By Kwestek®
-----------------------
Rozdział 15
Chmury się zbierają
Wróćmy teraz do Bilba i krasnoludów. Przez całą noc jeden z nich pełnił straż, ale do rana nie usłyszeli ani nie dostrzegli żadnych niebezpiecznych znaków. Tylko ptaki gromadziły się coraz liczniej. Całe ich chmary nadlatywały od południa, a wrony przemieszkujące w okolicy Góry krążyły w powietrzu, kracząc nieustannie.
- Dzieje się coś niezwykłego - rzekł Thorin. - Czas jesiennych odlotów już minął, zresztą widzę tu ptaki, które zostają na zimę w tym kraju. Szpaki i mnóstwo szczygłów. A tam dalej zbierają się ptaki żywiące się padliną, jakby zanosiło się na bitwę.
Nagle Bilbo wyciągnął palec wskazujący.
- Nasz drozd wrócił! - krzyknął. - Widać ocalał, kiedy Smaug zburzył górskie zbocze, ale ślimaki pewnie się nie uratowały.
Rzeczywiście, stary drozd siedział przed nimi, a gdy Bilbo go zauważył, ptak podfrunął bliżej jeszcze i przysiadł na kamieniu. Zatrzepotał skrzydłami i zaśpiewał; potem przechylił łebek, jak gdyby nadsłuchując; po chwili znów zaśpiewał, urwał i znów czekał.
- Zdaje się, że on chce nam coś powiedzieć-rzekł Balin. -Ale nie rozumiem mowy tych ptaków, za szybka i za trudna dla mnie. Może pan Baggins coś z tego pojął?
- Niewiele - odparł Bilbo; prawdę rzekłszy nie zrozumiał nic. - Ale staruszek wydaje mi się bardzo czymś przejęty.
- Ba, żeby to był kruk! - powiedział Balin.
- Myślałem, że nie lubisz kruków. Kiedy szliśmy tutaj, miałem wrażenie, że się ich lękasz.
- To były gawrony, a w dodatku szkaradne i podejrzane, i bardzo ordynarne. Słyszałeś chyba, jakie wyzwiska nam rzucały. Kruki to zupełnie co innego. Żyły niegdyś w wielkiej przyjaźni z plemieniem Throra i często przynosiły nam tajne wiadomości, a my wynagradzaliśmy je błyskotkami, które te ptaki lubią przechowywać w swoich gniazdach. Kruki żyją bardzo długo i mają dobrą pamięć, a mądrość przekazują z pokolenia na pokolenie. Kiedy byłem małym chłopcem, znałem wiele kruków z gromady zamieszkującej te skały. Przecież i ta strażnica nazywa się Kruczym Wzgórzem, ponieważ tutaj gnieździła się mądra i słynna para: Kark z małżonką żył tutaj, nad tą komorą. Wątpię jednak, czy pozostał tu choć jeden ptak z tamtego rodu.
Ledwie Balin skończył mówić, gdy stary drozd wrzasnął głośno i natychmiast odleciał.
- My go nie rozumiemy, ale on nas rozumie, to pewne - rzekł Balin. Czekajmy teraz i uważajmy, co z tego wyniknie.
Wkrótce usłyszeli trzepot skrzydeł i zobaczyli znów drozda, ale tym razem w towarzystwie innego, jeszcze bardziej sędziwego ptaka. Był to stary kruk, ogromny, niemal ślepy, latał z wielkim trudem, a na czubku głowy miał łysinę. Sztywno spłynął na ziemię, powoli załopotał skrzydłami i kiwnął się przed Thorinem.
- O Thorinie, synu Thraina, i ty Balinie, synu Fundina! - zakrakał (a Bilbo wszystko zrozumiał, bo kruk mówił po ludzku, nie po ptasiemu). - Jestem Roak, syn Karka. Kark, którego dobrze znaliście, już umarł; sto pięćdziesiąt trzy lata upłynęły, odkąd wylęgłem się z jajka, lecz nie zapomniałem nic z tego, co mi ojciec mówił. Teraz ja jestem wodzem Wielkich Kruków z Góry. Garstka nas tylko tu została, pamiętamy jednak o dawnym królu. Moi poddani przeważnie są w tej chwili w drodze, bo na południu dzieją się doniosłe rzeczy; niektóre z nich uradują was, ale niektóre wydadzą się wam niepomyślne. Patrzcie! Ptaki gromadzą się z powrotem na Górze i w dolinie Dal, zlatują się z południa, z zachodu i wschodu na wieść, że Smaug nie żyje!
- Smaug nie żyje! Nie żyje? - wrzasnęły krasnoludy. - Nie żyje! A więc niepotrzebnie się baliśmy! Skarb jest już nasz! - I zrywając się z miejsc zaczęły skakać z radości.
- Tak, Smaug nie żyje - potwierdził Roak. - Drozd - oby nigdy nie utracił piór - widział jego śmierć i możemy ufać słowu tego ptaka. Trzy noce temu, o wschodzie księżyca, drozd widział, jak smok poległ w bitwie z ludźmi z Esgaroth.
Sporo czasu upłynęło, nim Thorin zdołał uciszyć swoją drużynę na tyle, by wysłuchała dalszych nowin z dzioba kruka. W końcu, opowiedziawszy im całą historię bitwy, Roak rzekł:
- Tyle radosnych nowin, Thorinie! Możesz bez obawy wracać do swego pałacu, cały skarb należy do ciebie... przynajmniej na razie. Ale nie tylko ptaki gromadzą się i ciągną od południa. Wieść o śmierci strażnika skarbu rozeszła się
już daleko i szeroko, a legenda o bogatym dziedzictwie Throra nie straciła blasku przez powtarzanie jej z ust do ust w ciągu tylu lat; niejeden chciałby coś uszczknąć dla siebie. Zastępy elfów już są w drodze, a ptaki żywiące się padliną lecą nad nimi, spodziewając się walki i rzezi. Wśród ludzi znad Jeziora szerzy się pogłoska, że wszystkim ich nieszczęściom winne są krasnoludy; bo mieszkańcy Esgaroth zostali bez dachów nad głowami, wielu zginęło, a Smaug zburzył ich miasto. Oni także mają nadzieję, że wezmą sobie odszkodowanie z waszego skarbu, niezależnie od tego, czy wy żyjecie, czyście polegli. Musicie teraz kierować się oczywiście własnym rozumem, lecz trzynastu - to tylko garstka niedobitków wielkiego plemienia Durina, które niegdyś tutaj mieszkało, a dziś rozproszyło się po świecie. Jeśli chcecie posłyszeć moją radę, ufajcie nie władcy Miasta na Jeziorze, lecz raczej temu człowiekowi, który strzałą z łuku zabił smoka. To Bard z rodu Giriona, pana doliny Dal, mąż ponury, lecz uczciwy. Po długich wiekach nieszczęść doczekamy się znów pokoju między krasnoludami, ludźmi i elfami. Ale może to was kosztować dużo złota! Skończyłem.
Wówczas Thorin wybuchnął gniewem.
- Dzięki ci, Roaku, synu Karka! Nie zapomnimy o tobie i twoim rodzie. Ale złodzieje i gwałtownicy nie tkną naszego złota, póki my żyjemy. Jeśli chcesz zasłużyć na większą jeszcze wdzięczność z naszej strony, donoś nam o każdym nieprzyjacielu, który by się zbliżał. Proszę cię też, jeżeli masz wśród swoich poddanych ptaki młode, o silnych skrzydłach, wyślij posłów do naszych krewniaków osiadłych w górach na północy, zarówno na wschód, jak i na zachód stąd, z wieścią o naszym położeniu. A przede wszystkim zawiadom mojego kuzyna z Żelaznych Wzgórz, imieniem Dain, bo on ma dużo dobrze uzbrojonych wojowników i mieszka najbliżej. Powiedz mu, żeby nie zwlekał!
- Nie będę się wypowiadał, czy twoje postanowienie uważam za słuszne, czy też nie - zakrakał Roak - ale zrobię, co się da.
I odleciał ciężko.
- Wracamy do Góry! - krzyknął Thorin. - Nie ma czasu do stracenia!
- Ani śniadania do zjedzenia! - zawołał Bilbo, zawsze na tym punkcie praktycznie usposobiony. Był przekonany, że ze śmiercią smoka kończy się właściwie przygoda - jakkolwiek mylił się grubo - i chętnie by się zrzekł swojego udziału w łupach, byle cała wyprawa zakończyła się pokojowo.
- Wracamy do Góry! - krzyczały krasnoludy, puszczając mimo uszu uwagę hobbita. Nie miał więc wyboru i poszedł razem z nimi.
Znacie już przebieg wydarzeń w mieście i wiecie, że krasnoludy miały jeszcze
parę dni spokoju przed sobą. Zbadały więc ponownie pieczarę i przekonały się, zgodnie zresztą z przewidywaniami, że jedynie Główna Brama pozostała otwarta; inne wejścia (z wyjątkiem oczywiście małych, tajemnych drzwiczek) od dawna już Smaug zniszczył i pozatykał tak, że śladu po nich nie mogły znaleźć. Wzięły się więc do ciężkiej pracy, by umocnić główne wejście i naprawić drogę wiodącą do niego. Narzędzi im nie brakowało, bo górnicy i kamieniarze sprzed wieków zostawili sprzętu dość, a krasnoludy nie straciły dawnej sprawności do tego rodzaju robót.
Kiedy tak pracowali, kruki przynosiły im coraz to nowe wieści. W ten sposób dowiedzieli się, że król elfów skręcił nad Jezioro, że mają wobec tego czas, by odetchnąć. Jeszcze pomyślniejsza była nowina, że trzy spośród kucyków ocalały i błąkają się po wybrzeżu w dole Bystrej Rzeki, opodal składu, w którym złożono część zapasów. Większość krasnoludów została przy robocie, ale Fili i Kili pod przewodem kruka powędrowali po kucyki i przywieźli wszystko, co zdołali zmieścić w jukach.
Tak upłynęły cztery dni, a przez ten czas krasnoludy już się dowiedziały, że połączone siły ludzi znad Jeziora i elfów spieszą w stronę Góry. Teraz jednak kompania Thorina nabrała otuchy: żywności mieli - przy oszczędnym wydzielaniu - na kilka tygodni, co prawda przeważnie suchary, które wszystkim już się uprzykrzyły, lepsze jednak suchary niż nic. Wrota były zabarykadowane murem z kanciastych kamieni, kładzionym bez zaprawy, ale grubym i wysokim, zagradzającym w poprzek wejście. W murze zostawiono szpary, przez które obrońcy mogli wyglądać (lub strzelać), lecz nikt nie mógł dostać się do wnętrza. Chcąc wyjść lub wejść do groty, krasnoludy wspinały się za pomocą drabin, a wszelki sprzęt i tobołki wciągały na linach. Dla źródła, tryskającego tędy, zbudowali pod barykadą niską, sklepioną bramę, lecz tak zmienili wąskie łożysko, że woda rozlewała się u wejścia groty w szeroki staw ciągnący się od skalnej ściany aż do wodospadu, przez który potok spływał w dolinę Dal. Do bramy można więc było teraz zbliżyć się albo wpław, albo wąską ścieżką biegnącą tuż pod urwiskiem po prawej stronie (jeśli patrzysz z zewnątrz ku wrotom). Kucyki podprowadzono tylko do schodów nad starym mostem, tam je rozjuczono i zalecając wracać do dawnych właścicieli, puszczono na południe.
Nagle w dolinie Dal, dość daleko na południu, rozbłysły nocą światła, jakby ognisk i pochodni.
- Już są - zawołał Balin. - Obóz wydaje się ogromny. Musieli wejść w dolinę pod osłoną zmierzchu, idąc obu brzegami rzeki naraz.
Tej nocy krasnoludy niewiele spały. Ranek jeszcze był szary, kiedy zobaczyły zbliżający się jakiś oddział. Zza muru obserwowały, jak nadciągał z głębi doliny i wspinał się powoli w górę. Wkrótce już mogły rozróżnić uzbrojonych jak na wojnę ludzi znad Jeziora obok elfów z włóczniami. W końcu pierwsi żołnierze ukazali się na szczycie usypiska skalnego nad wodospadem. Zdumieli się bardzo na widok Bramy zabarykadowanej świeżo wzniesionym kamiennym murem.
Gdy przystanęli, pokazując sobie wzajem barykadę i rozmawiając, Thorin zakrzyknął donośnym głosem:
- Coście za jedni? Dlaczego przychodzicie zbrojni jak na wojnę pod bramę pałacu Thorina, syna Thraina, Króla spod Góry? Czego chcecie?
Nie odpowiedzieli. Zawrócili szybko, a potem reszta oddziału, napatrzywszy się Bramie i fortyfikacjom, poszła także w ich ślady. Tego dnia obóz został przesunięty bliżej między dwa ramiona Góry. Echo odbijało wśród skał gwar głosów i śpiewów, nie słyszanych tutaj od wieków. Dochodziły też dźwięki harf i muzyki elfów. A gdy melodia dotarła do uszu krasnoludów, rzekłbyś, powietrze pocieplało i zapachniało nikłą wonią leśnych kwiatów rozkwitających o wiośnie.
Bilba zdjęła wówczas ochota ucieczki z ciemnej fortecy i przyłączenia się do wesołej zabawy i uczty przy ogniskach. Młodszym krasnoludom także drgnęły serca, ten i ów mruczał, że wolałby inny obrót sprawy i chętnie powitałby przybywających jako przyjaciół. Ale Thorin zmarszczył się na to gniewnie.
Wobec tego krasnoludy również pościągały harfy i inne instrumenty wyszukane w skarbcu, by muzyką rozchmurzyć wodza. Pieśń ich nie była jednak podobna do śpiewu elfów, przypominała natomiast bardzo tę, która rozbrzmiewała niegdyś w norce Bilba:
Przyszedł wreszcie, przyszedł dzień -
Król wstępuje w groty cień.
Gad ubroczył krwią jej progi,
Tak wyginą wszystkie wrogi.
Długa lanca, ostry miecz,
Brama twarda, choć w nią siecz!
Złota śmiałe szuka serce,
Kres krasnali poniewierce.
Działa krasnoludów czar.
W ciszę mroków dźwięk się wdarł,
Tam gdzie mrok pod skałą władnie
I gdzie dziwy drzemią na dnie.
Już krasnale niżą wraz
Na drut srebrny błyski gwiazd,
A ze złotych drutów zgodnie
Dobywają harf melodię.
Górski tron już wolny znów!
Ludu, słuchaj naszych słów!
Rzucaj góry i doliny,
Bo królowi trza drużyny.
Zew nasz dudni niby młot,
Wróćcie do swych starych grot.
Król u bram już czeka oto
W rękach skarby ma i złoto.
Bowiem przyszedł wreszcie dzień,
Że król wstąpił w groty cień.
Straszny Gad krwią zbroczył progi -
I tak zginą wszystkie wrogi.
Śpiew przypadł Thorinowi do smaku, toteż król krasnoludów uśmiechnął się znowu i poweselał; zaczął obliczać odległość od Żelaznych Wzgórz i zastanawiać się, ile czasu będzie potrzebował Dain na dojście pod Samotną Górę, jeśli oczywiście wyruszy natychmiast po otrzymaniu wiadomości od krewniaka. Ale Bilbo stracił humor pod wpływem tych pieśni i rozmów: brzmiały zbyt wojowniczo.
Nazajutrz o świcie oddział włóczników przekroczył rzekę i pomaszerował w górę doliny. Nieśli przed sobą zieloną chorągiew króla elfów i błękitną - ludzi znad Jeziora. Podeszli aż pod mur zagradzający wrota.
I znów Thorin okrzyknął ich donośnym głosem:
- Kto jesteście, że przychodzicie uzbrojeni jak na wojnę pod bramę pałacu Thorina, syna Thraina, Króla spod Góry?
Tym razem usłyszał odpowiedź. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o ponurej twarzy wysunął się naprzód i zawołał:
- Witaj, Thorinie! Dlaczego zamykasz się jak rozbójnik w swojej kryjówce? Nie jesteśmy ci wrogami, radujemy się, że wbrew spodziewaniu żyjecie jeszcze. Szliśmy tu myśląc, że nie zastaniemy żywego ducha. A skoro się spotkaliśmy, warto by zacząć rokowania i narady.
- Kto jesteś i co chcesz ze mną rokować?
- Jestem Bard, z mojej to ręki zginął smok i dzięki mnie wasz skarb został odzyskany. Czy to was nie obchodzi? Co więcej, jestem prawowitym potomkiem i dziedzicem Giriona z Dali, a w waszym skarbcu są między innymi także bogactwa złupione ongi przez Smauga w jego pałacach i mieście. Czy o tym nie godzi się porozmawiać? Ponadto w ostatniej bitwie Smaug zburzył domy ludzi z Esgaroth, a ja dotychczas jeszcze należę do poddanych władcy. W jego więc imieniu pytam, czy nie pomyśleliście o niedoli i nędzy ludzi znad Jeziora? Oni pomogli wam w ciężkiej chwili, wy zaś, miast dobrem za dobro odpłacić, ściągnęliście na nich nieszczęście, choć wiem, że nie chcieliście tego.
Były to uczciwe i sprawiedliwe słowa, jakkolwiek wygłoszone tonem dumnym i posępnym. Bilbo sądził, że Thorin natychmiast uzna zawartą w nich prawdę. Nie spodziewał się oczywiście, by ktokolwiek przypomniał sobie, że nie kto inny, lecz on właśnie wykrył słaby punkt w pancerzu smoka; dobrze robił, że na to nie liczył, bo rzecz prosta nikt nigdy o tym nawet nie napomknął. Ale nie brał też w rachubę czaru złota, na którym smok przez tak długie lata miał legowisko, ani krasnoludzkiej chciwości. Thorin wiele godzin spędził ostatnimi dniami w skarbcu i pożądliwość ogarnęła jego serce. Chociaż przede wszystkim szukał Arcyklejnotu, nie omieszkał zauważyć mnóstwa innych nagromadzonych tam cudowności, z którymi wiązały się prastare wspomnienia trudów i niedoli jego rodu.
- Na ostatku i z największym naciskiem wymieniłeś najmniej słuszną spośród twoich pretensji - odparł Bardowi Thorin. - Nikt nie może sobie rościć praw do bogactw mojego ludu, bo Smaug ukradł je, pozbawiając wielu z nas także życia i domu. Skarb nie należał z prawa do smoka, toteż nie można nim opłacać zbrodni Smauga. Za towary i za pomoc otrzymaną od ludzi znad Jeziora zapłacimy uczciwą cenę... we właściwym czasie. Ale groźbą i przemocą nie uzyskacie od nas nic, nawet tyle, ile kosztuje bochenek chleba. Dopóki zbrojne siły stoją pod naszymi drzwiami, uważamy was za wrogów i złodziei. Miałbym ochotę nawzajem spytać cię, jaką część dziedzictwa oddalibyście naszym rodzinom, gdybyście zastali skarb bez straży, a nas zabitych?
- Słuszne pytanie - rzekł Bard. - Ale nie zabito was, a my nie jesteśmy rabusiami. Zresztą bogacze powinni by mieć litość i niezależnie od zobowiązań wspierać w biedzie tych, którzy im okazali życzliwość w potrzebie. Nie odpowiedziałeś też na pozostałe moje argumenty.
- Nie będę, jak już mówiłem, rokował ze zbrojnymi ludźmi pod moją bramą. I nie chcę w ogóle wchodzić w układy z królem elfów, który nie zostawił mi dobrych wspomnień. Dla elfów w tych naradach nie ma miejsca. Odejdźcie, nim
świsną nasze strzały. Jeżeli zaś zechcesz znów ze mną rozmawiać, odpraw najpierw zastępy elfów do puszczy, z której nie powinny były wychodzić; dopiero potem wróć tutaj, ale odrzuć broń, nim zbliżysz się do moich progów.
- Król elfów jest moim przyjacielem i wspomógł ludzi znad Jeziora w biedzie, chociaż prócz przyjaźni nie mieliśmy innych praw do jego pomocy - odparł Bard. - Zostawię ci jednak czas, żebyś mógł pożałować swoich słów. Idź po rozum do głowy, nim się znowu tu zjawimy.
I Bard odszedł do obozu. Nie minęło wiele godzin, kiedy znów ukazały się pod Bramą chorągwie, a trębacze wystąpili i zagrali sygnał.
- W imieniu krainy Esgaroth i Puszczy! - zawołał jeden z nich. - Przemawiamy do Thorina, syna Thraina, mieniącego się Królem spod Góry, i wzywamy go, żeby rozważył zgłoszone przez nas żądania. W przeciwnym razie będziemy go musieli uznać za wroga. Co najmniej dwunastą część skarbów ma Thorin oddać Bardowi jako zwycięzcy smoka i spadkobiercy Giriona. Ze swojej części Bard wynagrodzi ludzi z Esgaroth za ich pomoc. Lecz jeśli Thorin chce cieszyć się przyjaźnią i szacunkiem sąsiadów, jak niegdyś jego przodkowie, niech dorzuci coś od siebie na wspomożenie ludzi znad Jeziora.
W tej chwili Thorin chwycił za łuk i puścił strzałę prosto w wysłannika. Trafiła w tarczę i chwiejąc się utkwiła w niej.
- Skoro taka jest twoja odpowiedź - zawołał poseł - ogłaszam oblężenie Góry. Nie wyjdziecie stąd, póki nie poprosicie nas o rozejm i o wszczęcie rokowań. Nie obracamy przeciw wam oręża, ale zostawiamy was z waszym złotem. Możecie się nim żywić, jeśli chcecie.
Po czym parlamentariusze szybko odeszli, a krasnoludy zostały same i mogły zastanowić się nad położeniem. Thorin tak się nasrożył, że nikt nie ośmieliłby się wystąpić wobec niego z jakimiś zarzutami, choćby i miał po temu ochotę; lecz wszyscy, jak się zdawało, podzielali jego stanowisko, z wyjątkiem może grubego Bombura, Fila i Kila. Bilbo oczywiście był z obrotu rzeczy niezadowolony. Miał już po dziurki w nosie tej Góry i myśl o wytrzymaniu w jej wnętrzu oblężenia wcale mu się nie uśmiechała.
- Cuchnie tu smokiem - mruczał do siebie - aż mnie mdli. A te suchary już mi kością w gardle stają.