Druga twarz anoreksji

Druga twarz anoreksji. Kiedy w lustrze nie widzisz szkieletu

Ewa Wołkanowska-Kołodziej

Nigdy nie byliśmy ze sobą sam na sam. Zawsze była z nami anoreksja

Rozmowa z Markiem Smularskim*

Najśmieszniejsze jest to, że ja uwielbiam jeść.

Nie widać tego po tobie.

Zawsze byłem dwumetrową tyczką, uprawiałem dużo sportów. Beacie podobało się, że może wyczuć moje kości.

A tobie podobały się jej kości?

Dopóki się nie rozebrała, nie było widać, że ma anoreksję. Twarz miała śliczną, spojrzenie głębokie. Zaczepiłem ją na imprezie. Poszliśmy na spacer, wróciliśmy po trzech godzinach. Otworzyła się i powiedziała, że ma w życiu problem - od gimnazjum w zasadzie nie je. Miała wtedy 19 lat.

Długo to trwało.

Bardzo. Zaczęliśmy się spotykać, ale na początku nie dostrzegałem choroby. Ona studiowała kulturoznawstwo w Poznaniu, ja remontowałem mieszkania we Wrocławiu, widzieliśmy się w weekendy. Jak pytałem, czy chce coś zjeść, odpowiadała, że już jadła. I zapominało się o tym.

Kiedy nie dało się już tego spychać pod dywan?

Jak przeprowadziłem się do Poznania. Pierwszy dzień - ona nie je. Drugi dzień - nie je. Mijają dwa tygodnie - ona zjada kęs chleba, mówi, że się przejadła i chce zwymiotować. To była tak zwana anoreksja bulimiczna. Kiedy próbowałem o tym rozmawiać, czułem chłód. Istnieje taki rodzaj spojrzenia, po którym człowiekowi wszystko przewraca się w żołądku. Kiedy mówiłem o jedzeniu, właśnie tak na mnie patrzyła. Nie chciałem jej stracić, więc postanowiłem, że zacznę drążyć temat, jak będę miał pewność, że już mnie kocha. Najpierw po prostu odwracałem jej uwagę.

Od czego?

Od tego, że coś zjadła. Kiedy gotowałem, starałem się pięknie ułożyć produkty na talerzu, żeby Beata zobaczyła oprawę, a nie jedzenie. Po posiłku czuła się źle ze sobą. Trzeba było wtedy gadać o czymś dziwnym, rzucić na łóżko i całować - cokolwiek, byle o tym nie myślała. Po kilku miesiącach zacząłem otwarcie zachęcać ją do jedzenia i tu wpadłem w błędne koło. Z jednej strony chciałem, żeby jadła, ale po jedzeniu była agresywna i nieświadomie wyżywała się na mnie. Jak wzięła coś do ust dwa dni z rzędu, stawała się demonem. Niemiła, nadąsana. Jeśli temat jedzenia poruszałem wieczorem, wiadomo było, że nie pozwoli się dotknąć w sypialni. Najgorsze były jednak skoki. Siedzę na kanapie, ona się przytula - jest fajnie. A tu nagle wyczuwam dystans. Beata wyprostowuje się, ściąga nogi, podnosi głowę, a ja wiem, o czym ona myśli.

O czym?

Gdy się przytulała, wyczuła trochę skóry na swoim boku i od razu poczuła obrzydzenie do siebie. Zgięła nogę w kolanie, bo zobaczyła, że udo na kanapie wygląda grubo. A głowę zadarła po to, by nie czuć drugiego podbródka. Zacząłem się zachowywać jak typowa osoba współuzależniona. Analizowałem każdy jej ruch i myślałem na przykład tak: czy to dobry moment, żeby zapytać ją, czy jadła? A jeśli odpowie, że tak, to czy to będzie znaczyło, że jadła dziś czy że tydzień temu? Potem zadręczałem się, że mogłem lepiej sformułować pytanie. Może trzeba było wziąć ją za rękę? A może zapytać podczas zmywania naczyń, jak siedzi z tyłu? Puści trzy złe spojrzenia, zrobi minę, ale będzie miała więcej czasu, żeby odpowiedzieć. Mówiłem, że ślicznie wygląda, a ona na to: "Myślisz, że ci uwierzę?". I nie wiedziałem w końcu, czy mówić jej te komplementy czy nie. Obwiniałem się naprawdę o wszystko.

To może człowieka wykończyć.

I wykańczało. Szczerość w związku jest potrzebna, ale ja wiedziałem za dużo. Chciałem, żeby mówiła mi o wszystkim, ale słuchanie o tym sprawiało ból. Poprosiłem ją kiedyś, żeby zawiozła mnie samochodem na rozmowę kwalifikacyjną. Dobrze znała miasto, a ja po Poznaniu nie lubię prowadzić. Odmówiła, mówiąc: "Poradzisz sobie". Po roku się przyznała, że chciała zwymiotować i musiała jak najszybciej pozbyć się mnie z mieszkania.

Co robiłeś, kiedy przyznawała ci się do wymiotów?

Na początku brałem ją za rękę i mówiłem: "Dziękuję, że jesteś ze mną szczera". Ona potrafiła zwrócić jedzenie na zawołanie, bezgłośnie. Starałem się patrzeć na to jak na chorobę. Choć z drugiej strony pamiętam, jak się pokłóciliśmy, bo przyznała, że przez dwa tygodnie jadła i wymiotowała, mimo że widzieliśmy się codziennie i mieliśmy mówić sobie prawdę. Zaciągnąłem ją wtedy do łazienki i wykrzyczałem, że skoro jest taka cwana, to niech to zrobi przy mnie. Może tak to mnie obrzydzi, że nie będę mógł na nią spojrzeć i wreszcie odejdę na dobre.

Odszedłeś?

Rozstawaliśmy się i schodziliśmy się cały czas. Kochałem ją, ale nie miałem siły z nią być. Taki schemat powtórzył się z dziesięć razy w ciągu pięciu lat naszego związku: uciekam, odpoczywam i do niej wracam. Bardzo trudno jest odejść od takiej osoby. Napisała mi kiedyś SMS-a po rozstaniu: "Właśnie podcięłam sobie żyły, więc już nigdy nie będę dla Ciebie niedobra". Co wtedy robi facet? Wsiada w samochód, nie zwraca uwagi na czerwone światło, tylko zapieprza 200 na godzinę przez centrum miasta. Już przed jej domem przyszedł SMS: "Nie zrobiłam tego. Chciałam ci pokazać, jak się czuję". Miałem ochotę wjechać w ten dom. Czułem, że nie mam siły być z nią w związku, ale tym bardziej nie mam siły przyjąć, że może się zabić. Beata kiedyś przyznała, że specjalnie przegina. Wycofuje się, kiedy widzi, że za chwilę wybuchnę. Pchała do momentu, aż było za późno.

I co wtedy się działo?

Przepraszała i błagała, bym nie odchodził. Chciała, żebym z nią był, a nie gadał o tej chorobie. Tłumaczyłem: "Nie da się tak, zależy mi na tobie". Choć i ja się zmieniłem z biegiem lat - przestałem prosić, a zacząłem wymagać. Mówiłem: "Wyjdziemy dopiero wtedy, jak zjesz".

A jak ona postrzegała samą siebie?

Opowiem przykładową sytuację. Któregoś wieczoru mieliśmy iść na imprezę. Najpierw pięknie się ubrała, zrobiła świetny makijaż. Potem stanęła przed lustrem, warknęła: "Wyglądam jak dojna krowa", i wszystko z siebie zdjęła. Chciałem ją przytulić, ale usłyszałem: "Zostaw mnie, brzydzę się sobą, jestem gruba. Nie widzisz, jak ja wyglądam?!". Ważyła wtedy 40 kilo. Byłem bezradny, zacząłem czytać książki o anoreksji, żeby zrozumieć, czym jest. Wypisywałem sobie niektóre myśli: "Anorektyczki z łatwością manipulują ludźmi"; "Wciskanie jedzenia nic nie da"; "Leczenie ma sens tylko wtedy, jeśli dana osoba tego chce, ale można jej pomóc zdobyć chęć i odwagę".

Domyślam się, że Beata leczyć się nie chciała.

Namawiałem ją na wizytę u specjalisty. To nic nie dało, postanowiłem więc porozmawiać z jej ojcem. Jemu najwyżej odpyskuje, ale nie mówi: "Z nami koniec". Z chłopakiem łatwiej zerwać kontakt. Wybierałem się przez tydzień. Cały się trząsłem.

Czemu do ojca, a nie do matki?

Bo Beata ojca bardzo szanowała. Wiedziałem, że mama zacznie panikować i się usprawiedliwiać. Ojcu wytłumaczyłem, że nie ma sensu szukać winnych. Choć mam swoją teorię na temat tego, dlaczego Beata zachorowała na anoreksję. Jej młodszy brat zawsze był tym niegrzecznym: imprezował, pił, palił. Ona była pilną uczennicą, która nie chciała dokładać problemów rodzicom. Podświadomie jednak chciała zwrócić na siebie ich większą uwagę.

Co dokładnie powiedziałeś ojcu?

" Proszę pana, mamy problem".

A on na to?

" Jak to przez dwa tygodnie potrafi nie jeść? Jak to wymiotuje?". Wiedział, że Beata jest chora, ale nie wiedział, jak bardzo. Przyjął to, obiecał znaleźć specjalistę. Po kilku dniach wysłał Beacie numer do psychologa. Mijają pierwsze dwa tygodnie, więc ja pytam, czy dzwoniła. Ona: "Jak będziesz popędzał, to nie zadzwonię. Już byłam gotowa, a teraz znowu mnie zdenerwowałeś". Ja: "Nie odwracaj kota ogonem. To nie moja wina, że nie zadzwoniłaś. Wiem, że jest ci ciężko. Mogę pójść tam z tobą, kiziać i gilgotać cię po stopie podczas rozmowy, jeśli chcesz. Nie musisz się bać". Po dwóch miesiącach zadzwoniła przy mnie.

Poszła?

Tak, ale musiałem przyjechać do Poznania pod fałszywym pretekstem i tego dopilnować. Zapewniłem, że będę siedział na schodach kawałek dalej z włączonym telefonem, na wypadek gdyby mnie potrzebowała. Wyszła stamtąd radosna. Powiedziała, że nie było tak źle. Miałem egoistyczną nadzieję, że rozmowa z jej ojcem i z psychologiem zdejmie choć trochę z moich barków. Ale poszła tam jeszcze ze dwa razy i chodzić przestała. Z każdym z nas było coraz gorzej. Stawała się agresywna, a ja - schodziłem do garażu, by się wypłakać z bezsilności.

Dlaczego nie odpuściłeś?

Nikt mnie tak nie denerwował, ale też nikt mnie tak nie uspokajał jak ona. Osoby, które są blisko anorektyczek, często popadają we współuzależnienie. Tak samo jak te, które mają alkoholika w rodzinie. Człowiek myśli tak: jeśli zostanę przy niej, to w końcu zwariuję, a jeśli ją opuszczę, to zjedzą mnie wyrzuty sumienia, że jej nie pomogłem. Teraz wiem, że złamałem podstawową zasadę: nie brać się za to samemu. Gdyby w tym wszystkim byli jej rodzice, tobym czasami powiedział: "Słuchajcie, znowu się na mnie wyżywa, nie daję rady. Muszę odpocząć, niech ktoś przyjedzie na tydzień i z nią będzie". Wtedy to całe obwinianie rozeszłoby się na trzy osoby, a nie spadło na jedną. Jak nie ma wsparcia, to trzeba mieć cholernie mocne nerwy, żeby być z dziewczyną i z anoreksją. Samemu łatwo jest sfiksować. Ja zacząłem. Najstraszniejsze zdarzyło się dwa lata temu w sylwestra.

Co się stało?

Na imprezę ktoś przyniósł trawkę. Mój wujek narkoman zaczynał od marihuany, więc mam odrazę do narkotyków. Poprosiłem Beatę, żeby nie paliła. Wyszedłem na chwilę, a gdy wróciłem, stała ze skrętem. Wiedziałem, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Poszedłem pakować swoje rzeczy, Beata zaczęła płakać. Kiedy nie reagowałem, rzuciła się na mnie. Zaczęła mi wyrywać ubrania z rąk, gryzła, biła, kopała. Jestem wytrzymały, ale po trzecim kopnięciu zaczyna boleć. Podniosłem ją za bety, rzuciłem na łóżko i krzyknąłem: "Dość! Uspokój się. Chcę spakować swoje rzeczy i po prostu wyjść". Wtedy chwyciła żyletki i zaczęła grozić, że się zabije. Uderzyłem ją, wyrwałem żyletki i wyrzuciłem je przez okno. Gdy chciałem wyjść, okazało się, że zamknęła drzwi na klucz. Zadzwoniłem do jej ojca i powiedziałem: "Doszło już do rękoczynów. Niech pan przyjedzie i zobaczy, co tu się dzieje!". Beata wzięła telefon i słodko powiedziała: "Tato, nic się nie stało. Pokłóciliśmy się trochę, ale jest OK". Ojciec oczywiście nie przyjechał.

Znalazłeś klucze?

Tak, ale to nie był koniec. Poszedłem do samochodu, a Beata wybiegła za mną i położyła się przed maską. Nawet jak o tym mówię, to się trzęsę. Przyjaciele by nie uwierzyli, gdyby zobaczyli mnie w takim stanie. Wróciłem do rodzinnego miasta i po tygodniu opowiedziałem o wszystkim mojej mamie. Powiedziała: "Marek, na miejscu jej rodziców chciałabym o tym wiedzieć". Skonsultowałem się więc z psychologami, którzy zgodnie stwierdzili, że Beata kwalifikuje się już tylko do leczenia zamkniętego. Dopiero wtedy poszedłem do jej rodziców.

Co im powiedziałeś?

Że mam do nich pretensje o to, że nic nie robili. Ojciec się obruszył: "Przecież załatwiłem numer!". Matce wydrukowałem z internetu ściągawkę o tym, czym jest choroba i że może się zakończyć śmiercią. Nie mogła zrozumieć: "Ale ale przecież ona je w domu " - nawijała jak katarynka. "A wie pani, że po zjedzeniu z wami idzie na górę i tam wymiotuje?" "Jak jak to, nawet przy nas potrafiła?!" Powiedziałem, że chcę pomóc, ale nie wiem, czy chcę być z ich córką. Umówiliśmy się, że razem - bez Beaty - pójdziemy do specjalisty po radę. Ojciec w dzień wizyty się wycofał. Psycholog powiedział, że mamy we troje stać za sobą murem, bo inaczej nie wytrzymamy. I że decyzję o leczeniu zamkniętym ma przekazać Beacie ojciec jako ten najbardziej szanowany przez Beatę, matka ma się natomiast nie odzywać.

Udało się?

Gdzie tam. Przywiozłem niczego nieświadomą Beatę z Poznania. Usiedliśmy. Kto się nie odzywał? Ojciec. Kto nawijał? Matka.

Jak zareagowała Beata?

Była w szoku i zgodziła się na leczenie od razu. Zadzwoniła do szpitala w Krakowie. Dowiedzieliśmy, że czas oczekiwania na miejsce to prawie rok. Byłem przerażony, bo wiedziałem, że gdy emocje trochę opadną, Beata powie, że jest lepiej. Wiedziała, czym śmierdzi leczenie - że będzie musiała przytyć z pięć kilo, czyli do 45. Byłem pewny, że zrobi wszystko, żeby schudnąć do 34 - żeby i tak wyjść na swoje. Kazałem rodzicom uruchomić wszystkie znajomości i przyśpieszyliśmy leczenie o cztery miesiące. Do tego czasu ktoś musiał jej pilnować. Mimo że rozstaliśmy się po sylwestrze, znowu się do niej wprowadziłem.

Dlaczego ty?

Bo widziałem wdzięczność w jej oczach, swego rodzaju spokój. Ona się ucieszyła, że się nią zajęliśmy. Miałem cichy plan, żeby jakoś nauczyć ją jeść. Wiedziałem, że kiedy w szpitalu postawią przed nią pełny talerz, to nawet gdyby chciała, nie da rady tego przełknąć. Przez dwa tygodnie jej rodzice dzwonili codziennie, potem coraz rzadziej. Znowu wszystko spadło na mnie.

Nie chciałeś uciec?

Moja mama i przyjaciółki dzwoniły i mówiły: "Marek, jesteś jedyną osobą, która może cokolwiek zrobić. Ona nikogo innego nie posłucha. Pójdź pobiegać, wyżyj się jakoś, ale jej nie zostawiaj. Skoro tyle już wytrzymałeś, zostań jeszcze". W domu wieczorami były awantury o jedzenie. Pracowałem w sklepie jako sprzedawca i przez osiem godzin musiałem się uśmiechać.

Co się zmieniło, jak zaczęła leczenie?

Dostawałem od niej SMS-y w stylu: "Jestem tu przez ciebie"; "Coś ty mi zrobił?"; "Nie chcę już żyć". Opowiadała, że spotkania dla anorektyczek w krakowskim Oddziale Leczenia Zaburzeń Odżywiania często prowadziły niewykwalifikowane pielęgniarki zamiast lekarza czy psychologa. Potrafiły powiedzieć do chorej dziewczyny: "O, Jezu, też bym chciała być taka chuda!", albo: "Wy wszystkie przesadzacie, wystarczy więcej jeść. Ja w waszym wieku byłam chudsza i nikt się nade mną nie użalał". Beata zobaczyła w szpitalu dużo krwi, co rusz jakaś dziewczyna próbowała popełnić samobójstwo. To tak, jakby alkoholik zobaczył swojego przyjaciela od kieliszka w rowie przy drodze. Tyle że Beata była na mnie wściekła za to, co musi tam widzieć. Myślała, że nie wiem, co ona przeżywa. A ja taki strach czułem codziennie, będąc z nią.

Leczenie przynosiło skutki?

Po dwóch miesiącach pojechałem do szpitala w dzień jej urodzin. Miałem koc, szampana, kieliszki. Powiedziała mi, że wie, że wymiotowanie było rodzajem agresji. Ciągle nie wie, dlaczego nie je, ale wymiotować już nie będzie. Przytuliłem ją mocno, był przełom, byłem cholernie szczęśliwy! Jakbyś siedział przed kimś, kto od lat ma raka, i ten ktoś ci mówi, że jest już zdrowy.

Wspaniale.

Nie do końca. Beata przestraszyła się mojej radości. Nie chciała mnie zawieść, więc przestała odpisywać na SMS-y. Wtedy już nie pracowałem, nie byłem w stanie. Żeby odreagować, zapytałem na Facebooku, czy ktoś pójdzie ze mną do kina. Odezwała się stara znajoma. Wchodzimy na seans, a ona do mnie: "Może kupimy popcorn?". Mnie zatkało. Dla normalnego człowieka to niezrozumiałe, że można się tak ucieszyć, kiedy ktoś proponuje ci wspólne jedzenie. "A może też napój? Najwyżej będziemy latali do kibla na zmianę" - i w śmiech. Uświadomiłem sobie, jak bardzo mi brakowało, żeby w kimś było trochę życia.

Beata wiedziała, że poszliście do kina?

Dowiedziała się dopiero po fakcie. Pojechałem do szpitala, powiedziałem: "Dajmy sobie spokój. Może w szpitalu powinnaś zająć się sobą. Może przez to, że na mnie przelewasz te negatywne rzeczy, nie możesz się z nimi uporać?". Wyznałem też, że chciałbym lepiej poznać dziewczynę z kina. Nie mogła uwierzyć, że jakiś facet może odejść do innej dziewczyny, bo ta zaproponowała mu popcorn. A ja odszedłem. Nigdy sobie nie wybaczę tego, że ją wtedy zostawiłem.

Jak się ułożyło z tą dziewczyną?

Tak jak z każdą. Ja zawsze wracałem do Beaty. Gdy po trzech miesiącach wyszła ze szpitala, powiedziała, że w momencie gdy zerwaliśmy, ona przestała w ogóle jeść. Zaczęła olewać szpitalne posiłki. To znowu była moja wina. Miałem dość tej niesprawiedliwości. Zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Poprosiłem, żeby poszła ze mną do psychiatry, bo nie chcę być sam, bo się boję. Usłyszałem, że to nie jej problem. Wtedy kontakt z rzeczywistością straciłem.

Co się z tobą działo?

Całymi dniami potrafiłem patrzeć w sufit, płakać, a potem przez trzy dni się nie odzywać. Matka przychodziła i patrzyła na mnie z przerażeniem. Któregoś dnia się zdenerwowała i zadzwoniła do Beaty ze słowami: "Cokolwiek się działo, on był przy tobie przez pięć lat. Teraz sam jest w złym stanie. Prosi o pomoc, a ty go olewasz". Przyjechała. Poszła ze mną do psychiatry, ale zachowywała się jak obca osoba. Po wizycie byłem jeszcze roztrzęsiony, a ona jak gdyby nigdy nic wygarnęła mi wszystko. Że nie wyszło nam dlatego, że miałem wymagania. Miałem wymagania - chciałem, żeby zrobiła coś z chorobą.

Jak to przeżyłeś?

Zacząłem się zachowywać tak jak ona kiedyś - szantażować, że się zabiję.

Zareagowała?

Chłodem, jakby to jej nie dotyczyło. Ogarnąłem się i pojechałem do Poznania, by ją za to przeprosić. Kazała mi się wynosić. Była pierwsza w nocy. Zszedłem do samochodu i zacząłem podcinać sobie żyły. Wtedy coś uderzyło w mój samochód. Kobieta, która dwa dni wcześniej zrobiła prawko, próbowała zaparkować i walnęła w moje auto. Pewnie przez to żyję. Samochód, który uderza w ciebie w nocy na parkingu to musi być znak. Przespałem się w samochodzie, rano poszedłem do Beaty zapytać, czy mogę wziąć prysznic. Powiedziała: "Umywalkę masz na stacji". Wtedy miałem z nią kontakt ostatni raz.

Kiedy to było?

W ubiegłym roku w maju. Boli mnie to, że nie zrozumiała, że w takim stanie znalazłem się przez nią i przez anoreksję. Zacząłem robić dużo zdjęć. To moja terapia. Kiedyś znajomy fotograf powiedział: "Jesteś tym, co fotografujesz". To zmieniło moje spojrzenie na fotografię. Postanowiłem przelać swoje emocje na zdjęcia. Skrajnie chudej dziewczyny szukałem około roku. To bardzo zamknięte środowisko.

Gdzie szukałeś?

Na forach internetowych. Moje posty zazwyczaj od razu były usuwane, dziewczyny moją prośbę traktowały jako atak. Wreszcie jedna administratorka dała mi szansę wytłumaczyć, co chcę osiągnąć.

Co napisałeś?

" Słuchajcie, dziewczyny, przez pięć lat byłem w związku z osobą chorą na anoreksję. Nie wiem, czy udało się ją wyleczyć, bo od półtora roku nie mamy kontaktu. Chcę zrobić zdjęcia chudej dziewczynie. Może komuś to życie uratuje, może jakiejś rodzinie oczy otworzy". Aneta się odezwała, bo stwierdziła, że to dobry pomysł. Nad tym, żeby mi zaufała, pracowałem sześć miesięcy. Waży 32 kilo, a twierdziła, że do zdjęć powinna ważyć 25, bo jest za gruba. Cieszę się, że udało mi się ją przekonać, żeby się nie odchudziła.

Jaka była jej reakcja na gotowe zdjęcia?

Przestraszyła się. Powiedziała: "Jezus Maria, ja muszę coś ze sobą zrobić. Codziennie w lustrze widzę siebie grubą i czuję wstręt do swojego ciała. A teraz patrzę na te zdjęcia i jestem przerażona. Bardzo ci za to dziękuję". Dlatego właśnie chcę kontynuować ten projekt i fotografować inne osoby zmagające się z tą chorobą. Może któraś zobaczy, do czego prowadzi anoreksja. Ale chciałbym też, żeby wiedziały, co robią osobom bliskim.

Masz kontakt z Beatą?

Nie, ale raz w miesiącu piszę do niej maila. Nie odpisuje. Może to trochę przerażające, ale czasami specjalnie przejeżdżam obok jej domu. Zastanawiam się też, czy kochała mnie czy to, że ją ktoś kocha. To pytanie muszą zadać sobie wszyscy panowie spotykający się z anorektyczkami. Te dziewczyny mają niską samoocenę.

Co jej piszesz?

Że tęsknię. Wierzę, że ona też pracuje nad sobą. Mam też plan. Pozbieram się do kupy i za rok, może dwa pojadę do niej.

Po co?

Żeby się oświadczyć.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Druga twarz 6
Druga twarz Epilog
Druga twarz tlenu Wolne rodniki w przyrodzie Bartosz Grzegorz
Druga twarz
Mazowiecki Tadeusz Druga twarz Europy 2
Druga twarz Nietoperz
0519 Darcy Emma Druga twarz anioła
anoreksja 6
Interakcje wyklad Pani Prof czesc pierwsza i druga 2
anoreksja 5
bazy danych druga id 81754 Nieznany (2)
druga strona
Platon - interpretacja (wersja druga), Testy

więcej podobnych podstron