60 lat komunistycznej dominacji w wojsku GRU szkolił oficerów Wojskowych Służb Informacyjnych jeszcze w 1991 r. W WSI było kilkuset oficerów przeszkolonych przez sowiecki wywiad wojskowy. Kilkudziesięciu z nich pracowało jeszcze w trakcie likwidacji WSI. Takie informacje ujawnił człowiek, który tę likwidację przeprowadzał, czyli Antoni Macierewicz.
POD KIEROWNICTWEM SOWIETÓW Informacja Wojskowa, to – słownikowo – „uzależniony od Związku Sowieckiego i Armii Czerwonej organ kontrwywiadu wojskowego, działający w Polsce w latach 1944-1957, odpowiedzialny obok Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego za masowe represje wśród żołnierzy Wojska Polskiego, Armii Krajowej oraz ludności cywilnej. W 1957 przekształcona została w Wojskową Służbę Wewnętrzną Ministerstwa Obrony Narodowej”. Informacja Wojskowa była nie tylko tworzona na wzór i pod dyktando Moskwy, ale przez pierwsze dwa lata służyli w niej wyłącznie Sowieci. Inaczej nie mogło być z kierownictwem. Głównym Zarządem Informacji kierowali sowieccy oficerowie – płk Dymitr Wozniesieński (zięć Karola Świerczewskiego) i płk Antoni Skulbaszewski (wcześniej „polski” krwawy Naczelny Prokurator Wojskowy). Funkcję ministra obrony (jak również marszałka Polski i wicepremiera) sprawował wówczas sowiecki gen. Konstanty Rokossowski, a 90 proc. stanowisk dowódczych w WP zajmowali oficerowie radzieccy. Potem miejsce Sowietów zajmowali Żydzi, którym Stalin bardziej ufał, niż polskim komunistom. Kluczowe stanowiska w GZI zajęli m.in.: Anatol Fejgin, Ignacy Krzemień, Stefan Kuhl i Jan Rutkowski. Nielicznych Polaków zatrudniano głównie, jako tłumaczy, kierowców i protokolantów.
GORSZA OD CYWILNEJ BEZPIEKI Informacja nie tylko była podporządkowana Sowietom i realizowała ich interesy, ale też ściśle współpracowała z powołanym przez Stalina w 1943 r. sowieckim kontrwywiadem wojskowym „Smiersz” (smiert szpionam – śmierć szpiegom; od 1943 r. do sierpnia 1944 r. 100 proc. oficerów Informacji wywodziło się właśnie ze „Smiersza”). Współpraca polegała na tym, że w ręce Rosjan przekazywano żołnierzy AK i członków Polskiego Państwa Podziemnego (zgodnie z rozkazem naczelnego wodza WP gen. Michała Rola-Żymierskiego, powołującym GZI). Do 1957 r. Informacja aresztowała i torturowała ok. 17 tys. ludzi. Historycy są zgodni, że ta wojskowa bezpieka była bardziej bezwzględna niż znana z okrucieństwa „cywilna” bezpieka, czyli Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Prócz zwalczania żołnierzy polskiego podziemia, wydawania ich w ręce Sowietów i donoszenia na wojskowych, Informacja zajmowała się również kontrwywiadem cywilnym, dostarczała kierownictwu PZPR informacji na temat przeciwników ustroju socjalistycznego. Likwidator WSI Antoni Macierewicz ujawnił, że sowieckie służby przeszkoliły m.in. gen. Marka Dukaczewskiego, szefa WSI za rządów SLD w latach 2001 – 2005. Dukaczewski przyznał, że uczestniczył w seminarium, organizowanym przez GRU. Jak wynika z jego oficjalnego biogramu, w latach 80 brał udział w operacjach wywiadowczych w Stanach Zjednoczonych i Izraelu. W latach 1997-2001 był podsekretarzem stanu w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. W okresie, kiedy kierował WSI, główne stanowiska w tej instytucji zajmowali oficerowie powiązani z SLD i obozem Kwaśniewskiego.
AGENT „WOLSKI” WSI to nie tylko gen. Marek Dukaczewski. W aktach Instytutu Pamięci Narodowej, jako tajny współpracownik Informacji Wojskowej, figuruje Wojciech Jaruzelski, ps. „Wolski”. Jaruzelski -„Wolski” był na tyle cennym agentem, że po trzech latach od daty werbunku, w 1949 r. był typowany na rezydenta (agent, który stał na czele autonomicznej sieci własnych tajnych informatorów, czytaj: osoba obdarzona szczególnym zaufaniem instytucji, która z natury rzeczy nie dowierzała nikomu). Przypadek Jaruzelskiego nie jest zresztą wyjątkiem. W czasach stalinowskich z Informacją Wojskową współpracowała większość oficerów WP, najwięcej w 1952 r. – zatwierdzono wówczas normę, że w każdym plutonie WP powinien być przynajmniej jeden informator. W sumie dawało to ponad 24 tys. Współpracowników [WP liczyło wówczas 380 tys. żołnierzy, z tego ok. 100 tys. kadry]. Prócz Jaruzelskiego, wymieńmy jeszcze dwóch tajnych współpracowników Informacji Wojskowej. Z najnowszych badań wynika, że agentem IW był szanowany do dziś przez niektóre środowiska socjolog i filozof Zygmunt Bauman, oficer polityczny Dywizji Kościuszkowskiej. Był nim również stalinowski sędzia Stefan Michnik, przyrodni brat naczelnego „Gazety Wyborczej”, którego ekstradycji ze Szwecji domagała się bezskutecznie Polska. Tadeusz M. Płużański
O WYŻSZOŚCI PROFESORÓW EKONOMII NAD PROFESORAMI PRAWA Pana prof. Orłowskiego do tego stopnia zdenerwowały pisane przeze mnie „bzdury” (jak to elegancko ujął), bo napisał, że „w jak zwykle barwnym felietonie w środowej „Rz” prof. Gwiazdowski (prawnik, który uwielbia komentować sprawy gospodarcze) informuje, że proponowane w UE zapisy maksymalnej wielkości długu są łatwe do obejścia za pomocą sztuczek z ukrywaniem długu (oczywiście unijna metodyka statystyczna na nic takiego nie pozwala), że 200 mln euro kapitału dla MFW „wystarczy na waciki” (w rzeczywistości MFW na podstawie swojego kapitału pożycza z rynku wielokrotność tej kwoty, a jej przekazanie zwiększyłoby o połowę jego zdolności pożyczkowe), że różnica między Fedem a EBC jest taka, że Fed drukuje pieniądze, a EBC je „sterylizuje”, czyli – cytuję – „skupuje obligacje zadłużonych państw” (już studenci I roku ekonomii wiedzą, że sterylizacja polega na czymś dokładnie odwrotnym, czyli na sprzedawaniu obligacji, by ściągnąć pieniądze z rynku). Jak widać, o ekonomii śpiewać każdy może.”
www.ekonomia24.pl/artykul/770682-Solidarnosc-i-zdrowy-rozsadek.html
Z pointą Witka (byliśmy dotąd per „ty”) się całkowicie zgadzam. Nie zgadzam się wszelako, że napisałem – cytuję – „EBC je „sterylizuje, czyli skupuje obligacje zadłużonych państw (już studenci I roku ekonomii wiedzą, że sterylizacja polega na czymś dokładnie odwrotnym, czyli na sprzedawaniu obligacji, by ściągnąć pieniądze z rynku)”. No bo napisałem: „EBC prowadził sterylizację – kupował obligacje najbardziej zadłużonych państw, żeby miały one na spłacenie „rynkom finansowym” starych długów, a sprzedawał tymże „rynkom finansowym” swoje własne obligacje”.
www.rp.pl/artykul/769304-Dieta-MZ-dla-Europy.html
Ale widocznie niektórym profesorom ekonomii czytanie całego zdania napisanego przez studenta do kropki jest nie potrzebne, bo już w jego połowie po przecinku mogą sobie wyrobić zdanie na temat całości. Oczywiście, że „unijna metodyka statystyczna na nic takiego (jak „obchodzenie maksymalnej wielkości długu za pomocą sztuczek z ukrywaniem długu”) nie pozwala. Ale jako prawnik, a nie ekonomista, wiem jak obejść „unijną metodykę statystyczną”. Zresztą nie jest to żadna wiedza tajemna – mają ją już studenci I roku prawa. Korzystali z niej Grecy i… polscy ministrowie finansów. Pierwszy kredycik na wypłatę emerytur ZUS zaciągnął już w 1998 roku. Ale przecież „unijna metodyka statystyczna” ZUS-owi tego robić nie zabrania! Głowę zaś chylę za zdanie: „w rzeczywistości MFW na podstawie swojego kapitału pożycza z rynku wielokrotność tej kwoty (200 mld euro), a jej przekazanie zwiększyłoby o połowę jego zdolności pożyczkowe”. Nie potrafiłbym tak celnie naukowo opisać stosowanej od lat w sektorze finansowym metody „wypłukiwania złota z powietrza”, – czyli kreowania pieniądza z długu. Bardzo bym chciał pożyczyć od Stasia 200 (jak nie miliardów to przynajmniej złotych) i na tej podstawie pożyczyć Kaziowi „wielokrotność tej kwoty” i pobrać za to stosowne odsetki. No, ale ja bzdury piszę, więc zapewne jakaś większa mądrość się za tym kryje, a ja jej nie umiem pojąć. Gwiazdowski
Per kretinum debile Każdy z nas uczył się w szkole na fizyce o takiej machinie, która nie potrzebuje dopływu energii żeby poruszać się w nieskończoność. Jak wiadomo w minionych latach dużo ludzi z doktoratami z fizyki trafiło do finansów, bo tam zarabiali 10 raty tyle, co w swoim zawodzie (niektórzy 100 razy tyle). Nic dziwnego, że po pewnym czasie diaspora finansowo-polityczna rządząca w krajach rozwiniętych wymyśliła finansową wersję tej machiny. Nazywa się per kretinum debile. Działa w ten sposób, że Włosi i Hiszpanie pożyczają pieniądze do Międzynarodowego Funduszu Walutowego (łącznie 38 mld euro), który potem odpożycza im te pieniądze z powrotem, ale z marżą. Takie działanie ma zatrzymać kryzys. Ponadto, pieniądze są kierowane z rezerw banków centralnych przez MFW na kredyty dla rządów tych samych krajów, co oznacza łamanie prawa unijnego, które zabrania bankom centralnym finansowania rządów. Żeby udać, iż litera prawa jest przestrzegana, po drodze pieniądze banków centralnych są “wyprane” w MFW. To taka sama metoda, jaką stosuje mafia narkotykowa legalizując pieniądze pochodzące ze sprzedaży narkotyków, też gdzieś je przelewają, a jak wracają są już legalne. Ponownie protestuję przeciwko udziałowi Polski w tym procederze. Powinniśmy zająć takie stanowisko jak Wielka Brytania, które jest opisane tutaj. Przypominam, że Wielka Brytania i USA domówiły finansowania Włoch w ten sposób. Ostrzegam, że z powodu nieudacznictwa liderów Unii skala nadchodzącego kryzysu przerasta nasze wyobrażenia, więc istnieje poważne ryzyko, że część z kwoty 6 mld euro, które rząd planuje przekazać Włochom za pośrednictwem MFW zostanie stracona. Poniżej tabelka z komunikatu. Brakuje 50 mld od krajów spoza eurostrefy, z czego 6 mld euro przypada na nas, czyli po 3,000 złotych na każdą przeciętną rodzinę. To taki ujemny prezent na gwiazdkę od rządu dla rodaków. Rybiński
Euroidioci pogrążą UE Jeśli ktoś liczy, że strefę euro uratuje jakaś unia fiskalna, którą - jak dobrze pójdzie - będziemy ją mieli za trzy lata, to jest albo optymistą albo jest niespełna rozumu - uważa Krzysztof Rybiński, rektor Uczelni Vistula Na razie sytuacja w UE i strefie euro przebiega według scenariusza, który dawno pan przewidział. Proszę, więc powiedzieć, jak ten kryzys się skończy? – Chciałbym zacząć w końcu się mylić, bo jeśli wydarzy się to, co teraz przewiduję, to będzie poważna katastrofa w Europie.
Co się stanie? – W tym roku mieliśmy tylko wstęp do tego, co będzie się działo w roku przyszłym i w 2013. Lata 2012-2013 mogą być dla Europy prawdziwą katastrofą. W którą stronę nie spojrzeć – źle się dzieje. Padają kolejne rynki. Nie tylko rynki akcji, ale też rynki, na których banki pożyczają sobie pieniądze, rynki towarowe, rynki pożyczek pod zastaw. Upada wiarygodność kredytowa, nie ma już graczy, którym można bezpiecznie pożyczać, bo wszyscy tracą rating AAA. Dziś inwestorzy nie myślą, żeby zarobić, tylko żeby nie stracić tego, co uzbierali. Kryzys, który bez wątpienia uderzy w przyszłym roku, może radykalnie zmienić reguły gry. Gdy w 476 roku zbankrutowało Cesarstwo Zachodniorzymskie, skończyła się starożytność i rozpoczęło średniowiecze. Podobnie i teraz upadek Rzymu zapoczątkuje zupełnie nową epokę.
"Rzym" upadnie po raz drugi w 2012 roku? – Jeżeli politycy nie zaczną wreszcie działać, to stanie się to w 2012 lub 2013 roku. Oni zamiast działać, zajmują się eurociotowaniem (mówiłem już o tym, także w Fakcie). Podejmują działanie spóźnione i nietrafione, a kryzys rozwija się w zastraszającym tempie.
No właśnie. Jest plan na ratowanie euro czy nie ma planu? Po ostatnim szczycie słychać było dużo o sukcesie, ale teraz m.in. tygodnik „The Economist” pisze, że plan jest pusty. – Nie ma żadnego planu. Jeżeli przyszłość strefy euro budujemy na starcie na łamaniu prawa, to żadnej przyszłości nie ma. Dwa podstawowe ustalenia szczytu łamią prawo. Po pierwsze złamaniem prawa byłoby wprowadzenie unii fiskalnej nie poprzez traktaty, ratyfikowane we wszystkich państwach UE, ale na mocy umów międzyrządowych. To klasyczna falandyzacja prawa. Wprowadzenie ograniczenia suwerenności bokiem. Po drugie byłoby nim przekazanie Włochom 200 miliardów euro przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy z pieniędzy banków centralnych państw UE. Prawo zakazuje, bowiem bankom centralnym finansowania rządów. Gdyby, więc do tego doszło, można by to porównać z praniem brudnych pieniędzy praktykowanym przez mafię narkotykową. Niemiecki Bank Centralny wypowiedział się zresztą w tej sprawie i powiedział, że nie pożyczy MFW pieniędzy ze swoich rezerw, bo to jest łamanie prawa. „Finacial Times” pisał przed szczytem o 10 dniach, jakie zostały na ratowanie Europy. Czas minął, Europa nie została uratowana. Dobrze, żeby polski rząd miał świadomość, że podjęte deklaracje są puste i co oznaczają konkluzje szczytu. Polska oczywiście nie może zachować się jak Wielka Brytania i odwrócić do wszystkich plecami, bo nie ma takiej siły politycznej. Warto mieć jednak zdrowy dystans do sytuacji. Polska tego dystansu nie ma i bezmyślnie bierze udział w tworzeniu pseudoplanów ratunkowych. Lepiej byłoby mieć własny pomysł na ratowanie euro, a nie przytakiwać wszystkiemu, co zaproponują silniejsi. Na razie jesteśmy na drodze nakręcania się kryzysu i idziemy ku wieloletniej recesji.
Polski rząd twierdzi, że receptą na kryzys jest ściślejsza integracja, wzmacnianie instytucji, a wszystko sprowadza do hasła „więcej Europy w Europie”. Rozumiem, że pana to nie przekonuje? – Ależ to nic nie znaczy. To jest hasło, które pięknie brzmi w telewizji i w przemówieniu, ale nijak ma się do problemów Europy. Gracja już zbankrutowała. Za chwilę prawdopodobnie zbankrutują Włochy i Hiszpania i pociągną za sobą w przepaść kryzysu cały europejski sektor bankowy. Trzeba będzie go nacjonalizować. Zapowiadam, że w przyszłym roku zobaczymy w całej UE szereg nacjonalizacji banków. Niemiecki Commerzbank właściwie już został znacjonalizowany, ale to dopiero początek. Banki będą nacjonalizowane, bo będzie strach, że sektor bankowy imploduje. Jeśli ktoś liczy, że strefę euro uratuje jakaś unia fiskalna, którą najpierw trzeba wynegocjować, zapisać, jeśli będzie traktatem, to ratyfikować i jak dobrze pójdzie będziemy ją mieli może za trzy lata, to jest albo optymistą albo jest niespełna rozumu. Nie ma pomysłu na walkę z kryzysem szalejącym teraz.
A co, pana zdaniem, uratowałoby strefę euro? Może jest plan Rybińskiego, który dotrze do Paryża i Berlina? – Nie dotrze, bo o tym, co zrobić, żeby zatrzymać to szaleństwo, mówiłem na dużej międzynarodowej konferencji. Tam siedzieli szefowie europejskich banków centralnych, którzy, na co dzień wypowiadają się, w ich mniemaniu, mądrze. Gdy usłyszałem ich receptę na zatrzymanie kryzysu, to miałem wrażenie, że trzeba by im założyć białe kaftany i odizolować, a nie pozwalać dalej decydować o losach euro. To euromatoły groźne dla Europy. Gdy słyszę, że ich receptą na kryzys jest kilkuletnia deflacja we Włoszech, to łapię się za głowę. Jednak przy takim długu publicznym i deflacji kryzys będzie narastał jak kula śnieżna. I wybitne europejskie głowy zgłaszają tego typu recepty.
Jaka jest, więc pana recepta? – Moja recepta obejmuje trzy rodzaje działań. Każdy z trzech pomysłów powinien zadziałać lepiej niż wszystko to, co wymyślono do tej pory. Po pierwsze wprowadzamy elektronicznie nowe euro. W dużym uproszczeniu Grecy wymieniają dwa stare euro na jedno nowe, Włosi półtora na jedno, a Niemcy jeden do jednego. Po tej operacji pensje w Grecji spadają o połowę, ceny spadają o połowę. Grecja staje się tanim konkurencyjnym krajem, który może się szybko rozwijać i spłacać swoje długi. Podobnie dzieje się we Włoszech, tylko wszystko zmienia się o 1/3. Papierowego euro nie trzeba wymieniać, zmieniamy tylko wszystkie elektroniczne zapisy.
Czyli może stać się to, co stałoby się, gdyby istniały narodowe waluty. – Tak jest. Gdyby Grecja wyszła ze strefy euro, stałoby się to samo. Jednak ten plan zakłada utrzymanie strefy euro. Bo jeśli ta się rozpadnie, to czeka nas dekada recesji, a kto wie, czy i nie wojna Rostowskiego. Ta operacja, o której mówię, jest bardzo trudna do przeprowadzenia, ale nie niemożliwa. Wiązałaby się z krótkoterminowym wstrzymaniem przepływu kapitału w UE, trzeba by to zrobić poufnie, to jest technicznie skomplikowane i mogłoby oznaczać krótkotrwały, około miesięczny, chaos. Jednak przeprowadzenie tej operacji rozwiązałoby problem niskiej konkurencyjności krajów południa Europy.
Do kolejnego kryzysu. – Być może, ale kraje miałyby około dekady na wdrożenie kluczowych reform. Inny scenariusz, mniej uciążliwy i niewymagający zawieszania przepływów kapitału, sprowadza się do kontrolowanego bankructwa Włoch. Oczywiście europejski system bankowy tego nie wytrzyma, trzeba będzie nacjonalizować banki. Włochom umarzamy część długu, np. do poziomu 60 proc. PKB i po jakimś czasie Włochy odzyskują wiarygodność. Tylko tu duże straty ponoszą baki unijne. Trzeci sposób, najbardziej sprawiedliwy i najtrudniejszy do przeprowadzenia, to zmuszenie bogatych Włochów do wykupienia włoskich obligacji. Włochy to źle zarządzany kraj bardzo bogatych ludzi, a nie biedna Grecja, więc bogaci obywatele wzięliby na siebie ciężar wykupienia długu. To trzy metody. Każdy z nich by zadziałała. Wszyscy jednak wolą patrzeć na EBC i czekać, kiedy zacznie on drukować pieniądze.
Wszystko wskazuje, więc na to, że strefa euro się rozpadnie. – Tak, wygląda na to, że strefa euro zostanie okrojona od południa o kilka krajów. Od jednego do czterech. I to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz, a wszystko rozstrzygnie się w ciągu dwóch najbliższych lat.
Politycy PiS często mówią o scenariuszu powrotu do walut narodowych i pożegnania euro. To możliwe?
– Możliwe, ale mało prawdopodobne. Korzyści ze wspólnej waluty na obszarach spójnych gospodarczo są duże. A w Europie są kraje na podobnym poziomie rozwoju, np. Niemcy, Holandia, Austria. W tych krajach wspólna waluta dobrze funkcjonuje. Nie sądzę, więc, żeby w Europie całkiem zrezygnowano ze wspólnej waluty. Ona może, co najwyżej objąć mniejszy obszar i bardziej podobne kraje. Może wyłoni nam się kilka unii walutowych. Na pewno jednak nie zostanie po staremu, bo wszystkie programy naprawcze są śmieszne. Rozmawiała Dorota Łosiewicz
Czechy: nie zrzucamy się na strefę euro Czesi zdementowali komunikat ministrów finansów UE, z którego wynikało, że podjęli decyzję o wpłacie pieniędzy na ratowanie strefy euro. „Nie można wymieniać Republiki Czeskiej wśród krajów, które wezmą udział” – oświadczył rzecznik czeskiego resortu finansów Ondrej Jakob, cytowany przez agencję CzTK. Rzecznik podkreślił, że taką decyzję może podjąć jedynie rząd i że dotąd nie została ona podjęta. Po szczycie UE 8-9 grudnia Czechy dystansowały się od udziału we wsparciu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, które – jak zapowiadano – miało w sumie wynieść 200 mld euro, z czego 50 mld euro przypada na kraje spoza wspólnej waluty. Czeski udział miałby wynieść ok 3,5 mld euro. W komunikacie po poniedziałkowej telekonferencji ministrów finansów UE podkreślono, że jest zgoda krajów strefy euro na zasilenie MFW sumą 150 mld euro w formie dwustronnych pożyczek. Jak głosi komunikat, „wolę udziału w procesie wzmocnienia zasobów MFW” wyraziły także cztery kraje spoza strefy euro: Czechy, Polska, Dania i Szwecja. Komunikat nie precyzuje jednak kwot, jakie mają wpłacić te cztery kraje. Wcześniej minister finansów Jacek Rostowski mówił w poniedziałek w wywiadzie dla radia RMF FM, że Polska udzieli Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu pożyczki rzędu 6 mld euro. „Mówimy o takim rzędzie wielkości. W tej chwili Narodowy Bank Polski pracuje nad szczegółami – powiedział. – Na pewno nie będzie to 10 mld”. [Jeszcze bardziej byśmy się ucieszyli, gdyby powiedział, że "na pewno nie będzie to 100 miliardów". Toć to 90 miliardów oszczędności, co dla Polski nie jest kwotą bagatelną, a którą zaoszczędzimy dzięki członkostwu w UE - admin] PAP, jp
Nie ma tak niesprawiedliwej sprawiedliwości, której nie można by kiedyś zatrzymać Stowarzyszenie Solidarni 2010 od ponad roku walczy o smoleńską prawdę. Kilkaset tysięcy osób podpisało się pod postulatem rozliczenia Donalda Tuska z podjętych przez niego po katastrofie decyzji, godzących w interes Polski. Stowarzyszenie, reprezentujące tysiące domagających się prawdy Polaków, w sierpniu 2011 r. złożyło do prokuratury doniesienie o popełnieniu przestępstwa, zarzucając Donaldowi Tuskowi zdradę dyplomatyczną i niedopełnienie obowiązków. Miesiąc później prokuratura wydała postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa. Pomimo przedstawienia przez „Solidarnych 2010” mocnych argumentów i trudnych do zbagatelizowania analiz, prokuratura oddaliła wniosek. Stowarzyszenie Solidarni 2010 decyzję prokuratury przedstawiło sądowi. W złożonym zażaleniu w całości zaskarżono decyzję prokuratury. Sąd Okręgowy w Warszawie rozpatrzył wczoraj zażalenie „Solidarnych 2010”. Nie mamy wątpliwości, że premier zadziałał na szkodę Polski godząc się na 13 załącznik Konwencji Chicagowskiej, przyjmując ją, jako podstawę prawną procedowania w śledztwie smoleńskim. Podstawa ta została przyjęta wbrew prawu, ponieważ dotyczy lotów cywilnych, a samolot to jak wiemy TU-154M – M jak „Military”, czyli samolot wojskowy. Umowa z 1993 roku, która była wówczas aktualna i która dotyczyła lotów wojskowych dawałaby znacznie większe korzyści Polsce. Premier zgodził się na przyjęcie niekorzystnej dla Polski podstawy prawnej, w wyniku, czego utraciliśmy kontrolę nad śledztwem, zablokowano nam dostęp do kluczowych dowodów, nie mieliśmy żadnego wpływu na treść postanowienia końcowego, końcowego raportu MAK-u. Nie mogliśmy się też, jako Polska, odwoływać od tego raportu i utraciliśmy część swojej suwerenności na arenie międzynarodowej. Wszystko to z powodu decyzji premiera Donalda Tuska - wyjaśniała przed rozpoczęciem rozprawy Ewa Stankiewicz, prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010. Pełnomocnik stowarzyszenia mec. Władysław Siwek w swojej półgodzinnej mowie, przedstawił sądowi nowe okoliczności uzasadniające konieczność ponownego rozpatrzenia sprawy. Do akt włączył stenogramy taśm Edmunda Klicha i wskazał nowe argumenty dowodzące niedopełnienia obowiązków przez premiera. Wniósł także wniosek o przesłuchanie zastępcy Prokuratora Generalnego Krzysztofa Parulskiego i płk. Edmunda Klicha. Wykazując precyzyjnie niedopatrzenia prokuratury, mec. Siwek wniósł o uchylenie zaskarżonego postanowienia i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. Wysłuchanie stron, którego nie wolno było rejestrować, okazało się drwiną i farsą. Sąd Okręgowy w Warszawie reprezentowany przez Grzegorza Miśkiewicza nie był zainteresowany zasadnością argumentacji. Jego postanowienie znane było na długo przed odczytaniem. Kilkustronicowe uzasadnienie, które sędzia „przygotował” w ciągu 40 minut przerwy, było niczym innym jak tylko jednym wielkim cytatem z uzasadnienia prokuratury. Nie biorąc pod uwagę tak istotnego dla sprawy smoleńskiej dowodu, jak stenogram narady min. Klicha, gen. Cieniucha i płk. Klicha, sędzia pokazał rozczarowujące oblicze polskiej praworządności. Brak odniesienia się sędziego do nowych wątków i materiałów dowodowych to oczywista kpina z niezawisłości sądu. Decyzją sędziego Miśkiewicza sprawa w tzw. toku instancyjnym została zakończona. Porządek prawny w Rzeczpospolitej Polskiej ustawiony jest na wymierzanie sprawiedliwości przez sąd. Niestety nawet największy nacisk społeczny nie może tego porządku zmienić - powiedział po rozprawie Mec. Siwek. Problem upolitycznienia sądów znany jest Polakom doskonale. Pamięć historyczna potrzebna jest nam również do tego, by w chwilach zwątpienia móc wykrzesać z wniosków mądrą nadzieję. Nie ma przecież tak niesprawiedliwej sprawiedliwości, której nie można by kiedyś zatrzymać. Marzena Nykiel
Niemoralna propozycja Stareńki dowcip mówił o śp. tow. Władysławie Gomułce, że któregoś dnia Pan Bóg, zaniepokojony rosnącymi napięciami na Ziemi, zaprosił go do siebie razem ze śp. Walerym Ulbrichtem, gensekiem w NRD, i śp. Leonidem Breżniewem, gensekiem w ZSRS. Chcąc ich przychylnie nastawić, podał po kieliszku koniaku i obiecał, że spełni im po jednym życzeniu. Tow. Breżniewowi błysnęło oko. Spytał:, „Ale czy Ty na pewno spełnisz nasze życzenia?". Pan Bóg odchrząknął: "Już widzę, że na coś złego się zanosi - ale trudno, słowo się rzekło: spełnię!". "No to ja bym chciał, by wszystkich Niemców diabli wzięli!". Pan Bóg załamał ręce - a tow. Ulbricht z furią powiedział: "No, cóż - skoro na pewno spełnisz te życzenia - to ja też mam jedno: by wszystkich Rosjan też wzięli diabli!" Pan Bóg, powstrzymując gniew, spytał Gomułkę: "A jakie ty masz życzenie?". "Ale czy Ty, Boże, na pewno spełnisz nasze życzenia?". "Przecież obiecałem!". "No, tak... To w takim razie ja poproszę o jeszcze jeden koniaczek!". Wspominam to, gdyż przychodzi pora składania sobie życzeń osobistych pod choinką oraz życzeń na Nowy Rok. A, niestety: nie mamy żadnej gwarancji, że w roku 2012 diabli wezmą całą Unię Europejską... Mam za to dobrą wiadomość: specjaliści od kalendarza Majów odwołali alarm. Okazuje się, że "z powodu pęknięć na dysku" źle odczytali kalendarz - i w roku 2012 końca świata nie będzie. O tyle szkoda, że załatwiłoby to problem Unii Europejskiej - ale nie chciałbym poświęcać swojej rodziny tylko po to, by rozwalić tę Unię. "Historia powtarza się, jako farsa" - i w porównaniu ze Związkiem Sowieckim Unia to tylko komedia, a nie tragedia. Tyle, że bilety na te komedię są drogie. Te 200 mld na "walkę z globalnym ociepleniem" - na przykład. Dawniej w zakładach pracy byli pracownicy od kultury. Teatry dawały im w łapę, by kupowali ze 200 biletów na przedstawienie. Na nudne - bo jeśli były ciekawe, to oni dawali w łapę kasjerkom, by im sprzedały 200 biletów. I tak kultura za PRL-u kwitła. W tej chwili ci z Brukseli robią w portki, bo im socjalizm się wali - takuteńko jak w Związku Sowieckim. Jeśli my biadolimy, że zadłużenie III Rzeczypospolitej sięga 60 proc. PKB - to warto pamiętać, że zadłużenie Niemiec to 85 proc., a zadłużenie Włoch: 120 proc.!!! No, więc działacze europejscy grzecznie poprosili JE Donalda Tuska, by również Polska zapłaciła te paręnaście miliardów urosów na pomoc Grekom - to znaczy: by Grecy mieli tyle pieniędzy, by oddać dług niemieckim i francuskim bankom... A żeby nie odmówił, to wzięto go na bok i obiecano, że za 2,5 roku zostanie szefem Komisji Europejskiej. Oczywiście: jeśli będzie tak sprawnym namiestnikiem polskiego eurostanu, że te pieniądze od Polaków wyciągnie. Pracownicy za PRL-u nie mieli wyboru: musieli się złożyć na kupowanie biletów do teatrów. Pytanie: czy dziś też mamy zapłacić te miliardy - po to, by p. Tusk mógł zostać szefem Komisji Europejskiej? Życzę nam wszystkim, by p. Donald podczas świąt przemyślał sobie: czy to jest uczciwa propozycja? JKM
Za mało niewolników? 100 lat temu jeden pracujący miał żonę, pięcioro dzieci, a często jeszcze babcie – i na ogół był w stanie utrzymać rodzinę na przyzwoitym poziomie! Bo nie miał na karku bandytów, ściągających zeń potworne podatki i przeszkadzających mu w pracy Brałem dziś udział w dyskusji – kilku polityków, kilku profesorów uniwersyteckich. I jeden z tych profesorów powiedział:
„Musimy pamiętać o liczbach. Jak twierdzą demografowie, w 2050 roku na jednego pracującego będzie przypadać troje dzieci, starców i niepełnosprawnych. Przy takim stosunku nie da się utrzymać obecnego poziomu życia”. Cóż: profesorowie czasem wygadują głupstwa. Ciekawe jednak, że sala łyknęła to stwierdzenie, jakby było coś oczywistego! Natychmiast, więc replikowałem:
„Ale-ż 100 czy 150 lat temu jeden pracujący miał żonę, pięcioro dzieci, a często jeszcze babcie i dwie ciotki-rezydentki – i jakoś na ogół był w stanie utrzymać rodzinę na przyzwoitym poziomie! A to, dlatego, że nie miał na karku bandytów, ściągających zeń potworne podatki i przeszkadzających mu w pracy”. Ku memu zdumieniu sala nie wydawała się przekonana! A ja pamiętam, że jeszcze 50 – a nawet 20 – lat temu wszyscy się bali, że wskutek mechanizacji, robotyzacji i elektronizacji dla ludzi nie będzie pracy, że tylko 5% znajdzie sobie jakieś sensowne zajęcie! Reszta nie będzie miała gdzie – i nie będzie musiała – pracować. Doprawdy: rozmiar ucisku podatkowego, pazerność tej „klasy politycznej” - bije wszelkie rekordy. Wszystkich chcą zaprządz do harowania na siebie!Ciekawe, kiedy ONI zaproponują wprowadzenie ustawy o pasożytnictwie – czyli: przymusu pracy! JKM
TV Trwam nadal bez miejsca na cyfrowej platformie Urząd Komunikacji Elektronicznej w porozumieniu z przewodniczącym KRRiTV Janem Dworakiem wydał decyzję dotyczącą pierwszego multipleksu telewizji cyfrowej. Miejsca przyznano spółkom ESKA TV, Stavka, Lemon Records i ATM. TV TRWAM wciąż nie otrzymała miejsca na cyfrowej platformie. Rada poinformowała, że wybierając nadawców w drodze konkursów chciała przede wszystkim zapewnić odbiorcom różnorodną ofertę programową. Tymczasem brakuje tej dla milionów widzów, którzy identyfikują się z katolicką kulturą i światem wartości – powiedziała poseł Barbara Bubula, była członek KRRiTV. Fundacja LUX Veritatis przez cztery miesiące nie otrzymała odpowiedzi na zażalenie wysłane do Krajowej Rady o wcześniejszej odmowie przyznania TV Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie. Odpowiedzi od Jana Dworaka domagał się podczas ostatniego posiedzenia senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu senator Jan Maria Jackowski. Wykazał wówczas szereg nieprawidłowości, które miały miejsce podczas konkursu o dostęp do platformy. Jednym z nich jest fakt, że pewien z podmiotów, który otrzymał miejsce na multipleksie jeszcze nie rozpoczął nadawania. Tymczasem TV Trwam jest bardzo potrzebnym medium – zapewnia pluralizm. Jak powiedziała poseł Barbara Bubula, była członek KRRiTV – TV Trwam przełamuje monopol na zasób informacji obiegających Polskę. Dodała, że w tej sprawie ważne jest świadectwo poparcia dla TV Trwam. O wspieranie Radia Maryja i TV TRWAM zaapelował Dyrektor Radia Maryja o. dr Tadeusz Rydzyk. Powiedział, że nadzieja jest w Panu Bogu i w naszym działaniu. Zwrócił się do polityków, przyjaciół i obywateli, którym zależy na demokracji i wolności o wpływanie na rządzących. Zachęcał do wykorzystania wszystkich możliwości. Ostatecznie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ma się odpowiedzieć w sprawie miejsca mediów na multipleksie do końca stycznia przyszłego roku. Sygnał analogowy ma być całkowicie zastąpiony przez cyfrowy nie później niż 31 lipca 2013 roku. RIRM
Obłudnik Powszechny o lefebrystach, cz. I – x. Grygiel FSSP Tygodnik Powszechny nie jest tak zaściankowy jak abp Michalik, a zatem co i raz porusza temat porozumienia FSSPX z Watykanem. W bieżącym numerze 51/2011 z 18 grudnia br. zamieszczono dwa teksty o piusowcach; jednym z nich jest wywiad z x. Wojciechem Grygielem z konkurencyjnego Bractwa św. Piotra. Zabawna jest notka biograficzna, podług której x. Grygiel jest członkiem organizacji skupiającej „zwolenników abp Lefebvre’a, którzy zdecydowali się wrócić pod auspicje Stolicy Apostolskiej”. Trzeba mu to czasem przypominać; Główna myśl zawarta w wywiadzie jest słuszna: spór o ekumenizm czy wolność religijną jest zaledwie pochodną odmiennych teologij głoszonych przez obie strony. Z jednej strony mamy system myślowy św. Tomasza z Akwinu stawiający Pana Boga na pierwszem miejscu i podporządkowujący Mu wszystko hierarchicznie. „Tymczasem” – mówi x. Grygiel FSSP – „ w XX w. większość teologów odeszła od tomizmu i zaczęła stosować filozofię dialogu, fenomenologię, egzystencjalizm. Tak zbudowana teologia stawia na dialog, zbliżenie, i z niego wyprowadza formę porozumienia z innymi, licząc na pojednanie w prawdzie. Wizja świata powstaje w oparciu o relację horyzontalną, czyli człowiek – człowiek.” Szansą na porozumienie jest w opinji x. Grygiela Benedykt XVI, który „zręcznie integruje systemy. Pokazuje, że np. koncepcja hierarchiczna klarownie tłumaczy wszechmoc Bożą czy strukturę Kościoła, a wizja horyzontalna pomaga w rozumieniu doświadczenia człowieka.” Stosunek do samego Soboru Watykańskiego II jest, zatem również tematem zastępczym. Niestety, x. Grygiel nie prowadzi dalej swojej myśli. Przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że wizja Benedykta XVI jest w szczególności nie do pogodzenia z poglądami większości teologów XX wieku. Nie pisze wreszcie, że traktowanie poglądów ww. teologów, jako przynajmniej równoprawnych ze wcześniejszem stanowiskiem Kościoła (zachowywanem m.in. przez lefebrystów) jest niemożliwe, gdyż oznaczałoby przyjęcie równoprawności założeń, że albo najważniejszy jest Bóg albo filozofujący teologowie. A przecież Dobra Księga mówi: „Nie możecie dwom panom służyć”. Co do mnie, nie wierzę w nawrócenie owej większości współczesnych teologów? To, czego dokonali, to klasyczna, obserwowana i opisywana przez takich tuzów socjologji jak Michał Crozier czy Witold Kieżun, autonomizacja celów jednostek organizacyjnych. Wskutek niewystarczającego nadzoru ze strony przełożonych (tu: samego Watykanu) odeszli od celu głównego, dla którego zostali powołani (teologja to nauka o Bogu) na rzecz wskazanego przez samych siebie celu pobocznego (badania relacyj człowiek – człowiek). Można by ich tolerować w Kościele, gdyby uznali, że jednak Bóg jest najważniejszy. Prawda, że to dość minimalistyczne oczekiwanie?! Jeśli czegoś naprawdę brakuje w wypowiedzi x. Wojciecha, to stwierdzenia, że lefebryści nie są osamotnieni w Kościele katolickim ze swojemi poglądami. Kibicuje im wprawdzie zdecydowana mniejszość, ale bardzo świadoma swoich poglądów. Przejście na poziom filozofji i teologji zastosowane przez x. Grygiela pokazuje, jak bardzo mylą się wszyscy krytycy Bractwa św. Piusa X czy … Benedykta XVI, sprowadzający kościelny paleokonserwatyzm do estetyzmu, a więc umiłowania łaciny, chorału, kadzideł i haftowanych ornatów. Jest wprawdzie pewna część tradycyjnych katolików, która pozostaje na tym poziomie sprzeciwu względem posoborowia, ale ufam, że tak wnikliwe analizy jak zaprezentowana przez x. Wojciecha Grygiela FSSP pomogą im dostrzedz sedno sporu. Przedsoborowy
Krótka uwaga o Królestwie Polskim, lekceważąco przez licznych Rodaków moich „Kongresowym” zwanym To, co napisałem poniżej, będzie zwięzłym skonkludowaniem mojego stanowiska wyrażonego w sporze, który stoczyłem przypadkiem na Facebooku, wtrącając się zresztą w cudzą dyskusję. A brzmi ono tak.
W 1795 roku trzej zaborcy likwidując ostatecznie Rzeczpospolitą zobowiązali się między sobą uroczyście, że imię Polski, jako państwa zostanie na zawsze wymazane z mapy świata, a żaden z nich nie przyjmie tytułu króla Polski do swojej tytulatury. Było to wydarzenie bez precedensu w prawie już tysiącletniej historii Europy (przyjmuję nieproblematyczne chyba datowanie jej początku w sensie politycznym od koronacji cesarskiej Karola Wielkiego w 800 roku). Przez ten czas oczywiście zlikwidowano odrębność niejednego królestwa, księstwa, hrabstwa, marchii, wolnego miasta etc., dokonując aneksji, inkorporacji, zwykłego zawłaszczenia, ale nigdy nie przekreślono jego istnienia, przeciwnie – włączano je nie tylko do terytorium, ale jak nowy klejnot, z dumą, do korony tytulatury nowego władcy. Jednak zaledwie 20 lat później, w 1815 roku, na Kongresie Wiedeńskim, ci sami zaborcy, wraz z innymi jego uczestnikami, przekreślili tamtą decyzję, przywracając nazwę Polski, tworząc – wprawdzie terytorialnie kadłubowe, ale z własną konstytucją, sejmem i armią, z czysto polską administracją, sądownictwem, szkolnictwem wszystkich szczebli, Królestwo Polskie, a jeden z zaborców został nawet królem Polski, zaś jego pierwszy bezpośredni następca został ukoronowany w Warszawie przez Prymasa Królestwa Polskiego. Że wszystkie te zdobycze w ciągu następnych dekad stopniowo straciliśmy, ale przynajmniej po części z własnej lekkomyślności, to inna sprawa. Lecz nawet w najgorszych czasach: rusyfikacji Priwislinskowo Kraju, potem obu okupacji i niewoli komunistycznej, już nigdy ta jedna rzecz: istnienie choćby nazwy „Polska” – choćby in potentia, w tytulaturze cesarzy rosyjskich po tym, jak wszelka odrębność została po 1874 roku zniesiona – jako podmiotu ius gentium nie zostało przekreślone. Odtąd, Polska, mała czy duża, suwerenna czy nie, prześladowana czy wolna, upokorzona czy dumna, już nie była tylko wspomnieniem albo określeniem geograficznym. Ten stan rzeczy, w którym było inaczej, to znaczy, w którym nastąpiła niejako „dezontologizacja” Polski, trwał, zatem tylko 20 lat. To, co najgorsze – zniknięcie w „czarnej dziurze” niebytu i niepamięci – zostało oddalone.
I dlatego nigdy nie przestanie mnie zdumiewać to, że tylu moich rodaków potrafi z taką pogardą i nienawiścią mówić o tym, tak czy inaczej wskrzeszonym, Królestwie Polskim. Nawet z bezwiedną niekonsekwencją, bo przecież jeśli było ono wrogie i „nielegalne”, to naszych warg nie powinna „skalać” pieśń Boże, co Polskę, skomponowana na cześć króla polskiego Aleksandra I i w oryginalnej wersji ze słowami „ojczyznę, króla, zachowaj nam Panie”. Ci, którzy pogardzają tym Królestwem, a jego królów uważają za „nielegalnych”, z pewnością uważają się za patriotów i nie przeczę, że są nimi; niestety, ich patriotyzm nie zaleca się cnotami rozumu i roztropności. Za to zdają się mieć nieograniczone zapasy emocji czysto negatywnej, dawno temu już nazwanej „chorobą na Moskala”. Jacek Bartyzel
Bułgarzy liczą lepiej od Tuska: za zezwolenia otrzymaliśmy 440 razy mniej! Nie tylko Polska stawia na gaz łupkowy. Uzależniona w jeszcze większym stopniu niż nasz kraj od rosyjskich surowców i technologii energetycznych Bułgaria finalizuje rozmowy z amerykańską firmą, która ma rozpocząć poszukiwania błękitnego paliwa na północy kraju. Jednak nowe, centroprawicowe władze Bułgarii o wiele skuteczniej niż przedstawiciele rządu Donalda Tuska negocjują warunki rozdzielania koncesji. Za zezwolenie na poszukiwania tylko na jednym niezwykle obiecującym obszarze w rejonie miejscowości Nowy Pazar na północy Bułgarii amerykański koncern Chevron zaoferował 30 mln euro. Tymczasem władze Polski za ponad 100 koncesji na poszukiwania w naszym kraju otrzymały od firm energetycznych w sumie ok. 30 mln złotych. Skąd tak duża różnica? – Bułgarzy zachowują się racjonalnie. Dlatego nie zgadzam się z obecnymi władzami Polski, że należało najpierw wydać tanio wszystkie koncesje na poszukiwania, a dopiero potem podnosić opłaty za użytkowanie górnicze terenów przeznaczonych pod eksploatację gazu, jeśli badania potwierdzą występowanie tak dużych złóż tego surowca, jakich się spodziewamy – zaznacza prof. Mariusz-Orion Jędrysek, były naczelny geolog kraju. – Obawiam się jednak, że będziemy mieli poważne kłopoty z podnoszeniem wysokości opłat za użytkowanie górnicze. Tymczasem dziś to na nich właśnie państwo może zarobić najwięcej – dodaje. Ekspert szacuje, że straty Polski z powodu zbyt tanio sprzedanych koncesji na poszukiwania gazu mogą sięgać od kilku do nawet 100 mld złotych. Obecnie, jak podkreśla, należy się skupić na szybkim wprowadzeniu zmian w opłatach właśnie za użytkowanie górnicze, tak by się nie okazało, że gdy firmy gazowe przejdą do następnego etapu, czyli zaczną składać wnioski o koncesje na wydobywanie gazu łupkowego, co może nastąpić już w 2012 roku, na naszych wielokrotnie większych niż bułgarskie złożach zarobimy mniej niż władze w Sofii. Być może warto implementować niektóre bułgarskie rozwiązania, które przewidują np. organizowanie przetargów na zezwolenia na poszukiwania (odpowiednik naszych koncesji poszukiwawczych). Dzięki takiemu rozwiązaniu można uzyskać wyższe ceny za koncesje od rywalizujących ze sobą firm. W Polsce tymczasem koncesje przyznawane są każdej firmie, która spełni minimalne warunki i posiada kilkaset tysięcy złotych, które może zaoferować. Amerykański koncern Chevron, który prowadzi poszukiwania także w Polsce, w maju wygrał rywalizację o pozwolenie na poszukiwania gazu w rejonie Nowego Pazaru z brytyjskim BNK Petroleum, przebijając jego ofertę cenową. – Porozumienie może zostać podpisane w najbliższych dniach – poinformowało nas bułgarskie ministerstwo gospodarki, energetyki i turystyki. Wszystkie szczegóły rozmów nie są znane, bo rząd utajnił część negocjacji w sprawie porozumienia, które traktuje, jako kluczowe w zapewnieniu niezależności gazowej kraju. Nic w tym dziwnego, skoro eksperci oceniają, że w rejonie Nowego Pazaru niedaleko granicy z Rumunią znajdują się złoża, których zasobność szacowana jest nawet na 1 bln m sześciennych. Dla porównania – wszystkie zasoby gazu łupkowego w Polsce oceniane są przez amerykańskich ekspertów na 5,3 bln m sześciennych. W naszym kraju jednak zużywamy niemal 5 razy więcej gazu niż w liczącej 7,5 miliona mieszkańców Bułgarii. W ostatnich latach kraj ten zużywa 3-3,5 mld m sześc. błękitnego paliwa. Zasoby możliwe do wydobycia w rejonie, w którym gazu chce szukać Chevron, mogą wynieść ok. 300 mld m sześc. surowca. To oznacza, że gaz tylko z tego jednego złoża mógłby pokryć zapotrzebowanie kraju na blisko 100 lat. Z informacji, które przekazało nam bułgarskie ministerstwo gospodarki, wynika, że wkrótce mogą zostać podpisane kolejne kontrakty na wydobycie gazu łupkowego. Zapewne firmy poszukiwawcze będą występowały także o zgodę na poszukiwanie gazu konwencjonalnego, gdyż często składają one wnioski na poszukiwania obu rodzajów gazu, eksploatując finalnie ten, na który trafią.
Kres rosyjskiego monopolu? - Nasz rząd traktuje gaz łupkowy, jako jeden z ważniejszych sposobów na zapewnienie niezależności energetycznej – podkreśla Rusłan Stefanow z bułgarskiego Centrum na rzecz Studiów Demokracji. Aż 95 proc. zużywanego w Bułgarii gazu dostarcza Gazprom. Gdy 2 lata temu Rosjanie wstrzymali na pewien czas dostawy błękitnego paliwa, rzucając bułgarską gospodarkę na kolana, nawet ówczesne lewicowe władze zaczęły myśleć o uniezależnieniu od Rosjan. Ale na poważnie zaczął to robić dopiero centroprawicowy rząd Bojko Borisowa, sprawujący władzę od dwóch lat. Zadanie nie jest proste, ponieważ rosyjskie firmy niemal zmonopolizowały także dostawy ropy naftowej. Dostarczają one do Bułgarii aż 85 proc. tego surowca. Kontrolują również jedyną w tym kraju rafinerię Neftechim Burgas, terminal naftowy w Rosencu i posiadają 25-procentowy udział w detalicznej sprzedaży paliw w tym kraju poprzez sieć stacji należących do koncernu naftowego Łukoil. Obraz uzależnienia dopełnia fakt, że to Rosjanie serwisują jedyną działającą tam obecnie elektrownię jądrową, którą sami budowali w czasach komunistycznych, i dostarczają do niej paliwo.
Moskwa pacyfikuje łupki Rosjanie nie zawahali się wykorzystać tej dominującej pozycji na bułgarskim rynku do podejmowania prób blokowania poszukiwań gazu łupkowego. Rusłan Stefanow zwraca uwagę, że Gazprom ogłosił niedawno, że zamierza ubiegać się o zgodę na poszukiwania gazu łupkowego. Jednocześnie rosyjskie przedsiębiorstwa nieformalnie finansują firmy PR, by te prowadziły kampanię mającą na celu straszenie ludzi rzekomo tragicznymi dla nich konsekwencjami wydobycia gazu łupkowego. – Rosyjskie firmy prawdopodobnie zaangażowały się także w organizowanie protestów przeciwko poszukiwaniom tego gazu, myślę zwłaszcza o demonstracjach organizowanych przez Bułgarską Partię Socjalistyczną – wskazuje. Działania te odniosły skutek. – W Bułgarii jest duży opór społeczny przeciw poszukiwaniom i eksploatacji gazu łupkowego – zauważa Tomasz Dąborowski, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Przedstawiciele bułgarskiego resortu gospodarki podkreślają, że przeciwnicy gazu łupkowego często posługują się kłamstwami i spekulacjami, by wywoływać obawy ludzi. Dlatego władze w Sofii od samego początku rozmów z Chevronem kładą nacisk na konieczność prowadzenia prac poszukiwawczych zgodnie z normami ochrony środowiska. Chevron zobowiązał się do prowadzenia akcji informacyjnej zwłaszcza na terenach, na których zamierza prowadzić poszukiwania. Ma na to sporo czasu. Pierwsze wiercenia planuje rozpocząć dopiero w 2015 roku. Mariusz Bober
Przeciw znieważaniu Chrystusa we Francji – pod pozorem wolności myśli, satanizm Gdy już sobie przypomnimy prawdy z Historii naszego Zbawienia, jest łatwo zrozumieć, iż te rożne sztuki, przeciwko którym protestujemy od wielu miesięcy, nie zostały stworzone przypadkiem, że połączenie pogardy, ośmieszania i nienawiści wobec jedynej Osoby Chrystusa nie jest trywialną rzeczą. Te spektakle nie mają za jedyny cel wyśmiania katolików, wywołania ich złości i czekania na to, aż się zmęczą po wielkiej ilości obelg na nich rzucanych. Ich autorzy, dyrektorowie teatrów, aktorzy, ci, którzy je oglądają, pysznią się, ze są ludźmi o niezależnych umysłach, wolnych od starych złudzeń religii, zdolnymi mówić otwarcie o wszystkim. Oświadczają głośno i wyraźnie, że chcą mówić swobodnie na każdy temat, również o Chrystusie i religii, nie prosząc o pozwolenie kogokolwiek. Mówią, że są dumni ze swojego wolnego myślenia. Ale ja zadaję pytanie: czy to jest rzeczywistość? Wolność tworzenia i wyrazu, której jak mówią bronią jest rzeczywiście ostatecznym przekonaniem, które nimi kieruje? Nie wierzymy w to; jeśli kiedykolwiek wierzyliśmy, to już w to nie wierzymy. Ale być może oni, ci ludzie, uważają się za ludzi wolnych? My im mówimy, z naszej strony, iż tak, jak oni nas uważają za otumanionych dogmatami Katolicyzmu, my myślimy, że są pariasami i sługami, z mniejszą lub większą świadomością, nie wolności myślenia, ale satanizmu. Będą się przed tym powiedzeniem zapewne bronić i się tego zapierać. Ale jeśli się będą bronić i zapierać, wówczas znajdą się w konieczności, by wytłumaczyć się ze spektakli, które proponują, gdyż nietrudno nam będzie dowieść, że to istotnie religia, której nazwa brzmi “satanizm”, jest inspiracją tych sztuk. Wolna myśl, ta wolna myśl, którą się szczycą, zamiast czynić z nich wolnych ludzi, czyni z nich wasali piekła. Powinno się nazwać takie myślenie “myśleniem wasali”, albo “poddaną myślą”, nie wolną myślą. Pospieszymy się. Pokażemy znaki, przykłady i dowody na ten wymiar religijny zupełnie odwrócony, który jest prawdziwym źródłem inspiracji anty-sztuki współczesnej. Na waszych scenach celebrujecie kult diabła, kultywujecie na nich prawdziwy satanizm, satanizm, do którego otwarcie się przyznajecie. Tego wieczora chcemy zerwać maskę tego wolnego myślenia, którą się zakrywacie, i oskarżyć o obecność subwencjonowanego satanizmu, który znajduje się w waszych teatrach, a one, przy tej okazji, stały się satanistycznymi świątyniami. W istocie, za całkowicie przepełnioną hipokryzją fasadą słów Serrana, Castelluciego, którzy mówią, że są poszukującymi chrześcijanami, czy Garcii, rzekomego rozczarowanego chrześcijanina, kryje się zupełnie coś innego. Jedni i drudzy zarzekają się, że nie chcieli obrażać chrześcijan i lamentują nad brakiem poziomu intelektualnego i artystycznego katolików hiszpanskich czy francuskich, a zapewne niedługo belgijskich, ograniczonych, którzy pozostają podobno zamknięci na ich dzieła. (To ci sami katolicy, o których kardynał Vingt-Trois, ze znaną sobie zgodnością, powiedział, iż są « sympatycznymi idiotami ») – Prawda jest całkiem inna. Przypomnijmy sobie pewne fakty i pewne zdania. Ze względu na liczne obecne tu dzieci, nie zagłębię się nad wyborem, jakiego dokonał Serrano, uwięziwszy i zanurzywszy Chrystusa w naczyniu ze swoim moczem. Wystarczy przypomnieć ten fakt. Czy wierzycie, ze to, na co nie zgodziłby się dla siebie żaden człowiek, ani na co nie zgodziłby się wobec innego, zostało zarezerwowane tylko dla Chrystusa przez przypadek? Przejdę również szybko przez nieznośnie gwałtowne sceny sztuki Castelluciego, gdzie posłużono się dziesięcioletnimi dziećmi, rzucającymi sztucznymi granatami w oblicze Chrystusa, po czym to oblicze zostaje pokryte fekaliami. Czy myślicie, że taka zjadliwość wobec oblicza Chrystusa, zjadliwość, jakiej nie spotkano wobec żadnej innej twarzy, wyszła po prostu z serca człowieka? Dlaczego ta nienawiść? Skąd pochodzi ta złość? To są prawdziwe pytania! Czy wierzycie, że ta niechęć, która się wlewa w serca dzieci od najmłodszych lat, przeciwko samemu Jezusowi Chrystusowi, jest po prostu z tej ziemi? Castelluci wiele razy zupełnie otwarcie mówił o swoich źródłach inspiracji. Jego umysł został zatruty odwróconą lekturą Genesis, lekturą, której zresztą nie wymyślił. Ta lektura, inspirowana Gnoza i Kabala oraz różokrzyżowcami pokazuje po prostu, w scenie upadku naszych pierwszych rodziców, że Bóg Stworzyciel jest w rzeczywistości diabłem a diabeł jest Bogiem. Ten, który prześladuje naszych pierwszych rodziców i zakazuje im zjeść owocu z drzewa dobra i zła to miałby być ten zły i diabeł. Natomiast wąż, który uspokaja Adama i Ewe, że mogą przekroczyć zakaz i zjeść ten owoc, jest Bogiem. To on przychodzi uwolnić naszych pierwszych rodziców od tego zakazu (niezgodnego z godnością człowieka), który padł, broniąc im zjedzenia tego owocu. Oto myśli, które znajdują się w duchu Castelluciego. Ten autor, bez żadnej trudności oświadcza, a propos swojej sztuki o Genesis, że ten, który go inspiruje, to Lucyfer: « Aniołem sztuki jest Lucyfer. » Przynajmniej rzeczy są nazwane po imieniu! Jeśli chodzi o sztukę Garcii – tę, która jest grana dziś wieczorem w tym teatrze – jej lucyferyczna inspiracja jest wszechobecna w tym spektaklu. Centralnym tematem tej sztuki jest upadek: « Cieszcie się upadkiem i niech nikt wam w tym nie przeszkodzi. » Widać również kobietę, która rzuca się z samolotu w nicość. Na jej piersi jest taki napis: « upadły anioł ». Słychać aktora, który mówi: « Imitujcie mnie w upadku, czyńcie to, co ja ». Potem ukazuje się pisane wielkimi literami zdanie: « wiara w każdy grzech ». Temat upadku jest dokładnie tematem pobudzania do grzechu, jak to udowadnia, kilka chwil później, ekran, na którym świecą się słowa: « Wiara w samobójstwo ». Garcia również oświadcza: « Oto słowa upadłego anioła: szczęśliwi ci, którzy się rozbijają (…), którzy kończą pod kolami tramwaju. » Poza namawianiem do samobójstwa, apologią upadku i grzechu, słowa i zachowania, które się potem pojawiają, przeciwko Chrystusowi na krzyżu są tak straszne, ze nie mogę o nich mówić! Niedługo będziemy mogli dowieść, jak ta sztuka jest w rzeczywistości inspirowana lucyferycznymi rytuałami! Oto, jaka jest rzeczywistość. Posłuchajcie zresztą sloganów kontrmanifestantów. Po wykrzyczeniu « Wolność wyrazu », co skandują? Wołają: « Neron, wróć, są jeszcze chrześcijanie! » Oto więc ich słynna wolność myślenia? Co jeszcze mówią? « Trzy gwoździe, dwie deski, oto rozwiązanie! » Co za przykład tolerancji, neutralności i braku przemocy! A cytujemy jedynie najdelikatniejsze slogany, które wychodzą z ich ust! Zrozumcie: ta wolność wyrazu jest tylko złudzeniem. Jest fałszywą zasadą i jej głosiciele kryją się przed tym sofizmem, aby przemycić dosłownie piekielne przesłanie. Ks. Régis de Cacqueray Przełożony Dystryktu Francji, FSSPX
17 najdziwniejszych informacji z życia Dona Brytyjski serwis mirror.co.uk przedstawił 17 najdziwniejszych informacji z życia, Kim Dzong Ila. M.in. oficjalna biografia przedstawia narodziny Kima, jako zapowiedziane przez jaskółkę. Narodziny spowodowały powstanie podwójnej tęczy, a także nowej gwiazdy w kosmosie. Sam, Kim przekonywał swoich poddanych do mitu, że jego nastrój wpływał na pogodę. To doprawdy nic nadzwyczajnego w porównaniu z cudami, których dokonał nasz wódz. Na zasadzie „mirror”, czyli lustra – przedstawiam 17 najdziwniejszych informacji z życia naszego wodza Tuska, który w przeciwieństwie do Kima - został dotknięty przez Boga wielkim geniuszem, co osobiście potwierdził minister Sławomir Nowak, będący medium Donalda:
1. Według zapewnień Sławomira Nowaka i posła Halickiego, którzy posiadają zdolność do komunikowania się z nadprzyrodzonymi siłami - dzień narodzin Dona został wykrakany przez gdańskie mewy, co spowodowało powstanie nad Trójmiastem olbrzymiej ulewy wraz z gradobiciem. Naukowcy z obserwatorium kosmicznego w Bajkonurze stwierdzili także powstanie nowej gwiazdy – znanej dzisiaj, jako Słońce Peru.
2. Powszechnie znane są umiejętności piłkarskie Dona, który uważany jest za najlepszego piłkarza na świecie. Zgodnie z oficjalnymi materiałami rządu, w dniu swoich 52 urodzin, podczas meczu reprezentacji Kancelarii Premiera z Klubem Parlamentarnym Platformy Obywatelskiej, Don ustanowił rekord świata, strzelając 180 goli w 90 minut! Jakby tego było mało – Don strzelił po 90 goli dla każdej drużyny!
3. W 2010 roku, po pojawieniu się Dona na wałach powodziowych w okolicach Sandomierza, gdzie dostał w zęby od zwolennika Radia Maryja – powódź zalała miasto Toruń…
4. W swoim expose z listopada 2007r. Don obiecał Polakom cud gospodarczy. Zaledwie po 2,5 roku, rząd Dona zakupił od Rosji gaz po 400 dolarów za 1000 m3, gdy inne kraje muszą za gaz płacić 150 dolarów za tę samą ilość!
5. Redaktorzynie Olejnik ukazał się w „Kropce nad i” anioł w przebraniu posła Halickiego, który obwieścił jej radosną nowinę, że Donald Tusk „jest Mojżeszem, który przeprowadza nasz lud przez Morze Czerwone ku "zielonej wyspie". Od tej chwili w TVN odbywają się codzienne nabożeństwa ku czci Dona, który jest już nie tylko Geniuszem Kaszub, dotkniętym przez Boga wielkim geniuszem, ale i Słońcem Peru oraz drugim Mojżeszem, który przez następne 40 lat będzie polski lud wodzić po pustyni.
6. Według strony internetowej, na której znajduje się oficjalna biografia przywódcy Korei Północnej - Kim Dzong Il jadł, ale nie wypróżniał się – w przeciwieństwie do naszego przywódcy, który wypróżnia się, ale nie je. Don pije tylko wino peruwiańskie.
7. Kim Dzong Il napisał sześć oper w ciągu dwóch lat, co jest niczym w porównaniu do naszego wodza, którego dziełem jest sześć opeerów w okresie zaledwie jednej godziny!
8. Kim Dzong Il w latach pięćdziesiątych zbudował miasto o nazwie Kijong-Dong. Miasto - wybudowane w celach propagandowych, które do dziś nie ma mieszkańców. Nasz wódz Don, w dniu 1 czerwca 2011r. uroczyście otworzył w Gniewkowie astrobazę. Astrobazę zamknięto w dniu 2 czerwca 2011r. i do dziś nie wpuszcza się tam nikogo.
9. Kim Dzong Il potrafił przesiedzieć pół dnia, oglądając w telewizorze amerykańskie filmy. Tusk – przeciwnie: Potrafi cały dzień przesiedzieć przed telewizorem, oglądając „Eurosport”.
10. Donowi udało się wyhodować w swojej partii trzy największe świnie na świecie, które nie tylko mówią, ale do dziś zasiadają w polskim parlamencie!
11. Kim Dzong Il twierdził, że wynalazł hamburgera. Nasz wódz wynalazł „politykę miłości”, „Zieloną Wyspę”, chemiczną kastrację pedofilów, bandyterkę, ziomala oraz ciepłą wodę w kranach.
12. Don –dotknięty przez Boga geniuszem, znalazł odpowiedź na nurtujące wszystkie biedne narody pytanie: „Jak żyć?” Według Dona, żyć należy po prostu krócej.
13. Kim Dzong Il nie był w stanie tyle obiecać społeczeństwu Korei Płn. w trakcie swojego panowania przez 17 lat – ile zaledwie w 4 lata obiecał Donald Tusk Polakom. Tych obietnic Tuska było aż 195 i oczywiście, Kim Dzong Il już nie zdąży przebić naszego wodza!
14. Kim Dzong Il był przez 17 lat swojego panowania aż 10-krotnie mniej poklepywany po plecach, niż Tusk w zaledwie 4 lata jego rządów!
15. Kim Dzong Il obawiał się latać samolotem, dlatego poruszał się po Korei Płn. pancernym pociągiem, w którym nota bene zmarł. Przeciwnie Don. Tusk obawia się poruszać pociągiem, gdyż podróż na trasie Gdańsk-Warszawa może zająć więcej czasu, niż podróż na podobnej trasie w Korei Północnej.
16. Dzieci z Korei Północnej używają w szkole liczydła. W przeciwieństwie do polskich dzieci, którym już w 2007 roku nasz wódz Donald Tusk obiecał laptopy!
17. Powszechna nędza w Korei Północnej jest na szczęście nieznana w Polsce. Tym bardziej, że nasz wódz stwierdził, że w 2012 roku „w Polsce da się jeszcze żyć”… Kapitan Nemo - blog
Ameryka potrzebuje wasali a nie konkurencji euro Według Putina Ameryka potrzebuje wasali a nie konkurencji euro, która mogłaby doprowadzić do straty pozycji dolara, jako światowej waluty rezerwowej i tym samym uczynić z USA takiego samego bankruta, jakim obecnie jest Grecja (proporcjonalnie mniej zadłużona niż Stany Zjednoczone). Putin stanowczo odrzucił wszelkie żądania skasowania ostatnich wyborów przez tłumy demonstrujące od kilku dni. Na protesty odpowiedział pojednawczą pięciogodzinną audycją telewizyjną w czasie, której odpowiadał on na pytania publiczności i tym samym wykazał się dobrą pamięcią i orientacją. Między innymi Putin oskarżył USA o udział w morderstwie Moammara Qadhafi. Borys Makarenko, komentator w Moskwie, uważa, że ustępstwa Putina były nie do pomyślenia bez ostatnich protestów na ulicach miast Rosji. Bez wątpienia w dniu 4 Mmrca 2012 Putin wygra wybory na prezydenta i prawo kandydowania w następnej kadencji do 2024 roku. Wygląda na to, że pod władzą Putina polityka zagraniczna Rosji będzie stwarzać problemy osi USA-Izrael na Bliskim Wschodzie i przeszkadzać w planach zmiany reżymu w Teheranie, nawet za pomocą interwencji zbrojnej, włącznie z atakami broni nuklearnych. Pierwsza dekada strefy monetarnej euro powiązała państwa członkowskie w dynamiczny system finansowy wolny od troski o zmiany w wartości rynkowej walut indywidualnych państw członkowskich takich jak drachma, lira, peseta, i escudo. System ten pozostawił poszczególne rządy państw członkowskich niekontrolowane wartością rynkową ich waluty wobec możliwości nadmiernego zadłużenia i upadłości. Pierwszym przykładem jest Grecja i jej problemy budżetowe, wobec których banki, fundusze emerytalne i kompanie asekuracyjne w północnej Europie zaczęły stosować ostrożność i odmawiać bankom greckim kredytu. Pamiętam polską karykaturę z XVI wieku pod tytułem „Lament z Powodu Śmierci Kredytu”. Już wtedy rozumiano tego rodzaju trudności powodujące niepokój inwestorów i unikanie państw, których gospodarka jest nawiedzona brakiem kredytu. Obecnie wielu inwestorów unika państwa położone w południowej części strefy euro. Inwestorzy ci mają więcej zaufania do gospodarki i finansów państw członkowskich w północnej części kontynentu. Naturalnie spadek wartości euro pociąga za sobą spadek cen eksportowych towarów Europy zachodniej i południowej. Nic dziwnego, że w październiku ten stan rzeczy wpływał na eksport z USA do Europy. Najważniejszy jest obecny stan kredytu wewnątrz strefy euro gdzie inwestorzy w części północnej unikają transakcji bonami państwowymi na południu tejże strefy. Cytowany jest Carsten Brzeski, ekonomista ING Banku w Amsterdamie, który uważa, że obecna strata zaufania potrwa dłużej niż będą trwały przyczyny obecnych trudności kredytowych. Na marginesie ciekawe czy nazwisko Brzeski w Amsterdamie pochodzi z fali małżeństw żołnierzy polskich z Holenderkami z końcem IIWŚ. Przy obecnych nastrojach zapowiada się długi okres trudności uzyskania taniego kredytu przez słabsze państwa w południowej części strefy monetarnej euro. Tak na przykład Fundusz Emerytalny Firmy Transport Przemysłowy („Transport Industry of the Netherlands”) pozbył się greckich, hiszpańskich i włoskich bonów. Patrick Groenendijk, główny urzędnik inwestycyjny, odpowiedział na pytanie, „kiedy będzie inwestował znowu na rynku włoskich papierów wartościowych”:, „Jeżeli mam być szczery to gotów jest to uczynić dopiero w chwili, kiedy Włochy wyjdą ze strefy euro i wrócą do swojej własnej monety liry.” Ocena ta potwierdza opinię, że zapowiada się długi okres trudności uzyskania taniego kredytu przez słabsze państwa w południowej części strefy monetarnej euro. Ten stan rzeczy potwierdza opinię szerzącą się w Polsce wyrażoną słowami Jarosława Kaczyńskiego, że obecnie przystąpienie Polski do strefy monetarnej euro byłoby dla Polski ”samobójstwem gospodarczym”. Iwo Cyprian Pogonowski
Polityka prorodzinna, czyli opłacalny interes Rozmowa z Cezarem Mechem, ekonomistą, prezesem Agencji Ratingu Społecznego, kiedyś wiceministrem finansów, a także doradcą prezesa NBP, o expose premiera rozmawia Adam Sofuł.
„Co Pan, ekonomista, czuł, słuchając expose premiera? Rozczarowanie, ulgę, irytację? W pewnym momencie - nawet zadowolenie. Premier dostrzegł wreszcie kluczowy element, o którym wielokrotnie pisałem, czyli konsekwencje starzenia się społeczeństwa, narastania zobowiązań emerytalnych i – choć w wystąpieniu nie było o tym mowy – zdrowotnych. Ale pozostał spory niedosyt, jeśli chodzi o zaproponowaną receptę i rekomendacje systemowe.
Czy przedstawione przez szefa rządu propozycje to właściwa odpowiedź na kryzys? Niezupełnie. Gdy słuchałem, że kryzys związany z rozpadem strefy euro stuka do naszych drzwi (trudno się nie zgodzić), przypomniałem sobie, jak nie tak dawno, gdy przychodziłem do pracy w Narodowym Banku Polskim za czasów prezesa Sławomira Skrzypka, na I stronie „Gazety Wyborczej” znalazło się takie stwierdzenie: „Czy z Cezarym Mechem wejdziemy do strefy euro?”. Odczuwam zadowolenie, że jakoś się przyczyniłem do tego, że Polska nie ma takich problemów jak inne kraje... Oczekiwałbym po premierze propozycji, co zrobić, by to europejskie zamieszanie nas w jak najmniejszym stopniu dotknęło - np. deklaracji, że następne emisje rządowych obligacji będą tylko w walucie krajowej, więc perturbacje walutowe nie sprowokują znacznego wzrostu zadłużenia. Ponadto: po kryzysie finansowym banki są w znacznym stopniu niedokapitalizowane. Naturalne są rekomendacje, by je dokapitalizować, ale to wymaga środków. Jeśli ich brakuje, to banki będą o wiele ostrożniejsze w ofercie kredytowej. W sytuacji Polski, w znacznym stopniu opartej na instytucjach finansowych z siedzibą za granicą, takie decyzje centrali tych instytucji mogą doprowadzić do redukcji aktywności kredytowej na naszym rynku, a nawet jej zaniechania. A nie usłyszałem, że rząd dokapitalizuje instytucje pozostające pośrednio i bezpośrednio w rękach państwa, co pozwoli rozszerzyć aktywność kredytową. Jak i zapowiedzi, że nie przeznaczy środków publicznych na nacjonalizowanie zagranicznych instytucji finansowych, co musi skutkować ograniczeniem akcji kredytowej w kraju, jak i ryzykiem powtórzenia scenariusza islandzkiego, w którym nastąpiło upublicznienie nie tylko kapitałów, ale i zobowiązań banków prywatnych. W sumie: w expose było kilka pozytywnych pomysłów, lecz nie były one odpowiedzią na te najpoważniejsze problemy.
Co z finansami publicznymi? Czy rządowe zmiany zmierzają w dobrym kierunku? Finanse publiczne... Rok temu na kongresie w Katowicach powiedziałem, że przestaję być eurosceptykiem, bo to wszystko już się realizuje, i zaczynam być demografosceptykiem. Premier dotknął tego problemu: setki tysięcy ludzi przestanie pracować, a zacznie pobierać emeryturę. Zmiana proporcji, relacji pracownicy - świadczeniobiorcy spowoduje w przyszłości gigantyczne problemy, także dla finansów publicznych. I nie chodzi tylko o wypłacanie olbrzymich zobowiązań emerytalnych. Przechodzący na emeryturę powojenny wyż demograficzny będzie też chorował. Zapotrzebowanie na świadczenia medyczne, na ich leczenie, wzrośnie aż czterokrotnie – i to też oznacza potężny wzrost zobowiązań państwa. Wydłużenie wieku emerytalnego nie jest właściwą odpowiedzią na te problemy. Czy globalne firmy, które znajdują siłę roboczą w Chinach i Indiach, nagle wyłożą pieniądze na budowę stanowisk pracy dla tych 60-latków? Oczekiwałbym raczej polityki prorodzinnej; tego, że premier powie: czeka nas olbrzymi wysiłek jako konsekwencja dwudziestoletnich zaniedbań, ale zmniejszymy opodatkowanie dzieci, przeznaczymy co najmniej 500 zł ulgi podatkowej wypłacanej na dziecko miesięcznie (i to bez znacznie czy rodzice płacą PIT, czy nie), ułatwimy też zdobycie mieszkania dla rodzin wielodzietnych. I że musimy te działania wprowadzić w ciągu nadchodzących trzech lat, gdyż po tym okresie wyż solidarnościowy się zestarzeje i nie będzie mógł mieć dzieci. A będzie to oznaczało zawitanie do Polski kryzysu na stałe.
Wszyscy podwyższają wiek emerytalny. Jest inne wyjście? System kapitałowy. Każdy zbiera składki na swoim koncie, a przechodząc na emeryturę decyduje, w jakiej wysokości będą świadczenia. Jeśli pracuje dłużej, dostaje wyższe sumy, ale – podkreślam - wybór należy do niego. Wymuszanie późniejszej emerytury mija się z celem. Motywacja, by dłużej pracować, już jest wystarczająca; to oczywiste – jeśli się dłużej pracuje i gromadzi więcej pieniędzy na koncie, a oczekiwana długość życia od momentu przejścia na emeryturę zmniejsza się, a więc powiększamy licznik (zgromadzona suma), a zmniejszamy mianownik (okres wypłacanych świadczeń)... Przymus może też rodzić obawy, że to, co zapisujemy na kontach w ZUS, to jakiś byt wirtualny - i może najlepiej uciec z systemu? A to, co sami zaoszczędzimy, będziemy mieli w garści. W mniej klarownej sytuacji zamiast stabilizacji będziemy mieli destabilizację systemu. Zresztą pomieszanie z poplątaniem jest również w kwestii składki rentowej.
Skoro fundusz rentowy ma deficyt, to chyba należało ją podnieść? Oczywiście. Ale skoro ten fundusz ma ok. 20 mld zł deficytu, oczekiwałbym wyliczeń, że należy składkę powiększyć ni mniej, ni więcej tylko właśnie o te 2 punkty procentowe. Pamiętając o tym że, składka rentowa jedynie uzupełnia wartość środków zgromadzonych na koncie emerytalnym. Dlatego nie do końca jestem przekonany, że zaproponowany wzrost nie jest ukrytym podatkiem powiększającym koszty pracy. Tego właśnie nie usłyszałem.
Czyli expose jednak na minus? Na plus i minus... Plus za dotknięcie fundamentalnych tematów, duży minus - za konkretne rozwiązania. I taka sama ocena dla opozycji. Plus, bo przypominała o innych ważnych problemach (expose było skoncentrowane na jednej kwestii); duży minus, bo nie zajęła się kluczową sprawą w kwestii stabilności finansów publicznych w długim okresie: polityką prorodzinną. No i tylko minus dla PSL, że walczy o KRUS i rolników w wieku emerytalnym, a nie robi nic dla tych, którzy mają dzieci.
Mówiliśmy, że głównym zagrożeniem jest strefa euro. Przetrwa najbliższy rok? Zależy, czy strefa euro zechce utrzymania tej waluty. Jeśli tak, niewątpliwie są po temu możliwości. Na razie Niemcy się wypowiedzieli, że nie zamierzają już występować z nowymi pakietami pomocowymi - np. dla Hiszpanii. Dziś mamy kryzys: jeśli EBC musi interweniować dla ustabilizowania rentowności obligacji Francji, czyli kraju, który nominalnie ma w ratingach potrójne A... Widać z tego, że beneficjentem utrzymania strefy stałaby się byłaby Francja: banki francuskie mają we Włoszech ekspozycje na poziomie 420 mld dol. i wyjście Italii ze strefy euro skończyłoby się olbrzymimi stratami tych instytucji! Obecne kłopoty wzięły się z tego, że państwa zareagowały na kryzys finansowy prawidłowo poprzez dążenie do utrzymaniem popytu globalnego, ale nadmiernie się zadłużyły, a inwestorzy mają wątpliwości, czy uda im się zadłużenie spłacić. A brak optymalności strefy walutowej objawił się tak jak to teoria przewiduje – akceleracją problemów.
Ale i u nas dług publiczny wzrósł, mimo że nie było pakietów pomocowych? W kwestii automatycznych stabilizatorów koniunktury premier lekcję odrobił. Można się było obawiać, iż - w obliczu rosnącego deficytu - liberalny rząd przykręci śrubę, lecz szef rządu nie był ortodoksyjny: pozwolił, by planowane wcześniej wydatki trafiły do ludzi, co musiało się wiązać ze wzrostem zadłużenia. Przyspieszono też pozyskiwanie środków unijnych – choć może nie były to najbardziej racjonalne wydatki, bo kiedy pomyślę o tych wszystkich stadionach… Tyle że już Keynes rzekł, że dla podtrzymania koniunktury można nawet kopać rowy, a następnie je zasypywać. Dlatego liczę, że premier okaże odpowiednio wcześnie swoją elastyczność i w obawie, że w przyszłości Polce zacznie brakować podatników, przekona się do konieczności jak najwcześniejszego odejścia od polityki antyrodzinnej.
To znaczy: podniesie zasiłki? Nie tylko. Najpierw wprowadzi postulowane wcześniej ulgi podatkowe. Polityka prorodzinna to konieczna inwestycja. Powinniśmy publicznie działać jak dobrze zarządzane przedsiębiorstwo: jeśli inwestycja daje szanse na zysk (bardziej precyzyjnie pozytywne NPV) - wykładamy na nią pieniądze. Do tego potrzeba jest jednak budżetu zadaniowego - z modułem wyliczającym, o ile dane zadanie poszerzy w przyszłości bazę podatkową. Gdyby tego typu działania wprowadzono, pozyskanie pieniędzy z rynków kapitałowych nie stałoby się problemem. Mityczne rynki to w istocie racjonalni inwestorzy. Po prostu chcą zarobić na inwestycjach i chętnie pożyczaliby pieniądze takiemu krajowi, w którym w przyszłości ktoś będzie im je w stanie zwrócić.” Cezary Mech
Demokracja karłów Rosja nie miała, nie ma i nie będzie miała demokracji, jaką zna europejska cywilizacja „Trzeba znów zaczynać od zera. Trzeba ponownie zacząć budowę demokracji” – ogłosił Michaił Gorbaczow, podczas niedawnej wizyty w Berlinie, pytany o nadchodzące wybory parlamentarne w Rosji (odbędą się 4 grudnia). Ostatni przywódca ZSRR (w tym roku skończył 80 lat) wie co mówi. Przez ostatnią dekadę słabą, skorumpowaną, rosyjską demokrację Władimir Putin zmienił w autorytarny reżim, oparty na ludziach związanych ze służbami specjalnymi. Wolność słowa istnieje dziś w Rosji praktycznie tylko w internecie. W rankingu organizacji Reporterzy bez Granic, Rosja, pod względem wolności słowa klasyfikowana jest na 153 miejscu na 175 państw. Przeciwnicy polityczni władzy muszą liczyć się nie tylko z więzieniem, ale również z utratą życia. Jednak dla większości Rosjan „mała stabilizacja”, którą wprowadził Putin jest znacznie cenniejsza niż demokracja.
Wielka smuta Trudno się Rosjanom dziwić. Po rozwiązaniu ZSRR w 1991 r. Rosja została demokratycznym państwem. Ale było to państwo słabe, skorumpowane i biedne. Majątek narodowy został rozkradziony (dosłownie, zakłady warte setki miliardów dolarów sprzedawano wybranym za miliony) właśnie przez demokratycznie wybranych przedstawicieli ludu. Rosjanie byli biedni, ale widzieli na ulicach miast pieniądze, którymi szastali oligarchowie (miliarderzy) i tzw. „nowi Ruscy” (milionerzy). Urzędnicy państwowi bez żadnego skrępowania brali łapówki, a milicjanci (dopiero niedawno zmieniono nazwę tej formacji na policję) i oficerowie służb specjalnych pobierali opłaty „za ochronę” (tzw. krysza w języku rosyjskim) praktycznie od każdego kto pracował na własny rachunek. Na ten tragiczny obraz nałożyła się pierwsza przegrana przez Rosję wojna w Czeczenii (1994-96) i śmierć i kalectwo dziesiątek tysięcy młodych ludzi. Nic więc dziwnego, że gdy w 1999 r. władzę po schorowanym i zdegenerowanym alkoholiku Borysie Jelcynie przejął energiczny i młody (miał 47 lat) Putin, to większość Rosjan odetchnęła z ulgą. Kolejna wojna w Czeczenii przywróciła dobre samopoczucie w imperium, krnąbrni górale zostali wzięci pod but. Dekada rządów byłych kagiebistów okazała się pomyślna. Rosja nie tylko odzyskała międzynarodowe znaczenie (znów zaczęto się jej bać), ale także zaczęła się bogacić. Oczywiście znaczna część wzrostu gospodarczego była efektem popytu na rosyjskie surowce naturalne (głównie ropę), ale fakty są takie, że przez ostatnią dekadę dochody przeciętnych Rosjan wzrosły 2,5 razy, a emerytów ponad trzykrotnie. Jeżeli więc ktoś dziś współczuje Rosjanom, że nie mają demokracji, raczej nie może liczyć na ich zrozumienie.
Nic nowego Rosja nie miała, nie ma i nie będzie miała demokracji, jaką zna europejska cywilizacja. Wspomniany epizod z lat 90. skutecznie zraził Rosjan do żądania zmian demokratycznych. Dziś nikt nie wytłumaczy im, że okres Jelcyna to były rządy oligarchii schowane za fasadą demokracji. Putin i Miedwiediew także używają sloganu demokracji, ale opozycję zwalczają brutalnie przy pomocy służb specjalnych i biurokracji. Dopóty ich polityka gospodarcza będzie przynosić względny dobrobyt, dopóty tego typu rządy Rosjanie będą popierali. Ewentualne zmiany w przyszłości Rosji także raczej nie będą zmierzać do demokracji. Głównie z powodu rosyjskiej tradycji politycznej, która jest antydemokratyczna i swoimi korzeniami sięga wzorców azjatyckich. To właśnie, dlatego w czasach carów zbudowano w Rosji despotyczny system, w którym wszelkie próby jego demokratyzowania były krwawo tłumione. Carski despotyzm utrwalił porządek, w którym wszelki opór przeciwko władzy jest jednoznaczny ze zdradą. Gdy władze przejęli bolszewicy, ta polityczna tradycja została rozwinięta i udoskonalona. Nie bez powodu mówiono o „białym” i „czerwonym” caracie. Sowiecka władza nie tylko łamała wszelkie przejawy oporu, ale także koniecznością jego tłamszenia tłumaczyła wszelkie trudności w sowieckim państwie. W ten sposób w sowieckiej Rosji definitywnie zabito możliwość wykształcenia się obywatelskiego myślenia społeczeństwa. Nie było żadnego miejsca na wolność jednostki i jej prawa. Rosja zwyczajnie nie ma elit, które są w stanie stworzyć alternatywną (demokratyczną) wizję państwa i próbować wcielić ją w życie. Dzisiejszą opozycję stać tylko na szyderstwa i dowcipy o obecnych włodarzach Kremla. Np. jak ten o demokracji karłów (nawiązujący do niskiego wzrostu Putina – około 167 cm i jego następcy – 162 cm).
Szopka wyborcza Dlatego ogłoszony pod koniec września powrót Putina (formalnie tylko kandydowanie, ale wszyscy już wiemy jakie będą wyniki wyborów) na stanowisko prezydenta na miejsce Dmitrija Miedwiediewa większość Rosjan przyjęło z ulgą. Dla nich najważniejsze jest, aby ich ojczyzna była dobrze kierowana, nowoczesna i coraz bardziej zasobna. A to, w jaki sposób władza rządzi jest dla nich kompletnie bez znaczenia. Prawdziwe demokratyczne wybory, swoboda działania partii politycznych, stowarzyszeń, wolność słowa, wolność mediów są wartościami, które nie zaprzątają rosyjskiego myślenia o państwie. Jeśli jest już w Rosji ktoś, kto o tym myśli, to tak naprawdę w odczuciu większości Rosjan wcale nie kocha swojej ojczyzny. I jeśli jeszcze zaczyna się tego publicznie domagać, to narusza rosyjski porządek. A wtedy oczywiste jest, że zajmą się nim odpowiednie władze i umieszczą go w miejscu, gdzie nie będzie się mógł już tego domagać. To wcale nie groteska. Taki sposób myślenia w Rosji był od dawna, taki jest i dzisiaj. Myśli tak również zdecydowana większość młodego pokolenia, które zna zachodnie demokracje nie tylko z internetu, ale również z pobytów w tych państwach. Chociaż wybory prezydenckie w Rosji odbędą się dopiero w marcu 2012 roku, to faktycznie już miały one miejsce. Nadzieje rosyjskich demokratów, że Miedwiediew zdradzi Putina i będzie z nim rywalizował o fotel prezydenta spaliły na panewce. Putin będzie miał możliwość pozostawania na Kremlu przez dwie sześcioletnie kadencje (do roku 2024). Czas ten wykorzysta do zbudowania mocniejszych pozorów demokracji. Takich, które pozwolą zachodnim przywódcom ściskać się publicznie z „demokratą” Putinem, a także – co ważniejsze – pozwolą z reżimem utożsamiać się nowym pokoleniom Rosjan. Już dziś Putin w mediach nie jest prezentowany w mediach jako twardy kagiebista (jak 10 lat temu), ale jako symbol seksu, za którym uganiają się młode kobiety, czy przyjaciel o jakim marzy każdy wchodzący dorosłe życie nastolatek. Musimy się przyzwyczaić, że na wschód od nas zawsze będzie carat, zmieniać się będzie tylko jego kolor. Leszek Pietrzak
Platforma korzysta z socjotechniki Korei Północnej? Ta postpeerelowska wolność wydaje się coraz większemu odłamowi społeczeństwa jej zaprzeczeniem, swoistym totalizmem?Miękkim, bo miękkim (nie rozstrzeliwują, nie torturują, nie zsyłają), lecz jednak ludzie mają prawo czuć pewien niepokój, gdy Umarł bandyta, szef mafii. Nie jakiejś tam grupy przestępczej kontrolującej handel narkotykami i prostytucję na jakimś terenie, kryjącej się i opłacającej się policji. Umarł szef mafii posiadającej całe państwo i dwadzieścia milionów niewolników. Kim Dzong Il, bo o tego kryminalistę posiadającego Koreę Północną chodzi patrzył jak z głodu umiera prawie dwa miliony ludzi? Wykorzystał to, aby jeszcze bardziej wzmocnić swoją władzę nad swymi niewolnikami. Czy nędze społeczeństwa, ubóstwo można wykorzystać do zniewolenia ludzi, podporządkowania ich sobie? Czy istnieją analogie między socjotechnika Platformy i oligarchii za nią stojących do tej socjotechniki bandyty Kima? Zachodnich analityków zastanawiało, dlaczego pomimo stworzenia z Korei Północnej, z całego kraju lewicowego obozu koncentracyjnego nikt się nie zbuntował. Zachodni analitycy zastanawiają się, dlaczego pomimo zwiększenia wyzysku podatkowego nikt się w Polsce nie buntuje. The Economist tak to analizuje „Wschodnio Europejscy politycy, prawdopodobnie powodu ich historii przywykli do, przywykli do bycia posłusznym twardym instrukcjom z zewnątrz, i budzącego uznanie wprowadzania ich brutalnie. Wyborcy nie wyrażają zbytnio sprzeciwów. O ile Zachodni Europejczycy rozpoczynają zamieszki, kiedy są dociśnięci, o tyle ich wschodni odpowiednicy biernie emigrują „....(więcej)
Lewicowa dyktatura koreańskiego bandyty to ordynarny prymitywny, barbarzyński totalitaryzm. Reżym Tuska coraz częściej zaczyna nazywać się miękkim totalitaryzmem
„Pytanie do Kaczyńskiego Rz: Czy podziela pan obawy niektórych publicystów, że nadciąga w Polsce miękki totalitaryzm? Kaczyński …Brak pluralizmu w mediach, (choć pozostają jego elementy) ogranicza albo wyłącza bezwzględnie potrzebny w demokracji mechanizm kontroli i bardzo ogranicza możliwość dotarcia przekazu krytycznego, jaki formułuje opozycja”..(Więcej)
Oddajmy głos Łysiakowi, „Czemu tedy ta postpeerelowska wolność wydaje się coraz większemu odłamowi społeczeństwa jej zaprzeczeniem, swoistym totalizmem?Miękkim, bo miękkim (nie rozstrzeliwują, nie torturują, nie zsyłają), lecz jednak ludzie mają prawo czuć pewien niepokój, gdyżkażdy zbrodniczy totalitaryzm zaczynał się od wersji „soft”, stosując łagodneśrodki nadperswazji i quasi–przymusu „....”„Już podczas pierwszej pielgrzymki do wolnej PolskiJan Paweł II wyrażał obawę, że zwycięstwo nad totalitaryzmem może okazać się porażką(…) Podczas wystąpienia w polskim parlamenciew1999rokuwyrażał niepokój o to , że polska demokracja może zamienić́ się w zakamuflowany totalitaryzm. W tych słowachobecna była świadomoścí nadciągającej przegranej” „...( więcej)
„Wojciechowski tak argumentuje, ilustruje zjawisko pełzającego totalitaryzm III RP ... „Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc ku kontroli typu totalnego „...(więcej)
Niesiołowski twierdził, że w Polsce nie ma totalitaryzmu, bo się ludzi nie morduje. Warto jednaj zwrócić uwagę na pewne podobieństwa metod, jakimi w Korei Północnej bandyci, a w Polsce oligarchia rozciąga kontrole nad społeczeństwem. Przede wszystkim całkowita zależność bytu ludzi od państwa. W Korei, jeśli państwo nie przydzieli paszy dla swych niewolników to zdychają z głodu. W Polsce praca, co jest ewenementem w cywilizowanym świecie na pełny etat nie gwarantuje opłacenia rachunków i przeżycia. I Korei Północnej i w Polsce warstwy ludności uprzywilejowanej, jak chociażby urzędnicy lojalnie służą swym panom, bojąc się, że zostaną zepchnięci na pozycje społecznych pariasów, którzy pomimo ciężkiej pracy nie otrzymują wystarczającego wynagrodzenia.
Kaczyński tak o tym pisze „Jarosław Kaczyński „ Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nietraktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin). „....(więcej)
Jest jeszcze jeden czynnik. Przewrót ideologiczny i terror propagandowy. Bandyci w Korei Północnej zniszczyła, a oligarchia i wojująca lewica lewacka w Polsce niszczy system wartości, wolność słowa, prawa człowieka, wolności obywatelskie, prawo dziecka do posiadania właściwej, wartościowej rodziny, prawo do państwa neutralnego religijnie, czyli takiego, w którym każdy ma prawo do manifestowania swoich przekonań filozoficznych, etycznych, religijnych w przestrzeni publicznej. I w Korei i Polsce oligarchia zawłaszcza sobie prawo do dzieci Według obliczeń Centrum Adama Smitha Polacy są okradani przez III RP. Są sprowadzeni do roli ekonomicznych niewolników. Bo jak inaczej określić sytuacje, w której 83 procent pracy Polaka przejmuje III RP. Polak podobnie jak Koreańczyk bez państwa nie jest w stanie się leczyć, utrzymać na emeryturze edukować swoje dzieci. I w Polsce i Korei Północnej bez zaszeregowania do uprzywilejowanych grup społecznych nie można mieć odpowiedniej pracy. Jako ilustrację zacytuję Rybińskiego „ Rybiński Tak, były naciski na moją żonę? Stwierdzenia, że jeżeli będę tak mocno krytykował rząd Donalda Tuska, ona straci pracę. Pracowała wtedy w instytucji pośrednio zależnej od rządu.
Karnowscy Był też tekst w „Polityce”, który sprawiał wrażenie próby wykazania, żejest pan „dziwny”, bo krytykuje rząd. Była też tam sugestia, że może właściciele uczelni, w której jest pan rektorem, powinni się zainteresować, czy w ten sposób pan nie szkodzi? „...(więcej)
Ziemkiewicz tak pisze „Donald Tusk, w miarę jak budował monopol swego ugrupowania, zaczął świadomie sięgać po socjotechniki analogiczne do używanych przez poprzednią monopartię”...”Mamy tu do czynienia z zupełnie świadomie wprowadzaną nową "piarowską" strategią władzy – strategią izolowania opozycji od społeczeństwa za pomocą strachu. Pierwsze próby dokonane na "handlarzach dopalaczami" i "kibolach" okazały się udane i dowiodły, że dysponuje oddanymi mediami, zwłaszcza elektronicznymi, a więc z zasady oddziałującymi bezpośrednio na emocje, można się kusić również o otoczenie kordonem strachu i niechęci grup znacznie szerszych. Nawet całego "żelaznego elektoratu" opozycji. Tym bardziej, że przecież Tusk dysponuje całą niezbędną do tego peerelowską infrastrukturą, troskliwie przechowaną, a nawet rozwiniętą przez III RP. Każdy obywatel wie, że wobec urzędu nie ma i nigdy nie będzie miał racji. Każdy przedsiębiorca wie, że 47 kontroli może go, jeśli tylko zechce, błyskawicznie doprowadzić do bankructwa. A każdy pracownik sfery budżetowej, – że może wylecieć.”.. „.....(więcej)
W Polce jeszcze, co wiemy dzięki Niesiołowskiemu ludzi się nie morduje. Ale totalitarna lewica, lewica lewacka czai się......
Krasnodębski „Ale w interesie Komorowskiego leży właśnie to, by w mediach publicznych zostały utrzymane wpływy jego ludzi oraz lewicy. Tak naprawdę jest to spór "domowy", bo PO jest w gruncie rzeczy również partią lewicową „...”On miał powiązania z Unią Wolności i był przez długi czas właśnie urzędnikiem, głównie w Ministerstwie Obrony Narodowej. Nigdy nie był takim liberałem, który stawia na pobudzanie gospodarki i ograniczanie biurokracji. Te decyzje pokazują właśnie zachowawczy charakter prezydentury Komorowskiego. Dlatego nawet nie wspomina on o jakichś reformach, potrzebnych Polsce zmianach itp. Nie ma też nic ważnego do powiedzenia o problemach świata czy Europy. Dba głównie o ochronę interesu biurokratyczno-wojskowego establishmentu. „.....”W ten sposób ludzie dawnej opozycji pod płaszczykiem swoich zasług tworzą nową oligarchię w państwie? „...(Więcej) Marek Mojsiewicz
21 grudnia 2011 Przeznaczeniem rzeki jest płynąć ku morzu - tak jak przeznaczeniem Lewicy jest doprowadzić ten świat na skraj katastrofy. Bo jaka jest podstawowa różnica pomiędzy Lewicą a Prawicą? Prawica świat postrzega, jako - stworzony przez Pana Boga byt materialny oparty o prawa przyczynowo – skutkowe, o prawa występujące w naturze, o człowieka, dla którego ten świat został stworzony, bez których to praw świat nie mógłby istnieć, tak jak samolot nie może latać bez uwzględnienia prawa grawitacji. Człowiek powinien te prawa odkrywać i się do nich stosować - wtedy pozostaje w harmonii ze światem i z Panem Bogiem - władcą świata. Jak się do nich nie stosuje, tylko wymyśla swoje prawa - całość musi skończyć się katastrofą. Najlepiej całość widać w segmencie techniki, w której nie ma miejsca na lewicowe fanaberie.. Czy to statek, czy to samolot, czy to samochód- wszystko musi być skonstruowane z zgodnie z prawami naturalnymi istniejącym w przyrodzie? Inaczej statek nie popłynie, samolot nie poleci, samochód nie pojedzie.. Balon nie pofrunie. Lewica konstruuje świat przeciw Prawom ustanowionym przez Stwórcę.. I to jest fundamentalna różnica pomiędzy Prawicą. Dobrze, że człowiek nie może regulować gwiazdami, na razie – jest to poza jego zasięgiem oddziaływania. Tak jak regulować deszczem, ustawiać Słońce, wydłużać dni i noce, kształtować położenie Księżyca, przesuwać rzeki i przemeblowywać Wszechświat. Rozum człowieka ma służyć do odkrywania cudowności świata, a nie zmieniania jego praw, pod potrzeby - coraz bardziej- szarogęszącego się człowieka na świecie. I chce zbudować Nowy Światowy Ład, w którym – to nie Pan Bóg będzie jego architektem, lecz człowiek przeciw Panu Bogu w nowej Świątyni... Świątyni Rozumu. Stąd te fartuszki i kielnie. Gdzie Centralny Architekt Świata będzie zajmował się ingerencją w każdy szczegół światowego życia, ujednolicał życie wszystkim, ingerował w nie, poprawiał i zniewalał człowieka, przeciw Panu Bogu, który człowiekowi dał rozum i wolną wolę i uczynił go wolnym, ale posłusznym Prawom Bożym, obowiązkom Bożym - każdemu z nas indywidualnie dał rozum i wolną wolę, ale nie po to, żeby zniewalał innego człowieka.. Tylko, żeby decydował wyłącznie o sobie, o swoich sprawach, o swoim życiu, jako darze od Niego. I nie nadał człowiekowi żadnych praw.. Tylko skodyfikował obowiązki w postaci dziesięciu przykazań.. Żadnych Praw Człowieka!!! Tak jak żadnych praw dla zwierząt. Nigdzie w Dziesięciu Przykazaniach nie ma mowy o zwierzętach.. Dotyczą one jedynie obowiązków człowieka, wobec innego człowieka.. Żeby świat mógł istnieć na określonych zasadach.. I jako wierni powtarzamy: ” Przyjdź Królestwo Twoje”, a nie „Przyjdź Republika Twoja”. Pan Bóg nie jest republikaninem- jest Królem. A Króla nikt nie wybiera. ON stworzył świat - On jest Królem.. I powinien mieć na Ziemi swojego przedstawiciela, który światem powinien rządzić w ramach Prawa Bożego, a nie Praw Człowieka - bo zwykła herezja.. Kiedyś byli królowie - strażnicy Praw Bożych i wolności człowieka. Dzisiaj rządzą prawie wszędzie wrogowie wolności człowieka, za to zwolennicy Praw Człowieka. Prawa Człowieka zaprzeczają wolności człowieka.. A istotą zamysłu Pana Boga jest danie człowiekowi wolności.. Wolności z odpowiedzialnością, Bo inaczej nie ma jak rozliczyć go na Sądzie Ostatecznym, skoro zniewolony podczas życia ziemskiego, nie mógł samodzielnie podejmować decyzji, podejmować ich na własny rachunek, dlatego podejmował je przymuszony przez władzę. I dlatego władza, która nie istnieje dla wolności człowieka, nie jest władzą Boską- tylko tyranią! Władza ziemska tym lepsza – im więcej wolności zostawia człowiekowi, nie obywatelowi. Bo człowiek ma być istotą wolną, a nieprzywiązaną do państwa- nawet demokratycznego. Człowiek jest człowiekiem wtedy, gdy przywiązany jest do Boga, a nie do innego człowieka..Bo nie jest „ obywatelem” Królestwa Niebieskiego. I nie do państwa. Państwo powinno być dobrem wspólnym, państwem, które stoi na straży wolności człowieka, jego życia i jego własności, którą zdobył dzięki ciężkiej, samodzielnej pracy. Po to człowiek wymyślił państwo, jako dobro wspólne, jako byt wtórny wobec człowieka, żeby bezpieczniej mógł się realizować, bezpieczniej pracować i indywidualnie się rozwijać., Ale nie po to, żeby państwo zabiurokratyzowane na śmierć, doprowadzało go na skraj dziadostwa, jego i jego dzieci.. I czyniło go niewolnikiem państwa, zadłużając go i poniewierając nim.. Takie państwo człowiekowi nie jest potrzebne.. Ani ci, którzy takie państwo konstruują i z takiego państwa żyją ,i żyją z człowieka zwanego pogardliwie” obywatelem.”. A nie chcę być” obywatelem”- ja chcę być człowiekiem.. Wolnym człowiekiem w nieobywatelskim państwie.. Uwolnionym od obywatelskiego państwa demokratycznego.. Żyjącym a państwie prawa, a nie państwie demokratycznego prawa, czyli chaosu prawnego wywołanego przez permanentne przegłosowywanie. Nie chcę państwa permanentnej rewolucji prawnej.. Chcę państwa o stabilnym prawie, nieznienialnym i stałym, nie podatnym na wicher większości.. Demokratyczne państwo prawne jest zaprzeczeniem państwa prawa.. Państwo prawa, to sztywne zasady, przestrzegane i wykonywane- państwo demokratyczne- to chaos i prowizorka. Byle złapać w demokratyczne żagle większość.. I przegłosować! Znowu przeciw nam - obywatelom”, demokratycznego państwa prawnego.. I być petentem jednego wielkiego biura demokratycznego państwa prawnego.. My tu gadu, gadu o istocie państwa demokratycznego, a tu Główny Inspektor Weterynarii przygotowuje nowelizację przepisów- a jakże demokratycznych- jeszcze bardziej regulujących tzw. ubój gospodarczy. Osoba, która zbija świnię czy owce w swoim gospodarstwie musi mieć przejść 3 miesięczną praktykę na stanowisku ubojowca, teoretyczne szkolenie z humanitarnego uboju zwierząt i mieć zasadnicze wykształcenie zawodowe(???) A czy przygotowanie teoretyczne z zakresu ekonomii politycznej zwierząt, z zakresu teorii życia duchowego zwierząt czy teorii behawioralnej życia zwierząt - nie będzie konieczne? Niechby człowiek zabijający świnię czy owcę, więcej wiedział o życiu psychicznym i duchowym zwierząt.. Wtedy- być może- odechce mu się zabijania.. Po przecież piąte przykazanie chrześcijan brzmi: Nie zabijaj! A skoro zwierzęta powoli zaczynają być ludźmi - to przykazania muszą ich też dotyczyć.. Wcześniej czy później.. I będą chowane zgodnie obrządkiem chrześcijańskim, z chrześcijańskim krzyżem na zewnątrz.. Jak były chrześcijanami i miały duszę? I przyjmowały sakramenty. Jak ludzie bez sakramentów i uczestniczenia w życiu Kościoła też są chowani po chrześcijańsku? To, dlaczego nie zwierzęta..?.. Jak lewica przyrównuje zwierzę do człowieka, to, dlaczego nie porównać człowieka do zwierzęcia? Gdzieś widziałem jakiś film z USA, gdzie rodzina chrześcijańska ”pochowała” swojego ukochanego psa, a na grobie umieściła chrześcijański krzyż..(???) Nikomu to nie przeszkadzało, ale gdyby na grobie umieścić na przykład Gwiazdę Dawida? Ciekawe czy byłaby reakcja..? W każdym razie, żeby zabić świnię czy owcę, nie wiem czy nowelizacja będzie dotyczyć ptaków domowych, trzeba być wykształconym człowiekiem, humanistą i człowiekiem z praktyką. A dlaczego nie z wykształceniem uniwersyteckim i z obowiązkową przynależnością do Stowarzyszenia Gaja? Po opłaceniu składek, będzie można dokonywać ubojów..Za wyjątkiem ubojów rytualnych. Te będzie można dokonywać za zgodą i przyzwoleniem odpowiednich gremiów.. Tylko wyglądać jak lewica ekologiczna zlikwiduje łapki na myszy i szczury, jako średniowieczne narzędzia tortur. No i kary za oszukiwanie zwierząt. Chodzi o umieszczanie w pułapce na myszy sera, żeby wprowadzić w błąd biedną myszkę. Człowiek jest jednak podły - żeby oszukiwać biedną myszkę i czyhać na jej życie.. Bo przecież od dawna wiadomo, że życie w socjalizmie jest pułapką na człowieka.. W socjalizmie, ustroju, w którym wiele rzeczy rozdaje się za „darmo”. A wiadomo, że darmowy ser, znajduje się wyłącznie w pułapce na myszy. I dlatego pułapki na myszy należy jak najszybciej zlikwidować.. Żeby nie stanowiły zagrożenia dla socjalizmu.. Nieprawdaż? WJR
„Staruch” zwolniony z aresztu. Wyrok w zawieszeniu Po ponad pięciu miesiącach spędzonych w areszcie kibic Legii Piotr Staruchowicz, znany niegdyś wśród przyjaciół a dziś już w całej Polsce jako „Staruch”, został wypuszczony na wolność. Prokuratura oskarżyła „Starucha” o dokonanie rozboju, którego ofiarą miał paść człowiek o pseudonimie „Koziołek” – związany ze środowiskiem kibiców warszawskiej Polonii, a także lokalną grupą tzw. „antyfaszystów”. Ci pierwsi, według wydawanych przez nich oświadczeń m.in. na forach kibicowskich, wykluczyli „Koziołka” ze swojego środowiska, gdyż ten doniósł służbom nie tylko na skonfliktowanego z nim Piotra Staruchowicza, lecz także na swoich ówczesnych kolegów z trybun. Tym drugim konfidencka działalność „Koziołka” najwidoczniej nie zawadziła, bowiem w dalszym ciągu utrzymują z nim kontakty. „Koziołek” oskarżył Staruchowicza o pobicie oraz o kradzież torby, którą wycenił na 460 zł. Znajdowały się w niej… klapki i ręcznik. Policjanci postanowili zatrzymać znanego kibica Legii w trakcie uroczystości 67. rocznicy Powstania Warszawskiego, licząc zapewne na sprowokowanie awantury. Nie trudno się domyślić, że media oraz „wojująca” z polskim środowiskiem kibicowskim władza tylko czekały na sytuację, podczas której zaangażowani od wielu lat w patriotyczne inicjatywy kibice „wywołaliby zamieszki z policją”. To właśnie rząd i podległe mu media miały największy wpływ na rozwój sprawy „Starucha”. Przypomnijmy. Po sprowokowanych przez policję zamieszkach po finałowym meczu o Puchar Polski pomiędzy Lechem Poznań a Legią Warszawa, premier Donald Tusk zapowiedział wojnę z – jak to określił – „stadionowym bandytyzmem”, której momentalnie przyklasnęły reżimowe media, z TVNem i Gazetą Wyborczą na czele. Sami kibice nie pozostawili tej sytuacji bez odpowiedzi, rozszerzając rozpoczętą wcześniej ogólnopolską antyrządową akcję pod nazwą Niespełnione rządu obietnice, temat zastępczy – kibice. Powoli zaczęła się ona pokrywać z nadchodzącą kampanią do tegorocznych wyborów parlamentarnych, a Piotr Staruchowicz chcąc nie chcąc stał się jedną z jej głównych twarzy. Komu więc mogło najbardziej zależeć, aby akurat przed wyborami znalazł się on w areszcie? Odpowiedź pozostawiamy czytelnikom. „Staruch” stanął dzisiaj (20.12) przed Sądem Okręgowym w Warszawie, gdzie usłyszał karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, a także grzywnę w wysokości 5200 zł i nadzór kuratora. Prowadząca sprawę Staruchowicza sędzia widząc sporą grupę wspierających go przyjaciół oraz niezależnych publicystów, postanowiła wyłączyć jej jawność i nie wpuszczać nikogo na salę rozpraw. Uzbrojeni policjanci, którzy cała drogę „eskortowali” oskarżonego nie chcieli nawet dopuścić matki Staruchowicza, która zamierzała przekazać mu kanapki. Pomimo absurdalnego wyroku oraz zachowania sądu, sprawa ma poniekąd szczęśliwy finał, gdyż „Staruch” spędzi zbliżające się święta w gronie rodziny i przyjaciół.
Wspominając o wątku tej sprawy warto nadmienić, że w trakcie pobytu Piotra Staruchowicza w areszcie, kilka osób ze świata polityki i mediów bezskutecznie starało się o jego zwolnienie. Prokuratura zdecydowanie odrzucała wszelkie poręczenia oraz wnioski o zwolnienie za kaucją. Zupełnie odwrotna sytuacja miała miejsce przed miesiącem w sprawie pięciu wysoko postawionych w państwie osób (na czele z byłym szefem UOP gen. Gromosławem Cz.) oskarżonych o korupcję przy prywatyzacji spółek PLL LOT i STOEN. Ci zostali zwolneni z aresztu już na następny dzień. Wniosek? Domniemana kradzież klapek i ręcznika jest poważniejszym przestępstwem niż korupcja przy wyprzedaży największych polskich spółek.
http://autonom.pl
Obecność tzw. „antyfaszystów” w sprawie „Starucha” jednoznacznie mówi nam, co o tym wszystkim sądzić. – admin.
Bankowy zamach stanu: Goldman Sachs przejmuje Europę.
Paul Joseph Watson, PrisonPlanet.com
Dokładnie jak ostrzegaliśmy przez lata, ci sami finansowi terroryści odpowiedzialni za kryzys gospodarczy teraz wykorzystują go, aby pozować na wybawicieli i nadzorować bankowy zamach stanu, w którym obecnie Goldman Sachs przejmuje Włochy i Europejski Bank Centralny. Celem zamachu jest wykorzystanie kryzysu zadłużenia euro, jako narzędzia, dzięki któremu zostanie stworzone europejskie federalne superpaństwo, które przeniesie wszystkie pozostałe formy kontroli nad sprawami państw do Brukseli. Globaliści już rozpoczęli ten proces, wybierając dwie marionetkowe postacie, które mają zastąpić demokratycznie wybranych premierów w Grecji i we Włoszech. Silvio Berlusconi był pułkownikiem Kadafim Europy. Pomimo jego parszywego charakteru, Berlusconi okazał się być przeszkodą w bankowym zamachu stanu. Został on szybko zwolniony, jednakże nie z woli ludzi, ale jak wyjaśnia Stephen Faris z Timesa, przez działanie grup, które kontrolują rynki:„W poniedziałek, inwestorzy wydawało się, że podjęli wspólną decyzję, że nie mogą już mu dłużej ufać jako osobie na czele trzeciej co do wielkości gospodarki europy, windując koszty kredytów dla Włoch do kryzysowego poziomu. Pod koniec tygodnia, nie tylko Berlusconi zakończył swój polityczny żywot, ale również idea demokratycznych wyborów nowej głowy państwa. Rynki przemówiły, i nie podoba mi się pomysł zwrócenia się do wyborców.” „Kraj potrzebuje reform, a nie wyborów”, powiedział Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej podczas piątkowej wizyty w Rzymie. Osoba, która zastąpi Berlusconiego jest ostateczną marionetką globalistów, jest nim były komisarz Uni Europejskiej Mario Monti, który również był międzynarodowym doradcą Goldman Sachs, przewodniczącym Europejskiej odnogi Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera jak również wiodącym członkiem Grupy Bilderberg. Monti jest zaufanym człowiekiem globalistów, gotowym na następny etap bankowego zamachu stanu, kiedy to kryzys euro jeszcze bardziej się zaostrzy i pozwoli na skoncentrowanie władzy w rękach ludzi, którzy spowodowali kryzys w pierwszej kolejności.
„To jest banda kryminalistów, która przyniosła nam katastrofę finansową. To jest jak wzywanie podpalaczy do ugaszenia pożaru„ - powiedział Alessandro Sallusti, redaktor Il Giornale, gazety z Milanu, która jest własnością rodziny Berlusconiego. Podobnie, gdy premier Grecji George Papandreu odważył się zasugerować, żeby obywatele Grecji mogli się wypowiedzieć w referendum, w ciągu kilku dni był zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez Lucasa Papadimosa, byłego vice-prezesa Europejskiego Banku Centralnego, profesora Harvardu i starszego ekonomisty Bostońskiej Rezerwy Federalnej. Papadimos i Monti zostali powołani, jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że „nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną”, zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii Europejskiej. W piątek, również podkreślana z naporem retoryka sądnych dni i upadku strefy euro może być tylko kolejnym fortelem koncentrującym jeszcze więcej władzy w rękach Unii Europejskiej w jej dążeniu do stworzenia scentralizowanego europejskiego rządu gospodarczego, który mogłyby dyktować decyzje finansowe wszystkim państwom członkowskim. I w takim kontekście jest teraz promowany, Europejski Bank Centralny, jako podmiot „ratujący strefę euro” poprzez ratowanie Włoch, Francji i Hiszpanii. A kto obecnie został powołany na prezesa Europejskiego Banku Centralnego i promowany jest, jako „zbawca Europy”? Nikt inny jak Mario Draghi - były wiceprezes Goldman Sachs International.
Czy zaczynacie Państwo dostrzegać trend? Oczywiście, zobowiązania zawarte w tym dofinansowaniu dokonają dokładnie to, czego przez cały czas chcą eurokraci, to jest powiązanej „unii politycznej” jak to kanclerz Niemiec Angela Merkel ujęła, stworzenie federalnego superpaństwa, które wyrwie ostatnie formy niezależności i suwerenności państw europejskich oddając je w ręce Brukseli. Cały kryzys zadłużenia UE jest nie mniej ni więcej tylko rażącym zamachem stanu przeprowadzonym przez bankierów w celu wzmocnienia ich pozycji, mimo że są oni w pełni odpowiedzialni za początkowe załamanie się rynku w 2008 r., podczas którego nagle wycofali ogromne ilości kredytów z rynku. Wiadomości wieczorne – Goldman Sachs rządzi światem:
Oszuści, którzy stworzyli bańkę w pierwszej kolejności teraz uważają się za bohaterów, którzy przychodzą na ratunek, aby zapobiec światowemu kryzysowi – kosztem europejskich państw narodowych oddając kontrolę nad ich gospodarkami niewybranym dyktatorom Unii Europejskiej, takim jak Herman Van Rompuy i José Manuel Barroso.
Link do oryginalnego artykułu:
http://www.prisonplanet.com/banker-coup-goldman-sachs-takes-over-europe.html
http://www.prisonplanet.pl
Gajowy poleca również:
http://marucha.wordpress.com/2009/10/30/goldman-sachs-maszyna-do-robienia-baniek/
http://marucha.wordpress.com/2010/03/09/goldman-sachs-w-drodze-do-panowania-nad-swiatem/
http://marucha.wordpress.com/2010/05/17/podejrzany-goldman-sachs/
http://marucha.wordpress.com/2011/06/03/tajemniczy-bank-goldman-sachs/
Marucha
Gaz łupkowy – szokujące fakty i mity Przekazując gaz firmom zagranicznym państwo polskie oddało kontrolę nad dystrybucją gazu firmom komercyjnym. Kilka słów wstępu. Polskie poszukiwania nafty i gazu to nie żadna zacofana i nieznana formacja. Powstała już w roku 1956 firma Poszukania Nafty i Gazu Nafta Sp. Z o.o. w Pile jest:
odkrywcą blisko 100 złóż ropy naftowej i gazu zimenego na obszarze całej Polski
odkrywcą największych w Europie złóż miedzi (Lubińskie Zagłebie Miedziowe 1957-1959)
odkrywcą największego w Polsce złoża węgla brunatnego (Bełchatów 1961)
wykonawcą pierwszych w Polsce wierceń kierunkowych (1973)
wykonawcą kilkunastu kontraktów wiertniczych na trzech kontynentach
To, że zasoby gazu łupkowego znane są w Polsce od lat jest żadną tajemnicą. Tak jak tajemnicą poliszynela jes,t dlaczego tak bez głowy rozprowadza się wszystko, wszystko co możliwe, aby tylko starczyło apanaży dla polityków. Już nie na szpitale, szkoly, drogi tylko właśnie na pieniądze dla polityków, którzy kręcą, oszukują i mamią nas na okrągło.
Ta konkluzja nie dotyczy jedynie Polski, to jest globalna choroba polityków. Wszedzie gdzie tylko uda się banksterom wejść w konszachty z politykami, sprawa zadłużenia kraju jest tylko kwestią czasu. Dzisiaj wytykana palcami jest Grecja, niby to chcą jej pomóc, ale ta pomoc to przyciskanie do dalszych pożyczek. Postawienie Polski pod mur finansowy to już tylko kwestia czasu. Wyglada na to, że kolejne rządy po zakończeniu jednoznacznej okupacji przez ZSRR przeszły na bardziej wyrafinowane drenowanie społeczeństwa polskiego. Same deklaracje i pięknie ufryzowane słowa to jedynie maskarada, król jest nagi! Kwestia tylko tego, że dworzanie jeszcze jakoś się żywią przy pańskim stole. Czas wolności jednak już minął. W filmie przedstawionych jest szereg mitów o naszej niemocy w samostanowieniu o gazie łupkowym. Dla przykładu i zachęty do zobaczenia filmu:
Koncesje trzeba było dać kapitałowi zagranicznemu, bo on ma pieniądze, a Polski nie stać na wydobywanie gazu. Prelegentka zdecydowanie twierdzi, że to jest nieprawda:
Suma opłat za wydanie koncesji dla podmiotów zagranicznych – ok. 30 mln zł.
PGNiG w roku 2009 miało 1,5 mld zysku, a w 2010 r. – 2,5 mld zł. Mogłoby w całości zrealizować projekt rozpoznania i wydobycia gazu łupkowego, jeśli byłby potrzebny i uzasadniony dla interesu Polski i jej obywateli – a nie jest; kto o tym zadecydował i dlaczego? Nakłady Polski na badania – 9 tys. otworów, w tym ok. 3 tys. otworów głębokich (obecny koszt 1 otworu głębokiego to ok. 50 mln zł) – ok. 200 mld zł.
Koszt uzyskania archiwalnej informacji geologicznej dla podmiotu zagranicznego na obszarze ok. 1000 km2 to 137 000 zł!!! (źródło: koncesja dla Strzelecki Energia sp. Z o.o – kapitał amerykański)
Inną bajką rozpowszechnianą przez rząd to uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji.
Nieprawda. Gaz łupkowy nie jest już nasz. Został przekazany komercyjnym podmiotom zagranicznym na zasadach koncesji w formule bezprzetargowej. Przekazując gaz podmiotom zagranicznym państwo polskie oddało kontronlę nad jego dystrybucją firmom komercyjnym. Firmy to mogą zostać przejęte przez Gazprom (udziały, umowy handlowe, akcje itp.) wraz z koncesjami, które są przenaszalne bez kontoli państwa, wg nowego prawa geologicznego i górniczego. Został stworzony (celowo?) mechanizm pozwalający na przejęcie zasobów gazu przez podmioty obce (w tym z Rosji) Firma komercyjna wydobywająca gaz z polskich złóż może, ale nie musi sprzedawać go na polski rynek. Nie ma żadnych uregulowań prawnych. Jest wolny rynek i wolne ceny. Gaz z naszych złóż może być droższy od tego z Rosji.
To tyle na zachete do ogladania.
http://www.polishclub.org/
Jak komentuje jeden z gości gajówki, na skutek „prywatyzacji” energetyki Polska straci 16 bilionów złotych? Obecnie nasz dług zagraniczny wynosi 0,8 biliona zł. Komentarzy nie trzeba – jasne jest, że lucyferiańscy nikczemnicy rządzący krajem mają za zadanie nie dopuścić do spłacenia przez Polskę swych długów, nawet gdyby była ku temu okazja. – admin.
Wiceminister na koksie - a EJ na WYBRZEŻU Robią to, by uśpić protest społeczny, bo im się ziemia zaczęła palić pod nogami. To samo powtarzają ich pośliska z PO. To oszustwo. Liczą na to, że nie będzie frekwencji na referendum. Nie damy się na to nabrać. Stanisław Gawłowski z PO to kolejny przypadek "cudów" na szczeblu ministerialnym w rządzie Tuska. W 2004 r. - jako zastępca prezydenta Koszalina - Gawłowski był pomysłodawcą wybudowania w centrum miasta trującej koksowni. Obecnie pełni funkcję... wiceministra środowiska. Gawłowski objął stanowisko zastępcy prezydenta Koszalina w 2002 r. Od tego czasu do jego obowiązków należały sprawy związane z ochroną środowiska, gospodarką komunalną i problemami społecznymi. W miejscowościach górniczych i przemysłowych taki "przydział" traktowany jest przez wiceprezydentów i wiceburmistrzów jak utrapienie - w Koszalinie, gdzie niemal potowe powierzchni zajmują parki, rezerwaty, lasy i zespól przyrodniczo krajobrazowy, jest jednak inaczej.
- To jedno z najbardziej ekologicznych miast w Polsce, dlatego w kwestii ochrony przyrody nie trzeba tu się w zasadzie wysilać, a tylko dbać o to, co już jest - wyjaśnia "GP" pracownik koszalińskiego ratusza. - Niestety, Gawłowski robił wszystko, żeby w środku turystycznego Koszalina postawić zakład odgazowywania węgla, czyli po prostu koksownię. Coś bardziej absurdalnego trudno wymyślić. Bomba wybuchła latem 2004 r., kiedy wiadomość o planowanej inwestycji przedostała się do miejscowej prasy. Do tamtego czasu o projekcie budowy wiedzieli tylko niektórzy urzędnicy, bo -jak wyznał lokalnym dziennikarzom speszony Gawłowski - mieszkańcy mieli być poinformowani dopiero wtedy, "gdy podpisana zostanie umowa wiążąca". Niedługo później okazało się, że to właśnie wiceprezydent ds. ochrony środowiska podpisał w sprawie koksowni list intencyjny. Koksownię, oficjalnie zwaną zakładem odgazowywania węgla, planowała wznieść duńska firma Polchar - specjalizująca się w produkcji "charu" (czyt. czaru) z polskiego węgla. Przedstawiciele inwestora, prezydent miasta oraz Stanisław Gawłowski tłumaczyli, że budowa zakładu nie będzie miała negatywnego wpływu na środowisko, gdyż "char" to zupełnie coś innego niż koks. Szybko jednak wyszło na jaw, że mijali się z prawdą - specjaliści z Politechniki Koszalińskiej wyraźnie, bowiem nazwali odgazowywanie węgla procesem koksowania. To nie wszystko: z raportu przygotowanego dla urzędu miasta (na zlecenie Polcharu) wynikało, że po wybudowaniu w Koszalinie koksowni do atmosfery trafiać będzie znacznie więcej szkodliwego pyłu (o 56 proc.), dwutlenku siarki (o 131 proc.), czadu (o 148 proc.) i dwutlenku azotu (o 68 proc.) niż do tej pory. Choć to ogromny wzrost zanieczyszczenia - według wielu osób prognozy te były i tak zaniżone, gdyż raport zamawiał sam inwestor. Jak zatem wyglądałby faktyczny wpływ pomysłu Gawłowskiego na powietrze w mieście, które żyje z turystyki i rozległych terenów zielonych? Na ten temat żadne poważne opracowanie nie powstało, więc mieszkańcy Koszalina nie mogli mieć dobrych przeczuć. Ich podejrzenia wzmogła zadziwiająco szybka zgoda na inwestycję Polcharu, (mimo że plany rozbudowy miasta dopuszczają jedynie przemysł "nieuciążliwy") oraz długie trzymanie jej przez Gawłowskiego w tajemnicy. Miasto naruszyło przy okazji art. 32 ustawy Prawo ochrony środowiska, nakazujący podanie do publicznej wiadomości informacji o planach budowy tego rodzaju zakładu.
- To było tak bezczelne, że postanowiłem zareagować. Pan Gawłowski wraz ze swoimi kolegami chciał przecież zatruć moje miasto - opowiada koszalinian Andrzej Marek Hendzel, organizator społecznego protestu przeciw koksowni. - Przygotowałem pismo wyrażające sprzeciw wobec budowy, która może odbić się na zdrowiu ludzi i na rozwoju turystyki. Zdążyliśmy zebrać ponad tysiąc podpisów. Oprócz argumentów ekologicznych mieszkańcy Koszalina powoływali się w swoim proteście na rachunek ekonomiczny. Trzeba tu, bowiem dodać, że wytwarzane do produkcji koksu ciepło miało być dodatkowo przez Polchar sprzedawane do Miejskiej Energetyki Cieplnej (MEC) - i dopiero stamtąd kupowaliby je koszalinianie. Choć Stanisław Gawłowski przekonywał publicznie (już po ujawnieniu planów Polcharu), że opłaty za energię cieplną stanieją, z wewnętrznego raportu koszalińskiej MEC wynikało coś zupełnie przeciwnego - dowiedziała się "GP". Ponieważ jednak opracowanie MEC było niejawne, a przedstawiciele Polcharu i Gawłowski nie potrafili podać żadnego innego wiarygodnego źródła informacji na temat przyszłych opłat - mieszkańców skazano na domysły, co wzmocniło tylko społeczny opór przeciw inwestycji. Ostatecznie w listopadzie 2004 r. firma "ze względu na niekorzystną atmosferę społeczną" wycofała się z planów budowy koksowni. Rok później Stanisław Gawłowski otrzymał mandat posła, a w 2007 r. został drugą pod względem ważności osobą w Ministerstwie Środowiska. Gdy Andrzej Hendzel i inni współorganizujący protest o tym się dowiedzieli, mogli tylko załamać ręce: - Gawłowski, jako wiceminister środowiska?? Jestem ciekaw, co wymyśli... Może zbuduje składowisko odpadów radioaktywnych w środku Warszawy? - pyta Hendzel. Grzegorz Wierzchołowski
FAŁSZYWA SEKCJA ZWŁOK Z. WASSERMANNA Reporterzy jednej ze stacji radiowych dotarli podobno do materiałów z polskiej sekcji zwłok śp. Z. Wassermanna. Wynika z nich, że ustalenia naszych biegłych z ekspertyzami rzekomej rosyjskiej sekcji pokrywają się raptem w około 10 procentach. Informacje to póki, co nieoficjalne i nie wiadomo, kiedy za oficjalne zostaną uznane. Nie można też przesłać opinii biegłych do prokuratury. Brakuje, bowiem podpisu szefowej katedry medycyny sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu – Barbary Światek. Ta niestety miała dziwnym trafem wypadek samochodowy i jest na zwolnieniu lekarskim. Dlaczego dziwnym trafem? Ano, dlatego, że do dziwnych zbiegów okoliczności, awarii i wypadków dochodzi podczas próby rozwikłania zagadki z 10 kwietnia 2010 roku zadziwiająco często. Fałszywe sekcje zwłok wykonane przez ruskich łapiduchów były oczywiście do przewidzenia i tylko głupiec mógł wierzyć w ich rzetelność. Ciekawe, co na to minister Kopacz, która zapewniała nie tylko o tym, że ziemię przekopano na metr (trzeba to przypominać na każdym kroku!), ale i widziała (!!!) na własne oczy jak polscy i rosyjscy patomorfolodzy pracowali razem ramię w ramię i nic do siebie nie musieli mówić. Czy pani mister miała wówczas halucynacje? Widziała przecież coś, co w ogóle nie miało miejsca! Ruskie sekcje zwłok to papiery wypełnione z sufitu, delikatnie mówiąc. Po prostu moskiewskie konowały wpisały sobie w papiery, co chciały. Tak jak alkohol w ciele śp. generała Błasika. Więc wbijcie sobie, lemingi, w te durne łby, że żadnych sekcji nie było. Tusk, Kopacz, Klich jeden z drugim, Sikorski, Arabski, Komorowski, Miller. Wszyscy kłamali i łżą do dziś. Na szczęście powoli kłamstwa wychodzą na wierzch. I przyjdzie czas, że ci kłamcy przeproszą wszystkich tych, których okłamali, a potem trafią tam gdzie ich miejsce. Na śmietnik historii. Tam gdzie spoczywa Marceli Nowotko, Paweł Finder, Małgorzata Fornalska i jeszcze paru innych. Aha, i weźcie ze sobą Jasia Osieckiego i jego wesołą drużynę.
Rossonero
Ślady materiałów wybuchowych na ciele Zbigniewa Wassermanna „Oni nie wiedzą, co robić. Znaleźli na jego ciele ślady materiałów wybuchowych. Jak się Polska o tym dowie, będzie skandal” – dowiedziałem się od mojego informatora, pracownika naukowego Akademii Medycznej we Wrocławiu. Nie chciał o tym rozmawiać przez telefon. W wolnej Polsce to tabu. Temat niebezpieczny. 5 dni temu wpłynęła do Naczelnej Prokuratury Wojskowej ekspertyza w sprawie sekcji zwłok Zbigniewa Wassermanna - jednej z 96 ofiar katastrofy smoleńskiej. Ani wojskowa prokuratura, ani Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu, gdzie przeprowadzono badania, nie poinformowały opinii publicznej o wynikach sekcji. Tłumaczono to koniecznością zapoznania się z dokumentami najbliższej rodziny Zbigniewa Wassermanna. Według cytowanych przez media wypowiedzi prokuratura Rzepy z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, opinia ma być „obszerna i bardzo szczegółowa”.
http://www.rp.pl/artykul/459542,773965.html
Córka Zbigniewa Wassermanna do dzisiaj nie otrzymała żadnych dokumentów. Dlaczego od kilku miesięcy milczą w tej sprawie Naczelna Prokuratura Wojskowa i Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu? Dlaczego nie interesują się tą sprawą media? Kto i co ukrywa w tej sprawie? Postanowiłem to sprawdzić.
DLACZEGO WROCŁAW, A NIE KRAKÓW? W Krakowie działa jeden z najbardziej znanych i renomowanych Zakładów Medycyny Sądowej w Polsce. Jeden z najstarszych w Europie; ponad 200 lat tradycji. To w Krakowie, przy ulicy Grzegórzeckiej 16 przeprowadzono między innymi badania szczątków premiera Rządu RP i Naczelnego Wodza - gen. Władysława Sikorskiego - ofiary innej, do dzisiaj niewyjaśnionej, katastrofy lotniczej, w której zginął podobnie jak pod Smoleńskiem przywódca państwa polskiego. Dodam także, że śp. Zbigniew Wassermann pochowany został na cmentarzu w podkrakowskich Bielanach. Sprawdziłem. To ok. 10 km od budynku Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Do Wrocławia jest 250 km dalej. Aby się nie ujawniać zwróciłem się e-mailowo (nie wprost i ze zmiennego IP) do Redaktora Naczelnego Nowego Ekranu, by zapytał szefową krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej profesor Małgorzatę Kłys, dlaczego odmówiła przyjęcia do badań ciała Zbigniewa Wassermanna? Z tego, co wiem, rodzina posła z trumną w rękach dosłownie „odbiła się od drzwi” zakładu w Krakowie. Ta rozmowa się odbyła i została nagrana, otrzymałem zwrotnie plik audio. Nasze władze nie udzieliły - że tak powiem - takiego zezwolenia - odpowiedziała pani profesor. (…) To było poza mną. Ponadto przekazała, że decyzję podjęły władze Uniwersytetu Jagiellońskiego. Z pewnością wpływ na taki przebieg wydarzeń musiał mieć ktoś jeszcze i zrobił to, co zaskakujące: w ostatniej chwili. Dlaczego bowiem zaraz po ekshumacji trumna z ciałem Wassermanna nie pojechała z podkrakowskiego cmentarza prosto do Wrocławia? Władze Uniwersytetu milczą. My jesteśmy naukowcami. To jest poza nami. Wszystko, co jest wokół takich spraw, jest poza nami - komentuje całą sprawę profesor Kłys. Ale dlaczego właśnie do Wrocławia, a nie np. do Gdańska, Warszawy, Bydgoszczy, Łodzi itd.?
„(…). Ponieważ tam jest pani profesor Barbara Świątek, która się tym zajęła z punktu widzenia konsultanta krajowego w medycynie sądowej - odpowiedziała szefowa krakowskiego zakładu. Problem jedynie w tym, że Barbara Świątek przez kilka miesięcy po przejęciu sprawy badania ciała Wassermanna nie przychodziła do pracy. Była chora. A bez jej podpisu, wyników badań nie można wysłać do prokuratury. A bez tego prokuratura nie może się zająć na poważnie sprawą Wassermanna. Opóźnienia, brak wyników badań biegłych i splot pewnych zbiegów okoliczności sprawił, że nawet w blogosferze pojawiły się na ten temat interesujące teorie. Okazało się, że to nie był przypadek. Barbara Świątek „miała dziwnym trafem wypadek samochodowy i jest na zwolnieniu lekarskim. Dlaczego dziwnym trafem? Ano, dlatego, że do dziwnych zbiegów okoliczności, awarii i wypadków dochodzi podczas próby rozwikłania zagadki z 10 kwietnia 2010 roku zadziwiająco często” – napisał bloger rossonero.
http://rossonero.salon24.pl/347308,falszywa-sekcja-zwlok-z-wassermanna
„ANODINA” POLSKIEJ MEDYCYNY SĄDOWEJ…
PRZYPADEK I: MOBBING
Pewien cień na metody pracy pani profesor Barbary Świątek rzuca artykuł „Zbyt dużo pytań. Korupcja i nepotyzm w środowisku akademickim” i sprawa jego autorki dr hab. Zofii Szychowskiej. Również z Wrocławia.
http://www.forumakad.pl/archiwum/2001/09/artykuly/09-agora-zbyt_duzo_pytan.htm
We wspomnianym artykule Szychowska pisze między innymi o tym, że na Akademii Medycznej we Wrocławiu „praca habilitacyjna jest do kupienia za 100 tys. zł., (…)”,że „w Polsce układy rodzinno –towarzysko -zawodowe nabrały, niestety, cech patologicznych. (…) Wiąże się z tym, bowiem niebezpieczny brak obiektywizmu w podejmowaniu decyzji nie tylko wobec podwładnych, ale w środowiskach medycznych także wobec pacjentów, a ponadto sprzyja on maskowaniu błędów w sztuce lekarskiej… Kiedy przewodniczącą uczelnianej komisji dyscyplinarnej była prof. Barbara Świątek, dziś kierownik Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej, nastąpiły: „prześladowania krytycznie myślących pracowników [i] nabrały charakteru policyjnego, z użyciem przemocy,(…)” W 2001 roku dr hab. Zofia Szychowska stanęła w obronie bezbronnych dzieci i naraziła się tzw. środowisku lekarskiemu z Wrocławia, a przede wszystkim, przewodniczącej od dyscypliny profesor Barbarze Świątek. Jestem prześladowana dyscyplinarnie od kilku lat za ujawnienie przypadku korupcji, nierzetelności naukowej, niegospodarności oraz łamania dobrych obyczajów w nauce i nieposzanowania praw pacjentów. Stanęłam, bowiem w obronie dzieci, niepotrzebnie poddawanych punkcji lędźwiowej, z narażeniem ich zdrowia, a nawet życia, wyłącznie w celach badawczych, dla zaspokojenia czystej ciekawości, w fatalnie zaprojektowanych eksperymentach klinicznych. (podkreślenie Demostenes)
Przeczytajcie to jeszcze raz… 7 lat później Trybunał Konstytucyjny RP uznał, że Zofia Szychowska i każdy lekarz w Polsce ma prawo do krytyki swoich kolegów po fachu. Zapewnia mu to konstytucja a kodeks etyki lekarskiej, na który powoływała się profesor Świątek jest niezgodny z Konstytucją.
http://szukaj.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,5104956,20080424WR-DLO,MOGE_MOWIC_CO_CHCE,.html
PRZYPADEK II: ŚMIERĆ STANISŁAWA PYJASA Okazuje się, że władza pani profesor Barbary Świątek nie tylko w sprawach dyscyplinarnych jest władzą (prawie) absolutną. Doświadczony zespół z Wrocławia we współpracy z naukowcami z innych ośrodków w Polsce wydał skandaliczne (w mainstreamowych mediach: kontrowersyjne) orzeczenie w sprawie przyczyny śmierci Stanisława Pyjasa. 34 lata po znalezieniu zmasakrowanych zwłok studenta, działacza opozycji niepodległościowej, specjaliści z zespołu prof. Świątek stwierdzili, że Pyjas zabił się sam i wykluczyli tym samym udział w zdarzeniu osób trzecich. W wolnej Polsce okazało się po raz kolejny, że towarzysze z SB są niewinni. Zespół biegłych działający pod auspicjami KiZMS AM we Wrocławiu, w Opinii sądowo-lekarskiej z 28 stycznia 2011 orzekł jednoznacznie, że „materiał dowodowy z sądowo-lekarskiego punktu widzenia świadczy o tym, że obrażenia stwierdzone u Stanisława Pyjasa powstały w wyniku upadku z wysokości, do którego doszło w miejscu znalezienia zwłok”. W ocenie biegłych z Wrocławia całość materiału dowodowego sprawy „nie wskazuje na inne okoliczności obrażeń ciała i mechanizmu zgonu Stanisława Pyjasa”. (fragment „Opinii sądowo-lekarskiej” z 28 stycznia 2011 str. 74 i 78). W wersję biegłych z grupy prof. Świątek nie uwierzył prokurator z IPN i rodzina Stanisława Pyjasa. Prokuratura Okręgowa w Łodzi prowadzi śledztwo w sprawie poświadczenia nieprawdy przez biegłych w opinii sądowo-lekarskiej z 28 stycznia 2011 (sygnatura akt V Ds. 49/11).
PRZYPADEK III. WCZEŚNIAKI Z KATOWIC Tym kiedyś żyła cała Polska. Pielęgniarki z oddziału dla wcześniaków zorganizowały sobie tzw. sesję zdjęciową. Problem w tym, że z małymi pacjentami, którzy mieścili się nawet w niewielkich kieszeniach ich fartuchów… Jeden z wcześniaków zmarł. Podobno przyczyną śmierci dziecka było krwawienie z żołądka (…). Wciąż nie wiadomo jednak, czy zachowanie kobiet mogło mieć wpływ na śmierć dziecka.
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-znana-przyczyna-smierci-wczesniaka-ze-zdjec,nId,93555
Wkrótce sprawę umorzono. Opinię dotyczącą zagrożenia życia dzieci podpisała także prof. Świątek. „Działanie pielęgniarek nie stanowiło zagrożenia dla życia i zdrowia wcześniaków” - napisali w uzasadnieniu biegli z Instytutu Medycyny Sądowej we Wrocławiu.
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-katowice-umorzono-sprawe-zdjec-z-wczesniakami,nId,190101
Bloger Prayboy właściwie nie komentuje sprawy pielęgniarek z Katowic. Przytacza jedynie opinie matek wcześniaków. Wstrząsające. Barbara Krawczyk (34 l.) z Bytomia, zamiast patrzeć jak rośnie jej synek, zapala znicze na jego grobie. Maleńki Mateuszek żył zaledwie 80 dni. - Z jednej strony poczułam ulgę, że nie umarł przez te kobiety. Z drugiej trudno mi uwierzyć, że nie naraziły mojego dziecka na niebezpieczeństwo - podkreśla pani Barbara. - W organizmie Mateuszka znaleziono dwa rodzaje bakterii. Ja musiałam dwa razy dezynfekować ręce, żeby dotknąć mojego synka. One odłączyły go od aparatury i brały do rąk bez rękawiczek - mama Mateuszka z trudem powstrzymuje napływające do oczu łzy.
http://wielodzietni.org/comments.php?DiscussionID=10848
PRZYPADEK IV: ZNAJOMOŚĆ Z PROKURATOREM… [KAUCZEM] 8 lat temu na pewnych imieninach pani prof. Świątek spotkała się z Andrzejem Kauczem – prokuratorem Prokuratury Krajowej. Wcześniej (w latach 80 ubiegłego wieku) prokurator Kaucz zajmował się oskarżaniem Władysława Frasyniuka i Barbary Labudy w głośnych procesach politycznych. Według świadka opisywanych wydarzeń pani profesor z prokuratorem (oboje na „p”) byli na „ty” i wyglądali na dobrych znajomych. W tamtym czasie (rok 2003) w dziale wydawnictw wrocławskiej Akademii Medycznej była zatrudniona żona Andrzeja Kaucza, Małgorzata Kuniewska-Kaucz. Natomiast w Klinice Dermatologii, Wenerologii i Alergologii Akademii Medycznej pracowała szwagierka prokuratora, Barbara Kuniewska. To nie wszystko. Prokurator Kaucz został mianowany przez rektora Akademii Medycznej we Wrocławiu wiceszefem Rady Społecznej Uczelnianego Szpitala Klinicznego nr 1. Nie do końca wiadomo, czy Rada Społeczna oznacza, że pełnił tę funkcję zgodnie z nazwą tzn. społecznie. I już na koniec. Na czele Rady (Społecznej) stał ówczesny sekretarz generalny SLD, były poseł Marek Dyduch. W ostatnich dniach, po zwycięstwie Leszka Millera w wyborach na szefa SLD Dyduch oświadczył, że zamierza wrócić… „My jeszcze wrócimy…” Pamiętacie może ten cytat? To słowa SB-eków z „Człowieka z żelaza” w reżyserii Andrzeja Wajdy.
PRZYPADEK V: WASSERMANN, SMOLEŃSK I STRACH Jak wiemy, ciała ofiar, które zginęły pod Smoleńskiem miały zostać zbadane w Moskwie. Do Polski trumny przyjechały zalutowane i zaplombowane. Moskwa zakazała ich otwierania. Przysłała jednak dokumenty sekcyjne sporządzone przez tzw. rosyjskich specjalistów. Natychmiast wzbudziły one wątpliwości. W protokole sekcji Zbigniewa Wassermanna, według jego córki, nie zgadzała się „większość informacji o stanie narządów wewnętrznych posła PiS-u przed i po wypadku samolotu.”
http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/rocznica/news-malgorzata-wassermann-nie-wierze-ze-rosjanie-zrobili,nId,334945
Małgorzata Wassermann wymogła na prowadzącej śledztwo prokuraturze wojskowej decyzję zezwalającą na ekshumację i ponowne badanie zwłok ojca wbrew zaleceniom Moskwy. To jedyny taki przypadek. Pozostali, którzy zginęli w Smoleńsku, zostali pochowani bez badań na terenie RP. Polska świadomie respektowała rosyjski zakaz otwierania zalutowanych trumien na polskim terytorium. Było to złamanie prawa. Prokuratura z urzędu powinna wydać nakaz badań zwłok osób, których zgon był nagły i doszło do niego poza granicami Polski. Według litery prawa brak tej decyzji to wręcz współudział w karalnym procederze zacierania śladów na zwłokach (rozkład tkanek miękkich, obecności związków chemicznych i wybuchowych, etc). Otwarcie trumny z ciałem Wassermanna to nie był precedens. To trzecia trumna ofiary katastrofy smoleńskiej otwarta na terenie Polski. Jeszcze w kwietniu 2010 pierwszy widział ciało prezydenta RP jego brat Jarosław Kaczyński.
http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/479834,kaczynski_nie_rozpoznalem_ciala_brata_l_kaczynski_jest_pochowany_na_wawelu.html
Kilka dni później - o czym mało kto wie – wbrew zaleceniom Rosjan otwarto trumnę Jerzego Szmajdzińskiego z SLD. Na pogrzebie widać było bliskich ofiary ze Smoleńska niosących urnę z jego prochami.
http://www.youtube.com/watch?v=T1U0xtCauuE
Zapytałem prominentnego właściciela firmy pogrzebowej i krematorium, czy jest możliwe skremowania ciała w zamkniętej, drewnianej na zewnątrz, ale z metalowym wnętrzem, ocynkowanej, trumnie. „W żadnym wypadku – odpowiedział – bo mogłoby dojść do niekontrolowanej eksplozji i poważnych zniszczeń w krematorium.” To jasne. Musieli otworzyć. Czy Donald Tusk oraz polska prokuratora prosili o specjalną zgodę Rosjan na otwarcie trumny Jerzego Szmajdzińskiego? A jeśli nie? Jeśli była to „samowolka” namiestnika Priwislanskiego Kraju? Dlaczego zatem inni bliscy ofiar, którzy od wielu miesięcy domagają się otwarcia trumien: Beata Gosiewska, Andrzej Melak oraz Zuzanna Kurtyka, takiej zgody (od polskiej prokuratury) wciąż nie dostają? Mój informator z Akademii Medycznej z Wrocławia tak tłumaczy zwłokę związaną z podpisaniem (albo i nie) opinii sądowo-lekarskiej z sekcji zwłok Zbigniewa Wassermanna: „Na ciele były śladowe ilości materiałów wybuchowych. Dlatego tak długo nikt nie chciał tego podpisać.” -„Czy Świątek wolała być na chorobowym i mieć święty spokój?” - spytałem go. „Tego nie wiem –odpowiedział. – Zapytaj ją”.
EPILOG (MAM NADZIEJĘ NIE OSTATNI) Na moją kolejną prośbę Redaktor Naczelny Nowego Ekranu przesłał pytania na podane na stronie internetowej Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu e-maile:
medsad@forensic.am.wroc.pl , softer@forensic.am.wroc.pl
Nie dostał odpowiedzi. Następnego dnia Nowy Ekran zadzwonił do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Rozmowa była z Agnieszką Szafrańską z sekretariatu. Poprosiła, by pytania wysłać faksem. Redakcja wysłała, mimo, że została poinformowana, że pani profesor Świątek jest do końca roku na urlopie. Przypadek?
Szanowna Pani Profesor, zgodnie z prawem prasowym zwracam się z następującymi pytaniami dotyczącymi opinii m.in. na temat ekshumowanego ciała Zbigniewa Wassermanna. Proszę o pilną odpowiedź:
1. Czy opinia dotycząca badań ekshumowanych zwłok Zbigniewa Wassermanna jest już gotowa?
2. Czy opinia podważy dotychczasowe ustalenia rosyjskiej komisji MAK?
3. Czy ustalili Państwo coś, czego nie ustaliła komisja MAK?
4. Czy prawdą jest, że na ciele lub ubraniach Zbigniewa Wassermanna stwierdzono cząsteczki lub ślady materiału pirotechnicznego?
5. Czy jesteście Państwo gotowi zgodnie ze sztuką i etyką lekarską przekazać rodzinie Zbigniewa Wassermanna (m.in. Pani Małgorzacie Wassermann) oraz dziennikarzom rzetelną i zgodną z ustaleniami faktycznymi opinię w tej sprawie?
6. Czy Państwo wiecie, że w sprawie Państwa opinii dotyczącej badania ekshumowanych zwłok Stanisława Pyjasa i okoliczności jego śmierci, toczy się śledztwo w sprawie nierzetelności Państwa pracy?
W przypadku nieobecności Kierownika Katedry, proszę o odpowiedź osoby zastępującej.
Przeczuwam, że pani prof. Świątek nie odpowie. Kiedyś moi koledzy po fachu, którzy prowadzili w sprawie związanej z panią Świątek dziennikarskie śledztwo, usłyszeli, że „jakoś tak się składa, że wszystkie osoby, które z nią zaczynają, kończą na ławie oskarżonych”.
http://www.freepress.org.pl/old/100903_gazpol.html
Czekam.
KOMENTARZE Redakcja potwierdza. Dwie rozmowy się odbyły i dwie zostały nagrane. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, co się dzieje: jest pierwszy dowód. Wyciekło. Nie udało się KATom wszystkiego zatuszować. Niby wiedziałem, ale jednak to co innego... szok! Łażący Łazarz 21.12.2011
Już był podobny przeciek(?).
"Trumna ze zwłokami ś.p. Wassermana zawierała różne DNA - obojga płci! Poza tym w tkankach oraz kościach stwierdza się obecność m.in. tlenek etylu, tlenek propylenu, azotan izopropylenu, pył: aluminium, cyrkonu, magnezu oraz octol (materiał wybuchowy) i hydrazyna (paliwo rakietowe). Więcej szczegółów na ten czas nie mogę udzielić. Wynik badań tylko potwierdza...
Octol to mieszanka 75% HMX & 25% TNT, używana w inteligentnych pociskach zdalnie sterowanych, o małych gabarytach. Niewielka masa octolu daje wielką prędkość i moc detonacji i jest najsilniejszym środkiem wybuchowym o niewielkich rozmiarach i wadze. Znany jest i stosowany także we wschodniej Europie. Jeśli go znaleziono w trumnie to jest dowodem na wybuch. Piszę na podstawie przeprowadzonych badań, których byłem uczestnikiem."
w komentarzach ... Pitekantropus
I kto oskarża posła Macierewicza o zdradę stanu?! Gdy nie pierwszy już raz działania organów sprawiedliwości, skierowane przeciw opozycji, wzmacniane są ideologiczną oprawą serwowaną przez media, to utwierdza nas to w przekonaniu, że jest w Polsce naczelny szef, który te akcje zleca i nimi kieruje. Chyba zanadto przejęli się Polacy możliwością upadku strefy euro, a jeszcze bardziej tym, że muszą dopłacić do tej rozbiórki. Trzeba, więc było coś wymyślić, co skieruje uwagę opinii publicznej na inne tory.
"Warszawska prokuratura apelacyjna chce uchylenia immunitetu posła Antoniego Macierewicza (PiS) za publikację raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Chce mu zarzucić ujawnienie tajemnicy, przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy" - podało Radio Zet. - Za takie przewinienia grozi kara do ośmiu lat więzienia. Wniosek musiał być - zgodnie z procedurą - wysłany do Prokuratury Generalnej, która może zadecydować o dalszym biegu sprawy. To nie jest jednak przeszkodą, by rzecz była komentowana przez licznych patriotów (niekoniecznie spod znaku orła):
- "Żaden urzędnik nie może być ponad prawem" - woła poseł PO Andrzej Halicki.
- "Raport WSI był skandalem. Był wymierzony przeciw państwu. Macierewicz ponosi winę za sposób jego przygotowania i treść" - dodaje Włodzimierz Cimoszewicz.
- "Publikacja raportu z weryfikacji WSI zaszkodziła służbom, żołnierzom za granicą i cywilom. Jeżeli dojdzie do głosowania, należy być za uchyleniem immunitetu Antoniemu Macierewiczowi" - stwierdza były minister obrony Bogdan Klich (PO), i dodaje, że "prokuratura nie działa przecież na zasadzie represji".
- "Raport z likwidacji WSI zasługuje na to, żeby wszystkich jego twórców ocenić zgodnie z polskim prawem. (...) To, co zrobili, zasługuje na nazwanie zdradą stanu" - orzeka autorytatywnie były szef WSI gen. Marek Dukaczewski.
Bogdan Klich ręczy, więc za polski wymiar sprawiedliwości. Marek Dukaczewski oskarża Antoniego Macierewicza o zdradę stanu. Czy to jest dowcip? Czy ktoś w Polsce traktuje to poważnie? Dziś po południu stacja RMF FM podała, że Prokuratura Generalna odstąpiła od wniosku o uchylenie immunitetu posła Macierewicza. Wiadomość ta nie została powtórzona w wieczornych programach informacyjnych. Zygmunt Białas
Zbrodnicza nowelizacja prawa - Gowin oszalał, albo schlebia mafii Ratujmy nasze gwałcone żywcem prawo do rzetelnego i uczciwego procesu! Jarosław Gowin pluje w twarz obrońcom praw ludzkich i obywatelskich!
http://newsne.nowyekran.pl/post/45046,pierwszy-projekt-ministerstwa-gowina
- Liczący ponad 160 propozycji zmian projekt to efekt dwuletnich prac komisji kierowanej przez prof. Andrzeja Zolla
(czyli reprezentanta UJ, krakowskiej szkoły bezprawia, która zmonopolizowała – co znaczy więcej, niż „zdominować” - całe polskie prawodawstwo i funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości na przestrzeni ostatnich dwóch dekad).
- Główne założenia tej nowelizacji to - jak mówili Zoll i Hofmański - zmiana filozofii prowadzenia procesu. Sąd, zwolniony z obowiązku samodzielnego dochodzenia do tzw. prawdy materialnej, stałby się arbitrem rozsądzającym spór między oskarżycielem a obroną, (czyli, koniec z domaganiem się powołania nowych świadków, koniec ze wskazywaniem na dowody, które działający pod tezę prokurwator celowo pominął, bo mu „jakoś” nie pasowały, itp. itd. – a usłuzny dziadwokat będzie parł do „dobrego wyroku” a nie do ustalenia PRAWDY; gdyż wtedy sam musiałby zbierać dowody niewinności. Pominięte wcześniej - mówiąc wprost: olane, przez prokurwatora)
- Przyśpieszeniu procesu miałoby też służyć dopuszczenie możliwości prowadzenia rozpraw pod nieobecność oskarżonego i obrońcy - o ile zostali powiadomieni o procesie, jak również odejście od obligatoryjnego odczytywania na rozprawie licznych protokołów (patrz stary sądowy patent ze świadomym wysyłaniem wezwań na nieaktualny adres – patrz przypadki pana Bogdana Goczyńskiego, i moje, i tysięcy innych ofiar celowych oszustw sądowych – bo przecież prawo stanowi, ze „pismo wysłane – uważa się za doręczone”). - "Oskarżony ma mieć prawo do obrony, a nie obowiązek obrony. Jeśli więc jest pasywny i unika wymiaru sprawiedliwości, aby przewlekać proces, nie ma powodu, by prawo mu na to pozwalało" - mówił Gowin. Jak podkreślał Hofmański, pozwoli to ukrócić "zmorę polskiej sali sądowej" jaką jest stosowanie różnych kruczków w celu doprowadzenia do przedawnienia (no, to już szczyt krakowskiego kurestwa, które od kilku lat nazywam – zgodnie ze stanem faktycznym – krakurestwem. Bo jeśli oskarżony rezygnuje z obrony, to sięga po „dobrowolne poddanie się karze”. Wszystko inne, jest obroną, Wy moralne debile, Gowin, Seremet i Zoll!!!). Więcej o tym wszystkim – w następnym wpisie. Ten post sporządziłem w trybie awaryjnym. A już cholera myslałem, że będzie, choć kilka dni wakacji od szalejących oszołomów po zdeprawowanym UJ-ocie… Bandytyzm i ohyda – proszę Państwa, nic więcej nie da się niestety powiedzieć o krakowskiej „rodzinie prawniczej” i ich poplecznikach. Co za chrześcijanin z tego Gowina? gołym okiem widać, że tylko „pozorny” i od święta. Filozof? A był kiedyś w sądzie? Dariusz R. Bojda
Fundusz z nas pociągnie Banki centralne Unii Europejskiej nie zbiorą 200 mld euro na ratowanie eurostrefy, lecz o 50 mld euro mniej. Polska ma użyczyć 6 mld euro z rezerw NBP do dyspozycji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Środki te posłużą do ratowania banków w strefie euro, którym coraz bardziej ciążą tzw. śmieciowe obligacje zadłużonych krajów. Polska udzieli Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu pożyczki rzędu 6 mld euro na trzy lata - poinformował minister finansów Jacek Rostowski. MFW będzie ciągnął tę pożyczkę w transzach z rezerw walutowych Narodowego Banku Polski. Nasz kraj posiada elastyczną linię kredytową w MFW na 30 mld dol., jej celem jest wzmocnienie rezerw walutowych NBP na wypadek ataku spekulacyjnego. Za samą gotowość do udostępnienia środków płacimy MFW 200 mln zł rocznie (około 60 mln dol.). Skorzystanie z kredytu będzie nas dodatkowo kosztować 5-6 proc. odsetek, nie mówiąc o tym, że dług walutowy trzeba będzie zwrócić. Tymczasem za linię z NBP Fundusz zapłaci zaledwie 2-3 proc. rocznie. Ekonomiści zachodzą w głowę, jaki rząd widzi interes dla kraju we wzajemnych pożyczkach na linii MFW - NBP. - Prościej byłoby zrezygnować z elastycznej linii kredytowej, a jednocześnie nie przekazywać MFW kredytu z NBP - uważa dr Zbigniew Kuźmiuk, ekonomista. Wcześniej podobną opinię wyrazili dr Cezary Mech, były wiceminister finansów, oraz prof. Zyta Gilowska, minister finansów w rządzie PiS. - Jeśli sytuacja w Polsce będzie dużo trudniejsza i sięgniemy po te 30 mld dol. z elastycznej linii kredytowej, to MFW automatycznie przestanie ciągnąć z puli NBP. A nawet, jeśli jakaś część byłaby pociągnięta, to mielibyśmy prawo zwrócić się z prośbą o to, żeby te pieniądze zwrócić do NBP - tłumaczy meandry międzynarodowego interesu minister Rostowski. Szczyt Rady Europejskiej zdecydował, że banki centralne krajów członkowskich mają zebrać 200 mld euro na pożyczkę dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego, żeby ten pomógł bankrutującej eurostrefie. Sięgnięcie do rezerw narodowych banków centralnych spowodowane jest tym, że Niemcy nie zgodziły się, aby Europejski Bank Centralny był pożyczkodawcą ostatniej instancji dla banków eurostrefy oraz nabywcą obligacji zadłużonych krajów euro, a nawet na to, aby EBC udzielił pożyczki Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. - Moi włoscy rozmówcy, w większości finansiści, a więc ludzie dobrze zorientowani, byli ubawieni sprawą polskiej pożyczki z banku centralnego na ratowanie euro - mówi Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Właśnie wrócił z Włoch, gdzie uczestniczył z ramienia stowarzyszenia w walnym zgromadzeniu UniCredit. - Sytuacja Polski jest nie lepsza niż Włoch - mówili Włosi, podając, jako przykład wysoką cenę finansowania długu (w Polsce 6 proc. za obligacje dziesięcioletnie, podczas gdy we Włoszech 7 proc.), wysoki koszt ubezpieczenia (tzw. CDS) na wypadek niewypłacalności kraju czy w końcu słabość polskiej waluty i rosnące zadłużenie zagraniczne. Przyszła dewaluacja polskiej złotówki będzie, w ocenie moich włoskich rozmówców, tym większa, im więcej dorzucimy teraz do przepastnego koszyka "Merkozy" - relacjonuje Bielewicz.
- Włochy w związku z trudną sytuacją finansów publicznych nie dorzucają się do "europejskiej zrzutki" - zaznacza. Polska pożyczka na rzecz MFW zostanie przeznaczona, jak podkreśla Bielewicz, na ratowanie sektora bankowego we Francji i Niemczech, ponieważ tamtejsze instytucje finansowe posiadają wiele obligacji włoskich, na których poniosą straty. Pożyczka dla MFW miała być zebrana w krajach UE w ciągu 10 dni od szczytu w Brukseli. Według ministra Rostowskiego, kraje członkowskie zbiorą najprawdopodobniej mniej, niż deklarowano - nie 200, a 150 mld euro. - MFW jest najbardziej wiarygodnym pożyczkodawcą - zapewnił Rostowski. Wielu ekonomistów zwraca jednak uwagę, że globalny kryzys finansowy, stagnacja gospodarek zachodnich oraz kryzys zadłużenia w Europie mogą nadwerężyć kondycję MFW, który nie będzie w stanie zwrócić zaciągniętej pożyczki. Małgorzata Goss
KU CHINOM Ostatnio dwa wielkie mózgi prawicy rzuciły podobne hasło w naród. Jarosław Kaczyński i Janusz Korwin Mikke powiedzieli nam, jak zwciężać mamy dając nam Chiny za przykład. Byłem w Chinach niedawno i ja się wcale naszym duchowym przywodcom nie dziwię. Pan Prezes powiedział nawet, że powinniśmy zrzucić wór pełen kamieni, który targamy na plecach i wtedy złapiemy odpowiednią prędkość, iżby owym Chińczykom kroku dotrzymać. Wypowiedzi prezesów (Korwin to też przecież notoryczny prezes) poruszyły naród, bo jakoś tak ogólnie porobiło się ostatnio beznadziejnie. Minister finansów groził wojną, minister od zagranicy rzucać się począł w ramiona Niemiec a nawet całej Unii, premier - choć najmniej pesymistyczny - też w różowych okularach się przestał pokazywać, bo nasza „zielona wyspa” przekształciła się najpierw w półwysep, a potem już w ląd stały. Żadnej optymistycznej perspektywy, aż tu raptem jest cel: CHINY. Pan prezydent Komorowski tak się przejął pomysłem przywódcy opozycji, że w te pędy następnego dnia spakował samolot i nuże do Chin, by, jako pierwszy z Polaków tam się zameldować. Nabrał z magazynu przeróżnych prezentow, bo u nich taki zwyczaj, że się obdarowywują, małżonka na szybko złapala coś z szafy i zanim prasa i koalicja pomysł szefa PiSu obśmiały, to on już po Pekinie paradował i dłonie chińskich przywódców (powiedzmy sobie szczerze komunistycznych) bez obrzydzenia ściskał. Jak już wcześniej wspomniałem, byłem niedawno w Chinach i mogę posłużyć za eksperta w doganianiu Chin (gdyby nie było lepszego). Oto moje obserwacje: Chińczycy to naród pogodny i ogólnie zadawolony. Jeszcze na początku drogi do swojego komunistycznego kapitalizmu zarabiali średnio 20 euro miesięcznie, chodzili na piechotę, a zgodę na radio w domu miał tylko sekretarz partii. Ruch w tak chwalonym przez wszystkich kierunku zaczął się na placu Niebiańskiego Spokoju w pamiętnym dla nas dniu 4 czerwca 1989 r. Myśmy też tego dnia zaczęli. U nas i u nich okazało się wtedy, kto naprawdę rządzi w kraju. Nie będę tu opisywał historii zmian w obu krajach, pisać będe o Chinach, bo zmiany u nas znamy i czujemy, na co dzień. Władze chińskie zaczęły popuszczać prywatnej inicjatywie, by ta siebie i państwo wzbogacała. Aby nikt nie przeszkadzał, toteż działalność wszelkich związkow zawodowych jest do dziś zabroniona, bo znając ogrom tego państwa i nasze proporcje w związkach owych pracować by musiało kilkaset milionów ludzi – a to kosztuje. Zakazana też jest dzialalność wszelkiego rodzaju organizacji ekologicznych, bo to też państwo na spore koszty naraża. Jak ktoś był ostatnio w Dolinie Rozpudy i jeszcze sobie wszystkich włosów nie wyrwał, to wie, o czym mówię. Odkupione przez państwo setki hektarów pokryte częściowo lub zupełnie betonem spokojnie zarastają chwastami. Niemal gotowa autostrada dochodzi do bagna (podobno jedynego w Europie) i się urywa. Nic tylko się rozpędzić i chlup. Miliardy utopione dosłownie w błocie widać aż po horyzont. Chińczycy ogłosili niedawno, że do roku 2014 oddadzą w Pekinie największe lotnisko świata i ja im wierzę, że skończą. U nas w tym okresie nikt by nawet papierów nie zalatwił. Od dwudziestu lat dyskutujemy, gdzie by takie lotnisko wybudować można, póki, co kilkanaście lat trwa rozbudowa portu im. Chopina, (co ten muzyk komuś zawinił). A to strażacy na coś się nie zgadzają, a to jakaś inna kontrola, większość tzw. „rękawów” nie działa i podobno ktoś w międzyczasie podpieprzył jeden cały transporter do bagaży. Nasze PKP ogłosiło z początkiem grudnia sukces, że pociągi z Warszawy do Gdańska będą już jechały nie siedem a około sześciu godzin, a pani rzecznik tejże jakże bogatej w prezesów i dyrektorów firmy (podobno jest ich ponad 600) oburzyła się na Austriaków, bo ci stwierdzili, że polskie eurocity są brudne i zrywają z nami współpracę. Pani rzecznik zamiast podkulić, co miała do podkulenia i przeprosić obiecując poprawę, powiedziała, że to są nasze najczyściejsze składy i niech się oni nie czepiają. Jaki syf jest w polskich pociągach wiedzą wszyscy. Jak wygląda i jak szybko jedzie pociąg Pekin-Szanghaj opisywał nie będę, bo mi się nie chce. Chińczycy zarabiają średio miesięcznie około 400 euro, czyli pół naszej średniej. Nasz sukses wynika też z liczb, bo średni Grek zarabia ponad dwukrotnie więcej niż Polak, a grecki emeryt ma trzykrotnie większą emeryturę. Byliśmy wyspą na morzu Europy, bo nam starczało 800 euro, ale jak czlowiek słyszy, że w KGHMie biorą rocznie 18 pensji, a młodziutki agent Tomek kasuje sporą emeryturę, to też by chciał więcej. Chińczykowi pasuje, to co ma, bo ma więcej niż miał, a człowiek to taki stwór, że zawsze chce więcej. Chińczycy raz do roku losują, który z nich może sobie kupić samochód, bo ich spece od trasportu obliczyli, ile samochodów może jeździć po istniejących drogach, by były (jak to mówi premier) „przejezdne”. Wylosujesz, kupujesz, nie wylosujesz to transport publiczny. U nas można kupić samochód jeżdżący już za 3000 zł. I nie ma żadnych limitów. Kiedyś w Europie też było państwo, które tak szybko jak obecne Chiny się rozwijało i tam też obowiązywała zasada: ein Volk, ein Staat, eine Partei und ein Führer. Pomysł z gonieniem Chin jest świetny, ale czy my mamy już tory do takiej prędkości i czy naród się zgodzi zrzucić ten „worek pełen kamieni” (te kamienie to Sejm, Senat, związki zawodowe, partie polityczne, organizacje ekologiczne, itd., itd.) . Drozda
Anita Gargas: Jestem pewna, że to nie była zwykła katastrofa... Z Anitą Gargas dziennikarką śledczą, laureatką nagrody Wolności Słowa, autorką filmu śledczego - "10.04.10" - o śledztwie dziennikarskim w sprawie katastrofy smoleńskiej rozmawia Błażej Torański. Jadwiga Kaczyńska mówi w Pani filmie „10.04.10”: „Wydaje mi się, że to nie była zwykła katastrofa”. Pani też tak się wydaje? - Jestem pewna, że to nie była zwykła katastrofa. Przekonałam się o tym w Smoleńsku, gdzie byłam dwa razy. Po raz pierwszy z ekipą „Misji specjalnej” we wrześniu 2010 roku. Już na początku uderzyło nas, na jak małym obszarze doszło do katastrofy. Trzy długości tupolewa na dwie i pół długości jego skrzydeł. Ten skrawek ziemi można było prawidłowo zabezpieczyć, zebrać wszystkie dowody: szczątki ofiar i samolotu. Stało to w sprzeczności z tym, co słyszeliśmy, że nie udało się dobrze zabezpieczyć tego terenu, ponieważ był zbyt rozległy. Jeszcze w maju pielgrzymi odnajdowali fragmenty wraku i ciał. Z kolei relacje świadków - którzy coś widzieli lub słyszeli tego feralnego dnia - były rozbieżne z tym, co mówili przedstawiciele państwa. A już koronnym argumentem stały się zdobyte przez nas filmy i zdjęcia z miejsca katastrofy, zarejestrowane przez pierwszy tydzień. Pokazywały one metodyczne niszczenie przez stronę rosyjską najważniejszego dowodu w sprawie: wraku samolotu. Rosjanie wybijali łomami szyby, butami deptali miejsca, które powinni zabezpieczyć specjaliści. Używali koparek, spychaczy, stalowych lin. Miażdżyli szczątki. Nie można już było stwierdzić, na jakiej wysokości doszło do awarii – jeśli w ogóle do niej doszło – i kiedy nastąpiło zderzenie z ziemią.
Która z wersji jest Pani bliższa: o błędach ludzi, awarii silnika, zamachu? - Zebrane przez nas dowody wskazywały, że o ile nie mamy pewności, że doszło do zamachu, to mamy stuprocentową pewność, że doszło do mataczenia w śledztwie. Z jakiego powodu, skoro rzekomo wszystko było w porządku i o katastrofie zdecydował tylko błąd pilotów, którzy uparli się, aby wylądować?
Największą siłą „10.04-10” są dowody na zacieranie śladów i kneblowanie ust świadkom, zastraszanie ich. Sparaliżowani strachem ludzie zatrzaskiwali przed Panią drzwi. - Po wrześniu 2010 byłam w Smoleńsku jeszcze raz: w lutym 2011 roku. Dotarłam do świadków, których wcześniej nie przesłuchała ani prokuratura polska, ani rosyjska, ani komisja badająca wypadek. Odnaleźliśmy bez problemu naocznych świadków ostatnich sekund lotu tupolewa. Ludzie ci się nie znają, gdzie indziej pracują i mieszkają, ale ich relacje były spójne, uzupełniały się. Wynika z nich, że kiedy samolot był kilkanaście metrów nad ziemią, doszło do dziwnego zdarzenia.
Za ogonem tupolewa, jak mówili, pojawił się ogień. Jakby pięciometrowa kometa, żółtko gigantycznego jaja. - Mówili o rozbłysku, jakby wybuchu, ale używali różnych porównań w zależności od kąta widzenia. Nie zajęła się tym ani komisja Millera, ani MAK. Niewątpliwie nie była to normalna reakcja samolotu. Argumentowano, że jak pilot dodaje mocy silnikowi, to pojawia się słup iskier. Jednak z takim zjawiskiem mamy do czynienia wyłącznie w samolotach wojskowych, a nie pasażerskich. W TU-154 czegoś takiego nie ma. Pytanie, skąd to się wzięło? Prawdopodobnie coś, co miało związek ze środkowym silnikiem, kluczowym dla sterowności samolotu. Czy to była awaria? Czy rezultat działania osób trzecich, co można nazwać krótko: zamachem.
Film realizowała Pani już po ogłoszeniu raportu MAK - zasznurował ludziom usta. - Rzeczywiście zamknęli się. We wrześniu rozmawiali o wiele chętniej, zapraszali do domów, gawędzili. W lutym mieliśmy już poczucie, że zostali zastraszeni i byli uprzedzani o naszym przyjściu. Grożono im odpowiedzialnością za to, co powiedzą, straszono więzieniem.
W „10.04.10” nie wypowiadają się politycy, urzędnicy, eksperci państwowi, tylko zwykli ludzie. Zwyczajni ludzie nie kłamią? - Nie, bo nie mają w tym interesu. Dlaczego ci Rosjanie mieliby nas okłamywać? Jeśli już zdecydowali się na rozmowę, to – jak myślę – po to, aby jak najszybciej ujawnić prawdę! Mają, bowiem poczucie winy za zmowę milczenia swych ojców i dziadów 70 lat temu wokół zbrodni w lasach katyńskich w pobliżu Smoleńska. Wydaje mi się, że nadal ciąży nad nimi odium i nie chcieli, aby historia zatoczyła koło.
Zwyczajni niezwyczajni przed kamerą wypowiadali się odważnie. Nie wie Pani, jakie ponieśli konsekwencje? - Nie utrzymujemy z nimi kontaktu, nie telefonujemy, nie mejlujemy, ale tylko, dlatego, żeby nie przysparzać im dodatkowych kłopotów. Mamy świadomość, że z pewnością są inwigilowani, zwłaszcza po tym, jak film trafił na ekrany. Bo już po pierwszej naszej wizycie we wrześniu autor filmiku z miejsca katastrofy, na którym słychać strzały, zmuszony został do porzucenia pracy w warsztacie samochodowym. Musiał odejść, by przeżyć. Teraz pracuje na drugim krańcu Smoleńska. Niełatwo było do niego dotrzeć.
Co prokuratura zrobiła z materiałem dowodowym, który podsuwa film? Z zeznaniami ludzi? - Ujawnię portalowi SDP, że złożyłam w prokuraturze dowody: film z wypowiedziami świadków, nagrania, niepublikowane zdjęcia. Wyraźnie wskazują one na metodyczne niszczenie wraku. Nic z tym nie zrobiono. Śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Nie jesteśmy, więc na drodze prawdy? - Jesteśmy. Przełomowym momentem mogą być ujawnione przez „Gazetę Polską Codziennie” nagrania z rozmów Bogdana Klicha z Edmundem Klichem. Wynika z nich, że strona polska niestety współuczestniczyła w ukrywaniu prawdy o odpowiedzialności Rosjan za katastrofę. Rząd polski dysponował żelaznymi dowodami, co do procedur zobowiązujących stronę rosyjską do zamknięcia lotniska w razie bardzo złej pogody. A pogoda była o wiele gorsza niż przewidują normy.
Dlaczego do dzisiaj telewizja publiczna, kierowana przez człowieka „Solidarności” i byłego dziennikarza katolickiej „Niedzieli” nie wyemitowała „10.04.10”?- Nie wiem. To jest dla mnie bolesne, bo jestem przekonana, że wyjaśnienie okoliczności śmierci prezydenta Rzeczpospolitej to jeden z najważniejszych obowiązków każdego dziennikarza. Dziwi mnie, że instytucja, która ma do wypełnienia także misję publiczną, eliminuje – z powodów politycznych – temat tak oczywisty. Boli mnie zwłaszcza, że filmy i książki o katastrofie smoleńskiej kolportowane są tylko w drugim obiegu. Krzepiące jest natomiast, że drugi obieg zaczyna się rozwijać niezależnie od woli władzy - i z konieczności - przejmuje obowiązki mediów publicznych. Ale dlaczego mamy tolerować fakt, że media publiczne nie wypełniają swych konstytucyjnych obowiązków?
Historia zatoczyła koło i wolne słowo – jak w PRL - znowu znajduje swą przestrzeń jedynie w salkach katechetycznych? - Ładnie pan to ujął. Ale muszę też dodać, że w drugim obiegu film „10.04.10” obejrzało już ok. 4 mln osób. Wyemitowały go dwie kablówki i żadna inna telewizja. Mam, więc wrażenie, że telewizja publiczna pozbawia się możliwości zdobycia potężnej widowni, a co za tym idzie – pieniędzy z reklam.
Z czego wynikają ataki na Panią ze strony środowiska dziennikarskiego? Zwłaszcza po materiałach o katastrofie smoleńskiej. Z zazdrości? Zawiści? Zakłamania? - Mam wrażenie, że dziennikarze, którzy nieustępliwie dążą do wyjaśnienia wszystkich okoliczności katastrofy są odbierani przez środowisko, jako wyrzut sumienia. Pokazujemy, że wbrew wszystkiemu, idąc pod prąd, można robić swoje, dążyć do prawdy. Że nie trzeba zerkać na aktualne układy polityczne. Że można realizować dziennikarstwo śledcze, dotykające mechanizmów rządzenia państwem. Że można patrzeć władzy na ręce. Chcę przypomnieć, że zostałam wyrzucona z telewizji publicznej, kiedy nadal rządził tam PiS. Jesteśmy wyrzutem sumienia dla dziennikarzy, którzy uważają, że należy skulić ogon pod siebie i bezrefleksyjnie wypełniać wszystkie polecenia przełożonych. Nawet, jeśli są one sprzeczne z etyką dziennikarską, zdrowym rozsądkiem czy po prostu z prawdą.
Ale ma Pani świadomość, że dzisiaj po wręczeniu Pani Nagrody Wolności Słowa posypią się komentarze, że "SDP-PiS" przyznało swoją najważniejszą nagrodę „pisowskiej” dziennikarce? - W zarządzie SDP są przedstawiciele wszystkich mediów - prasy, radia telewizji – prywatnych i publicznych. Reprezentatywny przekrój. Ale oczywiście zdaniem TVN i „Gazety Wyborczej” jedyną reprezentacją środowiska jest jury Grand Press, gdzie od lat ci sami przyznają sobie nagrody. Pan z „Polityki” nagradza Pana z Radia Zet, a ten Pana z TOK FM, ten ostatni Pana z „Gazety Wyborczej” i koło się domyka. Dlaczego pozwoliliśmy sobie wmówić, że oni reprezentują media głównego nurtu? Zachowujemy się, jakbyśmy byli mniejszością. Brakuje nam odwagi i umiejętności rozpychania się, gardzimy chamskimi metodami pracy, nie mamy cech, którymi dysponują tamci. Ale czasy, kiedy oni mieli monopol, dawno minęły. Pomagają nam w tym Internet, drugi obieg, lokalne telewizje i gazety. To my jesteśmy mainstreamem! Strażnikami prawdy i wolnego słowa. Rozmawiał Błażej Torański
IPN: fabrykowano kwity na Lecha Wałęsę! A on sam mówi o współpracy z SB Polska to kraj paradoksów, bo okazuje się, że IPN pisze nową kartę w życiorysie byłego Prezydenta? A ten u Moniki „Stokrotki” Olejnik opowiada jak gdyby nigdy nic o swojej współpracy z esbecją. W tej sytuacji już nie wiem – mam się śmiać, czy płakać IPN poinformował opinię publiczną, że w latach 80 fabrykowano kwity na Lecha Wałęsę. Oczywiście doszli do tego śledczy z IPN po 6 latach. W międzyczasie odeszli z tego padołu łez świadkowie tamtych wydarzeń ludzi, którzy najwięcej wiedzieli. Jednak są jeszcze Gwiazdowie i Krzysztof Wyszkowski, którzy na własne uszy słyszeli, co na pamiętnym gdańskim spotkaniu w latach 80 mówił o swojej współpracy z SB Wałęsa. Jednak zawsze życzliwa „michnikowszczyzna” już się rozpisuje, że to nie prawda i posądzanie Lecha Wałęsy o współpracę z SB jest haniebne, bo podobno była to tylko gra służb PRL, by go skompromitować. W tej sytuacji jest to wielka wtopa, bo "ludzie" z IPN nie powiedzieli wcześniej byłemu prezydentowi, co ma mówić. A ten jak dziecko u „Stokrotki” kolejny raz opowiedział jak faktycznie było. W tej sytuacji zachodzi pytanie o prawdziwą historię „wielkiego” przywódcy narodu. Przecież z tego, co mówiła Śp. Anna Walentynowicz wyłania się ponury obraz, bo okazuje się, że „Lechu” nie był aż taki odważny, na jakiego się obecnie kreuje… Fiatowiec
Rostowski chyba spodziewa najgorszego w 2012 roku ...wzmocnienie złotego wobec euro o 1 grosz zmniejsza nasz dług publiczny o około 2 mld zł
1. W ostatni poniedziałek resort finansów przeprowadził bardzo rzadką operację skupu bonów skarbowych, których termin zapadalności przypadał na pierwszą połowę 2012 roku. Jak podano w komunikacie ministerstwa odkupiono bony o wartości ponad 2,2 mld zł po atrakcyjnych cenach, choć zamiarem resortu był wykup za jeszcze większą kwotę? Stąd zapowiedź ministerstwa finansów, że aukcja odkupu bonów skarbowych zostanie powtórzona jeszcze w tym roku. Ta determinacja Ministra Rostowskiego w wykupowaniu bonów skarbowych, których termin zapadalności przypada dopiero na rok następny, potwierdza tylko w jak trudnej sytuacji muszą znajdować się nasze finanse publiczne, skoro dokonuje się takich transakcji.
2. Minister Rostowski już od paru lat prowadzi nie tylko podwójny, ale wręcz potrójny rachunek deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego, wszystko po to, aby udowodnić bez względu na konsekwencje dla gospodarki i społeczeństwa, że wartość długu publicznego nie przekroczy 55% PKB. Już bez żadnego skrępowania prezentowany jest podwójny rachunek długu w relacji do PKB (ujęcie krajowe i unijne). Obydwa rachunki różnią się o 3% PKB, czyli dług publiczny liczony metodą unijną jest o 45 miliardów wyższy od tego liczonego metoda krajową. I co z tego, zdaje się mówić minister Rostowski w publicznych wypowiedziach.
3. Ale jest w tym obszarze jeszcze jedna przypadłość Ministra Rostowskiego, chroniczne zamiatanie pod dywan zobowiązań skarbu państwa (to ten trzeci rodzaj rachunku). Same tylko zobowiązania Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wynoszą około 25 mld zł, zobowiązania w ochronie zdrowia ponad 5 mld zł, wreszcie podpieranie środkami z budżetu unijnego w tym roku w wysokości blisko 12,5 mld zł (na rok 2012 planowane jest na 4,5 mld zł) A więc tylko w ten sposób deficyt sektora finansów publicznych a w konsekwencji i dług publiczny jest zaniżony, co najmniej o 2,5% PKB. A są jeszcze dokonywane od 3 lat końcówce grudnia transakcje na instrumentach pochodnych dotyczące długu (transakcje swap), które na parę tygodni sztucznie zmniejszają go na koniec roku (np. w grudniu 2010 o 7 mld zł). Jest jeszcze coroczna walka z kursem złotego na koniec grudnia każdego roku, żeby go sztucznie umocnić, chociaż o parę groszy, bo to pozwala obniżyć wartość długu o parę miliardów złotych (wzmocnienie złotego wobec euro o 1 grosz zmniejsza nasz dług publiczny o około 2 mld zł)
4. Jednak na koniec tego roku walka ministra finansów (wspomaganego przez Prezesa NBP) o umocnienie złotego będzie znacznie trudniejsza niż to bywało w latach poprzednich. Ci, którzy spekulują polską walutą doskonale, bowiem wiedzą, że w tym roku NBP wydał już na interwencje mające umacniać złotego, prawie 5 mld euro. A trzeba pamiętać, że minister finansów poprzez bank Bank Gospodarstwa Krajowego dokonuje zamiany euro na złote na rynku, a więc także stara się umacniać złotego. W tym roku wymienił w ten sposób aż 6 mld euro. I mimo wydania 11 mld euro, wartość złotego spada i jest on najsłabszą walutą spośród krajów uznawanych za rynki wchodzące (słabszą od czeskiej korony, a nawet węgierskiego forinta a więc waluty kraju, który korzysta z pomocy MFW). Jeżeli weźmie się pod uwagę, że nasz dług publiczny aż w 30 % opiewa na waluty obce, to może się już na koniec tego roku okazać, że przekroczył on próg 55% PKB. A gdyby doliczyć do tego zobowiązania „zamiecione pod dywan” to przekroczony byłby także próg konstytucyjny w wysokości 60% PKB. To właśnie z tych powodów Minister Rostowski dokonuje takich nerwowych operacji finansowych na naszym długu, bo obawia się, że mimo używania aż tylu instrumentów sztucznego zmniejszania naszego długu na koniec grudnia, w tym roku może nie dać rady zbić go poniżej 55% PKB nawet w sytuacji stosowania krajowej metody jego liczenia. Zbigniew Kuzmiuk
Uprzywilejowani: Ciągle SB-ecy Specjalna ustawa deubekizacyjna miała obciąć ich gigantyczne emerytury, a odebrała im jedynie grosze. Dotarliśmy do danych zakładu emerytalnego MSWiA, z których wynika, że esbeccy generałowie brali dotąd średnio, co miesiąc aż 9570 zł, a teraz - po ustawowej obniżce - mają... 8590 zł! Przy tak szokująco wysokich emeryturach to dla nich niewielka strata. Ustawa miała położyć kres niesprawiedliwości, gdy esbeccy prześladowcy dostają, co najmniej 10 razy wyższe emerytury niż ich ofiary. Od stycznia kaci mieli stracić te przywileje. Stracili, ale – jak ustalił Fakt – niewiele. Po zmianach średnia esbecka emerytura z 2.735,89 złotych zmalała do 2.351,49 zł, czyli zaledwie o ok. 14 proc. To nadal prawie tysiąc złotych więcej niż średnie dochody zwykłych emerytów. Świadczenie płk. Adama Pietruszki (72 l.), odpowiedzialnego za śmierć księdza Jerzego Popiełuszki, z ok. 4,5 tys. zł zmalało do ok. 3,9 tys. Podobnie niewielkie cięcia są u ok. 41 tys. funkcjonariuszy służb specjalnych PRL, których objęła nowa ustawa. Dlaczego, mimo hucznych zapowiedzi, esbecy stracili tak niewiele? Bo zarabiali na etatach bardzo duże pieniądze, a emerytury przeliczono im według znacznie wyższego przelicznika, niż zwykłemu człowiekowi. Ustawa deubekizacyjna zmniejszyła tylko ten przelicznik, a nie podstawę wymiaru emerytury, w dodatku za lata przepracowane wyłącznie na etacie esbeckim, a nie np. w milicji, wojsku czy gdziekolwiek później. Dużo więcej straciło tylko 9 członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Jak poinformował MON, przeciętne ich świadczenie z 8495 złotych zmalało do 4143 zł. Skąd taka dysproporcja? Ludziom tym, np. gen. Czesławowi Kiszczakowi (85 l.) zmniejszono przeliczniki za każdy rok służby. NA, czym polegała praca SB-eka: szantaż, zastraszanie inwigilacja, zaszczuwanie jednych na drugich, prowokacja, kłamstwo, znęcanie się fizyczne i psychiczne, bicie, zbrodnie, zdrada kraju, praca dla obcego mocarstwa w obronie komunistycznych aparatczyków i przestępców. Nigdy nie płacili składek ZUS. Najlepiej na przeobrażeniach 1989 r. wyszła nomenklatura komunistyczna i komunistyczni terroryści: cały aparat represji i przemocy. Nie ma wśród nich głodnych, biednych, bezdomnych czy bez pracy. Patrząc z boku na Polskę można dojść do następującego wniosku: ponieważ SB jest najlepiej uposażoną warstwą społeczną to widocznie jest najwartościowsza elit rządzących III RP. Są też ich hołubionymi pupilami i ulubieńcami. ChGW
Bolek”, dezinformacja na Boże Narodzenie, a prawda Oświadczenie
Informacja przekazana 21 grudnia br. przez pion śledczy IPN w Białymstoku na temat „fabrykowania” przez SB dokumentów w sprawie Lecha Wałęsy nie jest w zasadzie jakimkolwiek newsem. Można powiedzieć, że jest to jedynie potwierdzenie ustaleń zawartych w wydanej przed laty książce SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii na stronach 137-146. Ustalenia prokuratury IPN nie wiele wnoszą chociażby ze względu na niedostępność materiałów, którymi dysponuje Komitet Noblowski. Norwegowie odmówili, bowiem polskiej prokuraturze wglądu do własnych archiwów.
Wspólnie z Piotrem Gontarczykiem napisaliśmy w 2008 r. m. in. „podczas pobytu L. Wałęsy w Otwocku i Arłamowie zainicjowano działania operacyjne, których celem było jego skompromitowanie zarzutem współpracy z SB. Sugerowano przy tym, że owa współpraca miała rzekomo trwać nieprzerwanie od 1970 r. aż do lat osiemdziesiątych. Dążono tym samym do kompromitacji przywódcy „Solidarności” zarówno w oczach solidarnościowego podziemia, jak i – a może przede wszystkim – świata zachodniego, gdzie coraz częściej pojawiały się głosy o kandydaturze L. Wałęsy do pokojowej Nagrody Nobla”. I dalej: „Niestety, nie zachowało się żadne ze sporządzonych przez SB fikcyjnych doniesień „Bolka” z okresu lat osiemdziesiątych, z których ostatnie miało być datowane na 1981 r. (…) Z dokumentów MSW wynika, że teczkę pracy i teczkę personalną TW ps. „Bolek”, a więc wszystkie dokumenty agenturalne z lat 1970–1976, już w 1982 r. przechowywano najpierw w Wydziale III, a później w Wydziale II Biura Studiów SB MSW. Wszystko wskazuje, więc na to, że w działaniach specjalnych prowadzonych przez MSW wobec L. Wałęsy w 1982 r. w celu skompromitowania go współpracą z SB (operacje o kryptonimie „OKO” i „Sąd”) korzystano także z autentycznych dokumentów archiwalnych TW ps. „Bolek”. Pośrednio potwierdza to także notatka st. chor. Tadeusza Maraszkiewicza. W notatce służbowej z 1985 r. napisał on, że w działaniach Biura Studiów wobec L. Wałęsy chodziło m.in. o „kontynuację przerwanej uprzednio współpracy z resortem”. Logicznie rzecz ujmując, nie można kontynuować czegoś, co w przeszłości nigdy nie zaistniało. A skoro tak, to konieczne było wykorzystanie do tych działań materiałów archiwalnych TW ps. „Bolek”. Ponadto, jak wynika z oświadczenia mjr. A. Stylińskiego, w jednej z operacji Biura Studiów (o kryptonimie „Ambasador”) posłużono się oryginałami doniesień TW ps. „Bolek”: „Ambasadorowi Norwegii doręczono natomiast list razem z oryginalnym doniesieniem z prośbą o wykonanie ekspertyzy pisma”. „Oryginalne doniesienie” TW ps. „Bolek” mogło pochodzić jedynie z okresu współpracy z Wydziałem III KW MO w Gdańsku (1970–1976). A. Styliński twierdzi także, iż w MSW powstał „plan sporządzenia odpowiedniego pisma do członkow jury Nagrody Nobla”, a do listu „postanowiono załączyć doniesienie TW ps. ≫Bolek≪ wraz z pokwitowaniem odbioru kilkuset złotych (xero)”. Może, zatem chodzi o kserokopie znanych nam dokumentów – doniesienia TW ps. „Bolek” z 12 stycznia 1971 r. oraz dwóch pokwitowań odbioru przez niego pieniędzy (z 18 stycznia 1971 r. i 29 czerwca 1974 r.)?”. Warto też dodać, że już po wydaniu naszej książki, kiedy prokuratura IPN odnalazła byłego oficera prowadzącego TW ps. „Bolek” – kpt. Edwarda Graczyka (którego Sąd Lustracyjny w 2000 r. uznał za zmarłego), podczas przesłuchania potwierdził on autentyczność dokumentów z 12 stycznia 1971 r. i 18 stycznia 1971 r.
www.ipn.gov.pl/portal/pl/245/8505
które wykorzystywano w celu skompromitowania Wałęsy w latach 1982-1983. To jeszcze jedno potwierdzenie naszych ustaleń – SB wykorzystała autentyczne dokumenty „Bolka” z lat 70. by skompromitować Wałęsę w oczach Zachodu i Polaków w kraju. Warto też podkreślić, że dostępna dokumentacja na temat prowadzonych przez bezpiekę działań specjalnych w latach 80. wobec Wałęsy potwierdza jego związki z SB w latach 70. W udowodnieniu tego nie przeszkodziła nawet kradzież tysięcy stron dokumentów SB (w tym doniesień agenturalnych TW ps. „Bolek”) w okresie prezydentury Lecha Wałęsy (1992-1995). Dr hab. Sławomir Cenckiewicz
Nic nie rozumiem! Kochany Święty Mikołaju! No, bo jak mam pożyczyć Kaziowi 200 (nawet nie miliardów, ale złotych) z 400, które pożyczyłem od Stacha, skoro Franiowi jestem winien jeszcze 800?
Robert Gwiazdowski http://blog.rp.pl/blog/2011/12/20/robert-gwiazdowski-nic-nie-rozumiem
Kochany Święty Mikołaju! Nikt Cię chyba nie prosi, żebyś przyniósł mu pod choinkę trochę rozumu, bo to jedyna rzecz, której Pan Bóg nikomu nie poskąpił, a nawet rozdał w nadmiarze – nikt się przecież nie skarży, że mu go brakuje. Ja Cię jednak o niego poprosić muszę. Chciałbym, bowiem zrozumieć tych wszystkich mądrych ludzi, którzy mają tytuły profesorskie i to ze skomplikowanej ekonomii, a nie z prostego prawa. W moim małym rozumku – jak mówił Kubuś Puchatek – nie mieści się, jak można wypłukać złoto z powietrza, a oni to wiedzą. Piszą na przykład, że „w rzeczywistości MFW na podstawie swojego kapitału pożycza z rynku wielokrotność tej kwoty, (czyli 200 mld euro, które państwa UE mają mu „udostępnić”) a jej przekazanie zwiększyłoby o połowę jego zdolności pożyczkowe”. Potrafią, więc pożyczyć innym pieniążki, których sami nie mają. To znaczy troszkę mają, ale jeszcze większe mają długi - więc mi się wydaje, że to tak, jakby ich nie mieli. No, bo jak mam pożyczyć Kaziowi 200 (nawet nie miliardów, ale złotych), z 400, które pożyczyłem od Stacha, skoro Franiowi jestem winien jeszcze 800? Adam Smith pisał, że: „to, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być szaleństwem w życiu wielkiego królestwa”. Ale to chyba nie może być prawdą, skoro ci wszyscy mądrzy ludzie, którzy tak ciężko pracują, żeby uratować nas przed strasznym kryzysem, mówią, że ekonomia rządzi się innymi prawami. Jak się ich pytam, jakimi, to ciągle słyszę, że „to jest skomplikowane” i że „prosto wytłumaczyć to się nie da?. Więc chciałbym mieć tyle rozumu, co oni, żeby jednak móc ich zrozumieć. Słyszałem od jednego takiego profesora, że musimy mieć u nas takie same pieniążki, jakie inni mają. Wtedy będziemy się szybciej rozwijać i nie będziemy musieli się męczyć, jadąc za granicę, żeby ceny przeliczać. Z tym przeliczaniem to ja jakoś daję sobie radę, ale jak jadę na narty tam gdzie jest taka wielka góra, która nazywa się Matterhorn, to płacę innymi pieniążkami i nie mogę zrozumieć, dlaczego oni są tacy bogaci, choć nie mają tych dobrych pieniążków, dzięki którym my będziemy mogli się szybciej rozwijać. A jak jadą gdzieś nad morze – bo morza to u siebie nie mają – to też muszą przeliczać. I nie mogę zrozumieć, dlaczego niektórzy są tak wstrętni, że nie chcą wydrukować więcej tych dobrych pieniążków, żeby tyle biednych dzieci na całym świecie nie głodowało? Nie stać ich, żeby wydrukować więcej? To ja bym chętnie pozwolił, żeby to tym biednym wymienili pieniążki na te lepsze. Ale ja nic nie rozumiem. Robert Gwiazdowski
Dukaczewski straszył L.Kaczyńskiego zamachem Tuż przed zaprzysiężeniem Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP Wojskowe Służby Informacyjne (WSI) przekazały najważniejszym służbom w państwie informacje o rzekomym zamachu, którego miała dokonać w Warszawie Al-Kaida. Szefowie WSI sugerowali wprowadzenie stanu wyjątkowego, który uniemożliwiłby zaprzysiężenie nowo wybranego prezydenta. WSI próbowały sprowokować mnie, jako ministra do daleko idących działań w sprawie zagrożenia terrorystycznego. Gdybym był na miejscu Macierewicza, przeprowadziłbym likwidację WSI jeszcze ostrzej. To towarzystwo trzeba rozgromić ogniem i mieczem – powiedział w TVN24 poseł Solidarnej Polski Ludwik Dorn, który w 2005 r. w rządzie PiS-u był ministrem spraw wewnętrznych i administracji. Oficjalnie na temat szczegółów prowokacji nikt nie chce się wypowiadać, ponieważ sprawa jest ściśle tajna. Bardzo ogólne jawne informacje na temat prowokacji autorstwa Wojskowych Służb Informacyjnych można znaleźć w raporcie z weryfikacji WSI. Co ciekawe, część tych informacji przechodziła przez ręce ówczesnego ministra obrony narodowej Radosława Sikorskiego. Kontaktował się on m.in. z gen. Markiem Dukaczewskim, ostatnim szefem WSI (Dukaczewski był przeszkolony przez sowiecki wywiad wojskowy GRU).
„Na podstawie tych raportów MON Radosław Sikorski polecił przekazać informację dotyczącą zagrożeń sojusznikom. Wykaz osób oraz instytucji, do których skierowano pisma w tej sprawie do października 2005 r. (…), sprawa konsultacji z innymi służbami (…), informacja dla MON R. Sikorskiego, (…) dla ministra koordynatora Zbigniewa Wassermanna, (…), ministra Witolda Marczuka, szefa ABW i szefa AW (…), komendanta głównego Straży Granicznej (…). Szczególna intensyfikacja informacji (…) nastąpiła zimą 2005 r., po zwycięstwie wyborczym PiS i zaprzysiężeniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego (…)” – czytamy w raporcie z weryfikacji WSI. Informacje te pochodziły od Aleksandra Makowskiego, byłego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, pracującego w wywiadzie PRL-u. Ich odbiorcą był m.in. gen. Marek Dukaczewski. Dane na temat zagrożeń płynących ze strony Al-Kaidy Makowski miał pozyskać w Afganistanie, gdzie przebywał w celach biznesowych. Informacje Ma-kowskiego okazały się mało wiarygodne, czego dowiodła komisja weryfikacyjna. Cel prowokacji WSI w grudniu 2005 r. był jasny – miał zostać wprowadzony stan wyjątkowy, który uniemożliwiłby zaprzysiężenie Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP. Prowokacja WSI miała swoje uzasadnienie – kilka tygodni wcześniej, tuż przed II turą wyborów prezydenckich w Warszawie, której prezydentem był Lech Kaczyński, podłożono na przystankach tramwajowych atrapy ładunków wybuchowych. Jedna z hipotez zakładała, że za podłożeniem atrap stoją służby specjalne (kierowane wówczas przez SLD), które chciały wykazać, że prezydent Warszawy Lech Kaczyński nie radzi sobie z zagrożeniem terrorystycznym. Śledztwo zostało umorzone w 2008 r. za rządów PO z powodu niewykrycia sprawców. Dorota Kania
Nie jestem szpiegiem Czy była wystarczająca liczba prokuratorów na miejscu? Czy udało się im zorganizować warsztat pracy adekwatny do potrzeb i oczekiwań? Czy w późniejszym okresie zabiegaliśmy wystarczająco energicznie o materiały procesowe ze strony Rosjan? – docieka Marek Pasionek, prokurator odsunięty od śledztwa smoleńskiego, w rozmowie z Anitą Gargas. Czy czuje się Pan amerykańskim szpiegiem? Został Pan oskarżony o nielegalne kontakty z przedstawicielami ambasady USA. Nie czuję się, nie byłem. Nie kryłem, że odbyło się spotkanie w ambasadzie, a moim rozmówcą był przedstawiciel FBI, który kończył swoją misję w Polsce. Rzeczywiście chodziło o przekazanie informacji na temat katastrofy, ale to nie ja przekazywałem Amerykanom informacje ze śledztwa, tylko swoich rozmówców prosiłem o przekazanie stronie polskiej ewentualnie posiadanych informacji.
Udało się? Amerykanie zaproponowali pewną ścieżkę pomocy, z której, jak dzisiaj wiadomo, nie skorzystano. Uzgodnienie polegało na tym, że wymiana informacji nastąpi między służbami specjalnymi obu państw. Naczelny prokurator wojskowy zdecydował się jednak na oficjalny wniosek o pomoc prawną do Departamentu Sprawiedliwości USA. Ta oficjalna ścieżka nie przyniosła spodziewanych efektów w postaci oczekiwanych materiałów.
Jakich? Zdjęć satelitarnych, ewentualnego nasłuchu elektronicznego dotyczącego rozmów prowadzonych zarówno w samolocie, jak i na wieży kontroli lotów, ewentualnie innych materiałów, które mogły okazać się przydatne i znajdować się w dyspozycji amerykańskich służb specjalnych.
Dlaczego Amerykanie nam nie pomogli? Były prowadzone rozmowy, kontaktowano się na poziomie prokuratora generalnego i naczelnego prokuratora wojskowego. Nie uczestniczyłem w nich. Wydaje mi się, że sama materia, o której mówimy, spowodowała, że Amerykanie odmówili przekazania posiadanych materiałów na drodze oficjalnej.
Kiedy Pan zrozumiał, że Pańska dociekliwość w sprawie śledztwa smoleńskiego nie jest mile widziana?
Być może od początku byłem postrzegany, jako prokurator sympatyzujący z PiS-em. W katastrofie smoleńskiej zginęli jednak nie tylko posłowie tego ugrupowania. Wyjaśnienie tej sprawy leżało i leży w interesie nas wszystkich. Jedynym motywem mojego postępowania była chęć pomocy prokuratorom prowadzącym śledztwo. Przecież nadzór służbowy polega na czynnościach doradczo-konsultacyjnych. A ja nie chciałem być tylko skrzynką przekazującą dokumenty między Naczelną Prokuraturą Wojskową a prowadzącą śledztwo wojskową prokuraturą okręgową. Miałem wrażenie, że do takiej roli usiłowano sprowadzić ten nadzór.
Dlaczego? Do katastrofy doszło za granicą i w dużej mierze byliśmy zdani na pomoc prawną oraz materiały wytworzone przez Rosjan. Stąd wydaje mi się, że wszelka inicjatywa, jak ta z ambasadą, zmierzająca do pozyskania materiału dowodowego z różnych źródeł, była ze wszech miar wskazana. Dzisiaj zachowałbym się podobnie. Mówimy o czerwcu 2010 r., przypomnijmy sobie, co wtedy wiedzieliśmy o katastrofie, jakimi materiałami dysponowaliśmy. Praktycznie żadnymi! Zresztą szefowie prokuratury niejednokrotnie dawali wyraz swojemu zniecierpliwieniu.
Jak doszło do sytuacji, że byliśmy petentami w tak ważnej, narodowej sprawie? To, że zdarzenie rozegrało się za granicą, już samo w sobie powodowało komplikacje. Są pewne czynności w każdym śledztwie, które należy przeprowadzić w jego początkowej fazie. Takie czynności, których mimo najszczerszych chęci nie da się odtworzyć. Czy była wystarczająca liczba prokuratorów na miejscu? Czy udało się im zorganizować warsztat pracy adekwatny do potrzeb i oczekiwań? Czy w późniejszym okresie zabiegaliśmy wystarczająco energicznie o materiały procesowe ze strony Rosjan? To są pytania, na które nie udzielę odpowiedzi. Nie ja o tym decydowałem i nie ja mam oceniać, czy były wystarczające.
Kto to powinien ocenić, jak nie Pan? Na co dzień widział Pan te wszystkie niedostatki. Tak, widziałem i dawałem temu wyraz stosownymi komentarzami w aktach nadzoru. Zawierałem w nich swój niejednokrotnie krytyczny stosunek do współpracy ze stroną rosyjską. Nie, kto inny, tylko ja właśnie ujawniłem rozbieżności w protokołach w przesłuchania kontrolerów lotu. Anita Gargas
22 grudnia 2011 "Wszyscy będą bogaci i znowu będzie jak za Gierka" - napisał w felietonie „Alchemia Unii Europejskiej”- pan Stanisław Michalkiewicz - moim skromnym zdaniem - najlepszy publicysta polityczny w Polsce. Było to ostatnie zdanie tego felietonu...Bo na czym polegał fenomen rządów towarzysza Gierka, podobny do rządów „liberała” premiera Donalda Tuska? Albo obaj są liberałami: albo obaj- socjalistami? Jeśli za kryterium przyjmiemy stopień pożyczonych pieniędzy, to większym ”liberałem” jest oczywiście pan Donald Tusk. Tylko w ciągu 4 lat rządów zadłużył nas, Polaków, na 300 miliardów złotych, to jest około 100 miliardów dolarów, a towarzysz Gierek zadłużył nas na 20 miliardów dolarów przez dziesięć lat.. To, kto jest większym „liberałem”? Pan premier Donad Tusk, czy towarzyszący zadłużeniu Polski - towarzysz Edward Gierek? Pożyliśmy sobie przez dziesięć lat na kredyt, w tym i niżej podpisany, było fajnie i przyjemnie, ale przyszedł czas spłaty zaciągniętych zobowiązań i trzeba było oddać pożyczone pieniądze z nawiązką, tak jak trzeba będzie oddać te góry pieniędzy, których napożyczał pan premier Donald Tusk poprzez swoją „liberalną” filozofię rozrzutności, nie licząc tych 30 miliardów złotych, które pan Donald Tusk zamierza pożyczyć Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, aby ten pomógł ratować francuskie i niemieckie banki, a przy okazji, żeby zarobiły przemysły samochodowe Francji i Niemiec, umożliwiając Grekom zakup nowych samochodów z dopłatami na poziomie 12 600 złotych do każdego(???). Będziemy dopłacać „biednym” Grekom do zakupu nowych samochodów, żeby przemysły Niemiec i Francji na tym skorzystały, a Grecy nadal będą udawać Greka, zamiast wziąć się do pracy i wytwarzać większy PKB. Bo dobrobyt powstaje z pracy, a nie przerzucania gór pieniędzy z jednego miejsca w drugie, pieniędzy wcześniej wypracowanych, a teraz oddanych za friko, bez żadnego zastawu, już nie wspominając o procencie z pożyczonych pieniędzy. A przecież powszechnie wiadomo, że Międzynarodowy Fundusz Zdrowia, pardon - Walutowy, dysponuje tonami złota, jako trzeci w kolejności na świecie po USA i Niemczech i moglibyśmy mieć, chociaż trochę złota na trudne czasy, które właśnie nadchodzą szybkimi krokami, dzięki rakowi socjalizmu zżerającemu ludzką pracę i ludzie namiętności - jeśli chodzi o stosunek do pracy. Odzwyczaić miliony ludzi od pracy- to jest dopiero największe osiągnięcie socjalizmu! Zafundować milionom ludzi życie na zasiłku lub etacie państwowym utrzymywanym przez innych- naprawdę pracujących.. To musi być największe osiągnięcie socjalizmu… Chyba, że jest jakieś inne, o którym nie wiem? Międzynarodowy Fundusz Zdrowia, pardon - Walutowy, musi mieć tego złota wiele, bo w roku 2009 sprzedał rozwijającym się Indiom 200 ton tego złoto pożądliwego kruszcu, za którego posiadanie ludzie oddawali zawsze od zarania życie i zdrowie, za sumę 67 miliardów dolarów (!!!!) I popatrzcie Państwo takie Indie sprzed lat.. Jedno wielkie dziadostwo, a dzisiaj? Kupują złoto za 67 miliardów dolarów i to za gotówkę. Wprowadzili wolny rynek i wzięli się do roboty – i ile bogactwa wytworzyli? W tym czasie mały Mauritius zakupił od Międzynarodowego Funduszu Zdrowia, pardon – Walutowego - 2 tony złota za sumę, 7,17 miliarda dolarów.. A my pożyczamy gotówkę bez żadnego zabezpieczenia i bez żadnych pożytków płynących z tego pożyczania. Od przyjaciół się odsetek – rzecz oczywista - nie bierze - ale dlaczego w takim razie” przyjaciele” zawsze od nas odsetki biorą? Pan premier bardzo musi ufać ludziom z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, żeby taką sumę pożyczać za friko. Mam nadzieję, że chociaż na piśmie wziął zaświadczenie, że nasze pieniądze pożyczył? Chyba, że tak zupełnie na słowo honoru? Tak ufać MFW, jak my ufamy panu premierowi Donaldowi Tuskowi.. Tylko – ja na przykład - gubię się już, kiedy mogę ufać panu premierowi, a kiedy nie. Wtedy, gdy mówił, że strefa euro jest odporna na kryzysy i możemy spać spokojnie, czy teraz jak mówi w programie Tomasza Lisa, człowieka o niezwykle chytrym nazwisku, związanego z panią Hanną Lis-Kedaj, których rodziców - dziennikarzy Kedajów, pan Stefan Kisielewski w roku orwellowskim 1984 umieścił na ”liście kanalii” że żarty się skończyły i groźba wywrócenia się strefy euro jest realna”(???) To możemy ufać tej strefie, która jest odporna na kryzysy, czy naprawdę żarty się skończyły i nie możemy jej ufać, bo groźba jej wywrócenia jest realna? Jak żary się kończą- to na ogół zaczynają się schody? Musiało się coś zmienić w świadomości pana premiera, albo coś w samej strefie politycznej euro, o czym nie wiemy, ale wiemy, że mamy do niej wejść, bo zapisano to w Traktacie Lizbońskim. Nie zapisano tylko, kiedy? Skoro nie zapisano, to możemy do niej wejść na przykład za 500 lat(!!!) Tak byłoby najlepiej, bo i wilk byłby syty i owca byłaby cała, oczywiście przed wejściem w życie przepisów o niemożliwości zabijania świń i owiec przez właścicieli tych przemiłych zwierząt.. Ale wilk nigdy nie będzie syty.. „Wszyscy będą bogaci i znowu będzie jak za Gierka”. No i będą, dopóki nie skończą się pieniądze.. Bo najgorszy jest moment w socjalizmie - gdy brakuje mu pieniędzy, a on bohatersko zajęty jest pokonywaniem przeszkód nieznanych w innych ustrojach.. Bo w socjalizmie cała góra nim zarządzająca, zajęta jest rozdzielaniem pieniędzy a nie tworzeniem bogactwa.. Nie mają czasu na tworzenia bogactwa, bo tak zajęci są jego rozkradaniem, pardon- sprawiedliwym rozdzielaniem. Dzielenie, a dodawanie- to jest zasadnicza różnica.. Pieniądze przychodzące z Unii Europejskiej, pochodzą z okradania narodów i są potem w jakiejś części są redystrybuowane do landów macierzystych.. I z tej redystrybucji nie ma żadnego bogactwa, bo to jest bogactwo już wytworzone i podzielone.. Nowe przy podziale nie zostało wytworzone.. Bo przy podziale i przesypywaniu z jednego worka do drugiego- żadne bogactwo nie powstaje. Jest tylko przemieszczane. Zyskuje jedynie biurokracja przy podziale tego bogactwa, i wszyscy ci, którzy są przy spadaniu okruszków z pańskiego stołu, przy którym objadają się europejscy socjaliści, którzy taki ustrój stworzyli, żeby można było jeść - do syta i jeszcze więcej. Stawiam tezę, że prawie wszystkie pieniądze, oprócz pieniędzy na budowę dróg i mostów, po zapłaceniu przez nas składki członkowskiej, idą na zmarnowanie, ponieważ stanowią pozycję- wydatki w budżecie państwa – Unia Europejska.. Z wydatków nie ma rozwoju, rozwój jest z pracy.. A jak to się skończy? Skończy się oczywiście, tak jak każdy socjalizm redystrybucyjny- katastrofą! Olbrzymie wydatki, generują olbrzymie podatki, a olbrzymie podatki- generują bezrobocie, które po Starym Roku - wzrośnie, może 5, może 10 %.. Wszyscy Polacy przecież nie zmieszczą się w szarej strefie, czyli strefie wolności.. Przecież biurokracja musi zarobić przynajmniej na swoje wynagrodzenia.. I musi mieć, kogo kontrolować, żeby z niego wyciągać owoce jego pracy, czyli pieniądze.. Mimo nudzących już wypowiedzi, tych wszystkich, którzy zakłamują rzeczywistość, i mimo wielu wysiłków wkładanego przez nich, żeby nas uspokoić i oszukać - rzeczywistość socjalistyczna skrzeczy.. I to bardzo! Wkrótce się przekonamy - jak bardzo. Może już w nadchodzącym roku Pańskim 2012! Oczywiście Pan nasz, nie ma z tym nic wspólnego.. On ten świat stworzył według innych zasad.. WJR
„Nagrałem Wałęsę, który przyznaje się do współpracy z SB” „Osobiście nagrałem taśmę ze spotkania u Gwiazdów. Wałęsa wyznał, że kolegów podpieprzał SB” - mówi dziennikowi.pl były stoczniowiec, opozycjonista, Andrzej Bulc. I potwierdza, że nagranie przekazał Bogdanowi Borusewiczowi. Andrzej Bulc oskarża Wałęsę o zdradę i próbę wybielania życiorysu. Jego zdaniem, półtora roku temu, były prezydent przyznał mu się, że w książce „Droga nadziei” nie opisał niewygodnej rozmowy z 1979 roku. Bo … ponoć „to nie było ważne”.
Joanna Gwiazda: Lechu, czego oni (bezpieka) od ciebie chcieli? Lech Wałęsa: Pokazywali zdjęcia i filmy ze strajku z 70 roku i ja rozpoznawałem tam tych swoich, kto tam był i kto tam szedł.
Gwiazda: To ty kur… mać, podpieprzasz swoich kolegów! Wałęsa: Byłem młody, nie zdawałem sobie sprawy, jakie to ma w ogóle znaczenie.
Tak według relacji Andrzeja Bulca miała przebiegać rozmowa dwojga działaczy opozycji, której był świadkiem i którą miał nagrać. „To było na tej taśmie nagrane, dosłownie z takimi przekleństwami” – zapewnia Bulc. Spotkanie, na którym działacze wspominali krwawo stłumione przez władze PRL protesty robotników, odbyło się 29 lat temu. Ale dla niespełna 30-letniego wówczas Bulca było czymś tak szokującym, że jak twierdzi, pamięta każde słowo. Przyznał się w luźnej rozmowie Andrzej Bulc twierdzi, że Wałęsa przyznał się do współpracy z bezpieką przez roztargnienie. „W domu u Gwiazdów było około 40 osób. Było tak gęsto, że trudno palec wcisnąć. Malutkie mieszkanie i od cholery ludzi” – wspomina nasz rozmówca. Według niego, ponieważ spotkanie było nagrywane, bo zebrani chcieli mieć zapis wspomnień opozycjonistów, Wałęsa początkowo pilnował się z każdym słowem, ale później, – gdy zobaczył, że wszyscy mu sprzyjają – poczuł się bezpieczniej. „Ta jego relacja była wyuczona. To, co on mówił, to jakby po prostu nauczył się na pamięć. Później był taki moment, że tak powiem, luźnej rozmowy, – że jego wezwali raz na bezpiekę, na komendę, potem drugi raz przyjechali do niego do domu i go z domu zabrali” – relacjonuje słowa Wałęsy Andrzej Bulc.
Lechu, dlaczego wyciąłeś to z książki? Andrzej Bulc twierdzi też, że pod koniec 2006 roku spotkał się z Wałęsą i wrócił do sprawy. Według niego, relacja ze spotkania u Gwiazdów – bardzo dokładnie spisana z nagranej wówczas taśmy – znalazła się w książce o życiu Wałęsy pt. „Droga nadziei”. Tyle, że krótsza właśnie o przytoczony wyżej fragment. „Ja rozmawiałem z Wałęsą. I pytałem, dlaczego on usunął tę końcówkę” – opowiada Bulc. Według niego, były prezydent nie wypierał się pominięcia fragmentu nagrania, a jedynie powiedział, „że to nie takie ważne”. Dawny kolega jest przekonany o agenturalnej przeszłości Wałęsy i zgadza się z zarzutami autorów książki IPN, według których przywódca „Solidarności” zaczynał, jako tajny współpracownik SB o pseudonimie Bolek. Co więcej, Bulc twierdzi, że były prezydent w połowie lat 70 wcale nie wyleciał z pracy w stoczni. Miała go stamtąd wycofać bezpieka. „Czuł się zagrożony. Bo po pierwsze już tyle o nim wiedzieli (robotnicy) i o jego współpracy, że on po prostu czuł się zagrożony. Czuł, że może w pewnym momencie skończyć gdzieś tam w kanale. Że go po prostu utopią. I dlatego go bezpieka wycofała” – mówi dziennikowi.pl Andrzej Bulc.
Wałęsa: Oni pytali jak na przesłuchaniu Pytany o spotkanie z 1979 roku i przyznanie się do współpracy z SB, Wałęsa przedstawia inną wersję wydarzeń. „I tu znów mój charakter wyszedł. I niecierpliwość. Dwie godziny tak rozmawiałem jak z panem. Była cała grupa ludzi. I tłumaczyłem, jak to wyglądało. Oni pytali, jakby to było przesłuchanie. Już miałem dość tego i powiedziałem: do jasnej cholery, chcecie mieć, że współpracowałem, to współpracowałem” – opowiada były prezydent w wywiadzie dla „Faktu”. I dodaje, że jego dawni koledzy przekręcają jego ówczesne słowa, bo „było im tak wygodnie”.
„Wiele razy tak zagrywałem, bo to dla mnie bez znaczenia. Nie przypuszczałem, że moja walka może być podkopywana przez takie hasełka <na odczep się>. Bezpieka śmieje się z grobu i myśli, że teraz rękami małych ludzi mnie złamie, zniszczy. Niech się nie łudzą. Nie udało im się za komuny, nie uda teraz” – kwituje Wałęsa.
Marszałku, czas ujawnić taśmę Kaseta z nagraniem z rozmowy z 1979 roku „na pewno gdzieś jest” – zapewnia Bulc. Ma ją ponoć marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. „Ja osobiście oddałem tę taśmę Bogdanowi Borusewiczowi. Ja tę taśmę dałem jeszcze przed powstaniem <Solidarności>, czyli w marcu 80. roku” – wspomina Andrzej Bulc. Oddanie taśmy tłumaczy tym, że ożenił się wtedy i wyprowadzał z Trójmiasta do Warszawy. Teraz tego żałuje: „Niestety, nie mam jej przez zwykłą głupotę. Zaufałem Bogdanowi Borusewiczowi” – mówi dziennikowi.pl. Czy tak jest naprawdę i czy marszałek Borusewicz ujawni nagranie ze spotkania opozycjonistów? Niestety, jak dotąd nikomu tego nie wyjawił. Wczoraj do ujawnienia materiału wezwał go z anteny TVN24 inny działacz antykomunistycznej opozycji.
„To była rozmowa o grudniu 70 roku. Zbieraliśmy różne relacje. Podczas tej rozmowy Wałęsa się zaplątał i powiedział, że z władzą trzeba było współpracować. My wtedy powiedzieliśmy: Lechu, byłeś agentem. Nagrał ją Andrzej Bulc i przekazał ją dzisiejszemu marszałkowi Senatu Bogdanowi Borusewiczowi. On do dziś tego nie ujawnił” – mówił Krzysztof Wyszkowski, współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych. I zaapelował do marszałka: „Drogi Bogdanie, przyszedł czas, abyś to ujawnił”. Andrzej Bulc
„Przebudzenie”, czyli piękne ćwiczenie w jałowości „Przebudzenie” to warsztatowo dobry film. Gratuluję Joannie Lichockiej – jego twórczyni oraz wszystkim osobom, które przyczyniły się do jego powstania, w tym wydawcy, czyli „Gazecie Polskiej”. „Przebudzenie” to obraz poruszający i świetnie zrobiony, o czym zresztą może się przekonać każdy, kto kupi numer „Gazety Polskiej” z dołączoną płytą. A jednak wychodziłem z pokazu z poczuciem niedosytu, który z czasem zmieniał się w coraz bardziej krytyczne nastawienie. Żeby zrozumieć sens moich uwag, proponuję najpierw przeczytać mój tekst, który ukazał się na stronach Ośrodka Myśli Politycznej i Teologii Politycznej. Mam nadzieję, że dość czytelnie pokazuje on, na czym polega mój spór ze zwolennikami nie tyle tworzenia współczesnego drugiego obiegu, co zamykania się w nim i ograniczania się do niego. A już z całą pewnością nie zgadzam się ze zwolennikami tworzenia równoległego, na poły metafizycznego „państwa wolnych Polaków” – by sięgnąć po określenie Jarosława Marka Rymkiewicza. Tymczasem „Przebudzenie”, głównie ustami Wojciecha Wencla, wydaje się do tego właśnie nawoływać. Stawiam sobie też pytanie, czemu taki film jak „Przebudzenie” ma właściwie służyć. Dostałem na nie odpowiedź zaraz po pokazie, z ust samej reżyserki: to film stworzony ku pokrzepieniu serc, mający wspomagać budowanie wspólnoty. Pięknie, tylko że dostajemy w ten sposób kolejny film – owszem, jako się rzekło, bardzo dobrze zrobiony, poruszający i wzruszający – który jednak niczego nowego nas nie uczy. Nie odpowiada na żadne pytanie i nie wychodzi poza krąg ludzi, którzy i tak już wspólnotę tworzą. To nawet nie jest przekonywanie przekonanych. To utwierdzanie przekonanych w tym, że mają rację i nie tyle podbudowywanie wspólnoty, co raczej jej uszczelnianie i domykanie. Z całą sympatią i szacunkiem dla twórców „Przebudzenia” – jest to po prostu robota dość jałowa. „Przebudzenie” jest także zmarnowaną szansą. Mogłoby odpowiadać na przynajmniej jedno pytanie i jedną rzecz tłumaczyć: dlaczego niektórzy zwykli ludzie, na co dzień mający dobrą pracę, żyjący wygodnie, wykształceni – słowem: całkiem normalni – co miesiąc przychodzą na marsz, upamiętniający katastrofę. Ale film Lichockiej na to pytanie nie odpowiada czy może raczej: zaczyna odpowiadać, ale szybko rezygnuje. Po pierwsze dlatego, że reżyserka do czterech takich właśnie zwykłych osób, wypowiadających się w filmie, dodała dwie kolejne, które od razu obraz „ustawiają”: Wojciecha Wencla właśnie i Anitę Czerwińską, szefową warszawskiego Klubu „Gazety Polskiej”. A dodała je, ponieważ jej celem nie było wytłumaczenie komukolwiek motywacji „zwykłych ludzi”, ale wyłącznie stworzenie – jako się rzekło – obrazu ku pokrzepieniu serc. Po drugie – ponieważ ten film w zamierzeniu nie ma rozwiewać żadnych wątpliwości. Ktoś, kto zadaje sobie całkiem szczerze i bez złości pytanie o motywacje uczestników marszów, ale sam w nich nie uczestniczy i ma do nich krytyczny stosunek, nie tylko nie jest celem tego obrazu, ale w odczuwalny sposób stawiany jest poza grupą tych, których jego twórczyni uważa za wartych rozmowy. Gdyby „Przebudzenie” trafiło w ręce takiej osoby, przypuszczam, że po kilkunastu minutach zrezygnowałaby z dalszego oglądania. Szkoda. Gdy w pierwszej części widzimy sceny z okresu tuż po 10 kwietnia, jedna z bohaterek filmu mówi: „Na Krakowskim Przedmieściu byli wszyscy”. Potem widzimy kolejne marsze z kolejnych dziesiątych dni każdego miesiąca. Sądzę, że każdy, kto chce zrozumieć dzisiejszą Polskę, chciałby otrzymać odpowiedź na pytanie: co kierowało ludźmi, którzy w czasie żałoby stali kilkanaście godzin w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, ale nie było ich na Krakowskim Przedmieściu ani w czasie walki o krzyż, ani podczas kolejnych miesięcznic, ani w rocznicę katastrofy. Dlaczego nie przyszli? Dlaczego po pierwszym odruchu stanęli z boku? Czy tylko z powodu medialnego prania mózgu? A może także z powodu błędów „naszej” strony? Może to „wolni Polacy” ustawili się tak wobec tych niepewnych, chwiejnych, z wątpliwościami, że całkowicie ich zniechęcili? Może jednak można do nich jakoś dotrzeć? Powiedziałem Joannie, że chciałbym raczej zobaczyć film, szukający odpowiedzi na te pytania. „Ale to byłby całkiem inny film” – odparła. Jasne – inny i trudniejszy niż kolejny grający emocjami obraz o oczekiwaniu na jakieś mistyczne spełnienie, które nie wiadomo kiedy i dlaczego miałoby nadejść. Jest, zatem dla mnie „Przebudzenie” przykładem zamknięcia się na rzeczywistość realnej polityki, ucieczki w tonację mistyczną – odbieram to jako pójście na łatwiznę – a przede wszystkim rezygnacji z docierania do „tamtych”, do drugiej strony. Przy całej mojej osobistej sympatii dla twórców filmu i szacunku dla ich pracy, muszę napisać: to za łatwe, za proste, a przede wszystkim – całkowicie jałowe. Warzecha
RZĄD I BEZROBOCIE W odpowiedzi „bungabunga” – przyznam, że poirytowany komentarzem „Wieśka” – kilka słów na temat tego, że to państwo powoduje strukturalne bezrobocie. Przyczyny są dwie: ekonomiczna i psychologiczna. A w zasadzie jedna, bo psychologia w ekonomii jest bardziej potrzebna od matematyki, która służyć może do oceny ryzyka (a i w tym nie zawsze się sprawdza) i do prób znalezienia rozwiązania w grach wieloosobowych o sumie niezerowej, – jaką jest gospodarka. W uproszczonym rachunku ekonomicznym przedsiębiorstwa pozycja „wynagrodzenie”, razem z pozycją „PIT 11” i „ZUS”, figurują w dziale „koszty” – obok pozycji „energia elektryczna”, „czynsz”, itp. Państwo zwiększa „koszty” pracy najpierw ją opodatkowując, a potem sukcesywnie zwiększając podatki. A jak się zwiększa cena, którą trzeba zapłacić za pracę, to się zmniejsza popyt na nią. To dość proste. (W podręcznikach dla studentów ekonomii skutki nakładania podatków z punktu widzenia ich wpływu na popyt i podaż danego dobra przedstawiane są na osi współrzędnych – o na przykład w podręczniku St. Owsiaka „Finanse publiczne. Teoria i praktyka” PWN 1997 s. 156) Wyobraźmy sobie, że Romus z Romulusem w mojej naturalnej historii gospodarki towarowo-pieniężnej www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=592
wymieniali, powiedzmy, litr wina na dwa gliniane dzbanki, a przyszedłby cesarz i powiedział: owszem możecie się wymieniać, ale pod warunkiem, że przy każdej takiej wymianie pół litra wina i jeden dzbanek oddacie mnie. A dziś przychodzi współczesny „cysorz” Rostowski
www.youtube.com/watch?v=bgarP_mPIRI
i mówi tak: jak chcesz „zamienić” twoje pieniądze, (czyli tak naprawdę wyrażoną w pieniądzu wartość twoich usług, które nabyli od ciebie twoi klienci) na pracę twojego pracownika to, to ja poproszę 60% tego, co twój pracownik od ciebie dostanie do ręki!!! (A do niedawna to było prawie 80%!!!) Z ekonomicznego punktu widzenia nie opłaca się legalnie nikogo zatrudniać! A teraz aspekt behawioralny. Dlaczego uczymy dzieci, że coś dostają „za coś” – jak są grzeczne, dobrze się uczą, pomogą w sprzątaniu, umyją samochód (bardziej go przy tym pobrudzą niż umyją, ale liczy się ZASADA: coś za coś)? A zasiłki dla bezrobotnych wypłacamy bez żadnego świadczenia zwrotnego? Mało śmieci leży w lasach, które bezrobotni mogliby pozbierać? Że to godzi w ich godność??? Wolne żarty. To niech założą firmę i sprzedają takie usługi, których świadczenie w ich godność godzić nie będzie. Życie na „socjalu” rozleniwia, – dlatego w USA powszechne jest zjawisko „dziedziczenia wykluczenia” – dziadek pobierał zasiłek dla bezrobotnych, tatuś pobierał i ja pobieram. Jak dodatkowo wysokość zasiłku jest niewiele niższa niż wysokość wynagrodzenia, które bezrobotny mógłby za swoją pracę otrzymać na rynku pracy, bodziec do jej podjęcia jest odpowiednio mniejszy? Rząd zmniejsza bezrobocie zatrudniając urzędników, którzy pewnie byliby inaczej bezrobotni. Gwiazdowski
Pogłówne „Prosty jestem człowiek i nie do końca rozumiem. Może, kto mi wyjaśni? Podatek pogłówny funkcjonował w największej skali, kiedy ludzie na kontynencie prowadzili życie raczej osiadłe. W przypadku uczynienia Polski krajem wszelkiej szczęśliwości z tytułu bycia obywatelem nie będą człowiekowi przysługiwały żadne szczególne przywileje. Kogóż, więc i na jakiej zasadzie miałby ów podatek objąć? Jeśli obywateli - to rzesze imigrantów z USA przyjeżdżające za chlebem nic by nie płaciły, mniejszość byłaby, więc zwyczajnie wyzyskiwana. Jeżeli zameldowani, to należałoby utrzymać wszelkie obowiązki meldunkowe i olbrzymi aparat administracyjny związany z ich kontrolą, nie mówiąc o ludziach mieszkających w hotelach i pensjonatach - być może koszty lokum i tak by się im zwróciły. Jeżeli rejestracja podatnika następowałaby w miejscu pracy, to już chyba nie muszę tłumaczyć, wszystkie problemy z punktu poprzedniego plus dużo, dużo więcej... Więc jak? Obowiązek chodzenia wszędzie z fakturkami miesięcznych opłat podatkowych z ostatnich 2 lat i przydrożne kontrole? Przy trupie też będziemy szukać, by sprawdzić, czy opłacił ściganie mordercy?” Zaczynając od końca: drwina nie jest usprawiedliwiona. To właśnie zwolennicy państwa ultra-liberalnego domagają się, by opłaty za policję były dobrowolne; okradziony musiałby pokazywać kwitek, że opłacił, – bo jak nie, to niech sam sobie szuka złodzieja... UPR postulowała wprowadzenie podatku pogłównego w miejsce wszystkich dochodowych, w tym i VATu. Przyzna Pan, że likwidacja Urzędów Skarbowych (biura meldunkowe przecież i tak istnieją!) to ogromna ulga. Proszę zauważyć, że obecne podatki karzą za produkcję (dochodowe) lub za konsumpcję (VAT). Tymczasem zarówno pogłówne, jak i podatki od nieruchomości, obciążają „maszynę do robienia pieniędzy” (człowieka, ziemię, budynek) – nakłaniają, więc do produktywności!!! Niestety: jeśli, będąc w UE, musimy mieć VAT (i akcyzy) – to pogłówne już nie jest nam potrzebne. Choć może warto by je wprowadzić, nawet w wymiarze symbolicznym, np. 20 zł miesięcznie - w tym celu, w jakim wprowadziła je (w sprawach lokalnych) lady Małgorzata: by menelstwo nie głosowało w wyborach. Bo kto nie płaci, ten nie głosuje. Oczywiście uczciwsza jest po prostu jednorazowa opłata za głosowanie (nie, jak mylnie napisałem początkowo: "podatek wyborczy"!), pokrywająca koszty głosowania. Chociaż... wśród ludzi biednych, ledwo wiążących koniec z końcem, może być procentowo więcej trzeźwo myślących, niż wśród ogłupiałej „klasy średniej”... Oczywiście: wśród tych biedaków, ktorzy ciężko pracują, np. zbierając makulaturę - a nie wśród tych, co są biedni, bo zamiast pracować oglądają telewizję... Tak czy owak: w programie wyborczym KNP pogłównego nie ma. Dopóki musimy mieć VAT i akcyzę. JKM
Alchemia Unii Europejskiej Któż nie chciałby być młody, zdrowy, piękny i na dodatek - bogaty? Każdy by chciał - zwłaszcza dzisiaj, kiedy w miarę słabnięcia w ludziach wiary w życie wieczne, rośnie pragnienie życia przynajmniej długiego. Ale cóż, komu po długim życiu, jeśli miałoby ono być pasmem udręki z powodu jakiejś bolesnej, czy powodującej zniedołężnienie choroby, albo utraty rozumu z powodu zgłupienia starczego? To z punktu widzenia jednostki, a przecież można, a nawet należy spojrzeć na rzecz całą z punktu widzenia społecznego. Wyobraźmy sobie, że jakimści cudem udałoby się medykom przedłużyć ludzkie życie, dajmy na to - do 100 lat, zamiast dzisiejszych średnich 72. Już teraz system emerytalny się wali, a cóż dopiero wtedy? Minister Rostowski nie nadążyłby z kreatywną księgowością, a premier Tusk w ramach „polityki miłości” pewnie zalegalizowałby eutanazję. Warto przypomnieć opinię francuskiego profesora chorób płucnych Lucjana Israela, zdaniem, którego przyczyną legalizacji eutanazji jest nieutulone cierpienie ubezpieczalni społecznej, która nie jest już w stanie wytrzymać boleści spowodowanych koniecznością finansowania kosztów utrzymania starych ludzi w ostatnich 6 miesiącach ich życia. Profesor obliczył, że te koszty są większe od kosztów, jakie ubezpieczalnia poniosła przez cały wcześniejszy okres życia takiego człowieka. A tu jeszcze ten nieszczęsny kryzys w strefie euro... Co tu ukrywać; socjalizm bez eutanazji długo nie wytrzyma, zatem tylko patrzeć, jak w państwie socjalistycznym nawet rojenia o długim życiu zostaną zakazane na równi z antysemityzmem i homofobią. Jedynym wyjściem z tej beznadziejnej sytuacji jest gwarancja, że wszyscy będą bogaci i zdrowi. No dobrze, ale jak to zrobić? Niech nikt nie myśli, że z podobnymi pragnieniami spotykamy się dopiero teraz. Towarzyszyły one ludziom od niepamiętnych czasów, aż starożytni wpadli na pomysł, że gwarancję długiego, wesołego i dostatniego życia można uzyskać przy pomocy kamienia filozoficznego, dzięki któremu można by nie tylko przekształcać pospolite metale w złoto, ale w dodatku - uzyskać panaceum, czyli uniwersalny lek na wszelkie choroby. Czegóż chcieć więcej? Zatem już w starożytności rozwinęła się khemeia, której nazwa pochodzi od Egiptu (Kham). Arabowie dodali z przodu „al” - i tak powstała al khemeia, zwana później alchemią. Wielkim protektorem alchemii był XVI-wieczny niemiecki cesarz Rudolf II, który obok swego zamku na Hradczanach w Pradze kazał wybudować mnóstwo małych domków z piecami, w których 200 alchemików pracowało nad transmutacją ołowiu i rtęci w złoto, no i oczywiście - nad panaceum, dokonując przy okazji różnych innych odkryć. Oto na przykład Teofrastus Bombastus von Hohenheim, znany jako Paracelsus uzyskał wybitne rezultaty w dziedzinie palingenezy, czyli reinkarnacji, dzięki którym potrafił nawet sporządzić bazyliszka. Bazyliszek „rodzi się z największych nieczystości kobiet, mianowicie z menstruacji i krwi nasiennej; następnie zostaje on umieszczony w naczyniu szklanym, w brzuchu końskim gnije, w takim łonie zostaje bazyliszek urodzony. Któż jest taki śmiały i silny, aby go sporządzić i wydobyć, albo ponownie zabić, kto przedtem nie ubrałby się i nie ochronił zwierciadłami?” Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy naciski, jakie stosuje pani filozofowa Środa i posłanka Nowicka w sprawie in vitro. Widocznie muszą mieć jakieś doświadczenia z bazyliszkami, w co - zwłaszcza zapoznając się z przemyśleniami syna pani Nowickiej - chętnie wierzę. Z zacytowanego fragmentu opisu bazyliszka widać, jaką straszliwą wiedzą stała się alchemia, chociaż praktyczne rezultaty były znacznie skromniejsze; uważana początkowo za panaceum sól glauberska okazała się skuteczna tylko, jako środek na przeczyszczenie. Natomiast niepodobna odmówić ówczesnym alchemikom jednej umiejętności. Wprawdzie nie potrafili zamieniać ołowiu, czy rtęci w złoto, ale wykorzystując żądzę złota swoich protektorów, potrafili mnóstwo złota od nich wyciągnąć. Taki na przykład alchemik Grzegorz Honauer naciągnął księcia Fryderyka Wirtemberskiego aż na 200 tysięcy talarów, czyli 5600 kg srebra pod pretekstem przerobienia 25 cetnarów, czyli 1150 kg żelaza w złoto. We współczesnej Europie sztuka ta nie tylko się rozwinęła, ale stała się podstawową regułą funkcjonowania Unii Europejskiej. Unia Europejska, na podobieństwo alchemików łudziła miliony naiwniaków rzekomą umiejętnością wypłukiwania złota z powietrza. W zamian za obietnicę obsypania tym złotem naiwniacy poddali się władzy szarlatanów. Kiedy zaś szarlatani wyciągnęli z nich, co się tylko dało, okazało się, że do interesu trzeba dopłacać. I tak jak przedtem mnóstwo stręczycieli wmawiało naiwniakom, że trzeba wszystko poświęcić dla obiecanych bogactw, tak teraz wmawiają, że trzeba wszystko poświęcić, bo w przeciwnym razie obiecane bogactwa się rozwieją. Przy tych wszystkich podobieństwach jest oczywiście i różnica. Grzegorz Honauer próbował uciec za granicę, ale został schwytany i po obcięciu mu prawej ręki powieszony na szubienicy wykonanej z tego samego żelaza, które miał przerobić na złoto. Naszych stręczycieli nikt nie planuje powiesić, bo przezornie zadbali o zniesienie kary śmierci, a poza tym wygląda na to, że naiwniacy nadal im wierzą mając nadzieję, że złoty deszcz jednak spadnie, wszyscy będą bogaci i zdrowi i znowu będzie, jak za Gierka. SM
Vis comica premiera Tuska Ponieważ zawałowcy powinni unikać tłustych rzeczy, to staram się nie oglądać ociekającego wazeliną Tomasza Lisa „na żywo”. Gdyby nie „na żywo”, to jeszcze bym obejrzał, bo ten jeden, jedyny raz na pewno by nie zaszkodził, ale „na żywo” - lepiej nie. Tak się jednak złożyło, że do red. Lisa, niczym Rywin do Michnika, przyszedł sam premier Tusk - i co Państwo powiecie? Okazuje się, że premier Tusk jest znakomitym komikiem, bijącym na głowę rozmaitych zawodowców. Cóż, bowiem robi większość tych, pożal się Boże, zawodowców”? Sami śmieją się ze swoich dowcipów, czy tak zwanych „gagów” - a śmiech publiczności już muszą puszczać sobie z taśmy. Tymczasem premier Tusk najwyraźniej postawił na tzw. humor angielski, oparty na mimowolnym efekcie komicznym tzn. na sytuacji, gdy bardzo śmieszne kwestie wypowiada się tonem poważnym, a nawet solennym. Na przykład premier Tusk zwierza się redaktoru Tomaszu Lisu jak to bawiąc za granicą objaśnia każdemu, czy ktoś chce słuchać, czy nie, jak to „Polska daje sobie radę”, a wszyscy „kiwają głowami”. Ach - zobaczyć i umrzeć! „Kiwają głowami”. No pewnie - a co niby mają robić? Widocznie są przekonani, że komuś takiemu, jak nadzwyczajnie pobudzony premier Tusk, lepiej się nie sprzeciwiać, zwłaszcza gwałtownie. Albo, kiedy powiada, że nie będzie „z pyszałkowatym, durnowatym uśmiechem mówił, że jest świetnie, a będzie jeszcze lepiej” - i mówi. Naprawdę, bardzo dobry występ, tylko jeden dowcip wydał mi się trochę niejasny - kiedy mianowicie premier Tusk mówi o zamierzonej pożyczce do Międzynarodowego Funduszu Walutowego: „żarty się skończyły, groźba wywrócenia się strefy euro jest realna”. Czyżby wcześniejsze opowieści premiera Tuska i tych wszystkich ministrów i prezydentów, jakoby strefa euro była odporna na kryzysy - to były „żarty”, które właśnie „ się skończyły”? Wielka szkoda - takie były śmieszne! I naprawdę się ”skończyły”? Chyba tak, bo premier Tusk teraz żartuje inaczej - że mianowicie decyzja o podwyższeniu wieku emerytalnego była „najtrudniejszą decyzją w jego dorosłym życiu”. Wprawdzie na tle generała Jaruzelskiego wypada to trochę mizernie, ale i tak rozumiemy, że życie dotychczas premiera Tuska raczej oszczędzało i oszczędzi - zwłaszcza gdyby w nagrodę za dobre sprawowanie dostał od Naszej Złotej Pani jakąś europejską synekurę. SM
Uszy do góry – moc truchleje! Przed świętami ludzie sobie składają życzenia. I gdy tak sobie myślałem, czego Państwu życzyć – by było lepiej - przypomniałem sobie odpowiedź, jakiej rzekomo udzielił śp. tow. Edward Gierek na pytanie: „Towarzyszu I sekretarzu:, kiedy będzie lepiej?” Odpowiedź brzmiała: „Już było!”. No – skoro było lepiej, to może by wyciągnąć z tego wnioski? Wnioski odważne – ale przecież bliskie sercu każdego chrześcijanina. Ostatecznie modlimy się o „Królestwo Boże na ziemi” (a nie o „D***krację Bożą na ziemi” - i o Chrystusa-Króla a nie o Chrystusa-Prezydenta. Będziemy śpiewać: „Pójdźmy też i my, pójdźmy też i my przywitać Jezusa/ Króla nad królami, Króla... a nie euro-komisarza nad prezydentami! Więc, krótko pisząc, chodzi o przywrócenie ustroju, w którym o losach kraju nie decyduje kaprys tzw. wyborców, (z których, wedle najnowszych badań, 68% nie rozumie treści „Wiadomości” w TVP), – lecz jasne i proste Zasady – oraz Rozum. Bo rozum posiada tylko pojedynczy człowiek. Natomiast mądrość ciała zbiorowego równa jest mądrości najmądrzejszego jej członka podzielonej przez pierwiastek kwadratowy z liczby członków. Przykładowo:, jeśli rada m. Tarnowa liczy 25 osób, a najinteligentniejszy z radnych ma (b. wysoki!) IQ 140, to z tego wynika, że inteligencja rady, jako całości wynosi 70. IQ 70 to gdzieś-tak pomiędzy gorylem, a Pigmejem. Toteż trudno się dziwić, że decyzje rady są takie, a nie inne. I nie jest to wina radnych – tylko ustroju. Gdyby rada składała się z samych Einsteinów (IQ 180) to wykazywałaby inteligencję na poziomie IQ 90 – dolna granica normalności... Dlatego Tarnów rozwijał się doskonale – bo od założenia w roku MCCCXXX do roku MDCCLXXXVII był miastem prywatnym. Co prawda: ostatnie 200 lat miał wyraźnego pecha – bo to jak nie rezuni ukraińscy to konfederaci barscy – ale za rządów śp. Jana Amora Tarnowskiego: kwitł. Notabene, poza własnym Tarnowem zarządzał on jeszcze województwami: małopolskim i ruskim, był starostą chmielnickim, lubaczowskim, sandomierskim, stryjskim, kasztelanem na Wojniczu – a w wolnych chwilach hetmanem wielkim koronnym. Proszę sobie policzyć, ile etatów skutek tego oszczędzono Królestwu Polskiemu! Hetman Tarnowski zmarł przed likwidacją niepodległości Królestwa i założeniem tej pokracznej „Rzeczypospolitej Obojga Narodów”, która wykończyła i nas, i Litwinów – mniej więcej tak samo, jak obecnie Unia Europejska wykańcza okupowane przez siebie 27 krajów. Nie dożył upadku kraju i miasta. Dlaczego dawniej właściciele dbali o swoje miasta? Ano, dlatego, że chcieli, by ich synowie, wnuki itd. otrzymali bogate dziedzictwo. Również gdyby chciał sprzedać miasto czy starostwo – to im byłoby bogatsze, tym większą sumę by za nie uzyskał – bo z zamożnych mieszkańców ściąga się wyższe podatki. Zupełnie inaczej jest z wybieralnymi prezydentami – czy to miasta, czy państwa. Obecni prezydenci Polski i Tarnowa mogą być przypadkiem akurat uczciwymi ludźmi – ale interes prywatny nakazuje im raczej nakraść się tak, by ich dzieci i wnuki mogły żyć dostatnio. Jeśli miasto jest prywatne, to interes właściciela jest zbieżny z interesem miasta; jeśli panuje w nim d***kracja – to jest rozbieżny i trzeba wykazywać heroizm ducha, by się nie skorumpować. A ponadto: oszczędzamy na wyborach. Tu nie chodzi o sam koszt wyborów – lecz o to, co jest po wyborach. Prezydent, aby wygrać, musi składać wyborcom, (z których 2/3 to analfabeci polityczni) rozmaite obietnice - i gdyby nawet sam nic nie ukradł, ale za to te obietnice zrealizował, to miasto poszłoby z torbami. Dlatego właśnie chciałbym, by w Polsce został przywrócony normalny ustrój, to jest monarchia – oczywiście absolutna, dziedziczna i oświecona. A Tarnów znalazł właściciela z prawdziwego zdarzenia. Ja wiem: hałastra złodziei - d***kratów będzie się temu sprzeciwiać. Nic to – nie lękajmy się! Zaśpiewajmy lepiej: „Bóg się rodzi – moc truchleje!” A tak: d***kraci w Brukseli i Warszawie już truchleją! JKM
Płatne studia? Pytanie się o zdanie osób zainteresowanych jest bez sensu. Każdy lubi dostawać „za darmo” - i każdy myśli, że to, kto inny płaci. Na tym oszustwie opiera się cały socjalizm! Nasi dzielni akademicy zamówili sobie w CBOSie badanie n/t odpłatności za studia. I z ankiety wyszło, że 55% Polaków chce studiów bezpłatnych (36% jest za płatnymi). Są za darmochą – nawet gdyby opłata miała być częściowa, a jej wprowadzenie w znaczący sposób podniosło poziom! Akademicy załamują ręce. Wcale mi ich nie żal. Gdyby ci, co zamówili te badania, umieli myśleć, to wiedzieliby, że wcale nie świadczy to o tym, że Polacy chcą marnych studiów. Świadczy tylko o tym, że dla większości Polaków studia są TYLKO po to, by dostać stosowny dyplom. Poziom ich jest, więc obojętny. Po drugie: Ludzie są, nie bez podstaw, przekonani, że opłatę się wprowadzi, a poziom nie wzrośnie... Po trzecie: płatne studia trzeba wprowadzić – i pytanie się o zdanie osób zainteresowanych jest bez sensu. Każdy lubi dostawać „za darmo” - i każdy myśli, że to, kto inny płaci. Na tym oszustwie opiera się cały socjalizm! Osób nie zainteresowanych też pytać nie warto – bo odpowiadają byle co. Co prawda: to ci nie zainteresowani studiami za te „bezpłatne” studia płacą – ale przecież (a) o tym nie wiedzą i (b) mają dobre serca. A tanie mięso psi jedzą... Ta ankieta to zmarnowane pieniądze. O milę śmierdzi to d***kracją albo czymś jeszcze gorszym. W nauce!! Od kiedy to w nauce o czymkolwiek decyduje głosowanie?? Sądzę, że zamawiający te badania chodzili na bezpłatne studia – i to są efekty. Co prawda: ja też chodziłem na bezpłatne studia... JKM
Unia upodabnia się do autorytarnych reżymów Wspólnym mianownikiem dla państw bloku sowieckiego oraz krajów unii państwowej i walutowej jest zadłużenie, którego nie daje się spłacić. Gospodarki rynkowe w reżimie dyrektyw wytwarzają o wiele za mało, aby pokryć wydatki rządowe Jedno zdanie z tekstu Sadowskiego może być europejskim politycznym manifestem prawicy „Przywrócenia wolnego rynku i wolności politycznej oraz redukcji zadłużenia i socjalnych funkcji rządów.” Wolny rynek, wolności polityczne, mały rząd. Bez tych trzech rzeczy trudno mówić o wolnym społeczeństwie, o wolnych ludziach go tworzących. Zamiast tego mamy istniejący i propagowany chory model autorytatywnego państwa i społeczeństwa. Paradoksalnie Europa Zachodnia przyswoiła sobie strukturę polityczna reżymów realnego socjalizmu. Nie był to trudne. Klasa polityczna społeczeństw Zachodniej Europy wyrastała bardzo często bezpośrednio z elity, która zbudowała zachodnią odmianę lewicowych reżymów. Mussolini, Hitler, Salazar, Franco, francuska Vichy. Totalitaryzmy faszystowskie ze skrajna lewicą Hitlera na czele. W Europie następuje można powiedzieć powrót do korzeni ideologicznych sprzed kilkudziesięciu lat. Amerykańska kilkudziesięcioletnia okupacja polityczna Europy Zachodniej jak widać nie zdała egzaminu. Ledwo Niemcy uzyskały faktyczną suwerenność, a procesy totalitarne, procesy prusycyzacji powróciły. W poprzedniej notce zwróciłem uwagę na podobieństwa, jakie istnieją pomiędzy społeczeństwami Korei Północnej i „podatkowymi” Europy. W obu przypadkach elity, państwo okrada obywateli n a taką skalę, że nie są oni w stanie przetrwać, leczyć, edukować, zabezpieczyć się na starość, posiadać dzieci bez pomocy państwa. Proszę sobie tylko wyobrazić socjotechniczne możliwości proszę sobie wyobrazić te masy niewolnicze, te nieograniczone możliwości inżynierii społecznej kształtowania, hodowania nowego człowieka.
Wróćmy do Sadowskiego. „W dzisiejszej demokracji nie ma praktycznie żadnych granic dla rządu, który zadłuża przyszłe pokolenia. Cecha ta upodabnia praktykowaną dziś demokrację do autorytarnych reżimów realnego socjalizmu. „...”Państwa bloku sowieckiego były bankrutami. Ich transformacja sprowadzała się do przywrócenia wolnego rynku i wolności politycznej oraz redukcji zadłużenia i socjalnych funkcji rządów. „.....”Zmienią się też bez wątpienia instytucje polityczne. Nie do utrzymania będzie władza instytucji unijnych, która nie pochodzi z demokratycznych wyborów ani nie podlega ich kontroli”.....”Wspólnym mianownikiem dla państw bloku sowieckiego oraz krajów unii państwowej i walutowej jest zadłużenie, którego nie daje się spłacić. Tak jak gospodarki poddane dyktatowi planu, tak też gospodarki rynkowe w reżimie dyrektyw wytwarzają o wiele za mało, aby pokryć wydatki rządowe i wykładniczo rosnące koszty obsługi wciąż zaciąganych długów.”.....”.”Obecna transformacja jest rezultatem bankructwa tzw. państwa dobrobytu, tak jak poprzednia bankructwa realnego socjalizmu. „.....(Źródło) Marek Mojsiewicz
Czy polski premier wpędza Polskę w epokę nowego niewolnictwa?
To, czego nie dostrzega typowy polski leming, widać dobrze zza granicy… – admin
Większość Polaków nie może nie dostrzec, że Europa znajduje się w okresie rosnącego niepokoju ekonomicznego – do tego stopnia, że przywódcy krajów eurozony w desperacki sposób szukają sposobów na wsparcie swych chwiejących się gospodarek i zarazem na podtrzymania zaangażowania w „unię monetarną”, świętą krowę strefy euro. Kraje spoza eurozony również są dotknięte przez nadciągający sztorm finansowy i próbują w miarę możności podejmować środki zaradcze Istnieje jednak problem wspólny dla krajów z eurozony i krajów spoza niej: „dług”. Poziom długu narodowego w ostatnim dziesięcioleciu przekroczył w wielu krajach ich możliwości spłacania odsetek i amortyzacji w określonych ramach czasowych, co stało się katalizatorem do „restrukturyzacji długów” przez pożyczkodawców i ustalania nowych warunków ich spłacania. Ustawia to pożyczkodawców w dominującej pozycji władzy: mogą pociągać za odpowiednie sznurki i odpowiednio sobie ustawiać dłużników – jak długo tylko kraje pożyczające będą chciały utrzymać swą politykę monetarną i ambicje „wzrostu gospodarczego”. Sytuacja Polski we wstrząsanej sztormami strefie euro jest stosunkowo elastyczna. Z gospodarką w dużej mierze stymulowaną wewnętrznie i nie przesadnie uzależnioną od eksportu, kraj ten wydaje się mieć warunki, aby oprzeć się przynajmniej najgorszym konsekwencjom wpadnięcia w czarną dziurę, do której zmierza europejska waluta. Tym bardziej dziwaczną wydaje się determinacja, z jaką premier Tusk usiłuje wrzucić Polskę w samo centrum owej czarnej dziury i zrezygnować z ciężko wywalczonej niepodległości na rzecz bandy niewybieralnych technokratów, pociągających za sznurki marionetek takich, jak Komisja Europejska i jej rozliczne agencje. Donald Tusk stara się o popularność, wyśpiewując chwałę Unii Europejskiej przy każdej okazji. Kilka miesięcy temu cytowano jego zdanie, że „Unia Europejska jest najwspanialszą instytucją na świecie”. Teraz dołączył do niego polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, któremu, jak się wydaje, szczególnie zależy na popieraniu niemieckiego przywództwa w przeprowadzaniu reform eurozony. Wszystko wskazuje, że Tusk i Sikorski są całkowicie zdeterminowani, aby włączyć Polskę do strefy euro i „unii monetarnej” – pod warunkiem, że „zostanie ona poddana niezbędnym reformom” (Sikorski). Jakie to mogą być reformy? Jeśli pakiet reform Angeli Merkel zostanie przyjęty, oznaczać to będzie wielki wzrost władzy Brukseli nad gospodarkami i systemami podatkowymi krajów eurozony. Zmuszone będą do składania sprawozdań Komisji Europejskiej oraz wyrażenia zgody nie tylko na nadzór ekonomiczny, ale nawet na zarządzanie własną gospodarką z zewnątrz – w celu określenia ich krótkoterminowej zdolności kredytowej. Tusk chce wymusić taką właśnie receptę dla Polski. Receptę, która „uczyni z Europy efektywne przedsiębiorstwo z mechanizmami wewnętrznej kontroli i dyscypliny” (Tusk, Warsaw Voice, 5.12.2011). Zgodnie z nią Polacy będą płacić kontrybucję nie tylko Brukseli i Warszawie, ale również Centralnemu Bankowi Europejskiemu we Frankfurcie. W tych warunkach Polska stanie się po prostu „jednostką administracyjną” w biurokratycznej pajęczynie władzy, której centrum jest ulokowane wewnątrz przez nikogo niewybranej sitwy brukselskiej. Lampa alarmowa powinna się już zapalić… Unia Europejska jest odpowiedzialna za setki drobiazgowych przepisów i regulacji, które czynią codzienne życie coraz bardziej męczącym i uciążliwym. Co więcej, znajdują się wśród nich takie, które bezpośrednio zagrażają prawom obywatelskim, co silnie sugeruje, iż zmierzamy w kierunku totalitarnej, centralnie sterowanej Europy, w której decyzje podejmowane są bez jakiejkolwiek publicznej debaty, ponieważ są jednostronnie uznane za „właściwe dla ekonomii”. Takie deklaracje mają swe źródło w pazerności wielkich korporacji. Jest to choroba będąca przyczyną uporczywej propagandy, że musimy podporządkować się „wiodącym siłom” monetarnym. W Polsce zarówno rząd, jak i korporacje nawołują do „stawiania ekonomii na pierwszym miejscu” – a zarazem dokręcają śrubę zarówno swym obywatelom, jak i lekceważą ochronę środowiska naturalnego. Przyjrzyjmy się, jak tamtejszy rząd potajemnie tłumi publiczną debatę na temat ogromnego ryzyka związanego z wprowadzaniem GMO albo z techniką wydobywania gazu łupkowego. Wiceminister Ochrony Środowiska, Bernard Błaszczyk, stwierdził ostatnio: „Zrobimy wszystko, żeby protesty społeczne nie powstrzymały wydobycia gazu łupkowego w Polsce” [Nie wątpimy, że tak się stanie - trzeba przecież zadbać o zagraniczne przedsiębiorstwa, które za grosze wykupiły prawa do jego pozyskiwania - admin]
Tego typu język, zawierający groźby, jest cechą charakterystyczną dla instytucji, które zmierzają w kierunku dyktatury. Takie same, niezbyt zawoalowane groźby, pojawiają się również w coraz bardziej natarczywych nawoływaniach Tuska i Sikorskiego do zaangażowania Polski w eurozonę. Udzielając wsparcia euroreżymowej idei „jeden pieniądz dla wszystkich”, sprzedajemy nasze dusze podejrzanym architektom „jednego rządu dla świata”, czyli instytucji, która – jeśli jej na to się pozwoli – obejmie scentralizowaną kontrolą całe nasze życie: kontrolą, od której nie będzie ucieczki.
Grecji i Włochom, w mgnieniu oka, narzucono nowych liderów, których nikt do tej roli nie wybrał, a których zadaniem jest wymuszenie zastosowania ostrych zaleceń skleconych przez Międzynarodowy Fundusz Monetarny (IMF) i Centralny Bank Europejski. Gdy premier Papandreou zaproponował zorganizowanie referendum, czy Grecja ma się zgodzić na zalecenia IMF, został wściekle zaatakowany przez architektów eurozony. Jego odwaga wystarczyła na trzy dni: pomysł, że naród powinien wypowiedzieć się w tak ważnej sprawie został roztrzaskany na zwietrzałych skałach Akropolu – kolebki europejskiej demokracji. Polacy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego p. Tuskowi tak bardzo zależy, aby wpędzić Polskę w sferę wpływów tej bezwzględnej kliki. I dlaczego pragnie, by Niemcy przejęli władzę w Europie, a zatem i w Polsce? Istnieją powody historyczne, by twierdzić, że żaden pojedynczy kraj, ani żadna pojedyncza instytucja (Komisja Europejska) nie powinna mieć tyle władzy, aby zdominować procesy podejmowania decyzji w Europie. Przyszłość naszych dzieci i wnuków wymaga od nas, abyśmy nigdy nie pozwolili na uczynienie z nas niewolników tak dalece scentralizowanego ośrodka władzy. Oznacza to, że z całą energią musimy – tu i teraz – przejąć kontrolę nad własnym losem, indywidualnym i zbiorowym. Kraje europejskie są w stanie same zarządzać swą gospodarką i sprawami socjalnymi – bez dyktatu Komisji Europejskiej i Republiki Federalnej Niemiec. W tej luźno powiązanej rodzinie narodów każdy kraj i każda kultura różni się od innych – i nie ma zamiaru się do nich upodobnić. Powinniśmy się z tego cieszyć, ponieważ na tym, na różnorodności, polega piękno zindywidualizowanej Europy. Lekarstwo „fiskalnej jedności”, będące częścią ideologii euro, zmiażdży ów indywidualizm, tworząc orwellowski świat konformizmu, zmieniając bogactwo różnorodności w sterylną monokulturę, nadzorowaną przez anonimowe korporacje i biurokratów obdarzonych horyzontami konia z klapkami na oczach. W chwili obecnej mamy życiową szansę, aby zatrzymać potwora, który zdąża do przejęcia całkowitej kontroli nad demokratycznym eksperymentem. Dla Polski oznacza to konieczność aktywizacji jej obywateli, którzy powinni zdecydowanie zażądać przeprowadzenia publicznej debaty i referendum na temat, czy chcą - lub nie chcą – stać się partnerem ponadnarodowej technokracji, która nie ma ani korzeni tkwiących w europejskiej tradycji, ani też żadnego prawa do dyktowania swych reguł innym narodom. Julian Rose
Autor jest brytyjskim pionierem organicznego farmingu, pisarzem i aktywistą politycznym. Obecnie piastuje funkcję przewodniczącego Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi, która prowadzi walkę przeciwko wprowadzeniu GMO w Polsce. Jest autorem książki „Changing Course for Life – Local Solutions to Global Problems” (www.changingcourseforlife.info)
Za http://www.activistpost.com
Wolne tłumaczenie: gajowy Marucha.