Fotograf z przeszłości korzystał w swojej pracy z analogowej lustrzanki, siłą rzeczy ograniczony kosztami, jakie generował zakup negatywów (tylko 36 klatek w rolce!), ich niskimi użytecznymi czułościami oraz niejednokrotnie własną mało rozbudzoną wyobraźnią z braku inspiracji z zewnątrz. Trudno było sobie wówczas wyobrazić sytuację, w której podczas jednego ślubnego reportażu można będzie wykonać tysiąc i więcej ujęć, by móc z nich komfortowo wybrać trzydzieści procent końcowego materiału. Cała analogowa post produkcja sprowadzała się do wywołania w poniedziałek po ślubie negatywów w zaprzyjaźnionym labie i zrobienia z nich odbitek. Czy ktoś jeszcze pamięta te czasy? Nie było też do dyspozycji tylu jasnych obiektywów, a typowy negatyw miał czułości od 100 do 400 ISO. Koszt amatorskiego filmu oscylował w okolicach 15 zł za rolkę, a profesjonalnego – wielokrotność tej kwoty. Pracując w kościele, w zasadzie nie miało się okazji wyłączyć lampy błyskowej, która z uwagi na niskie czułości filmów negatywowych stanowiła główne źródło światła (w ciemnym kościele przy 400 ISO nawet obiektyw o jasności 2.8 był po prostu ciemny). Systemy pomiaru błysku były na tyle omylne, że tylko wysoka tolerancja negatywów na błędy naświetlania ratowała zdjęcia przed katastrofą. Witryny zakładów fotograficznych straszyły przechodniów z rzadka wymienianymi wyblakłymi fotografiami nowożeńców w nienaturalnych pozach, na statycznych tłach typu "jelenie na rykowisku" czy "snopek siana". Tak było jeszcze niedawno.
Rozwój fotografii cyfrowej ostatnich lat to prawdziwa eksplozja multimediów. Eldorado dla producentów sprzętu fotograficznego, ale też dla przeciętnego zjadacza chleba, którego stać wreszcie na zakup wymarzonego aparatu bez potrzeby zaciągania kredytu. Fotografia od zawsze była pasjonującym i zajmującym hobby. Fotografować chciał niemal każdy, jednak w czasach PRL, które jeszcze pamiętam, tylko elita mogła sobie pozwolić na zakup lustra, większość z nas zadowolić się musiała "małpką" z plastikową soczewką zamiast obiektywu.
Postęp technologiczny i łatwość w dostępie do sprzętu oraz wiedzy (szybki Internet, dziesiątki portali i stron internetowych, poradniki i kursy online) sprawiły, że fotografem może być dosłownie każdy. Kiedy rozejrzymy się wokół siebie, okaże się, że aparat fotograficzny posiadają niemal wszyscy, lustrzanka przestała być sprzętem zarezerwowanym dla zawodowców, a wiedza nagle przestała być tajemna.
Właśnie te dwa zjawiska (dostęp do sprzętu, wiedzy i wzrost popytu na fotografię ślubną) zbiegły się w czasie mniej więcej w ostatnim dziesięcioleciu i przybierają na sile.
Wzrost popytu na usługi fotografów ślubnych spowodował w krótkim przedziale czasu podniesienie cen tych usług. Fotografowie z radością odkryli, że chętnych jest więcej, niż mogą przyjąć. Najbardziej topowi, można powiedzieć celebryci branży, wywindowali ceny do granic abstrakcji, nie tracąc w początkowym okresie impetu i chętnych na ich usługi. Stali się dobrem luksusowym, a dobra luksusowe wymykają się prostym regułom ekonomii i rządzą się swoimi prawami, odporne na dekoniunkturę. Z kolei wzrost cen spowodował, że pokusa "by być" fotografem ślubnym stała się jeszcze większa. Jak w żadnym innym znanym mi zawodzie fotograf ślubny startujący od przysłowiowego zera mógł bez większego ryzyka zainwestować i odzyskać z nawiązką pieniądze w jeden ślubny sezon! Na fali modnych od kilku lat dofinansowań dla osób bezrobotnych rozpoczynających działalność gospodarczą zaczęły pączkować kolejne firmy z branży ślubnej, doprowadzając do nasycenia rynku. Odnosi się to nie tylko do ślubnych fotografów, ale i konsultantów ślubnych, portali ślubnych, katalogów i usług związanych z rynkiem ślubnym. Tak dobrnęliśmy do roku 2011. Roku rosnącej wciąż liczby zawieranych małżeństw i zalewu rynku przez fotografów ślubnych rywalizujących nie tylko jakością, ale również ceną.
Czasy obecne
Współczesna amatorska lustrzanka cyfrowa generuje obraz wielokrotnie wyższej jakości niż to, co można było "wycisnąć" z negatywu, nawet mając do dyspozycji profesjonalne laboratorium i dobry skaner. Wykorzystanie wysokich czułości (nawet 12800 ISO) otworzyło przed fotografami nowe możliwości pracy w trudnych warunkach oświetleniowych bez flesza, i ciężkiego statywu, tylko ze światłem zastanym. Wykształcił się zupełnie nowy nurt fotografii nazywany modnie z angielska "wedding photojournalism". Ambitniejsi fotografowie zaczęli garściami czerpać wzorce zza oceanu, gdzie przemysł ślubny rozwinął się bardzo bujnie. Inwestując w drogie systemowe obiektywy i inne akcesoria, można bez obaw fotografować "z ręki" w sytuacjach, kiedy jeszcze niedawno potrzebny był statyw i spore doświadczenie (zdjęcie tortu o północy przy zgaszonym świetle, sztuczne ognie, ludzie siedzący w nikłym blasku świec etc.). Sposób zapisu plików do bezstratnego i bardzo pojemnego w informacje formatu RAW, dalsza obróbka w programach graficznych w trybie 16-bitowym, technika HDR (High Dynamic Range) sprawiły, że doszliśmy do punktu, z którego nie ma już odwrotu. Fotografia ślubna zmieniła się nie do poznania, a co za tym idzie fotograf ślubny również. Otworzyły się zupełnie nowe możliwości percepcji rzeczywistości i rejestracji tego, co widzimy w sposób pozbawiony nachalnej ingerencji, raczej z perspektywy "niewidzialnego dokumentalisty". Trudno bowiem nie zauważyć błyskającego po oczach fotografa z ogromnym palnikiem na korpusie, w opozycji do którego znajduje się dyskretny reporter z aparatem bez flesza.
Ludzie dotąd zawodowo fotografujący śluby musieli szybko przestawić się na nowe tory albo okopać się na dotychczasowych pozycjach, skazując się na zawodową banicję. Wciąż spotkać można typowe manufakturki fotograficzne z minilabem i usługami fotograficznymi pt. "zdjęcia do dokumentów w 15 minut". Jednak w moim przekonaniu nie jest to już reprezentatywna dla tego artykułu grupa zawodowa, a raczej wyjątek potwierdzający regułę. Brutalna rzeczywistość pokazała, że największy problem dla starszych fotografów stanowiła bariera wiedzy i technologii ze świata informatyki. W naturalny sposób fotografia cyfrowa i cały proces pracy z cyfrowym obrazkiem łatwiej była przyswajana przez osoby młode. Dlatego współczesny fotograf ślubny to bardziej grafik niż fotograf – trzydziestolatek na co dzień używający komputera, który bez wysiłku wgryza się w tematykę fotografii cyfrowej, a sam aparat pracuje nadal tak samo. W samej technice fotografowania i regułach nią rządzących nie zmieniło się prawie nic. Aparat nadal ma migawkę, obiektyw przysłonę. Nadal, by prawidłowo naświetlić zdjęcie, trzeba znaleźć odpowiednie proporcje pomiędzy wybraną wartością przysłony, a czasem naświetlania i czułością. Pojawiły się obiektywy ze stabilizacją obrazu, pozwalające oszukać zasady obowiązujące do niedawna (zasada odwrotności ogniskowej, dzięki której nauczyłem się dawno temu, jak robić nieporuszone zdjęcia). Obiektywy są doskonalsze, a aparaty nafaszerowane elektroniką jak nigdy dotąd.
Kim jest fotograf ślubny?
Parafrazując słowa reklamy telewizyjnej "statystyczny fotograf ślubny nie istnieje". Na potrzeby tego artykułu spróbuję jednak nakreślić w kilku zdaniach jego charakterystykę. Będzie ona odrobinę subiektywna, ale tego nie jestem w stanie uniknąć. W moim odczuciu przeciętny wiek fotografa ślubnego oscyluje pomiędzy 20 a 40 rokiem życia. To osoba swobodnie poruszająca się w świecie komputerów i internetu, która niczym z mlekiem matki wysysa z "internetowego eteru" potrzebne informacje i wiedzę. Globalizacja rynku sprawiła, że współczesny fotograf ślubny oferuje potencjalnym klientom bardzo zunifikowany produkt. Wszyscy mają dostęp do tych samych treści w internecie, wszyscy piszą i spotykają się na tych samych portalach społecznościowych, a w dodatku wszyscy pracują na tym samym oprogramowaniu graficznym, mając do dyspozycji te same narzędzia, filtry, akcje i pesety. Ponadto wszyscy nawzajem znają swoje prace, bo przyjaźnią się lub udają, że tak jest w ramach przeróżnych forów i portali. W przekonaniu większości fotografowanie to "pstrykanie" zdjęć. Z perspektywy amatora obserwującego fotografa ślubnego faktycznie wygląda to na dość proste zajęcie. Współczesny aparat rzeczywiście nawet w trybie zielonym potrafi zapisać zbliżony do poprawności plik JPG, TIF czy RAW, którego 14-bitowa dynamika ratuje wszystkie omyłki w procesie obróbki zdjęcia w domowym studio. Fenomenem naszych czasów jest lider w obróbce grafiki bitmapowej czyli Adobe Photoshop. Program ten funkcjonuje w naszej zbiorowej świadomości jako pewien wytrych myślowy. Mówi się "wyszopować coś", tak jakby Photoshop był remedium na wszystko włącznie z brzydką pogodą w dniu ślubu i zamkniętymi oczami Panny Młodej. Niejednokrotnie słyszę stwierdzenie "przecież może to pan wyszopować później....". Panuje przekonanie, że niczym w filmie o superagentach Photoshop pozwoli fotografowi poprawić to, czego nie chciało się zrobić wizażystce czy fryzjerowi, a zagracone mieszkanie przemieni w Wersal. Tak czy inaczej, "szopują" wszyscy. Fotograf zawodowy czy amator – każdy ma w domu Photoshopa, zwykle w nigdy nie kończącej się wersji Trial, albo po prostu "legalnego inaczej" ściągniętego z internetu BitTorrentem.
Fotografowie ślubni stanowią dość niejednorodną grupę zawodową. Wśród całej rzeszy znajdziemy zarówno genialnych i wrażliwych artystów malujących światłem, jak i powielających konkurencję rzemieślników ze sprzętem z wyprzedaży. Rozrzut jakościowy jest porażający, a co najciekawsze, wszyscy znajdują amatorów na swoje produkty. Jak w każdej dziedzinie życia część nabywców to "łowcy promocji" czyli klienci, dla których podstawowym kryterium decydującym o wyborze jest atrakcyjna cena niezależnie od jakości, ale są też osoby poszukujące produktów niszowych, za wysoką cenę, która stanowi dla nich wartość samą w sobie jako gwarancja ekskluzywności nabywanego dobra. Przy założeniu, że nabywca takiej usługi ma pełną i rzetelną wiedzę na temat umiejętności i rzetelności fotografa, nie ma w tym nic zdrożnego. Gorzej, jeśli niska cena oznacza w praktyce fotografa z szarej strefy, bez doświadczenia, z kiepskim sprzętem i wiedzą zdobywaną "na żywym organizmie" podczas kolejnych zleceń. Wówczas konkurencyjna jest tylko cena, cała reszta to gra pozorów obarczona wysokim marginesem błędu. Klient powierzający realizację reportażu z teoretycznie najważniejszego dnia w swoim życiu takiej osobie zamiast albumu ze zdjęciami może usłyszeć, "zdjęć nie będzie bo... dziwnym trafem zniknęły z karty pamięci". Sprzęt fotograficzny jest równie awaryjny jak każdy inny, nie omija to nawet segmentu najdroższych urządzeń przeznaczonych dla profesjonalistów, to gorzka prawda o współczesnej jakości sprzętu i kontroli jakości w fabrykach. Jednak profesjonalista ma tego pełną świadomość i jedyne, co może zrobić, to regularnie go serwisować oraz dublować wszystkie komponenty. Dlatego na szyi wiszą dwa, a nie jeden aparaty, dlatego w torbie zamiast jednego znajduje się kilka obiektywów, dwie lampy błyskowe, kilka kart pamięci często pracujące równolegle w parze.
Różnica pomiędzy tanim, a drogim fotografem często jest słabo widoczna gołym okiem. Przy obecnym zalewie fotografów przeciętny konsument może nie odróżnić zawodowca od amatora podającego się za profesjonalnego fotografa. Dla osób z branży wydaje się oczywiste, że różnice widać gołym okiem, ale to nieprawda. Fatalne, przypadkowe fotografie "obrobione" na szybko presetami z Lightrooma na stronie www pseudo zawodowca kuszą soczystymi kolorami i "artystyczną" winietą równie silnie jak "wyrzeźbione godzinami" perełki liderów tego zawodu. Wiele osób nie uświadamia sobie, że klient, oszołomiony setką ofert, może zacząć tracić zdolność obiektywnej selekcji tego, co widzi. Często okazuje się, że klient ślubny stosuje zasadę "po co przepłacać, gdy nie widać różnicy", ponieważ on naprawdę jej nie widzi. Zalew fotografii pseudo artystycznej (co druga strona ślubna nosi taki tytuł) okraszonej koloryzującymi efektami i efekciarskimi dodatkami sprawił, że produkt finalny uśrednił się aż do bólu. Warsztaty z fotografii ślubnej dla osób, które już wiedzą do czego służy przysłona w aparacie, są katapultą do wyższego poziomu, na który wchodzi się bez wysiłku w kilkanaście godzin pod bacznym okiem mistrza.
Stosunkowo łatwo odróżnić nieudolnego rzemieślnika od dobrego fotografa o ile ten pierwszy pracuje aparatem z kitem w trybie P, a słowo obróbka cyfrowa sprowadza się do "trzech Z - zgrać, zapisać, zapomnieć". Kiedy by tak zestawić obok siebie portfolio dwóch fotografów, z których jeden robi to od niedawna, ale zdobył już trochę wiedzy, korzystając z modnych ostatnio warsztatów fotograficznych uzupełnionych lekturą tutoriali z internetu, a drugi wykonuje podobne fotografie, jednak do swojej wiedzy dochodził latami, a legalny biznes nie pozwala mu na zaniżenie cen w walce o zlecenia – zaczynają się schody... Obaj bowiem oferują zbliżony jakościowo produkt za bardzo zróżnicowaną cenę.
Różnice ukryte są tam, gdzie kończy się fotografia, a zaczyna ekonomia. Osoba rozpoczynająca karierę fotografa ślubnego szukać będzie oszczędności i "oszczędności", minimalizując ryzyko utraty płynności finansowej; używa więc Photoshopa legalnego inaczej, fotografuje jednym korpusem, a backup i zarządzanie ryzykiem to pojęcia jej obce.
Po drugiej stronie barykady staje fotograf, który na takie bonusy nie może już liczyć, zarabia na siebie tym, co wypracuje, oddając część tych pieniędzy w postaci podatków i obowiązkowych ubezpieczeń.
Fotograf czy fotografik, a może photografik?
Fotografik to pojęcie, które z założenia miało odróżniać artystę od rzemieślnika (ojcem tego określenia jest, jak podaje wszystkowiedzące Google, Jan Bułhak). Tylko w polskim języku funkcjonują obok siebie te dwa terminy, choć moim zdaniem granica się zaciera i bardzo dobrze. Fotografik w moim wyobrażeniu to artysta, który poza warsztatem posiada talent, wrażliwość i ugruntowaną wiedzę z zakresu historii sztuki. Jednak funkcjonowanie tych dwóch terminów, które dzielą ludzi na bardziej ART i mniej ART, jest błędne gdyż w czasach autopromocji coraz częściej osoby absolutnie pozbawione ww. cech nazywają siebie fotografikami, co budzi mój szczery uśmiech i dezaprobatę. Co gorsza, poza wyświechtanym "fotografikiem" w nazwie pojawia się jeszcze kolejny potworek językowy, a mianowicie "artystyczna fotografia ślubna". Jeśli dobrze rozumiem, artystyczna jest tylko nazwa i ma sugerować, że ktoś jej używający oferuje produkt inny, lepszy, szczególny. Według mnie to raczej kompleksy i poczucie niskiej wartości sprawiają, że dorabiamy sobie historię do własnej działalności, by nieco podkręcić poziom. Jeśli ktoś wykonuje naprawdę wartościowe zdjęcia i nie ma kompleksów, to nie potrzebuje przed nazwiskiem wpisywać "artysta fotografik". Zastanawiam się, czy w dobie digitalizacji życia i samej fotografii nie powinno pojawić się zmutowane określenie artysty fotografa - "Photografik" - w końcu często cały artyzm zdjęć sprowadza się do ich cyfrowej modyfikacji, co ze sztuką ma niewiele wspólnego.
Jedno- czy dwu-etatowcy
Zwykle osoby startujące w zawodzie fotografa ślubnego żartobliwie nazywane dwu-etatowcami, pracują już na etatach, a dorabiają w weekendy do podstawowej pensji. Zanim zalegalizują działalność, obce im będą problemy, jakie mają fotografowie, którzy wpadli już w sidła systemu fiskalnego.
Praca na etacie nie jest zła sama z siebie. Dopóki jest się w stanie bez utraty zdrowia, robić jedno i drugie - czemu nie, uważam, że warto. Praca na etacie daje stabilizację i pewność, że w chudych miesiącach zimowych nie zabraknie pieniędzy w portfelu, a nie ma nic bardziej deprymującego, niż długotrwały brak zajęcia. Jednocześnie jednak pracodawca ma prawo oczekiwać od pracownika stu procent wydajności i skupienia, a nie spania pod biurkiem w poniedziałek po wyczerpującym weselu na końcu Polski. Warto o tym pamiętać, decydując się na jedno i drugie. Nie każdy ma pracę, która pozwala mu bezkarnie udawać, że pracuje, w sytuacji kiedy nie ma już sił na nic po całonocnym maratonie przed Photoshopem.
Nie ma złotej zasady, jakie rozwiązanie jest optymalne. Są osoby na tyle zdyscyplinowane, że potrafią pogodzić pracę na etacie z własnym weekendowym biznesem. Realnie ma na to szansę pracownik biurowy, najlepiej w administracji państwowej, gdzie praca kończy się o stałej porze i nie ma ryzyka wyjazdów służbowych w soboty. Z pewnością podołanie obowiązkom zawodowym w przypadku dużej korporacji to już abstrakcja, a ryzyko częstych wyjazdów służbowych, szkoleń itp. może pogrzebać naszą karierę w kilka miesięcy. Nieustająca dynamika rynku ślubnego każe z dużym dystansem rozważać decyzję o rzuceniu wszystkiego dla kariery fotografa ślubnego. Ekonomia zna pojęcie dywersyfikacji, które również w przypadku tej branży warto wziąć sobie do serca. Uzależnienie własnych dochodów od jednego źródła może w skrajnym przypadku doprowadzić do dramatu i spadku dochodów poniżej minimum egzystencji. Niemniej kiedy zaczyna się poważnie traktować swoje dotychczasowe hobby, okazuje się, że realizacja zlecenia w sobotę to nie jest koniec, ale początek fotograficznej orki. Nawet jeśli wykonuje się reportaż blisko miejsca zamieszkania, nawet jeśli obróbkę sprowadzi się do kilku szybkich kliknięć w Photoshopie, to często okaże się, że zaczyna się za nami ciągnąć ogon nieterminowo oddanych zleceń, a klienci po prostu tracą cierpliwość.
Niezadowolony z obsługi klient, pomimo świetnie zrobionych zdjęć, nie poleci Was już nigdy nikomu!
Dobrze wykonane zlecenie to czas poświęcony na reportaż (zwykle 8–12 godzin w dniu ślubu) + sesja plenerowa np. w niedzielę lub w środku tygodnia kiedy jesteśmy w pracy + postprodukcja, która zależnie od umiejętności i chęci zajmuje kolejne cenne godziny przy komputerze. Po kilku zawalonych weekendach nasz organizm zaczyna się buntować, żony i mężowie zresztą też...
Pewnego dnia zmęczenie i brak czasu na odpoczynek zaowocują serią fatalnych błędów, które albo będą końcem naszej etatowej kariery, albo ledwie rozpoczętej kariery fotografa ślubnego. Praca “na swoim", czyli najczęściej w formie działalności gospodarczej, to komfort, na który nie każdego stać. Wbrew pozorom, poza oczywistymi kosztami prowadzenia firmy, których uniknąć się nie da (podatki, ubezpieczenia, promocja, inwestycje etc.), jest to też zupełnie inny rodzaj organizacji własnego życia.
Nie ma szefa, ale jest klient, który nas rozlicza i jest najsurowszym recenzentem. Nie ma stałych godzin pracy od siódmej do piętnastej, ale jest praca do wykonania i nie da się jej wrzucić na dno szuflady w biurku, by nabrała mocy urzędowej. Po pewnym czasie okazuje się, że nawet w niedzielę trudno pozbyć się natrętnej myśli, ze zdjęcia czekają, aż ktoś do nich usiądzie i je obrobi. Własna firma wymaga troskliwej opieki i uwagi przez cały czas, kiedy ją prowadzimy. Owszem jest się samemu sobie panem, nie ma konfliktów z przełożonymi ani tzw. głupiego szefa, jednak w relacjach biznesowych z potencjalnymi klientami elektryzujące sytuacje zdarzają się równie często. Należy pamiętać też o tym, że to nie sprzedaż pieczywa ale usługa obarczona wysokim ryzykiem, której odbiór ma ogromny ładunek emocjonalny i niestety subiektywny. Każda krytyka czy grymas klienta odbiera się bardzo osobiście, i – wiem, co piszę – niezależnie od tego ile zarobiło się na reportażu ślubnym, najważniejsze jest jedno zdanie na koniec “podoba nam się to, co zrobiłeś".
Kiedy pozycja w wyszukiwarce leci na łeb na szyję, a pseudo koledzy z Facebooka dręczą opowieściami o swoich wysokobudżetowych zleceniach, pojawia się refleksja i myśl, czy własny biznes na pewno jest tym, do czego jesteście stworzeni.
Warto też wspomnieć o jeszcze jednym zjawisku. Spora grupa fotografów ślubnych swoją poważną legalną karierę rozpoczęła dzięki pieniądzom z dofinansowania dla osób rozpoczynających działalność gospodarczą. Przez kolejne dwa lata od chwili kiedy zaczynają swoją fotograficzną karierę nie muszą martwić się o konkurencyjność na rynku fotografii ślubnej. Sprzęt kupiony z bezzwrotnych dofinansowań zarabia na siebie od pierwszego uderzenia migawki (nie ma się co amortyzować), a niski ZUS daje możliwość oferowania swoich usług po dumpingowych cenach. Tak oto z jednej strony dofinansowania dały szansę na własny biznes osobom bezrobotnym, z drugiej strony dorżnęły w moim odczuciu sporą część funkcjonujących na granicy opłacalności firm fotograficznych, dając impuls do rozwoju na swój sposób nieuczciwej konkurencji na rynku fotografii ślubnej. Obecnie jesteśmy świadkami sytuacji, kiedy rynek powoli nasyca się, a niedawne eldorado przechodzi do historii.
Plusy i minusy zawodu
Nie ma zawodu pozbawionego wad. Nie ma sytuacji, kiedy coś jest w stu procentach dobre lub złe. Każda forma pracy zawodowej pociąga za sobą pewne konsekwencje w bliskiej i dalekiej perspektywie. Kiedy pracuje się dla kogoś, kończąc pracę, wie się, że od teraz jest czas dla siebie, czas wolny, który można wykorzystać w dowolny sposób. Kiedy zrobi się coś nie tak, kończy się burą albo naganą w aktach, czasem szef zabierze premię, ale rzadko z powodu niedużego uchybienia straci się definitywnie pracę. Zwykle by tak się stało, trzeba się postarać. Kiedy będąc właścicielem, popełnisz błąd, zapomnisz o podatku lub, co gorsza, zataisz dochody – masz naprawdę prze-ki-cha-ne! Nie ma nikogo, na kogo możesz zrzucić odpowiedzialność. Nie ma złego i głupiego szefa służbisty, nie ma wrednej koleżanki z pracy, która rywalizuje o awans i robi podkopy w Twojej karierze. Jest tylko prosta i brutalna relacja Ty kontra klient i cokolwiek zrobisz, przyniesie skutek prędzej czy później.
Kiedy jednak rano we własnym domu oglądasz, co nowego na Facebooku, pijesz swoją ulubioną kawę, kot mruczy, a wentylator w twoim kompie cicho szumi, wiesz, że nie chcesz robić nic innego. Taka jest prawda o tej pracy. Kiedy jest się na fali, kiedy czujesz zadowolenie, że robisz coś dobrze, a potwierdzają to zadowoleni klienci, nie ma takiej siły, która wtoczy cię ponownie w system. Nie ma powrotu do Matrixa, przynajmniej na razie.
Plusy:
rodzina na swoim (jesteś w domu, widujesz dzieciaki i ukochanego kota, psa czy papugę),
pełna kontrola nad tym, co robisz ze swoim życiem,
dostajesz to, na co zapracujesz, w teorii tyle, ile chcesz i ile zechcą ci zapłacić inni,
poświęcasz czas tylko na pracę dla siebie, co z pewnością jest budujące i stymulujące,
bierzesz urlop, kiedy masz ochotę (w praktyce tylko zimą),
odczuwasz satysfakcję, kiedy cię chwalą za dobre zdjęcia,
łączysz przyjemne z pożytecznym, fotografując, a przecież to Twoja pasja, pamiętasz?
to ty decydujesz o własnej drodze i stylu, który uczyni cię rozpoznawalnym albo nijakim (do wyboru do koloru),
nie musisz prosić żony/męża o zgodę na kupno kolejnego aparatu, w końcu to inwestycja, musi się zgodzić (choć dotyczy to głównie panów bo są strasznymi gadżeciarzami),
poznajesz wartościowych ludzi i twoje horyzonty znacznie się poszerzają, choć w czasie zlecenia nie ma niestety zbyt wiele czasu na pogawędki z nowymi znajomymi.
Minusy:
jest dobrze tylko wtedy, kiedy jest dobrze,
kiedy coś pójdzie nie tak, nie ma na kogo zrzucić odpowiedzialności za własne błędy i zaniedbania,
nie da się skutecznie oddzielić pracy od życia domowego (chyba, że masz studio poza domem i potrafisz na kilka godzin wyłączyć w sobie program “właściciel" w głowie),
jeden poważny błąd może zakończyć Twoją karierę (w dobie internetu rozwścieczona forumowiczka zrobi z twojego życia piekło),
żyjesz w napięciu podsycanym przez pseudo kolegów z branży (np.: "ja to mam czterdzieści zleceń na 2011, a Ty ile masz...?"),
kiedy w połowie sezonu masz już dość, wiesz doskonale, że nie ma zmiłuj, pracujesz dalej,
awaria dysku twardego ze zdjęciami z poprzedniej soboty może być przyczyną Twojej nieplanowanej emigracji do Nowej Zelandii...
Profesjonalny fotograf ślubny (prawdy i mity)
rzadko kiedy fotograf ślubny to prawdziwy artysta. W najlepszym przypadku jest ambitnym rzemieślnikiem z odrobiną bożej iskry (czyt. talentu),
praca fotografa ślubnego, który poważnie traktuje to, co robi, nie jest łatwa, a przyjemna bywa tylko czasami. W zamian generuje stresy jak mało która; w dodatku jeden błąd może zakończyć karierę lub poważnie nią zachwiać,
nie wystarczy "jakiś" aparat i tryb A, żeby dobrze wykonać swoją pracę i brać od ludzi za to pieniądze, patrząc im w oczy,
nie wystarczy mieć, by być. Poza sprzętem potrzeba lat doświadczeń i wyczucia, by odnaleźć się w każdej sytuacji.
Zawód wysokiego ryzyka (jak minimalizować potencjalne zagrożenia)
Często od zespołów muzycznych, które spotykam podczas realizacji reportaży, słyszę opinie: "ty to masz fajną pracę, tylko sobie pstrykasz i za chwilę lecisz do domu, a my tu musimy grać do czwartej rano". Trudno niestety polemizować z taką obiegową opinią. Z boku patrząc, fotograf biega na prawo i lewo, wygina się i strzela lustrem, ma się wręcz wrażenie że zdjęcia robią się same... Perspektywa zmienia się, kiedy stoi się z aparatem w ręku, a nie patrzy z boku. Każde zlecenie to pole minowe. Każdy klient to inny człowiek, w dodatku zdenerwowany sytuacją lub podekscytowany tym, co niebawem nastąpi. Kiedy podchodzi się do tematu z dziecięcą niefrasobliwością jest to praca jak każda inna, lekka i przyjemna. Kiedy ma się już trochę dystansu i perspektywę, by spojrzeć wstecz, okazuje się, że fotograf ślubny jest trochę jak saper – "myli się tylko raz". Specyfika tej pracy polega na tym, że niczego nie da się zaplanować, a jednocześnie ranga wydarzenia nie dopuszcza w ogóle opcji, że coś może nie wyjść. Może nie wyjść innym, ale nie nam! To dlatego na ślubach zdjęcia robi zawodowy fotograf, a nie kuzyn pana młodego, który tydzień wcześniej kupił sobie lustrzankę. To dlatego państwo młodzi gotowi są wyłożyć niemałe często sumy na fotografa ślubnego, by zagwarantował im, że otrzymają piękną pamiątkę.
Warto uświadomić sobie, że każda życiowa sytuacja, która przytrafi Wam się w tygodniu, może Was skutecznie unieruchomić na nadchodzący weekend. Nie trzeba do tego brawurowej jazdy motocyklem ani akrobacji na rowerze, ale wystarczy złamana ręka, poważne zatrucie pokarmowe czy anulowany odlot samolotu z wakacji, które zaplanowaliście w tygodniu przed ślubem. Dlatego odpowiedzialność i przewidywanie skutków swojego działania jest tak ważne w tej pracy. Nam nie wolno popełniać błędów, nie możemy zachorować ani ulec wypadkowi ze swojej winy. To niedopuszczalne i brzemienne w skutkach sytuacje, które z dużym prawdopodobieństwem będą miały swój finał na sali sądowej.
Czy zastanawiacie się czasem, jadąc na zlecenie dwieście kilometrów od domu, co zrobicie, kiedy wasze auto wyląduje w rowie, albo silnik stanie nagle i odmówi współpracy?
Co powiecie klientowi, który czeka na was w domu, kiedy z ciężkim zatruciem pokarmowym wylądujecie w szpitalu, bo poprzedniej soboty objedliście się na weselu tortem z salmonellą?
Można się usprawiedliwiać przed samym sobą, ale kiedy po drugiej stronie znajduje się rozżalony (i słusznie) klient, który nie będzie mieć upragnionej pamiątki ze ślubu, zaczyna się dramat. Może warto wówczas pomyśleć o ubezpieczeniu OC, aby jeden "położony" ślub nie był początkiem końca waszej kariery, a może i wygodnego życia?
Kiedy w takiej sytuacji nie jesteśmy w stanie zrealizować zlecenia, nie tylko ryzykujemy karierę, ale również nie zarabiamy. Kiedy złamana w kilku miejscach noga wymaga leżenia na wyciągu przez dwa i więcej miesięcy, może się okazać, że nie zarobiliśmy ani złotówki, a odszkodowania przewyższają wartość tego, co posiadamy. Dlatego zawsze staram się uwrażliwiać każdego, z kim rozmawiam, na ten problem. Oczekuje się od nas rzetelnej pracy i gwarancji, że tę pracę wykonamy. Zawsze kiedy zbyt mocno wciskacie pedał gazu, pomyślcie o tym. Jednak dojechać na ślub to połowa sukcesu. Zanim to się stanie, warto poświecić odpowiednio dużo czasu na przygotowanie siebie i sprzętu, ale o tym w następnym artykule.
Każdy zawód ma w sobie coś charakterystycznego, coś, co go odróżnia od innych. Wyjątkową narrację i dynamikę, rozkład akcentów. Nie inaczej jest w zawodzie fotografa ślubnego.
Wbrew pozorom fotografia to nauki ścisłe z nutą fantazji i zwiewności typowej dla sfery sztuki. Niech was nie zmyli lekkość i ulotność fotograficznych arcydzieł, które tak naprawdę są efektem ciężkiej pracy umysłowej ich twórców. Jest to zawód skomplikowany i złożony, gdyż wymaga od fotografa wiedzy rodem z politechniki i wrażliwości na piękno bliższej ASP niż inżynierom, a niestety – zwykle jedno wyklucza drugie. Fotografia ślubna, o czym nie zdążyłem jeszcze napisać, nosi delikatne piętno "gorszej", "mniej szlachetnej". Nie bez powodu krążą w internecie obiegowe pejoratywne zwroty "fotopstryk" czy "fotoziutek". Tysiące amatorów pozbawionych umiejętności i choćby odrobiny talentu latami ciężko pracowało na to, by przeciętny człowiek miał niskie mniemanie o wykonujących ten zawód. Zalew kiczu skutecznie wykreował stereotyp fotografa ślubnego jako osoby, która pstryka zdjęcia, a nie fotografuje. Sami wobec siebie często generalizujemy i dzielimy na tych lepszych i gorszych, na fotoziutków i artystów. Jeśli zdjęcia są skonwertowane do skali szarości (quasi czarno-białe) lub autor dodał białą winietę wokół, mamy już prawie artystę... tylko PRAWIE robi dużą różnicę.
Ktoś napisał, że praca fotografa ślubnego to piekielnie trudny zawód, w którym trzeba żonglować nieustannie przeróżnymi technikami fotograficznymi; gdzie wymagany jest reporterski refleks i agresywność połączone z wrażliwością na piękno i poczuciem estetyki, oko portrecisty, kreatywność fotografa reklamowego i rzetelność dokumentalisty. Do tego koszmarnie trudne warunki oświetleniowe, które stanowią prawdziwy poligon dla naszych umiejętności i sprzętu, którym dysponujemy. Pozornie powtarzalne sytuacje (przygotowania w domu Panny Młodej, ceremonia ślubna, przyjęcie, plener), a okazuje się, że co sobotę jesteśmy czymś zaskakiwani. Każdorazowo zmieniają się ludzie, którzy wprowadzają wokół siebie specyficzny mikro-chaos, niewielkie mało widoczne niuanse powodują, że nie da się nic robić na pamięć, nie ma możliwości zrobienia zdjęć z autopilotem. Warto też pamiętać o tym, że życie lubi zaskakiwać, zwłaszcza kiedy usilnie staramy się robić coś według planu w poczuciu, że mamy nad wszystkim kontrolę. Niestety, nas też dotyczą złośliwości rzeczy martwych i wypadki losowe...
Nie o tym jednak chciałem. Bycie kreatywnym fotografem ślubnym to nie lada sztuka. Dlaczego, spytacie? Otóż by robić z pasją ambitne reportaże ślubne, trzeba to po pierwsze umieć, a po drugie mieć akceptację klienta na taką ekstrawagancję. Wydaje się to śmieszne, jednak za chwilę wam udowodnię, że nie ma w tym nic zabawnego.
Przyzwoity, poważny i umiarkowanie ambitny fotograf ślubny całym sercem i wiedzą dąży do tego, by jego praca była doceniona i budziła zadowolenie klientów. By to osiągnąć, nieustannie inwestuje w sprzęt i swoją wiedzę. Traci wzrok na oglądaniu zagranicznych blogów i trenuje kolejne sztuczki w Photoshopie prezentowane w poradnikach on-line. Nawet jednak jeśli poświęci na to cały swój czas i energię, a zabraknie mu talentu, niewiele wskóra - pozostanie rzemieślnikiem przezywanym przez kolegów od fotoziutka lub kotleciarza. Dużo bardziej dramatyczna jest jednak sytuacja, kiedy ambitny i rozwijający się fotograf zderzy się z rzeczywistością (czyt. rodziną Państwa Młodych). Przeczytałem kiedyś napisany siarczystym, pełnym wulgaryzmów językiem blog pewnego fotografa, w którym ów dowodził, dlaczego nigdy nie zostanie fotografem ślubnym. Muszę przyznać autorowi, że miał sporo racji w tym, co napisał. Otóż, naszym klientem pozornie jest tylko dwoje ludzi, którzy zamierzają wziąć ślub. Tak naprawdę nasze zlecenie "odbiera" od nas cały sztab cioć, babć, wujków i przyjaciół otaczających naszych klientów, szepczących przez ramię "kogo wy wybraliście?". Kiedy wysilicie się na ambitne zdjęcie z obciętymi głowami, bądźcie pewni że znajdzie się ktoś, kto spyta "co miał na myśli autor?" albo co gorsza skwituje to jednym zdaniem: "chyba temu panu coś nie wyszło...".
Dlatego dążenie do perfekcji i wykreowania własnego stylu musi wciąż podążać za informacją zwrotną, jaką otrzymujemy od klientów. Jeśli przeszarżujecie w stronę fotografii artystycznej, zaniedbując dokumentalizm i normalność, akceptowaną przez typowego odbiorcę, powstanie dysonans tym większy, im więcej trudnych zdjęć znajdzie się na płycie dla klienta. Każdy marzy skrycie o kliencie bezkrytycznie akceptującym to, co nam w duszy gra, jednak takich klientów miewa się od czasu do czasu, sporadycznie. Tylko nieliczni niszowi fotografowie o silnym wizerunku i PR mogą sobie pozwolić na pracę na własnych warunkach od A do Z. Cała reszta, jeśli chce przetrwać, musi szanować fakt, że ich zleceniodawcy oczekują świetnej fotografii, ale przede wszystkim rzetelnego reportażu zrozumiałego dla każdego, kto zobaczy ich album ślubny. Dlatego namawiam do umiaru w stosowaniu nowoczesnych technik obróbki, do dystansu wobec nowych trendów czy dynamicznych kadrów łamiących podręcznikowe zasady. Po latach widzę, że nie można zapominać o tym, iż nasze zdjęcia powstają w jakimś konkretnym celu, to nie są wyłącznie nasze autorskie wizje realizowane na czyjś koszt, ale właśnie praca, za którą ktoś zapłacił, oczekując określonego efektu końcowego. Jeśli macie ochotę na artystyczny odlot, róbcie to na własny koszt i rachunek, spełniajcie się jako artyści, ale po pracy. Kiedy zaś jedziecie z aparatem do kościoła, spróbujcie zrobić to, co umiecie najlepiej, nie rezygnując z własnego stylu z domieszką poprawności politycznej, która nie musi być wadą. Nie jest zwykle tak, że klient wybiera określonego fotografa ślubnego dlatego, że podoba mu się w stu procentach jego styl fotografowania i obróbki. Często o wyborze decydują też inne czynniki. Często wyboru dokonuje się pod wpływem namowy koleżanki lub dla prestiżu (im drożej tym bardziej prestiżowo). Ambitne i trudne kadry podobają się na blogach fotografów, dopóki ogląda się zdjęcia innych par, kiedy przychodzi dzień próby, okazuje się, że w sumie to ze zdjęć czarno-białych nasza niedawna wielbicielka najbardziej lubi te kolorowe..., a skośne kadry ją drażnią bo wszystko leci na lewo i prawo.... przemyślcie to, a będziecie spać spokojniej.
Dodam jeszcze, że w swojej pracy kieruję się jedną zasadą: "nic na siłę". Jeśli widzicie, że macie do czynienia z klientem, z którym nie jest wam po drodze (ta zasada działa w dwie strony), nie starajcie się za wszelką cenę brać takiego zlecenia. Takie postępowanie zemści się za kilka miesięcy, kiedy ostatecznie przekonacie się, że nie dobraliście się ze swoimi zleceniodawcami i ich oczekiwania rażąco odbiegają od tego, co możecie im zaoferować. Lepiej grzecznie się wycofać, niż przeżywać traumatyczne chwile podczas rozliczania z niezadowolonym klientem.
Polecam pewne ćwiczenie uczące dystansu do swoich prac i przelotnych trendów w fotografii ślubnej (rybie oko, Tilt Shift). Odkopcie na dyskach twardych zdjęcia, które robiliście dwa, trzy lata temu. Spójrzcie na nie z dystansem i odpowiedzcie sobie szczerze na pytanie - czy podoba mi się to zdjęcie? Jeśli potraficie być szczerzy z samymi sobą, okaże się, że zbyt "modne" zdjęcia po krótkim czasie tracą świeżość i początkowy "power". Jeśli tak nie jest, albo oszukujecie samych siebie albo... zrobiliście zdjęcie doskonałe.
Rytm dnia
Dzień ślubu to kilkanaście godzin od chwili, kiedy wstaniemy z łóżka, aż do momentu, kiedy po pracy znów się w nim położymy. Być może tak to wygląda z boku, jednak najważniejsze jest to, co "pomiędzy". Podstawowe pytanie brzmi: "w którym momencie fotograf ślubny zaczyna swoją pracę?". Żartobliwie powiedziałbym, że zawsze jestem w pracy, ale nie to miałem na myśli, tak formułując pytanie. Fizycznie praca nad zleceniem rozpoczyna się, a przynajmniej powinna, już na kilka dni przed godziną X. Warto z kilkudniowym wyprzedzeniem odszukać umowę i sprawdzić podstawowe informacje w niej zawarte. Po pierwsze sprawdzamy, czy w ogóle mamy jakieś zlecenie na piątek lub sobotę (w środku sezonu zdarzają się wolne soboty). Jeśli już wiemy, że na najbliższą sobotę przypada nam realizacja reportażu, sprawdzamy, gdzie odbędzie się ślub i reszta imprezy. Większość fotografów ślubnych nie ogranicza się, do wykonywania zleceń blisko miejsca zamieszkania, wówczas świadomość, że czeka ich daleka podróż, wymusza podjęcie przygotowań odpowiednio wcześniej.
Dla mnie osobiście kluczowe są następujące informacje:
jak nazywa się zleceniodawca i gdzie mieszka?
o której godzinie i w jakim kościele bierze ślub?
czy mam kontaktowy numer telefonu?
Wszystkie pozostałe informacje nie mają już tak istotnego znaczenia, jeśli mamy świadomość, że trafimy na czas do właściwego kościoła i zrobimy zdjęcia swojemu klientowi, a nie klientowi kolegi po fachu. Dlatego uczulam każdego ze swoich klientów, by niezależnie od tego, jak precyzyjna jest umowa z fotografem, kontaktował się z nim telefonicznie w tygodniu poprzedzającym ślub w celu potwierdzenia wszystkich danych i uzgodnienia detali, na które wcześniej nie było warto poświęcać czasu.
Sprawdzenie danych w umowie i telefonów kontaktowych do klienta
Tutaj kieruję się zasadą - danych teleadresowych nigdy za wiele. Uwierzcie mi, każdemu zdarzyło się, albo zdarzy przynajmniej raz w życiu, zapomnieć wpisać w umowie numer telefonu do klienta, a ten w zaaferowaniu nie widzi potrzeby, by zadzwonić i omówić raz jeszcze plan dnia z fotografem. Wyobraźcie sobie zdenerwowanie fotografa, który w piątek wieczorem przed sobotnim ślubem próbuje dotrzeć do swojego klienta, by zweryfikować kluczowe informacje... Jeśli ślub jest w naszym rodzinnym mieście, da się to łatwo ustalić, wystarczy odwiedzić klienta w jego mieszkaniu, jednak co zrobić, kiedy nasz mocodawca mieszka w odległości trzystu kilometrów od nas?
Kolejna sugestia - nigdy nie kasujcie korespondencji mailowej z klientami, nieraz po czasie okazuje się, że to jedyna droga, by zweryfikować to, co napisaliście w umowie z ustaleniami, które przyjęliście podczas wstępnych rozmów z klientem, tam też często dokopiecie się do numerów telefonów i danych kontaktowych. Jest to generalna uwaga, by nie polegać na swojej pamięci, a podpierać się w swojej pracy notesem, kalendarzem on-line, czymkolwiek co pomoże nam dotrzeć do potrzebnych informacji wtedy, kiedy będą potrzebne. W dobie tabletów i smartfonów nie stanowi to żadnego problemu.
Zatem kiedy już z ulgą stwierdziliśmy, że wiemy co nas czeka w sobotę, a klient potwierdził swoją gotowość do wstąpienia w związek małżeński (to nie takie oczywiste jak wam się wydaje), możecie skoncentrować się na przygotowaniach. Na tym etapie pracy, wbrew swojej naturze (skłonność do improwizacji), staram się być rzeczowy i dokładny.
Motto dnia: nigdy nie pakuj się w dniu realizacji zlecenia!
Specyficzny stan napięcia nerwowego, jaki odczuwam w dniu ślubu, wyklucza komfortowe i zrelaksowane pakowanie. Wolę wiedzieć, że dopilnowałem wszystkiego, niż szukać po kątach drugiego zestawu akumulatorów do lampy na dwie godziny przed ślubem. Żelazna zasada zawodowego fotografa brzmi: "wszystko x2". Na forum fotografów ślubnych kiedyś zażartowano, że tylko z samego siebie nie da się zrobić backupu, to święta prawda.
W waszej torbie obowiązkowo powinny znaleźć się:
dwa sprawne aparaty fotograficzne,
dwa komplety akumulatorów do każdego z nich (naładowane w pełni, niezależnie od poziomu rozładowania),
dwa komplety baterii/akumulatorów do lamp błyskowych (naładowanych),
dwie lampy błyskowe,
taka ilość kart pamięci, która wystarczy na zrobienie reportażu bez nerwowego zerkania na licznik zdjęć (panuje pogląd, że na wszelki wypadek warto używać kart o mniejszej pojemności, co w przypadku ich awarii spowoduje, że tylko część waszej pracy przepadnie – to mądra zasada). Warto uprzednio sprawdzić, czy pakujemy do aparatu sformatowane karty oraz czy czasem nie ma na nich materiału z poprzedniego zlecenia. Zdarzyło mi się pojechać na plener z kartą pamięci, na której były jeszcze śmieci z poprzedniego zlecenia (już zgrane do komputera), zdążyłem już zapełnić ją w połowie, kiedy okazało się, że potrzebne miejsce zajmują odrzuty, które muszę skasować "na piechotę" plik po pliku... nigdy więcej!
co najmniej dwa obiektywy (nawet jeśli drugie body traktujemy jako backup i pracujemy jednym aparatem), ale ten temat wymaga rozwinięcia w innym miejscu.
Jeśli macie problemy z ogarnięciem swojego dobytku, proponuję prostą metodę pakowania się. Rozłóżcie na środku pokoju cały sprzęt i punkt po punkcie odliczajcie wszystko (ta metoda sprawdza się świetnie także podczas pakowania na wszelkie wyjazdy, nie tylko na śluby). Łatwo jest wzrokowo ogarnąć całość i przeliczyć, czy nie zapomnieliśmy o czymś ważnym. Niezależnie od tego czy używacie plecaka, czy torby fotograficznej, warto pakować się zawsze w ten sam sposób i przyjąć jakiś powtarzalny schemat rozmieszczenia i lokalizacji dokumentów, kluczyków, zapełnionych kart i rozładowanych akumulatorów (w chwilach paniki łatwiej zapanujecie nad chaosem).
Przygotowanie i sprawdzenie sprzętu z wyprzedzeniem
Każde urządzenie ma to do siebie, że jest awaryjne, czasem samo z siebie, a czasem wskutek czynników zewnętrznych lub naszego pecha czy nieraz głupoty (uderzenie, zabrudzenie, wysoka temperatura, wilgoć, zalanie napojem). Dlatego warto dzień wcześniej wziąć do ręki każdy z aparatów i sprawdzić newralgiczne punkty. Warto też zerknąć do konfiguracji aparatu i zresetować menu (czasem lepiej ustawić konfigurację od nowa niż zdziwić się, kiedy aparat wariuje przestawiony podczas naszych wcześniejszych eksperymentów, o których już zdążyliśmy zapomnieć).
Jeśli wasz aparat ma możliwość synchronizacji daty i godziny z komputerem, zróbcie to koniecznie! Nie znam prostszego sposobu na wprowadzenie totalnego chaosu do swojej pracy niż fotografowanie równolegle dwoma korpusami, które nie mają zsynchronizowanej godziny (spróbujcie posortować chronologicznie taki materiał...).
Jeśli naprawdę dużo zmieniacie w ustawieniach aparatu, warto resetować wszystkie puszki, jakimi dysponujemy i zapisać sobie konfigurację idealną na karcie pamięci, a następnie kopiować ją do pozostałych aparatów - szybko i bez stresu (przynajmniej w moim aparacie tak to działa).
Choć współczesne aparaty wyposażone są w system ultradźwiękowego czyszczenia matrycy z kurzu, to jednak jego skuteczność jest dla mnie nieprzekonująca i osobiście wspomagam się starą gumową gruszką dla niemowląt. W celu wyczyszczenia matrycy warto zrobić to w mało zakurzonym miejscu (łazienka), odwracając aparat matrycą w dół i dbając o to, by nie wpakować końcówki gruszki zbyt głęboko przy uniesionym lustrze. Warto też delikatnie przetrzeć spirytusem styki bagnetu z obiektywem (ERROR lub FEE potrafi wywołać stan przedzawałowy, kiedy się wyświetli!) Jeśli matryca lśni, styki przewodzą prąd, a konfiguracja waszego body jest idealna, warto po prostu podpiąć obiektyw i przestrzelić kilka zdjęć dla pewności i spokoju. Obiektywy też dobrze czasem przynajmniej odkurzyć i przedmuchać, bez przesadnej gorliwości, bo to tylko szkło... Przydaje się znów gumowa grucha, pędzelek do makijażu (ale nieużywany, kupcie sobie swój, a nie podbierajcie żonie) lub tzw LensPen ułatwiający dbanie o higienę obiektywu. Jeśli już zdarzy się, że na soczewce znajduje się coś więcej niż pył (tłusty odcisk palca, soczek, smuga po bańkach mydlanych), polecam delikatne bibułki fotograficzne, ale tylko po uprzednim przedmuchaniu i wypędzlowaniu soczewki, inaczej będziecie wcierać ostre paprochy w delikatne powłoki antyrefleksyjne.
Torba czy plecak?
Nie mam zdecydowanego zdania, a posiadam jedno i drugie. Jeśli chodzi o swobodę ruchów plecak nokautuje torbę, macie dwie wolne ręce co ułatwia pracę, zwłaszcza kiedy trzeba podbiec gdzieś szybko i równoległe fotografować (a nie każdy ma asystenta noszącego torbę i statyw...). Markowa torba ma zwykle regulowane komory i pozwala ułożyć sprzęt optymalnie i w sposób łatwy do manipulacji. Osobiście posiadam taką torbę i jej ogromna zaleta to fakt, iż mogę w niej przechowywać dwa korpusy wraz z obiektywami gotowe do pracy, co jest raczej trudne do uzyskania w plecaku. Kiedy jednak swój słodki ciężar zakładam na ramię, szybko kończy się jej funkcjonalność i tęsknię za dobrym plecakiem. Kręgosłup fotografa to ten element anatomii, który trudno regenerować, a niestety z czasem zaczyna doskwierać coraz bardziej…
Rozwiązanie idealne? Przychodzą mi na myśl dwa:
asystent (drogie i niebezpieczne, bo dziś jest pomocny, a jutro stanie się naszą konkurencją),
praca we dwoje (brat, siostra, żona, partner życiowy) wówczas dzielimy się sprzętem i można bez ryzyka choroby kręgosłupa pracować z torbą lub plecakiem wypełnionym w pięćdziesięciu procentach.
Uwaga!
Wzniosłe chwile w kościele nie dotyczą złodziei, zwróćcie uwagę, gdzie zostawiacie torbę wypchaną sprzętem za kilkanaście tysięcy złotych...
W co się ubrać?
Fotograf na ślubie nie jest gościem weselnym, jednak uczestniczy w ceremonii, pracując często na pierwszej linii ognia, kiedy obserwują go czujne oczy gości. Swoim wyglądem nie możemy obrażać klienta i jego otoczenia. Odradzam więc przesadne wyluzowanie i zakładanie "czegokolwiek" na ten dzień. Przede wszystkim ma nam być wygodnie, jednak nie zapominajmy o tym, gdzie się znajdujemy i włóżmy odrobinę wysiłku w to, by dostosować się do sytuacji. Nie popieram noszenia garniturów pod krawatem, jednak wygodna koszula i półoficjalne spodnie zamiast jeansów będą w sam raz. Co do pań... widywałem już zarówno biegające po kościele w szpilkach, jak i przesadnie swobodne w legginsach i tunice zamiast sukienki. Cóż tak źle, a tak niedobrze. Buty mają być wygodne, ale również ciche, a ubiór ma gwarantować wam swobodną pracę bez ryzyka uduszenia się w upale własnym krawatem. Panowie, nie ważcie się iść na ceremonię w sandałach z wystającymi gołymi paluchami, choćby na zewnątrz było gorąco jak w piekle - to szczyt nietaktu i braku dobrego smaku (niestety widziałem takich i mam niesmak do dzisiaj).
Samochód czy taksówka, dojazd z wyprzedzeniem, asekuranctwo
Zanim wyjdziecie z domu, zastanówcie się, jaką macie drogę do pokonania? Czy istnieje realne prawdopodobieństwo, że utkniecie w korku, albo będziecie szukali miejsca do parkowania pod kościołem? Zastanówcie się też, czy wasz pojazd na pewno nadaje się do jazdy? Zwykle w przypadku zleceń realizowanych blisko domu wystarcza godzinny zapas czasu do godziny X. Niezależnie od tego, jak dobrymi jesteście kierowcami i jak dobrze znacie swoje miasto, nie ryzykujcie spóźnienia. Wasz czas nie jest aż tak cenny, byście nie mogli poświęcić dodatkowej godziny na zamortyzowanie skutków ewentualnego poślizgu. Ceremonii ślubnej nie da się przesunąć, a jeśli was nie będzie kwaśnej miny zniecierpliwionej Panny Młodej nie da się rozchmurzyć jednym przyjacielskim gestem po fakcie. Spotkałem już zawodowców wpadających do kościoła jak z przysłowiową "pokrywką po ogień" i nie był to ciekawy widok.
Nawet jeśli należycie do grupy osób traktujących samochód jedynie jako środek transportu, warto w sobotę rano odwiedzić myjnię, by wasz pojazd nie przypominał amfibii. Widok fotografa wysiadającego z ubłoconego samochodu w szpalerze błyszczących aut gości weselnych jest, cóż... bezcenny.
Uwaga !
1. Zadbajcie o odpowiednią ilość paliwa i dokumenty w portfelu na wypadek kontroli drogowej (policjant może być świeżo po rozwodzie i nie zrozumie, że wam się śpieszyło do pracy).
2. Zazwyczaj jadąc na zlecenie, zastanawiam się przez sekundę, co zrobię, kiedy auto po prostu stanie i nie odpali – warto mieć w zanadrzu plan awaryjny i przyjaciela, do którego można zadzwonić po szybką pomoc. Albo 100 zł na taksówkę.
Jeśli ślub ma się odbyć daleko do domu, dwa razy zastanówcie się, w jaki sposób optymalnie będzie dotrzeć do celu. Nie zawsze jazda samochodem to najlepszy pomysł. Jeśli nie macie kierowcy, może lepiej wsiąść do pociągu i poprosić kogoś z rodziny klienta o odebranie z dworca. Wysiądziecie zrelaksowani i wypoczęci (oczywiście jeśli to EuroCity, a nie osobowy) w jednym kawałku, gotowi do pracy. Jazda samochodem po polskich drogach to po pierwsze, "stracony czas", po drugie - ogromne ryzyko, że nie dojedziecie do celu na czas lub wcale...
Decydując się na eskapadę samochodem, warto przeanalizować trasę, zasięgnąć informacji u znajomych i u samego klienta, który często zna alternatywne trasy dojazdu do swojego miasta.
Jeśli twoje zlecenie wymaga pokonania odległości większej niż trzysta kilometrów w jedną stronę, nie waż się jechać w dniu ślubu - prosisz się o kłopoty. Ryzyko zawalenia imprezy jest wprost proporcjonalne do odległości, jaką masz do pokonania. Choć to cecha indywidualna, z dużą dozą pewności mogę stwierdzić, że przejechanie trzystu kilometrów (średnio półtorej godziny na każde sto kilometrów) to minimum cztery i pół do sześciu godzin za kółkiem plus osiem do dziesięciu godzin pracy z aparatem plus powrót do domu – kolejne pięć do sześciu godzin za kółkiem. W praktyce dla większości ludzi jest to dawka śmiertelnego zmęczenia, które może zakończyć się tragicznie. Chcesz robić dalekie wyjazdowe zlecenia, jasno i wyraźnie stawiaj sprawę: pracuję od piątku, a kończę w niedzielę. Jeśli mam zrobić dobre zdjęcia, muszę się wyspać i zjeść śniadanie. W przeciwnym razie nie wróżę długiej przyszłości w tym zawodzie.
Garmażerka (własne kanapki, czy dobre serce gospodarzy)
Ślub to dzień, w którym jada się dużo i do syta. Ta zasada dotyczy jednak przeważnie gości weselnych, a nie obsługi, do której zalicza się fotograf. Mając w perspektywie dwunastogodzinny maraton, namawiam, abyście zjedli syte śniadanie, a do bagażnika wrzucili butelkę wody i paczkę ciastek oraz coś energetycznego na drogę powrotną.
Kiedy pracujecie na reportażu, zwykle zanim będziecie mieli możliwość coś zjeść na przyjęciu, minie kilka godzin. Do tego momentu wasz organizm spali wszystko wskutek wytężonego wysiłku fizycznego. Warto zwrócić uwagę na to, co jemy w tym dniu. Niezależnie od tego, jak zdrowi jesteście, unikajcie jedzenia byle czego lub dań niepewnych co do ich świeżości.
Słyszałem kiedyś, że co bardziej zapobiegliwi fotografowie wpisują w umowy klauzulę gwarantującą im wyżywienie podczas przyjęcia, co osobiście uważam za niestosowne. Często zdarzało mi się bywać na przyjęciach, gdzie wyraźnie oszczędzano na fotografie i członkach zespołu muzycznego. Jednak nawet jeśli macie przeświadczenie o tym, że zapomniano o was i waszym żołądku, nie róbcie z tego problemu. Miejcie trochę godności i podpytajcie najpierw obsługę lokalu, czy o was nie zapomniała, może po prostu w ferworze walki nie pomyśleli o fotografie, który zwykle siedzi w innym pomieszczeniu niż goście. W akcie desperacji lepiej wyrwać się na godzinę z przyjęcia, informując o tym Państwa Młodych i odwiedzić najbliższą stację benzynową. Mój kolega z Warszawy widząc kiedyś, jak zajadam się tortem weselnym, spytał "masz za tydzień ślub?". Odpowiedziałem - no jasne że mam, a dlaczego pytasz? Na co on opowiedział mi, że z pewnego przyjęcia weselnego wyszedł bez szwanku tylko kamerzysta, który nie jadł tortu (reszta gości wylądowała w szpitalu z objawami zatrucia), dotyczy to również innych potraw np. tatara.
Warto darować sobie kawałek tortu, jeśli zależy nam, by spotkać się z kolejnym klientem w kościele, a nie na sali sądowej.
W następnym odcinku omówię poszczególne części dnia fotografa ślubnego, wskazując na to, co ważne, powtarzalne i warte uwagi.
Niezależnie od tego, na którym etapie wkracza się do akcji jako fotograf ślubny, dzień zawarcia związku małżeńskiego składa się z kilku niezmiennych etapów, a wygląda to tak:
1. Przygotowania – obejmujące wizytę u fryzjera i makijaż (zwykle nie dotyczy panów) oraz ubieranie się. Przygotowania odbywają się w różnych punktach miasta lub w domu klienta, bądź w hotelowym pokoju. Zwieńczeniem tej części jest zwykle błogosławieństwo udzielane przez rodziców.
2. Ceremonia ślubna – będąca absolutnie najważniejszym punktem dnia, wokół którego budujemy całą opowieść. Niepowtarzalność i ogromny ładunek emocjonalny, jakie towarzyszą tej części dnia, powodują, że jest to również najtrudniejszy moment pracy fotografa ślubnego. Inna jest dramaturgia podczas kościelnej ceremonii ślubnej a inna w przypadku ślubu cywilnego jednak ich ranga jest identyczna. Kiedy już szczęśliwie uda wam się wyjść z kościoła, rozpoczyna się ostatni relatywnie najmniej stresujący rozdział.
3. Przyjęcie weselne. Napięcie, jakie dotąd towarzyszyło nowożeńcom, zwykle ustępuje i możecie skupić się na radosnej reporterce pozbawionej tej dokuczliwej presji typowej dla ceremonii ślubnej. Ostatecznie zawsze przedślubny stres ustępuje po pierwszym tańcu (niestety część par nie potrafi tańczyć wcale, a układy taneczne niczym z "tańca z gwiazdami" potrafią wprawić w osłupienie nie jednego króla parkietu).
4. Plener w dniu ślubu. Celowo wyrzuciłem go na koniec tej wyliczanki. Normą są sesje realizowane innego dnia niż dzień ślubu. Jeśli już mimo wszystko przyjdzie wam wykonać taką sesję w dniu ślubu, wiele zależy od godziny ślubu, pory roku i indywidualnego planu dnia nowożeńców. Siłą rzeczy taka sesja plenerowa będzie ograniczona czasowo i mniej dynamiczna niż plener po ślubie. Żadna panna młoda nie zaryzykuje przecież zniszczenia sukienki lub spóźnienia na własny ślub. Nie oznacza to jednak że taka sesja musi być nudna. Przy odrobinie chęci z obu stron można wykrzesać świetny materiał niemal z niczego. Często bowiem to tylko kwestia wyobraźni ogranicza naszą kreatywność.
Fryzjer
Osobiście uważam, że to średnio ciekawy etap przygotowań do ślubu. Nasza klientka jeszcze “niegotowa", natapirowana jak demon, okadzona lakierem do włosów z gustownym fartuszkiem w serduszka na ramionach... Z reguły jeśli już musicie, warto zrobić dosłownie kilka zdjęć, które przekrojowo pokażą, co działo się z głową waszej panny młodej. Nie warto się jednak specjalnie napinać w tym temacie, gdyż na pewno żadne z tych zdjęć nie wyląduje później w ślubnym albumie, z oczywistych względów. Tytułem wyjaśnienia, to zdanie kieruję do panów fotografów – każda kobieta jest przewrażliwiona na punkcie swojej urody i wyglądu. Nie próbujcie więc przekonywać swoich klientek, że zdjęcie “tapira" świetnie wzbogaci ślubna opowieść, o ile sama zainteresowana krzywi się na myśl o waszej propozycji.
Wizażystka czy kosmetyczka
W teorii to różne zawody, w praktyce zaś różnica między nimi jest jak z pomiędzy fotografem a fotografikiem... Życie weryfikuje ile wizażysty, a ile kosmetyczki było w pracy osoby, której płaci się za przygotowanie makijażu ślubnego. Dziś nie ma już odstępstwa od tego zwyczaju – każda panna młoda korzysta w dniu ślubu z usług zawodowców, inwestując w profesjonalny, a zwłaszcza trwały makijaż, nawet jeśli na co dzień stroni od ostrego makijażu. Zasady, jakie rządzą tą sferą, są dość jasne, ma być ładnie, trwale i wyjątkowo.
Każda panna młoda oczekuje, że jej ślub będzie wyjątkowy i chce się czuć wyjątkową osobą. W praktyce to kobieta przydaje blasku całej ślubnej uroczystości i znajduje się w centrum uwagi. Panowie niestety nie mają takiego wachlarza możliwości zwrócenia na siebie uwagi, co powoduje w praktyce że przygotowania do ślubu koncentrują się w siedemdziesięciu procentach na paniach.
Zależnie od sytuacji wizażysta będzie wykonywać swoją pracę we własnym studio, w domu panny młodej lub w hotelowym pokoju (dość typowe jeśli ślub odbywa się na wyjeździe, a państwo młodzi w pakiecie oferowanym przez dom weselny otrzymują pokój dla nowożeńców). Zanim zabierzemy się do pracy, warto przynajmniej uścisnąć rękę wizażystce i zagadnąć przyjacielsko. Nie każda wizażystka będzie szczęśliwa z powodu waszej obecności. Nikt nie lubi, kiedy patrzy mu się na ręce. Dobrze, jeśli o waszej obecności wizażysta jest uprzedzony wcześniej i nie stanowi to elementu zaskoczenia (takie rzeczy powinny być dograne przez waszych klientów, a nie przez was samych, w końcu to nie wasz ślub, pamiętajcie o tym).
Ogólna zasada: bądźcie zawsze bezstronnie neutralni, nie mieszajcie się w rzeczywistość, którą macie fotografować, bo to nie wasza bajka, i pod żadnym pozorem nie udzielajcie mądrych rad nieproszeni!
Od dobrych rad są ciocie i koleżanki państwa młodych, a nie wy. Wyobraźcie sobie sami, jak byście się poczuli, kiedy kosmetyczka komentowałaby styl waszej pracy.
Tak więc pamiętajcie, “malowanie" składa się z kilku faz i na początkowym etapie absolutnie nie powinno się robić zdjęć. Każda kobieta wie, jakie są słabe punkty jej urody i uwierzcie mi, nie jest zainteresowana w uwiecznianiu jej portretu w chwili, kiedy twarz przemywana jest tonikiem albo nakładany jest podkład. Namawiam, by ten czas wykorzystać na luźną pogawędkę z klientką, gdyż pierwsze minuty pracy u kosmetyczki to jednocześnie zwykle pierwsze minuty waszego kontaktu z klientem. W przypadku umów zawieranych na odległość jest to zwykle okazja do zapoznania się i wymiany uprzejmości. Warto więc poświęcić ten czas na przełamanie oczywistej nieufności, stresu i poczucia wstydu przed obcym człowiekiem. Dla nas, fotografów, to dzień jak każdy, dla spiętej panny młodej – nowe doświadczenie i kumulacja stresujących sytuacji. W końcu ślub ma się tylko raz w życiu, przynajmniej ten pierwszy.
Wasze zachowanie w kontakcie z klientem często rzutować będzie na dalszą część dnia. Nie raz zdarzało mi się, że dopiero po ślubie, np. podczas sesji plenerowej, nowożeńcy dziękowali za fajną rozluźniającą atmosferę i za to, że byłem dla nich jak psycholog rodzinny niwelujący złe emocje – to bardzo miłe i budujące!
Kiedy więc malowana panna młoda zaczyna “wyglądać", a wasze relacje nie są już lodowo-urzędowe, warto zacząć właściwą pracę. Jeśli uznacie że pomieszczenie, w którym się znajdujecie, jest wystarczająco atrakcyjne, warto zaryzykować kilka zdjęć pokazujących szerszy kontekst i otoczenie panny młodej. Spróbujcie pokazać w ciekawy sposób pracę wizażysty i samą klientkę. Zwykle będziecie mieć do dyspozycji sporo światła padającego na twarz fotografowanej (wizażysta też potrzebuje światła, by wykonać swoją pracę i ocenić, jak wygląda makijaż w naturalnym oświetleniu). Warto pokusić się o zdjęcia wykorzystujące odbicia, np. w lustrach, albo wyjść poza schemat i sfotografować pannę młodą z zewnątrz, przez witrynę okienną. Tutaj jak zwykle wiele zależy od miejsca i waszej pomysłowości. Mając już zdjęcia o charakterze ogólnym, dobrze jest przejść do detalu. Detalem będzie zarówno cała twarz panny młodej, jak i szczegóły jej urody (malowane paznokcie, usta i oczy). Wyczekajcie na dobry moment i spróbujcie wykonać serię zdjęć podczas nakładania tuszu, cały czas poszukując idealnego kadru. Możliwe, że wizażystka chętnie wam pomoże, czasem delikatna prośba, by obrócić pannę młodą bardziej w stronę okna lub przesunąć coś w kadrze, spotka się ze zrozumieniem i akceptacją. Z racji specyfiki tych zdjęć dominują ciasne kadry uzupełniane zdjęciami detali (narzędzia wizażysty, kosmetyki etc.) które można później świetnie wykorzystać, robiąc łączone prezentacje (tzw. sklejki), składające się z kilku różnych ujęć.
Technika fotografowania ślubów jest reportażem i przypomina w wielu punktach montaż filmu fabularnego. Warto się nad tym zastanowić wcześniej i wytrenować pewne nawyki do perfekcji. Obejrzyjcie dowolny film i zwróćcie uwagę na sposób montażu (zwykle dana scena filmowana jest kilkoma ujęciami kamery: plan ogólny, zbliżenie na twarz, detal, znów plan ogólny etc.). Wyuczenie się takiego sposobu pracy nie jest trudne, a sprawi, że na etapie obróbki, przygotowania albumu i prezentacji stworzycie interesującą opowieść, a nie zbiór oderwanych od siebie zdjęć. Zanim opuścicie salon kosmetyczny, nie zapomnijcie o sfotografowaniu waszej klientki "gotowej" (tylko nie róbcie nadużywanego przez fotografów ujęcia B23 czyli panna młoda przeglądająca się w lusterku...).
Technika
W praktyce w branży ślubnej rynek podzielili między siebie Canon i Nikon. Poważni fotografowie, świadomi wymogów, jakie stawia przed sprzętem ta branża, pracują na aparatach pełnoklatkowych. Zależnie od poziomu światła, o ile zamierzacie pracować bez lampy błyskowej, ISO będzie oscylować pomiędzy 400 a 800, chyba że zamierzacie błyskać pannie młodej po oczach spawarką (zob. legenda na końcu artykułu), a to odradzam. Ten rodzaj oświetlenia, ani tym bardziej jego “dyskrecja", nie pasują do przygotowań, dekoncentrując otoczenie, a co najważniejsze, psując naturalność fotografowanej sceny. Osobiście, mając niezmienne warunki oświetlenia, korzystam zawsze z trybu manualnego, ale sporo fotografów preferuje tryby półautomatyczne.
Jaka ogniskowa? Szerokokątne ustrojstwa deformują niemiłosiernie rzeczywistość, zwłaszcza rybie oko. Optymalne z mojego punktu widzenia są ogniskowe od 35 mm w górę, z zastrzeżeniem, że portrety wykonujemy ogniskowymi od 50 mm wzwyż. Lekko widoczna “beczka" przy 50 mm daje się jeszcze łatwo niwelować w programach graficznych ,a nadrabia plastyką małej głębi ostrości. Panie i panowie fotografowie nie martwcie się, że wasze szkło przy f/1,4 jest lekko nieostre, w przypadku fotografii detalu, jakim jest uroda waszych klientek, to zaleta, zaręczam wam.
Mało światła zastanego równa się duża dziura (zależnie od posiadanego sprzętu przedział od całkowicie otwartej przysłony do f/2,8). Nie widzę sensu przymykania bardziej obiektywu, by w głębi ostrości znalazły się “śmieci" nie wnoszące nic do zdjęcia. Generalnie fotografia ślubna to świat małej głębi ostrości i polowania na każdego lux'a oświetlenia, jakie mamy do dyspozycji. W praktyce jasne zoomy o światłosile 2,8 są już ciemne! Weźcie to sobie do serca, planując zakup obiektywu o jasności f/4 i więcej...
Pole bitwy, czyli dom PM
Kiedy uczesana i wymalowana panna młoda dotrze w końcu do domu lub hotelowego pokoju rozpoczyna się... ubieranie. Najbardziej komfortowo pracuje się, kiedy w domu przebywa tylko on i ona. Niestety, jest to stan idealny. Czasem wierność tradycji, czasem warunki lokalowe i rodzinne wymuszą inne rozwiązania. Nie kryję faktu, że łatwo pracuje się z klientami, którzy we własnych czterech ścianach czują się swobodnie i u siebie. Wówczas nawet obecność świadkowej i fotografa nie są w stanie zmącić tego uczucia. Co zrobić jednak, kiedy przygotowania odbywają się w domu rodzinnym panny młodej, w ciasnym M3? Niestety trzeba robić swoje, nie zważając na okoliczności.
Pamiętajcie również, że jesteście intruzami w czyimś domu. Nawet jeśli sama panna młoda traktuje was jak dobrego kumpla, to pozostali domownicy na widok aparatu wycelowanego w siebie dostają zwykle białej gorączki. Najlepsze, co można zrobić, to utrzymywać dobry kontakt i przyjacielsko zagadywać do domowników. To najprostsza i najskuteczniejsza forma przełamywania barier, jaką znam. Pokażcie swoją szczerość i otwartość, niech fotografowani domownicy poczują, że mają do czynienia z człowiekiem z krwi i kości, a nie z maszyną do robienia zdjęć, to działa.
Technika
Z racji miejsca ogniskowa 85 mm nie sprawdza się zbytnio, chyba że do wykonania kilku szybkich portretów panny młodej. Świetnym reporterskim szkłem jest obiektyw szerokokątny, oscylujący wokół ogniskowej 20-24 mm, dla pełnej klatki 35 mm. Użycie takiej ogniskowej daje Wam większą swobodę, a zdjęcia zyskują na dynamice. Nawet jeśli przed wami odbywa się przedziwny taniec rozgorączkowanych domowników i gości, szkło szerokokątne pozwala zagospodarować otoczenie. Łatwo dodać głębi zdjęciom, szukając tzw. wieloplanów, a nie płytkich ujęć “na wprost". W każdym domu znajdziecie takie miejsca, nawet w ciasnej kawalerce z meblościanką. Zależnie od metrażu, jaki macie do dyspozycji, ogniskowe przydatne podczas tej części waszej pracy to od 20 do 50 mm.
Wkładanie sukienki i garnituru. Jest regułą, że atrakcyjne i świadome swojego piękna kobiety chętniej pracują z obiektywem. To jednak, czy zostaniecie dopuszczeni do tak intymnej sfery życia, zależy od indywidualnych cech waszego klienta. Czasem panna młoda bardzo chciałaby zafundować sobie kilka zdjęć w bieliźnie ocierających się o akt, jednak zazdrosny narzeczony nie jest w stanie znieść myśli, że obcy facet zobaczy ich kobietę rozebraną. Jeśli fotograf jest kobietą, szanse na zaproszenie do pokoju panny młodej rosną.
Jeśli już znajdziecie się w centrum akcji, spróbujcie zająć dogodną pozycję, ogarnijcie fotografowaną scenę wzrokiem i przygotujcie optymalne parametry ekspozycji. Nadal namawiam do trybu manualnego, cała scena jest zwykle równomiernie oświetlona i niewiele zmienia się w natężeniu dostępnego światła. Zakładanie sukienki trwa zwykle kilkanaście sekund do minuty i trudno poprawić cokolwiek po fakcie. Jeśli sukienka jest sznurowana to świetna okazja do wykonania kilku zdjęć podczas tej czynności (plan ogólny i detal np. ręce sznurujące sukienkę). Warto poprosić wówczas, aby panna młoda stanęła plecami w stronę okna, niż na siłę podbijać ISO w półmroku rzucanym przez plecy panny młodej. W takich momentach warto odejść od sztywnego reportażu i nieco pomóc rzeczywistości. Nie chodzi mi tutaj o sztywne pozowane scenki, ale o drobne korekty, jakie czasem warto wprowadzić w fotografowanej scenie. Wasz klient nie ma świadomości, jak ważne jest padające światło lub jego niedostatek. Warto zająć pozycję górującą nad otoczeniem, wystarczy krzesło lub stołek, lub wprost przeciwnie – niekiedy dobrze jest podjąć próbę sfotografowania tej sceny z tzw. żabiej perspektywy, kiedy panna młoda wkłada buty albo zagląda w dół przez rozpiętą sukienkę. Ważne, by w czasie ubierania, w pomieszczeniu poza panną młodą i wami znajdowała się tylko niezbędna liczba osób potrzebna przy zakładaniu sukienki i welonu, bez przeszkadzającego i rozpraszającego tłumu.
Poza sukienką macie jeszcze do sfotografowania wiele innych atrakcyjnych sytuacji jak np. zakładanie biżuterii.
Przejdźmy teraz do zaniedbanego dotąd pana młodego, który co prawda nie nosi welonu ale ma za to krawat lub muszkę, elegancki zegarek, czasem ozdobne spinki do mankietów i garnitur. Choć większość panów będzie twierdzić, że nie zależy im na tych zdjęciach, w praktyce odrobina narcyzmu odzywa się i u nich gdzieś pod skórą. Poświęćcie im nieco uwagi i postarajcie się o kilka niebanalnych zdjęć z przygotowań. Zwykle nie będzie oporów przed sfotografowaniem pana młodego podczas golenia w łazience czy później, na etapie wkładania koszuli. Ważne, by pokazać to w sposób naturalny, ale nie obsceniczny. Nie starajcie się na siłę zrobić zdjęcia roznegliżowanemu panu młodemu w bokserkach i czarnych skarpetkach...
Zwykle podczas przygotowań panu młodemu towarzyszy ojciec, brat lub kolega ze studiów. Najciekawsze chwile to pomoc przy zapięciu spinek czy poprawki podczas wiązania krawata.
Jeśli młodzi ubierają się wspólnie, warte wspomnień są podpatrzone mimochodem chwile intymności między nimi. Rozejrzyjcie się wokół siebie, może na drzwiach lodówki wisi lista spraw do załatwienia w dniu ślubu albo inna rzecz mająca związek ze ślubem stanowiąca ciekawe uzupełnienie waszej opowieści.
Interesujący temat stanowi też otoczenie rodzinne, nieco nadpobudliwe teściowe, spięci tatusiowie, do których przed chwilą dotarło, że ukochana córka opuszcza dom rodzinny (tak tak, to tatusiowie najczęściej ronią pierwsze łzy wzruszenia...)
Prywatnie uważam, że okres przygotowań to fantastyczne chwile pełne wzruszeń i emocji, które na równi z ceremonią zasługują na naszą uwagę. Gorąco staram się namawiać wszystkich niezdecydowanych klientów, by zaryzykowali i zgodzili się na moją obecność przy nich do ostatnich godzin przygotowań. Nasza obecność w domu klienta buduje niewidzialną więź między nami a klientem, co zaowocuje w kolejnych godzinach wspólnej pracy.
Pobyt w domu rodzinnym lub hotelu podczas przygotowań to również świetna okazja, by poznać najbliższe otoczenie narzeczonych. Dzięki temu, w kościele nie pomylicie chrzestnego z ojcem panny młodej. Jest to też ostatnia szansa na mały wywiad rodzinny i ustalenie ostatnich szczegółów dnia. Od chwili, kiedy młodzi wsiądą do limuzyny, wszystko potoczy się już w lawinowym tempie.
Na koniec jeszcze jedno – przygotowania to świetna okazja do wykonania zdjęć detali. Będziecie mogli spokojnie zaaranżować na swoje potrzeby jakiś kącik, by sfotografować obrączki i wiązankę ślubną. Efekt finalny zależeć będzie już tylko od waszej pomysłowości. Zwykle przydaje się obiektyw o małej odległości ostrzenia, a wręcz idealny byłby obiektyw makro, jednak nie popadajmy w paranoję, większość jasnych zoomów czy szkieł stałoogniskowych, o minimalnym dystansie na poziomie 30 cm, spisze się w tej roli znakomicie.
Błogosławieństwo
W naszej kulturze do tradycji weselnej należy tzw. błogosławieństwo, jakiego udzielają rodzice swoim pociechom opuszczającym “rodzinne gniazdo". Błogosławieństwa bywają tak różne, jak różni są ludzie. Czasem zdławionym głosem wydukane "błogosławię was na nową drogę życia", a czasem całe kartki przemówień odczytywane podniosłym tonem przez ambitnych tatusiów. Zawsze jednak towarzyszy im wzruszenie i jest to pierwszy test wodoodporności makijażu pany młodej.
To jedna z chwil, kiedy warto być przede wszystkim reporterem, cicho i dyskretnie podpatrującym rzeczywistość. Opłaca się zająć już wcześniej dogodną pozycję, bo nie będzie czasu na zmianę, jeśli okaże się, że źle stanęliście, a jakikolwiek ruch zablokował np. kamerzysta.
Jeśli warunki lokalowe na to pozwalają, możecie wykonać kilka zdjęć spomiędzy głów nowożeńców w kierunku błogosławiących ich rodziców, a następnie skupić się na emocjach, fotografując wzruszenie na twarzach. W takich momentach nieoceniony okaże się reporterski zoom (ogniskowa 24-70 mm lub podobna) lub dwa aparaty z różnymi obiektywami np 35 i 85 mm.
Uwaga:
Jeśli rodzice zapytają was przed błogosławieństwem, jak mają stanąć, warto podpowiedzieć im optymalne dla wszystkich rozwiązanie, zwracając np uwagę na układ okien, ilość wpadającego przez nie światła czy kształt pomieszczenia (może opłaca się odradzić klękanie młodych przed rodzicami, gdyż wygląda to podniośle, ale nie jest ani wygodne ani łatwe do fotografowania przez nienaturalną perspektywę). Dopilnujcie też z pozoru nieistotnych detali jak włączony w tle telewizor czy bałagan na stole. Wystarczy kilka ruchów, by zapanować nad tym i cieszyć się czystymi kadrami bez potrzeby czarowania w Photoshopie.
Podczas pobytu w domu klientów można też podpatrywać pozostałych domowników, nie tylko narzeczonych. Wyjdźcie na balkon lub taras i sfotografujcie to, co dzieje się wewnątrz, zza firan, tworząc efekt podpatrywania rzeczywistości. O ile to możliwe, zróbcie zdjęcie udekorowanego domu z zewnątrz. Jest to świetna okazja do sfotografowania limuzyny i kilku detali (często klienci dopiero oglądając zdjęcia, stwierdzają: “nie pamiętam jak był udekorowany nasz samochód", a wasze zdjęcia odświeżą im pamięć).
Kiedy emocje opadną, rozpoczyna się prawdziwy exodus – wyjście z domu
Młodzi, popędzani przez rodziców, nagle ostro ruszają w stronę swojego ślubnego pojazdu, a wraz z nimi cały weselny orszak i rozgorączkowany fotograf z dyndającymi na szyi aparatami i ciężką torbą na ramieniu. Dobrze więc z wyprzedzeniem przygotować się do tego i mieć zapiętą torbę lub plecak, a kluczyki od samochodu schowane w kieszeni. Pomimo przezorności wielu narzeczonym czas poprzedzający ceremonię przecieka dziwnym trafem przez palce i okazuje się, że do ceremonii zostało niebezpiecznie mało czasu. Zakładam, że swoje auto zaparkowaliście tak, by go nie szukać w pośpiechu i nie tracić czasu w pogoni z klientami. Pamiętajcie, że was również obowiązują przepisy kodeksu drogowego i nie kuście losu ani policji.
Środki lokomocji, jakimi posiłkują się narzeczeni w drodze do kościoła, bywają bardzo różne. Dominuje jednak tradycyjny samochód, a zmienia się tylko model i długość... od odrestaurowanej syrenki do hummera w wersji limo.
Jeśli macie kierowcę jesteście w luksusowej sytuacji, kto inny bowiem martwi się o jazdę a wy w tym czasie możecie próbować zapolować na ciekawe ujęcia podczas jazdy na miejsce ślubu. W wielu miejscach w Polsce kultywuje się tradycje, kiedy osoby mieszkające na trasie przejazdu ustawiają prowizoryczne "bramy" oczekując w zamian za przepuszczenie orszaku przysłowiowej gorzałki lub słodyczy (w przypadku dzieci). Nie ma reguły, ale niekiedy pomysłowość organizatorów bramy warta jest uwiecznienia na zdjęciu.
Kiedy jesteście zdani na siebie, proponuję skoncentrować się na prowadzeniu auta. Jadąc za limuzyną narzeczonych, pamiętajcie, by zachować odległość i nie zdemolować ich ślubnego samochodu podczas nagłego hamowania. Jeśli znacie miasto, postarajcie się dotrzeć na miejsce przed nimi, dbając o bezpieczne zaparkowanie. W przeciwnym razie ryzykujecie, że stracicie czas i nerwy, próbując nie spóźnić się na ceremonię. Jeśli jesteście przyjezdnymi, jedźcie w orszaku, najlepiej poproście kogoś z rodziny, aby jechał z wami jako pilot, to najbezpieczniejszy sposób, jaki znam.
Pod kościołem lub USC zwykle są zarezerwowane miejsca dla nowożeńców, nie dotyczy to fotografa. Pamiętajcie o tym i postarajcie się znaleźć odpowiednie miejsce dla swojego auta w pobliżu limuzyny państwa młodych.
Jeśli jest taka możliwość, warto dać się zaprosić do wspólnej jazdy limuzyną z młodymi. To ostatnie chwile ich narzeczeństwa, często świetna okazja do zrobienia kilku intymnych zdjęć z przedniego siedzenia.
Ceremonia już za chwilę
Ceremonia ślubna zależnie od tego czy odbywa się w USC, czy w Kościele, ma nieco inny przebieg. Niewprawionych w boju przestrzegam - strzeżcie się USC. Pozornie wydaje się to łatwiejszym “kawałkiem chleba" niż fotografowanie w kościołach, jest to jednak złudne przeświadczenie. W przeciwieństwie do ślubu zawieranego w kościele USC cechuje minimalizm i urzędowa oschłość. Niestety niewielu fotografów jest na to przygotowana, kiedy jedzie na swój pierwszy ślub cywilny. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy pierwszy raz znalazłem się na takim ślubie u przemiłej pary z Poznania. Okazało się, że nie zdążyłem nawet zmienić obiektywów w aparatach, a już były życzenia i gratulacje. Spociłem się ze strachu kiedy uświadomiłem sobie, że całość zajęła kierownikowi USC około 10 minut... Warto więc przećwiczyć refleks i mieć w głowie świadomość, że akcja rozegra się w mgnieniu oka, nie dając wam czasu na korekty i szukanie ambitnych kadrów.
Przeciwieństwem USC jest ceremonia ślubna w kościele. tutaj macie mnóstwo czasu na zmianę miejsca, zmianę obiektywu czy szukanie kadru idealnego. Nie ma jednak nic za darmo...
O ile USC to ceremonia pozbawiona kościelnej wzniosłości, za to na osłodę prowadzona na luzie i bez takiej atencji (łatwiej się poruszać, trudniej kogoś obrazić swoim zachowaniem, etc.), o tyle w czasie ślubu kościelnego mamy zwrot o 180 stopni. Pracujemy w miejscu kultu religijnego, jesteśmy intruzami naruszającymi spokój, głównie spokój księdza gospodarza. Niestety ciągle natrafiam w swojej pracy na księży “szeryfów". To osoby w poczuciu misji stawiające do pionu każdego fotografa i kamerzystę, nawet jeśli ci nie dadzą im powodu do zaczepki. Nie wypada jednak narzekać, a warto się dostosować najlepiej, jak to możliwe, do sytuacji. Zakładając, że posiadacie tzw. licencje na fotografowanie w katolickich kościołach, macie już ułatwione zadanie. Teoretycznie każdy ksiądz udzielający ślubu ma prawo tego dokumentu od was zażądać, a już na pewno o niego zapyta przy pierwszej sposobności. Oczywiście w Polsce zawierane są nie tylko śluby katolickie, jednak w waszej zawodowej praktyce dziewięćdziesiąt dziewięć procent ślubów kościelnych stanowić będą te katolickie i cywilne.
W przypadku gdy ślub zawierany jest w urzędzie, fotograf ma z jednej strony większy komfort psychiczny pracy z cywilami, a z drugiej strony presja czasu goni go niemiłosiernie. Przebieg ślubu warto więc fotografować dość skrupulatnie, od chwili pojawienia się samochodu z parą młodą pod urzędem, aż do opuszczenia ceremonii przez ostatniego gościa. Jeśli USC jest atrakcyjny architektonicznie (np. Warszawski USC na Starówce) warto wykorzystać w fotografiach takie elementy jak duże lustra i odbicia w połyskującej posadzce.
Sama ceremonia to maksymalnie 15-minutowy set przypominający bieg na 100 metrów. Zalecam pracę na dwóch korpusach i użycie obiektywów o skrajnych ogniskowych lub posiłkowanie się dobrym zoomem. Swoboda ruchów jest większa niż w kościele, ale nie należy zbyt mocno ingerować w przebieg ceremonii, zbliżając się na zbyt małą odległość do prowadzącego ceremonię kierownika USC. Samo zawarcie małżeństwa odbywa się szybko i sprowadza się do wypowiedzenia krótkiej oficjalnej formuły przez urzędnika, po czym następuje złożenie oświadczeń przez samych zainteresowanych.
Niestety, zwykle państwo młodzi, zamiast stanąć twarzami do siebie, recytują swoje kwestie patrząc się w bliżej nieokreślony punkt nad głową kierownika USC. Na zdjęciach bardzo trudno pokazać wtedy jakiekolwiek emocje, choć bywają wyjątki. Analogicznie wygląda ceremonia założenia obrączek. Prowadzący zwykle podchodzi do pary i podaje na tacy obrączki, a czas na zmianę miejsca, w którym stoicie, jest krótki, wybierzcie więc dobrze. Po ceremonii następuje podpisanie dokumentów. Co ciekawe, w przypadku Urzędu Stanu Cywilnego to najbardziej uwypuklona i celebrowana część ślubu. Nie może nas to jednak dziwić, w końcu to urząd - świątynia formalizmu. Po części oficjalnej następuje składanie życzeń i otwarcie szampana. Zwykle 20 minut od wejścia do USC uroczystość dobiega końca, a nowożeńcy opuszczają urząd.
Kościół
Ceremonia ślubna to węzeł dramatyczny z tragedii antycznej. Najważniejsza i najtrudniejsza część ślubnej epopei, w której uczestniczycie jako fotografowie. Dlaczego? Po pierwsze, nie da się jej powtórzyć, cofnąć ani poprawić. Po drugie, to właśnie ceremonia jest celem, dla którego narzeczeni postanowili was zaprosić do współpracy. Po trzecie, co najważniejsze - z powodu warunków oświetleniowych i poziomu komplikacji technicznych i proceduralnych, jakie zwykle występują podczas zaślubin.
Ważne punkty programu, czyli czego nie powinniście przeoczyć:
podjazd państwa młodych pod kościół,
podpisanie aktu małżeństwa,
wejście do kościoła (symboliczne przekazanie żony przyszłemu mężowi przez ojca),
przysięga małżeńska,
zakładanie obrączek,
wyjście z kościoła,
rzucanie ryżu, kwiatów etc. pod kościołem,
składanie życzeń nowożeńcom.
Punkty nieobowiązkowe (dla chętnych):
znak pokoju (czasem właśnie wówczas państwo młodzi pierwszy raz oficjalnie całują się podczas ceremonii)
komunia (atrakcyjna fotograficznie w przypadku kiedy ksiądz podaje komunię pod dwiema postaciami i państwo młodzi piją wino z kielicha. Komunia w postaci tradycyjnej, w momencie kiedy nowożeńcy klęczą z otwartymi ustami, nie jest moim zdaniem ciekawym tematem, wówczas lepiej wykonać zdjęcie lekko z tyłu, kiedy państwo młodzi klęczą, czekając na komunię)
odjazd spod kościoła (niekiedy lepiej pominąć ten moment i wykorzystać czas na spakowanie się do auta i łyk wody)
Na początku
Kiedy pojawicie się na przykościelnym parkingu, warto zaparkować samochód mając na względzie późniejszy wyjazd w kierunku domu weselnego. Jeśli to duża aglomeracja, nie odwlekajcie przyjazdu pod kościół na ostatnią chwilę, gdyż może spotkać was przykra niespodzianka - brak miejsc parkingowych. Parkowanie gdzie popadnie może zemścić się w postaci blokady na kole lub karteczki z pozdrowieniami od straży miejskiej...
Nigdy nie pozostawiajcie sprzętu fotograficznego w samochodzie, nawet jeśli nie będzie wam potrzebny podczas ceremonii. Przeważnie okolice kościołów oblegają grupy lokalnych amatorów darmowego alkoholu weselnego, którzy na widok dużej torby na tylnym siedzeniu mogą nie wytrzymać presji i potraktować to jako zachętę do kradzieży. Jeśli więc już musicie pozostawić w aucie coś cennego, przepakujcie to zawczasu do bagażnika (niech nie kusi złodzieja).
Ceremonia kościelna to obrządek religijny. Przekraczając próg kościoła warto o tym pamiętać, nawet jeśli przeżywacie właśnie kryzys wiary lub jesteście innego wyznania. Gospodarz tego obiektu ma pełne prawo narzucać wam warunki w jakich będziecie pracować, nawet jeśli wydadzą się wam absurdalne.
Tradycja nakazuje rozpoczęcie pracy od wizyty w zakrystii. Kościół katolicki wprowadził rodzaj licencji na pracę w obiektach sakralnych, którą każdy zawodowy fotograf ślubny powinien posiadać. Teoretycznie brak licencji może zakończyć się wyrzuceniem z kościoła, jednak jeszcze nie spotkałem się z takim przypadkiem. Jeśli zależy wam na tym, by w spokoju i bez zgrzytów wykonywać swoją pracę, proponuję dowiedzieć się o dacie takiego egzaminu i zdobyć odpowiednie pozwolenie z Kurii.
Co więc dzieje się kiedy już zastukacie do drzwi zakrystii? Zwykle gospodarz zmierzy was zimnym wzrokiem i zapyta o uprawnienia. Czasem usłyszycie kilka średnio miłych słów uświadamiających wam, gdzie wasze miejsce, wypowiedzianych w tonie jaki pamiętacie z religii. Nie polecam udowadniania za wszelką cenę, kto ma rację. To nic nie da, a nastawi wrogo wobec was gospodarza obiektu.
W praktyce, "meldowanie się u księdza" można pominąć, ale na własne ryzyko. Jeśli znacie księdza lub bywacie w danym kościele co tydzień, nie wydaje się celowe powtarzanie rytuału meldunkowego. Jeśli jednak jest to obcy dla was teren, zaciśnijcie zęby i pokażcie się księdzu, prosząc z pokorą w głosie o zgodę na wykonanie zdjęć w czasie ślubu. Przewrażliwiony kapłan potrafi przerwać mszę, by w dość widowiskowy sposób przywołać do porządku fotografa lub kamerzystę. To okropne uczucie i na pewno nie wpłynie na podniesienie poziomu waszych zdjęć w dalszej części ceremonii.
Jesteście z powrotem pod głównym wejściem do kościoła. Zwykle w tym momencie mam już na szyi potrzebny sprzęt, a torbę pozostawiam przy przednim rzędzie ławek, w okolicy krzeseł dla rodziców. Warto zastanowić się dwa razy, gdzie położyć torbę, ze względu na łatwy dostęp do niej w czasie ceremonii, jej bezpieczeństwo i niewidoczność w kadrze. Złodzieje nie omijają kościołów, a zaaferowani ślubem goście mogą nie zwrócić uwagi na waszą torbę zmieniającą właściciela. Odradzam bieganie podczas ślubu z torbą czy plecakiem na plecach, bo szybko skończycie pracę z poważnymi urazami kręgosłupa.
Zależnie od okoliczności macie dwa warianty wejścia państwa młodych do kościoła. Albo do kościoła wprowadza pannę młodą jej ojciec, a narzeczony czeka już pod ołtarzem albo oboje narzeczeni wchodzą razem do środka. Dodatkowo komplikuje całą sprawę tzw. podpisanie dokumentów (ślub konkordatowy). Zależnie od parafii odbywa się to przed ślubem w kancelarii parafialnej, w trakcie ceremonii przy ołtarzu lub innym wyznaczonym miejscu albo – wariant najrzadziej spotykany - podpisanie dokumentów następuje po ceremonii, też w kancelarii lub zakrystii.
Jeśli macie ochotę, można wybrać się z parą młodą do kancelarii przed ceremonią. Tym samym zaprezentujecie się proboszczowi (w nieco luźniejszej atmosferze jest szansa, że ksiądz będzie milszy), a przy okazji wykonacie kilka zdjęć podczas podpisywania przez narzeczonych aktu małżeństwa. Niekiedy to dobry moment na zrobienie naprawdę ciekawych ujęć, wszystko oczywiście zależy od miejsca i nastawienia.
Kancelaria to już kościół. Starajcie się być dyskretni i nie zachowujcie się jak u siebie. Kadrując zwróćcie uwagę na otoczenie, zwykle znajdują się tam przedmioty mało fotogeniczne, rozdzielnie prądu, urządzenia do obsługi nagłośnienia i oświetlenia w kościele etc.
Ceremonia
Zwykle to zderzenie dwóch światów i dwóch skrajnych ekspozycji. Na zewnątrz prawdopodobnie słoneczne popołudnie, a kilka metrów dalej mroki średniowiecza. Jak sobie z tym radzić? Najprościej, unikając zdjęć na styku tych dwóch skrajnych ekspozycji, chyba że celowo chcecie uzyskać efekt silnej kontry zza pleców narzeczonych. Przydatna okazuje się wówczas silna lampa błyskowa, by poza sylwetką było jeszcze coś widać, np. ich twarze. Aparaty w trybie A będą mieć skłonność do niedoświetlenia sceny, użyjcie więc korekcji ekspozycji o dobre 1-1,5 EV lub przejdźcie na tryb M. Zdjęcie sylwetkowe stojących narzeczonych, z silnym światłem w tle, też może wzbogacić reportaż, pod warunkiem że kadr będzie czysty (bez gości przechodzących w pobliżu państwa młodych). Najbezpieczniej jest, kiedy para stanie kilka metrów w głębi kościoła. Wtedy nie musicie już martwić się ekspozycją na zewnątrz, skupiając się na świetle zastanym wewnątrz kościoła. Pamiętajcie, że czas ucieka i kiedy rozbrzmi dzwonek rozpoczynający ceremonię, będziecie mieć mało czasu na zmianę ustawień w aparacie i dobiegnięcie pod ołtarz.
Znacznie ułatwia sprawę praca we dwoje, wówczas jeden z fotografów czeka pod ołtarzem, a drugi może zaryzykować wykonanie zdjęć np. z chóru. W pojedynkę najsensowniej jest czekać z przodu przy ołtarzu.
Jeśli w lokalnym kościele panuje zwyczaj, że ksiądz wychodzi po narzeczonych, zapomnijcie o udanych zdjęciach z wejścia. Zwykle rząd ławek skutecznie zasłania parę, a na wszystkich zdjęciach tematem przewodnim będzie idący przodem ksiądz i ministranci. Jeśli zdecydujecie się na fotografowanie z lampą, dodatkowo jej błysk rzuci nieładny cień na idących za księdzem narzeczonych lub niemiłosiernie prześwietli księdza (zależnie od systemu pomiaru błysku lama, może uznać że ważny jest obiekt, na który ustawiacie ostrość i dobierze moc błysku w taki sposób, że wszystko co znajdzie się na jej drodze, a leży przed młodymi, będzie przepalone).
Ta część ceremonii raczej nadaje się do sfotografowania długimi ogniskowymi lub czymś standardowym (35-50 mm). Jeśli macie teleobiektyw np. 70-200 mm to przedział 70-120 mm będzie idealny, zwłaszcza jeśli to duża katedra, a nie mały drewniany kościółek. Ładny efekt daje sfotografowanie wchodzących narzeczonych, wraz z gośćmi stojącymi w ławkach. Będąc z przodu, możecie skomponować kadr tak, by na zdjęciu byli widoczni zarówno młodzi, jak i rodzice wyczekujący w przednich rzędach.
Kiedy ceremonia ruszy na dobre, macie chwilę na relaks, można przepiąć obiektywy i sprawdzić ustawienia aparatu. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Im krócej pracujecie w tym zawodzie, tym czujniejsi musicie być na wszystko, co dzieje się wokół was. Warto słuchać tego, co dzieje się podczas ceremonii, trwa bowiem liturgia i każde niestosowne zachowanie z waszej strony może być boleśnie wyłapane przez księdza.
Kilka dobrych rad:
nie przechodźcie przez nawę główną, tuż obok księdza, w czasie liturgii, czytań, podniesienia, ważnych modlitw,
jeśli już musicie przejść, zróbcie to szybko i dyskretnie,
nie stawajcie tyłem do ołtarza, a już pod żadnym pozorem nie róbcie tego w czasie obrzędów religijnych,
nie hałasujcie sprzętem, rzepami przy plecaku, obcasami (dotyczy pań),
nigdy nie przekraczajcie linii ołtarza, chyba że ksiądz wam pozwolił,
nigdy nie wchodźcie pomiędzy księdza, a państwa młodych.
Są takie momenty w czasie ceremonii ślubnej, kiedy nawet najspokojniejszy ksiądz zsinieje ze złości, widząc was z aparatem (kazanie, podniesienie, etc.). Przeciętna ceremonia trwa około godziny, nie warto więc ryzykować konfliktu z księdzem i czas kazania lepiej przesiedzieć lub wykorzystać go na robienie zdjęć z oddali, tak by nie drażnić księdza. To najlepszy moment na zdjęcia ogólne państwa młodych sfotografowanych z tyłu i z boku, kilka portretów, w tym zdjęcia rodziców i całego kościoła. Można szybko wbiec na chór i wykonać zdjęcie całego kościoła.
Ceremonia zmierza nieubłaganie do punktu kulminacyjnego, jakim jest przysięga małżeńska i zakładanie obrączek. Tutaj trudno o dobrą radę, gdyż konfiguracje w jakich narzeczeni będą stać względem siebie i otoczenia są zmienne. Zdecydowanie najtrudniej jest, kiedy ksiądz prosi państwa młodych o ustawienie się bezpośrednio pod ołtarzem lub - o zgrozo - za ołtarzem, w okolicach tabernakulum. Wówczas będzie ciasno i bardzo krępująco dla wszystkich. Jeśli pracujecie ramię w ramię z kamerzystą, poziom trudności wzrasta niemiłosiernie. Świadomy tego faktu ksiądz ustawi narzeczonych twarzami do siebie, wówczas najlepiej jest stanąć na środku nawy głównej, pomiędzy świadkami lub tuż za nimi. Niestety pracując jednoosobowo jesteście skazani na ciągły ruch. Nie przejmujcie się księdzem, musicie bowiem wykonać swoją pracę. Jeśli trzeba, przechodźcie z lewej na prawą, by pokazać emocje mówiących przysięgę narzeczonych. Nieodzowne wydaje się użycie dwóch ogniskowych lub uniwersalnego zoomu. Stojąc w pobliżu rodziców, odwróćcie się na ułamek sekundy i sfotografujcie ich wzruszenie. Zwykle mamy są już w tym momencie zalane łzami, a ojcowie z trudem tłumią emocje. Jeśli jednak rodzice ukryli się w tłumie, pomińcie ten element i skupcie się na temacie głównym.
Złożenie przysięgi i wymiana obrączek to 5 minut, w czasie których musicie sfotografować:
pana młodego i pannę młodą podczas mówienia przysięgi (ujęcie ogólne i zbliżenie),
analogicznie podczas zakładania obrączek.
Przeważnie, z racji ustawienia względem nawy głównej, najlepiej wychodzi zakładanie obrączki przez kobietę. W przypadku panów stojących z lewej strony pojawia się problem, gdyż praworęczni mężczyźni zasłaniają własną dłonią dłoń kobiety, chyba że są leworęczni lub wykonacie zdjęcie z góry. Obrączkowanie to chyba jedyny moment, kiedy jasny zoom wydaje się najlepszym rozwiązaniem z punktu widzenia poręczności i szybkości zmiany ogniskowej.
Kiedy świeżo poślubieni usiądą na miejsca, następuje odczuwalne odprężenie zarówno u nich, jak i u księdza. To świetny moment na fotografowanie państwa młodych upajających się chwilą szczęścia, absolutnie najlepsza chwila na wykonanie im serii zdjęć portretowych. Są wzruszeni i uśmiechnięci, chętnie zrobią wszystko, o co ich dyskretnie poprosicie (zdjęcie obrączek, splecionych dłoni etc). Jest to również ten moment, kiedy nawet ksiądz nie zwróci wam uwagi, zajęty obowiązkami liturgicznymi. Od tego momentu również fotograf czuje, że atmosfera się rozluźniła. Przeważnie dopiero po przysiędze robię najważniejszy materiał odczuwając komfort, że "temat obowiązkowy" został zrealizowany.Zróbcie sobie wycieczkę między nawami kościoła, sfotografujcie gości, rodziców, detale dekoracji kościoła - jeśli waszym zdaniem zasługują na to.
Pod koniec ceremonii warto już spakować torbę i zapiąć plecak, żeby niczego nie pogubić w zamieszaniu. Zastanówcie się jakimi ogniskowymi chcecie fotografować wyjście i następujące tuż po nim składanie życzeń. Znów może się okazać, że niezastąpiony będzie jasny zoom albo dwa obiektywy o skrajnych ogniskowych. Jako zwolennik stałek, w tym momencie zakładam na korpus 85 i 20 mm.
85 mm świetnie spłaszcza perspektywę i nadaje się idealnie do fotografowania pary młodej podczas wyjścia z kościoła, natomiast 20 mm, poza wyjściem w ujęciu ogólnym, umożliwi wam sfotografowanie momentu wyjścia z kościoła. Wąska ogniskowa nie pozwoli wam na ogarnięcie całej akcji wokół młodych. Najbardziej widowiskowe rzucanie np. płatkami róż, wychodzi efektownie, jeśli znajdujecie się tuż przed parą młodą, chyba że zrobicie to na długiej ogniskowej z dalszej odległości (o ile w kadr nie wejdzie wam kamerzysta i goście, co jest bardzo prawdopodobne).
Uwaga!
Największa techniczna pułapka podczas całej ceremonii to właśnie moment wyjścia. Przeważnie wychodząc z kościoła macie w aparacie ISO w przedziale 1600-3200, otwartą maksymalnie przysłonę i czasy w przedziale 1/30-1/125 s. Chwilę później fotografujecie młodych podczas rzucania ryżu i kwiatów przy parametrach rzędu ISO 100 , przysłona 2.8-5.6, czas 1/250 s lub krócej. Jeśli mam dość czasu, przestaję fotografować wyjście młodych na wysokości chóru, mam wówczas około 3-6 s na zbicie ISO do poziomu 100-200 i przełączenie aparatu w tryb A (w kościele zawsze pracuję na M). Jeśli o tym zapomnicie i wyjdziecie przed kościół nie zmieniając ustawień aparatu, nawet 14 bitowy RAW wam nie pomoże. Na zdjęciu będzie mleko.
Jeśli pracujecie z lampą, pewnym wyjściem jest przełączenie się na tryb całkowicie automatyczny tylko na moment wyjścia przed kościół. Wówczas automatyka aparatu zadba o dobór czasu i przysłony tak, by nie wyjść poza zakres, w którym aparat potrafi synchronizować błysk z migawką, nawet jeśli zapomnicie zbić ISO.
Lampa błyskowa
Subiektywna lista wad lampy błyskowej:
zimne, ostre światło, o innej temperaturze barwowej, niż światło zastane w kościele (problem z mieszaniem światła o różnej temperaturze),
kombinacje z balansem bieli albo używanie filtrów barwnych na palniku,
wysokość stropów w kościołach i ich kolor praktycznie uniemożliwiają stosowanie błysku odbitego od nich,
dyfuzory dają zmiękczone światło, ale w moim odczucie dzieje się coś dziwnego na zdjęciach, sprawiają wrażenie poruszonych,
użycie lampy błyskowej skutkuje cieniami za obiektem i nierówną ekspozycją przed i za obiektem,
brak dyskrecji.
Subiektywna lista zalet lampy błyskowej:
niwelowanie cieni na twarzach, które nagminnie występują, jeśli fotografuje się bez lampy (żyrandole umieszczone za plecami młodych lub silne halogeny skierowane krzyżowo na młodych),
żywsze kolory i bardziej kontrastowe zdjęcia z uwagi na użycie lampy; praca bez lampy na wysokim ISO skutkuje niestety widocznym spadkiem kontrastu i szumami, które - choć dają się usunąć - jednak występują i czasem drażnią,
możliwość pracy na niższym ISO, większa trafialność autofokusa (lampa ma wspomaganie układu AF, dość skuteczne),
możliwość pracy na czasach mniej ekstremalnych niż przy samym świetle zastany, skutkuje większą ilością nieporuszonych zdjęć.
Jak sami widzicie, nie ma prostej drogi. Trzeba szukać kompromisu pomiędzy tym, co się lubi, a tym co jesteśmy w stanie wykrzesać z naszego sprzętu i ciemnego kościoła. Tak czy inaczej, sprawną i gotową do pracy lampę warto mieć w odwodzie, przyda się na sali weselnej. Niekiedy kościoły w lecie potrafią być na tyle jasne, że ISO oscyluje przy wartościach 400-800, a to już praktycznie dla każdej lustrzanki wartość osiągalna bez straty jakości.
I jeszcze jedno, jeśli jesteście początkującymi fotoamatorami próbującymi sił na rynku zawodowej fotografii ślubnej, a wasz aparat wyposażony jest w kitowe szkło o jasności 3.5-5.6, zapomnijcie o świetle zastanym, jesteście skazani na lampę błyskową.
Kamerzyści
Nie chcę wywoływać świętej wojny, jednak muszę was uczulić na jedno zjawisko. Gdy w kościele przyjdzie wam pracować z kamerzystą, pogódźcie się z tym, że przestrzeń wokół młodych może być mocno ograniczona, a na pewnych zdjęciach pojawi się kamerzysta lub zdjęcia w ogóle nie powstaną, bo z nich zrezygnujecie. Ponieważ kamerzyście tak samo jak wam zależy na dobrym materiale, warto poświęcić chwilę na wymianę uprzejmości i zasugerowanie pewnych ustaleń co do wspólnej pracy w kościele. Jest szansa, że pozwoli to wam uniknąć późniejszych zgrzytów.
Istnieje grupa kamerzystów niereformowalnych, którzy preferują statyczny styl filmowania z jednego miejsca. Wówczas macie problem, skazani na obchodzenie kamerzysty z zamocowaną na statywie kamerą, dopasowywanie ujęć w taki sposób, aby na zdjęciu pojawili się wyłącznie państwo młodzi.Podczas samej przysięgi również musicie stawać w pobliżu kamerzysty, by uniknąć wzajemnego "psucia" sobie kadrów. Jeśli staniecie z dwóch stron państwa młodych, znajdziecie się w krzyżowym ogniu swoich obiektywów.
Zwykle można się porozumieć co do zasad wspólnej pracy w kościele, choć i tak pojawią się momenty, kiedy każdy z was pożałuje, że nie jest sam w kościele (to nieuniknione).
Z punktu widzenia fotografa, sytuacja idealna to brak kamery w kościele, ale to nie nasz ślub i musimy się dostosować do woli naszych zleceniodawców. Jeden przypadek jest szczególnie denerwujący, mianowicie wówczas kiedy mam do czynienia z filmowcem, który jak przyklejony zawsze porusza się w odległości 1-2 m od młodych. Niestety taka maniera, kiedy kamerzysta zawłaszcza cały kadr dla siebie, praktycznie pozbawia was szans na zrobienie ciekawych zdjęć, chyba że z nim w kadrze. Zawsze warto spróbować i poprosić o odsunięcie się o krok czy dwa od młodych. Jeśli to nie poskutkuje, wówczas podczas przysięgi nie pozostaje wam nic innego, jak fotografowanie na długich ogniskowych lub ignorowanie faktu, że w kadrze znajduje się kamerzysta (na pewno wasi klienci spytają po odebraniu zdjęć czy można usunąć w Photoshopie pana z kamerą).
Jest jeden plus pracy z kamerzystą w ciemnym kościele – dodatkowe źródło światła. Kamery HD, posiadając matryce o mniejszej czułości niż wcześniejsze modele, potrzebują dodatkowego źródła światła. W ekstremalnych przypadkach, w ciemnych kościołach lub kiedy ślub zawierany jest jesienią, takie ciepłe źródło światła skierowane na twarze nowożeńców pozwoli wam zrobić świetne zdjęcia bez użycia lampy.
Wujek Stefan
Jest jeszcze jeden problem, dość często pojawiający się podczas ceremonii – goście weselni. Niestety, nie wiem dlaczego, ale na niemal każdym ślubie pojawia się w okolicy ołtarza jeden lub kilku gości z aparatem w ręku. Wszyscy mają obłęd w oczach i za wszelką cenę chcą mi udowodnić, że też potrafią robić zdjęcia. Efekt finalny jest taki, że część zdjęć wam kompletnie nie wyjdzie przez intruzów, a na kolejnych pojawią się w kadrze wujkowie i ciocie z aparatem lub kamerą video. Bezwstyd jakim wykazują się goście bywa obezwładniający. Jeśli mam możliwość, proszę młodych jeszcze przed ślubem, by uczulili gości, że ceremonia, a zwłaszcza moment przysięgi, to szczególna chwila i zawodowy fotograf poradzi sobie znakomicie, bez amatorskiego wsparcia z ich strony.
Kiedy jednak perswazja zawodzi, musicie być po prostu odrobinę aroganccy. Przestrzeń między wami a parą młodą należy tylko do księdza, do was i kamerzysty. Każdy "obcy" jest waszym wrogiem na drodze do perfekcyjnych zdjęć. Nie krępujcie się więc i mówcie dobitnie, wprost "proszę stąd odejść" lub zwyczajnie wchodźcie przed obiektyw delikwentowi. Gorzej bywa jeśli w czasie przysięgi wujek pojawi się po drugiej stronie ołtarza, wówczas nie ma już czasu na nic, a państwo młodzi mogą podziękować wujkowi za piękną pamiątkę, jaką im zafundował.
Jeśli wasi klienci mają takie życzenie, a warunki są sprzyjające, można niejako z rozpędu wykonać zdjęcie grupowe. Wszystko jest uzależnione od pory dnia, liczby gości, warunków architektonicznych i natężenia oświetlenia. Dość ryzykowne, ale wykonalne, będzie robienie zdjęcia grupowego wieczorem, zwykłą lampą błyskową, gdyż przy tak dużej liczbie osób błysk będzie nierównomierny (przydaje się dyfuzor i późniejsza obróbka usuwająca zaciemnienia w rogach). Jeśli jedyne dogodne miejsce przy kościele wystawione jest na bezpośrednie działanie ostrego słońca, lepiej zrezygnować z pomysłu i przenieść się na salę weselną (3/4 gości będzie mieć zmrużone oczy i smoliste cienie pod nimi).
Wykorzystajcie naturalne ukształtowanie terenu, np. schody prowadzące do kościoła. Przy stu lub większej ilości gości ogarnięcie całości bywa trudne. Niekiedy lepiej odwrócić układ i zasugerować, by goście stanęli w niższym punkcie terenu, a samemu znaleźć podwyższenie, z którego wykonacie zdjęcie. Gwarantuje to, że wszyscy będą dobrze widoczni. Przydatna może okazać się niewielka, aluminiowa drabina wożona w bagażniku.
Kiedy opadną emocje, a państwo młodzi już jako małżonkowie wsiądą do limuzyny pod kościołem lub USC, rozpoczyna się ostatni etap ślubnego dnia – przyjęcie weselne.
Mając orientację w terenie, fotograf ślubny może śmiało zaryzykować wyrwanie się przed szereg i dojazd pod dom weselny przed młodymi i gośćmi. Zaletą tej metody jest zysk w postaci czasu, który można spożytkować na przepakowanie sprzętu, zaparkowanie auta i chwilę oddechu. Niewątpliwie to również świetna okazja do szybkiego "przelotu" po stołach, kiedy możecie sfotografować zastawę, dodatki i ogólny widok sali weselnej bez gości. Później nie będzie już szans na to, by ogarnąć sytuację, a goście błyskawicznie "zburzą" misternie przygotowane stoły z zastawą. Są też wady takiej opcji, a raczej jedna poważna wada – jeśli nie jesteście pewni gdzie macie jechać, lepiej trzymać się samochodu z młodymi, niż zabłądzić. Niejednokrotnie bowiem przyjęcia oddalone są nawet o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca ceremonii. Wynika to albo z fantazji klientów, albo z przymusu, jaki narzuca twarda rzeczywistość (znalezienie dobrego domu weselnego w tych czasach jest trudne i czasochłonne, stąd niekiedy jedynym wyjściem z sytuacji jest rezerwacja miejsc w lokalach oddalonych od miejsca ślubu).
Przyjęcie weselne, bez znaczenia czy na 50, czy 200 osób przebiega w podobnym rytmie. Nowożeńcy zajeżdżają pod salę, zwykle goście już czekają na nich na zewnątrz lub we właściwej sali bankietowej. Tutaj nie ma reguły, ale efekt finalny jest ten sam. Zależnie od wcześniej przyjętych ustaleń życzenia składane są przy rytmach nudnawego "umpa umpa", granego przez orkiestrę na placyku przed lokalem lub wewnątrz na sali. Na decyzję o tym, gdzie mają być składane życzenia, wpływ ma pora roku oraz miejsce ślubu. Jeśli bowiem w danym kościele śluby rozpisane są co godzinę, lepiej ewakuować się czym prędzej; goście z waszego ślubu zwykle mieszają się z tymi przybyłymi na kolejną uroczystość, robi się tłoczno i momentami nieprzyjemnie. Tylko raz w życiu spotkałem się z sytuacją (było to w Tarnobrzegu), gdy wychodząca para młoda składała życzenia nowej parze młodej czekającej na swoją ceremonię ślubną. Było to w stu procentach szczere i autentyczne i zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Urok życzeń składanych spontanicznie zaraz po ceremonii przy kościele jest niezaprzeczalny. Mam jednak świadomość, że jest to niewygodne, trzeba bowiem coś zrobić z naręczem kwiatów, plikiem kopert, wielkogabarytowymi paczkami etc. Zwykle zajmuje się tym świadek i szczerze mu współczuję tego, co ma do wykonania... Tuż po ślubie emocje są jeszcze silne i cała ta otoczka życzeniowa świetnie współgra z sobą. Goście rzucają ryż, płatki róż etc.
Względy praktyczne lub niesprzyjająca pogoda skłaniają do przesunięcia życzeń na później. Wówczas pozbywamy się presji czasu, wszystko jest na miejscu, a z pomocą śpieszy obsługa lokalu.
Rozpoczyna się przyjęcie
Fotograf ślubny, podobnie jak państwo młodzi, z chwilą kiedy znajdzie się na przyjęciu, odczuwa wyraźną ulgę i pewne rozprężenie. Nie ulegajcie jednak temu złudnemu uczuciu, że oto wasza praca dobiega końca. Wbrew pozorom przyjęcie też potrafi dać w kość, a refleks będzie nieustannie wystawiany na próbę, by być w dwóch miejscach równocześnie.
Oto podjeżdżają młodzi... jeśli macie w ręku aparat z jakimś krótkim tele, to fajny moment na wykonanie zdjęcia jadącego auta czy bryczki – może uda się zrobić delikatne panoramowanie podczas jej ruchu? Od teraz macie kilkanaście sekund na sfotografowanie pary młodej, kiedy siedzi wewnątrz samochodu. Przy odrobinie szczęścia światło będzie padać w sposób umożliwiający sfotografowanie wnętrza limuzyny bez potrzeby opuszczania szyby. Ciekawy efekt uzyskacie, kiedy w oknie odbija się otoczenie, a jednocześnie widać twarz panny młodej i pana młodego. Być może niewielki ruch w lewo lub prawo pomoże zniwelować złośliwe odbicia w szybie samochodu (oczywiście można do tego celu użyć filtra polaryzacyjnego, ale nie znam nikogo, kto miałby czas i ochotę na kręcenie filtrem w czasie ślubu dla wykonania jednego poprawnego zdjęcia przez szybę).
Zależnie od tego jaką zajmiecie pozycję, często dodatkowo walcząc o idealny kadr z kamerzystą, możecie sfotografować wysiadającą pannę młodą, mając w tle cały dom weselny i oczekujących gości. Czasem nie jest to całkiem możliwe i wówczas lepiej skoncentrować się na tym, co nastąpi później.
Pierwsze kroki zwykle nowożeńcy kierują do wejścia, gdzie czeka na nich obsługa z nieco nadużywanym "staropolskim" chlebem i solą. Nie ma reguły, ale ja osobiście najbardziej lubię fotografować ten moment zza pleców witających, mając buzie nowożeńców na wprost siebie. Nie ryzykujecie wówczas, że zarobicie w głowę kieliszkiem rzucanym na szczęście przez młodych, ani że wasze kadry skrzyżują się z innym przedstawicielem mediów. Minusem tej techniki jest trudna ekspozycja, na styku ciemnego korytarza i jasnego "dworu", jak mawiamy w Polsce centralnej (Krakus powie "pola").
Chwilę później, zwykle z panną młodą na rękach, na salę wmaszerowuje zasapany pan młody. Macie kilka sekund na zmianę ISO i parametrów naświetlania, by mieć szansę na poprawne technicznie zdjęcie.
Jeśli dopiero teraz odbywa się składanie życzeń, możecie wykazać się pełną swobody inwencją twórczą. Można naprzemiennie fotografować grupy gości z oddali, jak i szukać ciekawych sytuacji okiem teleobiektywu. Mało który fotograf sprowadza swoją rolę do katalogowania gości podczas życzeń, choć mimo wszystko warto "upolować" rodziców i najbliższą rodzinę podczas tej chwili. Życzenia to szczere emocje, czasem łzy wzruszenia, na które nie było wcześniej czasu. W tej mniej więcej chwili lider zespołu lub DJ przywita młodych, wzniesie toast za ich powodzenie i tradycyjne "gorzko gorzko" i na tym w zasadzie koniec preludium do właściwego przyjęcia.
Nieco inna jest specyfika tzw. uroczystych obiadów, gdzie nie przewidziano części rozrywkowej typowej dla wesela. Wasza uwaga koncentruje się siłą rzeczy na gościach, ich relacjach przy stole, rozmowach. Bardzo lubię takie przyjęcia, gdzie kilkadziesiąt osób rozsianych jest na zamkniętej powierzchni. Przy kawie lub lampce wina zajmują wygodne dla siebie miejsca przy barze lub we wnękach, by plotkować. To idealne pole do pracy z teleobiektywem, bez ryzyka "spłoszenia zwierzyny". Nastrojowa muzyka i radosny gwar rozluźniają atmosferę i ułatwiają podejście bliżej do fotografowanych gości.
Jeśli przewidziano dla was miejsce siedzące (to raczej norma), pozwólcie sobie na chwilę relaksu. Zwykle siedzi się wspólnie z obsługą medialną przyjęcia, czyli z zespołem i kamerzystą. Miła pogawędka i wymiana uprzejmości nie zaszkodzi. Wszyscy jesteście w pracy, musicie spędzić z sobą często kilka godzin przy jednym stole, warto więc zainwestować w dobrą atmosferę. Fotografowanie gości pochylonych nad rosołem jest w złym tonie i zdecydowanie lepiej poświęcić ten czas na zjedzenie czegoś. Pierwszy posiłek to przerwa, którą warto wykorzystać na regenerację sił i przygotowanie aparatu do dalszej pracy. Sprawdźcie stan akumulatora i poziom zapełnienia kart pamięci, aby nie okazało się, że podczas pierwszego tańca zabraknie wam nagle miejsca na kilka kluczowych zdjęć.
Program wesela: zdjęcie grupowe
Jeśli nie było warunków do zrobienia zdjęcia grupowego po ceremonii, warto zacząć od niego przyjęcie. Nie zawsze nasi klienci mają ciśnienie na taki rodzaj pamiątki, warto dostosować się do ich oczekiwań i nie wychodzić przed szereg. Jeśli pojawi się prośba o takie zdjęcie, najlepiej omówić to z zespołem i poprosić o skierowanie gości w stosowne miejsce tuż po rozpoczęciu przyjęcia, zanim goście rozsiądą się za stołami. Szukajcie w otoczeniu sali dużych schodów lub balkonu, z którego zrobicie zdjęcie. Zapanowanie nad tłumem stu i więcej rozbawionych osób nie jest łatwe. Poproście o pomoc wodzireja lub wokalistę zespołu, a z pewnością będzie wam łatwiej.
To jedna z niewielu sytuacji, kiedy naprawdę przydaje się mocniejsze przymknięcie przysłony, by w głębi ostrości znalazły się wszystkie twarze gości.
Program wesela: pierwszy taniec
To ważny moment w weselnym dniu, zwykle młodzi przygotowują coś specjalnego na tę okazję, choć ciągle zdarzają się też pary, które dostojnie z nogi na nogę starają się przebrnąć przez ten stresujący dla nich moment. Najgorsze co może się zdarzyć w mojej ocenie, to propozycja, która wychodzi od zespołu, by goście otoczyli w kółeczku nowożeńców. Fatalne i trudne do ogarnięcia rozwiązanie, kiedy między wami, a młodymi staje kordon gości trzymających się za ręce. Macie wówczas do wyboru albo fotografować z parapetu ponad głowami gości, albo dać się zamknąć w ciasnej klatce wraz z młodymi i... kamerzystą biegającym wokół nich z kamerą.
Niestety nie ma mądrego na taką sytuację, a z doświadczenia wiem, że zespoły nie będą z wami negocjować, nawet kiedy rzeczowo uzasadnicie swoje postulaty. Każdy lubi pracować według swoich zasad, a nowości pojawiają się z dużym oporem. Róbcie więc swoje najlepiej, jak potraficie. Kilka zdjęć portretowych tańczących, uzupełnionych planem ogólnym, wystarczy w zupełności. Jeśli na parkiecie macie do dyspozycji fajne oświetlenie, może uda wam się sfotografować młodych oświetlonych punktowo. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że ktoś z obsługi zrobi wam psikusa i w czasie pierwszego tańca pogasi światła... wówczas, jak to się mówi, "kaplica"... możecie co najwyżej "pobłyskać" sobie spawarką, ale na nastrojowe światło z użyciem lampy błyskowej raczej bym nie liczył...
Program wesela: dzikie pląsy
Po pierwszym tańcu rozpoczyna się regularne przyjęcie. Teraz możecie rzucić się w wir wydarzeń z aparatem. Dla oddania nastroju zabawy najlepiej sprawdza się obiektyw szerokokątny trzymany blisko akcji, nie przyda wam się długie tele, którego AF pogubi się, podążając za wirującymi parami.
W przypadku fotografowania "od wewnątrz" tego co się dzieje na parkiecie, nie ma obiektywu zbyt szerokiego. Sam uwielbiam ogniskową 20 mm, ale gdyby podarowano mi coś jeszcze szerszego, też byłoby miło. Z uwagi na specyfikę tej fotografii sugeruję używanie lampy błyskowej odbijanej od sufitu lub dodatkowo zmiękczanej dyfuzorem. Tutaj nie ma złotej reguły, każdy musi dojść samodzielnie do tego, jaki rodzaj błyskania najbardziej mu odpowiada. Niezależnie jednak od preferencji, trudno będzie uzyskać dobrze naświetlone i nieporuszone zdjęcia tańczących na parkiecie, ograniczając się tylko do światła zastanego (może wam zabraknąć użytecznego ISO, a nadal twarze będą ziemiste, a ruch postaci rozmazany).
Prędkość wirową fotografowanych biesiadników można ciekawie pokazać, korzystając z synchronizacji z długimi czasami, chyba że pracujecie w trybie M, wówczas wystarczy zejść z czasem w okolice 1/40 s, by uzyskać efekt pędu zamrożonego błyskiem. Trzeba będzie eksperymentować z czasami w przedziale 1/10–1/50 s, by znaleźć zadowalającą kombinację. Ponieważ goście, zwłaszcza lekko upojeni alkoholem, mogą nie zwrócić uwagi na waszą obecność, zadbajcie o swój sprzęt. Nigdy nie zdejmujcie osłony przeciwsłonecznej z obiektywu, która w tym przypadku może posłużyć jako zderzak, jeśli ktoś postanowi włożyć palec z pierścionkiem centralnie w soczewkę waszego ukochanego obiektywu za trzy średnie krajowe.
Wielu fotografów hołduje używaniu filtrów UV, które służą również jako dodatkowe zabezpieczenie przedniej soczewki. Tutaj zdania są podzielone. Dla mnie filtr UV, choćby najdroższy, wciąż jest "ciałem obcym", które miesza w optyce waszego obiektywu. Niestety w przypadku silnych źródeł w kadrze często obserwowałem paskudne odbicia, których nie było wcześniej przed założeniem filtra. Od pewnego czasu zrezygnowałem całkowicie z filtrów UV, które wykorzystuję tylko podczas wakacyjnych podróży w piaszczystym terenie.
Zakres waszej pracy na przyjęciu często będzie bardzo różny zależnie od umowy i warunków, jakie zgodziliście się przyjąć, podpisując umowę. By pokazać przekrojowo przyjęcie wystarczają pierwsze dwie, trzy godziny. Macie wówczas dość czasu, by sfotografować przyjazd młodych, życzenia, pierwszy taniec, trochę zabawy i tort, jeśli jego pojawienie się zaplanowano na początek przyjęcia. Z tortem generalnie jest tak – tradycja umiejscowiła tort w okolicy oczepin, czyli o północy. Z moich obserwacji wynika, że tort o północy to porażka logistyczna i kulinarna. Goście są przejedzeni i zbyt nasiąknięci alkoholem, by wcisnąć w siebie kaloryczną bombę. Aby tego uniknąć, warto pójść trochę pod prąd i tort zamówić sobie np. po pierwszym tańcu. Goście z apetytem spróbują tego smakołyku, a fotograf sfotografuje, co trzeba, nawet jeśli pracuje tylko przez pierwsze dwie, trzy godziny przyjęcia.
Program wesela: jak fotografować tort?
Jeśli wasz tort "tradycyjnie" udekorowany jest płonącymi racami, z pewnością obsługa zadba o to, by wjechał na salę w absolutnych ciemnościach (dramat). Doświadczalnie stwierdziłem, że ISO 1600 i przysłona f/2–2.8 wystarcza, by prawidłowo naświetlić zdjęcie w takich warunkach.
Jeśli w torcie wybuchowych petard nie będzie, a pracować będziecie przy świetle zastanym, błysk odbity od sufitu lub delikatne "dobłyśnięcie" tortu palnikiem pod kątem 45 stopni z dyfuzorem, rozwiązuje problem. Co fotografujemy? Tort i otoczenie tortu. Państwo młodzi będą stać w jego pobliżu, często podczas krojenia tortu w pobliżu kręcą się również dzieci – naturalni tortożercy. Minki maluchów wpatrzonych w słodką budowlę są genialne i warte kilku zdjęć!
Program wesela: chińskie lampiony
Coraz bardziej popularne w Polsce. Na potęgę pojawiają się jako atrakcja podczas przyjęcia. Jeśli w pobliżu nie ma stogów siana ani suchych drzew, można śmiało oddać się przyjemności puszczania lampionów. Efekt jest piorunujący, zwłaszcza jeśli lampionów jest więcej niż jeden. Nie odkryję Ameryki jeśli zasugeruję, że fotografowanie lampionów z lampą błyskową zabije nastrój i zdjęcie będzie tylko kiepskim dokumentem. Samo odpalanie lampionu najlepiej sfotografować czymś standardowym lub szerokokątnym niż długim tele... przy czułości 1600–3200 ISO jeśli będziecie dostatecznie blisko światła wystarczy, by dobrze rozświetlić twarze trzymających lampion osób. Najlepsza pora na zdjęcia to zmrok, a nie absolutne nocne ciemności.
Odnosi się to do wszystkich eventów, które fotografuje się po zachodzie słońca. Fotografia nocna jest tak naprawdę fotografią po zachodzie słońca, kiedy niebo jeszcze jest rozświetlone zorzą po zachodzącym słońcu.
Program wesela: ognie sztuczne
Może się okazać, że zostaniecie zaskoczeni takim wydarzeniem. Aby się nie skompromitować, warto sprawdzić, czy potraficie podołać temu wyzwaniu. Będziecie mieć dużo szczęścia, jeśli pokaz będzie naprawdę "soczysty" – wówczas bez większego problemu wykonacie serię zdjęć strzelających w niebo sztucznych ogni. Podręcznikowa technika fotografowania sztucznych ogni na ślubnym poligonie na niewiele się zda. Wolę swoją wariację na ten temat. Wysokie ISO, czas pozwalający na nieporuszone zdjęcie z ręki, AF może być włączony (dla pewności można użyć trybu dynamicznego AF). Wykonajcie wiele ujęć, starając się kadrować ten sam fragment nieba, można wówczas podczas obróbki dokonać nałożenia na siebie kilku zdjęć, co da świetny efekt końcowy. Poprzeczka podnosi się, jeśli na zdjęciu ma być widoczna młoda para, wówczas musicie użyć szerokokątnego obiektywu i pomóc sobie lampą błyskową. Wszystko zależy od miejsca i pory, jednak zwykle nie będzie dość dużo światła zastanego, by państwo młodzi i ich goście byli dostatecznie dobrze oświetleni bez ryzyka, że sztuczne ognie będą prześwietlone. Kłaniają się klasyczne techniki naświetlania za pomocą statywu, z czasem B, czy wielokrotne naświetlanie jednej klatki. Wszystko to daje fantastyczne efekty, bez uciekania się do pomocy oprogramowania, jednak wymaga wprawy i idealnych warunków do pracy. Mnie osobiście dla wykonania pamiątkowego zdjęcia sztucznych ogni cała zabawa w statywy i multiekspozycję wydaje się trochę na wyrost.
Program wesela: oczepiny
Tradycja dość silna w polskiej kulturze. Prywatnie nie przepadam za oczepinami i bronię się przed ich fotografowaniem rękami i nogami. Oczepiny według mnie rzadko warte są zachodu. Niekiedy można trafić na ślub, na którym tradycja oczepin jest kultywowana, a ich przebieg ubarwia wesele. Przeciętne oczepiny to zwykle czas potrzebny obsłudze na zmianę zastawy przy stołach, a dla zespołu chwila wytchnienia i tylko po to się je organizuje.
Najciekawsze i warte uwagi rzucanie za siebie welonu/wiązanki i krawata jest trudne do sfotografowania przez zwyczaj tańczenia wokół młodych. Znów ktoś kiedyś postanowił, że panna młoda musi być w środku, a panienki na wydaniu kręcą się wokół niej, trzymając się za ręce. Anglosaski zwyczaj, gdzie panna młoda rzuca za siebie wiązanką, jest o wiele bardziej widowiskowy, a szanse na wykonanie dobrego zdjęcia są dużo większe. Warto o tym pomyśleć wcześniej i spróbować przekonać do pomysłu pannę młodą i najwyższą instancję – zespół. Podczas oczepin w polskiej tradycji panna młoda pozbywa się welonu, a pan młody krawata. Zwykle towarzyszą oczepinom liczne konkursy (niektóre sprośne i pozbawione smaku) oraz tzw. podziękowania dla rodziców podgrywane tą samą piosenką w całej Polsce od Bałtyku aż do Tatr. Fotograficznie oczepiny to temat dość trudny, a jego atrakcyjność zależy od samych uczestników oraz konkursów, jakie zaproponuje zespół. Jeśli młodzi zgadzają się na oczepiny pod presją gości i rodziny, zwykle trwają one kilkanaście minut i sprowadzają się do jednej pozycji – rzut welonem i krawatem.
Dla szanującego się fotografa oczepiny to absolutne maksimum, jakie powinien fotografować. Po oczepinach niezależnie od tego, jak fajnie bawią się goście i jak dobrze siedzi się z zespołem, pakujecie zabawki i mówicie "dobranoc". Wasza praca tego dnia dobiegła końca, właśnie rozpoczęła się niedziela, czas leniuchowania i sennego zgrywania kart przy porannej kawie, ale o tym innym razem.
Fotografia ślubna - zdjęcia w plenerze, cz I
Gdy fotografujesz pod gołym niebem, sama umiejętność robienia zdjęć to tylko połowa sukcesu. Musisz także wiedzieć, czego szukać i jak wybrać miejsca, gdzie światło ma określone, pożądane właściwości, które podkreślą walory Twoich ujęć grupowych czy romantycznych portretów. Końcowa część tego rozdziału to omówienie kluczowych elementów umożliwiających zidentyfikowanie miejsc, które charakteryzują się dobrym oświetleniem do zdjęć w plenerze.
Sprzęt
Dobra wiadomość jest taka, że do pracy w plenerze nie potrzeba żadnego specjalnego sprzętu. Nie musisz mieć niczego poza swoim standardowym zestawem zawierającym aparat fotograficzny, trzy obiektywy, kilka kart pamięci i flesz zamocowany na gorącej stopce. Może się okazać, że wprost z garderoby będziesz musiał przejść w miejsce, które jest największym wyzwaniem dla ślubnego fotografa — wystawione na jasne światło słoneczne. Później, wieczorem, będziesz musiał pracować w półmroku, a następnie w ciemności, gdy przyjęcie przeciągnie się do godzin nocnych. Jedna rzecz jest pewna: praca ślubnego fotografa nigdy nie wygląda tak samo. Pomiędzy jednym ślubem a kolejnym istnieją kolosalne różnice, a kiedy fotografujesz w plenerze, sytuacja zmienia się z minuty na minutę w ciągu całego dnia.
Zarówno zdjęcia we wnętrzach, jak i w plenerze robisz za pomocą tego samego sprzętu — zmienia się tylko sposób, w jaki z niego korzystasz. Na przykład ten sam flesz, który stanowił Twoje jedyne źródło światła podczas fotografowania w pomieszczeniach, w plenerze może być wykorzystany jako światło wypełniające do rozjaśnienia cieni. Ten sam obiektyw szerokokątny, który miałeś ze sobą w garderobie panny młodej, może zostać użyty do sfotografowania ceremonii na zewnątrz.
Praca w pełnym słońcu
Jasne słońce to jedno z największych wyzwań, z jakimi ma do czynienia ślubny fotograf posługujący się cyfrówką. Nie tak dawno wszyscy używaliśmy filmu fotograficznego i nie przejmowaliśmy się zbytnio ekspozycją. Film rejestrował tak szeroki zakres jasnych tonów, że właściwej ekspozycji mogliśmy poświęcać niewiele uwagi, a laboratorium zawsze było w stanie naprawić nasz błąd. W rzeczywistości, jeśli prześwietlaliśmy film o jedną czy dwie działki, tak naprawdę ulepszaliśmy efekty naszej pracy. Te dni dawno minęły, a razem z nimi niestety beztroska, jeśli chodzi o ekspozycję w słoneczny dzień. Ponieważ podczas jasnego, słonecznego dnia mamy do czynienia z bardzo szerokim zakresem tonalnym, musisz troszczyć się o to, by nie prześwietlić jasnych tonów, a zarazem by nie dopuścić do niedoświetlenia cieni. Aby w pełni zrozumieć tę kwestię, musisz poznać nieco bliżej ograniczenia Twojego cyfrowego aparatu fotograficznego.
Zakres tonalny
Problem, którego będziesz doświadczał w słoneczny dzień, to różnica około 10 działek przysłony między obszarami znajdującymi się w bezpośrednim słońcu i tymi pogrążonymi zupełnie w cieniu. Kiedy naświetlasz obraz w takich warunkach, możesz ustawić ekspozycję albo na nasłonecznioną część, albo na stronę zacienioną, ale nie możesz uzyskać poprawnej ekspozycji obu w tym samym czasie. Jest to ograniczenie wszystkich aparatów — i tych na film fotograficzny, i cyfrowych. Całkowity zakres światła, jakie możesz uchwycić na jednym zdjęciu, od najjaśniejszego, w którym wciąż można dostrzec szczegóły, aż po najciemniejsze, w którym są one jeszcze widoczne, nosi nazwę zakresu tonalnego. Jeżeli robisz zdjęcia na filmie, musisz wiedzieć, że każdy film ma inny zakres tonalny, a więc jest to cecha jego, a nie aparatu. Jeśli chodzi o zdjęcia cyfrowe, zakres dynamiki zależy od producenta Twojego sprzętu — jest wielu wytwórców matryc cyfrowych, a każda z nich charakteryzuje się odmiennym zakresem tonalnym. Po zamontowaniu w aparacie fotograficznym sensora zakres tonalny staje się cechą Twojego sprzętu i nie może zostać zmieniony.
Matryca rejestrująca światło w cyfrowym aparacie fotograficznym może być albo typu CMOS, albo CCD. Oba typy mają podobny zakres tonalny i w obu jest on mniejszy niż w przypadku filmu fotograficznego. Ten mniejszy zakres oznacza, że jeżeli nawet nie tak bardzo pomylisz się w ekspozycji, otrzymasz czyste biele pozbawione szczegółów lub czyste czernie bez detali, zależnie od tego, czy prześwietliłeś, czy niedoświetliłeś zdjęcia. Z tego powodu, ustalając nieodpowiednią ekspozycję, bardzo łatwo możesz zepsuć fotografię, zwłaszcza jeżeli popełniłeś błąd polegający na prześwietleniu.
Uproszczone objaśnienie problemu zakresu tonalnego brzmi następująco: podczas gdy w scenie różnica pomiędzy najjaśniejszymi i najciemniejszymi partiami może wynosić dziesięć działek lub nawet więcej, Twój aparat fotograficzny najprawdopodobniej nie będzie w stanie uchwycić ich wszystkich na jednym zdjęciu. Niektóre aparaty mogą uchwycić większy zakres tonalny, inne mniejszy, ale żaden nie sprosta oświetleniu, z jakim ma do czynienia w słoneczny dzień. Ten problem był ogromną wadą pierwszego "pokolenia" cyfrowych aparatów fotograficznych, ale jako że technologia jest coraz lepsza, lepszy jest także zakres tonalny wszystkich kolejnych aparatów. W czasie, gdy piszę tę książkę, technologia jest już tak zaawansowana, że pozwala ująć nawet zakres 5 – 6 działek.
Co to jest histogram?
Często odnoszę się do histogramów. Histogram to zasadniczo słupkowy wykres graficzny, który pokazuje, gdzie w obrazie znajdują się jasne tony. Choć może się on wydawać jednolity graficznie, w rzeczywistości składa się z wielu cienkich pionowych słupków przypominających zęby grzebienia, z których każdy reprezentuje pojedynczy poziom jasności. Histogram pliku JPEG ma tylko 256 słupków, podczas gdy histogram pliku RAW ma ich 4096. Kiedy patrzysz na histogram jako na wykres słupkowy, wszystkie białe lub jasne obiekty są prezentowane po jego prawej stronie, podczas gdy ciemniejsze tony są przedstawione po stronie lewej. Wysokość każdego słupka może Ci powiedzieć, ile pikseli w obrazie odpowiada danemu poziomowi jasności. Jeżeli obraz ma dużo białych tonów, wykres histogramu będzie się wznosił po prawej stronie. Jeżeli jest dużo tonów ciemniejszych, będzie rósł po lewej. Przeciętna scena ma wykres, na którym największe nagromadzenie danych jest w środku. Fakt, że JPEG ma 256 tonów, a RAW ma ich 4096, jest bardzo istotny, jeżeli chcesz zmienić jasność, kontrast albo kolor obrazu. Wprowadzenie jakichkolwiek zmian większych niż minimalne w plikach JPEG sprawia, że wykres się rozrywa i w histogramie powstają luki. Plik RAW ma 16 razy więcej słupków, na których można pracować, możesz więc wprowadzić w nim ogromne zmiany, a w histogramie nie powstaną zauważalne przerwy. Obrazy A, C i D w ramce na kolejnej stronie powstały z jednego pliku RAW. Pierwszy (A) powstał przez konwersję oryginalnego pliku wprost na plik JPEG. Obraz C został przyciemniony (jeszcze w formacie RAW) za pomocą suwaka jasności. Trzecie zdjęcie (D) zostało przekształcone w JPEG dokładnie tak jak obraz pierwszy (A) przed przyciemnieniem za pomocą Poziomów (Levels). Histogramy dla obrazów C i D pokazują różnicę, jaka powstaje podczas zmiany jasności pliku RAW i JPEG. To samo przyciemnianie, które wydawało się nie uszkadzać pliku RAW, spowodowało powstanie wielkich luk w histogramie pliku JPEG.
Kiedy słupki histogramu odsuwają się od siebie, jest to odzwierciedleniem części obrazu, na której kolory już nie przechodzą płynnie z jednego tonu w drugi; zamiast tego zobaczysz jednolite bloki kolorystyczne. Ten efekt, pokazany na obrazie B, nosi nazwę bandingu(paskowania) i najłatwiej go zauważyć w stonowanych obszarach takich jak niebo. W błękitnym obrazie wprowadzono maksymalne zmiany w poziomie jasności, aby pokazać wyolbrzymiony banding. Zauważ, jak niebo zostało zredukowane do wielkich bloków pojedynczych kolorów. Wielkie luki w histogramie reprezentują brak tonów. Brakujące barwy są uzupełniane najbliższym tonem sąsiednim, w efekcie czego powstają wielkie pasy pojedynczych kolorów, jakie można zobaczyć na zdjęciu w ramce.
Jak zmniejszyć straty
W słoneczny dzień Twój aparat fotograficzny pewnie nie będzie w stanie uchwycić wszystkich jasnych tonów ze względu na ograniczony zakres tonalny. Możesz jednak zrobić kilka rzeczy, aby zmaksymalizować zakres tonów, które Twój sprzęt będzie mógł zarejestrować. Po pierwsze, wybierz zapis zdjęcia w formacie RAW. Zapisywanie fotografii w ten sposób rozszerza zakres tonalny Twojego cyfrowego aparatu do absolutnego maksimum, choć wciąż nie jest to jeszcze zakres, jakim dysponował film. Dlatego właśnie plik RAW określa się mianem cyfrowegonegatywu. Format RAW pozwala zachować wszystkie dane, które Twój aparat fotograficzny może zarejestrować, i umożliwia zapisanie ich bezpośrednio do pliku bez jakiejkolwiek obróbki. Tak naprawdę nie możesz użyć pliku RAW w jego pierwotnej formie. Musisz przetworzyć go w komputerze i zapisać w innym formacie, jako JPEG lub TIFF. Naprawdę wspaniałe jest to, że możesz zmienić wszystkie ustawienia z wyjątkiem otworu przysłony, czasu naświetlania i wartości ISO, które wykorzystałeś do zrobienia zdjęcia. Masz możliwość zmiany balansu bieli i koloru, a przede wszystkim możesz wprowadzić ogromne zmiany w poziomie świateł, zanim zapiszesz obraz w innym formacie.
Natomiast jeżeli zapisujesz swoje obrazy w formacie JPEG, wiele danych wejściowych uchwyconych przez aparat fotograficzny zostaje usuniętych. Jak może wiesz, JPEG to plik skompresowany, którego mniejsze rozmiary to efekt utraty części danych. Jednak w przypadku słonecznego dnia bardziej istotne jest to, że plik JPEG traci większość tonów, jakie może uchwycić Twój aparat. Ta strata nie jest zbyt widoczna w przeciętnej scenie, ale kiedy chcesz zarejestrować największy zakres od bardzo jasnych do bardzo ciemnych tonów, zdecydowanie nie możesz niczego odrzucić. JPEG to plik 8-bitowy (28), co oznacza, że może zawrzeć tylko 256 tonów. Oryginalny plik RAW zapisywany przez średniej i wysokiej jakości aparaty cyfrowe jest plikiem 12-bitowym (212), który może pomieścić 4096 tonów. To dość dużo danych do potencjalnego utracenia. Najgorsze jest to, że kiedy aparat fotograficzny konwertuje plik RAW na JPEG, stara się zachować największą możliwą ilość danych. Jeżeli w scenie różnica między najjaśniejszym i najciemniejszym miejscem wynosi 10 działek, aparat może ująć tylko pięć — coś musi odrzucić. Jego oprogramowanie ratuje większą część sceny, ujmując najlepszy wycinek danych, który może zawrzeć w zakresie pięciu działek, jakie muszą mu wystarczyć, i odrzuca resztę. Niestety "reszta" jest częścią zawierającą albo światła, albo cienie, a najprawdopodobniej jedno i drugie.
Rysunek 7.1 to histogram, który przedstawia pełny zakres tonów, z jakimi można mieć do czynienia w słoneczny dzień. Każdy pionowy słupek reprezentuje jedną działkę światła w scenie. Linie pogrubione oznaczone symbolami A i B to ekspozycje, jakie aparat fotograficzny może uchwycić, żeby jego zakres tonalny objął możliwie najlepszą część danych. Jak możesz zobaczyć, musi on dokonać wyboru, ponieważ nie jest w stanie zapisać wszystkiego. Podczas ekspozycji A aparat ujmuje wszystkie szczegóły w jasnych obszarach, ale traci wiele detali w cieniach. Powstałe cienie są bardzo głębokie. W przypadku ekspozycji B (rysunek 7.1) możesz zobaczyć dużo więcej szczegółów w cieniach, ale jasne tony będą bardzo rozjaśnione, a na wielu obszarach nie będzie widać żadnych szczegółów. Rysunek 7.2 to histogram zdjęcia zrobionego w pochmurny dzień. Ma on o wiele mniejszą rozpiętość, ponieważ zakres tonów od najjaśniejszego do najciemniejszego nie jest aż tak duży jak w dniu słonecznym.
Jeżeli używasz formatu RAW, możesz później przetworzyć pliki w taki sposób, by "skompresować" histogram, tak aby wszystkie dane zawarte zostały w mniejszym zakresie, który można zapisać jako JPEG. Powstaje w ten sposób plik charakteryzujący się o wiele większym zakresem tonalnym niż ten, jaki jest w stanie uchwycić Twój aparat fotograficzny, jeżeli zapisujesz zdjęcie od razu w formacie JPEG.
Zdjęcie 7.3 ilustruje różnicę między dwoma typami plików w bardziej widoczny sposób. Ten prosty test został wykonany przez umieszczenie dwu przedmiotów w świetle słonecznym. Kartka papieru jest zapisana po drugiej stronie, ale możesz zobaczyć przebijające litery na stronie, która jest w słońcu. Obok kartki, w cieniu, umieściłem czarną kamizelkę fotograficzną. W moim Canonie 20D wybrałem czułość ISO 100 i zapis pliku jednocześnie w formacie RAW i JPEG w pełnej rozdzielczości.
Na zdjęciu 7.3 możesz zobaczyć dwa pliki, zapis tego samego ujęcia. Zauważ, że na obu obrazach w najciemniejszych miejscach nie widać wielu szczegółów. Dokonałem pomiaru światła i uzyskałem różnicę dziewięciu działek od najjaśniejszego do najciemniejszego tonu, tak że brak niektórych detali nie powinien być żadną niespodzianką. Muszę jednak wspomnieć (jestem to winny mojemu wspaniałemu aparatowi), że po małej obróbce w Photoshopie przekonałem się, iż oba pliki zachowały detale w ciemnych obszarach i nie znalazło się ani jedno miejsce, w którym nie było ich widać. Gdybyś chciał, mógłbyś z łatwością rozjaśnić czarną kamizelkę tak, iż widoczne byłyby szczegóły w cieniach.
Co to wszystko oznacza? Po pierwsze, należy zauważyć, że oba pliki zawierają dane w światłach i cieniach. Rzeczywista różnica polega na tym, że kiedy aparat fotograficzny tworzy własny plik JPEG, kompresuje wszystkie tony, co skutkuje o wiele bardziej kontrastowym obrazem. Kiedy przetwarzasz plik RAW, a następnie zmieniasz go w plik JPEG, masz do swojej dyspozycji opcję rozszerzenia zakresu tonalnego, tak by uzyskać o wiele bardziej płynną gradację tonów. Zauważ różnicę w cieniach w dolnej części kartki papieru i w obrazie kamyków poniżej czarnej kamizelki. Możesz zobaczyć, ile głębokich cieni jest na zdjęciu, które zostało zrobione w JPEG, w porównaniu z obrazem, który został zapisany jako RAW, a następnie przekonwertowany na format JPEG.
Problem z zakresem tonalnym nie kończy się na poziomie robienia i zapisywania zdjęć — monitor komputera i drukarka także charakteryzują się własnym zakresem tonalnym typowym dla danego modelu i ograniczonym do przestrzeni barwnej sRGB. Jeżeli próbujesz wydrukować obraz, który nie mieści się w granicach zakresu tonalnego przestrzeni sRGB, drukarka ignoruje wszystkie tony spoza niego. Ten problem ilustruje zdjęcie 7.3 — obecnie żadna drukarka nie jest w stanie oddać na wydruku szczegółów w cieniach, co sprawia, że czarny materiał, z jakiego jest wykonana moja kamizelka, wygląda jak czarna plama. Gdybym użył formatu RAW, rozjaśnił cienie, a następnie zapisał obraz w przestrzeni barw sRGB, mógłbym z łatwością wydrukować go na każdej drukarce lub wyświetlić na każdym monitorze.
Korzystanie z formatu JPEG w słoneczny dzień
Robienie zdjęć w formacie RAW i ich obróbka w komputerze wymaga dość dobrej orientacji w oprogramowaniu takim jak Photoshop, ACDSee Pro albo program dostarczany przez producenta Twojego aparatu. Jeżeli nie czujesz się uzdolniony w tym kierunku, nie martw się — wciąż możesz odnieść sukces. Możesz fotografować ślub w świetle słońca, zapisując obrazy w oszczędnym formacie JPEG. Jeżeli z jakiegoś powodu nie chcesz robić zdjęć w formacie RAW, masz też do swojej dyspozycji trzy dodatkowe opcje, które podniosą jakość fotografii uzyskanych w jasnym słonecznym świetle.
1. W menu aparatu fotograficznego ustaw najniższy możliwy kontrast i nasycenie. Zdjęcia będą się wydawały nieco płaskie, ale będziesz miał do swojej dyspozycji o wiele większy zakres dynamiki podczas fotografowania w świetle słonecznym. Nie zapomnij tylko zmienić ustawień z powrotem na normalne, gdy przestaniesz pracować w pełnym słońcu.
2. Ustaw najniższą możliwą czułość ISO. Im jest ona wyższa, tym mniejszy zakres dynamiki.
3. Wykorzystaj flesz na aparacie, by wypełnić cienie. W efekcie w scenie zostaje zawartych mniej jasnych tonów — doświetlasz cienie, przez co zmniejsza się różnica pomiędzy nimi a światłami.
Obserwuj histogram i alarm prześwietlenia
Większość profesjonalnych aparatów fotograficznych ma opcję pozwalającą na wyświetlenie histogramu i migającego alarmu prześwietlenia. Obie te rzeczy łatwiej obserwować w jasny słoneczny dzień — pozwalają na bardziej adekwatne ustalenie ekspozycji niż tylko na podstawie obrazu na wyświetlaczu LCD. Alarm prześwietlenia pozwala Ci się upewnić, że nie przepalasz jasnych tonów, gdy robisz zdjęcia w jasnym świetle słonecznym, jako że w miejscach przepalonych pojawiają się migające punkty. Możesz zmieniać parametry ekspozycji, dopóki nie znikną.
Zakres ekspozycji
Zakres ekspozycji oznacza stopień, w jakim możesz się pomylić przy jej ustalaniu, aby móc wciąż uzyskiwać dobre zdjęcia. Jest to bardzo nienaukowa i subiektywna właściwość, ponieważ to, co jeden fotograf uznaje za dopuszczalną stratę jasnych tonów, może wydawać się czymś zupełnie nie do przyjęcia innemu. Jak bardzo możesz się pomylić, ustalając ekspozycję? Odpowiedź zależy od Twoich osobistych preferencji.
Prześwietlenie
W słoneczny dzień prześwietlenie tylko o pół działki może spowodować bardzo zauważalną zmianę koloru i utratę szczegółów w najjaśniejszych partiach obrazu. To znaczy, że w tych miejscach nic nie zostaje zarejestrowane i w druku są to po prostu białe fragmenty papieru. Fotografowie nazywają je przepaloną bielą. Nawet najbardziej mozolna praca w Photoshopie nie przywróci im życia. Zależnie od tego, ile miejsca na zdjęciu zajmują jasne obszary, można dopuścić w pewnym stopniu utratę szczegółów.
W pochmurny dzień nie będzie żadnych bieli, które mogłyby zostać prześwietlone, więc nie zauważysz żadnych strat danych, póki nie prześwietlisz ekspozycji o dwie działki lub więcej. Oczywiście spowoduje to, że obraz będzie jasny i kolory będą wydawały się wyblakłe, ale Photoshop oferuje Ci narzędzia, dzięki którym możesz uratować zdjęcie, pod warunkiem że wciąż widoczne są na nim detale.
Niedoświetlenie
Jeżeli zdjęcie jest niedoświetlone, aparat fotograficzny wciąż dysponuje pewnym zakresem ekspozycji. Generalnie można niedoświetlić fotografie o kilka działek i wciąż móc je rozjaśnić, aby uzyskać akceptowalny obraz. Możesz uratować w Photoshopie nawet zdjęcia niedoświetlone o dwie działki robione w słoneczny dzień.
Jak uratować ciemne zdjęcie w Photoshopie
W Photoshopie powiel warstwę oryginalnego obrazu i otwórz nową (górną) warstwę w Trybie ekranu. To rozjaśni cały obraz o około jedną działkę. Jeżeli jest on jeszcze zbyt ciemny, przeciągnij górną warstwę do ikony Powiel warstwę (obok Kosza). To często powoduje zbyt duże rozjaśnienie. Jeżeli tak jest, kliknij jedną z warstw na ekranie i zmniejsz krycie. Do ustawiania krycia służy suwak, który pozwala stopniować efekt aż do uzyskania pożądanego rezultatu. W przypadku prześwietlonego zdjęcia wykorzystaj ten sam proces, ale wybierz Tryb mnożenia, który pozwala przyciemnić cały obraz.
Wskazówki dotyczące zdjęć grupowych
Gdy szukasz odpowiedniego miejsca do fotografii grupowych, powinieneś uwzględnić wiele czynników, ale przede wszystkim i najpierw musisz zadbać o to, by światło równomiernie padało na twarze wszystkich fotografowanych osób. Nie jest ważne, czy jest to światło słoneczne, cień czy półcień. Najważniejsze, aby światło w taki sam sposób oświetlało wszystkie tematy.
Ujęcia grupowe w pełnym świetle słonecznym powinny być bezwzględnie ostatnią opcją, jaką bierzesz pod uwagę. Jest tylko jeden wyjątek — możesz spróbować uzyskać takie zdjęcie późnym wieczorem, kiedy światło jest o wiele łagodniejsze. Jeżeli koniecznie musisz zrobić zdjęcie w bezpośrednim świetle słonecznym w południe, powinieneś poznać kilka sztuczek, które pomogą Ci jak najlepiej poradzić sobie z tym wyzwaniem. Po pierwsze, tym samym światłem musi być oświetlona cała grupa. Jeżeli umieszczasz jej jedną część w cieniu, a drugą w słońcu, marnujesz czas wszystkich zebranych. Ocienione miejsce pod wielkim drzewem, w pobliżu budynku albo zbocza może wspaniale posłużyć do zrobienia ujęć grupowych w słoneczny dzień. Na zdjęciu 7.4 możesz zobaczyć, jakie światło znalazłem po ocienionej stronie urwiska na plaży na Crooked Island na Bahamach. To było jedyne ocienione miejsce w całej okolicy, więc namówiłem całą rodzinę i gości na przechadzkę na plażę po to właśnie, aby móc wykorzystać tę plamę cienia. W miejscach takich jak to cień można znaleźć w ciągu dnia, co pozwala zachować złotą godzinę na pracę wyłącznie z parą młodą.
Zasady dotyczące ustalania ekspozycji dla zdjęć grupowych w pełnym słońcu
Jeżeli bezwzględnie musisz zrobić zdjęcie grupowe w bezpośrednio padających promieniach południowego słońca, spróbuj wykorzystać te techniki:
Wybierz miejsce, w którym cała grupa będzie równomiernie oświetlona.
Ustaw flesz na tryb TTL, nie korzystając w ogóle z opcji kompensacji ekspozycji.
Wybierz najniższą możliwą czułość ISO.
W miarę możliwości ustaw osoby w grupie tak, by słońce oświetlało ich plecy, i wykorzystaj flesz, aby oświetlić ich twarze.
Użyj szerokokątnego obiektywu, dzięki któremu podejdziesz na tyle blisko, by oświetlić twarze za pomocą flesza.
Reguluj otwór przysłony (ustawiając coraz wyższe liczby), aż uzyskasz taki czas naświetlania, który będzie zsynchronizowany z Twoim fleszem.
Lampa błyskowa na aparacie może być wykorzystywana także w plenerze w ciągu dnia. Na zdjęciu 7.6 widać, o ile jaśniejsze kolory można uzyskać, jeśli korzysta się z błysku wypełniającego. Termin błysk wypełniający oznacza takie ustawienie flesza, aby dawał światło nieco mniejsze od zastanego — tylko takie, by rozjaśniło wszystkie ciemne cienie. Można uzyskać takie światło, korzystając z kompensacji ekspozycji flesza i zmniejszając siłę błysku. Stopień niedoświetlenia zależy od światła w danym dniu. Ogólna zasada, którą sam się kieruję, brzmi następująco: w słoneczny dzień zmniejsz siłę błysku flesza o 1/2 działki, kiedy niebo jest zachmurzone, o 1 działkę, a przy dużym zachmurzeniu o 2 działki. Na przykład jeżeli ekspozycja światła na zewnątrz (zastanego) to f/8 w pochmurny dzień, powinieneś zmniejszyć siłę błysku o dwie działki (wybierając f/4). To daje dokładnie tyle światła, by rozjaśnić kolory i wyeliminować albo zmniejszyć cienie pod oczyma, ale nie na tyle dużo, by błysk flesza zdominował obraz. Światło flesza może się świetnie sprawdzić w przypadku zdjęć grupowych, ale zupełnie nie pasuje do realistycznych obrazów właściwych dla stylu fotoreportażowego i zdecydowanie nie nadaje się do robienia romantycznych zdjęć pary młodej.
Oświetlenie z tyłu uzyskujesz wtedy, gdy ustawiasz obiekty swojego zdjęcia tak, by słońce oświetlało ich plecy, a twarze były zupełnie pogrążone w cieniu. Ta technika pozwala uzyskać piękną jasną poświatę wokół obiektu. W przypadku tego zabiegu masz do wyboru dwa sposoby postępowania, a każdy z nich daje zupełnie inny efekt. Pierwsza metoda to po prostu ekspozycja z nastawieniem na zacienioną część obrazu, dzięki czemu tło jest bardzo jasne. Druga metoda to ekspozycja z nastawieniem na tło, a następnie doświetlenie cieni za pomocą flesza. Obie techniki pozwalają uzyskać wspaniałe rezultaty, ale jeśli chcesz, aby w ujęciu grupowym obiekty były dobrze oświetlone i łatwo rozpoznawalne, najlepsze efekty uzyskuje się zwykle dzięki metodzie błysku wypełniającego. Nie lubię szczególnie tego efektu, ale jeśli nie użyjesz flesza w słoneczny dzień, różnica w ekspozycji pomiędzy ocienioną częścią obrazu (twarzami fotografowanych osób) a tłem może być większa, niż pozwalają na to możliwości aparatu, w wyniku czego otrzymasz w tle przepalone biele. Użycie błysku wypełniającego, tak jak na zdjęciu 7.7, pozwoli Ci wybrać taki czas naświetlania, abyś uzyskał wystarczającą ekspozycję tła, podczas gdy błysk ten pozwoli odpowiednio oświetlić pierwszy plan. By to zrobić, po prostu ustaw flesz na tryb TTL, nie korzystając z kompensacji ekspozycji, a następnie wybierz odpowiednie parametry, aby uzyskać poprawną ekspozycję tła.
Pomysły na wykorzystanie flesza w plenerze
Kiedy korzystamy z flesza w plenerze, mamy tak naprawdę do czynienia z dwoma różnymi rodzajami światła: pochodzącym od flesza i zastanym. Światło zastane to światło z każdego innego źródła niż Twoja lampa błyskowa. Kiedy przygotowujesz się do zrobienia zdjęcia z fleszem w plenerze, za pomocą różnych parametrów manipulujesz tymi dwoma rodzajami oświetlenia. To pozwala Ci zająć się każdym z nich niezależnie, aż osiągniesz pożądaną równowagę między błyskiem flesza i światłem zastanym. By to się udało, wybierasz przysłonę pozwalającą uzyskać pożądaną ilość światła flesza w ujęciu, a następnie dobierasz taki czas naświetlania, by światło zastane ładnie oświetlało scenę na zdjęciu.
Żeby pracować z fleszem w plenerze, powinieneś zrozumieć prosty fakt, że czas naświetlania nie ma żadnego wpływu na światło lampy błyskowej. Jest tak, ponieważ jej rozbłysk jest bardzo krótki i następuje, gdy migawka jest całkowicie otwarta. Czas trwania błysku jest zwykle wiele razy krótszy niż czas naświetlania. W rzeczywistości najkrótszy czas naświetlania, przy jakim najnowocześniejsze lustrzanki cyfrowe mogą zsynchronizować otwarcie migawki z błyskiem flesza (jest to tak zwany czas synchronizacji), wynosi 1/250 sekundy. Tymczasem błysk flesza zwykle trwa 1/500 sekundy albo krócej, więc zajmuje tylko część czasu, w którym migawka jest faktycznie otwarta. Jeżeli użyjesz czasu naświetlania dłuższego niż 1/30 sekundy, czas trwania błysku wciąż będzie wynosił 1/500 sekundy lub będzie jeszcze krótszy. Dzięki temu ekspozycja światła flesza będzie taka sama niezależnie od tego, jakiego czasu naświetlania używasz — tak długo, póki czas ten jest równy lub dłuższy niż czas synchronizacji Twojego aparatu fotograficznego. To dość skomplikowana kwestia, której pewnie nie chciałbyś analizować za każdym razem, gdy zechcesz zrobić w plenerze zdjęcie z fleszem.
Zapamiętaj te dwie podstawowe wytyczne:
Przysłona modyfikuje światło Twojej lampy błyskowej.
Czas naświetlania modyfikuje światło zastane (pochodzące ze wszystkich innych źródeł)
A teraz coś dla zaawansowanych! Kiedy będziesz ustawiać parametry ekspozycji w swoim aparacie, aby zrobić zdjęcie z fleszem, możesz zauważyć, że czas naświetlania potrzebny do odpowiedniego zrównoważenia światła zastanego jest zbyt krótki lub zbyt długi w odniesieniu do Twoich potrzeb. Jeżeli tak jest, po prostu zmień wartość ISO. Każda zmiana czułości wymaga odpowiedniej regulacji albo przysłony, albo czasu naświetlania, aby ekspozycja była poprawna. Na przykład jeżeli czas naświetlania przy czułości 400 ISO wynosił 1/2 s i doszedłeś do wniosku, że jest za długi, możesz zmienić ISO z 400 na 3200 (o trzy działki). Będziesz wtedy musiał zmodyfikować o trzy działki również przysłonę lub czas naświetlania, by ekspozycja znów była odpowiednia. Tak więc jeżeli Twój poprzedni czas naświetlania wynosił 1/2 s, będziesz mógł zmienić go teraz o trzy działki z 1/2 s, przez 1/4 i 1/8 s, na 1/16 s.
Światło w pochmurny dzień
Robienie zdjęć w pochmurny dzień jest daleko łatwiejsze niż w bezpośrednim świetle słonecznym. Chmury to ogromna zasłona, przez którą dociera światło, które, jak się wydaje, jest rozproszone we wszystkich kierunkach jednocześnie. Dla ludzkiego oka wygląda to tak, jakby nigdzie nie było żadnych cieni. Jednak po zrobieniu kilku zdjęć okazuje się, że nie jest to prawda. Światło w pochmurny dzień wciąż generuje cienie, a ich ostrość zależy od tego, pod jakim kątem temat zdjęcia jest zwrócony do słońca. Znajdowanie odpowiedniego ustawienia względem słońca może być trudne, ponieważ jest ono nad chmurami, ale możesz być pewien, że ten właściwy kąt wciąż jest tak samo ważny dla Twoich zdjęć jak wtedy, gdy chodziło o bezpośrednie światło słoneczne — chociaż efekty są o wiele mniej wyraźne.
Światło w pochmurny dzień wydaje się tak łagodne, że może Ci się wydawać, iż nie potrzebujesz żadnej lampy błyskowej. To prawda, jeśli robisz romantyczny portret, ale jak możesz zobaczyć na zdjęciu 7.8, błysk wypełniający może zapewnić wystarczającą ilość ukierunkowanego światła, aby wypełnić cienie pod brwiami i rozjaśnić kolory. Cała sztuka polega na tym, by ustawić flesz tak nisko, aby dla niewprawnego oka efekty błysku nie były zauważalne. Wymaga to kompensacji ekspozycji — zmniejszenia siły błysku o około 1,5 działki w lekko pochmurny dzień lub 2 przy dużym zachmurzeniu.
Mimo cieni zdjęcia wykonane w stylu fotoreportażowym i romantyczne ujęcia dobrze wychodzą w pochmurne dni w naturalnym świetle. Fotografie grupowe także mogą się wtedy udać, ale niebieskawe zabarwienie światła może sprawić, że będą wydawały się nieco nudne i pozbawione życia, jeżeli nie wykorzystasz flesza, aby nieco rozjaśnić kolory. Pochmurne dni wymagają tak małej ilości światła z flesza, że nie musisz już korzystać z obiektywu szerokokątnego, aby zbliżyć się do fotografowanych osób.
Znajdowanie cienia
Podczas wybierania odpowiedniego miejsca do zdjęć portretowych i grupowych najważniejsza może okazać się możliwość wykorzystania dużego ocienionego obszaru. Równomierne oświetlenie, jakie możesz znaleźć nawet w cieniu drzewa lub obok wysokiego budynku, może pozwolić Ci uzyskać taką delikatność obrazu, że niemal zawsze rezultat będzie o wiele lepszy niż w przypadku zdjęć robionych w pełnym słońcu.
Jeżeli szukasz ocienionego miejsca pod drzewem, weź pod uwagę to, że potrzebujesz równomiernego cienia, nie smug i plamek, z jakimi możesz mieć do czynienia, gdy jest ono małe. Tego rodzaju miejsce trudno odpowiednio wykorzystać, ponieważ niezależnie od tego, jak ustawisz ludzi, zawsze zdarzy się tak, że drzewo zostanie poruszone podmuchem wiatru, na chwilę zanim naciśniesz spust migawki, i jakiś promień światła padnie na czyjąś twarz, tworzącna niej jasną plamę.
Oto wskazówka dotycząca wykorzystywania drzew jako źródeł cienia: nie ustawiaj tematów zdjęcia zbyt daleko pod drzewem. Fotografowane osoby powinny być w niezbyt głębokim cieniu, a twarzami muszą być zwrócone na zewnątrz. Jeżeli ustawisz swoje tematy twarzami do drzewa, uzyskasz na ich twarzach ciemne cienie, a za nimi o wiele jaśniejsze tło. Jest to rezultat blokowania światła padającego z góry przez listowie, wskutek czego całe oświetlenie docierające pod drzewo to światło odbite z zewnątrz.
Powierzchnie odbijające światło
Zawsze powinieneś zwracać uwagę na duże zacienione miejsca, w pobliżu których znajduje się powierzchnia, od której światło może się odbić i oświetlić cienie. Na rysunku 7.9 takim miejscem jest ocieniony obszar pod drzewem i biały dom oświetlony pełnym słońcem, który znajduje się w pobliżu. Może on być źródłem bardzo pięknego światła.
Nie uda Ci się za każdym razem znaleźć tego typu scenerii; na szczęście jest jej "przenośna wersja", która pozwala uzyskać podobny efekt. Na zdjęciu 7.10 możesz zobaczyć rezultat użycia blendy, która odbija światło, kierując je na zacieniony obszar. Korzystanie z takiej blendy wymaga pomocy asystenta, ale nawet jeżeli pracujesz podczas ślubu sam, zawsze uda Ci się znaleźć druhnę albo drużbę chętnych do pomocy, którzy ją potrzymają. W przypadku wielu blend masz do swojej dyspozycji ramę i zestaw różnego rodzaju materiałów odbijających promienie, które mogą utworzyć różne efekty świetlne. Standardowe blendy są wykonane z materiału w kolorze czarnym, złotym, srebrnym i transparentnym białym.
Czarny materiał nie odbija światła i w rzeczywistości jest używany w celu zredukowania go lub pochłaniania. Rzadko wykorzystuje się go podczas wesela. Ogólna zasada jego stosowania jest taka, że trzymając go blisko Twojego obiektu, zwiększasz cienie, niwelując większą część odbitego światła, które w innym przypadku padałoby na obiekt z danej strony.
Złoty kolor jest używany do tego, by stworzyć ciepłe, promienne światło.
Srebrny materiał tworzy bardzo połyskliwe światło białe.
Transparentna biel może zostać wykorzystana na kilka sposobów. Najczęściej materiał ten stosowany jest w blendach w celu uzyskania pięknego, miękkiego białego światła. Jednak blenda może być również trzymana w górze, co pozwala rozpraszać światło słoneczne. Dzięki temu uzyskujesz efekt podobny do tego, gdy fotografujesz w pochmurny dzień, nawet jeśli w rzeczywistości robisz zdjęcia w pełnym słońcu. Jeżeli używasz blendy, aby rozproszyć światło słoneczne, możesz potrzebować drugiej, by oświetlić temat fotografii z przodu.
Światło późnowieczorne
Robienie zdjęć w naturalnym świetle późnym wieczorem wymaga nadzwyczaj jasnego obiektywu o otworze f/2,8 lub jaśniejszego. Moim ulubionym obiektywem, który wykorzystuję do pracy w tym czasie, jest 50 mm f/1,4, którego użyłem do wykonania zdjęcia 7.11. Wpuszcza on ogromną ilość światła, dzięki czemu mogę pracować, nawet jeśli nie ma innego oświetlenia niż kilka świec rozjaśniających scenę.
Oczywiście robienie zdjęć w tym czasie wymaga użycia wysokich wartości ISO. Gdy wieczorem światło coraz bardziej zanika, możesz zwiększać czułość ISO, aż osiągnie maksimum, czyli do 3200. Wysoka czułość pozwala Ci wykonywać fotografie w słabym świetle, ale minusem jest to, iż przy okazji powstaje tzw. cyfrowy szum. Przypomina on ziarno widoczne na zdjęciach wykonanych na filmie fotograficznym. W przypadku nowoczesnych aparatów cyfrowych szum jest już na bardzo niskim poziomie i nie mam wątpliwości, że ich przyszłe generacje odnotują jeszcze większy progres w tej kwestii. Do dyspozycji masz także oprogramowanie i pluginy Photoshopa, które pomogą Ci zredukować zaszumienie zdjęć. By zorientować się, jakie masz możliwości, przeszukaj Google, wpisując w wyszukiwarkę hasło "redukcja szumów cyfrowych oprogramowanie" lub "sposoby redukcji szumu cyfrowego".
Gdy wieczorne światło przechodzi w ciemność nocy, możesz wykorzystać obie techniki — fotografowanie w słabym świetle i bardziej popularne robienie zdjęć z użyciem flesza. Łatwo będzie Ci skorzystać z ich obu, jeśli masz dwa aparaty fotograficzne i jednego możesz użyć do zdjęć w słabym świetle, a drugiego do fotografii z fleszem. Podczas używania flesza w plenerze wieczorem trudno może być uzyskać jakiekolwiek światło w tle, by zapobiec temu, co nazywam efektem "czarnej dziury". Pojawia się on wtedy, gdy Twoje obiekty są otoczone przez zupełną, całkowitą ciemność. Nie jest to ładny efekt. Jeżeli jest jakiekolwiek światło w tle, ujęcie go na zdjęciu dzięki użyciu długiego czasu naświetlania pozwala stworzyć obraz otoczenia, który wygląda znacznie lepiej niż czarna dziura.
Wielu fotografów otrzymuje na zdjęciu efekt czarnej dziury, ponieważ nie chcą wydłużyć czasu naświetlania do takiej wartości, która mogłaby skutkować niepotrzebnym rozmyciem obrazu. Jeżeli zdarza Ci się robić swoim aparatem zdjęcia przy użyciu filmu, długi czas naświetlania może być źródłem frustracji, jako że nie możesz zobaczyć od razu efektów swojej pracy. Jakie szczęście, że mamy aparaty cyfrowe! Technika cyfrowa pozwala obejrzeć rezultat od razu na małym ekranie LCD. Jeżeli pojawi się problem zbyt dużego ghostingu czy zbyt małej ilości światła w tle, możemy po prostu zmienić parametry ekspozycji, by go rozwiązać. Więcej informacji na temat robienia zdjęć z lampą błyskową znajdziesz w rozdziale 3. i rozdziale 12. Zdjęcia 7.12 i 7.13 to przykłady ujęć zrobionych w nocy z fleszem i bez flesza.
Wybór tła
Lubię tła, które są w miarę jednolite i mają tonację od średniej do ciemnej. Ciemne tony bardziej niż jasne pozwalają obiektom wyróżnić się na pierwszym planie. Niebo to prawdopodobnie najgorsze możliwe tło, ponieważ jest ono zawsze o wiele jaśniejsze niż obiekty fotografii. Zdjęcie 7.14 to grupa ujęta na tle nieba.
Zawieranie tła w zdjęciu
Jeżeli tło samo w sobie jest interesujące na tyle, by uczynić je częścią tematu obrazu, ustaw grupę blisko niego, tak abyś mógł ująć i ją, i tło oraz aby obydwie części obrazu były ostre i jasne. By tak się stało, używaj większego otworu przysłony, takiego jak f/8 lub f/16. Uzyskasz dużą głębię ostrości, dzięki czemu ostre będą wszystkie szczegóły w tle, jak również obiekty zdjęcia.
Ograniczanie tła
Generalnie tło jest właśnie tym, czym jest — tłem. Jako takie powinno uzupełnić scenę, przyciągając o wiele mniej uwagi niż temat. Najbardziej lubię ustalać odpowiednie proporcje, zachowując pewien dystans między obiektem i tłem. Kiedy jest to zrobione właściwie, tło jest wciąż rozpoznawalne, ale jednocześnie nieco rozmyte. Kilka najgorszych ujęć grupowych, jakie kiedykolwiek zrobiłem, powstało wtedy, gdy ustawiłem moje obiekty w pobliżu kępy krzewów czy drzew, a następnie wykorzystałem obiektyw szerokokątny, który zapewnia dużą głębię ostrości i ożywia tło.
Pozwól, by tło decydowało o wyborze obiektywu
Rozmiary i piękno tła w Twoim ujęciu mogą zdecydować o tym, jakiego obiektywu użyjesz do zrobienia zdjęcia grupowego i portretów. Na przykład jeżeli masz wielkie i piękne tło, możesz użyć obiektywu szerokokątnego, który pozwala zawrzeć w zdjęciu duże fragmenty widoku za tematem. Jeżeli masz tło mniej atrakcyjne, użyj teleobiektywu, aby ująć tylko bardzo mały jego fragment.
Decyzja o tym, czy chcesz, czy nie chcesz zawrzeć tła w zdjęciu, wpływa na wybór otworu przysłony. Duże otwory (małe liczby) pozwalają uzyskać małą głębię ostrości, która odwraca uwagę od tła, rozmywając je lekko. Mniejsze otwory przysłony (większe liczby) tworzą o wiele większą głębię ostrości, pozwalając wyostrzyć szczegóły i na pierwszym, i na drugim planie.
Podsumowanie
Umiejętność pracy w pełnym słońcu jest jedną z najtrudniejszych do opanowania spośród tych, jakie musi posiąść ślubny fotograf. Ten rozdział przedstawia pewien zarys, który pomaga zrozumieć, co takiego w przypadku Twojego aparatu fotograficznego sprawia, że robienie zdjęć w pełnym słońcu jest tak trudne. Teraz, gdy już posiadłeś tę wiedzę, możesz martwić się jedynie o wystarczająco silny krem przeciwsłoneczny.
Robienie zdjęć w pochmurny dzień i późnym wieczorem też wiąże się z kilkoma wyzwaniami, chociaż żadne z nich nie sprawia tylu problemów co pełne słońce. Jeśli wiesz, kiedy użyć błysku wypełniającego, a także jak bardzo skompensować ekspozycję, aby zharmonizować różne źródła światła, możesz znacznie podnieść jakość swoich zdjęć, rozjaśniając kolory i odcienie skóry fotografowanych osób i wciąż zachowując naturalny wygląd obrazu.
Wiedza o tym, jak wykonywać zdjęcia, jest nie mniej ważna niż ta, gdzie je robić. Co stanowi dobre tło? Jakiego typu światła powinieneś szukać? To aspekty dobrych zdjęć grupowych, których nie bierze pod uwagę przeciętny oglądający, doceniający po prostu wspaniałe światło i piękne tło. Znalezienie cudownego tła i ustawienie tematu pod odpowiednim kątem, który pozwala uzyskać wspaniałe oświetlenie, nie jest łatwe i od początkującego fotografa może wymagać kilku lat praktyki. Dzięki wskazówkom i wiedzy, którą zdobyłeś poprzez lekturę tego rozdziału, możesz zacząć dostrzegać okazje do zrobienia świetnych zdjęć o wiele szybciej.