932

Protest rolnikow w Szczecinie - dalsze informacje. Piszac wczesniej na ten temat obiecalem od czasu do czasu uaktualniac informacje o tym protescie na tym blogu. Dla wszystkich podaje tez link do strony z przekierowaniem na Facebook gdzie sami rolnicy umieszczaja wszystkie szczegoly:

Dzisiaj zalaczam liste wszystkich 14 postulatow tego protestu. Jak widzicie nie jest to tylko problem rolnikow Zachodniopomorskiego, ale wszystkich polskich rolnikow i taki tez wymiar ma ten protest tutaj. Z protestem tym solidaryzuje sie i go popiera wiele organizacji rolniczych oraz obywatelskich. Ostatnio swoje poparcie wyrazil rowniez Klub Gazety Polskiej w Szczecinie. Sprawa jest bardzo istotna dla polskiej racji stanu i wymaga nie kosmetycznych zabiegow ze strony tego rzadu nieudacznikow lecz kompleksowego i profesjonalnego podejscia. Jednak na razie wyglada na to, ze strona rzadowa nie zdaje sobie sprawy z powagi zagadnienia i traktuje je na zasadzie "jak przyjedziemy to wszystko zalatwimy". Mysle, ze jednak nie tym razem. Po ostatnim spotkaniu z ministrem Kalemba w dniu 28 grudnia, ktore wedlug mnie bylo kolejnym zabiegiem pijarowskim by tylko pokazac, ze cos sie niby dzieje, powstal wspolny komunikat koncowy z rozmow, ktory z racji braku miejsca na tym artykule zamieszcze w mym nastepnym artykule (za chwile). Chcialbym tym samym bysmy mieli pelny obraz problemu i wspomagali tych rolnikow gdziekolwiek jestescie. Oni naprawde mysla o sobie, ale takze o Polsce i naszej wspolnej przyszlosci jako jeden narod. Rolnicy maja przedluzona zgode na protest do dnia 20 stycznia 2013 roku. Potem zobaczymy. Widac, ze nawet po tych ostatnich rozmowach z roznych powodow strona rzadowa wyraznie gra na zwloke.
POSTULATY Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjnego Rolników Województwa Zachodniopomorskiego (grudzień 2012 r.)
Brak realizacji większości ustaleń z dnia 18 czerwca i 04 lipca 2012 r., dokonanych w trakcie spotkań z Prezesem ANR oraz Ministrem Rolnictwa i Rozwoju Wsi, zmusił Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny Rolników Województwa Zachodniopomorskiego do przeprowadzenia w Szczecinie w dniu 05 grudnia 2012 roku, kolejnej akcji protestacyjnej. Domagamy się:
1. Wprowadzenia moratorium na sprzedaż ziemi z Zasobu WRSP w woj. zachodniopomorskim do czasu wejścia w życie rozwiązań prawnych gwarantujących skuteczną realizację podstawowego zadania ANR tj. tworzenia i poprawy struktury obszarowej gospodarstw rodzinnych.
2. Uznania dzierżawy za pełnoprawną formę rozdysponowania gruntów z Zasobu WRSP oraz zagwarantowanie możliwości kontynuacji dzierżawy przez następców prawnych.
3. Objęcie tarczą antykorupcyjną procesu gospodarowania gruntami z Zasobu WRSP oraz aktywnego udziału instytucji i organów państwowych w zwalczaniu patologii związanych z procesem rozdysponowania gruntów. 
4. Przygotowania rozwiązań prawnych wzorowanych na innych krajach UE ograniczających pełną swobodę obrotu ziemią rolniczą i wspierających rodzinny charakter gospodarstw rolnych. 
5. Zdecydowanie sprzeciwiamy się wprowadzeniu podatku dochodowego w rolnictwie. Naszym zdaniem będzie on dodatkowym obciążeniem finansowym w momencie kryzysu na wsi i pogłębi niekonkurencyjność polskiego rolnictwa w Unii Europejskiej.
6. Domagamy się kompleksowych działań Rządu RP w kwestii wyrównania warunków konkurencji polskich rolników wobec rolników starej „Piętnastki” poprzez wyrównanie poziomu dopłat bezpośrednich oraz zapewnienie odpowiednich środków finansowych w nowej perspektywie finansowej. 
7. Sprzeciwiamy się wprowadzeniu tzw. programu zazielenienia (7 % wyłączeń z uprawy) szczególnie w kontekście zalegalizowania upraw GMO w naszym kraju. 
8. Żądamy wyraźnego i zdecydowanego sprzeciwu polskiej delegacji w kwestii cięć środków finansowych na Wspólną Politykę Rolną w ramach negocjacji najnowszej propozycji Budżetu Unii Europejskiej na lata 2014 – 2020.
9. Domagamy się zaskarżenia do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości decyzji Komisji Europejskiej o potrąceniu rolnikom części krajowych płatności UPO, w ramach systemu modulacji dla gospodarstw o płatnościach całkowitych ponad 5000 €. Redukcja szczególnie negatywnie wpłynie na sytuację ekonomiczną gospodarstw i obszarów wiejskich woj. zachodniopomorskiego. 
10. Żądamy wstrzymania procesu prywatyzacji spółek sektora rolno-spożywczego które są obecnie prywatyzowane bez czynnego udziału rolników. 
11. Wnosimy o utrzymanie obecnego systemu ubezpieczeń społecznych w ramach KRUS i zmiany niesprawiedliwych zapisów ustawy o składkach na ubezpieczenie zdrowotne rolników. 
12. Domaga się zwiększenia limitów zużycia paliwa rolniczego do 120 l/hektar i zwrotu pełnej akcyzy.
13. Domagamy się wprowadzenia przepisów umożliwiających rolnikom przetwarzanie własnych surowców gospodarczych i ich sprzedaży. Przepisy sanitarne dotyczące takiej działalności powinny być dostosowane do skali oraz sezonowości produkcji. Obecny stan prawny skutecznie uniemożliwia rolnikom prowadzenie działalności przetwórczej, która mogłaby polepszyć kondycję finansową gospodarstw i umożliwić konsumentom dostęp do lokalnych produktów. 
14. Wyrażamy stanowczy sprzeciw wobec próby zalegalizowania upraw GMO w naszym kraju poprzez nową ustawę o nasiennictwie uchylającą zakaz obrotu nasionami GMO. Gwarancję na zakaz upraw roślin genetycznie zmodyfikowanych GMO może jedynie dać zapis ustawowy pozostający pod kontrolą Parlamentu, a nie rozporządzenie o nieznanej treści, które ma być wprowadzone w przyszłości.Za chwile Komunikat ze spotkania w dniu 28 grudnia.

Uzupelnienie do protestu rolnikow w Szczecinie. Tutaj Komunikat wspolny po rozmowach MKRP RWZ z ministrem rolnictwa w dniu 28 grudnia br. Informacja przeniesiona z linku: 
http://www.strefabiznesu.gp24.pl/artykul/protestujacy-i-minister-rolnict...
Oto ustalenia piątkowych rozmów zawarte we wspólnym komunikacie ministra rolnictwa, rolników i szefa Agencji Nieruchomości Rolnych:
1. Komitet Protestacyjny uważa, że dalsza współpraca środowiska rolniczego z obecną Dyrekcją OT ANR nie jest i nie będzie w dalszej perspektywie możliwa. Minister informuje, że do końca stycznia 2013 r. przeprowadzona zostanie kontrola, która pozwoli dokonać oceny funkcjonowania kierownictwa Oddziału ANR w Szczecinie.
2. Komitet proponuje uspołecznienie składu komisji przetargowych – 1 przedstawiciela środowiska rolniczego, 2 przedstawicieli izby rolniczej oraz 2 przedstawicieli ANR. Minister proponuje doprecyzowanie aktualnie obowiązujących przepisów, poprzez wprowadzenie warunku osiągnięcia jednomyślności stanowiska komisji przy dopuszczaniu uczestników procedury przetargowej w przetargach ograniczonych. Prezes ANR wyda zarządzenie doprecyzowujące warunki dyskwalifikacji osób uczestniczących w procedurze. Decyzja o wyeliminowaniu musi być uzasadniona.
3. Agencja podejmie działania mające na celu wprowadzenie do umów sprzedaży dodatkowych postanowień dot. np. określonych sankcji dla kupującego w przypadku zbycia pod jakimkolwiek tytułem prawnym gruntu nabytego w trybie przetargu ograniczonego lub przeznaczenia na inny cel niż prowadzenie działalności rolniczej.
4. Komitet proponuje obowiązkowe stosowanie przez ANR prawa odkupu lub pierwokupu w sytuacjach, kiedy ziemia zakupiona w drodze przetargu ograniczonego i pierwszeństwa nabycia, wykorzystana jest niezgodnie z przeznaczeniem, o czym mówi ustawa.Minister potwierdza zaproponowane na piśmie z dnia 21 grudnia, opracowanie rozszerzenia zakresu przypadków, w których Agencja byłaby uprawniona do odkupu określonego w Kodeksie cywilnym.
5. Komitet proponuje stosowanie przetargów ograniczonych ofertowych, jako podstawową formę sprzedaży. Minister proponuje podjęcie prac nad wprowadzeniem takiej formuły, w przypadku pozytywnej analizy prawnej akceptuje takie rozwiązanie jako zasadne i właściwe.
6. Strony potwierdzają obowiązywanie ustaleń podjętych w dniu 18 czerwca 2012 r. na spotkaniu Prezesa ANR z Przedstawicielami Komitetu.
7. Komitet proponuje stosowanie przy nabywaniu nieruchomości na raty zabezpieczeń w formie hipoteki oraz weksla in blanco. Minister stoi na stanowisku, że kwestię tę należy ponownie przeanalizować.
Komitet Protestacyjny i Minister Rolnictwa zgadzają się na powołanie grupy roboczej, składającej się z przedstawicieli każdej ze stron, celem wypracowania prawnych rozwiązań w sprawach ujętych w powyższym komunikacie. Prace grupy roboczej rozpoczną się w dniach 3-4 stycznia 2013 r. Rozmowy na temat pozostałych postulatów Komitetu rozpoczną się niezwłocznie po zakończeniu pracy grupy roboczej. Komitet proponuje rozpoczęcie tych rozmów nie później niż do 25 stycznia 2013 r. Minister wskazuje natomiast termin do końca stycznia 2013 r.Pod komunikatem podsiali się Edward Kosmal oraz Jan Kozak z Międzyzwiązkowego  Komitetu Protestacyjnego Rolników Województwa Zachodniopomorskiego, Stanisław Kalemba minister rolnictwa oraz Leszek Świętochowski, prezes Agencji Nieruchomości Rolnych.
Mam nadzieje, ze teraz wiekszosc czytelnikow tego blogu bedzie miala lepsze rozeznanie w sytuacji i dostep do pelnej i niedopasowywanej informacji. Raz jeszcze podaje link prowadzony przez rolnikow, gdzie sa wszystkie informacje z roznych zrodel:  
www.protestrolnikow.pl  

Piotr Jasina Ted

Zbyt powszechne kłamstwo W TV, a nawet w wiekszości blogosfer usłyszymy i przeczytamy wszelkie brednie, zatopimy się w najbardziej sztuczne wojenki, byle byśmy tylko nie otworzyli oczu i nie zaczęli autentycznie myśleć. Kilka dni temu, podczas pewnego amatorskiego badania opinii publicznej, które nazwałem nierankingiem zadałem pytanie o najważniejszych blogerów politycznych. Zwróciłem przy tym uwagę, że niekoniecznie chodzi o tych, których lubimy, dając wskazówkę, ze mogą być przecież Ci, z którymi się kompletnie nie zgadzamy lub których nie znosimy czytać, ale którym nie można odmówić wpływu na rzeczywistość. Jednak, gdy przyszło mi samemu wymienić takie osoby okazało się, że jestem w kropce, że wpadłem w pułapkę, którą sam na siebie zastawiłem. Ze zrozumiałych względów nie wypadało mi wyróżniać blogerów spośród osób piszących na Nowym Ekranie, ale przecież poza NE jest kosmos, cały Internet i blogosfera, tam tych ważnych powinno być na pęczki. Gdy przyszło do szczegółów okazało się, jakże strasznie się myliłem. Kładąc palce na klawiaturze zobaczyłem niemal pustkę. Bo co to oznacza "najważniejszy" albo, chociaż "ważny" bloger polityczny? Jest to osoba o świetnym piórze, potrafiąca dokonać błyskotliwej analizy sytuacji lub wydarzeń politycznych, obiektywnie albo subiektywnie, ale za to przekonywująco dotrzeć do sedna. Ważny bloger polityczny jest czytany przez polityków, dziennikarzy, internautów i choć ma sympatie to nie jest na niczyim pasku i niczyją tubą propagandową.

Haloo... czy są tacy? Kiedyś, w dawnych czasach, jeszcze przed Smoleńskiem i przed Nowym Ekranem byłoby mi łatwiej. Wspominam o NE, bo kilku takich znalazłoby się u dziś u nas, ale o nich pisać nie chciałem. Była blogerka-orkiestra "Kataryna", której politycy bali się jak ognia. Jej analizy taśm Oleksego, raportu z likwidacji WSI to był majstersztyk. Jej spór z Czumą zaowocował wielką draką i ujawnieniem jej danych przez skretyniałego dziennikarza Cezarego Michalskiego. Cóż, było - minęło. Po serii ataków na Katarynę, przetrzepania jej Fundacji na wszystkie strony, blogerka wyraźnie spuściła z tonu. W widoczny sposób przestało jej się chcieć ryzykować i od tamtej pory, pomimo ciągłej rozpoznawalności i wrzutek na Twitterze nic istotnego nie napisała. Szkoda, niemniej Kataryny nie mogę dziś nazwać ważnym blogerem politycznym, choć niegdyś się od niej wiele nauczyłem. Inną osobą posiadającą pióro i wybitny zmysł analitycznym był bloger Free Your Mind, czyli popularny FYM. Ten facet sięgał do sedna. W zasadzie każdy post mniej lub bardziej otwierał nasze umysły. Teksty były długie, ale bardzo pouczające. Niestety po Smoleńsku sięgał tak głęboko, że ręka mu w tamtym miejscu została. Paweł zafiksował się kompletnie, przestał być rozumiany i zaliczył odlot zbyt wielki, by mieć jeszcze jakiekolwiek wpływy. Teoria maskirówki przesłoniła mu rzeczywistość w całości i bloger przestał być jej komentatorem. Dziś już nikt nie traktuje FYMa poważnie, niestety na jego własne życzenie. Nie zachował proporcji ot co. Był też Nicek, kontrowersyjny jak cholera i niezależny, że aż bolało. Niestety oddał się w całości jedynie słusznej partii gdzie została pożarty i jako działacz i jako bloger. Czego media nie mogły zrobić niezależnemu blogerowi, to pstryknięciem uczyniły partyjniakowi. Kolejna porażka. Był jeszcze Michael, otwarty umysł, zdolny ukazać każdą sytuację we właściwym świetle, ale zniknął bez wieści, nie potrafię go znaleźć. I tak doszliśmy do dwóch głównych blogerów, których zawsze warto czytać i zauważać, pomimo, ze nie publikują na NE. Jeden publikował kiedyś, ale zaprzestał rozwijając własną stronę, drugi nie publikował u nas nigdy. Mam tu na myśli nawróconego lewaka Matkę Kurkę, który dziś, jako jeden z nielicznych sympatyków PiS nie stara się bronić barw klubowych tej partii za wszelką cenę. Matka Kurka często się myli, mimo to zawsze ma świeże spojrzenie, które dokucza zarówno politykom jak i organom ścigania. Myślę, że należy to docenić. Inaczej jest z Rolexem, to facet, który pisząc z Londynu, jako jeden z nielicznych nie zatracił zdrowego rozsądku. Ponadto jest pracowity, Biała Księga Smoleńska z długą listą pytań, które należało zadać urzędnikom państwowym i organom ścigania to była pamiętna i monumentalna robota. Rolex to polityczny dłubak, tak długo dłubie, aż coś wydłubie, a ponadto używa ciekawych metafor. W zasadzie to jeden z ostatnich w tzw. szerokiej blogosferze, którego w ogóle warto czytać. Oczywiście ulubieńców może być na pęczki, są byli agenci służb specjalnych, którzy roztoczyli wokół siebie blogerski nimb nie mając jednak z blogosferą polityczną nic wspólnego. To tak zwani przeciekowcy, politycy, urzędnicy czy funkcjonariusze piszący pod własnym nazwiskiem lub ukryci za Nickiem, których zadaniem jest puszczanie w eter informacji poufnych lub wrażliwych pozyskanych nie przez blogera bynajmniej, ale przez polityka, urzędnika czy funkcjonariusza właśnie. Ich blogi nie są komentarzem politycznym, lecz narzędziem manipulacji wyborcami, internautami czy czytelnikami (bo publikują także w gazetach) w celach propagandowych korzystnych tylko dla jednej partii. Czytając taki blog możemy być pewni, że nigdy się nie dowiemy niczego, co nie jest półprawdą, informacją niepełną lub gównem zawiniętym w atrakcyjny papierek. Są to, bowiem informacje nieweryfikowalne, podawane przez zawodowych mistrzów manipulacji, wiedzących jak działać by nigdy za swój blog nie odpowiedzieć przed sądem. Informacje prawdziwe tak sprytnie mieszane są przez tych blogerów z ewidentnym fałszem, że nigdy nie dowiemy niczego, z czego można by wysnuć jakieś pewne wnioski. Ostatnią kategorią tzw „blogerów politycznych chętnie czytanych” są fanatycy z niezłym piórem bezkrytycznie oddający swoje wszystkie dziurki jednej partii politycznej, wszystko jedno przy tym, jakiej. Od takich tub propagandowych nie dowiemy się niczego, nie przeczytamy u nich żadnej obiektywnej analizy, politycy się ich nie lękają, bo jednym politykom ci autorzy po prostu żrą z ręki oblizując wszystkie paluszki, a krytyka innych nigdy nie dociera do ludzi z poza sekciarskiego czy fanatycznego kręgu ich czytelników, którzy z dokładnością do jednej synapsy myślą tak samo. To nie oto chodzi, że owi blogerzy polityczni nie mają swoich czytelników, mają, czyta ich całe mnóstwo ludzi otumanionych i partyjnie oddanych. Chodzi jednak oto, że dla sceny politycznej i działań opiniotwórczych Ci autorzy są kompletnie nieważni. Najsmutniejsze jest to, jak wielkim rozczarowaniem okazuje się cały ten polski Internet. Jeżeli ktoś dał sobie wmówić, wgrać mem propagandowy sprytnie rozpowszechniany przez naszych wrogów, że NE to WSI, antysemityzm i oszołomstwo, to poruszając się poza Nowym Ekranem, oglądając najróżniejsze TV, czytając gazety i słuchając stacji radiowych będzie się dawał wkręcać w najróżniejsze wojenki omijając wielkim łukiem podstawowe prawdy o naszej rzeczywistości. Ta mniej niż garsteczka ważnych blogerów działających poza NE to zbyt mało, żeby ludziom otworzyć oczy, iż w większości wypadków (poza kwestią Smoleńska) konfrontacja PO – PiS jest zwykłym humbugiem, roztaczanym przez bandę karierowiczów, których wyłonienie nie miało nic wspólnego z wyborem demokratycznym. Czytelnik, Internauta, widz niemal nie ma szans się dowiedzieć, że idąc do urny, co 4 lata tak naprawdę nie dokonuje wyboru, gdyż listy wyborcze ustala pięciu czy sześciu partyjnych prezesów, którzy sobie ustawowo przydzielili nie tylko ten aparat personalnej władzy, ale także miliony z kieszeni podatnika, by poprzez rozdział wynagrodzeń, synekur oraz łapówek (zleceń) trzymać tą całą swoją mafię za twarz. Wyborcy, co najwyżej biorą udział w plebiscycie kosmetycznego przesuwania wyznaczonych nazwisk na podanych listach. Zamiast demokratycznych wyborów dajemy 90, 120 lub 156 klasków dla tych prezesów, co śliczniej wystąpią i bardziej się sprawdzą, jako capo di tutti capi w parlamentarnej wersji konkursu „Od przedszkola do Opola”. Jak można pisać o najważniejszych blogerach politycznych, jeśli 99,9% blogerów jak zgniłe jaja omija nazywanie rzeczy po imieniu? Czy takimi będą kolejni podniecający się, co napisał taki czy inny dziennikarz, na temat tego, o czym kłamał taki czy inny brzydal w telewizyjnym teatrzyku politycznym? Czy do takich można zaliczyć ludzi, którzy będą na okrągło zajmować się rozstrzyganiem, czy bardziej niezależna jest gazeta należąca do gościa bojącego się o swoje interesy z rządem, czy też może ta wprost finansowana przez partię opozycyjną? Czy może blogerami zdolnymi otworzyć ludziom oczy naprawdę o polityce, są ci, którzy będą na okrągło powtarzać oklepane stereotypy, no bo dzięki temu zostaną zauważeni przez takiego czy owakiego karierowicza partyjnego, jeden wice lub inny cycek uściśnie im oślizgłe łapy, lub łolaboga otrzymają gdzieś wierszówkę lub kartę klubową? Nigdy w życiu! Gdzie w naszej wspaniałej blogosferze Ci wszyscy autorzy o analitycznych umysłach, dążący do prawdy, niedający się zwieść nawet najatrakcyjniejszym stereotypom, najsprytniejszym kłamstwom, najpowszechniejszym mitom czy najlepiej poukładanym legendom? Gdzie te Chłopy (i te Baby)? Zapaść polskiej blogosfery na zewnątrz NE jest przerażająca. Rzadko kiedy można tam kogoś uczciwie nazwać blogerem z krwi i kości. Cóż jeśli ktoś woli się bawić w propagandę partyjną, nie przeszkadza mu, że jest cenzurowany lub zastosuje każdy chwyt, by się wpisać w łaski polityków, redaktorów lub fanatycznych grupek? Nie możemy na nich liczyć, a jednak ten zbyt powszechny fałsz należy jakoś odeprzeć. Dlatego kochani blogerzy i komentatorzy Nowego Ekranu, w 2013 roku to Wy, będziecie musieli, jak zwykle, odwalić tą brudną i niepopularną robotę. A nagrodzą Was za to inni kopiąc, opluwając, przyklejając łaty i insynuacja, sekując, przemilczając i skazując na niszę. I pewnie jak zwykle, na początku, będzie to im się udawało. Ale przecież nie zawsze tak będzie, krąg otumanionych wreszcie stopnieje – czego nam wszystkim, na ten Nowy Rok Życzę. ŁŁ

Czy Agnieszka Kublik zrzyna z Seawolfa? Oj, Wilku Morski, teraz będziesz musiał się postarać, bo Agnieszka Kublik zaczyna wchodzić w Twoje buty... Miałem o tym napisać już ładnych kilkanaście dni temu, ale jakoś wyleciało mi z głowy, potem były Święta i tak dalej - teraz jednak nadrabiam, bo trudno zostawić sprawę bez jakiegokolwiek komentarza. Otóż, drodzy Państwo, stopień wyjałowienia intelektualnego cyngli z „Wyborczej” sięgnął takiego dna, że nie słychać już nawet pukania od spodu. Agnieszka Kublik mianowicie zaczyna zrzynać z popularnego i lubianego „jaskiniowego antykomucha” Seawolfa, z tą różnicą, że to co Seawolf podaje w tonie szyderczo-prześmiewczym, pani Kublik wciska swoim czytelnikom najzupełniej poważnie, osiągając dzięki temu efekt podwójnego komizmu. Nie od dziś wszak wiadomo, że żart podany w stylu Bustera Keatona bawi najbardziej. Tyle, że metoda zastosowana przez panią Kublik - podać to, co pisze Seawolf w konwencji serio, na dodatek z tym tyleż charakterystycznym, co nieznośnym, gazetowyborczym moralnym zadęciem - to typowy numer jednorazowy. Za drugim razem chichoty na widowni będą już słabsze, za trzecim rozlegną się gwizdy i zaczną fruwać pomidory. Ale do rzeczy – oto pani Kublik, niczym Miś Fazi salonowej publicystyki, postanowiła wyjęzyczyć się na temat zwrotu wraku Tu-154M przez Rosjan. Obawia się rzecz jasna tego, co my z tym całym żelastwem poczniemy – i ze zwierzęcą powagą proponuje „ogólnopolską debatę”. Ale najlepsze zostawia na koniec. Oddajmy jej głos: „Bo jak szybko tego władza, po konsultacjach społecznych rzecz jasna, nie zdecyduje, to grozi nam powtórka z Krakowskiego Przedmieścia: krzyże, znicze, kwiaty, pieśni, modlitwy. Będą powstawały komitety obrony wraku, komitety budowy pomnika. Komitety dzielące i wykluczające. Słowem: polsko-polska wojna o wrak.” (wytłuszczenie moje – GG, cyt. za „A gdy już nam zwrócą wrak...”) No powiedzcie sami, czyż nie pachnie to blogerską publicystyką Seawolfa? Ach, te „dzielące i wykluczające” komitety! Któż, jak nie Seawolf pisuje w swych tekstach o „jątrzycielach i dzielicielach” i snuje apokaliptyczne wizje dotyczące moherów i prawaków, parodiując propagandowy styl reżimowych mediodajni? Zwróćmy również uwagę na ten absurdalny poziom lęku przed „krzyżami, zniczami, kwiatami, pieśniami i modlitwami” - coś takiego równie dobrze mogłoby się znaleźć w którym z jego felietonów ku uciesze „jaskiniowych” czytelników. Oj, Wilku Morski, teraz będziesz musiał się postarać, bo Agnieszka Kublik zaczyna wchodzić w Twoje buty... Cóż, jeśli „śpiewać każdy może”, to nikt również nie zabroni pani Kublik spróbować swych sił w sztuce satyryczno-kabaretowej, jednakże przy okazji swego debiutu poszła drogą najgorszą z możliwych – plagiatu, zrzyny i wtórności, niczym początkujący gitarzysta, co to próbuje grać „pod” Hendrixa, czy Claptona. Po takich artystach z reguły słuch szybko ginie i o ile z czasem nie wykształcą własnego, unikalnego stylu, to prędzej czy później zarabiają na chleb z masłem grając po weselach, lub w najlepszym razie kończą jako sesyjni muzycy do wynajęcia. A tak na zakończenie, nieco bardziej serio – przypomnę, że owa „polsko-polska” wojna, której nawrotu tak bardzo obawia się pani Kublik została zapoczątkowana wywiadem Komorowskiego dla „Wyborczej”, następnie zaś była z pełną premedytacją podkręcana zachwytami nad nachlaną dziczą szczającą na znicze i wysyłającą na stos „mohery” oraz pompowaniem niezrównoważonego wioskowego przygłupka, Dominika Tarasa, co to boi się kleru, Kościoła i Opus Dei, bo czytał „Kod Leonarda da Vinci”. A wszystko to z panicznego strachu na widok tłumów pod Pałacem Prezydenckim i morza płonących zniczy. Tę rodzącą się jedność w obliczu narodowej Tragedii należało czym prędzej rozbić, zniszczyć, unieważnić. I „Wyborcza” wraz z Dyktaturą Matołów zrobiły wszystko, co w ich mocy, by tak się właśnie stało. Podobny mechanizm zadziała, gdy wrak trafi w końcu do Polski: awantura wybuchnie, jeśli będzie to na rękę władzy i jej zapleczu. Jeżeli sondaże będą wykazywały wzrost niechętnych reżimowi nastrojów połączonych z narastającym sceptycyzmem wobec oficjalnych ustaleń w sprawie Smoleńska, to „wojna polsko-polska” z pewnością powróci, niczym złośliwy nowotwór. Ale to nie my będziemy za to odpowiedzialni, podobnie jak nie byliśmy odpowiedzialni za jej rozpętanie. Gadający Grzyb

Atak na jasnogórską ikonę Sanktuaria chrześcijańskie winny być tak samo chronione jak miejsca święte muzułmańskie i żydowskie Adwent roku 2012 będzie jeszcze bardzo długo kojarzyć się z bezprecedensową profanacją, która w ostatnią niedzielę miała miejsce w jasnogórskim sanktuarium. Dotknęła ona bowiem wizerunku, który jest nie tylko bezcennym zabytkiem sztuki, ale także – a raczej przede wszystkim – ikoną, która ma pomagać wiernym w spotkaniu z Matką Bożą i Jej synem, Jezusem Chrystusem. Poza tym, Jasna Góra jest dla katolików, obok Rzymu i Ziemi Świętej oraz sanktuariów maryjnych w Loreto, Fatimie i Lourdes, jednym z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych. Parę godzin po dokonaniu owej profanacji włączyłem program pierwszy TVP, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Jednak ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, w głównym wydaniu Wiadomości red. Piotr Kraśko zrobił wszystko, aby to bezprecedensowe wydarzenie, które poruszyło miliony katolików na całym świecie, zepchnąć na absolutny margines. W czołówce programu informacyjnego nie było na ten temat ani słowa. Poza tym, prezentowane wydarzenia tak zestawiono, że telewidzowie najpierw dowiedzieli się o kolejnych krytycznych wypowiedziach grupy polityków na temat Jarosława Kaczyńskiego, później o śniegu, który pada w grudniu (co za sensacja!) i o pociągach, które pomimo rozkładu jazdy kursują z niewielkimi tylko opóźnieniami. Następnie były relacje ze świata. Dopiero prawie na samym końcu podano wiadomość o ataku na obraz Czarnej Madonny. Była to informacja zaledwie 30-sekundowa, czyli nawet nie standardowa setka. Zresztą zaraz ją przysłonięto sporym materiałem o datkach składanych na Świątynię Opatrzności Bożej. Mistrzostwo manipulacji dziennikarskiej. Czy wyobrażacie sobie, Drodzy Czytelnicy, co działoby się, gdyby zaatakowano w szabat synagogę lub meczet w święty dla muzułmanów piątek? Z pewnością takie wydarzenie byłoby wiadomością dnia, a dziennikarze telewizyjni momentalnie udzieliliby głosu przeróżnym tzw. autorytetom moralnym, które lałyby na odlew głupie, ciemne i kołtuńskie polskie społeczeństwo. Co więcej, specjalne oświadczenie (tym razem z pewnością już bez błędów ortograficznych) wydałby prezydent Bronisław Komorowski, a Adam Michnik napisałby do swojej gazety sążnisty Ťwstępniakť, który usłużnie powieliłyby wszystkie inne liberalne media. Z pewnością wypowiedziałby się też min. Michał Boni, rządowy specjalista od mowy nienawiści, no i oczywiście bp Tadeusz Pieronek i ks. Adam Boniecki, emerytowani duchowni, gadający do każdego podsuniętego mikrofonu, szczególnie wtedy, gdy trzeba przejechać się po zwykłych katolikach. Powracając do Jasnej Góry, warto zauważyć, że w tej sprawie milczał jak zaklęty Lech Wałęsa, choć nosi w klapie wizerunek Częstochowskiej Pani. Czyżby w ogóle go to nie poruszyło? Inna sprawa, że wizerunek ten ma się nijak do postępowania b. prezydenta, który niemiłosiernie rozprawia się z ciężko chorym Krzysztofem Wyszkowskim, autentycznym bohaterem Wolnych Związków Zawodowych w Gdańsku. Najwyższy więc czas, aby Wałęsa zaczął nosić inny znaczek. Np. z podobizną Czesława Kiszczaka. Ikona jasnogórska jest ściśle związana z prawdą o narodzinach Jezusa. Dlatego też warto przypomnieć, że chrześcijanie w różny sposób świętują to wydarzenie. Kościoły, które nie przyjęły uchwał soboru w Chalcedonie w 451 r., nie mają osobnych świąt Bożego Narodzenia. W zależności od swojego kalendarza świętują 6 lub 19 stycznia Epifanię, czyli połączone w jedną całość wspomnienie trzech wydarzeń: narodzin w Betlejem, pokłonu Mędrców ze Wschodu i chrztu w Jordanie, a główny akcent jest położony na to trzecie wydarzenie. Tak postępują Kościoły: etiopski, syryjski, ormiański oraz koptyjski w Egipcie. Z kolei Cerkiew prawosławna, posługująca się kalendarzem juliańskim, obchodzi dwa święta. Pierwsze z nich to Boże Narodzenie, które trwa od 7 do 9 stycznia. Sama zaś Wigilia wypada 6 stycznia. Drugie to święto Jordanu, przypadające 19 stycznia. Święto to ma bardzo bogatą zewnętrzną oprawę, połączoną z procesją liturgiczną nad rzekę lub inny zbiornik wodny. Tak też świętuje obrządek greckokatolicki. Z okazji odchodzących świąt życzę Redakcji i wszystkim Czytelnikom błogosławieństwa od Nowonarodzonej Dzieciny. Niech miłość, radość i pokój zagoszczą w naszych domach i sercach! Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Kontynent Tajemnicy Czemu wciąż oskarżać dobrego Boga? Nie umie się bronić. Przeprasza was. Słońcem i owocami, i kwiatami, i różą — przeprasza. Te słowa zapisał 25 czerwca 1927 roku Paul Claudel, pisarz i dyplomata francuski w swoim Dzienniku. (Poprzedza je lakoniczny zapis o odwiedzinach u starej schorowanej matki w rodzinnym domu na wsi). Guadalupe to kontynent przedziwnej tajemnicy obcowania Boga z ludźmi przez swoją Matkę. Po raz pierwszy w dziejach nowożytnego świata Bóg — w Maryi — przyszedł na ziemię — by mówić o swojej miłości do ludzi. Przyszedł ukryty pod sercem Najczystszej Dziewicy. A Ona ukazała się jako żywa Monstrancja. Aztekowie, których nie było w stanie nawrócić dwanaście lat pracy misjonarzy, uwierzyli w jednej chwili ujrzawszy Jej postać, z całą, precyzyjną, niczym ich dawny kalendarz, symboliką. Przedstawiała ona, porywającą i zachwycającą ich, prawdę o Bogu. Aztekowie byli niezwykle wrażliwi na widzialne znaki posiadające dla nich głęboką treść. Ich język i pismo składał się z takich właśnie znaków. A przecież byli to przysłowiowi „dzicy”. Ziemia, na której stanęła Niepokalana, była ziemią, w którą wsiąknęły hektolitry krwi przelanej przez niewinne ofiary, w tym dzieci, z powodu okrutnego pogańskiego kultu boga Słońca w starożytnym Meksyku. Miłosierdzie, przebaczenie były tu pojęciami całkowicie niezrozumiałymi. W religii i kulturze Azteków nie było dla nich miejsca. Utalentowani, wrażliwi na sztukę i przyrodę, bardzo inteligentni, mający swoją arystokrację i nadzwyczaj rozwiniętą naukę, w oparciu o którą budowali zadziwiającą osiągnięciami technicznymi i poziomem rzemiosła artystycznego cywilizację, żyli w nasilającym się strachu i poczuciu rozpaczy, oddając ponuremu bóstwu coraz więcej swoich dzieci, by przebłagać jego gniew. (Czyż analogia nie narzuca się sama? Dzisiejsze narody tak samo spragnione są Matki, a coraz więcej ich przedstawicieli żyje w kulcie sił ciemności). Maryja otworzyła Bogu wrota do serc tego ludu. Co więcej — Hiszpanie i Aztekowie po objawieniu Pani z Guadalupe padli sobie w  ramiona, dawna zaciekła wrogość ustąpiła miejsca najprawdziwszej miłości. Ze strony Hiszpanów był to bardziej niż wrogość rodzaj gniewnego zniecierpliwienia i psychicznego wyczerpania, wobec tak silnego, u podbitego przez nich ludu, oporu w przyjęciu chrześcijaństwa; ze strony Azteków — bezsilna nienawiść i bezbrzeżne poczucie upokorzenia.

W każdym razie, gdy w Meksyku nastąpił ów cud wzajemnej miłości różnych narodów i ras, w ciągu dziesięciu lat, jakie upłynęły od objawienia, które miało miejsce w 1531 roku, dziewięć milionów Indian przyjęło chrzest i narodził się tu, nie znający antagonizmów rasowych i etnicznych, lud Maryi, naród meksykański. Małżeństwa mieszane stały się codziennością… Fenomen, który zadziwiłby dzisiejszych socjologów, nie miał wytłumaczenia, poza interwencją Nieba.

Po podboju kraju Azteków przez wojska Hernanda Corteza rolnicza cywilizacja Indian legła w gruzy. Kraj dziesiątkowały epidemie przywiezionych przez Europejczyków chorób. Z powodu chorób i zniszczeń wojennych nie obsiewano już pól. Stolica, Tenochtitlan, którą przybysze ze Starego Świata ze względu na jej urok, bogactwo i rozmach porównywali do Neapolu i Wenecji, stała się ruiną. Kobiety nie chciały rodzić dzieci, najczarniejszy smutek opanował serca Indian. Nauka misjonarzy nie trafiała do umysłów Azteków. Jedna ze znawczyń historii objawienia zauważa:

Czcić jako Boga przybitego do krzyża, skrwawionego człowieka — a więc ofiarę, zamiast kapłana — wydawało im się absurdem… Nie pomogło nawet to, że franciszkanie nauczyli się ich języka, a niektórzy z nich dali sobie wyrwać siekacze, by bezbłędnie wymawiać azteckie, syczące wyrazy, tak obce zębowej wymowie Hiszpanów. Wtedy właśnie ukazała się Maryja, zostawiając obraz, który przemówił do Indian niczym otwarta księga. Kwiaty na Jej sukni mówiły im, że Jej szatą jest stworzony przez Boga świat, a płaszcz usiany gwiazdami — odbicie aktualnej (z 12 grudnia 1531 roku) konstelacji nieba — że Jej okryciem jest cały Wszechświat.… Nie było miejsca na wątpliwości w umysłach tak lotnych, tak wychwytujących najmniejszy symbol, znak rzeczywistości, z która obcowali od pokoleń, gospodarując na ziemi. Współczesny meksykański kapłan mówi: Te dwa narody, które wcześniej były sobie tak obce, że w porównaniu z nimi Żydzi i Palestyńczycy są jak bracia i siostry, zjednoczyły się w jednej chwili jak oblubieniec i oblubienica. Nigdzie nie dokonało się takie zmieszanie narodów, nawet blisko spokrewnionych… Nigdy nie doszło do zjednoczenia większych przeciwieństw… Chrystianizacja Meksyku nastąpiła bardzo szybko; była głęboka i trwała. Hiszpańscy misjonarze, franciszkanie, dominikanie i członkowie zakonu pustelników, stali się nie tylko ojcami duchownymi Indian, ale i obrońcami ich przed jakimkolwiek nadużyciem ze strony świeckiej władzy. Aztekowie wskoczyli, można by rzec, jednym susem, w religię i kulturę katolicką, którą przyjęli jako własną. Wtedy nie było dziwacznych pomysłów na inkulturację, a dla Indian-katolików rozstanie się z dawnymi formami życia było łatwe, bo stało się oczywistością. Niedawni poganie, ludzie zdolni i niezwykle muzykalni, wkrótce zadziwiali świat europejski nienaganną łaciną i świetnym hiszpańskim, poziomem wykonywania chorału gregoriańskiego, szybkością przyswajania sobie Biblii. W kilka lat po objawieniu na wzgórzu Tepeyac (dzisiejsze peryferie miasta Meksyk), gdzie objawiła się Niepokalana, sami zaczęli wznosić niezliczone kościoły, klasztory i szkoły w europejskim stylu, o wielkim architektonicznym uroku, czyniąc to z entuzjazmem i dając świadectwo swojemu wysokiemu poczuciu piękna. Z tego samego czasu wywodzi się ich rodzima uczelnia katolicka, Colegio de Indios de Santiago, która wydała kolejne pokolenia doskonale wykształconej inteligencji.

Do naszych czasów — wspomina ten sam kapłan — zachował się list napisany w 1587 roku przez prawnuka Montezumy (ostatniego pogańskiego króla Azteków — EPP) do krewnych, w którym na zakończenie życzy «drogim Paniom, by w ich sercach zechciał zamieszkać na zawsze Duch Święty».

Jacy byli ci poganie? Badacze tamtejszych realiów dziś podkreślają, że czymś co ich wyróżniało była tęsknota za miłością, którą uosabia każda matka. Dla Indian osoba matki jest kimś ogromnie ważnym. W czasach istnienia państwa Azteków matki zostawały w domu, tworzyły, scalały i ochraniały rodzinę, podczas gdy ojcowie często umierali w młodym wieku, z powodu wojny — a wojna była kwintesencją ich obyczaju i kultury — lub jako krwawe ofiary.

Nikt nie mógł wywrzeć na Aztekach większego wrażenia niż Matka Boga — podkreśla meksykański kapłan. — Objawienie Maryi z miejsca urzekło tubylców. Niewiele ponad sto lat od objawienia Matki Bożej miejscowy kronikarz Miguel Sanchez mógł napisać z pełnym przekonaniem:

Tak jak Izrael został wybrany przez Boga, by dać światu Jezusa Chrystusa, tak też Bóg wybrał Meksyk, by objawić oblicze Dziewicy z Guadalupe. Pragnienie Matki jest naszym niewypowiedzianym, często ukrytym pragnieniem także dziś. Dojmujący brak kobiecości w kobietach, brak ciepła matek w tak wielu rodzinach, znak pustki i chłodu w duszach ludzkich, dosięgnął i osnuł mgłą smutku najstarszy chrześcijański kontynent. Czar kobiecości, urok macierzyństwa jest tym, czego utratę opłakują wszystkie, niegdyś chrześcijańskie narody Europy.

Mowa kwiatów, róże kastylijskie… Serce matki zawsze zrozumie swoje dziecko, choćby ono umiało tylko szczebiotać…1 Jak mogła przemawiać do swoich dzieci ta najbardziej czarująca Kobieta w dziejach świata? W objawieniu na wzgórzu Tepeyac pojawiają się słowa czułej rozmowy dwóch istot, które zwracają się do siebie jak najbliższa, najbardziej kochająca się rodzina. Juan Diego, ubogi Indianin, starszy człowiek, wdowiec, który kilka lat wcześniej przyjął chrzest z rąk franciszkanina, i tego ranka spieszył do kościoła, by wysłuchać nauk kapłana, słyszy melodyjny kobiecy głos, podobny do śpiewu ptaków, który go przywołuje. Jak pisze w 1649 roku Luis de la Vega, na podstawie relacji współczesnego objawieniu kronikarza, Juan Diego spojrzał ku górze, ku szczytowi wzgórza. Właśnie wschodziło słońce. I właśnie z tego miejsca rozlegał się cudowny, niebiański śpiew. Ze szczytu pagórka dobiegało skierowane ku niemu wołanie: «Mały Juanie, Juanitzin! Diegotzin!» Wówczas ruszył, aby pójść za wzywającym go głosem… Pani przedziwnej piękności objawiła mu kim jest i poprosiła, by w tym miejscu wzniesiono na Jej cześć świątynię, by mogła tu „ukazywać, chwalić i na wieki rodzić” prawdziwego Boga, hojnego Stwórcę wszystkich ludzi, Pana Nieba i ziemi, którego jest Matką. Raz po raz w Jej prośbie pojawiały się, pełne zachęty i intymnej więzi zarazem, słowa opisujące Jej relację z Indianinem. „Mój maleńki”, mówiła do niego, „Mój Synku”, „Najmniejsze z moich dzieci”. On zaś odpowiadał Jej z podobną, niezrównaną delikatnością i czułością, zwracając się do Niej: „Moja Pani”, „Moja Maleńka”, „Moje Dzieciąteczko”, „Moja mała Córeczko”, „Moja Dzieweczko”, „Pani i Królowo”, „Moja Władczyni”. Opis czułej rozmowy — która miała miejsce trzykrotnie — dwojga osób, które z miejsca przywarły sercem do siebie i nie szczędziły pieszczotliwych sformułowań, by wyrazić tę miłość, zadziwia nie tylko z uwagi na treść próśb Maryi, ale właśnie skalę i głębię wzajemnej miłości, szacunku, tkliwości, zaufania i troski o siebie. Maryja rozpoczęła ten dialog, Juan Diego odpowiedział w Jej stylu, jak dziecko, które naśladuje we wszystkim matkę, wnosząc w tę relację całe zasoby swojej delikatności, inteligencji i kultury słowa. To, w jaki sposób przemawiała Królowa Nieba do biednego prostego człowieka, mogłoby stać się przedmiotem naszej refleksji, być może jest to właśnie ów bezcenny lek na czasy wyjałowienia uczuć, gdy nie potrafimy zdobyć się na dziecięce zaufanie wobec Boga i Jego Matki. I gdy — zarazem — relacje między nami, dzisiejszymi ludźmi, nawet wierzącymi, stają się wynaturzone, zimne, pospieszne, interesowne i puste.

Nasze wyobrażenie Boga jako kogoś niedostępnego oddala nas od Niego. Nasza nieznajomość Maryi i niedocenianie Jej hojności, delikatności wobec nas, i Jej osobistego zainteresowania się naszymi sprawami, wnikania w każdą naszą potrzebę, by jej zaradzić, rani Ją. Dlaczego wyobrażać sobie Boga kimś surowym, cenzorem zgorzkniałym i  nieubłaganym? A nie upatrywać w nim serca przepełnionego miłością i szczodrobliwością, pałającego pragnieniem, by spełniać wszystkie nasze prośby, i jeszcze więcej? — Ach, tyle czasu szedłem do ciebie! Pozwól mi chwilę odpocząć, nie zdążę ci się sprzykrzyć!2.

Imię Miłości Przez długi czas pytałam siebie, dlaczego dobry Bóg ma swoich uprzywilejowanych (…); dziwiłam się, widząc, jak obdarza nadzwyczajnymi względami Świętych, którzy w przeszłości obrażali Go, jak św. Paweł i św. Augustyn — pisze św. Teresa z Lisieux — oraz ci, których On zmusił — rzec by można — do przyjęcia swej łaski (…). Jezus raczył pouczyć mnie o tej tajemnicy. Stawił mi przed oczyma księgę natury i zrozumiałam, że wszystkie kwiaty przez Niego stworzone są piękne, że przepych róży i biel Lilii nie ujmują woni małemu fiołkowi ani zachwycającej prostoty stokrotce… Zrozumiałam też, że miłość naszego Pana objawia się zarówno w duszy najprostszej, która w niczym nie stawia oporu Jego łasce, jak i w najwznioślejszej… On jednak stworzył dziecko, które nic nie wie i potrafi tylko słano kwilić; On stworzył biednego dzikiego człowieka, kierującego się prawem natury, i do ich serc raczy się zniżać; to są właśnie owe polne kwiaty, których prostota zachwyca Go…3. Świat przed objawieniem Matki Bożej z Gaudelupe był inny. Miłość nie miała jeszcze imienia Maryi. W momencie, gdy róże upadły na posadzkę, sam płaszcz w jednej chwili zmienił się w znak. Nagle ukazał się na nim słodki obraz Dziewicy, świętej Maryi, odbicie Matki świętego Boga…4.

Promienista monstrancja za plecami Madonny była dla nich [Azteków — EPP] jak meteor, który pojawił się na niebie. To, że Dziewica zasłoniła słońce, znaczyło dla nich, że minął czas składanych bogu Słońcu ofiar z ludzi, które czasem pochłaniały całe plemiona5. To Ona, schodząc w blasku wschodzącego słońca z kamienistego wzgórza na spotkanie z biednym wieśniakiem, a potem obdarzając Kościół w środku zimy obfitym naręczem pachnących kastylijskich róż, a nade wszystko swoim cudownym Wizerunkiem utrwalonym na płaszczu Juan Diego, przemieniła serca milionów pogan i wywołała największą falę nawróceń w dziejach świata. Uczyniła to osobiście. Dlaczego Ona? Dlaczego Maryja zdecydowała się interweniować w dzieje Kościoła i świata we własnej Osobie? Czy dlatego, że chrześcijańscy konkwistadorzy podbijając „nowy świat” byli zbyt pewni siebie? Sobie przypisywali sukces zdobycia Meksyku? Uważali, że Indianie muszą przyjąć ich wiarę, bo za nimi stoi wyższa cywilizacja i przewaga środków militarnych? Że są kimś lepszym od półnagich dzikusów… A misjonarze, których ze sobą przywieźli Hiszpanie? Czyżby byli za mało gorliwi? Czego im brakowało? Oto czasem jest tak, że samo przekazanie prawdy nie wystarczy. Nie wystarczy o niej mówić z największym nawet zaangażowaniem i zapałem, nie szczędząc poświęceń. Prawda może fascynować, ale żeby nastąpiła przemiana życia trzeba czegoś jeszcze. Prawda bez miłości nie koniecznie prowadzi do Boga. Nie zawsze pociąga. Zwłaszcza, gdy człowiek został wcześniej upokorzony, jak stało się w przypadku Azteków. Maryja pokazała drogę. Droga do Boga wiedzie przez miłość. Ona, Niepokalana, jest miłością Boga. A hiszpańskie słowo Guadalupe brzmi tak samo jak Coatlaxopeuth w języku Azteków. Co oznacza: „Pogromczyni węża”.

Ewa Polak-Pałkiewicz 

Cytaty odnoszące się do objawienia Matki Bożej z Gauadalupe za: Paul Badde, Guadalupe. Objawienie, które zmieniło dzieje świata, Radom 2006.

  1. Św. Teresa z Lisieux. []

  2. P. Claudel, Dziennik. []

  3. Św. Teresa z Lisieux, Dzieje duszy. []

  4. Luis Laso de la Vega. []

  5. Apostołka Guadalupe. []

Ewa Polak-Pałkiewicz

Musimy zbudować przeciwwagę dla osi Berlin–Moskwa Zachód zostawił Ukrainę samą sobie. Postawa unijnych polityków pokazuje, że górę wzięła stara zasada, iż nieważne, z kim się robi interesy, byle wyjść na swoje. Z jednej strony Zachód oburza się na łamanie praw człowieka na Ukrainie i prorosyjski kurs elity rządzącej, a z drugiej czerpie profity z inwestycji ukraińskich oligarchów na terenie UE – z Ihorem Wasyniukiem, ukraińskim parlamentarzystą związanym z Ogólnoukraińskim Zjednoczeniem Batkiwszczyna, rozmawia Wiktor Potocki Po wyborach parlamentarnych na Ukrainie mapa polityczna uległa sporym zmianom. Laikowi trudno się czasem zorientować, kto jest kim i jaką opcję ideologiczną reprezentuje. Kto obecnie działa z ramienia ukraińskiej opozycji? Dzisiejsza opozycja na Ukrainie to przede wszystkim trzy największe partie obozu demokratycznego. Mam na myśli Ogólnoukraińskie Zjednoczenie Batkiwszczyna i partę Swoboda oraz Ukraiński Demokratyczny Alians na rzecz Reform Witalija Kliczki. Na czele Batkiwszczyny, będącej ponadpartyjnym ugrupowaniem politycznym, stoi przebywająca nadal w więzieniu Julia Tymoszenko. W dowód solidarności z Tymoszenko sześciu liderów ukraińskich partii politycznych zrezygnowało w pewnym momencie ze swoich ambicji politycznych i samodzielnego działania, łącząc się w jedno ugrupowanie pod szyldem Batkiwszczyny. Członkowie tego opozycyjnego bloku reprezentują poglądy proeuropejskie, nakierowane na integrację Ukrainy z państwami UE i demokratyzację struktur państwa. Ukraińska opozycja liczy obecnie blisko 200 parlamentarzystów. Pozostali to przedstawiciele Partii Regionów, komuniści oraz politycy bezpartyjni. Przy czym należy wyraźnie zaakcentować – rewelacyjny wynik Partii Regionów nie wziął się z powietrza, ale był możliwy wyłącznie dzięki licznym fałszerstwom wyborczym. Wysokie poparcie uzyskane w ostatnich wyborach przez tę partię trzeba postrzegać przez pryzmat wielu czynników, które przygotowały grunt pod wygraną. Partia Regionów już w trakcie kampanii wyborczej sprawowała kontrolę nad przestrzenią informacyjną. Jednocześnie, patrząc na wynik ostatnich wyborów z pewną przekorą, można go uznać za porażkę reżimu Janukowycza. Dość liczna reprezentacja opozycjonistów w parlamencie uniemożliwi bowiem Partii Regionów przeforsowanie planowanych zmian w ukraińskiej konstytucji. Zmian, które jeszcze silniej ukonstytuowałyby jej nieograniczoną władzę w państwie.
Na czym teraz najbardziej zależy opozycji? W pierwszej kolejności jest to usunięcie z urzędu prezydenta Wiktora Janukowycza. Chcemy wszcząć stosowną procedurę. To będzie pierwszy krok, by odsunąć reżim od władzy i wypuścić z więzień jego zakładników politycznych, takich jak Julia Tymoszenko i wielu innych. Kwestie nie mniejszej wagi to problemy ze stacjonowaniem rosyjskiej floty czarnomorskiej na Ukrainie i możliwość wprowadzenia w regionach drugiego po ukraińskim języka urzędowego. Przedstawiciele opcji demokratycznych utrzymują kurs rozwoju państwa w zgodzie z europejskimi standardami, zwłaszcza w kwestii ustawodawstwa. Jeszcze na wstępnym etapie planuje się przeforsować w parlamencie zapisy ponad stu ustaw, które powinny trwale przemeblować struktury i porządek państwa, jaki wdrożono na Ukrainie w ostatnich trzech latach. Ze względu na fakt, że Partia Regionów nie będzie miała w tej kadencji tak silnej pozycji jak w poprzedniej, liczymy na postępy w sprawach, które uznajemy za priorytetowe. Opozycja nie zamierza się jednak poruszać w obrębie suchej dialektyki ustawodawczej, pomysł na zmiany jest wielopłaszczyznowy i będzie dotyczył również takich kwestii jak zwalczanie korupcji i zapewnienie Ukrainie bezpieczeństwa energetycznego. W otoczeniu prezydenta Janukowycza nie brakuje skorumpowanych osobników. Odkąd przejął on władzę, budżet państwa zamienił się w kasę zapomogową dla wąskiej grupy znajomych i rodziny prezydenta. W internecie jest mnóstwo artykułów na ten temat. Wystarczy powiedzieć, że poziomem korupcji Ukraina dorównuje państwom afrykańskim. Osobnym tematem jest bezpieczeństwo energetyczne. Pamiętam, jakie pomysły na energetyczne uniezależnienie się od Rosji mieli inicjatorzy Pomarańczowej Rewolucji i ubolewam, że wszystkie te plany spełzły na niczym, a Ukraina brnie w coraz większą zależność od Moskwy i Gazpromu.
Ale nie zaprzeczy Pan przecież, że opozycja miała dwa lata na przeforsowanie swoich projektów. Od Pomarańczowej Rewolucji do przegranych w 2010 r. wyborów stery władzy znajdowały się w rękach opozycji. To nie było do końca tak, jak pan sugeruje. Obecni liderzy opozycji nie odgrywali w tamtym czasie pierwszoplanowej roli na ukraińskiej scenie politycznej. Poza tym, abstrahując od błędów popełnionych zarówno przez prezydenta Wiktora Juszczenkę, jak i premier Julię Tymoszenko, trzeba pamiętać, że Ukraina miała i ma do czynienia z Rosją – potężnym i doświadczonym graczem, realizującym nieprzerwanie swoje ambicje mocarstwowe. Jak się jest w potrzasku, to trudno manewrować i sytuacji wcale nie zmienia fakt, że walka toczy się na własnym terenie. Poruszam ten temat, ponieważ nie jest on mi obcy. Przez pewien czas byłem wiceszefem zarządu narodowego operatora energetycznego i pamiętam, jak było trudno. Ale problem nie zamyka się i nie kończy na zakleszczeniu energetycznym, jest jeszcze aspekt geopolityczny. Nie oszukujmy się, Zachód przyzwolił Rosji na odzyskanie jej dawnej strefy wpływów. Słowa o niepodległości i potrzebie walki o niezależność, padające z ust zachodnich polityków, są krzepiące i słuszne, ale nie zmieniają faktu, że Ukrainę zostawiono dziś na pastwę jej ambitnego sąsiada, podobnie jak wcześniej Gruzję. Z ciężkim sercem śledzę wiadomości o kolejnych aresztowaniach ludzi, którzy latami ściśle współpracowali z Micheilem Saakaszwilim. A tam to już staje się normą. Niemal co tydzień kogoś zatrzymują. Wiele osób, czując zbliżające się niebezpieczeństwo, wybrało emigrację. Postawa unijnych polityków pokazuje, że górę wzięła stara zasada, iż nieważne, z kim się robi interesy, byle wyjść na swoje. Najgorsze jest jednak to, że np. obecność unijnych obserwatorów na ostatnich wyborach jeszcze uwiarygodniła reżim Janukowycza, ponieważ na podstawie raportów europejskich wysłanników wybory uznano za demokratyczne. Mimo że było oczywiste, iż ich przebieg był daleki od demokratycznych standardów. Z jednej strony Zachód oburza się na łamanie praw człowieka na Ukrainie i prorosyjski kurs elity rządzącej, a z drugiej czerpie profity z inwestycji ukraińskich oligarchów na terenie wspólnoty i w rajach podatkowych. W samym tylko 2012 r. z Ukrainy „wypompowano” ponad 50 mld dolarów.
Jak Pan ocenia obecną współpracę polsko‑ukraińską? Szczerze? Od kilku lat nie widzę żadnej współpracy między Polską a Ukrainą. Za kadencji prezydentów Wiktora Juszczenki i śp. Lecha Kaczyńskiego też nie układała się ona wzorowo, ale obaj przywódcy przynajmniej wypracowali wspólne stanowisko co do polityki zagranicznej i bezpieczeństwa energetycznego. Wiem jednak, że Ukraina cieszy się sympatią wielu polskich polityków, którzy przejawiają osobistą inicjatywę w kwestii polepszania wzajemnych relacji między naszymi państwami. Ludzie ci często działają na skalę międzynarodową. Generalnie, stosunki polsko‑ukraińskie to temat złożony, ale jedno jest bezsporne: Polska i Ukraina powinny budować w Europie wspólny front, zwłaszcza gospodarczy, będący przeciwwagą dla osi Moskwa–Berlin. Przeprowadzenie z ominięciem naszych państw gazociągów Nord Stream, a wkrótce i South Stream stawia nas w podobnym położeniu. Z tej perspektywy niezwykle palącym wyzwaniem staje się ścisła współpraca energetyczna. Zwłaszcza w obliczu działań antyłupkowego lobby, które z wielką determinacją utrudnia wyrwanie się spod kurateli Gazpromu. Jestem zdania, że Polska i Ukraina powinny dać odpór tym szkodliwym manewrom i wspólnymi siłami poszukiwać alternatywnych źródeł energii.
Ihor Wasyniuk – ukraiński polityk i parlamentarzysta. Znany na Ukrainie jako organizator akcji w obronie języka ukraińskiego po przyjęciu ustawy dającej możliwość wprowadzania języka rosyjskiego jako urzędowego w poszczególnych regionach Ukrainy. W latach 2005–2006 wiceprezes w zarządzie narodowego operatora energetycznego Naftogaz Ukraina. Zdecydowane stanowisko ówczesnego zarządu w relacjach z Gazpromem doprowadziło do ostrego konflikt między Ukrainą i Federacją Rosyjską (doszło wówczas do tzw. pierwszej wojny gazowej). Ihor Wasyniuk został wybrany do ukraińskiej Rady Najwyższej z ramienia Ogólnoukraińskiego Zjednoczenia Batkiwszczyna w centralnych dzielnicach miasta Lwowa. Wiktor Potocki

Co się zdarzy po końcu świata, czyli 6 prognoz na rok 2013 Jak będzie wyglądał świat w 2013? Co się wydarzy? Czy dojdzie do wybuchu tak zapowiadanej trzeciej wojny światowej? A może wybuchnie wielki, globalny kryzys gospodarczy?  Rok 2012 zapisze się w historii jako rok bardzo wielu poważnych napięć oraz narastającego kryzysu w licznych państwach na świecie. Niejednokrotnie zdawało się, że świat stoi na krawędzi globalnego konfliktu a 21 grudnia naprawdę będzie oznaczał koniec, jeśli nie świata to z pewnością pewnej epoki. Tak się jednak nie stało. Ów domniemany, przewidziany przez Majów koniec świata ostatecznie nie nastąpił i długo oczekiwany rok 2012 powoli dobiega końca. Czy oznacza to jednak, że ludzie nagle zrezygnują z tworzenia prognoz i przepowiadania przyszłości? W żadnym wypadku! Już teraz po mediach krążą ogromne ilości scenariuszy przyszłych wydarzeń, przytoczmy zatem 6 najciekawszych i za rok, kiedy podsumowywać będziemy rok 2013 zobaczymy, które z nich najbliższe były realizacji. 

1. Upadek Baszara Al-Assada Zacznijmy od jednego z najgorętszych miejsc na Ziemi. Wygląda na to, że trwająca już ponad rok wyniszczająca wojna domowa w Syrii w końcu się skończy z niekorzystnym wynikiem jednak dla rządzącego obecnie krajem prezydenta, który w końcu podzieli los Muammara Kaddafiego i Hosniego Mubaraka. Zmęczony sankcjami Assad powoli tracić będzie inicjatywę i ostatecznie utraci kontrolę nawet nad stołecznym Damaszkiem. Trudno co prawda zgadnąć jaki będzie jego ostatecznie los, być może będzie szukać schronienia w pobliskim Iranie lub w Rosji, być może również stanie on na czele partyzantki, tak czy inaczej w Syrii do władzy dojdzie Bractwo Muzułmańskie, które tym samym przejmie kontrolę nad kolejnym ważnym państwem w regionie.

2. Wielka Wojna na Bliskim Wschodzie – atak na Iran Pomimo antyamerykańskiej retoryki Bractwo od dłuższego czasu było po cichu wspierane w Syrii przez USA i jej sojuszników, między innymi Turcję i Katar. W momencie więc gdy dopiero co rozpoczynający drugą kadencję Barack Obama zdecyduje się na przeprowadzenie ataku na Iran to właśnie przez terytorium Syrii przeprowadzona zostanie główna ofensywa. Nie ma się co przy tym oszukiwać, że ewentualna wojna zakończy się szybko. Nawet w przypadku rozbicia głównych sił Iranu, terytorium tego górzystego kraju jest znacznie większe niż Afganistanu czy Iraku, w związku z czym niełatwo będzie utrzymać kontrolę nad całością. Ewentualny atak będzie też zapalnikiem, który może wywołać głęboki konflikt na całym Bliskim Wschodzie a ostatecznie doprowadzić do III Wojny Światowej.

3. Załamanie na rynkach, wzrost bezrobocia, cen żywności, ropy naftowej i metali szlachetnych Rozpoczęty w 2008 roku kryzys finansowy zdaje się powracać z nową siłą. Problemy powoli przenoszą się do coraz to kolejnych krajów, nie widać jednak rozwiązań na ich zażegnanie. W roku 2013 może dojść do ostatecznego załamania, nowej odsłony kryzysu, która doprowadzi do bankructwa wiele państw i ich wierzycieli. W efekcie czeka nas fala masowych zwolnień, bezrobocie i wielkie problemy gospodarcze. Utrata wiarygodności przez wiele państw, również tych najbogatszych i najpotężniejszych będących gwarantem istniejącego ładu, odbije się na zaufaniu do ich systemów walutowych, wywołując potężną inflację. Ludzie masowo zaczną lokować swoje oszczędności w metalach szlachetnych, wzrosną również ceny podstawowych produktów takich jak żywność.

4. Body scanners w szkołach Póki co straszą tym tylko Amerykanów, ale nie wykluczone, że wcześniej czy później trafią również do Europy. Body scanners, czyli skanery monitorujące sylwetkę człowieka bez ubrania, podobne do tych używanych na lotniskach mogą wkrótce zacząć trafiać do amerykańskich szkół jako rezultat ostatnich strzelanin mających miejsce w tym kraju. Już dziś w niektórych miastach w USA stosowane są wykrywacze metalu, tak więc pojawienie się bardziej zaawansowanych technologii może być już tylko kwestią czasu. Skanery te poważnie naruszają prywatność badanych osób, których sylwetka przedstawiona jest na ekranach tak jakby byli oni nadzy. W Stanach Zjednoczonych pojawiają się doniesienia o poważnych nadużyciach związanych z działalnością strażników przekraczających swoje uprawnienia.

5. Wielki cyberatak na USA Można się spodziewać, że w 2013 dojdzie do znacznej eskalacji ataków przeprowadzanych za pośrednictwem internetu. Atak może zostać przeprowadzony zarówno z terytorium USA jak i zza granicy, najpewniej z Chin lub Rosji. Powodów również może być wiele: może być to reakcja na ewentualny początek wojny z Iranem, odpowiedź na skandaliczne dokumenty opublikowane za pośrednictwem serwisu Tyler, bunt przeciwko pogarszającej się sytuacji gospodarczej, a także operacja fałszywej flagi mająca dać powód do rozprawienia się raz na zawsze z niepokornymi internautami. Tak czy inaczej ten cyberatak może być zupełnie inny niż wszystkie, nie będzie jedynie ujawnieniem maili czy umieszczeniem wywrotowych haseł na rządowych stronach internetowych. Rezultatem tego ataku może być zupełny paraliż niektórych agencji rządowych i sektora finansowego a następnie poważne prześladowania członków Anonymous i innych subkultur hackerów oraz wprowadzenie nowych instrumentów kontroli nad siecią.

6. Utworzenie wspólnego skarbca dla strefy euro Ten interesujący scenariusz sugerują autorzy The Daily Sheeple. Ich zdaniem w strefie euro dojdzie do kolejnego załamania, które tym razem nie dotknie jedynie państw z grupy PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja, Hiszpania), ale także rozniesie się na kolejnych członków strefy. Chcąc ratować budżety poszczególnych państw członkowskich między innymi poprzez ogłoszony we wrześniu nieograniczony zakup obligacji, Komisja Europejska podejmie kroki mające na celu utworzenie jednego wspólnego budżetu zdolnego finansować te zakupy, ale tez pobierać podatki bezpośrednio od państw członkowskich. Będzie to kolejny, obok postulowanego utworzenia wspólnych, europejskich sił zbrojnych, krok ku stworzeniu wielkiego europejskiego superpaństwa. Powyższe scenariusze to rzecz jasna wybór zaledwie kilku najciekawszych z ogromnej liczby prognoz dotyczących naszej przyszłości. Wiele z nich jest ze sobą połączonych i można się spodziewać, że nawet jedno z nich może wywołać lawinę, która doprowadzi do realizacji pozostałych. KodWładzy

Więzienia do góry nogami W kończącym się roku spędziłem wiele godzin w kryminałach, rozmawiając z różnymi osadzonymi (dwóch z nich niebawem będzie bohaterami moich książek) i - mniej oficjalnie - ze strażnikami więziennymi. Wyniosłem z tego jedną ciekawą refleksję. Refleksja dotyczy sprawności całego systemu penitencjarnego, przy czym nie chodzi mi o jego sprawność techniczną (zabezpieczenia przed ucieczkami więźniów) tylko o sens istnienia całego systemu jako takiego. Jeśli uznamy, że polski system penitencjarny ma służyć resocjalizacji to okazuje się, że w ogóle on tego zadania nie spełnia, bo większość skazanych wraca na drogę przestępczą. Cały zaś system penitencjarny boryka się z problemami, które mogłyby stać się podstawą do filmów Barei. Dla przykładu: w minionym roku nie można było przeprowadzić remontu części więzienia przy ul. Rakowieckiej, ponieważ zostało ono wpisane do rejestru zabytków (sic!) i prace wymagały zgody konserwatora. Drugą ciekawostką jest wzrastająca ilość pozwów o odszkodowania przeciwko dyrektorom aresztów i więzień, kierowanych przez byłych lub aktualnych osadzonych, którzy domagają się pieniędzy za to, że przebywali w celach niespełniających norm międzynarodowych. W skali całego kraju są to już tysiące pozwów, które angażują coraz więcej prawników więziennych (pracujących za pieniądze podatnika) i zapełniają czas i sale polskich sądów. Do tego dochodzą jeszcze inne, codzienne problemy: przestępczość wśród osadzonych, gigantyczne przeludnienie cel, braki pieniędzy na realizację zadań, małe wynagordzenia funkcjonariuszy. Wszystko to razem tworzy typowo polski urzędniczy bałagan. Eksperci, specjaliści i wszystkie inne "autorytety" rozkładają ręce i mówią, że nie da się tego problemu rozwiązać. Tymczasem rozwiązanie jest stosunkowo proste, skuteczne i łatwe do wprowadzenia.

Po pierwsze: trzeba zmienić rolę systemu penitencjarnego i przyjąć, że jego celem jest wyłącznie represja (wykonanie kary), a nie żadna resocjalizacja. Więzienie nie ma wychowywać człowieka (od wychowywania są rodzice) ani go czegokolwiek uczyć (od nauki jest szkoła) tylko być miejscem, gdzie odbywa się karę. To sprawa zasadnicza.

Po drugie: należy zmienić - i to bardzo radykalnie - prawo karne, aby ograniczyć ilość czynów karanych odsiadką. W kodeksie karnym jest szereg przestępstw bezsensownych: osławiony artykuł 212 (zniesławienie), płatna protekcja (w większości krajów niekarana), posiadanie narkotyków, czy handel nimi i wiele innych. Wszystkie te czyny winny być zdepenalizowane, podobnie jak choćby część przepisów karnych dotyczących obrotu gospodarczego. Osobiście jestem również zwolennikiem likwidacji kary więzienia za jazdę samochodem po pijanemu. Do więzienia powinno się trafiać za poważne czyny zagrażające bezpieczeństwu, a nie za bzdury.

Po trzecie: przestępstwa chuligańskie winny być karane chłostą a nie więzieniem - jak teraz. Młody człowiek przyłapany na niszczeniu przystanków, burdach stadionowych itp. - powinien zostać skazany na chłostę w miejscu publicznym. Chłosta niszczy ciało, a więzienie niszczy duszę. W więzieniu młody chuligan nauczy się przestępczego fachu i wejdzie na złą drogę. Chłosta sprawi, że młodego chuligana będzie przez kilka dni boleć dupa, co sprawi, że zastanowi się za każdym razem, kiedy przyjdzie mu znowu ochota chuliganić. Za tym przemawiają też względy ekonomiczne: taniej opłacać jednego etatowego sądowego siepacza niż utrzymywać w więzieniach tysiące młodocianych chuliganów.

Po czwarte: należy radykalnie ograniczyć stosowanie aresztów tymczasowych (zwłaszcza wydobywczych) na rzecz innych środków zapobiegawczych. Areszty winny być stosowane w przypadku poważnych przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu, a nie z urzędu - jak ma to miejsce teraz.

Po piąte: należy podpisać z jakimś dalekim krajem (np. Nigerią czy Czadem) umowę, na podstawie której skazani w Polsce będą odbywać karę w tamtejszych obozach pracy. Tam więzień, aby zasłużyć na wyżywienie, musi dziennie wykonać określoną normę pracy i nie jest to praca lekka. Taki system z jednej strony wpaja w skazańców szacunek do pracy, z drugiej nie czyni z nich darmozjadów. A dla polskiego podatnika jest to oszczędność. W czasach kryzysu sprawa istotna.

Po szóste: należy zmniejszyć radykalnie ilość placówek penitencjarnych w Polsce (do jednej na województwo) i trzymać w nich jedynie tymczasowo aresztowanych, oczekujacych na wyrok. Placówki te powinny być sprywatyzowane - tak, jak to się zdarza w USA. Prywatni właściciele z jednej strony będą lepiej płacić funkcjonariuszom, z drugiej strony zadbają o bezpieczeństwo swoich podopiecznych, co zakończy serię "samobójstw" świadków najważniejszych afer kryminalnych w Polsce. Naprawa polskiego systemu penitencjarnego jest więc stosunkowo prosta. Problem jednak w tym, że - mam wrażenie - nikomu nie zależy na tym, aby system ten działał dobrze. Raczej wolę polityczną upatruję w tym, aby działał źle. Szymowski

Czy Platforma potrafi też kochać fizycznie? Wszystkim się dotąd zdawało, że polityka miłości naszej postępowej partii skierowana jest wyłącznie do PIS-u i ma charakter – można tak powiedzieć – platoniczny. Czyli polega na używaniu nowoczesnych i postępowych słów miłości (w stylu karły, palanty, dyplomatołki, etc.) i na marzeniach naszej postępowej partii, że obiekt miłości PO zostanie wreszcie dorżnięty.  Dużą niespodzianką dla lemingów, czyli wyborców PO i Tuska jest to, że Platforma także kocha leminga i to nie mniej niż PIS! Mało tego – Platforma leminga kocha – można tak powiedzieć – fizycznie ! A to już jest spory szok dla leminga, który nie potrafi sobie poradzić z tą miłością. Wystarczy przejrzeć ostatnie doniesienia z matecznika aferałów, czyli z Gdańska – dodatkowo rozsławianego na całym świecie przez agenta Bolka, Józefa Bąka i Amber Gold – by się przekonać, że Platforma potrafi swoich wyborców kochać także fizycznie... Przypomnę, że w mieście, gdzie narodziła się innowacyjna piramida finansowa – w wyborach 2011 nasza postępowa partia uzyskała imponujący rezultat: 50 procent ! Dziś, w przededniu 2013 roku gdańskie  lemingi dowiedziały się, że po niezwykle udanym Euro 2012 trzeba będzie sporo dopłacić za euro-szał i „Bursztynową Arenę” – i to przez kilka lat. Straty Gdańska, poniesione na Euro-szale wyniosły co najmniej 15 milionów złotych, nie mówiąc już o samym stadionie, który nie zwróci się i za sto lat! Nic więc dziwnego, że znany gdańszczanom Budyń - promotor „Burszynowego Złota”, czyli Amber Gold - zmuszony został do wprowadzenia podwyżki opłat za użytkowanie wieczyste gruntów w Gdańsku. Niektórzy najemcy zapłacą kilkaset procent więcej, niż do tej pory, ale są też podwyżki o 2 tysiące procent! Za użytkowanie gruntu więcej zapłaci każdy właściciel mieszkania czy choćby garażu. Najbardziej stawki wzrosły w Letnicy. Miasto stwierdziło, że po zbudowaniu tam stadionu ziemia zyskała na wartości, wobec czego trzeba podnieść opłatę. Sęk w tym, że podwyżka jest iście drakońska. Niektórzy właściciele małych firm mających siedzibę w dzielnicy opustoszałego i zaciemnionego nocą stadionu,  zapłacą nawet 20 razy więcej, niż dotychczas! Wzrost opłat dotyka też mieszkańców nowych osiedli na peryferiach miasta. – Nie rozumiem, dlaczego podwyżki są aż tak drastyczne – mówi mieszkanka Zakoniczyna. – Dotychczas płaciliśmy 73 zł, od nowego roku stawka wynosi już 214 zł rocznie. A to i tak dość mało w porównaniu z tym ile zapłacą nasi sąsiedzi!  Miasto zaś zapowiada, że w przyszłym roku należy spodziewać się kolejnych podwyżek… Przenieśmy się teraz do Kętrzyna, gdzie także miejscowe lemingi nie rozumieją, dlaczego minister skarbu sprzedał nieźle prosperujące Zakłady Przemysłu Odzieżowego „Warmia”. za 7 mln zł, wraz z 700-osobową załogą. Załoga byłej już „Warmii” nie ma powodów do radości, gdy żadna z kilku kupionych wcześniej przez Waleriana Pichnowskiego firm nie istnieje… Nowy inwestor „Warmii” zdołał bowiem doprowadzić do upadku kilka kupionych wcześniej przez niego spółek, m.in. szczecińskie zakłady „Dana”, czy też powstałe na bazie „Modeny” - spółki „Rawi” i „Tiziana” w Rawiczu. "Wiemy, że wszystkie firmy odzieżowe, które kupił w Polsce Pichnowski, już nie istnieją, a tysiące ich pracowników poszło na bruk" - mówią zrezygnowani pracownicy. Pracownicy „Warmii” nie rozumieją, dlaczego państwowy zakład został sprzedany właśnie osobie, która wyrzuciła na bruk tysiące pracowników z innych, nabytych od Państwa  i doprowadzonych do upadku zakładów… A więc w Kętrzynie, gdzie Platforma uzyskała w ostatnich wyborach aż 46,63% ważnych głosów - wyborcy – lemingi także nie rozumieją (podobnie, jak i w Gdańsku) działania władz, które same sobie ( i niestety innym) wybrały… A jest to proste do wytłumaczenia, gdy do każdego leminga wreszcie dotrze, że Platforma właśnie odwzajemnia miłość okazaną jej przy urnach w Gdańsku i w Kętrzynie, że nie wspomnę o innych miastach. Jak przystało na nowoczesną partię miłości, która używa tak postępowych słów miłości, jak „dorzynanie watah” - Platforma postanowiła w ramach podzięki – właśnie wydymać swoich wyborców. Więc nie ma się co dziwić, nie ma co podnosić larum i lamentować ! Trzeba zdać sobie wreszcie sprawę z tego, że gdyby rządził PIS – byłoby jeszcze gorzej ! Płacąc kilkadziesiąt razy więcej i stojąc w kolejce po zasiłek może do leminga dotrze, że jego ukochana Platforma potrafi też kochać fizycznie…. Kapitan Nemo

Telewizja Republika - przyczynek do dyskusji To, że wreszcie ma powstać, to bardzo dobrze. Jeszcze lepiej gdy się przejrzy reakcję Polactwa na wieści, że powstaje, prześledziwszy pobieżnie prawomyślne portale, artykuły słusznych dziennikażuf i komentarze "przyzwoitych" lemingów. O ile ci pierwsi już wiedzą, że "be" i do dupy, i, że po co to i na co? I jaka to będzie strasznie straszliwa ta PiS-owska telewizja Sakiewicza i Stankiewicz... O tyle lemingioza komentująca idzie znacznie dalej realizując twórczo aktualną troskę TuskoBonich w temacie języka nienawiści... I pies im mordę lizał. Ale nie mój, bo by się biedak zaraził... O ile ich mam w głębokim poważaniu o tyle to, co się dzieje po naszej stronie „w temacie” tv Republika i "drzaźni" mnie i niepokoi. Wypowiedzi np. redaktora naczelnego, in potentia, bywają, przepraszam, głupawe by nie rzec ostrzej... Bo co ma znaczyć, w istocie, deklaracja, że ma to być telewizja, cyt: “oparta nie na zasadzie politycznych i ideologicznych sympatii”? No jak to nie? Kiedy słyszę lub czytam takie i podobne wypowiedzi docierające z kręgu ludzi chcących tę telewizję założyć i realizować ten jak najbardziej słuszny projekt, to lampka, niekoniecznie czerwona, zapala mi się natychmiast! Jeżeli jednym z celów podstawowych projektu ma być dotarcie z prawdą do szerokich mas, czytaj, w większości lemingów i idiotów, bo nie zawsze jedno równa się drugie, to jaki, pytam, musi być przekaz? Jaki, jak nie właśnie oparty na „ideologicznych i politycznych sympatiach”?
Żyjemy tu i teraz. I tak się właśnie tu i teraz zdarza, że prawda ma swoją polityczną i ideologiczną twarz. Jasno określoną, jednoznacznie nazwaną. I to jest wartość a nie obciążenie. Dwadzieścia z górą już lat kłamstwa, oszustw, szalbierstw ma i tę pozytywną wartość, że dziś już wiemy, wiemy z całą pewnością, kto jest kim w Polsce. Dziś już znamy wszystkich przebierańców, ergo wszystkie miernoty i dna moralne istniejące w przestrzeni bublicznej pod najróżniejszymi maskami. Od ruchu ciula z Biłgoraja począwszy a na (niestety) Episkopacie Polski i wcale licznych purpuratach, skończywszy.
A wiedza ta jest potężnym kapitałem! Prawda nie ma odcieni. Jest nią albo nią nie jest. Fakty są faktami. I nie dyskutuje się o nich. Można je jedynie interpretować, objaśniać, racjonalizować. Ale żaden proces występujący post faktum, ani prawdy, ani faktu nie czyni nie byłym. Nie istniejącym. Potwór kominizmu, nigdy w Polsce nie dorżnięty i nigdy nie powyrywany z korzeniami żywi się a w istocie istnieje właśnie na szatańskiej podstawie zanegowania prawdy. Jej zrelatywizowania i zdialektyzowania. To są całe oceany kłamstw oparte na diabelskiej ideologii. To dzięki niej z zakonnicy, często w majestacie bandyckiego, szatańskiego prawa, można uczynić kurwę, z bohatera zdrajcę a ze zdrajcy bohatera. Szumowina jest wzorem do naśladowania a uczciwy, przyzwoity człowiek jest idiotą a sama uczciwość siarskim debilizmem. Telewizja Republika by rzecz cała miała sens MUSI być właśnie oparta dzisiaj na politycznych i deologicznych podstawach. Bo dzisiaj jest na szczęście w Polsce siła, która prawdę uczyniła podstawą swego istnienia. Siła polityczna i siła społeczna. I to jestwielka wartość! Najpierw trzeba załatwić sprawy zasadnicze. Najpierw trzeba odzyskać Polskę. Potem ją przebudować, oprzeć na prawdzie i sprawiedliwości. Oprzeć na prawie wynikającym i zakorzenionem w chrześcijańskiej aksjologii. Dopiero później będzie czas i miejsce na uczciwe spory, dyskusje i cały tygiel, w którym będą się wytapiały wszelkie wartości dodane. Nie odwrotnie! I jeszcze jedno. Chcemy czy nie chcemy, podoba nam się czy nie podoba żyjemy w czasach kultury obrazkowej. W jakimś sensie wróciliśmy do jaskiń. Cywilizacja Zachodu pożera kulturę, z której się wywodzi, stała się jej wrogiem. To temat na osobną dyskusję... Ale skoro jest tak, że niewielu czyta książki a bardzo wielu „paczy” w telewizor, to Telewizja Republika by zaistnieć i by się ostać a, z czasem, stać się telewizją głównego nurtu MUSI być adekwatnie do aktualnie niemiłościwie nam panujących telewizji głównego ścieku, zaawansowana technologicznie. Musi być ATRAKCYJNA dla odbiorców nie tylko w warstwie treści ale także formy przekazu. Tak zwany masowy odbiorca „kupuje towar” po pierwsze oczami. Dopiero później, jak dobrze pódzie, włącza mózg... I dlatego kiedy czytam, że projekt na starcie ma finansownie na poziomie dziesięciu milionów złotych, to przecieram oczy ze zdumienia! Może waro rozważyć postulat włączający finansowo w powstawanie telewizji Polonię? Osobiście znam wielu Polaków mieszkających na Wyspach, którzy chcieliby się „dołożyć”. I ja, deklaruję publicznie, że gotów jestem wspierać „naszą” telewizję finansowo na miarę moich możliwości. Uważam, że projekt ma sens tylko wówczas kiedy będzie można realnie dotrzeć do masowego odbiorcy. Jeżeli zaś Telewizja Republika miałaby być telewizją o nas i dla nas, to nie widzę żadnego sensu jej powstawania.

Patologiczny antykomuch

Ktoś musi umrzeć, żeby żyć mógł ktoś Kilka lat temu przez media przetoczyła się dyskusja na temat transplantologii. Ujawnienie kilku afer związanych z przeszczepianiem narządów, sprawa doktora G, oraz programy poświecone osobom, które niespodziewanie obudziły się ze śpiączki spowodowały wówczas radykalne zmniejszenie liczby dawców. W sukurs medykom ruszyli celebryci. „Gdyby nie postępy w transplantologii znacznie krócej tworzyliby swoje dzieła reżyser Robert Altman i kompozytor Tadeusz Nalepa” napisał Piotr Gabryel w „Rzeczpospolitej”. Jednemu z artystów przeszczepiono serce, drugiemu nerkę. O poprzednich właścicielach serca i nerki nie dowiedzieliśmy się niczego. To anonimowi dawcy części zamiennych, których opłaca się kokietować póki żyją, aby umieścili w portfelu stosowną deklarację, ale nie ma najmniejszego powodu żeby się nimi zajmować po ich użytecznej śmierci. Pod akcją „ Tak dla przeszczepów” podpisało się wówczas, oprócz Piotra Gabryela bardzo wiele znanych osób, w tym Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein, których szczerze mówiąc nie podejrzewałam o udział w podobnych przedsięwzięciach, zarezerwowanych zwykle dla egzaltowanych panienek, pierwszych dam i aktorek namawiających (jak Krystyna Janda) młodych ludzi do „dzielenia się narządami”. Do edukowania społeczeństwa w kierunku szczodrobliwego stosunku do narządów zmarłych krewnych włączyły się popularne seriale. W serialu „Na Wspólnej” jedna z bohaterek flirtuje z młodym człowiekiem, któremu przeszczepiono serce jej zmarłego męża. Nie jestem w stanie śledzić serialu, a w szczególności tego idiotycznego i niesmacznego wątku, ale pedagogiczne intencje autorki scenariusza są wyraźne. Światowe osobistości dając przykład Kowalskiemu jak powinien zachowywać się elegancki i światły człowiek ryzykują niewiele, bo albo są zbyt wiekowe, albo zbyt znane, aby bezkarnie rozebrać je na części zamienne. Anonimowy Kowalski nie może być jednak zupełnie pewien, że coś takiego go nie spotka. Znam przypadek dziewczynki, która po upadku z konia zapadła w śpiączkę i życie zawdzięcza tylko determinacji ojca. Nie słuchając lekarzy usiłujących uzyskać zgodę na pobranie od córki narządów, umieścił ją w prywatnej klinice, gdzie została skutecznie obudzona. Kiedyś życie mógł nam odebrać żołnierz, kat albo przestępca. Nigdy lekarz. Od czasów Hipokratesa, etyka lekarska uległa jednak nieodwracalnej erozji, a nad medycyną unosi się duch doktora Mengele. Zabójstwa dokonywane w białych (a raczej w gumowych) rękawiczkach ułatwia ustawa o, tak zwanym eufemistycznie, „testamencie życia”. Jej projekt nie był konsultowany ze środowiskiem lekarskim -przede wszystkim z onkologami, anestezjologami i specjalistami od medycyny paliatywnej. Wiedzą oni najlepiej, że ludzie nieuleczalnie chorzy, nawet w stadiach terminalnych, walczą najczęściej ( wbrew oczywistości) o każdy dzień życia, domagając się kosztownych terapii, mierząc ciśnienie, stosując rygorystyczne diety. Nieliczne przypadki tych, którzy naprawdę chcieliby umrzeć, mają jednak otworzyć furtkę prawną do zaniechania leczenia ludzi młodych, nadających się na części zamienne, którzy podpisali kiedyś bezmyślnie „testament śmierci” niesłusznie zwany „ testamentem życia”. ( kłania się tu Wielki Językoznawca) Taki dokument podpisuje osoba zdrowa, antycypując swoją ocenę, niewyobrażalnej dla niej sytuacji Wiemy jednak, że ocena własnej sytuacji zmienia się choćby z wiekiem. Wiele nastolatek twierdzi na przykład, że życie po trzydziestce nie ma żadnego sensu - a potem na szczęście większość zmienia zdanie. Wspomniana wyżej niefortunna amazonka, u której stwierdzono śmierć pnia mózgu, nie miałaby jednak możliwości zmiany zdania i gdyby nie ojciec, zostałaby w majestacie prawa zamordowana. W dyskusji w TVN ( niestety nie pamiętam daty) brała udział matka podobnie uratowanego z rąk lekarzy chłopca.

Ewentualnym obrońcom dobrego imienia lekarzy przypomnę, że znalazły się w tym szlachetnym gronie indywidua, zadające pacjentowi okrutną śmierć przez uduszenie, dla 300 złotych od zakładu pogrzebowego. ( Proces „łowców skór”). Przewodniczący zespołu do spraw bioetyki, Jarosław Gowin kazał nam wierzyć na słowo, że „testament życia” nie ma nic wspólnego z eutanazją. Wspierał go Piotr Winczorek twierdząc, że zaniechanie leczenia nie jest eutanazją ani pomocą w samobójstwie: „ponieważ śmierć zadają nie ludzie, a nieubłagane siły przyrody”. Trudno uwierzyć, że jeden z panów jest filozofem a drugi znanym prawnikiem. Jeżeli ofiara wypadku ma krwotok tętniczy, a obecny przy tym pan Winczorek zaniecha zawiązania opaski zaciskowej, to za śmierć ofiary przez wykrwawienie odpowiada przed sądem pan Winczorek, a nie nieubłagana przyroda ani Pascal, który sformułował odpowiednie prawo fizyki. Twarde fakty to: starzenie się społeczeństw, połączone z zapaścią systemów emerytalnych i ochrony zdrowia oraz światowy kryzys finansowy. W takich okolicznościach zawsze rośnie liczba litościwych, którzy są gotowi dopomóc ludziom starym czy chorym- oczywiście dla ich własnego dobra-w przeniesieniu się do lepszego świata. Faktem jest również żywiołowy rozwój światowego rynku handlu narządami. Powinno to skłaniać szlachetnych propagatorów „dobrej śmierci” oraz „życia po życiu -ale w kawałkach”, do zastanowienia się czy dobrze wiedzą, w czym uczestniczą. Bo jak to mówią, głupota nieodróżnialna jest w skutkach od faszyzmu. Iza Brodacka

Fuszerki w Modlinie winne są władze Pas startowy w Modlinie nie nadawał się do użytku jeszcze przed uruchomieniem lotniska, ale dopuszczono go do eksploatacji, bo władzom zależało, aby port zaczął działać jeszcze przed Euro 2012. Okazuje się, że według ekspertów betonowa warstwa pasa jest o 10 cm za cienka, co nie gwarantuje wytrzymałości na duże obciążenia i mróz. Ograniczenie ruchu lotniczego w Modlinie do małych samolotów, a praktycznie jego zamknięcie, gdyż dwaj tani przewoźnicy przenieśli się na warszawskie Okęcie, będzie kosztowało modliński aeroport 150 tys. zł dziennie – szacują eksperci. Dodatkowo Wizzair zapowiedział, że zażąda od władz lotniska 8 mln zł odszkodowania za to, że w Modlinie nie zainstalowano dotąd systemu nawigacyjnego, który pomaga lądować przy znacznych ograniczeniach widoczności. Zarząd portu w Modlinie koszty odszkodowań związane z remontem pasa startowego będzie chciał przerzucić na jego wykonawcę – giełdową spółkę Erbud. Okazuje się, że według ekspertów Instytutu Badawczego Dróg i Mostów betonowa warstwa drogi startowej jest o 10 cm za cienka, co nie gwarantuje wytrzymałości na duże obciążenia i mróz. Przed dopuszczeniem modlińskiego pasa do użytku IBDiM badał tylko jego część asfaltową. O skontrolowanie warstwy betonowej nikt ich nie poprosił. Badał ją za to Instytut Techniki Wojsk Lotniczych i jak wynika z nieoficjalnych informacji, stwierdził w swoim raporcie, że pas nie nadaje się do użytku. Urząd Lotnictwa Cywilnego, który wydał administracyjną decyzję zezwalającą na uruchomienie lotniska, znał opinię ITWL‑u, ale ponieważ nie jest to urząd, tylko placówka badawcza, nie wziął jej pod uwagę. Wiążąca dla ULC była decyzja Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego, a ten mimo wątpliwości co do stanu technicznego pasa w Modlinie zgodził się na jego użytkowanie, pod warunkiem że inwestor będzie monitorował sytuację, a wykonawca na bieżąco naprawiał ewentualne uszkodzenia. Tajemnicą poliszynela jest, że pozwolenie na użytkowanie pasa startowego w Modlinie inspektorzy wydali pod presją władz, którym zależało, aby koniecznie przed rozpoczęciem piłkarskiego turnieju Euro 2012 uruchomić pod Warszawą drugie lotnisko. Inwestycję ukończono w pośpiechu, a jego efektem był m.in. fatalny stan drogi startowej. Z tego przykrego doświadczenia nie wyciągnięto żadnych wniosków. Od czwartku na uszkodzonym pasie w Modlinie pracują robotnicy Erbudu, ale zamiast położyć nową, odpowiednio grubą warstwę betonu, obstukują młotkami starą i w miejscach, w których się kruszy, próbują ją naprawiać. Na dodatek robią to wszystko bez wytycznych Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Dokument z zaleceniami, do których przy remoncie wykonawca powinien się dostosować, będzie wydany dopiero za kilka dni, bo WINB czeka na ekspertyzy. Oznacza to, że prace naprawcze w Modlinie prowadzone są bez jakiegokolwiek nadzoru i nie można wykluczyć, że jeśli będą niezgodne z wytycznymi inspektoratu, remont trzeba będzie zacząć od początku. Marek Michałowski

Trzydzieści spraw w sądzie przeciw pigułkom antykoncepcyjnym (III i IV generacji) Trzydzieści kobiet we Francji, będących ofiarami pigułek antykoncepcyjnych trzeciej i czwartej generacji, wniesie na początku stycznia sprawę do sądu w Bobigny przeciw ich producentom. Ministerstwo zdrowia zapowiedziało, że nie będzie ich refundować. Po złożeniu skargi do sądu 14 grudnia przez Marion Larat, młodą dziewczynę, która została inwalidą używając pigułek antykoncepcyjnych, inne kobiety, będące ich ofiarami, postanowiły za jej przykładem wystąpić do sądu przeciw koncernom farmaceutycznym, produkującym i rozpowszechniającym te środki. Zdaniem adwokata Philippa Courtois, liczba poszkodowanych, które zechcą wstąpić na drogę sądową będzie szybko wzrastać. Sprawę do sądu zdecydowało się wnieść aż trzydzieści kobiet w wieku od 17 do 48 lat. W efekcie zażywania pigułek trzeciej i czwartej generacji mają one poważne problemy zdrowotne: wylewy (15 kobiet), zatorowość płucną (3 kobiety), zakrzepicę żylną i zapalenie żył. Część z nich doznała też paraliżu ciała, padaczki, czy utraty zdolności mowy.  Procesy będą wytoczone przeciw takim producentom jak Bayer, Schering czy Merck i Pfizer.  Oskarżenie Bayera przez Marion Larat o „nieumyślny zamach na integralność osoby ludzkiej” jest pierwszą tego typu sprawą we Francji, ale w USA już 13,5 tys. kobiet skierowało pozwy przeciwko temu koncernowi. Francuska minister zdrowia Marisol Touraine zapowiedziała we wrześniu, że Kasa Chorych nie będzie więcej refundować nabycia pigułek tych generacji. Takie prawo ma jednak obowiązywać dopiero od września 2013 r. Decyzja ta została podjęta po opinii Najwyższego Urzędu Zdrowia (HAS) wskazującej na „dwa razy częstsze ryzyko komplikacji zakrzepowo-żylnych u kobiet zażywających pigułki drugiej generacji”.

Franciszek L. Ćwik

Gospodarka w 2013 roku - zobacz prognozy ekonomistów W pierwszych trzech miesiącach 2013 r. nie należy spodziewać się odwrócenia niekorzystnych tendencji, z którymi w gospodarce mamy do czynienia już od kilku miesięcy – oceniają ekonomiści z 16 krajowych instytucji finansowych. Czego możemy spodziewać się w gospodarce w 2013 r. Ekonomiści ci wzięli udział w naszej ankiecie dotyczącej prognoz na 2013 r. Większość spodziewa się, że dopiero w II kw. pojawią się pierwsze sygnały ożywienia. Pierwsze trzy miesiące będą jednak kiepskie: średnie przewidywania wzrostu gospodarczego utrzymują się w okolicach 1 proc.

– Obniżenie dynamiki gospodarki będzie związane głównie z coraz niższym wkładem eksportu do PKB oraz słabym popytem wewnętrznym. Na konsumpcję nadal będą źle wpływać bardzo słaba sytuacja na rynku pracy oraz konsolidacja finansów publicznych – wyjaśnia Paweł Radwański, ekonomista Raiffeisen Bank Polska. Analitycy Raiffeisena przewidują, że w całym pierwszym półroczu wzrost PKB nie przekroczy 1 proc. Niektórzy idą jednak dalej. Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista BRE Banku spodziewa się, że w I kw. zanotujemy spadek PKB o 0,2 proc., a w II kw. – nawet o 0,5 proc. A do przyczyn słabości gospodarki dodaje kiepską sytuację na rynku pracy i spadek inwestycji, zarówno prywatnych, jak i publicznych. Druga połowa roku powinna już być jednak nieco lepsza. – Powolne ożywienie naszej gospodarki będzie efektem stopniowej poprawy koniunktury w strefie euro przy sprzyjającym globalnym otoczeniu w postaci solidnego wzrostu w Stanach Zjednoczonych i przyspieszenia wzrostu w Chinach – ocenia Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Bank Polska. To oznacza, że podobnie jak przy pierwszej fali kryzysu, w latach 2008–2009, kołem zamachowym naszej gospodarki staną się eksporterzy. Na saldo handlu zagranicznego korzystnie będzie wpływać także to, że – jak spodziewają się analitycy – bardzo słaby będzie import. Słaba koniunktura przełoży się na brak presji inflacyjnej. – Od połowy przyszłego roku RPP będzie musiała się wręcz tłumaczyć, dlaczego inflacja jest tak niska – twierdzi Ernest Pytlarczyk, który prognozuje, że od czerwca roczna inflacja będzie pozostawała w przedziale 1,2–1,3 proc. wobec 2,8 proc. w listopadzie 2012 r. W takich warunkach powszechne są oczekiwania dalszych obniżek stóp procentowych. Wszyscy uczestnicy ankiety DGP spodziewają się, że Rada Polityki Pieniężnej w styczniu zetnie swoją podstawową stopę do 4 proc., a duża część specjalistów spodziewa się kolejnej obniżki miesiąc później. Od tego, jakie będą dalsze poczynania RPP, zależeć będzie zaś m.in. kurs złotego. – Zakładam, iż początek roku przyniesie osłabienie złotego m.in. w wyniku dwóch kolejnych obniżek stóp procentowych przez RPP oraz prawdopodobnego zasygnalizowania zakończenia cyklu redukcji przez radę – przewiduje Krzysztof Wołowicz z DM TMS Brokers. W drugiej połowie roku, wraz z postępującym ożywieniem, złoty może jednak zyskiwać na wartości. To przyhamuje nieco ekspansję eksporterów. Powinni oni liczyć się z tym, że w końcu 2013 r. za euro znów trzeba będzie płacić ok. 4 zł. Przedsiębiorstwom będzie ciężko zwłaszcza w pierwszych dwóch kwartałach. Łukasz Wilkowicz

Poszukiwany, poszukiwana Powraca Stanisław Bareja. Pamiętamy pracownika muzeum który chował się przed milicją przebrany za Marysię w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" z 1972 roku. Teraz to Marysia Wałęsówna chowa się przed komornikami. Poszukiwania rozpoczęli internauci.Stanisław Bareja był prawdziwym wizjonerem. Nie tylko Miś towarzyszy nam w naszym skoku cywilizacyjnym. Do Misia dołączyła też Marysia. W filmie “Poszukiwany, poszukiwana” z 1972 roku pracownik muzeum przebiera się za Marysię aby uciec chwilowo przed milicja. Czterdzieści lat później, w 2012 roku to Marysia chowa się przed policją i komornikami, którzy nie mogą podobno jej znaleźć:

monsieurb.nowyekran.pl/post/84144,nazwisko-moze-wszystko

Internauci rozpoczęli właśnie obywatelską akcję poszukiwania Marysi. Zasady zobowiazują. Czy Marysia chowa się przebrana za faceta ? Chyba nie, ponieważ jeszcze w maju tego roku afiszowała publicznie swoje kobiece wdzięki (zdjęcie). Ktokolwiek widział Marysię proszony jest o kontakt z najbliższą komendą policji. W wizjonerskim filmie Barei magister historyk sztuki Stanisław Maria Rochowicz decyduje się na pozostanie gosposią Marysią ponieważ tak zarabia więcej w PRL-u robotników i chłopów. W naszej Polsce skoku cywilizacyjnego, robotników i chłopów jest coraz mniej, ale za to według prasy staliśmy się podobno tanim zagłębiem call-centers i klepania faktur. Nawet “Wyborcza” podnosi alarm że dzisiejszej młodej dziewczynie bardziej imponuje stażysta z Citibanku lub Coca-Coli niż przedsiębiorczy chłopak, który majstruje w garażu:

wyborcza.biz/biznes/1,101716,13020711,Na_Ctrl_C_Ctrl_V_daleko_nie_zajedziemy__Czas_na_innowacyjnosc.html#BoxBizTxt 

Bycie Marysią jest chyba wciąż najlepszą receptą na robienie kariery w Polsce. Balcerac

Rozmowa premiera z TVN24 na Twitterze W sylwestrowy poranek premier Donald Tusk był gościem TVN24. Szef rządu rozmawiał z Jarosławem Kuźniarem nie w studiu, ale na Twitterze.

Jarosław Kuźniar: Gotowy jest Pan na rozmowę? Donald Tusk: Jestem.
Jarosław Kuźniar: Dziękuję za to poranne spotkanie. Czy pan premier swojej decyzji o wejściu w ten świat nie żałuje? Donald Tusk: Ja nie, bardziej moi współpracownicy, bo nie mogą mnie kontrolować:)
Jarosław Kuźniar: Są wątpliwości że to pan osobiście twittuje. Jak to jest? Donald Tusk: Leżę z grypą w łóżku a obok żona, nie Graś!
Jarosław Kuźniar: Czytając pana prognozę czy życzliwe chęci dot. 2013 jest pan, delikatnie pisząc, zbyt optymistyczny. Skąd ta prognoza się wzięła? Donald Tusk: Nie wyświetlają się Pana pytania. Trzeba nacisnąć tweet:)
Jarosław Kuźniar: Dobry żart:) skąd pana gospodarczy optymizm?

Jarosław Kuźniar: Pytanie widza: mam 20 lat, jestem z Mławy, jak Pan mi pomoże? Donald Tusk: Jako premier muszę umieć pomóc wszystkim na rynku pracy, bez względu na wiek. Inwestycje, łatwiejszy kredyt, środki eur.
Jarosław Kuźniar: Nie przesadził Pan sugerując spadek bezrobocia w II połowie 2013?
Internautka Judyta: @jarekkuzniar pytał o uzasadnienie Pańskich pozytywnych prognoz - bezrobocie/podatki i dlaczego Polskę ominie recesja w 2013?".Donald Tusk: Rozmowy z tymi, którzy najmniej się mylili w ostatnich 5 latach plus odrobina optymizmu.
Jarosław Kuźniar: Czy nowy rok to też nowi ludzie w rządzie?Donald Tusk: Nie wykluczam zmian na półmetku 2 kadencji. A więc latem możliwa poważna zmiana.
Jarosław Kuźniar: Co to znaczy poważna zmiana? Czy do rządu wróci Schetyna?Donald Tusk: Nowe wyzwania, nowi ludzie. Jak wytrzymać w Polsce z tym samym premierem 8 lat? Tylko poprzez mądre zmiany wokół...
Jarosław Kuźniar: Nie chce Pan referendum w/s EURO. To rozumiem, ale kiedy pytanie do TK czy możemy tam wejść i kiedy debata na ten temat? Donald Tusk: Debata na wiosnę. Donald Tusk: Zobaczymy pod koniec 2013 kto miał rację. A poza tym - można było zagłosować na pesymistę. Oferta była bogata.
Jarosław Kuźniar: Jako człowiek ze spółdzielni 'Świetlik' ostatni dzień w roku też Pan spędza na boisku przy Traugutta?Donald Tusk: Proszę wszyskich o wyrozumiałość dla red. Kuźniara i dla mnie - to w końcu prapremiera:)

Jarosław Kuźniar: Proszę zaszaleć na koniec - @David_Cameron w 4 minuty składał życzenia Brytyjczykom na @YouTube Pan ma 140 znaków:)Donald Tusk: Życzę wszystkim, żeby 2013 był lepszy niż ktokolwiek przypuszcza, nawet ja! Żeby był rokiem Polski. A dziś bawcie się razem!
Jarosław Kuźniar: PRAPREMIERA za nami! Bardzo dziekuje @premiertusk i tym, którzy dołączyli do nas. Dobrego roku

Autor: nsz / Źródło: tvn24.pl

Pracownicy laboratorium z Olsztyna oskarżeni ws. Olewnika Gdańska prokuratura oskarżyła dwoje pracowników Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie o niedopełnienie obowiązków i sfałszowanie wyników ekspertyz badań DNA szczątków Krzysztofa Olewnika. Grozi im do pięciu lat więzienia. Jak poinformowała w poniedziałek PAP Barbara Sworobowicz rzecznik prasowa Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, oskarżenie dotyczy szefowej laboratorium Jolanty D. oraz biegłego medycyny sądowej Bogdana Z., a związane jest z wykonanymi przez nich w październiku 2006 r. w olszyńskim laboratorium badaniami DNA zwłok Krzysztofa Olewnika. Według śledczych pracownicy laboratorium pobrali do badań trzy fragmenty kości: z ramienia, biodra i uda. Dwie próbki wykazały zgodność DNA z kodem genetycznym Olewnika, natomiast jedna wykazała inny od pozostałych profil. W tej sytuacji ekspertyzy powinny zostać powtórzone, czego nie zrobiono. Poza tym w wynikach badań zatajono sam fakt odmienności profilu jednej z próbek. Oprócz sfałszowania wyników badań prokuratorzy zarzucili też pracownikom laboratorium niedopełnienie obowiązków. Zarzut ten ma związek z zaginięciem fragmentów kości badanych w 2006 roku, do czego przyczynił się niewłaściwy nadzór nad dowodami rzeczowymi. Akt oskarżenia w tej sprawie został skierowany do Sądu Rejonowego w Olsztynie. Za oba zarzucane czyny grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Zatajone rozbieżności w ekspertyzie powstałej w 2006 roku w Olsztynie, spowodowało, że na początku 2010 r. gdańska prokuratura apelacyjna - na wniosek rodziny - zdecydowała się przeprowadzić ekshumację zwłok Olewnika. Wyniki badań próbek pobranych po ekshumacji potwierdziły ostatecznie tożsamość ofiary. Jolanta D. i Bogdan Z. to już kolejni oskarżeni przez gdańską prokuraturę apelacyjną w przejętym w maju 2008 r. z Olsztyna śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w dotychczasowych postępowaniach w sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. 21 grudnia br. prokuratura oskarżyła dwóch policjantów pracujących w latach 2001-2004 przy sprawie porwania Krzysztofa Olewnika o niedopełnienie obowiązków, skutkujące narażeniem Olewnika na utratę życia. Jednocześnie śledczy poinformowali o umorzeniu postępowania wobec 24 prokuratorów, którzy zajmowali się sprawą w latach 2001-2006. W śledztwie podejrzany jest jeszcze jeden policjant. Prokuratorzy nadal badają też prawidłowość działań podejmowanych w sprawie przez Prokuraturę Okręgową w Olsztynie w latach 2006-2007. Gdańska prokuratura prowadzi też śledztwo, w którym bada niewyjaśnione dotąd okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Przed kilkoma dniami zostało ono przedłużone do połowy 2013 r. Do porwania Krzysztofa Olewnika doszło w nocy z 26 na 27 październiku 2001 r. Mężczyzna został uprowadzony z własnego domu w Drobinie. Sprawcy kilkadziesiąt razy kontaktowali się z jego rodziną, żądając okupu. W lipcu 2003 r. porywaczom przekazano 300 tys. euro, jednak uprowadzony nie został uwolniony. Jak się później okazało, został zamordowany miesiąc po odebraniu przez przestępców pieniędzy. Jego ciało zakopano w lesie w pobliżu miejscowości Różan (Mazowieckie). Odnaleziono je w 2006 r. Oparty na akcie oskarżenia sporządzonym przez śledczych z Olsztyna proces ws. uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika toczył się od października 2007 do marca 2008 r. Na ławie oskarżonych zasiadło w sumie 11 osób. Sąd Okręgowy w Płocku skazał wtedy dwóch zabójców Olewnika - Sławomira Kościuka i Roberta Pazika - na kary dożywotniego więzienia. Ośmioro skazano na kary od roku więzienia w zawieszeniu do 15 lat pozbawienia wolności; jednego z oskarżonych sąd uniewinnił. Trzech sprawców porwania i zabójstwa Olewnika popełniło samobójstwa w zakładach karnych.

Co trzeba zrobić w 2013 roku, aby skutecznie dochodzić prawdy ws. katastrofy smoleńskiej. Głównym wątkiem, którego wyjaśnieniem należy się jak najszybciej zająć jest zakończenie badań laboratoryjnych ponad 200 próbek zebranych do badań z miejsca tragedii. Badaniami zajmuje się Centralne Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji.Należy wyjaśnić, skąd na wraku tupolewa wzięły się ślady materiałów wybuchowych, skąd wziął się trotyl. Trzeba rozwiać te wątpliwości. Kolejną ważną sprawą jest zwiększanie presji na Rosję, aby wreszcie oddała wrak. Następną rzeczą, która powinna nastąpić jest postawienie zarzutów kontrolerom lotu ze Smoleńska i ustalenie odpowiedzialności ich przełożonych. Problem polega jednak na tym, że wojskowa prokuratura nie może ścigać rosyjskich żołnierzy. Musi to przekazać prokuraturze cywilnej. To jednak nie rozwiązuje problemu, bo Rosjanie z zasady nie wydają swoich obywateli. Niestety jedyną metodą jest przekazanie Rosji wniosku o ich ściganie. To zaś musi się skończyć awanturą, bo Rosjanie zastosują zapewne metodę początkowej rekacji sprawdzoną po okradzeniu ciała Andrzeja Przewoźnika, czyli zatrzęsą się z oburzenia. Mam jedynie nadzieję, że Polska w tej sprawie nie ustąpi i tym razem nikt nie będzie prosił po rosyjsku o wybaczenie. M.in. z tego powodu na początku powinien zostać uwzględniony wniosek mec. Piotra Pszczółkowskiego o przeniesieniu śledztwa z prokuratury wojskowej do prokuratury cywilnej. W tej chwili prokuratura wojskowa może prowadzić jeden wątek śledztwa smoleńskiego – ten, dotyczącym 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Pozostałe wątki nie dotyczą wojskowych, dlatego wojskowa prokuratura nie powinna się nimi zajmować. Jeśli chodzi o możliwość wspólnego spotkania, konfrontacji ekspertów zespołu kierowanego przez Antoniego Macierewicza i komisji Jerzego Millera, to jest ono moim zdaniem raczej niemożliwe. I to wcale nie dlatego, że eksperci zespołu Antoniego Macierewicza nie chcieliby podyskutować z panem Maciejem Laskiem et consortes. Powstać ma komisja, która będzie analizowała i weryfikowała pojawiające się hipotezy na temat przyczyn katastrofy. Zapowiedział to właśnie Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członek komisji Millera. Należy się jednak spodziewać, że będzie to gremium, mające za zadanie zbijanie tez niekorzystnych dla raportu Millera. Cezary Gmyz dla Rebelya.pl Not. MM

Pierwszy tuzin polityczny Trzeciej Rzeczypospolitej Byli premierzy po odejściu z funkcji różnie sobie radzą. Czasami nawet ich sytuacja materialna jest nie do pozazdroszczenia. Od 1989 r., czyli przez 23 lata naszej demokracji, w Polsce było 12 premierów. Średni czas ich urzędowania wynosił około 1,5 roku. Donald Tusk jest 13. i w tym gronie jest prawdziwym rekordzistą, bo rządzi od pięciu lat i prawdopodobnie utrzyma się u władzy do końca kadencji, a więc łącznie przez osiem lat. Jednak nawet po najdłuższym sprawowaniu władzy zasili grono byłych premierów, którym różnie się wiedzie. Józef Oleksy, były premier koalicji SLD–PSL, narzekał niedawno w rozmowie z „Rz", że prezydent Bronisław Komorowski przestał zapraszać byłych premierów na uroczystości z okazji 3 maja, 15 sierpnia i Święta Niepodległości. – Była kultura i się skończyła – mówił gorzko były premier. Marek Belka, Jan Krzysztof Bielecki i Jerzy Buzek to dzisiaj prawdopodobnie najbardziej wpływowi spośród tuzina byłych szefów rządu. Belka, szef rządu w latach 2004–2005, jest dziś prezesem NBP i rząd, chcąc nie chcąc, musi się z nim liczyć. Gdy premier mówi o rychłym przyjęciu euro, a Belka ripostuje, że jeszcze nieprędko to nastąpi, to głos szefa NBP jest równoprawny w tej debacie. Belka, choć przez rok kierował rządem technicznym po ustąpieniu Leszka Millera, nie był politykiem z krwi i kości. To on zasłynął z aroganckiego pouczania posłów, żeby skończyli z teatrem politycznym i wzięli się do roboty. Ale jest cenionym na świecie ekspertem gospodarczym i nigdy nie pozostawał bez wysokiego stanowiska. Również Jan Krzysztof Bielecki, premier od stycznia do grudnia 1991 r., po odejściu z tej funkcji świetnie sobie radził w biznesie i nie zerwał przy tym związków z polityką. Przez lata był mentorem Tuska. Gdy stracił stanowisko prezesa Pekao SA, lider PO specjalnie dla niego utworzył Radę Gospodarczą. Rok temu nawet spekulowano, że Bielecki wejdzie do rządu. – Do dzisiaj Bielecki jest jedynym człowiekiem, który otwarcie może skrytykować Tuska i od którego lider PO tę krytykę przyjmie, choć niekoniecznie się do niej dostosuje – mówi Paweł Poncyljusz z PJN. Według Dariusza Rosatiego, posła PO, przewodniczącego Sejmowej Komisji Finansów, trudno ocenić, który z tych dwóch byłych szefów rządu jest dziś bardziej wpływowy. – Prezes NBP ma konkretne uprawnienia wynikające z konstytucji, z kolei Bielecki z racji bliskości z PO też jest niezwykle wpływowy – ocenia. Jerzy Buzek, premier w latach 1997–2001, bryluje na salonach europejskich jako były przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Józef Oleksy uważa, że polskie państwo nie dba o byłych premierów i marnuje ich potencjał

Jarosław Kaczyński, który urzędował w latach 2006–2007 jako lider największej partii opozycyjnej, zachował potężne wpływy polityczne. Narzuca ton debaty publicznej, a w sondażu CBOS, w którym pytano Polaków o najważniejszego polityka 2012 r., Kaczyński zajął trzecie miejsce po prezydencie Komorowskim i Tusku. Jan Rokita w wywiadzie dla Onetu powiedział, że szef PiS z całą pewnością wróci do władzy. Do niedawna do grona najbardziej wpływowych wicepremierów zaliczał się Waldemar Pawlak, który dwukrotnie był premierem przez miesiąc w lecie 1992 r. i przez półtora roku w latach 1993–1995. Przez ostatnich siedem lat był szefem PSL, a od 2007 r. wicepremierem i ministrem gospodarki. W listopadzie stracił jednak władzę w partii, a z rządu odszedł sam. Podobno zamierza sprawdzić się w biznesie. Tadeusz Mazowiecki, pierwszy niekomunistyczny premier urzędujący od sierpnia 1989 r. do grudnia 1990 r., dziś jest chętnie słuchany przez prezydenta Komorowskiego. Jako jego doradca ma wpływ na politykę głowy państwa. Przez lata jednak, odkąd Unia Wolności pozbawiła go funkcji lidera na rzecz Leszka Balcerowicza, funkcjonował jako symbol bez większego znaczenia politycznego. Józef Oleksy, były premier z lat 1995–1996, opowiada, jak kiedyś zobaczył byłego premiera Mazowieckiego zimą na przystanku autobusowym. – Uważałem, że to jest nie w porządku, żeby historyczna postać po zakończeniu służby państwowej była pozbawiona uposażenia czy samochodu służbowego i musiała szukać pracy na rynku – mówi Oleksy. – Proponowałem Aleksandrowi Kwaśniewskiemu ustawę o zabezpieczeniu byłych premierów, ale usłyszałem, że byłoby to źle odebrane. Symboliczną postacią jest też Hanna Suchocka, jedyna kobieta w gronie byłych premierów, urzędująca w latach 1992–1993. Po upadku jej rządu, co stało się z powodu cofnięcia poparcia NSZZ „S", do władzy doszli postkomuniści z SLD. Od ponad dekady jest ambasadorem w Watykanie i nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja miała ulec zmianie. Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz i Leszek Miller to dziś postaci poza głównym nurtem politycznym. Miller, szef rządu w latach 2001–2004, który wprowadzał Polskę do UE, jest co prawda od roku szefem partii parlamentarnej, ale nie potrafi nadać jej nowego impetu, tak by ponownie zaczęła odgrywać poważną rolę na scenie politycznej. Oleksy, wiceprzewodniczący SLD, zarabiający na życie m.in. w firmie deweloperskiej ma poczucie, że nawet w partii nie jest traktowany poważnie. Z kolei Cimoszewicz, szef rządu w latach 1996–1997, bez problemu wygrywa wybory do Senatu, ale od nieudanego startu w wyborach prezydenckich w 2005 r. pozostaje singlem politycznym i nawet się zastanawiał, czy w ogóle nie odejść z polityki.

Jan Olszewski, premier od grudnia 1991 r. do czerwca 1992 r., przez lata był odsądzany od czci i wiary za pierwszą próbę lustracji, która doprowadziła zresztą do upadku jego gabinetu. Działał ze zmiennym szczęściem w polityce do 2005 r. Z niebytu wyciągnął go dopiero prezydent Lech Kaczyński, który zaoferował mu fotel doradcy. Kazimierz Marcinkiewicz, szef rządu w latach 2005–2006, po odejściu z funkcji przez rok był komisarzem Warszawy, a później dostał stanowisko w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Dziś sprawdza się w biznesie – w 2008 r. został doradcą w firmie Goldman Sachs. W środowiskach PiS można usłyszeć, że jest otwieraczem drzwi. I nie chodzi o posadę odźwiernego, lecz osobę, do której można zadzwonić i za odpowiednią opłatą poprosić o umówienie spotkania z wpływowym politykiem. Sam Marcinkiewicz nie chciał się wypowiedzieć w naszym tekście. Oleksy nie ma do niego pretensji, że związał się z biznesem. – Skoro ludzi, którzy pełnili służbę publiczną, państwo zostawia samym sobie, odbiera im się nawet prawo do opieki w klinikach rządowych, to trudno mieć pretensje o to, co później robią – mówi Oleksy. I dodaje:  – Nadal uważam, że powinno to być załatwione systemowo. Mnie upokarza szukanie rynkowych dochodów, bo wysoko sobie cenię fakt, że byłem premierem. Również Poncyljusz jest zdania, że kwestia byłych premierów jest źle rozwiązana. – Posiadają ogromną wiedzę o zasadach funkcjonowania państwa, powinno się ich wykorzystywać na przykład  przez dożywotnie delegowanie do Senatu – mówi Poncyljusz. – U nas takie osoby są skazane na upokarzające szukanie pracy – mówi polityk PJN i dodaje, że nie dziwi się Tuskowi, iż nie chce oddać władzy. – Bo będzie miał ten sam problem co byli premierzy – konkluduje. Eliza Olczyk

Twitterowy optymizm Tuska

1. Premier Tusk coraz częściej idzie w ślady swojego ministra Radosława Sikorskiego i tak jak szef resortu spraw zagranicznych, ogłasza swoje swoje najważniejsze przemyślenia na Twitterze. W ostatnich dniach wsławił się następującym wpisem „Rok 2013 będzie dla Polski lepszy niż sądzą pesymiści. Unikniemy recesji, będą pozytywne rekordy na obligacjach, spadek bezrobocia w 2. połowie roku”. Dalej dodał, że to są jego prognozy na 2013 rok, a nie życzenia noworoczne.

2. Oczywiście dla wzrostu gospodarczego optymizm przedsiębiorców i konsumentów, ma duże znaczenie ale pod warunkiem, że jest on oparty o realistyczne podstawy, ale niestety nic nie wskazuje na to, żeby dla polskiej gospodarki w następnym roku, można było je wskazać. Według danych GUS, polska gospodarka hamuje i to naprawdę w alarmujący sposób bo o blisko 1 pkt procentowy w każdym kwartale tego roku. W I kwartale wzrost PKB w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego wyniósł jeszcze 3,6%, w II kwartale wyniósł już 2,3% by w III kwartale zmniejszyć się tylko do 1,4%. Jeżeli ten spadek będzie postępował dalej w takim tempie, to w IV kwartale wzrost będzie już niewiele przekraczał 0%, a w kolejnych kwartałach już w roku 2013, nie tylko nie będzie wzrostu PKB, a wręcz jego spadek.

3.Jeszcze bardziej dramatycznie wygląda ta sytuacja, jeżeli przyjrzymy się wszystkim elementom składowym tego coraz słabszego wzrostu PKB w III kwartale tego roku. Spożycie ogółem wzrosło zaledwie o 0,1 pkt. procentowego co oznacza, że konsumpcja Polaków przestała być motorem wzrostu polskiego PKB, a do tej pory odpowiadała za wzrost blisko w 2/3. Negatywnie na wzrost PKB wpływała akumulacja. W III kwartale nastąpił jej spadek (-0,8% pkt. procentowego) na co złożył zarówno spadek rzeczowych środków obrotowych (-0,5 pkt procentowego) jak i spadek inwestycji (-0,3 pkt. Procentowego). W tej sytuacji czynnikiem który uratował wzrost PKB w III kwartale był tzw. eksport netto, którego wzrost wyniósł 2,1 pkt. procentowego do czego przyczynił dalszy spadek importu przy wyraźnie wolniejszym niż do tej pory wzroście eksportu. W sytuacji recesji w największej gospodarce unijnej czyli gospodarce niemieckiej, do której kierujemy zasadniczą część naszego eksportu i ten czynnik może w następnych kwartałach wpływać ujemnie na nasz wzrost, a to oznaczałoby recesję (czyli spadek PKB) i w naszej gospodarce. Te twarde dane ekonomiczne i to pochodzące z instytucji podległej premierowi Tuskowi czyli z GUS, raczej nie skłaniają do optymizmu.

4. W konsekwencji tego co dzieje się w gospodarce, coraz bardziej dramatycznie kształtuje się sytuacja na rynku pracy. Na koniec listopada stopa bezrobocia wzrosła do 12,9%, a liczba bezrobotnych wyniosła 2 miliony 60 tysięcy i wszystko wskazuje na to, że na koniec grudnia przekroczy 2,1 mln. Eksperci rynku pracy twierdzą, że po I kwartale 2013 roku, stopa bezrobocia przekroczy 14% i zbliży się do 2,3 mln. W tej sytuacji prognoza premiera Tuska, że w II półroczu 2013 roku, bezrobocie spadnie jest niezwykle gorzka, ponieważ armia bezrobotnych w ostatnich latach ciągle rośnie, mimo wyjazdu za granicę 2-3 mln Polaków.

5. Wreszcie ostatni element tej prognozy, spadek rentowności polskich obligacji jest oczywiście możliwy ale nie na skutek coraz lepszej oceny naszych możliwości spłacania długu ale nadmiaru pieniądza w obiegu w strefie euro (sam EBC wyemitował dodatkowo ponad 1 bln euro i pożyczył je europejskim bankom, a także skupił na wtórnym rynku obligacje greckie, portugalskie, hiszpańskie i włoskie za kolejne 0,3-4 bln euro). Ta polityka EBC będzie pewnie kontynuowana także w 2013 roku ale jeżeli w Polsce dojdzie do recesji w gospodarce i w konsekwencji pogorszy się relacja długu do PKB (przekroczy 57-58%), to rentowność naszych obligacji znowu poszybuje w górę. Tak więc z twitterowej prognozy premiera Tuska, wieje optymizmem tyle tylko, że z realizmem nie ma to za wiele wspólnego. Kuźmiuk

Były ubek i stalinowski prokurator stanie przed sądem Były stalinowski prokurator wojskowy gen. Marian R. został oskarżony przez pion śledczy IPN o niedopełnienie obowiązków, w wyniku czego doszło do bezprawnego pozbawienia wolności 17 więźniów politycznych w latach 1951-1954 Jak poinformował prokurator Piotr Dąbrowski, naczelnik pionu śledczego oddziału IPN w Warszawie, akt oskarżenia wysłano do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Zarzucono w nim Marianowi R., że od września 1951 r. do września 1954 r., jako prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie, a następnie Naczelnej Prokuratury Wojskowej, będąc zobowiązany do zgodnego z ówczesnym prawem przedłużania okresu tymczasowego aresztowania, dopuścił się zbrodni komunistycznej, będącej jednocześnie zbrodnią przeciw ludzkości - niedopełnienia obowiązku kontroli zasadności i terminowości podejmowanych w tym zakresie czynności procesowych. Według IPN tym samym R. sankcjonował bezprawne pozbawienie wolności 17 osób - Stefana K., Stanisława B., Jerzego H., Leona Ch., Czesława M., Edwarda Cz., Witolda N., Jerzego K., Stefana S., Ryszarda K., Janusza R., Janusza S., Jerzego K., Pawła H., Heleny H., Władysława J. i Jerzego P. z powodów politycznych, w tym członków organizacji niepodległościowych pod nazwą "Oddziały Pomocnicze Armii Krajowej", "Obrońcy Korony", a następnie "Podziemna Organizacja Wolność i Niepodległość", "WiN". R. ma dziś 93 lata. W 1945 r. służył w UB. Potem trafił do prokuratury wojskowej. Od 1956 r. do do sierpnia 1968 r. był naczelnym prokuratorem wojskowym PRL. Generałem został w latach 60. W latach 1978-1981 był prezesem PZPN. W latach 80. - dyrektor generalny URM. W stan spoczynku przeszedł w 1987 r. Pmaj

Tusk wie, że w raporcie Millera są błędy - Tusk doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że poza błędami pilotów i wieży, są inne okoliczności niewyjaśnione, że tam się zdarzyło coś jeszcze ponad błąd pilotów i wieży. Tusk jest na tyle racjonalny, że wie także, że raport Millera nie wyjaśnia sprawy, że są w nim jawne błędy - powiedział w rozmowie z Onetem Jan Rokita były polityk Platformy Obywatelskiej.
- Cała polityka obozu rządowego przyjęta wobec tej katastrofy była błędna. Platforma i Tusk jeszcze zapłacą za to bardzo dużą cenę - mówi 
- Teza "nic tam się nie wydarzyło poza błędami pilotów i uchybieniami proceduralnymi" postawiona przez obóz rządowy, z czasem będzie coraz bardziej niemożliwa do obrony. Jej nieprawdziwość już jest dziś jasna, a im dłuższy czas będzie upływać, tym bardziej będzie się stawać oczywista. Więc wokół tej kwestii będzie narastać przekonanie, że Tusk, Platforma i rząd, mówią nieprawdę - dodaje.
Walka z pomnikami Lecha Kaczyńskiego jest walką z wiatrakami, bo one i tak któregoś dnia staną, pytanie tylko kiedy. Swoją posmoleńską konfrontacyjną polityką Tusk sobie zbudował autodestrukcyjną maszynerię. Toczy się proces, który delegitymizuje władzę Tuska. I ten proces będzie postępował. Smoleńsk jest jak woda podmywająca skałę. Cały czas podmywa i to jest tylko kwestia czasu, kiedy ta skała przewróci się. I co więcej, wydaje mi się, że oni poszli już tak daleko w tej logice, że nie mają możliwości cofnięcia się - powiedział Rokita.
Marek Nowicki

NBP: zysk netto sektora bankowego po 11 miesiącach br. to 14,9 mld zł Zysk netto sektora bankowego w okresie styczeń-listopad 2012 r. wyniósł 14,88 mld zł. To o 2,44 proc. więcej, niż w analogicznym okresie ubiegłego roku - poinformował Narodowy Bank Polski Jak podał na swojej stronie internetowej NBP tylko w listopadzie zysk netto sektora wyniósł 1,383 mld zł. Wynik na działalności operacyjnej w okresie styczeń-listopad 2012 r. wyniósł 18,44 mld zł, wobec 18.04 mld zł przed rokiem. Z kolei wynik na działalności bankowej na koniec listopada br. wyniósł 54,02 mld zł i był o 3,7 proc. większy wobec analogicznego okresu 2011 r., kiedy wyniósł 52,1 mld zł.

Zdrajcy nieukarani W sobotę, 1 stycznia 1944 r., powstała tzw. Krajowa Rada Narodowa. Był to sowiecki twór polityczny, nad którego działalnością czuwali oficerowie sowieckiego wywiadu wojskowego i policji politycznej. Na czele KRN stanął agent Bolesław Bierut, który już w latach 20. przeszedł szkolenie w Moskwie – do pracy przeciwko RP. W świetle polskiego kodeksu karnego Bierut był winny zdrady Narodu (nominalnie był Polakiem) i zbrodni stanu (był obywatelem RP), za co kodeks przewidywał karę śmierci. Osłabiona i opuszczona przez aliantów Rzeczpospolita nie była w stanie skazać zdrajców i wykonać wyroków. Bierut używał absurdalnego tytułu „prezydenta KRN” (!) i uważał się za głowę państwa polskiego! „W imieniu narodu polskiego” (!) zatwierdził sowiecki rozbiór Polski z roku 1939 i dopomógł Sowietom w utworzeniu na ziemiach polskich ich dominium. KRN wydawała nielegalne „dekrety”. Na ich podstawie skazywano na śmierć polskich patriotów, często wybitnych polityków i oficerów Polskiego Państwa Podziemnego. Poza Bierutem najbardziej znanym członkiem KRN był Michał Łyżwiński, używający nazwiska Żymierski – przedwojenny oficer, wydalony z armii za działania korupcyjne. „Mianowany” przez Stalina „marszałkiem Polski”!

Najbardziej znani kolaboranci czasu wojny to Vidkun Quisling w Norwegii i Philippe Pétain we Francji. Kolaborowali z Niemcami, ale nie byli zdrajcami, ponieważ uważali błędnie, że pomogą w ten sposób swym narodom. Mimo to obydwaj zostali skazani na karę śmierci. Bierut i jego kompani stokroć bardziej zasłużyli na śmierć, ponieważ działali przeciwko Narodowi Polskiemu i jego legalnym władzom na uchodźstwie. Hańba kolaborantom i ludziom, którzy dziś jeszcze tamtą zdradę starają się pokazać jako wybór opcji politycznej, a PZPR – partię narodowej zdrady – nazywają „lewicą”. Piotr Szubarczyk

Depesze bez rewelacji

Z dr. Maciejem Korkuciem z Biura Edukacji Publicznej Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Brytyjskie archiwa państwowe odtajniły w piątek dokumenty dotyczące stanu wojennego w Polsce z okresu od 19 grudnia 1981 r. do 5 stycznia 1982 roku. Jak ocenia Pan ich znaczenie? – To zaledwie fragment dokumentów dotyczących tej problematyki. I to nie najważniejszy. Z punktu widzenia oczekiwań Polaków zainteresowanych historią te akta nie przynoszą żadnych rewelacji. Są raczej odzwierciedleniem brytyjskiego stanu świadomości i wiedzy z tamtego czasu. My dzisiaj wiemy o wiele więcej i znamy dokumenty o wiele ważniejsze, pochodzące z centrum władzy sowieckiej.

Które z tych dokumentów zwróciły Pana szczególną uwagę? – Dopiero co pojawiły się w internecie. Przeglądałem je dość szybko. Zasadniczo są ciekawym przyczynkiem do pisania o tamtym czasie. Ale, jak powiedziałem, trudno tu znaleźć jakieś rewelacje. Brytyjczycy byli obserwatorami sytuacji wewnętrznej, często powtarzają obiegowe opinie, również te niesprawdzone. Część dokumentów to relacje z różnych dyplomatycznych spotkań, gdzie peerelowscy dygnitarze powtarzają propagandowe frazesy. Nic nowego.

Czegoś nowego dowiadujemy się o roli, jaką pełnił w tamtym czasie Wojciech Jaruzelski, poza tym, że „był oddanym komunistą” – jak napisał „James” w depeszy dyplomatycznej z 23 grudnia 1981 roku? – Jaruzelski był człowiekiem Breżniewa i jego następców. Dzięki decyzji Breżniewa uzyskał władzę i do niego dzwonił z podziękowaniami za zaufanie i deklaracjami wierności po objęciu funkcji I sekretarza KC PZPR. Być „oddanym komunistą” w tamtych czasach oznaczało właśnie to. Co ważne, Jaruzelski do końca, aż do ustąpienia w 1990 r., był przez Moskwę traktowany jako człowiek Kremla. Mieli rację.

„Można zakładać, że Moskwa nie chciała angażować własnych sił, chyba że nie byłoby innego wyjścia, ale już wczesną jesienią 1981 r. wyglądało na to, że jest zdecydowana na konfrontację z „Solidarnością”. Od tego momentu inicjatywa należała do Polaków. Jeśli Kania jej nie wykaże, to Jaruzelski będzie musiał” – napisał „Keeble”. Jak tłumaczy Pan słowa brytyjskiego dyplomaty? – To pokazuje jedynie rozterki brytyjskich urzędników w ocenie sytuacji. Dzisiaj wiemy ze znanych historykom i o wiele ważniejszych dokumentów centrum sowieckiej władzy, jakie zabiegi Jaruzelski podejmował wobec Moskwy. Stan wojenny wprowadził w interesie Kremla. Wiemy, że wielokrotnie zabiegał o to, żeby to Sowieci dokonali militarnej inwazji na Polskę, bo obawiał się, że własnymi siłami może nie opanować sytuacji. Wiemy, że Sowieci odmawiali, uważając, że taka operacja przynieść może katastrofę całemu imperium sowieckiemu. I we własnym gronie na Kremlu decydowali o tym, że żadna otwarta interwencja w 1981 r. nie może mieć miejsca, i informowali o tym wprost Jaruzelskiego. Wiemy, że przywódcy ZSRR rozmawiali na Kremlu o pogodzeniu się z wariantem przejęcia władzy przez NSZZ „Solidarność”. Wiemy to dzisiaj. Brytyjczycy wtedy tego nie wiedzieli. Ale słusznie traktowali Jaruzelskiego jak człowieka Moskwy.

Z odtajnionych materiałów wynika wprost, że władza była zdeterminowana do wprowadzenia stanu wojennego. – Brytyjczycy byli, tak jak i inni, adresatami propagandowych poczynań ZSRR, które miały pokazać sowiecką gotowość do interwencji. Tak jak inni dyplomaci byli skazani na domysły, analizę tego, co wówczas było dla nich dostępne. A Sowieci nie ujawniali wówczas protokołów tajnych posiedzeń Biura Politycznego i własnych decyzji, że interwencji w Polsce nie będzie – nawet jeżeli Jaruzelskiemu nie uda się przywrócić pełnej władzy PZPR nad Polską. Na tej samej zasadzie Sowieci nie ujawniali wiadomości na temat tego, jak bardzo katastrofalny już wtedy był stan sowieckiego państwa i jego gospodarki. I tego, że liczą się z upadkiem władzy PZPR. Ich groźne pomruki miały być wsparciem dla Jaruzelskiego. I były. Stan wojenny udał się w znacznej mierze dlatego, że Polacy bardziej niż Jaruzelskiego obawiali się inwazji z zewnątrz i utopienia Polski w morzu krwi. Takie plotki łatwo zresztą rozsiewano. Jaruzelski prowadził wojnę psychologiczną i dzięki niej operacja 13 grudnia się powiodła. Ale podkreślam: dzisiaj wiemy z najtajniejszych wówczas dokumentów, że bojąc się porażki operacji wymierzonej w zbuntowane społeczeństwo, osobiście zabiegał o to, aby sprawę załatwić poprzez otwartą inwazję sowiecką.

Jaki wpływ na Jaruzelskiego mieli wymieniani w brytyjskich depeszach generałowie: Florian Siwicki, Eugeniusz Molczyk czy Włodzimierz Oliwa, przedstawiani jako „wielbiciele ZSRR”?– Tak jak Jaruzelski wiedzieli, że władzę PZPR nad Polską można utrzymać tylko w sytuacji utrzymywania zależności kraju od Sowietów. Nie wiem, czy nazywanie ich wielbicielami ZSRR jest najtrafniejsze. Ważniejsze, że byli ludźmi wiernymi Moskwie. I wielokrotnie sprawdzonymi, tak jak Siwicki podczas inwazji na Czechosłowację w 1968 roku.

Duża część odtajnionych dokumentów dotyczy przygotowań spotkania ministerialnego 10 państw Wspólnoty Europejskiej 4 stycznia 1982 r. czy kontaktów dyplomatycznych na linii Waszyngton –Londyn. Czego się z nich dowiadujemy? – Te dokumenty po prostu opisują czas pomiędzy wprowadzeniem stanu wojennego a ogłoszeniem przez Brytyjczyków sankcji wobec PRL na początku lutego 1982 roku. Problem rozbieżności w tej sprawie, determinacji Reagana i rozbieżności na tle postaw jego zachodnich partnerów w odniesieniu do PRL i ZSRR to oddzielny temat.

„Długo po tym, gdy tzw. stan wojenny odejdzie w przeszłość, a godzina milicyjna zostanie złagodzona, milicja i służba bezpieczeństwa wciąż będą zajęte procesem normalizacji, który – choć mniej widoczny – będzie za to o wiele bardziej nieprzyjemny niż widok opancerzonych pojazdów i żołnierzy z bronią automatyczną patrolujących ulice” – napisał „James”. – Bardziej jest to wszystko opisem stanu świadomości, rozlicznych przypuszczeń, informacją na temat treści wymienianych wśród Brytyjczyków niż czymś, co mogłoby zmienić naszą wiedzę o tamtym czasie. Wiemy dzisiaj o wiele więcej niż Brytyjczycy wtedy.

Dziękuję za rozmowę. Piotr Czartoryski-Sziler

Do diabła z ITI W zgiełku szczekania nareszcie usłyszeliśmy odważny głos prawdy, Ojciec Tadeusz Rydzyk powiedział kilka trafnych i mocnych słów o ITI. Ironią losu jest to że ITI został założony za nasze pieniądze, które zostały nam ukradzione i wyprane w Panamie. Polska nie jest krajem bohaterów. Zaledwie kilka osób odważa się mówić prawdę o panamskiej ITI, która wciąż kontroluje TVN. Takimi osobami są dziennikarze z “Gazety Polskiej” i Antoni Macierewicz. Taką osobą był kiedyś śp. Zbigniew Wassermann, niestety zlikwidowany później przez pancerną brzozę w Smoleńsku. Taka osobą jest Ojciec Tadeusz Rydzyk. Przypomnijmy jego niedawne słowa:

"...ITI już raz stworzył taką telewizję. Ten koncern jest posiadaczem min. TVN. Wiemy, że nie jest to koncern ewangelizacyjny; wiemy ile zła wyrządził Kościołowi i Ojczyźnie. Dzieli on Polaków przez działania antypatriotyczne i antykościelne, antykatolickie, to jest bardzo wyraźne. Wiemy ile zła ten koncern wyrządził, odbierając nam dobre imię. Niejednokrotnie wpisywał się w te media, które odbierały dobre imię Radiu Maryja i dziełom przy nim powstałym. Pamiętam wszystkie  procesy, które zakładali przeciwko nam. Pamiętam także, jak w wypowiedziach odbierali nam dobre imię. Czy taki podmiot może ewangelizować? Pamiętamy, że to właśnie oni stworzyli kanał Religia. tv...” 

www.radiomaryja.pl/kosciol/musimy-isc-razem-bronic-wolnosci-w-polsce/

ITI jest głównym bohaterem serialu Goodbye ITI. Wystarczy powrócić do pierwszych odcinków serialu aby prześledzić historię powstawania ITI poprzez transfery wypranej kasy z Panamy do Luksemburga a następnie do Polski.

Po przecierpieniu całego roku 2012 nachalnej i hałaśliwej propagandy sukcesu przy akompaniamencie kłapania jadaczek nadwornych “autorytetów”, słowa Ojca Tadeusza Rydzyka dostarczają nam trochę nadziei że nie cała Polska jest już skretyniała do szczętu. Balcerac

KOMISJA WERYFIKACYJNA DR. LASKA Zaproszenie skierowane kilka tygodni temu przez Antoniego Macierewicza do ekspertów komisji Millera stało się przyczyną swoistego wzmożenia i sporego poruszenia w ich gronie. Trzeba przyznać, że ze strony szefa Zespołu Parlamentarnego było to mistrzowskie posunięcie, które zmusiło przeciwnika do gry w wyznaczonym przez niego miejscu czasie i na konkretnych warunkach. Ofensywa ze strony szefa ZP spowodowała, iż w obozie tzw „millerowców” zawrzało, co widać wyraźnie po częstotliwości wywiadów, których udziela doktor Lasek stacjom telewizyjnym.  Szef KBWLLP buńczucznie zapewnia, iż wkrótce powoła do życia komisję weryfikującą hipotezy zespołu parlamentarnego. Zabawne to doprawdy usłyszeć takie słowa w ustach właśnie tego człowieka, który zignorował  październikową konferencję i notorycznie odmawiał jakiejkolwiek debaty z ekspertami ZP.  Lasek, czemu trudno się dziwić,  powtarza stare baśnie o brzozie, zarzekając się, że to ona jest winna dramatowi . Szef KBWLLP nie zauważył jednak, że atmosfera wokół ustaleń komisji Millera zaczyna gęstnieć i to nawet nie za sprawą samego Zespołu Parlamentarnego, ale prokuratorów  i powołanych przez nich biegłych. Ci ostatni nie uznali za wystarczające badań z ICHiR, w oparciu o które komisja wykluczyła wybuch na pokładzie i zdecydowali się wykonać własne. To właśnie te badania przyniosły sensacyjne wyniki, a trotyl rozpalił do czerwoności wiele głów. Jednak na nic się zdają pokrętne tłumaczenia i kolejne akrobacje, gdyż przeciętnie inteligentny przedstawiciel homo sapiens jest w stanie przeprowadzić prostą i bezbolesną analizę posmoleńskiej rzeczywistości:  tajemnicza katastrofa na terenie Rosji - zginął prezydent i wiele ważnych osób – samolot rozsypał się na tysiące odłamków- niemal natychmiast pojawiła się niezliczona ilość kłamstw –Rosjanie przez blisko 3 lata przetrzymują kluczowe dowody- biegli znajdują  trotyl na szczątkach wraku. Wniosek nasuwa się jeden - coś z tym zamachem jest na rzeczy. Tymczasem pan Lasek zachowuje się tak,  jakby ostatnie wydarzenia cudem go ominęły i  z kamienną twarzą usiłuje wmówić ludziom, że znalezienie trotylu na szczątkach wraku rządowego samolotu to nic ważnego, ani godnego uwagi, gdyż jest to prymitywny materiał wybuchowy, więc nikt by go nie użył, w celu zniszczenia samolotu. Jednak ten prymitywny trotyl jest składnikiem kilku nowoczesnych materiałów wybuchowych, a jego zastosowanie jest szczególnie modne za naszą wschodnią granicą, ale to dla szefa KBWLLP zapewne żaden argument, on już  swoje wie i żadne badania, ani ekspertyzy tego przekonania nie zmienią.W ostatnim wywiadzie dla TVP doktor Lasek odniósł się także do niektórych zarzutów ze strony ekspertów ZP, jak choćby tego, który dotyczy TAWS#38:

„Ja już wielokrotnie spotykałem się z powoływaniem się na jeden z punktów zarejestrowanych przez urządzenie TAWS, czyli ten słynny TAWS38. TAWS38 to jest ostatni sygnał zarejestrowany w urządzeniu ostrzegającym o zbliżaniu się z ziemią, ale ten sygnał został zarejestrowany już po zderzeniu z brzozą w trakcie obrotu samolotu, kiedy rzeczywiście następowały kolejne uszkodzenia”. W tym miejscu rodzi się pytanie: skoro ten TAWS#38 według słów szefa KBWLLP nie był niczym szczególnym, to  dlaczego  komisja go pominęła w rekonstruowaniu trajektorii lotu, aż do chwili upadku samolotu? Twierdzenie, że wystąpił on już po uderzeniu w brzozę i dlatego nie interesował komisji, litościwie pominę milczeniem. Inną sprawą, której poświęca uwagę doktor Lasek jest kwestia zniszczeń kadłuba, wskazujących zdaniem specjalistów na eksplozję na pokładzie. Chodzi tu o charakterystycznie wygięte elementy konstrukcji kadłuba, wywinięte na zewnątrz burty i specyficzne rozdarcie wzdłuż kadłuba, którego powstanie ciężko wytłumaczyć czymś innym niż wybuch wewnątrz samolotu, na co wskazywał doktor Szuladziński, a także doktor Berczyński. I nie chodzi tutaj o sam fakt zniszczenia kadłuba, ale specyficzne zniszczenie, niebędące wynikiem zetknięcia się z ziemią. Poza tym, jak wykazał profesor Binienda, nie jest prawdą, jakoby spadający na „plecy” samolot miał odnieść większe zniszczenia, od tego, która upada w pozycji normalnej. Pozostaje jeszcze kwestia braku leja, krateru, który musiałby zostać wyrzeźbiony w ziemi w chwili upadku maszyny, jednak ta sprawa najwyraźniej nie zaprząta głowy doktorowi Laskowi, a szkoda. Warto tez odnieść się w tym miejscu do powtarzanego przez członków komisji Millera, jak również przez prokuratorów wojskowych braku zapisu w rejestratorach, wskazującego na możliwość wybuchu.  Pozwolę sobie przywołać wypowiedź blogera Peemka, który w znakomitej i wyczerpującej notce stwierdził, co następuje:

„[…]parametr nadciśnienia w kabinie rejestruje się na parametryczną czarną skrzynkę tupolewa z próbkowaniem co pół sekundy. A taka rozdzielczość to dużo za mało, by wychwycić możliwy wybuch w kadłubie samolotu.

[…]eksplozja w samym kadłubie samolotu zwykle ucina jak nożem wszelkie zapisy parametrów lotu, które nie mają szansy wykazać żadnych anomalii. Jak wygląda zapis parametrów lotu Boeinga 747 Pan Am lot 103 zniszczonego eksplozją bomby nad szkockim Lockerbie? Dane odczytane z rejestratora parametrów lotu nie ukazują żadnego nienormalnego zachowania sensorów zbierających dane. Zapis po prostu nagle się zatrzymał. [2] Podobnie ma się sprawa z lotem TWA 800, gdzie Boeing-747 uległ rozerwaniu skutkiem najprawdopodobniej eksplozji centralnego zbiornika paliwa:

Dane wskazują, że samolot się wznosił a pionowe i poprzeczne przeciążenia były spójne z normalnymi oczekiwaniami kiedy zapis się zakończył. Badanie FDR ukazało, że przerwanie zapisu nastąpiło o godz. 20:31:12 i było związane z utratą zasilania dla rejestratora”. Z niecierpliwością czekam na dzień konfrontacji ekspertów ZP i członków komisji Millera, jednak obawiam się, że może do niej nigdy nie dojść, o czym świadczy inicjatywa doktora Laska, będąca czymś na kształt obrony poprzez atak. W dobrym tonie by było, aby członkowie komisji Millera w pierwszej kolejności ustosunkowali się  do propozycji szefa ZP, a dopiero później przedstawiali swoje pomysły. W przeciwnym razie wygląda to na próbę wymigania się od debaty -  co należy podkreślić -  bez udziału polityków, wyłącznie w gronie naukowców. Wszystkim moim Gościom życzę Szczęśliwego Nowego Roku , realizacji marzeń oraz powodzenia w życiu osobistym i zawodowym. Ludziom uwikłanym w kłamstwo smoleńskie zaś życzę odwagi i siły, by zdołali się zmierzyć z własną słabością, strachem i stanęli po stronie prawdy.

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/lasek-w-styczniu-komisja-weryfikujaca-tezy-ws-katastrofy,1876552,6912

http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/apel-macierewicza-zidentyfikujmy-rodzaj-uzytego-ladunku,1876569

http://pmk.salon24.pl/460955,prowokacja-mobilnych-spektrometrow

Martynka

Biografia niezwykła To nie był pierwszy cud w jego życiu. Nie dowiemy się, czy to władza straciła głowę, doznając klęski swych konfrontacyjnych obchodów Milenium Chrztu Polski, czy „żelazny premier” Józef Cyrankiewicz tak skutecznie zagubił gdzieś pismo Prymasa Stefana Wyszyńskiego informujące o wyznaczeniu ks. Ignacego Tokarczuka na biskupa przemyskiego. Dość, że minęły przepisowe trzy miesiące, a rząd PRL nie wniósł sprzeciwu wobec kandydata. Nominacja mogła bez przeszkód wejść w życie.6 lutego 1966 r. w katedrze przemyskiej „zdecydowany przeciwnik komunizmu i człowiek kard. Wyszyńskiego”, jak funkcjonariusze frontu walki z Kościołem charakteryzowali ks. Ignacego Tokarczuka, przyjął z rąk Prymasa Polski sakrę biskupią. – Powiedziałem sobie, że trzeba słuchać bardziej Boga niż ludzi. I tej zasady się trzymałem – mówił nowy pasterz.

Czas próby Zaledwie 10 kilometrów dzieliło Przemyśl od granicy z Imperium Zła, ale i od ziemi rodzinnej ks. abp. Tokarczuka. Jako jeden z nielicznych polskich biskupów komunizm poznał teoretycznie i praktycznie, jeszcze zanim bezbożna ideologia została zainstalowana w Polsce na bagnetach Armii Czerwonej. 1 lutego 1918 r. w domu Szymona i Marii Tokarczuków panowała radość. Urodził się im kolejny, czwarty syn. Ale trzech poprzednich zmarło w dzieciństwie. Rodzice uczynili więc ślub: jeżeli Ignacy przeżyje, w podzięce ufundują figurę Matki Bożej. Wystawili ją w 1928 r., gdy chłopiec miał 10 lat. Łubianki Wyższe leżą nieopodal słynnego Zbaraża, stamtąd blisko było do granicznego Zbrucza, a tam już rozciągał się inny świat – bolszewia. Ignacy z przejęciem patrzył na sowieckich sołdatów po drugiej stronie rzeki, na kołchozowe pola zagrabione gospodarzom. Mimo zasieków przedostawały się do Polski wiadomości o niszczeniu Kościoła, prześladowaniu Polaków, masowych zbrodniach i deportacjach na Wschód. Nasyłani agitatorzy sączyli swoją zatrutą propagandę antyreligijną i antypolską. Na Kresach charaktery w każdym pokoleniu przechodziły próbę ognia.Rówieśnik II Rzeczypospolitej rósł razem z niepodległą Ojczyzną, wykorzystując szanse, jakie stwarzało własne państwo. Dla chłopca z rodziny średniozamożnego gospodarza droga w świat wiodła przez szkołę – uczył się zawsze doskonale – harcerstwo i Sodalicję Mariańską. Wcześnie przyszło rozpoznanie powołania do służby Panu Bogu jako kapłan. „Żebyś tylko był dobrym księdzem, a nie byle jakim” – usłyszał od ojca. Że nie będzie letni, pokazał już w gimnazjum w Zbarażu, gdy odmówił udziału w widowisku, w którym zamierzano wyśmiewać św. Mikołaja. W 1937 r. wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie, zostając jednocześnie studentem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jana Kazimierza. Formację zdobywał u boku świątobliwych kapłanów Kościoła lwowskiego, m.in. ks. abp. Bolesława Twardowskiego, rektora seminarium ks. Stanisława Frankla – przyszłych męczenników II wojny światowej; o ich wpisanie do martyrologium będzie zabiegał do końca życia. Święcenia kapłańskie przyjął w katedrze lwowskiej 21 czerwca 1942 r. z rąk ks. bp. Eugeniusza Baziaka, po ukończeniu studiów w konspiracyjnym seminarium. Podobnie jak większość Polaków na Kresach Południowo-Wschodnich ks. abp Ignacy Tokarczuk doświadczył totalitaryzmów XX wieku: komunistycznego, nazistowskiego i ideologii nacjonalizmu ukraińskiego Dmytry Doncowa. Ocalał, chociaż musiał się ukrywać przed Armią Czerwoną. Cudem uniknął aresztowania z rąk Niemców, a UPA wydała na niego wyrok śmierci. Z rąk Ukraińców zginęli za to najbliżsi młodego kapłana.W listopadzie 1945 r., gdy cień Jałty podzielił Europę, został zmuszony do opuszczenia Lwowa i parafii św. Marii Magdaleny. Nigdy już nie odwiedził kraju lat dziecinnych, ale los Kościoła i Polaków na Kresach będzie zawsze przedmiotem jego najżywszej troski. Śladem tzw. repatriantów podążył na Ziemie Zachodnie, gdzie osiedlali się Polacy wyzuci z ojcowizny. Pracował wśród nich jako wikariusz parafii pw. Chrystusa Króla w Katowicach. Tam szybko wzięli go na cel aktywiści partyjni – nie spodobały się im dynamizm, jednoznaczność ks. Tokarczuka. Taki będzie zawsze: otwarcie głoszący prawdę i bezkompromisowy w sprawach wiary i godności człowieka, bez żadnych światłocieni. Gdy chodziło o wolność religijną, nie oglądał się na łaskę państwa. Bez zgody urzędników zorganizował w 1958 r. pielgrzymkę studentów na Jasną Górę. Za „karę” nie dostał zgody na objęcie probostwa w Olsztynie.

Niech się ksiądz nie boi Zaskakujące, jak Pan Bóg przygotowywał kapłana wygnańca do służby Kościołowi na najbardziej wysuniętym na wschód bastionie wiary. Najpierw był czas kładzenia fundamentów: studia z nauk społecznych i filozofii chrześcijańskiej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W konfrontacji z systemem marksistowskim, aspirującym do „naukowego światopoglądu”, trzeba było być uzbrojonym w solidną, wielodyscyplinarną wiedzę. Dlatego doktorat z filozofii, wykłady w Wyższym Seminarium Duchownym „Hosianum” w Olsztynie i praca akademicka na KUL. W proteście przeciwko wprowadzeniu komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej opuścił w 1952 r. katolicką uczelnię. Powrócił do zajęć wykładowcy 10 lat później. Pracę nad habilitacją przerwała nominacja biskupia. W 1965 r. Polska katolicka żyła wielkim Milenium Chrztu. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia: na każdej stacji uroczystych obchodów Prymasa Polski otacza morze ludzi. Partia i Gomułka ostentacyjnie świętują „tysiąclecie państwa polskiego’’, ale oficjalne galówki kończą się klapą. Naród w symboliczny sposób wypowiedział posłuszeństwo komunistycznej władzy.

13 grudnia ks. Tokarczuk odebrał telegram zapraszający go na rozmowę do sekretariatu Prymasa Polski. Dowiedział się, że Ojciec Święty Paweł VI mianował go biskupem przemyskim. – Propozycja była wielkim zaskoczeniem. Wyraziłem swoje obawy, czy w takiej sytuacji państwa, ówczesnych władz, Narodu, dam radę, w szczególności w takiej diecezji, jak przemyska, której nie znałem. Prymas odpowiedział: „Niech się ksiądz nie boi, nie będzie ksiądz sam” – opowiadał po latach. – Zaufałem Panu Bogu i powiedziałem sobie: cokolwiek będzie, nie będę się bał, bo chodzi o dobro Narodu. Nie bałem się, choć byłem już wystarczająco doświadczony i wiedziałem, że wiele rzeczy może mnie spotkać. Nie wykluczałem ani aresztowania, ani zabójstwa, ani innych przypadków – wyznawał. Był chyba jedynym biskupem w Polsce, który nie miał telefonu prywatnego. Nie czytał żadnych anonimów. – Partia zobaczyła, że nie ma do mnie dostępu – stwierdził.

Bez kompromisu Już pierwsza wizyta, jaką nowy ordynariusz złożył lokalnym władzom, pokazała, że ks. abp Tokarczuk nie ulęknie się żadnych gróźb i szantaży. Na zarzuty o niewłaściwe akcenty w kazaniu ingresowym odpowiedział: – W sprawach prawdy wiary nie będzie żadnego kompromisu. Gdy przyszła odmowa na budowę kościoła w Jaśle, zdecydował: „Więcej nie proszę. Na płaszczyźnie religijnej prawo Polski Ludowej jest bezprawiem ubranym w szaty prawa”. Zbudował bez zezwolenia władz 430 kościołów i kaplic, utworzył 220 nowych parafii. Wszystko dzięki gorliwym kapłanom i odważnym ludziom, którzy wiedzieli, że mają pełne oparcie w swoim biskupie. To zdumiewające dzieło zaczęło się od bardzo prostej rzeczy: wspólnej modlitwy księdza biskupa z parafianami przy przydrożnych kapliczkach. Tak przełamywał barierę strachu przed represjami. Ludzie zaczynali się prostować i upominać o należne prawa. Władza odpowiedziała wściekłym atakiem. Usłużne sądy tylko w ciągu pierwszych pięciu lat skazały za nielegalną budowę kościołów 95 księży, nakładano dotkliwe kary finansowe. Pojawili się też „nieznani sprawcy”, którzy podpalali budowane obiekty. Spłonęło 10 kościołów i kaplic. Niezliczone prowokacje, kłamstwa, nasyłanie agentury (w tym kierowanie esbeków do seminarium – dwa takie przypadki wykryto w Przemyślu, zostali wydaleni przed święceniami), nieustająca inwigilacja. Esbecja wykorzystała wszystkie metody ze swojego bogatego arsenału, by zniszczyć niezłomnego księdza biskupa, także dezinformując najwyższe koła w Watykanie. Naciski na dyplomatów Sekretariatu Stanu: ks. abp. Luigi Poggiego i ks. abp. Agostino Casarolego, prowadzących w latach 70. rozmowy z władzami PRL o „normalizacji stosunków”, miały doprowadzić do usunięcia ks. abp. Tokarczuka z urzędu rękami Kościoła. Misternie snuta intryga się nie powiodła, przede wszystkim dzięki Prymasowi Wyszyńskiemu i postawie ordynariusza przemyskiego. Gdy watykańscy dyplomaci zażądali od ks. abp. Tokarczuka zmiany polityki, biskup przemyski oddał się do dyspozycji Pawła VI. – To był moment w moim duszpasterstwie czy moim biskupstwie najtrudniejszy, bo człowiek ma szacunek do Pana Boga, wie, kim jest Papież, wie, czym jest Kościół, ale z drugiej strony wie, czym jest prawda, czym jest sumienie, wie, czym jest znajomość rzeczy, sytuacji –wyznawał po latach. Machinacje komunistów unicestwił ostatecznie pontyfikat Jana Pawła II i zmiana wektorów polityki wschodniej Watykanu. Ksiądz arcybiskup Poggi po latach przeprosił ks. abp. Tokarczuka i przyznał mu rację. Jako jeden z nielicznych już w połowie lat 70. XX wieku ks. abp Tokarczuk przewidział, że system komunistyczny rychło się rozpadnie, a uciskane narody rozpoczną drogę do wolności.

Życie na podsłuchu Aparatura podsłuchowa w Pałacu Biskupów w Przemyślu została założona przez SB jeszcze za rządów poprzednika ks. abp. Tokarczuka, ks. Franciszka Bardy, podczas instalowania centralnego ogrzewania. Wiadomo było, że na zewnątrz wypływają poufne informacje. Życie na podsłuchu przerwało odnalezienie podczas remontu tajemniczych przewodów oraz odkrycie ośmiu aparatów, w tym aż dwóch w gabinecie księdza biskupa. Na jednym, zagranicznej marki, białą farbą wypisana była sygnatura MSW. Urządzenia zostały zinwentaryzowane i sfotografowane. O popełnionym przez władze przestępstwie ksiądz biskup poinformował w specjalnym komunikacie wiernych. Komuniści zareagowali obcesowo, nakazując biskupowi stawić się w prokuraturze. Odmówił. Wysłali skargę do Watykanu. W odpowiedzi ks. abp Tokarczuk posłał ks. Poggiemu jako corpus delicti jeden komplet aparatury podsłuchowej. Reszta dowodów bezprawia spoczęła w muzeum na Jasnej Górze.

Powrót katechezy Na mapie oporu społecznego peryferyjny Przemyśl zajmował w dwóch ostatnich dekadach czołowe miejsce. Ksiądz arcybiskup wspierał raczkujące ruchy opozycyjne, niezależne inicjatywy i od początku wielki zryw ku niepodległości –„Solidarność”. W stanie wojennym szeroko otworzył podwoje kościołów dla ludzi represjonowanych przez reżim, wyrzucanych z pracy. Do ks. abp. Tokarczuka zwracał się o radę ks. Jerzy Popiełuszko. Błogosławił więc służbie ks. Jerzego, utwierdzał, że idzie dobrą drogą. W 1989 r. został współprzewodniczącym Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu ze strony Kościoła i już na pierwszym posiedzeniu wysunął inicjatywę powrotu katechezy do szkół. Weto zgłosiła część strony rządowej, m.in. Jacek Kuroń, strasząc, że spowoduje to prześladowanie niewierzących. Ksiądz arcybiskup ripostował, że gdy Kuroń i Michnik przyjeżdżali do Przemyśla po pomoc, to nie czuli się jakoś dyskryminowani. Religia została przywrócona tylko dzięki zdecydowaniu niezłomnego księdza biskupa. Wyznawcy laickości państwa nie złożyli jednak broni. Jak wspominał ks. abp Tokarczuk, rok czy dwa potem do Przemyśla przyjechał Adam Michnik, przekonując, jakim złym posunięciem jest obecność katechezy. „Będziecie tego żałować” – relacjonował jego słowa ksiądz arcybiskup. Powrót religii do szkół uważał za jedno z największych osiągnięć Kościoła po 1989 roku. Małgorzata Rutkowska

Grupa „D” przeciwko biskupowi Działalność nowego ordynariusza, który na terenie diecezji przemyskiej radykalnie zdynamizował budownictwo sakralne, nie bał się głosić prawdy o prześladowaniu Kościoła i łamaniu praw osób wierzących, po początkowym zaskoczeniu przedstawicieli władz państwowych stała się powodem do podjęcia wielopłaszczyznowych działań, które miały doprowadzić do zmiany jego postawy. Szczególną rolę miał w nich odgrywać komunistyczny aparat represji, czyli w głównym stopniu Służba Bezpieczeństwa, zarówno na szczeblu wojewódzkim, jak i centralnym. Wyspecjalizowanym pionem przeznaczonym do walki z Kościołem katolickim był od 1962 r. Departament IV MSW, a na poziomie województw Wydziały IV SB Komend Wojewódzkich MO. O działaniach podejmowanych przez tę służbę wiedział od początku zarówno ks. abp Tokarczuk, jak również księża i wierni, jednak wiele szczegółów zostało ujawnionych dopiero po dotarciu do materiałów archiwalnych. Ze względu jednak na zniszczenie wielu dokumentów niektórych przedsięwzięć możemy się tylko domyślać, a inne, być może najbardziej obciążające sprawców, pozostaną nieodkryte.

Płatek pisze do MSW Szczególne nasilenie działań Służby Bezpieczeństwa wymierzonych w ordynariusza przemyskiego odnotowano w latach siedemdziesiątych, w okresie rządów Edwarda Gierka, które to miały stanowić zerwanie z polityką jego poprzednika w dziedzinie walki z Kościołem. Poniżej omówiono dwa dokumenty Służby Bezpieczeństwa, w których opisano posunięcia wobec ks. abp. Ignacego Tokarczuka z pierwszych lat jego pracy w diecezji przemyskiej, wymieniono również poczynania realizowane w kolejnych latach, nawet do końca funkcjonowania SB i ustroju komunistycznego. Na początku 1972 r. naczelnik Wydziału IV SB KW MO w Rzeszowie ppłk Zenon Płatek wystosował pismo do naczelnika Wydziału I Departamentu IV MSW mjr. Czesława Wiejaka, w którym przedstawił działalność biskupa Tokarczuka oraz propozycje jej ograniczenia. Charakteryzując osobę ordynariusza, pisał: „W działalności swojej zajmuje zdecydowanie i konsekwentnie negatywny stosunek do ustroju PRL, dąży do powodowania napięć i konfliktów społecznych, inspiruje wydawanymi poleceniami księży i wiernych do łamania przepisów prawnych, prowadzi nieustępliwą walkę z władzami administracyjnymi, negatywnie wypowiada się o normalizacji stosunków pomiędzy państwem i Kościołem”.

Negatywnie ocenił działalność biskupa w zakresie tworzenia nowych placówek sakralnych, nielegalnej budowy nowych kościołów, obsadzania administratorów parafii bez zgody Urzędu ds. Wyznań, przejmowania byłych cerkwi greckokatolickich dla wiernych obrządku rzymskokatolickiego. Jako naganne przyjął „powodowanie sytuacji mogących doprowadzić do ostrych konfliktów pomiędzy organami władzy a społeczeństwem” (chodziło o zalecenie dekoracji budynków państwowych podczas peregrynacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w diecezji przemyskiej oraz organizację systemu alarmowego wykorzystywanego w nielegalnym budownictwie sakralnym). Trzecim polem „antypaństwowej” działalności ks. abp. Tokarczuka – według Wydziału IV SB w Rzeszowie – była treść wygłaszanych przez niego kazań.

Dezintegrować i konfliktować W dokumencie wymieniono działania podejmowane przeciwko biskupowi na szczeblu wojewódzkiej bezpieki, m.in. informowanie władz partyjnych i administracyjnych, inwigilację bieżących działań ordynariusza i rozpoznawanie jego planów, rozmowy operacyjne i oficjalne z księżmi „w kierunku kształtowania odpowiednio negatywnych postaw wobec prowadzonej działalności Tokarczuka”, nasyłanie przez jednostki powiatowe SB delegacji do kurii biskupiej, co miało zakłócić normalny tok jej pracy. Według omawianego dokumentu, osobne plany działań przygotowane były w związku z nielegalnym budownictwem, opisano także represje karno-administracyjne, jakie dotykały zaangażowanych w nie księży i świeckich. Podkreślono również prowadzenie działań dezintegracyjnych wobec biskupa Tokarczuka na podstawie przygotowanego planu. Przewidywano kontynuację prowadzonych działań dezintegracyjnych i destrukcyjnych wymierzonych w biskupa ordynariusza i przedstawicieli kurii, zorganizowanymi posunięciami chciano objąć także nielegalne budownictwo sakralne. Środkiem do ograniczenia zakresu działań ks. abp. Tokarczuka miało być zmniejszenie wpływu środków finansowych i liczby alumnów w diecezji, warunkiem skuteczności działań władz politycznych i administracyjnych w sprawie biskupa przemyskiego miał być stały dopływ informacji, szczególnie wyprzedzających. Proponowano podjęcie działań także w zakresie administracyjnym, które miały uderzyć w pozycję biskupa przemyskiego i osłabiać zaufanie księży do niego oraz w zakresie postępowania karnego. Tymi ostatnimi miał zostać objęty zarówno biskup ordynariusz, jak i księża angażujący się w nielegalne budownictwo.

Cel: usunąć biskupa Wykorzystując powyższe propozycje, kierownictwo Departamentu IV MSW przygotowało własny projekt działań wymierzonych w ordynariusza przemyskiego, adresatem których był Komitet Centralny PZPR. Proponowano przeprowadzenie z biskupem ostrej rozmowy ostrzegawczej przez dyrektora Urzędu ds. Wyznań lub wicepremiera Wincentego Kraśkę, ostrzeżenie o grożących sankcjach karnych miało paść także w rozmowie w Prokuraturze Wojewódzkiej lub Generalnej. W sprawie ordynariusza przemyskiego miał zostać wniesiony protest do Prymasa Polski „z podkreśleniem, że jego postawa [ks. abp. Tokarczuka] jest zasadniczą przeszkodą na drodze do unormowania stosunków państwo – Kościół”, z podobnym postulatem władze polskie miały zwrócić się do Watykanu, chcąc doprowadzić do zmiany postępowania ks. abp. Tokarczuka bądź usunięcia go z pełnionego urzędu. W dokumencie proponowano wprowadzenie wielu „dolegliwości i represji wobec Tokarczuka i kurii [przemyskiej]”, które polegać miały na represjach finansowych, powoływaniu większej liczby kleryków z diecezji przemyskiej do wojska, drastycznej rozprawie z nielegalnym budownictwem sakralnym poprzez przykładową likwidację kilku wybranych obiektów, a nawet odmowę załatwiania spraw wnoszonych przez kurię, a podpisanych osobiście przez ks. abp. Tokarczuka.

W działaniach publicznych proponowano inspirację serii artykułów prasowych na temat normalizacji stosunków państwo – Kościół, gdzie zamierzano wykazać „inicjatywy i dobrą wolę władz, a negatywną popartą przykładami działalność Tokarczuka”. Najważniejszą rolę w działaniach wymierzonych w ordynariusza przemyskiego przypisywano działaniom operacyjnym Służby Bezpieczeństwa. Wśród nich podkreślono przedsięwzięcia zmierzające do tworzenia konfliktów i rozdźwięków pomiędzy biskupem a duchownymi i wiernymi diecezji, kolportowanie fałszywych informacji o powiązaniach rodzinnych biskupa z nacjonalistami ukraińskimi, popieraniu przez niego wyznawców greckokatolickich kosztem księży i wiernych rzymskokatolickich, nagłaśnianie rzekomych nadużyć finansowych, zachęcanie księży, by nie realizowali nakazów ordynariusza, gdyby to miało ich narazić na represje, np. w sprawie nielegalnego budownictwa, dalsze rejestrowanie zamiarów biskupa Tokarczuka, zwłaszcza w dziedzinie budownictwa sakralnego i tworzenia nowych parafii, w celu informowania instancji partyjnych i organów administracyjnych, a także „podejmowania działań [SB] przecinających i uniemożliwiających realizację tych planów”. Wreszcie jako jeden z głównych postulatów wymieniono „kompromitowanie Tokarczuka w oczach innych biskupów, wpływowego kleru w kraju oraz w Watykanie przez powodowanie rozpowszechniania wszelkich ujemnych faktów o Tokarczuku i jego działalności oraz jego negatywnych wypowiedziach o innych biskupach”.

Szef grupy „D” Pierwszy z powyższych dokumentów jest interesujący nie tylko za sprawą wymienionych w nim posunięć wobec ks. abp. Tokarczuka, ale również osoby prawdopodobnego autora, ppłk./gen. bryg. Zenona Płatka. Jego kariera od 1953 r. w aparacie bezpieczeństwa była w większości związana ze strukturami zajmującymi się walką z Kościołem katolickim. W momencie objęcia diecezji przemyskiej przez ks. abp. Tokarczuka był kierownikiem Grupy I Wydziału IV SB KW MO w Rzeszowie (zajmowała się duchowieństwem diecezjalnym), w 1968 r. został awansowany na zastępcę naczelnika wydziału, a w 1970 r. naczelnikiem. Po czterech latach pracy na tym stanowisku został przeniesiony do centrali Departamentu IV MSW. Został w nim kierownikiem Samodzielnej Grupy „D”, zajmującej się działaniami dezintegracyjnymi wobec przedstawicieli Kościoła, po dwóch latach objął funkcję naczelnika Wydziału I Departamentu IV MSW, w 1979 r. został zastępcą, a po dwóch latach dyrektorem Departamentu IV MSW. Jego kariera została przerwana za sprawą porwania i morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki, kiedy to został pozbawiony dotychczasowej funkcji. W 1990 r. został aresztowany wraz z byłym szefem SB gen. dyw. Władysławem Ciastoniem i oskarżony o sprawstwo kierownicze morderstwa ks. Popiełuszki. W 1994 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił obydwu generałów. Piotr Chmielowiec

Bugaj przyznał ,że celowo obniża poziom studiów Rokita „„„Polska szkoła wchodzi w okres degradacji, a uniwersytety nie pełnią misji cywilizacyjnej, gdyż tak bardzo zapadły się już w drugorzędność. Rokita „„„Polska szkoła wchodzi w okres degradacji, a uniwersytety nie pełnią misji cywilizacyjnej, gdyż tak bardzo zapadły się już w drugorzędność. „....(więcej)

Gursztyn "Tęsknota za pozytywnym przewrotem umysłowym w Polsce - jak to niektórzy ujmują -staje się ponadpartyjna"....."poczucie dramatyzmu sytuacji."..." O tym, że Polski dotknęła zapaść edukacji, której efektem będą poważne konsekwencje cywilizacyjne, mówi coraz więcej osób. „...(więcej)

Ziemkiewicz „„chcąc nie chcąc umocnimy w Polsce podział na dwa obiegi edukacyjne. Podział, któryod maleńkości naznacza tych lepszych, i tych trwale zepchniętych do motłochu. „.....””Oczywiście, fakt, że władza działała pod naciskiem lewackich idiotów, którzy w III RP skolonizowali wiodące media tak samo jak na Zachodzie, nie zdejmuje odpowiedzialności z Tuska. „.....(więcej)

Warto pamiętać ,że system szkolnictwa w Polsce jest systemem pruskie. To pRusy na początku XIX wieku zdecydowały o przymusowym państwowym szkolnictwie jako narzędziu prania mózgów . W pierwszej fazie zlikwidowały nawet prywatne szkolnictwo Wycofały się z tego , bo trudno aby również elity były tresowane na posłusznych , bezmyślnych roboli , żołnierzy. Również w Polsce jak zauważył Ziemkiewicz dzieci elit chodzą do normalnych , prywatnych szkół, a dzieci Polaków do pralni mózgów . Pod spodem spodem przetłumaczyłem fragment artykułu z The Economist dotyczącego tworzenia przez najlepsze światowe uniwersytety typu Harvard platform dla internetowego nauczania dziesiątków milionów osób . Praktycznie bezpłatnie. A Bugaj bez żadnej specjalnego zażenowania przyznaje się do zaniżania poziomu, aby zapobiec ucieczce jego studentów do innych uczelni .

link do video Bugaja

System socjalistycznego szkolnictwa którego głównym zadaniem jest pranie mózgu ma szansę odejść w niebyt Za uniwersytetami pójdą szkoły średnie i być może podstawowe . Dzięki temu być może już niedługo skończy się przemoc ideologiczna II Komuny w stosunku do polskich dzieci .II Komuna poprzez patologiczną strukturę szkolnictwa stymuluje na masową skalę proces demoralizacji polskich dzieci , deprawuje je zmuszając do przebywania w kryminogennym środowisku . II Komuna jak widzimy poprzez socjalistyczne , państwowe szkolnictwo nie tylko degraduje intelektualnie dzieci Polaków , ale również deprawuje moralnie Co więcej socjalistyczna szkoła II Komuny łamie im kręgosłupy społeczne wystawiając polskie dzieci na oddziaływanie szkoły , zorganizowanego skryminalizowanego środowiska opanowanego przez ideologie politycznej poprawności „Pod bokiem nauczycieli rozgrywają się dziecięce dramaty, które trwają miesiącami. „....”Przybywa też kradzieży, udziału w bójce i przestępstw narkotykowych. Alarmujące są także statystyki MSW dotyczące szkolnej przestępczości. Wynika z nich, że w zeszłym roku blisko 35 proc. rozbojów, wymuszeń, kradzieży rozbójniczych popełniono na ulicy, a niemal 29 proc. - czyli 7,5 tys. - w podstawówce lub gimnazjum. Podobnie sprawa wygląda z bójkami, także tymi, które kończą się  uszczerbkiem na zdrowiu, za czym kryją się uszkodzenia ciała czy połamane kończyny.”......”O tym, że szkolną przestępczość można ograniczyć, świadczą dane z 2007 r., kiedy spadła ona o kilkanaście procent. Ówczesny minister edukacji Roman Giertych przekonuje, że był to efekt przyjętego w 2006 r. rządowego programu „Zero tolerancji dla przemocy w szkole".Jego następczyni Katarzyna Hall z programu się wycofała, co natychmiast zostało odnotowane przez policyjne statystyki.”...(więcej)

Przetłumaczyłem fragment bardzo interesującego tekstu o nowych perspektywach w nauczaniu uniwersyteckim, które zrewolucjonizują zakres i dostęp do wiedzy akademickiej The Economist „Wolna edukacja” nauka przez internet przekształca uniwersytety , kreując nowe możliwości dla najlepszych światowych uczelni i i ogromne zagrożenie dla reszty „ ...” nauczanie na poziomie światowym poziomie , surowe kryteria przyjęcia na uczelnię i budzące podziw kwalifikacje pozwoliły najlepszym na świeci uniwersytetom ustanowić gigantyczne czesne w wysokości ponad 50 tysięcy dolarów na Harvardzie. „.....” Obecnie prawna zgoda na nauczanie internetowe przekształca edukację uniwersytecką , dając najlepszym uniwersytetom szansę do rozszerzenia zasięgu , otwierając nowe możliwości dla przedsiębiorczych i tworząc śmiertelne zagrożenie dla działąjących wolno i przeciętnych . Korzenie sięgają dziesięciolecia wstecz . W 1971 roku brytyjski Otwarty Uniwersytet zaczął uczyć poprzez radio i telewizję . Nastawiony na zysk Uniwersytet w Phenix naucza od 1989 roku . Uniwersytet MIT i inne wysyłają lekcje przez internet od dekady. Ale zmiany w 2012 roku są elektryzujące. Dwa nowe przedsięwzięcia , oba związane z Uniwersytetem Stanford rekrutują studentów w ogromnej liczbie dla masowych otwartych internetowych kursach. W styczniu Sebastian Thrun , profesor nauk informatycznych z tego uniwersytetu poinformował o utworzeniu Udacity , która rozpocznie oferowanie nauczani w następnym miesiącu . Zrezygnował z profesury w Stanford . W październiku Udacity zgromadziła 15 milionów dolarów od inwestorów. Udacity posiada już 475 tysięcy użytkowników. W kwietniu dwóch eks kolegów Thurna, Andrew Ng , i Daphne Koller , utworzyli konkurencyjną Coursera , która zgromadziła 16 mionów dolarów kapitału ( venture capital ) . Na początek oferuje kursy czterech uniwersytetów . Do sierpnia zgromadziła milion studentów , a w chwili obecnej posiada już 2 miliony studentów . „.....”Harvard i MIT ogłosiły ,że każde z nich wyłoży 30 milionów dolarów , aby utworzyć edX , nie nastawione na zysk wspólne przedsięwzięcie , które będzie oferować kursy z Ivy League Uniwersytetów ( najbardziej prestiżowe uniwersytety amerykańskie). Inne uniwersytety będą zmuszone dołączyć . „...'8 spośród 33 uniwersytetów partnerskich Coursera jest spoza USA , wlicząjąc uniwersytety z Edynburga, Toronto i Melbourne . 14 grudnia konsorcjum brytyjskie z wiodącym Open University a włączając St Andrews i warwic z Bristolu utworzyły Futurelearn, nową platformę dla bezpłatnych kursów , która szybko zacznie konkurować z amerykańskimi . Istnieje polityczna i ekonomiczna presja , aby poprawić wydajność wyższego nauczania .Koszt na studenta w USA wzrósł prawie pięć razy ponad stopę inflacji od od 1983 roku . Prawdziwa innowacja tkwi w integracji wykładów z interaktywnymi kursami , takimi jak automatyczne testy , guizy a nawet gry .Wykłady w realu nie mają pauzy , możliwości cofnięcia , czy puszczenia naprzód Koszt takich kursów rozkłada się na ogromna liczbę studentów . Udacity kurs o komputerach , prowadzony przez Opetera Norviga , dyrektora działu badan Googlea przyciągnął 160 tysięcy studentów. W przyszłości jedna klasa może liczyć nawet półtora miliona studentów. Clayton Christensen , profesor Harvard Business School i autor zarazem książki „ Innowacyjny Uniwersytet „ przewiduje masowe bankructwa uniwersytetów w ciągu następnej dekady . „...(źródło)

Pod spodem video Korwina Mikke „ Dziecko niewolnika należy do Pana . Tak ma być w Unii Europejskiej „Ziemkiewicz „Prawie wszystkie nadwiślańskie think-tanki utrzymują się z niemieckich grantów. Elity akademickie, czy raczej ta ich część, która zasługuje na nagrodę za dobre zachowanie, żyją z zaproszeń na niemieckie uniwersytety, pisarze z tłumaczeń i stypendiów fundowanych przez rozmaite niemieckie instytucje państwowe i samorządowe, podobnie atrakcyjne oferty dotyczą innych liderów opinii. Powszechność tego zjawiska sprawiła, że Polacy właściwie go już nie zauważają − nie budzi zdziwienia ani tym bardziej sprzeciwu, jeśli w funkcji niezależnych ekspertów objaśniających nam, co powinniśmy robić dla dobra wspólnej Europy występują pracownicy niezależnych instytucji finansowanych w całości z budżetu państwa ościennego „...(więcej)

Levin w eseju opublikowanym w Foreign Affairs „Levin „ Gwałtowny wzrost rozwój Azji od czasów II Wojny Światowej zaczynając od Japonii , Korei Południowej Tajwanu , następnie rozciągający się na Hong Kong i Singapur a ostatecznie Indie i Chiny na zawsze zmieniły równowagę sił. Te kraje dostrzegły konieczność istnienia wyedukowanej siły roboczej dla rozwoju gospodarczego , i zrozumiały że inwestowanie w badania tworzą ich gospodarki bardziej innowacyjne i konkurencyjne.”..” Dzisiaj Chiny i Indie mają nawet bardziej ambitne założenia Oba Kraju dążą do rozbudowy  swojego wysoko  edukacyjnego systemu , i od czasu lat 90 tych Chiny zrobiły to dramatycznie .Kraje te maja ambicje zbudowania ograniczonej liczny uniwersytetów klasy światowej”. Dziewięć  chińskich Uniwersytetów , które otrzymują największe wsparcie rządowe ostatnio wzmocniły swoją samoidentyfikacje jako 09 – chińska Ivy League.W Indiach rząd ostatnio oświadczył ,że swoje intencje zbudowania 14 uniwersytetów o poziomie światowym „…”te inicjatywy sugerują, że rządy państw azjatyckich rozumieją ,że modernizacja i unowocześnienie ich uniwersytetów i wyższych uczelni jest niezbędne dla podtrzymania ekonomicznego wzrostu w postindustrialnej  , opartej na wiedzy globalnej gospodarce. Inwestycje w badania , reformowanie tradycyjnego podejścia do nauczania i pedagogiki , oraz rozpoczęcie przyciągania zagranicznych wykładowców „...(więcej)

Rafał Mierzejewski „Bon oświatowy. Tak nazywa się pomysł, który może rozwiązać wiele problemów polskiej oświaty. „....”dea bonu – niekoniecznie musi on konkretyzować się w formie papierowego dokumentu – polega na tym, że pieniądze z państwowej kasy przeznaczone na edukację idą za każdym uczniem do tej szkoły, którą on sobie wybierze. Niezależnie od tego, czy jest to szkoła publiczna – powołana przez państwo, czy społeczna – założona przez rodziców, czy też prywatna – utworzona przez przedsiębiorcę, który chce na nauczaniu zarobić. Bon każdego ucznia jest wart tyle samo i może on – np. w przypadku tańszej szkoły państwowej – pokrywać całość kosztów edukacji, lub w droższej szkole prywatnej – tylko część (resztę pieniędzy dopłacają wtedy rodzice).Głównym celem bonu jest wprowadzenie konkurencji do systemu edukacyjnego, zapewnienie – jak tłumaczył pomysłodawca tego systemu noblista Milton Friedman – rywalizacji między szkołami prywatnymi a publicznymi. Friedman w 2005 r., rok przed  śmiercią, wyznał, że gdyby bony edukacyjne się upowszechniły, byłby to jego wielki sukces w dziedzinie polityki społecznej „...(więcej)

Marek Mojsiewicz

Kownacki: wciąż czekamy na przełom w śledztwieZasadniczych przełomów w śledztwie nie było. Można powiedzieć, że wciąż na taki czekamy. Jednak dla mnie, z racji tego, że jestem pełnomocnikiem m.in. pani Ewy Błasik, bardzo ważnym wydarzeniem było dokonanie odczytu czarnych skrzynek Tu-154M przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie - mówi mec. Bartosz Kownacki w "Naszym Dzienniku" podsumowując ostatni rok w śledztwie smoleńskim. Wśród najbardziej znaczących wydarzeń wskazuje ekshumacje, które potwierdziły zamiany ciał ofiar katastrofy.
- To były jasne i zrozumiałe dla odbiorców komunikatu, że śledztwo nie jest właściwie prowadzone. Ale nie tylko. Okazało się również, że zarzuty stawiane urzędnikom państwa polskiego pracującym na terenie Federacji Rosyjskiej były uzasadnione - mówi, podkreślając, że "były to doświadczenia bardzo bolesne dla rodzin, ale znacząca część opinii publicznej zrozumiała, że państwo polskie jednak nie zdało egzaminu". Mec. Kownacki stwierdza jednak, że w 2012 roku nie nastąpił żaden zasadniczy przełom w śledztwie. Wciąż na na taki czekamy. - Jednak dla mnie, z racji tego, że jestem pełnomocnikiem m.in. pani Ewy Błasik, bardzo ważnym wydarzeniem było dokonanie odczytu czarnych skrzynek Tu-154M przez Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie. To z pewnością był przełom z punktu widzenia osób poszkodowanych. Opinia fonoskopijna nie potwierdziła wersji rosyjskiej czy wersji tzw. komisji ministra Jerzego Millera, mówiącej, że śp. gen. Andrzej Błasik był w kokpicie w chwili katastrofy. Znając akta postępowania, już wcześniej kwestionowaliśmy przesłanki, na podstawie których wysnuto taki wniosek. Jednak opinia Instytutu podważyła wiarygodność polskiej dokumentacji w tym zakresie. A o wszystkich okolicznościach sprawy wreszcie usłyszała opinia publiczna. Zdaniem Kownackiego znaczenie miała też decyzja o podjęciu badań pirotechnicznych i wyjeździe do Smoleńska, co pokazało, że dokumentacja komisji Millera nie jest w tym zakresie kompletna. Podkreśla też, że do jesieni 2012 roku nikt nie stwierdził obecności materiałów wybuchowych na wraku tupolewa, więc proces analizy był nierzetelny. - To kolejny element podważający sposób prowadzenia badania. I to nie tylko przez prokuraturę, która tak długo zwlekała z decyzją o zleceniu ekspertyzy pirotechnicznej, ale przez organa badające ten wypadek. Kownacki docenia też pracę prokuratorów, którzy pogłębiając śledztwo potwierdzili przypuszczenia m.in. pełnomocników. - To podważa dotychczasowy sposób badania katastrofy i tego, jak do swych obowiązków podeszły instytucje państwowe. Problem w tym, że szereg działań podejmowanych jest zbyt późno, przez co część dowodów została bezpowrotnie utracona - podkreśla. W opinii mec. Kownackiego, części dokumentacji rosyjskiej nie otrzymamy nigdy. - "Przekazanie tych materiałów mogłoby m.in. skutkować odpowiedzialnością karną po stronie rosyjskiej. Nie wykluczam, że taka dokumentacja pozwoliłaby precyzyjnie wskazać osoby winne konkretnych bezprawnych działań. Trzeba zatem się spodziewać, że będziemy mieli tu do czynienia zarówno z różnymi sposobami na opóźnienie sprawy, jak i ze znajdowaniem kruczków prawnych, które uniemożliwią przekazanie nam dokumentów". Bezskuteczne próby sprowadzenia wraku do Polski wynikają, zdaniem mecenasa, nie tylko z uporu strony rosyjskiej, ale i pozorowanych działaniach strony polskiej. - "Podejmowane przez rząd zabiegi niestety nie mają służyć celowi, jakim jest sprowadzenie do Polski wraku, tylko doraźnym korzyściom politycznym. Z kolei Rosjanie, ze sobie znanych powodów, wraku nie chcą nam przekazać. Sądzę, że już wyniki badań polskich ekspertów z zakresu pirotechniki były dość zaskakujące. A to tylko początek". Kownacki podkreśla, że zasadniczym powodem sprowadzenia wraku jest dokonanie rekonstrukcji samolotu, nie jak się czasem mówi, zrobienie pomnika ze szczątków. - Jest to istotny materiał dowodowy w śledztwie, który może pomóc rozwiać wiele wątpliwości. W moim przekonaniu, gdyby wrak sprowadzono do Polski, to okazałoby się, że wielu jego części zwyczajnie brakuje – mimo „doskonale” zabezpieczonego miejsca zdarzenia i mimo „przekopania” miejsca katastrofy „na głębokość metra”.Mec. Kownacki twierdzi też, że "zarówno prokuratura wojskowa, jak i cywilna w dzisiejszej sytuacji politycznej i instytucjonalnej nie są dobrym miejscem do wyjaśnienia tej sprawy". Aby stało się to możliwe, konieczna byłaby "zmiana polityczna w Polsce i ponowne umocowanie prokuratury w ramach Ministerstwa Sprawiedliwości". Dodatkowo, z uwagi na utratę zaufania do części instytucji państwa, "zdecydowanie lepiej byłoby podjąć badanie sprawy na forum międzynarodowym, zaangażowanie do niej uznanych i bezstronnych ekspertów, którzy nie będą uwikłani w wewnętrzne zależności czy to w Polsce, czy też w Rosji". Bardzo negatywnie ocenia też działania prokuratury cywilnej, która umorzyła podjęte prowadzony wątek cywilny. Jednoznacznie krytykuje też pomysły Macieja Laska na "zwalczanie kłamstw smoleńskich". i Wydaje się, że celem nadrzędnym jest tu propaganda. Być może uznano, że wobec coraz częściej stwierdzanych uchybień w sposobie badania katastrofy Tu-154M potrzebna jest reakcja pozwalająca pomniejszyć znaczenie tych faktów - stwierdza. Podkreśla jednak, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, ponieważ wciąż czekamy na kompleksową opinię zespołu biegłych na temat katastrofy smoleńskiej czy rekonstrukcję wraku. - "Być może takim działaniem chce się ukryć już ujawnione błędy, ale być może też uprzedzić to, co może się za chwilę pojawić nie tylko ze strony zespołu kierowanego przez posła Antoniego Macierewicza, ale i ze strony prokuratury czy mediów. Wszelkie inne niż oficjalne ustalenia chce się zdewaluować, obśmiać". Nasz Dziennik

Jak to jest z tym klimatem? Niedawno (w numerze datowanym 19 gdudnia 2012 r.) ciekawy głos w dyskusji o „ociepleniu klimatu” opublikował Wall Street Journal. Wątpliwości w tej sprawie przedstawił Matt Ridley. Tekst dotyczy kwestii – jak w rzeczywistości przyrost ilości dwutlenku węgla w atmosferze wpływa na ocieplenie klimatu. Okazuje się bowiem, że wcześniejsze szacunki, na których oparto kampanię przeciwko emisji dwutlenku węgla obarczone były co najmniej statystycznymi błędami, jeśli nie były po prostu manipulacją danymi. Według obecnie dostępnych danych, przedstawianych przez autora tekstu „Cooling Climate Change Fears”, podwojenie ilości CO2  w atmosferze może  prowadzić do wzrostu temperatury jedynie o 1,6 – 1,7 stopnia Celsjusza, czyli prawie o połowę mniej niż oficjalne szacunki Międzyrządowego Panelu Zmian Klimatycznych (IPCC). Ridley wskazuje, że zmiany w tej skali powinny w skali planety przynieść netto pozytywny efekt, powodując ograniczony wzrost opadów i wydłużenie okresów wegetacji roślin. Warto przyjrzeć się tym informacjom i opiniom, bo wygląda no to, że wyznawcy religii globalnego ocieplenie są nie impregnowani i są gotowi zmuszać wszystkich do ponoszenia gigantycznych kosztów w imię ograniczenia emisji CO2 do atmosfery. Polska ma być z jednym krajów najbardziej dotkniętych tymi pomysłami, ze względu na to, że nasza energetyka oparta jest na węglu. Energetyka gazowa, czy oparta na odnawialnych źródłach energii jest znacznie bardziej kosztowna i gdyby w procesie decyzyjnym pominąć interwencyjne oddziaływanie państwa – w polskich warunkach po prostu nie miałaby sensu, bo byłaby ekonomicznie nieopłacalna. Tzw. odnawialne źródła energii mogą funkcjonować w Polsce tylko dzięki temu, że energia z nich pochodząca może faktycznie być sprzedawana znacznie powyżej cen rynkowych (m.in. z wykorzystaniem mechanizmów tzw. zielonych certyfikatów).
Unia Europejska, choć strefa euro pogrążona jest wciąż w kryzysie zadłużeniowym, brak jest zgody co do budżetu na kolejne lata i skali oraz kierunku transferów między jej krajami członkowskimi, bardziej jak niepodległości broni pomysłów mających wymusić na państwach członkowskich i działających na ich obszarze przedsiębiorcach redukcję emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Koszt tych zmian przerzucany jest jednak w praktyce na same państwa członkowskie i przedsiębiorców. Celowi temu ma służyć zarówno interwencja Komisji Europejskiej na rynku uprawnień do emisji CO2, jak i dążenie do zwiększenia skali redukcji emisji tego gazu w kolejnych latach Jestem głęboko przekonany, że człowiek musi dbać o swoją planetę, o otaczające go środowisko naturalne. Doceniam rozwój technologii pozwalających na ograniczenie emisji do atmosfery szkodliwych substancji, na poprawę jakości silników stosowanych w samochodach, czy działania pozwalające na powtórne wykorzystanie surowców. Nie należy jednak zapominać w tym wszystkim, że jednak przede wszystkim powinniśmy koncentrować się na dbałości o jakość życia ludzi. Brak jest poważnej dyskusji, czy w skali planety i zamieszkującej jej ludności przeznaczanie środków na ideologicznie uzasadniane „globalnym ociepleniem” ograniczenie emisji dwutlenku węgla jest najlepszą metodą alokacji ograniczonych środków. Warto się zastanowić, czy musimy się poruszać tylko między dwoma skrajnościami – chińskim modelem rozwoju, gdzie kwestie dbałości o środowisko naturalne w praktyce pomija się całkowicie, a modelem „unijnym”, gdzie próbuje się postawić zdecydowany priorytet ideologicznie motywowanej ochronie planety przed uzasadnionymi interesami jej mieszkańców – ludzi. Często za tym drugim podejściem stoją wyraźnie widoczne interesy ekonomiczne czy polityczne, jak to miało miejsce choćby w przypadku dyskusji o eksploatacji gazu łupkowego. Od dłuższego czasu wiemy, że Europa ma poważne problemy demograficzne, które osłabiają jej potencjał rozwojowy. Próba ich ominięcia za pomocą migracji doprowadziła do szeregu istotnych napięć związanych z napływem ludności z innych kręgów kulturowych, nie chcącej asymilować się w nowych krajach i wyznającej inne wartości, niż dotychczasowi mieszkańcy tych krajów. W efekcie po przystąpieniu do UE Polska stała się jednym z tych krajów, z których „stare” kraje UE pozyskują nowych imigrantów – dobrze się asymilujących. Niestety spotęgowało to tylko nasze – polskie problemy demograficzne i doprowadziło do szczególnie drastycznego pogorszenia się sytuacji demograficznej. Warto zastanowić się na ile skoncentrowanie się brukselskiej biurokracji na walce z globalnym ociepleniem i wymuszanie wydatkowania środków właśnie na ten cel utrudnia znalezienie środków na prowadzenia polityki prorodzinnej i podjęcie prób odwrócenia obecnych trendów demograficznych… Czy w imię walki z emisją CO2 Polska ma się wyludniać?Paweł Pelc

Najważniejsze wydarzenia ekonomiczne 2012 roku wg posła opozycji

1. Dzisiaj mija ostatni dzień roku więc najwyższy czas podsumować najważniejsze wydarzenia, które miały w tym czasie miejsce. Ze względu na charakter bloga, będą to oczywiście wydarzenia o charakterze ekonomicznym.Moim zdaniem było to: podwyższenie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67 lat, podpisywanie przez Tuska kolejnych paktów i traktatów, które mają ratować strefę euro (o Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym, fiskalny, unijny nadzór bankowy) i w konsekwencji ciągniecie Polski za uszy do tej strefy, falstart premiera w sprawie środków dla Polski w budżecie UE na lata 2014-2020 i wreszcie 8 debat zorganizowany przez Prawo i Sprawiedliwość o najważniejszych problemach ekonomicznych i społecznych naszego kraju.

2. Podwyższenie wieku emerytalnego o 2 lata dla mężczyzn i o 7 lat dla kobiet zostało przeforsowane w Parlamencie zaledwie w 2 miesiące bez żądnej pogłębionej debaty na ten temat, mimo tego, że NSZZ Solidarność zebrał blisko 1,5 mln podpisów pod wnioskiem o referendum w tej sprawie. Operacja podwyższenia wieku emerytalnego, została przeprowadzona, mimo tego, że nie rozwiązuje ona żadnych problemów polskiego systemu emerytalnego, ale za to została ona życzliwie przyjęta przez Komisję Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

3. Kolejne szczyty UE mające ratować strefę euro, były organizowane co kilka miesięcy i podczas każdego przyjmowano przełomowe rozwiązania, które miały się do tego przyczynić.Takim rozwiązaniem miało być utworzenie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, unijny nadzór bankowy, wreszcie pakt fiskalny ale czasowe załagodzenie problemów krajów południa strefy euro, przyniosła emisja w II transzach ponad 1 bln euro dodatkowego pieniądza przez EBC i pożyczenie tych środków bankom krajów strefy euro, a także skup przez EBC na kwotę 0,3-0,4 bln euro hiszpańskich i włoskich obligacji w sytuacji kiedy te dwa kraje, nie były ich w stanie wykupić. Konsekwencją zgody Tuska na te kolejne pakty i traktaty, jest próba wciągnięcia naszego kraju do strefy euro, prawdopodobnie bez spełnienia niektórych kryteriów z Maastricht. Jeżeli do tego dojdzie „położymy w miarę zdrową polską głowę, w ewidentnie chore łóżko strefy euro”.

4. Budżetu UE na lata 2014-2020 nie uchwalono ale premierowi Tuskowi udało się w tej sprawie, zrobić gigantyczny falstart. W sytuacji kiedy w projekcie budżetu przygotowanego przez KE, znalazła się dla Polski kwota 80 mld euro na politykę regionalną (czyli skromnie licząc 320 mld zł) i 35 mld euro na Wspólną Politykę Rolną (140 mld zł), premier Tusk w Sejmie stwierdził, że będzie zabiegał o kwotę 400 mld zł dla naszego kraju i tym samym ogłosiliśmy krajom UE, że chcemy znacznie mniej niż przygotowała dla Polski Komisja Europejska.

5. Wreszcie takimi ważnymi wydarzeniami było 8 merytorycznych debat przeprowadzonych przez klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości z udziałem ekspertów „od prawa do lewa”, związków zawodowych i organizacji pracodawców.

Wszystkie one były przygotowane w ten sposób, że zaproszeni goście odpowiednio wcześniej, otrzymywali materiały w postaci najczęściej projektów ustaw razem z rozporządzeniami wykonawczymi, które Prawo i Sprawiedliwość zamierza uchwalić po powrocie do władzy. Bardzo dobrze zostały przyjęte przez ekspertów nowe projekty ustaw podatkowych, wspólna o podatku dochodowym od osób fizycznych i prawnych, nowa ustawa o VAT, ustawa o Narodowym Programie Zatrudnienia, czy projekty ustaw z zakresu rolnictwa i rozwoju terenów wiejskich. Dwie pierwsze debaty (ekonomiczna i o zdrowiu) zyskały nawet zainteresowanie mediów, były w całości transmitowane przez 3 najważniejsze kanały informacyjne ale jak się „wajchowy” zorientował, że przynoszą dodatkowe punkty poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, wajcha została przestawiona i transmisje i zainteresowanie mediów, się skończyło.

6. Zaprezentowany powyżej przegląd najważniejszych wydarzeń ekonomicznych w 2012 roku jest z oczywistych względów skrótowy ale moim zdaniem będą one miały duży wpływ na to, co będzie się działo w naszym kraju w 2013 roku. Jest to oczywiście przegląd subiektywny i jak zwykle krytyczny dla rządzących ale co innego w podsumowaniu roku, może napisać poseł opozycji i to tej, ponoć niekonstruktywnej. Kuźmiuk

10 najpopularniejszych tekstów w 2012 r. na niezalezna.pl Na zakończenie roku przedstawiamy listę 10 najpopularniejszych tekstów opublikowanych w 2012 r. na portalu Niezalezna.pl . Jakich informacji szukaliście najbardziej? Oto lista najpopularniejszych artykułów:
1. Morderstwo Krzysztofa Zalewskiego - eksperta zajmującego się katastrofą smoleńską
2. Tylko u nas: NOWE zdjęcia policyjnych szpicli
3. Lista hańby - kłamstwa o Smoleńsku
4. Gen. Petelicki nie żyje
5. Obudź się, Polsko - relacja na Niezalezna.pl
6. Marsz Niepodległości - relacja na żywo
7. Nie żyje chorąży Remigiusz Muś, technik Jaka-40
8. Tłumy w Warszawie w obronie TV Trwam
9. Oto dowód na trotyl w tupolewie!
10. „Musieli zginąć” – nowe fakty o Smoleńsku

Marek Nowicki

PRAWDA. Rok 2013 – początkiem ERY Cywilizacji Prawdy. Bywają takie chwile w życiu, kiedy nocą, w samotności, patrzymy w bezchmurne niebo, uiskrzone milionami gwiazd. Oglądamy bezkres wszechświata... Oglądamy bezkres wszechświata, zastanawiając się: Jaki jest sens naszego życia i tego wszystkiego, co się wokół nas dzieje? Gdzie to się wszystko toczy, dokąd zmierza i po co? Wobec takiej potęgi nieskończoności, człowiek czuje się taki mały, śmiesznie bezradny i śmiertelny. Przecież, nie tak dawno temu, (z perspektywy czasu i wszechświata), wokół NAS były nieprzebyte puszcze, pełne dzikiego zwierza. Ktokolwiek tu się znalazł, myślał przede wszystkim jak przeżyć, zdobyć trochę odzienia, pożywienia. Aby w spokoju, cieple, bezpiecznie odpocząć; mieć i zadbać o potomstwo. Zwyczajna walka o byt. Ludzka codzienność i potrzeby - były walką o przetrwanie. Potem, w perspektywie historii, przeszły jak błyskawice potęgi starożytnych Chin, Persji, Egiptu; kultury i demokracji Grecji. Była Era Imperium Rzymskiego. Inkowie, Aztekowie. A „za miedzą” Cesarstwo Rzymskie NN, Imperium Brytyjskie, Napoleon, Rosja, ZSRR no i USA - zbankrutowane – wkrótce się rozpadnie. (Nasz Kraj – Rzeczpospolita, też przeżywała swoje wieki świetności.) Wszystkie struktury państwowe, administracyjne, obronne stworzono w oparciu o wspólne Dobro i wartości, spełniając głównie rolę ochronną - interesów określonych społeczności. Tak powstawały Narody. Z niektórych myśl i geniusz ludzki stworzył imperia. Te dopóki rozwijały się poprzez pracę obywateli i tworzenie wspólnoty, były w rozkwicie. Ale kiedy za pomocą rozmaitych form agresji (wojen zaborczych), a więc ideologii zła i kłamstwa, obłędu posiadania - zaczęły dominować świat… nieuchronnie rozpoczynał się ich rozkład. Imperia upadały. Na użytek różnych systemów sprawowania władzy, równolegle ze strukturami państwa tworzono rozmaite ideologie porządku, funkcjonowania społecznego. Feudalizm, Kapitalizm oraz Socjalizm. Systemy te funkcjonują w rozmaitych formach (z ewolucyjnymi zmianami) do dziś, ale stają się powoli bezużyteczne. Zasadniczą przyczyną każdego upadku największych nawet potęg: Państwa, struktur społecznych czy firm (bez względu na to kto, jak i w jakiej formie rozpoczyna proces) - jest (zawsze była) negacja prawdy. Przyjęcie fałszu oraz manipulacja prawdą i wartościami – jako formą działania i rozwoju. Jeżeli ta „ideologia postępu” nie ulegnie zmianie, upadek ludzkości jest kwestią czasu. To nieuchronność i zasadniczy powód destrukcji struktur i imperiów tworzonych przez ludzi. Bez wyjątku. Takie były, są i będą prawa historii. Konflikt manipulacji kłamstwa i fałszu - z Naturą Prawdy, Wiary i Dobra człowieka / ludzkości – zawsze i nieuchronnie skończy się katastrofą. Narodzenie Chrześcijaństwa i kilku głównych religii świata – stworzyło ludzkości drugą szansę. I to „opium dla mas”, w niezmienionej właściwie niemal formie, funkcjonuje obecnie. Religie wydaje się są odporne na wszystkie kryzysy dziejowe. Dlatego, że właśnie religie i wiara, opierają się na wspólnych wartościach i prawdzie, z którą identyfikują się wyznawcy. Dlatego religie przetrwały upadek krajów, imperiów. I dopóki religie będą bastionami prawdy i wartości – dopóty będą trwać. (Choć tak naprawdę przecież Bóg jest jeden, wspólny dla wszystkich – prawdy i wartości są też jedne i wspólne). Wydaje się, że obecnie istnieje, pierwszy raz w historii perspektywa połączenia wszystkich religii świata, jako konieczność, jedyna możliwość dalszej egzystencji cywilizacji ludzkiej. Wielką siłą (ale też i słabością religii)- w tym Chrześcijaństwa są instytucje nadzorujące - (Kościół), które w swoim założeniu są hierarchiczne, a więc składają się z ludzi, którzy wiadomo są ułomni i mają swoje wady, a czasem różnie interpretują prawdę. Ale jej zasadnicza treść jest niezmienna. Problemem Kościoła Chrześcijańskiego jest dodatkowo bezwarunkowa akceptacja lichwy, która jest jednym z największych grzechów i fałszów znanych ludzkości. Tutaj, stanowisko Kościoła musi ulec modyfikacji – to jedyna wyższość (różnica na korzyść) Muzułmanów. Obecnie jesteśmy świadkami zjawisk w ramach świeckiej cywilizacji łacińskiej, wszystkie wartości zaczynają zanikać, przekształcając się w rozmaite formy fałszu i zwyrodnienia. Dzieje się tak najczęściej w interesie kontrolującej, ale też zanikającej stopniowo – jakiejś grupy, partii, koterii. W następstwie interesy większości, Narodu również zanikają – doprowadzając do destrukcji struktur społecznych i w efekcie końcowym Państwa. Propozycje koterii światowej są kontynuacją kłamstwa. Przykładem i próbą rozwiązań fałszu jest Unia Europejska. Forsuje się również Globalizm i NWO - najnowsze ideologie oparte na nieograniczonej władzy pieniądza – jako narzędzia manipulacji prawdą, wartościami, rzeczywistością, których nadrzędnym celem jest kontrola nad ludzkością. Takie ideologie są końcowym zwyrodnieniem i jako całkowicie sprzeczna z naturą ludzką, a więc z Prawdą, Dobrem – nie mają szans sukcesu. To „samo-destrukcja” cywilizacyjna. Największą bowiem siłą twórczą, na której opiera się funkcjonowanie każdej cywilizacji ludzkiej, jest Prawda.Prawda kreuje Dobro, stwarza podstawy budowy wspólnych Wartości, które tworzą WIARĘ. To były, są i będą jedyne, prawdziwe zasady, które stworzą podstawy nowej cywilizacji, dają szansę jej przetrwania. Tylko Prawda i Dobro daje ludzkości - gwarancje nieśmiertelności. Prawda była, jest i musi pozostać zawsze tylko jedną, niezmienną, jedyną wartością obiektywną, od której nie ma ucieczki w przyszłość. Prawda – To człowiek, to ludzie - ich życie i wszystko co się wokół nich dzieje…Największym problemem współczesności są sposoby i umiejętność przekazywania prawdy. Kiedyś nośnikami prawdy, (przez Kościół) była rodzina i szkoła. Dlatego, w dzisiejszych czasach świadomie niszczy się te dwie fundamentalne instytucje społeczne, które są jednocześnie ostoją, bazą kościoła Kościół jest właściwie jedynym, obecnie wiarygodnym, przekazicielem prawdy i wartości dla mas i będzie istniał dopóki ta jego funkcja nie zmieni się. Szansą przetrwania ludzkości jest połączenie religii i wiary – jako nośnika Prawdy i Dobra. W imię jednego Boga i Wiary. Oby tak się stało. Amen. Świat potrzebuje odnowy. Polska czeka na Odrodzenie. Odnowa świata zacznie się od Polski. Rok 2013 – to początek nowej ERY – Cywilizacji Prawdy.

PS. Banki i obecny system finansowy (oparty na lichwie), istniejący w naszej Cywilizacji Łacińskiej – to jeden z największych przekrętów dziejowych historii najnowszej. Ten system, w najbliższej przyszłości musi ulec radykalnej zmianie –albo sam z siebie, zgubi nieuchronnie naszą cywilizację. Ryszard Opara

Boh trojcu ljubit Duch św. siedzi mu na ramieniu, dwóch aniołów strzeże. Czekaliśmy na katolika i narodowca, młodego i bez bagażu, pokornego, bez ''sponsorów'' za plecami.

''Największy paradoks obchodów rocznicy katastrofy: środowiska, które najbardziej oburzają się, że nie było nas 10 kwietnia pod pałacem prezydenckim, to jednocześnie zazwyczaj ci sami ludzie, którzy robią wszystko, żebyśmy się tam nie znaleźli. Smoleńska centroprawica zniechęca do udziału młode pokolenie narodowo i niepodległościowo nastawionych Polaków, urządzając partyjny spektakl. Kwestia smoleńska ogniskuje debatę publiczną i staje się źródłem identyfikacji ideowych, a także postaw i wyborów politycznych. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie –jakie stanowisko narodowcy powinni zajmować (i czy w ogóle powinni zajmować, bo dla niektórych nie jest to wcale takie oczywiste) odnośnie tej tragedii?

Po pierwszenie unikać i nie bagatelizować tematu. W katastrofie zginął prezydent RP, dowództwo Sił Zbrojnych, wiele najważniejszych osób w państwie, w tym autentycznie zasłużonych dla sprawy narodowej, jak choćby prezes IPN Janusz Kurtyka, prezes Światowego Związku Żołnierzy AK Czesław Cywiński, biskup polowy WP Tadeusz Płoski, czy ludzie niestrudzenie działający na rzecz pamięci o Katyniu. Choćby z tego powodu, sprawa jest niezwykle ważna. Nie wolno jej lekceważyć czy broń Boże szydzić, na wzór palikotowej hołoty.

Po drugiezdecydowanie piętnować postawę rządu Tuska. Podejście polskich władz, a konkretnie gabinetu Tuska, ale i Bronisława Komorowskiego, począwszy od przygotowania wizyty delegacji polskiej 10 kwietnia 2010 r., poprzez zachowanie bezpośrednio po niej, a na skandalicznie prowadzonym „śledztwie” skończywszy, oceniać należy z najwyższą surowością. Skrajny serwilizm platformerskich notabli wobec Moskwy jest upokarzający dla naszego narodu i państwa niezależnie od tego, co sądzimy o zbijaniu przez PiS kapitału politycznego na tej sprawie. Ale nie chodzi tylko o kwestie prestiżowe – notoryczne, ostentacyjne lekceważenie, z jakim polski rząd pozwala się traktować Rosji, jest jednym (obok relacji na linii Warszawa – Bruksela i Warszawa – Waszyngton) z jaskrawych świadectw faktu, że Polska po prostu nie jest niepodległym państwem.

Po trzecienie dać się wpisać w żadną z dwóch dominujących narracji. Nie po drodze nam ani z propagandą rządową, ani z pisowską. O tej pierwszej zbyt wiele pisać nie ma potrzeby – służy usprawiedliwieniu klientelizmu, serwilizmu i zdrady stanu, jakiej dopuścił/dopuszcza się tuskowa ekipa. Warto przyjrzeć się bliżej natomiast narracji, jaką snuje największa opozycyjna partia i związane z nią środowiska. Trzeba rozróżnić i omówić kilka jej poziomów:

a) Bardzo istotnym zagadnieniem są żądania przeprowadzenia transparentnego śledztwa, zachowywania przez polskie władze podmiotowego stanowiska wobec Moskwy, wreszcie – pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które przyczyniły się do katastrofy. Z tego punktu widzenia pochwalić można nawet działalność macierewiczowskiej komisji. Nie mam pojęcia jaka jest wiarygodność ekspertów, którzy dla niej pracują, ani czy materiały, jakimi dysponują, pozwalają im na przedstawianie wyników badań, którym można zaufać. Mam co do tego wątpliwości, ponieważ zasadnicza część materiału dowodowego cały czas znajduje się w Rosji. Jednak sam fakt, że ktoś prowadzi taką działalność, jest pożądany – rośnie nacisk na powołanie niezależnej, międzynarodowej komisji, której prace nie budziłyby tak wielkich wątpliwości jak „śledztwa” MAKu czy komisji min. Millera.

b) Kolejna sprawa to pamięć o ofiarach.I tu pojawiają się pierwsze problemy. „Pamięć o Smoleńsku”, czy „kwestia smoleńska” w ogóle, standardowo łączy się ze swoistym „uświęceniem” zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.Kreowana jest jego legenda jako wybitnego męża stanu, jedynego sprawiedliwego po roku 89 itd. My, narodowcy, zdecydowanie się pod taką oceną Lecha Kaczyńskiego nie podpisujemy. Dlaczego? – pisałem o tym już w artykule „Moja opinia o Lechu Kaczyńskim” . Przypomnę tylko najważniejsze kwestie, fundamentalne dla naszego postrzegania tej postaci:
- wstrzymanie ekshumacji w Jedwabnem (która obnażyłaby dobitnie kłamstwa J.T.Grossa) – jako min. sprawiedliwości
- negatywne stanowisko wobec uwłaszczenia mieszkańców Warszawy (jako prezydent stolicy)
- „położenie” lustracji (L.Kaczyński zablokował pełne otwarcie archiwów [ustawę już uchwaloną!], które jako jedyne mogło/może być skuteczną formą lustracji; w dzisiejszej syt. prawnej „Bolek” może twierdzić, że Bolkiem nie był i sąd mu to żyruje; takich przypadków jest wiele, a zawdzięczamy to, niestety, głównie L.Kaczyńskiemu)
- torpedowanie (niestety skuteczne) wprowadzenia zapisów o pełnej konstytucyjnej ochronie życia poczętego na przełomie 2006/2007 [przy tej okazji naprawdę zastanawia mnie, jak katolicy, obnoszący się ze swoją postawą pro-life, mogą wręcz "szerzyć kult" zmarłej pary prezydenckiej jeśli wiadomo, że zarówno Lech, jak i Maria Kaczyńska mieli w tej sprawie bardzo jasne stanowisko, zdecydowanie sprzeczne z nauką Kościoła]
- podpisanie Traktatu Lizbońskiego (odrzucam argumentację p.t. „tak wielka była przecież presja” – była, i co z tego? – polską racją stanu było presję przetrzymać i nie podpisywać; gdybyśmy kilka lat temu zostali „hamulcowym” UE, to Tusk by nas dziś nie mógł wrabiać w Pakt Fiskalny, Sikorski prosić Niemców o możliwość złożenia hołdu lennego, a Jarosław Kaczyński postulować utworzenia armii dla „supermocarstwa europejskiego”)
- brak stanowczej obrony Polaków prześladowanych na Litwie i brak reakcji na antypolskie ekscesy na Ukrainie - nie tylko złe, ale i bardzo nieskuteczne działanie; władze litewskie realizowały (i realizują) swoją antypolską (zarówno w wymiarze państwowym, jak i gdy chodzi o mniejszość polską na Litwie) politykę, zupełnie pomijając bardzo ugodową postawę prezydenta i pisowskiego rządu; to samo działo się na Ukrainie, dodatkowo, obóz bezkrytycznie wspierany przez L.Kaczyńskiego, skompromitował się i stracił władzę
Niewątpliwie jego prezydentura pozytywnie odznaczyła się na tle Jaruzelskiego, Kwaśniewskiego, Wałęsy i Komorowskiego, ale doprawdy – ciężko w takim towarzystwie nie wypaść dobrze. Lech Kaczyński swoimi działaniami niestety wpisywał Polskę w projekt federalnego państwa europejskiego i utrwalał naszą zależność od Waszyngtonu (m.in. popierając zupełnie niepotrzebny nam udział w irackich i afgańskich wojnach), za którą nie idą żadne wymierne korzyści dla naszego państwa. Ze względu na powyższe dla nas, narodowców, Lech Kaczyński, choć mający na swoim koncie również pewne zasługi, jest jednym z reprezentantów Polski okrągłostołowej. Jest dla nas jednym z wielu polityków demoliberalnego systemu, nikt więc nie może wymagać, żebyśmy jego pamięć otaczali kultem i bezkrytycznie podchodzili do oceny jego prezydentury. Wspomniany kult jest zaś integralnym elementem obchodów rocznicy katastrofy.

c) Retoryka partyjna na smoleńskiej rocznicy. Uczestnictwo w obchodach 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu zarówno w tym, jak i w ubiegłym roku oznaczało, że de facto przychodziło się na wiec partyjny Jarosława Kaczyńskiego i PiSu. Dobrze ujął to w ubiegłym tygodniu, z pozycji odmiennych niż nasze, Robert Mazurek (wcale nie narodowiec – centroprawicowy, bynajmniej nie pro-platformerski dziennikarz):

„[...]Moją żałobę postanowił politycznie zagospodarować Jarosław Kaczyński [...] miała to być rocznica śmierci, nie wiec [...] myślcie sobie co chcecie, a nawet wyrażajcie to sobie, jak chcecie, ale na Boga, nie tego dnia, nie w tym miejscu! Dlaczego? Bo, zrozumcie, na żałobnym spotkaniu nie śpiewa się „Sto lat”! Bo zginął Lech, skąd więc skandowanie „Jarosław, Jarosław! „?” Podzielam niesmak Mazurka z powodu urządzania wiecu na wspomnieniowo-żałobnej rocznicy. Ale nie tylko to jest istotne – najzwyczajniej w świecie nie chcę uczestniczyć w spektaklu, którego głównego aktora, Jarosława Kaczyńskiego, oceniam jako polityka demoliberalnej centroprawicy; ani narodowego, ani katolickiego, ani konsekwentnie niepodległościowego. Jako polityka, który uwiódł narodowo-katolicko-niepodległościowy elektorat, choć nigdy nie przestał być „żoliborskim liberałem o radykalnym sposobie ekspresji”. I nie chodzi jedynie o niejasne stanowisko J. Kaczyńskiego w sprawach bioetycznych w latach 90-tych, sugerowanie, że Radio Maryja jest na pasku rosyjskich służb, czy o popieranie akcesji do UE w 2003 r. Chodzi też o sprawy dużo świeższe, jak głosowanie za Traktatem Lizbońskim, opór wobec zapisów o konstytucyjnej ochronie życia czy choćby w ubiegłym roku – „olanie” sprawy in vitro (głosowanie można było wygrać, gdyby posłowie PiSu stawili się w komplecie, ale widać władzom partii, potrafiącej żelazną ręką trzymać swój klub, nie zależało na tym) czy popieranie budowy armii „europejskiego supermocarstwa” (Forum w Krynicy, wypowiedź z września 2011 r.) Czy była możliwość uczcić 10 kwietnia na Krakowskim Przedmieściu pamięć ofiar katastrofy i nie wpisać się w narrację gloryfikującą Lecha i wspierającą bieżącą politykę partyjną Jarosława? W moim przekonaniu nie. Największy paradoks obchodów rocznicy: środowiska, które najbardziej oburzają się, że nie było nas 10 kwietnia pod pałacem prezydenckim, to jednocześnie zazwyczaj ci sami ludzie, którzy robią wszystko, żebyśmy się tam nie znaleźli. Smoleńska centroprawica zniechęca do udziału młode pokolenie narodowo i niepodległościowo nastawionych Polaków, urządzając partyjny spektakl.

d) Ostatni, choć wcale nie najmniej ważny aspekt sprawy – typ patriotyzmu, jaki kształtuje się w środowisku „smoleńskim”. Miałem okazję ostatnio uczestniczyć w spotkaniu z Wojciechem Wenclem – poetą, którym, obok J.M. Rymkiewicza, „mówi i oddycha” pisowska, smoleńska centroprawica. Jaki rodzaj twórczości prezentuje Wencel? Przytoczmy końcówkę wiersza, który napisał w dzień katastrofy – dobrze oddaje klimat jego patriotycznej twórczości:

„a im bardziej bezsensowny twój zgon się wydaje tym gorętsze składaj dzięki że jesteś Polakiem naród tylko ten zwycięża razem ze swym Bogiem który pocałunkiem śmierci ma znaczoną głowę”

Proszę zwrócić uwagę – „bezsensowny zgon” jako miara polskości, cierpienie jako cnota narodowa, śmierć jako zwycięstwo. Absolutnie nie można przyrównywać życia i śmierci narodu do życia i śmierci Chrystusa (jeśli komuś przychodzi to do głowy), bo to po pierwsze bluźnierstwo, a po drugie pomieszanie porządku nadprzyrodzonego i ziemskiego – to tak, jakby mówić o poezji za pomocą wzorów matematycznych. Twórczość Wencla w obszarze Polska-historia-patriotyzm to, brutalnie rzecz ujmując, stos trupów. Epatowanie cierpieniem i tragedią. Na moje pytanie, dlaczego nie pisze nic o polskich zwycięstwach, sukcesach, o potędze, dlaczego nie pisze „ku pokrzepieniu serc”, poeta odpowiedział, że chce mówić Polakom o poświęceniu. Nie chce podawać patriotyzmu „lekkiego, łatwego i przyjemnego”, „patriotyzmu ciepłej wody w kranie”. Oczywiście, to wszystko prawda – tożsamość narodu należy budować na etosie heroicznym, a nie etosie drobnego kombinatora-egoisty. Ale etos heroiczny, a zespolenie pojęć patriotyzm-trauma-cierpienie-śmierć to dwie skrajnie odmienne postawy! Być gotowym na poświęcenie życia, ze śmiercią włącznie, w imię Ojczyzny i Narodu, a postrzegać patriotyzm jako coś, co nieustannie „musi boleć”, co wymaga nieustannego rozdrapywania, przeżywania, wzruszania się, płaczu – to się ma do siebie zupełnie nijak! Wojciech Wencel krzywi się na próby przybliżenia patriotyzmu młodemu pokoleniu za pomocą atrakcyjnych form. Jego postrzeganie i doświadczanie uczuć narodowych sprowadza się de facto do przeżywania jednej wielkiej traumy. Groźnej o tyle, że ową traumę próbuje zaszczepić narodowi. Zdaje się nie rozumieć, że takim podejściem wykopuje rów pomiędzy patriotyzmem a młodym pokoleniem; stawiając je przed wyborem – albo będziecie nic nie wartymi, godnymi pogardy kosmopolitami, cieszącymi się życiem, albo wejdziecie w świat narodowej traumy – będziecie cierpieć i to będzie stanowiło o waszym patriotyzmie. Tak naprawdę Wojciech Wencel stara się powiedzieć Polakom to, co wyartykułował ponad 20 lat temu Donald Tusk – „polskość to nienormalność”, z polskością żyć normalnie nie można, bo przeznaczeniem Polski (przeznaczeniem polskim) jest cierpieć. Z psychiką narodu jest podobnie jak z psychiką ludzką – jeśli nasze myśli będą nieustannie krążyć wokół przeżytych cierpień, doznanych krzywd, jeśli będziemy pielęgnować w sobie rolę ofiary – to tą ofiarą już zawsze będziemy. Naród, który czci przede wszystkim bohaterów, zwycięstwa, który szczyci się swoją odwagą (ale nie „bezsensowną śmiercią” – jeśli śmierć jest „bez sensu”, to nie świadczy o odwadze, tylko o głupocie) jest narodem, który ŻYJE, pragnie życia i rozwoju. Psychika i postawa wiecznej ofiary skazuje z kolei na rolę wiecznej ofiary. Promowanie takiej postawy jest niezwykle szkodliwe, a w warstwie najbardziej osobistej jest ona dla mnie po prostu niemęska. Poeta mówił o swoim „nawróceniu patriotycznym” 10.04.2010 r. Nie wiem czy padły takie słowa, ale z jego wypowiedzi wynikało, że „Smoleńsk zmienił wszystko”. Przedtem żył ot tak sobie, a po katastrofie całe dwa dni nie jadł, nie spał – to nim wstrząsnęło. Osobiście nie wyobrażam sobie Polaka, który mógłby obok tej tragedii przejść obojętnie – przeżyliśmy to bardzo mocno chyba – albo prawie – wszyscy. Ale moje wrażenie jest takie, że Wencel i jemu podobni wymagają od wszystkich dookoła, by 10 kwietnia czcili jako dzień absolutnie wyjątkowy również w wymiarze osobistym. Co jest rzecz jasna absurdem i sprowadzeniem patriotyzmu do jakiejś ogólnej nadwrażliwości. Rozumiem, że poeta ma prawo być wrażliwym, ale niech swoją łzawą wizję patriotyzmu nie przenosi na wszystkich dookoła. Zdecydowanie sprzeciwiam się wyznaczaniu patriotyzmu „od smoleńskiej miary”. W 2010 r. miałem za sobą 10 lat działalności narodowo-patriotycznej, bo zacząłem się udzielać przed ukończeniem 15 lat. Przez tą dekadę, po dziś dzień i jeśli Bóg da, do końca życia, nie potrzebowałem i nie będę potrzebował żadnych dodatkowych wstrząsów by działać, przeznaczając całkowicie społecznie tysiące godzin wysiłku i wyrzeczeń na rzecz „sprawy narodowej”. Rozumiem, że katastrofa mogła w wielu ludziach wywołać patriotyczny odruch. I przyznam szczerze – nie do końca ufam patriotyzmowi opartemu wyłącznie na sentymentalnych przeżyciach. Bo jeśli to są wyłącznie uczucia, a nie twarda, życiowa postawa, jeśli przyjdą inne, równie silne wstrząsy, tylko o przeciwnym, antypatriotycznym wektorze, to co stanie się wtedy ze wszystkimi „wzruszonymi” i „przeżywającymi”? Wiem, że brzmi to bardzo zimno i ostro, ale trzeba takie pytania stawiać, bo siły Ojczyzny, z całym szacunkiem dla rodzin zmarłych, nie zbuduje się niestety na symbolicznych „wdowich łzach”. Te łzy są potrzebne, ale jako wspomnienie właśnie, a nie fundament siły i życia Narodu. Pamięć o ofiarach musi być równoważona, a nawet przeważona dążeniem do wielkości, do optymistycznego i twórczego organizowania i rozwijania mocy tkwiącej w Polakach. Podsumowując – co narodowcy powinni robić w sprawie Smoleńska:

- Smoleńsk to temat ważny i nie należy go bagatelizować
- trzeba jednoznacznie piętnować zachowanie rządu przed, a zwłaszcza po, katastrofie
- nie dać się wpisać w propagandową machinę – ani platformerską, ani pisowską
- popierać działania zmierzające do jak najpełniejszego wyjaśnienia wszystkich okoliczności i przyczyn katastrofy
- nie uczestniczyć i nie zgadzać się na budowanie kultu Lecha Kaczyńskiego
- nie popierać partyjnego zagospodarowania tematu smoleńskiego przez Jarosława Kaczyńskiego i PiS
- zdecydowanie zwalczać neomesjanizm i patriotyzm „cierpienia” promowany przez sporą część centroprawicy

Powie ktoś – to wszystko niełatwe w sytuacji silnego, dwubiegunowego podziału na platformerską i pisowską narrację. Odpowiem, że nie pamiętam czasów, w których my, narodowcy, mielibyśmy łatwo, więc zamiast narzekać i analizować siłę obcych narracji, budujmy swoją własną.

Robert Winnicki

Walkiewicz: Zabawy noworoczne w dawnej Polsce Z okresem Nowego Roku od lat związane są kuligi, wróżby, a przede wszystkim bale i huczne spotkania przy biesiadnym stole. Nastrój na tych spotkaniach towarzyskich ściśle związany był z aktualną sytuacją polityczną w kraju. Często takowe noworoczne imprezy miały na celu integrację społeczną w celu omówienia nowych możliwości odzyskania utraconej w 1772 roku niepodległości. W wieku dziewiętnastym znana była w regionie świętokrzyskim rodzina państwa Mroczkowskich. Gdy w roku 1863 wybuchło powstanie styczniowe, ich trzech synów zgłosiło się na ochotnika, by walczyć z rosyjskim zaborcą o odzyskanie niepodległości dla uciemiężonego tyranią zaborczą ojczystego kraju. Dyktatorem armii powstańczej był wówczas Marian Langiewicz, którego zbrojne oddziały stacjonowały w niewielkim miasteczku Wąchock, w mieszczącym się tam klasztorze braci cystersów. Langiewicz zgromadził tam 1400 ochotników, formując z nich oddziały jazdy, piechoty i pomocniczych służb. Założył tam także kancelarię sztabową, ambulans, drukarnię i fabryczkę broni. Będąc tak wyposażony, 11 lutego 1863 roku rozpoczął uderzenie na stanicę kozacką, rozbijając ją w okolicach świętokrzyskiej wioski Słupia. Niestety, podczas tych krwawych starć z wrogiem synowie państwa Mroczkowskich zginęli na polu bitwy. Od tej pory państwo Mroczkowscy urządzali w swoim domu spotkania noworoczne polegające na śpiewaniu, obok pięknych kolęd, polskich pieśni patriotycznych. Częstowano się wówczas słodkimi makowcami, których nadzienie symbolizowało zwarty szyk bojowy polskich oddziałów, które – jak wierzono – kiedyś przywrócą nam niepodległość.

Bale wokół choinki Na Podlasiu znane były wszystkim noworoczne bale przy choince organizowane w pieleszach państwa Burasińskich. Był to wiek dziewiętnasty, kiedy to nie przebrzmiały jeszcze w polskich uszach echa armat księdza Stanisława Brzóski, którego oddziały walczyły w powstaniu styczniowym na Podlasiu. Po rozbiciu ich przez stacjonujących tam kozaków okrutnie rozprawiono się z powstańcami, a samego dowódcę powstańców podlaskich, księdza Brzóskę, powieszono. Od tego czasu w domu państwa Burasińskich dekorowano choinkę czerwonymi ozdobami na znak rozlanej tu polskiej krwi. Bale noworoczne rozpoczynały się polskim mazurem, po którym na choince dowieszano liściki z wypisanymi na nich nazwiskami powstańców, którzy oddali swoje życie Ojczyźnie. Na wspomnianym balu noworocznym nie brakowało także pieśni patriotycznych, a do najbardziej ulubionych należała pieśń zaczynająca się słowami: „Dalej bracia do bułata, wszak nam dzisiaj razem żyć, pokażemy, że Sarmata umie jeszcze wolnym być…

Noworoczny kulig W okolicach Stąporkowa na początku dwudziestego stulecia mieszkała rodzina Wawszczyków. Organizowali oni noworoczne kuligi do pobliskiego lasu, częstując wszystkich zebranych tłustym bigosem i gorącym barszczem czerwonym z uszkami. Zebrani kuligowicze tańczyli wokół rozpalonego ogniska, śpiewając kolędy i wesołe piosenki. Zdarzało się też i tak, że na rozpalonym ognisku często pieczono upolowanego wcześniej dzika lub młodego koziołka. Po sutej uczcie, kiedy już nad ranem bardzo doskwierał mróz, wszyscy wracali do swoich domów, a za gościnę dawali co łaska państwu Wawszczykom. Za pieniądze te Wawszczykowie kupowali pamiątki po bohaterach narodowych. Posiadając już sporą ilość dawnych zdjęć i przedmiotów historycznych, urządzili oni w swoim domu niewielkie muzeum, mówiące nam o naszych dawnych dziejach. Po ich śmierci eksponaty te przekazano do kolejnego muzeum, mieszczącego się w wąchockim klasztorze cysterskim.

W koronkowej tunice Gdy 1 sierpnia 1914 roku rozpoczęła się I wojna światowa, Józef Piłsudski zarządził częściową mobilizację i koncentrację oddziałów strzeleckich, którymi dowodził. Podporządkował on sobie wyszkolone Polskie Drużyny Strzelców Konnych i za zgodą władz austriackich rozpoczął mobilizację i koncentrację wszystkich ochotników z Galicji. W podkrakowskich Oleandrach utworzył ze wspomnianych drużyn strzeleckich Pierwszą Kadrową, która 6 sierpnia 1914 roku wymaszerowała w okolice Miechowa w celu wywołania zbrojnego powstania. Pierwsza Kadrowa w ten sposób stała się zalążkiem Legionów Polskich. W Nowym Roku 1915 Polacy upatrywali w sile Legionów rychłego wyzwolenia naszej Ojczyzny. Damy uczestniczące w balach noworocznych wkładały na siebie kolorowe koronkowe tuniki, symbolizujące radość z zaistniałej sytuacji politycznej. Polacy, oczekując finału pierwszej wojny światowej, upatrywali swojego wyzwolenia, odzyskania niepodległości. Mimo że od wspomnianych zabaw noworocznych minęło dużo czasu, warto jest wspomnieć te chwile, które stanowią dla nas, Polaków, solidny korzeń naszej narodowości.

Agnieszka Walkiewicz

Po „Pokłosiu” Pasikowski bierze się za biografię Kuklińskiego. Co z tego może wyjść? Pisaliśmy kilkanaście dni temu na wNas.pl, że Władysław Pasikowski realizuje film o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim. Film Pasikowskiego będzie opowieścią o kulisach współpracy Kuklińskiego z CIA, a także brawurowej ucieczce z Polski. Amerykańskim agentom udało się wywieźć go wraz z rodziną ukrytych w samochodzie przewożącym pocztę dyplomatyczną.  Produkcję kwotą 3 mln 200 tys. zł dofinansował Polski Instytut Sztuki Filmowej. Scenariusz powstał na podstawie nieznanych dotąd materiałów z archiwów IPN, dokumentów operacyjnych CIA oraz relacji żyjących świadków historii m. in. Davida Fordena – oficera prowadzącego pułkownika Kuklińskiego ze strony CIA. Autorem scenariusza filmu jest Władysław Pasikowski. Filmowy Kukliński będzie miał twarz Marcina Dorocińskiego. Większość zdjęć do "Jacka Stronga" realizowanych będzie w Polsce, ale na kilka ekipa przeniesie się również do USA, by sfilmować w Waszyngtonie sceny rozgrywające się już po ucieczce Kuklińskiego na Zachód. Postać generała Kuklińskiego do dziś budzi emocje. Postkomuniści i zacietrzewieni neobolszewizmem Polacy nazywają go zdrajcą. Antykomunistyczna prawica uważa pułkownika za bohatera. Film o jego życiu powinien powstać już dawno. Niestety polska kinematografia dopiero budzi się z zapaści, i jej przedstawiciele powoli zaczynają podejmować drażniące tematy. Z tego względu film o Kuklińskim musi cieszyć. Również powierzenie głównej roli Marcinowi Dorocińskiemu, który pokazał się z doskonałej strony w „Róży” czy „Obławie” optymistycznie nastraja do produkcji. Niestety pojawiają się pewne „ale”. Władysław Pasikowski wydawał się do niedawna być jednym z najlepszych kandydatów do roli reżysera takiego obrazu. Mimo kompromitującej wpadki z „Reichem” czy zinfantylizowaniem historii pokazanej w „Operacji Samun” Pasikowski nadaje się do sensacyjnego filmu o najważniejszym polskim szpiegu jak niewielu twórców w Polsce. Dziś Pasikowski jest jednak innym reżyserem, niż Pasikowski sprzed dekady. Wiele w jego twórczości zmieniło „Pokłosie”. Można więc zadać sobie pytanie- w którą stronę pójdzie reżyser w obrazie „Jack Strong”?  Czy skupi się na pokazaniu dramatycznych losów polskiego żołnierza, który zdradził „Imperium Zła” przez pryzmat sensacyjnego kina? Czy może pokaże w poważniejszy sposób twarz człowieka, który zrozumiał, że stoi po niewłaściwej stronie zimnowojennego świata, i musi zaryzykować życie swoich bliskich by ratować Polskę? Czy Pasikowski pójdzie drogą Alfreda Hitchcocka, który w atrakcyjny sposób opowiedział o zimnowojennym świecie w „Żelaznej kurtynie”, czy może zrobi on film podszyty publicystyką jak lewicowiec Oliver Stone? To ostanie wyjście chyba byłoby najgorszym z możliwych wyborów. Oczywiście trudno porównywać tematykę „Pokłosia” do filmu o Kuklińskim. Jednak właśnie przez „Pokłosie” Pasikowski stał się nie tylko filmowcem, ale również komentatorem i publicystą. Teraz filmy firmowane nazwiskiem Pasikowski będą siłą rzeczy odbierane poprzez poglądy reżysera, które ten postanowił pokazać w skrajny sposób w „Pokłosiu”. Reżyser „Krolla” nie powinien się dziwić, jeżeli będzie ostrzeliwany przez Polaków, którzy poczuli się urażeni niektórymi kuriozalnymi scenami „Pokłosia”. Czy Władysław Pasikowski nie nadaje się więc do filmu o polskim bohaterze? To będziemy mogli ocenić dopiero po premierze filmu. Dajmy więc szansę Pasikowskiemu. Potępiając z góry jego film, możemy wpaść do szufladki ze wszystkimi krytykami „Smoleńska” Antoniego Krauze. Ja mam jednak nadzieję, że Pasikowski wróci do swojego stylu sprzed „Pokłosia”, i opowie nam porządną sensacyjną historię. Bez taniego moralizowania i zajmowania się w komiksowy sposób „wadami narodowymi”. Miejmy nadzieję, że reżyser zrezygnuje też z popadanie w kicz, jaki zabił niejeden jego dobry pomysł. Polacy zasługują na to by pierwszy film o takiej postaci jak Kukliński był uniwersalny i rzetelny. Czy takie kino potrafi jeszcze robić Pasikowski? Dziennik Łukasza Adamskiego

Atom i łupki: Polska nigdy nie była w lepszym momencie dla rozwoju energetyki jądrowej. Trzeba działać Korzyści geopolityczne z atomu i gazu z łupków przewyższają koszty tych programów - ocenia prof. Wacław Gudowski z Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokholmie. Gudowski powiedział, że nie zgadza się z pojawiającymi się opiniami, że Polski nie stać na równoległy rozwój dwóch technologii - jądrowej i gazu łupkowego. - To są zupełnie komplementarne technologie. Mogą kiedyś rywalizować o końcowego klienta, który - mając wybór - wybierze to co tańsze. Ale z punktu widzenia geopolitycznego, gaz czy energia elektryczna jest bardzo poszukiwanym towarem i zawsze można to sprzedać - ocenił. Według niego, z geopolitycznego punktu widzenia trudno wyobrazić sobie dla Polski lepszą sytuację niż posiadanie i energetyki jądrowej, i gazu z łupków. Powiedziałbym: myślcie o gazie zamiast o dozbrajaniu armii - stwierdził Gudowski. Jak podkreślił, program jądrowy musi stać ponad podziałami politycznymi, a korzyści geopolityczne powinny być przekonywującym argumentem za poparciem go przez całą klasę polityczną. Według Gudowskiego, Polska jest obecnie w dobrym momencie historii, by podjąć strategiczne decyzje – nie tylko o energetyce jądrowej, ale i w kwestii późniejszego zagospodarowania promieniotwórczych odpadów. Energetyka konwencjonalna się starzeje, jest też pewna gotowość społeczna, kraj nigdy w historii nie był bogatszy - ocenił. Jak dodał, z doświadczeń Szwecji z atomem wynika, że dla sukcesu energii jądrowej nie można mieszać polityki do kwestii bezpieczeństwa technologii jądrowej, nie można też zakazywać prawnie rozwoju technologii. Przypomniał, że wprowadzone na początku lat 80. w Szwecji prawo przewidywało, że nawet samo projektowanie budowy elektrowni jądrowych w kraju było zagrożone karą do czterech lat więzienia. Jednak - w ocenie prof. Gudowskiego - te rozwiązania paradoksalnie spowodowały, że w Szwecji zaczęto na poważnie pracować nad rozwiązaniem problemu wypalonego paliwa. Jak wyjaśnił, opłaty od 10 działających w Szwecji reaktorów jądrowych bez problemu wystarczają na rozwiązanie kwestii odpadów, w tym budowę ostatecznego składowiska geologicznego. Przypomniał, że w Szwecji obecnie ocenia się, iż koszt ostatecznego rozwiązania kwestii wypalonego paliwa, wraz z budową geologicznego składowiska w Forsmark, pochłonie 36 mld koron, czyli ok. 16 mld zł. Zdaniem prof. Gudowskiego, kwestię odpadów z elektrowni Polska powinna w przyszłości rozwiązać na poziomie regionalnym, we współpracy z sąsiednimi krajami. Jeśli Polska miałaby docelowo 4-6 reaktorów, opłaty (przewidziane już w polskim prawie) musiałyby by być tak wysokie, że elektrownie działałyby na granicy opłacalności - ocenił. Jego zdaniem, już na początku programu jądrowego, czyli właśnie teraz, Polska powinna sformułować strategię, wizję dalszego postępowania z wypalonym paliwem. Według Gudowskiego, strategia ta powinna zakładać budowę centralnego, tymczasowego składowiska wypalonego paliwa, jak w Szwecji CLAB (jedyne tego typu rozwiązanie na świecie ), oraz rozpoczęcie rozmów z sąsiednimi krajami. Trzeba jasno komunikować, jak to się będzie odbywało, że budujemy basen - tymczasowe składowisko, gdzie paliwo będzie się chłodzić przez ok. 20 lat, a w międzyczasie dogadujemy się np. z Finlandią. Jeżeli zdecydujemy się budować kolejne reaktory, to wtedy powinniśmy składowisko zbudować sami, bo to będzie opłacalne - wyjaśnił. Obecne europejskie prawo w kwestii radioaktywnych odpadów, tzw. dyrektywa Oettingera, zakazuje ich eksportu poza UE, ale dopuszcza - na mocy odpowiednich porozumień - przechowywanie odpadów z jednego państwa w innym. Ministerstwo gospodarki planuje na 2013 r. nowelizację Prawa atomowego, która wprowadzi rozwiązania dyrektywy do polskiego prawa, również w przyszłym roku będą prowadzone prace nad planem gospodarki odpadami.
PAP/JKUB

Skutki podpisania „konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy” Tym razem to już nie są żarty. Najwyraźniej rządowi – a właściwie nie żadnemu tam „rządowi”, bo przecież ten cały „rząd” premiera Tuska to tylko gromadka figurantów skacząca przed razwiedką z gałęzi na gałąź – więc najwyraźniej razwiedce, która wysługuje się strategicznym partnerom i bezcennemu Izraelowi, nie wystarcza już Narodowy Program Eutanazji, ale postanowiła radykalnie przyspieszyć program redukcji liczebności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do poziomu oczekiwanego przez przyszłą jerozolimską szlachtę. Wie o tym cała Europa i tylko przez politykę jeszcze się z naszego narodu nie natrząsa, chociaż bezpieczniactwo, jakby na większe urągowisko, stręczy nam na Umiłowanych Przywódców już nawet nie Lecha Wałęsę czy Aleksandra Kwaśniewskiego, ale albo jakichś moralnych wycirusów najgorszego sortu, albo jakieś dziwolągi w rodzaju poślęcia Grodzkiego, którego jedynym tytułem do przewodzenia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu zdaje się okoliczność, że podobno obcięło sobie penisa wraz z klejnotami.

Nic tedy dziwnego, że nawet taka podobna do konia pani Ashton puszcza mimo uszu supliki Radosława Sikorskiego. Owszem, dopuści go w charakterze pazia do otwierania przed nią drzwi i ścierania pyłku („a panna Mania, co ścierała pyłek, spadła ze stołka, zbiła sobie…” – no, mniejsza z tym), ale poza tym traktuje go – ona też – jako rodzaj osobliwej kondensacji powietrza. Ale revenons à nos moutons, co się wykłada, żeby powrócić do naszych baranów, to znaczy do bezpieczniaków i ich rządowych marionetek. Wykonując zadanie redukcji liczebności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do poziomu oczekiwanego przez przyszłą jerozolimską szlachtę, nie tylko wypychają za granicę najbardziej przedsiębiorczą i wartościową młodzież, ale względem pozostałych realizują dodatkowo Narodowy Program Eutanazji. Jest on wprawdzie zakamuflowany pod postacią „służby zdrowia”, ale oto co się wyprawia. Pacjentka, u której zdiagnozowano nowotwór, leczona jest na korzonki nerwowe, bo ustanowiony przez biurwy z NFZ limit na nowotwory właśnie już się wyczerpał, podczas gdy na korzonki – jeszcze nie. Oczywiście tego rodzaju terapia jest całkowicie pozbawiona sensu – ale skoro pacjentka ta stanęła przed alternatywą, że albo w ogóle wyrzucą ją ze szpitala, albo będzie leczona tylko na korzonki, to trudno się dziwić, że wybrała mniejsze zło. Dojdzie do tego, że jedyną ofertą, z jaką ten cały – pożal się Boże – minister Arłukowicz wobec nas wystąpi, będzie tak zwane „zamawianie”. Właściwie to już się dzieje, bo czyż rząd premiera Tuska nie stosuje tej metody we wszystkich dziedzinach, nie tylko w ochronie zdrowia? Czym to się skończy – nietrudno zgadnąć; francuski profesor medycyny Lucjan Israël już dawno zauważył, że legalizacja eutanazji – albo oficjalna, albo zakamuflowana, tak jak u nas – pojawia się w krajach, gdzie system ubezpieczeń społecznych znalazł się na granicy bankructwa. Ale Narodowy Program Eutanazji najwyraźniej też nie udelektował jeszcze mocodawców naszych bezpieczniackich okupantów, bo musieli nakazać premieru Tusku, żeby pani Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, piastująca operetkowe stanowisko ministra do spraw równego traktowania (małych naciągamy, dużych obcinamy, grubych uciskamy, a chudych nadymamy), podpisała w imieniu naszego nieszczęśliwego kraju konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Okazało się, że w sprawie podpisania tej konwencji rząd premiera Tuska był „jednomyślny”, co znaczy, że również pobożnego ministra Jarosława Gowina, który wcześniej pomysł ten krytykował, jakiś bezpieczniak musiał przecwelować, skoro nawet i on przeszkadzającą mu cnotkę jednak wycharknął. Małpie okrucieństwo tego zbrodniczego czynu jest tym większe, że dla uśpienia czujności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie szajki opowiadają, jakoby uprawiały „politykę prorodzinną” – co potem w telewizorze powtarzają rozmaite Joanny Fabisiak i wyszczekani „ludowcy”. Oczywiście jest akurat odwrotnie. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina, jak to będąc w Paryżu z okazji konferencji pokojowej w Wersalu, zaprzyjaźnił się z pewnym starym, inteligentnym Francuzem, który pewnego dnia dowiedział się, że w Casino de Paris pokazują „numer” z kobietą całkiem nagą. „Stary Francuz zamyślił się głęboko, niemy zamysł przeszedł następnie w szczere zmartwienie, można by nawet powiedzieć – ból: – Tak mężczyzn przyzwyczają do nagości kobiecej, że mężczyzna straci pociąg do kobiety. Zobaczycie, że straci! – wykrzyknął już desperacko” – notuje Grzymała-Siedlecki. Dzisiaj rozwydrzone dziewuchy na każde skinienie red. Marcina Mellera i stręczycieli z przemysłu rozrywkowego błyskawicznie wyskakują z majtek, traktując to jako bilet wstępu do artystycznej kariery – i co? I z roku na rok rosną szeregi, zuchwałość i arogancja sodomitów – co nie może być przypadkiem, tylko rezultatem depopulacyjnej operacji, jaką na naszym nieszczęśliwym narodzie i innych nieszczęśliwych narodach chrześcijańskiej do niedawna Europy przeprowadza żydokomuna, której oczywiście „nie ma” tak samo jak Wojskowych Służb Informacyjnych. Co tu dużo mówić: stary Francuz miał rację; mężczyźni tracą pociąg do kobiet – zaś wspomniana konwencja tylko ten proces przyspieszy. W sytuacji, jaka powstaje po jej podpisaniu, perspektywa każdego zbliżenia z kobietą w każdym normalnym mężczyźnie będzie budziła grozę, bo takie zbliżenie otwiera przerażającą perspektywę dożywotnich kłopotów z funkcjonariuszami zajmującymi się zwalczaniem przemocy wobec kobiet, nawiasem mówiąc – bardzo szeroko pojmowanej. W takiej sytuacji nietrudno się domyślić, że coraz więcej mężczyzn będzie takich spotkań unikało jak ognia, nie mówiąc już o zakładaniu rodzin. W rezultacie już za jakieś 10-15 lat rodzina będzie stanowić „rzadkość wielką i obrosłą mitem”. Taka perspektywa może cieszyć tylko sodomitów i gomorytki, którzy dzięki temu na swoich terenach łowieckich będą dysponować niebywałą wcześniej obfitością zwierzyny – no i oczywiście żydokomunę, która dążąc do depopulacji do niedawna jeszcze chrześcijańskich narodów europejskich, również wobec naszego mniej wartościowego narodu ma swoje projekty… SM

Przemnażanie złotówek przez rząd Minister skarbu państwa M.Budzanowski ogłosił start programu Inwestycje Polskie. Pierwszą reakcją na ten kolejny sukces rządu premiera Tuska powinno być pytanie po co? Drugą natomiast -ile będzie to kosztowało kraj oraz każdego z osobna? Brak lawiny pytań tego typu w mediach wskazuje na ostateczny sukces krzyżówki socjalizmu i demokracji – całkowity zanik nerwu łączącego mózg z portfelem u większości populacji. Po atrofii tego witalnego organu masom zaczyna być obojętne ile i na co rząd wyrzuca ICH gotówkę. Czy wyrzuci ją na ratowanie banków włoskich, jak minister Rostowski, czy też chińskich lub polskich,   i czy wyrzuca ją z gestem miliardami, jak minister Rostowski,  czy tylko setkami milionów, wszystko staje się masom ganz egal.   Zanika związek przyczynowo- skutkowy między finansowym szpanowaniem rządu na użytek międzynarodowy a krajowym przykręcaniem śruby  wyższymi podatkami czy akcyzami. Na tyle na ile udaje się nam zrozumieć głębię programu Inwestycje Polskie, z czasem właściwszą może się okazać inna nazwa – Przekręty Polskie. Do tych przypuszczeń skłania nas cel programu, który minister Budzanowski sformułował tak: z tej jednej sprywatyzowanej złotówki, złotówki, która mogłaby trafić do budżetu państwa, będziemy wartość tej złotówki przemnażać i ta jedna złotówka będzie mieć siłę kilku złotych. Już  samo  pojęcie państwowego  „przemnażania złotówek” powinno jeżyć włos na karku i kazać łapać się za portfel.  Najciekawszy jest jednak  passus o tej  jednej sprywatyzowanej złotówce która mogłaby trafić do budżetu. Mogłaby trafić?  Domyślamy się więc że taka  „sprywatyzowana złotówka” do budżetu nie trafi,  i to nie jedna a wiele.  I to wydaje się właśnie, przynajmniej w pierwszym czytaniu, sednem programu Inwestycje Polskie.

A skoro sprywatyzowana złotówka nie trafi do budżetu to dokąd jeszcze może trafić?  Otóż trafić może  na przykład do przyjaciół króliczka którzy zajmą się  jej „przemnażaniem”.  Jak wiadomo, same „przemnażają się” króliki;  przemnażanie złotówek wymaga rządowych akuszerów.  Czy im się to uda?  Specjalistów od przemnażania mamy wielu.  Zwłaszcza gdy kapitał do przemnażania na wszelki wypadek nie jest nasz własny lecz pochodzi od kogoś innego. Można go wtedy bezkarnie wrzucić w dowolną czarną dziurę wskazaną  przez potrzebujący środków rząd, zalewarować do tego po zęby i czekać. Może się uda. Jeśli się uda to liczyć możemy na zdrową nagrodę za nasz trud, prywatną oczywiście. A jeśli się nie uda? No to wtedy mamy naturalnie zdrową stratę!  Ale spoko, strata jest przecież państwowa bo kapitał, jak zastrzegliśmy na początku, nie był nasz tylko pożyczony pod gwarancje państwa.   Strata więc czy nie  przy tym  „przemnażaniu złotówek” przez przyjaciół króliczka,  nie ma to wszystko najmniejszego znaczenia. Znaczenie ma tylko to że niezależnie od wyników  pobieramy od  państwa sutą pensję akuszera w tym „przemnażaniu”.    Prywatnie oczywiście,  i bez żadnego ryzyka… Nie znaczy to jednak abyśmy nie ponosili zupełnie żadnego ryzyka.  Tak dobrze to nie ma.  Mogą nas przecież w końcu wykopać  z tej intratnej fuchy za wykazaną indolencję lub ignorancję,  bo przecież wszystko w życiu ma swój kres.   Wtedy cóż, wypadnie nam wyskoczyć na złotym spadochronie i miękko wylądować  w jakimś  innym zacisznym zakątku kraju…  Jak na przykład w jądrowych spółkach Polskiej Grupy Energetycznej.   I znowu będziemy tam coś przemnażać, coś powielać,  a może nawet dadzą nam coś rozszczepiać…   Atomy, jądra, włos na czworo, wszystko jedno,  i wszystko dla dobra ojczyzny.  W czym osiągniemy kolejny sukces,  porównywalny tylko z prywatyzacją stoczni… Aby sukces Inwestycji Polskich zagwarantować sądzimy że na prezesa  min. Budzanowski powinien poważnie rozważyć kandydaturę niejakiego Marcina P. Wprawdzie kandydat czasowo jest w miejscu odosobnienia ale, jak już Rzymianie zauważyli, chcącemu nie dzieje się krzywda. A nie ulega wątpliwości że były szef Amber Gold nie tylko by chciał i w dodatku nie ma chwilowo pilniejszych zajęć ale przede wszystkim by mógł, i to jeszcze jak!  W końcu w dziedzinie „przemnażania” cudzych  złotówek z których każda „miała siłę kilku” ma doświadczenie i kwalifikacje jak nikt inny. DwaGrosze

Kondrat: Codziennie w Polsce mamy "Dzień Świra". Ten film to polska Biblia Polacy są pogubieni. Pogubiliśmy gen w naszych powstaniach. Bez przerwy z kimś walczyliśmy. Przesuwaliśmy się na mapie świata raz w prawo, raz w lewo i znikaliśmy na 150 lat z mapy świata. (...) Duchowo również jesteśmy rozdarci. A jak się nachlejemy, to śpiewamy rosyjskie piosenki, czego wstydzimy się na drugi dzień. Wstydzimy się naszej słowiańskości. Mamy problem z samoidentyfikacją - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onetem Marek Kondrat. Z Markiem Kondratem - byłym aktorem i reżyserem, pracownikiem banku, właścicielem firmy Kondrat Wina Wybrane - rozmawia Jacek Nizinkiewicz Jacek Nizinkiewicz: Panie Marku, na co najprzyjemniej tracił Pan czas w mijającym 2012 roku? Marek Kondrat: Najprzyjemniej? Nie stopniuję przyjemności. One mi się wszystkie ładnie razem składają i uzupełniają. Przeżyłem rok we względnym zdrowiu, otoczony fajnymi, młodymi ludźmi w swojej firmie. Wiele się pozmieniało w moich interesach. W lipcu rozstałem się ze swoim wspólnikiem. Przeorganizowałem firmę. Ale pniemy się do góry. Jest ok.

- Dużo Pan pracuje, czy pracować już Pan nie musi? - Pracuję tyle, żeby praca nie przysłaniała mi całego życia i jego przyjemności, na których mi jeszcze zależy.

- Bo na aktorstwie wciąż Panu nie zależy? - Nic się nie zmieniło. Skończyłem z aktorstwem.

- A jakby dostał Pan propozycję występu w filmie o katastrofie smoleńskiej, to również pozostałby Pan niewzruszony? - W "Smoleńsku" nie wystąpiłbym tak samo, jak nie wystąpiłbym w filmie Stevena Spielberga. Skończyłem z tym zawodem. W temacie aktorstwa już nic więcej nie mam do powiedzenia. A filmem o katastrofie smoleńskiej nie zaprzątam sobie głowy. O tyle Smoleńsk zajmuje mnie w życiu doraźnym, mimo że staram się omijać tę nazwę, że nie oczekuję tego filmu.

- Nie dotyczy Pana podział na Polskę lemingów i Polskę moherów? - Zostało stworzone pewne nazewnictwo, za którym idzie impet pozornego zainteresowania. Mam swoje sprawy i nie opowiadam się po stronie lemingów, ani po stronie moherów. Polskie podziały zbudowane są w sztuczny sposób. A polityka ma to do siebie, że bez przerwy musi się konfliktować. Ostatnio spór dotyczy katastrofy smoleńskiej. A o przyczynach katastrofy smoleńskiej wiem wszystko, odkąd usłyszałem nagarnia z czarnych skrzynek. Zbudowałem sobie własną opinię na temat tej katastrofy, którą potwierdziły dwie komisje. Nie mam wątpliwości w przypadku przyczyn katastrofy smoleńskiej.

- Dlaczego doszło do katastrofy smoleńskiej? - Jeśli automatyczny pilot mówi podnieś samolot, bo się zderzysz z ziemią, to wszystko jest jasne. Mówi to automatyczny pilot, a nie podstawiony gość prawosławnego wyznania, który chce strącić ten samolot gazem, kijem, brzozą czy sztucznym helem. Za długo żyję, żeby dać wciągnąć się w wątpliwości na temat katastrofy smoleńskiej.

- Czy wojna polsko polska nie rozgrzewa Pańskich emocji? - Nie po to osiem lat temu zmieniłem diametralnie swoje życie, żeby mieć kontakt z pozorną rzeczywistością. Postawiłem na ciszę, spokój, kontakt z fajnymi ludźmi, a nie na branie udziału w polskim konfliktowaniu się.

- W polskim piekiełku zawsze wrze? - Polacy mają naturalny instynkt do konfliktowania się. Polacy w temperaturze  36.6 czują się lekko znudzeni. Dlatego szukamy ciągłych atrakcji. Ale niczego to nie zmieni. Polityczny konflikt jest na rękę mediom i politykom, ponieważ pozwala obu tym grupom pozorować działania. Nie wierzę w prawdziwość wojny polsko-polskiej. Wahadło wyborcze działa w dwie strony. Raz się wybiera tę partią, a raz inną, a wszystko i tak płynie w innym kierunku i na nic fundamentalnego wpływu nie mamy.

- Jednak czasem się Pan aktywizuje politycznie i namawia do poparcia jednego ugrupowania politycznego… - Angażowałem się, ale już się nie angażuję.

- Oby do przyszłych wyborów. Po ostatnich wyborach parlamentarnych Adam Michnik napisał w "Gazecie Wyborczej": "te wybory to zwycięstwo Polski Marka Kondrata i Kuby Wojewódzkiego, Polski ludzi bystrych i uśmiechniętych". - O! Widzi Pan: "Polski ludzi bystrych i uśmiechniętych". Bardzo mi to konweniuje i to jest cały mój wkład w Polskę. Uważam, że tyle wystarczy. Nie trzeba mieć zdania w każdej kwestii. Nie silmy się na opinię o katastrofie smoleńskiej.

- Dlaczego Pan, zwierzę apolityczne, zaapelował tuż przed wyborami do Polaków, żeby nie głosowali na PiS? - Ze strachu! Udzieliłem interwencyjnego wywiadu "Gazecie", żeby tylko ponownie nie dopadła nas IV RP. Miewam takie zapaści i wtedy daję się sobą posłużyć politycznie.

- Instrumentalnie? - No skąd! Wyrażałem swoje zdanie z pełnym przekonaniem. Kiedyś bardziej angażowałem się w politykę. Nawet wystąpiłem w jakimś spocie telewizyjnym, w którym wspierałem Unię Wolności.

- Czyli przepoczwarzoną dzisiejszą nieboszczkę Partię Demokratyczną, która próbuje wrócić do żywych. - Wspierałem partię Tadeusza Mazowieckiego. Unia Wolności zdobyła wtedy 11,34 proc. i weszła do rządu. Stare dzieje. Daj dzisiaj Boże Partii Demokratycznej, ale wszystko ma swój czas i nie wróżę im sukcesu. Demokracja poszła dalej. Moją pracę wykonują młodsi koledzy, którzy się angażują politycznie.

- Innego zdania jest Jerzy Stuhr, który o politycznym zaangażowaniu się artystów powiedział: "Koszmar. Strasznie to wygląda. Ja bym się bał i bronił rękami i nogami. (…) Artysta musi być wolny". - Każdy ma własny scenariusz na życie. Nigdy nie czułem się głupio udzielając publicznego poparcia którejś formacji politycznej. Nie tylko w Polsce artyści opowiadają się po jednej ze stron politycznego sporu. Jane Fonda opowiadała się za Demokratami, Brudny Harry za Republikanami…

- I specjalnie Republikanom nie pomógł, a wręcz zaszkodził. - Clint Eastwood wykonał dobrą robotę dla Baracka Obamy. Aktorzy są emocjonalni i są obecni w społeczeństwie. Jak ksiądz może agitować, to dlaczego aktor miałby nie móc?

- Dlaczego Polacy nie czują się dobrze w temperaturze 36.6? - Gorąca temperatura sporu jest w Polsce na rękę mediom i politykom. Wojna polsko –polska jest przypudrowana. Ona ma zapewniać politykom pozór działania. Nie wierzę w rzeczywisty konflikt Polaków i podział Polski. Nie wierzę ani w lewą, ani w prawą stronę. Nic to nie oznacza.

- Jak to? Na lewo ma Pan Palikota i Millera, a na prawo Kaczyńskiego i narodowców. - Pamiętam Janusza Palikota, kiedy chciał wbijać kołek osinowy Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Dzisiaj chce z nim tworzyć jedną partię. Co ma wspólnego z lewicą gość, który wcześniej wydawał katolicki "Ozon", kapitalista, który zajmuje się sprawami, które kierują go ku lewej stronie? To nic nie znaczy. Tak samo jak nic nie znaczy PiS ze swoją prawicą i skrajnościami. Partia Kaczyńskiego ma tendencje konserwatywne tylko w pewnych hasłach. Ale z drugiej strony PiS głosi hasła lewicowe i socjalistyczne dotyczące rynkowej równości, wspomagania, pomocy, opiekuńczości państwa itd. To typowo lewicowe. Polska polityka jest symboliczna i fasadowa. Politycy działają na zasadzie odruchów. Jak Kościół to prawica. Jak nie klękać, to lewica. Jak aborcja to prawica. A jak przeciw aborcji, to lewica.

- Nie jest Pan najlepszego zdania o polskiej klasie politycznej? - Polska klasa polityczna jest taka, jacy są Polacy.

- A jacy są Polacy? - Polacy są pogubieni. Pogubiliśmy gen w naszych powstaniach. Bez przerwy z kimś walczyliśmy. Przesuwaliśmy się na mapie świata raz w prawo, raz w lewo i znikaliśmy na 150 lat z mapy świata. Nasze położenie geopolityczne sprawia, że Polska jest bez przerwy w rozkroku, między zachodem a wschodem. Duchowo również jesteśmy rozdarci. A jak się nachlejemy, to śpiewamy rosyjskie piosenki, czego wstydzimy się na drugi dzień. Wstydzimy się naszej słowiańskości. Mamy problem z samoidentyfikacją. Z rzeczywistością. Mieszamy sprawy mistyczne ze sprawami rzeczywistymi. Bez przerwy mamy problem z religią w szkole i z wychowaniem dzieci, które jest zacofane w stosunku do tego świata, do którego aspirujemy. Polskie dzieci są niesocjologizowane. Dzieci są porzucone i wychowywane w duchu starej szkoły, gdzie szkoła nie uczyła kooperacji, nie otwierała na inność. Polska szkoła reformuje się w sferze nauczania poszczególnych przedmiotów, ale nie uczy żyć i kooperować ze sobą i rozmawiać. Poruszamy się w świecie ludzi białych, co w środku Europy jest dzisiaj ewenementem. Ulice Pragi i Berlina są kolorowe. Dzięki czemu ludzie uczą się żyć ze sobą i są coraz bardziej otwarci. Ulice Warszawy są wciąż białe. U nas na ulice wychodzi ONR i tworzy się Ruch Narodowy. Na ulice wychodzą ludzie z pomalowanymi na biało- czerwono gaciami, a najważniejszym kryterium jest kto głośniej krzyknie. Pusty śmiech mnie ogrania, jak Kaczka w Opolu krzyczy o repolonizacji, bo trzy dni wcześniej wracam z Opola, gdzie miałem do czynienia z wykształconymi, dobrze prosperującymi obszarnikami, a nie rolnikami. To jest kompletnie inny obraz. Żyjemy stereotypami. Nie czuję płaszczyzny porozumiewawczej z kimś, kto chce dzielić Polaków. Ja z tym nie chcę mieć nic wspólnego.

- I dlatego boi się Pan powrotu IV RP? - Za dobrze pamiętam rządy PiS, żeby chcieć IV RP. Te ciągłe szczucia, napięcia, narady tajne, konferencje, w których ktoś pokazał jakiś gwóźdź, na który kogoś nagrał. I nic nikt nie robił, a koniunktura była fantastyczna. I zmarnowano ten czas. Dzisiaj sytuacja w Europie jest trudna, ale wciąż trzymamy nos nad wodą. Nie toniemy. I tego się trzymajmy.

- Może rządy PiS byłyby lepsze i trwalsze, gdyby Jarosław Kaczyński nie musiał mieć za koalicjantów LPR i Samoobronę? - Sam chciał. Ja do domu wpuszczam tych, których chcę, a nie tych, których muszę wpuszczać.

- Podróżuje Pan dużo po Polsce. Wciąż Pan dostrzega głęboki rozdźwięk między Polską centralną, a resztą kraju? - Polska ciągle zmienia się na lepsze. Jestem pod wielkim wrażeniem tych zmian i pełen podziwu dla Polaków. Ale podział na Polskę "a" i Polskę "b" był zawsze. Nie jest to tylko zaszłość po czasach komuny. Wciąż dostrzegalny jest u nas wpływ zaborów. Widać przemieszanych ludzi, którzy są nie na swoim miejscu.

- Jest Pan zadowolony z rządów Donalda Tuska? - Przy wszystkich niedociągnięciach, bardzo jestem zadowolony z rządów Tuska. PO nie judzi, nie używa języka agresji. Mamy spokój.

- Donald Tusk nie ma spokoju i uważa, że nie sposób ułożyć sobie życia w jednym państwie z osobami takimi jak Kaczyński. - Ciekawe jakby Pan się czuł, gdyby jakiś koleżka oskarżał Pana o śmierć 96 osób. Oczywiste, że trudno jest żyć w jednym państwie z Kaczyńskim. Dlatego przestrzegałem przed powrotem IV RP. Szczęśliwie coraz mniej boję się PiS-u, bo to jest zużywająca się partia. Dzisiaj już nikt poważny nie może traktować Kaczyńskiego jako potencjalnego kandydata na premiera. Przemiany i wpadki prezesa PiS pokazują tylko spadek jego formy.

- Zwątpił Pan w Jarosława Kaczyńskiego, swojego starego kolegę, ale chyba też zawiódł się Pan na swoim nowym koledze Januszu Palikocie? - Palikot jest amatorem Witolda Gombrowicza i nie jestem pewien, czy on wciąż nie gra. Oczywiście miewa momenty, kiedy przywdziewa poważną maskę. Jest wykształcony, więc dobiera odpowiednich słów i mówi dosyć otwarcie używając nadmiaru, ale jest też niekonsekwentny. Dlatego jego postawa mnie nie przekonuje.  Ale obecność Palikota w polityce jest potrzebna, bo mimo wszystko on głosi słuszne hasła.

- Jakie sensowne hasło słyszał Pan z ust Palikota? - Najsensowniejsza jest potrzeba oddalenia państwa od Kościoła. To, co się w Polsce odbywa, jest niestosowne. Mamy głupowaty taliban, który nie mówi głosem chrześcijańskim i głosem rozwagi, ale głosem jątrzenia. Dobrze, że Kościół wziął ostatnio na wstrzymanie, bo przestraszył się katastrofy smoleńskiej, w którą się zaangażował. Ale szczęśliwie Kościół polski poszedł po rozum do głowy i wrzucił wsteczny bieg. Mimo że jest już za późno, bo Kościół toruński funkcjonuje w atmosferze jadu, podjudzania i nienawiści. Brak reakcji Episkopatu jest bardzo podejrzany. Kościół powinien mówić do owieczek językiem współczesnym, a nie szatanem i smołą.

- Papież zaczął twittować. Mam wrażenie, że Kościół szuka odpowiedniego języka komunikacji z wiernymi. - I bardzo dobrze, że Benedykt XVI jest na Twitterze. Ale dobrze też, że Janusz Palikot słusznie punktuje Kościół. Ważne też, że upomina się o prawa mniejszości seksualnych, religijnych, wykluczonych, temat in vitro itd. A czy Palikotowi uda się utrzymać partię? Jest mi to obojętne. Ruch Palikota to partia ludzi prosperujących w drobnym i średnim biznesie. Mam duże wątpliwości, kiedy biznes ma iść w parze z polityką. Na ogół to się nie udaje.

- Czyli jednak musi Panu w pewnym stopniu imponować pryncypialny, w tej materii, Jarosław Kaczyński? - Kaczyński nie tyle mi imponuje, ale on jest na pozycji prawdziwej. Ufałbym Jarkowi, gdyby to, co emituje, miało sens. Biznes w Polsce przez ostatnie dwadzieścia lat wyssał wszystkie zasady i wartości. Ale z drugiej strony polityk, który się zajmuje tylko polityką, jest trochę darmozjadem.

Jacek Nizinkiewicz: Czy chciałby się Pan już dzisiaj rozliczać w Polsce w euro? Marek Kondrat: Kochany, moim marzeniem jest wprowadzenie euro w Polsce. Jako importer i dystrybutor win bardzo chciałbym kupować i sprzedawać butelki w euro. Odpadłoby mi tyle problemów…

- Jak wprowadzenie euro wpłynęłoby na Pańskie życie zawodowe? - Polska będąca w strefie euro zbliżyłaby się do realiów światowych. Nie byłoby mowy o wymianie, którą stosują różne firmy na różnym poziomie. Wytłumaczę to Panu na przykładzie win. Cena wina nie jest jasna dla Polaka. 92 proc. win w Polsce ze 100 milionów butelek kupuje się głównie w hipermarketach i supermarketach do 20 złotych. Człowiek cieszy się, że wino kupuje do 20 złotych, ale nie wie ile drabin marżowych wywaliło to wino do 20 złotych. A to są prawie ekonomiczne wina kupowane w balonach w eurocentach. Polacy nie mają pojęcia dlaczego ceny w sklepach są takie, a nie inne. A w przypadku win, to szczególnie. Tym bardziej, że Polska nie jest krajem winnym. My pijemy 2,5 litra wina na twarz rocznie.

- Butelka wina byłaby w Polsce droższa po przeliczeniu ze złotówki na euro?- Wino kupione za dwa euro, tylko z wyliczoną precyzyjnie marżą i importem, musiałoby mieć na sklepowej półce wiadomą cenę. Dzisiaj ceny w sklepach nie są jasne dla polskich klientów. Klient nie wie, za ile takie wino zostało kupione. Z mojego punktu widzenie Polska dojrzała już do przyjęcia euro. Polacy muszą zdać sobie sprawę, że przyjęcie euro jest nieuchronne.

- A czy przyglądając się Polsce i Polakom myśli Pan, że mentalnie jesteśmy przygotowani na zmianę waluty? - Nie walę ręką w stół, żeby natychmiast wprowadzić euro w Polsce, ponieważ nie wypowiadam się na temat spraw, w których jestem ignorantem. A nie mam rozległej wiedzy na temat ekonomii państwa, która pozwoliłabym powiedzieć, że euro już dziś z punktu widzenia makroekonomii i innych czynników można wprowadzić w Polsce w określonym momencie. Ale wiem jedno, Polacy po denominacji bardzo szybko przestawili się na polskiego nowego złotego. Panie na targu Różyckiego już na drugi dzień po denominacji operowały przelicznikiem. Francuzi z tym samym problemem boksowali się 20 lat. Pod tym względem jesteśmy lepsi i przygotowani. Polacy poradzą sobie z euro. Tego możemy być pewni.

- Swoją drogą, skąd u Pana przekonanie nad wyższością wina względem innych alkoholi? Oprócz oczywiście przekonania czysto biznesowego. - Po winie człowiek czuje się lepiej. Nie jest agresywny, jak po innych trunkach. Wino sprawia, że jest się łagodnie szym względem swojego interlokutora. Każde wino ma swoją historię. Są miejsca na ziemi, że wino traktuje się jak wodę. Wino jest produktem niesłychanie zmysłowym i bogatym we wrażenia. Wino jest towarzyszem jedzenia. W Polsce mamy problemy z alkoholem, więc w myśl zasady o wychowaniu w trzeźwości, w Polsce nie można mówić, że wino jest zdrowe. Jestem neofitą, który w późnym wieku zmienił swoje życie na lepsze i oddaje się winom z lubością.

- Jako biznesman myśli Pan globalne i działanie lokalne? - Jak najbardziej. Będę rozwijał bardziej sprzedaż wina przez internet, a nie bazę sklepową. Rozstałem się ze swoim wspólnikiem i skupiam się na winie. Firma, która zatrudniała blisko 80 osób to już przedsiębiorstwo, w którym lewa strona musi się zgadzać z prawą i w zasadzie, to pochłania większość czasu biznesmenowi, a nie sam przedmiot interesu, czyli wino. Zrezygnowałem z mocarstwowych zapędów posiadania nie wiadomo czego na rzecz powrotu do wina, do ludzi, które je robią, opowiadaniu o winie, kształceniem się, szkoleniem i ciągłym uczeniem się wina.

- A jak Panu, jako przedsiębiorcy, funkcjonuje się w Polsce? - Dobrze. Monitowałem u premiera Waldemara Pawlaka, kiedy był jeszcze ministrem gospodarki. Wicepremier zaprosił mnie na spotkanie po tym jak przeczytał ze mną wywiad w "Polityce", który mu się spodobał.

- Spotkał się Pan z Waldemarem Pawlakiem, żeby porozmawiać o winach? - Premier Pawlak zainteresował się moją wizją patriotyzmu przedstawioną w wywiadzie dla "Polityki". Ale rozmawialiśmy głównie o banderolach. Banderole, to akcyza, którą można ujednolicić, zryczałtować i płacić. A w Polsce musimy najpierw zakupić banderole, wysłać do producenta, producent musi kogoś wynająć, żeby kleił te banderole. No cyrk i koszmar. A paręnaście milionów euro zostaje za granicą, zamiast w Polsce. Powiedziałem premierowi Pawlakowi, że skoro już muszą być banderole, to niech chociaż są klejone w Polsce. Bo premier o tym nie wiedział.

- Czy w Pańskim mniemaniu Waldemar Pawlak dbał o polską gospodarkę? - Waldemar Pawlak był zręcznym ministrem gospodarki. To doświadczony polityk.

- Na tyle zręczny, że przestał być szefem PSL, wicepremierem i ministrem gospodarki. Chyba tylko pozostało mu już tylko prezesowanie Zarządowi Głównemu Związkowi Ochotniczych Straży Pożarnych Rzeczypospolitej Polskiej. - Bo rozsiadł się Pawlak za bardzo w PSL i myślał, że to jego partia i tak już zostanie (śmiech). Wypadł z głównego nurtu, bo nie spodziewał się, że nurty wewnątrz partyjne wyrzucą go poza nawias. Ale on jest już tak długo w polityce, że sobie poradzi. To pragmatyczny chłop. Mniej mówi, a po cichu swoje robi. Podoba mi się oszczędność wypowiedzi Pawlaka i kreowanie wydarzeń. Pawlak nie popełnia wielu gaf, bo mówi mało. Jest dobrym aktorem. Potrafi właściwie dobrać słowa, odpowiednio swoją wypowiedź spuentować. Ma wyczucie. Wierzę takim ludziom, bo im bliżej ziemi, tym rozsądniej.

- Powiedział Pan, że Waldemar Pawlak jest dobrym aktorem. A co z innymi aktorami sceny politycznej?

- Donald Tusk jest świetnym aktorem. W ogóle Tusk jest doskonały. Polacy mają szczęście, bo trafili na polityka dużego formatu.

- Europejskiego, czy już światowego? - Dla mnie Europa to jest ciągle świat. Mimo, że jego ciężar gospodarczy gdzieś tam się dzisiaj przenosi, to jednak Europa wyznacza kierunki i jest ciotką całego świata, bo to Europejczycy stworzyli cały świat podbijając go bezlitośnie.

- A czy dobry aktor-polityk, to człowiek który udaje i oszukuje swoja widownię? - Każdy z polityków gra, to nie ulega wątpliwości. Ale Tusk jest niesłychanie wymowny, ma dobrą cechę powściągliwości, która np. przy atakach, stawia go w pozornej defensywie. Spokojnie tłumaczy, nie daje się wciągnąć w awantury i zaczepki. Czasami go poniesie, ale to się zdarza bardzo rzadko, i tak się dziwię, że tak rzadko. Natomiast jest racjonalny w swoich zachowaniach. Są tacy bokserzy, którzy cały czas idą z głową do przodu i najczęściej nadziewają się na cios. Tusk jest takim bokserem, który czeka na właściwy moment. Poza tym jest odpowiedzialnym człowiekiem, przy wszystkich błędach, których nie sposób się wyzbyć.

- A Jarosław Kaczyński? Czy on gra dla innego teatru i innej widowni niż Tusk? - Kaczyński gra dla bardzo złego teatru. Ja nie kupuję ani jego tekstu, ani przekazu. On jest strasznie uproszczony, strasznie prymitywny i jednowymiarowy. Obojętnie na jaki temat mówi Jarek, a ja już znam treść tego przemówienia. Więc mnie to mało interesuje. Tak samo jak Pańscy koledzy…

- Którzy moi koledzy? - Ci tak zwani "niezależni". Obojętnie jaki tekst by napisali, to mi się tego nie chce czytać, bo ja znam treść, wiec odpada mi cała przyjemność czytania.

- Odejdźmy na chwilkę od personaliów. Rozmawialiśmy o winie i o nieszkodliwości tego trunku. Pan wspomniał o Czechach. W Czechach zalegalizowano marihuanę. Zaskoczyło to Pana? - Nie, nie zaskoczyło mnie, dlatego, że Czesi są przestrzennie najbliżej nas, a kompletnie inni mentalnie. Uwielbiam tam przebywać, czytam Mariusza Szczygła, który zakochał się w Czechach i pisze świetne książki. Taki czeski mądry, szwejkowski, hrabalowsko-kunderowski sceptycyzm, to jest coś takiego… Zresztą oni bardziej przy piwie niż przy winie, ale nie o trunek mi chodzi tylko o rodzaj przebywania ze sobą. Ich literatura jest taka, jakby siedział pan przy stole i ktoś panu opowiadał. Nie ma takiego nieznośnego, romantycznego patosu, który my stosujemy. Oni są sceptyczni, nie lubią patosu, całe ich życie polega na tym, żeby się zbijać z tego podestu. Szczygieł o tym pisze fantastycznie:

"- Przecież zrobiliście zamach na Heydricha.

– Eee, jaki tam zamach, przecież on w nim nie zginął.

- Ale umarł 3 dni potem.

- Ale co to za zamach jak umarł dopiero 3 dni po nim.

– A dlaczego nie macie pomnika?

– Jak to nie mamy?! Mamy knajpę pod cichociemnymi". To jest wymiar czeski. Knajpa to jest pomnik, bo tam się ludzie spotykają. My do restauracji chodzimy bardzo rzadko. To nie jest miejsce, gdzie się siedzi, jest gwarno, pije się kufel piwa.

- Ale w Polsce mamy inną kulturę, wyrosłą z Sienkiewicza. - Absolutnie. Polska jest krajem pewnej kopii. Chcemy być inni. A Czesi są sobą.

- Myśli Pan, że zalegalizowanie marihuany w Polsce jest potrzebne? - Pojęcia nie mam. Ja tego nie używam więc się nie wypowiadam.

- Martin Scorsese wyprodukuje film o Billu Clintonie. Mamy w Polsce polityka, który zasłużył na tego typu obrazy? - Nie. Nudne to było do tej pory.

- Andrzej Wajda zrobi nudny film o Lechu Wałęsie? - Niestety mam takie obawy (śmiech). Gdyby zrobił o Danucie, byłoby dużo ciekawiej. O Lechu wszyscy wszystko wiedzą.

- To po co Wajda robi ten film? - Andrzej lubi stawiać pomniki. To jest dla niego jakiś wzór. Tylko o wzorach można różnie mówić. Mnie ciekawiłoby bardziej jak przez dom Lecha przechodzi tłum rewolucjonistów depcząc po dzieciach i z błotem ładując się do kuchni. Tego świat nie zna. Traktuje rewolucje jako coś wielkiego. A rewolucja to jest jak podzielić chlebek na ośmioro, posmarować konfiturą i dać żreć.

- A nie obawia się Pan, że film o Lechu Wałęsie okaże się hagiografią? - Ja nie mam wielkich oczekiwań, nie lubię tego typu filmów o rzeczywistości. Ja lubię baśnie, zarówno w kinie jak i w teatrze. Rzeczywistość otacza mnie na co dzień i nie stanowi dla mnie wyzwania.

- Wspomniał Pan o Czechach, oni potrafią nawet o rzeczywistości opowiadać w taki baśniowy sposób. Ich filmy często ocierają się o najważniejsze nagrody. - No tak bo oni mają ten uniwersum w sobie.

- To są filmy robione za bardzo małe pieniądze. - Oczywiście, że tak. O czeskim kinie się mówi. My też mieliśmy kiedyś szkołę filmową. Była bardzo specyficzna, ale to wszystko się rozmyło. Kapitalizm na razie nas nie ustawił. Kapitalizm kazał nam zacząć zarabiać. I pieniądz nam wyznacza kurs w tej chwili. Każdy chce coś mieć, zarobić. Do dziś na film artystyczny musi zarobić jakiś film nieartystyczny i tak jest na całym świecie. A my jednak jesteśmy z tego grajdoła takiego trochę misyjnego, kino moralnego niepokoju. Państwo dawało pieniądze, a my przeciwko temu państwu filmy robiliśmy (śmiech).

- Dużo niesamowitych filmów powstało właśnie w tamtych ciemnych czasach. - No tak. Dzisiaj po cichu, przy wódce, filmowcy mówią: Matko Boska, nigdy tak dobrze nie było jak za komuny. Jesteśmy krajem paradoksów.

- To może rację miał David Lynch, który przyjechał do Polski i skrytykował władze za to, co dzieje się w Łodzi? - To jest facet, który przyjeżdża z bardzo surowych warunków. To nam się tylko wydaje, że w Hollywood sypią pieniędzmi. Wie Pan ile czasu tracił Fellini na zdobycie pieniędzy na swój film? Nikt mu nie chciał dawać pieniędzy. Twierdzili, że to jakieś gnioty. A jakiś tam "Ben Hur", to proszę bardzo, bo pójdą masy. Kino jest ludyczne. To nie jest żadna sztuka. Na sztuki chodzą jednostki.

- Donald Tusk skrytykował Davida Lyncha za mocne słowa o prezydent Łodzi. Premier powiedział o Lynch’u, że ten chyba nie wie co się dzieje w Łodzi, bo tutaj nie mieszka … - Donald jest czasami pryncypialny. Kiedyś powiedział, że nie podoba mu się "Dzień Świra" i bardzo polemizowaliśmy na ten temat i nigdy mu tego nie zapomnę.

- Polemizował Pan z premierem na temat "Dnia Świra"? - Oczywiście.

- I co? - Kiedyś go przekonam (śmiech).

- Zastanawia się Pan jak może rządzić Polską człowiek, który nie rozumie podstawowych problemów przeciętnego inteligenta? - Ja potrafię to sobie wyobrazić. Donald jest tak ideowy w duchu, że traktował Adasia Miauczyńskiego jako słabeusza, który nie może pokonać swoich słabości. A Donald to wie pan, wejdzie na wieżę, okna umyje na pięćdziesiątym piętrze, pokona Jarosława. Taki to dzielny chłopak ze środka boiska i nie lubi takich mazgajów.

- Tylko, że Polska jest w dużej mierze wypełniona takimi "mazgajami" jak Adam Miauczyński … - Ja o tym filmie wiem więcej niż ktokolwiek inny. Ludzie mnie zaczepiają, wyjmują zza pazuchy płytę DVD i mówią, żebym im podpisał. Ja się z tym tematem nie rozstaję. "Dzień świra" to jest polska Biblia. To jest też film dla mnie niesłychanie ważny w pracy, bo wyznaczył poprzeczkę, powyżej której już nie bardzo chce się robić. To też ma wpływ na moje decyzje. Jak patrzę na moich idoli na świecie, np. De Niro, Nicholsona, to ja ich uwielbiałem z tych filmów z lat 80-tych, a dzisiaj robią jakieś komedyjki… Nieprzyjemnie jest się starzeć w tym zawodzie. W winiarskim dużo lepiej.

- A mentalnie, czy coś się w Polsce zmieniło od czasów "Dnia Świra"? - Inteligent jeszcze bardziej świruje dlatego, że jego pozycja kompletnie się zmieniła. Tzw. inteligent wykształcony, z aspiracjami, traci dzisiaj swoje pole. Jest wypierany przez celebrytów, jest wypierany przez człowieka znanego. Dzisiaj człowiek, który nie ma dostępu do niczego, uważa, że ważny jest ten, kto mówi. Obojętnie co, ważne, że mówi. Jak dostaje jakieś pole to znaczy, że zasłużył na to. Jest mnóstwo ludzi, którzy nie mają żadnej zasługi, natomiast oni wypierają ludzi, którzy maja coś do powiedzenia. Codziennie w Polsce mamy "Dzień świra".

- Czyli dzisiejszy Adaś Miauczyński jest jeszcze bardziej sfrustrowany? - Zdecydowanie! Chyba, że wiek by przytępił wszystkie jego instynkty. Jak i mnie przytępił (śmiech). - Dziękuję za rozmowę.

Strefa wolnego obrazu W mijającym 2012 r., w ciągu zaledwie 12 miesięcy wraz z „Gazetą Polską” ukazało się 12 filmów dokumentalnych. Zważywszy na bogactwo tematów, rangę opisywanych zdarzeń i nazwiska autorów, niewątpliwie jest to powód do dumy. Jedne są owocem długoletnich badań archiwalnych, studiów, docierania do świadków, inne to zaledwie impresja dokumentalisty, który utrwalił ważne aktualne wydarzenie. Filmy te pokazują mroczne i jasne obszary życia, tego społecznego, politycznego, ale i bardzo osobistego, a nawetduchowego. Mimo różnorodności mają pewną wspólną cechę. Jest nią odwaga. Autorzy z kamerą wkraczają w rejony, które inni twórcy omijają szerokim łukiem. Kolejna rzecz, która je łączy, to nieobecność w programach największych stacji telewizyjnych. Ale to mówi więcej o  tych nadawcach niż o tych filmach. W  styczniu wraz z  naszym tygodnikiem ukazał się „Krzyż” – dokument Ewy Stankiewicz. Jeden z najgorętszych filmów ostatnich lat, w poruszający sposób ukazujący źródła podziałów i wrogości w  polskim społeczeństwie po smoleńskiej tragedii. W marcu wyszły aż dwa filmy: 

Kolumbia – Świadectwo dla świata” – świetny dokument Dominika Tarczyńskiego o cudownym nawróceniu elit tego latynoskiego kraju. Drugi to kolejny film Ewy Stankiewicz „Dopóki żyję” – film o zmaganiach węgierskich patriotów pod przywództwem dzielnego premiera Viktora Orbána o przywrócenie Węgrom ich własnego państwa. W  drugą rocznicę tragedii smoleńskiej miał premierę wzruszający dokument Córka” autorstwa Marii Dłużewskiej, będący próbą opisu dramatu córki Marii i Lecha Kaczyńskich – Marty, która rankiem 10 kwietnia 2010 r. traci oboje rodziców.
W maju z naszym tygodnikiem ukazał się  „Poeta Pozwany”. To kolejny dokument spółki autorskiej: Grzegorz Braun i  Robert Kaczmarek. Tym razem opowiada o poecie Jarosławie Marku Rymkiewiczu w kontekście kuriozalnego procesu wytoczonego przez Adama Michnika za sformułowania i opinie wyrażone na łamach „Gazety Polskiej”. W lipcu i wrześniu ukazały się dwa filmy Dominika Tarczyńskiego o  zagrożeniach duchowych, o  skutecznej obronie przed działaniem złego ducha, a także o cudownej mocy modlitwy.  „Egzorcysta” to kilkuczęściowy dokument, który powstał na podstawie wywiadu z Gabrielem Amorthem, egzorcystą domu papieskiego. Październik – to dobry czas, by podsumować turniej Euro 2012. Tadeusz Śmiarowski – autor filmu „Kibol”–  w kolejnym dokumencie pt. „Kto wygra mecz” pokazuje tę stronę Euro, której nie pokazały żadne stacje telewizyjne. W listopadzie kolej na dwa filmy historyczne:  „Soviet story” – wstrząsający film Edvinsa Snore’a, który dokumentuje sowieckie zbrodnie, i „Eugenika. W imię postępu” Grzegorza Brauna - również o zbrodniach dokonywanych przez naukowców i polityków w imię postępu. W grudniu z naszym tygodnikiem wyszły kolejne dwa filmy.  „Towarzysz Generał idzie na wojnę” upamiętniał 32. rocznicę stanu wojennego, pokazując kulisy wojny, jaką Wojciech Jaruzelski wypowiedział własnemu narodowi, a „Już niedługo” Krzysztofa Siuciaka i Piotra Bugajewskiego – zapis wielkiego solidarnościowego wyjazdu na Wę-gry, w którym uczestniczyły tysiące Polaków, a wśród nich znaczącą grupę stanowili klubowicze „Gazety Polskiej”.
Jak większość filmów, „Już niedługopokazuje rzeczywistość kompletnie przemilczaną przez największe stacje, w  tym telewizję publiczną, zarejestrowaną i  utrwaloną w formie filmu. Te dwanaście dokumentów tylko w tym roku pokazało, jak bardzo obok strefy wolnego słowa potrzebna jest strefa wolnego obrazu. Miejmy nadzieję, że nadchodzący rok przybliży nas i do tego obszaru wolności. Jan Pospieszalski

2013 czyli koniec leżakowania Ostatnie dwa lata z punktu widzenia wolnościowej polityki były stanem hibernacji. Wcześniej przegraliśmy kolejno wszystkie wybory, a szczególną wpadką było niezarejestrowanie listy wyborczej w poprzednich wyborach parlamentarnych w 2011 r. Wolnościowa działalność polityczna zaraz po tych wyborach w zasadzie ustała – co zresztą było całkiem naturalne, bo po co marnować energię w sytuacji, gdy w zasadzie i tak się nie dało nic sensownego zrobić. Teraz jednak, o czym pisałem już kilka razy, wielkimi krokami zbliża się wielka koniunkcja wyborcza – cztery głosowania, które zostaną przeprowadzone w ciągu nieco ponad roku. Pierwsze z tych wyborów odbędą się już w czerwcu 2014 roku. Tej szansy nie możemy zmarnować. Więc musimy się do niej solidnie przygotować. Sytuacja wyborcza po prawej stronie jest taka, że oprócz PiS i znikających powoli PJN-u i Solidarnej Polski mamy wolnościową Nową Prawicę oraz rodzący się Ruch Narodowy. Wszystkie te organizacje liczą na przepływ elektoratu od Platformy Obywatelskiej oraz walczą pomiędzy sobą. Oczywiście idealną sytuacją byłoby, gdyby wystąpiły razem, niestety realna ocena zdarzeń jest taka, że do porozumienia nigdy nie dojdzie. Trzeba więc być przygotowanym na to, że będziemy w kolejnych wyborach współzawodniczyć z trzema, a być może czterema partiami określającymi się jako prawicowe. Porównując Nową Prawicę z jej konkurencją można wskazać na jedno pole, na którym mamy przewagę – program. Wydaje się więc, że właśnie program powinien być drogą do sukcesu o ile tylko zostanie podparty organizacją przynajmniej na poziomie konkurencji. A by organizacja zadziałała musi zostać zaplanowana. Z kolei by by była planowana, a nie spontaniczna, potrzebny jest czas. Wydaje się, że taka organizacja jak Nowa Prawica potrzebuje co najmniej rok by dobrze przygotować się do wyborów. Innymi słowy decyzję co do tego jak zorganizować nasz udział w wyborach powinniśmy podjąć najpóźniej w czerwcu. Do startu batalii pozostało więc już tylko 6 miesięcy. My jako „Najwyższy CZAS!” pewne działania podjęliśmy wcześniej. Rozpoczęliśmy tworzenie klubów „NCz!”, które w najbliższym półroczu będziemy dynamicznie rozwijać. Zarejestrowaliśmy Fundację „Najwyższy CZAS!”, która może być pomocna w rozmaitego rodzaju politycznych i parapolitycznych działaniach. Wreszcie rozbudowujemy nasze serwisy internetowe by stały się one popularnymi nośnikami informacji, znacznie szybszymi niż nasz flagowiec, czyli tygodnik „NCz!”. Oczywiście, jeśli zajdzie taka potrzeba, wszystkie te narzędzia oddamy od czerwca do wykorzystania w trakcie zbliżającej się kampanii wyborczej. Tak więc zbierajmy siły i nie bądźmy obojętni. A na koniec, tradycyjnie życzę wszystkim naszym Czytelnikom Do siego roku 2013! Tomasz Sommer

Kłamstwo antykoncepcji Nieczystość zawsze niszczy szczęście człowieka. Świat próbuje to zanegować. Znając pierwotną tęsknotę ludzką do wolności i miłości wygenerował pojęcie ”wolnej miłości”. Co prawda, nie ma ona niczego wspólnego ani z wolnością, ani z miłością (będąc raczej ich zaprzeczeniem), ale brzmi pociągająco. Antykoncepcja jest postawą człowieka, który jest przeciwny poczynaniu się dzieci (anty – przeciw, conceptio – poczęcie). Terminu „antykoncepcja” używa się powszechnie także do określenia środków technicznych służących realizacji tej antydzietnej (i antyludzkiej zarazem) postawy. Zresztą użycie tej nazwy do większości środków jest, najdelikatniej mówiąc, nieprecyzyjne, by nie powiedzieć wprost: kłamliwe. Nawet „niewinne” prezerwatywy mające nie dopuścić plemników do połączenia z komórką jajową przez wprowadzenie bariery (tzw. środek barierowy) są natryskiwane środkami plemnikobójczymi. Może to spowodować (nie tylko teoretycznie), że uszkodzony plemnik połączy się z komórką jajową (dość wysoka nieskuteczność prezerwatyw) i po jakimś czasie dojdzie do poronienia (jako skutek tegoż uszkodzenia). Wszystkie współczesne tzw. antykoncepcyjne środki hormonalne mają działania obok antykoncepcyjnych (blokada jajeczkowania, unieszkodliwianie plemników) również niszczące już poczętą istotę ludzką (zablokowanie perystaltyki jajowodów umożliwiającej transport w kierunku macicy, oraz niedorozwój endometrium – śluzówki macicy by nie mogło dojść do zagnieżdżenia już około tygodniowego dziecka). By nie straszyć kobiet terminem „poronienie” pozmieniano terminologię. Od jakiegoś czasu ciążę datuje się nie od poczęcia, lecz od zagnieżdżenia w macicy. W ten sposób zabicie dziecka w pierwszym tygodniu życia w ujęciu oficjalnym „przestało być” przerwaniem ciąży. Jednak niepodważalnym faktem jest, że od momentu poczęcia mamy do czynienia z organizmem żywym (biologiczna definicja życia), przynależnym do gatunku człowiek (ludzki kod genetyczny). Czyli mówiąc wprost: z człowiekiem na wczesnym etapie rozwoju, z dzieckiem swoich rodziców. Nazywanie tego człowieka kolejno: morulą, blastulą, zarodkiem, embrionem, płodem, noworodkiem, niemowlakiem, dzieckiem, młodzieńcem czy podlotkiem, dorosłym i w końcu staruszkiem ukazuje bogactwo naszego języka, lecz w żadnym stopniu nie podważa człowieczeństwa tej żywej istoty. Dlatego pamiętne krzyki na sali sejmowej (posłowie – wybrańcy, najlepsi synowie narodu): „nie mówmy dziecko, mówmy płód” były logicznie bezsensowne i zdradzały jedynie nienawiść do człowieka w tym wczesnym etapie rozwoju. Podobnie opublikowane zdanie pewnej pani profesor (najwyższe wykształcenie, jakie można mieć w Polsce): „nikt mnie nie jest w stanie przekonać, że płód jest człowiekiem” zdradza nie tyle niewydolność intelektualną, co blokadę emocjonalną. Najczęściej kobieta, która „usunęła ciążę” nie chce przyjąć do wiadomości, że zabiła swoje rodzone, choć nieurodzone dziecko. Wypychając ten fakt do podświadomości cierpi nieraz przez całe życie i odbija się to na wszystkich płaszczyznach jej funkcjonowania. Często na próbę spokojnej rozmowy na ten temat osoba taka reaguje agresją, co jest typowym elementem syndromu postaborcyjnego, na który cierpi. Zresztą uleczenie skutków tego syndromu (jest ono możliwe!) wymaga uznania faktu zabójstwa własnego dziecka i pogodzenia się z nim przez odbycie swoistej żałoby. Kolejnym kłamstwem wokół „antykoncepcji” jest używanie tej nazwy do klasycznych środków poronnych jak np. „pigułka antykoncepcyjna RU 486”, powodująca śmierć dziecka do... 10. tygodnia ciąży! Dlaczego tak nachalnie, nie przebierając w środkach, reklamuje się antykoncepcję? Odpowiedź jest prosta. Chodzi o gigantyczne pieniądze. Przemysł farmaceutyczny na antykoncepcji zarabia znacznie więcej niż na wszystkich chorobach razem wziętych! A  tymczasem płodność, z którą tak zawzięcie walczy antykoncepcja jest przejawem zdrowia, a nie choroby. Logicznie więc rzecz biorąc, powinno się zabronić sprzedaży antykoncepcji w placówkach służby zdrowia. Jednak logika wobec wielkich pieniędzy traci swoją moc. Tyle prawdy o antykoncepcji i  jej „sile napędowej”. Zachęcam do osobistej refleksji na bazie tej prawdy... Celem antykoncepcji jest oderwanie jedności (a głównie przyjemności seksualnej) od rodzicielstwa. Służy „wyzwoleniu” działań seksualnych od „niepożądanego owocu” jakim jawi się dziecko. Jest to ideologiczna podstawa tzw. rewolucji seksualnej. Oderwanie jedności od rodzicielstwa oznacza w praktyce usankcjonowanie i w efekcie rozszerzanie się działań seksualnych poza małżeństwem (jedynym sensownym terenem tych działań, bo jedynym terenem przyjęcia naturalnego ich owocu, jakim jest dziecko). Na drugim biegunie tego samego problemu jest „produkowanie dziecka” z pominięciem aktu jedności małżeńskiej. Tak więc ramię w ramię idą propagatorzy (i beneficjenci zarazem) antykoncepcji, sterylizacji, aborcji, sztucznego unasiennienia, in vitro, a także głoszący pochwałę masturbacji (w pojedynkę lub w parze – m.in. działania homoseksualne) i wszelkiej innej rozwiązłości seksualnej. Idea czystości, wierności małżeńskiej, wyłączności seksualnej, a także idea świętości życia ludzkiego od poczęcia są śmiertelnym zagrożeniem dla światowego lobby żerującego na rozwiązłości seksualnej. Lobby to jest nieprawdopodobnie silne finansowo, włada masowymi mediami i reklamami, a wyrasta na krzywdzie ludzkiej. Na zniszczeniu człowieka, małżeństwa i rodziny, mordowaniu i osierocaniu dzieci, a nawet przestępczości seksualnej, będącej oczywistą konsekwencją propagowanego bałaganu w sferze erotycznej. Wierny obrońca ładu seksualnego, głosiciel idei czystości – Kościół katolicki jest natomiast wściekle, nierzadko ordynarnie atakowany, szykanowany, wręcz wyszydzany za swe „staroświeckie”, „nieżyciowe”, „rodem z ciemnogrodu” poglądy ustanawiane przez „starego Papieża” i „staruszków kardynałów, którzy sami już nie mogą i innym żałują”. Skutkiem postawy antykoncepcyjnej oraz wszystkich innych idei rozdzielających jedność seksualną od rodzicielstwa jest dezintegracja, wewnętrzne rozdarcie osoby ludzkiej i jej więzi. Rezygnacja z użycia rozumu i woli do panowania nad skutkami swego działania (to właśnie oferuje antykoncepcja) w każdej dziedzinie prowadzi do degradacji człowieka i ograniczenia jego wolności wewnętrznej. Można śmiało powiedzieć, że postawa ta nieodwołalnie niszczy szczęście człowieka. Dlaczego? Podstawą szczęścia człowieka są: wolność wewnętrzna i relacje miłości. Wolność wewnętrzną wypracowuje się w trudzie poprzez odróżnianie rozumem tego co dobre od tego co złe i wybieranie poprzez użycie woli dobra, niezależnie od ceny. Właśnie wybranie trudnego dobra i odrzucanie kuszącego atrakcjami zła jest podstawą wzrostu człowieka. Proces świadomego kierowania własnym wzrostem nazywa się samowychowaniem. Człowiek wierzący łącząc trud samowychowania z łaskami sakramentalnymi może osiągnąć pełną wolność, czyli świętość, która ostatecznie umożliwia opowiedzenie się za dobrem nawet za cenę życia. Szczęścia płynącego z wolności wewnętrznej nie da się człowiekowi odebrać. Drugim źródłem szczęścia jest miłość. Miłość rozumiana jako „bezinteresowny dar z siebie samego”. Miłość prawdziwa jest czysta, wyzwolona z egoizmu. Oczywiście w czystą miłość małżeńską wpisane jest współżycie małżeńskie czyste, czyli wolne od obłąkańczej idei wrogości do dziecka, najpiękniejszego owocu miłości małżeńskiej. W ramach czystego współżycia małżeńskiego można planować lub nie planować kolejnego dziecka. Z użyciem rozumu (wiedza o aktualnej płodności pary) i woli (wybór czasu na współżycie zależnie od planów prokreacyjnych) można godziwie zaplanować liczbę i czas przychodzenia na świat kolejnych dzieci. W decyzjach należy się kierować „roztropnym namysłem i wielkodusznością”. Czystość we współżyciu małżeńskim zawsze owocuje wzrostem więzi, komunii małżeńskiej czyli miłości i jest podstawą szczęścia małżonków. A szczęście małżonków przekłada się w oczywisty sposób na szczęście dzieci i całej rodziny. Podsumowując: ład seksualny wyrażający się czystością powoduje wzrost człowieka (wolność wewnętrzna) i wzrost jego relacji miłości. Czystość prowadzi do szczęścia, którego bazą jest wolność i miłość. Nieład seksualny, „wyzwalający” z władzy rozumu i woli działania człowieka zawsze niszczy jego wolność i jego relacje miłości, bo czyni go (poprzez zniewolenie) niezdolnym do miłości prawdziwej. Nieczystość zawsze niszczy szczęście człowieka. Świat próbuje to zanegować. Znając pierwotną tęsknotę ludzką do wolności i miłości wygenerował pojęcie ”wolnej miłości”. Co prawda, nie ma ona niczego wspólnego ani z wolnością, ani z miłością (będąc raczej ich zaprzeczeniem) ale brzmi pociągająco. Każdy rozumny się w tej mistyfikacji połapie. Niestety, głupi, bezrozumni i bezwolni dali się nabrać na ideę „wolnej miłości” i ... z uśmiechem na ustach, z absurdalnym poczuciem wyższości nad tradycjonalistami, zmierzają żwawo drogą do samozniszczenia, do własnego nieszczęścia już tu, na ziemi.

 Jacek Pulikowski

Rząd fałszuje stan finansów Przed laty ustalono prawo, które miało powstrzymywać rządy przed nadmiernym zadłużaniem państwa, ale koalicja PO-PSL przepisy te omija. Dzięki wchodzącej w życie od stycznia nowelizacji ustawy o finansach publicznych rząd wprowadza kolejną sztuczkę, która pozwala obniżyć oficjalną wielkość długu.Stosowana przez rząd kreatywna księgowość osiągnęła nowy etap. Minister finansów Jacek Rostowski zmienił sposób liczenia długu publicznego. Dzięki posłom rządowej koalicji parlament nowe przepisy przegłosował i od 1 stycznia 2013 r. wejdą one w życie.– Dokonano zmian, które zafałszują faktyczny stan finansów III RP – powiedział „Codziennej” Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów. Jeśli relacja długu publicznego do produktu krajowego brutto przekroczyłaby 55 proc., rząd byłby zmuszony do uruchomienia tzw. procedur ostrożnościowych. Polegałyby one m.in. na radykalnym ograniczeniu państwowych wydatków oraz na podniesieniu podatków, np. VAT-u. Aby uniknąć tej drastycznej konieczności, rządowa koalicja zmieniła przepisy. Od stycznia dopuszczają one możliwość niestosowania wspomnianych procedur w sytuacji, gdyby powodem przekroczenia 55-proc. progu ostrożnościowego był kurs złotego lub poziom prefinansowania potrzeb pożyczkowych państwa na przyszły rok. Dzięki księgowej sztuczce nasze zadłużenie nie przekroczy tzw. progu ostrożnościowego. Rząd wciąż będzie mógł być rozrzutny i nadal pożyczać pieniądze.

Ta zmiana przepisów zrobiona została wbrew logice i międzynarodowym standardom rachunkowości. Jedynym jej celem jest manipulacja wielkością długu publicznego. Z pozoru wszystko będzie się zgadzało, ale w rzeczywistości zadłużenie państwa będzie o wiele większe niż na papierze – powiedział nam poseł Przemysław Wipler. Wspomniana nowelizacja ustawy to kolejna próba zafałszowania rzeczywistości. Na początku 2010 r. rząd wyłączył z sektora finansów publicznych Krajowy Fundusz Drogowy, dzięki czemu zaniżono dług państwa o 42 mld zł. Gdyby tego nie zrobiono, już w 2011 r. rzeczywiste zadłużenie przekroczyłoby 55 proc. PKB, co zmusiłoby ministra Rostowskiego do realnej naprawy państwowych finansów, a nie tylko ich wirtualnej, księgowej korekty.Rząd wyjątkowo swobodnie traktuje literę prawa, za co mogą spotkać nas unijne restrykcje za nadmierne zadłużanie.

Jeśli Polska, wbrew postanowieniom konstytucji, ratyfikuje pakt fiskalny, wtedy sami położymy głowę pod topór – wyjaśnia Janusz Szewczak.

Gdyby wszystko uczciwie i precyzyjnie policzyć, to nasz dług publiczny już dawno przekroczył 60 proc. PKB. Został on poukrywany w różnych zakamarkach i szufladach. 80 mld zł państwowych długów rząd przerzucił na samorządy, 50 mld zł umieścił w Funduszu Drogowym i 11 mld zł w służbie zdrowia – wylicza główny ekonomista SKOK-ów.

Marek Michałowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
932
932
932
932
932
932 933
932
932
932
932
932
932
932
Banks Maya Greckie wesela 03 Dom dla ukochanej (Gorący Romans 932)
akumulator do alfa romeo 156 932 16 16v t spark 18 16v t spark
marche 932
akumulator do alfa romeo 156 sportwagon 932 20 t spark 16v 25
akumulator do alfa romeo 156 sportwagon 932 19 jtd 24 jtd
akumulator do alfa romeo 156 932 20 t spark 16v 25 v6 24v

więcej podobnych podstron