Czy filozofia wspolczesna

Stanisław Krajski

CZY FILOZOFIA WSPÓŁCZESNA MOŻE CZŁOWIEKA DOPROWADZIĆ DO OBŁĘDU?


WARMIŃSKIE WYDAWNICTWO DIECEZJALNE

WYDAWNICTWO ŚW. TOMASZA Z AKWINU

Redaktor serii: Stanisław Krajski

© Copyright by Wydawnictwo Św. Tomasza z Akwinu,

Warszawa 1994

Powiedział głupiec w swoim sercu — nie ma Boga.


Wydawnictwo Św. Tomasza z Akwinu

ul. Barcelońska 5/50

02-762 Warszawa

tel. 642-48-24

Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne

ul. Kard. Stefana Wyszyńskiego 11

10-456 Olsztyn

tel./fax 33-57-68

ISBN 83-901279-3-8

SKŁAD: Firma Actis, Warszawa tel. 42. 72. 29 DRUK: Drukarnia Diecezjalna w Olsztynie, ul. Kard. Stefana Wyszyńskiego 11

P


salm 53 nazywa głupcem człowieka zaprzeczające­go istnieniu Boga ponieważ zakwestionowanie ist­nienia Boga oznacza zanegowanie całej rzeczywi­stości. Człowiek, który ma jakikolwiek kontakt z rzeczy­wistością nie może zakwestionować jej istnienia. Gdy zaś je uznaje nie może jej ujmować jako czegoś samoistnego. Musi więc spostrzec, iż jest ona dziełem wszechmocne), rozumnej istoty — Boga, że Bóg powołał ją w jakimś celu, że celem tym może być tylko On sam, że w jej centrum znajduje się człowiek, którego ma ona zaprowa­dzić właśnie do Boga.

Człowiek penetrujący rzeczywistość, odczytujący ją jako dzieło Boże, które ma człowieka zaprowadzić do Boga zaczyna także rozumieć, że czegoś tu nie rozumie. Wie przecież, że jego celem jest Bóg ale nie potrafi od­naleźć do Niego, w sposób samodzielny, drogi. Nie może odnaleźć punktu, w którym człowiek spotkałby się z Bo­giem. Zaczyna się nawet zastanawiać czy nie jest bytem chybionym, swego rodzaju żartem Pana Boga. Gdy jed­nak przypomni sobie, że Bóg jest Bogiem — istotą do­skonałą, dobrą, ukonstytuowaną przez mądrość i miłość uświadomi sobie zarazem, że Bóg nie mógł z niego za­żartować, że jest jakaś droga do Niego ale że na tę drogę może wprowadzić człowieka tylko sam Bóg. W ten spo­sób człowiek dochodzi do wniosku, że musi czekać aż Bóg da mu znak, aż Bóg przemówi. Gdy wreszcie zetknie się z Ewangelią od razu uzyska pewność, że tylko Chry-

7

stus jest Drogą, Prawdą, Życiem, że zbawienie jest możliwe tylko przez Chrystusa.

Człowiek, który ma jakiś kontakt z rzeczywistością, którego intelekt jest zatem przez te rzeczywistość choć­by w najmniejszym stopniu uruchomiony styka się z tym, co nazywamy prawdą. Prawda to zgodność nasze­go rozumienia rzeczy z tą rzeczą, to stwierdzenie, że drzewo jest drzewem, że jest zielone wtedy gdy jest zie­lone. Gdy człowiek natrafi na drzewa musi zdać sobie sprawę z tego, że nie zostało ono przez niego wymyślone, że ono już tam stało gdzie stoi nim człowiek się na nie natknął. Gdy człowiek zaprojektuje w swym umyśle dom i później ten dom zbuduje wie, że jego myśl była pier­wsza, a dom drugi, wie gdy spojrzy na już zbudowany dom czy jest on zgodny ze stanowiącym jego wzór pomy­słem czy nie. Gdy człowiek patrzy na drzewo, na cały świat musi sobie uświadomić, że pierwotna w stosunku do nich była myśl Boża, że poznanie drzewa, poznanie wszystkiego tego, co stanowi realną rzeczywistość prowa­dzi wprost do poznania jakiejś Bożej myśli.

Bo przecież tak jak człowiek projektuje dom, by speł­niał określone funkcje tak Bóg powołując świat do istnie­nia nadaje każdemu bytowi określony sens. Świat jest arcydziełem Pana Boga poprzez które Bóg się wypowia­da, poprzez które mówi do człowieka. Świat jest też na­rzędziem w ręku Boga, zespołem narzędzi, z których każ-

de czemuś służy, w jakiś sposób ma spełniać to zadanie, które przed światem postawił Bóg.

Gdy zwiedzamy czyjś dom, oglądamy poszczególne pokoje, ich umeblowanie, znajdujące się w nich przeróż­ne przedmioty poznajemy myśli, upodobania, zamierze­nia jego właścicieli — tych, którzy go sobie tak właśnie, a nie inaczej pomyśleli i urządzili.

Gdy “zwiedzamy świat", gdy go poznajemy zaczyna­my rozumieć Boga i zdawać sobie sprawę z tego, że je­steśmy Jego dziećmi, małymi, słabymi, głupiutkimi, któ­re On kocha i o które dba. Gdy sobie to uświadomimy musimy także uświadomić sobie, że dla swojego dobra i szczęścia musimy słuchać się swojego Ojca, iść w tym kierunku, który On wskazuje. Bóg, stanie się to wtedy dla nas wyraźne, stworzył nas dla siebie. Jesteśmy sensowni, działamy zgodnie z tym czym jesteśmy gdy zmierzamy do Boga, gdy jakoś Go osiągamy wciąż malejąc by On mógł wzrastać, by wreszcie osiągnąć Go, w tej przysz­łości, która jest poza śmiercią, w pełni i na zawsze.

Bóg jest wszędzie i to w dwojaki sposób. Jest wszędzie bo nie jest ograniczony przez żadne miejsce. Jest wszę­dzie bo wszystko jest Jego dziełem prowadzącym do Nie­go, Jego wypowiedzią — opowiadaniem o tym kim jest Bóg i w jaki sposób można być coraz bliżej Niego.

Bóg jest dosłownie wszędzie. Wprost rzuca się w oczy. Nie można przed Nim uciec. Nie można Go zignorować,

8


9


powiedzieć, że Go nie ma czy zachowywać się tak jakby Go nie było — to bezsensowne, właśnie głupie.

Jeżeli Bóg jest wszędzie, jeżeli nie można Go i Jego przesłania nie zauważyć to kto i w jakich okolicznościach może powiedzieć, że Go nie ma? Kto może powiedzieć, że Go nie rozumie?

Tak mówią tylko głupcy. Tak mówią ci, którzy kłamią w żywe oczy. Tak mówią ci, którzy nie wiedzą już, co to jest wolność, którzy są tak zindoktrynowani, że niczego już nie widzą i nie potrafią już myśleć.

Gdzie przebywają wszyscy ci ludzie, że są w stanie wciąż potwierdzać, to co mówią. Nie mogą oni być tam gdzie jest Bóg bo by Mu nie zaprzeczali. Nie mogą więc być w tym miejscu, które określamy słowem wszędzie. Gdzie zatem są? Mogą być tylko tam, tylko w takim miej­scu, które określamy słowem nigdzie.

Gdzie można znaleźć takie miejsce? Co to za obszar? To może być jedynie, to jest obszar fikcji — taki czy inny miraż zrodzony w ludzkiej świadomości.

Ten miraż może mieć różne przyczyny. Może być po prostu efektem choroby — może rodzić się w umysłach paranoików, schizofreników. Może być też efektem dzia­łania czegoś co spożywane przez człowieka jakoś parali­żuje niszczy jego mózg. Może więc rodzić się w umysłach alkoholików, narkomanów. Może jednak także być wywo­ływany inaczej, w bardziej “naturalny" sposób. Można zastosować takie techniki oddychania, iż do płuc będzie

trafiać mało tlenu a dużo dwutlenku węgla, co spowodu­je takie zatrucie mózgu, że zacznie on funkcjonować jak mózg narkomana. Można po prostu, także, odrzucać, tylko siłą woli, istnienie świata gdy on nie sprzyja czło­wiekowi: bądź nie może sprostać jego wygórowanym am­bicjom. Miraż taki staje się też całym światem tych ludzi, którzy odrzucają rzeczywistość bo cenią bardziej od niej konstrukcje intelektualne — wymysły własne bądź in­nych ludzi. To zaś jest pewien obszar kultury.

Dziś jest to obszar dominujący. Błąka po nim wielu. Trafiają do niego, siłą rzeczy, także niektórzy katolicy, katolicy, którzy, z takiej czy innej przyczyny, zeszli z pro­stej drogi, wpadli w jakieś kulturowe pułapki wpychani do nich przez egoizm pychę czy lenistwo.

Kultura mająca przecież być naszą przewodniczką po rzeczywistości, mająca prowadzić nas do Boga, być skarbcem mądrości zaczęła w ostatnich wiekach choro­wać, wypaczać się, tracić swój właściwy sens stając się w ten sposób jednym z największych zagrożeń dla czło­wieka. Tym, co stało się powodem tego jej położenia są antyludzkie ideologie, pseudoreligie występujące fakty­cznie przeciwko Bogu, a wreszcie filozofia, która zdradzi­ła prawdę, dobro i mądrość, która w konsekwencj i zdradzi­ła człowieka i Boga.

Filozofii jako takiej nie można odrzucać. Bez niej człowiek będzie już zupełnie jak ślepiec. Trzeba jednak zidentyfikować i odrzucić złą filozofię. By tego dokonać

11


10


Lenistwo intelektualne


trzeba nauczyć się dobrej filozofii, którą dyktować nam będzie sama rzeczywistość — w konsekwencji sam Bóg.

T


o prawda, że jesteśmy przyzwyczajeni do łatwo strawnej, ale mało pożywnej intelektualnej papki. Karmi nią telewizja, radio, codzienna prasa, wiel­konakładowe czasopisma. Znajdujemy ją we współczes­nej beletrystyce i literaturze popularnonaukowej. I tak odzwyczajamy się od samodzielnego, pogłębionego myślenia. Tylko łykamy. A potem jeszcze twierdzimy, bo tak nam wmówiono, że potrafimy samodzielnie myśleć, o wszystkim mamy własne zdanie. Ale jakie ono jest tak naprawdę? Trzeba sobie uświadomić, iż są to przeważnie zużyte, spłycające wszystko komunały, skonstruowane z takim zadęciem, jakby zawierały objawienie jakiejś ta­jemnicy. Jesteśmy jak dzieci, które recytując wyuczone, głupiutkie wierszyki, są “dumne i blade".

Lenistwo intelektualne jest tym, co najbardziej nas zniewala. Nie widzimy już żadnej głębi. Każda jest dla nas nudziarstwem. To, czego nie rozumiemy, uznajemy za głupotę. Czytamy kryminały, gazety, czasem przerzu­camy jakieś tygodniki, może — co gorsza — “Nie" Urba­na czy “Skandale" i nie rozumiemy już nawet “Ojcze nasz". Są to dla nas puste słowa.

Katolicyzm wymaga wysiłku, także wysiłku intelektu­alnego. Nie można wprost być katolikiem i nie rozumieć modlitw, liturgii, dogmatów, dokumentów Kościoła, kla­syki katolickiej. Język katolicyzmu jest językiem intele­ktu, językiem rozumień, językiem teologii i filozofii — co chyba jest oczywiste.

15

Dokumentu Kościoła, tekstu św. Augustyna czy św. Tomasza z Akwinu, dzieła ascetycznego czy teologi­cznego nie można ot, tak, przeczytać do poduszki. Aby coś w nas pozostało, w te teksty trzeba się wczytać. Zmu­sić do wielkiego wysiłku. Konieczna jest tu “burza móz­gu". Trzeba tylko chcieć!

Katolicyzm jest dla ludzi. Każdy z nas obdarzony jest intelektem i może się nim posługiwać. Trzeba tylko zmu­sić go do pracy, zwalczyć to paraliżujące lenistwo. Nie może być tak, aby podstawowe pojęcia i problemy chrześcijaństwa były dla nas niezrozumiałe, trudne, nie­ciekawe. “To nie są sprawy tego świata". To nie są piesz-czoszki kultury współczesnej. Ale są to rzeczy dla nas, katolików, najistotniejsze. Czy może być coś ważniejsze­go niż problemy związane z Trójcą Świętą, człowieczeń­stwem i boskością Chrystusa, Niepokalanym Poczęciem Matki Bożej? Czy nie warto dyskutować, np. przy ogni­sku, na przyjęciu, o tym, kim jest człowiek i kim byłby bez Chrystusa, jakie są błędy i zagrożenia w koncepcji relatywizmu poznawczego i moralnego, w teoriach uzna­jących człowieka za cel ostateczny, o doktrynie liberali­zmu?

W naszym codziennym języku powinny znaleźć się takie terminy, jak natura, predestynacja, substancja, hi-postaza, subsystencja, prawda poznawcza i prawda transcendentalna (rzeczowa, ontologiczna) itp., itd.

To prawda, że trudno być dziś katolikiem. Trudno żyć w tym świecie jak na chrześcijanina przystało, a trudność ta jest nie do przezwyciężenia, gdy nasze myślenie ce­chuje powierzchowność, gdy nie dotyka ono świata jako Bożego dzieła, gdy nie dotyka samego Boga. Katolicyzm domaga się rozwoju naszego człowieczeństwa, jego uzewnętrzniania się, kroczenia w górę. Nasze człowie­czeństwo w swej istocie to także intelekt. Wraz ze śmier­cią znaczna cząstka naszego “ja" rozprasza się w nicość. Nieśmiertelna jest nasza dusza. W niej jest intelekt. Gdy część naszego człowieczeństwa w nas drzemie, jesteśmy w jakiś sposób niepełni.

Chrystus wręcz zmusza do tego, abyśmy Go naślado­wali, byśmy nie tylko chcieli dobra, ale także je rozumie­li. Najważniejsza dla nas jest prawda. Bóg jest prawdą. Prawda to zgodność naszego rozumienia rzeczy z tą rze­czą. Z prawdą kontaktuje nas intelekt.

Lenistwo intelektualne jest grzechem, który powodu­je, że sprowadzamy się do tego poziomu, na którym trudno odnaleźć Boga i odczytać Jego wolę. Gdy intelekt śpi, jesteśmy sprowadzeni — siłą rzeczy — do poziomu przyjemności, zmysłów i instynktów. Gdy brakuje nam mądrości, którą zabija lenistwo intelektualne, pozostaje niszczący naszą prawdziwą wolność tzw. “zdrowy" rozsą­dek nazywany przez Chrystusa “mądrością tego świata".

Pamiętajmy, że odrzucenie intelektu, które nazywamy fideizmem —gdy trzymamy się jeszcze Chrześcijaństwa

17


16


Cóż to jest prawda?


niszczy naszą wiarę, powoduje, że staje się ona niewy­raźna, rozmazana, a w konsekwencji ślepa na wszystko to, co stanowi jej źródło.

Intelekt nie jest tylko glebą uprawną intelektualistów. On jest, musi być obszarem, na którym żyje katolicyzm. Refleksję intelektualną mogą sobie darować ateiści. My jesteśmy do niej zmuszeni, bo zmusza nas do tego natu­ra naszej wiary.

P


iłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś kró­lem?" (odpowiedział Jezus:) “Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu..." Rzekł do Niego Piłat: “Cóż to jest prawda?" (J 18, 37-38)

Gdy widzimy drzewo, którego liście są żółte, i stwier­dzamy: “Liście tego drzewa są żółte" mówimy prawdę. Gdy poznajemy akt poczęcia człowieka, przebieg ciąży, jego narodziny, i stwierdzamy: “człowiek powstaje w mo­mencie poczęcia" mówimy prawdę. Gdy zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób powstał świat, i stwierdzamy: “stworzył go Bóg" mówimy prawdę. W pierwszej sytuacji droga do prawdy jest prosta. Trudno się na niej zgubić. W drugiej sytuacji już łatwiej popełnić błąd, ale stosun­kowo łatwo też jest go wykryć. W trzeciej sytuacji droga do prawdy jest długa. Można się na niej zgubić, można zatrzymać się wpół drogi. Ktoś lub coś może nas tu oszu­kać, zniewolić, sparaliżować. Fakt jednak, iż ta prawda nie jest dla wszystkich oczywista, tak oczywista, jak praw­da o tym, jakiego koloru są liście na drzewie, na które właśnie patrzymy, niczego tu nie zmienia. Prawda pozo­staje prawdą. Nie zależy od naszych opinii. Jeżeli ktoś ją odrzuca, błądzi.

Klasyczna definicja prawdy brzmi: veritas est adaequ-atio rei et intellectus (prawda jest zgodnością rozumie­nia rzeczy z tą rzeczą). Mówiąc inaczej, prawda występu-

21

je wtedy, gdy ujmujemy coś takim, jakim to jest. Bóg jest wprost i dosłownie samą prawdą. Poznając tylko siebie, poznaje w sobie wszystko. W Nim poznający, to, co po­znawane, i poznanie są jednym i tym samym. Nie ma tu żadnej możliwości błędu.

Piłat reprezentował tzw. relatywizm poznawczy, po­gląd, w świetle którego poznanie rzeczy takimi, jakimi są, nie jest możliwe, pogląd, który wyrasta z przeświadcze­nia, że “Prawdą jest, iż nie ma prawdy". Oczywista absur­dalność tego zdania zmusiła zwolenników relatywizmu poznawczego do pewnej zmiany swojego ujęcia. Mówili więc później, iż nie twierdzą, że nie ma prawdy, a jedynie głoszą, iż człowiek nie może jej poznać, że nigdy nie może być pewny tego, że poznaje coś takim, jakim to jest

w istocie.

W ten sposób zaczęli głosić pogląd, który można ująć w zdaniu: “Prawdą jest, iż człowiek nigdy nie może po­znać prawdy". To zdanie jest także wewnętrznie sprzecz­ne. Nie jest zgodne również z naszym doświadczeniem.

Jeśli stwierdzamy, że woda jest gorąca, relatywista konsekwentny mówi, iż w żaden sposób nie możemy te­go stwierdzić, że jest to wyłącznie nasze subiektywne przeświadczenie. Gdy oblejemy go wrzątkiem, dalej twierdzi, że nie ma żadnego dowodu, iż woda jest gorąca, choć krzyczy z bólu, a na jego skórze pojawiają się opa­rzenia. Mówi wtedy: “Mnie — tak jak tobie — wydaje się, iż woda jest gorąca, fakt, iż krzyczę i że na mojej

skórze pojawiają się oparzenia, jest tylko pewnym faktem samym w sobie. Nie ma żadnych podstaw, by wiązać go z faktem zetknięcia się mojej skóry z wodą".

Zwolennicy relatywizmu poznawczego niechętnie jednak, i trudno im się dziwić, biorą udział w takich eks­perymentach. Wolą, szczególnie dziś, dowodzić swych racji w odniesieniu do zjawisk, których wymowa nie jest tak oczywista. Poznanie prawdy — stwierdzają — nie jest możliwe, przynajmniej w związku z takimi zagadnienia­mi, jak: istnienie Boga, obiektywnego dobra człowieka, sprawiedliwości itp. Jedyny argument, jakim tu szermują brzmi: “Przecież nie wszyscy są tu zgodni, przecież żyją ludzie, których nigdy się nie przekona, że rzeczywistość jest taka właśnie, a nie inna".

Jeśli stwierdzimy, iż prawdą jest, że woda jest gorąca, niebo niebieskie, cukier słodki, że gdy uderzymy młot­kiem w szybę, to pęknie, że gdy obetniemy głowę czło­wiekowi, to umrze, dalej też jesteśmy zmuszeni być kon­sekwentni. Do innych prawd po prostu trudniej jest do­trzeć. Nie oznacza to jednak, iż prawda zawsze musi wyjść na wierzch, że wszyscy muszą ją zaakceptować. Dlaczego? Bo człowiek obok intelektu ma także wolną wolę, dzięki której może przyjąć lub odrzucić wszystko. Może więc również odrzucić prawdę.

Aby poznać prawdę, trzeba tego chcieć, trzeba podjąć wysiłek, trzeba przyjąć konsekwencje tej prawdy. Niekie­dy jest to wyrzeczenie, cierpienie i ból, nawet śmierć.

23


22


Ludzie nie zawsze chcą prawdy. Niekiedy wolą nawet być oszukiwani, wolą oszukiwać samych siebie. W tej dzie­dzinie potrafią dokonywać cudów, zawsze omijać prawdę szerokim łukiem, faktycznie jej nie dostrzegać, nawet gdy narzuca się ona w sposób wydawałoby się oczywisty. Ludzie potrafią dokonywać w sobie i w innych takich zmian, których skutkiem jest całkowita “odporność na prawdę".

Relatywizm poznawczy, pogląd głoszący, iż nie można poznać rzeczywistości taką, jaką ona jest, nie zasadza się na racjonalnym myśleniu. Oczywiście, może pojawić się on na moment w jego ramach, ale tylko na moment. Jest tak absurdalny, tak ewidentnie fałszywy, że prędzej czy później, raczej prędzej, musi zostać odrzucony. Mogli na dłużej przyjmować go ludzie bardzo dawno temu, gdy intelektualnie ludzkość była jeszcze dzieckiem. Mogą przyjmować go aborygeni czy pigmeje. Może—i to tylko przez pewien czas — przyjmować go jako racjonalny za­rozumiały licealista-ignorant. Nie mogą jednak przy nim trwać, głosząc zarazem i wierząc w to, że jest racjonalny, ludzie wolni, uczciwi, dojrzali intelektualnie.

Akceptują go więc głupcy, którzy nie wiedzą, co czy­nią, ludzie intelektualnie zniewoleni, którzy ulegli total­nej indoktrynacji i nie potrafią już samodzielnie myśleć, i ci, którzy znając prawdę nie chcą jej przyjąć.

Dla tych ostatnich relatywizm poznawczy to ideolo­gia, sposób bycia, recepta na łatwe życie, życie w kulcie

własnej osoby, w kulcie przyjemności. Akceptują go ci, którzy chcą władzy za wszelką cenę, prawdziwej władzy, bez użycia przemocy fizycznej. Już Platon stwierdził, że jeśli ktoś chce utrzymać nad innymi władzę absolutną, musi zabić w ich umysłach i sercach prawdę.

Są chrześcijanie, którzy uważają, iż człowiek nie może samodzielnie dotrzeć do prawdy, że człowiek może ją spotkać tylko wtedy, gdy objawi mu ją sam Bóg. Jeżeli prawdę może nam objawić tylko Bóg, to w jaki sposób? Jeśli przyjmiemy, że objawia ją nam w Piśmie Świętym, to przyjmujemy tym samym, iż możliwe jest jej samo­dzielne poznanie przez człowieka, że Bóg tylko tu poma­ga w różny sposób (przez Łaskę, ustanawiając następcę św. Piotra i dając mu tu określone uprawnienia i zdol­ności). Pismo Święte poznajemy przecież tak jak każdą rzecz. Albo więc poznajemy je takim, jakim ono jest, i wtedy docieramy do prawdy — występuje zgodność na­szego rozumienia z rozumieniem Boga, albo nie może­my poznać Pisma Świętego, takim jakim ono jest, i wtedy pozostaje ono dla nas bezużyteczne. Wtedy go nie czy­tamy. Oczekujemy tylko na to, że Bóg “włoży" nam praw­dę do głowy. Wtedy jednak nie mamy już nic wspólnego z chrześcijaństwem.

Bóg dał nam intelekt i zmysły, byśmy poznawali wszy­stko, co istnieje, takim jakim to jest. Bóg wypowiedział się dwa razy. Pierwszą jego wypowiedzią był świat. My nią jesteśmy. Druga zawarta jest w Piśmie Świętym. Obie

24


25


wypowiedzi uzupełniają się nawzajem. Nie można poznać Pisma Świętego, nie znając prawdy o świecie. Pismo Święte sformułowane jest przecież w jeżyku, który stanowiony jest przez słowa utworzone przez człowieka dla określenia świa­ta. Pismo Święte odwołuje się do świata, zakładając naszą o nim wiedzę, prezentuje swoiste jej uzupełnienie. Nie od­najdziemy sensu świata, nie zrozumiemy go bez Pisma Świętego. Świat jest kosmiczną bzdurą bez Trójcy Świętej, bez Chrystusa zrodzonego z Niepokalanej Dziewicy, zmar­łego na krzyżu i zmartwychwstałego.

Bóg dał nam intelekt, byśmy poznawali świat takim jakim on jest i byśmy odnajdywali w nim Chrystusa i kroczyli za Nim. Bóg dał nam intelekt, bo prawda po­trzebna jest nam jak chleb i woda.

Skutkami grzechu pierworodnego jest cierpienie, śmierć, osłabienie ludzkiej woli. Grzech pierworodny do­tknął więc naszej duszy i naszego ciała. Nie do końca jednak skaził naszą naturę. Niezmieniony pozostał w nas nasz intelekt. Jest on w każdym z nas taki sam, jak przed grzechem pierworodnym. Jest w nas taki, jaki będzie po zmartwychwstaniu. Jest naszym wielkim ratunkiem. Szatan, który chce nas zniszczyć, z największą zatem zapalczywością atakuje nasz intelekt, chce pozbawić nas racjonalności, odgrodzić od prawdy.

Relatywizm poznawczy można więc nazwać dziełem szatana. Jest on bowiem dla szatana wygodny. Odsuwa nas, odgradza od Boga.

Intelekt wzrasta i rozwija się prawidłowo, styka się z prawdą, gdy rodzi się w nim i pielęgnowana jest mą­drość. Mądrość to nie tylko umiejętność odnajdywania wszędzie prawdy. To także zdolność jej wykorzystania w służbie człowieka i Boga. Mądrość jest zawsze udziałem świętych. Niekiedy drogą taką jest dla nich — jak dla św. Tomasza z Akwinu — filozofia rozumiana przecież w jej klasycznym ujęciu jako poszukiwanie mądrości. Święci mają jednak także inne drogi do mądrości. Uczą się jej też w bezpośrednim, wręcz codziennym dialogu z Chrystusem. Jeżeli ktoś nie jest świętym, potrzebuje tak­że filozofii. Jeśli nie będzie chciał się z nią stykać i po­przez nią nabywać mądrości, będzie jak ślepiec, którego trzeba prowadzić za rękę. On już nie może prowadzić innych. Może tylko wskazywać na przewodników.

Niektórzy nazywają filozofią doktryny, w które wpisa­ny jest relatywizm poznawczy. To nadużycie, oszustwo. Filozofia — podkreślmy to umiłowanie mądrości, to uz­nanie prawdy. Doktryny, w których obecny jest relaty­wizm poznawczy, to ideologie, częste zaś nawet zaka­muflowane ujęcia religijne, pogańskie lub gnostyckie, sformułowane po to, by zagrozić Chrystusowi, by pójść w ślady szatana.

26


27


Czy filozofia współczesna może człowieka doprowadzić do obłędu?

W


szystko zaczęło się już od Platona, który wzgardził światem poznawalnym zmysłowo i uznał za realną i godną człowieka rzeczywi­stość wydumany przez siebie świat idei. W swoim “Liście VII" idee utożsamił z pojęciami, skupiając tym samym uwagę człowieka na świecie jego wytworów. Roz­sądni Grecy przyjęli koncepcję Platona, jak zaświadcza to Diogenes Laertios, kpinami i drwinami. Koncepcja ta jed­nak miała decydujący wpływ na kształtowanie umysłowości Europy.

Stało się tak dlatego, iż myśl Arystotelesa — konku­rencyjna w stosunku do propozycji Platona — zaginęła gdzieś w zawierusze wojennej jeszcze za życia swego twórcy, by pojawić się w kulturze europejskiej około X wieku. Koncepcje Arystotelesa nie oddziałały, bo zo­stał on wykreślony z intelektualnego życiorysu naszej cy­wilizacji wraz z klęską Aleksandra Macedońskiego, które­go był doradcą, a zapewne także i agentem. W wypadku Stagiryty pierwszy raz sprawdziła się prawda, iż filozofo­wie nie powinni mieszać się do polityki.

Później przyszedł na świat Plotyn, który myśli platoń­skiej nadał rangę religijną, akcentując w niej bardziej gnozę niż teorię poznania. Plotyn uczynił tym samym z idealizmu doktrynę wrogą chrześcijaństwu. Dało się to wyraźnie zauważyć w pierwszych wiekach po Chrystusie. Daje się to zauważyć także dzisiaj.

31

Chrześcijaństwo miało więc poważne kłopoty z myślą idealistyczną. Pogłębiał je jeszcze ten fakt, iż innej filo­zofii wówczas nie było. Stąd indywidualne i zbiorowe herezje, różnorodne wypaczenia doktryny chrześcijań­skiej i kłopoty z jej zaszczepieniem w umysłowości ów­czesnego człowieka. Jednak chrześcijaństwo poradziło sobie, przynajmniej na pewien czas, z idealizmem. Stało się to za sprawą dwóch wielkich Doktorów Kościoła: św. Augustyna i św. Tomasza z Akwinu. W średniowieczu zaczęto więc w przyszłość patrzeć optymistycznie.

Średniowiecze jako stan intelektualny i kulturowy Europy zostało jednak zamordowane przez polityków, którzy chcieli stać ponad prawem i moralnością. Chrześcijaństwo krępowało ich ruchy. Odwołali się za­tem do starożytności, wprzęgając w swą służbę prawo rzymskie, według którego władca równy był Bogu. Nasta­ło Odrodzenie, odrodzenie pogaństwa, odrodzenie ide­alizmu, odrodzenie myśli platońskiej gnozy i postaw antychrześcijańskich.

Wtedy pojawił się Kartezjusz który nie tylko konse­kwentnie kontynuował tradycję Platona, ale również wzbogacił ją o nowy wątek. Wprowadził mianowicie w umysłowość filozoficzną swoich czasów wcale nie filo­zoficzny wątek demona. Kierował nim bowiem strach przed opętaniem przez diabła. Zobaczył go, jak pisze o tym w “Rozprawie o metodzie", pewnej nocy i pragnął się od niego uwolnić. Nie możemy wierzyć naszym zmy-

słom, stwierdził, bo to demon może podsuwać pod nasze oczy zwodnicze obrazy. Zaufajmy więc jedynie naszemu rozumowi. Całe życie uciekał przed demonami nie za­uważając, że ironicznie uśmiechnięte torują mu drogę w ślepy zaułek.

Strach przed demonem ostał się w filozofii nowożyt­nej i współczesnej, choć jego imię skrzętnie wykreślono z jej kart. W XX wieku przywoływano go w przykładzie złotej kuli, którą człowiek, jak mówiono, widzi tylko jako koło. Gdy bowiem stoi, widzi tylko koło. Gdy zaś zaczyna poruszać się próbując sprawdzić, jak wygląda z boku albo z tyłu to na co patrzy, musi i tak zakładać, że w dalszym ciągu obserwuje koło, które ktoś (kim może być tylko demon) w odpowiednim tempie obraca wokół osi stwa­rzając iluzję, że widzi się kulę.

Kartezjusz próbował jeszcze udowodnić istnienie Bo­ga i świata materialnego. Nie chciał, aby w polu widzenia człowieka pozostała tylko jego świadomość. Jego dowody wyśmiewali jednak jeszcze za życia jego uczniowie. Nie da się bowiem udowodnić istnienia Boga tylko na pod­stawie jego pojęcia. W żaden sposób nie da się wykazać istnienia świata materialnego, tak jak nie da się udowod­nić w jednym dowodzie tezy dowodzonej i jej przesła­nek. Kartezjusz zatem sprowadził faktycznie cały świat człowieka wyłącznie do jego myślenia.

Zrozumiał to dobrze Kant. Uczynił on jeszcze coś więcej. Udowodnił mianowicie, a przynajmniej tak mu

33


32


się wydawało, że nie ma świata materialnego i nie ma Boga. Czas i przestrzeń uznał za kategorie ludzkich zmy­słów, przedmiot, przyczynę za kategorie ludzkiego umy­słu, duszę, świat, Boga za nasze idee. Cóż pozostało z zewnętrznego świata? Nic. Kant stwierdził, że chaos. Istnienie Boga można uznać wtedy, rozumował królewie-cki filozof, jeżeli zaobserwuje się jakąś prawidłowość świata. Wszelki sens rzeczywistości nadaje rozum czło­wieka, to on wprowadza porządek. Nie ma zatem Boga, a jeśli chcemy tą nazwą coś określić, możemy nią nazwać tylko siebie.

Kłopot polegał tu jednak na tym, iż z człowieka też nie­wiele pozostało. Kant mówił o niektórych władzach czło­wieka. “Twierdzenia dotyczące człowieka jako człowieka, stawały się jednak absurdalne. Pojecie człowieka musiało być bowiem związane z pojęciem podmiotu, a pojecie to było przecież tylko kategorią naszego rozumu.

Wzięli to pod uwagę co bardziej konsekwentni nastę­pcy Kanta. Pozostali uciekli w gnostycką mistykę, poezję lub kryptoideologię. Filozofia orientacji idealistycznej zaczęła zjadać swój własny ogon i kręcić się rozpaczliwie w kółko. Zaczęto badać “czystą świadomość", a więc świadomość bez świadomości, czyli inaczej mówiąc sa­mo pojęcie świadomości. Zaczęto też próbować przepro­wadzić badania nad poznaniem samym w sobie, a zatem oderwanym od podmiotu i przedmiotu (cóż zostawało po dokonaniu takiego zabiegu?).

Uczciwi ludzie zagubieni w plątaninie idealistycz­nych dogmatów musieli przyznać z niechęcią, iż wiado­mo im jedynie, że jest coś takiego jak świadomość (nie wiadomo tylko czyja jest to świadomość) i że jest coś, co się w niej pojawia (nie wiadomo tylko skąd i jak). Dało to początek zupełnie nowej filozofii. W ten sposób pojawi­ła się konsekwentna, metodologicznie poprawna filo­zofia współczesna. Próbowano jeszcze ratować jej auto­rytet, ukrywając jej główne twierdzenia pod płaszczy­kiem ogólnie uznawanych i rozumianych słów i poetyc­kich przenośni, choć to powodowało trudny do wyobra­żenia zamęt w umysłach tych, którzy dali się złapać na haczyk idealistycznych obietnic.

Zaczęły pojawiać się przeróżne dziwaczne propozy­cje. Mówiono na przykład, że język człowieka jest całko­wicie niezrozumiały. Każde słowo posiada przecież swoje znaczenie, które oddać można tylko za pomocą definicji. Ta zaś wprowadza nowe znaczenia, które także trzeba zdefniować — i tak w nieskończoność. Język to zatem tylko zabawa. Nikt nie wpadł na prosty pomysł, którego można nauczyć się od dzieci. Najpierw trzeba uczyć się słów odnoszących się do zewnętrznych konkretów (czło­wiek, drzewo, łyżka, jeść, pić, śmiać się), a te można wskazać palcem. Reszta to już tylko kwestia czasu.

W takiej orientacji panować zaczął oczywiście relaty­wizm głoszący, że nie ma prawdy, że wszystko jest względne. Gdyby nie powszechna ignorancja, nikt by się

35


34


tym nie przejął. Już przecież starożytni wyśmiewali tego typu twierdzenia, nadając im zgodnie z prawami logiki postać: “prawdą jest, że nie ma prawdy". Zaczęto, chyba w związku z tym, podważać wszelką logikę, przede wszy­stkim logikę dwuwartościową. Lekceważono takie jej przesłanki, jak zasada tożsamości (pies jest psem) czy niesprzeczności (pies nie jest kotem). Starożytni, którzy przyjmowali podobne poglądy, byli tu jednak bardziej konsekwentni. Po prostu uznawali, że w ogóle nie mają prawa głosu i że nie wolno im nic zrobić. Siedzieli więc i milczeli. Tak też powinni, chcąc zachować twarz, postę­pować i filozofowie współcześni. Oni uznali jednak, iż lepiej bełkotać niż milczeć.

Jedynie filozofia współczesna, jak mówią jej przedstawi­ciele, może rozwiązać problemy współczesnego człowieka. W jaki sposób może ona jednak je rozwiązać"? Bardzo pro­sto. Jeżeli człowiek ma problemy, to są to problemy związa­ne z takim, a nie innym uporządkowaniem przez niego w świadomości pojawiających się tam danych. Pamiętajmy, stwierdzają filozofowie współcześni, że dane te możemy porządkować, jak chcemy. Nikt i nic zasad porządkowania nam tu nie narzuca. Jeśli zatem jakaś konfiguracja danych nas stresuje, odrzućmy ją i stwórzmy sobie taką konfigura­cję, która sprawi nam intelektualną rozkosz (termin intele­ktualna rozkosz ukuł staruszek Kant, chcąc uzasadnić sen­sowność filozofowania).

Masz kłopoty z emocjami czy uczuciami i mówisz, że to wiąże się z zewnętrznym światem, którego nie można zmienić. Bzdura. Gdy oglądasz film, też śmiejesz się lub płaczesz, boisz się, podniecasz itp. Pluń na zewnętrzną rzeczywistość. Jest ona przecież zabobonem. Puść sobie w świadomość jakiś dobry film, wyobraź sobie, że jesteś cesarzem chińskim, a wszystko będzie dobrze. Oto inna recepta filozofii współczesnej.

Andre Frossard słusznie stwierdził, iż kartezjańskie “cogito ergo sum" zaprowadziło ludzi do sytuacji, w któ­rej zaczynają twierdzić, iż “myślę, więc ciebie nie ma". Należałoby tu jeszcze dodać, iż filozofia współczesna proponuje także, wyłącznie dla znawców, przyjęcie twier­dzenia “myślę, więc mnie nie ma". Człowiek bowiem w jej ujęciu to wyłącznie autokreacyjna świadomość, której możliwości są nieograniczone.

Podsumowując, filozofia współczesna to propozycja terapii dla zagubionych, słabych, egocentryków, bliskich samobójstwa itp., propozycja, która mówi — jedyną re­ceptą na szczęście jest obłęd sterowany. Jeśli masz wario­wać, wariuj w taki sposób, aby ci to sprawiło przyjem­ność. Taką receptę na szczęście dawał szatan w książce Tajemniczy przybysz" Marka Twaina. Zbieżność jest tu chyba nieprzypadkowa.

Filozofia współczesna to już dawno nie filozofia, to nowa religia, której bazą jest przeintelektualizowana sta­rożytna gnoza. Najlepiej widać to u Heideggera, który

37


36


swą karierę filozoficzną zakończył doktryną ścieżek leśnych, “na których nie będziemy błądzić, jeżeli zapyta­my o drogę leśników i drwali".

Używając terminu filozofia współczesna nie miałem tu na myśli każdej doktryny filozoficznej, która powstała w XX wieku. Chodziło mi wyłącznie o tych, którzy pod takim sztandarem występują, głosząc hasła zapoczątko­wane przez Platona, a jeszcze wcześniej, choć w innej formie, przez wtajemniczonych ze Wschodu. Mówiąc o filozofii współczesnej miałem na myśli te doktryny, które tak naprawdę z filozofią nie mają wiele wspólnego. Filo-zofia to przecież umiłowanie mądrości.

Diabeł przegrał — nie będziemy Bogami

O


jciec Andre Frossarda był pierwszym sekreta­rzem Francuskiej Partii Komunistycznej. Dziad­kowie wywodzili się z tradycji żydowskiej i prote­stanckiej. Wychowywał się w atmosferze ateizmu, w któ­rej temat Boga był tematem tabu. Dwudziestoletni Fros-sard, poszukując w jednej z paryskich kaplic swojego przyjaciela, został niespodziewanie ogarnięty przez ła­skę. Dziś jest jednym z największych myślicieli katolic­kich, gorącym obrońcą Kościoła, żarliwym apostołem Chrystusa.

Polskim czytelnikom znane są takie jego książki, jak “Credo", “Spotkałem Boga", “Nie lękajcie się — rozmo­wy z Janem Pawłem II", “Istnieje inny świat" i “36 dowo­dów na istnienie diabła". Wszystkie te książki warto przeczytać. Na szczególną uwagę zasługuje jednak ta ostatnia pozycja. Jest to dzieło, które, jak się wydaje, po­winien znać każdy katolik, dzieło będące bowiem podsu­mowaniem dorobku XX w., rozrachunkiem z dzisiejszą rzeczywistością.

Francuski pisarz ukazuje w nim oblicze naszego świa­ta oczami szatana zadowolonego ze swojego dzieła. Pre­zentuje tu wszystkie mankamenty i braki naszej kultury i cywilizacji, wszystkie te obecne w nich czynniki, które godzą w prawdę i dobro, w człowieka i w Boga. Demasku­jąc otaczające nas zło, które często już nas nie dziwi i nic gorszy, które często nie wywołuje naszego sprzeciwu, bo stało się chlebem powszednim naszych czasów.

41

Dzięki Frossardowi widzimy całą absurdalność świata, w którym człowiek umieścił swoje myślenie i działanie pod znakiem niezgody i spustoszenia, pod znakiem subiektywi­zmu i relatywizmu. Słowa włożone w tej książce w usta szatana brzmią tak, iż tylko szatan mógłby je wypowiedzieć. A są to słowa, które w nieco może odmiennej postaci, czę­sto wypowiadane są głośno dzisiaj, które są wypowiadane pod sztandarami humanizmu, przy formułowaniu progra­mu “współczesnego" człowieka.

Bóg rzekł — mówi Frossard w “Credo" — On rzekł, a świat jest odpowiedzią. A my, jak aktorzy z całej sztuki znający jedynie własne kwestie w stanie częściowej amne-zji, przeżywamy tę drugą część dialogu rozpoczętego w dniu stworzenia. Zabierając głos w tym dialogu dopro­wadziliśmy, zdaniem francuskiego myśliciela, do tego, iż znaleźliśmy się w obliczu niekończących się zwojów dru­tu kolczastego, które jak korona cierniowa oplatają zie­mię; doprowadziliśmy do tego, że rozum oszalał i pozba­wiony pokory potrafi już tylko budować więzienia, które ludzie zagubieni w labiryncie wydumanych przez siebie idei nazywają wolnością.

Frossard w “36 dowodach na istnienie diabła" opisuje te więzienia, opisuje zachowanie człowieka, który będąc ich mieszkańcem, kontempluje własny pępek nie mając zaufania do nikogo i wierząc w byle co. Ostrze jego pióra nie oszczędza tu nikogo. Z zaprawioną goryczą drwiną, z niemal wisielczym humorem dotyka sztuki, prasy, na-

uki, filozofii i teologii, Kościoła, obyczajowości, życia społecznego i polityki.

Zastąpiłem religię — mówi tu szatan — przez kulturę, której obrządki celebruje się w muzeach pośród rumowisk i popiołów piękna. Kultura sterylizuje umysł pozbawiając go toksyczności. “Człowiek kulturalny" to jeden z moich udanych pomysłów. Znajduje przyjemność we wszystkim, ale kocha tylko samą przyjemność.

Kultura XX w, kultura najbardziej pluralistyczna, przypomina w swym pluralizmie wielkie śmietnisko, przesiąknięta jest tolerancją, która nie jest niczym in­nym, jak odrzuceniem obiektywności prawdy i dobra, zgodą na każdy absurd, kłamstwo i zło. Fakt, iż przestała funkcjonować w niej kategoria prawdy, spowodował, że zaniknęła w niej — stwierdza Frossard — kategoria błę­du. Fakt, iż zaniknęła w niej kategoria grzechu, spowo­dował, że wszystkie siedem grzechów głównych prakty­kowanych jest powszechnie z naiwnością nie mająca so­bie równej.

Kultura wyznaczona jest zawsze przez filozofię. Przez ty­siąclecia — mówi diabeł — trzymaliście się tej głupiej, śmiesznie naiwnej myśli, że “istnieją rzeczy, które są" i że wystarczy od tego wyjść, aby wszcząć proces intelektualny. Czyż to nie głupie? Założywszy, że istnienie świata zewnę­trznego jest rzeczą dowiedzioną, jakie to ma znaczenie dla umysłu, który pragnie jedynie i kocha własną przejrzy­stość? Droga obiektywnego poznania prowadzi prosto do

43


42


modlitwy, do kontemplacji chrześcijańskiej i do innych ob­rzydliwości tego typu. Traciłem już nadzieję, że uda mi się was sprowadzić was z tej ślepej uliczki, aż wreszcie wasz kochany Kartezjusz pojawił się ze swoim słynnym “myślę, więc jestem". Ten zwrot wetknął pomiędzy was a pseu-dorzeczywistość tego świata pierwsze lusterko, po którym rychło pojawiło się drugie “myślę, że myślę", a później trze­cie: “mogę myśleć siebie myśląc, że myślę" i tak aż do chwi­li, kiedy nie mniej kochany Emanuel Kant wprawił ostat­nie lusterko w tej galerii luster, gdzie nie widzicie już nic innego poza własną fizjonomią powtarzaną po tysiąc razy. Wszystkie dokumenty Kościoła dotyczące kultury ka­tolickiej i filozofii, która powinna w niej dominować, mó­wią o Tomaszu z Akwinu, nakazują studiować jego naukę i iść w jego ślady. Myśliciele zaś, którzy określają siebie jako myślicieli katolickich, mówią o zmierzchu chrześci­jaństwa tomistycznego i głoszą chwałę filozofów, dla któ­rych mistrzami byli Kartezjusz i Kant. Czy nie jest to faktycznie dzieło szatana?

Nauczyłem was dialektyki — mówi diabeł do Frossarda przy uczynnym współudziale mego koleżki Hegla, fa­brykanta wittemberskich kiełbasek, w których Byt i Niebyt posiekane na drobno i wepchnięte razem w cienką kiszkę idei tworzą jedno z tych smakowitych dań, których wasza brać uniwersytecka już od stu albo i dwustu lat nigdy nie ma dosyć. To właśnie dialektyka (teza, antyteza, synteza, jedno oczko w prawo, drugie oczko w lewo, w ten sposób

można dziergać wszechświat bez końca) wodzi was od konfliktu do konfliktu we wszystkich dziedzinach: kultury, polityki, życia społecznego. Żyjecie pod panowaniem per­manentnej przemocy i gwałtu, ze zgrozą przepytujecie własne sumienie na ten temat, nic nie rozumiejąc z tego zjawiska i co gorzej, nie mogąc opanować go. Czyżbyście byli głupsi niż sobie wyobrażałem, a przecież nie przece­niałem was? Nadstawcie uszu: dialektyka rodzi niena­wiść, a przemoc jest naturalnym wynikiem jej wahadło­wych ruchów.

Kartezjusz, Kant, Hegel, Husserl, Heidegger są dziś bogami w naszej kulturze i kultura ta, jak zwraca uwagę Frossard, staje się kulturą gnozy, w której szatan, choć najczęściej nie wymieniany z imienia, pełni rolę prze­wodnika i kapłana. Zauważa to nawet młodzież, uznając satanistyczny heavy-metal za swoją ideologię i gorliwie odprawiając czarne msze na naszych cmentarzach. Ludzie, którzy zdecydowanie odrzucają chrześcijaństwo — mówi frossardowski diabeł — nie mają innego wyjścia, jak pogodzić się z faktem, że wszystkie inne doktryny bez wyjątku są tylko mniej lub więcej rozbudowanymi syste­mami samobójczych technik; spośród nich hinduizm jako najskuteczniejszy, jest w moich oczach najbardziej godny pochwały.

Ludzie, którzy zdecydowanie odrzucają chrześcijań­stwo, kreują się bowiem sami na bogów. By zachować tę pozycję, tworzą tzw. filozofię współczesną, która uznaje

45


44


tylko istnienie ich świadomości, określając wszystko poza nią jako jej projekcję. Ale rzeczywistość dociera do nich pod postacią cierpienia. Wtedy uciekają od niego jedyną drogą, jaka im pozostaje — przez zaprzeczenie swojego człowieczeństwa i człowieczeństwa innych, co zawsze jest samozagładą.

To zaprzeczenie swojego człowieczeństwa przez ludzi zniewolonych przez dzisiejszą kulturę widać, zdaniem francuskiego myśliciela, na każdym kroku. Otrzaskanie się z trupiarnią, zgrozą kacetów, z ludobójstwem — mówi diabeł w książce Frossarda — z masowym rozstrzeliwa­niem ludzi w trakcie dwóch wojen światowych i dziesięciu ludobójczych rewolucji przyczyniło się tylko do pogłębienia tego cholernego egoizmu, z jakim tkwicie w waszych koj­cach z betonu przed jednookim pudłem, które swoim ekra­nem odgradza wasze sumienia od świata na zewnątrz.

To zaprzeczenie człowieczeństwa widzi Frossard w działalności uczonych. Z chwilą kiedy wasi biologowie — mówi diabeł—wynajdą metodę wywoływania zmian w naturze człowieka poprzez manipulację genami — co na­stąpi— niezadługo—proszę mi wierzyć, będą ją stosować, tak jakby od zarania dziejów mieli za zadanie zaludnić ziemię bydlętami. Naukowiec działa poza dobrem i złem, we wzniosłej atmosferze czystej wiedzy. Moim zdaniem uchybiłby bardzo wymaganiom swego stanu, gdyby zaczął mieć wątpliwości skutków własnych odkryć. Ucierpiałaby na tym jego praca badawcza, nie potrafiłby dokonać no-

wych wynalazków, co więcej rychło straciłby uśmiech i po­sągową niefrasobliwość. Poproszę Poncjusza Piłata, aby objął patronat nad tym towarzystwem. Należy mu się mała kompensata za przykrości, które go spotkały. On przyniesie swoją miednicę, ja postaram się o mydło.

To zaprzeczenie człowieczeństwa widzi też Frossard w upadku obyczajów. Na pewno zauważył Pan — mówi diabeł w jego książce — ironię, jaka tkwi w pojęciu “hete-roseksualny", które określa ludzi normalnych płciowo, a tymczasem zdaje się zaliczać ich do heterodoksów i here­tyków. Dziwne, co? Proszę Pana, w dziedzinie seksu mogę z wami wszystko, cokolwiek mi się zamarzy. Niech Pan zwróci uwagę na szybko rozprzestrzeniające się zjawiska w rodzaju “dzielenia uczuć" i “wierności pluralistycznej"! Będziecie musieli rychło szukać schronienia w katakum-bach, aby spokojnie wymienić słowa miłosnej przysięgi.

To zaprzeczenie człowieczeństwa widzi też w narko­manii. Narkomanów spotyka się już w szóstej klasie, a i wy dorośli praktykujecie to samo tak dalece, jak to jest legal­ne. Nie stosujecie zapewne narkotyków w stanie surowym, ale łykacie bez przerwy masy pigułek, które albo uśmierza­ją, albo udzielają podniety waszym zmysłom, albo też po­wodują, że wpadacie w stan absolutnego i wzniosłego zo­bojętnienia w stosunku do świata i swoich bliźnich. Reli­gia jest opium ludu, mawiał Karol Marks. To było dawno temu. Tezę należy odwrócić: to opium stało się religią ludu.

47


46


W nowej moralności, która wyrosła na gruncie za­przeczenia człowieczeństwa, tylko winni, zdaniem Fros-sarda, są niewinni, niewinni zaś obarczeni są winą, i to rym cięższą, im bardziej są bezbronni. Stwierdzono — Czytamy w “36 dowodach na istnienie diabła" — że ko­bieta ciężarna doznaje agresji ze strony swojego dziecka i wobec tego ma podstawy do legalnej obrony swojej osoby przed nim. Ojciec podobnie, jakkolwiek on sam nie jest tak bezpośrednio zagrożony w swoim istnieniu. Społeczeństwo też, bo widzi grożqcq konieczność wzięcia nowej istoty na swoje barki. I oto dziecko staje się wrogiem. (...) Od tego czasu, z pewnościq to już zauważyliście wszystko jest w was poronione: poroniony jest program społeczny, poro­nione są projekty rządowe, poronione porozumienie lewicy, poronione reformy i Europa, podobnie jak cała reszta. Ży­jecie pod reżimem upowszechnionego przerywania ciąży.

Chrześcijaństwo i Kościół są obecne w tym świecie. Ulegają jednak jego destrukcyjnym wpływom. Szatań­skie dymy wtargnęły do Kościoła — powtarza Frossard za Pawłem VI. Szatan, zdaniem francuskiego myśliciela, może tu znaleźć wiele powodów do zadowolenia.

Nie ma ani jednego artykułu wiary w “Credo" -— czy­tamy w “36 dowodach na istnienie diabła" — który by się nie doczekał pięciu czy sześciu różnych i często sprzecz­nych ze sobą interpretacji, I to do tego stopnia, że na ostat­nim soborze wasi biskupi zmuszeni byli przyznać, zresztą bez większych wzruszeń, że nie ma już odtąd katechizmu,

choć pozostali jeszcze katecheci. Ich pastorały skręcone u góry w znak zapytania są niezłym symbolem ich dogma­tycznego zakłopotania. Cdyby Jezus Chrystus pojawił się znowu, żeby jeszcze raz zadać fundamentalne pytanie Ewan­gelii: “Piotrze, czy kochasz mnie?", biskupi nie mieliby odwa­gi udzielić odpowiedzi bez odpowiednich konsultacji.

Teolodzy katoliccy w ślad za teologami protestancki­mi uznają więc Pismo Święte za kontrowersyjną księgę, w której wszystko jest nieprawdą z wyjątkiem ich przypi­sów u dołu strony. Mówiąc o ekumenizmie, mają już na myśli stworzenie jakiejś nowej religii, która powstałaby na drodze pogodzenia ze sobą nie dających się pogodzić twierdzeń głoszonych przez wszystkie istniejące religie. Gdy ktoś powie, że najlepszą religią jest katolicyzm, uci­szają go, bo może przecież obrazić przedstawicieli in­nych religii i utrudnić w ten sposób dialog ekumeniczny. Pomijają milczeniem mariologię, bo stoi ona na przesz­kodzie do całkowitego porozumienia pomiędzy Kościo­łami. I wszystko to czynią w imieniu Kościoła, choć w ten sposób zaprzeczają jego istnieniu, nadając mu jedynie pozycję jednej z wielu instytucji.

Diabeł — zdaniem Frossarda, może więc mieć pod­stawy, by się cieszyć, tym bardziej że zjawisko to jest coraz bardziej powszechne i dotyka już szerokiego ogółu księży i wiernych. W kościołach dziś nikt — twierdzi nie bez racji frossardowski szatan — nie ośmiela się mówić wam o niebie, o tamtym świecie, o życiu pozagrobowym,

49


48


o wszystkich tych rzeczach, które zdolne odwrócić uwa­gę słuchających od naglących potrzeb życia doczesnego. Co się dzieje po śmierci? Współczesny kaznodzieja uważa ta­kie pytanie za dziecinne i bezcelowe. Kompletny brak wia­domości na ten temat poczytuje sobie za zasługę, a resztce swoich wiernych radzi trzymać się tego świata, który jest przed oczami, zostawiając na boku takie pojęcia jak “nad­przyrodzony" i “cudowny", bo deprecjonują one Ewangelię w jego oczach. W sumie, dla niego Dobra Nowina to fakt, że nigdy nie będzie nic nowego i że Bóg nie przedstawia sobą nic cudownego.

Ze wszystkich stron, jak zwraca na to uwagę francuski myśliciel, atakowany jest następca Piotra. Odbiera mu się nieomylność, bo dziś wszyscy, z wyjątkiem papieża, są nieomylni. Kościół roi się od reformatorów, którzy udają, że chcą zreformować innych, bo chcą, by ich nie zrefor­mowano. Ksiądz, który łamał zasadę celibatu oskarżał sa­mego siebie o słabość. Dziś oskarża społeczeństwo, którego uformowało, i żąda zniesienia reguły, bo on sam nie potrafi jej sprostać. Innymi słowy, jest to marynarz, który nie znosi pływania i będąc podatny na morską chorobę wymaga, aby marynarka wyciągnęła na ląd wszystkie swoje okręty. Czy muszę jeszcze tłumaczyć, na co cierpi wasz Kościół? Cierpi na wzdęcie pychy, takie że cała budowla może się rozpęk-nąć. A dodatkowo na erozję duchowości, jakiej nie miałem przyjemności być świadkiem — stwierdza szatan — od bardzo wielu lat. Każdy dorosły chrześcijanin uważa się

dziś za zdolnego, by sądzić i rozstrzygać za siebie i za innych, za papieża, a jeśli zachodzi potrzeba, to i za Pana Boga też. (...) Nieuchronna rozsypka wiernych już się zaczę­ła, powiększając zamęt i anarchię. Sądzę, że dane statystycz­ne nie pozostawiają zbyt wielu złudzeń na ten temat.

Książkę Andre Frossarda kończy następująca wypo­wiedź szatana: A gdyby naprawdę Szatan był Księciem tego świata, jak mówi Pismo, to co by się stało? Już odpo­wiedzieliście na to: stałoby się to, co się właśnie staje. Czy to jest lepszy dowód? Ale dość o tym. Sam nie rozumiem, dlaczego strawiłem tu tyle czasu. Zaczynam się nudzić na tej planecie, gdzie upadacie gremialnie, jeszcze zanim was popchnę. Czy Frossard jest więc pesymistą? Czy nie wie­rzy w to, że świat może się jeszcze zmienić na lepsze? Warto tu jeszcze przytoczyć jedną wypowiedź szatana z “36 dowodów na istnienie diabła": Już parę razy zagra­no mi sztukę z Łazarzem: pojawiałem się potem, by ucze­stniczyć w pogrzebie Kościoła z radością, której Pan się domyśla. Tymczasem znajdowałem, że Kościół stoi jak gdy­by nigdy nic, uśmiecha się szyderczo i ofiarowuje mi swój całun, żebym sobie z niego zrobił onuce. Ostatnie zdanie książki Frossarda “Istnieje inny świat" brzmi zaś: Czło­wiek bowiem pochodzi z miłości i do miłości wraca na mocy wiary i nadziei przez cierpienie i śmierć, I nic nie może mu w tym przeszkodzić.

Frossard, wbrew złu, które dostrzega wokół, wbrew temu, iż uważa, że świat został zdominowany przez

50


51


Sensus catholicus

czyli instynkt katolicki


satanizm praktyczny jest wiec optymistą. Dlaczego? Wyjaśnienie znaleźć można w jego “Credo". Stwierdza tam: Szczęśliwi znoszący prześladowanie dla Chrystusa, który pośród nas był ubóstwem i łagodnością, bólem i spra­wiedliwością, pokojem, przebaczeniem i czystością, i który na dodatek przyniósł nam tę dobrą nowinę, że diabeł prze­grał i że nie jesteśmy bogami.

Czy Andre Frossard ma jakąś receptę na to, by urato­wać świat człowieka i uczynić z niego znowu także świat Chrystusa? Francuski pisaz nie podaje takiej recepty. Nie musi jej podawać. Zwraca uwagę na to, że jest nią sam g, że jest ona zawarta w słowach Chrystusa, że można ją znaleźć w pismach Ojców i Doktorów Kościoła, że jest ona zawarta w dokumentach Kościoła. Nie mamy zada­wać pytań w rodzaju “Czego świeccy oczekują od księ­ży?" Musimy zadawać pytania typu “Czego Chrystus oczekuje od księży?" Podstawową zasadą musi tu być pokora i posłuszeństwo. Podstawowym źródłem naszej siły i mądrości ma tu być sam Bóg i Jego mądrość, także ta, która jest zawarta w Jego dziełach, a którą możemy odczytać, gdy przedmiotem swoich rozważań i swojej kontemplacji uczynimy wyłącznie prawdę i dobro.

S


ensus catholicus nazywany też po polsku zmysłem czy instynktem katolickim to, używając definicji o. Jacka Woronieckiego: głębokie i całkowite przeję­cie się zasadami katolickimi, sprawiające, że człowiek w każdej niemal sytuacji życiowej bez długich wahań i na­mysłów znajduje od razu (...) katolicki punkt widzenia i katolickie rozwiązanie.

Instynkt katolicki to zatem, pewna intelektualna sprawność, czy jak mówi o. Woroniecki, “nastrój umy­słu", który powinien posiadać każdy katolik, a więc każdy chrześcijanin, który uznaje, że najwłaściwsze rozumienie Objawienia i najbardziej prawidłową realizację zawar­tych w nim wskazań odnaleźć można w doktrynie i pra­ktyce Kościoła rzymskokatolickiego, który okazuje abso­lutne posłuszeństwo w sprawach wiary Urzędowi Na­uczycielskiemu tego Kościoła, i który w swoim życiu sta­ra się kierować wskazówkami znajdującymi się w jego nauczaniu.

Ojciec Woroniecki określa religijne i intelektualne źródła instynktu katolickiego. Do tych pierwszych zali­cza ducha wiary, uległość i posłuszeństwo, modlitwę i umartwienie, ofiarność i apostolstwo pokorę i miłość bliźniego. Za te drugie uznaje leżące u podstaw katolickiej nauki realistyczny obiektywizm w stosunku do wszystkiego, co nas otacza i co możemy poznać i będący gwarancją tego obiektywizmu w osiąganiu przez niego prawdy uniwersa­lizm związany z jej poszukiwaniem.

55

Źródła religijne instynktu katolickiego to nic innego niż praktyka religijna, w której następuje rozwój stano­wiących religię realnych powiązań z Bogiem i dokonuje się urzeczywistnienie wewnętrznych i zewnętrznych na­turalnych skutków tych powiązań. Mówiąc inaczej, kato­lik praktykujący w sposób niejako naturalny nabywa in­stynktu katolickiego w tej jego perspektywie, która jest perspektywą miłości, wiary i nadziei.

Źródła intelektualne instynktu katolickiego stanowią podstawy istnienia nauki Kościoła, katolickiego porząd­ku i znaczenia ludzkiego myślenia. Bez nich nie byłoby możliwe jednoznaczne sformułowanie, właściwe rozu­mienie i przekazywanie prawd objawionych. Prawdy ob­jawione pozbawione tych podstaw muszą przybrać po­stać do końca nieczytelnych, wieloznacznych tajemnic, które nabierają konkretnej treści tylko w indywidual­nych, często diametralnie różnych, subiektywnych uję­ciach. W ten sposób prawdy wiary jawiły się w ujęciu odrzuconego przez Kościół modernizmu.

Zachowanie obiektywizmu i uniwersalizmu w nauce Kościoła może z kolei być zagwarantowane tylko wtedy, gdy ten obiektywizm i uniwersalizm będą integralnymi cechami wspomagającej tę naukę filozofii. Nie można przecież nauki Kościoła wspierać na filozofii głoszącej np., iż poznanie człowieka jest poznaniem czynnym. Jeśli bowiem uznamy, że wszystkie treści jawiące się w naszej świadomości są w znacznej mierze naszym two-

rem, to musimy również uznać, ze prawdy wiary są w znacznej mierze naszym tworem, a to już nie jest chrześcijaństwo, lecz tylko jedna z postaci godzącej w nie gnozy.

Słusznie więc o. Woroniecki uznaje obiektywizm i uniwersalizm za zasadnicze składniki instynktu katolic­kiego. Wyznaczają one ten instynkt w perspektywie lu­dzkiego intelektu. Jeżeli jednak brak takiej perspektywy w świadomości człowieka, a jest ona zarazem “zanurzo­na" w kulturze antyobiektywistycznej i antyuniwersali-stycznej, instynkt ten ginie zastępowany intuicją typu gnostyckiego, która prędzej czy później zniszczy życie religijne człowieka.

Obiektywizm odpowiada w filozofii doktrynie reali­stycznego konceptualizmu, w której świetle stanowiące treść naszego myślenia pojęcia odpowiadają rzeczom bę­dącym poza nami i są w swej treści całkowicie od nich zależne. Filozofia, której cechą jest obiektywizm, bada więc rzeczywistość realną taką, jaka jest ona w swej isto­cie przyjmując za punkt wyjścia swego poznania pozna­nie zmysłowe, identyfikując poznanie człowieka jako po­znanie bierne, adekwatne do swego przedmiotu w całym jego ontycznym bogactwie.

Ludzie zdrowi i normalni, nie spaczeni fałszywą filo­zofią — stwierdza o. Woroniecki - chcą wiedzieć jak się rzeczy mają, a nie, co ten lub ów filozof o nich myśli, toteż pierwszym warunkiem, aby być rozumnym i oświeconym

57


56


katolikiem, posiadającym “sensus catholicus", jest uświa­domić sobie absolutną konieczność obiektywnego patrze­nia na świat i strzec się bardzo miazmatów subiektywi­zmu, tak bardzo przenikających atmosferę umysłową na­szych czasów. Kto im ulegnie i da im zapanować nad, swo­ją umysłowością, tego całe życie duchowe będzie pod cią­głym znakiem zapytania.

Subiektywizm reprezentowany dziś przez większość współczesnych prądów filozoficznych rodząc się z zane­gowania obiektywizmu odrzuca kategorię prawdy uzna­jąc w konsekwencji relatywizm i ograniczając faktycznie przedmiot filozofii do treści ludzkiej świadomości. W ten sposób sprowadza się całe życie intelektualne człowieka, a co za tym idzie, także jego życie religijne, do pewnej postaci wyrafinowanego i często nieświadomego kultu własnego “ja". Ten kult powstaje poprzez sprowa­dzenie całego świata do swojej jego świadomości, w któ­rej traktuje się wszystko, w tym również Boga, jako zespół idei, z których konstruuje się taki system, który zapewnia rozwój duchowy (ilościowe i jakościowe zwiększenie te­go, co moje w stosunku do tego w świadomości, co nie moje) i wolność (działanie, w którym realizuję wyłącznie to, co moje).

Uniwersalizm, który jest sposobem gromadzenia obiektywnej wiedzy wychodzi z założenia, że jej zdoby­wanie jest funkcją społeczną i głosi, że, jak mówi o. Wo-roniecki, dopiero solidarny wysiłek szeregu pokoleń zapew-

nią jej trwały postęp. W teologii jest to coraz głębsze prze­myślenie i coraz ściślejsze formułowanie prawd objawio­nych. Praca pojedynczych teologów jest tu bardzo cenna — stwierdza o. Woroniecki — a jednak nie decydująca, ona dostarcza niejako cegieł. Decydującą rolę ma żywe magisterium, budujące dalej z tych cegieł i wzwyż i w głąb przepiękny gmach wiary i teologii katolickiej. W filozofii to gromadzenie wiedzy dotyczące realnej rzeczywistości, gromadzenie, w którym zasadą i kryte­rium wyboru i systematyzacji poszczególnych twierdzeń jest sama rzeczywistość.

Uniwersalizmowi przeciwstawia się partykularyzm, który wiąże się ściśle z subiektywizmem uznając za kry­terium wartości wiedzy człowieka jej oryginalność i no­woczesność, które w praktyce objawiają się zazwyczaj wy­łącznie w sferze języka i perspektywie przykładów. Ten kult oryginalności — jak zwraca na to uwagę o. Woronie­cki — nie zamknął się bynajmniej w naszych czasach w świecie filozofów; nie on przeniknął i do szerszych kół wykształconych i z niego to wyrosły tak często spotykane w kołach młodzieży postulaty, by każdy sam sobie wyrobił “swój" własny i oryginalny światopogląd. Nie trzeba chyba dodawać jak mało jest oryginalności w tych światopoglą­dach, wiemy bowiem z codziennego doświadczenia, że nic nie ma bardziej nudnego i banalnego jak uganianie się za oryginalnością.

58


59


Filozofia pozostaje w określonej relacji do nauki Kościoła. Niektóre prawdy filozoficzne, takie jak te, które dotyczą istnienia Boga czy powstania rzeczywistości ma­terialnej (to, co materialne nie jest odwieczne, ale stwo­rzone), są bezpośrednim przedmiotem nieomylności na­uczania Kościoła (Objawienie zawiera bowiem, w myśl nauczania Kościoła, wiele prawd, do których człowiek może dojść na drodze poznania filozoficznego, które jed­nak zostały objawione przez Boga). Inne prawdy filo­zoficzne nie zawierające się w Objawieniu mogą również pośrednio podlegać nieomylnemu nauczaniu Kościoła, o ile tak ściśle związane są z prawdami wiary, że ich za­negowanie prowadzi do negowania tych ostatnich (np. doktryna poznania biernego). Pozostałe zagadnienia filozoficzne pozostawione są przez Kościół rozwadze filozofów. Ale i tu Kościół może sprawować swą pieczę wspomagając filozofów w ich służbie prawdzie i Bogu.

We wszystkich odpowiednich, dokumentach, jakie wydał Kościół od Leona XIII do Jana Pawła II, za jedyną filozofię obiektywistyczno-uniwersalistyczną uznaje się filozofię św. Tomasza z Akwinu. Stąd Kościół poleca jej studiowanie i rozwijanie i nakazuje spoglądać na konce­pcje innych filozofów przez pryzmat tomizmu i czerpać z nich te ich doświadczenia, które z tomizmem są zgodne.

Tylko dzięki tej doktrynie filozoficznej wykształcony katolik może posiadać instynkt katolicki umożliwiający mu bycie katolikiem nie tylko wtedy, gdy bierze udział

we Mszy św. czy przystępuje do sakramentów. Brak tego instynktu w człowieku to zarazem zepchnięcie jego ka­tolicyzmu na margines wydarzeń tak wewnętrznych, jak i zewnętrznych, które wyznaczają jego życie, to więc tak­że zanegowanie istoty katolicyzmu w jego wymiarze intelektualmym, moralnym i społecznym, a w konse­kwencji często faktyczne jego odrzucenie.

Instynkt katolicki to zatem instynkt samozacho­wawczy katolicyzmu. Jego brak może być początkiem religijnej samozagłady katolika. Powinni sobie zdawać z tego sprawę wszyscy ci, którzy w taki lub inny sposób godzą w obiektywizm i uniwersalizm i starają się z kul­tury katolickiej usunąć tomizm.

61


60


SPIS TREŚCI

Powiedział głupiec w swoim sercu — nie ma Boga ... 5 Lenistwo intelektualne .........................13

Cóż to jest prawda? ............................19

Czy filozofia współczesna

może człowieka doprowadzić do obłędu?...........29

Diabeł przegrał — nie będziemy bogami...........39

Sensus catholicus czyli instynkt katolicki...........53

W serii Katolickie ABC Informacje - problemy - zagrożenia prezentujemy.

istotne informacje dotyczące Kościoła, jego życia i struktur)';

opracowania ważnych problemów duchowych, duszpasterskich, teologicznych, filozoficznych, moralnych itd.

teksty wielkich świętych i myślicieli katolickich;

refleksje dotyczące kondycji i przyszłości polskiego Kościoła;

raporty, sondaże, ekspertyzy ujawniające wewnętrzne i zewnętrzne zagrożenia naszej wiary,

publikacje dotyczące historii Kościoła;

odpowiedzi na pytania, które sobie stawiamy lub powinniśmy sobie stawiać;

wypoyviedzi, rozmowy, eseje dotyczące tego, co dla nas w-,i/ne i ciekawe.

Książeczka ta ujawnia absurdalność, antyludzki i antychrześci-jański wymiar najbardziej dominujących w kulturze współ­czesnej prądów filozoficznych. Prezentuje też środki jakich katolicy mogą użyć, by uchronić się przed wpływem tych prą­dów, by, żyjąc w obcej i wrogiej katolicyzmowi kulturze, pozo­stali katolikami.

ISBN 83-901279-3-8


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czy filozofia jest nauką czy wiedzą, Filozofia, współczesne koncepcje filozofii i etyki
Opara S, Filozofia Współczesne kierunki i problemy, s 98 111
rozdział 10 Tożsamość indywidualna i zbiorowa, Wstęp do filozofii współczesnej A.Nogal
FILOZOFIA WSPÓŁCZESNA
Filozofia wspolczesna wyklad id 170440
rozdział 9 Projekt Europa, Wstęp do filozofii współczesnej A.Nogal
Czy w filozofii można znaleźć receptę na życie szczęśliwe
Mitologia czy filozofia, G.K. Chesterton
2 Czy filozofia jest uniwersalnym
Poezja młodopolska bliska czy daleka współczesnemu odbiorcy, Poezja m˙odopolska bliska czy daleka ws
rozdział 8 Ekonomia i sprawiedliwość, Wstęp do filozofii współczesnej A.Nogal
materiały do wykładów w 01 Pedagogika nauka czy filozofia
Etos i autorytet - dyskusja - głównie filozofia współczesna, metodologia badań
Czy filozofia pełniła kiedyś rolę socjologii
filozofia współczesna notatki opis najważniejszych koncepcji filozoficznych
Kaczkokrólik - o co w tym chodzi - filozofia, Wstęp do filozofii współczesnej A.Nogal, Wstęp do filo