Powstała jako pierwsza w Polsce. Dziś straszy stertą porozrzucanego gruzu. Niemal po 160latach swej działalności Sianowska Fabryka Zapałek zakończyła żywot. Jak wyglądały ostatnie lata pracy, pamiętają niektórzy pracownicy. By móc powiązać koniec z końcem wprowadzano to coraz więcej rozwiązań.
- Robiliśmy prócz standardowych zapałek - zapałki sztormowe, gospodarcze i kominkowe. Z czasem fabryka wyrabiała również koszyki na owoce, które to znalazły zastosowanie na okolicznych plantacjach truskawek czy malin. Pamiętam był taki okres, że cała produkcja zapałek została wyłączona, a myśmy robili łubianki. Było tak wielkie zapotrzebowanie - mówi Wojciech Buras, pracujący jako ślusarz przez 30 lat w fabryce.
-Wyrabialiśmy także zapałki zniczowe oraz wykałaczki do śledzi. Pamiętam również, że pod koniec działalności budynek naprzeciw wytwórni zapałek został wydzierżawiony jakiś firmie produkującej bombki choinkowe. – dodaje Wanda Czechowska, wieloletnia pracownica fabryki.
Wbrew pozorom większość pracowników fabryki stanowiły kobiety. Ewa Buras doskonale pamięta pracę swoją i swych koleżanek.
- To była ciężka i monotonna praca. Cały dzień na nogach, pracowałam jak maszyna przy taśmie produkcyjnej. Można powiedzieć, że zapałki kobiecą ręką robione były. Mężczyźni trudzili się natomiast transportem międzyzakładowym, a część zatrudniona była jako ślusarze.
- Robiłyśmy wszystko w czym tylko akurat było zapotrzebowanie. Ja na agregatach robiłam. Jak trzeba było iść na pakownie, to szłam na pakownie.Czy praca byłą ciężka ? Nie wiem, mnie tam pracowało się normalnie.– dodaje Wanda Czechowska
Większość ludzi przepracowała tu ponad 30 lat swojego życia. Po upadku fabryki niewątpliwie ciężko było komukolwiek znaleźć zatrudnienie. Zakład nie przeprowadzał żadnych modernizacji. Pracownicy pracowali wciąż na maszynach zakupionych w latach 40tych XX wieku. Pensje natomiast nie pozwalały na godne życie.
- Kokosów się nie zarabiało. Pensje z biegiem lat nieuchronnie stały w miejscu, podczas gdy wszystko wokół było coraz droższe. Tylko przy okazji świąt dostawaliśmy bony na zakupy lub paczki z żywnością. Finansowane było to z naszych funduszy socjalnych. – Buras
- Kobiety przy produkcji zarabiały średnio po 750 zł na rękę. W ostatnich miesiącach nawet taką wypłatę otrzymywali w ratach lub z 2tygodniowym opóźnieniem. – Czechowska
Jak pracownicy przyjęli do wiadomości informację zamknięciu zakładu ?
- Szefowa wysłała nas parę dni wcześniej na urlop. Wróciwszy do pracy dowiedziałam się, że nie ma do czego wracać… szok. Mój maż również tu pracował – oboje zostaliśmy bez pracy. – Czechowska
- Gdy już było wiadomo, że zakład niebawem upadnie, wspólnie z żoną podjęliśmy decyzję o moim odejściu z fabryki. Wiadomo wówczas było, że jeżeli oboje pójdziemy w tym samym czasie na kuroniówkę, to nie będzie nas stać nawet na opłacenie czynszu. - Buras
Podjęcie nowej pracy nie było łatwe chociażby z racji podeszłego wieku byłych pracowników fabryki zapałek.
- Byłam przez pół roku na kuroniówce, potem odbyłam w gminie kurs doszkalający – dzięki burmistrzowi. Pracę zdobyłam dopiero w Koszalinie jako pomoc w kuchni. Moje koleżanki, po zrobieniu odpowiednich kursów, dostały pracę w szpital. Te które nie miały takiego szczęścia zatrudnione zostały w Express’emie przy pakowaniu ryb lub przy sałatkach w Dega Sianów. Dziś natomiast jest troszkę łatwiej dzięki programowi 50+ - z czego bardzo chętnie korzystają teraz pracodawcy, aby nie płacić podatku. – Czechowska
- Złożyłem CV do paru firm, lecz nie było z ich strony żadnego odzewu. Dopiero dzięki znajomości otrzymałem pracę. Pracowałem przy produkcji wkładek wentylacyjnych, co mi jako ślusarzowi nie sprawiło żadnego problemu. Nie musiałem przechodzić żadnego dodatkowego kursu. – Buras
W nowym miejscu pracy nie każdemu łatwo jest sobie poradzić. Przystosowanie do nowych warunków, panującej atmosfery danej firmy często wiąże się ze stresem.
- Przez pierwszy tydzień to była makabra. Człowiek dwoił się i troił mając w świadomości to, że kierownik wciąż patrzy mu na ręce a chciałby przecież wypaść jak najlepiej. Dopiero po miesiącu temperatura pracy zmalała. Poznałem nowe osoby, które, jak się okazało, również mieszkają w Sianowie. To mnie podbudowało i dało siłę do dalszej pracy. Dziś pracuję w Berinel Luftna na podobnym stanowisku lecz zdecydowanie z lepszymi zarobkami. Może to i lepiej. Teraz przynajmniej nie muszę pracować z żoną w jednym zakładzie– Buras.
Sentyment do tak wielkiej ikony jaką była fabryka pozostał.
- Serce mi się kraje, gdy nieraz przejeżdżam do pracy obok fabryki i widzę jak to wszystko niszczeje. Moja mama mieszka praktycznie przy samej fabryce. Na własne oczy widziałem, jak to wyburzali, coś w tym momencie we mnie pękło. Poczułem że czegoś mi zabrakło, jakby ktoś odebrał przeszło 30 lat mojego życia. - Buras
- Żal mi było fabryki. To tak jakbym straciła część siebie. Pracowałem tam niemal od ponownego rozruchu fabryki w 1947 roku, aż do jej likwidacji w 2007. Uważam, że to wielka strata dla mieszkańców i miasta. Ikona przemysłu sławnego na cała Polskę została zrównana z ziemią, aby mogły tam powstać budynki mieszkalne. Z tego co wiem, tylko komin ma zostać zachowany jako zabytek. To straszne co się stało… a mogłyby przecież część tych budynków służyć dzisiejszej administracji, policji czy straży miejskiej. Niestety o wszystkim zadecydowały pieniądze.- Czechowska
Każdemu zapadły w pamięci jakieś radosne chwile które miały miejsce podczas pracy w fabryce bądź jakiś szczególny dzień.
- Na dzień kobiet zawsze dostawałyśmy parę rajstop. W okresie świetności firmy zdążało się dostać premię lub jakieś drobne upominki. Raz nawet rozdawali kołdry. Byłam tym zachwycona.– Czechowska
- Pamiętam jak do zakładu przywieźli nową drukarnię. Zawsze chciałem pracować przy produkcji pudełek. Zapytałem kierownika kto będzie przy niej pracował, a ten wskazał na mnie palcem. Nie mogłem uwierzyć, że dostałem taki awans. To był chyba mój najlepszy dzień pracy. – Buras
Pracowano na 4 zamiany, ponieważ zapotrzebowanie na zapałki było ogromne. Pracownicy doskonale pamiętają lata świetności zakładu. Byli dla siebie jak rodzina. Każdy znał siebie nawzajem. Ich losy potoczyły się różnie. Jedno jest pewne – łatwo nie było. Jednak determinacja pracowników pozwoliła na zdobycie nowej posady.
Blisko po 160 latach działalności ikona miasteczka przestała istnieć. Budynek został zapomniany i zdewastowany. Stał się niepotrzebny, więc zaczęto go wyburzać. Każdy poszedł w swoją stronę, meble spalono, a maszyny zostały sprzedane do Indii.Na jej miejscu wybudowane zostaną teraz budynki mieszkalne. Niestety, nie powstało na jej terenie żadne muzeum, gdzie mogłyby przecież tłumnie przyjeżdżać wycieczki szkolne. Miejmy nadzieję, że przyszłe pokolenia sianowian nie pozwolą zapomnieć o kolebce miejskiego przemysłu.