzmocniony przez odprowadzanie części pieniędzy na hazard oszczędnościami emerytów na GPW). Czy przypadkiem nie mamy do czynienia z sytuacją trwałego, dziedzicznego wywłaszczenia ze środków produkcji, a zatem – z trwałą utratą wpływu na sposób podziału wytworzonej wartości dodanej? Zastanówmy się jeszcze, gdzie można to powiedzieć, żeby ktoś usłyszał? I kto chce słuchać? A z tych, co słuchają, kto zrozumie? A z tych, co zrozumieją, komu się zechce z tą sytuacją cokolwiek robić? Witamy w narodzie niewolników … Spójrzmy, jakie tematy się cieszą powodzeniem, o czym ludzie piszą i co chcą czytać. I jeszcze parę uwag – czy promocja indywidualizmu i egoizmu ekonomicznego (połączonego z antagonizowaniem obywatela państwa narodowego z coraz mniej jego – bo coraz mniej zaspokajającym jego potrzeby ekonomiczne i instytucjonalne – państwem) sprzyja kooperacji całego narodu w celu zachowania własności środków produkcji i wpływu na własny los polityczny i ekonomiczny, czy może czemuś wręcz przeciwnemu? Czy polskie społeczeństwo byłoby dziś w stanie odbudować czynem społecznym Warszawę? Zbudować COP albo Gdynię? Czy też jesteśmy tresowani, by się brzydzić kooperacją i pluć jedni na drugich? Wróćmy do wątku multikulturalizmu. Polecam jeszcze jeden materiał filmowy, moment rozpoczęcia bardzo istotnej kwestii to 10:40 – „Dr David Duke: Ocalić Europę i Zachód od imigracji! cz.1, napisy PL
http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=cn6IhTl-zFE
Oto cytat z wypowiedzi dr Duke’a, o który mi chodziło (tekst po mojej adjustacji, ale może zawierać błędy stylistyczne):
W ostatnim wykładzie na bliskowschodnim uniwersytecie postawiłem pytanie nauczycielom akademickim i studentom – i podzielę się nim z tobą teraz. Powiedziałem im: „Wyobraźcie sobie, że miliony chrześcijańskich Europejczyków przybywają do waszego islamskiego narodu. Tak wielu przybywało, że Europejczycy stawali się większością, a wasi rodacy mniejszością. Symbole waszej wiary, tradycji, wartości waszej ziemi były usuwane lub transformowane. Ostatecznie, europejscy chrześcijanie jak i niewierzący, zaczęliby kontrolować bijące serce i wartości waszego kraju Wyobraźcie sobie, gdyby wasi rodacy mieli niski wskaźnik urodzeń i nie chcieli przeludnienia w kraju, ponieważ powoduje ona szkody społeczne i zniszczenia środowiska przyrodniczego. Lecz miliony Europejczyków zalewałyby kraj, a wskaźnik ich urodzeń byłby kilkakrotnie wyższy niż wasz. A wasze dzieci czułyby się obco we własnych miastach i na ulicach.”Zapytałem ich: „Czy jest tu ktokolwiek, kto wspierałby tę masową europejską inwazję, ktokolwiek, kto wierzy, że byłoby to dobre dla waszego narodu, dla waszej wiary, dla waszych rodaków?” Na sali nastała cisza. „Jeżeli tak uważasz, proszę, podnieś rękę”, powiedziałem i ani jedna ręka się nie podniosła. Proszę, zapytałem ponownie, jest tu, choć jedna osoba spośród was, która wierzy, że byłoby to dobre dla waszych rodaków? Ani jedna ręka nie wyrosła spośród tysiąca rąk całej publiczności. Widzisz, ludzie mają wrodzoną zdolność rozpoznania prawdy, gdy tylko ją usłyszą. Zapytałem ich, czy teraz rozumieją zatroskanie Europy sprawą imigracji i cała publiczność powstała z siedzeń, zaczęli klaskać wiwatować na cześć mojej uczciwości. Teraz, czy jakikolwiek myślący Europejczyk, nie do końca wyprany z mózgu przez MTV i propagandę Hollywoodu o błogosławieństwach multikulturalizmu, czy ktokolwiek wierzy, że inwazja milionów nie-Europejczyków o innym dziedzictwie, wierze i tradycji od tej europejskiej, jest dobrą rzeczą?
Ciekaw jestem, czy ktoś jeszcze pamięta zamieszki w Londynie w sierpniu 2011 ? Wszyscy widzieli zniszczenia, pożary, ale nikt w serwisach telewizyjnych nie powiedział o pewnym aspekcie tych zamieszek:
http://www.youtube.com/watch?v=Ig_bJdTlXEU
Dr David Duke bardzo słusznie zauważa – pieniądze wydawane przez państwa zgniłego zachodu na pomoc dla imigrantów, na walkę z przestępczością, na likwidację szkód po rozruchach, na bombardowania i okupację krajów pochodzenia imigrantów należy przeznaczyć na pomoc dla tych krajów – tak, by ludzie ci nie chcieli opuszczać własnych domów, rodzin, narodów – ale by budowali tam dobrobyt własnych grup etnicznych. Zapytajmy Paryżan, jak czują się w wielokulturowym społeczeństwie (youtube skasowało materiał „Multiculturalisme et islam en France reportage de CBN.flv”):
http://johnnycee888.multiply.com/video/item/111/Multiculturalisme_et_islam_en_France_reportage_de_CBN.flv
http://www.4shared.com/video/2nJxk0P6/Multiculturalisme_et_islam_en_.html
Reportaż w języku angielskim, brak tłumaczenia na język polski. Polityka otwartości kosztowała Paryż utratę kilku dzielnic, do których Francuz nie wejdzie, czy to przechodzień, czy policjant, czy – lekarz.
Niewiele różni sie sytuacja w Szwecji (angielski):
http://www.youtube.com/watch?v=xYAm9Gv-Zcc
Jeśli uważacie, że Polski to nie czeka – możecie się pomylić. Sprawy nie wolno pozostawić w takim stanie, w jakim jest. Polacy powinni się bronić przed imigracją z powodów wyłuszczonych w filmach Davida Duke’a, z powodu nieczystych intencji przyświecających promotorom multikulturalizmu w Polsce (znów – patrz materiał filmowy Duke’a, nie zapominajmy, że działa antypolska agentura i ogłupieni GW pseudointelektualiści). Każdy kraj mający liczną mniejszość ma jakieś problemy:
http://narodowcy.net/wegierscy-nacjonalisci-przeciwko-cyganskiemu-bezprawiu/2011/03/25/
Dania na falę emigracji z krajów Afryki Północnej do Włoch zareagowała bardzo zdecydowanie:
http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/529157,dania_rozpoczela_demontaz_strefy_schengen_norwegia_wzmacnia_kontrole_na_granicy_ze_szwecja.html
Nie ma po co fundować sobie problemów, których pojawienie się mamy gwarantowane. Uczmy się na błędach Francuzów, Szwedów, Niemców, Anglików, na problemach Węgrów i Norewgów. Nie fundujmy sobie sami kłopotów, których uniknąć możemy – i nie dajmy się ogłupić. W Polsce nie potrzeba nawet diaspory nieagresywych Wietnamczyków (monopolizujących np. handel tekstyliami). Zapomniałem o Norwegach, już się poprawiam:
http://vladtepesblog.com/?p=31811
Niestety tekst jest anglojęzyczny: „NORWEGIAN SICK OF BEING A MINORITY IN HIS OWN CITY, DECIDES TO LEAVE FOR ELSEWHERE” (Norweg, mający dość bycia mniejszością we własnym mieście, oburzony upadkiem jakości kształcenia w lokalnych szkołach, nie radzących sobie z nauczaniem osób nie znających języka norweskiego, decyduje się na wyprowadzkę). Niemcy chcieli się bawić w multikulti, dziś mają szkoły, do których niemieckie dzieci boją się chodzić, ale nawet jak do tych szkół pójdą – to kolorowi koledzy z klasy uniemożliwią im nauczenie się czegokolwiek (angielskie napisy):
http://www.youtube.com/watch?v=anYi5cvsq9U&feature=related
Ostatecznie Angela Merkel musiała stwierdzić, że koncepcja multikulti, koncepcja szczęśliwego życia różnych społeczności obok siebie – i cieszenia się z tego sąsiedztwa – się nie sprawdziła, zbankrutowała całkowicie. („Natürlich war der Ansatz zu sagen, jetzt machen wir hier mal Multikulti und leben so nebeneinander her und freuen uns übereinander: Dieser Ansatz ist gescheitert, absolut gescheitert”). Szef Bawarskiego CSU, Horst Seehofer – występujący po A. Merkel stwierdził – „Nie wolno nam zostać Ośrodkiem Pomocy Socjalnej dla (imigrantów z) całego świata. (…) Multikulti jest martwe” („Wir dürfen nicht zum Sozialamt für die ganze Welt werden. (…) Multikulti ist tod”):
http://www.youtube.com/watch?v=0A1PDTHs4bI&feature=related (niemiecki)
I po angielsku:
http://www.youtube.com/watch?v=UKG76HF24_k&feature=relmfu
A na deser popatrzmy sobie, czego chce dla Polaków nasza „rodzima” „Kultura Polityczna”:
http://www.youtube.com/v/1SpPcHIgu4I?hl=pl&fs=1&theme=light
http://www.youtube.com/watch?v=8O5Zui24Z3Y
Za http://myslnarodowa.wordpress.com/
Zdaniem gajowego jest kwestią czasu, zanim nakazem (najpierw moralnym, a potem prawnym) zostanie objęte obowiązkowe udostępnianie własnego mieszkania, domu, czy działki każdemu przybyszowi – Cyganowi, Czeczenowi czy „Kosowarowi” – który wyrazi na to chęć. – admin.
Jakie filmy mają oglądać licealiści? „Gazeta Wyborcza” ostrzega przed filmem dokumentalnym „Ukraiński rapsod” o zbrodniach UPA na Wołyniu. Uważa, że film jest „nieuczciwy, szkodliwy i prostacki” i nie powinien być pokazywany w liceach. Dlaczego? Bo, owszem, pokazuje wydarzenia, jakie miały miejsce, ale nie daje dopowiedzi – dlaczego do nich doszło? Albowiem: „Temat jest, bowiem trudny. Pisać czy robić film o zbrodniach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej nie można bez odpowiedniego warsztatu, wyczucia, a przede wszystkim bez koniecznej w tym wypadku refleksji uwzględniającej kontekst czasów, w jakich do nich doszło. To wymaga nie tylko wybitnego reżyserskiego wzroku i słuchu, ale przede wszystkim otwartej głowy – mądrości i umiejętności analizy faktów historycznych, także tych poprzedzających tragedię”. No proszę, jaka troska o obiektywizm i kontekst epoki. „Ktoś, kto bierze się za taki temat, musi przynajmniej spróbować rzetelnie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego do nich doszło? W „Ukraińskim rapsodzie” śladu takiego pytania nie ma” – czytamy we wrocławskim wydaniu „GW”. Autora razi drastyczność scen i koncentrowanie się na mordach, sprowadzaniu wszystkiego „do opisów mechaniki zbrodni”, i brak „refleksji nad jej korzeniami”. I dalej: „Sceny są prostacko wymyślone i beznadziejnie wyreżyserowane”. Człowiek nieznający podwójnej moralności redaktorów „GW” mógłby się nawet z niektórymi wnioskami zgodzić. Zbyt dosłowne pokazywanie strasznych zbrodni, epatowanie przemocą i krwią – może być rzeczywiście dyskusyjne i przynosić odwrotny efekt. Można by też rzeczywiście pokazać kontekst historyczny. Tak jest, tyle tylko, że „GW” jest taka troskliwa i zabiegająca o delikatność oraz „kontekst historyczny” tylko w przypadku zbrodni UPA, bo jeśli powstaje jakiś film, w którym to Polacy są zbirami, mordercami, tępym motłochem mordującym inne nacje – to jest to z reguły „arcydzieło”. Przykład? Proszę bardzo – „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, epatujący naturalizmem, perwersyjną brutalnością, ordynarnymi scenami gwałtu i tortur. To obraz Mazur po 1945 roku – w roli oprawców Rosjanie i Polacy. Ofiary to Niemcy i Mazurzy. Obraz jest okrzyczany, jako arcydzieło, choć jest jednostronny i tendencyjny. Ale to nikomu nie przeszkadza, bo ma „obalić” mit „Samych swoich”, ma pokazać, że nie byliśmy tacy cacy, że mordowaliśmy i gwałciliśmy. Ta sama „GW”, która oburza się na film „Ukraiński rapsod” tak pisze o „Róży: „Z niespotykaną bezwzględnością ukazano bestialstwa radzieckich żołnierzy, używających sobie na „Giermańcach”. Ale czym różnią się tu gwałty rosyjskie od gwałtów niemieckich? Czym różnią się piwnice polskiego UB od katowni gestapo? Towarzysz broni Tadeusza, z innej opcji politycznej, tak samo jak on walczący z Hitlerem, po wojnie staje się jego katem. Gwałt nie zna granic, przychodzi jak fala, pobudzony przez wojnę. Smarzowski wykracza jednak poza ramy polityki historycznej. „Róża” nie zaspokoi tych, którzy chcieliby zobaczyć w niej przede wszystkim film o polskich cierpieniach, ponieważ gwałt zadają również sami Polacy”. No i proszę bardzo, nie ma domagania się „kontekstu historycznego”, nie ma żądania, żeby pokazać, jakie były źródła tych gwałtów, nie ma pytania – dlaczego? I nie będzie takich pytań – bo w tym przypadku „GW” i tym, którzy propagują ten film chodzi o coś zupełnie innego. I pewnie będą żądać, żeby to obejrzał każdy licealista. Polska po 1945 objęła wielkie tereny pod Odrę i Nysę, zajęła Prusy Wschodnie, kolebkę państwa, które doprowadziło do rozbiorów. Miliony ludzi zasiedliło te ziemie, w błyskawiczny sposób je zagospodarowano. A teraz mamy spuszczać głowy i przepraszać za to, co działo się być może naprawdę, ale z punktu widzenia tych wielkich migracji i wysiłku narodu obejmującego nowe ziemie – nie miało znaczenia. To Niemcy wywołały wojnę i same siebie doprowadziły na skraj upodlenia. I to nie my, i nie Rosjanie – za to odpowiadają. Owszem, popełniono fatalne błędy w polityce wobec autochtonów – ludzie z obozu narodowego, którzy byli zaangażowani w politykę obejmowania Ziem Zachodnich i Północnych w ręce polskie – nie godzili się z tym i protestowali (np. Władysław Jan Grabski), ale to nie jest powód, żeby przedstawiać to w taki sposób jak Smarzowski. Ten film jest przesiąknięty ideologią tzw. nowego spojrzenia na dzieje najnowsze i dzieje Polski, i jest to ideologia Polakom wroga. Nawet kinematografia niemiecka (film „Die Flucht” o ucieczce Niemców z Prus Wschodnich) nie pokazuje tych wydarzeń tak, jak Smarzowski. Naiwni „antykomuniści” oczywiście się na to nabierają (vide entuzjastyczna recenzja w „Uważam Rze”), ale to już ich sprawa. Dla nich każdy film bijący w „Ruskiego” i „komunę” jest OK, antykomunizm jest ważniejszy niż Polska. Większą czujność wykazał „Nasz Dziennik”, który zauważył, że to film szkalujący Polaków. A „GW”? Jeszcze raz pokazała, jak rozumie swoją misję „bycia uczciwym” i „obiektywnym”. A do reżysera Smarzowskiego mam jedno pytanie – jak pan jest taki dobry w epatowaniu widza przemocą, to czy podejmie się pan nakręcenia filmu o zbrodniach UPA? Nie będzie musiał pan „podkręcać” rzeczywistości, wystarczy tylko pokazać, jak było. Jan Engelgard
Waszyngtońska smycz i Polska – rozmowa z Aleksandrem Duginem Wystąpił Pan z krytyczną, ale rzeczową krytyką polityki Kremla z ostatnich miesięcy. Nazywani przez Pana „marynarkami” politycy Jednej Rosji wraz z kremlowskimi polittechnologami przegrali nie tylko wybory do Dumy Państwowej (taka była logika systemu), ale też niedawne wybory w bliskich i sojuszniczych krajach sąsiedzkich, ostatnio nawet w Osetii Południowej i Naddniestrzu. Co Pan sądzi o stosunku tych krajów do Federacji Rosyjskiej w najbliższej przyszłości? - Myślę, że wiele będzie tu zależało od osobistych decyzji i politycznej woli Władimira Putina. Problem polega na tym, że do niego nie docierają kompletne informacje o stanie rzeczy, otoczony jest agentami-liberałami i manipulatorami, którzy albo świadomie dążą do wywołania napięć, albo czynią to w wyniku niekompetencji, szczególnie rozeznania w skomplikowanych realiach kaukaskich. Bardzo wyraźnie widać to także na przykładzie problemów na Kaukazie Północnym, po mianowaniu tam przedstawicielem prezydenta „menedżera” Chłoponina [1]. Nie jest jeszcze za późno na uratowanie sytuacji, ale do tego niezbędne byłoby podjęcie zdecydowanych i daleko idących działań prowadzących do zastąpienia urzędników rozumiejącymi sytuację, rzeczywistymi specjalistami.
Po Pańskim artykule pt. „Horyzonty błotnej rewolucji” podjęliśmy się poszukiwania choćby jednego nie pesymistycznego tekstu prognostycznego na temat perspektyw Rosji po wyborach. Nie znaleźliśmy, nawet tych autorstwa kremlowskich politologów. Czyżby na zapleczu Putina nie było już żadnych ideologów? - Grupa osób w Jednej Rosji, która określa się mianem ideologów to tacy sami kleptokraci, jak ich pozostali koledzy, tyle że oni zajmują się nie kradzieżą pieniędzy (chociaż to też, jak pozostali, robią), tylko idei. Pewnie oni mogliby wysilić się na jakieś optymistyczne prognozy, ale od tego nikomu nie stanie się lepiej. Oczywiście, całą tę sytuację próbują wykorzystać siły wrogie Rosji, które widzą szansę na demontaż władzy państwowej, następnie na wywołanie kryzysu społecznego, a na koniec na doprowadzenie do rozpadu państwa rosyjskiego. Tyle, że teraz, po dymisji i odsunięciu Władysława Surkowa [2], sytuacja może radykalnie się zmienić. Czy Kreml zacznie reagować nerwowo, czy wsłuchiwać się w wołania narodu – nie wiadomo. Wszystko będzie jasne już w najbliższym czasie. Przez wiele ostatnich lat występowaliśmy z różnymi projektami i inicjatywami, które odzwierciedlały realne interesy narodu, potwierdzone wynikami badań opinii publicznej. Najwyższy czas, by zrobić z nich użytek, włączając je do spójnego programu politycznego. Nawet, jeśli ktoś miałby je sobie najzwyczajniej w świecie przywłaszczyć, niech to robi, tylko niech je rzeczywiście realizuje, a nie deformuje, jak to robili przez lata kolejni urzędnicy.
We wspomnianym tekście twierdzi Pan, że śmierć może być szybka i gwałtowna (w przypadku sukcesu „błotnej rewolucji”) lub powolna (w przypadku przetrwania obecnego systemu władzy). Ale dlaczego nie dopuszcza Pan myśli, że upadek i rozkład mogą stymulować narodziny nowego porządku? A może właśnie ta katastrofa jest niezbędna dla rozpoczęcia procesu odrodzenia? - Nie ma już mowy o jakiejkolwiek szansie na sukces „błotnej rewolucji”. Rosyjska polityka charakteryzuje się ciągłą i wysoką dynamiką. Dziś, szczególnie po wiecu na Pokłonnej Górze, stało się oczywiste, że w Rosji działają trzy podstawowe siły społeczne i polityczne. Poza tandemem Putin-Miedwiediew i sterowaną przez Waszyngton opozycją, jest jeszcze biegun narodowy – ludzie, którzy też mają dość półśrodków i zaniechań władzy, ale jednocześnie nigdy nie zaakceptują ingerencji zewnętrznej i realizacji scenariusza „kolorowej rewolucji”. Jeśli rozpocząłby się rzeczywisty proces rozpadu Rosji, niezbędna stanie się kolejna rewolucja. Obawiam się przy tym, że byłaby ona rewolucją okrutną i krwawą, taką, jak wszystkie dotychczasowe bunty i rewolucje na Rusi…
Jak Pan, zatem postrzega możliwość realizacji projektu eurazjatyckiego w kontekście pesymistycznego scenariusza rozwoju wydarzeń w Rosji? Czy jest może jakieś inne państwo, które mogłoby stać się motorem owego projektu? - Tylko Rosja jest w stanie zrealizować w praktyce projekt Unii Eurazjatyckiej. Prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew już od wielu lat proponował rozpoczęcie tego procesu integracyjnego, ale w wyniku chciwości i braku perspektywicznego myślenia rosyjskich elit władzy przeleżał on cały ten czas w szufladzie. Oczywiście, istnieją pomniejsze projekty eurazjatyckie i w innych krajach, nacechowane wprawdzie własną specyfiką. Mamy na przykład bardzo wielu zwolenników eurazjatyzmu w Turcji, ale warto pamiętać, że Heartland to Rosja i bez jej udziału jakiekolwiek koncepcje „eurazjatyckie” mogą mieć, co najwyżej wymiar regionalnego kolorytu. W wypadku realizacji negatywnego scenariusza rozwoju sytuacji, możemy mieć do czynienia z wieloletnim dryfowaniem pomiędzy obietnicami Zachodu a istniejącą rzeczywistością. Może to się nawet skończyć całkowitą dezintegracją Rosji, do której tak usilnie dążą Stany Zjednoczone, wspomagane przez szereg innych państw. Wielka polityka nie znosi przecież próżni. Eurazjatyzm jest przeznaczeniem Rosji, którego trzeba nieustannie bronić.
Polska teoretycznie od wyborów 2007 roku znów weszła na ścieżkę pełnego uczestnictwa w projekcie integracji europejskiej. Niektórzy sądzą, że droga ta może wieść docelowo – poprzez Unię Europejską – do znalezienia się w przestrzeni eurazjatyckiej. Ale w ostatnich miesiącach pojawiają się ogromne znaki zapytania, co do przyszłości samej integracji europejskiej, choćby w kontekście kryzysu strefy euro. Jak Pan postrzega alternatywy, przed którymi stanie Polska, szczególnie w przypadku realizacji pesymistycznego scenariusza wydarzeń w Rosji? Czy Warszawa nie znajdzie się wtedy na ślepej uliczce? - Zastanówmy się, co do tej pory dała Polsce „zjednoczona Europa”. Wspólną przestrzeń polityczną? Militarny strategiczny sojusz pod parasolem NATO? Pewnie tak. Ale są też kwestie bardziej pragmatyczne, związane z rynkiem wewnętrznym, surowcami czy miejscami pracy. Niezależnie od tego, jak mocno w Brukseli będą starali się to ukrywać, Polska wraz całą Europą Wschodnią będzie traktowana przez swoich zachodnich sąsiadów i partnerów (Niemcy, Belgię itd.), jako państwo drugiego gatunku. Widzimy dziś ekonomiczną katastrofę Grecji i Portugalii. W kolejce do przyjęcia fali kryzysu stoją Hiszpania i Włochy. Cała UE znalazła się w bardzo trudnej sytuacji; zauważają to dziś jej krytycy, zarówno z prawej, jak i z lewej strony sceny politycznej. Na dodatek Unia w dalszym ciągu w dużej mierze pozostaje satelitą USA, choćby w planach militarnych NATO. A zatem, jeśli Polska i pozostałe kraje regionu w dalszym ciągu iść będą na smyczy Brukseli i Waszyngtonu, to faktycznie znajdą się na ślepej uliczce, i to bez możliwości odwrotu. W takim wypadku Polska będzie pełnić nadal swą rolę wschodniej rubieży UE, kupując przy tym rosyjskie surowce po europejskich cenach… Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że do naszej dyskusji wrócimy po wyborach prezydenckich 4 marca. Rozmawiał: dr Mateusz Piskorski
[1] Aleksander Chłoponin (ur. 1965) – w l. 90 związany z Międzynarodową Kompanią Finansową i koncernem Norylski Nikiel oraz innymi przedsięwzięciami biznesowymi Władimira Potanina i Michaiła Prochorowa, w l. 2000-2001 gubernator Tajmyrskiego (Dołgańsko-Nienieckiego) Okręgu Autonomicznego; w l. 2002-2010 gubernator Kraju Krasnojarskiego; od 2010 r. wicepremier i pełnomocnik prezydenta w Północno-kaukaskim Okręgu Federalnym (przyp. tłum.).
[2] Wladislaw Surkow (ur. 1964) – pierwszy zastępca szefa Administracji Prezydenta, od 1999 r. pracownik AP, twórca projektów „Jedna Rosja”, ruch „Nasi”, członek rady Funduszu „Skałkowo” (przyp. tłum.).
Prof. Aleksander Dugin jest ideologiem współczesnego rosyjskiego eurazjatyzmu, liderem Międzynarodowego Ruchu Eurazjatyckiego, kierownikiem Katedry Socjologii Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Państwowego im. Łomonosowa. geopolityka.org
http://mercurius.myslpolska.pl/
Chaos liturgiczny a nadejście Antychrysta – ks. Wincenty T. Micelli SI Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji. Ponad sto lat temu, w czasach raczej spokojnych, a nawet – w porównaniu do powszechnej apostazji i religijnego zamieszania naszych czasów – chrześcijańskich, kard. Jan Henryk Newman w proroczych słowach przepowiedział obecną katastrofę:
Z pewnością istnieje dziś porozumienie [sił] zła, zrzeszające członków ze wszystkich stron świata, posiadające własne struktury, działające aktywnie i oplatające Kościół katolicki swą siecią oraz przygotowujące drogę do powszechnej apostazji. Nie wiemy, czy apostazja poprzedza bezpośrednio pojawienie się Antychrysta, czy nadejście jego jeszcze się opóźni, z całą jednak pewnością odstępstwo to, we wszystkich swych przejawach i środkach, jest dziełem Złego i otacza je odór śmierci. Bez wątpienia chrześcijanie powinni rozmyślać nad pierwszym i drugim przyjściem Chrystusa, aby ich serca czuwały na modlitwie oraz by rozbudzali w sobie nadzieję i tęsknotę za Jego drugim nadejściem. Sam Chrystus wzywał nas do wyglądania, rozpoznawania i badania znaków Jego przyjścia – Jego powrotu, jako Sędziego żywych i umarłych. Również Ojcowie Kościoła zachęcali, by rozmyślać często o sądzie ostatecznym, by zastanawiać się nad szczegółowym rozrachunkiem, jaki każdy z nas będzie musiał zdać. Owocem takiej refleksji jest u wiernego naśladowcy Chrystusa głęboka wiara oraz roztropna, przewidująca mądrość, pozwala ona, bowiem niejako zerwać maskę z oblicza zepsutego świata. Podczas rozważania tych prawd z oczu naszych opadnie zasłona i zobaczymy wyraźnie, w jaki sposób ten świat sekularyzuje, wypacza i desakralizuje całą strukturę społeczną – politykę, ekonomię, prawo, edukację – całą sferę aktywności osobistej i społecznej. Zrozumiemy, w jaki sposób ten proces kosmicznej perwersji przygotowuje świat na nadejście Antychrysta, który szybko zdobędzie władzę absolutną i zajmie miejsce Boga. Kard. Newman przewidział ten atak na wiarę świętą. Ostrzegał chrześcijan przed nowinkarzami, którzy chcieliby wstrząsnąć stałością chrześcijańskich form kultu i zaszczepić Kościołowi liturgiczną gorączkę. Owi zwolennicy zmian kwestionują każdą chrześcijańską formę modlitwy, postawy i gesty modlitewne, a nawet same nabożeństwa oraz tradycyjne i prywatne praktyki wiary. Ich żądza nowinek jest taranem bijącym w stałość dawno ustanowionych świętych obrzędów, które były przez stulecia dla wspólnot chrześcijańskich przekaźnikiem prawd ewangelicznych. Z furią zastępują uświęcone formy kultu nową, rozcieńczoną liturgią Mszy, nowymi modlitwami, nowymi formami sakramentów, nowymi kościołami; wszystko to rodzi u wiernych dezorientację. Kard. Newman pisze:
Nikt nie może prawdziwie szanować religii i znieważać jej form [kultu]. Zgoda, formy te nie pochodzą bezpośrednio od Boga, ale długie ich używania uświęciło je, gdyż duch religii przeniknął je do tego stopnia, że ich unicestwienie rodzi u wielu poczucie zagubienia i niszczy w nich sam zmysł religijności. Były one tak silnie utożsamiane z samym pojęciem religii, że nie sposób usunąć ich bez uszczerbku dla niej. Wiara większości ludzi nie zniesie takiej transplantacji. (…) Drogocenne doktryny są nanizane jak klejnoty na cienką nić. Ponadto nowym formom brak wzniosłości, są płaskie i banalne. Dlaczego postawę klęczącą zastąpiono stojącą? Sam Chrystus Pan padał na kolana i na twarz, kiedy modlił się do swego Ojca. Szatan dobrze zna znaczenie kultu i jego potrzebę u człowieka. Usiłował nakłonić Pana Jezusa, by upadł przed nim na twarz i oddał mu pokłon. Dlaczego rok liturgiczny i Msza zostały zmienione w tak niefortunny sposób, że doprowadziło to do dezorientacji wiernych, co do liturgii Mszy, kultu świętych i okresów roku kościelnego? Dlaczego Gloria, modlitwa koncentrująca się w sposób absolutny na Bożym majestacie i Jego dobroci, została ograniczona praktycznie do niedziel? Czy wiara naprawdę jest odnawiana i ożywiana poprzez zanik poczucia wspólnoty z chrześcijanami czasów starożytnych i apostolskich? Nowa liturgia nie wprowadza nas już w prawdziwe doświadczenie życia Jezusa Chrystusa. Zostaliśmy tego pozbawieni poprzez zniesienie hierarchii świąt. Ponadto nowe formy kultu są nierzadko rezultatem eksperymentów. Eksperymentuje się jednak z rzeczami, z przedmiotami, które ma się zamiar poddać analizie. Eksperyment jest metodą naukową. Liturgia natomiast pełna jest tajemnic, rzeczywistości, w których należy uczestniczyć. Eksperymenty jedynie desakralizują te tajemnice. Bałwochwalstwo polegające na manipulowaniu przy rzeczach świętych nie ominęło i Kościoła, co zaowocowało liturgią pełną miernoty, będącą show dla widzów, odrywającą ich od rzeczy świętych, uniemożliwiającą wewnętrzne zjednoczenie z Bogiem i wulgaryzującą, jeśli nieosłabiającą, święte czynności, symbole, muzykę i słowa. W rzeczywistości zubożona w ten sposób liturgia niczego nie odnowiła – innowacje te doprowadziły do opustoszenia kościołów, zaniku powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, odstręczyły konwertytów i otworzyły szeroko drzwi Kościoła różnego rodzaju buntownikom. Nawet, jeśli jest ważna, nie jest w stanie nikogo zainspirować – jest bezbarwna, powierzchowna i banalna, pozbawiona woni świętości. Zhumanizowana, „populistyczna” liturgia nie będzie nigdy w stanie zrodzić świętych, cudu tego dokonać może jedynie liturgia przebóstwiona. Dziś nie jest bynajmniej tajemnicą, że wrogowie Kościoła pragną zniszczyć wiarę w Bóstwo Chrystusa. Skoro liturgia została zhumanizowana, Chrystus – jej centrum i podmiot – nie jest już Boskim Odkupicielem, stał się humanistą par excellence, wyzwolicielem, rewolucjonistą, marksistą wprowadzającym ludzkość w nowe tysiąclecie. Powinniśmy zachować czujność wobec tych, którzy usiłują nakłonić nas do porzucenia naszych uświęconych form kultu, a przez to doprowadzić ostatecznie do zanegowania przez nas całości naszej wiary świętej. Kościół atakowany jest przez synów szatana, działających tak na zewnątrz, jak i wewnątrz owczarni – ponieważ jest on żywą formą, (…) widzialnym ciałem religii. Owi mistrzowie zwodzenia wiedzą, że jeśli uda im się pozbyć świętych form, poradzą sobie również z samą religią… Jeśli naruszycie lex orandi, w sposób nieunikniony zniszczycie również lex credendi. Dlatego właśnie ludzie ci zwalczają wiele nabożeństw pod pretekstem, że są one w istocie przesądami, dlatego proponują tyle zmian i przeróbek – jest to sprytnie skalkulowana taktyka, obliczona na wstrząśnienie samymi fundamentami wiary. Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że formy religijne – pozornie same w sobie obojętne – nabierają wielkiej wartości, w miarę jak posługujemy się nimi w naszej drodze do świętości. Miejsca poświęcone oddawaniu czci Bogu, starannie wyodrębnione dla Jego kultu, pobożnie świętowany dzień Pański, publiczne formy modlitwy, formy liturgiczne – wszystkie te rzeczy, jako całość, stanowią dla wiernych świętość i istnieją de facto z rozporządzenia Bożego. Obrzędy uświęcone przez Kościół wielowiekowym ich używaniem nie mogą być kwestionowane bez szkody dla dusz. Ponadto, wedle słów kard. Newmana, ludzie zajmujący się reformą liturgii powinni zawsze być świadomi następującej prawdy: nawet w przypadku najbłahszej z obowiązujących świętych form [kultu] bardzo często upragnione ulepszenie okazuje się w praktyce głupotą. Dzisiejsi biskupi postąpiliby mądrze, odnosząc te słowa kard. Newmana do obecnej wojny o świętą liturgię. Kiedy więc ludzie światowi wykpiwają nasze święte obrzędy, utwierdzajmy się w naszym przekonaniu w następujący sposób – i jest to argument, który wszyscy, ludzie wykształceni i niewykształceni są w stanie zrozumieć – formy te, nawet, jeśli są pochodzenia ludzkiego, (…) posiadają, co najmniej równie uświęcający i dydaktyczny charakter, co obrzędy judaizmu? A przecież Chrystus i Apostołowie nie chcieli, by te obrzędy spotkał najmniejszy brak uszanowania, czy by zostały usunięte w sposób nagły. Tym bardziej nie powinniśmy tego tolerować w odniesieniu do naszych własnych ceremonii. Ojcowie Kościoła zwracają uwagę na zepsucie liturgii, jakie panować będzie w czasach ostatecznych. W miarę, jak koniec ten będzie się przybliżał, Kościół poddawany będzie wściekłemu i bardziej diabolicznemu prześladowaniu niż kiedykolwiek w swej historii. Ustanie wszelki kult religijny. „Usuną codzienną ofiarę”. Niektórzy Ojcowie interpretują te słowa w taki sposób, że Antychryst zniesie na trzy i pół roku wszelki kult religijny. Inni z kolei przypominają nam, że Antychryst ustanowi swój tron w świątyni Boga i zażąda od swych zdeprawowanych wyznawców oddawania sobie czci. Św. Augustyn zastanawiał się, czy dzieciom udzielany będzie wówczas chrzest. Żyjemy w czasach tak zdeprawowanych, że wiele państw nie pozwala nawet na naturalną śmierć niewinnych istot ludzkich (…). Panowaniu Antychrysta towarzyszyć będą liczne cuda, podobne do tych, jakich dokonywali egipscy czarnoksiężnicy przed oczyma faraona czy też Szymon Mag przed śś. Piotrem i Janem. Św. Cyryl pisze:
Lękam się wojen między narodami, lękam się podziałów między chrześcijanami, lękam się nienawiści między braćmi. Jednak dosyć! Niech Bóg broni, by któregoś dnia się to spełniło! Bądźmy jednak przygotowani. Widzimy, więc, że poza prześladowaniami krwawymi, wrogowie Kościoła posługiwać się będą również podstępem i oszustwem. Antychryst będzie bardzo skutecznie dzielił i skłócał ze sobą chrześcijan. Uda mu się oderwać od skały zbawienia wiele dusz i wciągnąć je w herezję lub schizmę, pozbawiając je chrześcijańskiej wolności oraz siły. (…) Nasze działania i nasza wierność (…) determinują zarówno nasze doczesne, jak i wieczne przeznaczenie. Istnieje zasadniczy, głęboki związek pomiędzy zdrowiem duchowym i wolą zwycięstwa a materialnymi środkami, jakie mamy w tej walce do dyspozycji. Bez zdrowia duchowego wszystkie środki, jakich moglibyśmy użyć dla osiągnięcia zwycięstwa, zostaną roztrwonione w słabych rękach chorego narodu, który postępuje lękliwie, ponieważ jego serce jest tchórzliwe, jego umysł zdezorientowany, wzrok rozmyty, słuch przytępiony, uwaga osłabiona (…). Naród taki może pobrzękiwać swoją zbroją w aktach komicznej brawury, nie przestraszy to jednak żadnego tyrana. Naród ów gra w istocie rolę błazna, gdyż przy całej posiadanej broni nie jest przygotowany do walki, a jeśli już się na nią zdecyduje, jest zbyt słaby, by podjąć jakieś stanowcze działania. (…) Bez wątpienia agnostycy i ateiści powitają z protekcjonalnym uśmiechem proroctwo o nadejściu Antychrysta w oparach herezji, w epoce bohaterów i wojen, a liberalni chrześcijanie przyłączą się do tego chóru szyderców. Było tak w czasach Noego, wyśmiewanego z powodu budowania arki. Było tak również w czasach Abrahama, wstawiającego się bezskutecznie za Sodomą i Gomorą. Było tak wreszcie w czasach Chrystusa, który płakał nad Jerozolimą. Wszyscy ci sceptycy zostali w wyniku swego niedowiarstwa unicestwieni. Będzie tak również i na końcu czasów, ludzie źli są, bowiem zbyt pyszni, by zaakceptować i zrozumieć drogi Boga. W tych ostatnich dniach ludzie kochać będą jedynie samych siebie, chciwi, pyszni, bluźniercy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, pozbawieni naturalnych uczuć, naruszający pokój, oskarżający fałszywie, niepowściągliwi, gwałtownicy, mający w pogardzie dobrych, zdrajcy, szaleńcy, zarozumiali, miłośnicy przyjemności, szydercy podążający za swymi żądzami (…). „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę, kiedy przyjdzie?” – pytał Chrystus, mając na myśli czasy ostateczne. My wszyscy, chrześcijanie, musimy być Jego heroldami, wyglądającymi poranka, świtu, oznak Jego drugiego, chwalebnego przyjścia. Pomimo powszechnej apostazji, jaka wówczas będzie panować, Chrystusa Pana powitają resztki wiernych chrześcijan. Owa garstka radować się będzie, mając świadomość, że paruzja położy na zawsze kres podłej polityce współpracy z grzechem, zgromadzi razem Jego wybranych i ustanowi wieczne entente cordiale (‘serdeczne porozumienie’), miłosne zjednoczenie z Bogiem, które nazywamy wizją uszczęśliwiającą. Ω ks. Wincenty T. Micelli SI
Tekst za „The Remnant” z 28 lutego 1978 r. Tłumaczył Tomasz Maszczyk.
Antypolskie oblicze Czesława Miłosza Śmierć Wisławy Szymborskiej, i dyskusja o jej twórczości gloryfikującej zbrodniczy komunizm, skłania do przypomnienia postaci innego noblisty Czesława Miłosza. Niezwykle interesującą prace na jego temat napisał historyk literatury, nauczyciel akademicki, pracownik naukowy Instytutu Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Majda. Dodatkowo w pracy Majdy niezwykle aktualny, w obliczu prześladowań Polaków na Litwie dokonywanych przez państwo litewskie, jest temat litewskiego nacjonalizmu i antypolonizmu noblisty. Jan Majda w swojej książce „Antypolskie oblicze Czesława Miłosza” wydanej przez wydawnictwo Ostoja, zarzucał Miłoszowi, że ten: lżył Polskę, umniejszał zasługi Polaków, oczerniał Polaków, dezawuował polski patriotyzm, katolicyzm i kulturę Polski, kpił z polskości. Majda zarzucał Miłoszowi, że „prawie każda jego książka była brutalnym paszkwile na Polaków i złośliwą dyskwalifikacją polskiej kultury”. Celem Miłosza miało być oczyszczenie z elementów polskich tożsamości kulturowej Polaków. Autor „Antypolskiego oblicza Czesława Miłosza” przytaczał w swej pracy opinie wielu naukowców i twórców polskiej kultury o antypolonizmie Miłosza. Miłosz, według Majdy, wielokrotnie wyrażał się swoje antypolskie obsesje. Już w II RP, w Wilnie w latach trzydziestych: gloryfikował komunizm i ZSRR (nie z pobudek ideologicznych, ale z nienawiści do Polski). Czuł się Litwinem i litewskim nacjonalistą, gardził Polską i Polakami. W II RP Miłosz czuł się wyobcowany, brzydziła go otaczająca polskość. Po II wojnie światowej Miłosz krytykował II RP. Gardził patriotyzmem młodzieży polskiej, Polskim Państwem Podziemnym, Armią Krajową, zbrojną walką z okupantem, rządem emigracyjnym. W swoim wierszu „Campo di Fiori” propagował kłamstwa o obojętności i zadowoleniu Polaków z eksterminacji Żydów w getcie. W okupowanej przez komunistów Polsce Miłosz skorzystał ze swoich kontaktów z komunistami i został dyplomatą władz stalinowskich w USA. Po porzuceniu komunistycznych przełożonych, Miłosz na emigracji odmówił współpracy z Radiem Wolna Europa. Oceniał je, jako zbyt polskie i katolickie. Jako litewski nacjonalista gloryfikował cierpienia Litwinów i gardził Polską. Pogarda Miłosza dla Polaków gorszyła nawet Amerykanów. Miłosz posunął się nawet, zdaniem Majdy, do propozycji przyłączenia PRL do ZSRR. Według Miłosza przedrozbiorowa Polska była krajem prymitywnym i zanarchizowanym. Przepełnionym klerykalną paranoją. Krajem tchórzy, którzy nie odnosili żadnych zwycięstw. Jedyną pozytywną siła w przedrozbiorowej Polsce była dla Milosza masoneria. Oceniając odrodzoną II RP Miłosz gardził wszystkim. Od endeków po Wiadomości Literackie. Doceniał tylko rolę masonerii. Kościół katolicki oskarżał o szerzenie rasizmu. II RP uznawał za twór faszystowski i prymitywny. Z lubością przytaczał wszelkie negatywne opinie o przedwojennej Polsce. Przemilczał osiągnięcia Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym. Samych Polaków opisywał, jako prymitywów. Wypowiadając się o walce Polaków z niemieckim okupantem, gardził Armią Krajową za jej nacjonalistyczną walkę. Za normalne uważał kolaborowanie z okupantem. Dla Miłosza odrażający był patriotyzm warszawiaków. Wypowiadając się o III RP, Miłosz dalej manifestował pogardę dla Polski i Polaków. Uznawał istnienie Polski za szkodliwą anomalie. Polaków za groźnych prymitywów, brudasów i głupków. Indywidua zbrukane wszelkimi świństwami. Pijaków i nierobów. Nawet język polski, Miłosz, uważał za prostacki. Literaturę polską uznawał za nacjonalistyczną propagandę pisaną przez psychopatów. Za szczególnie szkodliwy uznawał romantyzm, Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Noblista systematycznie umniejszał skalę polskiej twórczości i wartość artystyczną polskiej powieści z XIX wieku (Reymonta, Prusa, Sienkiewicza), dramatopisarzy (Wyspiańskiego) i poetów (Lechonia, Tuwima, Iwaszkiewicza, Herberta). W polskiej literaturze Miłosza raził patriotyzm Polaków, choć sam noblista manifestował litewski nacjonalizm. W swoich opracowaniach o literaturze epatował brudnymi plotami o twórcach. Negował istnienie polskiej literatury dla dzieci i młodzieży. Z polskich pisarzy cenił tylko Witolda Gombrowicza i Stanisława Brzozowskiego [ostatnio przypominanego przez Krytykę Polityczną]. Miłosz wielokrotnie również wyrażał swoją pogardę dla katolicyzmu. Katolicyzm uznawał za prymitywny zabobon, fundament szkodliwego polskiego patriotyzmu i destruktywnych walk narodowowyzwoleńczych. Miłosz obwiniał katolicyzm za ucisk klasowy. Świętego Maksymiliana Kolbę oskarżał o promowanie totalitaryzmu. W swej twórczości Milosz deklarował odrazę do katolicyzmu, bluźnił Matce Boskiej, popierał żądania homoseksualistów (razem z Szymborską). Jan Bodakowski
Zbrodnie bez przedawnienia 10 lutego 1940 roku państwo sowieckie rozpoczęło realizację planu masowych deportacji polskich obywateli w głąb ZSRS. Pierwsza fala objęła 140 tysięcy ludzi, przede wszystkim osadników wojskowych, cywilnych oraz pracowników służby leśnej wraz z rodzinami. Wcześniej, już na przełomie października i listopada 1939 r., przeprowadzono deportację ponad 55 tys. obywateli polskich – w ramach “oczyszczania strefy nadgranicznej”. Niezależnie od tego na całym obszarze okupowanym, na co dzień dokonywano zabójstw, przeprowadzano aresztowania i wywózki na Wschód poszczególnych osób, rodzin, które w sumie objęły tysiące ludzi. Operacja z 10 lutego była wielkim logistycznym przedsięwzięciem totalitarnego państwa. Przygotowania do niej trwały, co najmniej od 5 grudnia 1939 roku, kiedy Rada Komisarzy Ludowych ZSRS podjęła decyzję o wywiezieniu z zagarniętych terenów wszystkich ludzi uznawanych za “niebezpiecznych” dla systemu sowieckiego. Tereny okupowanej Polski podzielono na 37 rejonów operacyjnych, w których NKWD przygotowywało listy wywożonych, środki transportu, infrastrukturę potrzebną do realizacji zbrodniczej masowej akcji. W latach 1940-1941 państwo sowieckie dokonało w sumie czterech wielkich operacji deportacyjnych obywateli RP, których wywożono głównie na Syberię i do Kazachstanu. Miały one miejsce kolejno w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 r. oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Dwie ostatnie objęły też żołnierzy internowanych wcześniej na Litwie i Łotwie. Dostępne dotychczas źródła sowieckie potwierdzają personalia 327 tys. deportowanych obywateli RP różnych narodowości; według wcześniejszych szacunków polskich liczba ta była znacząco wyższa. Deportacje i towarzyszące im operacje były zbrodniami przeciw ludzkości. Od czasu Trybunału Norymberskiego definiowano je, jako “morderstwa, wytępianie, obracanie ludzi w niewolników, deportacja i inne czyny nieludzkie, których dopuszczano się przeciw jakiejkolwiek ludności cywilnej, przed wojną lub podczas niej, albo prześladowania ze względów politycznych, rasowych lub religijnych”. W myśl międzynarodowych konwencji zbrodnie takie nie ulegają przedawnieniu. Wobec Rosji będącej prawnym spadkobiercą ZSRS, coraz częściej chełpiącym się totalitarną przeszłością, Polska nigdy należycie nie upomniała się o odszkodowania za okupację i zbrodnie. W latach 90 postkomunistyczna III RP, unikając na arenie międzynarodowej zadrażnień, realnie wycofała się z aktywnej polityki na wielu polach. Były też obawy, aby sprzeciwy rosyjskie nie utrudniły nam drogi do NATO i UE. Dzisiaj jest inaczej. Najwyższy czas wyciągnąć z tego wnioski. Dlaczego udajemy, że temat odszkodowań za sowieckie zbrodnie nie istnieje? Czy tragiczny los setek tysięcy obywateli Rzeczypospolitej nasze państwo uznaje za “drobiazg” niewart uwagi? Maciej Korkuć
Exxon Mobil: za mało gazu w polskich łupkach Firma ExxonMobil poinformowała o rozczarowujących wynikach prac poszukiwawczych gazu łupkowego w Polsce. Chodzi o dwa odwierty przeprowadzone pod koniec ubiegłego roku, w których odkryto tak małe ilości gazu, że okazały się one niewystarczające do uruchamiania wydobycia na skalę przemysłową. Było to pierwsze odkrycie gazu w Polsce przez amerykańskiego giganta, ale – jak powiedział cytowany przez agencję Bloomberg David Rosenthal, wiceprezydent koncernu ds. relacji inwestorskich – gaz nie wypłynął na powierzchnię w „dostatecznej ilości, aby mogło to uzasadniać rozpoczęcie produkcji”. ExxonMobil nie poinformował, na jakich koncesjach przeprowadził odwierty. Koncern, poprzez zależny ExxonMobil Exploration and Production Poland, ma w naszym kraju sześć koncesji spośród 109 dotychczas wydanych. Zlokalizowano je w obszarze, który w ocenie ekspertów daje największe szanse na odkrycie i komercyjną produkcję gazu łupkowego: na Mazowszu (w okolicach Mińska Mazowieckiego, Wołomina, Legionowa) i Lubelszczyźnie (okolice Łukowa, Zamościa i Chełma). Wyniki poszukiwań ExxonMobil mogą wskazywać, że polskie złoża gazu są trudniejsze do komercyjnego zagospodarowania, niż początkowo sądzono. Prace trwałyby wówczas dłużej, a ich koszty by wzrosły. Gazu łupkowego w Polsce poszukuje ponad 20 firm. Jest wśród nich m.in. PGNiG, które pierwsze dowierciło się do tego surowca. Spółka latem przeprowadziła testy w otworze Lubocino-1 niedaleko Wejherowa. Złoża badają też inne międzynarodowe koncerny, w tym Chevron i Talisman Energy, które chcą się przekonać, czy technologia intensywnych wierceń, która zrewolucjonizowała produkcję gazu w USA, może pomóc w sięgnięciu po rezerwy surowca. Według szacunków mogłyby one zaspokoić zapotrzebowanie Polski na przeszło 300 lat.Tomasz Furman
KOMENTARZ BIBUŁY: Informacja podana przez ExxonMobil będzie dopóty jedynie słuszna i “naukowo udowodniona”, dopóki tenże koncern nie przejmie własności nad odwiertami. Wtedy nagle okaże się, że – a jakże – warto wiercić, bo “nowe badania” wykazały nadzwyczaj wielką zawartość gazu. A w międzyczasie, ten czy inny gigant energetyczny będzie za bezcen przejmował prawo do wydobywania złóż. Za bezcen i tak trochę dla hobby czy zabawy, bo przecież gazu w nich nie ma w “dostatecznej ilości, aby mogło to uzasadniać rozpoczęcie produkcji”.
Za: Diarium.pl (10 lutego 2012) (" Exxon Mobil: za mało gazu w polskich łupkach")
Ekonomia polityczna przedsiębiorstwa społecznegoAby wesprzeć kraje Trzeciego Świata, konieczna jest jakaś forma bezinteresownej pomocy. Można to robić poprzez organizacje charytatywne, albo przedsiębiorstwa społeczne. Te ostatnie mają wiele zalet, które zwłaszcza powinny spodobać się liberałom. Każdy, kto bardziej interesuje się polityką, wie, że to, co najważniejsze, nie rozgrywa się na poziomie bieżących wydarzeń, ale na płaszczyźnie symbolicznej — w języku i w dyskursie. Ten, kto zdoła sugestywnie nazwać problemy społeczne i powiązać z nimi odpowiednie skojarzenia, jest w stanie wpłynąć na sposób postrzegania tych problemów, a w konsekwencji na przyjmowane rozwiązania polityczne. Jak to zgrabnie ujął Gilbert K. Chesterton: Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego. Każdy nurt ideologiczny posiada własny specyficzny język, za pomocą, którego jest formułowana określona wizja świata i program o odpowiednim wydźwięku i konotacjach. Liberałowie tradycyjnie zwołują się pod hasłem obrony wolności, niezależności i swobody. Słownik lewicy obfituje zaś w takie hasła jak: równość, ekologia, obrona wykluczonych. Wygrają ci, którym uda się przetłumaczyć otaczającą nas rzeczywistość na swój język w bardziej przekonujący sposób. Ta swoista walka na polu idei toczy się nieustannie na wielu różnych odcinkach frontu. Jednym z nich jest głośna obecnie bitwa o wolność internetu, którą w swoim ostatnim komentarzu zajął się Mateusz Machaj. O ile jednak na tym froncie liberałowie zdają się osiągać przewagę (przynajmniej moralną), o tyle w wielu innych obszarach znajdują się, często na własne życzenie, w odwrocie. Jednym z takich obszarów jest koncepcja przedsiębiorstwa socjalnego, intensywnie promowana przez Muhammada Yunusa — ekonomistę i laureata pokojowej nagrody Nobla (2006 r.), który jeszcze niedawno zbierał laury na forum ekonomicznym w Davos, a w pierwszych dniach lutego przyjechał z wykładami do Polski. Yunus zdobył sławę, jako założyciel Grameen Banku — instytucji finansowej pożyczającej niewielkie kwoty pieniędzy ubogim, niepiśmiennym mieszkańcom Bangladeszu — ludziom bez żadnego zabezpieczenia i bez historii kredytowej. Zaciągnięcie pożyczki wiąże się z podpisaniem 16 zobowiązań zawierających takie postanowienia jak: „Będziemy utrzymywać małe rodziny”, „Będziemy budować latryny i korzystać z nich”, „Przez cały rok będziemy uprawiać warzywa; dużo ich zjemy, a nadwyżkę sprzedamy”. Wysoki odsetek spłaconych kredytów (ok. 98 proc.), którym chwali się Grameen, wynika w dużej mierze stąd, że pożyczkobiorcy z jednej wsi gwarantują wzajemnie swoje zobowiązania. Grameen Bank osiąga na tyle dobre wyniki finansowe, że obywa się bez zewnętrznych dotacji. Chociaż istnieją uzasadnione wątpliwości, czy kondycja banku rzeczywiście jest aż tak dobra, jak deklarują jego przedstawiciele (więcej na ten temat można znaleźć w artykule Juliusza Jabłeckiego), to model biznesowy całego przedsięwzięcia wydaje się sukcesem. Zachęcony powodzeniem Yunus zaczął zakładać inne przedsiębiorstwa z misją, na ogół w formie joint venture ze znanymi korporacjami międzynarodowymi, np. Grameen-Veolia Water Company zajmującą się dostarczaniem czystej wody pitnej na terenach, gdzie dostępne źródła są zanieczyszczone, albo Grameen Adidas produkujący buty dla ubogich mieszkańców Bangladeszu. Yunus nie jest teoretykiem ani nawet ideologiem. Jest kimś w rodzaju proroka, który raczej nawraca ludzi na swoje projekty (dzięki charyzmie i zaangażowaniu), niż do nich przekonuje za pomocą argumentów. Retoryka, jaką się posługuje, nie może budzić entuzjazmu liberałów. Yunus z niechęcią, (choć bez otwartej wrogości) odnosi się do przedsiębiorstw nastawionych na zysk oraz pozytywnie wypowiada się o różnych formach interwencji państwa w gospodarkę. Jeśli jednak zignorujemy jego retorykę, a przyjrzymy się propozycjom, to okaże się, że pod wieloma względami są one zgodne z postulatami liberałów. Ideą przewodnią Yanusa jest pomysł, by problemy społeczne krajów Trzeciego Świata rozwiązywać za pomocą tzw. przedsiębiorstw społecznych. Są to firmy mające na celu przede wszystkim rozwiązanie jakiegoś konkretnego problemu społecznego: braku opieki zdrowotnej wśród ubogich osób, degradacji środowiska wskutek ekstensywnej uprawy rolnej itp. Te firmy różnią się od fundacji charytatywnych tym, że sprzedają swoje dobra i usługi na zasadach rynkowych. Starają się przy tym zaoferować taki produkt, który pozwoli zaspokoić jakąś elementarną ludzką potrzebę, za jak najniższą cenę, tak żeby był dostępny dla osób najuboższych. Zdaniem Yunusa przedsiębiorstwo społeczne może osiągnąć zysk, ale powinien on być w pełni reinwestowany, a niewypłacany właścicielom w postaci dywidendy. Ważne jest to, skąd pochodzi kapitał założycielski takich firm. Wprawdzie Yunus nie wyklucza, aby ich fundatorem było państwo na szczeblu centralnym lub samorządowym, ale co do zasady mają być zakładane przez prywatnych inwestorów z ich dobrowolnie przekazanych środków. Warto zwrócić uwagę, że większość firm spod szyldu Grameen (powstałych z inicjatywy Yunusa) było finansowanych nie z pieniędzy podatnika, ale w oparciu o kapitał dużych korporacji międzynarodowych, takich jak: Danone, Adidas, Veolia, BASF. Większość liberałów z rezerwą odnosi się zarówno do tych przedsięwzięć, jak i do samego Yunusa, być może zbyt łatwo ulegając magii prostych skojarzeń typu: (przedsiębiorstwo) społeczne → socjalne → socjalistyczne → złe. Trudno jednak zaprzeczyć, że przedsiębiorstwa społeczne — o ile tylko są założone ze środków prywatnych — mieszczą się wśród wolnorynkowych sposobów rozwiązania problemów społecznych. Warto pamiętać, że problemy państw Trzeciego Świata mają na ogół bardzo elementarny charakter: brak czystej wody, głód, przeludnienie, choroby, a także wadliwa kultura tłumiąca indywidualną przedsiębiorczość. W takich warunkach bardzo trudno o spontaniczny rozwój pokojowej współpracy między ludźmi, która w krajach Europy zapoczątkowała kapitalizm i związany z nim dobrobyt. Aby wesprzeć kraje Trzeciego Świata w rozwoju, konieczna jest zapewne jakaś forma bezinteresownej pomocy. Można to robić albo poprzez organizacje charytatywne, albo instytucje publiczne (Bank Światowy, ONZ itp.), albo przedsiębiorstwa społeczne. Te ostatnie mają wiele zalet, które powinny szczególnie przypaść do gustu liberałom. Po pierwsze, mają formę quasi-przedsiębiorstw, które muszą liczyć się z kosztami oraz prowadzić kalkulację ekonomiczną. Dzięki temu mają szansę być bardziej efektywne niż wielkie centralnie planowane programy pomocowe rządów i organizacji międzynarodowych. Po drugie, sprzedając swoje produkty, zamiast rozdawać je za darmo, przeciwdziałają uzależnieniu ludności Trzeciego Świata od pomocy. W ten sposób przygotowują grunt pod przyszły rozwój normalnych firm nastawionych na zysk. Po trzecie, z założenia są tworzone za pieniądze prywatnych firm i osób. Mimo tych zalet przedsiębiorstwa społeczne stały się elementem języka ideologicznego lewicy, dzięki czemu jeszcze bardziej utwierdziła ona swój wizerunek — formacji troszczącej się o los ubogich i pokrzywdzonych mieszkańców państw Trzeciego Świata. Liberałowie z kolei wciąż są niesłusznie postrzegani, jako grupa bezdusznych socjopatów. Tymczasem idea przedsiębiorstwa społecznego mogłaby stać się narzędziem pozwalającym przezwyciężyć ten wizerunek, jeśli tylko udałoby się ją włączyć do liberalnego dyskursu. Nie byłoby to zresztą szczególnie trudne, ponieważ wbrew pozorom przedsiębiorstwa społeczne są w dużej mierze niekompatybilne z ideologią lewicy. Wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, wiele z nich to spółki joint venture, utworzone przez wielkie międzynarodowe korporacje, które są wręcz ucieleśnieniem tego, z czym lewica walczy. Po drugie, działalność przedsiębiorstw społecznych często opiera się na przeszczepieniu zachodniej technologii i kultury do społeczeństw Trzeciego Świata. Jak by nie patrzeć, jest to przejaw tego rodzaju globalizacji, który ze względu na ograniczanie różnorodności kulturowej budzi sprzeciw lewicy, a wśród liberałów nie wywołuje żadnych szczególnych emocji. Jednym zdaniem, parafrazując słowa klasyka: Nie palcie przedsiębiorstw społecznych — zakładajcie własne! Karol Pogorzelski
Jak zachwyca, skoro nie zachwyca? Pogrzeb Wisławy Szymborskiej, zgodnie z życzeniem zmarłej, będzie świecki – przeczytałem dzisiaj. I jakoś tak skojarzyło mi się to z sytuacją, gdy po śmierci Jana Pawła II liderzy lewicowej opinii lansowali się w koszulkach z napisem „Nie płakałem po papieżu”. Zacząłem się zastanawiać, jak zareagowałyby salonowe kręgi, gdyby ktoś zaczął się dzisiaj lansować w koszulce z napisem „Nie płakałem po Szymborskiej”. Zapewne, zgodnie z zasadą Kalego, uznałyby, że to skandal, chamstwo, wyraz braku tolerancji, nacjonalizmu, jeśli nie faszyzmu i czego tam jeszcze. Bo papież papieżem, ale Szymborska, noblistka… Co wolno o papieżu, to nie o Szymborskiej. Ja takiej koszulki bym nie włożył, bo tego typu demonstracje wydają mi się niesmaczne i niepotrzebne. Potrzebne natomiast wydaje mi się naprostowanie obrazu zmarłej poetki, mam, bowiem wrażenie, że w ramach salonu należała ona do tej samej kategorii, co Jerzy Owsiak, którą to kategorię określiłem niegdyś, jako „authority of last resort”. Niektórzy po śmierci poetki zaczęli przypominać jej niesławne dzieła z okresu stalinowskiego (zresztą w większości bałwochwalczych tekstów o niej kompletnie pomijanego) i fakt, że nigdy jednoznacznie się od tamtego czasu nie odcięła. To zresztą sprawa sporna – inni twierdzą, że owszem, swoimi późniejszymi decyzjami życiowymi de facto to właśnie uczyniła. Spór zapewne nie do jednoznacznego rozstrzygnięcia. Faktem jest, że nie było w życiorysie Szymborskiej ani krzty osobistego heroizmu, który stał się udziałem Herberta czy również w jakimś stopniu Miłosza. To było – a może bywało – raczej męczeństwo na pluszowym krzyżu. Ale to również kwestia wolnego wyboru, pod warunkiem oczywiście, że nikt nie będzie nam wmawiał, iż było inaczej, a Szymborska była wielką bojowniczką o polską wolność. Jej wyborem była również ucieczka w przyjemne i bezpieczne regiony absurdu, gdzie można było swoje poletko uprawiać bez specjalnych sporów z cenzurą albo obaw przed sankcjami. W moim odczuciu Szymborska była w swojej twórczości banalistką – owszem, momentami zabawną, zgrabnie sobie radzącą, ale banalistką. Podkreślam jednak, że to tylko moja osobista ocena, a każdy ma prawo do własnej. Znów – pod warunkiem, że nie fałszuje faktów i nie próbuje udawać, że Szymborska swoją poezją stawiała jakieś poważne pytania albo o cokolwiek walczyła. Nie – jej poezja była wręcz ostentacyjną ucieczką od tego, co było w poezji Herberta lub Miłosza sprawą najważniejszą (i to obojętnie, jaki mamy stosunek do poglądów obu panów). Do takiej oceny każdy ma prawo i w tym kontekście kuriozalny jest list „młodych literatów”, których oburzyło, że jedna z posłanek PiS publicznie oznajmiła, iż poezja Szymborskiej nie towarzyszyła Polakom w ważnych momentach. Co przecież jest bezsprzecznym faktem. Ocena tego faktu to inna sprawa – każdy ma prawo do własnej. Sygnatariusze wspomnianego listu przypominają jednak, jako żywo profesora Pimkę, który każe zachwycać się Słowackim. I polecałbym im gorąco ponowną lekturę odpowiedniego fragmentu „Ferdydurke”; może przyszłoby na nich otrzeźwienie. I wreszcie czas po 1989 r. Szymborska zajęła w salonie III RP miejsce, które dzieliła tylko z kilkoma osobami (w tym ze wspomnianym Owsiakiem). Jako „apolityczna” poetka nie była wciągana w bieżące, partyjne spory, ale objawiała się w pewnych kluczowych momentach, żeby podpisać ten czy inny list otwarty. I te podpisy pokazują, że choć nie była podłączona pod żadną partię, nie była też ani trochę „apolityczna”. Była bardzo polityczna i wspierała bardzo określoną wizję ułożenia naszych polskich spraw. Wspomnijmy choćby list z 2002 r., w którym wraz z innymi ikonami liberalnej lewicy potępiała rzekome porozumienie Leszka Millera z Kościołem, które miało uniemożliwiać debatę o sytuacji kobiet w Polsce. W 2010 r. protestowała (wraz z Owsiakiem) kolejnym listem przeciwko wystawie antyaborcyjnej. Po upadku rządu PiS w wywiadzie dla włoskiej „La Repubblica” powiedziała o lustracji: „Na szczęście rząd się zmienił, a ten nowy pozostawił, ja przynajmniej mam na to nadzieję, tę kwestię zawodowym historykom, nie zaś samoukom poszukującym sensacyjnych rewelacji”. Nie były to jedyne takie wystąpienia. Głosu nie zabierała Szymborska zbyt często, ale gdy to się już zdarzało, opowiadała się bardzo wyraźnie za określoną wizją Polski. Wizją, która może wielu osobom nie odpowiadać i które w związku z tym mogłyby owe hipotetyczne koszulki założyć. No i wreszcie kwestia świeckiego pogrzebu. Szymborska miała, rzecz jasna, pełne prawo takiej właśnie ceremonii sobie zażyczyć. Ja natomiast mam pełne prawo uznać, że jest to rodzaj bardzo jednoznacznej demonstracji światopoglądowej zza grobu – zwłaszcza w kraju, gdzie katolicki pogrzeb mogły mieć nawet takie postaci lewicy jak ś.p. Jerzy Szmajdziński. Podkreślam raz jeszcze: nie piszę tego, żeby Szymborską potępiać. To były jej wybory i miała do nich pełne prawo. Piszę to, dlatego, żeby pokazać, że były to wybory definiujące ją bardzo jednoznacznie w sensie politycznym i światopoglądowym, a to z kolei sprawia, że wszelkie próby ustanowienia jej jako jednego z oberautorytetów są fałszywe. Można było się z Szymborską nie zgadzać, a jej poezji wolno nie cenić. Nie dla wszystkich musiała być narodowym skarbem. Miała prawo do swoich opinii, a my mamy prawo do swojej opinii o niej, mimo popiskiwań różnych Pimków. Warzecha
08 lutego 2012 "Młodzi ludzie lepiej się nadają by służyć rewolucji, niż ci, którzy się zestarzeli pod wodzą starych zwyczajów”- powiedział jeden z jakobińskich ministrów, nie pamiętam nazwiska, podczas trwającej od 1789 roku- Rewolucji Francuskiej. W której popłuczynach ideologicznych żyjemy dzisiaj.. Prawdziwe zwycięstwo rewolucji obserwujemy właśnie dzisiaj.. Demokracja, prawa człowieka, rządy ludu, przez lud dla ludu. Przynajmniej teoretycznie.. Demagogia, niekończące się dyskusje w klubach jakobińskich, permanentny dialog i wykańczanie przeciwników politycznych. W końcu wojna domowa na całego. Setki tysięcy pomordowanych przeciwników praw człowieka, demokracji, rządów ludu. Bo demokracja parlamentarna wcześniej czy później musi skończyć się wojną domową - jak nauczał Carl von Clauzewitz. W pewnym momencie demokracji następuje przełom, bo demokracja rodzi permanentnie narastający konflikt. Obie strony sporu stają naprzeciw siebie- dialog już nie pomaga, bo jedna strona wie swoje, a druga – również swoje Nie ma jak zażegnać narastającego konfliktu. Bo konflikt jest fundamentalny.. Albo- albo. Tak było w Meksyku w latach dwudziestych, tak było w Bolszewii, wydawano wtedy „Fakty i Mity”, pardon ”Bezbożnika”, tak było podczas Rewolucji Francuskiej, tak było w Hiszpanii w latach trzydziestych. Dwieście trzydzieści lat temu nie było takich środków propagandy i dezinformacji oddziaływującej na lud- jak dziś. Dzisiaj kłamstwo- to demokratyczna norma. Posłuchajcie państwo, co mówi premier, ministrowie, najwyżsi urzędnicy państwowi.. Przysłuchajcie się temu i porównajcie z faktami, albo z tym, co mówili jakiś czas temu.. Włos się na głowie jeży.. To nie kołtun się jeży- to włos. Żeby nie można było dowiedzieć się prawdy w jakiejkolwiek sprawie.. Trzeba nieźle główkować i dochodzić samemu.. Bo jak się żyje w demokracji, czyli rządach hien nad osłami- jak twierdził Arystoteles, to prawda - gdy rządzą jakobini- nigdy nie jest zgodna z rzeczywistością.. A prawda jest przecież zgodnością z rzeczywistością.. Zresztą w demokracji prawda nie jest nikomu do niczego potrzebna.. A jak się gdzieś trafi jej namiastka- to przegłosują. I znowu nadal żyjemy w kłamstwie.. W tym bagnie kłamstwa.. Codziennie go sieją aż burzę zbiorą.. Rewolucja antycwilizacyjna trwa.. Nadejdzie czas, że zamiast przydrożnych krzyży na rozstajach dróg, będą sadzone „ drzewa wolności”, wolności od Boga, tradycji, zwyczajów, przeszłości- tak jak podczas Rewolucji Antyfrancuskiej.. Współcześni Jakobini obchodzą czternastego lipca jej rocznicę.. Rocznicę rzezi, mordów, zabijania, niszczenia i zacierania przeszłości.. Ich poprzednicy smażą się w piekle.. To nie Lech Kaczyński pojechał przypadkiem na obchody Rewolucji Antyfrancuskiej? Muszę dokładnie sprawdzić w notatkach.. Ale tak mi chodzi ta sprawa po głowie.. Nienawiść, pycha, przedrzeźnianie przeszłości, wykpiwanie religii, dwa wieki temu- fizyczna eksterminacja osób chrześcijańskich; przeciwnicy tradycji i przeszłości” dzielą się chlebem braterstwa i chlapią się wodą wolności”. Nie chcę takiego braterstwa nie chcę takiej wolności.. Nie ma na razie eksterminacji osób chrześcijańskich w Europie.. Mordują chrześcijan w Afryce i w Azji.. Lansowana jest usilnie wolność od Boga i tradycji.. Rewolucja w sferze kultury i nadbudowy- w świadomości.. Dekalog Praw Człowieka i Obywatela jak nowe Pismo Święte.. Przy pomocy państwowych szkół, które uczą niemyślenia i stadnego zachowania się.. A przecież człowiek stworzony przez Boga i na jego podobieństwo i obraz - jest indywidualny… Każdy jest inny.. Choć każdy jest człowiekiem i dzieckiem Bożym.. Na pierwszy rzut oka- taki sam.. A naprawdę- inny. Ja osobiście mam problem z odróżnianiem ludzi o czarnym kolorze skóry, tak jak o kolorze żółtym.. Dla mnie są wszyscy tacy sami, choć przecież nie są.. Problemu nie ma pan poseł Marek Suski, który niedawno wywołał” skandal” w Sejmie wypowiadając się na temat czarnoskórego posła Platformy Obywatelskiej- Johna Godsona.. Powiedział tylko: „ „Wasz Murzynek głosuje razem z wami”. I już rozpętała się burza.. Komisja etyki, media, naruszona niepisana zasada poprawności - politycznej.. Nowy rodzaj cenzury.. Poseł Suski bezbłędnie odróżnia posła czarnoskórego od białoskórego.. W każdym razie Rewolucja Francuska zaczęła się tak naprawdę w dniu 11 lipca 1789 roku.. Nawet ten dzień obchodzono we Francji dwa razy.. Potem Zgromadzenie Narodowe ustanowiło dzień 14 lipca dniem świątecznym,. Na cześć zburzenia Bastylii i uwolnienia więźniów.. Siedmiu więźniów, w tym- Markiza De Sade – prekursora współczesnej pedofilii. Został tam osadzony, bo siał zgorszenie. Przydał się ze swym zgorszeniem – Rewolucji Francuskiej, po bratersku, chlapiąc się” wodą wolności.” I dzieląc się” chlebem braterstwa” Wino w Paryżu było trzykrotnie droższe w samym Paryżu niż za jego murami.. Dwóch łotrzyków- Monnier i Darbon- spalili rogatkę celną w okolicach Rue St. Lazaret—i od tego się zaczęło.. Tak jak w Ameryce- od podatku nałożonego na herbatę.. U nas władza socjalistyczna ciągle nakłada jakieś podatki- i co.. Ano nic? Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie.. I cała ta woda się wyleje.. Tak jak krew.. Właśnie Ministerstwo Środowiska przymierza się do badania dwutlenku węgla w wydzielanych spalinach samochodowych.. Znak to, że będzie się coś działo wokół tej sprawy? A co może się dziać jak pojawia się niepotrzebny dwutlenek węgla? Aż się prosi – po raz kolejny - napełnić budżet socjalistyczno-biurokratycznego państwa.. Obłożyć samochody wydzielające dwutlenek węgla – dodatkowym podatkiem.. I ja tak właśnie myślę.. Władza chce kolejnych podatków.. Chce dolać do dzbana, ale już się z niego wylewa.. I wszędzie swąd Szatana czuć.. Smród niemiłosierny rozkładającego się państwa.. Demokratycznie się rozkładającego.. Nowe podatki na pewno państwu nie pomogą - tak jak jego mieszkańcom.. Pomogą biurokracji się nadal rozwijać.. I będziemy musieli się wstydzić za własne państwo.. Tak jak wstydziła się Polski pani Wanda Nowicka, obecna wicemarszałek Sejmu - podczas Konferencji w Kairze na temat głodu... Wstydziła się, że pochodzi z Polski, kraju Jana Pawła II, który sprzeciwiał się zabijaniu dzieci nienarodzonych. w przeciwieństwie do pani Wandy Nowickiej, która rozwiązanie problemu głodu widzi w eliminowaniu człowieka.. Powinna zacząć od siebie i od swojego syna.. Wszystko, co się jeszcze rusza musi być opodatkowane.. Dlatego potrzeba podatków. Jak powiedział premier Czech, Peter Naczas: „ Strefa euro poszukuje nowych płatników cudzych długów, a nie nowych członków?(!!!!) Nowi członkowie też- przy okazji, przydaliby się.. Zawsze więcej płacących - to lepiej- dla organizatorów zrzutki.. Tym bardziej, że Grecja nie może wyjść ze strefy euro- tak przynajmniej twierdzi pani kanclerz Niemiec- Angela Merkel.... A co się stanie, jeśli będzie chciała wyjść? Bo do tej pory nie wiadomo, czy może wyjść, czy nie może.. Nie można ustalić podstawowych faktów przynależności do strefy euro.. Tak jak do Unii Europejskiej.. Można wyjść - czy też nie ,i może się to skończyć bombardowaniem stolicy danego landu. Bo chodzi przecież o zacieśnianie współpracy i o jeszcze większą integrację wokół Niemiec.. Bo IV Rzesza Niemiecka nie może się rozpaść.. Luftwaffe zbombarduje Ateny- to chyba jasne! Kto raz wejdzie do piekła- nie tak łatwo się z niego wydostanie?. I tak na zawsze zachowa odium piekielne.. Te zwały przepisów, dyrektyw, rozporządzeń, regulacji.. Na szczęście pan premier powołał Pełnomocnika ds. Deregulacji i na pewno tych regulacji będzie mniej, z tym, że nie na pewno.. Bo pan premier prowadzi potiomkinowską politykę wobec nas.. Tworzenia fałszywych obrazów, namalowanych potiomkinowskich wsi, wirtualnych wydarzeń okraszonych nowomową wyćwiczoną przed ministerialnym lustrem.. Dobry angielski humor.. Na najwyższym poziomieNo i zobaczymy wkrótce, do czego się nadają młodzi ludzie? Tych protestujących wobec ACTA już wzywają na komendę w celu wyjaśnienia..Z jednej strony pan premier prowadzi dialog- a z drugiej nasyła policję.. Tak jak podczas manifestacji Marszu Niepodległości.. Nagle od prawej strony, pojawili się ”demonstranci” rzucający kamieniami w policję (????). Byłem, zobaczyłem, widziałem.. I nie jest tak, że w ostateczności zadecyduje kryterium uliczne.. Zadecydują ludzie specjalnych służb.WJR
2,1 mln bezrobotnych na zielonej wyspie
1. Odbierając wczoraj tytuł człowieka roku tygodnika Wprost Premier, Tusk jak to ma w zwyczaju przy tego rodzaju okazjach, w swoim przemówieniu mówił o liderowaniu Polski w Europie pod względem poziomu wzrostu gospodarczego. Wprawdzie nie mówił już nic o zielonej wyspie, bo od momentu rozpoczęcia kłopotów finansowych Grecji ten termin bardzo źle się kojarzy. Otóż w 2009 roku, kiedy mieliśmy w Europie apogeum kryzysu gospodarczego po upadku amerykańskiego Lehman Brothers, takimi zielonymi wyspami wzrostu na tle czerwonego morza kryzysu były Polska i Grecja. Zaraz potem zaczęły się kłopoty Grecji, które teraz są już takich rozmiarów, że być może ten kraj będzie musiał ogłosić upadłość. Dlatego teraz PR-owcy Tuska nakazują mu unikać terminu zielonej wyspy jak ognia.
2.Opowiadanie o liderowaniu w Europie zbiegło się z ogłoszeni przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznych danych za miesiąc styczeń, dotyczących sytuacji na rynku pracy w Polsce. A są to dane alarmujące. W miesiącu styczniu stopa bezrobocia wzrosła z 12,5% na koniec grudnia 2011 do 13,3% na koniec stycznia. W liczbach bezwzględnych przybyło blisko 140 tysięcy bezrobotnych, a ich ogólna liczna urosła do 2 mln 121 tysięcy osób. Wszystko to dzieje się w sytuacji, kiedy w poprzednim roku wzrost PKB osiągnął 4,3%, a ostatni kwartał odznaczał się wzrostem przekraczającym wyraźnie 4%. Trzeba przy tym pamiętać, że zarówno rok 2011 jak i 2012 to apogeum wydatkowania środków unijnych zarówno w odniesieniu do projektów pilotowanych przez rząd jak i przez samorządy, a cały miesiąc styczeń sprzyjał realizacji tych inwestycji ze względu na dodatnie temperatury. Wszystko wskazuje na to, że także w lutym bezrobocie podskoczy o przynajmniej 0,5% co będzie oznaczało, że przybędzie kolejne 100 tysięcy bezrobotnych, a stopa bezrobocia zbliży się do 14%.
3. Na to wszystko nakłada się dramatyczna sytuacja związana z finansami Funduszu Pracy. Po wyjątkowo trudnej sytuacji na rynku pracy w roku 2011 spowodowanej drastycznym ograniczeniem środków z Funduszu Pracy na aktywne formy ograniczania bezrobocia, samorządy powiatowe liczyły, że rok 2012 będzie pod tym względem lepszy od poprzedniego. Niestety nic takiego się nie stało, środki na ten cel będą zaledwie o 0,2 mld zł większe i wyniosą około 3,4 mld zł, co oznacza, że w dalszym ciągu aktywne formy ograniczania bezrobocia będą finansowane na poziomie 50% wydatków na ten cel w roku 2010. Przypomnę tylko, że zarówno w roku 2011 jak i 2012, Minister Rostowski regularnie przejmuje część środków Funduszu Pracy i przeznacza je na zmniejszenie poziomu deficytu sektora finansów publicznych. W roku 2011 była to kwota ponad 3 mld zł w roku 2012 będzie to kwota powyżej 2 mld zł. Mimo tego, że protestują w tej sprawie pracodawcy (złożona skarga do Trybunału Konstytucyjnego), którzy odprowadzają na Fundusz Pracy 2,45% podstawy wymiaru od wynagrodzenia każdego zatrudnionego przez siebie pracownika, że pieniądze są wykorzystywane niezgodnie z celem, na który zostały wpłacone, szef resortu finansów, a za nim koalicja PO-PSL nic sobie z tego nie robi.
4. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że większość inwestycji infrastrukturalnych w Polsce realizowanych przy udziale środków unijnych, zostanie zakończona tuż po mistrzostwach Europy w piłce nożnej, to II połowa tego roku wcale nie będzie oznaczała wyraźnego zmniejszenia bezrobocia, tak jak to bywało w latach poprzednich. Bezrobocie przez cały ten rok może się utrzymywać na bardzo wysokim poziomie sięgającym 13%, a to będzie oznaczało prawie 2 mln bezrobotnych. W tej sytuacji debata o wydłużeniu wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67 lat może być niezwykle emocjonująca. I wszystko wskazuje na to, że nie będzie się ona obywała ani Kancelarii Premiera ani w Parlamencie, ale raczej na ulicach polskich miast. Tak się niestety kończą PR-owskie zagrywki, które utrwaliły w głowach wielu Polaków przekonanie o zielonej wyspie, podczas gdy rzeczywistość za oknem, jest coraz bardziej dramatyczna.
Zbigniew Kuźmiuk
Nie chcą atomu nad Bałtykiem Elektrownia atomowa w środku turystycznego rejonu, na wybrzeżu Bałtyku, w pobliżu pensjonatów, kempingów i domów wypoczynkowych? Taką właśnie propozycję złożyła gminie Mielno niedaleko Koszalina Polska Grupa Energetyczna, która decyzją obecnego rządu ma realizować tę inwestycję. Przeciwnicy takiej lokalizacji elektorowi atomowej nie zamierzają składać broni. W najbliższą niedzielę z ich inicjatywy w Mielnie odbędzie się lokalne referendum w tej sprawie. Malownicze położenie między wybrzeżem morskim a popularnym wśród amatorów sportów wodnych jeziorem Jamno to atuty, którymi gmina Mielno od lat z powodzeniem przyciąga turystów. Może to jednak zmienić budowa w położonej zaledwie 10 km na zachód od miasta malutkiej miejscowości Gąski jednej z dwóch planowanych w Polsce elektrowni jądrowych. - Około 80 proc. mieszkańców gminy żyje z turystyki. Dlatego władowanie nam takiego "smrodu" jest dla niej szkodliwe. Jaki turysta chciałby się kąpać w morzu, do którego zrzucana jest woda z chłodzenia reaktora atomowego? - podkreśla Wiesław Piątek, radny gminy Mielno reprezentujący sołectwo Gąski. Dodaje, że jeśli ktoś jedną decyzją zmienia życie całej gminy, a nawet okolicy, to wygląda to jak bandycki napad. - Ludzie są załamani. Klienci tutejszych pensjonatów już zaznaczają, że nie będą przyjeżdżać na wypoczynek, jeśli powstanie tutaj elektrownia atomowa. Oznaczałoby to turystyczną zagładę tego regionu - wskazuje z kolei Krzysztof Chadacz, przewodniczący Rady Gminy Mielno.
- Będę musiał wtedy zwijać interes - mówi bez ogródek Ireneusz Brzechwa, właściciel Ośrodka Wypoczynkowego "Nasza Chata" w Mielnie. Dwanaście kilometrów, jakie dzieli jego ośrodek od miejsca planowanej elektrowni - jak zaznacza - niewiele zmienia, bo nawet taka odległość wystarczy, by zniechęcić wczasowiczów. Z tego powodu uchwały sprzeciwiające się budowie siłowni jądrowej podjęli - prócz gminy Mielno - także radni miejscy z Koszalina oraz z gminy Ustronie Morskie.
- Niemcy i Skandynawowie, którzy są bardzo uczuleni na punkcie ekologii i czystości, już nie przyjadą. A to ok. 60 proc. moich klientów - podkreśla pan Ireneusz.
- Klienci, którzy od lat wynajmują u nas kwatery lub przyjeżdżają na pole namiotowe, już mówią, że dopóki inwestycja się nie zacznie, będą jeszcze przyjeżdżać, ale po jej rozpoczęciu wybiorą inne miejsca - żali się pan Ryszard, właściciel pola namiotowego w Sarbinowie oddalonego o 1,5 km od Gąsek. Wiesław Piątek dodaje, że taka inwestycja powodowałaby także problemy dla innych grup społecznych. - Nikt nie będzie też chciał kupować produktów rolnych uprawianych w pobliżu elektrowni atomowej - podkreśla radny, który sam również jest właścicielem gospodarstwa rolnego. Dodaje, że zrzucanie wody ze schładzania reaktora do morza uderzy też w miejscowe rybołówstwo. Z kolei pan Ryszard zwraca uwagę, że sama informacja o lokalizacji siłowni jądrowej już wywołała spadek zainteresowania nieruchomościami na terenie gminy. - Mam w tym rejonie działki budowlane, które wystawiłem na sprzedaż. Do niedawna przynajmniej ktoś dzwonił. Obecnie nie ma żadnego zainteresowania, a ci, którzy wcześniej zastanawiali się nad zakupem, teraz mówią, wprost, że nie będą inwestować w takie tereny - mówi rozżalony. Spadek zainteresowania nieruchomościami na terenie gminy dostrzega także pan Henryk z biura nieruchomości WGN w Mielnie. - Dziś zainteresowanie apartamentami czy też działkami na terenie gminy Mielno jest zdecydowanie mniejsze niż dotychczas. Wszyscy wyczekują, co dalej będzie się działo - przyznaje. Dodaje, że z pewnością nikt nie będzie inwestował na terenach położonych w pobliżu elektrowni jądrowej, jeśli zajdzie obawa, że nie sprzeda apartamentów. Radni i mieszkańcy gminy mają też pretensje do koncernu PGE, że nie przeprowadził konsultacji społecznych, tylko "obwieścił" swoją decyzję. Zarzucają, że wysłani do gmin przedstawiciele Polskiej Grupy jedynie przekonywali do tej inwestycji, nie umieli natomiast odpowiedzieć na pytania najważniejsze dla mieszkańców. - Zwłaszcza o skutek tej inwestycji dla ruchu turystycznego - wytyka Krzysztof Chadacz. Ma też żal do rządu, że chce po cichu stawiać miejscową społeczność przed faktami. - Ministerstwo Gospodarki dało nam tylko 3 tygodnie na zgłaszanie uwag do opinii środowiskowej tej inwestycji. Informację o tym opublikowano jedynie na stronie resortu - skarży się radny Chadacz. W efekcie wielu mieszkańców nie zdążyło z przesłaniem uwag. Udało się to natomiast władzom gminy. - Zgłaszaliśmy uwagi, że jest to zmiana wizerunku oraz ingerencja w przestrzeń Wybrzeża Słowińskiego. Zwracaliśmy też uwagę, że na terenie gminy są miejscowości nastawione na turystykę - przypomina Henryk Bieńkowski, sekretarz gminy Mielno. Przewiduje, że w niedzielnym referendum mieszkańcy zapewne wyraźnie opowiedzą się przeciw tej feralnej inwestycji. - Jeśli mieszkańcy wyrażą sprzeciw, wówczas ta lokalizacja elektrowni powinna po prostu odpaść - podkreśla. Nie czekając na wynik, władze już poradziły mieszkańcom szacowanie ewentualnych strat spowodowanych inwestycją PGE. Według wstępnych ocen władz lokalnych, budowa elektrowni jądrowej oznaczałaby konieczność przesiedlenia, co najmniej kilkunastu rodzin.
- Chcemy przygotować zbiorczy memoriał o tym, jakie straty gmina poniosłaby w przypadku lokalizacji u nas takiej elektrowni, i przesłać go na ręce premiera, Sejmu i firmy, która planuje tę inwestycję - zaznacza jeden z samorządowców. Liczy, że perspektywa wypłaty wielomilionowych odszkodowań za inwestycję, która i tak może się okazać nietrafiona, stanie się najskuteczniejszym sposobem pozbycia się "atomowego sąsiada". Mariusz Bober
Komorowski w służbie rosyjskiej dezinformacji Najważniejszym obrońcą rosyjskiego raportu MAK jest prezydent Bronisław Komorowski. Wobec naszej dotychczasowej wiedzy o tym raporcie wychodzi na to, że prezydent uczestniczy aktywnie w rosyjskiej operacji dezinformowania. Potwierdza to jego wypowiedź w TVN w programie „Kropka nad i”, w którym odniósł się do najnowszych ustaleń Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa: „Ostatnie wydarzenie, jakim jest opublikowanie opinii biegłych w sprawie badającej problem katastrofy smoleńskiej przez rzecznika prokuratury okręgowej, jest czymś, co też musi, co najmniej dziwić. To są sygnały o jakimś hasaniu, tak powiem, niejasnych zupełnie motywów w Prokuraturze Generalnej”.
Ignorancja prezydenta Tak oto prezydent „hasaniem” nazywa publikację ekspertyz wykonanych przez najwybitniejszych specjalistów, w rygorach odpowiedzialności karnej, w procedurze sądowej, czyli objętej niezawisłością postępowania, przy zastosowaniu najwyższej klasy aparatury, w laboratorium o międzynarodowej renomie. Dla Bronisława Komorowskiego sprawa, czy na nagraniach faktycznie jest głos gen. Andrzeja Błasika, czy go nie ma, „nie ma żadnego znaczenia dla oceny całości raportu”. „Problem polega na tym, że jedni interpretują to tak, inni inaczej” – twierdzi. Nie oczekuję od prezydenta specjalistycznej wiedzy o układzie geologicznym złóż zawierających gaz łupkowy, dlatego mogę mu wybaczyć dywagacje o odkrywkowych metodach pozyskiwania tego surowca. Wybaczyć mu mogę nieznajomość imienia Prymasa Tysiąclecia kard. Wyszyńskiego, a nawet błędy ortograficzne. Ale w sprawie, która dotyczy tragicznej śmierci jego poprzednika, w sprawie, która pośrednio przyczyniła się do objęcia przez Bronisława Komorowskiego najwyższego urzędu w państwie, oczekiwałbym elementarnej wiedzy, a gdy jest jej brak – przynajmniej powściągliwości.
Komorowski autoryzuje raport MAK Smoleńska katastrofa od początku, od pierwszych godzin, stała się obszarem, w którym na olbrzymią skalę widoczne są zabiegi dezinformacyjne. Gdy byłem w Katyniu 10 kwietnia 2010 r., już kilka godzin po tragedii usłyszałem w rosyjskich mediach wstępną wersję raportu Anodiny o błędzie pilotów, o niekorzystnych warunkach meteorologicznych, o naciskach i że ponad wszelką wątpliwość maszyna była sprawna. Od początku tzw. śledztwa mieliśmy festiwal wystąpień różnej maści ekspertów, dziennikarzy, komentatorów, wśród których nie zabrakło Lecha Wałęsy, Marka Dukaczewskiego, Andrzeja Wajdy, Pawła Grasia i oczywiście samego prezydenta Komorowskiego. O roli, jaką odegrał w operacji dezinformowania płk Edmund Klich, nie będę wspominał, bo o jego działaniach powinien powstać poważny raport, a w normalnym państwie uruchomiono by wobec niego prokuratorskie postępowanie. Ponieważ większość dowodów (z wyjątkiem kilku danych, pozyskanych przez polskich śledczych na miejscu w pierwszych dniach po katastrofie) pozostawała w rękach Rosjan, to, co przedostawało się do opinii publicznej, można traktować, jako realizację rosyjskiej operacji dezinformacyjnej. Ordynarne kłamstwa nazwano przeciekami. Przykładem są rewelacje telewizji TVN i „Gazety Wyborczej”, „Tak lądują debeściaki” lub „...jak nie wyląduję, to mnie zabije”. Z odczytu z kabiny wiadomo, że takie słowa nigdy nie padły. Tych dezinformacji nie dokonywały jakieś bezimienne instytucje. To rozpowszechniali konkretni dziennikarze: Roman Kuźniar, Joanna Komolka, Kamil Durczok, a także inni pracownicy medialni z „Gazety Wyborczej” – Wacław Radziwinowicz i Agnieszka Kublik – czy Łukasz Słapek z „Polska. The Times”. Ale przede wszystkim rosyjską wersję, tuż przed ogłoszeniem raportu MAK, na pół roku przed wynikami prac komisji Millera, autoryzował Bronisław Komorowski. Już rok temu mówił: sprawa jest „arcyboleśnie prosta”, bo piloci nie powinni lądować. Potem symbolicznym gestem potwierdza wersję „pancernej brzozy”, składając w rocznicę katastrofy wieńce właśnie pod brzozą. Teraz w wywiadzie w TVN powtarza, że „źródłem katastrofy smoleńskiej była próba lądowania w nieodpowiednich warunkach pogodowych, która nie powinna mieć miejsca”, czego – dodaje prezydent – „chyba nikt nie kwestionuje”. Kłopot w tym, że właśnie odczyty biegłych tę wersję kwestionują. Bo nie tylko nie da się podtrzymać kłamstw dotyczących obecności gen. Blasika w kabinie, ale także z odczytanych zapisów widać, że do końca odczyty wysokości przebiegały prawidłowo, że wszystkie czynności pilotów były zgodne z procedurami – wykonywane starannie, spokojnie, profesjonalnie. Z odczytanych zapisów wynika też, że na wysokości 100 m pada komenda „Odchodzimy”, a więc nie tylko nie było nacisków, lecz także nie można mówić o woli lądowania za wszelką cenę.
Uległość wobec Miedwiediewa Co mógł zrobić prezydent wobec najnowszych ustaleń? Mógł przede wszystkim, jako zwierzchnik sił zbrojnych uznać, że mamy dowód niewinności nie tylko polskiego generała, dowódcy sił powietrznych Andrzeja Błasika, ale dowody, które przeczą tezie o winie pilotów. To okoliczność, która rehabilituje polskich dowódców i załogę. Czy skorzystał z tego? W grudniu 2010 r. z wizytą w Polsce był prezydent Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew. Jego słowa: „Nie wyobrażam sobie, by polskie i rosyjskie ustalenia w śledztwie po katastrofie smoleńskiej się różniły”, wypowiedziane przed ogłoszeniem raportu MAK, pół roku później zaowocowały ustaleniami komisji Jerzego Millera. Raport polskiej komisji spełnia oczekiwania prezydenta Rosji, ponieważ jego tezy o winie pilotów, naciskach i mgle nie różnią się zasadniczo od głównych punktów raportu MAK. Dlatego nowe informacje w sprawie śledztwa smoleńskiego i różnice w odczycie zapisów z czarnych skrzynek, na które wskazali krakowscy biegli, niepokoją Bronisława Komorowskiego. „Wolałbym, żeby nic nie było podważane, nawet jedno słowo, jeden przecinek z raportu [komisji Jerzego Millera – przyp. red.], bo społeczeństwo oczekuje jednoznaczności” – powiedział Komorowski u Olejnik. Tylko czy jednoznaczności oczekuje społeczeństwo, czy Rosjanie? Czy właśnie nie o tę jednoznaczność apelował Miedwiediew? Jan Pospieszalski
61 lat temu zamordowano "Łupaszkę" 61 lat temu komuniści stracili mjr. Zygmunta Edwarda Szendzielarza, ps. "Łupaszka" - wielkiego patriotę, dowódcę partyzanckiego walczącego zarówno z Niemcami, jak i Sowietami i ich polskimi poplecznikami. Szendzielarz brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r., następnie działał w konspiracji w ramach Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. To właśnie wtedy przyjął pseudonim "Łupaszka" (po słynnym zagończyku z okresu walk z bolszewikami w latach 1919-1920 ppłk. Jerzym Dąbrowskim). Od 1943 do 1947 r. Szendzielarz dowodził V Wileńską Brygadą AK. Prowadziła ona walki zarówno z Niemcami i ich litewskimi sojusznikami, jak też partyzantką sowiecką. Formalne rozwiązanie 5 Wileńskiej Brygady AK nastąpiło 23 lipca 1944 r. w okolicy wsi Porzecze w Puszczy Grodzieńskiej. Szendzielarz z resztkami Brygady podporządkował się 20 września 1944 r. komendantowi Okręgu Białostockiego AK ppłk. Władysławowi Liniarskiemu ps. "Mścisław". Ten nakazał "Łupaszce" trwać w Puszczy Białowieskiej i organizować kadrowy oddział z rozbitków z nowogródzkich i wileńskich oddziałów AK. Wkrótce potem nastąpiła mobilizacja Brygady w okolicy wsi Oleksin w powiecie Bielsk Podlaski. Odtąd prowadzono walki z regularnymi oddziałami Armii Czerwonej i LWP, KBW, NKWD oraz grupami UB i MO. Szczególną uwagę zwracano na likwidację agentów komunistycznych i członków PPR. Rozbijano posterunki MO i urzędy gminne, urządzano zasadzki. W połowie maja 1945 r. Brygada liczyła ok. 200 ludzi i składała się z pięciu pododdziałów: trzech szwadronów, kompanii szturmowej i drużyny podoficerskiej. W 1946 r. "Łupaszka" odtworzył V Wileńską Brygadę pod swoim dowództwem, mającą działać na obszarze Pomorza oraz Warmii i Mazur. W połowie sierpnia 1946 r. – wobec coraz silniejszego nasycenia terenu siłami komunistycznymi – mjr Szendzielarz podjął decyzję przejścia w Białostockie i połączenia się z VI Brygadą, co nastąpiło do połowy października. Pod koniec kwietnia 1947 r. udał się na Śląsk, gdzie zamieszkał w miejscowości Królowe. Dowództwo polowe nad VI Brygadą przekazał ppor. Władysławowi Łukasiukowi ps. "Młot", sobie pozostawił natomiast ogólną komendę. Wobec zagrożenia aresztowaniem wkrótce przeniósł się do Zakopanego. Przez cały czas utrzymywał przez łączników kontakt z VI Brygadą. Przekazywał "Młotowi" ogólne wytyczne dotyczące dalszej działalności bojowej oraz informował o sytuacji w kraju i rozkazach płynących z komendy Okręgu Wileńskiego AK. W czerwcu 1948 r. UB rozpracował i rozbił Okręg Wileński AK. W rezultacie 30 czerwca 1948 r. w Osielcu pod Jordanowem mjr Szendzielarz został aresztowany. Natychmiast po aresztowaniu, "Łupaszka" został przewieziony do Warszawy i osadzony w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Przebywał tam 2,5 roku, do 8 lutego 1951 r. 23 października 1950 r. rozpoczął się proces byłych członków Okręgu Wileńskiego AK. Mjr Szendzielarz nie prosił o łaskę. Został skazany 2 listopada 1950 r. przez sędziego Mieczysława Widaja na wielokrotną karę śmierci. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 r. w więzieniu na Mokotowie. Niezalezna
Sałatka grecka W Helladzie wszystko dzieje się zgodnie z przewidywaniami. To znaczy: rząd Republiki wprowadził ostre cięcia wydatków publicznych, zamroził pensje, podwyższył wiek emerytalny i ograniczył świadczenia socjalne. W związku z tym zadłużenie Republiki WZROSŁO – ze 154 % PKB do 159% PKB. Najprawdopodobniej, dlatego, że potomkowie Ulissesa nie są robieni patykiem. Jak odbierają im zasiłek dla bezrobotnych – to dają w łapę lekarzowi i idą na rentę inwalidzką. I tak dalej. Polak też nie głupi. Jestem absolutnie przekonany, że jeśli Władzuchna spróbuje bezprawnie podnieść wiek emerytalny – i uda jej się to przeprowadzić – to ludzie zamiast pracować dodatkowe dwa lata będą je spędzali „na chorobowem”. W tym wieku u niemal każdego znajdzie się jakaś poważna dolegliwość... W świetle tego wszystkiego zdumiewa oświadczenie p.Anieli Merkel, kanclerzyny RFN, że chce Ona mieć Grecję w €urolandzie. Można domniemywać, że to dlatego, iż ktoś w Niemczech robi niezłe pieniądze na przyznawaniu wdzięcznym Grekom unijnych pieniędzy. Które tambylcza administracja rozkrada... i najprawdopodobniej ukradzionymi pieniędzmi z hojnymi urzędnikami i politykami z Brukseli! JKM
Wokół transformacji ustrojowej w Syrii Wprawdzie Zasrancen pod batutą grafini Róży Thun (nee Woźniakowskiej), podczas tradycyjnych parad Szumańskiego Komsomołu pod niebiosa wyśpiewują, że „wszyscy ludzie będą braćmi” - ale dotychczas tyle uzyskali, że nad pewną miejscowością podobno otworzyły się niebiosa, ukazał się aniołek i powiedział, że „Pan Bóg prosi ciszej”. Podobnie postępactwo rozpowszechnia fałszywe pogłoski, jakoby istniała „jedna rasa, ludzka rasa”, ale wystarczy rozejrzeć się dookoła (si veritatis requiris circumspice) by spenetrować prawdę, że rasy, podobnie jak narody, są rozmaite i dzielą się na mniej i bardziej wartościowe. To, która jest mniej lub bardziej wartościowa zmienia się w zależności od mądrości etapu i nie czas, ani miejsce, by to tutaj opisywać. Wystarczy wiedzieć, iż na obecnym etapie najbardziej wartościowy na całym świecie jest naród żydowski. Jeśli ktoś ma, co do tego wątpliwości, niech przyjrzy się choćby ostatnim zabiegom w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych wokół rezolucji w sprawie Syrii. Projekt rezolucji wzywa prezydenta tamtejszego nieszczęśliwego kraju Baszara el-Asada do przekazania władzy wiceprezydentowi i umożliwienia w ten sposób powstania rządu jedności narodowej, który przeprowadziłby transformację - tak jak w naszym nieszczęśliwym kraju. Widocznie ten cały wiceprezydent, to taki naturszczyk, w rodzaju naszego Lecha Wałęsy, którego generał Kiszczak w porozumieniu z towarzyszami z lewicy laickiej wystrugał na prezydenta - ale przy tych wszystkich podobieństwach są też oczywiście różnice. W przypadku naszego nieszczęśliwego kraju chodziło o to, by pod osłoną demokratycznej pornografii, od której ludziska dostawali małpiego rozumu, razwiedka zachowała kontrolę nad kluczowymi segmentami gospodarki z sektorem finansowym na czele, by potem korzystnie to spieniężyć wraz z ludnością tubylczą państwom trzecim w ramach scenariusza rozbiorowego. W Syrii chodzi o coś innego i żeby lepiej to zrozumieć, warto zajrzeć do tygodnika „Najwyższy Czas”, w którym korespondencje „Faxem z Tel Awivu”, co tydzień przesyła Kataw Zar. Nawiasem mówiąc, Kataw Zar, podobnie jak niżej podpisany, a także prymas Polski Józef Glemp, w książce „Zamiast procesu” wyprodukowanej za jurgielt wysupłany przez Ambasadę Królestwa Niderlandów w Warszawie, przez jej autorów: Sergiusza Kowalskiego i Magdalenę Tulli - został zdemaskowany, jako antysemitnik. Oczywiście o Katawie Zarze (a po hebrajsku oznacza to: „korespondent zagraniczny”) charakterystyka ta mówi niewiele - bo któż dzisiaj nie jest, albo nie będzie antysemitnikiem - za to o autorach - już więcej. Konkretnie - że to hebesy i na miejscu Jego Ekscelencji Ambasadora Królestwa Niderlandów nie dałbym im złamanego grosza, a najwyżej - kopniaka w tyłek. Więc wspomniany Kataw Zar w jednej ze swoich korespondencji napisał, że transformacja ustrojowa w Syrii jest warunkiem sine qua non uderzenia Izraela na Iran. W przeciwnym, bowiem razie Syria, która ma dwustronne porozumienie wojskowe z Iranem, mogłaby zasypać bezcenny Izrael rakietami krótkiego zasięgu irańskiej produkcji, co postawiłoby pod znakiem zapytania sens całej operacji. Cała operacja miałaby, bowiem sens jedynie wtedy, gdy rzucony na kolana Iran podzieliłby się swoimi zasobami ropy z bezcennym Izraelem, albo nawet oddał je do jego wyłącznej dyspozycji, bo - jak to w niepojętym przypływie szczerości wyznał były ambasador Izraela w Warszawie dr Szewach Weiss - któż to widział, żeby taki Iran dysponował 50 procentami zasobów tego surowca? Tak samo objaśniał mi przed 60 laty mój przyjaciel z dzieciństwa Henio Zielski fundamentalną zasadę sprawiedliwości społecznej: „Jak to może być, żeby jeden miał całą fabrykę gwoździ, a drugi żeby nic nie miał? Jak jeden ma całą fabrykę gwoździ, to i drugi niech ma całą fabrykę gwoździ, a jak jeden nie ma nic, to i drugi niech nie ma nic”. Jeśli tedy bezcenny Izrael nie ma 50 proc. światowych zasobów ropy, to, jakim prawem ma je jakiś tam Iran? Zatem pod pretekstem obrony rodzaju ludzkiego przed irańską bronią jądrową trzeba zbombardirować go troszeczko („a może tak, jak radzi Greczko, zbombardirować ich troszeczko” - zastanawiała się Caryca Leonida), może nawet i nuklearnie - a jak już skruszeje, porzuci sprośne błędy Niebu obrzydłe i nawróci się na demokrację, wtedy można będzie wydymać go od przodu i od tyłu, jak nie przymierzając - nasz nieszczęśliwy kraj, a jak dobrze pójdzie - to i zażądać odszkodowań z tytułu holokaustu - no bo właściwie - dlaczego nie? Iran też zachował się „biernie” w obliczu holokaustu, a to przecież już wystarczy, by go wyszlamować. Przedtem jednak trzeba doprowadzić do transformacji ustrojowej w Syrii, gdzie w związku z tym z pokojowych demonstrantów utworzona została Wolna Armia Syryjska, która nie tylko gotowa jest obalić syryjskiego przyjaciela Iranu, ale - oczywiście pod przewodnictwem rządu jedności narodowej - odwrócić dotychczasowe sojusze wojskowe. Toteż nie tylko Stany Zjednoczone, będące skarbonką i zbrojnym ramieniem bezcennego Izraela, ale i Unia Europejska, która też chętnie podłączyłaby się do spółdzielni, uwijają się jak w ukropie, by przy pomocy zblatowanej Ligi Arabskiej doprowadzić do zwycięstwa demokracji w Syrii - a tylko Rosja sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, sprzeciwia się rezolucji i nawet grozi, że w razie jej przeforsowania w Syrii wybuchnie wojna domowa. A jeśli nawet - to cóż w tym właściwie złego? Niech sobie wybucha, jak w Iraku! Jak Syria pogrąży się w otchłani wojny domowej, to nikt już nie będzie tam miał głowy do zasypywania irańskimi rakietami bezcennego Izraela zwłaszcza, gdyby wszyscy się wzajemnie powybijali. To nawet byłoby jakieś wyjście, bo wtedy nie tylko Wzgórza Golan, ale i reszta terytorium syryjskiego mogłaby zostać przyłączona do bezcennego Izraela, który w ten sposób, drogą całkowicie pokojową, zbliżyłby się do rozciągnięcia politycznej kontroli nad obszarem „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Tymczasem w poprzek tych wspaniałych planów ustawiła się Syria z tym całym swoim bezsensownym prezydentem Baszarem el-Asadem, toteż nic dziwnego, że w tym nieszczęśliwym kraju „strzelają strzałami” - a demokracja cierpi niewypowiedziane katiusze. SM
Makagigi premiera Tuska Premier Tusk zapowiedział po zaimprowizowanych „konsultacjach”, że „nie wycofa” podpisu, jaki w imieniu Polski złożyła pod porozumieniem ACTA pani Jadwiga Rodowicz, ambasador RP w Japonii. Oznacza to, że owe „konsultacje” były tylko takim makagigi, mającym poprawić nadwątlony wizerunek premiera Tuska - że to niby potrafi przyznać się do błędu i w ogóle - dobra wola tryska z niego przez wszystkie otwory ciała - no i zneutralizować kłopotliwe protesty poprzez stworzenie protestującym iluzji, że uczestniczą w czymś ważnym. Część dała się na to nabrać - ale to normalne, bo - jak zauważył poeta - nawet ludzie autentycznie przez władzę skrzywdzeni „biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Część jednak przejrzała premiera Tuska na wylot i złapać się na plewy nie dała. Premiera Tuska krytykuje poseł Palikot, który wcześniej też chciał przy protestach „uwędzić swój półgęsek ideowy” - ale został wygwizdany. Najwyraźniej liczy, że zarobi coś na krytyce. Nie słychać też, by Sejm zarządził referendum w tej sprawie - więc i tamte buńczuczne zapowiedzi, to była tylko zaimprowizowana propaganda. Bo tak naprawdę, to o przyjęciu ACTA zdecyduje Unia Europejska - a postanowienia tego porozumienia będą w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązywały nawet w sytuacji ich niezgodności z konstytucją. Oto skutki Anschlussu, który w roku 2003 stręczyły nam wszystkie ówczesne ugrupowania parlamentarne, dzisiaj udające zaskoczenie. Okazuje się, że wśród Umiłowanych Przywódców mamy więcej kabotynów, niż wizjonerów - ale to też nic dziwnego - bo, po co bezpieczniackim watahom mieliby być potrzebni jacyś wizjonerzy? SM
DezACTYwacja Politycy wyczyniają czasem rozmaite dziwne rzeczy. Na przykład parlament – chyba jeszcze Czechosłowacji – ogłosił, że „Układ Monachijski jest nieważny od samego początku”. Proponowałem wtedy, by unieważnić Ukrzyżowanie – co usunęłoby oskarżenia pod adresem Żydów „że zabili Jezusa Chrystusa” - ale ta, niewątpliwie postępowa i nowatorska, propozycja jakoś nie znalazła uznania u nikogo. Obecnie JE Donald Tusk, który przestraszył się ulicznych protestów – a jeszcze bardziej ataków i gróźb różnych grup hackerów – ogłosił, że „zawiesza procedury ratyfikacyjne konwencji ACTA”. I rozmaici komentatorowie starają się domyśleć, co On przez to rozumie. Odpowiadam: nic konkretnego. Dziś politycy najczęściej mówią to, co mówią, nie po to, by coś zrobić – lecz, by powiedzieć coś, co spodoba się wyborcom – a przynajmniej najbardziej hałaśliwej ich części. Otóż z punktu widzenia prawa polskiego pan Premier nie może zrobić NIC. Konwencja została parafowana, podpisana – i wszystko już w ręku ustawodawcy. Senat i Sejm mogą teraz ACTA przyjąć – albo odrzucić. Jeśli przyjmą to Pan Prezydent może ją podpisać, skierować do Trybunału Konstytucyjnego – lub zavetować. Pan Premier nie może już nic – poza tym, że jest również Posłem, więc będzie sobie mógł zagłosować za lub przeciw. Ciekawe, jak zagłosuje – bo z Jego wypowiedzi wynika, że jest ZA, a nawet PRZECIW. Jednak tzw. III Rzeczpospolita nie jest już samodzielnym państwem, tylko euro-stanem – o sporej dozie autonomii, ale tylko autonomii. Więc teraz najważniejszym jest pytanie: czy ACTA należy do tych aktów prawnych, które są w kompetencji euro-stanów – czy też decyduje o tym Unia? Otóż odpowiedź prawników jest zaskakująca: postanowienia karne należą do euro-stanów – pozostałe do Brukseli!!! Z czego wynika, że Komisja Europejska może wydać wiążącą dyrektywę nakazującą ścigać piratów – a poszczególne euro-stany będą musiały ich „ścigać” - ale nie będą musiały karać!!! Jeśli tak postanowią. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że Komisja Europejska takiej dyrektywy nie wyda – jeśli Parlament Europejski wypowie się przeciwko ACTA. A jest to prawie pewne – bo tekst ACTA ledwo-ledwo został zatwierdzony – głównie dzięki głosom CEPów z PiS, PJN i Sprawiedliwej Polski, którzy dziś są przeciwko, bo PO jest ZA. Ale podobnie głosowało bardzo wielu CEPów z innych krajów – którzy też tekstu tej konwencji nie przeczytali, albo nie zrozumieli. Komisja Europejska nie musi się Parlamentem przejmować – ale też nie zadrze naraz i z PE i ze sporą liczbą euro-stanów. A tekstu nie podpisali już Brytyjczycy i Czesi. Jeśli ratyfikacji odmówi Polska, to w jej ślady pójdzie prawie na pewno Słowacja, Węgry – i Barroso wie, kto jeszcze. Więc może być zabawnie! JKM
Reforma Tuska i Kopacz zbiera żniwo Polaków nie stać na lekarstwa. W styczniu sprzedaż w aptekach spadła niemal o jedną czwartą. To efekty ustawy o lekach refundowanych przygotowanej i wprowadzonej przez rząd Donalda Tuska. W styczniu obroty aptek spadły o 260 mln zł. Bynajmniej nie było to wynikiem niższych cen leków, o których wciąż mówił minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Po prostu Polacy nie wykupili medykamentów. – Poważny spadek sprzedaży leków jest konsekwencją nieudanej ustawy o lekach refundowanych, która weszła w życie z początkiem roku – ocenia Czesław Hoc, lekarz endokrynolog i poseł PiS. Według IMS Health, firmy zajmującej się m.in. badaniem rynku leków, największe spadki sprzedaży medykamentów odnotowano na początku stycznia. Sięgały one nawet 70 proc. w porównaniu ze styczniem ubiegłego roku.
W aptece na krechę 1 stycznia 2012 r. chorzy, szczególnie starsi, żyjący z niewielkiej renty lub emerytury, zostali postawieni pod ścianą. Często brakuje im pieniędzy na wykupienie koniecznych do życia leków.
– Gdyby niezaprzyjaźnieni aptekarze, to zostałabym bez lekarstw. Pod koniec miesiąca, kiedy nie mam już pieniędzy, sprzedają mi na kreskę – mówi Natalia Łubniewska z Warszawy. Jest emerytką i co miesiąc dostaje zaledwie 800 zł.
– Po opłaceniu czynszu oraz rachunków za prąd i gaz niewiele mi zostaje na życie – mówi ze łzami w oczach. Nie jest jedyna. Jej siostra cierpi na cukrzycę i jak mówi, każdy dzień to ciężka walka o przetrwanie.
Jaki będzie koniec tej walki? – W niektórych wypadkach niezażycie leku może spowodować trwałe pogorszenie stanu zdrowia – podkreśla dr Agnieszka Rubinowska. Informuje, że dotyczy to np. niektórych chorób żył. A właśnie taką sytuację opisała na swoim blogu jedna z lekarek: „Stoję w kolejce w aptece. Przede mną mężczyzna wykupuje leki dla żony. Pani aptekarka mówi mu, że pewien lek kosztuje 300 zł. On z niego rezygnuje, bierze pozostałe leki i wychodzi”. Na tym jednak się nie kończy. Lekarka pisze dalej: „Ja z listy tych leków, które kupił, wnioskuję, że jego żona ma zapalenie żył i ten właśnie lek za 300 zł jest najważniejszy, pozostałe są mniej ważne, ale to właśnie ten nie został wykupiony”. Do Czesława Hoca, który jest posłem, ale także lekarzem, zgłaszają się wyborcy i skarżą się na ceny leków. – Tylko w tym miesiącu miałem dwie interwencje. Do mojego biura przyszło dwoje ludzi po przeszczepach nerek, których nie stać na wykupienie wymaganych leków – relacjonuje.
Rachunek z odroczoną spłatą Poseł Hoc zwraca uwagę, że za ustawowy bubel wprowadzony przez rząd Tuska zapłacą nie tylko pacjenci. W sytuacji, kiedy chorzy nie będą leczeni odpowiednimi specyfikami, mogą się pojawić komplikacje i powikłania. A to nie tylko dodatkowe cierpienie dla pacjentów, ale też wyższe wydatki na leczenie, które musi ponieść państwo. Zwraca uwagę, że szczególnie w transplantologii nawet niewielkie różnice w składzie podawanych preparatów mogą doprowadzić do odrzucenia przeszczepów. – Tu należy zachować szczególną ostrożność i staranność – podkreśla. Wojciech Kamiński, Barbara Paliwoda
Ekonomia polityczna przedsiębiorstwa społecznego Aby wesprzeć kraje Trzeciego Świata, konieczna jest jakaś forma bezinteresownej pomocy. Można to robić poprzez organizacje charytatywne, albo przedsiębiorstwa społeczne. Te ostatnie mają wiele zalet, które zwłaszcza powinny spodobać się liberałom. Każdy, kto bardziej interesuje się polityką, wie, że to, co najważniejsze, nie rozgrywa się na poziomie bieżących wydarzeń, ale na płaszczyźnie symbolicznej — w języku i w dyskursie. Ten, kto zdoła sugestywnie nazwać problemy społeczne i powiązać z nimi odpowiednie skojarzenia, jest w stanie wpłynąć na sposób postrzegania tych problemów, a w konsekwencji na przyjmowane rozwiązania polityczne. Jak to zgrabnie ujął Gilbert K. Chesterton: Sporne jest nie to, czy świat materialny zmienia się za sprawą naszych idei, lecz czy na dłuższą metę zmienia się za sprawą czegokolwiek innego? Każdy nurt ideologiczny posiada własny specyficzny język, za pomocą, którego jest formułowana określona wizja świata i program o odpowiednim wydźwięku i konotacjach. Liberałowie tradycyjnie zwołują się pod hasłem obrony wolności, niezależności i swobody. Słownik lewicy obfituje zaś w takie hasła jak: równość, ekologia, obrona wykluczonych. Wygrają ci, którym uda się przetłumaczyć otaczającą nas rzeczywistość na swój język w bardziej przekonujący sposób. Ta swoista walka na polu idei toczy się nieustannie na wielu różnych odcinkach frontu. Jednym z nich jest głośna obecnie bitwa o wolność internetu, którą w swoim ostatnim komentarzu zajął się Mateusz Machaj. O ile jednak na tym froncie liberałowie zdają się osiągać przewagę (przynajmniej moralną), o tyle w wielu innych obszarach znajdują się, często na własne życzenie, w odwrocie. Jednym z takich obszarów jest koncepcja przedsiębiorstwa socjalnego, intensywnie promowana przez Muhammada Yunusa — ekonomistę i laureata pokojowej nagrody Nobla (2006 r.), który jeszcze niedawno zbierał laury na forum ekonomicznym w Davos, a w pierwszych dniach lutego przyjechał z wykładami do Polski. Yunus zdobył sławę, jako założyciel Grameen Banku — instytucji finansowej pożyczającej niewielkie kwoty pieniędzy ubogim, niepiśmiennym mieszkańcom Bangladeszu — ludziom bez żadnego zabezpieczenia i bez historii kredytowej. Zaciągnięcie pożyczki wiąże się z podpisaniem 16 zobowiązań zawierających takie postanowienia jak: „Będziemy utrzymywać małe rodziny”, „Będziemy budować latryny i korzystać z nich”, „Przez cały rok będziemy uprawiać warzywa; dużo ich zjemy, a nadwyżkę sprzedamy”. Wysoki odsetek spłaconych kredytów (ok. 98 proc.), którym chwali się Grameen, wynika w dużej mierze stąd, że pożyczkobiorcy z jednej wsi gwarantują wzajemnie swoje zobowiązania. Grameen Bank osiąga na tyle dobre wyniki finansowe, że obywa się bez zewnętrznych dotacji. Chociaż istnieją uzasadnione wątpliwości, czy kondycja banku rzeczywiście jest aż tak dobra, jak deklarują jego przedstawiciele (więcej na ten temat można znaleźć w artykule Juliusza Jabłeckiego), to model biznesowy całego przedsięwzięcia wydaje się sukcesem. Zachęcony powodzeniem Yunus zaczął zakładać inne przedsiębiorstwa z misją, na ogół w formie joint venture ze znanymi korporacjami międzynarodowymi, np. Grameen-Veolia Water Company zajmującą się dostarczaniem czystej wody pitnej na terenach, gdzie dostępne źródła są zanieczyszczone, albo Grameen Adidas produkujący buty dla ubogich mieszkańców Bangladeszu. Yunus nie jest teoretykiem ani nawet ideologiem. Jest kimś w rodzaju proroka, który raczej nawraca ludzi na swoje projekty (dzięki charyzmie i zaangażowaniu), niż do nich przekonuje za pomocą argumentów. Retoryka, jaką się posługuje, nie może budzić entuzjazmu liberałów. Yunus z niechęcią, (choć bez otwartej wrogości) odnosi się do przedsiębiorstw nastawionych na zysk oraz pozytywnie wypowiada się o różnych formach interwencji państwa w gospodarkę. Jeśli jednak zignorujemy jego retorykę, a przyjrzymy się propozycjom, to okaże się, że pod wieloma względami są one zgodne z postulatami liberałów. Ideą przewodnią Yanusa jest pomysł, by problemy społeczne krajów Trzeciego Świata rozwiązywać za pomocą tzw. przedsiębiorstw społecznych. Są to firmy mające na celu przede wszystkim rozwiązanie jakiegoś konkretnego problemu społecznego: braku opieki zdrowotnej wśród ubogich osób, degradacji środowiska wskutek ekstensywnej uprawy rolnej itp. Te firmy różnią się od fundacji charytatywnych tym, że sprzedają swoje dobra i usługi na zasadach rynkowych. Starają się przy tym zaoferować taki produkt, który pozwoli zaspokoić jakąś elementarną ludzką potrzebę, za jak najniższą cenę, tak żeby był dostępny dla osób najuboższych. Zdaniem Yunusa przedsiębiorstwo społeczne może osiągnąć zysk, ale powinien on być w pełni reinwestowany, a niewypłacany właścicielom w postaci dywidendy. Ważne jest to, skąd pochodzi kapitał założycielski takich firm. Wprawdzie Yunus nie wyklucza, aby ich fundatorem było państwo na szczeblu centralnym lub samorządowym, ale co do zasady mają być zakładane przez prywatnych inwestorów z ich dobrowolnie przekazanych środków. Warto zwrócić uwagę, że większość firm spod szyldu Grameen (powstałych z inicjatywy Yunusa) było finansowanych nie z pieniędzy podatnika, ale w oparciu o kapitał dużych korporacji międzynarodowych, takich jak: Danone, Adidas, Veolia, BASF. Większość liberałów z rezerwą odnosi się zarówno do tych przedsięwzięć, jak i do samego Yunusa, być może zbyt łatwo ulegając magii prostych skojarzeń typu: (przedsiębiorstwo) społeczne → socjalne → socjalistyczne → złe. Trudno jednak zaprzeczyć, że przedsiębiorstwa społeczne — o ile tylko są założone ze środków prywatnych — mieszczą się wśród wolnorynkowych sposobów rozwiązania problemów społecznych. Warto pamiętać, że problemy państw Trzeciego Świata mają na ogół bardzo elementarny charakter: brak czystej wody, głód, przeludnienie, choroby, a także wadliwa kultura tłumiąca indywidualną przedsiębiorczość. W takich warunkach bardzo trudno o spontaniczny rozwój pokojowej współpracy między ludźmi, która w krajach Europy zapoczątkowała kapitalizm i związany z nim dobrobyt. Aby wesprzeć kraje Trzeciego Świata w rozwoju, konieczna jest zapewne jakaś forma bezinteresownej pomocy. Można to robić albo poprzez organizacje charytatywne, albo instytucje publiczne (Bank Światowy, ONZ itp.), albo przedsiębiorstwa społeczne. Te ostatnie mają wiele zalet, które powinny szczególnie przypaść do gustu liberałom. Po pierwsze, mają formę quasi-przedsiębiorstw, które muszą liczyć się z kosztami oraz prowadzić kalkulację ekonomiczną. Dzięki temu mają szansę być bardziej efektywne niż wielkie centralnie planowane programy pomocowe rządów i organizacji międzynarodowych. Po drugie, sprzedając swoje produkty, zamiast rozdawać je za darmo, przeciwdziałają uzależnieniu ludności Trzeciego Świata od pomocy. W ten sposób przygotowują grunt pod przyszły rozwój normalnych firm nastawionych na zysk. Po trzecie, z założenia są tworzone za pieniądze prywatnych firm i osób.
Mimo tych zalet przedsiębiorstwa społeczne stały się elementem języka ideologicznego lewicy, dzięki czemu jeszcze bardziej utwierdziła ona swój wizerunek — formacji troszczącej się o los ubogich i pokrzywdzonych mieszkańców państw Trzeciego Świata. Liberałowie z kolei wciąż są niesłusznie postrzegani, jako grupa bezdusznych socjopatów. Tymczasem idea przedsiębiorstwa społecznego mogłaby stać się narzędziem pozwalającym przezwyciężyć ten wizerunek, jeśli tylko udałoby się ją włączyć do liberalnego dyskursu. Nie byłoby to zresztą szczególnie trudne, ponieważ wbrew pozorom przedsiębiorstwa społeczne są w dużej mierze niekompatybilne z ideologią lewicy. Wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, wiele z nich to spółki joint venture, utworzone przez wielkie międzynarodowe korporacje, które są wręcz ucieleśnieniem tego, z czym lewica walczy. Po drugie, działalność przedsiębiorstw społecznych często opiera się na przeszczepieniu zachodniej technologii i kultury do społeczeństw Trzeciego Świata. Jak by nie patrzeć, jest to przejaw tego rodzaju globalizacji, który ze względu na ograniczanie różnorodności kulturowej budzi sprzeciw lewicy, a wśród liberałów nie wywołuje żadnych szczególnych emocji. Jednym zdaniem, parafrazując słowa klasyka: Nie palcie przedsiębiorstw społecznych — zakładajcie własne!Instytut Misesa
Michał Boni - Polakom nikt niczego nie podaruje w sferze polityki Ani sprawujący władzę w PRL-u komuniści, ani Wielki Brat, ani państwa Zachodu nie podarują nam demokracji, sensownej ekonomii i niepodległości, czyli państwowej suwerenności Opozycji polskiej potrzeba wspólnej myśli i wspólnych działań - różnych, wielobarwnych, ale nastawionych na jeden cel. Cel przemyślany w sposób nowoczesny.
DYSKUSYJNIE Polakom nikt niczego nie podaruje w sferze polityki Ani sprawujący władzę w PRL-u komuniści, ani Wielki Brat, ani państwa Zachodu nie podarują nam demokracji, sensownej ekonomii i niepodległości, czyli państwowej suwerenności. Dlatego każda polska polityka polegająca na tzw. organizowaniu się i czekaniu jest jedynie maską kamuflującą bierność lub postępowanie podległe naiwnym złudzeniom. Podmiotowość polityczna polskiej opozycji nie zależy wiec od deklaracji i ambitnych wizji przenoszących w utopijną przyszłość, ale od konkretnych działań, poszukujących klucza do zrozumienia współczesności i nadania aktualnym przedsięwzięciom opozycji - skuteczności. Różnie można o niepodległości myśleć, różnych słów przy tym używać. Słowa o polityce odgrywają rolę istotną, ale nie należy zbytnio ich rangi przeceniać. Toteż, jeżeli wyłącznie na podstawie słownych deklaracji oceniać mamy pomysły polityczne rodzące się w obrębie opozycji, grozi nam spojrzenie nerwicowca i amatora. Jeśli ponadto taki sposób rozróżniania post, politycznych prowadzi do ich klasyfikacji i zdefiniowania -jako np. niepodległościowych lub ugodowych, to wpadamy w kocioł polskiej głupoty, dyletanctwa i megalomanii. Kropka nad tym i. Ważniejsze przecież w chwili, obecnej jest rozróżnienie postawy czynnej i biernej. Na przełomie XIX i XX wieku wiele na ten temat pisano, w konkretnych sytuacjach czynną lub bierną okazywały się postawy zarówno wyrosłe w duchu niepodległości, jak i ugodowości. Teraz, być może niestety, znowu jest podobnie. Zarzuca się "Solidarności'', że wkracza na drogę ugodową - gdy tymczasem ani tej ugodowości nie widać, ani nikt inny na żadną inną drogę nie wchodzi. Czynnym podmiotem politycznym pozostaje "Solidarność'', to znaczy stara się stawiać sobie zadania najbliższe realizuje jakąś taktykę, błądzi w poczynaniach, ale nie ogranicza się do pisania napuszonych programów cichutkiego kręcenia korbą, z którego wyskoczyć ma niepodległość. Nie jestem przeciwny pomysłom i programom niepodległościowym. Tylko widzę w nich dwa zagrożenia. Po pierwsze - przeniesienie aktywności społecznej na czas bardzo odległy, gdy świt wolności będzie błyskał na polskim niebie. Po drugie doraźność i akcyjność przedsięwzięć teraźniejszych; od manifestacji do manifestacji. Oczywiście, na pewno w różnych tajnych mieszkaniach odbywają się szkolenia i dyskusje światopoglądowe Czy jednak tak straszliwa bezkompromisowość, o jakiej pisze w tym numerze Jastrzębski, nie grozi zamknięciem, a przynajmniej niemożnością stworzenia szerszych instytucji społeczeństwa alternatywnego. Bierność postaw niepodległościowych bierze się z okoliczności zewnętrznych, które trudno przezwyciężyć. Tym niemniej, jeśli chcemy, aby idea niepodległościowa nie umarła, jako żywy symbol biernego społeczeństwa - to nadajmy tej idei wymiary konkretne, starajmy się myśleć o drodze, o uzyskiwaniu pól ludzkiej i społecznej wolności, o walce naszych ambicji przeciwko naszej niewierze i wygodzie. A nie ulegajmy złudzeniu niepodległościowego wzniesienia myśli, które unosi człowieka w obłoki,z których widać niewiele , ale dosyć łatwo formułuje się tezy o bezsensie polityki czynnej - tzn . np. polityki szukania etapowego kompromisu. A do tego wszystkiego jedna poprawka. W sensie cywilizacyjnym świat obecny jest w zupełnie innym miejscu, niż był na początku wieku. Poprawkę o charakterze ekonomicznym, technologicznym, informatycznym powinny brać pod uwagę w swoich programach politycznych - zarówno ugrupowania takie, jak ruch " Solidarności”, jak i ugrupowania nazywające siebie niepodległościowymi. Walka o niepodległość jest walką o państwo narodowe, lecz nie wiem, czy współczesne wyobrażenia takiego państwa i możliwości jego kształtowania są takie same, jak były na początku wieku - a do takiego stereotypowego myślenia niestety jesteśmy przyzwyczajeni. Właśnie teraz trzeba myśleć o niepodległości. Szukać dróg do jej budowania, nie eliminować, jako przeciwników politycznych, którzy są mniej lub bardziej radykalni i idą swoją drogą Opozycji polskiej potrzeba wspólnej myśli i wspólnych działań - różnych, wielobarwnych, ale nastawionych na jeden cel. Cel przemyślany w sposób nowoczesny. Tomasz Litwin
Meandry III RP W zupełnej ciszy medialnej minęła 23 rocznica obrad Okrągłego Stołu. Spotkania władców PRL z sowieckiego nadania z solidarnościową opozycją rozpoczęły się 6 lutego 1989 roku, a zakończyły 5 kwietnia. Okrągły Stół Wałęsy i Kiszczaka poprzedziły negocjacje komunistów z opozycją w Magdalence. Pierwsza runda tajnych rozmów odbyła się już we wrześniu 1988 roku, ale najważniejszymi okazało się tych pięć spotkań, które zwoływano do Magdalenki w czasie obrad Okrągłego Stołu. Wówczas to, biesiadnie, uzgadniano sprawy "przyklepywane" potem przez uczestników Okrągłego Stołu. Społeczeństwo przyglądało się obradom z nadzieją na zmiany, wyjście z głębokiego kryzysu gospodarczego i politycznego, a nieufność środowisk niepodległościowych i antykomunistycznych, powodowana brataniem się opozycji z komunistami, starano się łagodzić na różne sposoby. Okrągły Stół zadecydował o niedemokratycznych wyborach do Sejmu (tylko 35 proc. miejsc dla opozycji), przesądził o wyborze gen. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta, desygnowaniu na premiera Tadeusza Mazowieckiego i utrzymaniu szefostwa MSW przez wicepremiera Czesława Kiszczaka. Rocznica Okrągłego Stołu to także przemilczana 23 rocznica masowego niszczenia dokumentów SB i PZPR. Już w marcu 1989 roku zniszczono teczki ewidencji operacyjnej księży. Niszczenie miało charakter wręcz przemysłowy. W Konstancinie-Jeziornie spalono ponad 3 tony materiałów archiwalnych MSW, a z centralnej kartoteki MSW zginęło ponad 600 tysięcy kart rejestracyjnych. Generał Henryk Dankowski, wiceminister MSW, dyrektor departamentu III ds. walki z działalnością antypaństwową, w tajnym piśmie zwracał się do swoich dyrektorów o przesłanie "charakterystyk wybranych posłów i senatorów będących naszymi współpracownikami" oraz "charakterystyk osób, które nie są formalnie tajnymi współpracownikami, lecz, z którymi w różnej formie utrzymywany jest stały lub określony kontakt operacyjny". W stosunku do tych dwóch grup gen. Dankowski rozkazuje zdjęcie ich z ewidencji operacyjnej, ale nieprzerywanie z nimi kontaktu operacyjnego. Pisze wprost: "Należy podejmować różnorakie działania, by osoby te były coraz silniej związane z nami i coraz bardziej dyspozycyjne w realizacji zadań". Generał Henryk Dankowski jest kawalerem Krzyża Orderu Odrodzenia Polski. SB pod jego kierunkiem niszczyła dokumenty do końca 1990 roku i nadal prowadziła działania operacyjne, tym razem skierowane przeciwko ugrupowaniom "ekstremalnym", czyli wobec KPN, Ruchu Wolność i Pokój oraz Federacji Młodzieży Walczącej, a więc wobec ludzi, którzy kontestowali ustalenia Okrągłego Stołu. Jednym z tych, którzy 4 czerwca 1989 roku, w dniu wyborów do Sejmu i Senatu, nie poszli głosować, był - jak mówił - obecny prezydent Bronisław Komorowski. Uważał, że komuniści powinni oddać władzę bezwarunkowo, a Okrągły Stół nazywał "zgniłym kompromisem". Od dawna twierdzi, że nie miał racji. Wszedł do rządu Mazowieckiego, jako szef gabinetu Aleksandra Halla, a potem, po latach awansów, jako jedyny z Platformy Obywatelskiej głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. W przeciwieństwie do Bronisława Komorowskiego uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, ds. mediów, był wieloletni przyjaciel Komorowskiego - Jan Dworak. Dzięki Tadeuszowi Mazowieckiemu trafił on do Komitetu ds. Radia i Telewizji, którego prezesem był Andrzej Drawicz (uhonorowany pośmiertnie przez Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski), a zastępcą Lew Rywin. W 2006 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył Jana Dworaka Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Dziś Dworak jest szefem KRRiT z nadania Bronisława Komorowskiego, który - jak każdy prezydent - stał się automatycznie kawalerem Orderu Orła Białego.Wojciech Reszczyński
Konsultacje w sprawie nieistniejącej ustawy
1. Wczoraj Prezydent Komorowski rozpoczął konsultacje z klubami parlamentarnymi w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, choć do tej pory rząd nie przygotował projektu ustawy w tej sprawie. W konsultacjach uczestniczyła także pani Komorowska, co jest „nową, jakością” w historii prezydentury w Polsce. Do tej pory żony Prezydentów RP uczestniczyły w przyjmowaniu zagranicznych gości, w wyjazdach zagranicznych, ale głównie koncentrowały się na prowadzeniu działalności charytatywnej. Ten ruch Pani Prezydentowej Komorowskiej i uczestnictwo w merytorycznej debacie z udziałem wszystkich partii reprezentowanych w Parlamencie, może być zapowiedzią pojawienia się w naszym systemie prezydentury instytucji Wiceprezydenta.
2. Rząd nie zdążył zaprezentować jakiegokolwiek projektu ustawy w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, mimo tego, że Premier zaprezentował główne idee tego pomysłu już 18 listopada poprzedniego roku, podczas sejmowego expose. Wczoraj Prezydent Komorowski mówiąc o rządowym projekcie, poinformował przedstawicieli klubów parlamentarnych, że rząd skieruje do Sejmu „goły projekt ustawy”, co chyba jest sugestią, że projekt ten będzie zawierał tylko zapisy mówiące o zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn (67 lat) i sposobie dojścia do tego wieku (1 miesiąc wydłużenia wieku emerytalnego na każde 4 miesiące), co oznaczałoby, że z każdym rokiem wiek emerytalny wydłużałby się o 3 miesiące. To zadziwiające, że mimo upływu prawie 3 miesięcy od dnia expose Premiera, rząd nie był w stanie przygotować projektu ustawy, który będzie zawierał najprawdopodobniej tylko kilka artykułów.
3. Prezydent Komorowski namawiał polityków do porozumienia w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego, choć z diagnozą, jaką przedstawił, bardzo trudno się jednak pogodzić. Stwierdził mianowicie, „że stoimy w obliczu procesów w niewielkim stopniu od nas zależnych takich jak starzenie się społeczeństwa i fakt, że rodzi się coraz mniej dzieci”. Otóż szczególnie ta druga sprawa jak najbardziej zależy od polityki państwa w tym zakresie. Podczas zaledwie 2-letniego okresu rządzenia Prawa i Sprawiedliwości udało się wprowadzić zarówno ulgę podatkową na dzieci jak i becikowe, podczas już prawie 5-letnich rządów Platformy, żadnych prorodzinnych rozwiązań nie wprowadzono. Wprowadzono tylko znaczącą o 15 punków procentowych podwyżkę stawki VAT na odzież i obuwie dziecięce, co w oczywisty sposób podwyższa koszty utrzymania rodzin wychowujących dzieci.
4. A to wzrost liczby urodzeń jest kluczem do zapewnienia wypłacalności przyszłego systemu ubezpieczeń społecznych i to niezależnie od tego czy jest to system repartycyjny taki jak w ZUS czy system kapitałowy tak jak OFE. O wypłacalności tego pierwszego będzie decydować liczba pracujących za 20,30 i 40 lat a więc liczba uroczonych w tym i w latach następnych. Im będzie ich więcej tym większa szansa na to, że system ZUS będzie wypłacalny, szczególnie po obniżeniu w wyniku reformy emerytalnej roku 1999 tzw. stopy zastępowalności, (czyli relacji emerytury do ostatniego wynagrodzenia) z 60% do zaledwie 36%. Wynika to z tego, że, mimo iż ZUS informuje nas o rosnących zapisach księgowych na naszych kontach ubezpieczeniowych to żadnych pieniędzy tam nie ma, a nasze przyszłe świadczenia emerytalne będą realne tylko wtedy, kiedy podczas naszego przejścia na emeryturę na rynku pracy będzie odpowiednio duża liczba pracujących odprowadzających składki ubezpieczeniowe. Podobnie jest także w systemie kapitałowym. Mimo tego, że odprowadzane do OFE składki są inwestowane w papiery wartościowe i z roku na rok ich wartość jest większa (w ostatnich 2 latach niestety mniejsza) to tak naprawdę o wartości tych papierów za 20, 30 lat będzie stanowiła ilość i zamożność tych, którzy wówczas będą chcieli te papiery kupić po odpowiednio wysokiej cenie. A to będzie znowu możliwe, jeżeli na rynku pracy będziemy mieli dużo zatrudnionych i będą oni otrzymywali godziwe wynagrodzenia.
5. Kluczem dla stabilności przyszłego systemu emerytalnego jest, więc polityka prorodzinna, a wydłużenie wieku emerytalnego rozwiązaniem, które przejściowo przyniesie ulgę, bo zmniejszy ilość pobierających świadczenia. Wygląda jednak na to, że na taką debatę rządzący nie są przygotowani. Prawdopodobnie przyniosą do Sejmu napisany na kolanie zawierający kilka artykułów projekt ustawy (tak jak ostatnio się to zdarzało choćby w przypadku podwyżki składki rentowej czy składki na ubezpieczenie zdrowotne rolników) i będą chcieli go przepchnąć możliwie jak najszybciej najlepiej w wersji rządowej. Będzie to możliwe, jeżeli nie z PSL-em to przy wsparciu posłów z klubu Janusza Palikota, którym obieca się połączenie w przyszłości ZUS-u i KRUS-u, czyli spełnienie ich głównego postulatu w sprawie reformy emerytalnej. Na razie jednak projektu ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego nie ma, Tusk zapowiada, że wszelkie niepopularne konsekwencje jej wprowadzenia weźmie osobiście „na klatę” a Prezydent Komorowski z żoną rozpoczął polityczne konsultacje emerytalne.To jest jednak mówiąc najoględniej, oryginalny sposób sprawowania władzy przez Platformę. Zbigniew Kuźmiuk
Rozmowa Protasiuk – Plusnin Autorzy „Zbrodni smoleńskiej...” na s. 160 twierdzą, że 7 kwietnia 2010 doszło na Siewiernym do spotkania śp. mjr. A. Protasiuka z... P. Plusninem:
„Ostatni raz kapitan dotarł do Smoleńska podczas przedostatniego wylotu w swoim życiu trzy dni przed tragedią, mając na pokładzie premiera. Widoczność była idealna. Major Protasiuk wiedział jednak świetnie, że jeszcze tam wróci i ze szczególną uwagą badał lotnisko. Udał się między innymi na wieżę kontroli i rozmawiał z podpułkownikiem Plusninem. Jak wspomina świadek tego spotkania, technik radiostacji, rozmawiali głównie o kartach nawigacyjnych, które polski pilot postanowił pokazać kontrolerowi, by wyjaśnić jakieś wątpliwości. Rozmawiali o kartach podejścia. Jak wspominają świadkowie Plusnin skarżył się na poczynania załóg samolotów C-295M polskich Sił Powietrznych. Twierdził, że pilot jednego z samolotów prosił go, aby mówił wolno i wyraźnie, ponieważ nie znał rosyjskiego.
„No to ja jego przeprowadziłem nad pasem i zrobił jeszcze jeden krąg i dopiero mu pozwoliłem lądować”, powiedział Plusnin. Protasiuk na wstępie zaznaczył, że wraca tam w sobotę i jak wspomina rosyjski podoficer, szef kontrolerów Plusnin miał mu rekomendować, aby nie używał w sobotę jednej radiolatarni. Powiedział, że mają tam energetyka, który twierdził, że z radiolatarnią jest wszystko w porządku, że to proste urządzenie, które daje namiar i nic tam nie może nie działać, ale załoga Tu-134(zapewne lecącego 7-go kwietnia ze świtą Putina – pryp. F.Y.M.)miała twierdzić, że daje ona odchył w lewo.”
http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/Protasiuk-Plusnin.png
Jakimi sposobami autorzy „Zbrodni smoleńskiej” dotarli do tychże świadectw, nie wiadomo, ale jeśliby Plusin faktycznie odbył taką rozmowę z polskim pilotem i wiedział, iż Protasiuk leci 10-go, to, po co by go pytał (właśnie 10-go o godz. 8.34/10.34), gdy tupolew miał zająć wysokość kręgu nadlotniskowego: „500 metrów, na wojskowym lotnisku lądowanie wykonywaliście?”
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100617&typ=po&id=po11.txt
Czy nie można było zdobyć „zapisów” (magnetofonowych, a może i wideo) z wieży szympansów z 7 kwietnia 2010? Przecież, zgodnie z tym, co można przeczytać w raporcie komisji Burdenki 2, magnetofony „P-500” http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/dziwne-szpule.png
pracowały wtedy (w wieży nr 1, bo o pracy siewiernieńskiej wieży nr 2 nic nie wiemy http://freeyourmind.salon24.pl/352625,opowiesci-o-pewnej-tajemnej-wiezy
choć dosyć późno, bo od 21.30 do 23.30, ale może zapisały się wtedy także rozmowy nawiązujące do tego, co działo się w ciągu dnia (ze „stenogramów z wieży” wiemy, jak wielowątkowe potrafią być dialogi podczas dyżuru szympansów
http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html
Mnóstwo materiału natomiast nagrało się w wieży szympansów 8 kwietnia, bo dobre 4,5 godziny materiału i to na samej dziwnej szpuli nr 9, nie licząc dziwnej szpuli nr 5. Byłoby, więc czego słuchać i co analizować. Co zaś działo się 8-go kwietnia? To samo, co 9-go kwietnia, (choć 9-go i 10-go jeszcze dodatkowo operowały myśliwce ze Sieszczy), tj. (wg autorów „Zbrodni smoleńskiej”) parokrotnie na Siewiernym przeprowadzane jest podejście do lądowania, a nawet wykonane jest samo lądowanie jakiegoś tupolewa:
„Najbardziej zagadkowe były jednak kolejne(w stosunku do 7-04-2010 – przyp. F.Y.M.)dni-8 i 9 kwietnia. W Smoleńsku nie było wtedy Plusnina i Ryżenki, był owszem Krasnokutski, nie było żołnierzy zabezpieczenia, nie było dyżurujących milicjantów, nie było w pracy meteorologa, ani dyspozytora. Ale loty odbywały się”(por. też http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2011/12/Zbrodnia-smole%C5%84ska-recenzja-Free-Your-Mind.pdf
8 kwietnia przybył samolot Tu-154M Rossiya Airlines, wpisany jako lot treningowy. Samolot wykonał podejście do lądowania na kursie 259, a następnie odejście na drugi krąg(skąd przybył? - przyp. F.Y.M.).Po kilkakrotnym powtórzeniu tej procedury wykonał lądowanie i po kilkunastu minutach wrócił do Moskwy. Żołnierzom nie polecono podstawienia trapu do maszyny. Poza lakonicznymi wpisami nie wiadomo nic o tym locie. Zastanawiające jest to, żenie potrzebował zabezpieczania kontroli lotów, nie miał na pokładzie ani cargo, ani pasażerów, nie tankował paliwa. Kierownik lotów w Smoleńsku (nie był to Paweł Plusnin – brak jest podpisu kierownika w dokumentacji, nieznane jest jego nazwisko)nie odnotował, jaki był numer ogonowy tej maszyny, ani kto był jej dowódcą, a jedynie zapisał fakt wykonania jej lotu – tym razem „technicznego”. Nie wpisał nawet godziny startu i lądowania enigmatycznego tupolewa. Najbardziej zastanawiające są jednak loty wykonane 9 kwietnia, w przeddzień katastrofy. Te również odbyły tupolewy, ich właścicielem także była Rossiya. Dwa z nich miały status „Litiernyj K”, zaś trzeci „Litiernyj A”. Kto więc był tego dnia w Smoleńsku? Premier Putin czy prezydent Miedwiediew? Który z nich zdecydował się na potajemną wizytę na Siewiernym?” A może żaden z nich? Trzy tupolewy na Siewiernym 9-04-2010, to dopiero miał, co filmować Wiśniewski ze swego hotelowego pokoju, o ile nie był wtedy zawalony robotą. „Brak jest danych na ten temat. Być może po prostu samolot ten leciał bez pasażerów i bez ważnych osobistości, zaś status „A” (w ZSRR, Rosji i Białorusi odpowiednik polskiego HEAD) wynikał jedynie z planu lotu i nie miał przełożenia na stan rzeczywisty? Nie można tego w żaden sposób potwierdzić, ponieważkierownik lotów nie wpisał w dzienniku, ani swojego nazwiska, ani tym bardziej nazwisk pilotów trójki maszyn. Paweł Plusnin uzupełnił jego zapiski wpisując w puste miejsca frazę „brak danych”. Biorąc pod uwagę fakt, że w ciągu tygodnia w Smoleńsku wylądowało aż 9 samolotów tupolewa, w tym jeden wykonywał dwa dni wcześniej tajemniczy lot na wzór polskiego, który nie uległ jeszcze katastrofie, należy postawić pytanie, jaki sens miały te loty? Szczególnie lot fikcyjnie oznaczony, jako VIP.”(s. 659-660). Wróćmy jednak jeszcze do 7 kwietnia http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/7-kwietnia-l%C4%85dowania.png
http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/7-kwietnia-l%C4%85dowania-2.png
Wychodziłoby na to, że dość swobodnie sobie poczynały polskie załogi. Free Your Mind
Szymborska: pytania bez odpowiedzi Zaledwie kilka dni temu Polskę i świat obiegła nowina o śmierci poetki – Wisławy Szymborskiej. W prasie zaroiło się od kondolencji, życiorysów, wspomnień i różnorakich komentarzy. Przypomniano szczegółowo dokonania twórcze, otrzymane nagrody i wyróżnienia, wśród nich to najważniejsze – przyznaną 3 października 1996 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Pojawiły się też pytania o jej postawę wobec reżimu komunistycznego… W ostatniej woli Szymborska zastrzegła sobie, że chce być pochowana w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. To właśnie w królewskim mieście upłynęła, bowiem zasadnicza część jej życia.
Inspiracje i konwersje Krakowski „Dziennik Polski” publikuje osobiste wspomnienia sąsiadów noblistki (nr 28 z 3 lutego 2012 r.). W ich opinii była człowiekiem skromnym, taktownym, uprzejmym, ale także ciepłym i troskliwym. Zaznaczając, że zawsze okazywała im głęboki szacunek, podkreślali także to, że nie starała się wynosić ponad innych.
To niewątpliwie kwestia zasad wychowawczych, wpojonych m.in. w jednej z pierwszych szkół, do których uczęszczała. Tak się składało, że zarówno szkołę powszechną, jak i gimnazjum kończyła w Krakowie. Urodzona w podpoznańskim Bninie 2 lipca 1923 r., mieszkała najpierw w Toruniu, by następnie w 1931 r. przeprowadzić się do Krakowa. Po ukończeniu szkoły powszechnej, w 1935 r. rozpoczęła naukę w Gimnazjum Sióstr Urszulanek przy ul. Starowiślnej. Uczyła się tam także po wybuchu II wojny światowej – na tajnych kompletach. Ponoć już wtedy także – wedle słów siostry urszulanki Ewy Dziury – odznaczała się niemałym talentem pisarskim, przejawiającym się w przygotowywanych wówczas wypracowaniach szkolnych. Co ciekawe, w późniejszej twórczości literackiej sceptyczna wobec istnienia Boga, przyznaje się do ówczesnego „okresu religijnego” w swoim życiu. Nie raziła jej także w żaden sposób religijność otoczenia, przyjmowała ją zupełnie naturalnie. Co zatem wydarzyło się w późniejszych latach? Dlaczego nadszedł moment, w którym w jej życiu zauważalnie „pomalutku, dzień po dniu”, Pan Bóg zaczął „przeprowadzkę z dosłowności do przenośni”? („Noc”) Źródeł tej postawy poszukiwać należy w czytywanych w okresie młodzieńczym lekturach. Niewątpliwy wpływ na specyficzną „konwersję” światopoglądową wywrzeć musiały dwie postaci świata literackiego: sceptyk i krytyk chrześcijaństwa, noblista Anatol France, którego dzieła stawiała wówczas na pierwszym miejscu, i Fiodor Dostojewski, twórca mrocznego „teatru sumienia”, prezentowanego w powieściach, znanych już wówczas młodziutkiej Szymborskiej. Fascynowała się także Tadeuszem Peiperem i Julianem Przybosiem, z żalem odnosząc się do ich braku w ówczesnej szkolnej edukacji. Lektura France’a niewątpliwie zaważyła na indywidualnym rysie twórczym Szymborskiej. Naśladowca Woltera, z libertyńską krytyką religijności i obyczajowości społecznej, nie mógł pozostać bez echa dla młodzieńczego, chłonnego umysłu poetki. Czy wiedziała wówczas, że France pod koniec życia stał się członkiem Francuskiej Partii Komunistycznej? Co ją w nim fascynowało? To w „Buncie aniołów” France’a znajdziemy tendencyjną falę krytyki chrześcijaństwa, a ostateczna refleksja wypływająca z lektury „Buntu…” niesie myśl o nieograniczonej wolności jednostki, będącej bogiem dla samej siebie. Jednocześnie przeciwwagę dla tej radykalnej postawy mogła znajdować Szymborska w świecie literackim Dostojewskiego, który za jedno z podstawowych źródeł istnienia zła uważał odrzucenie Boga. Traktował jednocześnie normy etyczne, jako te, które stanowi sam Bóg. W ich nieprzestrzeganiu upatrywał istotę dramatu moralnego bohaterów swoich powieści.
Akces do ludzi „objaśniających wszystko” Tymczasem nadszedł czas II wojny światowej i okupacji: hitlerowskiej i sowieckiej. Niewątpliwie doświadczając boleśnie tragedii tamtego okresu, po wojnie Szymborska zwraca się jednak w stronę ideologii marksizmu-leninizmu-stalinizmu. I to owa ideologia wywiera największy wpływ na kształt jej ówczesnej postawy. Efektem jej przyjęcia są opublikowane kilka lat po oficjalnym debiucie (1945) dwa tomy socrealistyczne: „Dlatego żyjemy” (1952) i „Pytania zadawane sobie” (1954). To stąd właśnie pochodzi cytat o Leninie, jako „nowego człowieczeństwa Adamie”. Po latach, w 1991 r., w związku z otrzymaniem Nagrody Goethego Szymborska próbuje jakoś zmierzyć się z ówczesnym doświadczeniem. Podczas wręczenia nagrody we Frankfurcie nad Menem, w wygłoszonym wówczas przemówieniu, zaznaczając, czym był dla niej akces do grupy ludzi „objaśniających wszystko” na sposób ideologiczny, laureatka powiada: „Są u nas pisarze, którzy oparli się tej pokusie i woleli zawierzyć własnemu instynktowi i sumieniu niż wszelkim pośrednikom. Ja tej pokusie, niestety, uległam, o czym świadczą dwa pierwsze zbiorki wierszy. Sporo lat już minęło od tego czasu, ale pamiętam dobrze wszystkie fazy tego doświadczenia: od radosnej wiary, że z pomocą doktryny widzę świat dużo wyraźniej i szerzej – aż do odkrycia, że to, co widzę tak szeroko i wyraźnie, to już wcale nie jest świat prawdziwy, ale zasłaniająca go sztuczna konstrukcja”. W tym samym przemówieniu nazwie każdą ideologię „instrumentem politycznym”, z którego pisarz w żadnym razie korzystać nie powinien. Zaznaczy, że postawą twórcy winno być „mocowanie się ze światem sam na sam”. Tu właśnie, w ówczesnym wyjawieniu światu wyboru, którego dokonała, widziałabym źródło duchowych rozterek poetki, owocujących twórczym wątpieniem, a zarazem sceptycyzmem wobec Absolutu. Studiując polonistykę i socjologię, pracując w „Życiu Literackim”, a nade wszystko będąc członkiem PZPR do 1966 r., bez wątpienia stykała się w „nadmiarze” z marksizmem w ideowych przejawach. Jak zauważył Paweł Mazanka we „Wstępie do przyczynku do krytyki heglowskiej filozofii prawa”, Marks określa religię, jako „opium dla ludu (mas) „, co było ówcześnie „ludowi” sugerowane niejednokrotnie w trakcie rozmaitych szkoleń ideologicznych? Co ważne jednak – jak zaznacza Mazanka – krytyka religii, podejmowana przez Marksa, jest przezeń prowadzona z perspektywy traktowania tej ostatniej, jako ideologii? Ten sposób postrzegania religii wywrze znaczący wpływ na marksistowską koncepcję człowieka. Człowiek jawić się będzie ostatecznie, jako byt „prometejski”, samowystarczalne względem nadprzyrodzoności sacrum, zamknięte w świecie naocznie doświadczanym, świecie, w którym istnienie Boga jest uzależnione od wiary weń ludzi. Być może, zatem Szymborska, ostatecznie rezygnując z wcześniejszych sympatii „prostalinowskich”, nie pożegnała się do końca z tą, sugerowaną przez marksizm, wizją? Nie jest wykluczone, że potraktowała chrześcijaństwo, w którym wyrosła, jako inną formę ideologicznego „zniewolenia” i w odruchu obronnym przed jakąkolwiek ideologią – postanowiła je ostatecznie odrzucić. A może była to całkowicie autonomiczna decyzja, niezależna od wspomnianych wyżej uwarunkowań? Choć to tylko pewna hipoteza, cała późniejsza twórczość poetki jest niejako konsekwencją dokonania tego wyboru, wyboru dramatycznego. Świadczy o tym tonacja jej niektórych wierszy, jak choćby tych z tomu „Wszelki wypadek” (1972). W „Powrotach” jedyną szansą dalszej egzystencji skrzywdzonej jednostki jest cofnięcie się do biologicznego początku życia (przyjęcie pozycji „embrionalnej”). W „Prospekcie” z kolei, którego motywem przewodnim jest reklama tabletki na wszelkie dolegliwości, pojawi się sugestia niesienia ulgi cierpiącym na nieistnienie Boga. Podobne tony wychwycić można także w wierszach późniejszych, tych z lat 80. i 90. (nie mówiąc o czasie aktualnym), gdy w tle ironicznych komentarzy, sceptycyzmu podszytego dowcipem językowym odczytać możemy zwyczajny ludzki lęk przed niewiadomymi: śmiercią i nicością, wynikającą właśnie z racji nieobecności Bytu Absolutnego.
„Kameralnego” sposób bycia Pozostaje jednak wiele innych pytań. Postawmy choćby niektóre. Dlaczego, jeśli jej „powtórny debiut” „Wołanie do Yeti”, zrywający z ideologicznym gorsetem, ma miejsce w 1957 r. – autorka pozostaje w PZPR aż do roku 1966 (wyrzucenie z partii Leszka Kołakowskiego)? Wspomnieć także wypada, przypominane przez Stanisława Krajskiego, podpisanie niczym niewytłumaczalnej Rezolucji Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie tzw. procesu krakowskiego – potępienia oczekujących na śmierć księży z tejże diecezji, skazanych bezpodstawnie w tymże procesie. Rezolucja podpisana została 8 lutego 1953 r. Jedynie ingerencja Opatrzności w bieg dziejów uratowała wówczas Szymborską przed wykonaniem wyroku na skazańcach. Nie tylko zresztą ją – wśród podpisujących byli także inni znaczący literaci, decydujący się na ten tragiczny w skutkach krok. W imię, czego? Może także to, obok „kameralnego” sposobu bycia, było powodem pewnego „zdystansowania się” Szymborskiej wobec świata dziennikarskiego? Niechęci do udzielania wywiadów? W uwagach poczynionych tuż po śmierci poetki Stefan Chwin sygnalizował ogromną trudność Szymborskiej w kwestii odnoszenia się do współpracy z systemem komunistycznym. Nic dziwnego. Nie chce się wierzyć, by po latach, w świetle biegu życia, nie wracała myślą do tamtych wydarzeń, by nie pojawiły się wyrzuty sumienia i refleksje, by nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji i z wagi działań, które były wówczas jej udziałem. Podobnie traumatycznych znaków zapytania i zagadek, dotyczących zarówno wymiaru życia, jak i twórczości poetki jest zresztą znacznie więcej, niż moglibyśmy się spodziewać. Czy uda się je kiedykolwiek rozwikłać? Agnieszka Kurnik
Wojna afgańska dotarła do Polski W ostatnich latach kraj nad Wisłą decyzją rządzących nim, bez pytania i wbrew sprzeciwom obywateli, wciągany był do kolejnych syjonistycznych napaści na kraje islamskie. Polskie mundury zostały użyte do okupacji Iraku i są wciąż używane do okupacji Afganistanu. Od lat Polska jest w niechcianym przez jej mieszkańców stanie wojny. Ta smutna rzeczywistość jest wypierana ze zbiorowej świadomości i powraca tylko czasami. Z trumnami zabitych w polskich mundurach albo z oskarżeniami żywych o przestępstwa okupacyjne. Co bardziej świadomi Nadwiślańczycy wyrażają swój sprzeciw wobec używania polskich mundurów na wojnach islamskich. Czynią to w jedynej łatwodostępnej przestrzeni informacyjnej, czyli w internecie. Ich słowa do niedawna były jak rzucanie grochem o ścianę. Czynnego popierania antyislamskiego militaryzmu przez zarządców Polski nie powstrzymało nawet ujawnienie, że powody napaści na Irak były oszukańcze. Ani ujawniane niegodne zachowania okupacyjne ludzi w polskich mundurach i toczące się w tych sprawach śledztwa. Ale ostatnio coś się zmieniło w tym krajowym pokoju czasu światowej terrorystycznej wojny z islamem. Mamy pierwsze cywilne ofiary (na razie kilkanaście), które zostały dopadnięte militarnymi działaniami nad Wisłą, a nie na babilońskich piaskach czy w afgańskich górach. Co się stało? Rozpętało się polowanie na przeciwników wykorzystywania polskiego wojska do okupacji krajów islamskich (1). Pewien weteran używania polskiego munduru za granicą złożył w prokuraturze doniesienia przeciw wielu internautom. „Prokuratura uznała, że kilkanaście z tych zawiadomień wyczerpuje znamiona przestępstwa” (2). Czyżby uznano, że donosiciel popełnił kilkanaście przestępstw na szkodę oskarżanych przez niego obywateli? Chodzi raczej o to, że „zawiadomienia” zdaniem prokuratury są trafne i wskazane w nich wypowiedzi „wyczerpują znamiona przestępstwa”… Czy prasowy błąd językowy wyraża podświadomą ocenę „zawiadomień”? Cóż takiego napisały ofiary donosów, że prokuratura wszczęła śledztwo? „Internauci komentowali informacje o śmierci polskich żołnierzy nazywając ich „bandytami” i „najemnikami” oraz chwalili talibów za zabicie Polaków w Afganistanie”. Zdaniem donosiciela w mundurze wpisy „godziły w dobre imię polskiego żołnierza” (2). „Z 77 zawiadomień 52 sprawy zostały umorzone, stwierdziliśmy, że wpisy nie wyczerpują znamion przestępstwa – mówi prokurator [...]. – Ale kilkanaście wpisów te znamiona wyczerpuje. Ich autorzy mogą otrzymać zarzuty z artykułu 255 paragraf 3 kodeksu karnego. Mówi on, że za „namawianie do popełnienia zbrodni i jej pochwałę” grożą nawet trzy lata więzienia. Wpisy, jakie śledczy zakwalifikowali, jako przestępstwo, to m.in.: „jednego okupanta mniej”, „a niech giną, brawo talibowie”, „nie współczuję im, każdy okupant powinien tak skończyć” czy „jak Hitlera zabili, to też się cieszyli, a taki sam okupant, to chyba dobrze, że zginął” (3). Pełne treści wszystkich wypowiedzi chyba nie zostały ujawnione… Czyżby z powodu tajemnicy wojennej? Jak to donosicielsko-prokuratorskie polowanie na myślozbrodnie skomentować, żeby nie dołączyć do tych kilkunastu? Ograniczę się tylko do pytań i encyklopedycznej definicji:
„Wojsko najemne (także: najemnicy, żołnierze najemni, kondotierzy, żołnierze fortuny) – formacja wojskowa składająca się z ochotników walczących za pieniądze, najczęściej w służbie obcego wojska dla danego państwa, miasta, władcy, księcia lub jakiejś organizacji, a nawet osoby prywatnej. Wojska te można wynająć do walki, praktycznie, w dowolnej sprawie, ponieważ te formacje nie kierują się idealizmem. W tym kontekście najemnicy to ludzie, dla których wojna jest zawodem, z którego czerpią środki do życia (żołd) i wzbogacenia się. Ważną rzeczą jest, aby daną formację określić mianem najemników, zasada dobrowolności służby i pobierania żołdu przez żołnierzy służących w takich oddziałach„ (Wikipedia, hasło „Wojsko najemne„, do którego kieruje hasło „najemnik„).
A oto pytania:
1) Czy napaść na Irak z udziałem polskich mundurów odbyła się na skutek fałszywych oskarżeń wobec władz irackich?
2) Czy ludzie w polskich mundurach uczestniczący w napaści na Irak, a potem jego okupacji i zwalczaniu ruchu oporu trafili tam na ochotnika i otrzymywali za to żołd większy niż za służbę w kraju?
3) Czy ludzie w polskich mundurach uczestniczący w okupacji Afganistanu po jego podboju, w zwalczaniu afgańskiego ruchu oporu trafili tam na ochotnika i otrzymują za to żołd większy niż za służbę w kraju?
4) Czy nazwanie bandytą człowieka gotowego za pieniądze strzelać do nieznanych mu ludzi broniących napadniętego kraju przed obcymi wojskami jest w języku polskim naturalne?
5) Czy naturalne jest nazwanie bandytą zawodnika brutalnego sportu walki, brutalnego ochroniarza, strażnika miejskiego, policjanta nawet, jeśli aparat wymiaru sprawiedliwości nie uznaje ich czynów za przestępcze?
6) Czy jest też naturalne nazwanie bandytą żołnierza, który na ochotnika za podwyższony żołd uczestniczy w zwalczaniu ruchu oporu w dalekim napadniętym i okupowanym kraju?
7) Czy nazywanie bandytami żołnierzy niemieckich i radzieckich okupujących Polskę, mimo że nie byli ochotnikami, jest w Polsce naturalne?
8) Czy wskazywanie, że okupantów różnych napadniętych krajów w różnych czasach łączy to, że byli lub są okupantami jest zakazane?
9) Czy jest zakazane niepochlebne ocenianie okupacji napastniczej, jako zjawiska i uczestniczenia w okupowaniu napadniętych krajów?
10) Czy jest naturalne i godziwe solidaryzowanie się z ruchem oporu napadniętego i okupowanego kraju?
11) Czy w sytuacji walki krajowego ruchu oporu z napastniczymi okupacyjnymi wojskami z odległych krajów, nie wolno oceniać członków ruchu oporu jako patriotów, cieszyć się z ich zwycięstw, chwalić ich za skuteczność?
12) Czy afgański ruch oporu i znaczna część ludności cywilnej Afganistanu uważają wojska zagraniczne za okupantów i bandytów, a stołeczny rząd za marionetkowy?
13) Czy zgadzanie się z ocenami afgańskiej ludności i ruchu oporu jest myślozbrodnią?
14) Czy w Polsce obowiązuje wolność słowa w sprawach udziału wojsk polskich w działaniach zbrojnych za granicą?
15) Czy w Polsce uchwalono jakieś tajne prawo nakazujące ścigać przeciwników udziału w wojnie afgańskiej?
16) Czy zostanie wszczęte śledztwo prokuratorskie w sprawie encyklopedycznej definicji „najemnika” i „wojska najemnego”?
Uwaga! Nie cieszę się z żadnej śmierci na wojnach gnębiących nasz świat. Nie pochwalam też publicznego okazywania takowej radości. Jedno i drugie napawa smutkiem. Jednakże niepokoi mnie ściganie ludzi publicznie wyrażających poparcie dla ruchu oporu usiłującego wypchnąć napastnicze wojska ze swojego kraju, nie podoba mi się pochwała napaści, zakaz samoobrony napadniętych i solidaryzowania się z nimi. Jeszcze dwa pytania:
Czy prokuratura zajmie się osobami publicznie wyrażającymi radość ze śmierci Irakijczyków, Afgańczyków, Libijczyków stawiających opór siłom NATO?Kto decyduje, z czyjej śmierci wolno się cieszyć?Pomnik najemnika Bartolomeo Colleoniego, który sam sobie ufundował w Wenecji. Zdjęcie przedstawia szczecińską kopię weneckiego oryginału [pomnik ten znajduje się w Szczecinie, na Pl. Lotników - przyp. Red.] (Wikipedia, Plik:0907 Colleoni Monument in Szczecin SZN B&W.jpg).
Czy uczestnicy wojny irackiej i afgańskiej w polskich mundurach też wystawią sobie pomniki z pieniędzy zarobionych na wojnie?
MORAŁ: Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła (George Orwell, Rok 1984)
Mocniejszy
Przypisy:
1) Obrażali żołnierzy w sieci. Mogą dostać zarzuty, 7 luty 2012, Gazeta Wyborcza; Trzy lata więzienia za nazwanie polskiego żołnierza „najemnikiem”?, 8 lutego 2012, Wprost; Chwalili w sieci talibów za zabicie Polaków. Grozi im więzienie, 8 lutego 2012, Onet; Obrażali żołnierzy w sieci; usłyszą zarzuty?, 8 luty 2012, TYP.INFO.
2) Trzy lata więzienia za nazwanie polskiego żołnierza „najemnikiem”?, 8 lutego 2012, Wprost.
3) Obrażali żołnierzy w sieci. Mogą dostać zarzuty, 7 luty 2012, Gazeta Wyborcza.
Mocniejszy blog (9 Luty 2012)
10 lutego 2012 "Nie ma problemu z miłością do ojca Rydzyka. Nawet ludzie najgorsi, jak Adolf Hitler, zasługują na miłość, bo są „dziećmi Bożymi”- twierdzi biskup Tadeusz Pieronek, członek otwartego Kościoła Katolickiego, otwartego na wszystko, co do tego Kościoła może się przedostać, nawet na swąd Szatana. Jeśli zdaniem biskupa- nawet Adolf Hitler – zasługuje na miłość- to jest dopiero problem w Kościele.. Każdy człowiek jest dzieckiem Bożym, ale są dzieci dobre i dzieci złe.. Jeśli” dziecko” złe chce mnie zabić, mam prawo do obrony przed napastnikiem, co zapisane jest w Katechizmie Kościoła Katolickiego.. Jeśli takie „dziecko” chce eksterminować cały naród- to nikt o zdrowych zmysłach nie będzie kochał takiego „ dziecka”. Będzie się przed nim bronił, modląc się, żeby Pan Bóg – jak najszybciej zabrał tego tyrana.. Tak jak Stalina, Lenina, Trockiego, Che Guewarę, Castro, Pol Pota i innych tego typu rzezimieszków.. Nie przypadkowo istniała dla morderców z premedytacją - kara śmierci.. Teraz znoszona przez socjalistów w „ cywilizowanym” świecie.. Boją się, że kiedyś może przyjść kryska na matyska.. Tyle złego narobili ludzkości. Ładny mi „ cywilizowany świat”.. Morderca może mordować bezkarnie, a ja ma się temu przyglądać.. I jeszcze mordercę kochać.. On jest „ dzieckiem” Bożym”, złym” dzieckiem”- ale kara mu się na Ziemi należy, tak jak każemu „ złemu dziecku” w tym kara śmierci- skoro odebrał nie swoje życie.. Swojego nie ma prawa odbierać przeciw Panu Bogu, a co dopiero- cudze.. Dostał życie od Pana Boga- niech poczeka jak sam Pan Bóg mu je odbierze.. A jak w międzyczasie zabił, wiedząc, że zabijać nie woln - sąd po zbadaniu okoliczności i dowodów, powinien karę śmieci wymierzyć.. Reszta sprawiedliwości na Sądzie Ostatecznym i dowiecznościowy pobyt w piekle.. Zawsze były nagrody i kary.. Współczesny socjalistyczny świat pełen praw człowieka eliminuje kary i złych ludzi.. Nie ma złych ludzi - są tylko dobrzy.. Co nie jest prawdą! „Dzieci Boże” są różne.. Biskup Tadeusz Pieronek chyba nieprzypadkowo użył zestawienia z Adolfem Hitlerem wobec ojca Tadeusza Rydzyka. Słuchacz pochłonięty zawiłością dnia codziennego, nie będzie wnikał w meritum sprawy jak usłyszy: Tadeusz Pieronek, pardon- Tadeusz Ryzyk- i Adolf Hitler.. Wiadomo! Tadeusz Rydzyk- to coś takiego jak Adolf Hitler.. Tylko może o mniejszym ciężarze gatunkowym.. Ojciec Tadeusz jeszcze nikogo nie eksterminował.. Mnie się też nie podoba, że politycznie popiera Prawo i Sprawiedliwość.. Ale robi wiele dobrego dla Katolików Kościoła Powszechnego-jak ojciec Maksymilian Kolbe.. Przeciwstawia się całemu etabliszmentowi, który założył sobie eksterminację narodu z wiary i z Boga.. Stworzył dzieło Boże- telewizję, radio, gazetę, szkołę- przeciw całemu temu antycywilizacyjnemu towarzystwu wzajemnej adoracji.. I dlatego jest tak znienawidzony i ośmieszany.. Niedawno otrzymał grzywnę od toruńskiego sądu za przyjmowanie ofiar od darczyńców.(???). Nawet nie wiedziałem, że jak ktoś od kogoś bierze dar- też jest karany. Widocznie dary władza traktuje jak łapówki. Darowizny są opodatkowane, oprócz darowizn od najbliżej rodziny.Trzej królowie- przy takim ustawodawstwie - nie wykaraskaliby się do końca życia z tego, co przynieśli Chrystusowi. Ojciec Tadeusz jestjuż człowiekiem karanym. Jest przestepcą.. Czy państwo powinno obchodzić, że ktoś komuś daje - jako dar - swoje już opodatkowane pieniądze? Czy po opodatkowaniu – nadal są to pieniądze państwa? To, kiedy w takim razie kończy się nadzór państwa nad pieniędzmi podatnika już opodatkowanymi? Chyba wtedy, jak państwo odbierze podatnikowi wszystko, co ma. Ale, że karany jest ten, co dary bierze..(????). Czy karani będą wszyscy, którzy biorą świąteczne i imieninowe prezenty? Tylko patrzeć jak posypią się kary dla biorących dary na odbudowę kościołów, kary dla proboszczów za chodzenie z tacą- z czego bardzo ucieszy się pani profesor Joanna Senyszyn, wróg Kościoła, cywlizacji i normalności- jako socjalistka.. Socjalista to brakujące ogniwo pomiędzy małpą i człowiekiem.. Tego wiekopomnego odkrycia dokonał pan Janusz Korwin- Mikke.. Powinien dostać Nobla, ale nie dostanie.. Nie to towarzystwo- tak jak Sienkiewicz by dzisiaj nie dostał.. Dzisiaj Nobla dostają komuniści, tacy jak na przykład Dario Fo.. No i Wisława Szymborska z towarzystwa Gazety Wyborczej i redaktora Michnika.. Z „ Salonu” – jak to całe towarzystwo określił pan Waldemar Łysiak.. I słuszna jego racja, tym bardziej, że na Nobla idzie pan bokser Andrzej Gołota, który w związku ze śmiercią noblistki napisał trzy linijki wiersza..
„Braknie mi Ciebie w moim narożniku, mimo, że nigdy nie stąpałaś po ringu. Pozostaną wiersze. Dziękuję - to za mało”. Czy to nie piękne? Przyznam się Państwu, że nie podejrzewałęm pana Andrzeja o zapędy poetyckie, raczej dać komuś po mordzie i tłumaczyć się potem w sądzie. Zresztą rękę ma żelazną, tak jak żelazny list dostał swojego czasu od pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jego kadencji, jako prezydenta.. Powiedzmy szczerze – udanej kadencji.. Do tej pory nie wiadomo gdzie zawieruszyła się księga wejść do kancelarii pana prezydenta Kwaśniewskiego, gdzie każdy wchodzący się tam wpisywał na pamiątkę.. Taki rodzaj księgi pamiątkowej. Gdzie można się było łączyć w „bulu” i „nadzieji” Tym bardziej, że chodziło o sprawy paliw płynnych reglamentowanych na naszym „ wolnym” rynku paliwowym? Jacyś ludzie, jakieś spółki, jakieś wielkie pieniądze.. Gdzie jest ta księga wejść? Może w Księdze Wyjścia? W każdym razie pan bokser Gołota powinien pisać wiersze, bo naprawdę niezły kawałek, choć mam pewne podejrzenia, że tego kawałka nie napisał pan Andrzej.. Chociaż..(???) Będzie mu Jej brakowało w narożniku..(???) O co tu chodzi? Narożnik- rozumiem, tam gdzie się zapędza przeciwnika, czyli rząd nas - w demokratycznym państwie prawa.. Tam gdzie się przeciwnikowi, którego powinno się kochać, sprawa silniejszy bokse r- lanie.. Czyżby pan Andrzej myślał o laniu dla noblistki? Nie sądzę.. Ciekawe, które wiersze się panu Andrzejowi bardzo podobały. Bo musiały się podobać panu premierowi Donaldowi Tuskowi, bo ten niczego nie czyta zanim podpisze.. Po prostu podpisuje - i tyle.. Kto mu każe podpisywać i komu tak naprawdę ufa pan premier Donald Tusk? Traktatów nie czyta, porozumień międzynarodowych, które wikłają nas w niewolę- nie czyta.. To, co czyta? Może tabloidy? Może jakieś inne śmieciowe gazety, w odróżnieniu od umów śmieciowych.. Których też nie czyta.. Ale lubię ten jego angielski humor, którym karmi nas codziennie.. To oburzenie, że nie podpisze, że sprawdzi, że wyciągnie konsekwencje.. I nic się nie dzieje, wszystko wraca do codzienności.. Naprawdę u Mony Pytona zrobiłby karierę.. Bardzo niesłowny człowiek.. Człowie k- moim zdaniem taki, któremu po podaniu ręki sprawdzamy czy mamy jeszcze wszystkie palce.. Albo taki, od którego w żaden sposób nie kupilibyśmy używanego samochodu.. Nie wiem jak Państwo - ale ja bym nie kupił. Spadają sondaże demokratyczne.. Może nareszcie demokracja, którą tak kocha - wywieje go ze szczytu władzy.. Bo tam musi nieźle wiać! Panie premierze…„ Jak żyć”? … W państwie demokratycznym, które nas coraz bardziej upaja, pardon- upija? A które pan buduje w obrządku socjalistycznym. WJR
Tutaj wszyscy milczą, choć wyć się chce Państwo polskie urzędniczym tepym nożem zarżnęło kurę znoszącą złote jajka i nawet rosołu z niej nie ugotowało
1. Tutaj wszyscy milczą, choć wyć sie chce - śpiewał Wysocki o doli syberyjskiego łągiernika. U nas syberyjskich łagrów nie ma, choć zainstalował się na stałe syberyjski mróz, a wyc tez sie chce wśród ogólnego milczenia. Wyć się chce na to, co wyrabia z ludźmi panstwo polskie.
2. Moja Rawa jest biednym miastem. Z dawnych zakładów, z zakładami mięsnymi i fabryka zyletek na czele, nie ostało sie nic, wszystko padło. Część ludzi żyje z dojazdów do pracy, głównie do Warszawy, część wyjechało za granicę, w mieście ubywa mieszkańców, a na miejscu sytuacje łagodzi kilka aktywnych i zaradnych małych i średnich firm rodzinnych. I jedną z takich firm państwo polskie właśnie zlikwidowało, i to jak zlikwidowało!
3. Pani Iwona Świetlik - bo o niej piszę (wczoraj był poświęcony jej sprawie program "Sprawa dla reportera") - prowadziła swoją firmę szycia odzieży od wielu lat, zatrudniałą 60-90 osób, głównie kobiet, dla których nie było i nie ma w Rawie na pracę żadnych szans. I jak to w biznesie, szło jej raz lepiej, raz gorzej. W 2010 roku szło gorzej i pani Iwona zaległa na 190 tysięcy złotych wobec ZUS. Problem przejściowy i niewielki, obroty firmy były wielomilionowe, a w sklepach i magazynach firmy leżał towar za 5 milionów złotych. Pani Iwona deklarowała spłatę należności w ratach w ciągu kilku miesięcy. Ale ZUS nie chciał tego słuchać i zlożył wniosek o upadłość firmy. A sąd gospodarczy w Łodzi - szast prast - w maju 2010 roku upadłość ogłosił. Zrobił to na posiedzeniu niejawnym, nie dając pani Świetlik możliwości powiedzenia w swej obronie ani słowa. A podtem rutyna - na majątek firmy wszedł syndyk, zaczął wyprzedaż wszystkiego za bezcen, po czym wystawił na licytacje nie tylko majatek firmy, ale i własny majatek pani Świetlik, po prostu z torbami ją puścił bez litości. Pracownicy firmy na bruk i do kolejki po zasiłek. Po jeszcze niedawno tetniącej zyciem firmie hula wiatr i wspaniale powodzi się myszom oraz syndykowi, który co w firmie sprzeda, to zalicza na koszty postepowania upadłościowego.
4. Ta upadłość trwa juz prawie dwa lata i zgadnijcie państwo, ile z niej dostał ZUS? - Nic! Zero!, Ani jednej złotówki! Podobnie zreszta jak inni wierzyciele, których firma pani Świetlik spłacała bez zarzutów, teraz klną i czekają pieniędzy, których najpewniej nie zobacza nigdy. Upadlość firmy pani Świetlik może spowodować upadłośc innych firm.
5. Firma pani Świetlim zatrudniała prawie setkę ludzi i płaciła wielomilionowe podatki, a takze, poza krótkim feralnym okresem, także składki ZUS. Dzis nie ma firmy, nie ma pracy, nie ma podatków, nie ma składek ZUS, rosną długi wierzycieli i rosną dochody syndyka. Nad syndykiem jest sędzia komisarz, który sprawuje nad nim nadzór. Tak sprawuje, że Skarb Panstwa ani inni wierzyciele od 2 lat nie obejrzeli złotówki, a jedynym beneficjentem upadłości jest syndyk. A nad sędzia komisarzem nie ma nikogo. Jesli niewierzacy, to i Pana Boga nad nim nie ma.
6. Jest w Polsce ministerstwo o śmiesznej nazwie - Ministerstwo Sprawiedliwości. Niektórzy ludzie błednie sądzą, że można tam upomnieć się o jakąś sprawiedliwość. Nawet posłowie i senatorowie czasem tak uważają. Senatorowie wniesli do tego śmiesznego ministra bodaj trzy oświadczenia, domagając się zbadania sprawy i jakiejś interwencji. Minister tak zwanej sprawiedliwości na podstawie wyjaśnień otrzymanych z sądu odpowiedział, że wszystko jest w porzadku, sędzia komisarz dobrze komisarzuje, a syndyk prawidłowo syndyczy i w ogóle, o co chodzi? A poza tym nawet gdyby było źle, to, jeśli chodzi o sądy to on nie jest ministrem sprawiedliwości, tylko ministrem bezradności, który w postępowania sądowe wtrącać sie nie może. Mam nadzieję, że moja ministerialna odpowiedź zaspokoi ciekawość (w domyśle - nadmierną) panow senatorów... Ja z kolei pisałem w tej sprawie do Prokuratora Generalnego, a w jego imieniu odpowiedział mi łódzki Prokurator Apelacyjny - też, że wszystko jest w porządku, przy czym trzy czwarte pisma poświęcił analizie, czy ja, jako europoseł, mam prawo się w to postępowanie wtrącać. Niepotrzebna analiza - ja wiem, ze nie mam prawa sie wtrącać, bo sądy sa niezawisłe, a prokuratury niezależne. Ja mam prawo jutro iść na kolejny dyzur poselski w Rawie i słuchać kolejnych błagalnych próśb - panie pośle, niech pan mi pomoże znaleźć jakąś pracę, blagam, niech mi pan pomoże...
7. Tutaj wszyscy milczą, choć wyć się chce... Obawiam się, że przyjdzie nam niedługo ogłosić upadłość tego państwa, bo nie może istnieć państwo, które tępym urzędniczym nożem zarzyna kurę znosząca złote jajka i nawet rosołu z niej nie gotuje. Janusz Wojciechowski
Antyukładowa lawina ruszyła. „Pada jeden z mitów, który wyniósł Platformę Obywatelską do władzy”
Wraz z początkiem 2012 roku rozpoczął się festiwal strajków i protestów w całej Polsce. Protestują już niemal wszyscy. Lekarze i aptekarze nie chcą być karani za nie swoje błędy. Kierowcy nie chcą płacić 6 złotych za litr paliwa. Pracownicy nie godzą się na zmiany wieku emerytalnego. Sędziowie nie godzą się na zamykanie sądów. Lekarze i pacjenci nie chcą likwidacji szpitali i przychodni ważnych dla ich regionu. Służby mundurowe chcą być traktowane równo przez rząd w sprawie podwyżek. Strajkują rodzice uczniów z mniejszych szkół w kraju, bo nie godzą się na likwidacje placówek. Strajkują internauci, ponieważ nie podoba im się sposób podjęcia przez rząd decyzji ws. traktatu ACTA. Lawina strajków rozpoczęła się na dobre. Protestów zapewne będzie przybywać. Rząd coraz wyraźniej, bowiem przerzuca skutki swoich zaniedbań na zwykłych obywateli. To oni będą ponosić koszty kreatywnej księgowości ministra Rostowskiego oraz rządów obliczonych tylko na zyski marketingowe. Wiele wskazuje na to, że bieżący rok będzie rokiem strajków i protestów. Władze na własne życzenie wzmacniają w społeczeństwie chęć protestowania przeciwko rządowi. Wciągu najbliższego roku będą boleśnie punktowani za swoje dotychczasowe zaniedbania. Liczba strajków związanych z sytuacją ekonomiczną kraju pokazuje, że opinia publiczna zdaje się coraz lepiej dostrzegać prawdziwy obraz rządu Donalda Tuska. Kolejne sondaże wskazują, że społeczeństwo coraz pesymistyczniej patrzy w przyszłość, uznając, że sprawy kraju idą w złym kierunku. Lada chwila będziemy obserwować klęskę jednego z mitów, które wyniosły do władzy ludzi PO. Polacy głosują na tę partię m.in. dlatego, że są przekonani, że święty spokój, jaki zapewniają im rząd oraz przychylne mu media, jest gwarantem bezpieczeństwa i stabilności Polaków. Wbrew logice i dotychczasowym doświadczeniom sądzą, że za tym spokojem kryje się służba narodowi oraz rzetelna praca na rzecz dobra wspólnego. Jednak dziś, po ponad czterech latach rządów Donalda Tuska, kolejne grupy społeczne przekonują się, że takie myślenie to kolosalny błąd. Za spokojem i parasolem ochronnym mediów, nie kryje się praca na rzecz dobra Polski i Polaków. Kryją się tam sztuczki i interesy rządzących, którzy robią wszystko, by utrzymać się przy władzy. Prowadzi to do bardzo złej sytuacji. W pięknym złocistym opakowaniu rozkłada się wielka kupa nieczystości. I coraz więcej Polaków zaczyna czuć, że coś tu jest nie tak. Częstotliwość organizowania protestów w ostatnim czasie pokazuje, że Polakom opakowanie przestaje wystarczać. Oni już czują smród, który zaczyna być nie do wytrzymania. Akcje protestacyjne oraz analiza kolejnych decyzji rządu nasuwa na myśl dwa pytania. Kiedy lawina strajków zacznie rosnąć niekontrolowanie jak kula śniegowa i rozbije dominujący układ polityczno-medialny? I kto na tym rozbiciu zyska? Wydaje się, że kryzys sojuszu mediów i rządzących musi nadejść niedługo. Puste portfele uzmysłowią Polakom fałsz i skalę kłamstwa, w jakiej są trzymani przez PO i media. Pokażą, że politykom nie można pozostawić kraju bez poddawania ich rzetelnej kontroli i unaocznią skalę destrukcji, do jakiej dopuściła Platforma Obywatelska. Ocknięciu się Polaków z letargu sprzyjają nie tylko problemy ekonomiczne, ale również ewidentne dowody na kłamstwo i manipulacje, jakimi są ostatnie doniesienia dotyczące katastrofy smoleńskiej oraz potajemna zgoda rządu na ustalenia zawarte w ACTA. Te dwa wydarzenia są niepodważalnym dowodem na oszukiwanie Polaków oraz potajemne załatwianie niekorzystnych dla społeczeństwa interesów. Te doniesienia wraz z rosnącym poczuciem ekonomicznego kłamstwa na temat sytuacji Polski i dokonań rządu mają szansę być motorem przemian w myśleniu politycznym wyborców. Pytanie tylko, kiedy… Znacznie trudniej odpowiedzieć na pytanie, kto zyska na rozbiciu dominującego układu. Mówiąc językiem partyjnym obecna sytuacja jest ogromną szansą konserwatywnej opozycji. PiS może być beneficjantem tego rozbicia. Jednak stoi przed koniecznością wytężenia swoich działań. Musi twardo, ale jednocześnie bardzo rzetelnie punktować rządzących, i przekonywać do swoich racji wyborców. Musi przebić się przez szklany słój medialnego stereotypu, w jakim trzymany jest od lat. Bowiem potrzebuje poparcia nowych środowisk, poszerzania elektoratu. Na kryzysie sojuszu PO z mediami może ogromnie zyskać, jednak wcale nie musi… Media przychylne rządowi zdają się mieć już w odwodzie kolejnego ulubieńca. Poseł od wibratorów i świńskich ryjów jest dziś traktowany niemal jak następca Tuska. Media lewicowe oraz liberalne traktują go, jak drugą najważniejszą postać na polskiej scenie politycznej, nagłaśniając każdą jego bzdurę. Lansują w ten sposób jego punkt widzenia oraz sposób prowadzenia debaty. Debaty, która poszerza poziom nihilizmu wśród społeczeństwa. Jego skalę będą również poszerzały kolejne fale kryzysu w Polsce, który zafundował nam Donald Tusk i jego eksperci z rządu. Jeśli więc PiS nie znajdzie skutecznego mechanizmu walki o wyborców, nie znajdzie sposobu, by przyciągnąć do siebie rozczarowanych, wkurzonych i zawiedzionych w dużej części może ich przejąć Ruch Palikota. To z kolej będzie ogromnym ciosem w Polskę i zmarnowaniem kolejnych lat w naszym kraju. Już sama silna pozycja RPP w polskiej polityce spowoduje, że o żadnej realnej i znaczącej zmianie nie będzie mowy. Należy, więc liczyć, że PiS spełni nadzieje milionów polskich konserwatystów, osób, którym leży na sercu dobro państwa, które chcą władzy na serio, a nie tylko dla leczenia kompleksów i znajdzie sposób na dotarcie do większości Polaków. Polska jest tego warta. Blog Stanisława Żaryna
Za co Nowak odwołał Klicha?
1. Wczoraj Minister Infrastruktury Sławomir Nowak odwołał Przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmunda Klicha z uzasadnieniem, braku możliwości współpracy pomiędzy nim, a pozostałymi członkami komisji (wniosek do ministra podpisali wszyscy pozostali członkowie komisji). Po blisko 2 latach działania przewodniczącego Klicha między innymi, jako polskiego akredytowanego przy rosyjskiej komisji MAK jego „sukcesach” w badaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej, takie uzasadnienie ministra, może rzeczywiście robić wrażenie. Wypada przy tym przypomnieć, że dokładnie rok temu poprzednik Nowaka, minister Grabarczyk, nie znalazł argumentów do odwołania Klicha, choć wniosek złożony przez pozostałych członków komisji badania wypadków lotniczych, zawierał bardzo podobne zastrzeżenia jak ten obecny.
2. To odwołanie nie powinno moim zdaniem zamknąć jakiekolwiek oceny działalności Edmunda Klicha w tym także oceny prokuratorskiej. Mam nadzieję, ze dożyjemy czasów, kiedy możliwe będzie sprawdzenie jak to się stało, że do stosunkowo niskiej rangi urzędnika w Polsce, tuż po katastrofie pod Smoleńskiem zadzwonił wiceszef rosyjskiego MAK-u Morozow i jak to opisywał sam Klich zapewnił go, że będzie akredytowanym przy tej komisji. Choć Klich był przecież szefem komisji badającej w Polce katastrofy cywilne, a katastrofa dotyczyła samolotu wojskowego. Jak to się stało, że strona polska, a więc minister Grabarczyk, a później Premier Tusk, zgodzili się wręcz z dyspozycją strony rosyjskiej i potwierdzili wybór dokonany przez Morozowa, desygnując Edmunda Klicha, jako akredytowanego do komisji MAK? Jak to się stało, że ministrowie Grabarczyk, Klich, Premier Tusk zaakceptowali ustalenia Klicha z Morozowem o wyborze Konwencji Chicagowskiej, jako podstawy prawnej badania przyczyn katastrofy smoleńskiej, choć nie było w tej sprawie żadnej ekspertyzy prawnej? Sam Klich przyznał się zresztą, że zastosowanie tej konwencji podpowiedział mu wspomniany Morozow, podczas ich pierwszej rozmowy telefonicznej przeprowadzonej przed południem w dniu 10 kwietnia 2010 roku.
3. Później zresztą w działalności Klicha było jeszcze więcej zagadkowych zachowań (zagadkowych z punktu widzenia dążenia do prawdy w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy). To było przekonywanie polskich ministrów, aby wysłać do Moskwy i Smoleńska możliwie jak najmniejszą liczbę ekspertów (z uzasadnieniem, że ich duża liczba będzie denerwowała Rosjan), czy uniemożliwienie polskim ekspertom bezpośredniego udziału w badaniu wraku samolotu, a także powodowanie konfliktów w ramach polskiej grupy wysłanej do Smoleńska i Moskwy. Na uwagę zasługuje także podanie przez Klicha informacji o tym, że w kokpicie samolotu był generał Błasik (Klich twierdził, że rozpoznany został jego głos) i że nie tylko uczestniczył w procedurze lądowania samolotu, ale także wywierał presję na załogę, aby lądowała w tak trudnych warunkach. Generalnie Edmunda Klicha trzeba zapamiętać, jako jawnego stronnika raportu o przyczynach katastrofy przygotowanego przez rosyjski MAK i to nawet w okresie, kiedy obnażane były kolejne kłamstwa związane z katastrofą smoleńską, takie jak ekspertyza krakowskiego instytutu, wykluczająca obecność generała Błasika w kokpicie samolotu.
4. Na specjalną uwagę zasługuje także nagrywanie rozmów przez Klicha z najważniejszymi urzędnikami w państwie. Wiemy na razie o niektórych z nich (między innymi o nagraniu rozmowy z ministrem obrony Klichem) i ku najwyższemu zdumieniu nie interesuje to naszej prokuratury. Może to miała być jakaś polisa ubezpieczeniowa dla Edmunda Klicha i tylko czekać jak zostanie wykorzystana, jeżeli jednak ograny prokuratorskie zainteresują się tymi „niekonwencjonalnymi” metodami jego działania. A swoją drogą to coraz więcej osób związanych ze smoleńskim kłamstwem zostaje poza burtą struktur rządowych (Grabarczyk, Bogdan Klich, Miller, Kwiatkowski) a teraz Edmund Klich i wiceszef BOR generał Bielawny. Może, więc pęknie także zmowa milczenia. Zbigniew Kuźmiuk
Czy Konsul RP, pan Ryszard Szklany jest kłamcą i oszustem? W związku z współpracą MSZ z Niemcami w procesie zakazywania polskim dzieciom i ich rodzicom języka polskiego, wynaradawiania polskich dzieci w Niemczech, w wyniszczaniu polskojęzycznej edukacji, prezentuję pana Konsula RP Ryszarda Szklanego Pan Konsul Ryszard Szklany zatrudniany jest nadal na placówce w Ambasadzie w Berlinie, pomimo jego niezaprzeczalnej roli w zakłamywaniu, tym samym dozwalaniu na dyskryminację polskich dzieci i ich rodziców w Niemczech - o czym został poinformowany przeze mnie telefonicznie po raz pierwszy w grudniu 1999 roku. Zostałem wtedy przez niego potraktowany, jako zdrajcę ojczyzny Jaruzelskiego i Kiszczaka, uciekiniera, który wyjechał tuż przed grudniem 1981, za pierwsza zachodnia granice, wiedząc, co się może świecić. Po następnych skargach skierowanych przeze mnie i innych rodziców, zrzeszonych później w WWW.RPDD.EU, Stowarzyszeniu Polskiemu Przeciwko Dyskryminacji Dzieci, nie było długi czas żadnej reakcji ani ze strony MSZ, Rzecznika Praw Dziecka, ani też Rzecznika Praw Obywatelskich. Nic dziwnego. Pan Konsul Ryszard Szklany zakłamał udokumentowane w niemieckich urzędach sądowe zakazy języka polskiego (16 F 77/00) jak również jugendamtowskie zakazy języka polskiego i zakazy kontaktów rodzicielskich.W swojej relacji do RPD szkalującej polskich rodziców, jako osoby piszące nieprawdę nie podaje on szczegółów rzekomych spotkań z dziećmi ani też świadków niezakłóconych rozmów rodziców z dziećmi w języku polskim, pisząc o tym jakoby rodzice spotykali się z dziećmi i mówili z nimi po polsku. Cytuje jeden z fragmentow zatajonego przede mną pisma:
Kłamstwo pana Konsula RP Ryszarda Szklanego z jego pisma z dnia 20 grudnia 2005, prowadzące do zaniechania anty-dyskryminacyjnej interwencji urzędów RP, mogło być mu zlecone przez jego zwierzchnika lub po prostu wymyślone przez niego bez kontaktowania się ani z niemieckimi urzędami ani z rodzicami w chwili pisania zaprezentowanej opinii. Jaki cel przyświecał panu konsulowi RP Ryszardowi Szklanemu podczas formułowania fałszywej opinii mającej na celu oszukanie Rzecznika Praw Dziecka, oprócz jego własnych celów komercyjnych, nie jest mi znane. Pismo pana Konsula RP, którego treść stoi w sprzeczności z wypowiedziami polskiego obywatela z polskim paszportem, Filipa Kraszewskiego, który potwierdził 24 maja 2011 w obecności Pani Konsul RP Agnieszki Ozubko, oraz pana Konsula Kazimierza Fordona fakt, że nie widział ojca przez 11 lat i że nie mówił i nie mówi po polsku. Kto jest wiec oszustem, pan konsul RP Ryszard Szklany, czy tez Filip Kraszewski i jego ojciec? Wyjaśnieniem przyczyn tego kłamstwa i oszustwa RPD, jak również jego skutków należałoby oczekiwać zarówno ze strony prokuratora generalnego, jak i od zwierzchników pana Konsula RP Ryszarda Szklanego. Mirosław Kraszewski
Jak ABW stoi na straży polsko-rosyjskiego pojednania? Pod pretekstem ochrony polsko-rosyjskiego pojednania ABW inwigiluje dziennikarzy, publicystów i osoby publiczne podejrzewane o poglądy antyrosyjskiej Na początku września ubiegłego roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpoczęła akcję „Cmentarze”. Jej celem było rzekomo zabezpieczenie cmentarzy żołnierzy sowieckich przed profanacją, której dokonać miały się przy okazji 72 rocznicy 17 września, czyli napaści na Polskę. Akcja nie ograniczyła się jednak do pilnowania cmentarzy. ABW podjęła działania monitorujące środowiska, które uznawała za antyrosyjskie. Wśród inwigilowanych znaleźli się m.in. dziennikarze, publicyści i wykładowcy negatywnie wypowiadający się o Rosji, a nawet członkowie stowarzyszenia „Solidarni 2010”. W uzasadnieniu swoich działań funkcjonariusze ABW podawali troskę o ochronę polsko-rosyjskiego pojednania.
Wielkie zwycięstwo Skandaliczną akcję ABW ujawnił w połowie stycznia dr Leszek Pietrzak (w latach 1990-2000 oficer Urzędu Ochrony Państwa, a do 2010 r. pracownik Biura Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Lecha Kaczyńskiego). Jego zdaniem działania ABW wskazują, że podobnie jak komunistyczne tajne służby zaczyna pilnować interesów rosyjskich, a nie polskich. Na akcję „Cmentarze” wydano ogromne środki. – Każda delegatura ABW musiała powołać specjalny zespół operacyjny, który będzie zajmował się tą sprawą – opowiada jeden z oficerów ABW. Założono, że profanacje będą dokonywane przez środowiska radykalne związane z PiS i bliżej nieokreślonymi środowiskami antyrosyjskimi. Co ciekawe, kryterium, co decyduje o zaliczeniu do bycia „antyrosyjskim” nie zostało zdefiniowane? Skutek był taki, że ABW w „majestacie” prawa inwigilowali, kogo chcieli. Gromadzono informację przede wszystkim o osobach i organizacjach, tworzono charakterystyki i szukano słabości rozpracowanych osób. Generalnie wszystko jak za starych dobrych czasów SB. Brak działań antyrosyjskich ABW uznała oczywiście za sukces swojej akcji, a nie za dowód na to, że działania te były bezpodstawne. Fakt, że ujawnienie tej sprawy nie powoduje żadnych konsekwencji, chociażby w postaci interpelacji poselskich opozycyjnych posłów, jest więcej niż zatrważający. Oto ABW wykorzystując ustawowe kompetencje zaczyna inwigilować obywateli tylko i wyłącznie z powodu poglądów, jakie głoszą! Przypomina mi to paragraf na podstawie, którego w PRL cenzurowano książki: „tniemy z powodu ochrony sojuszy” – tłumaczyli cenzorzy.
ABW: ty dzwonisz, my zatrzymujemy Do jeszcze większej kompromitacji doszło 2 stycznia br. gdy „grupy szturmowe ABW zatrzymały rosyjskiego prokuratora”. Szybko okazało się, że chodzi o byłego prokuratora podejrzewanego w Rosji o ochronę przestępców z branży hazardowej. Problem w tym, że ABW dokonała zatrzymania w oparciu o informacje telefoniczne strony rosyjskiej, nie dysponując żadnymi dokumentami. 17 stycznia br. skierowałem do ABW prośbę, aby odniosło się do informacji, że podjęło działania na podstawie telefonicznej prośby z Rosji. Prosiłem także o podanie informacji, kiedy i jakie dokumenty dotyczące tej sprawy wpłynęły do ABW ze strony rosyjskiej. Biuro prasowe ABW nie odpowiedziało na pytania, nie chciano nawet odmowy przekazać mi na piśmie. Jest to oczywiste złamanie obowiązującego prawa o dostępie do informacji publicznej, które nakazuje udzielania odpowiedzi na pytania kierowane do osób publicznych. Pracownicy ABW polecili mi skontaktować mi się z prokuraturą, która wnioskowała o ekstradycję. - Z chwilą zatrzymania byłego rosyjskiego prokuratora przez ABW została uruchomiana procedura ekstradycji. Dopiero od tego momentu zaczęła pracować prokuratura. Wcześniej sprawą zajmowało się ABW – informuje Beata Stępień-Warzecha, rzecznik prasowy prokuratury okręgowej w Nowym Sączu. To stanowisko jednoznacznie pokazuje, że prokuratura zaczęła działać po akcji ABW. Pytanie, na jakiej podstawie prawnej ją podjęto wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Zatrzymany przez ABW prokurator Aleksander Ignatienko jest oskarżany o osłanianie nielegalnego hazardu w obwodzie moskiewskim. Po jego zatrzymaniu przez ABW i aresztowaniu przez sąd na 40 dni w mediach pojawiły się przecieki sugerujące, że strona rosyjska sabotuje przekazanie dokumentów ekstradycyjnych w obawie przed zeznaniami byłego prokuratora, które mogą zaszkodzić wpływowym osobom.
– Była to typowa zasłona dymna, którą wykonaliśmy „wrzucając” dziennikarzom informację. Mieliśmy przerzucić na Rosję odpowiedzialność za braki w dokumentach – twierdzi jeden z oficerów ABW. Zupełnie osobnym wątkiem jest ocena postępowania polskiej tajnej służby z punktu widzenia racji stanu. Oto, mamy „na widelcu” prokuratora, który ma wiedzę na temat korupcji wśród rosyjskich służb i polityków. W każdym normalnym kraju ów prokurator nie zostałby schwytany, pod warunkiem oczywiście, podzielania się wiedzą na temat, kto jak i gdzie z rosyjskich polityków brał pieniądze. Podobny idiotyzm widziałem tylko w aktach śledztwa smoleńskiego, gdy obywatele Rosji pisali listy do polskich śledczych, że mają wiedzę na temat katastrofy, tylko obawiają się swoich władz. Nasze służby wówczas oficjalnie (sic!) prosiły Rosjan o sprawdzenie, czy dane osoby mogą zostać uznane za wiarygodne.
Rosyjski folwark Z małą przerwą w okresie 20-lecia międzywojennego Polska od ponad 300 lat znajduje się w rosyjskiej strefie wpływów. Trudno sobie wyobrazić, że nagle po 1989 r. zniknęła rosyjska agentura. Wiele wskazuje na to, że nie tylko pozostała, ale także aktywnie działa. Fakty, o których wiem są takie, że kopie niszczonych akt wojskowej i cywilnej bezpieki trafiały do ZSRR. W MSW nadzorującym Służbę Bezpieczeństwa rezydentura KGB miała łączników dla każdego pionu. Tylko dla wywiadu (Departament I SB) było ich przynajmniej trzech. Jest oczywiste, że tajne rosyjskie służby używały i używają akt uzyskanych od służb PRL do działań werbunkowych w Polsce. Poza jedną demonstracyjną akcją wydalenia w 2000 r. 9 rosyjskich dyplomatów żadnych poważnych działań wymierzonych w rosyjską agenturę nie było (w żadną inną również). Kontrwywiad cywilnych służb zbudował z faktu rzucania podejrzeń o współpracę skuteczną broń polityczną. Warto przypomnieć sprawę Marcina Tylickiego, asystenta szefa komisji ds. PKN Orlen Józefa Gruszki. Został on aresztowany tuż przed planowanym przesłuchaniem Aleksandra Kwaśniewskiego przed komisją. Oskarżono go o szpiegostwo na rzecz Rosji. Jak się okazało bez żadnych podstaw? Prokuratura skierowała akt oskarżenia do sądu i z kretesem przegrała. Tylicki otrzymał odszkodowanie od państwa (około 83 tys. zł), niewspółmierne do poniesionych strat. Szef kontrwywiadu cywilnego ABW Maciej Hunia, którego ludzie wykryli owego szpiega, w tak korzystnym dla polityków momencie, gdy komisja śledcza ds. afery PKN Orlen zbliżała się coraz bliżej do prawdy, jest dziś szefem Agencji Wywiadu. Prokurator, który podpisał nakaz aresztowania studenta był dziwnym trafem tym samym prokuratorem, który – zdaniem komisji śledczej ds. PKN Orlen – sfałszował dokumenty, aby umorzyć zawiadomienie Urzędu Ochrony Państwa o podejrzeniu korupcji przy zakupach ropy przez państwową rafinerię. W całej sprawie nikt nie poniósł żadnych konsekwencji za próbę wrobienia studenta w szpiegostwo. Wszystko to dowodzi, że nasze tajne służby nie chronią nas przed zewnętrznym zagrożeniem. Są uczestnikiem politycznej gry i dostosowują swoją działalność, do aktualnych politycznych zapotrzebowań decydentów. Jan Piński
Klasa polityczna promuje folwarczny kod kulturowy Akceptację folwarcznego kodu kulturowego rządzącego naszymi instytucjami niezależnie od tego, czy mówimy o biznesie, szkole, sporcie, kulturze, uczelniach czy partiach politycznych. Folwarczny kod kulturowy, zmuszanie rodzin do jeszcze cięższej pracy, perferyzacja Polski, zacofani edukacyjne, marne media, konformizm, egoizm, tłamszenie rozwoju naszych dzieci, ich samodzielnego myślenia, kreatywności, refleksyjności, emaptii, zrozumienia, aktywności obywatelskiej, uczenie młodych Polaków schematyzmu. Skutkuje to według Szomburga wzrostem egoizmu jednostek i grup społecznych, upadkiem myślenia obywatelskiego. Tak opisał Szomburg wyniszczanie Polaków, tak opisał cały socjalistyczny totalitarny system edukacyjny, propagandyzm ideologiczny II Komuny, zwanej przez autora III Rzeczpospolitą. Jeżeli zgodzimy się z diagnozą autora, co do załamania się systemu edukacyjnego, do upadku humanistycznej etyki, do zwycięstwa ideologii promującej bierność, egoizm, hedonizm, serwilizmu to musimy sobie starać się odpowiedzieć, dlaczego. Szomburg nie jest pierwszym, który tak bezwzględnie rozprawia się z mitem edukacyjnym II Komuny. Pisała o tym Staniszkis, która w obliczu wyniszczenia nauki między innymi przez Tuska i Platformę wzywa do skoncentrowania się jednie na wspieraniu poszczególnych projektów badawczych. Rokita tak napisał o polskiej nauce „Polska szkoła wchodzi w okres degradacji, a uniwersytety nie pełnią misji cywilizacyjnej, gdyż tak bardzo zapadły się już w drugorzędność. „....(więcej)
II Komuna, zwana III Rzeczpospolitą w odróżnieniu o I Komuny, czyli PRL niszczy nie tylko intelektualna i etyczna przestrzeń naszego społeczeństwa, ale również wyniszcza biologiczną substancje narodu. Jednym z najistotniejszych wyróżników II Komuny jest gigantyczna depopulacja. II Komuna wzorem I Komuny, czyli PRL za swój ideologiczny fundament przyjęła totalitarna ideologie politycznej poprawności. Jest to ideologia z humanistycznego punktu widzenia wyjątkowo prymitywna opierająca się z jednej strony na niszczącym edukacje i struktury polityczne marksizmie kulturowym Gramsciego, a z drugiej na jawnie faszystowskiej doktrynie utylitarymu Singera, propagowanej w Polce prze Hołówkę głoszącej kult zdrowia, hedonizmu i egoizmu. Cała filozofia Singera tkwi głęboko korzeniami swej doktryny w skrajnym socjalizmie totalitarnym Hitlera. Masowa eutanazja, aborcja plus zabijanie nawet narodzonych dzieci, hitlerowski kult siły i zdrowia, selekcja tych, którzy są bardziej wartościowi. Paradoksalnie antyhumanistyczną ideologie socjalizmu totalitarnego Niemiec hitlerowskich zaadoptował na potrzeby socjalistycznej politycznej poprawności, człowiek, którego naród został tak szczególnie dotknięty zbrodniczym socjalizmem totalitarnym w trakcie Holokaustu. Problemem jest oczywiście wyjątkowo prymitywna intelektualnie polska klasa polityczna. Prezydenta Ziemkiewicz ochrzcił mianem Wesołego Bronka, Krasnodębski opisał Komorowskiego dużo bardziej wyrafinowanie. Stwierdził, że Komorowski posiada rozległe dysfunkcje intelektualne. Tusk, wybitny manipulator posiada duży iloraz inteligencji emocjonalnej, ale męczą go rozmowy z intelektualistami. Najlepszym przykładem pokazującym sposób myślenia elit II Komuny to atak Tuska na Uniwersytet Jagielloński. Problem zbudowania przez Polskę, chociaż jednego Uniwersytetu Światowego jest zbyt skomplikowany dla Tusków i Komorowskich. Zanim przejdę do Szomburga przytoczę tylko analizę, jaką opublikował w Foreign Affairs Andre Duncan „Amerykańska tradycja wolności pytań, tematów i swobody badań jest samo w sobie zwycięska reklamą amerykańskich instytucji wysokiej edukacji, i narzędziem do rozprzestrzeniania demokracji. Jak Tony Wagner, profesor edukacji, spuentował w The Global Achievement Gap, zachodzi tutaj szczęśliwa zbieżność pomiędzy zdolnościami, talentami najbardziej poszukiwanymi w globalnej ekonomi wiedzy i tymi najbardziej potrzebnymi do utrzymani naszej demokracji bezpiecznej i kwitnącej?....(więcej)
I teraz przechodzę do oceny sytuacji, do opisu polityki degradacji polskich szkół i polskich dzieci Szomburga. Szomburg: „Czy procesy dezintegracji społecznej nie podważą szansy na poprawę, jakości działania całej sfery publicznej (a także sfery prywatnej)? A jak w tym modelu zwiększyć naszą podmiotowość zbiorową, której znaczenie w epoce gry o nowe europejskie i globalne regulacje skokowo wzrasta? I przede wszystkim, jak wejść na drogę rozwoju proinnowacyjnego, skoro nie potrafimy kształcić i wykorzystywać naszych talentów, skoro nie potrafimy ze sobą rozmawiać, wymieniać się informacjami i pomysłami oraz lojalnie ze sobą współpracować w grupach i zespołach. Skoro nasza szkoła tłamsi rozwój podmiotowości osobowej i kreatywności, ucząc konformizmu, myślenia schematycznego i rozwiązywania testów, a nie problemów. Skoro takie kompetencje, jak: samodzielne myślenie, refleksyjność, aktywność obywatelska, empatia, współpraca, rozumienie i rozwijanie swoich talentów, umiejętność uczenia się itp.– nie są na liście faktycznych priorytetów edukacyjnych. „.....”Taka szkoła jest odzwierciedleniem kodów kulturowych zakorzenionych w naszym społeczeństwie. Według badań World Values Survey <$>[2005–2006] Polacy w radykalnie mniejszym stopniu oczekują, by dzieci były podmiotowe (autonomiczne) – tylko w 41%, podczas gdy w Szwecji wskaźnik ten wynosi 77%, a w Niemczech 78%. Natomiast w zdecydowanie większym stopniu oczekujemy od dzieci posłuszeństwa – 49%, podczas gdy w Szwecji i Niemczech tylko w 16%. Radykalnie odróżniamy się również bardzo niskim wartościowaniem posiadania przez dzieci wyobraźni – tylko 20% uważa ją za cechę pożądaną, gdy w Szwecji 57% i w Niemczech 40%. Stawiamy na posłuszeństwo (konformizm) i twarde, specjalistyczne kompetencje wykonawcze. Dojrzała osobowość, kompetencje społeczne i obywatelskie, autoekspresja, empatia i kreatywność nie są w cenie. „....”(egoizm indywidualny i grupowy rośnie, jakość debaty publicznej spada, demokracja funkcjonuje coraz gorzej, media jakie są – wszyscy wiemy itd.). „....”Dziś widać wyraźnie, że cały postoświeceniowy i skrojony na potrzeby epoki industrialnej system edukacyjny będzie musiał być zmieniony. Że musi nastąpić zmiana całego paradygmatu edukacyjnego. My, będąc jeszcze ciągle „mniej poukładani”, możemy to zrobić szybciej, możemy w tej kluczowej dziedzinie uzyskać przewagę konkurencyjną. „.....”Czy chcemy zmienić model rozwoju naszego kraju – z zależno-wykonawczego na podmiotowo-kreatywny? „...Czy chcemy aktywnie konkurować kształtem naszych kompetencji(zasobów) kulturowo-mentalnych? To drugie pytanie jest najważniejsze. Bo tak naprawdę narody konkurują przede wszystkim swą kulturą. To w tej sferze rozstrzyga się, długofalowo biorąc, rozwój społeczno-gospodarczy, międzynarodowa konkurencyjność, postęp cywilizacyjny. To właśnie kompetencje kulturowo-mentalne przesądzają o tym, które narody wygrywają, a które przegrywają.”....”Jednak nasza młodzież ma coraz większe problemy ze znalezieniem pracy, narasta niepokój o przyszłe emerytury, o przyszłość polskich rodzin w sytuacji, gdy pracować będą musieli i ojciec, i matka – i to jeszcze więcej niż teraz, o równość szans, gdy przywracanie równowagi finansowej państwa będzie wywierało presję na obniżenie wydatków na usługi publiczne. „.....”Z tych dwóch „filozofii” wyłaniają się dla Polski dwie drogi rozwoju: droga zreformowanej kontynuacji dotychczasowego modelu rozwoju i droga stopniowej zmiany istoty dotychczasowego rozwoju, poprzez zmianę kulturowo-społeczną. „.....”Oznacza ona również de facto cichą akceptację słabości podmiotowości zbiorowej i całej sfery publicznej, inaczej mówiąc – naszego państwa. A także akceptację folwarcznego kodu kulturowego rządzącego naszymi instytucjami niezależnie od tego, czy mówimy o biznesie, szkole, sporcie, kulturze, uczelniach czy partiach politycznych. „...”negatywnych skutków psychologicznych rosnącej alienacji instytucji państwowych, z których etos publiczny wycieka wprost proporcjonalnie do liczby stosowanych mierników i wskaźników.„.....”Z pewnością nie będzie prowadził do przezwyciężania syndromu peryferyzacji.„.....”Bez zmiany fundamentów mentalno-kulturowych i modelu rozwoju „wariant łupkowy” wepchnie nas w model kraju surowcowego – wrócimy do XVI-wiecznej gospodarki monokulturowej.Silny wzrost złotego, który będzie efektem eksportu gazu, będzie – przy braku proinnowacyjnej bazy wytwórczej – pustoszył naszą gospodarkę (dziedziny mocno uzależnione od konkurencji kosztowej). „...(więcej) Marek Mojsiewicz
Zarzuty za klejone teczki BOR... wiceszef BOR był odpowiedzialny za działania związane z ochroną najważniejszych osób w państwie i delegacji zagranicznych przebywających na terenie Polski. Prezydent Bronisław Komorowski awansował go w ubiegłym roku na stopień generała brygady. Czy teczki operacyjne BOR dotyczące wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w2010 r. były uzupełniane po katastrofie? Na razie będzie się z tego tłumaczył zastępca gen. Mariana Janickiego Zarzuty w sprawie organizacji lotów do Smoleńska w kwietniu 2010 roku usłyszał wczoraj wiceszef Biura Ochrony Rządu. Minister Jacek Cichocki, który jeszcze kilka dni temu próbował zdezawuować ekspertyzę biegłych, wczoraj zdymisjonował gen. Pawła Bielawnego. Prokuratura zarzuciła Bielawnemu niedopełnienie obowiązków związane z działaniami BOR m.in. podczas przygotowań lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska w kwietniu 2010 r. oraz poświadczenie nieprawdy w dokumencie "mającym znaczenie prawne". - Postawione zarzuty wynikały z całokształtu materiału dowodowego - podkreśliła rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur.
- Dochodzą mnie słuchy, że pewne rzeczy w BOR były niedopełnione i po katastrofie smoleńskiej coś było dopisywane. Wydaje mi się, że nie chodziłoby tu o streszczenia z operacji. Powiem szczerze, że chciałbym się mylić w tej sprawie - mówił w grudniu ub.r. w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Tomasz Grudziński, były zastępca szefa BOR. Jego koledzy nie wierzą, że sztukowanie tak ważnej dokumentacji mogłoby się odbywać poza wiedzą gen. Janickiego. Bielawny nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Nie chciał też komentować decyzji prokuratury. Mazur podkreśliła, że zarzut niedopełnienia obowiązków jest bardzo obszerny, o czym może świadczyć fakt, że mieści się na pięciu stronach formatu A4. Odmówiła jednak podania bliższych szczegółów związanych z postawionymi zarzutami "z uwagi na dobro postępowania".
- Zarzuty te były wynikiem ciężkiej pracy biegłych, którzy w naszej prokuraturze przez kilka miesięcy pracowali, zapoznając się ze zgromadzonym materiałem dowodowym, jak również porównując to, co znajduje się w materiałach dowodowych, z wszelkimi przepisami prawnymi, które mówią o pracy BOR i które obligują funkcjonariuszy BOR do podejmowania działań w zakresie ochrony osób - stwierdziła rzecznik prokuratury. Mazur wskazuje, że treść zarzutów współgra z ujawnionymi pod koniec stycznia wnioskami z opinii biegłych opisującej 20 "najistotniejszych uchybień" BOR. Biegli podkreślili, że wpłynęły one znacząco na obniżenie bezpieczeństwa osób chronionych. Jak zaznaczyła rzecznik, powołanie zespołu biegłych "było wynikiem podejrzeń prokuratorów, że doszło do niedopełnienia obowiązków, które miały wpływ na bezpieczeństwo osób szczególnie chronionych". - Praca biegłych potwierdziła te podejrzenia - powiedziała Mazur. Podkreśliła, że biegli zostali wybrani po długich konsultacjach, m.in. z AON i BBN. - Efektem tych rozmów było powołanie dwóch biegłych, osób, które w ocenie prokuratury doskonale znają tematykę, w której miały się poruszać. Prokuratura uznała także, że nie zachodzą żadne okoliczności ich wyłączające. Po sprawdzeniu prokurator doszedł do przekonania, że nie ma żadnych przeciwwskazań, ani prawnych, ani faktycznych, ani merytorycznych, żeby osoby powołane wydawały opinię - dodała rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Podczas konferencji dziennikarze dopytywali, czy można się spodziewać dalszych zarzutów wobec innych funkcjonariuszy BOR. - Nie mogę ujawnić dalszych zamierzeń prokuratury - odpowiedziała Mazur. - O akcie oskarżenia będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy prokurator uzna, że pełny materiał dowodowy znajduje się już w aktach sprawy - zaznaczyła.
- Nie jestem zaskoczony decyzją prokuratury, ponieważ sprawa jest rozwojowa, liczę na jej dalsze posunięcia i ewentualnie postawienie zarzutów także szefowi BOR gen. Marianowi Janickiemu - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Andrzej Pawlikowski, były szef BOR. - Co już wielokrotnie podkreślałem, główną odpowiedzialność, i to zarówno zawodową, jak i polityczną, ponosi w tej sprawie szef BOR, gdyż to on zgodnie z ustawą odpowiada za właściwe realizowanie zadań Biura - podkreśla Pawlikowski. Decyzja prokuratury świadczy o tym, że śledczy na podstawie szczegółowej analizy przesłuchanych świadków, opinii biegłych doszli do wniosku, że BOR nie wykonało należycie swoich ustawowych zadań przy realizacji zabezpieczenia tych wizyt - dodał. Po decyzji prokuratury szef BOR gen. Marian Janicki spotkał się z ministrem spraw wewnętrznych Jackiem Cichockim. Jak poinformowała rzecznik resortu Małgorzata Woźniak, jego efektem była decyzja szefa MSW o zdymisjonowaniu gen. Bielawnego. Generał Bielawny służy w Biurze Ochrony Rządu od 1991 roku. Jako wiceszef BOR był odpowiedzialny za działania związane z ochroną najważniejszych osób w państwie i delegacji zagranicznych przebywających na terenie Polski. Prezydent Bronisław Komorowski awansował go w ubiegłym roku na stopień generała brygady. Zenon Baranowski
Ekstradycja Ignatienki wróży skandal Sprawa ekstradycji byłego zastępcy prokuratora obwodu moskiewskiego Aleksandra Ignatienki może zakończyć się aferą na styku prokuratury i komitetu śledczego - wróżą rosyjskie gazety. Ignatienko jest ścigany za korupcję i oszustwa. Przekazanie prokuratora Moskwie przez Sąd Okręgowy w Nowym Sączu trafiło na łamy wszystkich gazet w Federacji Rosyjskiej. "Do Moskwy, panie prokuratorze! Do Moskwy!" - wybija w tytule "Komsomolskaja Prawda", informując o zgodzie polskiego sądu na wydanie Rosji Aleksandra Ignatienki. Gazeta podkreśla, że decyzja sądu okręgowego nie jest jeszcze prawomocna, a adwokat Ignatienki zapowiedział już złożenie apelacji. O orzeczeniu nowosądeckiego sądu piszą też "Rossijskaja Gazieta" i "Kommiersant". Ten drugi dziennik przypomina, że śledztwo, w ramach, którego postawiono zarzuty Ignatience, obejmuje także kilku innych podmoskiewskich prokuratorów. "Wywołało ono wielki skandal i stało się przyczyną kolejnej odsłony konfrontacji między Komitetem Śledczym FR i Prokuraturą Generalną FR" - zauważa "Kommiersant". "Doszło do tego, że prezydent Dmitrij Miedwiediew, aby uspokoić namiętności, musiał nawet wezwać do siebie szefów obu instytucji: Aleksandra Bastrykina i Jurija Czajkę" - konstatuje dziennik. Gazeta zaznacza, że mimo to konflikt nie ustał. Odnotowuje m. in., że w samej prokuraturze obwodu moskiewskiego dokonano gruntownej czystki - zwolniono około 15 wysokich rangą funkcjonariuszy, a jej szefa Aleksandra Mochowa przeniesiono. Ignatienko został zatrzymany przez ABW 1 stycznia wieczorem w okolicach Zakopanego. Poszukiwano go na podstawie międzynarodowego listu gończego. Za popełnione przez niego przestępstwa w Rosji grozi kara do 12 lat więzienia. ŁS, PAP
[zagadka i konkurs dla czytelników mej Strony: Który odłam „służb” w Polsce dogadał się (i tu drugie pytanie-) z kim w Rosji. I za ile? Zwycięska praca zostanie nagrodzona publikacją. [Bez podania adresu Autora, spoko!]
NDz
Kogo Klich i Bielawny pociągną na dno Szef zawinił, zastępcę wyrzucili
http://niezalezna.pl/23193-kogo-klich-i-bielawny-pociagna-na-dno
Potrzeba było 22 miesięcy, by przyznać, że płk Edmund Klich, jedyny polski akredytowany przy rosyjskim MAK, jest niekompetentny, a Biuro Ochrony Rządu skandalicznie zaniedbało swoje obowiązki 10 kwietnia 2010 r. Stanowisko stracił wiceszef BOR gen. Paweł Bielawny, któremu prokuratura postawiła zarzuty. To jednak nie koniec odkrywania prawdy o smoleńskich zaniedbaniach, manipulacjach i kłamstwie. Decyzja wynika jedynie z przesłanki formalnej, jaką był wniosek członków komisji – tak minister transportu Sławomir Nowak uzasadnił decyzję o odwołaniu płk. Edmunda Klicha z funkcji przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Nie chciał oceniać pracy Klicha ani jako szefa PKBWL, ani jako akredytowanego przy MAK – pozostawiając to „osądowi opinii publicznej”. – Myślę, że płk. Klichowi też ta decyzja ulżyła – powiedział Nowak. „Gazeta Polska Codziennie” dotarła do uzasadnienia wniosku PKBWL, o którym dotychczas niewiele było wiadomo. „Istotnym akordem utraty autorytetu jest fakt, że Edmund Klich nagrał przebieg spotkania z udziałem między innymi Ministra Obrony Narodowej. (…) Fakt nagrywania konstytucjonalnego ministra odpowiedzialnego za obronę naszego kraju i brak chociażby rumieńca wstydu z tego powodu, ostatecznie pogrzebało autorytet Edmunda Klicha” – czytamy we wniosku.
Taśmy przyczyną dymisji Chodzi o ujawnione przez „Gazetę Polską” taśmy, na których została potajemnie nagrana przez akredytowanego narada u ministra obrony Bogdana Klicha z udziałem szefa Sztabu Generalnego gen. Mieczysława Cieniucha. Z treści nagrań wynika, że Edmund Klich jest bardziej lojalny wobec strony rosyjskiej niż polskiej. Kilka tygodni później akredytowany przyznał publicznie, że „nie nagrywał tylko tych osób, którym ufa”. Szybko pojawiły się pytania o to, kogo jeszcze nagrał płk Klich i czy nie traktuje tych nagrań, jako bardzo cennej polisy. W poniedziałek media dowiedziały się, że rząd zamierza zlecić tajnym służbom sprawdzenie polskiego akredytowanego przy MAK-u, aby się dowiedzieć, dlaczego nagrywał najważniejsze osoby w Polsce. – Musimy się dowiedzieć, na czyje zlecenie działał, a pamiętajmy, że był akredytowanym w Moskwie - przyznał Marek Biernacki (PO), wiceszef sejmowej komisji MSW. Nagrywanie i brak wiarygodności to nie jedyne problemy, jakie z akredytowanym mieli członkowie komisji. Oto kolejny fragment wniosku PKBWL: „(…) W sposób impertynencki wyrażał niezadowolenie z wyniku głosowania. Urągał członkom Komisji, przywołując ich domniemane choroby, odsądzając od honoru (…) Zdanie 90 procent członków Komisji traktował, jako spisek”. Zarzuca się mu także „brak niezbędnych cech i umiejętności interpersonalnych: ograniczenie umiejętności w komunikowaniu się, prymitywne metody motywowania pracowników oraz częste kreowanie konfliktów”.
Szef zawinił, zastępcę wyrzucili Poza Klichem stanowisko w środowe popołudnie stracił także wiceszef BOR gen. Paweł Bielawny. Został zdymisjonowany przez szefa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych po tym, jak Prokuratura Rejonowa Warszawa-Praga postawiła mu dwa zarzuty związane z zaniedbaniami przy organizacji wizyty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku.
– Nie dajmy sobie wmówić, że kończy to sprawę odpowiedzialności za zaniedbania przy zabezpieczeniu wizyty. To tylko spychanie odpowiedzialności. To szef BOR pan Marian Janicki odpowiada za działania służby, na której czele stoi. To on powinien złożyć dymisję, jeśliby miał, choć odrobinę honoru, albo zostać natychmiast po katastrofie zdymisjonowany. Tymczasem zaraz po tragedii smoleńskiej prezydent awansował go na dwugwiazdkowego generała – mówi Marcin Mastalerek (poseł PiS-u). Niezalezna