Byłeś na ostatnim meczu twojej ukochanej Polonii Bytom z Lechem?
Nie, ale byłem na wcześniejszym z Ruchem Chorzów. Z Lechem nie mogłem, obowiązki estradowe nie pozwoliły.
Gdy obowiązki sprawiają, że nie możesz iść nawet na mecz ulubionej drużyny, to się nazywa sukces. A o Polonię pytam, bo podobno ma związek z nazwą Łowcy.B...
Jest w tym jakiś rąbek prawdy. Kibice napisali kiedyś na murze w Bytomiu "Polonia.B" i tak powstał skrót naszej pierwotnej nazwy.
No właśnie, B jest skrótem od czego?
Skrótem, którego do końca nie zdradzamy. Ta kropka pomiędzy podkreśla naszą wywrotowość, że nie jesteśmy tak do końca ułożeni.
Gdybyś był poznaniakiem, twoje źródło fascynacji kabaretem byłoby pewnie w programach Teya czy Smolenia. Jesteś Ślązakiem, więc obstawiam, że musiał Cię inspirować "Klub Masztalskiego".
Nie byłem nigdy na tych widowiskach, ale do dzisiaj w naszej biblioteczce jest książka "1001 dowcipów Masztalskiego". Z tego, co mi rodzice dziś opowiadają, większość miałem wykutą na pamięć.
I jak były jakieś imieniny stawiali cię na krześle, żebyś je opowiadał?
Nie musieli, sam to robiłem, a już najchętniej opowiadałem te, których jako dziecko nie miałem prawa do końca rozumieć. Wszyscy stryjkowie, ciocie i wujkowie mieli właśnie z tego największy ubaw.
Pytam o to, bo do dziś, wychodząc na estradę, wyglądasz i zachowujesz się jak dziecko.
To nie jest przebranie za dziecko, tylko mój magiczny strój...
Do swetra mam sentyment. Mam ze wszystkim
Nie mam na myśli sweterka, tylko postać. Sepleniącą, wiecznie czymś zdziwioną. Właśnie jak dziecko, które znalazło się między dorosłymi.
Nie jestem na estradzie dzieckiem, tylko osobą nieuwikłaną we wszelkie reguły, zasady, konwenanse, które obowiązują w dorosłym życiu. To osoba, która mówi to, co myśli i nie bardzo się przejmuje tym, czy mówi poprawnie, czy nie i czy to, co mówi, jest poprawne także społecznie, politycznie. To daje mi możliwość bycia totalnie prawdziwym, co nie zawsze udaje się w życiu prywatnym.
Na początku kojarzyłeś mi się tylko z żółtym sweterkiem, ale po drugim czy trzecim obejrzanym spektaklu mam wrażenie, że to zbroja, w której wywalczyłeś wolność poruszenia każdego tematu.
Dokładnie o tym mówię - nie muszę się przejmować ogólnie przyjętymi normami.
Wasz sukces to także powrót do kabaretu aluzyjnego. W czasach komunistycznych wszyscy musieli się posługiwać aluzjami, ale po 1989 roku wolność wypowiedzi sprawiła, że wywalając kawę na ławę i jadąc po nazwiskach polski kabaret nic nie zyskał, a wręcz stracił na uroku. Wy nie musieliście uważać na słowa, jak starsi koledzy.
No nie musieliśmy. Ale jedni u nas dostrzegają aluzje, a inni nie. Mamy ukryte treści i wartości, które chcemy, żeby ludzie zauważyli.
A jak nie zauważają?
To jest drugi fenomen formy, którą obraliśmy: nieporadności i wynajdywania śmieszności samej w sobie. czyli uniwersalnego śmiechu, nie powiązanego z danym tokiem myślenia społecznego, politycznego czy kulturowego. Wiadomo, że każdego śmieszy taka prosta sytuacja, gdy w zatłoczonym autobusie ktoś na ciebie napiera. Albo gdy nie było jeszcze domofonów i każdy darł buziora, żeby zawołać mamę, a potem trzy mamy wychodziły patrzeć, czy to ich dziecko woła. To są uniwersalne rzeczy śmieszne same w sobie. Podobnie muzyka, którą się paramy jako The Klaszczers, albo Dupczers.
Zaryzykowałbym tezę, że gdyby ktokolwiek inny się tak wydurniał na scenie, to publiczności by nie rozśmieszył. Wam to uchodzi.
Nie mam zielonego pojęcia. Czasem mi ktoś przesyła video z jakichś studniówkowych wygłupów licealnych kabaretów i to mnie też bawi. No, ale my jesteśmy przecież kabaretem profesjonalnym, to są amatorzy (śmiech). Cieszy, że ludzie coś chcą robić. Ja też w podstawówce i liceum nie byłem tak twórczy, żeby robić całe programy, ale też nie chciałem tylko kopiować skeczy kabaretów Potem czy Tey. Zawsze je kolorowałem, przenosiłem do nich coś charakterystycznego dla mnie i na Śląsku.
A była w tym myśl, że może to być twój sposób na życie?
Chyba nie. Bardziej traktowałem to jako marzenie, które się w końcu ziściło. Ale żeby planować i dążyć do tego świadomie - to nie.
To kim miałeś być?
Po podstawówce poszedłem do liceum ekonomicznego i myślałem, że pewnie pociągnę jakieś administracyjne sprawy. Tam się jednak przekonałem, że zajmują mnie inne rzeczy niż słupki czy storna.
Rozumiem, to nie ty w Łowcach trzymasz kasę?
No raczej nie. Staram się tylko, żeby była (śmiech). Z tego liceum poszedłem więc na animację społeczno-kulturalną na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie, gdzie poznałem pozostałych Łowców. Wtedy też nikt z nas nie miał planów, że to tak się potoczy. Bardziej skupialiśmy się na zabawie, frywolnym traktowaniu świata. Pewnie dlatego było to tak prawdziwe i dlatego udało nam się szybko zaistnieć. Wręcz błyskawicznie.
Pozwalamy sobie uciekać jak żeberka od kręgosłupa
Podobno był nawet moment, w którym myśleliście o zamieszkaniu w Poznaniu na zaproszenie jednego z tutejszych animatorów kultury.
Pojawiła się propozycja, żebyśmy zajęli się artystycznie klubem Eskulap. To chyba było nierealne, ale od naszej strony. Poznaliśmy się w Cieszynie, pięknym przecież mieście, ale po studiach i tak wróciliśmy do rodzinnych miejscowości: Bytomia, Żorów, Pszczyny. Przekonałem się, że jest we mnie lokalny patriotyzm - choć może to za duże słowo. Po prostu utożsamiam się z miejscem, w którym się urodziłem. Miałem już okazję i możliwość, żeby się przeprowadzić, ale mając rodzinę i przyjaciół w Bytomiu nie chcę tego robić.
Wracając do waszych początków. W 2003 roku z dnia na dzień z lokalnych przeglądów trafiliście prosto na krakowski festiwal PaKA (Przegląd Autorskich Kabaretów Amatorskich) a potem do telewizji.
Najpierw pozwolę sobie sprostować: lokalny przegląd był tylko jeden - właśnie PaKA w Krakowie. To był nasz bodajże piąty występ. Pierwszy był motorem, który nas zmobilizował. Pani, która powiedziała nam po imprezie, że jak zrobimy pół godziny programu do pokazania u niej w knajpie, to dostaniemy pięć stów i piwo. To nas zmobilizowało, żeby zebrać to, co pokazywaliśmy na studenckich imprezach. A potem była PakA i jako laureaci dostaliśmy propozycję programu Dwójki "Dla mnie bomba". Jako jedyni byliśmy tam kabaretem znikąd, niby na pożarcie dla tych bardziej doświadczonych. Mumio, Ani Mru Mru, DNO, Formacja
Chatelet, Jachimek to były już osoby funkcjonujące w środowisku. A jednak doszliśmy do finału z Ani Mru Mru, którzy wtedy bili rekordy powodzenia i jako pierwsi stali się w polskim kabarecie gwiazdami na miarę filmowych czy muzycznych. Taki to był okres.
Telewizja zatem was wypromowała, ale nie była w stanie pokazać prawdy o was. Bo dopiero cały, dwugodzinny program sprawia, że widz zaczyna rozumieć, o co wam chodzi, a żadna telewizja nie da wam tyle czasu antenowego.
Tak jak mówisz, telewizja może i pomóc, i zaszkodzić. Pojedyncze skecze w zlepkach kabaretowych rzeczywiście nie pokazują tego, co naprawdę robimy w spektaklu, w którym skecze są powiązane w sensowną całość.
Ja bym to nazwał chaosem z sensem. Mam wrażenie, że cały czas improwizujecie, jak jazzmani bez instrumentów.
Pozwalamy sobie uciekać jak żeberka od kręgosłupa, ale trzymamy się go cały czas.
Skoro jesteśmy przy sprawach cielesnych - jakie są kabaretowe choroby zawodowe?
(długa cisza) Hemoroidy i skrzywienie kręgosłupa od siedzenia w busie. Najbardziej męczące są w tym zawodzie podróże - nieraz ponad połowę miesiąca spędzasz, jeżdżąc z miasta do miasta.
A inne choroby zawodowe, które mogą pojawić się później. Wspomniałeś o Teyu, który zakończył działalność właśnie przez jedną z nich...
Alkohol pojawia się wszędzie na zasadzie "Panowie artyści, proszę! Pan się ze mną nie napije?". Do wódki jest zbyt łatwy dostęp, nie trzeba się nawet za bardzo starać i to jest problem.
A popularność? Od kiedy występujesz w reklamach Media Marktu, zacząłeś być rozpoznawalny nie tylko jako jeden z Łowców.
Od reklamy? Niewiele tego widziałem. Dostawaliśmy wcześniej różne propozycje, ta była konkretna. Reklama jest po to, by się sprzedać, nie czarujmy się.
Patrząc na dzisiejsze sposoby rodzenia się popularności pewnych zjawisk, widać, że reklama może też potęgować znajomość pewnych twarzy. A ile piosenek stało się przebojami tylko dlatego, że pojawiły się w reklamie?
Jest coś takiego, ale dla mnie ważne jest, by ta reklama nam nie zaszkodziła. A czy pomoże - okaże się z czasem.
Zawiść? Znana polska artystka szła jakiś czas temu przez hol hotelowy w Poznaniu i z boku dosięgnął ją teatralny szept: "O, idzie ta k...". Popularność z zawiścią jest w Polsce związana nierozerwalnie - już to odczuwasz?
Osobiście nie, ale to się uwydatnia, gdy ludzie mogą być anonimowi, na przykład w internecie. Wtedy nie staną przede mną i nie powiedzą w oczy, że im się coś nie podoba.
Czy poza Polską wasz humor byłby równie komunikatywny, czy też - jak niemal wszyscy rodzimi twórcy kabaretowi - pogodziliście się z tym, że jesteście lokalnymi gwiazdami?
Pojawił się taki projekt - chcemy pojechać za granicę i to sprawdzić, nie grając tylko dla Polonii. Przeselekcjonować nasze skecze i zrobić program po angielsku, z którym można by zmierzyć się z inną publicznością. Byłaby szansa może nie takiego samego odbioru, ale nie powinniśmy się bać tej próby.
To jest poprzeczka, którą teraz chcesz przeskoczyć?
Zależy nam na tym, żeby sobie tej poprzeczki przede wszystkim nie obniżać, bo to jest zmora polskich kabaretów. Najpierw zaistnienie, a potem coraz gorzej, bo już się wypalili. Ruszając w trasę nie ma momentu, żeby popracować, a gdy wracasz, chcesz się odciąć od kabaretu, pobyć z rodziną.
Spotykamy się przy okazji Twojego solowego występu na kabaretonie z wieloma wykonawcami. Łowcy nie są zazdrośni, że jeździsz sam, a na bilecie - obok Grabowskiego i Kryszaka. - Jest Mariusz Kałamaga?
Niefortunne było wykorzystanie na plakacie żółtego sweterka i znanego z Łowców wizerunku, żeby zachęcić ludzi. A ja, jedynie prowadząc imprezę, nie chcę łączyć tych projektów.
Nie chcesz być solistą?
Chciałbym, bo to też rozwija. Na razie próbuję konferansjerki, ale ostatni rok mieliśmy moc wspólnej pracy, w której nie miałem czasu tylko dla siebie: nagraliśmy DVD, zrobiliśmy reklamy, a 13 grudnia w Poznaniu zaprezentujemy nowy program Łowców.
Szykujecie jakiś przełom?
Urozmaiciliśmy program muzycznie - zawsze nas to ciągnęło. Pomyśleliśmy, że ludzie niekoniecznie muszą wychodzić popłakani ze śmiechu i z zerwanymi bokami - równie fajne będzie, gdy wyjdą i stwierdzą, że to był po prostu fantastycznie spędzony czas.
Chcecie rozbawić czy zmusić do myślenia?
Jedno i drugie.
Ile żółtych swetrów zdzierasz rocznie?
Muszę szczerze przyznać, że mam cały czas ten sam, pierwszy sweter, który jest na wszelkie sposoby reanimowany. Zamówiłem następne dwa swetry, których też czasem używam, ale fenomen jest taki, że nie mogę znaleźć wełny takiej, jak była kiedyś. Mój pierwszy sweter jest od sześciu lat regularnie prany i wyświechtany, ale trzyma się jak marzenie.
To i tak nieźle, Mariolka z Paranienormalnych zmienia blond perukę co trzy miesiące.
Do swetra mam sentyment. Mam ze wszystkim - buty czy dżinsy zdzieram do końca.