Społeczeństwo informacyjne
* Michał Jawor: Czym tak właściwie jest społeczeństwo informacyjne?
Mgr Jarosław Pacek: Pojęcie społeczeństwa informacyjnego definiuje pewną formację społeczną o określonych atrybutach. Jest wynikiem ewolucji, jakiej ulegamy my ludzie wraz z tworzoną przez nas cywilizacją. Jest kolejnym tworem po społeczeństwach tradycyjnym i przemysłowym.
W odróżnieniu od poprzednich epok społeczeństwo informacyjne charakteryzuje przeniesienie środka ciężkości z wytwarzania dóbr konsumpcyjnych i pędu do ich posiadania na intensywny rozwój środków przetwarzania informacji oraz komunikowania. W społeczeństwie informacyjnym najważniejsza staje się wiedza i informacja, a więc także nauka oraz edukacja. W praktyce przeciętny obywatel jako korzyści dostrzeże również takie zjawiska wynikające z rozwoju technologii jak e-government (elektroniczna administracja), e-procurement (elektroniczne zarządzanie działaniami związanymi z zamówieniami publicznymi), e-work (telepraca), e-learning (zdalne nauczanie), e-health (usługi służby zdrowia świadczone drogą elektroniczną), e-signature (elektroniczny podpis), e-transport, e-tourism, e-business, czy RFID Radio Frequency IDentification itp.
* Ireneusz Sieczkowski: Czy mógłby Pan przybliżyć nam jego początki?
J.P.: Trudno jest wskazać jakiś konkretny moment powstania społeczeństwa informacyjnego. Społeczeństwo informacyjne nie powstaje jako jednorodna struktura występująca wszędzie i obejmująca wszystkich mieszkańców naszego globu. Do nauki termin został wprowadzony w początkach II połowy XX wieku, przez naukowców japońskich. Z pewnością tę nowoczesną formację społeczną należy postrzegać w kategoriach zmian pozytywnych, nie można jednak zapominać, że również jak wcześniejsze tak i informacyjne społeczeństwo może mieć swoje ciemne oblicze. To np. zjawisko cyfrowego wykluczenia (Digital divide). Jest to jedno z największych zagrożeń polegające na rozwarstwieniu społecznym wynikającym z informatycznego analfabetyzmu, zapóźnienia, braku umiejętności posługiwania się technologiami informacyjnymi (ICT – Information and Communications Technology). Umiejętności te nazywamy z angielska information literacy. Na szczęście te niekorzystne zjawiska są eliminowane poprzez działania prowadzone w ramach tzw. e-integracji (e-inclusion). Jeśli miałbym odpowiedzieć na potencjalne pytanie, które tu jeszcze nie padło, aczkolwiek nasuwa się samo, to sądzę, że nie, społeczeństwo polskie, nie jest jeszcze w pełni społeczeństwem informacyjnym.
* I.S.: Czym takim jest projekt Sematnic Web? Jakie korzyści dla zwykłych użytkowników niesie z sobą jego idea?
J.P.: Semantic Web jest ideą zaproponowaną przez Tima Berensa-Lee (twórcy WWW) i jego współpracowników na przełomie XX/XXI wieku. Sieć zgodnie z tą wizją ma realizować takie funkcje jak: inteligentna, logiczna nawigacja i wyszukiwanie informacji, zautomatyzowane wykorzystanie rozproszonych źródeł informacji oraz usługi przetwarzania wiedzy. Sieć przyszłości ma więc umożliwiać surfowanie pomiędzy zrozumiale i efektywnie opisanymi dokumentami (z punktu widzenia człowieka i maszyny), połączonymi za pomocą relacji ukazujących związki tematyczne i treściowe. Użytkownik dostawałby w odpowiedzi na swe pytanie nie wykaz odpowiednio wysoko pozycjonowanych linków, ale logicznie zorganizowaną listę czy mapę, na której węzłowymi punktami byłyby dokumenty dotyczące określonych grup tematycznych. Do realizacji tych zamierzeń potrzebne jest stosowanie odpowiednich standardów wspomagających sprawny opis, przetwarzanie i wymianę informacji.
* M.J.: Obecnie dużą popularnością cieszą się wirtualne kursy. Jak Pan ocenia zjawisko zaniku kontaktu nauczyciel – uczeń na rzecz samego przepływu informacji?
J.P.: Nie ma niczego złego w rozszerzaniu oferty edukacyjnej o takie właśnie możliwości, zresztą jest to zjawisko wcale nie nowe, może teraz dzięki nowym mediom jedynie się nasiliło. Sam w swojej pracy i kontaktach ze studentami wykorzystuję możliwości sieciowe. Ja, jak i moi koledzy, prowadzimy już od dłuższego czasu własne serwisy internetowe. W ramach Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej i poszczególnych kierunków, które zechciały korzystać z takiej możliwości prowadzone są dodatkowe kursy i szkolenia na bazie tzw. Wirtualnego Kampusu UMCS.
* D.S.: Jakie będą dzieci informacji? Odwołując się do pewnego filmu, czy będą to osoby, które powiedzą nam wszystko na temat Kaplicy Sykstyńskiej, lecz nie będą w stanie opisać jej zapachu?
J.P.: Postęp technologiczny już się do tego stopnia rozwinął, że możliwe jest przekazywanie zapachu poprzez Internet podobnie jak stwarzanie za pomocą urządzeń technicznych wrażenia dotyku. Ja mam optymistyczną wizję człowieka i społeczeństwa. Dzięki rozwojowi technologicznemu i funkcjonowaniu globalnej wioski ludzie zbliżają się do siebie, otwierają empatycznie, stają się bardziej wyczuleni na problemy występujące często w niewielkiej skali, lokalnie. Przełamywane są bariery, również kulturowe. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom, Internet wcale nie spowodował drastycznego spadku czytelnictwa czy nawrotu analfabetyzmu, przecież informacja sieciowa wciąż posługuje się głównie tekstem. Przy zachowaniu zdrowego rozsądku społeczeństwo informacyjne czeka na pewno bardzo optymistyczna przyszłość.
Śmierć cywilna w społeczeństwie informacyjnym (na przykładzie usług Google)
Serwisy wyszukiwawcze Google są coraz bardziej istotnym elementem korzystania z internetu. Google się rozwija i dziś już widać dość rozbudowany "portal" tej korporacji, składający się z szeregu usług, część wymaga logowania. Stopniowo wprowadza się tam kolejne usługi - ostatnio możliwość robienia "notatek" i promowania stron na wzór digg.com. Są też inne, a znaczna większość tych serwisów stanowi swoistą usługę pośredniczenia między poszukującym informacje a publikującym treści. W internecie działają też różne osoby, które np. po włamaniu na serwer umieszczają tam złośliwe, szkodliwe oprogramowanie (malware, malicious software). Automaty Google ostrzegają użytkowników, że strona może być niebezpieczna, przeglądarka Firefox blokuje stronę... I teraz rodzi się pytanie: czy można w takich sytuacjach jakoś dochodzić roszczeń od np. Google, w związku ze spadkiem oglądalności serwisu? A inny przykład: Google odmawia wyświetlania reklam na stronie...
Google to korporacja. Oczywiście ma pewne problemy prawne, np. w związku z korzystaniem z utworów belgijskich wydawców prasy (por. Chcemy oglądalności bez pośredników - belgijskie orzeczenie przeciwko Google), są też inne, np. związane z YouTube (por. Viacom vs. Google - to przecież nie koniec sprawy). Ale przecież wraz ze znaczeniem Google w codziennym korzystaniu z internetu (por. m.in. Ograniczanie i kontrola dostępu oraz kanałów dystrybucji) różnych interakcji może być znacznie więcej. A te interakcje mogą rodzić pytania natury prawnej, w szczególności o renomę, o uczciwą konkurencję, o zasady promocji i reklamy (por. Konflikty związane z reklamą na futrynie wrót do globalnej informacji), naruszeń tajemnicy przedsiębiorstwa czy prywatności (ostatnio np. zastanawialiśmy się nad rolą Google w upowszechnianiu wycieku danych osób chcących odbyć staż w PeKaO SA; por. GIODO apeluje: nie korzystajcie z danych z wycieku + czy było włamanie?)...
Pojawia się coraz więcej przykładów na to, że Google ma coraz większy wpływ na serwisy internetowe prowadzone przez osoby trzecie. Nie można zapominać o tym, że Google to komercyjnie działająca korporacja. W ramach swoich regulaminów i wzorców umownych stara się wprowadzać zasady korzystania z jej usług. Bez Google też istniałby internet (ale byłby inny). Ponad rok temu sam popełniłem "googlowe samobójstwo" wyindexowując się z baz danych wyszukiwarki (por. Czysta karta raz jeszcze, czyli jak przystąpić do googlowego samobójstwa; po roku zarówno prawo.vagla.pl jak i www.vagla.pl mają znów Page Rank 6), pojawiają się też pewne problemy prawne związane z działaniami SEO (por. Depozycjonowanie: prowokuję do dyskusji). Właśnie w środowisku SEO formułowane są różne, interesujące zarzuty dotyczące sposobu działania tego "pośrednika", a search engine optimization to ciągła walka, swoisty hacking i reverse engineering niedostępnego publicznie sposobu indeksowania. Jednym z zarzutów jest to, że Google godzi się na spam wpływający na wyniki wyszukiwania tam, gdzie jest to wygodne dla korporacji, bo z jednej strony może zaprezentować na dodatkowej powierzchni reklamę (por. dział reklama i marketing), z drugiej strony firma udostępniająca usługę wyszukiwawczą obserwuje działania sceny SEO i taka obserwacja uzupełnia jej działania w obszarze R&D (Research and Development - badania i rozwój). Takie zaś obserwowanie obniża koszty i powoduje, że spółka zyskuje dodatkowy potencjał "innowacyjny" (czymkolwiek jest "innowacyjność" w dzisiejszych czasach).
Kto ma kontrolę nad infrastrukturą ten ma władzę i np. w dyskusji dotyczącej spamu odnotowałem takie wydarzenia jak wyrok holenderskiego Sądu Najwyższego, w którym sąd uznał, że firma XS4ALL ma wyłączne prawo do decydowania o swoich komputerach, transmisji (por. Wygrał XS4ALL!!! Można blokować spam!), była też sprawa w USA, w której sędzia uznał, że mający ograniczone zasoby Uniwersytet Teksański ma prawo blokować strumień niezamówionych informacji kierowanych drogą elektroniczną wszelkimi dostępnymi środkami (por. W USA też można blokować). Są też przykłady ze sfery prawnoautorskiej - tu choćby należy wymienić problematykę DRM i możliwości stosowania technicznych zabezpieczeń związanych z ograniczeniem dostępu. Są wreszcie przykłady dotyczące ochrony dzieci i stosowania wszelkiego rodzaju filtrów (por. m.in.:Czarna lista Beniamina; co dotyczy również np. praw pracowników i filtrowania, ew. blokowania treści w zakładzie pracy, w tym w urzędach: por. Filtr wie lepiej)
Poniżej chciałbym pokazać kilka sytuacji, które - jak mi się wydaje - nie były do tej pory przedmiotem dyskusji prowadzonej na gruncie prawnym.
Jeden z czytelników opisał mi swoje problemy następującymi słowami:
W połowie czerwca tego roku na serwis miało miejsce włamanie i pozostawienie przez hackerow kodu do złośliwego oprogramowania. W tym czasie Google indeksowało serwis i w związku ze znalezionym kodem umieściło w wyszukiwarce informacje, że "witryna może wyrządzić szkody na Twoim komputerze". Nic nie daje zgłaszanie naprawy problemu poprzez ich wewnętrzny skrypt, a dodatkowo osoby które używają przeglądarki Firefox, która sprawdza witrynę w Google, automatycznie dostają komunikat o zagrożeniu i blokowany jest im dostęp do serwisu. Statystyki serwisu z maja z łącznej liczby odwiedzin blisko 400 tys spadły w czerwcu do 120 tys, a w lipcu do niecałych 90 tys, a w sierpniu do 37 tys. Czy w związku z tym, iż serwis jest własnością firmy i pośrednio wpływa na naszą reputację, która w ostatnim czasie drastycznie spadła, możemy wystąpić przeciwko Google na drogę sądową? Jeżeli tak, to w jaki sposób. Bardzo proszę o pomoc, gdyż blisko 2.5 miesiąca czekaliśmy cierpliwie na interwencję Google, jednak nic w tej sprawie nie robią, pomimo naszych skarg.
Inna sytuacja związana jest z listami, które otrzymują niektórzy prowadzący serwisy internetowe, na których pragnęli wcześniej wykorzystać reklamy z systemu partnerskiego Google AdSense (nie można zapominać o tym, że czasem różne stosuje się tricki, czasem nieuczciwe, by zwiększyć przychód z tej formy reklamy). Oto przykład takiego listu:
Witamy...
Analiza naszych danych wykazała, że Twoje konto AdSense stanowi poważne ryzyko dla reklamodawców AdWords. Dalsza aktywność tego konta w naszej sieci wydawców może doprowadzić do przyszłych strat finansowych naszych reklamodawców, dlatego też podjęliśmy decyzję o jego wyłączeniu.
Krok ten był podyktowany koniecznością ochrony interesów zarówno reklamodawców, jak i wydawców AdSense. Zdajemy sobie sprawę, że może to być źródłem niedogodności, dlatego z góry dziękujemy za zrozumienie i współpracę.
W przypadku pytań dotyczących konta lub podjętych przez nas działań prosimy nie odpowiadać na tę wiadomość. Odpowiednie informacje można znaleźć na stronie
https://www.google.com/adsense/support/bin/answer.py?answer=57153&hl=pl.
Z poważaniem,
Zespół Google AdSense
Jeszcze innym przykład odnotował Alek Tarkowski w tekście Google: nie chce, nie dba…?:
Od kilku dni uczestniczę w dziwnym eksperymencie - Google uznał mnie za rootkita lub coś w tym stylu i przestał przyjmować moje zapytania.
Przepraszamy, … ale Twoje zapytanie przypomina automatyczne żądania generowane przez wirusy komputerowe lub aplikacje typu spyware. W trosce o bezpieczeństwo użytkowników nie możemy go zrealizować.
I jeszcze jeden przykład pochodzący od czytelnika:
Cześć, czy zetknąłeś się z roszczeniami przedsiębiorców do Googla o niezasadne zbanowanie? Znasz takie przypadki, możesz coś poradzić? Znajomy prowadzi biznes w pełni internetowy (...), zakontraktował reklamy na podstawie dotychczasowych wyników oglądalności i w szczycie sezonu Google bez żadnego uprzedzenia czy wyjaśnienia wyrzucił serwis ze swojej wyszukiwarki. Od 2 tygodni znajomy próbuje się z nimi skontaktować, złożył reklamację, ale nie dostał żadnej odpowiedzi = jego biznes jest na skraju bankructwa. Google w ogóle nie podaje na swojej stronie żadnych danych adresowych do kontaktu, nie ma nawet do kogo wysłać głupiego wezwania... Spotkałeś się z tym problemem, masz jakąś radę?
Innym elementem tej dyskusji na temat "wolności słowa" musi być kontrola serwisów intenretowych nad tym, co ich użytkownicy chcą opublikować w ramach udostępnionej infrastruktury (por. komentarz Gdzie i jak komentować w internecie?); Nie zawsze blokowanie wypowiedzi będzie można uznać za cenzurę, podobnie jak nie zawsze "banowanie" korzystania z usług innego typu za taką cenzurę może być uznane. Jak wytyczyć ramy możliwości kształtowania praw i obowiązków użytkowników (konsumentów, konkurentów, klientów), gdy oferuje się na rynku usługę o dużym zasięgu?
Takich doniesień jest coraz więcej.
Ponad głowami internautów trwa również wojna konkurencyjna dostawców usług wyszukiwawczych (a przy okazji - analitycznych). Tak jest odbierana np. nowa "funkcjonalność" Internet Explorera 8.0, o której Dominik Kazanowski napisał w tekście Czy nowy Internet Explorer 8 zabije usability i badania internetu?:
Mam tylko wrażenie, że Microsoft, poza użytkownikami, myślał także o utrudnieniu życia Google. Blokowanie witryn zbierających informacje o historii wizyt czy wyszukiwania uderza zarówno w wyszukiwarkę (np. targetowanie reklam) jak i DoubleClick (historia behawioralna), Google Analitics i Google Ad Planner (dewaluacja cookie) czy YouTube (zwłaszcza serwisy wideo odczują kwestię każdorazowego ładowania plików strony).
Google nie jest jedynym na rynku pośrednikiem między tymi, którzy poszukują informacji, a tymi, którzy je udostępniają. Dlatego też problemy wskazane wyżej nie dotyczą jedynie Google (należy m.in. zastanawiać się również nad rolą twórców przeglądarek internetowych, również tych "o otwartym kodzie", nie tylko usług wyszukiwawczych). Globalne korporacje zajmujące się pośredniczeniem w dostępie do informacji mogą się z czasem zetknąć z zarzutami formułowanymi na gruncie praw konsumentów, mogą się spotkać z zarzutami związanymi z zagrożeniem lub naruszeniem dóbr osobistych (por. ostatnio "Nick" podlega ochronie prawa cywilnego jak inne dobra osobiste człowieka), mogą się wreszcie zetknąć z roszczeniami związanymi z uczciwą konkurencją. O ile wiem w Polsce Google nie bierze udziału jako strona jakiegokolwiek procesu sądowego, ale jeśli ktoś z czytelników ma lepszą wiedzę na ten temat - proszę o sygnał.