Romuald Pawlak
WOJNA BALONOWA
Pogodnik trzeciej kategorii
Tom II
Lublin 2006
Trac臋 nad t膮 ksi膮偶k膮 swoimi 艣piewami wspiera艂y
humbaki (CMegaptera novaeangliae). Oby艣cie
trwa艂y jak najd艂u偶ej, kochane humbolce!
I precz z wielorybnikami!
Kogo my tu mamy?
Rosselin
Najgorszy mag pogodowy spo艣r贸d wszystkich odnotowanych w anna艂ach Akademii Magicznej miasta Fert. Babiarz, 艂asuch, pijak i kryminalista. Dzieci臋ciem b臋d膮c, spali艂 艣wi膮tyni臋 Draceny w rodzinnej wiosce. I chocia偶 unikn膮艂 kary, odt膮d 艣mia艂o kroczy艂 przest臋pcz膮 艣cie偶k膮, ju偶 to kradn膮c (najcz臋艣ciej wino), ju偶 to morduj膮c (ze szczeg贸lnym upodobaniem muchy, komary oraz mole, nad kt贸rymi zn臋ca艂 si臋, wycinaj膮c w ich skrzyde艂kach runy zakl臋膰 pogodowych).
Jako ucze艅 Akademii ws艂awi艂 si臋 przypadkow膮 - jak twierdzi艂 - pr贸b膮 uduszenia kolegi Firencjusza, na kt贸rym trenowa艂 zakl臋cia pogodowe, a tak偶e doskona艂ym opanowaniem sztuki kradzie偶y win ze szkolnych piwnic i gry w oszukiwane rupikolo.
Dyplom magiczny zdoby艂 dzi臋ki oszustwu oraz ca艂kowitemu zniech臋ceniu kadry wyk艂adowczej Akademii. Mistrzowie mieli go ju偶 tak serdecznie dosy膰, 偶e woleli Rosselinowi da膰 papier i pozby膰 si臋 gada raz na zawsze, a najlepiej na jeszcze d艂u偶ej.
Pierwsza praca: u malarza Astrogoniusza. Zwolniony w trybie natychmiastowym za niekompetencj臋.
Druga praca: umowa na jeden rejs z szyprem Tortinatusem. Cudem, chwali膰 Dracen臋, zako艅czona pomy艣lnie.
Trzecia praca: u Zejfy d鈥橝rgilach, damy na imperialnym dworze. Wywalony. Skazany na banicj臋.
W czasie bezrobocia prawie po偶arty przez smoka, zniewolony przez pewn膮 Eufemi臋, omal zabity na 艣mier膰 przez pewnego kulawego barona.
Czwarta praca: zn贸w u Zejfy d鈥橝rgilach. Stan: nie uprzedzajmy wypadk贸w...
Filippon
Smok. 艁uski, ogon, skrzyd艂a, te sprawy - i w艂a艣nie dlatego nader d艂ugo by艂 brany przez ludzko艣膰 za bezrozumne zwierz臋. Jednak ca艂e lata nie dementowa艂 tej oczywistej nieprawdy, bo co, g艂upiemu 藕le na 艣wiecie?
Zmiennokszta艂tny. Z tym 偶e kszta艂tny zawsze, a zmienny niech臋tnie i w zale偶no艣ci od potrzeb.
Przy tym cho膰 skrzydlaty, to nielataj膮cy. Z艂o艣liwy, sarkastyczny, bydlak po prostu. A zarazem przyjaciel na 艣mier膰 i 偶ycie.
Posta膰 pe艂na sprzeczno艣ci. Z r贸wnym zapa艂em pa艂aszuje dzie艂a pa艂acowych kuchmistrz贸w, jak i surowe produkty: robaki, szczury i inne stworzenia, wspomnianych kuchmistrz贸w nie wy艂膮czaj膮c.
Annabell
Osobista narzeczona Rosselina. Je偶eli kto艣 wam powie, 偶e rudzi s膮 fa艂szywi, nie wierzcie: ta mi艂a os贸bka zawsze m贸wi, co my艣li. To dzi臋ki niej nasz pogodnik, zamiast siedzie膰 w domu u boku ukochanej, ju偶 wkr贸tce polubi podr贸偶owanie po bezkresach Imperium.
Wielka przyjaci贸艂ka zwierz膮t, z czego nale偶y wyci膮gn膮膰 wniosek, 偶e kto jak kto, ale magowie na pewno zwierz臋tami nie s膮.
Zejfa cTArgilach
Czwarta dama ferte艅skiego dworu. W intrygach i wybuchach z艂o艣ci zdolna dor贸wna膰 jednak samej cesarzowej. Nie mia艂aby nic przeciwko zam膮偶p贸j艣ciu - niestety, bogowie Faraelu wci膮偶 j膮 do艣wiadczaj膮, zsy艂aj膮c kandydat贸w zbyt biednych lub zbyt ma艂o urodziwych. I jak w takich warunkach pozosta膰 wiern膮?
Znawczyni mody i kosmetyk贸w. Zdecydowana piel臋gnowa膰 cer臋 tak 艣rodkami konwencjonalnymi, jak i niekonwencjonalnymi - z tej prostej przyczyny znalaz艂o si臋 przy niej miejsce dla maga Rosselina. A 偶e jej uroda wci膮偶 pozostaje 艣wie偶a niczym wiosenny poranek, nawet pechowy pogodnik nie zdo艂a艂 jej zepsu膰...
Lenka
S艂u偶膮ca Zejfy d鈥橝rgilach. Cicha i spokojna, p贸ki wszyscy patrz膮. Kiedy nikt nie patrzy, wychodzi z niej kto艣 ca艂kiem inny: potw贸r mieszkaj膮cy w kszta艂tnej piersi oraz oku szarozielonym.
Garzful
Karze艂. Cecha szczeg贸lna: z艂y b艂ysk w oku.
Cecha jeszcze bardziej szczeg贸lna: wyj膮tkowe st臋偶enie nienawi艣ci na stop臋 sze艣cienn膮. Dworscy kronikarze z ut臋sknieniem czekaj膮 na jego 艣mier膰, bowiem malowniczy opis jego pod艂ych czyn贸w zapewne stanie si臋 dzie艂em najpopularniejszym w wydawniczej historii Imperium. Liczne zbrodnie uczyni膮 Garzfula wreszcie s艂awnym. Prawdziwe Z艂o, kt贸re tak godnie reprezentuje, powinno mie膰 opiewaj膮ce je arcydzie艂o.
Xan
艁aciata karlica, a mimo to jak偶e odmienna w charakterze od Garzfula. Zwykle 艂agodna, okrutna i z艂o艣liwa tylko w贸wczas, kiedy trzeba st臋pi膰 pazury cesarskiemu knypkowi. Dziewcz臋 nieodgadnione jak ocean jesieni膮 - nigdy nie wiadomo, kiedy gwa艂townie zaszumi, a kiedy uko艂ysze 艂agodnie w ramionach.
Joanna flmperte
Cesarzowa Imperium Faraelickiego. I to dopiero jest straszne! Bo czy偶 w艂adczyni mo偶e by膰 osob膮 normaln膮? No przecie偶 nie mo偶e. Powinna by膰 okrutna, nieczu艂a na ludzki los, powinna nienawidzi膰 sztuki, uwielbia膰 za to krwawe rozrywki. Tymczasem tortury - poza wyj膮tkami - Joann臋 nudz膮, za to sztuka bawi.
Czy cesarzowej wypada z siebie 偶artowa膰? Oczywi艣cie nie - powinna by膰 nad臋ta jak indor. Wypada wi臋c zrewidowa膰 dotychczasow膮 definicj臋, bowiem 艣miech z w艂asnej osoby nie jest Joannie flmperte obcy. Mo偶e to indory s膮 zatem nienormalne?
Jest to jednak kobieta z zasadami, o czym nie nale偶y zapomina膰. I jak kto艣 nie traktuje serio swoich obowi膮zk贸w wzgl臋dem Imperium, cesarzowa ch臋tnie si臋 ponudzi, widz膮c jego jelita wleczone po ulicach Fertu.
Farfinkelszt
Aptekarz z Fertu. Mo偶na by go nazwa膰 duchowym ojcem Rosselina, gdyby nie fakt, i偶 obaj takiego powinowactwa si臋 wypierali. Pogodnik dlatego, bo nie chcia艂 sp臋dzi膰 偶ycia na mieszaniu ma艣ci, a Farfinkelszt, gdy偶 poczynania Rosselina grozi艂y nie tylko 艣ci臋ciem, ale tak偶e odebraniem koncesji na legalne pigularstwo. No a wtedy sko艅czy艂yby si臋 tak偶e wszelkie lewe interesy, kt贸re przynosi艂y trzy razy wi臋cej dochodu.
Sykander
Sekretarz Rady Mag贸w. I jak ka偶dy mag - nieprzewidywalny.
Najpierw wyrzuci艂 Rosselina z uczelni, gdy tylko ten dosta艂 dyplom, i tak zamkn膮艂 pogodnikowi drog臋 do 艣wietlanej kariery naukowej. P贸藕niej, poznawszy si臋 na swej pomy艂ce, postanowi艂 Rosselina wspiera膰, co w przypadku maga oznacza: rzuca膰 mu pod nogi k艂ody, ale takie, 偶eby pogodnik, wysoko podskakuj膮c, m贸g艂 jednak pokona膰 przeszkody.
Brunhild ver Didlog
Arystokrata, nieszcz臋sny narzeczony Zejfy dArgilach, a tak偶e w艂a艣ciciel kilku posiad艂o艣ci, kt贸re przyprawiaj膮 go o stres i nadkwasot臋.
Poczciwiec, prawdziwy brat 艂ata. I to wielka 艂ata, bowiem Brunhild postury jest sporej, cho膰 wzrostu nikczemnego.
I lata jak smok, cho膰 tylko w d贸艂, co zosta艂o eksperymentalnie potwierdzone przy u偶yciu 艣rodka dopinguj膮cego w postaci ziela nikoro艣li.
Tinkus
W艂asno艣膰 Zejfy d鈥橝rgilach. Pudel o panterzym charakterze. Ryczy gro藕nie, ale ludzi woli unika膰. Je偶eli ju偶 decyduje si臋 na starcie, to z nogawk膮, bo zwyk艂 si臋 kierowa膰 zasad膮: Wy偶ej kolana nie podskoczysz.
Latarnia
Stw贸r b臋d膮cy w艂a艣cicielem samego siebie, cho膰 niekt贸rzy uwa偶aj膮 inaczej. Kotka czarna jak noc, przetykana drobnymi plamkami podobnymi do rzadko padaj膮cego 艣niegu. Oko jedno, rozumy dwa, bo trzeba odpowiada膰 za siebie i za smoka.
Przyjaci贸艂ka Filippona, wr贸g jego wrog贸w, postrach wszelkiej ma艣ci eksperymentator贸w.
Wada: du偶o sier艣ci, kt贸r膮 hojnie obdziela wszystkie meble i k膮ty. Co sezon nosi nowe futerko, bo uwielbia pod膮偶a膰 za mod膮.
Zaleta: pozbawiona na艂og贸w. I tania w utrzymaniu, bo o str贸j potrafi zadba膰 we w艂asnym zakresie.
Tbrtinatus
Szyper morski, kt贸rego jednak wyroki losu wci膮偶 krzy偶uj膮 na szlakach l膮dowych z magiem Rosselinem.
Przez swoje za艂ogi zwany Czarnym Szyprem. Nie bez powodu, bo dusz臋 ma mroczn膮 i ukrywa w niej herezj臋 kraker艅sk膮, czyli wiar臋 tyle偶 zakazan膮, co na przestworach oceanu nagminn膮.
Popularyzator-pasjonat nikoro艣li. To on zarazi艂 pogodnika tym straszliwym na艂ogiem.
Rozdzia艂 1
Nigdy! - stanowczo zapowiedzia艂 Filippon. Gniewnie szurn膮艂 ogonem i prawie przy tym rozwali艂 drzwi izby pogodnika, w kt贸rej toczy艂a si臋 ta poranna pogaw臋dka o smoczych obowi膮zkach.
Rosselin nerwowo drgn膮艂, nadstawiaj膮c ucha. Dopiero po chwili odetchn膮艂 z ulg膮. Na szcz臋艣cie rumor wywo艂any przez tego przekl臋tego jaszczura nie 艣ci膮gn膮艂 im na g艂owy 偶adnej awantury, w jakich lubowa艂a si臋 Zejfa d鈥橝rgilach. Pewnie wcale by jej nie uspokoi艂o, 偶e przedmiotem burzliwej konwersacji, jak膮 toczyli dwaj przyjaciele, nie by艂a akurat ich pracodawczyni, ale sama cesarzowa. W艂a艣nie wczorajszego wieczoru przypomnia艂a sobie, 偶e przecie偶 smok mia艂 z艂o偶y膰 jej ho艂d. Spyta艂a o to jednym niedba艂ym zdaniem na marginesie rozmowy ze swoimi damami dworu, ale czy偶 ma艂y kamyk nie potrafi poci膮gn膮膰 za sob膮 wielkiej lawiny?
Smok w艣ciek艂ym spojrzeniem obrzuci艂 maga i podsumowa艂:
- Po moim trupie!
Pomys艂, aby przysi臋g臋 wierno艣ci sk艂ada艂 cesarzowej trup Filippona, cho膰 trudny w wykonaniu, kusi艂 pogodnika swoj膮 oryginalno艣ci膮. Joanna musia艂a widzie膰 niejedno, ale na pewno nie co艣 takiego. Zaliczenie za jednym zamachem zar贸wno wiernopodda艅czego ho艂du, jak i udzia艂u w wybiciu smoczego gatunku nawet dla niej musia艂o by膰 czym艣 nowym.
Rosselin zamy艣lonym spojrzeniem powi贸d艂 po zagraconej izbie, zerkn膮艂 przelotnie na jaszczura. Kronikarz m贸g艂by to p贸藕niej nazwa膰 ho艂dem ostatecznym - pomy艣la艂. Natychmiast jednak w duszy maga - i to wcale nie pod wp艂ywem Filippona, kt贸ry poruszy艂 si臋 niespokojnie, jakby czyta艂 w jego my艣lach - zrodzi艂y si臋 w膮tpliwo艣ci. Bo kto niby mia艂by zabi膰 potwora? On sam, skromny pogodnik wci膮偶 tylko trzeciej kategorii? Czego by u偶y艂? Z艂o艣liwej m偶awki, uporczywego gradobicia, czy raczej mg艂y dusz膮cej niby zbyt ciasno zawi膮zany szal?
A mo偶e podj膮艂by si臋 tego zadania artysta Astrogoniusz? C贸偶, kiedy na razie, zamiast uwiecznia膰 codzienne 偶ycie dworu, kurowa艂 si臋 z galopuj膮cej depresji, w jak膮 wp臋dzi艂 go nie kto inny, jak w艂a艣nie Rosselin przy niewielkim wsp贸艂udziale smoka.
Malarz ca艂kowicie wypad艂 z obiegu. Po prawie 艣miertelnym utopieniu Astrogoniusz nabawi艂 si臋 bowiem wodowstr臋tu! S艂u偶bie z najwy偶szym trudem udawa艂o si臋 go porz膮dnie domy膰, zanim by艂 zdolny przyj膮膰 tych nielicznych go艣ci, kt贸rzy chcieli go jeszcze odwiedza膰. Ma艂o kto bowiem mia艂 ochot臋 traci膰 czas na popadaj膮cego w nie艂ask臋 dworskiego portrecist臋.
Naturalnym kandydatem do pr贸by zg艂adzenia jaszczura wydawa艂 si臋 by膰 Garzful. Karze艂 ka偶dym swoim ruchem dowodzi艂, 偶e istnieje co艣 takiego jak wrodzona pod艂o艣膰 ducha. Tak偶e i on nie m贸g艂 jednak w tej chwili przyj膮膰 zlecenia. Po incydencie w czasie uroczystego balu wyprawionego przez cesarzow膮 par臋 tygodni temu knypek odsiadywa艂 kar臋 w wi臋ziennej wie偶y. Rosselin wci膮偶 mia艂 w pami臋ci min臋 Joanny, kiedy na jej talerzu z sa艂atk膮 owocow膮 wyl膮dowa艂y dwa okrwawione palce Garzfula.
Nie, odpada - pomy艣la艂 mag, z trzaskiem wy艂amuj膮c kostki palc贸w, a偶 Latarnia unios艂a 艂ebek i spojrza艂a na pogodnika swoim jedynym okiem. Pewnie chcia艂a mu powiedzie膰, 偶e kiedy porz膮dny kot 艣pi, obowi膮zuje cisza nocna. I to bez wzgl臋du na to, czy za oknem jest jasny dzie艅 czy noc ponura. Garzful mo偶e i jest odpowiednio szalony, ale kiedy temperament bierze g贸r臋 nad rozumem, to si臋 musi sko艅czy膰 kazamatami.
Mag zazna艂 ju偶 rozkoszy uwi臋zienia zar贸wno na statku szypra Tortinatusa, jak i p贸藕niej, w rezydencji kulawego barona Mingarda. Na to wcielenie mia艂 ju偶 dosy膰 bycia wi臋zionym, 艣ciganym i prze艣ladowanym.
Zreszt膮, patrz膮c na Filippona, kt贸ry ha艂a艣liwie podrapa艂 si臋 lew膮 przedni膮 nog膮 w prawe ucho, po drodze wymiataj膮c pazurami jakie艣 resztki spomi臋dzy k艂贸w, Rosselin uzna艂, 偶e dobry smok to 偶ywy smok.
Ulubiony filozof pogodnika twierdzi艂: Z martwym bydl臋ciem to tylko same k艂opoty. Padlina cuchnie i l臋gn膮 si臋 w niej robaki. 呕eby 艣cierwo zakopa膰, trzeba si臋 wcze艣niej porz膮dnie namacha膰 艂opat膮. A duch zwierz臋cia, zamiast pow臋drowa膰 do boskiej zagrody Aarafiela, i tak pewno zacznie cz艂owieka straszy膰.
Co prawda owe gorzkie refleksje Sarturusa sprowokowa艂 jego osio艂 Burczyfa艂. Zwyk艂y osio艂, nie 偶aden tam smok. Jednak Rosselin, spogl膮daj膮c teraz na Filippona, nie potrafi艂 dostrzec istotnych r贸偶nic pomi臋dzy bydl臋ciem filozofa a swoim w艂asnym, r贸wnie upartym cztero艂apem. No chyba tylko tak膮, 偶e ten posiada艂 pi膮t膮 ko艅czyn臋: ogon chwytny jak u ma艂pki lepperynki. Wreszcie zaprzesta艂 porannej toalety, przysiad艂 na owym ogonie i wbi艂 ponure spojrzenie w maga. No i nasz pogodnik, czy to przez tkliwo艣膰 serca, czy z wyrachowania, zn贸w doszed艂 do wniosku, 偶e jednak woli mie膰 jaszczura ca艂ego i 偶ywego, byle po swojej stronie.
Nagle Rosselin nerwowo drgn膮艂, nadstawiaj膮c ucha, bo oto z przedpokoju 艂膮cz膮cego izby apartamentu Zejfy dobieg艂 bolesny pisk s艂u偶膮cej:
- Nie szpilk膮, pani! Prosz臋, nie! - Po czym do uszu maga i smoka dobieg艂 kolejny zduszony j臋k.
Pogodnik i jego awanturniczy zwierzak spojrzeli po sobie. Do tej pory uwaga czwartej damy dworu skupiona by艂a wy艂膮cznie na przygotowaniach do randki z grubym i nieprzyjemnym w obej艣ciu Brunhildem ver Didlogiem. Z pomoc膮 Lenki Zejfa pr贸bowa艂a u艂o偶y膰 w艂osy w jak膮艣 fantazyjn膮 fryzur臋 i cho膰 od czasu do czasu zza drzwi dochodzi艂y okre艣lenia tak dziwaczne, jak cho膰by: Dawaj gor膮cy wa艂ek!, to nic nie zapowiada艂o m膮k okrutnych, bolesnych i bez w膮tpienia zako艅czonych czyim艣 zej艣ciem 艣miertelnym sze艣膰 st贸p pod ziemi臋.
Rosselin w zamy艣leniu drasn膮艂 paznokciem blat stolika, przy kt贸rym siedzia艂, i pog艂aska艂 ogrzewaj膮c膮 mu uda Latarni臋. Nawet w jej jedynym oku zab艂ys艂o co艣 na kszta艂t wsp贸艂czucia, mimo 偶e zwykle z trudem znosi艂a pieszczoty Lenki, gi臋艂a kark, aby tylko unikn膮膰 jej d艂oni.
Wszyscy w tym pokoju wiedzieli, 偶e Zejfa to okrutna pani, a z rana miewa humor pod艂y i nieprzysiadalny.
Smok z szurgotem przesun膮艂 si臋 od drzwi w stron臋 przeciwleg艂ej 艣ciany, wyp臋dzaj膮c stamt膮d Tinkusa. Tkwi艂o tam jedyne okno izby, ma艂y kwadrat wygl膮daj膮cy jak wizjer w drzwiach celi. Skojarzenie mo偶e nieco dziwaczne i traumatyczne, ale w艂a艣nie takie nasun臋艂o si臋 Rosselinowi podczas ogl膮dania manewr贸w jaszczura, kt贸ry pr贸bowa艂 nie poprzestawia膰 mebli swoim d艂ugim ogonem. Mag westchn膮艂. C贸偶, jego izba by艂a mieszkalna tylko w teorii. Wcze艣niej mie艣ci艂 si臋 tu schowek na nikomu niepotrzebne graty.
- Jeszcze jakby w ma艂ej sali, to mo偶e - niepewnie mrukn膮艂 Filippon, wracaj膮c do za偶artej k艂贸tni sprzed chwili. Gdzie艣 si臋 zapodzia艂 jego rezon. Sk贸ra smoka straci艂a naturalny zielonobr膮zowy odcie艅, lekko poszarza艂a niczym ziemia po przej艣ciu ognia przez wyschni臋ty busz.
- Ty nie udawaj kameleona - mrukn膮艂 pogodnik.
- Nie udaj臋 偶adnego Leona - odci膮艂 si臋 jaszczur. - Zreszt膮 ty te偶 zblad艂e艣.
Przerwa艂, przys艂uchuj膮c si臋 z niepokojem mamrotaniom Zejfy przeplatanym chlipni臋ciami s艂u偶膮cej.
- No ale zlituj si臋 - doda艂 szybko, aby sobie Rosselin nie pomy艣la艂, 偶e taki pot臋偶ny smok jak on mo偶e czu膰 l臋k przed byle dam膮 dworu. - P艂aszczy膰 si臋 przed pa艂acow膮 ha艂astr膮? Przed tymi durniami?
Nim mag zdo艂a艂 si臋 zlitowa膰 albo zrobi膰 cokolwiek innego, Lenka zn贸w kwikn臋艂a cienko, wchodz膮c w najwy偶sze s艂yszalne rejestry. Szyba za plecami smoka strzeli艂a, obrzucaj膮c go deszczem ostrych od艂amk贸w. Filippon otrz膮sn膮艂 si臋 z niesmakiem, a kotka zeskoczy艂a z kolan maga i prychn臋艂a ze z艂o艣ci膮.
Pogodnik nerwowo przygryz艂 warg臋. Sytuacja zrobi艂a si臋 bardzo nieprzyjemna. Mimo to postanowi艂 ku膰 偶elazo, p贸ki... gor膮ce? Nie, raczej p贸ki mi臋kkie.
- Bestio kochana - zacz膮艂 chytrze, s艂odko, z czu艂o艣ci膮 zdoln膮 powali膰 mastodontyla - czyli jednak zgadzasz si臋 na z艂o偶enie ho艂du cesarzowej?
Smok zrobi艂 zaskoczon膮 min臋, cho膰 nie wiadomo, czy bardziej z powodu lukru p艂yn膮cego z ust Rosselina, czy te偶 przez wybuch okna za plecami. Roz艂o偶y艂 skrzyd艂a i wytrz膮sn膮艂 z nich ostatnie okruchy szk艂a. Kotka i pudel znikn臋li pod nimi jak niewinne kurcz膮tka przytulane przez mam臋. Ich z臋biasta kwoka otrz膮sn臋艂a si臋 znowu, sypi膮c zamiast pierzem ostrymi od艂amkami.
Na widok stanowczej miny swego przyjaciela jaszczur wreszcie niech臋tnie przytakn膮艂, cho膰 bardziej przypomina艂o to odg艂os przelewania si臋 wzburzonych kwas贸w 偶o艂膮dkowych.
- Cesarzowej tak - burkn膮艂. - Dworskim lizyty艂kom nie.
Magowi nagle nawet powietrze zacz臋艂o pachnie膰 inaczej. Tchn臋艂o fio艂kami oraz konwali膮, zupe艂nie jakby wszystkie kwiaty na 艂膮kach Imperium tylko czeka艂y na koniec g艂upiego uporu Filippona, a teraz otworzy艂y swe p膮ki. Cho膰 niewykluczone, 偶e to tylko Lenka uciekaj膮ca przed karz膮c膮 r臋k膮 Zejfy zbi艂a par臋 flakon贸w z perfumami. Albo przez rozbite okno wdar艂 si臋 nag艂y powiew wiatru znad Zatoki, sygnalizuj膮c przybycie kupc贸w z Hieropontu, gdzie wyrabiano najlepsze pachnid艂a na 艣wiecie.
- No dobra, to ja jeszcze pokombinuj臋, jak nie urazi膰 tej twojej smoczej godno艣ci - rzek艂 pojednawczo pogodnik, zastanawiaj膮c si臋, kt贸r膮 szat臋 najlepiej w艂o偶y膰: co艣 konserwatywnego, czy raczej pozwoli膰 sobie na szkar艂atne ozdoby na ramionach, jakie ostatnio wesz艂y w kanon pa艂acowej mody.
Jaszczur prychn膮艂 pogardliwie, wyrywaj膮c Rosselina z zamy艣lenia. Przez jego zielonkawobr膮zowy grzbiet przemkn臋艂o dr偶enie. Czy偶by t艂umi艂 ironiczny 艣miech?
- Pozw贸l, 偶e wezm臋 spraw臋 we w艂asne pazury - oznajmi艂 z wy偶szo艣ci膮.
Wizja negocjacji prowadzonych przez smoka przy u偶yciu k艂贸w, raptownych zmian postaci, wreszcie agresywnych zioni臋膰 ogniem troch臋 zdenerwowa艂a pogodnika. Nagle dotar艂o do niego, 偶e problem grubo艣ci tkaniny albo intensywno艣ci ozd贸b na szacie wcale nie jest najwa偶niejszym, z jakim musi si臋 tego poranka zmierzy膰.
- Tu trzeba taktu... - zacz膮艂, wstaj膮c z krzes艂a i robi膮c nerwowy krok w stron臋 swojej osterwaldzkiej jaszczurki.
Filippon nie s艂ucha艂 go wcale. Z ca艂ej jego postawy, mocno przechylonej w stron臋 drzwi (zw艂aszcza obojgiem uszu, kt贸re w艂a艣nie wyci膮gn臋艂y si臋 niby u kr贸lika), bi艂a obawa, czy szpilka w r臋ku Zejfy nadal zagra偶a jego 艂uskom, czy skierowa艂a si臋 w stron臋 kolejnej ofiary, niejakiego Brunhilda ver D.
Wreszcie smok odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 maga.
- Nie znasz si臋 - stwierdzi艂 kr贸tko, po 偶o艂niersku. - Tu trzeba sposobu, nie taktu. Id臋 negocjowa膰 warunki swego upokorzenia, a ty lepiej wezwij szklarza. Inaczej w nocy tu u艣wierkniemy.
I nie czekaj膮c na odpowied藕, znikn膮艂 za drzwiami.
Sarturus powiada艂: Zabijcie moich przyjaci贸艂, a z wrogami sam sobie poradz臋. Albo zgin臋 z honorem, nie od ciosu w plecy.
Filozof wiedzia艂, co m贸wi. 呕ycie Rosselina zawis艂o teraz na jednym smoczym pazurze. To za艣 nie bawi艂o go wcale. Nie po to ucieka艂 z wygnania, nie po to wraca艂 na dw贸r, odzyskiwa艂 posad臋 u Zejfy i ryzykowa艂 艣mier膰 albo zamian臋 w chmur臋 gradow膮 z r臋ki kogo艣 z Rady Mag贸w, 偶eby teraz wszystko straci膰. I to za spraw膮 jakiej艣 cholernej jaszczurki! Na przenaj艣wi臋tsz膮 Dracen臋, przecie偶 smoki maj膮 si臋 kojarzy膰 z m膮dro艣ci膮 i przebieg艂o艣ci膮! Tymczasem Filippon przynosi艂 wstyd swojemu gatunkowi. By艂 jego prawdziw膮 zaka艂膮! Jednak roztrz膮sania wad i zalet smoczej rasy szybko ust膮pi艂y w my艣lach pogodnika obawom o w艂asny los. Czu艂, 偶e je偶eli nic nie zrobi, negocjacje jego poczwary zako艅cz膮 si臋 na drewnianym pniaku - zej艣ciem 艣miertelnym z r臋ki kata. Albo wleczeniem jelit po kr臋tych uliczkach Fertu na oczach przekupek zachwalaj膮cych s艂odkie bu艂ki, umorusanych dzieciak贸w dr膮cych si臋 wniebog艂osy, a tak偶e matek przestrzegaj膮cych je, 偶e jak si臋 nie poprawi膮, sko艅cz膮 tak samo jak resztki tego pana na powrozie.
- Psiakrew! - zakl膮艂 mag. - Zabi膰 go to za ma艂o!
Wypowiedziane z du偶膮 dawk膮 emocji przekle艅stwo przyci膮gn臋艂o uwag臋 Lenki. Drzwi cicho skrzypn臋艂y i do 艣rodka izby zajrza艂a opuchni臋ta od p艂aczu okr膮g艂a twarz s艂u偶膮cej.
- Sta艂o si臋 co艣 z艂ego, Rosselinie? - spyta艂a. - Ty te偶 masz k艂opoty, biedaku?
Pogodnik nikomu nie zamierza艂 si臋 zwierza膰 z trosk spowodowanych przez g艂upiego stwora. Zaniepokojenie dziewczyny by艂o jednak bardzo mi艂e. Nie jest taka jak smok - westchn膮艂 gorzko w duchu. C贸偶 za egoistyczny bydlak!
- Nie, tak tylko filozofuj臋 - odpar艂 uspokajaj膮co. - Ksi膮偶k臋 pisz臋.
Dziewczyna skin臋艂a g艂ow膮.
- Ach, magia... przyda艂oby si臋 j膮 zna膰 cho膰 troch臋... - Na jej okr膮g艂膮 buzi臋 wyp艂yn膮艂 u艣miech rozmarzenia i subtelnego ciep艂a.
Pogl膮dy Rosselina, ugruntowane wielowiekow膮 tradycj膮 Akademii, a podtrzymywane przez s臋dziwych wyk艂adowc贸w, dawa艂y si臋 stre艣ci膰 w powiedzeniu: Chcesz zepsu膰 zup臋, daj ch艂opu s贸l. Daj babie magi臋, a 艣wiat ca艂y zepsuje. Postanowi艂 wi臋c przenie艣膰 rozmow臋 na bezpieczniejszy teren, tym bardziej 偶e palec Lenki, spuchni臋ty niczym dojrza艂y og贸rek, 艣wietnie si臋 do tego celu nadawa艂.
- Ajajajajaj - zagada艂 z udawan膮 trosk膮, ostentacyjnie przygl膮daj膮c si臋 przysz艂emu polu zdarze艅.
Na te s艂owa Lenka szerzej otworzy艂a drzwi, po czym czaruj膮co si臋 rozp艂aka艂a. Cho膰 jej cia艂o wci膮偶 nie przekroczy艂o progu izby, dusza zosta艂a ju偶 kupiona i zamieszka艂a w pokoju pogodnika.
- Tak strasznie boli... - chlipn臋艂a s艂u偶膮ca, podnosz膮c na Rosselina oczy pe艂ne 艂ez i bole艣ci. Zapewne 艂atwiej by艂o jej p艂aka膰, kiedy mia艂a obok siebie wsp贸艂czuj膮ce serce. 呕eby by膰 bli偶ej tego bezcennego organu, zrobi艂a dwa kroki. I, wiedziona jakim艣 kobiecym instynktem, zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.
Mag nie powinien okazywa膰 偶adnych ludzkich s艂abo艣ci. Lepiej, by by艂 niczym ska艂a: niewzruszony, ch艂odny i analityczny. Rosselin mia艂 jednak wiele s艂abo艣ci, w tym najgorsz膮: nie znosi艂 dziewcz臋cych 艂ez. Widz膮c takie nieszcz臋艣cie, natychmiast pragn膮艂 przytuli膰 i utuli膰. Czasem nie ko艅czy艂o si臋 to r贸wnie niewinnie, jak si臋 zaczyna艂o - wystarczy wspomnie膰 Annabell, kt贸ra niby k艂臋buszek rudego nieszcz臋艣cia wpad艂a na pogodnika podczas letniego obozu w Tr贸j, a zosta艂a... hm, czasem pogodnikowi przemyka艂a przez g艂ow臋 w膮tpliwo艣膰, czy to on mieszka z tym p艂omienistym demonem, czy raczej jest ju偶 tylko go艣ciem we w艂asnej izbie?
Musia艂 wi臋c uwa偶a膰, bo teraz jego dziewczyna mog艂a wpa艣膰 z niezapowiedzian膮 wizyt膮. I po膰wiartowa膰 Rosselina drewnian膮 艂y偶k膮, a dopiero potem przypomnie膰 sobie, 偶e mia艂a przecie偶 najpierw zadawa膰 pytania.
Chocia偶 kiedy Lenka tak p艂aka艂a, wyci膮gaj膮c bol膮cy palec w stron臋 naszego bohatera i ma艂ymi krokami przysuwaj膮c si臋 ku niemu, to w magu ros艂a ch臋膰 przytulenia nieszcz臋snej, obawy za艣 mala艂y.
- Mo偶e zamrozimy opuszk臋? - wyrzek艂 ostatkiem si艂. By艂 to jeden z tych czar贸w, na kt贸rych u偶ywanie uzyska艂 zgod臋, bo nigdy nie wiadomo, czy jaki艣 w艣ciek艂y dworzanin nie rzuci si臋 ze szpad膮 albo widelcem na maga, pragn膮c dowie艣膰 wy偶szo艣ci stali nad kl膮tw膮. - Mniej b臋dzie bole膰...
By艂 to b艂膮d wynikaj膮cy ze wspomnianej s艂abo艣ci oraz nag艂ego za膰mienia umys艂u. Jaki艣 filozof m贸g艂by napisa膰 niez艂膮 prac臋 na temat trucizny zawartej w dziewcz臋cych 艂zach. Rosselin nie przewidzia艂, 偶e Lenka rzuci mu si臋 na szyj臋, szepcz膮c:
- Tak, tak, mro藕 mnie, kochany... mro藕...
Mo偶e szpilka Zejfy by艂a zatruta? Mo偶e dworka szykowa艂a si臋 do napa艣ci na kogo艣 i tylko w roztargnieniu zu偶y艂a cz臋艣膰 trucizny na swoj膮 s艂u偶膮c膮? Tak czy owak, pogodnik zosta艂 opleciony zgrabnymi r膮czkami Lenki, wtulony w jej kszta艂tne cia艂o... i by艂 ju偶 ca艂kiem mi臋kki, uleg艂y...
...kiedy nagle drzwi zaskrzypia艂y z艂owrogo. A mo偶e to tylko Tinkus uzna艂, 偶e nale偶y wzi膮膰 udzia艂 w zabawie ludzi, bo sta艂 teraz przy wej艣ciu, a w jego czarnych oczach malowa艂a si臋 zazdro艣膰...
Ale to i tak by艂o nic w por贸wnaniu z zazdro艣ci膮 Annabell. To by艂 krzaczek g艂ogu przy so艣nie alherydzkiej, prztyczek w nos przy wra偶eniach dost臋pnych bywalcom portowych tawern, katar przy zarazie. A jednak Rosselin jako cz艂owiek wykszta艂cony rozumia艂 wymow臋 symbolu i w mig do艣piewa艂 sobie do niego ca艂膮 reszt臋. Gwa艂townym ruchem wyrwa艂 si臋 ze s艂odkich okow贸w Lenki i odskoczy艂 pod okno. S艂u偶膮ca rozpaczliwie wyci膮gn臋艂a ku niemu zraniony palec, wsta艂a i zrobi艂a krok w prz贸d...
Pogodnik obejrza艂 si臋 za siebie, na wybit膮 szyb臋. Stwierdzi艂, 偶e je艣li wyskoczy, na pewno si臋 zabije, bo siedem pa艂acowych pi臋ter to nie w kij dmucha艂, nie tacy twardziele jak on wypadali z tej wysoko艣ci, po czym robili si臋 strasznie mi臋kcy tam daleko, na dole, na chodnikach wy艂o偶onych p艂ytkami z jak偶e praktycznego czerwonego marmuru.
Trzeba by艂o u偶y膰 magii, ostatniej deski ratunku. Zakl臋cie mamrota艂 tak szybko, 偶e s艂owa blokowa艂y si臋 w korku niby karoce w jednym z tuneli wychodz膮cych z Fertu na 艣wiat.
Palec Lenki natychmiast zbiela艂. Podczas kiedy dziewczyna przygl膮da艂a mu si臋 w oszo艂omieniu - zapewne pora偶ona czarem odpryskowym, bo w nerwach Rosselin sia艂 rykoszetami magii jak oszala艂y, kompletnie trac膮c nad nimi kontrol臋 - pogodnik ju偶 j膮 wymin膮艂. Po drodze zdepta艂 Tinkusa, udaj膮c, 偶e nie s艂yszy jego skomlenia, i wreszcie dotar艂 do zbawczych drzwi izby.
- Id臋 po szklarza, bo strasznie tu wieje... - rzuci艂, przemykaj膮c si臋 przez przedpok贸j.
Nagle rozleg艂 si臋 cichy krzyk Lenki. A potem co艣 ma艂ego upad艂o na pod艂og臋.
Uciekaj膮c na pa艂acowy korytarz, Rosselin modli艂 si臋 do Aarafiela - bo tylko facet zrozumie faceta - 偶eby nie by艂 to zamarzni臋ty palec s艂u偶膮cej.
II
Ze dwa pi臋tra pokona艂 dzikim galopem, zanim dotar艂o do niego, 偶e s艂u偶膮ca wcale go nie 艣ciga. A po prawdzie - 偶e nie 艣ciga go absolutnie nikt. Bo kto by sobie zawraca艂 g艂ow臋 jakim艣 tam pogodnikiem najni偶szej kategorii?
Szpilka naprawd臋 musia艂a by膰 zatruta - uzna艂, dysz膮c i odpoczywaj膮c przy panoramicznym oknie, za kt贸rym rozci膮ga艂 si臋 widok na Wewn臋trzne Miasto. Owszem, z Lenki mi艂a dziewczyna, ale przecie偶 zwykle nienapastliwa. A nawet 偶yczliwie uszczypliwa, odk膮d Annabell zamieszka艂a w pokoju maga.
Szok powoli mija艂, w czym skutecznie pomagali przechodz膮cy dworzanie oraz arystokraci, s艂u偶ba i gwardzi艣ci, spogl膮daj膮cy na zadyszanego Rosse艂ina niczym na jakie艣 monstrum. No bo prawda: dysza艂 jak pies, w艂os mia艂 zmierzwiony niczym u nied藕wiedzia, a str贸j mocno niekompletny. Rozmawia艂 ze smokiem w szlafroku, bo przecie偶 dopiero co wsta艂, a we w艂asnej izbie nie ma co paradowa膰 niby na defiladzie z okazji 艣wi臋ta pe艂noletno艣ci Draceny.
Taaak... pogodnik skutecznie psu艂 mark臋 ca艂emu rodzajowi magicznemu.
Nieszcz臋艣cia zwyk艂y jednak chodzi膰 parami, bo katastrofy to stworzenia stadne. Nic wi臋c dziwnego, 偶e zanim si臋 wydysza艂 i doprowadzi艂 do porz膮dku, na jego drodze stan膮艂 jeden z geomag贸w, niejaki Blain. Spojrzeniem pe艂nym pogardy zlustrowa艂 Rosse艂ina, skrzywi艂 si臋 z niesmakiem i mrukn膮艂:
- Wcze艣niej trzeba wraca膰 z nocnych schadzek, psiako艣膰! To jest dw贸r, nie jaki艣 tam burdel!
Odwr贸ci艂 si臋 i odszed艂, nie czekaj膮c na wyja艣nienia pogodnika. Ten w艣ciekle zacisn膮艂 z臋by, a偶 chrupn臋艂o. Wbi艂 wzrok w plecy Blaina - i zapewne gdyby nie sieci antymagiczne chroni膮ce pa艂ac przed nieautoryzowanymi zakl臋ciami, geomag sp艂on膮艂by w widowiskowy spos贸b albo zamarz艂 na kamie艅. A potem bym go kopn膮艂 i rozbi艂 - pomy艣la艂 ze z艂o艣ci膮 Rosselin.
Zaci艣ni臋cie pi臋艣ci nie przynios艂o 偶adnej ulgi. Nasz bohater sykn膮艂 tylko z b贸lu, przypominaj膮c sobie poniewczasie - kiedy paznokie膰 wbi艂 mu si臋 w d艂o艅 - 偶e przedwczoraj Annabell prosi艂a go o obci臋cie pazur贸w. I mia艂a racj臋...
Wreszcie zwar艂 si臋 w sobie i krokiem nieco sztywnym odby艂 drog臋 powrotn膮 do swego pokoju. Pr贸bowa艂 przewidzie膰, czy Lenka najpierw go zabije, uwiedzie, czy wkroi do sa艂atki, kt贸r膮 nast臋pnie zje ze smakiem. Cho膰 by艂a wegetariank膮, ucieczka Rosselina mog艂a zmieni膰 niejedno przekonanie s艂u偶膮cej.
Na szcz臋艣cie, ku swojej niek艂amanej uldze, nie zasta艂 jej w apartamencie.
Mo偶e pobieg艂a do Bernarda - pomy艣la艂. Co prawda cesarski medyk raczej nie przyklei utraconego palca, na pewno jednak wyrazi zainteresowanie i wsp贸艂czucie...
Pogodnik pospiesznie w艂o偶y艂 normalne szaty. Jego los wci膮偶 wisia艂 na smoczym pazurze. Kto wie czy wkr贸tce nasz mag nie straci g艂owy. I to wcale nie z mi艂o艣ci.
Wakacje w Tr贸j dawno min臋艂y, a codzienna egzystencja w pa艂acu wcale nie przypomina艂a sielanki, nawet je偶eli nie by艂o si臋 wygna艅cem, tylko cesarzow膮 偶yj膮c膮 w przepychu.
Joanna flmperte, otoczona doradcami, wci膮偶 rozstrzyga艂a spory, podejmowa艂a decyzje, przyjmowa艂a baron贸w z prowincji - a wreszcie usi艂owa艂a pogodzi膰 in偶ynier贸w buduj膮cych tunel w Alherydach z magami, kt贸rzy byli temu przeciwni, twierdz膮c, 偶e podobna ingerencja w natur臋 zak艂贸ci aur臋 magiczn膮, a przez to ucierpi膮 ich umiej臋tno艣ci.
- Na kt贸rych - dodawali z przek膮sem w nieoficjalnych rozmowach - podobno cesarzowej nadal zale偶y...?
W poniedzia艂ki imperatorowa oddawa艂a si臋 pracy ze szczeg贸ln膮 niech臋ci膮. I dla wszystkich by艂o to oczywiste. Dlatego sekretarz, kt贸ry odpowiada艂 za porz膮dek audiencji, innych wizyt roboczych, a tak偶e prywatnych pos艂ucha艅, uni贸s艂 w zdziwieniu brew, gdy ujrza艂 przed sob膮 Rosselina. Ten dojrza艂y m臋偶czyzna o skroniach posrebrzonych, a spojrzeniu tchn膮cym znajomo艣ci膮 偶ycia, wys艂uchawszy nagl膮cej pro艣by pogodnika, rzek艂 tylko:
- Lepiej nie, magu. Dzi艣 ju偶 kaza艂a rozw艂贸czy膰 ko艅mi trzech bandyt贸w. A to norma na ca艂y miesi膮c, o ile rozumiesz, co chc臋 przez to powiedzie膰.
Rosselin nerwowo obliza艂 wargi, po czym ponuro skin膮艂 g艂ow膮.
Trafi艂 mu si臋 wyb贸r jak w sto艂贸wce Akademii: pomi臋dzy za艣mierd艂膮 mortadel膮 a kluskami z trocin, kt贸rymi to potrawami najcz臋艣ciej karmiono m艂odych adept贸w sztuki magicznej. Mieli dobrze zapami臋ta膰, 偶e czary i w艂adza to jedno, a gorzki smak magii to drugie. I je艣li nie b臋d膮 starali si臋 by膰 naprawd臋 dobrzy, to na zawsze pozostan膮 im tylko trociny albo w najlepszym wypadku trufle z wyskrobanego i przemielonego pergaminu.
Z tamtej nauki pozosta艂o pogodnikowi wspomnienie obrzydliwego smaku mortadeli, st膮d w臋dlin chwyta艂 si臋 tylko w ostateczno艣ci. Teraz jednak sprawa by艂a prosta: cesarzowa mo偶e i by艂a w kiepskim humorze, ale zasadniczo nic do Rosselina nie mia艂a. Natomiast je偶eli smok uprzedzi maga w dotarciu do Joanny flmperte, o w艂贸czenie ko艅mi mo偶na b臋dzie przesta膰 si臋 martwi膰. Po pa艂acowych korytarzach chodzi艂y bowiem s艂uchy, 偶e kat na zimowe, nudne popo艂udnia przygotowuje szczeg贸lnie wyrafinowan膮 tortur臋 z udzia艂em mr贸wek. Jako wiejski ch艂opak pogodnik doskonale wiedzia艂, do czego taki drobiazg jest zdolny. Wygryzienie dodatkowych (i ca艂kowicie zb臋dnych) dziurek w ciele ofiary wcale nie by艂o szczytem ich umiej臋tno艣ci.
- Musz臋 zaryzykowa膰 - wyzna艂 z niech臋ci膮 Rosselin.
Sekretarz wzruszy艂 ramionami, potoczy艂 spojrzeniem po komnacie, w kt贸rej podejmowa艂 interesant贸w (tych lepszych, bowiem gorszych gwardzi艣ci stoj膮cy u drzwi skutecznie zniech臋cali mieczem i halabard膮), wreszcie skin膮艂 g艂ow膮.
- Na w艂asne ryzyko, uprzedzam - zaznaczy艂, podkre艣laj膮c s艂owa zdecydowanym gestem. - 呕eby nie by艂o na mnie w razie jakiego艣 nieszcz臋艣cia.
Wskaza艂 pogodnikowi inne drzwi, za kt贸rymi mie艣ci艂a si臋 poczekalnia.
Mag usiad艂 wi臋c i czeka艂. Wyobra藕nia podpowiada艂a mu coraz bardziej wysublimowane sposoby dr臋czenia go i maltretowania - w tym takie, przy jakich 贸w gor膮cy wa艂ek Zejfy zdawa艂 si臋 by膰 mi艂膮 dla cia艂a pieszczot膮.
Drog膮 skojarze艅 dotar艂 do tortur, jakie pod pretekstem leczenia niekiedy stosowa艂 Bernard o鈥機encor. Wiele si臋 m贸wi艂o na dworze na przyk艂ad o tym, jak to wyci膮艂 par臋 organ贸w Denisowi de Uthe. Kiedy za艣 ten si臋 o tym dowiedzia艂 i wpad艂 w sza艂, medyk spokojnie wyja艣ni艂 mu, i偶 po pierwsze, operacj臋 przeprowadzi艂 na 偶膮danie szanownej ma艂偶onki pacjenta i ma na to stosowne dokumenty. Po drugie i wa偶niejsze, zrobi艂 to dla jego zdrowia, gdy偶 teraz de Uthe nie b臋dzie m贸g艂 pi膰, przez to d艂u偶ej po偶yje. A po trzecie, nie warto si臋 z艂o艣ci膰, wszak z nerw贸w mo偶na dosta膰 apopleksji, natomiast wyci臋tej nerki nikt ju偶 nie przywr贸ci, bo posz艂a na 艣mietnisko i pewno jaki艣 pies j膮 ze偶ar艂.
Wreszcie cesarzowa znalaz艂a chwil臋 dla Rosselina. Gdyby nieszcz臋艣nik wiedzia艂, 偶e owa chwila nadesz艂a po m臋cz膮cych uzgodnieniach dotycz膮cych handlu stal膮, uciek艂by z poczekalni lub uda艂, 偶e Dracena odebra艂a mu mow臋. Stal bowiem nie nale偶a艂a do tych produkt贸w Imperium, o kt贸rych w艂adczyni mia艂a poj臋cie. Za艣 gdy przychodzi艂o jej polega膰 w czym艣 ca艂kowicie na doradcach, oczy Joanny traci艂y dobrotliwy blask, a przybiera艂y taki...
Taki, 偶e pogodnikowi by艂oby lepiej skorzysta膰 z rady sekretarza. Z艂owieszczy dreszcz przebieg艂 magowi po plecach, kiedy spocz臋艂o na nim ci臋偶kie spojrzenie cesarzowej.
Pytanie, czy smok go uprzedzi艂, jako艣 nie chcia艂o Rosselinowi przej艣膰 przez gard艂o. Zmieszany zacz膮艂 wi臋c b膮ka膰 o obietnicy z艂o偶enia ho艂du, o k艂opotach...
W艂adczyni patrzy艂a na niego coraz ch艂odniejszym wzrokiem. Pojawi艂y si臋 w nim nawet z艂owr贸偶bne iskierki, r贸wnie drobne jak le艣ne mr贸wki.
- Magu, sam to zaproponowa艂e艣 - przerwa艂a mu wreszcie z wyra藕nym zniecierpliwieniem. - O ile pami臋tam, obieca艂e艣 to w imieniu tego twojego stwora, kiedy zale偶a艂o ci na rewan偶u na biednym Astrogoniuszu. Wi臋c teraz nie narzekaj. Wezwij nast臋pnego - mrukn臋艂a do swego doradcy, kt贸ry w milczeniu sta艂 obok.
Pogodnik zmartwia艂. Niezaprzeczalnie Joanna mia艂a racj臋. Tamtego feralnego dnia, aby dope艂ni膰 zemsty na malarzu, got贸w by艂 zje艣膰 trzy funty d偶d偶ownic albo nawet 偶ywego kota (ryzykuj膮c ostr膮 chrypk臋). Nie przypuszcza艂 w贸wczas, 偶e tak szybko zn贸w przyjdzie mu rozmawia膰 z pani膮 Imperium o nieszcz臋snym pacykarzu i smoczym ho艂dzie. I 偶e ca艂a jego przyrodzona zdolno艣膰 przekonywania bli藕nich potokiem nieodpartych argument贸w b臋dzie warta tyle, co przywo艂anie imienia Draceny w chwili napa艣ci pi臋ciu zb贸j贸w z kijami w pustym ferte艅skim zau艂ku.
Cesarzowa niecierpliwi艂a si臋 coraz bardziej. Jej czo艂o przeci臋艂a pionowa zmarszczka. Spojrza艂a z dezaprobat膮 na Rosselina, kt贸ry wci膮偶 nie znika艂 razem ze swoimi problemami.
- Je艣li narozrabia, to si臋 go najwy偶ej zabije - mrukn臋艂a, zamykaj膮c dyskusj臋.
Mijaj膮c grubego sekretarza, kt贸ry odprowadza艂 maga sennym spojrzeniem, pogodnik uzna艂, 偶e spo艣r贸d wszystkich kandydat贸w do zabicia smoka cesarzowa ma najwi臋ksze kwalifikacje. By艂a w odpowiednio paskudnym nastroju. Oraz nie uznawa艂a czego艣 takiego jak odmowa spe艂nienia jej 偶ycze艅. Pytanie tylko, co na to smok.
Odprawiony z kwitkiem Rosselin postanowi艂 wr贸ci膰 do izby, przebra膰 si臋 i wymkn膮膰 do miasta.
Plan mia艂 prosty: wypi膰, narozrabia膰, wytrze藕wie膰 w rynsztoku, po czym na kacu oraz z podw贸jnym poczuciem winy (za kaca i rozr贸b臋) p贸j艣膰 do 艣wi膮ty艅 Aarafiela, Draceny oraz przekl臋tego Krakerna z morskich g艂臋bin. Tam gorliw膮 modlitw膮 oraz szczodr膮 ofiar膮 zamierza艂 sprawi膰, aby afera ze smokiem sko艅czy艂a si臋 na wstydzie, a nie na w艂贸czeniu jelit. Bo wstyd mo偶na jako艣 prze艂kn膮膰 i prze偶y膰, a wyprucie kiszek to operacja raczej jednorazowa, przynajmniej z punktu widzenia dawcy.
Pomys艂, 偶eby na wszelki wypadek wcze艣niej te kiszki znieczuli膰 dobrym winem i rybk膮 z rusztu, bardzo si臋 pogodnikowi podoba艂. Tym bardziej 偶e Lenk臋 wci膮偶 absorbowa艂 palec, kt贸ry co prawda nie odpad艂, jednak tylko dzi臋ki Bernardowi. Lepiej wi臋c by艂o wypu艣ci膰 si臋 na szerokie wody ferte艅skich winiar艅, ni偶 siedz膮c w pokoju, ryzykowa膰, 偶e s艂u偶膮c膮 Zejfy zn贸w najd膮 jakie艣 gro藕ne pomys艂y.
Niestety, nawet ta namiastka nadziei na chwil臋 smacznego zapomnienia zosta艂a mu odebrana. C贸偶, jak si臋 jest kiepskim i pechowym magiem, taki ju偶 los cz艂owiekowi pisany.
- No jeste艣! - ucieszy艂a si臋 Zejfa, kiedy na skrzy偶owaniu pa艂acowych korytarzy ich drogi zesz艂y si臋 gwa艂townie, czyli wpadli na siebie niby dwa p臋dz膮ce ulicami Fertu tramwaje konne. - Gdzie uciekasz? - zatrzyma艂a Rosselina, kt贸ry pr贸bowa艂 zbiec z miejsca kolizji.
I tak, zamiast popija膰 wino w mi艂ym towarzystwie, pogodnik p贸艂 dnia wype艂nia艂 swe obowi膮zki. Dworka bole艣nie mu przypomnia艂a, po co sprowadzi艂a go do Wewn臋trznego Miasta.
Nudz膮c si臋 w pracowni krawieckiej Kalarusa, patrzy艂, jak Zejfa przymierza nowe suknie, co chwil臋 pstryka艂 palcami, by w magiczny spos贸b poprawi膰 jej wymiary i urod臋 (luminarz medycyny Bernard o鈥機encor nazwa艂by to pewnie efektem placebo), i s艂ucha艂 narzeka艅 na Didloga. To przez niego dworka czu艂a si臋 zm臋czona, niewyspana i wymi臋toszona.
- Nie umie uszanowa膰 mojej sk贸ry, bydlak jeden! - tupn臋艂a nog膮. - Nie wie, co dobre.
Biedny Didlog! Gdyby to s艂ysza艂, pewnie by schud艂 ze zgryzoty. Jako m臋偶czyzna Rosselin nawet mu wsp贸艂czu艂. Chocia偶 z drugiej strony, m膮dremu dnia by wystarczy艂o, aby charakter Zejfy d鈥橝rgilach ujawni艂 si臋 w ca艂ej krasie. Ale c贸偶, baron by艂 stary i pewnie ju偶 niedowidzia艂. Za to jego mi艂o艣膰 by艂a ca艂kiem 艣lepa...
Pogodnik mia艂 si臋 od kogo uczy膰 cynizmu. Siedz膮c wygodnie na sto艂ku podsuni臋tym przez praktykantk臋, dochodzi艂 do wniosku, 偶e skoro dworce wystarcz膮 te trzy czary, kt贸re opanowa艂 bezb艂臋dnie, a czasem nawet wystarczy udawa膰 mistrza magii, to 偶y膰 nie umiera膰. Praca nie jest ci臋偶ka i dobrze rokuje na przysz艂o艣膰. Zejfa jeszcze z dziesi臋膰 lat b臋dzie pi臋knie膰, zanim dopadn膮 j膮 zmarszczki i inne nieprzyjemne oznaki dojrza艂o艣ci.
Od krawca do pa艂acu musia艂a wyruszy膰 ca艂a karawana. Dama dworu odprawi艂a pow贸z, kt贸rym tu dotarli, bo nie zamierza艂a cennych nabytk贸w spu艣ci膰 z oka. Powr贸t do domu zaj膮艂 im wi臋c godzin臋 - jaki艣 milion trzysta tysi臋cy sze艣膰 przekle艅stw, wed艂ug rachuby Rosselina.
Najgorsze nast膮pi艂o jednak p贸藕niej. Zejfa, za nic maj膮c protesty swego osobistego maga, cz臋艣膰 starych rzeczy upchn臋艂a w jego pokoju, 偶eby w bardziej dost臋pnych miejscach zrobi膰 luz dla 艣wie偶ych zakup贸w.
- Nie podoba si臋? - spyta艂a, widz膮c, jak siny ze z艂o艣ci pogodnik otwiera usta do ci臋tego protestu. - Jak nie pasuje, to mog臋 wi臋cej miejsca zrobi膰... - Tu u艣miechn臋艂a si臋 s艂odko jak n贸偶 przygotowany do pokrojenia tortu. - Wystarczy wyrzuci膰 paru przyb艂臋d贸w...
Rosselin prze艂kn膮艂 艣lin臋. Mia艂a gorzki smak.
P贸藕niej zamkn膮艂 za Zejf膮 drzwi izby, sam za艣 przekr臋ci艂 klucz w zamku i rzuci艂 si臋 na 艂贸偶ko.
Cokolwiek mia艂o nast膮pi膰, nasz bohater postanowi艂 to przespa膰. Uzna艂, 偶e we 艣nie nawet wypruwanie flak贸w da si臋 znie艣膰, o ile tylko niezr臋czny kat nie wyrwie go z drzemki.
Przebudzi艂 maga pot臋偶ny ha艂as. To smok, kln膮c na czym 艣wiat stoi, wybi艂 dziur臋 w drzwiach. Wydawa艂 si臋 mocno pijany.
- Ty chyba oszala艂e艣! - wrzasn膮艂 Rosselin ze swego 艂贸偶ka.
Filippon zrobi艂 dziwn膮 min臋.
Obejrza艂 si臋 za siebie. Dziura nie znikn臋艂a. Ani my艣la艂a ulec dematerializacji. Wygl膮da艂o na to, 偶e pod wp艂ywem procent贸w jaszczur troch臋 si臋 rozmin膮艂 z rzeczywisto艣ci膮. Albo te偶 trafi艂 na zbyt twarde drewno.
- Ano tak - przyzna艂 wreszcie z lekkim za偶enowaniem. - Oszala艂em. Zanim spotka mnie ten wstyd, postanowi艂em si臋 uppppi膰...
Zn贸w popatrzy艂 na dziur臋 w drzwiach. Nadal tam by艂a: okr膮g艂y otw贸r w sam raz dla kota. Latarnia z pewno艣ci膮 si臋 ucieszy, bo cho膰 opanowa艂a spuszczanie klamki, po co ma udowadnia膰 sw贸j spryt za ka偶dym razem, kiedy musi p贸j艣膰 na siku?
- I chchyba si臋 uda艂o - doda艂 ochryple smok. - Tylko w knajpie by艂o co艣 pustawo...
- Ty mi tak znikaj - mrukn膮艂 uspokojony Rosselin. - Zawa艂u przez ciebie dostan臋 albo co!
Jaszczur uwali艂 si臋 na krze艣le.
- Daj spa膰... - I po chwili zacz膮艂 posapywa膰 jak najprawdziwszy ferte艅ski bezdomny upity w trzy de i jednego tru.
Patrz膮c na swego przyjaciela, pogodnik czu艂, jak ma艂a irytacja miesza si臋 w jego duszy z wielk膮 rado艣ci膮. Mia艂 ochot臋 pog艂aska膰 Filippona. Bo przecie偶 najwyra藕niej smok si臋 podda艂, jako艣 prze艂kn膮艂 potrzeb臋 wzi臋cia udzia艂u w tej okropnej ceremonii.
Na twarz maga wyp艂yn膮艂 mroczny u艣miech. M贸g艂 sobie wyobrazi膰, jak to by艂o z t膮 knajp膮. Szynkarz pewno ba艂 si臋 uciec i zostawi膰 dobytek, boby go ma艂o co zosta艂o. Ale go艣cie... C贸偶, zapewne jutro Fert zn贸w b臋dzie hucze膰 od plotek.
Smok skutecznie podtrzymywa艂 opini臋, 偶e ci z pa艂acu to albo debile, albo dewianci. A jak normalny, to ni dudu, ukrywa si臋 z tym niczym panna z ci膮偶膮.
Susza ma tendencj臋 do przechodzenia w po偶ar. Chocia偶 nie ka偶da. Czasem susza wymaga potopu, czyli tendencj臋 ma dok艂adnie odwrotn膮. Jak wida膰, wszystko jest wzgl臋dne...
Takie to filozoficzne rozwa偶ania snu艂 Rosselin, id膮c sobie chodnikiem Wewn臋trznego Miasta w stron臋 jednego z tuneli prowadz膮cych do zwyczajnej cz臋艣ci Fertu.
Chcia艂 odetchn膮膰 atmosfer膮 miasta. Bo wysokie wie偶e to jedno, a niski lud - to drugie. Pogodnik nie zapomina艂, 偶e dzi艣 wyniesiony do 艂ask, jutro mo偶e zosta膰 str膮cony z niebios. Tak na wszelki wypadek postanowi艂 odwiedzi膰 aptekarza Farfinkelszta, a potem troch臋 si臋 pokr臋ci膰 po znajomych miejscach. Jedna czy druga knajpa nikomu nie zaszkodzi. Mo偶e si臋 trafi kto艣, kto potrzebuje pa艂acowych znajomo艣ci?
Stary aptekarz by艂 bardzo rad z jego wizyty. Wreszcie mia艂 komu ponarzeka膰 na reumatyzm, niskie ceny lek贸w i wysokie podatki.
P贸藕niej nadesz艂a milsza cz臋艣膰 wyprawy, czyli odwiedziny knajp. Jak to bywa, nie sko艅czy艂o si臋 na dw贸ch. Raczej na dwunastu. Albo na dwudziestu, bo w pewnej chwili Rosselin przesta艂 liczy膰. Kompanii wok贸艂 niego przyby艂o, imperia艂贸w uby艂o, a偶 wreszcie...
Tak, wreszcie pogodnik znalaz艂 si臋 na 艂asce rozszala艂ego 偶ywio艂u pod艂ogi tawerny 鈥濳arampuk鈥 twarz膮 w twarz z Czarnym Szyprem!
- A co ty tu robisz? - spyta艂 Tortinatus, podtrzymuj膮c twardym ramieniem maga chwiej膮cego si臋 na falach nietrze藕wo艣ci. - Nie urz膮dzi艂e艣 si臋 w pa艂acu? Ci膮gle szlifujesz te n臋dzne bruki?
Na oblicze pogodnika wyp艂yn膮艂 radosny grymas.
- Urz膮dzi艂em si臋 - przyzna艂. - I wszystko tam mam. K艂opoty tak偶e.
Szyper zazdro艣nie westchn膮艂 i wskaza艂 Rosselinowi st贸艂, przy kt贸rym zasiad艂 z jak膮艣 zacn膮 kompani膮. Cz臋艣膰 stanowili marynarze dawnej za艂ogi Czarnego Szypra, cz臋艣ci pogodnik nie zna艂. Wszyscy jednak przyj臋li go 偶yczliwie. Szczeg贸lnie ci, na kt贸rych opo艅cza maga wywar艂a wra偶enie. Co najmniej dw贸ch drab贸w o twarzach ponurych i poci臋tych bliznami zerka艂o to na Rosselina, to na Tortinatusa, podziwiaj膮c jego znajomo艣ci.
- No tak, ale to pa艂acowe problemy - stwierdzi艂 szyper, ruchem r臋ki przywo艂uj膮c karczmarza. - Te偶 bym chcia艂 mie膰 takie.
Nieszcz臋sny dworak poklepa艂 go po ramieniu, przy okazji rozlewaj膮c wino s膮siadowi.
- Tortinatus, nie masz czego 偶a艂owa膰. Tam na korytarzu 艂atwiej uton膮膰 ni偶 po艣rodku oceanu.
呕eglarz w zamy艣leniu wyskuba艂 jaki艣 zakr臋cony w艂osek z w膮s贸w. Popatrzy艂 na pogodnika, u艣miechn膮艂 si臋 zgry藕liwie i mrukn膮艂 p贸艂g艂osem:
- Ale pere艂ek tam wi臋cej.
Przed 艣witem doszli do wniosku, 偶e nie ma to jak piractwo pa艂acowe.
Rozstali si臋, od razu umawiaj膮c na jak膮艣 nast臋pn膮 popijaw臋.
III
Rosselina obudzi艂o s艂o艅ce. Wlewa艂o si臋 przez 艣wie偶o wprawion膮 szyb臋 niby sztormowa fala - tak samo agresywnie atakuj膮c zm臋tnia艂e od niewyspania oko pogodnika.
Przekr臋ci艂 si臋 na drugi bok, j臋kn膮艂, kiedy 艂okie膰 Annabell trafi艂 go pod 偶ebro.
Skutki wczorajszej popijawy z Tortinatusem nadci膮gn臋艂y z ca艂膮 si艂膮. Cho膰 umys艂 maga nie funkcjonowa艂 jeszcze ca艂kiem sprawnie, jego 偶o艂膮dek by艂 ju偶 w pe艂ni rozbudzony. A nawet postanowi艂 sobie pobaraszkowa膰 i... pogada膰. Rosselin czu艂, jak szalej膮ce w brzuchu jelita usi艂uj膮 wypchn膮膰 do g贸ry co艣, co jeszcze wczoraj by艂o smacznym gulaszem zakrapianym kropelk膮 wina, a dzi艣 raczej paskudnym dowodem, 偶e jak kto艣 je i pije byle co, to kres jego 偶ywota b臋dzie raczej pod艂y.
Poderwa艂 si臋 niezgrabnie i zatykaj膮c usta, zacz膮艂 szuka膰 naczynia, kt贸re gdzie艣 tu powinno by膰...
- Ani mi si臋 wa偶! - ostrzeg艂 smok, na kt贸rego omal nadepn膮艂 w tym na wp贸艂 sennym b艂膮dzeniu po pokoju. - Mo偶e to i kiepskie wino, ale sam je sobie przynios艂em z cesarskiej piwniczki i nie dam zapaskudzi膰. Wynocha do wyg贸dki na korytarzu!
Teraz dopiero m臋tne spojrzenie maga nabra艂o ostro艣ci. Rzeczywi艣cie, z naczynia, hmmm, unosi艂 si臋 zapach arawe艅skiego cykariusza. Tyle 偶e jego charakterystyczny zielony kolor...
To by艂 bardzo szybki bieg. Rosselin z niezwyk艂膮 pr臋dko艣ci膮 pokona艂 wszystkie drzwi, kawa艂ek korytarza i kolejne drzwi. Stra偶nika, kt贸ry akurat przechadza艂 si臋 czujnie w pobli偶u apartamentu Zejfy, zignorowa艂.
脫w czeka艂 jednak na pogodnika, gdy ten, ocieraj膮c r臋kawem brod臋, zn贸w pojawi艂 si臋 na korytarzu.
- Co, grypa 偶o艂膮dkowa? - mrukn膮艂 wsp贸艂czuj膮co gwardzista. - Wiem, sam niedawno przechodzi艂em...
Mag westchn膮艂 ci臋偶ko. Ale zaraz zn贸w zas艂oni艂 d艂oni膮 usta, bo powietrze zapachnia艂o jako艣 nie艣wie偶o.
- Gulasz - odpar艂 p贸艂g臋bkiem.
Teraz zawaha艂 si臋 stra偶nik. Obrzuci艂 maga dziwnym spojrzeniem, po czym poprawi艂 miecz u pasa i bez s艂owa ruszy艂 dalej.
C贸偶, wida膰 mo偶na dotkn膮膰 偶o艂nierza wspomnieniem posi艂ku. A m贸wi si臋, 偶e to twardziele...
- Lepiej ci? - Smok obrzuci艂 Rosselina czujnym spojrzeniem, kiedy ten wr贸ci艂 do ich wsp贸lnej izby.
W odpowiedzi pogodnik tylko westchn膮艂.
- Tia... Ale nie a偶 tak, 偶eby艣 si臋 musia艂 obawia膰 o swoje wino. Chyba zostan臋 abstynentem.
Bestia tylko prychn臋艂a ironicznie, jak to mia艂a w zwyczaju.
- Bez obaw, na wszelki wypadek wino wypi艂em. A ty to chyba absynentem zostaniesz...
- Abstynentem - odruchowo poprawi艂 go mag.
Smok zn贸w prychn膮艂. Jego ironia zabi艂aby wszystkie muchy w pokoju, gdyby tylko jakie艣 odwa偶y艂y si臋 lata膰.
- Absynentem, przecie偶 wiem, co m贸wi臋. Stuligrosz otworzy艂 now膮 knajp臋 niedaleko pa艂acu i daj膮 tam taki absynt, 偶e mo偶na zacz膮膰 lata膰 z rozkoszy...
Udaj膮c, 偶e nie jest obra偶ony, Rosselin wr贸ci艂 do 艂贸偶ka. I wkr贸tce zapad艂 w nerwowy sen.
艢ni艂y mu si臋 ma艂e smoki, kt贸re musia艂 po艂yka膰 i zwraca膰. Przy czym z po艂ykaniem nie by艂o problemu, ale w drug膮 stron臋 pojawi艂 si臋 k艂opot ze smoczymi 艂uskami, kt贸re stawa艂y na sztorc.
Kiedy zn贸w si臋 obudzi艂, 偶o艂膮dek da艂 mu spok贸j. Ale mimo to mia艂 poczucie, 偶e nadci膮ga katastrofa.
Ledwo ohydnymi wyzwiskami przywita艂 w my艣lach nowy dzie艅, delikatne rami臋 oplot艂o go s艂odkim u艣ciskiem... Tymczasem on by艂 niedysponowany, nie mia艂 nastroju, g艂owa go bola艂a i w og贸le.
- Smok gdzie艣 sobie poszed艂 - szepn臋艂a mu do ucha Annabell. - Wykorzystajmy to i zr贸bmy co艣, zanim ustalimy dat臋 艣lubu...
Zaraz, jaki 艣lub?! - chcia艂 krzykn膮膰 zszokowany Rosselin, ale w por臋 przygryz艂 doln膮 warg臋. Tak wi臋c z jego ust wydoby艂 si臋 tylko nieartyku艂owany j臋k rozpaczy oraz b贸lu.
- Wiem, 偶e si臋 cieszysz, misiu! - Narzeczona zaplot艂a magowi r臋ce na szyi i w艂o偶y艂a mu j臋zyk w usta. Nie m贸g艂 wi臋c zaprotestowa膰, nawet gdyby chcia艂 - a przecie偶 nie zamierza艂 tego robi膰, nie by艂 a偶 tak szalony. Dziewczyna sprawnie wepchn臋艂a sobie teraz jego j臋zyk mi臋dzy z臋by i w ka偶dej chwili mog艂a go odgry藕膰.
Kiedy po chwili zn贸w mogli m贸wi膰, doda艂a:
- A Zejfa to jest taka dobra, 偶e obieca艂a wystara膰 si臋 dla nas o mieszkanie w wie偶y, 偶eby艣 mia艂 blisko do pracy...
S膮 takie s艂owa, kt贸re mog膮 zabi膰. W duchu Rosselin wypowiedzia艂 ich chyba z tysi膮c. W tym par臋 kl膮tw, zakl臋膰 i innych takich, nad kt贸rymi w stanie oszo艂omienia trudno zapanowa膰.
Na szcz臋艣cie by艂 kiepskim magiem, nikomu krzywdy nie zrobi艂.
Jednak aktorem okaza艂 si臋 jeszcze gorszym ni偶 pogodnikiem. Jego mina ods艂oni艂a przed Annabell mroczne wn臋trze cz艂owieka, z kt贸rym planowa艂a zwi膮za膰 si臋 na zawsze.
- To co, nie chcesz si臋 ze mn膮 o偶eni膰? - chlipn臋艂a rozpaczliwie, odwracaj膮c twarz do 艣ciany. - Po tym wszystkim?!
Rosselin mi臋k艂 w oczach. Jak ju偶 powiedzieli艣my, dziewcz臋ce 艂zy rozpuszcza艂y go w mig. Za艣 Annabell szlocha艂a tak rozpaczliwie, jakby chcia艂a go rozpu艣ci膰 co do kosteczki niby jaki艣 kwas lub smocza 艣lina, co zreszt膮 na jedno wychodzi. D艂u偶szy czas p艂aka艂a cynicznie, patrz膮c spod oka, jakie wra偶enie jej szloch wywiera na magu. A pogodnik, nawet mi臋kn膮c niczym gotowany makaron, zarazem podziwia艂 jej talent do manipulacji.
- Ale偶 chc臋, koteczku - westchn膮艂 wreszcie. - Tylko czy jeste艣my na to gotowi? - ratowa艂 si臋 rozpaczliwym wybiegiem znanym mu z pewnego romansu, kt贸ry ostatnio ukradkiem czyta艂.
I wtedy nast膮pi艂a ostateczna katastrofa. Dziewczyna wybuchn臋艂a prawdziwym, nieudawanym p艂aczem.
- Ja jestem gotowa! - krzykn臋艂a rozdzieraj膮co. - Od dawna jestem gotowa, a ty nic nie rozumiesz, draniu!!! - Zacz臋艂a b臋bni膰 pi臋艣ciami w jego coraz bardziej w膮t艂膮 pier艣.
W ten spos贸b Rosselin zosta艂 jeszcze bardziej oficjalnym narzeczonym swojej narzeczonej i zacz膮艂 w my艣lach b艂aga膰 mag贸w oraz wszystkich innych 艣wi臋tych, 偶eby co艣 si臋 wydarzy艂o. Cokolwiek. Co艣, co uwolni go od w艂a艣nie z艂o偶onej pod przymusem przysi臋gi.
Bo on... on nie czu艂 si臋 wcale gotowy dosta膰 od losu wi臋cej szcz臋艣cia, ni偶 ju偶 mia艂.
呕ycie dworu ma to do siebie, 偶e chocia偶 okiem laika i oberwa艅ca, kt贸ry przypadkowo trafi艂 na tutejsze korytarze, mo偶e wygl膮da膰 na totalny chaos, to jednak w istocie wszystko toczy si臋 sprawnie, biegn膮c utartymi koleinami.
Tak wi臋c Rosselin by艂 raczej pewien, 偶e kwestia ho艂du powr贸ci dopiero wtedy, gdy cesarzowa przypomni sobie o sprawie. Tymczasem nie min臋艂y trzy dni, gdy z kancelarii pa艂acowej przyby艂 urz臋dnik, aby powiadomi膰 maga i jaszczura o stanie przygotowa艅. Data zosta艂a ju偶 wyznaczona, za艣 w swej 艂askawo艣ci - nie wiadomo, dla smoka czy te偶 dla Rosselina - Joanna pozwoli艂a im zerkn膮膰 na list臋 go艣ci. Zerkn膮膰 oznacza艂o zapozna膰 si臋, podpisa膰 i g艂o艣no wyrazi膰 zadowolenie.
No i smok wyrazi艂. Bardzo soczy艣cie.
Dla Flauperta, jak si臋 nieszcz臋sny urz臋dnik przedstawi艂, rzecz膮 oczywist膮 by艂o, 偶e nic mu do tego, i偶 imperatorowa chce przyj膮膰 ho艂d od jakiego艣 zwierz臋cia. A 偶e w papierach jego w艂a艣cicielem by艂 mag Rosselin, no to biedny gryzipi贸rek w swoim ostatnim s艂owie zapyta艂:
- Ty jeste艣 w艂a艣cicielem tej tresowanej jaszczurki? Tej, co ma si臋 niby ukorzy膰 przed cesarzow膮?
By膰 mo偶e Flaupert zamierza艂 si臋 nawet rozwodzi膰 nad g艂adko艣ci膮 艂usek, wyra藕nymi deseniami biegn膮cymi przez grzbiet albo r贸wnie istotnymi walorami cudu przyrody o imieniu Filippon, ale po prostu i zwyczajnie - nie zd膮偶y艂. Bo cho膰 to Rosselin otworzy艂 urz臋dnikowi drzwi, cho膰 to on us艂ysza艂 te s艂owa, to nagle jakby czas si臋 cofn膮艂, a ziemia zadr偶a艂a - i niby wicher z izby pogodnika wybieg艂o milionz臋be monstrum.
Rozleg艂 si臋 wrzask, a potem dwa demony: jeden niewielki, rozkrzyczany piskliwie, drugi 艣cigaj膮cy go z cichym, g艂uchym warkotem - pomkn臋艂y korytarzem.
Za zakr臋tem wpad艂y na dw贸ch gwardzist贸w, kt贸rzy nie wiedz膮c, co si臋 dzieje, na wszelki wypadek zacz臋li zaciekle m艂贸ci膰 mieczami powietrze.
呕aden z nich nie trafi艂 Flauperta ostrzem, a uderzenie p艂azem w g艂ow臋 prawdopodobnie ocali艂o mu 偶ycie, bo upad艂 i kolejny cios przeszed艂 tu偶 ponad jego ramieniem. Drugiego demona nikt nie trafi艂, bo ten rozwia艂 si臋 niby dym.
Urz臋dnik jako艣 doszed艂 do siebie. Ale musia艂 przej艣膰 na natychmiastow膮 emerytur臋, bowiem po tym przykrym zdarzeniu ca艂kowicie straci艂 mow臋. A mo偶e nawet nie tyle straci艂, co ba艂 si臋 powiedzie膰 cokolwiek. Noc膮 cz臋sto budzi艂y go koszmary. Je偶eli mia艂 pod r臋k膮 papier, natychmiast zaczyna艂 rysowa膰 jakie艣 potwory.
W niczym nie przypomina艂y smoka, ale mia艂y r贸wnie okropny wygl膮d. I zawsze atakowa艂y male艅k膮 posta膰, w kt贸rej rysach mo偶na by艂o rozpozna膰 samego Flauperta.
Jak wida膰, kiedy jest si臋 pa艂acowym urz臋dnikiem, najlepiej siedzie膰 cicho i nie zadawa膰 g艂upich pyta艅.
Rozdzia艂 2
Wreszcie nadszed艂 ten dzie艅. Filippon od samego ranka obnosi艂 na pysku min臋 tak膮, jakby si臋 najad艂 zepsutych robak贸w. Spogl膮daj膮c na niego, pogodnik mia艂 na ko艅cu j臋zyka pytanie, komu los i przewrotny dowcip Draceny wyznacz膮 rol臋 ofiary, a komu - kata.
Dzie艅 贸w mia艂 przej艣膰 do historii Imperium jako ten, kt贸ry zapocz膮tkowa艂 nowy 艣wiecki kult. Mimo to smok - zamiast p贸j艣膰 wcze艣niej spa膰, zrobiwszy porz膮dny rachunek sumienia - jak zwykle ca艂膮 noc grasowa艂 w pa艂acowych korytarzach. Magowi to nie przeszkadza艂o, skoro nikt dot膮d nie przys艂a艂 mu wezwania na pojedynek, adwokata pragn膮cego wydoby膰 odszkodowanie w wysoko艣ci miliarda imperia艂贸w albo zamaskowanego zab贸jcy, kt贸ry pozbawi艂by Rosselina 偶ycia.
Jednak od przebudzenia jaszczur zachowywa艂 si臋 niezno艣nie. Warcza艂 przekle艅stwa we wszystkich znanych sobie j臋zykach, skroba艂 pazurami po pod艂odze, stroszy艂 skrzyd艂a i og贸lnie demonstrowa艂 postaw臋 nieprzyjazn膮 艣wiatu.
Bulgoty smoczej duszy nie wzrusza艂y pogodnika ani troch臋. Zejfa go nie potrzebowa艂a, ceremonia zosta艂a przewidziana na p贸藕ne popo艂udnie. Mag postanowi艂 wi臋c wyci膮gn膮膰 na kielicha Georgiona, jednego ze 艣wie偶o poznanych znajomych.
By艂 to o par臋 lat m艂odszy od Rosselina pa艂acowy snycerz przyby艂y ze wschodnich prowincji, z niewielkiego miasta Kann Arch na po艂udniowym wybrze偶u. Jego mistrz, stary Lisbet, pozwala艂 mu na wiele, twierdz膮c, 偶e prawdziwi arty艣ci nie mog膮 si臋 zamyka膰 w drewnie, ko艣ci czy metalu. Powinni raczej szuka膰 wzor贸w dla swych dzie艂 w 偶yciu. Georgion ch臋tnie wi臋c b艂膮dzi艂 pa艂acowymi korytarzami, rozmawia艂 z lud藕mi, pr贸buj膮c spojrze膰 na 艣wiat ich oczyma.
Pogodnik postanowi艂 nam贸wi膰 go na kieliszek marda艅skiego albo kropl臋 pio艂un贸wki u Stuligrosza. No bo skoro m艂ody snycerz chce poznawa膰 innych, nie mo偶e pomin膮膰 miejsc, gdzie przy alkoholu otwieraj膮 si臋 ludzkie dusze.
Popijaj膮c boski nektar, jakim zapewne raczy艂 si臋 sam Aarafiel, kiedy r贸wnie boska Dracena dawa艂a mu chwil臋 wytchnienia, pogodnik pr贸bowa艂 odpowiedzie膰 na pytanie Georgiona: czy magia zmienia 艣wiat?
Nasz bohater nigdy dot膮d si臋 nad tym nie zastanawia艂. Magia to magia. Dla kogo艣, kto wyszed艂 z Akademii Magicznej, by艂a czym艣 r贸wnie naturalnym, jak powietrze do oddychania.
Ale mo偶e magia by艂a czym艣 innym?
Za stawianie takich pyta艅 Rosselin polubi艂 Georgio - na od pierwszej chwili. Dlatego przyzna艂 si臋, 偶e nie wie, czy magia zmienia 艣wiat. Snycerz, patrz膮c na nieobrobione drewno, wyobra偶a sobie doskona艂y kszta艂t, kt贸ry wy艂oni si臋 za spraw膮 jego zr臋cznych r膮k i wyobra藕ni. On, pogodnik, spogl膮daj膮c na chmury czy s艂uchaj膮c szumu wiatru, te偶 pr贸buje wprowadzi膰 zmian臋. A skoro jest to ingerencja, to pewno i zmiana 艣wiata. Czy to wszak oznacza zmian臋 w du偶ej skali? Jeden mag poprawia w, dajmy na to, Fercie deszczow膮 pogod臋 na s艂oneczn膮. A w tym samym czasie inny mag wywo艂uje deszcz na pustyni Nevarge. Kiedy spojrze膰 na te dzia艂ania r贸wnocze艣nie, to one si臋 neutralizuj膮. Czy wi臋c zasz艂a zmiana taka, jak w przypadku powstania pi臋knego stolika?
- A poza tym - westchn膮艂 mag na koniec tego d艂ugiego wywodu, kt贸rego Georgion s艂ucha艂 w skupieniu - tobie udane dzie艂a wychodz膮 cz臋艣ciej ni偶 mnie zam贸wiona przez zleceniodawc臋 pogoda.
Tr膮ci艂 pusty kielich i zawo艂a艂 karczmarza, bo w jednym smok si臋 nie myli艂 - absynt Stuligrosza, czyli po ludzku m贸wi膮c, pio艂un贸wka, by艂 wprost genialny. Coraz bardziej smakowa艂 Rosselinowi.
Mag wr贸ci艂 do swej izby akurat wtedy, kiedy smok dojrza艂 do rzucania paniami lekkich obyczaj贸w.
- Kurrr... - powtarza艂, podczas kiedy Rosselin szybko przebiera艂 si臋 w najlepsze szaty. - No kurrr... dlaczego ja? Dlaczego musia艂o to spotka膰 akurat mnie? Ma艂o to idiot贸w pl膮cze si臋 po korytarzach? Co to, 艂apanki nie da艂o si臋 urz膮dzi膰?
Mag taktycznie milcza艂. Nie znosi艂 takich ceremonii, ale skoro cesarzowa naprawd臋 chcia艂a zobaczy膰 zho艂dowanego smoka, nie by艂o rady. Prze偶yj膮 to upokorzenie jak m臋偶czy藕nie przysta艂o, u艣miechaj膮c si臋 promiennie i powtarzaj膮c co chwila: prosz臋, bardzo dzi臋kuj臋, ale偶 tak, z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮. A potem nast膮pi czas spijania 艣mietanki. Tym bardziej 偶e Joanna zaplanowa艂a w ogrodzie na trzecim pi臋trze wie偶y ma艂膮 uczt臋 na cze艣膰 swego nowego poddanego.
Wreszcie nadesz艂a pora, by i艣膰. Zosta膰 rozstrzelanym, pozby膰 si臋 honoru, za to odzyska膰 spok贸j...
- Ja nie chc臋 - j臋kn膮艂 naraz jaszczur. - Mam krwaw膮 biegunk臋 ceremonialn膮. Musz臋 kogo艣 zabi膰 albo oszalej臋...
I na dow贸d, 偶e istotnie jest bliski szale艅stwa, zawy艂, a jego rozpacz ponios艂a si臋 korytarzem...
To, 偶e wszystkie korniki oraz inne smaczne robaki zacz臋艂y ucieka膰, to normalka. Jednak go艅ca, kt贸rego mistrz ceremonii przys艂a艂 z ponagleniem, Rosselin z Filipponem musieli ratowa膰. Nie wytrzyma艂 - zemdla艂o si臋 biedaczynie. Oparli go o 艣cian臋 i chwil臋 wachlowali chustk膮 maga, zanim o偶y艂.
Sam zreszt膮 by艂 sobie winien. Bo zanim zapuka艂, pods艂uchiwa艂 przez dziurk臋 od klucza. A jaszczur zarycza艂 akurat w ni膮.
Gdy tylko nieszcz臋sny pos艂aniec otworzy艂 oczy, zaraz ku utrapieniu pogodnika zemdla艂 ponownie, poniewa偶 smok naj 偶yczliwszym ze smoczych g艂os贸w zarycza艂 mu prosto w ucho:
- No, gratuluj臋, twarda sztuka z ciebie... C贸偶, wyczucie sytuacji mia艂 znacznie mniejsze ni偶 si艂臋 g艂osu.
Kiedy czekali w przedsionku sali audiencyjnej, Rosselin mia艂 okazj臋 si臋 przekona膰, 偶e jego jaszczurka z G贸r Osterwaldzkich bardzo przypomina cz艂owieka. Filippon denerwowa艂 si臋 jak ka偶dy cz艂owiek, a nawet bardziej: jak cz艂owiek ze wspomaganiem. Czyli ze skrzyd艂ami. No i mia艂 ostrzejsze pazury. Mag do艣wiadczy艂 tego, kiedy smok, nerwowo kr膮偶膮c po ciasnym pokoju, nadepn膮艂 mu na nog臋.
Wrzask, kt贸ry wyda艂 z siebie pogodnik, natychmiast zwabi艂 czterech stra偶nik贸w. Niby to stanowili wart臋 honorow膮, ale Rosselin podejrzewa艂, 偶e tak naprawd臋 dostali rozkaz pilnowa膰, aby jaszczur nie po偶ar艂 kt贸rego艣 z uczestnik贸w ceremonii.
K膮tem oka spogl膮daj膮c na dziur臋 w bucie, przez kt贸r膮 prze艣witywa艂a krew - jego krew! - mag stara艂 si臋 zrobi膰 min臋 w typie ale偶 nic si臋 nie sta艂o, panowie. Nie bardzo mu to wysz艂o, zapewne ten grymas bardziej ni偶 u艣miech przypomina艂 przed艣miertny skurcz paralityka, ale to chyba wystarczy艂o. Uspokojeni gwardzi艣ci opu艣cili miecze.
Naraz do pokoju wsun膮艂 si臋 mistrz ceremonii.
- Idziemy! - szepn膮艂 teatralnym, wy膰wiczonym g艂osem.
W膮skim korytarzykiem przebyli kilka krok贸w i znale藕li si臋 u drzwi tak zwanej ma艂ej sali audiencyjnej.
Rozleg艂y si臋 dzwony i wkroczyli do 艣rodka.
Zgodnie z 偶yczeniem cesarzowej zgromadzi艂a si臋 tu tylko najmniejsza cz膮stka dworu. Ledwie jakie艣 dwie setki najwa偶niejszych go艣ci, po艣r贸d nich cudem d藕wigni臋ty z 艂o偶a Astrogoniusz oraz u艂askawiony z tej okazji przebrzyd艂y karze艂 Garzful. Gdyby smok potrafi艂 my艣le膰 pozytywnie, powinien poczu膰 si臋 szcz臋艣liwy, 偶e tyle zrobiono specjalnie na jego cze艣膰. On jednak pomy艣la艂 co艣 ca艂kiem innego. Nie powiem wam co, bo by艂o to bardzo brzydkie. Nawet jak na smoka.
Pogodnik i jego bestia kroczyli wi臋c ku tronowi cesarzowej z przekonaniem, i偶 zmierzaj膮 w stron臋 nieuchronnej katastrofy. Stoj膮ca w pierwszym szeregu 艂aciata karlica Xan zd膮偶y艂a im szepn膮膰 kilka s艂贸w otuchy, kiedy j膮 mijali, jednak niewiele to pomog艂o. Rosselin mia艂 nieodparte przeczucie, 偶e oto st膮pa czerwonym dywanem w stron臋 solidnego pniaka. Kat by艂 pi臋kny i m膮dry, jednak ostrze w jego r臋ku wygl膮da艂o na g艂odne krwi.
Cesarzowa, siedz膮c na tronie ulokowanym w g艂臋bi sali, pod wielkimi arrasami przedstawiaj膮cymi oblicza kolejnych w艂adc贸w Faraelu, stara艂a si臋 zachowa膰 spok贸j. Kiedy mag i smok dotarli w pobli偶e jej tronu, przes艂a艂a im nawet u艣miech.
Wida膰 by艂o, 偶e jaszczur jest straszliwie zdenerwowany. Ca艂y si臋 trz膮s艂 i st臋ka艂. 艁uski cicho klekota艂y, w przeciwie艅stwie do skrzyde艂, kt贸re - nastroszone jak u zdenerwowanego 艂ab臋dzia - 艂opota艂y z szumem.
A jakby tego by艂o ma艂o, na ciele smoka wykwit艂y plamy uk艂adaj膮ce si臋 w jakie艣 s艂owa. Przypomina艂o to litery, ale kompletnie obce, nieznane Rosselinowi. Napis m贸g艂 wi臋c r贸wnie dobrze znaczy膰 Robak krzepi! jak i - o zgrozo! - Ca艂a w艂adza w 艂apy smok贸w!
Z Rosselina, ku zdumieniu jego samego, odp艂yn臋艂o przera偶enie i zast膮pi艂 je stoicki spok贸j. A nawet wisielczy, sarkastyczny humor, kt贸ry pozwoli艂 mu dostrzec, 偶e stoj膮ca niedaleko cesarzowej Zejfa ma rozczochrane w艂osy i 偶e bardziej jej z nimi do twarzy ni偶 we fryzurze uk艂adanej co rano za pomoc膮 gor膮cych wa艂k贸w i innych narz臋dzi tortur.
Jednak ci z doradc贸w oraz go艣ci, kt贸rzy nie znali prawdziwej natury smoka, w zdumieniu i przera偶eniu obserwowali dygot osterwaldzkiej jaszczurki. Im tak偶e udzieli艂o si臋 napi臋cie widoczne w jej zachowaniu. Tak to ju偶 jest z krwaw膮 biegunk膮 ceremonialn膮 - bywa zara藕liwa.
Jeden z takich szczeg贸lnie wra偶liwych delikwent贸w, stoj膮cy w pierwszym szeregu wysoki chudzielec o twarzy szczup艂ej i nieco natchnionej, nagle krzykn膮艂 cienko, po czym zemdla艂. Padaj膮c, osun膮艂 si臋 Rosselinowi do st贸p. Ten, wyrwany ze stanu ironicznego zoboj臋tnienia, gwa艂townie odskoczy艂. Gwardia pa艂acowa ju偶 bieg艂a. Dobroczynne r臋ce odsuwa艂y m艂odzie艅ca od bestii, a w powietrzu...
A w powietrzu, poza tym 偶e wisia艂a w nim groza, nie dzia艂o si臋 nic szczeg贸lnego, dop贸ki nie poruszy艂 go ryk smoka:
- No co?!!! - wybuchn膮艂 Filippon, nie dbaj膮c o to, przed jakim audytorium stoi. - Nigdy nikomu nie sk艂ada艂em ho艂du!
Cesarzowa unios艂a si臋 na swym tronie. Ku zdumieniu wszystkich wsta艂a, po czym zst膮pi艂a na ziemi臋. Jej lekki u艣miech wydawa艂 si臋 nawet szczery.
- Ja te偶 nie - przyzna艂a z rozbawieniem. - I mam nadziej臋, 偶e to nieszcz臋艣cie nigdy mnie nie spotka.
Zerkn臋艂a na mistrza ceremonii, kt贸ry obserwowa艂 swoj膮 w艂adczyni臋 wzrokiem takim, jakby si臋 zastanawia艂, co go spotka najpierw: 艣ci臋cie mieczem przez kt贸rego艣 z obecnych w sali gwardzist贸w czy raczej ka藕艅 z r臋ki obdarzonego fantazj膮 kata.
Joanna u艣miechn臋艂a si臋 ponownie. Zrobi艂a jeszcze krok i po艣r贸d szmeru zaskoczonych dworzan po艂o偶y艂a Filipponowi r臋k臋 na g艂owie.
- Rzeczywi艣cie, miejmy to ju偶 za sob膮. Czy ty, smoku, sk艂adasz mi... - zacz臋艂a.
- Tak, tak i jeszcze raz tak! - przerwa艂 jej niecierpliwie jaszczur. - Na krew matki, kt贸rej nie zna艂em, na cienie przodk贸w, kt贸rych usi艂uj臋 odnale藕膰, a nawet na gard艂a twoich doradc贸w, o ile zechc膮 je da膰... tylko b艂agam, sko艅czmy ju偶!
Przez twarz Joanny przebieg艂 grymas rozbawienia.
- Przyjmuj臋 ci臋 w poczet swoich poddanych, Filipponie z... Czekaj, sk膮d ty w艂a艣ciwie jeste艣?
Smok 艂ypn膮艂 okiem, westchn膮艂. Wydawa艂 si臋 odrobin臋 spokojniejszy, jakby odzyska艂 troch臋 rezonu.
- Niech b臋dzie, 偶e z Osterwaldu.
W艂adczyni wdzi臋cznie skin臋艂a g艂ow膮. Powiod艂a spojrzeniem po zgromadzonych w sali dworzanach i arystokratach.
- A wi臋c przyjmuj臋 ci臋 w poczet swoich poddanych, Filipponie z Osterwaldu.
Zamilk艂a, czekaj膮c na reakcj臋 jaszczura. Ten jednak ani my艣la艂 si臋 odzywa膰.
- Ju偶? - wyrzuci艂 z siebie wreszcie, po d艂ugiej chwili przykrej ciszy, podczas kt贸rej kilku dworzan - tych, co wstrzymali oddech, udusi艂o si臋 na 艣mier膰. - To wszystko? Bo ja musz臋 pobiega膰. - A widz膮c, 偶e imperatorowa niedbale skin臋艂a g艂ow膮, rzuci艂 si臋 do tak panicznej ucieczki, 偶e Joanna widzia艂a jeszcze jego pysk, podczas kiedy reszta cielska zbiega艂a ju偶 po schodach.
Tak oto przed tw贸rcami dworskiej etykiety za spraw膮 smoka stan臋艂y ca艂kiem nowe wyzwania. I pewne by艂o, 偶e niekt贸rzy im nie sprostaj膮, bo jak dopasowa膰 paragrafy wspominaj膮ce o dw贸ch r臋kach do czterech 艂ap smoka? Albo zakaz noszenia broni na wierzchu, podczas kiedy Filippona wyposa偶y艂a w ni膮 natura?
Rosselin westchn膮艂.
- Przepraszam za niego, cesarzowo - rzek艂. - Na imprez臋 za ogon przywlok臋 bydl... to znaczy... - zmiesza艂 si臋 - Filippon z Osterwaldu u艣wietni biesiad臋 swoj膮 obecno艣ci膮, cho膰bym mia艂 za nim i艣膰 w te g贸ry.
A odchodz膮c, mrucza艂 pod nosem:
- 艁uski mu spod ogona powyrywam, jedn膮 po drugiej, niech no tylko besti臋 spotkam...
II
Aby os艂odzi膰 smokowi doznany wcze艣niej uszczerbek na honorze i humorze, przyj臋cie z okazji ho艂du mia艂o by膰 ciche i gustowne. Postanowiono je urz膮dzi膰 w ma艂ym pawilonie na trzecim pi臋trze centralnej wie偶y.
By艂o to miejsce nadzwyczaj urokliwe. Kto艣, kto umia艂 doceni膰 walory estetyczne, nie mia艂 wyj艣cia, po prostu musia艂 zachwyci膰 si臋 finezj膮, z jak膮 sala zosta艂a przeistoczona w pachn膮cy ogr贸d.
Na pod艂odze usypano grub膮 warstw臋 ziemi przykryt膮 podestem. Powsta艂 dzi臋ki temu normalny parkiet, na kt贸ry wchodzi艂o si臋 po stopniach. Mo偶na by艂o na nim ustawi膰 meble i sto艂y, a tak偶e ta艅czy膰 i biesiadowa膰. W wyci臋tych otworach posadzono drzewa i krzewy. 艢ciany poro艣ni臋te by艂y pn膮czami si臋gaj膮cymi koron drzew. W tej typowo le艣nej nieregularno艣ci - jedne sztuczne polanki mie艣ci艂y po dziesi臋膰 sto艂贸w, inne z trudem dw贸ch ludzi - mo偶na by艂o przez chwil臋 zapomnie膰, 偶e cz艂owiek znajduje si臋 w samym sercu Imperium, w pa艂acu cesarzowej.
W艣r贸d dworzan ta male艅ka d偶ungla cieszy艂a si臋 coraz wi臋kszym uznaniem, zw艂aszcza 偶e w przeciwie艅stwie do prawdziwych le艣nych ost臋p贸w by艂a wolna od komar贸w, panter, wampiun贸w, harpii g贸rskich oraz innych bestii.
Przynajmniej do czasu, p贸ki nie zajrzy tu jaki艣 potw贸r w rodzaju smoka.
Jednak bohater wydawanego na jego cze艣膰 przyj臋cia wcale nie by艂 sk艂onny do wsp贸艂pracy ani nie poczuwa艂 si臋 do wdzi臋czno艣ci, a m贸wi膮c trywialnie - po prostu znikn膮艂.
Rosselin mia艂 nadziej臋, 偶e znajdzie go ukrytego w szafie swojej izby albo w smoczarni. Nie zasta艂 go tam jednak. Za to kiedy powiadomi艂 Od臋ta, urz臋dnika odpowiedzialnego za bezawaryjny przebieg przyj臋cia, 偶e chyba trzeba b臋dzie u偶y膰 stra偶y pa艂acowej do odszukania najwa偶niejszego go艣cia, ten osadzi艂 go 艣widruj膮cym spojrzeniem i ledwie k膮cikami ust z ostentacyjnym lekcewa偶eniem wycedzi艂:
- Se poradzimy, magu, jak zawsze.
Nie 偶eby pogodnik by艂 jako艣 specjalnie nerwowy. Tym bardziej kiedy mia艂 na kogo zwali膰 niepowodzenie. A prostem bardzo - odpar艂 w my艣lach z ironi膮.
Postara艂 si臋 jednak by膰 niedaleko epicentrum zdarze艅. Odnalaz艂 Xan i zamieni艂 z ni膮 kilka s艂贸w, wreszcie uda艂o mu si臋 te偶 pogaw臋dzi膰 chwil臋 z t鈥橦ar膮. Mimo 偶e burzliwe dzieje jego 艣wieckiego zakonu pacyfalist贸w dobieg艂y ko艅ca, hrabia nie wygl膮da艂 na zmartwionego, a nawet coraz lepiej odnajdywa艂 si臋 w nowej rzeczywisto艣ci. Z zapa艂em opowiada艂 pogodnikowi, 偶e planuje wreszcie ubi膰 jak膮艣 prawdziw膮 besti臋, a jej rogami czy wypreparowanym szkieletem ozdobi膰 swoje apartamenty.
- I nie b臋dzie to Garzful - doda艂 szybko. Co prawda straci艂 wiar臋 i stanowisko w zakonie w艂a艣nie za spraw膮 kar艂a, ale to jeszcze nie pow贸d, aby honorowa膰 jego marne szcz膮tki wieszaniem na 艣cianie.
Wszyscy czekali na pocz膮tek przyj臋cia. To znaczy na smoka. Kt贸ry si臋 nie pojawia艂. Wcale a wcale.
Im bardziej za艣 smok si臋 nie pojawia艂, tym bardziej go brakowa艂o...
A nic tak nie zmi臋kcza ludzi jak strach przed r臋k膮 w艂adczyni. I wreszcie Odet dramatycznym psykni臋ciem odwo艂a艂 pogodnika na bok.
- Nie daj膮 spokoju ci urz臋dnicy, przeszkadzaj膮 jak pszczo艂y w piciu kompotu - o swej dezaprobacie Rosselin scenicznym szeptem poinformowa艂 ca艂e otoczenie.
Przeprosi艂 t鈥橦ar臋 i zrobi艂 trzy kroki w stron臋 purpurowego ze z艂o艣ci oraz upokorzenia Od臋ta. - No co jest? - warkn膮艂. - Si臋 co艣 nie uda艂o?
Dworzaninowi odebra艂o mow臋 na tak膮 bezczelno艣膰.
- Nie, no tylko mi nie m贸w, 偶e sobie nie poradzi艂e艣 sam? - pogodnik wszed艂 na najwy偶sze rejestry okrucie艅stwa, na jakie tylko by艂o go sta膰. - Ty sobie nie poradzi艂e艣?! To mo偶liwe? Taki do艣wiadczony urz臋dnik?
Je偶eli kto艣 wcze艣niej nie wiedzia艂, 偶e Odet jest g艂upcem, teraz mia艂 okazj臋 si臋 o tym przekona膰. A biedak mia艂 przeciwko sobie ca艂膮 sal臋, bo ludzi traktowa艂 zawsze z pogard膮. Ostatnio chocia偶by Ann臋 Histomen臋, kt贸rej nie do艣膰, 偶e zdepta艂 d艂ug膮 sukni臋, p臋dz膮c jak szalony 艣lepiec korytarzem, to jeszcze kaza艂 przyci膮膰 do p贸艂 uda pod gro藕b膮 doniesienia samej cesarzowej, 偶e chcia艂a go zamordowa膰. Biedna stara dama, wdowa po niechlubnej pami臋ci Janie Histomenie - ws艂awionym jedynie pot臋偶nymi d艂ugami i ucieczk膮 w 艣mier膰 - pos艂usznie rozkaz Od臋ta wykona艂a, boj膮c si臋 艣mierci publicznej. Ta jednak spotka艂a j膮 i tak, tyle 偶e z innego powodu: w wieku lat sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu trudno obnosi膰 si臋 ze strojem godnym mo偶e dziewcz臋cia, ale na pewno nie dojrza艂ej matrony.
Teraz, prawdopodobnie po raz pierwszy, Odet znalaz艂 si臋 w sytuacji bez wyj艣cia.
Prze艂kn膮艂 upokorzenie, a potem dwa razy 艣lin臋. Kto wie czy gdyby nie napi臋ta sytuacja, nie dosz艂oby do morderstwa na oczach zgromadzonych.
- Przyprowad藕 go, magu - warkn膮艂 wreszcie, odzyskuj膮c mow臋. - To tw贸j smok!
Rosselin u艣miechn膮艂 si臋 szyderczo.
- Je偶eli mnie o to prosisz... - odpar艂 ze s艂odycz膮 zdoln膮 zabi膰. - Zobacz臋, co si臋 da zrobi膰.
I zostawiaj膮c dworaka w niepewno艣ci, wyszed艂 na korytarz.
Dobrze jest zna膰 s艂abo艣ci przyjaci贸艂.
Jak odszuka膰 smoka w labiryncie korytarzy licz膮cych wiele mil? Nie mo偶na by膰 na wszystkich pi臋trach naraz. Nie da si臋 upolowa膰 smoka, kt贸ry zechce pozosta膰 ukryty... to znaczy innego smoka mo偶e i tak, gdyby si臋 jaki艣 trafi艂. Ale Filippona z Osterwaldu - na pewno nie.
Jednak Rosselin mia艂 w g艂owie pewien szalony pomys艂. Pogna艂 w d贸艂 wie偶y, do wyj艣cia, wybra艂 najbli偶szy trawnik i ku zdumieniu ludzi tak d艂ugo rozgrzebywa艂 ziemi臋, a偶 znalaz艂 gar艣膰 soczystych, smacznych i po偶ywnych robak贸w.
Teraz nale偶a艂o ju偶 tylko zastawi膰 pu艂apk臋 - pos艂u偶y艂a do tego celu ma艂a kanciapka pe艂na miote艂, wiader i szmat - i czeka膰, a偶 wyczulony nos Filippona nieomylnie przywiedzie go w miejsce, gdzie oczekiwa艂y na niego d偶d偶ownice i p臋draki. Oraz jeden ma艂y, zab艂膮kany przez pomy艂k臋 kret, kt贸rego (cho膰 bardzo wierzga艂) Rosselin postanowi艂 do艂膮czy膰 do zestawu jako g艂贸wne danie. Mia艂 to by膰 taki smoczy odpowiednik pieczonego ba偶anta z powtykanymi pi贸rami, prosiaka z jab艂kiem w ryjku, tortu z pani膮 i panem na czubku czy innego tandeciarstwa, kt贸re ka偶e biesiadnikom zawo艂a膰 Ooo!, a nawet zaklaska膰.
Ukryty za szeregiem miote艂, wysmarowany robalem, kt贸ry odda艂 偶ycie w s艂u偶bie Imperium, nie musia艂 czeka膰 d艂ugo. Ucapi艂 skradaj膮cego si臋 i poci膮gaj膮cego nosem jaszczura, tak 偶e ten ani pisn膮艂.
- Przyj臋cie albo kat - warkn膮艂 w艣ciek艂y pogodnik. Bowiem robak, kt贸rym si臋 natar艂, 艣mierdzia艂 gorzej od zi贸艂, jakimi babka karmi艂a go w m艂odo艣ci, 偶eby r贸s艂 zdrowo.
Smok westchn膮艂 ci臋偶ko i rzek艂:
- Ale najpierw robaki, bo co si臋 maj膮 zmarnowa膰...
Popatrzy艂 spode 艂ba na Rosselina, by doda膰:
- I chc臋 ci臋 wyliza膰. Takiego smacznego p臋draka popsu艂e艣...
Pr贸cz s艂abo艣ci przyjaci贸艂 dobrze jest te偶 zna膰 ich nawyki.
Rosselin musia艂 Filippona najpierw trzyma膰, a potem ci膮gn膮膰 za ogon, bo po zjedzeniu wszystkich robak贸w smok zadziwiaj膮co szybko straci艂 motywacj臋 do dotrzymania s艂owa.
- Czyja musz臋? - powtarza艂, co prawda daj膮c si臋 pogodnikowi ci膮gn膮膰, ale z trudem. Dworzanie oraz nawyk艂a do przer贸偶nych dziwactw czy fanaberii gwardia pa艂acowa spogl膮dali z krzywymi u艣miechami, jak mag pogodowy trzeciej kategorii mozoli si臋 z wci膮ganiem na schody, a potem wleczeniem po korytarzu swojej osterwaldzkiej jaszczurki. Rosselin kl膮艂 przy tym niemi艂osiernie. Warcza艂. Zgrzyta艂 z臋bami. Zupe艂nie jakby to on by艂 dziwacznym zwierzakiem domowym... przepraszam - pa艂acowym, kt贸ry w艂a艣nie poczu艂 przyp艂yw si艂 witalnych i ci膮gnie na smyczy flegmatycznego w艂a艣ciciela.
A przy tym wszystkim dzi臋kowa艂 losowi, 偶e przyj臋cie odbywa si臋 na pi臋trze trzecim, a nie trzynastym. To dopiero by艂by pech...
Wreszcie dotarli na miejsce. Kiedy pogodnik odnalaz艂 Od臋ta, by艂 on ju偶 bledszy od najbielszej z bieli. Sprawia艂 wra偶enie, jakby w艂a艣nie umar艂.
- Jest tw贸j - poinformowa艂 go Rosselin, demonstracyjnie odrzucaj膮c ogon smoka wprost na kolana dworzanina.
Nogi, pazury, oczy i ogon o偶y艂y - wszystkie naraz. Przez jedno mgnienie oka nic nie by艂o wida膰. Potem z bitewnego zgie艂ku oraz krwawej jatki wy艂oni艂 si臋 jaszczur trzymaj膮cy za gard艂o Od臋ta.
- To ty mnie kaza艂e艣 przyprowadzi膰? - sykn膮艂.
Po czym zrobi艂 urz臋dnikowi co艣 takiego, 偶e ten zarycza艂 jak prawdziwy potw贸r, prawie jak smok. Za艣 jego uszy, mimo szybkiej interwencji Bernarda o鈥機encora, ju偶 do ko艅ca 偶ycia przypomina艂y postrz臋pione pierogi.
I przyj臋cie si臋 rozpocz臋艂o.
O wprowadzeniu Filippona z Osterwaldu na salony nawet nie warto wspomina膰, bo biedak ze stresu mieni艂 si臋 tak bardzo, 偶e chwilami prze艣witywa艂y przez niego ko艣ci oraz ca艂a reszta smoczego oprzyrz膮dowania.
Na szcz臋艣cie g艂贸d i pragnienie szybko zwyci臋偶y艂y z艂e si艂y oratorstwa i napuszonej dworskiej etykiety. Ludzie i smoki rzucili si臋 do sto艂贸w. Jedli i pili, pasa popuszczali, a nawet pod jedn膮 z palm skr臋ty z zabronionej nikoro艣li palili...
Wreszcie, kiedy zacz臋艂a si臋 niczym nieskr臋powana zabawa, ku zaskoczeniu wszystkich cesarzowa postanowi艂a zata艅czy膰 ze smokiem.
Orkiestra sprawi艂a si臋 jak nale偶y - to znaczy smyczki nie opad艂y ani nic. Nawet gdyby zst膮pi艂 Aara艅el i Joanna flmperte postanowi艂a powie艣膰 z nim galopk臋, muzycy zagraliby bez zmru偶enia oka.
Filippon odnalaz艂 si臋 jak zwykle. W艂adczyni trzy razy j臋kn臋艂a, kiedy jaszczur pazurami nadepn膮艂 jej na nog臋. Ale wytrzyma艂a do ko艅ca. Trzeba umie膰 znosi膰 przykro艣ci, je偶eli chce si臋 by膰 cesarzow膮, prawda?
Jak wida膰, Joanna flmperte znalaz艂a lepszy spos贸b na przej艣cie do historii ni偶 poprzez eksterminowanie gin膮cych gatunk贸w. Uzna艂a, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li zapisze si臋 w ksi臋gach jako Ta艅cz膮ca ze Smokiem.
W ko艅cu orkiestra przesta艂a gra膰. Imperatorowa klasn臋艂a w d艂onie i po艣rodku sali, pod baldachimem drzew, zebra艂 si臋 ca艂y t艂um ludzi.
- A teraz prezenty, m贸j drogi Filipponie - zarz膮dzi艂a Joanna. - Bo przecie偶 nie mo偶emy zapomnie膰 o upominkach, prawda?
Spojrza艂a na smoka, kt贸ry wygl膮da艂 na mocno zaskoczonego.
- Osterwaldu nie mog臋 ci podarowa膰 - u艣miechn臋艂a si臋 - boby m贸j szanowny ma艂偶onek wr贸ci艂 do Fertu i niepotrzebnie zawraca艂 mi g艂ow臋, zamiast siedzie膰 tam i urz膮dza膰 sobie bezkrwawe 艂owy. Ale je偶eli znajdziesz jak膮艣 inn膮 艂adn膮 ska艂臋, to ci j膮 oddam.
Oczywi艣cie nie wszyscy mieli prezenty. Wkr贸tce jednak jaszczur uzbiera艂 g贸rk臋 r贸偶nych niepotrzebnych rzeczy. Tylko jeden z baron贸w w艂a艣ciwie odnalaz艂 si臋 w sytuacji. Jego s艂u偶膮cy wtaszczy艂 ogromny kawa艂 surowego mi臋sa jeszcze brocz膮cego krwi膮. Filipponowi a偶 oczy zal艣ni艂y z 艂akomstwa.
Na to, aby wr臋czy膰 mu beczk臋 dobrze utuczonych robak贸w, nie wpad艂 nikt.
Wreszcie, niemal na samym ko艅cu, z t艂umu wysun膮艂 si臋 Astrogoniusz.
Malarz sprawia艂 przygn臋biaj膮ce wra偶enie. Wyszczupla艂, wy艂ysia艂, z jego oczu znikn膮艂 偶ywy blask z艂o艣liwej inteligencji. Rosselin pomy艣la艂, 偶e b臋dzie musia艂 wzi膮膰 tego pacykarza pod opiek臋. W g艂臋bi duszy czu艂 si臋 troch臋 winny. Zemsta by艂a pi臋kn膮 spraw膮, ale przecie偶 nie chcia艂 rujnowa膰 malarzowi kariery, a jedynie troch臋 go do艣wiadczy膰, jak Astrogoniusz do艣wiadczy艂 pogodnika, obrzucaj膮c obelgami i wywalaj膮c z roboty.
Teraz biedny malarz podszed艂 i wr臋czy艂 swemu niedawnemu dr臋czycielowi prezent. I jak to artysta, wr臋czaj膮c go, zarazem szuka艂 pochwa艂y dla samego siebie.
Kiedy wyci膮gn膮艂 zza plec贸w pakunek, Rosselin natychmiast si臋 domy艣li艂, 偶e w 艣rodku jest obraz.
Biedny smok te偶 to poj膮艂. Min臋, ju偶 dostatecznie p艂aczliw膮 po tych wszystkich przyj臋ciowych szykanach, zrobi艂 tak膮, jakby mu kto艣 nagle oznajmi艂, 偶e musi przej艣膰 na diet臋 wegetaria艅sk膮, wreszcie dobi艂 go stwierdzeniem, 偶e nawet robaki w winie s膮 wykluczone. I, aha, samo wino te偶, bo dieta nie tylko bezmi臋sna, ale i bezalkoholowa. A najlepiej niech si臋 Filippon posila powietrzem, bo ono zdrowe jak ma艂o co.
- Otw贸rz - 艂agodnie poprosi艂 Astrogoniusz.
Nie odmawia si臋 umieraj膮cemu, to rozumia艂 nawet Filippon. Wydoby艂 z siebie g艂臋bokie westchni臋cie pe艂ne rezygnacji, po czym ostro偶nie, jednym pazurem, rozci膮艂 papier i wy艂uska艂 zawarto艣膰.
Wida膰 by艂o, 偶e jaszczur z trudem wytrzymuje ogl膮danie samego siebie. Ramy wygl膮da艂y imponuj膮co: z艂ocone, grube i masywne. O obrazie mo偶na by艂o wiele powiedzie膰 poza jednym: 偶e wiadomo, kogo przedstawia.
Cho膰 po czterech 艂apach, kt贸re oko z trudem wy艂awia艂o spo艣r贸d chaosu kolor贸w, plam, kresek i grubych rys - wygl膮daj膮cych, jakby kto艣 dar艂 p艂贸tno pazurami - nale偶a艂o si臋 domy艣la膰, 偶e portret przedstawia smoka.
Rosselin zrozumia艂 w tamtej chwili, 偶e jego w艂asne koszmary na tle 艣lubu z Annabell to nic w por贸wnaniu z tym, co musi prze偶ywa膰 Astrogoniusz - i to na 偶ywo. Tylko naprawd臋 drastyczne wizje mog艂y usprawiedliwi膰 powstanie takiego dzie艂a.
Smok r贸wnie偶 wydawa艂 si臋 wstrz膮艣ni臋ty.
- Eee... dzi臋kuj臋, Astrogoniuszu - rzek艂 chrypliwie. - Doceniam, 偶e z艂o偶ony ci臋偶k膮 chorob膮 znalaz艂e艣 czas na stworzenie arcydzie艂a...
Cz臋艣膰 dworzan ruszy艂a ju偶 w kierunku sto艂贸w uginaj膮cych si臋 pod smako艂ykami, a on trwa艂 tak chwil臋, nie wiedz膮c, co pocz膮膰 z obrazem, kiedy naraz pojawi艂 si臋 Garzful. Rozgl膮daj膮c si臋 niespokojnie, czy Xan nie zrobi mu jakiej艣 krzywdy, wyj膮艂 zza plec贸w owini臋ty w bia艂e p艂贸tno okr膮g艂y przedmiot i poda艂 Filipponowi ze s艂owami:
- A to prezent ode mnie na t臋 szcz臋艣liw膮 chwil臋. Zosta艅my przyjaci贸艂mi, smoku.
Chyba mu zaszkodzi艂o warunkowe zwolnienie - pomy艣la艂 zdumiony Rosselin.
Zrezygnowany bohater przyj臋cia got贸w by艂 ju偶 przyj膮膰 wszystko, nawet kube艂ek gotowanej marchewki. Zacz膮艂 odwija膰 podarunek.
- O kurrrrr... - mrukn膮艂 nagle, nie bacz膮c na stoj膮ce wok贸艂 damy.
Podarunek robi艂 wra偶enie. By艂 to z艂ocony he艂m z kr贸tkimi, ostrymi wypustkami.
Mag przypatrywa艂 mu si臋 w zdumieniu. Rycerze zakuci w stal dawno wymarli. Jak dowiod艂y dzia艂ania wojenne, byli 艂atwym celem dla wszelkiej ma艣ci ha艂astry walcz膮cej niehonorowo, za to skutecznie. A w dodatku magowie zbyt cz臋sto urz膮dzali sobie zawody, kt贸ry szybciej podgrzeje tak膮 mi臋sn膮 puszk臋.
Chocia偶 patrz膮c na ten he艂m, niegdy艣 okrywaj膮cy zapewne mocno zdeformowan膮 czaszk臋, Rosselin zastanawia艂 si臋, czy prawdziwym powodem wygini臋cia tej kasty nie by艂a po prostu selekcja naturalna. Ostatecznie nikt normalny nie da艂by si臋 zaku膰 w grub膮 blach臋. Przecie偶 w takim kaftanie nawet pod pach膮 trudno si臋 podrapa膰, o wi臋kszych potrzebach nie wspominaj膮c.
Na smoka jednak to dziwaczne nakrycie g艂owy pasowa艂o niemal idealnie. Filippon szybko nasadzi艂 je na 艂eb i rozp艂omieni艂 si臋 w zwyci臋skim u艣miechu.
A kiedy karze艂 doda艂, 偶e to he艂m samego Livardona z Kentu, jaszczur nawet go u艣ciska艂 z wra偶enia, cho膰 pogodnik m贸g艂 si臋 za艂o偶y膰 o w艂asne 偶ycie, 偶e jego bestia nigdy wcze艣niej nawet nie s艂ysza艂a tego imienia.
Tak to Garzful da艂 jaszczurowi co艣 wi臋cej ni偶 beczk臋 robak贸w - da艂 mu amulet zwyci臋stwa.
I tym mocnym akcentem sko艅czy艂y si臋 wszystkie punkty oficjalne, zacz臋艂o si臋 za艣 nieoficjalne ob偶arstwo oraz pija艅stwo. Pod jedn膮 z palm kokosowych szybko dosz艂o do tak intensywnej orgietki, 偶e dojrza艂e orzechy lecia艂y uczestnikom tej zabawy na g艂ow臋. Poniewa偶 jednak kokosy s膮 podobno afrodyzjakiem, nikt sobie nie przerywa艂, a co spad艂o, zosta艂o skonsumowane.
Ku uciesze biesiadnik贸w smok poczu艂 si臋 wreszcie dusz膮 towarzystwa i zacz膮艂 pi膰 wino z he艂mu.
Rosselin te偶 bawi艂 si臋 mi艂o. Przy kieliszku wina i dobrego sera wybaczyli sobie z Odetem urazy, bo po co te k艂贸tnie? Lepiej 偶y膰 w zgodzie, a wrog贸w szuka膰 gdzie indziej.
By艂o ju偶 bardzo p贸藕no, kiedy zauwa偶y艂 co艣 zadziwiaj膮cego. Filippon chy艂kiem wr贸ci艂 do kupki swoich prezent贸w, wyci膮gn膮艂 stamt膮d dzie艂o Astrogoniusza i ruszy艂 w stron臋 najwi臋kszej g臋stwiny.
Zaintrygowany mag szybko pod膮偶y艂 jego tropem.
Pijany jaszczur w臋drowa艂 zakosami, ha艂asuj膮c i walcz膮c z niepor臋cznym obrazem. Pogodnik m贸g艂 wi臋c go tropi膰, pozostaj膮c niezauwa偶onym. Wreszcie w jakim艣 mateczniku smok przystan膮艂, zakl膮艂 i rozerwa艂 ram臋. P贸藕niej zacz膮艂 j膮 rozbija膰 na mniejsze kawa艂ki. Te wsadza艂 w szpary wok贸艂 rosn膮cych tu drzew.
Wreszcie spojrza艂 na rulon obrazu. Rozwin膮艂 go, westchn膮艂 i wydawa艂o si臋, 偶e wepchnie go tam, gdzie wcze艣niej wyl膮dowa艂y szcz膮tki ramy. Ale zamamrota艂 co艣 pod nosem, pokr臋ci艂 swoj膮 jaszczurcza g艂ow膮 i krzywi膮c si臋 z obrzydzeniem... zjad艂 p艂贸tno!
Na twarzy ukrytego za palm膮 Rosselina zago艣ci艂 lekki u艣miech. Rozumia艂, 偶e smok postanowi艂 si臋 po艣wi臋ci膰, aby 艣wiat nigdy wi臋cej nie ogl膮da艂 takich potworno艣ci.
Kiedy pogodnik z ulg膮 zamkn膮艂 za sob膮 drzwi izby, Filippon rzuci艂 he艂m w k膮t i mrukn膮艂:
- A teraz id臋 rozprostowa膰 ko艣ci...
Mag spojrza艂 na smoka z niedowierzaniem i... niepokojem.
- Przecie偶 przyj臋cie w艂a艣nie si臋 sko艅czy艂o... - b膮kn膮艂.
Jaszczur warkn膮艂 z g艂臋bi gard艂a:
- Ty mo偶esz nazywa膰 to przyj臋ciem, ja wol臋 mi艂ym upokorzeniem. A teraz id臋 naprawd臋 si臋 zabawi膰.
- Ale偶... - zacz膮艂 Rosselin. Przecie偶 na w艂asne oczy widzia艂, jak bawi艂 si臋 smok. I by艂a to ca艂kiem udana impreza. Czy偶by obraz mu zaszkodzi艂, utkwi艂 gdzie艣 w kiszkach?
W oczach Filippona b艂ysn臋艂y krwawe iskry.
- Bez obaw, b臋d臋 polowa膰 z dala od domu.
I dotrzyma艂 s艂owa. Tej nocy krzyki grozy nios艂y si臋 po innych wie偶ach pa艂acowego kompleksu.
Rankiem naliczono kilka os贸b, kt贸rych serca nie wytrzyma艂y. Jeden z baron贸w wyskoczy艂 oknem. O 艣wicie znaleziono w krzakach poni偶ej jego apartamentu tylko ko艣ci objedzone przez mr贸wki, a mo偶e inne stworzenia.
Dziwnym trafem Rosselin skojarzy艂, 偶e 藕le sko艅czyli ci, kt贸rzy podczas ceremonii sk艂adania ho艂du patrzyli z pogard膮 i zazdro艣ci膮 na osterwaldzk膮 jaszczurk臋...
III
By艂o p贸藕ne popo艂udnie, kiedy smok przeci膮gn膮艂 si臋 leniwie i podrapa艂 w sw臋dz膮ce 艂uski pod lew膮 tyln膮 艂ap膮. Otworzy艂 jedno oko, by spojrze膰 na Rosselina, kt贸ry siedz膮c przy stole, pracowa艂 nad swoj膮 naukow膮 ksi臋g膮 o wp艂ywie soli na magi臋, albo te偶 odwrotnie.
- No to spe艂ni艂em twoj膮 pro艣b臋 - mrukn膮艂 smok. - Da艂em si臋 o膰wiczy膰 jak ma艂pka. Teraz ty dotrzymaj obietnicy...
Lekko zaskoczony pogodnik przeni贸s艂 spojrzenie na Filippona, a ten kontynuowa艂:
- ...i zorganizuj spotkanie z tymi swoimi magami. Smoczyce, pami臋tasz? - jaszczur u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co. - Bo przecie偶 prawdziwy smok musi znale藕膰 jaskini臋, posadzi膰 przed ni膮 drzewo i znale藕膰 smoczyce, kt贸ra z艂o偶y jaja w gnie藕dzie...
Rosselin skubn膮艂 w zamy艣leniu warg臋.
- No dobra, przejd臋 si臋 korytarzami - mrukn膮艂. - Pogadam z kim艣 m膮drzejszym od siebie...
- To akurat nie b臋dzie trudne. No chyba 偶e spotkasz Didloga. - Filippon z ha艂asem wyci膮gn膮艂 cielsko w k膮cie pokoju. - R贸b, co chcesz, ja s艂owa dotrzyma艂em.
Nie powinien by艂 nigdzie wychodzi膰. Co wi臋cej - nie powinien by艂 s艂ucha膰.
A ju偶 na pewno nie powinien by艂 pods艂uchiwa膰.
- ...i sam karze艂 opowiedzia艂 mi, 偶e to blaga, rozumiesz? 呕aden tam rycerski he艂m, da艂 temu potworowi kask ulubionego psa jednego z cesarzy sprzed paru wiek贸w - m贸wi艂 ze 艣miechem kto艣 w g艂臋bi korytarza, za zakr臋tem. - Imaginujesz to sobie, Dryll?
Rosselin zatrzyma艂 si臋, wystawiaj膮c ucho za r贸g korytarza. Ale wymieniony Dryll odpar艂 tylko:
- No, jak jaszczur g艂upi, to co si臋 mia艂 nie nabra膰? - po czym rozmowa zesz艂a na inny temat.
Pogodnik nerwowo zagryz艂 warg臋. No pi臋knie! Zn贸w z tego cholernego Garzfula wylaz艂a nienawistna dusza czy co to tam si臋 kry艂o w 艣rodku karlego cia艂a.
Mag powi贸d艂 spojrzeniem po korytarzu i cofn膮艂 si臋, 偶eby rozm贸wcy go nie ujrzeli. Kiedy plotka dotrze do smoka...
Dobrze wiedzia艂, jak to mo偶e wygl膮da膰. Ffein, jego mistrz od burz i napor贸w powietrza, zwyk艂 opowiada膰 uczniom histori臋 swego psa. Chcia艂em go pog艂aska膰, rozumiecie - m贸wi艂 smutnym tonem. Lekkim wicherkiem przeczesa膰 mu sier艣膰... No i troch臋 nie doceni艂em si艂y tej wichury. Albo twardo艣ci muru.
Bujna wyobra藕nia Rosselina podsun臋艂a mu odpowiedni widok.
Musia艂 koniecznie odszuka膰 kar艂a, zanim smok us艂yszy plotk臋 i zechce sam wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰. Czyli rozp艂aszczy膰 Garzfula na czym艣 twardszym.
A cesarzowa mog艂a nie lubi膰 paskudzenia 艣cian pa艂acu swoimi ulubionymi kar艂ami.
Poszukiwania tego obmierz艂ego knypka zaj臋艂y Rosselinowi ledwie par臋 chwil. Bardzo si臋 stara艂. Nap臋dza艂 go strach, 偶e po zabiciu Garzfula cesarzowa powie na przyk艂ad:
- Tw贸j zwierzak zabi艂 mi kar艂a, hultaju. Dasz mi zaraz nowego...
- Ale ja nie mam, o pani - odpowie dr偶膮cym g艂osem nasz bohater.
- C贸偶, wi臋c sam go zast膮pisz. Nasz oprawca skr贸ci ci r臋ce i nogi. Nie b臋dzie to mo偶e to samo, ale... Kaaacieee!
Odnalaz艂szy przysz艂ego nieboszczyka i sprawc臋 swego okaleczenia, pogodnik odci膮gn膮艂 go na bok, w miejsce, gdzie mogli porozmawia膰 na osobno艣ci. By艂 to ciemny k膮t korytarza opleciony paj臋czyn膮. W sam raz do takich rozm贸w. Mag prawie wepchn膮艂 tam kar艂a.
- Co jest? - warkn膮艂 Garzful, broni膮c si臋 przed niespodziewan膮 agresj膮. - Ledwie spr贸bowa艂em czego艣 innego ni偶 wi臋zienne 偶arcie, a tu ju偶 kto艣 dybie na moje 偶ycie...
Rosselin chwyci艂 go za szyj臋.
- Wiesz, co si臋 stanie, jak smok us艂yszy plotki, kt贸re rozsiewasz? - sykn膮艂.
Karze艂 u艣miechn膮艂 si臋 okrutnie, cho膰 by膰 mo偶e by艂 to grymas b贸lu, bo pogodnik wci膮偶 trzyma艂 d艂onie na jego gardle.
- A, o to chodzi! To ci powiem, co m贸wi膮. 呕e to przez niego siedzia艂em w wie偶y...
Mag zakl膮艂 w duchu. Jakim cudem Garzful m贸g艂 si臋 o tym dowiedzie膰?
- Gadanie - rzek艂 szybko. - A za ten numer z he艂mem to ci臋 Filippon rozedrze na 膰wierci.
Na twarz kar艂a wyp艂yn膮艂 triumfalny u艣miech.
- O ile zd膮偶y. Wiesz, dlaczego tamten pies zdech艂? Pogodnik zamar艂. Dotar艂 do niego trupi dech p艂yn膮cy od paj臋czyny.
- Te ostre szpikulce by艂y zatrute - krwio偶erczo u艣miechn膮艂 si臋 pupil cesarzowej. - I my艣l臋, 偶e troch臋 trucizny tam zosta艂o. O ile si臋 nie pomyli艂em, tw贸j smok pewno ju偶 gdzie艣 zdycha w k膮cie.
Mag odepchn膮艂 go na 艣cian臋.
- Ty!
- A ja! - Garzful poprawi艂 ubranie. - Id藕, odszukaj, zakop. I nie wchod藕 mi w drog臋, dobrze radz臋.
殴le radzi艂. Rosselin spiesznie ruszy艂 odszuka膰 smoka i ostrzec go przed niebezpiecze艅stwem, p贸ki ten jeszcze 偶yje. Bo, przyznacie sami, martwego smoka to ju偶 o niczym nie warto uprzedza膰.
Dopiero przed drzwiami apartamentu Zejfy dotar艂o do maga, 偶e przecie偶 Fiiippon nie jest tak膮 sobie zwyk艂膮 jaszczurk膮, wi臋c byle trucizna go nie po艂o偶y.
Ale kiedy nabra艂 tchu i pchn膮艂 drzwi, jeszcze bardziej zdziwi艂 go widok karlicy przy boku smoka.
Xan co艣 gor膮czkowo szepta艂a jaszczurowi do ucha.
I nagle...
- Ja tego sukinkota zabij臋!!! - wrzasn膮艂 Fiiippon. - Na Dracen臋 bez ogona!
Skoczy艂 ku drzwiom, w kt贸rych sta艂 pogodnik. Ten pr贸bowa艂 go z艂apa膰 za ogon i powstrzyma膰, ale na niewiele si臋 to zda艂o. W艣ciek艂y potw贸r pogna艂 korytarzem, nikn膮c zaraz za zakr臋tem.
Rosselin wrzasn膮艂 za nim na ca艂e gard艂o:
- A smoczyce?!
Odleg艂y tupot jaszczurzych n贸g usta艂.
- Co smoczyce? - spyta艂o echo wal膮ce po 艣cianach korytarza niby grad w okna.
Pogodnik u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.
- Jak zabijesz Garzfula, ska偶膮 ci臋 za awanturnictwo, Filipponie. I nici ze smoczyc...
A kiedy potw贸r zion膮cy z pyska ob艂oczkami pary wy艂oni艂 si臋 zza zakr臋tu, mag doda艂:
- Wymy艣limy co艣 innego. Co艣 takiego, 偶eby naprawd臋 go zabola艂o.
IV
Przez kilka dni Filippon chodzi艂 i udawa艂, 偶e nie s艂yszy narastaj膮cej fali plotek. Rosselinowi uda艂o si臋 go r贸wnie偶 nam贸wi膰 na noszenie he艂mu, chocia偶 podczas przedk艂adania smokowi argument贸w na rzecz tego pomys艂u omal nie postrada艂 偶ycia.
Ale jaszczur wkr贸tce przyzna艂 mu racj臋. Bo oto gdy kroczy艂 z 艂bem dumnie zakutym w stal niby 贸w Livardon z Kentu, Garzful wyra藕nie zaczyna艂 si臋 ba膰 i traci艂 pewno艣膰 siebie.
Szczytem wszystkiego by艂o, kiedy smok w he艂mie podszed艂 na jakim艣 przyj臋ciu do kar艂a i w otoczeniu dziesi膮tek ludzi uci膮艂 sobie mi艂膮 pogaw臋dk臋 o rycerskim honorze.
A dwa dni p贸藕niej dosz艂o do kulminacji. By艂o to akurat 艣wi臋to pierwszego spotkania Draceny z Aarafielem i cesarzowa wyprawi艂a ma艂膮 uroczysto艣膰.
Jedzono i pito zdrowo a pobo偶nie - do dna.
Ju偶 wydawa艂o si臋, 偶e cho膰 tym razem wszystko przebiegnie jak Aaranel przykaza艂, gdy nagle do sali wpad艂 jaki艣 niski cz艂owieczek w smoczym he艂mie nasadzonym na 艂eb niczym za du偶y kapelusz. Z t膮 r贸偶nic膮, 偶e he艂m najwyra藕niej nie chcia艂 zej艣膰. Nieszcz臋艣nik bulgota艂 z w艣ciek艂o艣ci albo rozpaczy - trudno by艂o rozpozna膰. Za to po kszta艂cie miotaj膮cej si臋 postaci nawet Brunhild ver Didlog domy艣li艂by si臋, 偶e to Garzful.
Tymczasem obok Rosselina, zajmuj膮cego miejsce w gronie kilku mag贸w, zmaterializowa艂 si臋 jaszczur, szyderczo u艣miechni臋ty.
W ciszy oniemia艂ych dworzan karze艂 kr臋ci艂 si臋 jak dzieci臋cy b膮k i rycza艂 doprawdy niczym Krakern wystawiony na bro艅 prostego, ale zaci臋tego marynarstwa... Wreszcie ca艂kiem straci艂 kierunek i run膮艂 w stron臋 cesarzowej.
Rozleg艂y si臋 westchnienia kilku dam, jedna z nich nawet zemdla艂a. Stra偶nicy unie艣li bro艅...
Smok sta艂 ju偶 nie obok pogodnika, lecz u boku swej w艂adczyni, jak na wiernego poddanego przysta艂o.
- Pozwolisz, moja pani, 偶e ci臋 wyr臋cz臋 - rzek艂 Filippon, 艣wie偶o upieczony rycerz z Osterwaldu.
I przeskoczywszy st贸艂, celnym kopni臋ciem skierowa艂 he艂m z zawarto艣ci膮 w stron臋 bramki. To jest otwartych drzwi komnaty.
Odg艂osy strzelanych karnych, rzut贸w wolnych, a tak偶e fauli d艂ugo jeszcze nios艂y si臋 po korytarzach pa艂acu. Wt贸rowa艂y im cichn膮ce ryki pechowych zawodnik贸w dru偶yny przeciwnej ni偶 ta, w kt贸rej gra艂 pi艂karz o wdzi臋cznym imieniu Filippon albo, jak zapewne przez pomy艂k臋 nazwali go kronikarze, Filipponaldo.
A sam膮 gr臋 lud, kt贸remu bardzo si臋 spodoba艂o kopanie okr膮g艂ej g艂owy, nazwa艂 garzfulk膮 kopan膮 albo szmacianka dworsk膮. Popyt na g艂owy troch臋 wzr贸s艂, zanim kupcy zauwa偶yli, 偶e mo偶na zrobi膰 interes na g艂owach zast臋pczych - gumowych lub szmacianych.
Tak oto smok, kt贸ry jeszcze tego samego dnia poda艂 komplet obowi膮zuj膮cych regu艂, zapocz膮tkowa艂 nowy 艣wiecki kult. Stadiony zacz臋艂y rosn膮膰 jak grzyby po deszczu i tylko z艂o艣liwi mnisi narzekali, 偶e szmacianka odci膮ga m艂odzie偶 od 艣wi膮ty艅.
Ale cesarzowej gra si臋 spodoba艂a i to przes膮dzi艂o o jej popularno艣ci. Za艣 sam Garzful na jaki艣 czas przycich艂 i schodzi艂 innym dworzanom z oczu, tylko Bernarda o鈥機encora ci膮gle nagabywa艂, czy ten nie ma jakich艣 nowych specyfik贸w na b贸l g艂owy.
Co medyk skrz臋tnie wykorzysta艂, bo ochotnik贸w do eksperyment贸w zawsze mu brakowa艂o.
Rozdzia艂 3
Podziemia Akademii Magicznej przera偶a艂y. Jako niesforny ucze艅 nasz pogodnik obawia艂 si臋 ich bardziej ni偶 amputowania nogi w kolanie albo zakl臋cia odbieraj膮cego mow臋.
Uczniacy - poza rzecz jasna Rosselinem i jego koleg膮 Durchichlanem, kt贸rzy w czasie intensywnych prac nad wydobyciem wytrawnego wina z g艂臋bin ziemi wpadli w lochy i w k艂opoty - zwykle niepr臋dko poznawali prawd臋: 偶e pod majestatyczn膮 bry艂膮 budynku Akademii rozci膮gaj膮 si臋 g艂臋bokie kazamaty. Mistrzowie niech臋tnie poruszali ten temat. Zapytani wprost, z kwa艣n膮 min膮 nie zaprzeczali, 偶e owszem, s膮 tam podziemia. Bagatelizowali jednak spraw臋 w duchu: No ale przecie偶 ka偶dy budynek ma jakie艣 piwnice, nieprawda偶? Czasem s膮 to nawet piwnice z winem...
Dopiero w ostatnim roku nauki kt贸ry艣 z mistrz贸w bra艂 na siebie ci臋偶ar wyja艣nienia przysz艂ym pogodnikom czy sadownikom pochodzenie tej aury tajemniczo艣ci.
Ot贸偶 magia to sztuka nieprzewidywalna. Podobnie zreszt膮 jak sami magowie. Jeden oka偶e si臋 skalniakiem, inny kopist膮-iluminatorem, a trzeci... c贸偶, trzeci nie oka偶e si臋 ani rzadkim prawdziwkiem jak doradca cesarzowej Stawirlen, ani nawet tajemniczym czarnym magiem, tylko zwyk艂ym draniem. Bandyt膮, kt贸ry przy pomocy czar贸w postanowi ludziom szkodzi膰 ile wlezie.
W lochach uwi臋ziono wielu przest臋pc贸w obdarzonych moc膮 oraz umiej臋tno艣ciami magicznymi. Niekt贸rych nie udawa艂o si臋 prosto zg艂adzi膰 albo strach by艂o ryzykowa膰. A poza tym, nawet gdyby si臋 da艂o, to czy nie lepiej jednak ich bada膰? Imperialny wymiar sprawiedliwo艣ci patrzy艂 na takie sprawy inaczej, wed艂ug niego przest臋pc臋 nale偶a艂o zakatrupi膰 i odes艂a膰 do Kompostnika, krainy umar艂ych - niech Aarafiel si臋 martwi, skoro g艂upio takiego cz艂owieka stworzy艂. Jednak Akademicy nie byli tak z艂o艣liwi, a mo偶e po prostu praktyczniejsi. Nie przyznawali si臋 do tego przed nikim, aby nie wzbudza膰 niepokoju, ale poszukiwania organu mocy, jakiego艣 magicznego odpowiednika serca, szyszynki czy j膮der, wci膮偶 trwa艂y. A 偶e do tych cel贸w zupe艂nie nie nadawa艂y si臋 bia艂e myszy czy inne puszyste kr贸liczki do艣wiadczalne, pochopne wyzbywanie si臋 obiekt贸w naukowych nie wchodzi艂o w gr臋.
O tych wszystkich sprawach rozmy艣la艂 Rosselin, nerwowo st膮paj膮c po schodach wiod膮cych w g艂膮b owych straszliwych podziemi.
Sykander, kt贸ry przed chwil膮 zdj膮艂 czar blokuj膮cy z drzwi wej艣ciowych, a potem w drodze w g艂膮b usuwa艂 kolejne zapory i alarmy, z rosn膮cym rozbawieniem spogl膮da艂 na m艂odszego maga. Czasem te偶 ch艂odnym spojrzeniem obrzuca艂 Filippona. Ten bowiem w lochach czu艂 si臋 jak w swojej jaskini, o kt贸rej kiedy艣 opowiada艂 pogodnikowi. Ju偶 przy wej艣ciu gad z namaszczeniem wci膮gn膮艂 piwniczny zapaszek w nozdrza i stwierdzi艂 z lubo艣ci膮:
- Czuj臋 mn贸stwo robak贸w. Schod藕my, nie ma na co czeka膰!!!
Rosselin bardzo by chcia艂, 偶eby celem ich w臋dr贸wki by艂o 艂apanie robak贸w. Ale nie, oni szli zobaczy膰... smoki!
Drugie spotkanie Filippona z Rad膮 Mag贸w okaza艂o si臋 brzemienne w skutki. A tak偶e w nast臋pstwa. Wreszcie - w konsekwencje.
Za pierwszym razem szanowni starcy tylko sobie podyskutowali z jaszczurem. Ten nie wytrzyma艂 napi臋cia, nagle dosta艂 rozwolnienia i wyskoczy艂 przez okno. Troch臋 przy tym wystraszy艂 szanownych geront贸w i gdyby panika mog艂a zabija膰, trzeba by艂oby wybiera膰 now膮 Rad臋... P贸藕niej, gdy wr贸ci艂 z toalety, dosz艂o do starcia na tle pisania przez smoka dziennika, na co magowie nalegali, za艣 Filippon wprost przeciwnie. Tak wi臋c owo pierwsze spotkanie okaza艂o si臋 dla wszystkich uczestnik贸w niemi艂膮 pora偶k膮, o ile nie katastrof膮.
Wkr贸tce jednak, pod pretekstem konsultacji fragment贸w swojego diariusza, jaszczur uzyska艂 drug膮 audiencj臋. Na to spotkanie przyby艂 znacznie lepiej przygotowany... ba! w jaki艣 zagadkowy spos贸b pomi臋dzy wizytami posiad艂 tak膮 technik臋 manipulowania lud藕mi, 偶e m贸g艂by zbi膰 maj膮tek jako domokr膮偶ny sprzedawca pierd贸艂ek ozdobnych lub misek z god艂em Imperium. I w zamian za dalsze wpisy w dzienniku uzyska艂 prawo do rozmowy z kim艣, kogo Rada Mag贸w nie zamierza艂a pokazywa膰 nikomu i bardzo si臋 obawia艂a.
Magiem, kt贸ry podobno widzia艂 smoki.
I to na trze藕wo.
Przed skr臋ceniem w niski korytarz, wiod膮cy w najbardziej ponure zakamarki magicznego wi臋zienia, Sykander naraz gwa艂townie si臋 zatrzyma艂.
- Ma na imi臋 Irapio - oznajmi艂, spogl膮daj膮c uwa偶nie na Rosselina. - I dobrze wam radz臋, b膮d藕cie bardzo, ale to bardzo ostro偶ni.
Smok pogardliwie prychn膮艂.
- Irapio?! Ale偶 mu imi臋 matula nada艂a. Ni pies, ni wydra, a i nied藕wied藕 nie wycharczy... Pewnie przeczuwa艂a, biedna, 偶e b臋d膮 z nim k艂opoty wychowawcze...
Pogodnik si臋 zachmurzy艂. Powr贸ci艂o odleg艂e wspomnienie z czas贸w, kiedy pasa艂 krowy, a 艣wi膮tyni臋 Draceny mia艂 spali膰 dopiero w odleg艂ej przysz艂o艣ci, podobnie jak zosta膰 magiem. I to niesprawiedliwie wci膮偶 przypisanym do trzeciej kategorii, cho膰 tamten po偶ar by艂 przecie偶 pierwsza klasa.
- Chcia艂a by膰 oryginalna - mrukn膮艂. - Znam ten b贸l. Mnie ojciec chcia艂 nazwa膰 Pierwszymzko艣cizrodzonym, tylko matce imi臋 wyda艂o si臋 za d艂ugie. No i jeszcze wzrusza艂a ramionami na t臋 ko艣膰, z u艣miechem powiadaj膮c, 偶e 偶adna porz膮dna ko艣膰 nie mo偶e by膰 tak mi臋kka i kichowata jak ta, co to jej ojciec u偶ywa艂...
Westchn膮艂. Czasem, spogl膮daj膮c na dworskie obyczaje, dochodzi艂 do wniosku, 偶e zwyczajne 偶ycie ma wi臋cej zalet ni偶 pa艂acowy przepych. Ale jako g艂upi wiejski podrostek nie wiedzia艂, 偶e spe艂nione marzenia mog膮 si臋 sta膰 przekle艅stwem.
- No i tak zosta艂em tym, kim zosta艂em... - doko艅czy艂, nagle trac膮c ch臋膰 dyskutowania.
Jaszczur spojrza艂 na niego ironicznie.
- To znaczy specjalist膮 od wpadania w k艂opoty?
Rosselin spiorunowa艂 swoje zwierz膮tko wzrokiem. Prawie przy tym przepali艂 smocz膮 艂usk臋.
- Koniec 偶art贸w. Spok贸j! - zarz膮dzi艂 Sykander.
Poprowadzi艂 ich najcia艣niejszym, najmroczniejszym korytarzem prosto w d贸艂, jakby do Aarafielowego Kompostownika. Jeszcze kilkadziesi膮t krok贸w w膮skim tunelem kutym w litej skale, ostry zakr臋t - i drog臋 przegrodzi艂a im kurtyna wody wylewaj膮cej si臋 nie wiadomo sk膮d, bo na pewno nie z sufitu ponad ich g艂owami. Sp艂ywa艂a z szumem niby kaskada ma艂ego wodospadu. W powietrzu unosi艂a si臋 rozpylona mg艂a. Jednak na pod艂odze nie powsta艂a cho膰by najmniejsza ka艂u偶a.
- To ju偶 nie macie na g贸rze prysznic贸w? - mrukn膮艂 Filippon.
Sykander w skupieniu wypowiedzia艂 jakie艣 kr贸tkie, niezrozumia艂e s艂owo. W 艣cianie wody otworzy艂o si臋 przej艣cie wygl膮daj膮ce jak pionowa kocia 藕renica. Za ni膮 wida膰 by艂o dalszy ci膮g korytarza. Gdy tylko tam dotarli, woda za plecami zn贸w odci臋艂a im drog臋.
Min臋li trzy takie bramy, w臋druj膮c po zacie艣niaj膮cej si臋 spirali.
Wreszcie korytarz przeszed艂 w kr贸tki przedsionek. Na jego ko艅cu znajdowa艂y si臋 ci臋偶kie, okute 偶elazem drzwi. Sykander westchn膮艂 i pchn膮艂 je lekko. Otworzy艂y si臋 bezszelestnie, jakby trzyma艂y je nie zawiasy, lecz magiczne okowy.
- A oto i nasz szanowny zbrodzie艅 - stwierdzi艂 sekretarz Rady. - Zapraszam do 艣rodka...
Rosselin chcia艂 pu艣ci膰 jaszczura przodem, bo w ko艅cu to jego osobisty potw贸r nalega艂 na odwiedziny u niebezpiecznego maga. Ale nie zd膮偶y艂 wykaza膰 si臋 go艣cinno艣ci膮. Filippon sam odepchn膮艂 przyjaciela - niczym pi贸rko stoj膮ce na przeszkodzie rozw艣cieczonemu mastodontylowi w pogoni za uciekaj膮c膮 traw膮 - i ze straszliwym 艂omotem wpad艂 do 艣rodka.
Podczas kiedy pogodnik coraz bardziej blad艂 na twarzy i pod ubraniem, w izbie wi臋ziennej rozleg艂y si臋 dwa kr贸tkie okrzyki, zwierz臋cy kwik przypominaj膮cy odg艂os po uderzeniu w smocze 偶ebro, ordynarne przekle艅stwo, za jakie dzieciaki na podw贸rku potrafi膮 zap艂aci膰 srebrnego imperia艂a (ch臋膰 zaimponowania kolegom nie zna ceny), zn贸w ryk... trzaski i syki szalej膮cego po偶aru...
- Oho, dogaduj膮 si臋 - niefrasobliwie stwierdzi艂 Sykander oparty o 艣cian臋. - Ciekawe, czyj argument zwyci臋偶y.
D艂u偶sz膮 chwil臋 trwa艂o, nim zapad艂a cisza. Rosselin ostro偶nie wsadzi艂 g艂ow臋 w szpar臋 pomi臋dzy murem a drzwiami...
Irapio okaza艂 si臋 m臋偶czyzn膮 nieco podstarza艂ym, z w艂osami opadaj膮cymi grubym warkoczem na ramiona. Jego poci膮g艂a, pozbawiona zarostu twarz by艂a mocno skupiona, jakby mag trwa艂 w jakim艣 transie. Sta艂 z r臋koma opuszczonymi wzd艂u偶 bok贸w po艣rodku niewielkiej, ascetycznie urz膮dzonej komnaty.
W jednym z k膮t贸w izby, przy drewnianym stoliku i prostym krze艣le, warowa艂 smok. Szczerzy艂 k艂y, nerwowo poruszaj膮c samym koniuszkiem ogona.
- Og艂aszam remis - zarz膮dzi艂 Sykander. - Bo jak nie, wstrzymam racje 偶ywno艣ciowe. Albo zmusz臋 do przej艣cia na kasz臋 bez skwark贸w - i spojrza艂 gro藕nie na wi臋藕nia.
Ten natychmiast oprzytomnia艂. Wyszed艂 z transu i omi贸t艂 tr贸jk臋 przybyszy zimnym, nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Smoka to ju偶 dawno nie widzia艂em - mrukn膮艂 nieco zdziwiony. W jego szarych oczach spogl膮daj膮cych na jaszczura pojawi艂a si臋 zaduma. - Szukasz swoich, co? - rzek艂 wreszcie.
W gardle Filippona co艣 zagra艂o. Co艣, co Rosselin uzna艂by za szloch, gdyby nie wiedzia艂, 偶e przecie偶 jego przyjaciel pozbawiony jest wy偶szych uczu膰 niczym idol pogodnika, filozof Sarturus.
- Opowiedz im, co zobaczy艂e艣 - mrukn膮艂 Sykander. - Opowiedz im o Mie艣cie... albo o swoich snach...
Irapio u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co. Na jego w膮skie oblicze wyp艂yn膮艂 chytry, niedobry grymas. Wida膰 by艂o, 偶e ci dwaj maj膮 ze sob膮 jakie艣 zadawnione porachunki.
- A co ja z tego b臋d臋 mie膰?
Sekretarz Rady Mag贸w oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami.
- Nic. Ale spytaj, czego nie b臋dziesz mie膰, je艣li nie zechcesz wsp贸艂pracowa膰.
Wi臋zie艅 gniewnie zacisn膮艂 usta.
- Dobrze wiesz, 偶e widzia艂em Smocze Miasto, Sykander! - 偶achn膮艂 si臋, nerwowym krokiem przemierzaj膮c swoj膮 izb臋 pozbawion膮 okna. - Wi臋ksze ni偶 Fert, z tysi膮cami smok贸w. Ty i ta twoja rada starc贸w m贸wicie, 偶e to tylko narkotyczne majaczenie, bo si臋 boicie, 偶e one tu przylez膮 i nas zniszcz膮!
Sekretarz zblad艂, zrobi艂 ruch, jakby chcia艂 uderzy膰 Irapia. A on rozgniewany doko艅czy艂:
- No, ale teraz ju偶 chyba wierzysz? Bo smok贸w mia艂o nie by膰, a ten tu to co, kwitn膮ca paprotka mo偶e?
Sykander wzruszy艂 ramionami.
- Wymar艂y gatunek. Zreszt膮 wkr贸tce po艣lemy ekspedycj臋 do Osterwaldu, bo mo偶e jeszcze jakie艣 egzemplarze si臋 uchowa艂y...
Filippon chrz膮kn膮艂 tak g艂o艣no, 偶e musieli zamilkn膮膰. I tak by si臋 nie s艂yszeli.
- Jestem ostatni, ale z pewno艣ci膮 nie wymar艂y - jego g艂os by艂 nieprzyjemny, zgrzytliwy. Smok bystro spojrza艂 na Irapia. - A co z tym miastem? Wiesz, jak mo偶na tam dotrze膰?
- Widzia艂em je tylko raz, przelotnie - przyzna艂 wi臋zie艅. - I nie wiem, jak stworzy膰 tunel pomi臋dzy ich miastem a naszym. Zreszt膮 one pewno te偶 nie umiej膮, bo gdyby umia艂y, ju偶 by tu by艂y.
Wtedy Sykander niespodziewanie postanowi艂 przerwa膰 t臋 rozmow臋.
- Smoku, dosta艂e艣, czego pragn膮艂e艣 - oznajmi艂 sucho. - A teraz wracajmy na g贸r臋.
I nic sobie nie robi膮c z protest贸w Filippona, ruszy艂 w stron臋 drzwi. Widz膮c, 偶e nikt za nim nie pod膮偶a, rzuci艂 przez rami臋:
- Mo偶ecie tu zosta膰, prosz臋 bardzo. Ja wracam.
Jaszczur i jego przyjaciel z niech臋ci膮 ruszyli 艣ladem nieub艂aganego przewodnika. Pogodnikowi przypomnia艂o si臋 to, co par臋 miesi臋cy temu powiedzia艂 mu Sykander: 偶e jaki艣 mag wywo艂a wojn臋, wpl膮tawszy si臋 w pa艂acow膮 afer臋. Dlatego gdy Rosselin przechodzi艂 przez drzwi wi臋ziennej izby, przeszy艂 go kr贸tki, ostry dreszcz grozy.
Odprowadza艂 ich zamy艣lony wzrok Irapia...
D艂u偶sz膮 chwil臋 wracali w milczeniu.
- A mo偶e on by spr贸bowa艂 jeszcze raz? - odezwa艂 si臋 wreszcie smok. - Mogliby艣my obejrze膰 to miasto? - w g艂osie Filippona zabrzmia艂a jaka艣 t臋skna nuta.
Sykander w milczeniu wspina艂 si臋 schodami w g贸r臋.
- Nie ma takiej mo偶liwo艣ci - odpar艂 wreszcie niby spokojnym tonem, ale pobrzmiewa艂 w nim t艂umiony gniew. - Decyzja nale偶y do ca艂ej Rady, ale chyba si臋 nie pomyl臋, je偶eli powiem, 偶e nikt nie zaryzykuje zniszczenia po艂owy miasta.
Smok zakl膮艂. Tymczasem Rosselin podni贸s艂 wzrok na swego przewodnika. Zniszczenia po艂owy miasta...? Zaraz... Przypomnia艂 sobie kronik臋 Mawecjusza. To si臋 sta艂o przed osiemnastu laty. Sp艂on臋艂y trzy dzielnice, zgin臋艂o wielu ludzi. A budowla艅cy do tej pory licz膮 zarobione wtedy pieni膮dze, bo co jest dla jednych katastrof膮, dla innych 艂ask膮 zes艂an膮 przez Dracen臋. Nic dziwnego, 偶e to w艂a艣nie cech murarzy najgorliwiej wspiera艂 odt膮d kult ma艂偶onki Aara艅ela.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e ten po偶ar?... - zacz膮艂 niepewnie pogodnik. - 呕e to by艂o...?
Starzec tylko ponuro skin膮艂 g艂ow膮, potwierdzaj膮c straszliwe podejrzenie.
- Chwa艂a, 偶e z dymem poszed艂 tylko kawa艂ek miasta... - westchn膮艂. - Nawet nasza Akademia by艂a zagro偶ona.
Min臋li ju偶 wodne kurtyny, teraz powoli zbli偶ali si臋 do wyj艣cia. Sykander spojrza艂 na Filippona.
- Przecie偶 nie mo偶na by艂o prostemu ludowi czy cesarzowi t艂umaczy膰, 偶e tylko sobie eksperymentowali艣my. Ale drugi raz nikt nie podejmie takiej decyzji. Musisz to zrozumie膰. Koniec dyskusji.
P贸藕niej wyja艣ni艂 im, 偶e Irapio nie my艣la艂 wtedy nawet o znalezieniu po艂膮czenia ze Smoczym Miastem, wcale nie. On pr贸bowa艂 jedynie wznie艣膰 magiczny tunel wiod膮cy z jednego kra艅ca kontynentu na drugi.
To co by by艂o, gdyby tunel po艂膮czy艂 ludzi i smoki?
Argument w postaci wielkiego po偶aru stolicy nie trafi艂 jednak jaszczurowi do przekonania. Zreszt膮 dlaczego w艂a艣ciwie mia艂by trafi膰, czy偶 to by艂o jego miasto?
W drodze do pa艂acu Filippon w milczeniu gryz艂 艂uski. Wybuchn膮艂 dopiero w izbie pogodnika:
- Dosy膰, do jasnej cholery! - Zazgrzyta艂 z臋bami, jakby ostrz膮c je przed pr贸b膮 posiekania maga na krwaw膮 sa艂atk臋. - Obieca艂e艣 mi smoczyce. A co najmniej smoki. Da艂e艣 s艂owo!
Rosselin odwiesi艂 wyj艣ciow膮 szat臋, z westchnieniem przyjrza艂 si臋 koszuli, kt贸ra a偶 prosi艂a o cerowanie. Wreszcie zerkn膮艂 na jaszczura.
- Filippon, sp贸jrz na to realnie. S艂ysza艂e艣, co powiedzia艂 Sykander. Rada Mag贸w pozwoli艂a ci porozmawia膰 z Irapiem, ale na wi臋cej naprawd臋 bym nie liczy艂.
- Czyli pokazali艣cie mi jakiego艣 starego maga, kt贸ry opowiedzia艂 o smokach, i to ma mi wystarczy膰... - Gad spojrza艂 na pl膮cz膮cego si臋 pod kanap膮 Tinkusa takim wzrokiem, 偶e biedny pudel pisn膮艂 i uciek艂 za komod臋.
Rosselin w zadumie pokiwa艂 g艂ow膮.
- Obawiam si臋... obawiam si臋, 偶e b臋dzie ci to musia艂o wystarczy膰...
Nie doda艂, 偶e nie nale偶y dra偶ni膰 Rady, kiedy kto艣 my艣li o przyspieszonym awansie na drug膮 kategori臋 pogodnictwa. Pewnie dlatego, 偶e Filippon nie by艂 ambitny i z pewno艣ci膮 nie zrozumia艂by maga, kt贸ry pragn膮艂 tego... no, jakby to rzec... dla ich wsp贸lnego dobra.
Po pokoju poni贸s艂 si臋 w艣ciek艂y warkot.
A potem szorstki g艂os:
- Ja tak tego nie zostawi臋. Jeszcze si臋 odgryz臋, zobaczysz.
II
Tymczasem Xan promienia艂a. Kilka miesi臋cy sp臋dzonych na dworze sprawi艂o, 偶e st臋skni艂a si臋 za Tartilonem. Poprosi艂a cesarzow膮, aby pozwoli艂a jej odwiedzi膰 ojczyst膮 ziemi臋. A ta 艂askawie wyrazi艂a zgod臋.
Chcia艂a nawet doda膰 dziewczynie Garzfula do towarzystwa. Ten jednak najzupe艂niej pechowo, w niewyja艣nionych okoliczno艣ciach, z艂ama艂 nog臋. Wobec czego nie m贸g艂 pod膮偶y膰 razem z karlic膮.
Ale po jego minie wcale nie by艂o wida膰 rozpaczy. A par臋 razy Rosselin mia艂 okazj臋 zobaczy膰, jak Garzful porusza si臋 zadziwiaj膮co sprawnie, kr臋c膮c k贸艂ka lask膮 s艂u偶膮c膮 do podpierania chorej nogi i pogwizduj膮c.
Zapisa艂 to sobie w pami臋ci - mog艂o si臋 kiedy艣 przyda膰. Na razie postanowi艂 zrealizowa膰 pewien plan... Kiedy bowiem spogl膮da艂 na tego mizerot臋 Astrogoniusza, kt贸ry usilnie pr贸bowa艂 wr贸ci膰 do formy i odrobi膰 straty poniesione w pa艂acowych rozgrywkach, przysz艂a mu nagle my艣l, 偶eby pos艂a膰 malarza w podr贸偶 z Xan. Niech troch臋 od偶yje, odpocznie z dala od stres贸w...
Kiedy wspomnia艂 o tym pacykarzowi, ten tylko popatrzy艂 na maga z nienawi艣ci膮 i sykn膮艂:
- Cesarzowa kaza艂a ci mnie wybada膰, tak? - Nie dostrzeg艂 gwa艂townego zaprzeczenia, wi臋c natychmiast ruszy艂 odszuka膰 cesarskiego medyka Bernarda, aby ten wysma偶y艂 mu zwolnienie z podr贸偶y pod dowolnym pretekstem.
O鈥機encor zas臋pi艂 si臋 podobno, zaduma艂 i rzek艂:
- Podr贸偶 z kar艂ami rzeczywi艣cie sensu nie ma, Astrogoniuszu. Leczy膰 trzeba podobne podobnym. Wodowstr臋t wod膮.
Jak p贸藕niej relacjonowa艂 medyk, artysta uleg艂 silnemu atakowi paniki i trzeba go by艂o reanimowa膰. Oraz wyci膮ga膰 zza szafy.
Misja Bernarda wymaga艂a jednak czasem, aby leczy膰 pacjenta si艂膮, wbrew jego woli. Co wi臋cej, spotka艂 na swej drodze pot臋偶nego sojusznika - Rosselina. Ten postanowi艂 wyr臋czy膰 o鈥機encora w udzieleniu pomocy Astrogoniuszowi. Pomys艂 wyleczenia malarza z wodowstr臋tu za pomoc膮 kuracji wodnych wyda艂 mu si臋 bowiem zar贸wno zabawny, jak i skuteczny.
Pogodnik zn贸w musia艂 zaj膮膰 cesarzowej par臋 chwil.
By艂a w lepszym nastroju ni偶 poprzednio. Z u艣miechem pob艂a偶ania przyzna艂a magowi racj臋: nadworny pacykarz naprawd臋 potrzebowa艂 pomocy, je偶eli mia艂 powr贸ci膰 do swych codziennych zaj臋膰.
Joanna zawo艂a艂a jednego ze swoich urz臋dnik贸w i kaza艂a przyprowadzi膰 Astrogoniusza. Szcz臋艣liwie ten ca艂y dzie艅 sp臋dza艂 w pa艂acu, pr贸buj膮c - bezskutecznie zreszt膮 - nak艂oni膰 kogo艣 do zam贸wienia portretu. Zdesperowany zacz膮艂 przeb膮kiwa膰, 偶e pierwszy b臋dzie za p贸艂 ceny, a drugi za darmo. Wycofa艂 si臋 z tego pomys艂u dopiero wtedy, gdy jedna z dam odpowiedzia艂a mu: To ja poprosz臋 tylko ten drugi.
Wreszcie stan膮艂 przed obliczem cesarzowej. Wydawa艂 si臋 mocno zaniepokojony, a na widok Rosselina u boku Joanny f鈥業mperte zblad艂.
W艂adczyni niedba艂ym gestem kaza艂a mu usi膮艣膰, przysun臋艂a karafk臋 z winem, po czym z u艣miechem oznajmi艂a, 偶e postanowi艂a go wys艂a膰 na morze. Niech tam napa膰ka dla niej par臋 p艂贸cien.
- Ale偶 ja nie jestem marynist膮, ja maluj臋 portrety, mi艂o艣ciwa pani! - j臋kn膮艂 wstrz膮艣ni臋ty i zmieszany artysta.
Cesarzowa, udaj膮c powag臋, skin臋艂a g艂ow膮.
- Tote偶 zamawiam u ciebie, Astrogoniuszu, w艂a艣nie portrety. Portrety morza. Powiedzmy... pi臋膰. - Spojrz膮艂a na maga, kt贸ry lekko si臋 skrzywi艂. - Nie, mamy jeszcze miejsce w dw贸ch salach, niech wi臋c b臋dzie okr膮g艂e dziesi臋膰. Tylko takie, wiesz, wielkoformatowe... - doda艂a z w艂asnej inwencji. Wszyscy wiedzieli, 偶e lubi du偶e rzeczy, jak przysta艂o na kogo艣, kto w艂ada przecie偶 nie sp艂achetkiem ziemi, ale ca艂ym Imperium. Poprzedni nadworny malarz, wielki mi艂o艣nik miniatur, podobno zrezygnowa艂 z posady, kiedy cesarzowa nakaza艂a mu sporz膮dzi膰 ich dziesi臋膰 tysi臋cy.
Astrogoniusz, us艂yszawszy zam贸wienie, mocno zblad艂. W mgnieniu oka skurczy艂 si臋 te偶 do rozmiar贸w czubka dobrego p臋dzla z sobolowego w艂osia.
- Ale偶, pani... - zacz膮艂.
Joanna f鈥業mperte wsta艂a.
- Nie musisz mi dzi臋kowa膰. - I zdecydowanym, niepozwalaj膮cym na 偶adne protesty gestem kaza艂a mu si臋 wynosi膰.
- Zadowolony? - spyta艂a Rosselina. - I jak rozumiem, chcesz mie膰 na niego oko, mustruj膮c na statek tego znajomego szypra, jak mu tam, Torturusa?
Pogodnik sk艂oni艂 si臋 nisko. Nie odwa偶y艂 si臋 poprawi膰 jej b艂臋du w imieniu kapitana. A nawet uzna艂, 偶e jest w艂a艣ciw膮 kobiet膮 na w艂a艣ciwym tronie, skoro potrafi na wskro艣 przejrze膰 ludzi, kt贸rych nie ogl膮da艂a nawet na oczy.
- Tak, cesarzowo - rzek艂. - I dzi臋kuj臋 w imieniu Astrogoniusza...
Imperatorowa tylko machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮, cho膰 wida膰 by艂o, 偶e s艂owa maga sprawi艂y jej przyjemno艣膰.
- Aha, jeszcze jedno - przypomnia艂a sobie naraz. - Przypilnuj swego smoka, 偶eby nie sk艂ada艂 mi niezapowiedzianych wizyt, dobrze?
Znacie ten metaliczny d藕wi臋k, z jakim kat ostrzy swoje narz臋dzie? Co艣 takiego us艂ysza艂 w tej chwili Rosselin. Nie odwa偶y艂 si臋 jednak spyta膰 cesarzowej o szczeg贸艂y. A kiedy tylko przenios艂a wzrok na jednego ze swych doradc贸w, uciek艂.
- Jak mog艂e艣?! - wrzeszcza艂 pogodnik. - Jak mog艂e艣 przeszkadza膰 cesarzowej!
- Mam zrezygnowa膰 ze smoczyc?! - wrzeszcza艂 Filippon. - Mowy nie ma!
- Musisz si臋 ustatkowa膰! - wrzeszcza艂a Annabell z 艂贸偶ka. - Wkr贸tce 艣lub!
- Cisza tam! - wrzeszcza艂a w艣ciek艂a Zejfa. - Bo na bruk wyrzuc臋, kijami ka偶臋 obi膰!
Biedny Tinkus, kt贸ry musia艂 tego s艂ucha膰, a wrzeszcze膰 nie potrafi艂, cudem uszed艂 偶ywy, wymykaj膮c si臋 na korytarz.
- Ju偶 mi precz! - wrzasn膮艂 na niego gwardzista, kt贸ry akurat w臋drowa艂 korytarzem. - Poszed艂 gdzie indziej k艂aki roznosi膰!
Mo偶na wzi膮膰 nawet dwa 艣luby, po jednym na ka偶d膮 z dziewczyn, to znaczy Annabell i Lenk臋. To si臋 nazywa bigamia. Mo偶na te偶 wzi膮膰 jeden, ale wtedy jest to desperacja.
Ale w艂a艣ciwie... po co w og贸le bra膰 艣lub?
Po uspokojeniu swojej dziewczyny Rosselin udawa艂, 偶e sprawy nie ma. Ale Annabell, bestia ognista, mia艂a inne zdanie w tej kwestii. I tak jak pogodnik ku艂 偶elazo, aby smok z艂o偶y艂 ho艂d cesarzowej, tak p艂omienistow艂osa osobista s艂odycz i gorycz naszego maga dr臋czy艂a jego dusz臋, aby doprowadzi膰 do powi膮zania ich w臋z艂em wierno艣ci, czy jak si臋 to w 贸wczesnej imperialnej terminologii nazywa艂o.
Jak to nazywa艂 pogodnik, lepiej nie pyta膰, bo by艂y to same paskudne okre艣lenia. Popad艂 w bezsenno艣膰 i niech臋膰 do przebywania w izbie. Zacz膮艂 wi臋cej pi膰, cz臋艣ciej wybiera艂 si臋 do podejrzanych lokali, a nawet zarobi艂 par臋 guz贸w, bo zamroczony winem nie tylko nie mia艂 si艂y si臋 broni膰, ale nie m贸g艂 nawet wymamrota膰 porz膮dnie skleconego zakl臋cia.
Kiedy - jakim艣 przypadkiem w miar臋 trze藕wy - nocami wraca艂 do izby i spogl膮da艂 na dziewczyn臋 roz艂o偶on膮 w jego 艂贸偶ku, czu艂, 偶e bardzo j膮 kocha. Mi艂o艣膰 przechodzi艂a, gdy tylko pojawia艂o si臋 to przekl臋te s艂owo 艣lub.
A najgorsze, 偶e czasem, kiedy po powrocie do izby siada艂 na krze艣le, pod drzwiami s艂ysza艂 t臋skne westchnienia Lenki. I to wprawia艂o maga w czyst膮 rozpacz.
- I tak 藕le, i tak niedobrze - mrucza艂 do siebie.
Kt贸rej艣 nocy Annabell obudzi艂a si臋 i spyta艂a na wp贸艂 przytomnie:
- O co chodzi?
- Nie wiem, czy napisa膰 偶e, czy i偶, kochanie - z piorunuj膮cym refleksem odpar艂 Rosselin, szeleszcz膮c swoimi notatkami. - Takie dylematy zawodowe, nic wielkiego. 艢pij...
Kt贸rego艣 z tych dziwnych dni smok spojrza艂 na Rosselina i spyta艂:
- A nie poszliby艣my odwiedzi膰 Rady Mag贸w?
Pogodnik u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Na taki oklepany chwyt go podchodzi膰... Doprawdy, je艣li Filippon zamierza艂 go ok艂amywa膰, powinien wk艂ada膰 w to wi臋cej wysi艂ku.
- Nie poszliby艣my - odpar艂, maczaj膮c pi贸ro w ka艂amarzu. - Mamy inne zaj臋cie... - Szuru-buru, g臋stnia艂y literki na r臋kopisie.
Smok westchn膮艂.
- Tak te偶 podejrzewa艂em, 偶e nie pomo偶esz przyjacielowi...
Rosselin przygryz艂 warg臋.
- Ty mi tu nie graj na osobistej nucie, bo si臋 pogniewamy, wredoto. Nic si臋 nie da zrobi膰. B膮d藕 facetem i sp贸jrz prawdzie w oczy.
Filippon chrypn膮艂.
- Ale nie b臋dziesz mia艂 nic przeciw, jak sam spr贸buj臋 porozmawia膰 z magami?
Pogodnik odsun膮艂 krzes艂o od sto艂u.
- Zakaz masz tylko wzgl臋dem cesarzowej - burkn膮艂. - Co do mag贸w, prosz臋 bardzo. Jak ci臋 zamieni膮 w kamyk, to wrzuc臋 do kapoty i wreszcie spok贸j b臋dzie.
Przysun膮艂 sobie pergamin i zapisa艂 my艣l, kt贸ra dr臋czy艂a go ju偶 od paru godzin:
Od braku rozumu gorsza jest tylko wilgo膰 i smoczy ogon w zasi臋gu wzroku.
Smok jednak by艂 besti膮 zaci臋t膮. Zlekcewa偶ony reagowa艂 w艣ciek艂o艣ci膮 - ale nie by艂o to odgryzanie si臋 albo zianie ogniem na o艣lep. Jego gniew czy z艂o艣膰 objawia艂y si臋 w spos贸b przemy艣lany, jak wtedy gdy odgryz艂 z艂odziejowi r臋k臋 i odczeka艂 do nocy, aby zje艣膰 reszt臋. Potrafi艂 poskromi膰 niecierpliwo艣膰, wyczeka膰 odpowiedni moment do ataku.
I tak te偶 si臋 sta艂o teraz. Przez dwa dni 偶ycie pa艂acowe bieg艂o zwyczajnym rytmem. Rosselin zaprz膮tni臋ty przerywaniem Annabell w chwili, kiedy mia艂o pa艣膰 zakazane s艂owo na s, uzna艂, 偶e jaszczur da艂 sobie spok贸j z dalszym nagabywaniem.
Tym bardziej si臋 zdziwi艂, kiedy trzeciego dnia Filippon chwil臋 patrzy艂, jak mag pracuje nad swoim wiekopomnym dzie艂em naukowym, po czym rzuci艂 od niechcenia:
- To co, idziesz ze mn膮 do Sykandera czy sobie odpu艣cisz? Bo zaproszenie jest podw贸jne... - roze艣mia艂 si臋 ironicznie.
Rosselin prze艂kn膮艂 艣lin臋. Od艂o偶y艂 pi贸ro na bok.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e idziesz z nim porozmawia膰 o Irapiu?
Smok przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮. W jego oczach b艂ysn臋艂o co艣, co mo偶na by uzna膰 za skrzy偶owanie dumy z rado艣ci膮, gdyby nie fakt, i偶 pojawi艂 si臋 tam r贸wnie偶 cie艅 okrucie艅stwa oraz... nadziei.
- Ja ju偶 wszystko ustali艂em, Rosselinie. To jest zaproszenie na eksperyment, jakiego dokona Irapio. To idziesz czy zostajesz w domu?
Pogodnik westchn膮艂 przeci膮gle. Przez jego ko艣ci przeszed艂 mr贸z, a starannie nakre艣lone litery nagle zblad艂y.
- Jak tego dokona艂e艣? - spyta艂 zdumiony. - Jak uda艂o ci si臋 ich przekona膰?
Filippon odpowiedzia艂 tylko sarkastycznym 艣miechem.
- Si臋 nie uczy艂o psychologii, widz臋... Wiesz, czego taki starzec boi si臋 najbardziej? Nieee, wcale nie 艣mierci - doda艂 szybko, widz膮c min臋 pogodnika. - Ot贸偶, jak mu ko艣ci trzeszcz膮, to si臋 obawia, 偶e zalegnie w 艂贸偶ku bezradny i nawet ta ca艂a magia mu nie pomo偶e...
Tu prychn膮艂.
- No i wystarczy艂o im to u艣wiadomi膰. Pokaza膰, jak miel臋 myszk臋 na mielonk臋... to znaczy na bezko艣ciank臋... Od razu zmi臋kli - zarechota艂 triumfalnie. - A kiedy zwierz膮tko zjad艂em (no bo co si臋 mia艂o zmarnowa膰, nie?), to wszystkie problemy z negocjowaniem natychmiast znikn臋艂y.
- Potw贸r jeste艣 - mrukn膮艂 Rosselin w zadumie. Nie, wcale nie nad marnym losem Rady Mag贸w. Nad szcz臋艣ciem smoka, kt贸ry wyszed艂 stamt膮d ca艂o.
- Taaa - dobieg艂o z k膮ta, gdzie ulokowa艂 si臋 jaszczur. - A oni to niby kim s膮?
III
Starcy wcale nie byli tacy g艂upi, jak twierdzi艂 Filippon. Dla przyk艂adu, posiadali zdumiewaj膮co siln膮 wol臋 偶ycia. Osobliwie, im kto starszy, tym wi臋ksz膮.
Odpowiedzialno艣ci膮 za przeprowadzenie eksperymentu Rada obci膮偶y艂a swego sekretarza, nieszcz臋snego Sykandera. Za艣 na obserwatora dostojni magowie wybrali najm艂odszego spo艣r贸d nich, Gebrisa Thu, kt贸ry wygl膮da艂 jak rudow艂osy, 艣wietnie zakonserwowany suchotnik.
Obaj prowadzili teraz pomi臋dzy sob膮 Irapia sp臋tanego magicznymi wi臋zami. Albo raczej osadzonego w pob艂yskuj膮cej sinym, trupim kolorem klatce, kt贸ra porusza艂a si臋 wraz z nim.
By艂 to widok niezwyk艂y. A sta艂 si臋 jeszcze bardziej nieprawdopodobny, kiedy jaka艣 zb艂膮kana mucha postanowi艂a do艂膮czy膰 do trzech mag贸w. Wymin臋艂a Thu, wpadaj膮c na magiczne kajdany Irapia. Przyjacielski owad nie zosta艂 jednak dopuszczony do intelektualnej 艣mietanki Fertu. Sykn臋艂o, zaskwiercza艂o i spalony trupek opad艂 na ziemi臋. Wprost pod nogi smoka. Ten z widocznym zadowoleniem wci膮gn膮艂 d艂ugim j臋zykiem upieczon膮 much臋 do gard艂a.
Rosselin, id膮cy na ko艅cu tej dziwacznej kawalkady, przemy艣liwa艂, co on tu w艂a艣ciwie robi. Ma艂o to si臋 ju偶 naeksperymentowa艂 w swoim 偶yciu? Jak pr贸bowa艂 zamienia膰 wod臋 w wino, to mu si臋 nawet par臋 razy uda艂o, tyle 偶e trunek powstawa艂 raczej kiepskiego gatunku. A jak raz chcia艂 go poprawi膰, to mu ocet wyszed艂, gorszy ni偶 woda, od kt贸rej zaczyna艂. O paru innych do艣wiadczeniach lepiej nie wspomina膰.
A przecie偶 by艂y to eksperymenty ca艂kiem niewinne w por贸wnaniu z tym, czego zamierzali dokona膰 teraz...
- Daliby艣cie spok贸j staremu cz艂owiekowi - odezwa艂 si臋 nagle Irapio, przerywaj膮c pogodnikowi snucie czarnych my艣li. - Przecie偶 nigdzie nie uciekn臋.
Thu tylko si臋 za艣mia艂 w odpowiedzi.
Wreszcie dotarli do wielkiej sali wykutej w twardych granitowych ska艂ach, na kt贸rych le偶a艂 Fert. Nim weszli, musieli pokona膰 dwa szeregi stra偶y - co dla Rosselina by艂o prawdziwym szokiem, bo nigdy nie s艂ysza艂, aby w podziemiach znajdowa艂o si臋 cokolwiek wartego takiej ochrony.
Oczekuj膮ca ich komnata by艂a okr膮g艂a i... zadziwiaj膮ca. Dno wy艂o偶one zosta艂o niebieskimi p艂ytami barwy rozszala艂ego oceanu. Unosz膮ce si臋 ku g贸rze 艣ciany mia艂y ciemny, prawie granatowy kolor, za艣 sufit... Sufitu sali po prostu nie by艂o. Kiedy Rosselin uni贸s艂 wzrok, zobaczy艂 niesamowit膮 czer艅 zdaj膮c膮 si臋 wyrywa膰 mu oczy, a偶 bolesn膮 w swej 偶ar艂oczno艣ci na 艣wiat艂o i materi臋.
Po艣rodku sta艂y przygotowane skrzynie ze sprz臋tem. Pogodnik domy艣li艂 si臋, 偶e to aparatura potrzebna Irapiowi do przeprowadzenia do艣wiadczenia, wi臋c zerka艂 ciekawie na flasze, stojaki oraz inne urz膮dzenia. Sam rzadko u偶ywa艂 czego艣 wi臋cej ni偶 艣wieca maj膮ca robi膰 wra偶enie na prostakach. Ale w czasie nauki zetkn膮艂 si臋 z magicznymi proszkami, cieczami bulgocz膮cymi w retortach oraz 偶abami, bez kt贸rych nic by nie wysz艂o z wielu przedsi臋wzi臋膰 magii sadowniczej.
- Musimy stan膮膰 obok skrzy艅 - zarz膮dzi艂 Thu.
Prowadzony w ich stron臋 Irapio uwa偶nie rozgl膮da艂 si臋 na boki. Rosselinowi przemkn臋艂a przez g艂ow臋 my艣l, 偶e zdj臋cie wi臋藕niowi kajdan, co w艂a艣nie w tej chwili uczynili dwaj magowie Rady, jest ryzykowne. Jednak oni najwyra藕niej nie podzielali jego obaw.
- Gotowi? - sucho upewni艂 si臋 Sykander. Obwi贸d艂 wszystkich uwa偶nym spojrzeniem, popatrzy艂 na Thu...
Obaj r贸wnocze艣nie wypowiedzieli kilka s艂贸w. Pogodnik poczu艂 mrowienie na ca艂ej sk贸rze - i unie艣li si臋 w g贸r臋 ku straszliwej czerni. Wci膮gn臋艂a ich bezg艂o艣nie.
Po czasie mog膮cym trwa膰 r贸wnie dobrze p贸艂 wieczno艣ci, jak i jedno mgnienie oka Rosselin poczu艂 na twarzy gor膮co. Otworzy艂 oczy...
Wok贸艂 rozci膮ga艂a si臋 tylko p艂aska 艂acha wielkiej pla偶y. Ocean szumia艂 ze trzy mile dalej, ledwie widoczny jako cienka granatowa wst膮偶ka na horyzoncie.
- To Fert? - rzuci艂 zdumiony pogodnik. Sykander skin膮艂 g艂ow膮. Jego spojrzenie by艂o chmurne i pe艂ne obaw.
- Za kilkadziesi膮t tysi臋cy lat.
Rosselin rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Nie dostrzeg艂 艣ladu po wspania艂ych budowlach stolicy - nawet po pa艂acowych wie偶ach, kt贸re mia艂y trwa膰 wiecznie.
Wok贸艂 uczestnik贸w eksperymentu poza kr臋giem ska艂y, na kt贸rej stali - i kt贸ra z niebieskiej zmieni艂a barw臋 na czarn膮 - wida膰 by艂o tylko drobny piasek zmielony przez fale, wyszlifowany przez wod臋 i wiatr. Od odleg艂ego oceanu wia艂a lekka bryza.
Oszo艂omiony pogodnik potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
- A gdzie si臋 podzia艂o miasto, na lito艣膰 Draceny?
IV
Sykander milcza艂, badawczym spojrzeniem przemiataj膮c horyzont, podczas kiedy Irapio pod czujnym okiem Thu ju偶 przesuwa艂 pakunki na piasek. Filippon spacerowa艂 po piasku pustyni, pla偶y, czy jak to tam nazwa膰, grzebi膮c od czasu do czasu 艂ap膮, jakby chcia艂 odnale藕膰 jak膮艣 star膮 skorup臋 albo smacznego robaka.
- Pom贸偶 im - mrukn膮艂 wreszcie sekretarz. - Inaczej b臋dzie to trwa艂o wieczno艣膰.
Westchn膮艂.
- A co do miasta - zacz膮艂, chwytaj膮c Rosselina za rami臋 i popychaj膮c w stron臋 pakunk贸w, bo pogodnik wcale si臋 nie garn膮艂 do d藕wigania - w 偶adnej z odn贸g czasu, kt贸re badamy, nie istnieje d艂u偶ej ni偶 trzy tysi膮ce lat. I nie wiemy dlaczego.
- Mo偶e kto艣 je zniszczy艂? - rzuci艂 p贸艂g艂osem Irapio.
Sekretarz Rady tylko wzruszy艂 ramionami.
- Dlatego pozwalamy ci na ten eksperyment, gadzino. Chcemy sprawdzi膰, co si臋 b臋dzie dzia艂o.
Zapad艂o przykre milczenie.
Je偶eli kto艣 my艣li, 偶e przygotowania do eksperymentu zdolnego obr贸ci膰 Fert w proch i py艂 przebiega艂y w atmosferze natchnienia, mistycyzmu i podobnie wielkich stan贸w ducha, tkwi w b艂臋dzie. Poczynaj膮c od tego, 偶e mistycyzm by艂 dla prostego pogodnika trzeciej kategorii s艂owem zbyt trudnym, a sko艅czywszy na tym, 偶e jeden Irapio naprawd臋 wiedzia艂, o co w ca艂ej sprawie chodzi i jak si臋 do tego ryzykownego do艣wiadczenia nale偶y zabra膰. Sykander i Thu co prawda udawali, 偶e go kontroluj膮, jednak z ich pozbawionych pewno艣ci spojrze艅 nale偶a艂o wyci膮gn膮膰 wniosek, 偶e raczej zastanawiaj膮 si臋, jak ocali膰 w艂asn膮 sk贸r臋, gdyby co艣 posz艂o nie tak.
Napi臋cie wyra藕nie wzros艂o, kiedy niebezpieczny mag ustawi艂 z naczy艅 i 艣wiec regularny okr膮g, po艣rodku kt贸rego mieli si臋 znale藕膰 wszyscy ludzie i smok.
Thu razem z sekretarzem Rady odeszli troch臋 na bok, aby przedyskutowa膰 kwesti臋, czy kto艣 jednak nie powinien zosta膰 na zewn膮trz. A Rosselin w tym czasie obraca艂 w g艂owie niespokojn膮 my艣l, co b臋dzie, je偶eli pod ich stopami otworzy si臋 gardziel Krakena albo wr臋cz najkr贸tsza droga do Kompostownika, kt贸rej Aarafiel u偶ywa艂 wobec szczeg贸lnie dokuczliwych osobnik贸w. Jeden smok nie okazywa艂 zdenerwowania. Za to po jego pysku b艂膮ka艂 si臋 wyraz t臋sknoty.
W ko艅cu dosz艂o do cichej, ale za to bardzo intensywnej k艂贸tni pomi臋dzy dwoma magami. Thu najwyra藕niej mia艂 zamiar oddali膰 si臋 na 膰wier膰 mili, a jeszcze lepiej na p贸艂, bo w艂a艣nie mniej wi臋cej tak daleko dostrzeg艂 pag贸rek w sam raz do obiektywnego obserwowania eksperymentu. Z kolei Sykander twierdzi艂, 偶e w艂a艣nie na zewn膮trz mo偶e by膰 niebezpiecznie. A poza tym musi by膰 ich dw贸ch w razie awantury.
Ostatecznie wszyscy stan臋li w kole, za艣 Irapio zacz膮艂 wypowiada膰 kolejne s艂owa zakl臋cia.
Przez chwil臋 raczej mrucza艂, ni偶 wyra藕nie co艣 m贸wi艂 - i nie dzia艂o si臋 nic spektakularnego. Nagle umilk艂. Z naczy艅 zacz臋艂y p艂yn膮膰 jakie艣 przykre opary daj膮ce sporo r贸偶owego dymu. W miar臋 jak unosi艂y si臋 w powietrze, przestrze艅 za kr臋giem nikn臋艂a, rozmywa艂a si臋 zast臋powana 艣cian膮 mg艂y.
R贸wnocze艣nie drobne odg艂osy wydawane przez ludzi oraz smoka: mrukni臋cia, szelest piasku pod stop膮 czy nerwowe kaszlni臋cie, zdawa艂y si臋 odbija膰 od tej mg艂y, kr膮偶y膰 dooko艂a zwielokrotnione i zniekszta艂cone.
Wreszcie od zewn臋trznego 艣wiata odci臋艂a ich ciemnopurpurowa b艂ona wygl膮daj膮ca niczym cia艂o, z kt贸rego zdj臋to sk贸r臋. Przecina艂y j膮 grube 偶y艂ki czy nerwy jak na li艣ciu.
Thu z wahaniem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dotkn膮艂 tej zagadkowej substancji wygl膮daj膮cej jak zg臋stnia艂a krew. Pozostali poszli jego 艣ladem, poza Irapiem, kt贸ry nie wydawa艂 si臋 zaciekawiony tym zjawiskiem.
B艂ona pulsowa艂a pod d艂oni膮 Rosselina powolnym, hipnotycznym rytmem. Gdzieniegdzie prze艣witywa艂y przez ni膮 ja艣niejsze miejsca. W kilku z nich co艣 si臋 porusza艂o, miga艂o...
Irapio wskaza艂 im r臋k膮 prze艣wit nie najwi臋kszy, ale wygl膮daj膮cy jak najcieniej wyprawiona karta pergaminu. Za ni膮 rozpo艣ciera艂o si臋 co艣, co mo偶na by uzna膰 za miasto. Dziesi膮tki, setki wysokich wie偶 po艂膮czonych tunelami wij膮cymi si臋 jak konary drzewa odartego z li艣ci.
M贸g艂 to by膰 tw贸r naturalny. Niecodzienny bardziej ni偶 te si臋gaj膮ce niemal chmur skalne grzyby w Alherydach, jednak r贸wnie偶 wyrze藕biony wy艂膮cznie si艂ami przyrody. A w艂a艣ciwie m贸g艂by by膰 taki, gdyby nie smoki, kt贸re kr膮偶y艂y wok贸艂, wlatywa艂y w otwory tych wie偶, wylatywa艂y z nich, siada艂y na g贸rnych kraw臋dziach 艂膮cz膮cych je rur... Wszystko to zdawa艂o si臋 zbyt dopasowane do owych stwor贸w, zbyt wygodne, aby nie by艂o ich dzie艂em.
Gdy tak przypatrywali si臋 temu niezwyk艂emu widokowi, za membran膮 oddzielaj膮c膮 ich od smoczego 艣wiata przemkn臋艂y jakie艣 pojazdy wygl膮daj膮ce niczym metalowe puszki.
Filippon westchn膮艂 g艂臋bokim, pe艂nym smutku g艂osem.
- Jak si臋 tam dosta膰? - spojrza艂 na Irapia z nag艂ym b艂yskiem nadziei.
Ten wzruszy艂 ramionami.
- Nie wiem. Jestem zdziwiony, 偶e tak 艂atwo wywo艂a艂em ekran - odpowiedzia艂 z zadum膮 w g艂osie. - Podejrzewam, 偶e jeste艣 jakim艣 rodzajem katalizatora.
Rosselin przygl膮da艂 si臋 smoczemu miastu, licz膮c smocze domy. Przy czterdziestym si贸dmym przesta艂, bo by艂o to zaledwie ze 膰wier膰 tego, co mia艂 przed oczyma, a widok przez b艂on臋 obejmowa艂 jedn膮 setn膮, je艣li nie tysi臋czn膮 cz臋艣膰 jaszczurzej metropolii.
Pogodnik jedno wiedzia艂 na pewno: czego艣 takiego w Imperium nie ma. Gdyby takie wie偶e albo cho膰by i dziesi臋膰 razy mniejsze stan臋艂y w G贸rach Osterwaldzkich, i p贸艂艣lepy by ich nie przeoczy艂. O ile nie mieli do czynienia z iluzj膮 wywo艂an膮 przez Irapia.
K膮tem oka zerkn膮艂 na niebezpiecznego maga. Ten tak偶e wydawa艂 si臋 lekko zaskoczony, cho膰 nie tyle samym widokiem, ile - jak przyzna艂 - 艂atwo艣ci膮 i szybko艣ci膮 jego wywo艂ania.
Nagle co艣 uderzy艂o w b艂on臋, jaka艣 ciemna plama wygi臋艂a j膮 do 艣rodka.
- A niech mnie! - mrukn膮艂 zaskoczony Irapio.
Ma艂y smok przytkn膮艂 pysk do membrany. Dostrzeg艂
ludzi i Filippona, jego oczy rozszerzy艂y si臋 ze zdziwi臋nia. Nagle b艂ona, zupe艂nie jakby dotyk smocz膮tka co艣 popsu艂, zacz臋艂a gwa艂townie marszczy膰 si臋 i ciemnie膰, r贸wnocze艣nie pulsuj膮c z narastaj膮cym szumem.
Nikomu nie przysz艂o do g艂owy, 偶e Filippon mo偶e to zrobi膰. Ale on rozpaczliwie doskoczy艂 do szybko ciemniej膮cego magicznego okna i wbi艂 si臋 w nie pazurami.
Sykander krzykn膮艂 co艣 ostrzegawczo g艂osem wibruj膮cym od gniewu i strachu.
Ostre szpony marszczy艂y i rozci膮ga艂y pow艂ok臋, wreszcie us艂yszeli ostry syk i b艂ona zacz臋艂a si臋 rozdziera膰. Jednak za ni膮 by艂a ju偶 tylko ta sama pla偶a kilkadziesi膮t tysi臋cy lat od czas贸w, w kt贸rych rz膮dzi艂a cesarzowa Joanna flmperte, Zejfa wbija艂a szpilki, a Tinkus obsikiwa艂 Brunhilda ver Didloga, za nic maj膮c jego arystokratyczne nogawki.
Filippon wyda艂 z siebie g艂os, kt贸rego nie spos贸b opisa膰. Bo jak w艂a艣ciwie mo偶na odda膰 przera偶aj膮c膮 rozpacz, gorycz i t臋sknot臋?
Czterej magowie stali niczym sparali偶owani.
- I tyle - westchn膮艂 Irapio, przerywaj膮c ten letarg. Popatrzy艂 na pow艂ok臋, przez kt贸r膮 jeszcze przed chwil膮 widzieli niezwyk艂e miasto. Teraz spoczywa艂a na piasku martwa jak zdarta sk贸ra. W艂a艣nie zaczyna艂a ciemnie膰, kruszy膰 si臋 i rozpada膰 na brzegach. - Tak samo jak poprzednio.
Sykander by艂 blady.
- Dosta艂e艣 absolutny zakaz ingerowania! - wrzasn膮艂, wbijaj膮c w smoka w艣ciek艂e spojrzenie. - Mog艂e艣 zniszczy膰 Fert i ca艂e Imperium!
Jaszczur spojrza艂 na niego wzrokiem, kt贸ry nie zwiastowa艂 niczego dobrego.
- Mog艂em odnale藕膰 swoich - odpar艂 cicho.
I ruszy艂 przed siebie, z jakim艣 bolesnym uporem brn膮c w piasku.
IV
Eksperyment okaza艂 si臋 nie tylko nieskuteczny, ale wr臋cz przyni贸s艂 negatywny skutek w postaci pod艂ego humoru Filippona. Ten spu艣ci艂 nos na kwint臋 - i nie trzeba by艂o znawcy smok贸w, aby si臋 domy艣li膰, 偶e kombinuje, jak dotrze膰 do swoich.
A znaj膮c tylko jednego jaszczura, pogodnik mia艂 silne podejrzenie, 偶e niewielkie stado takich bestii mo偶e obr贸ci膰 Fert i ca艂e Imperium w perzyn臋.
Tymczasem pa艂ac od bladego 艣witu plotkowa艂 o niezwyk艂ym zdarzeniu - znikni臋ciu jednej z tutejszych golami. Na szcz臋艣cie jej bywalcami by艂a najpodlejsza grupa niskich urz臋dnik贸w i s艂ug pa艂acowych, nie og艂oszono zatem stanu kl臋ski 偶ywio艂owej ani wszcz臋cia bezlitosnego 艣ledztwa. C贸偶, mo偶na przebole膰 strat臋 kancelisty, cho膰 gdyby chodzi艂o o barona - nigdy!
- Musia艂o co艣 rozpru膰 ten magiczny p艂aszcz okrywaj膮cy pa艂ac - ci膮gn膮艂 opowie艣膰 krawiec Hirsz, kt贸ry zaczepi艂 maga, aby podzieli膰 si臋 plotk膮. - W miejscu golami teraz jest... pla偶a. Wygl膮da to tak, jakby ta... no... powiedzmy, 偶e fastryga pomieszczenia pozosta艂a dobra, a reszta, razem z balwierzem oraz klientami, gdzie艣 znikn臋艂a. No i przez dziur臋 nasypa艂 si臋 piasek nadmorskiej pla偶y. Gwardia pa艂acowa przekopa艂a go zreszt膮 natychmiast, ale 偶adnych cia艂 nie odnaleziono. - Wybuchn膮艂 艣miechem, jakby widok gwardzist贸w bawi膮cych si臋 w piasku by艂 czym艣 wyj膮tkowo pociesznym.
Rosselin uda艂 rozbawienie, ale wcale nie by艂o mu do 偶art贸w. Natychmiast domy艣li艂 si臋, co zasz艂o.
Sz艂o ku katastrofie.
Albo wr臋cz galopowa艂o.
Nie trzeba by艂o by膰 prorokiem natchni臋tym przez Aarafiela czy Dracen臋, aby poj膮膰, 偶e gdy tylko wie艣膰 o tym dziwnym przypadku dotrze w mury Akademii, magowie bez trudu dostrzeg膮 powi膮zanie pomi臋dzy eksperymentem z udzia艂em smoka oraz Irapia a znikni臋ciem golami.
Uciesz膮 si臋 przy tym znacznie mniej ni偶 damy, kt贸re ze z艂o艣liwym chichotem opowiada艂y sobie, 偶e wreszcie pa艂acowi m臋偶czy藕ni dostali, na co zas艂u偶yli, a 偶aden salon fryzur damskich jako艣 nie ucierpia艂, prawda?
Goniec przyni贸s艂 pogodnikowi wezwanie do Akademii nieca艂膮 godzin臋 po jego rozmowie z Hirszem. Jak wida膰, magowie - nawet je偶eli nie u偶ywali golami pa艂acowej - czuli si臋 z ni膮 silnie zwi膮zani. A ich wywiad nieustaj膮co 艣ledzi艂 balwierzy oraz ruchy wszystkich ostrych narz臋dzi.
- Po偶egnaj si臋 ze swoim pokojem, bliskimi oraz 偶yciem - mrukn膮艂 ci臋偶ko Rosselin, ostatnim spojrzeniem tocz膮c po izbie.
Smok nic nie odpowiedzia艂. Nasz bohater wzi膮艂 z toaletki aksamitn膮 wst膮偶k臋, kt贸r膮 Annabell dusi艂a si臋, okr臋caj膮c szyj臋, w szczeg贸lnie ci臋偶kich chwilach swego 偶ycia, jak przyj臋cia czy inne uroczysto艣ci. Skoro dziewczyna wszystkie je prze偶y艂a, Rosselin mia艂 nadziej臋, 偶e ten amulet i jemu pomo偶e wyj艣膰 z opresji. Schowa艂 go do kieszeni, po czym pchn膮艂 drzwi. Stawi艂y op贸r, jakby musia艂 si臋 zmaga膰 z ca艂ym 艣wiatem, ale klamka wreszcie opad艂a. Ruszyli w drog臋.
Im szybciej szli, tym droga wydawa艂a si臋 d艂u偶sza. I w ko艅cu dogoni艂 ich zmierzaj膮cy na to samo spotkanie Dydrachus, jeden z mag贸w skalnych pracuj膮cych przy tunelu. Albo raczej udaj膮cych prac臋, bowiem wszyscy, z cesarzow膮 w艂膮cznie, wiedzieli, 偶e magiczna bra膰 sabotuje budow臋.
- Wsz臋dzie coraz gorzej - zacz膮艂, do艂膮czaj膮c do Rosselina z jaszczurem i zamiast powitania racz膮c ich narzekaniem. - Jak nie tunel, kt贸ry zwariowa艂, to balwiernia, kt贸ra znikn臋艂a. Jutro pewno gigantyczne szczury wedr膮 si臋 do pa艂acu, pojutrze trz臋sienie ziemi poprawi rozk艂ad ulic w Fercie, a na koniec ocean wyst膮pi z brzeg贸w...
Marudzi艂 tak, 偶e nawet Filippon zat臋skni艂 za cisz膮 i przy pierwszej nadarzaj膮cej si臋 okazji, pod pretekstem zakupu rodzynek nas膮czonych winem, umkn臋li Dydrachusowi.
Jednak w Akademii musieli si臋 stawi膰.
Magowie ju偶 za偶arcie dyskutowali. By艂o ich kilkudziesi臋ciu, ale rozmowy umilk艂y, kiedy pojawili si臋 pogodnik i smok.
C贸偶, je艣li kto艣 mia艂 nadziej臋, 偶e tych dw贸ch wniesie do wiedzy o sprawie nowe i sensacyjne informacje, to si臋 srodze zawi贸d艂. A tym kim艣 by艂 wypytuj膮cy ich z min膮 艣ledczego mag Weugiel. Wreszcie z rezygnacj膮 machn膮艂 r臋k膮 i wyja艣ni艂 Rosselinowi:
- No to nadal jeste艣my w kropce. Golarnia znikn臋艂a razem z lud藕mi, na jej miejscu pojawi艂 si臋 piasek z pla偶y w Fercie. Logicznie rzecz bior膮c, na miejscu tego piasku, czyli tam, gdzie przeprowadzali艣cie eksperyment, powinna si臋 pojawi膰 golarnia.
Westchn膮艂.
- Ale tam ani 艣ladu. Bilans materii dramatycznie si臋 nie zgadza.
Sykander spojrza艂 na smoka.
- Mam jedn膮 ma艂膮 pro艣b臋: nie r贸b nic bez uzgodnienia z nami, dobrze? Bo wysadzimy ten mi艂y kontynent w powietrze. A innego miejsca do mieszkania nie mamy...
Gdyby Rosselin przypadkiem nie patrzy艂 na Filippona, zapewne nie uchwyci艂by tego nik艂ego drgni臋cia smoczego pyska. Ale nie藕le ju偶 pozna艂 mimik臋 jego paszczy.
Ten trwaj膮cy jedno mgnienie oka grymas m贸wi艂: Mnie obchodzi moje Smocze Miasto. Wasz kontynent - wasz k艂opot.
V
Podczas kiedy Rosselin zastanawia艂 si臋, czy zostanie zdegradowany z trzeciej kategorii magicznej do pierwszej wi臋ziennej, a jaszczur kombinowa艂, jak dosta膰 si臋 do Smoczego Miasta, dworzanie ju偶 nast臋pnego dnia zapomnieli o jakim艣 tam balwierzu i jego klientach stoj膮cych w pa艂acowej hierarchii beznadziejnie nisko.
Takie zdarzenia bywaj膮 tylko jednodniow膮 sensacj膮.
Za to Filippon - 偶ywy, prawdziwy potw贸r w臋druj膮cy korytarzami, rozmawiaj膮cy, a nawet zdolny w zenicie emocji naplu膰 dyskutantowi na kaftan - to by艂a atrakcja nieustaj膮ca i coraz bardziej popularna.
Arystokratom smok z satysfakcj膮 udowadnia艂, 偶e s膮 idiotami, ale przynajmniej strach maj膮 we w艂a艣ciwym miejscu. Jednemu, kt贸ry w por臋 nie uciek艂, potw贸r w艣ciek艂ym rykiem odebra艂 s艂uch. Dzi臋ki temu zyska艂 sobie jeszcze wi臋kszy szacunek - i wi臋kszy strach.
Wobec dam nawet taka bestia jak osterwaldzka jaszczurka musia艂a zachowywa膰 si臋 bardziej kurtuazyjnie. Filippon cierpliwie znosi艂 ich zagadywania, a nawet oferty pozbawione wszelkiej dwuznaczno艣ci. Zapewne trenowa艂 w oczekiwaniu na swoj膮 smoczyc臋.
Dopiero podstarza艂a Hunegunda de Lemnos wyprowadzi艂a go z r贸wnowagi, kiedy w臋druj膮c w jakim艣 wi臋kszym towarzystwie, chcia艂a pokaza膰 swoim przyjaci贸艂kom, 偶e nawet jaszczura si臋 nie ul臋knie.
Ten, przy艂apany na korytarzu, usi艂owa艂 wymkn膮膰 si臋 z pu艂apki. Ale kiedy dama chwyci艂a go za ogon, nie wytrzyma艂 i wypali艂:
- Pani, daj spok贸j, ja gustuj臋 w smoczych m艂贸dkach. Musz膮 mie膰 ze sto lat, 偶eby warto by艂o bra膰 si臋 do roboty.
A kiedy Hunegunda spokojnie sobie kra艣nia艂a otoczona towarzystwem, przed kt贸rym chcia艂a si臋 popisa膰, Filippon doko艅czy艂 swoj膮 my艣l:
- Ale czekaj cierpliwie, pani. Ju偶 ci do tej setki niewiele zosta艂o...
I odszed艂, pozostawiaj膮c dam臋 w stanie bliskim apopleksji.
Rosselin albo nie by艂 tak odwa偶ny jak smok, albo mia艂 wi臋cej do stracenia, albo...
Jakiegokolwiek by u偶y膰 wykr臋tu, poleg艂 jak mucha pod jedwabn膮 pack膮.
- Musimy wyznaczy膰 dat臋 - powiedzia艂a Annabell kt贸rego艣 poranka, kiedy jedli 艣niadanie, okruchy rzucaj膮c g艂odnej Latarni.
Pogodnik prze艂kn膮艂 艣lin臋. Nagle zasch艂o mu w gardle, w uszach zaszumia艂o jak przy gwa艂townej zmianie ci艣nienia, a pod czaszk膮 艂upn膮艂 gwa艂towny atak migreny.
- Na kiedy? - wydusi艂.
- No przecie偶 w艂a艣nie pytam - u艣miechn臋艂a si臋 Annabell, rw膮c kawa艂ek 艣wie偶ego chleba.
Na 艣wi臋tego Nigdy - chcia艂 odpowiedzie膰 Rosselin.
- Daj mi par臋 dni na zastanowienie, dobrze? - poprosi艂, pokonuj膮c op贸r zaci艣ni臋tego gard艂a. - Musz臋 si臋 poradzi膰 mag贸w, jaki termin b臋dzie najlepszy.
Dziewczyna 艂askawie skin臋艂a g艂ow膮.
- Jak najszybszy - poca艂owa艂a go w nos. - Id藕, pochwal im si臋.
VI
Ol艣nienie zst膮pi艂o na Rosselina za spraw膮 kr贸tkiej, szponiastej, pokr臋conej reumatyzmem 艂apy hrabiny du Kofais. Chocia偶 przygoda smoka z dam膮 de Lemnos r贸wnie偶 mog艂a mie膰 na to wp艂yw. Zapewne dla przysz艂ych kronikarzy pogodnickiego 偶ywota najlepiej by艂oby tu sk艂ama膰 i miejsce owego doznania umie艣ci膰 w jakiej艣 艣wi膮tyni albo przynajmniej w pa艂acowej kapliczce. Rzecz jednak zdarzy艂a si臋 podczas uroczystego 艣niadania wydanego przez hrabin臋 z okazji osiemdziesi膮tych si贸dmych urodzin oraz pi膮tej rocznicy 艣mierci jej ostatniego, jedenastego w kolejno艣ci m臋偶a.
Mag w og贸le nie chcia艂 i艣膰, mimo 偶e od apartament贸w bogatej arystokratki dzieli艂o ich zaledwie p贸艂 pi臋tra, czyli tylko par臋 kr贸tkich korytarzy. Protestowa艂 r贸wnie 偶ywio艂owo jak smok przed z艂o偶eniem ho艂du cesarzowej. Gdyby to od niego zale偶a艂o, leg艂by z艂o偶ony ci臋偶k膮 chorob膮, nag艂ym atakiem szale艅stwa albo pilnym zleceniem, kt贸re by wymaga艂o wyjazdu na odleg艂e kra艅ce Imperium. Ba! Dosz艂o do tego, 偶e pogodnik zacz膮艂 偶a艂owa膰, i偶 nie wyp艂yn膮艂 w rejs razem z Astrogoniuszem i Czarnym Szyprem! S艂ona woda bez w膮tpienia by艂a lepsza ni偶 dr臋twa uroczysto艣膰 u stetrycza艂ej, zesklerozia艂ej, zanudzaj膮cej towarzystwo wspomnieniami sprzed sze艣ciu dekad hrabiny.
Du Kofais bardzo polubi艂a jednak Annabell, a ta mia艂a mi臋kkie serduszko dla wszystkich poza Rosselinem. Gdy wi臋c dosta艂a zaproszenie od arystokratki, nie pozostawi艂a swojemu narzeczonemu wyboru:
- 艢niadanie z du Kofais albo 艣lub! - warkn臋艂a z mi艂ym u艣miechem, rozczesuj膮c w艂osy przed lustrem.
Cho膰 teraz, kiedy widzia艂a, jak arystokratka spogl膮da na maga, w rudej g艂贸wce dziewczyny musia艂y si臋 ko艂ata膰 r贸偶ne my艣li. Nie trzeba by艂o by膰 wielkim psychologiem, aby dostrzec, 偶e oto na mi艂osnym horyzoncie pani du Kofais pojawi艂 si臋 dwunasty obiekt westchnie艅.
I tu dochodzimy do sedna, czyli do objawienia. Bowiem nagle hrabina na trz臋s膮cych si臋 nogach wsta艂a i nim pogodnik zd膮偶y艂 uciec, podesz艂a do niego. A potem chwyci艂a Rosselina za r臋k臋.
To w艂a艣nie wtedy dwie my艣li z si艂膮 huraganu wdar艂y si臋 w umys艂 naszego bohatera: Annabell! Mingard!
Ta druga my艣l by艂a o wiele silniejsza. Trzeba poprosi膰 cesarzow膮, aby wys艂a艂a go do barona Kulawca w celu ca艂kowicie dowolnym: od kurtuazyjnej wizyty, przez inspekcj臋 stadniny i zoo, po 艣ci艣le tajne cele dyplomatyczne. Niewa偶ny by艂 pow贸d, istotne by艂o znikni臋cie z dworu, a tym samym z oczu du Kofais. Oraz pewnej rudow艂osej zarazy, kt贸ra go tu si艂膮 przyci膮gn臋艂a!
Natchniony now膮 wizj膮, wyrwa艂 d艂o艅 ze szpon贸w staruchy, pospiesznie rzuci艂 kilka s艂贸w o czekaj膮cych obowi膮zkach i odprowadzany gniewnym spojrzeniem Annabell pod膮偶y艂 do w艂asnej izby, aby precyzyjnie obmy艣li膰 ca艂膮 intryg臋.
To si臋 Kulawiec ucieszy - duma艂, energicznym krokiem przemierzaj膮c pa艂acowy korytarz. Biedaczysko, chyba nie dostanie zawa艂u na m贸j widok?
Po obiedzie plan by艂 ju偶 gotowy. Co prawda zak艂ada艂 wci膮gni臋cie w spisek kilku mag贸w i jednego urz臋dnika wysokiego szczebla, ale Rosselinowi 偶adne przeszkody nie wydawa艂y si臋 zbyt trudne do pokonania, gdy sz艂o o wolno艣膰. O jego wolno艣膰!
Najpierw postanowi艂 odwiedzi膰 koniarzy.
Nie, wcale nie uda艂 si臋 do kancelarii wielkiego koniuszego dworu. Przeciwnie, wybra艂 drog臋 mocno poufn膮, by nie rzec - korupcyjn膮. To baron Yrlan, najlepszy w pa艂acu znawca wierzchowc贸w, mia艂 co艣 do powiedzenia w tych sprawach, nie jaki艣 tam kancelista sypi膮cy piasek na dokumenty albo susz膮cy je tchnieniem swego urz臋dniczego j臋zora.
Mo偶ni tego 艣wiata posiadaj膮 jednak t臋 obrzydliw膮 cech臋, 偶e zwykle wys艂uchuj膮 cudzych pr贸艣b z wyrazem pogardy na nalanej twarzy. Bardzo mo偶liwe, 偶e gdy pierwsi w艂adcy wybierali arystokracj臋 spo艣r贸d swych poddanych, kierowali si臋 t膮 szczeg贸ln膮 w艂a艣ciwo艣ci膮 mimiczn膮. A potem zadzia艂a艂o ju偶 tylko prawo dziedziczenia: biedni p艂odzili biednych, g艂upi g艂upich, a ohydne parszywce jeszcze ohydniejszych parszywc贸w. W艂a艣nie przed jednym z tych ostatnich Rosselin brn膮艂 w wyja艣nienia. Yrlan 艣widrowa艂 go nieprzyjemnym spojrzeniem. Kiedy za艣 mu przerywa艂, to tylko po to, aby kogo艣 albo co艣 skrytykowa膰.
Wreszcie pogodnik sko艅czy艂 i zacz膮艂 wodzi膰 spojrzeniem po komnacie wype艂nionej trofeami w takiej liczbie, jakby Yrlan nic innego w 偶yciu nie robi艂, tylko polowa艂. Rogi wisia艂y na rogach, kity lis贸w i uszy karantuhil贸w zwisa艂y pomi臋dzy nimi... i tylko Dracena jedna wie, dlaczego zapach 藕le wyprawionej padliny dot膮d nikogo nie zabi艂.
Kiedy mag spogl膮da艂 na koniarza, przysz艂a mu do g艂owy taka oto my艣l Sarturusa: Po minie wielu ludzi mo偶na pozna膰, 偶e patrzenie zupe艂nie im zast臋puje my艣lenie. Za艣 m贸wi膮c, upewniaj膮 si臋 tylko co do w艂asnego istnienia. Nie patrz膮 i nie m贸wi膮 jedynie w贸wczas, gdy zapalaj膮 cygaro. Ale nie s膮d藕cie naiwnie, 偶e wtedy zaczynaj膮 my艣le膰.
Tylko sk膮d Sarturus z Szopinberga m贸g艂 zna膰 turke艅skie cygara? - zaduma艂 si臋 Rosselin. Na艂贸g by艂 艣wie偶y, dopiero wchodzi艂 w mod臋, a stary filozof przewraca艂 si臋 w grobie od niemal dwustu lat.
- Ja? Ja mia艂bym pomaga膰 magom? - warkn膮艂 baron. - Niedoczekanie twoje! I precz z mojego gabinetu, bo mi powietrze psujesz!
Pogodnik uni贸s艂 r臋k臋, odruchowo zamierzaj膮c u偶y膰 jakiego艣 czaru... i zobaczy艂 wymierzon膮 w siebie kusz臋.
- Precz! - wycedzi艂 koniarz. - Bo si臋 poskar偶臋 cesarzowej, 偶e mnie molestujesz!
Energiczne trza艣niecie drzwiami nie ukoi艂o Rosselina. Ale za to ostatecznie utwierdzi艂 si臋 w przekonaniu, 偶e za patrona wybra艂 sobie w艂a艣ciwego filozofa. Bo ha艂asowa艂 Yrlan okrutnie. Mo偶na by rzec, fa艂szowa艂 intelektualnie tak, 偶e od samego s艂uchania chcia艂o si臋 womitowa膰. To znaczy - rzyga膰, u偶ywaj膮c nie pa艂acowych eufemizm贸w, tylko soczystego i niezak艂amanego j臋zyka ludu.
Smok by艂 w lepszym nastroju. I wreszcie nie wytrzyma艂:
- A ty co tak chodzisz, jakby ci臋 zepsutym grochem nakarmili?
Rosselin w kilku s艂owach (maj膮cych jakie艣 trzy strony zapisanego maczkiem r臋kopisu) opowiedzia艂 mu o natchnieniu, planie, wreszcie o jego fiasku.
- A wszystko za spraw膮 tego za偶artego durnia - zako艅czy艂. - Gdyby nie kusza...
Filippon tylko sarkastycznie uni贸s艂 brew, przy okazji dowodz膮c niezwyk艂ych mo偶liwo艣ci anatomicznych osterwaldzkiego gatunku jaszczurek.
- E tam, marudzisz. Za偶arcie wcale nie jest takie z艂e...
I opowiedzia艂 pogodnikowi histori臋 o tym, jak to dawno temu jaki艣 przydro偶e艅 (tak go okre艣li艂 smok) rozpozna艂 w nim istot臋 rozumn膮 i chcia艂 porozmawia膰.
- No i dyskusja zrobi艂a si臋 nam tak za偶arta - opowiada艂 Filippon - a trzeba ci wiedzie膰, 偶e do ogniska nie mieli艣my kie艂basek ani nic, 偶e w ko艅cu go... no, ze偶ar艂em.
Rosselin popatrzy艂 z namys艂em na swojego przyjaciela.
- Ale mag贸w to, mam nadziej臋, nie jadasz? - burkn膮艂.
Jaszczur za艣mia艂 si臋 gard艂owo.
- Na razie ani jednego... jednak czy to wiadomo, co los przyniesie?
Zwin膮艂 sw贸j ogon w k艂臋bek.
- Yrlan chyba nie powinien spa膰 spokojnie.
I pod艣miewaj膮c si臋 cicho, ruszy艂 na ma艂y spacer.
VII
Rosselin zaj膮艂 si臋 doskonaleniem planu swej intrygi, unikaj膮c ju偶 nie tylko Lenki, lecz tak偶e hrabiny du Kofais, kt贸ra zacz臋艂a urz膮dza膰 sobie spacery w pobli偶u apartamentu Zejfy. Za艣 smok - co wcale nie by艂o trudne do odgadni臋cia - pracowa艂 nad innym planem: jak postawi膰 艂ap臋 w Smoczym Mie艣cie.
Zamy艣lone spojrzenia maga i Filippona cz臋sto si臋 krzy偶owa艂y.
I podczas jednej z takich sesji do apartamentu Zejfy wkroczy艂, witany zaskoczonymi spojrzeniami dworki oraz jej s艂u偶膮cej, sekretarz Rady Mag贸w.
- Twoich drani zasta艂em? - pogodnika i jego jaszczura dobieg艂 przez drzwi ch艂odny ton s艂贸w Sykandera. Obaj od razu pomy艣leli o tym samym: starzec przyszed艂, aby wtr膮ci膰 ich do wi臋zienia!
Smok by艂 szybszy i mia艂 wi臋ksze mo偶liwo艣ci. W izbie przyby艂 ma艂y zydel w k膮cie. Kiedy sekretarz wszed艂 do komnaty, czeka艂 tam ju偶 na niego tylko Rosselin.
- Przyszed艂em ci臋 ostrzec - oznajmi艂 Sykander bez wst臋p贸w. - Irapio uciek艂.
M艂ody mag zblad艂.
- Ale jak?! - wyj膮ka艂. - Z waszego wi臋zienia?
Sekretarz postawi艂 nog臋 na zydelku i poprawi艂 wi膮zanie buta, nie dostrzegaj膮c nik艂ego u艣miechu Rosselina. Wreszcie ponuro skin膮艂 g艂ow膮.
- I pewnie mi powiecie, 偶e nie maczali艣cie w tym palc贸w ani pazur贸w... - urwa艂, 艣widruj膮c spojrzeniem nieszcz臋snego pogodnika, a gdy ju偶 przewierci艂 go ca艂ego, doda艂: - No nic. Pilnuj si臋, uprzed藕 smoka. Zapowiedz mu, 偶e je偶eli to jego sprawka, to sam osobi艣cie wyrw臋 mu skrzyd艂a... A je艣li czego艣 si臋 dowiesz, wiesz, gdzie mnie szuka膰. I obowi膮zuje pe艂na tajemnica, jasne?
Kiedy ju偶 sobie poszed艂, nasz bohater popatrzy艂 na zydlosmoka.
- I pewnie mi powiesz, 偶e o niczym nie wiesz, tak? - burkn膮艂.
Filippon wr贸ci艂 do w艂asnej postaci, otrz膮sn膮艂 si臋 z kurzu. Z niech臋ci膮 i ponuro spojrza艂 na Rosselina.
- A nie wiem - odpar艂 sm臋tnie. - I nie patrz tak na mnie. To jasne, 偶e bez niego nie odnajd臋 innych smok贸w...
Tymczasem trzeba si臋 by艂o po偶egna膰 z odje偶d偶aj膮c膮 do Tartilonu Xan.
I tu mag prze偶y艂 ma艂y szok, cho膰 starannie ukry艂 go przed dziewczyn膮. Zaabsorbowany w艂asnymi sprawami przeoczy艂 romans, kt贸ry zapewne by艂 powodem wielu pa艂acowych plotek.
Xan nie jecha艂a sama. Pod pretekstem obmierzenia prowincji wyrusza艂 z ni膮 jeden z in偶ynier贸w, Paradaj. Wygl膮dali zabawnie, bo m臋偶czyzna by艂 niemal dwukrotnie wy偶szy od karlicy. Mimo to sprawiali wra偶enie bardzo szcz臋艣liwych i nie kryli swych uczu膰. Magowie mogli si臋 偶re膰 z in偶ynierami, kar艂y ze wszystkimi dooko艂a, czarne z bia艂ym, a oni mieli to wszystko gdzie艣.
- Do zobaczenia, ma艂a! - Rosselin cmokn膮艂 Xan w policzek, k膮tem oka sprawdzaj膮c, czy nie oberwie kuksa艅ca od zazdrosnego Paradaja. Ten jednak wodzi艂 po 艣wiecie rozanielonym wzrokiem.
Karlica obj臋艂a pogodnika za szyj臋 i szepn臋艂a:
- Nie daj mu zrobi膰 krzywdy. - 艢cisn臋艂a magowi na po偶egnanie palce, wzi臋艂a za r臋k臋 swego in偶yniera i ruszy艂a do powozu.
Rosselin u艣miechn膮艂 si臋 lekko.
Ciekawe, kto艣 by mu umia艂 zrobi膰 krzywd臋 - pomy艣la艂.
I nie dotyczy艂o to Paradaja, tylko pewnego smoka.
Nast臋pnego dnia rankiem Rosselin postanowi艂 odwiedzi膰 starego aptekarza i zasi臋gn膮膰 u niego rady. Staro艣膰 pe艂na jest m膮dro艣ci, z kt贸rych nie ma ju偶 czasu skorzysta膰 - jak powiada艂 Sarturus. Ale pogodnik mia艂 czas, tylko m膮dro艣ci mu brakowa艂o, wi臋c nader rozs膮dnie chcia艂 zasi臋gn膮膰 rady pewnego rozumiej膮cego 偶ycie starca. Farfinkelszt by艂 szczerze ucieszony jego wizyt膮. Cho膰 tak偶e lekko zaniepokojony.
- Ludzie gadaj膮, 偶e wam co艣 z Akademii uciek艂o - zacz膮艂, kiedy ju偶 usiedli. I nala艂 wina.
Pogodnik tylko westchn膮艂. Co艣 - dobrze powiedziane...
- Raczej kto艣, Far艅nkelszcie - odpar艂. - Zatrzymaj to dla siebie, ale... jeden z mag贸w trzymanych w podziemiach.
- A niech to... - wymamrota艂 os艂upia艂y starzec - czyli jednak nie farlapinkla jadowita ani stado szalonych pudli tresowanych do t艂umienia zamieszek w pa艂acowych korytarzach? Bo wiesz, tego si臋 ludzie naprawd臋 obawiali... Pu艣ci膰 takie psy na targ mi臋sny, wyobra偶asz to sobie...
- Mo偶e nic si臋 nie stanie - stwierdzi艂 Rosselin. - Ludzie zawsze gadaj膮, a po偶ytek z tego 偶aden. Tak w og贸le, przyszed艂em po rad臋.
I wyzna艂 aptekarzowi, co mu le偶y na w膮trobie. Farfinkelszt popatrzy艂 na m艂odego m臋偶czyzn臋 z przygan膮.
- Ja mam ci臋 uczy膰, jak post臋powa膰 z kobietami?
Westchn膮艂.
- Musisz w niej wzbudzi膰 w膮tpliwo艣ci, ch艂opcze. Zasia膰 ziarno podejrzenia, 偶e mo偶e powinna lepiej sprawdzi膰, zanim pochopnie zwi膮偶e si臋 z tob膮 na zawsze. Musisz to zrobi膰 z wyczuciem, bo gdy b臋dziesz zbyt delikatny, Annabell zignoruje twoje dzia艂ania, a jak przesadzisz, mo偶e odej艣膰.
- No to jak to zrobi膰?! - dramatycznie wykrzykn膮艂 mag.
Starzec popatrzy艂 na niego i rzek艂 z namys艂em:
- W teorii jest to proste. Ale ten, kto poda praktyczn膮 instrukcj臋 obs艂ugi, stanie si臋 bogiem jeszcze wi臋kszym od Aarafiela, bo ho艂dy b臋d膮 mu sk艂ada膰 wszyscy m臋偶czy藕ni.
Pierwsz膮 pr贸b臋 Rosselin przeprowadzi艂 zaraz po powrocie.
Kilka uderze艅 w twarz i jedno st艂uczone 偶ebro, a potem p贸艂 nocy sp臋dzonej na przepraszaniu okaza艂y si臋 cen膮 tego naukowego do艣wiadczenia.
P贸藕niej, gdy Annabell ju偶 zasn臋艂a, nasz pogodnik zacz膮艂 skroba膰 jak偶e pouczaj膮c膮 notatk臋:
Pisa膰 teoretyczne ksi臋gi mo偶na bez ryzyka, natomiast sprawdzanie ich wynik贸w w praktycznym eksperymencie nale偶y od艂o偶y膰 na chwil臋 najp贸藕niejsz膮 z mo偶liwych, jak r贸wnie偶...
I ziewn膮艂, bo te偶 ch臋tnie by poszed艂 spa膰, jednak zbyt go bola艂 kontuzjowany bok.
- Bydlak! - wrzasn膮艂 demon, kt贸ry nieoczekiwanie zajrza艂 mu przez rami臋 w 艣ci艣le tajny manuskrypt. Spi艂owane na ostro szpony wbi艂y si臋 w rami臋 maga. - Ja jestem eksperymentem? Ja?!
To w艂a艣nie w tamtej chwili, uciekaj膮c przed rozw艣cieczon膮 dziewczyn膮, Rosselin podj膮艂 w duchu zobowi膮zanie, 偶e pozostanie przy czystej teorii.
- Aua! - krzykn臋艂a nagle Annabell, 艂ami膮c sobie paznokie膰 o krzes艂o. - I widzisz, co zrobi艂e艣! - zacz臋艂a szlocha膰.
Nie do艣膰, 偶e praktyczne rady Farfinkelszta doprowadzi艂y pogodnika do katastrofy, to teraz musia艂 jeszcze uspokaja膰 p艂acz膮c膮 narzeczon膮.
Wniosek: nigdy nie wierzcie aptekarzom!
Rozdzia艂 4
Pa艂ac cesarzowej Joanny flmperte niejedno ju偶 widzia艂. Jego 艣ciany przesi膮k艂y krwi膮 oraz magi膮, szcz臋艣ciem i dramatem. Pi臋膰setletnie dzieje Imperium Faraelu odcisn臋艂y na nim swe mocne pi臋tno.
Budowla przetrwa艂a w ca艂o艣ci nawet ekscesy Fatrycjusza n鈥橝sterte. 脫w pot臋偶ny i wp艂ywowy baron po jakiej艣 szczeg贸lnie intensywnej pijatyce z trudem dowl贸k艂 si臋 do swych komnat. Tu postanowi艂 och艂odzi膰 rozpalon膮 g艂ow臋 w wielkim akwarium zajmuj膮cym cztery przebudowane izby.
B臋d膮c zamroczonym, mo偶na zgubi膰 nawet w艂asn膮 偶on臋. Albo te偶 zapomnie膰 o p艂ywaj膮cej w akwarium ulubionej rybie, zwanej Gryzakiem.
W艂a艣nie ten ostatni b艂膮d pope艂ni艂 Fatrycjusz. Mimo to Gryzak pozosta艂 wierny przyjacielowi zza szyby. I kiedy baron chwiejnym krokiem wgramoli艂 si臋 po schodkach przy 艣cianie na brzeg sztucznego jeziorka i wpad艂 do wody, rekin ju偶 tam czeka艂. Dwoma k臋sami doprowadzi艂 ich przyja藕艅 do stanu ca艂kowitego zespolenia.
Taaak... pa艂ac by艂 艣wiadkiem niejednego dramatu. A jednak by艂o co艣, czego te 艣ciany nigdy wcze艣niej nie widzia艂y. By艂o to linienie smoka. I s膮dz膮c po skutkach, lepiej, 偶eby nikt nie musia艂 ogl膮da膰 tego po raz drugi.
W ciasnej izbie pogodnika jak zwykle noc膮 panowa艂 straszliwy 艣cisk.
Annabell - te偶 jak zwykle - poj臋kuj膮c cichutko przez sen, ogarn臋艂a szeroko rozrzuconymi r臋koma i nogami ca艂e 艂贸偶ko. Jej rude loki miesza艂y si臋 z sier艣ci膮 艣pi膮cego obok niej Tinkusa niby smugi cynamonu pokrywaj膮ce fale bitej 艣mietany. Widok by艂 niesamowity, jednak miejsca od niego nie przybywa艂o i zajmuj膮cy skraj mebla Rosselin wierci艂 si臋 pod 艣cian膮, bezskutecznie usi艂uj膮c zapa艣膰 w drzemk臋. Ostatnie wydarzenia wywo艂a艂y u niego przygn臋biaj膮c膮 bezsenno艣膰.
Obracaj膮c si臋 na swoim kawa艂ku 艂贸偶ka, Rosselin liczy艂 smoki. A dok艂adniej jednego. Usi艂owa艂 przewidzie膰, gdzie bestia teraz jest i co porabia.
Dawniej pogodnik powiedzia艂by, 偶e Filippon kogo艣 straszy albo szuka robak贸w, kt贸re zdo艂a艂y przecisn膮膰 si臋 do pa艂acu przez oka kl膮tw zaporowych utkanych przez mag贸w odpowiedniej specjalno艣ci.
Teraz jednak smok r贸wnie dobrze m贸g艂 szuka膰 zbieg艂ego maga Irapia, jak i - co gorsza - wsp贸艂pracowa膰 z nim. W g艂owie Rosselina wci膮偶 kr膮偶y艂y takie niepokoj膮ce obrazy: oto dwie skryte pod kapturami postacie ostrz膮 sztylety w blasku dopalaj膮cej si臋 艣wiecy. Nagle jeden ze spiskowc贸w wolno odwraca g艂ow臋...
- A poza tym uwa偶am, bracie, 偶e Fert powinien zosta膰 spalony - m贸wi Filippon do swego towarzysza, wolno cedz膮c s艂owa.
Albo:
- He, he, he - 艣mieje si臋 z艂owieszczo Irapio z no偶em w z臋bach.
- Ha, ha, ha - wt贸ruje mu jaszczur, patrz膮c w niebo. Tam w r贸wnym szyku jak gwardyjska jazda podczas defilady p艂yn膮 pod chmurami smocze oddzia艂y.
Ale przewa偶nie by艂y to obrazy raczej takie: Dobry i 偶yczliwy 艣wiatu Rosselin, mag trzeciej kategorii, kt贸ry do niedawna spa艂 sobie s艂odko w swoim 艂贸偶ku u boku narzeczonej, teraz te偶 le偶y w czym艣 na kszta艂t 艂o偶a, tyle 偶e ponabijanym bardzo nieprzyjemnymi szpikulcami.
- A wi臋c twierdzisz, 偶e nic ci nie by艂o wiadomo o spisku twego smoka i maga Irapia? - pyta beznami臋tnym tonem kto艣 gin膮cy w cieniu.
- Me, przysi臋gam! Lito艣ci! - wo艂a nieszcz臋sny pogodnik.
- Twoi wsp贸lnicy, n臋dzniku, zeznali co innego. Rozci膮ga膰!
Po tym jak zdesperowany smok rozdar艂 magiczn膮 b艂on臋, Rosselin niczego ju偶 nie m贸g艂 by膰 pewnym.
Chocia偶... r贸wnie dobrze Filippon m贸g艂 niczego nie knu膰, a tylko chodzi膰 po pa艂acu w nadziei, 偶e komu艣 odpadnie noga.
Za t膮 ostatni膮 niezdrow膮 fascynacj膮 sta艂 cesarski medyk, Bernard o鈥機encor. Zagini臋ciem salonu balwierskiego czy zbieg艂ym magiem wydawa艂 si臋 nie interesowa膰 w og贸le, pasjonowa艂y go wy艂膮cznie eksperymenty lekarskie. Par臋 dni wcze艣niej usun膮艂 hrabinie d鈥橰alex uschni臋t膮 ko艅czyn臋 i zast膮pi艂 j膮 sztuczn膮, wykonan膮 z twardego drewna. Dlaczego smok oszala艂 na tym punkcie? - Rosselin nie potrafi艂 poj膮膰. Tym bardziej 偶e kiedy jaszczur ju偶 wariowa艂, to konsekwentnie i na ca艂ego. Nie tylko skrycie podgl膮da艂 protez臋 hrabiny w akcji, udaj膮c szaf臋 czy 艣wiec臋 p艂on膮c膮 w kandelabrze. Posun膮艂 si臋 nawet do pr贸by kradzie偶y! I gdyby biedna d鈥橰alex nie obudzi艂a si臋 w por臋 ostrze偶ona przez swoj膮 kobiec膮 intuicj臋, nie zauwa偶y艂aby drewnianej nogi maszeruj膮cej ku drzwiom komnaty. A niepotrzebnych grat贸w w izbie Rosselina jeszcze by przyby艂o!
Nagle, niczym przywo艂any my艣lami maga, smok w formie smugi szarego dymu przenikn膮艂 przez zamkni臋te drzwi izby. Natychmiast zebra艂 si臋 w sobie, w takiego samego paskudnego zielonobr膮zowego jaszczura o m膮drym pysku, jakiego mag zna艂 od kilku miesi臋cy. Min臋 mia艂 jednak niet臋g膮.
- Co, nie uda艂o si臋 upolowa膰 偶adnej nogi? - wsp贸艂czuj膮co szepn膮艂 Rosselin. - Wci膮偶 tylko szczury i myszy?
Filippon zakl膮艂 po swojemu, w j臋zyku bardzo przypominaj膮cym pr贸b臋 porozumienia si臋 twardej ska艂y z jeszcze twardszym wiert艂em - i to na sucho. Wreszcie obrzuci艂 pogodnika ponurym spojrzeniem i rzek艂:
- Ja tu umieram, a ty mi o szczurach...
W normalnych okoliczno艣ciach mag by膰 mo偶e zgodzi艂by si臋 prowadzi膰 rozmow臋 o 艣mierci, umieraniu oraz podobnych bzdetach. Jednak jego ulubiony filozof twierdzi艂 (a Rosselin si臋 z tym zgadza艂), 偶e na temat 艣mierci nie ma nic do powiedzenia. Bo tam, gdzie jest on, nie ma 艣mierci. A gdzie jest 艣mier膰, nie ma jego. No i prawda - Sarturus rozmija艂 si臋 ze 艣mierci膮 przez sto sze艣膰 i p贸艂 roku.
Jednak w tej chwili pogodnik rozmija艂 si臋 przede wszystkim z w艂asnym snem. By艂 wi臋c w艣ciek艂y.
- Nie umierasz, tylko si臋 pewno za bardzo ob偶ar艂e艣, zakocha艂e艣 w jakiej艣 myszce, kt贸ra ci umkn臋艂a, albo za du偶o my艣lisz o smoczycach. Da艂by艣 spa膰, zamiast popada膰 w histeryczne nastroje.
W odpowiedzi Filippon warkn膮艂. Cicho. To znaczy cicho jak na smoka. Og艂uszony Rosselin przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e sufit wali mu si臋 na g艂ow臋. Kiedy odzyska艂 s艂uch, dotar艂y do niego przekle艅stwa, kt贸rymi Lenka obrzuci艂a go przez 艣cian臋. A偶 dziwne, 偶e Annabell nadal spokojnie spa艂a... chocia偶 mo偶e i nie dziwne, bo sen mia艂a twardszy od niejednego diamentu.
- Kiedy m贸wi臋, 偶e umieram, to chyba wiem lepiej! - zagrzmia艂 jaszczur g艂osem, w kt贸rym gniew miesza艂 si臋 z rozpacz膮. - W ko艅cu to moja 艣mier膰, g艂upi magu!
Pogodnik tylko westchn膮艂 z rezygnacj膮, dostrzegaj膮c na ko艅cu tej rozmowy ostateczn膮 艣mier膰 swojego snu.
- Kiedy m贸wisz, 偶e umierasz, to tylko m贸wisz. Albo raczej gadasz. I to bez sensu - stwierdzi艂 ostro. - Id藕 spa膰.
Nagle Filippon, wci膮偶 szeroko rozparty ko艂o drzwi, niepewnym krokiem podszed艂 i poczochra艂 si臋 o nog臋 sto艂u, p艂osz膮c Latarni臋. W jedynym oku kotki b艂ysn臋艂o zdumienie. Zje偶y艂a si臋 i zacz臋艂a cofa膰 na sztywnych nogach, jakby widzia艂a smoka po raz pierwszy w 偶yciu.
Nagle jaszczur j臋kn膮艂 cicho (rzecz jasna jak na swoj膮 skal臋 g艂osu).
Rosselin zawsze podejrzewa艂, 偶e w jego przyjacielu dominuj膮cym pierwiastkiem pozostaje zwierz臋ca natura, a to, 偶e umie m贸wi膰, jest tylko ciekawostk膮 przyrodnicz膮. Raz nawet w ferworze k艂贸tni podzieli艂 si臋 z nim t膮 uwag膮.
- A ty to niby jeste艣 czyst膮 esencj膮 intelektu, tak? - ironicznie odci膮艂 si臋 smok. I odt膮d pogodnik trzyma艂 j臋zyk za z臋bami.
Teraz jednak jaszczur rzeczywi艣cie zachowywa艂 si臋 jak g艂upie bydl臋, nie za艣 inteligentna bestia. No przecie偶 nikt m膮dry nie czochra艂by si臋 o meble, j臋cz膮c przy tym niczym zdychaj膮ca czapla albo umieraj膮cy z przejedzenia Brunhild ver Didlog.
Zachowanie Filippona w ko艅cu 艣ci膮gn臋艂o na nich uwag臋 z艂ego licha.
- Ty skurkowa艅cu jeden! Spa膰 mi tu, a nie ha艂asowa膰! - wrzasn臋艂a Zejfa, w艣ciekle 艂omocz膮c w drzwi.
Przeklinaj膮c wszystkie smoki tego 艣wiata (to znaczy dok艂adnie jednego), Rosselin zerwa艂 si臋, 偶eby wyja艣ni膰 jej sytuacj臋.
Ledwie nacisn膮艂 klamk臋, Filippon smyrgn膮艂 pomi臋dzy nogami dworki, omal j膮 wywracaj膮c. I znikn膮艂 w g艂臋bi przedpokoju.
- Chyba zachorowa艂 - ze smutkiem stwierdzi艂 mag, ponad ramieniem Zejfy staraj膮c si臋 sprawdzi膰, co robi jego zwierz膮tko domowe. - Mo偶e ze偶ar艂 chorego szczura?
Oniemia艂a dworka spogl膮da艂a na niego wzrokiem tyle偶 w艣ciek艂ym, co niepewnym. Nawet pozostaj膮c zdrowym bydlakiem, smok by艂 jak wycelowana kusza albo pijany mag z kompleksami. A teraz mo偶na si臋 by艂o tylko domy艣la膰, do czego jest zdolny. Ani Rosselin, ani ona, ani ktokolwiek inny nie m贸g艂 by膰 pewien, 偶e Fert pozostanie nienaruszony, kiedy jaszczur postanowi sobie zaszale膰 na ca艂ego.
- Lepiej p贸jd臋 go poszuka膰, zanim narozrabia - westchn膮艂 pogodnik. Poca艂owa艂 wystraszon膮 Annabell, kt贸ra nie bardzo wiedzia艂a, co si臋 dzieje, bo obudzi艂a si臋 zbyt p贸藕no, aby us艂ysze膰 rozmow臋 ze smokiem. Wreszcie si臋gn膮艂 po szat臋 i ruszy艂 na poszukiwanie swojej zguby.
W dzisiejszych czasach, je艣li kto艣 chce hodowa膰 smoki, musi wystara膰 si臋 o stosowne zezwolenie w urz臋dzie gminy, inspektoracie ochrony 艣rodowiska, na policji i w stra偶y po偶arnej. Chodzenia du偶o, nerw贸w mn贸stwo, wsz臋dzie patrz膮 na was jak na ostatnich przyg艂up贸w, a w najlepszym razie jak na potencjalnych przest臋pc贸w. Mo偶e jaki艣 psycholog na oddziale zamkni臋tym wyka偶e wi臋cej zrozumienia, cho膰 te偶 zapewne nie do ko艅ca pojmie, po co wam smok (- Wi臋c czy moczy si臋 pan w nocy? - spyta. - A co przedstawia ten obrazek? Zach贸d s艂o艅ca nad szuwarami?! Czy偶by?... Taaak...). Kiedy艣 偶ycie by艂o prostsze - wystarczy艂o wej艣膰 w posiadanie bestii, a potem ju偶 tylko martwi膰 si臋 konsekwencjami.
Ale nie my艣lcie sobie, 偶e w艂a艣ciciel takiego jaszczura mia艂 艂atwe 偶ycie. A ju偶 na pewno nie w艂a艣ciciel ostatniego smoka, kt贸ry zwariowa艂 - to dopiero prawdziwa tragedia! Kiedy Rosselin w臋drowa艂 noc膮 pa艂acowymi korytarzami w poszukiwaniu Filippona, szybko ros艂a w nim przera偶aj膮ca my艣l, 偶e jaszczur narozrabia, po czym spokojnie zamieni si臋 w parasol czy ci臋偶ki kandelabr z dziesi臋cioma 艣wiecami, a wszystkie kary spadn膮 na jego pana, czyli nieszcz臋snego maga...
Mo偶e dlatego krok pogodnika sta艂 si臋 bardzo nerwowy, wzrok wyostrzony, a s艂uch tak dobry, jak nigdy dot膮d. M贸g艂by spr贸bowa膰 zwabi膰 smoka, jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e drugi raz na numer z robakami Filippon nie da si臋 nabra膰. Mo偶e i by艂 艂akomy, ale na pewno nie g艂upi.
Nagle us艂ysza艂 jego ryk dobiegaj膮cy z g艂臋bin jednego z korytarzy. Pi臋tro zatrz臋s艂o si臋, jakby twarde ska艂y postanowi艂y strz膮sn膮膰 z siebie stolic臋 Imperium. Ale gdy mag szalonym galopem dotar艂 na miejsce, sk膮d - jak mu si臋 wydawa艂o - drze paszcz臋 Filippon, nikogo tam nie zasta艂. A ju偶 na pewno nie swoj膮 poszukiwan膮 osterwaldzk膮 jaszczurk臋. Korytarze pomi臋dzy magazynowymi komnatami by艂y bezludne i bezsmocze.
Kiedy spogl膮da艂 na puste przestrzenie, po艣r贸d kt贸rych b艂膮ka艂y si臋 duchy, smok oraz tragiczna przysz艂o艣膰 Rosselina, naraz za艣wita艂a mu w g艂owie zaskakuj膮ca my艣l...
- Ty mordo przebrzyd艂a! - rzuci艂 w stron臋 najokazalszej z plam na 艣cianie, br膮zowej jak wspomnienie po misce gulaszu. - Ty jaszczurze bezogoniasty! Ty kurduplu bezm贸zgi!
Plama nie da艂a si臋 jednak sprowokowa膰. Nie odpowiedzia艂a: Ja to mog臋 mie膰 nawet i trzy m贸zgi, a ty nie masz 偶adnego! ani: Nie ogon 艣wiadczy o cz艂owieku. Ogl臋dziny zacieku tak偶e nic nie da艂y. Ba, nawet soczyste spluni臋cie przesz艂o bez echa, wi臋c zniech臋cony pogodnik pod膮偶y艂 dalej.
Nast臋pne p贸艂 godziny by艂o pasmem coraz wi臋kszej rozpaczy i rezygnacji. Nie spotka艂 ani smoka, ani nikogo innego poza jednym stra偶nikiem, kt贸ry podejrzliwie przygl膮da艂 si臋 Rosselinowi - i chyba tylko obawa, 偶e mag rzuci na niego jaki艣 pod艂y czar, powstrzyma艂a gwardzist臋 przed rozpocz臋ciem 艣ledztwa.
Kiedy wi臋c pogodnik us艂ysza艂 na si贸dmym pi臋trze wie偶y charakterystyczny smoczy kaszel, rzuci艂 si臋 w tamt膮 stron臋 takim szpurtem, jakby chcia艂 dogoni膰 promienie s艂o艅ca.
Odg艂osy dobiega艂y z komnaty, na wej艣ciu do kt贸rej wisia艂a krzywo przybita tabliczka: Pok贸j modlitewny. Nie przeszkadza膰! Rosselin zgrzytn膮艂 z臋bami nad wrednym poczuciem humoru Filippona i gwa艂townie pchn膮艂 drzwi.
Natychmiast w oczy i nozdrza uderzy艂 go pot臋偶ny tuman dymu. Bynajmniej jednak to nie smok wrednie zion膮艂 na niego znienacka, lecz przeci膮g z korytarza rzuci艂 magowi prosto w twarz r贸wnie g臋ste co nielegalne opary turke艅skiej nikoro艣li. Pogodnik odkry艂 w艂a艣nie sekretn膮 palarni臋.
Kaszla艂 za艣 Vic de Ballardin, jeden z pa艂acowych arystokrat贸w. Siedmiu pozosta艂ych na艂ogowc贸w, w tym dw贸ch mag贸w i jeden z in偶ynier贸w cesarzowej, co si艂 wali艂o go w plecy, pr贸buj膮c zabi膰. Gdyby znalaz艂 si臋 tu Astrogoniusz, mia艂by gotowy materia艂 do obrazu pod tytu艂em: 鈥濪emony narkotycznego podziemia鈥.
艁omot, jaki swoim wtargni臋ciem sprawi艂 Rosselin, spowodowa艂, 偶e kilku z gorliwych przyjaci贸艂 de Ballardina odwr贸ci艂o g艂owy z niepokojem.
- O, witamy pana maga, witamy - odezwa艂 si臋 najt艂ustszy spo艣r贸d nich, Brunhild ver Didlog. - Cygarko na dobry pocz膮tek? Trzeba za偶y膰 przyjemno艣ci, zanim twoja korporacja wysadzi nas w powietrze...
Pogodnik z pewnym rozbawieniem przygl膮da艂 si臋 nag艂ej zmianie, jaka zasz艂a w gromadzie mag贸w i in偶ynier贸w. Wszyscy na dworze s膮dzili, 偶e odk膮d pojawi艂y si臋 powa偶ne problemy przy budowie tunelu w Alherydach, te dwie grupy 艂膮czy p艂omienna nienawi艣膰. Nie dalej jak tydzie艅 temu mag Dydrachus (ten sam, kt贸remu uciekli, nie mog膮c ju偶 znie艣膰 jego marudzenia w drodze do Akademii) trzasn膮艂 w twarz m艂odszego in偶yniera Panpierdykla i cesarzowa musia艂a zarz膮dzi膰 rozejm pod gro藕b膮 odes艂ania obu korporacji do kamienio艂om贸w.
Tu za艣 rzeczony Dydrachus obejmowa艂 ramieniem przedstawiciela wra偶ego cechu, tocz膮c wok贸艂 ma艣lanym spojrzeniem. Pr贸bowa艂 skupi膰 je na Rosselinie, ale ucieka艂o mu niczym zez rozbie偶ny.
Ku ca艂kowitemu zdumieniu pogodnika po艣r贸d palaczy wstydliwie kry艂 si臋... snycerz Georgion.
- I ty, Georgionie, trafi艂e艣 w opary na艂ogu... - ze smutkiem westchn膮艂 mag. - Ech, 藕le sko艅czysz... jako palacz w pa艂acowych piecach...
Brunhild ponownie zamacha艂 cygarem. N臋c膮cy zapach nikoro艣li dotar艂 do Rosselina.
- Nie, nie mog臋 - odpar艂 ten z 偶alem. - Nie widzia艂e艣 mojego jaszczura? Uciek艂 mi bydlak, musz臋 go odnale藕膰, zanim narobi k艂opot贸w...
Raz jeszcze spojrza艂 t臋sknie na palaczy, w oczekiwaniu na koniec 艣wiata oddaj膮cych si臋 modlitwie skierowanej ku Wielkiemu Na艂ogowi, i wyszed艂 z komnaty.
II
Nasta艂 ju偶 niemal 艣wit, mleczn膮 szaro艣ci膮 wdzieraj膮c si臋 przez okna, gdy wreszcie zrezygnowany Rosselin musia艂 przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e nie jest w stanie odnale藕膰 smoka. Jedyne, co mu si臋 uda艂o, to nakrycie pewnej pary w niedwuznacznej sytuacji. Przydyba艂 mianowicie hrabin臋 de Balboa pospiesznie poprawiaj膮c膮 sukni臋 i Garzfula wachluj膮cego si臋 twarzow膮 chust膮, kt贸ra mia艂a podejrzanie fiku艣ny kr贸j i nie pasowa艂a do kar艂a. Cho膰 pogodnik zadawa艂 sobie pytanie, czy do wilczego pyska knypka cesarzowej cokolwiek mo偶e pasowa膰 lepiej ni偶 lufa fuzji w chwili, kiedy palec poci膮ga za spust.
Laska Garzfula sta艂a obok, budz膮c podejrzenie, 偶e ten, niestety, nic sobie nie z艂ama艂, a gips jest sztuczny. Ale tej nocy mag nie chcia艂 si臋 wdawa膰 w awantury. Pow臋drowa艂 dalej, a w艂a艣ciwie bli偶ej, bo sm臋tnym krokiem zmierza艂 w stron臋 apartamentu Zejfy.
- Niech no ja ci臋 dorw臋, draniu - rzuci艂 wreszcie w pustk臋 korytarza. - 艁uski 偶ywcem powyrywam i do czerwonego mi臋sa si臋 dobior臋, bydlaku!
- Zejfa wyrzuci艂a ci臋 z roboty - sennie mrukn臋艂a Annabell, przewracaj膮c si臋 na bok, ledwie pogodnik cicho wszed艂 do swojej izby. - A chocia偶 znalaz艂e艣 t臋 besti臋?
Rosselin nie odpowiedzia艂. Bole艣nie gryz膮c warg臋, pr贸bowa艂 st艂umi膰 szloch.
Bydl臋! - j臋cza艂 w duchu. - W burz臋 gradowe zamieni臋!...
Obraca艂 si臋 niespokojnie na 艂贸偶ku, a偶 wsch贸d s艂o艅ca roz艣wietli艂 pa艂ac bladym 艣wiat艂em. Bez w膮tpienia nadchodzi艂 paskudny dzie艅, mo偶e nawet poniedzia艂ek. Mag poj膮艂, 偶e przyjdzie mu pa艣膰 Zejfie do n贸g i ca艂uj膮c brud pod jej stopami, b艂aga膰, aby nie wyrzuca艂a go z pracy i mieszkania.
A p贸藕niej, aby odreagowa膰 to upokorzenie, zamierza艂 ukr臋ci膰 艂eb cholernemu smokowi. Niech no go tylko odnajdzie!
Wzdycha艂 i przewraca艂 si臋 na bok, uk艂adaj膮c w my艣lach s艂owa, jakie powie (czy raczej wyskamle najbardziej b艂agalnym tonem, jaki zdo艂a wydoby膰 z gard艂a) swojej chlebodawczyni. Tymczasem Annabell, ju偶 przebudzona, u艣miecha艂a si臋 sama do siebie. Wreszcie pogodnik wsta艂 i si臋gn膮艂 po ubranie, chc膮c jak najszybciej mie膰 za sob膮 trudn膮 rozmow臋 z Zejf膮. Widz膮c to, rudow艂osa w艂a艣cicielka Rosselinowego serca rzuci艂a p贸艂g艂osem:
- Wywali艂a ci臋... ale po moich pro艣bach natychmiast przyj臋艂a z powrotem. A teraz pi臋knie podzi臋kuj za wstawiennictwo, draniu jeden.
Nigdy dot膮d 偶aden mag tak szybko nie zrzuci艂 z siebie szaty. Komu艣 obserwuj膮cemu t臋 scen臋 z boku mog艂oby si臋 wydawa膰, 偶e ubrany pogodnik stoi jeszcze w p贸艂 drogi pomi臋dzy drzwiami a 艂贸偶kiem, podczas kiedy drugi ju偶 pada do st贸p wspartej na 艂okciu Annabell, a trzeci szuka jakiej艣 zguby na at艂asowej sk贸rze dziewczyny.
Wreszcie ci臋偶ko dysz膮cy Rosselin (przelotnie zastanawiaj膮cy si臋, czy do偶yje ko艅ca dnia) i jego narzeczona zalegli w po艣cieli. Zemsta Annabell na jej pogodniku, usi艂uj膮cym za porad膮 starego Farfinkelszta zerwa膰 sid艂a mi艂o艣ci, by艂a naprawd臋 s艂odka.
Mag u艣miecha艂 si臋 g艂upio, z niedowierzaniem kr臋c膮c g艂ow膮 nad tym, 偶e im bardziej pr贸buje nie dopu艣ci膰 do 艣lubu, tym jest go bli偶szy...
Nagle us艂ysza艂 chrobotanie.
I wcale nie by艂o to skrobanie pazurk贸w kotki czy pudla. O, nie, to by艂 ostentacyjny szurgot pazurzastych 艂ap smoka!
Pogodnik zerwa艂 si臋 z 艂贸偶ka. Poczu艂 zawr贸t w g艂owie, 艣wiat zawirowa艂, ale Rosselin zdo艂a艂 jako艣 utrzyma膰 r贸wnowag臋.
Filippon przecisn膮艂 si臋 przez drzwi. Nie zauwa偶aj膮c w艣ciek艂ego spojrzenia swego przyjaciela, pocz艂apa艂 do k膮ta i tam natychmiast zasn膮艂.
- A mo偶e by si臋 tak wyt艂umaczy膰? - sykn膮艂 mag. Podszed艂 do smoka i wykona艂 ruch, jakby chcia艂 kopn膮膰 zwierz臋. Powstrzyma艂 si臋 w ostatniej chwili, bo w tu艂owiu jaszczura jak na zam贸wienie powsta艂a sk贸rna kiesze艅 wypadaj膮ca w miejscu, gdzie mia艂a trafi膰 noga Rosselina. Co艣 podpowiada艂o pogodnikowi, 偶e m贸g艂by straci膰 stop臋...
Bestia tymczasem zdawa艂a si臋 spa膰, lekko po艣wistuj膮c przez nos. Jak na smoka, w dodatku ostatniego, by艂 to stan tak nietypowy, 偶e mag zacz膮艂 si臋 obawia膰. Jak膮 afer臋 zmalowa艂e艣, zarazo? - rozmy艣la艂, zerkaj膮c na soczy艣cie b艂yszcz膮ce 艂uski gadziego cia艂a.
- Kto tym razem wpad艂 w twoje pazury? - zapyta艂.
Jaszczur j臋kn膮艂 bole艣nie. Naprawd臋 cicho: zaledwie og艂uszy艂 pogodnika. I co by艂o do przewidzenia, przywabi艂 Zejf臋.
- Ty si臋 nie obijaj - powiedzia艂a, widz膮c, 偶e jej pracownik zamierza ca艂y dzie艅 przygl膮da膰 si臋 smokowi. - Zostaw zwierz臋ta i zajmij si臋 lud藕mi.
- A konkretnie? - spyta艂 butnie mag, cho膰 tak naprawd臋 wszystko w nim, 艂膮cznie ze zwykle oboj臋tn膮 na wszelkie sprawy 艣lep膮 kiszk膮, westchn臋艂o z ulg膮. Nie zostanie zwolniony.
Dworka wzruszy艂a jednak ramionami.
- Zosta艂e艣 wynaj臋ty, 偶eby dba膰 o urod臋 moj膮, a nie zwierz膮t, przypominam.
Rosselin westchn膮艂. 艢lub z Annabell, zbiegli magowie, umieraj膮cy smok, a jakby tego nie do艣膰 - ci臋偶ar 艣wiadczenia pracy. Naprawd臋 nie jest lekko by膰 magiem na czyich艣 us艂ugach. Powinien unie艣膰 si臋 honorem i odej艣膰, trzaskaj膮c drzwiami. Ale wtedy musia艂by pewno stan膮膰 pod 艣wi膮tyni膮 Draceny ze zdefasonowanym kapeluszem i kartk膮: G艂odny, bezdomny mag uprasza sr臋 wsparcia.
- To jaki czar mam wywo艂a膰? - spyta艂 wi臋c pogodnik.
Zejfa dArgilach bez ostrze偶enia kopn臋艂a go w kostk臋.
- 呕aden, durniu - sykn臋艂a. - I nie tym tonem, prosz臋!
A kiedy ju偶 rozmasowa艂 sobie bol膮ce miejsce, wyja艣ni艂a:
- Udasz si臋 na ulic臋 Pokonn膮 do 艣wi膮tyni Draceny. (Wi臋c jednak 艣wi膮tynia Draceny! Czy偶by Rosselin mia艂 talent wr贸偶bity?!) Sprzedaj膮 tam specyfik uj臋drniaj膮cy sk贸r臋. Podobno w tajemnicy u偶ywa go sama cesarzowa...
Mag nie skomentowa艂 sytuacji, cho膰 w g艂臋bi duszy nie kry艂 zdziwienia. Mia艂 do艣膰 艣wiatowego obycia, aby nie m贸wi膰 g艂o艣no, 偶e gdyby to mia艂a by膰 prawda, cesarzowa zastrzeg艂aby sobie monopol. Ale przekonywa膰 dam臋, 偶e nie musi sobie poprawia膰 urody (szczeg贸lnie jakim艣 niepewnym mazid艂em), to jak zawracanie rzeki kijem. Przy czym rzeka mo偶e sobie brykn膮膰 w bok, a kobieta... rzecz jasna, te偶 mo偶e, ale nie w kwestii bycia pi臋kn膮, bo wszystkie prostolinijnie chcia艂y by膰 jak najurodziwsze. Zamiast wi臋c toczy膰 beznadziejny sp贸r i nara偶a膰 si臋 na kolejne uk膮szenia, kopni臋cia czy odes艂anie do sprz膮tania korytarzowej toalety, Rosselin postanowi艂 skierowa膰 rozmow臋 na inne tory
- A nie mo偶esz pos艂a膰 Lenki? - spyta艂.
Dworka tylko pokiwa艂a g艂ow膮 nad naiwno艣ci膮 swojego najemnego pracownika i u艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.
- Jasne, 偶e mog臋. Ale ona po drodze wsmaruje p贸艂 tego cudownego kremu we w艂asn膮 sk贸r臋, a potem dla niepoznaki nabierze wody z ka艂u偶y albo wrzuci myd艂o. A ty nie jeste艣 tym zainteresowany, prawda? - Pieszczotliwie poci膮gn臋艂a go za policzek, wciskaj膮c w r臋k臋 mieszek z imperia艂ami. - Kup za wszystko. Na urod臋 nie ma co 偶a艂owa膰 pieni臋dzy.
Po艂o偶y艂a r臋ce na karku i przeci膮gn臋艂a si臋 mi臋kko.
- Zw艂aszcza pieni臋dzy Didloga.
Cudotw贸rcy od damskiej urody i szcz臋艣cia zsy艂anego przez Dracen臋 mieli swoj膮 艣wi膮tyni臋 w mieszcza艅skiej dzielnicy Hort. By艂o tu wzgl臋dnie cicho i spokojnie, dosy膰 zielono, wi臋c pogodnik postanowi艂 nigdzie si臋 nie spieszy膰, jako 偶e po偶ytek z tego 偶aden, a odcisk贸w - mn贸stwo. Nawet sobie uci膮艂 kr贸tk膮 drzemk臋 na 艂awce pod platanem, bo po nocnych wydarzeniach ci膮gle ziewa艂.
P贸藕niej wreszcie zacz膮艂 szuka膰 wskazanego adresu. Najpierw jednak trafi艂 na w膮sk膮 uliczk臋, po艣rodku kt贸rej ma艂a dziewczynka z p艂omieni艣cie rudymi w艂osami mi臋kko opadaj膮cymi na ramiona bawi艂a si臋 艂贸dk膮 puszczan膮 w ka艂u偶y.
Kiedy dmuchni臋ciami kierowa艂a j膮 ku dw贸m patykom, zapewne symbolizuj膮cym nabrze偶e ferte艅skiego portu, mo偶na by艂o pomy艣le膰, 偶e jest niby sama Dracena rz膮dz膮ca wiatrami poruszaj膮cymi 偶agle. Gdy Rosselin mija艂 t臋 ma艂膮, u艣miechn臋艂a si臋 szelmowsko.
Pu艣ci艂 do niej oko i delikatnym czarem osadzi艂 偶agl贸wk臋 w miejscu. Potem, odprowadzany zdziwionym spojrzeniem, ruszy艂 dalej.
W 艣wi膮tyni mia艂 pecha. Pierwszy mnich obrzuci艂 go grubymi obelgami, kiedy pogodnik wyjawi艂 cel swojej wizyty w tym miejscu. Dopiero drugi posiada艂 odpowiedni stopie艅 wtajemniczenia. Zaprowadzi艂 Rosselina na zaplecze, tam wyj膮艂 z szafki niewielki gliniany garnuszek.
- Ale po co przys艂a艂a maga? - mrucza艂 przy tym, wodz膮c doko艂a czujnym spojrzeniem. - Pewno, 偶eby dosta膰 niefa艂szowany... Ale ten jest dro偶szy, jedno naczynie w cenie dw贸ch nieskutecznych - zastrzeg艂, surowo spogl膮daj膮c na pogodnika. - I milcz, bo jak si臋 tu wszystkie damy zlec膮, to nikt nie dostanie, jasne?
Rosselin niedbale skin膮艂 g艂ow膮.
- Jak gr贸b - przytakn膮艂.
Je偶eli mia艂 zgin膮膰, to za spraw臋 wy偶sz膮 ni偶 jakie艣 tam damskie mazid艂o. O, w pojedynku, w karczemnej b贸jce na pi臋艣ci albo nawet w obronie smoka, gdyby kto艣 odwa偶y艂 si臋 zaatakowa膰 Filippona - to prosz臋. Ale ryzykowa膰 偶ycie, ujawniaj膮c, 偶e pasta, kt贸r膮 wszystkie damy dworu pracowicie co ranek wklepuj膮 w policzki i szyj臋, jest r贸wnie skuteczna co woda ze studni, za to tysi膮c razy dro偶sza... Doprawdy, a偶 tak szalony nasz mag nie by艂!
Tymczasem dzie艅 rozwija艂 si臋 coraz ciekawiej. Po po艂udniu w jednej z sal mia艂a nast膮pi膰 prezentacja Cessariona Fri, barda ciesz膮cego si臋 s艂aw膮 na prowincji, ale kompletnie nieznanego ferte艅czykom.
Rosselin nie mia艂 ochoty na p艂acz i z臋b贸w zgrzytanie, jak to nowoczesn膮 manier膮 robili bardowie. Ni sensu, ni sk艂adu, to jeno sztuka rozk艂adu - powiada艂o 偶artobliwe pa艂acowe przys艂owie, kt贸re cho膰 dotyczy艂o upadku moralno艣ci, 艣wietnie te偶 pasowa艂o do pracy pie艣niarzy.
Zejfa jednak postanowi艂a odku膰 si臋 za wszystkie dni s艂odkiego nier贸bstwa swego pracownika.
- Ja chc臋 p贸j艣膰 - powiedzia艂a, wcieraj膮c zdobyczn膮 ma艣膰 w sk贸r臋 na szyi. - A skoro ja chc臋, to ty o tym marzysz, jasne?
Sporo ludzi zebra艂o si臋 w sali, gdzie Fri dawa艂 pokaz swoich umiej臋tno艣ci. C贸偶, nie by艂y one wielkie. Najzagorzalej bi艂 brawo Georgion. Nie by艂 jednak obiektywny, bowiem bard pochodzi艂 z okolic Kann Arch, w kt贸rym jeszcze niedawno ch艂opak zamieszkiwa艂.
Dworka wi臋ksz膮 uwag臋 ni偶 na kiepsk膮 muzyk臋 zwraca艂a jednak na wygl膮d artysty. Ten by艂 imponuj膮cy. Przyjezdny j臋czypa艂a nie tylko g艂os mia艂 pot臋偶ny, postur臋 tak偶e, za艣 po ubraniu wcale nie by艂o wida膰 prowincjonalnego gustu. Cho膰 mo偶e o to ostatnie zadba艂a s艂u偶ba pa艂acowa.
- Ale jak na przysz艂ego m臋偶a - westchn臋艂a do Rosselina Zejfa, kiedy t艂oczyli si臋 w wyj艣ciu po koncercie - jego mieszek za cienko 艣piewa.
Pro艣ci robotnicy powiadali, 偶e dobrymi ch臋ciami portowe doki wy艂o偶one.
Pogodnik m贸g艂 to przys艂owie przykroi膰 do siebie i uzna膰, 偶e pa艂acowe korytarze wy艣cielone s膮 ko艣膰mi naiwniak贸w.
Zamierza艂 wywiera膰 dobry wp艂yw na Georgiona. Tymczasem snycerz jeszcze tego wieczoru zw膮cha艂 si臋 z Frim, zapewne poruszony jego opowie艣ciami, a jeszcze bardziej perspektyw膮 us艂yszenia paru plotek o rodzinnym Kann Arch.
Rosselin mia艂 do wyboru: obrazi膰 si臋 albo p贸j艣膰 na ugod臋, czyli na wino z t膮 ha艂astr膮. A 偶e cz艂owiek pe艂en jest s艂abo艣ci (no i to Cessarion stawia艂), mag uleg艂. Co wi臋cej, wskaza艂 nawet kompanii odpowiednie miejsce, gdzie wino by艂o sprawdzone, ceny odpowiednie, a karczmarki mi艂e i niewstydliwe. (No i mia艂 tam male艅ki procent od przyprowadzonych go艣ci).
Patrz膮c, jak zas艂uchanemu ch艂opcu l艣ni膮 oczy, postanowi艂 jednak wnie艣膰 do tej rozmowy nie tylko udzia艂 w poch艂anianiu trunk贸w i mi臋s, lecz tak偶e co艣 znacznie wi臋kszego kalibru. To nic, 偶e troch臋 wcze艣niej wytyka艂 ten zgubny na艂贸g Georgionowi. Tym jednym m贸g艂 zaimponowa膰 ka偶demu - w ko艅cu to on sprowadzi艂 nikoro艣l na dw贸r. Fert by艂 sercem Imperium, a pogodnik uczyni艂 go najwi臋ksz膮 jaskini膮 na艂ogu! Gdy w gr臋 wchodzi艂a rywalizacja, w duszy Rosselina nie by艂o miejsca na rozs膮dek. Wyci膮gn膮艂 na st贸艂 pude艂ko z cygarami, szerokim gestem zaproponowa艂 pocz臋stunek, po czym z dum膮 wyzna艂, 偶e to on przywl贸k艂 tu t臋 popularn膮 zaraz臋.
Fri natychmiast porzuci艂 ho艂dy Georgiona i skupi艂 uwag臋 na magu. Za偶膮da艂 fakt贸w i jeszcze raz fakt贸w, suto - jak zaznaczy艂 - okraszonych ploteczkami. Dzbany wina i kolejne cygara przemija艂y niby mokry dym, a opowie艣膰, w wi臋kszo艣ci wymy艣lon膮, pogodnik snu艂 bez najmniejszego zaj膮knienia, odkrywaj膮c przy tym, i偶 rozmin膮艂 si臋 z powo艂aniem. Powinien by艂 zosta膰 nadwornym k艂amczuchem.
- Ja ci, bracie m贸j, tak膮 pie艣艅 wyszykuj臋, 偶e ca艂e Imperium b臋dzie ci wdzi臋czne - wyszlocha艂 wreszcie Fri, rzucaj膮c si臋 Rosselinowi w ramiona.
- Ale bez nazwiska, poprosz臋 - wymrucza艂 na wp贸艂 przytomnie pogodnik, daj膮c Georgionowi znak, 偶eby zbiera膰 si臋 do wyj艣cia. - Chcia艂bym jeszcze za 偶ycia odebra膰 cho膰 cz膮stk臋 chwa艂y.
III
Do swojej komnaty Rosselin wraca艂 krokiem chwiejnym jak kurs marnej krypy w czasie sztormu.
Tu z przyjemno艣ci膮 skonstatowa艂, 偶e z lokalnych bestii na placu boju pozosta艂 jedynie Tinkus, pudel mo偶e i agresywny, ale na widok lekko upitego maga swoj膮 w艣ciek艂o艣膰 wypiskuj膮cy spod 艂贸偶ka.
- I tak trzyma膰 - pogodnik pogrozi艂 mu palcem.
Z rozkosz膮 wyci膮gn膮艂 si臋 na 艂贸偶ku. Ca艂e wyrko dla siebie! Annabell posz艂a dotrzyma膰 towarzystwa chorej przyjaci贸艂ce ze 艣redniej wie偶y, a smok zn贸w gdzie艣 si臋 zapodzia艂. Co za fantastyczne uczucie!
I jeszcze ta pie艣艅 obiecana przez Cessariona!
By艂o mu tak dobrze, 偶e zrezygnowa艂 nawet ze wstania i skre艣lenia paru s艂贸w refleksji o porzuceniu sztuki wysokiej, jak magia czy snycerstwo, na rzecz plebejskich 艣piewanek. To zd膮偶y zanotowa膰 zawsze, a taki luksus jak sen w wygodnych warunkach zdarza艂 mu si臋 coraz rzadziej...
Wi臋c pozwala艂, by utula艂y go ksi臋偶yc w pe艂ni oraz ciche westchnienia Lenki za drzwiami. Rosselin chcia艂 wsta膰 i sprawdzi膰, czy klucz w zamku przekr臋cony, ale... zanim zd膮偶y艂 to uczyni膰, niespokojna my艣l odp艂yn臋艂a. A we 艣nie, kt贸ry go przygarn膮艂, nasz pogodnik by艂 bohaterem, kt贸ry wrogie armie rozbija艂 w puch jednym skinieniem palca, a 艣ci臋te g艂owy przegranych 艣piewa艂y mu 鈥濿itaj, Draceno鈥 oraz inne pobo偶ne hymny.
Ko艂ysany falami nocnej s艂awy nie widzia艂, jak smok z j臋kiem przeciska si臋 przez drzwi, po czym uk艂ada w k膮cie izby. W 艣wietle ksi臋偶yca jego 艂uska l艣ni艂a, wygl膮da艂a jednak dziwnie, jakby pokry艂y j膮 p臋cherze. Zacz膮艂 wzdycha膰 i te偶 zasn膮艂.
Smokowi 艣ni艂o si臋 jajo. Jego w艂asne, kt贸re trzeba rozbi膰 od wewn膮trz. Stuka艂 i puka艂 - a jego 艂apy drga艂y nerwowo - i skorupa by艂a taka twarda, taka przera藕liwie twar...
Kiedy Rosselin wreszcie wyjrza艂 z po艣cieli, nieub艂aganie zbli偶a艂o si臋 po艂udnie.
Pogodnik zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, ku czemu ten 艣wiat zmierza. I doszed艂 do wniosku, 偶e do ko艅ca, to znaczy do katastrofy. Ale mo偶e chocia偶 on zd膮偶y si臋 jeszcze napi膰 wina, zanim ta chwila nast膮pi.
Po drodze ku wyj艣ciu z pa艂acu us艂ysza艂, 偶e konflikt pomi臋dzy magami a in偶ynierami zn贸w si臋 zaostrzy艂. Jak zwykle posz艂o o tunel alherydzki, kt贸ry w takim tempie b臋dzie budowany do ko艅ca 艣wiata, albo i dzie艅 d艂u偶ej. Przymierze nikoro艣lowe kr贸tko przetrwa艂o - pomy艣la艂 z cierpk膮 ironi膮 Rosselin. Za dnia demony przynale偶no艣ci zn贸w dosz艂y do g艂osu.
W takich chwilach nie kry艂 rado艣ci, 偶e zajmuje si臋 czym艣 tak s艂abo uchwytnym jak pogoda.
Stuligrosz jak zwykle mia艂 znakomit膮 pio艂un贸wk臋.
A kiedy dotar艂 tam Fri, po czym za艣piewa艂 pierwsz膮 zwrotk臋 pie艣ni o przygodach pogodnika, ten zrobi艂 si臋 ca艂kiem podatny na wszelkie szkodliwe wp艂ywy.
Nie by艂 wi臋c ca艂kiem trze藕wy, kiedy wr贸ci艂 do izby. Ba, w zasadzie by艂 dosy膰 mocno napio艂un... napio... By艂 upity w trzy de.
Mo偶e dlatego opowie艣膰 Zejfy o kolejnych nieszcz臋艣ciach, kt贸rych 艣wiadkiem sta艂 si臋 ostatnio pa艂ac, nie wywar艂a na nim wi臋kszego wra偶enia - chocia偶 biedna dworka by艂a naprawd臋 wstrz膮艣ni臋ta faktem, i偶 w s艂abo zbadanych, nieu偶ywanych od dekad korytarzach pa艂acu poni偶ej poziomu ziemi znaleziono ledwie 偶ywego pomocnika krojczego, niejakiego Asturgiona.
A w艂a艣ciwie by艂o jeszcze inaczej. Nikt go nie poszukiwa艂, ale nagle wypad艂a stamt膮d jego narzeczona, Hydrena Loniga... a potem to ju偶 wszystko potoczy艂o si臋 naturaln膮 kolej膮 rzeczy. Przera偶enie dziewczyny troch臋 min臋艂o, a krojczy wci膮偶 偶y艂, chocia偶 p贸ki co - jak zauwa偶y艂a Zejfa - do ma艂偶e艅stwa raczej si臋 nie nadawa艂.
- No i dobrze zreszt膮 - ci膮gn臋艂a, powracaj膮c na sw贸j ulubiony temat, a tak niebezpieczny dla ucha maga. - By艂by to straszny mezalians.
Nie przejmuj膮c si臋, 偶e mag przysypia, dworka ci膮gn臋艂a opowie艣膰 o niew膮tpliwej, aczkolwiek wci膮偶 nieudowodnionej winie kar艂a. Wszyscy przecie偶 pami臋tali niedawn膮 histori臋 z obci臋tymi palcami, a tak偶e awantur臋, kt贸r膮 skutecznie roz艂adowa艂 dopiero dzielny Filippon z Osterwaldu, w艂asn膮 piersi膮 chroni膮c cesarzow膮, a celnym kopniakiem wystrzeliwuj膮c Garzfula poza komnat臋.
Zdaniem pa艂acowej opinii publicznej knypek by艂 winien wszystkich zbrodni 艣wiata, a skoro tak, to r贸wnie偶 tej ostatniej. Ten i 贸w skrupulant przeb膮kiwa艂, 偶e nale偶y mu co艣 tam udowodni膰, ale og贸艂 uwa偶a艂 to za strat臋 czasu.
- Tylko 偶e troch臋 za du偶a ta sk贸ra jak na kar艂a - westchn臋艂a na koniec Zejfa. - I to jest zastanawiaj膮ce...
- Jaka sk贸ra? - spyta艂 Rosselin, nagle przytomniej膮c.
Dworka wyd臋艂a usta.
- Nie m贸wi艂am? To co艣, czym oblepiony jest Asturgion, wygl膮da艂o podobno jak sk贸ra ryby. A cokolwiek by powiedzie膰 o karle, 艣ni臋tego szczupaka raczej nie przypomina - za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.
Pogodnik od razu wytrze藕wia艂. Nagle bowiem dziwne zachowanie smoka sta艂o si臋 dla maga oczywiste.
Rosselin nie by艂 jednak taki g艂upi, 偶eby si臋 z tym zdradza膰 przed Zejf膮. Poza tym cie艅 podejrzenia rzucony na Garzfula to te偶 zbyt cenna rzecz, aby j膮 marnowa膰. Niech sobie pocierpi! Nasz bohater zamierza艂 jednak sprawdzi膰, czy pora ju偶 ucieka膰, czy wystarczy czujnie nadstawi膰 ucha.
- Przespaceruj臋 si臋, o ile nie masz nic przeciw temu. - Spojrza艂 pytaj膮co na dwork臋. Ta wzruszy艂a ramionami, bo przecie偶 jeszcze chwil臋 temu pogodnik zmierza艂 do 艂贸偶ka. Ale machn臋艂a r臋k膮:
- A id藕, gdzie chcesz.
Zamkn膮wszy za sob膮 drzwi apartamentu, Rosselin stan膮艂 na korytarzu, rozejrza艂 si臋 w obie strony, zerkn膮艂 na sufit - bo raz ju偶 przydyba艂 smoka, jak 艂azi po suficie (potem si臋 bydlak t艂umaczy艂, 偶e czyni to, aby nie wyj艣膰 z wprawy) - wreszcie westchn膮艂 ci臋偶ko i...
I skoro i tak nie wiedzia艂, gdzie szuka膰 Filippona, poszed艂 gdziekolwiek, czyli w tym wypadku w lewo. Znajdowa艂 si臋 tam ci膮g komnat, a na ko艅cu korytarza sta艂a donica ze wspomnieniem po filodendronie. Z ziemi wystawa艂 kij ze stercz膮cymi gdzieniegdzie odga艂臋zieniami. Li艣cie jednak posz艂y sobie gdzie艣 w niewiadomym kierunku - porwa艂 je wicher pa艂acowych zdarze艅 albo kto艣 uzna艂 je za po偶ywienie...
Takimi refleksjami wype艂nia艂 sobie czas, no i na filozofowaniu si臋 sko艅czy艂o, bo Filippon nie by艂 taki g艂upi, aby da膰 si臋 z艂apa膰.
Wreszcie magowi przysz艂o do g艂owy, 偶e skoro nie mo偶e odnale藕膰 smoka, to przynajmniej obejrzy sobie jego ofiar臋.
Przy okazji uczyni prawdziwymi swe wykr臋ty wobec Zejfy.
Nie 偶eby zaraz bieg艂. Sk膮d偶e znowu. Po prostu bardzo szybko szed艂. Jednak zdaniem gwardzist贸w by艂 to krok nerwowy, dowodz膮cy, 偶e uciekaj膮cy osobnik ma co艣 na sumieniu. Dlatego podejrzliwie spogl膮dali na Rosselina - i gdyby nie jego pogodnicki p艂aszcz, musia艂by si臋 g臋sto t艂umaczy膰. Ale z magami gwardia pa艂acowa mia艂a z艂e do艣wiadczenia, 偶o艂nierze woleli wi臋c z nim nie zadziera膰.
Zmierza艂 prosto do posiad艂o艣ci Bernarda, kilkunastu komnat szpitalnych na parterze i kilku wielkich magazyn贸w pod ziemi膮 przerobionych na laboratoria, lazaret dla ubogich arystokrat贸w oraz wszelkiego rodzaju inne niezb臋dne medykowi apartamenta i sk艂adziki.
By膰 mo偶e najlepiej by艂o uda膰, 偶e nic si臋 nie dzieje, albo wr臋cz podsyci膰 gniew ludu skierowany w stron臋 kar艂a. W g艂owie Rosselina powsta艂a jednak inna my艣l, kt贸ra powiod艂a go w stron臋 Bernardowej lecznicy. To on, prosty pogodnik, by艂 panem i przyjacielem smoka. Je偶eli nie b臋dzie wiedzia艂 o nim wszystkiego, jaszczur mo偶e kt贸rego艣 dnia bardzo nieprzyjemnie go zaskoczy膰. Nawet 艣miertelnie zaskoczy膰.
Kr贸tko m贸wi膮c, maga nap臋dza艂 coraz wi臋kszy strach. Zejfa naprowadzi艂a go na pewien trop. Bo przecie偶 kar艂y, z tego co wiedzia艂 Rosselin, nie zrzucaj膮 sk贸ry. Szybki przegl膮d pa艂acowego inwentarza doprowadzi艂 maga do oczywistych wniosk贸w. W ko艅cu by艂 kiedy艣 wiejskim dzieckiem... i to, 偶e wyr贸s艂 na pogodnika, wcale nie odebra艂o mu pami臋ci. Tylko jedna istota mog艂a tu zrzuca膰 sk贸r臋 jak stare ubranie.
Spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 Bernardowi wcisn膮膰 jakie艣 kr臋tactwo, bo co specjalist臋 od dostarczania s艂o艅ca czy deszczu obchodzi los jednego nieszcz臋snego krojczego? Ale cesarski medyk nie wydawa艂 si臋 wcale zdziwiony wizyt膮 Rosselina. Przyj膮艂 go w swoim gabinecie pe艂nym wypreparowanych ko艣ci oraz medycznych narz臋dzi, kt贸re bardzo przypomina艂y zestaw 鈥濵a艂y kat鈥, popularny prezent dla ch艂opc贸w na si贸dme urodziny, z t膮 tylko r贸偶nic膮, 偶e by艂y porz膮dnie oczyszczone z krwi oraz innych nieprzyjemnych substancji. A wszystkie s艂oje i flaszki posiada艂y etykiety z naniesionymi nazwami zawarto艣ci, na przyk艂ad 艢luz p艂azi艅ca albo Trzecia nerka Ekspandusa Fombe.
- Nie jeste艣 pierwszy - rzek艂 medyk z westchnieniem. - Wcze艣niej nikt nie zagl膮da艂 do mojego szpitala, je艣li nie musia艂, a teraz... ca艂e wycieczki, psiakrew! Bilety zaraz zaczn臋 sprzedawa膰!
Pogodnik westchn膮艂 ob艂udnie.
- Ale ja naprawd臋 mam wy偶szy cel.
A dostrzegaj膮c wyra藕nie zdziwione i zaciekawione spojrzenie Bernarda, doda艂:
- Magia to nie wszystko. Wyobra偶asz sobie, jakie mo偶liwo艣ci otwiera przed nami po艂膮czenie magii z medycyn膮? Na przyk艂ad magiczny skalpel... - rozp臋dzanie si臋 w k艂amstwach przychodzi艂o mu z niewiarygodn膮 艂atwo艣ci膮. - Albo leki...
- Leki... - rozmarzy艂 si臋 o鈥機encor. - Przyda艂by mi si臋 taki czar jak ten, kt贸rym zamrozi艂e艣 palec s艂u偶膮cej twojej pani. Sam pomy艣l, ile by mo偶na dokona膰, gdyby zamrozi膰 pacjenta, 偶eby krew nie p艂yn臋艂a...
- A nie pr贸bowa艂e艣 u偶y膰 maga przy stole operacyjnym? - ze zdziwieniem spyta艂 Rosselin.
Bernard zrobi艂 kwa艣n膮 min臋. Jego spojrzenie pobieg艂o ku otwartemu oknu, jakby tam czego艣 szuka艂.
- Jasne, 偶e pr贸bowa艂em - burkn膮艂. - I operacja nawet si臋 uda艂a. Tylko pacjent po odmro偶eniu okaza艂 si臋 martwy. Tu trzeba medyka, nie maga...
Westchn膮艂 ci臋偶ko, przeczesa艂 d艂oni膮 siwiej膮ce w艂osy, wypchn膮艂 swe obfite cia艂o z g艂臋bokiego fotela i rzek艂:
- No to chod藕my obejrze膰 nieszcz臋艣nika. - A kiedy ju偶 w臋drowali w膮skim korytarzykiem pomi臋dzy dwoma szeregami sal do izolatki Asturgiona, cesarski medyk zatrzyma艂 si臋 nagle i wyzna艂: - Z tym skalpelem to naprawd臋 trafi艂e艣 w sedno. Bo w艂a艣nie nie wiem, jak mu to 艣wi艅stwo 艣ci膮gn膮膰 ze sk贸ry... Nie chce si臋 oderwa膰...
Asturgion spa艂. By艂 ca艂kowicie nagi, a jego sk贸r臋 pokrywa艂y p贸艂przezroczyste p臋cherze wielko艣ci d艂oni niemowl臋cia. Pod nimi zbiera艂 si臋 jaki艣 偶贸艂tawy p艂yn. Od samego widoku pogodnikowi te偶 co艣 si臋 zebra艂o w gardle, ale prze艂kn膮艂 z obrzydzeniem 艣lin臋 i wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w.
- I nie daje si臋 odseparowa膰 - mrukn膮艂 zafrasowany Bernard. - Tw贸j magiczny skalpel by艂by jak znalaz艂...
Rosselin pokr臋ci艂 g艂ow膮 w milczeniu.
Obrzydliwe. I kto艣 chcia艂 toto ogl膮da膰?
Po wizycie u Bernarda mag wraca艂 do swojej komnaty nieco spokojniejszym krokiem. Asturgion nie by艂 w stanie nikogo o nic oskar偶y膰, a medyk nie podejrzewa艂 smoka. S膮dzi艂 raczej, 偶e zasz艂o jakie艣 nies艂ychanie rzadkie zjawisko: z korytarzowego brudu narodzi艂 si臋 偶ywy stw贸r, dowodz膮c, 偶e mo偶e w zwyczajnym 艣wiecie samor贸dztwo nie istnieje, ale pa艂acowych k膮t贸w te regu艂y nie obowi膮zuj膮.
Mimo to wieczorem, gdy smok wreszcie wr贸ci艂 do izby, Rosselin nam贸wi艂 swoj膮 rudow艂os膮 pani膮 do opuszczenia pokoju i zajrzenia do pa艂acowej cukierni, sam za艣 obszed艂 niepodejrzewaj膮cego podst臋pu Filippona, opar艂 si臋 plecami o zamkni臋te drzwi swojej izby i spyta艂:
- No to co to by艂o z tym Asturgionem? - A z艂owr贸偶bny ton przeczy艂 spokojowi maluj膮cemu si臋 na twarzy pogodnika.
Smok zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek, prychn膮艂 cicho i rzek艂:
- No co, raz na pi臋膰dziesi膮t lat sk贸ry nie mo偶na zrzuci膰? - parskn膮艂. - A czy to moja wina? Ty nie zrzucasz?
Rosselin westchn膮艂. No pewnie, 偶e by zrzuci艂, gdyby m贸g艂.
- Wyobra藕 sobie, 偶e nie - odpar艂 wreszcie. - Ale za to miotam kl膮twy i kamienie.
Filippon westchn膮艂 ci臋偶ko.
- Ale偶 ty mnie do艂ujesz... Psiakrew, a czy ty wiesz, 偶e ja si臋 zastanawiam, czy w tej sk贸rze nie zostawi艂em czego艣 cennego? - wyzna艂 nieoczekiwanie. - Na przyk艂ad kawa艂ka rozumu?
Po czym ponuro 艂ypn膮艂 spode 艂ba i zanim mag zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, jaszczur doda艂 z gorycz膮:
- Ty wiesz, jak to bola艂o? Schowa艂em si臋 i zrzuca艂em, j臋cza艂em i zrzuca艂em, wy艂em i zrzuca艂em... a potem schowa艂em si臋 jeszcze g艂臋biej. I czy to moja wina - ci膮gn膮艂 wyja艣nienia - 偶e tych dwoje durni posz艂o za mn膮? No sam powiedz, wlaz艂by艣 w korytarz, w kt贸rym kto艣 tak strasznie j臋czy? No przecie偶 znasz moje mo偶liwo艣ci, nie?
Pogodnik u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Je偶eli smok sam przyznawa艂, 偶e strasznie j臋czy, to musia艂 straszliwie wy膰. Doprawdy, tylko jaka艣 niezwyk艂a nami臋tno艣膰 mog艂a odebra膰 s艂uch tamtej parze.
- I jak znam ludzi, to ten ch艂opak chcia艂 zaimponowa膰 dziewczynie albo co艣 i wlaz艂 w moj膮 sk贸r臋 - oskar偶ycielsko doda艂 Filippon. - Ja zrzuci艂em, on wzi膮艂. To czemu do mnie masz pretensje? Miej je do tego durnia!
Trudno by艂o odm贸wi膰 logiki zeznaniom jaszczura. Ch艂opak naprawd臋 musia艂 by膰 napalony, 偶eby w艂azi膰 w sk贸r臋 smoka, albo te偶 podpuszczony przez zgrywaj膮c膮 teraz niewini膮tko Hydren臋. Rosselin z ubolewaniem pokiwa艂 g艂ow膮. Do czego te nasze dziewczyny nas doprowadzaj膮? - pomy艣la艂 sm臋tnie.
Potem jego rozwa偶ania pobieg艂y dalej. Wej艣膰 w smocz膮 sk贸r臋 mo偶na. Pytanie, czy mo偶na wyj艣膰?
IV
Dotykanie, a szczeg贸lnie wsadzanie palc贸w tam, gdzie si臋 nie powinno, miewa czasem zaskakuj膮ce konsekwencje.
(Nie dotyczy ta m膮dra uwaga Filippona, kt贸ry palc贸w nie wsadza艂 nigdzie, za to pazury - wsz臋dzie).
Przez kilka dni Rosselin zajmowa艂 si臋 tym, czym ka偶dy mag podejmuj膮cy prac臋 u Zejfy d鈥橝rgilach powinien si臋 zajmowa膰: prac膮 lekk膮, niewdzi臋czn膮, przeklinan膮 w dzie艅. W nocy bowiem wszystkie jego si艂y poch艂ania艂o mamrotanie kl膮tw skierowanych w stron臋 swojej Annabell. Ta coraz usilniej domaga艂a si臋 wyznaczenia daty 艣lubu. Oczywi艣cie swe kl膮twy mag wypowiada艂 bezg艂o艣nie - i tylko wtedy, kiedy usta mia艂 wolne, gdy偶 j臋zyk dziewczyny by艂 nie tylko ruchliwy, ale te偶 nadzwyczaj przyjemnie natarczywy.
Smok, jak przysta艂o na jaszczurk臋 o sk贸rze mi臋kkiej, a rozumie t臋gim, unika艂 zagro偶enia. Stara艂 si臋 ani roze藕lonemu pogodnikowi, ani tym bardziej nikomu innemu nie wej艣膰 w parad臋.
Przypadek Asturgiona zosta艂 zapomniany. Bo gdyby dw贸r mia艂 si臋 zajmowa膰 ka偶d膮 sensacj膮 d艂u偶ej ni偶 chwil臋, nie m贸g艂by normalnie pracowa膰. A przecie偶 b膮ki trzeba by艂o ka偶dego dnia zbija膰 nowe, pisma odbiera膰 i mozolnie czyta膰... jak r贸wnie偶 wysy艂a膰, szczeg贸lnie te, kt贸re pow臋drowa艂y pod niew艂a艣ciwy adres i wr贸ci艂y z adnotacjami w rodzaju: Sami sobie szukajcie Fiplaucjusza! Aliment贸w mi od roku ta pod艂a 艣winia nie p艂aci!
Mimo to Rosselin postanowi艂 kontrolowa膰 sytuacj臋. Niby to wpada艂 do Bernarda na rozmowy o magicznych mo偶liwo艣ciach medycyny, jednak zawsze mimochodem bada艂, czy przyodziany w smocz膮 sk贸r臋 pechowiec nie odzyska艂 aby przytomno艣ci i nie wyzna艂 dla przyk艂adu, 偶e widzia艂 jaszczurczy ogon Filippona, zanim spotka艂o go 偶yciowe nieszcz臋艣cie.
Podczas jednej z takich wizyt mag zabra艂 ze sob膮 Latarni臋. To nic, 偶e wcale nie cierpia艂a na koci膮 melancholi臋. Bernard i tak nie mia艂 poj臋cia o chorobach zwierz膮t - albo te偶 zna艂 si臋 na nich jeszcze gorzej ni偶 na ludziach. Pewno dlatego dziko wierzgaj膮ca w jego pulchnych d艂oniach futrzasta dama wzbudzi艂a zachwyt medyka, dodajmy - dramatycznie nieodwzajemniony. Chyba 偶e ci臋偶kie pok膮sanie nosa uzna膰 za dow贸d mi艂o艣ci...
Dopiero po tygodniu, gdy rankiem pogodnik zaszed艂 do Bernarda, poj膮艂, 偶e wydarzy艂o si臋 co艣 niedobrego. W gabinecie wisia艂a aura r贸wnie ponura jak mina o鈥機encora. Rosselinowi przemkn臋艂a straszliwa my艣l, 偶e Asturgion przem贸wi艂. Ale wystarczy艂 jeden rzut oka na medyka usi艂uj膮cego co艣 pisa膰, aby poj膮膰 sedno sprawy.
Bardzo niewygodnie pisze si臋 w r臋kawiczkach, nawet je偶eli s膮 cienkie i kolorem usi艂uj膮 udawa膰 ludzk膮 sk贸r臋. Bernard o鈥機encor usi艂owa艂 skroba膰 czytelne litery, krzywi膮c si臋 i przygryzaj膮c warg臋 w grymasie skupienia podobnym takiemu, jaki towarzyszy kilkulatkowi kre艣l膮cemu swoje pierwsze s艂owa.
- Co si臋 sta艂o, Bernardzie? - nie wytrzyma艂 wreszcie mag.
Medyk ponurym spojrzeniem obrzuci艂 艣ciany swego gabinetu. P贸藕niej spojrza艂 na r臋kawiczki, albo raczej na to, co skrywa艂y. Zrezygnowany westchn膮艂 i zsun膮艂 je z d艂oni. Rosselinowi zapar艂o dech z wra偶enia. Palce o鈥機encora zamieni艂y si臋 w ostre lancety!
- Zarazi艂em si臋! - ten stwierdzi艂 ponuro. - Straszne, prawda?
Patrz膮c na niego, pogodnik czu艂, jak ogarnia go panika. Trwa艂a mgnienie oka, jedno uderzenie serca, bo zaraz - w obliczu nadci膮gaj膮cej katastrofy - sp艂yn膮艂 na niego ten sam ironiczny spok贸j, jak podczas smoczego ho艂du, i nasz艂a go my艣l, 偶e cesarski medyk zyska艂 nowe mo偶liwo艣ci na stole operacyjnym.
Bernardowi wcale jednak nie by艂o do 艣miechu. Widz膮c grymas na twarzy swego go艣cia, wyj臋cza艂:
- I co ja teraz zrobi臋?
Mag przygryz艂 warg臋. Problem rzeczywi艣cie by艂 powa偶ny. Zw艂aszcza dla dworu. Je艣li wszyscy pa艂acowi awanturnicy zechc膮 gada ubi膰, ulicami Fertu pop艂ynie rzeka b艂臋kitnej krwi i trzeba b臋dzie chamstwo wpu艣ci膰 w pa艂acowe 艣ciany, 偶eby uzupe艂ni膰 stan posiadania.
- Mo偶e samo przejdzie...?
W oczach o鈥機encora b艂ysn臋艂a nadzieja.
- My艣lisz?
Rosselin westchn膮艂. Nie wolno nikomu odbiera膰 nadziei. A ju偶 na pewno nie w takiej chwili.
- Nie tak dawno t艂umaczy艂em Georgionowi, nie wiem, czy go znasz, 偶e w d艂u偶szej perspektywie wszystko wraca do normy. Magia, pogoda i tak dalej. Wi臋c pewno i twoje palce te偶...
Medyk z powrotem za艂o偶y艂 r臋kawiczki.
- Pewno, 偶e do normy - burkn膮艂, nie kryj膮c rozczarowania wykr臋tami pogodnika. - Tylko 偶e ja mog臋 by膰 takim samym przypadkiem jak twoja Latarnia: wyj膮tkiem potwierdzaj膮cym regu艂臋.
A po po艂udniu gruchn臋艂a w korytarzach wie艣膰, 偶e wszyscy, kt贸rzy macali, dotykali, a nawet gry藕li chorego krojczego - jak sze艣cioletni syn Turmy Mabach - ot贸偶 wszyscy oni zachorowali!
Wyrasta艂y im oczy, uszy, nogi - chocia偶 nie by艂o tu 偶adnej regu艂y, ani te偶 sprawiedliwo艣ci, skoro na przyk艂ad takiej hrabinie d鈥橰alex wcale nie odros艂a noga, mimo 偶e doku艣tyka艂a do Asturgiona, kiedy by艂 jeszcze wystawiony na dotyk publiczny. Cia艂a dworzan zmienia艂y si臋, potworniej膮c tak, 偶e lancetokszta艂tny Bernard by艂 przy nich ca艂kiem normalnym cz艂owiekiem, co najwy偶ej z niezbyt zgrabnymi d艂o艅mi.
Zapewne nie wszystko wysz艂o na jaw, ale pa艂ac i tak hucza艂 od plotek!
Za艣 Rosselin najbardziej by艂 poruszony faktem, 偶e cesarski medyk skojarzy艂, i偶 za te przemiany odpowiada dotyk nowej sk贸ry Asturgiona. Na szcz臋艣cie hipoteza robocza: Wy偶ej wzmiankowana sk贸ra wcale nie uleg艂a si臋 z korytarzowych brud贸w, tylko na smoczym grzbiecie, wci膮偶 by艂a przed Bernardem.
Wie艣膰 o makabrycznych metamorfozach nie wszystkimi wstrz膮sn臋艂a i nie wszystkich przerazi艂a.
- Pokara艂o ich - mrucza艂 zadowolony smok. Kiedy rankiem Lenka razem ze 艣wie偶ym pieczywem przynios艂a gor膮ce nowiny, powstrzyma艂 si臋 od komentarzy. Jednak gdy zostali z pogodnikiem sami, hamulce pu艣ci艂y. - Ciekawo艣膰 pierwszy stopie艅 do kary. Si臋 naucz膮 trzyma膰 z dala od smoczych spraw, skuba艅ce jedne.
Rosselin starannie zamkn膮艂 drzwi. Opar艂 si臋 plecami, po czym spojrza艂 uwa偶nie na jaszczura, kt贸ry zaleg艂 w k膮cie z drwi膮cym u艣mieszkiem na pysku.
- Si臋 wcale nie naucz膮 - stwierdzi艂 mag z sarkazmem, przedrze藕niaj膮c Filippona - bo przecie偶 nie wiedz膮, 偶e to twoja stara sk贸ra. My艣l膮, 偶e w korytarzu zal臋g艂o si臋 jakie艣 licho albo inny potw贸r...
Smok ze wzgard膮 prychn膮艂 i zapad艂 w sen. Rosselin za艣 zabra艂 si臋 do pracy, bo przysz艂a mu do g艂owy my艣l, 偶e mo偶e nast臋pca Bernarda b臋dzie potrzebowa艂 pomocnika. Zamierza艂 wi臋c nieco zmodyfikowa膰 swe dzie艂o, wprowadzaj膮c do艅 w膮tki medyczne.
Obecny pogodnik, a - jak mniema艂 - przysz艂y s艂awny naukowiec, pierwszy mag 艂膮cz膮cy magi臋 z medycyn膮, trafi艂 w sedno. Jeszcze tego samego popo艂udnia korytarz, gdzie znaleziono Asturgiona, Joanna flmperte nakaza艂a wydezynfekowa膰 w asy艣cie kompanii gwardzist贸w, a p贸藕niej zamurowa膰 i zamkn膮膰 za pomoc膮 magicznych zap贸r.
- Uhum, pomo偶e jak umar艂emu poca艂unek dziewicy - szydzi艂 jaszczur. - Te wasze zabobony...
Rosselin mia艂 ochot臋 kopn膮膰 go w 偶ebro. Niemniej powstrzyma艂 si臋, bo bez jednej nogi trudno chodzi膰, a gdyby w paszcz臋 Filippona dosta艂y si臋 obie, to by艂by nawet nie Rosselinem bez Nogi, tylko Beznogim. A to zasadnicza r贸偶nica, chocia偶 literki prawie takie same.
- Mam nadziej臋, 偶e minie z p贸艂 wieku, zanim zn贸w co艣 zrzucisz? - w jego s艂owach pojawi艂 si臋 sarkazm.
Jaszczur tylko wyszczerzy艂 z臋by ze swego k膮ta.
- A sk膮d taki prosty smok jak ja mo偶e to wiedzie膰? Podpowiada mi tak intuicja, ale nigdy nic nie wiadomo... Brak praktyki, rozumiesz.
Mag z westchnieniem odsun膮艂 od siebie manuskrypt pracy.
- Jak nast臋pnym razem zostawisz sk贸r臋 byle gdzie, to ci臋 kto艣 zad藕ga szpad膮 albo wid艂ami, zobaczysz - przepowiedzia艂 z gro藕n膮 min膮. - A tak swoj膮 drog膮, wszystko rozumiem: jakie艣 smocze jady albo co艣. Ale dlaczego tak dziwnie si臋 zmieniaj膮?
Spod 艣ciany dobieg艂 z艂o艣liwy 艣miech Filippona.
- No jak to, Rosselinie? Mojej sk贸ry dotykali, paskudzili j膮 palcami. A ja przecie偶 jestem zmiennokszta艂tny, nie? No to oni teraz te偶...
Nabra艂 tchu i doda艂:
- Tylko 偶e ja jestem zmiennokszta艂tny na swoje 偶yczenie, a oni wedle 偶ycze艅 s膮siad贸w, s膮dz膮c po skutkach.
Niekt贸re metamorfozy budzi艂y prawdziw膮 groz臋. Szczeg贸lnie straszliwy by艂 przypadek Symbeliona Hoarte, kt贸remu wyr贸s艂 nad czo艂em drugi m贸zg, ale jego w艂a艣ciciel - czy raczej tylko nosiciel - nadal pozostawa艂 tym samym upierdliwym 膰wier膰inteligentem, zaczy naj膮cym ka偶de zdanie od Ja... a ko艅cz膮cym na...prawda?
Jednak to nie te dodatkowe ko艅czyny, wypustki, 艂uski czy skorupy wywo艂a艂y ci臋偶k膮 depresj臋 Rosselina. Nic, co ludzkie, nie by艂o mu obce. A co nieludzkie, te偶 zd膮偶y艂 pozna膰, maj膮c pod opiek膮 smoka.
Za艂atwi艂y pogodnika... pieluchy.
Jakie偶 to dziejowe przekle艅stwo sprawi艂o, 偶e ba艂 si臋 s艂owa 艣lub, a nie pomy艣la艂 o pora偶aj膮cej grozie poj臋cia dziecko?
Jaka偶 to dziejowa determinacja popchn臋艂a hrabin臋 du Kofais do brutalnej ingerencji w 偶ycie maga? C贸偶 sprawi艂o, 偶e na trz臋s膮cych si臋 nogach, dysz膮c co par臋 krok贸w, dowlok艂a si臋 do szpitala Bernarda? Nie, ona nie szuka艂a tam wcale m臋偶a. To by jeszcze mo偶na by艂o zrozumie膰 i wybaczy膰. Ale dama trz臋s膮c膮 si臋 d艂oni膮 pomaca艂a nieszcz臋snego Asturgiona. Zapewne przy艣wieca艂a jej niska ch臋膰 doznania pociechy, 偶e cho膰 ma prawie dziewi臋膰 krzy偶yk贸w na karku, a przebieg liczony w m臋偶ach te偶 ca艂kiem imponuj膮cy, to jednak komu艣, w dodatku m艂odszemu, mo偶e by膰 jeszcze gorzej.
A teraz zamieni艂a si臋 w kwil膮ce niemowl臋.
I gdyby偶 na tym poprzesta艂a ta dama bezczelna, okrutna, sprawczyni sze艣ciu rozwod贸w i pi臋ciu 艣mierci nieszcz臋snych ma艂偶onk贸w! Ale ona zaw艂adn臋艂a sercem Annabell, tym s艂odkim jelonkiem po艣r贸d stada pa艂acowych wilk贸w, kt贸re tylko czyha艂y, aby j膮 dopa艣膰, zje艣膰, zbruka膰 dzieci臋c膮 naiwno艣膰...
- A mo偶e by艣my si臋 zaopiekowali hrabin膮? - wychlipa艂a Rosselinowi w rami臋 jego narzeczona, opowiadaj膮c o nieszcz臋艣ciu, jakie przytrafi艂o si臋 du Kofais.
Pogodnik usi艂owa艂 protestowa膰. Jednak 藕le zrozumia艂 dziewczyn臋: ona nie pyta艂a o zgod臋, tylko w艂a艣nie powiedzia艂a, co zamierza uczyni膰.
I tak, podczas kiedy pa艂ac 偶y艂 zmianami, mutantami i zaraz膮, od wieczora mag zacz膮艂 偶y膰 pieluchami, p艂aczem, wyrzynaniem z膮bk贸w, karmieniem co trzy godziny oraz koperkiem. A dok艂adniej herbatk膮 koperkow膮, dobr膮 mo偶e na wzd臋cia, ale absolutnie niezalecan膮 jako normalny nap贸j. 艁ykn膮wszy tego 艣wi艅stwa przez pomy艂k臋, pogodnik sam si臋 o tym przekona艂.
Ju偶 po prze偶yciu pierwszej nieprzespanej nocy rankiem pogalopowa艂 do Bernarda niby ranny, a niedobity 艂o艣, bo parska艂 ze zm臋czenia jak to zwierz臋 z trudem wyci膮gaj膮ce nogi z bagna.
Cesarski medyk tylko bezradnie roz艂o偶y艂 swoje lancety:
- A co ja mog臋, Rosselinie? 艁aska cesarzowej, 偶e mnie z roboty nie wyrzuci艂a.
Mag zaszlocha艂. Nie zabi艂y go harpie, nie rozw艂贸czy艂y konie cesarzowej, ale by艂 bliski 艣mierci z r臋ki, to znaczy ze s艂odkiego gardzio艂ka hrabiny du Kofais...
Tak偶e wzi臋ty na ma艂y spacer smok (kt贸remu niemowl臋 jako艣 nie przeszkadza艂o) bezradnie roz艂o偶y艂 艂apy:
- A co ja poradz臋? Ta 艣wie偶a sk贸ra jest do kitu... Nawet zmienia膰 si臋 nie mog臋, boli, piecze, szczypie... ech, niby nowa i lepsza, a niedopasowana... Chocia偶 nie, mia艂bym dla ciebie rad臋, ale nie tak膮, jakiej oczekujesz...
- No! Jak膮? - Rosselin wymierzy艂 w niego paluch niby szpad臋.
- Spr贸buj to zaakceptowa膰. Dziecko. M艂ode... Niby nie twoje w艂asne, to fakt, ale czy to ma znaczenie? Dojrzejesz do roli ojca, prawdziwego m臋偶czyzny, no nie?
- Nie wiem jeszcze, jak tego dokonam - warkn膮艂 pogodnik, bledn膮c jak pot臋偶na 艣nie偶yca - ale ty zaraz dojrzejesz do roli trupa. Wypcham i na 艣cianie powiesz臋!
- No dobrze, dobrze - jaszczur, co do niego niepodobne, rzek艂 uspokajaj膮cym g艂osem. - Wida膰 jeszcze nie doros艂e艣... No wi臋c nie wiem, jak odwr贸ci膰 te zmiany. Ale pewno twoi magowie ju偶 nad tym pracuj膮, nie?
Rosselin zawy艂 z rozpaczy. Oczywi艣cie, 偶e magowie krz膮tali si臋 i wili jak w ukropie, pr贸buj膮c zaradzi膰 tajemniczej zarazie. Znaj膮c ich mo偶liwo艣ci, pogodnik by艂 przekonany, 偶e pr臋dzej ksi臋偶yc spadnie na Fert, ani偶eli da to jaki艣 skutek. Magowie zawsze z lekka pogardzali medycyn膮 naturaln膮, jak j膮 zwali. Teraz to lekcewa偶enie m艣ci艂o si臋 na wszystkich. Zrobi艂 wi臋c to, co robi wi臋kszo艣膰 niedojrza艂ych ojc贸w: poszed艂 si臋 upi膰. Musia艂 za偶y膰 jakiej艣 odtrutki na t臋 koperkow膮 herbatk臋.
P艂acz hrabiny du Kofais doprowadza艂 Rosselina do sza艂u. A wstawione 艂贸偶eczko co chwila powodowa艂o kolejne siniaki na nogach maga, bo okrutnie si臋 o mebel obija艂, przyzwyczajony, 偶e w tym miejscu jego izby zawsze by艂a pusta przestrze艅, w sam raz do spacerowania w trakcie rozmy艣la艅 albo si臋gania po ubranie.
W takich warunkach m贸g艂 my艣le膰 tylko o jednym: jak hrabin臋 zamordowa膰 albo pozby膰 si臋 jej innym sposobem.
Zgodny zachwyt Annabell, Zejfy i Lenki wprawi艂 go w tak膮 zgroz臋, 偶e nie potrafi艂 si臋 nawet porz膮dnie upi膰. A jak ju偶 podo艂a艂 temu wyzwaniu, to w nocy przy艣ni艂o mu si臋 - przez Filippona z pewno艣ci膮 i jego g艂upie gadanie - 偶e to p艂acze jego w艂asne male艅stwo. Obudzi艂 si臋 zlany potem, z gard艂em zaci艣ni臋tym w straszliwy supe艂, kolanami pod brod膮 i r臋koma wci艣ni臋tymi w podbrzusze.
I po艣r贸d tej straszliwej nocy, gdy odm艂odnia艂a hrabina zn贸w zakwili艂a, domagaj膮c si臋 karmienia, porazi艂a maga genialna w swej prostocie my艣l.
Nale偶a艂o przeprowadzi膰 eksperyment! Mo偶e to co艣 da?
Popatrzy艂 w k膮t, gdzie le偶eli st艂oczeni i lekko przemieszani jaszczur, pudel i Latarnia.
Trzeba b臋dzie zaryzykowa膰 - pomy艣la艂.
A kiedy Annabell nakarmi艂a ma艂膮, od艂o偶y艂a butelk臋 i po艂o偶y艂a si臋 zn贸w do 艂贸偶ka, nasz nieszcz臋sny pogodnik wsta艂, wyj膮艂 ze schowka ma艂膮 flaszk臋 absyntu trzyman膮 na czarn膮 godzin臋 i poszed艂 odtruwa膰 si臋 widokiem nocnego Fertu, kt贸ry nic nie wiedzia艂 o jego k艂opotach. Skoro ju偶 mia艂 przeprowadzi膰 ten niebezpieczny eksperyment, musia艂 go sobie najpierw gruntownie przemy艣le膰.
Zdobycie drewnianej klatki nie by艂o wcale takie trudne. Ptasznicy po偶yczyli j膮 Rosselinowi bez dociekania, na co mu ona potrzebna. Jeden tylko, starszy m臋偶czyzna o prawym policzku naznaczonym blizn膮 po ostrym ci臋ciu, za艣mia艂 si臋 zgrzytliwie:
- No, swojego jaszczura to ty tam, magu, raczej nie pomie艣cisz.
Pogodnik wcale nie mia艂 takiego zamiaru. 艢mier膰 w paszczy potwora jako艣 mu nie pasowa艂a.
Mia艂 przecie偶 lepszego ochotnika do przeprowadzenia do艣wiadczenia: Latarni臋.
Zamierza艂 sprawdzi膰, czy zwierzak pod wp艂ywem straszliwego i z艂ego dotyku stanie si臋 normalnym dwuocznym kociakiem.
Dzielny obiekt eksperymentu sam przybieg艂 powita膰 maga i obw膮cha膰 klatk臋. Problemy nast膮pi艂y, kiedy Rosselin chcia艂 kotk臋 wpakowa膰 do 艣rodka. Zacz臋艂a dziko sycze膰, a jej pazury ci臋艂y powietrze i sk贸r臋 na d艂oniach pogodnika niczym rze藕nickie ostrza.
P贸藕niej zaj臋艂a si臋 metodycznym rozpracowywaniem najs艂abszego punktu swego wi臋zienia.
- To kr贸tko potrwa - usi艂owa艂 j膮 pocieszy膰 mag.
Bernard nawet si臋 specjalnie nie zdziwi艂. Nadal gn臋bi艂a go my艣l, co pocznie ze swymi lancetopalcami, jak je nazywa艂. Nie poszed艂 nawet, aby obejrze膰 przebieg do艣wiaczenia. Mo偶e i lepiej, bo widok kotki odrywaj膮cej pazurami kawa艂ek Asturgionowej sk贸ry nie nale偶a艂 do przyjemnych. Latarnia by艂a bardziej sprawna w operowaniu pazurami od niejednego chirurga.
Zagonienie jej do klatki wymaga艂o ekwilibrystycznych wyczyn贸w. Rosselin 艣mia艂o m贸g艂 sobie powiedzie膰, 偶e skoro uda艂o mu si臋 tego dokona膰, posad臋 w niejednym cyrku ma pewn膮.
Wypuszczona z powrotem Latarnia natychmiast uciek艂a na szczyt szafy w przedpokoju, wysoko poza zasi臋g r膮k pogodnika.
Potem za艣 wykaza艂a si臋 ca艂kowitym brakiem zaufania do swego dr臋czyciela i posz艂a na noc do Lenki.
Tymczasem hrabina s艂odko spa艂a w swoim 艂贸偶eczku, puszczaj膮c z ust ma艂e banieczki 艣liny, takie s艂odkie pyk, pyk, pyk. Annabell nie da艂a tak od razu zasn膮膰 swojemu narzeczonemu, co to, to nie. Trzeba by艂o najpierw porozmawia膰... nast臋pnie zn贸w zamieni膰 par臋 s艂贸w... i zn贸w...
Zdyszani odpoczywali, kiedy nagle z izby s艂u偶膮cej dobieg艂 potworny, przera偶aj膮cy, okropny i paniczny wrzask si艂膮 dor贸wnuj膮cy Filipponowi - jakby co艣 偶ywcem wyrwa艂o Lence w膮trob臋.
Rosselin wyskoczy艂 z 艂贸偶ka i pierwszy, jeszcze przed Zejf膮 oraz wierc膮cym si臋 nerwowo w k膮cie smokiem, wbieg艂 do izby krzycz膮cej dziewczyny. Stan膮艂 jak wryty.
Na z艂o艣膰 tym wszystkim niedowiarkom twierdz膮cym, 偶e imi臋 to tylko sprawa umowna i nie ma wielkiego znaczenia, czy kto艣 nazywa si臋 Rodryg czy Pafnucy, z jedynego oka Latarni... p艂yn膮艂 snop 偶贸艂tego 艣wiat艂a. Pada艂 prosto na niemowl臋c膮 buzi臋 hrabiny du Kofais, kt贸ra - jak偶eby inaczej - zap艂aka艂a.
W apartamencie rozpocz臋艂o si臋 widowisko typu 艣wiat艂o i d藕wi臋k.
Podczas kiedy Rosselin prze偶ywa艂 sw贸j w艂asny dramat we w艂asnej izbie, b臋d膮c bardziej w艣ciek艂ym ni偶 przera偶onym, panika na dworze osi膮gn臋艂a zenity strachu, niemal rozwalaj膮c sufity.
Zreszt膮 atmosfera zrobi艂a si臋 nerwowa nie tylko w Wewn臋trznym Mie艣cie, gdy偶 l臋k pad艂 tak偶e na prosty lud. Szalej膮cy na wolno艣ci mag albo wyg艂odzone bojowe pudle (w zale偶no艣ci od rozsiewaj膮cego plotk臋, bo ani jednego, ani drugich nikt i tak nie widzia艂), zaraza w pa艂acu... a jakby tego nie dosy膰, w najbardziej plugawych miejskich dzielnicach na wschodnim kra艅cu Fertu niejaki Igo og艂osi艂 si臋 prorokiem i zacz膮艂 wieszczy膰, 偶e ju偶 si臋 chwiej膮 pa艂acowe wie偶e, a gdy run膮 w gruzy, na tych zgliszczach biedota wzniesie republik臋 woln膮 od uciskaj膮cej j膮 arystokracji. Za艣 on, Igo, poprowadzi wszystkich ku syto艣ci brzucha i szcz臋艣ciu.
Czy by艂 wariatem, nikt nie wiedzia艂. Na pewno mia艂 poparcie niekt贸rych mnich贸w, kt贸rzy nie zetkn膮wszy si臋 ze smokiem czy nawet z Bernardem, uznali ostatnie wydarzenia za objaw gniewu Aarafiela lub Draceny (w zale偶no艣ci od wyznania).
I mo偶e dlatego nie uda艂o si臋 go zlikwidowa膰. Albo te偶 faktycznie by艂 prorokiem, bowiem wszyscy nas艂ani przez cesarzow膮 siepacze zastawali albo jego sobowt贸r贸w, albo... innych siepaczy, kt贸rzy ju偶 wcze艣niej zaczaili si臋 na gro藕nego rebelianta. Par臋 razy, nim jeden oddzia艂 uderzeniowy zd膮偶y艂 wyt艂umaczy膰 drugiemu, kto oni i zacz, sekretna s艂u偶ba imperatorowej zmniejszy艂a sw贸j stan osobowy.
No i Zejfa ju偶 w艂a艣ciwie dojrza艂a do wyjazdu gdziekolwiek, byle dalej, gdy nagle w pa艂acu gruchn臋艂a wie艣膰, 偶e jednej z pierwszych zara偶onych, drugiej damie dworu, Pimpie si Traumengold, dodatkowy nos odpad艂!
- Teraz ma taki sam s艂odki kartofelek jak zawsze - z dum膮 oznajmi艂 Krass t鈥橦ara, ostatnio stale przebywaj膮cy w jej towarzystwie.
Rosselin, kryj膮cy si臋 przed p艂aczem dzieci臋cia w jednej z palarni, niemal oszala艂 ze szcz臋艣cia. Najpierw pobieg艂 do Bernarda sprawdzi膰, czy ten wie i co ma do powiedzenia w tej sprawie. Zasta艂 medyka pogr膮偶onego w b艂ogostanie - o鈥機encor wyzna艂 magowi, 偶e jego lancety zaczynaj膮 go sw臋dzi膰 i chyba pogodnik mia艂 racj臋: wszystko kiedy艣 musi wr贸ci膰 do normy.
Upewniony radosn膮 nowin膮 mag wr贸ci艂 do izby.
Annabell akurat przewija艂a hrabin臋.
- Ale艣 ty uros艂a! - powiedzia艂a. S艂ysz膮c skrzypienie drzwi, odwr贸ci艂a si臋 w sam膮 por臋, aby nadstawi膰 policzek do buziaka.
- Uro艣nie bardziej - zapewni艂 j膮 Rosselin. Popatrzy艂 na Latarni臋 i u艣miechn膮艂 si臋. Blask w oku kotki tak偶e gas艂.
- 呕artownisi - Annabell niczego nie zauwa偶y艂a. Zn贸w poca艂owa艂a go w policzek, nie przestaj膮c zmienia膰 pieluchy.
A jednak... po godzinie hrabina du Kofais przypomina艂a ca艂kiem interesuj膮c膮 nastolatk臋. Oczywi艣cie nie mie艣ci艂a si臋 ju偶 w 艂贸偶eczku...
To straszne, jak zgrzeszy艂 w tamtej chwili pogodnik. Nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 od my艣li, 偶e za czas贸w swej m艂odo艣ci arystokratka rzeczywi艣cie mog艂a zaw艂adn膮膰 niejednym m臋skim sercem. A nawet zacz膮艂 偶a艂owa膰, 偶e wszystko wraca do normy...
I w艂a艣nie wtedy, gdy wydawa艂o si臋 Rosselinowi, 偶e zaraza zosta艂a opanowana, smok za艣 przy swojej nowej sk贸rze pozostanie przez najbli偶sze pi臋膰dziesi膮t lat, nast膮pi艂a kolejna katastrofa.
Najpierw korytarzami pomkn臋艂a - wyprzedzaj膮c cesarskiego medyka - przera偶aj膮ca wie艣膰, 偶e kto艣 w艂ama艂 si臋 do pracowni o鈥機encora, okrad艂 j膮 i zbezcze艣ci艂.
Patrz膮c na smoka, pogodnik nawet nie musia艂 zadawa膰 pytania zaczynaj膮cego si臋 od czy.
- Co tam robi艂e艣, cholero? - warkn膮艂.
Mina Filippona 艣wiadczy艂a, 偶e niewiele. Nic takiego. Po prostu ogl膮da艂 sobie lancety, ig艂y, sterylizatory oraz sprz臋t do amputacji. C贸偶, zawsze chcia艂 leczy膰 chorych, pomaga膰 nieszcz臋艣liwym, pociesza膰 strapionych, tylko jako艣 nie by艂o okazji wyuczy膰 si臋 stosownego fachu. A mo偶e przybory Bernarda zaintrygowa艂y go tak bardzo, bo niedawno widzia艂 w teatrze sztuk臋 o perypetiach medyk贸w w jednym ze szpitali na przedmie艣ciu?
- Jad艂em - wyzna艂 wreszcie, spogl膮daj膮c na pogodnika w jaki艣 taki ni to mroczny, ni to ironiczny spos贸b. Jakby na potwierdzenie jego j臋zyk rozdzieli艂 si臋 na dwie cz臋艣ci, jedna sta艂a si臋 艂y偶k膮, druga widelcem.
Mag zadr偶a艂. My艣l, kt贸ra pojawi艂a si臋 w jego g艂owie, postawi艂a mu wszystkie w艂osy na sztorc.
- Zjad艂e艣 Asturgiona?! - wydusi艂 g艂osem tak cienkim, jak jelito rozwleczone pomi臋dzy Fertem a Osterwaldem.
艢miech smoka zawibrowa艂 w izbie i wylecia艂 uchylonym oknem, po drodze osypuj膮c tynk ze 艣cian.
- Rosselinie, sk贸r臋 zjad艂em... swoj膮... - westchn膮艂. - Aha, uprzedzam, spieszy艂em si臋 troch臋, 偶eby mnie Bernard nie nakry艂, wi臋c by艂em nieco niedok艂adny... i tego Asturgiona te偶 ciutk臋 napocz膮艂em...
Pogodnik zemdla艂. Na jedno mgnienie oka, bo smoczy j臋zyk niby to li偶膮cy przyja藕nie i troskliwie, a w istocie zagl膮daj膮cy do ucha, 偶eby skubn膮膰 troch臋 woskowiny, nawet nieboszczyka by postawi艂 na nogi.
Po godzinie pod pretekstem pomocy Bernardowi - kt贸ry rzeczywi艣cie zn贸w mia艂 normalne zr臋czne palce chirurga - mag sprawdzi艂 rozmiary afery. Obejrzawszy nieszcz臋艣nika obanda偶owanego od palc贸w st贸p po czubek g艂owy, Rosselin poj膮艂, co w smoczym j臋zyku oznacza s艂owo ciutk臋.
- Ta zaraza nagle wyjad艂a mu ca艂膮 sk贸r臋 - ze smutkiem stwierdzi艂 cesarski medyk. - I chyba biedak b臋dzie musia艂 od przenaj艣wi臋tszej Draceny zafasowa膰 now膮...
Rozdzia艂 5
Po aferze z linieniem smoka Rosselin szczerze pragn膮艂 tylko jednego: 艣wi臋tego spokoju.
Problem w tym, 偶e po wielu tajemniczych wydarzeniach, jakie ostatnio rozegra艂y si臋 w pa艂acowych murach, ca艂a tutejsza spo艂eczno艣膰 niczym mantr臋 zacz臋艂a powtarza膰 has艂o: Dajcie nam spok贸j i bezpiecze艅stwo. Zw艂aszcza 偶e rozesz艂a si臋 plotka, jakoby jeden z mag贸w oszala艂 i wymkn膮艂 si臋 spod kontroli Rady, aktualnie za艣 grasuje po ulicach Fertu, szukaj膮c sposobno艣ci, aby wkra艣膰 si臋 do Zamkni臋tego Miasta.
Najlepszym sposobem zaradzenia z艂u, doskona艂ym te偶 jako integracyjna gra towarzyska, jest znalezienie wsp贸lnego wroga. Z tym akurat troch臋 tylko m膮drzejsi od pterodontyla dworacy nie mieli problemu: skoro zagra偶a艂 im jeden mag, bez trudu mo偶na by艂o win膮 obci膮偶y膰 wszystkich. Szef tajnych s艂u偶b cesarzowej, Adornik, przez podkomendnych zwany Dzier偶ynkiem, mia艂 swoje pi臋膰 minut. Zwykle omijany z powodu swej profesji oraz gburowatej natury, teraz puszy艂 si臋 otoczony szerokim audytorium i co chwila powtarza艂: Dajcie mi cz艂owieka, a ja znajd臋 mu paragraf.
A najlepiej by艂o wskaza膰 tego, kt贸ry mia艂 denerwuj膮c膮, gadaj膮c膮 i og贸lnie sprawiaj膮c膮 wra偶enie niebezpiecznej jaszczurk臋. W tej kwestii pa艂acowi urz臋dnicy i arystokraci pl膮cz膮cy si臋 po korytarzach zbiorowym wysi艂kiem osi膮gn臋li zdumiewaj膮c膮 si艂臋 intelektu, r贸wn膮 trzem 偶abom oraz jednej ma艂ej traszce na dok艂adk臋. I chocia偶 damy zachwyca艂y si臋 Filipponem z Osterwaldu, m臋ska cz臋艣膰 dworu widzia艂a w nim zagro偶enie. Czynione smokowi awanse tylko pog艂臋bia艂y t臋 niech臋膰.
Sarturus powiada艂: Chcesz si臋 pozby膰 k艂opotu? Oddaj go przyjacielowi. Niech te偶 ma co艣 z 偶ycia. Pa艂acowe korytarze zacz臋艂y szemra膰 wariacj臋 na temat tego powiedzenia. Brzmia艂a ona: Chcesz si臋 pozby膰 k艂opotu? Ode艣lij go jak najdalej.
Wszystko zacz臋艂o si臋 od tego, 偶e Hoen Bia艂onosy og艂osi艂 si臋 panem wszelkiego stworzenia. Co to nas obchodzi, skoro uczyni艂 to daleko od Fertu: na Wolwinie, wyspie wielko艣ci dw贸ch stadion贸w do koci艂apki, niedaleko miasta Hizgran - spyta kto艣? Ano obchodzi... Le偶a艂a ona w granicach w艂o艣ci Brunhilda ver Didloga, a przez to 贸w pozbawiony znaczenia fakt sta艂 si臋 niemal r贸wnie istotny, co nowa suknia Zejfy d鈥橝rgilach.
Hoen m贸g艂 sobie og艂asza膰 wszystko, co mu si臋 偶ywnie podoba艂o: deklaracje, manifesty, akty solidarno艣ci czy pot臋pienia - a nawet donosy, je偶eli znajdowa艂 w tym jakie艣 perwersyjne upodobanie. Jednym s艂owem, wszystko. Byle za w艂asne pieni膮dze i na w艂asn膮 odpowiedzialno艣膰.
Ale Bia艂onosy - zanim og艂osi艂 si臋 samozwa艅cem - by艂 tylko zarz膮dc膮 Wolwina. Trudno powiedzie膰, dlaczego wygoni艂 po艂ow臋 za艂ogi zamku wzniesionego na wyspie - czyli czterech przera偶onych jego szale艅stwem zbrojnych - a drugie p贸艂, w tym swego brata, zwanego 艢lepym Benkiem, przeci膮gn膮艂 na swoj膮 stron臋. Po czym wbi艂 flag臋 niepodleg艂o艣ci w szczyt zamkowej wie偶y i poszed艂 na wieczerz臋.
Cesarstwo nie zareagowa艂o na rzucone mu wyzwanie. Zamierza艂o wzi膮膰 Hoena si艂膮 oboj臋tno艣ci. Joanna flmperte mia艂a na g艂owie wa偶niejsze problemy ni偶 secesja jakiej艣 tam ska艂y. Cho膰by problemy z tunelem w Alherydach, kt贸ry nie tylko wci膮偶 nie funkcjonowa艂, ale - jakby nie do艣膰 by艂o z nim k艂opot贸w - zacz臋艂o tam podobno straszy膰!
Brunhild jednak, gdy tylko dowiedzia艂 si臋 o secesji cz臋艣ci swych ziem, najpierw zrobi艂 zdziwion膮 min臋, 偶e w og贸le ma (lub te偶 mia艂) jak膮艣 wysp臋, a p贸藕niej dosta艂 prawdziwego ataku sza艂u.
- Nikt nie b臋dzie si臋 panoszy膰 na moim zamku! - wrzeszcza艂, goni膮c pos艂a艅ca wylosowanego do przyniesienia mu tej wiadomo艣ci. - Po moim trupie!
W tamtej chwili arystokracie rzeczywi艣cie niewiele brakowa艂o do wyzioni臋cia ducha. Inne trupy tak偶e by艂y prawdopodobne. Na szcz臋艣cie goniec okaza艂 si臋 niezwyk艂ym farciarzem: baron dwa razy nie trafi艂 w niego szpad膮, jego rzut rozpaczy tak偶e chybi艂 celu - przy okazji Didlog zapewne pobi艂 rekord Imperium w miotaniu broni膮 bia艂膮 na odleg艂o艣膰. A przekle艅stwa, nawet najbardziej obrzydliwe, nie zabijaj膮 - no chyba 偶e miota je wykwalifikowany mag.
Zejfa uspokoi艂a Brunhilda w najbardziej kobiecy ze wszystkich sposob贸w, wysysaj膮c z niego si艂y oraz z艂膮 energi臋. Nie 偶eby sama j膮 przej臋艂a - sk膮d偶e znowu. W艂asnej mia艂a w nadmiarze. Co nie przeszkadza艂o jej by膰 zarazem czaruj膮c膮, s艂odk膮 i kochan膮. Jak to uj膮艂 jeden z najwi臋kszych znanych Rosselinowi grafoman贸w na dworze, skrycie opiewaj膮cy jej wdzi臋ki w beznadziejnych erotykach, dworka by艂a pi臋kna niby sarna i okrutna niby ostrze miecza.
Skoro za艣 to jej drobna g艂贸wka kr臋ci艂a byczym karkiem narzeczonego (chocia偶 skre艣li艂a go z listy g艂贸wnej, wci膮偶 jednak pozostawa艂 na rezerwowej - lepszy kandydat marny ni偶 偶aden), postanowi艂a za jednym zamachem mu pom贸c, a przy okazji usun膮膰 z dworu na jaki艣 czas Rosselina z jego paskudnym smokiem.
Zejfa dArgilach zacz臋艂a si臋 bowiem obawia膰, 偶e za spraw膮 tych dw贸ch i j膮 wreszcie mo偶e spotka膰 jaka艣 przykro艣膰. A kiedy ode艣le t臋 par臋 daleko, tymczasem tu zdarzy si臋 co艣 strasznego, odsunie podejrzenia, 偶e jej pracownicy stoj膮 za tajemniczymi wypadkami.
O to, 偶e co艣 si臋 wydarzy, dworka by艂a dziwnie spokojna. Nic tak nie pomaga przypadkowi, jak zr臋czna re偶yseria...
Brunhild przyj膮艂 Rosselina w swoim apartamencie. To znaczy w katakumbach. Czyli w komnacie, kt贸ra, cho膰 po艂o偶ona na g贸rnych pi臋trach centralnej pa艂acowej wie偶y, wygl膮da艂a niczym stuletnie katakumby o 艣cianach wykutych w skale, pozaciekanych, obrabowanych ze wszelkiego dobra przez barbarzy艅c贸w. 艢mierdzia艂a za艣 tak, jakby trupy chowano tam od trzech tysi臋cy lat, obficie polewaj膮c wod膮, 偶eby dobrze gni艂y.
By膰 mo偶e jednak by艂a to wo艅 zastosowana przez arystokrat臋 umy艣lnie - aby przed ewentualnymi szpiegami ukry膰 wo艅 cygar z nikoro艣li. Wchodz膮cy tracili bowiem w臋ch, zanim dotar艂 do nich zapach zakazanego narkotyku.
Pogodnik zastanawia艂 si臋, w jakim celu Didlog go wezwa艂, i doszed艂 do wniosku, 偶e mo偶e to mie膰 zwi膮zek w艂a艣nie z przemytniczym procederem. Upewni艂 si臋 w tym jeszcze bardziej, gdy Brunhild spojrza艂 na niego z sympati膮 i rzek艂 jowialnie:
- Chcesz zarobi膰 par臋 groszy?
Mag wzruszy艂 ramionami. Tym bogaczom to si臋 w g艂owach poprzewraca艂o!
- A znasz takiego, co by nie chcia艂? - burkn膮艂 szyderczo.
Didlog ci臋偶ko westchn膮艂. I ku zaskoczeniu Rosselina opowiedzia艂 mu histori臋 zaj臋cia Wolwina przez, oby go zaraza zjad艂a, Hoena Bia艂onosego, czyli brutalnego gwa艂tu na Brunhildowej ska艂ce, jak ten wyrazi艂 si臋 z nieoczekiwan膮 czu艂o艣ci膮.
- I zamiast kupowa膰 ma艂膮 armi臋, 偶eby odbija膰 wysp臋 si艂膮, postanowi艂em tego pier... ten tego Hoena postraszy膰 magiem i smokiem - wyja艣ni艂. - Taniej wyjdzie - doda艂 z rozbrajaj膮c膮 szczero艣ci膮.
Nasz bohater zzielenia艂 z gniewu.
- Ja wcale nie jestem tani - warkn膮艂. - Tanie to s膮 dziewki w ciemnych zau艂kach, bo ju偶 nie dziewczyny z dobrego burdelu. Cho膰 te偶 nie wiem. Bo jak doliczy膰 koszty leczenia z艂apanych chor贸b...
Na to Didlog zrobi艂 dziwn膮 min臋. Dopiero po chwili mrukn膮艂:
- Ale przecie偶 Zejfa m贸wi艂a...
Przed Rosselinem ujawni艂a si臋 ca艂a zr臋cznie skonstruowana intryga. Zrozumia艂, 偶e dworka ma jaki艣 cel w wys艂aniu ich gdzie艣 dalej, a awantura z Hoenem jest tylko pretekstem. Pogodnik uzna艂 natychmiast, 偶e to nie jest wcale z艂y plan. Narozrabiali w pa艂acu, a teraz mog膮 narozrabia膰 gdzie艣 z dala od czujnego oka cesarzowej i z艂o艣liwych urz臋dnik贸w. I jeszcze kto艣 im za to zap艂aci.
- To mnie przekonuje. Ale cen臋 obni偶a tylko troch臋... - mrukn膮艂 mag.
Stary arystokrata bystro na niego spojrza艂.
- A jak bardzo? - spyta艂. - Bo mo偶e jednak oddzia艂 zbrojnych wy艣l臋?
Nie ma to jak udane negocjacje. Rosselinowi przyszed艂 na my艣l stary aptekarz Farfinkelszt, kt贸ry sprzedawa艂 leki za bezcen... ale 偶egnaj膮c go艣cia, zawsze dodawa艂: Aha, wiesz, na zapleczu mam inny lek na twoj膮 chorob臋. Co prawda drogi jak cholera, ale za to jaki skuteczny! Ci chorzy, kt贸rych nie powali艂a apopleksja, uczynili aptekarza bogatym... nie tylko w brz臋cz膮c膮 monet臋, lecz tak偶e legendarn膮 wr臋cz znajomo艣膰 przekle艅stw u偶ywanych na terenie ca艂ego Imperium.
- Chc臋 dobrej klasy lunet臋. Tak膮, jak膮 ma hrabia Dojnik - powiedzia艂 mag.
- Ale po co ci luneta? - zdumia艂 si臋 Brunhild, podejrzliwie zerkaj膮c na pogodnika, jakby ten zaproponowa艂 mu co najmniej 艣lub. - Co, zamierzasz zmieni膰 fach?
Rosselin tylko si臋 u艣miechn膮艂. Nie mia艂 zamiaru wyjawia膰 nikomu, 偶e nic tak ludzi nie zbli偶a, jak dobre szk艂a. A ostatnio - uciekaj膮c od p艂acz膮cej w jego izbie hrabiny du Kofais - odkry艂 miejsce w jednej z pa艂acowych wie偶, z kt贸rego wida膰 by艂o w kamienicy naprzeciwko dziewczyn臋 tak pi臋kn膮, 偶e w my艣lach pogodnik grzeszy艂 okrutnie. I wzrok wyt臋偶a艂 ponad si艂y, a偶 si臋 prawie zapalenia spoj贸wek nabawi艂.
- Luneta. Szk艂a szlifowane w Berikulum, bo tylko tam robi膮 je naprawd臋 dobrze - oznajmi艂 twardo.
W odpowiedzi arystokrata niedbale machn膮艂 r臋k膮.
- Stoi. W razie czego ukradnie si臋 Dojnikowi zapasowy sprz臋t. To teraz pos艂uchaj - i zacz膮艂 wyja艣nia膰 szczeg贸艂y interwencji na wyspie.
Poniewa偶 jednak nic tak nie motywuje pracownika jak wiara w sukces, zacz膮艂 od drobiazgu, z pewno艣ci膮 banalnego i niewa偶nego: 偶e gdyby nie uda艂o si臋 wys艂a膰 gdzie艣 maga i jego smoka po dobroci, dworskie pterodontyle zamierza艂y doprowadzi膰 do tego si艂膮. Fert a偶 buzowa艂 od nadmiaru morderc贸w, rzezimieszk贸w i zwyk艂ych wariat贸w, gotowych podj膮膰 si臋 ka偶dej, nawet samob贸jczej misji. I kt贸remu艣 mog艂oby si臋 uda膰.
- A wtedy - zako艅czy艂 sucho Brunhild - lniany worek. I plum... - pulchnymi d艂o艅mi wyg艂adzi艂 wyimaginowane lustro wody ponad cia艂ami Rosselina i jego smoka.
- I plum - tym samym tonem powt贸rzy艂 pogodnik. - A co, je偶eli woda cia艂a wypluje? Wznosz膮c fal臋 wysok膮 jak wie偶a pa艂acu? I plum... po dworskich intrygantach...
Popatrzy艂 na Didloga i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Sam wiesz, jaki m贸j smok jest m艣ciwy. Nawet po 艣mierci mo偶e chcie膰 wzi膮膰 odwet. - Poskroba艂 brod臋. - Je艣li b臋dziesz rozmawia膰 z tymi intrygantami, koniecznie im to powt贸rz.
W jedynych powie艣ciach, jakie czytywa艂 dw贸r, nieszcz臋艣nicy wyje偶d偶ali z zamku, miasta czy granic swej posiad艂o艣ci bladym 艣witem, kiedy s艂o艅ce ledwie wygl膮da艂o spoza horyzontu. W ich spojrzeniach kry艂a si臋 m臋ka niepewno艣ci, czy kiedykolwiek powr贸c膮 z wygnania. A odprowadza艂y ich pi臋kne dziewczyny, z rozpacz膮 machaj膮c chusteczkami.
Rosselin teraz wreszcie poj膮艂, czemu taki kicz ma swoich licznych zwolennik贸w.
Wyje偶d偶ali bladym 艣witem. Pogodnik mia艂 nadziej臋 wr贸ci膰 do Fertu. A pi臋kna dziewczyna macha艂a chusteczk膮... Zejfa bowiem by艂a potwornie zakatarzona. Na dodatek jakie艣 owady postanowi艂y spr贸bowa膰 jej s艂odkiego potu. Op臋dza艂a si臋 co si艂, machaj膮c kawa艂kiem jedwabiu, tak jakby chcia艂a po偶egna膰 wszystkich ludzi na 艣wiecie.
I nagle ten literacki nastr贸j maga popsu艂o zwierz臋, kt贸re lepiej by by艂o rozsiec na strz臋py, zanim przysz艂o na ten najbardziej denerwuj膮cy spo艣r贸d 艣wiat贸w.
- Ty co, poezj臋 b臋dziesz pisa膰? - mrukn膮艂 smok. - Paszcz臋 rozdziawi艂e艣, jakby艣 s艂o艅ca nigdy nie widzia艂...
I pierwszy pobieg艂 w stron臋 Hizgranu, kt贸ry mia艂 im da膰 pieni膮dze, s艂aw臋, a tak偶e lepsze widoki na przysz艂o艣膰, o ile Didlog dotrzyma s艂owa i zakupi dla Rosselina lunet臋 o odpowiedniej sile szkie艂.
V
Gdyby chcie膰 pozosta膰 w konwencji kiczowatego dworskiego romansu, Rosselin i jego smok po kilkunastu dniach m臋cz膮cej podr贸偶y pozostawili za sob膮 kurz znojnej drogi, krwawy upust z艂ota z sakiewki Didloga, bandyt贸w, kt贸rzy nie odwa偶yli si臋 ich napa艣膰, oraz ko艣ci ze dwudziestu stworze艅, kt贸re co prawda nikogo nie zamierza艂y atakowa膰, a nawet wr臋cz przeciwnie, 偶y艂y sobie cicho, na uboczu, nie wchodz膮c nikomu w parad臋, ale mia艂y pecha, ostatniego w swoim 偶yciu, 偶e napa艣膰 je postanowi艂 Filippon.
I oto wreszcie dotarli do miejsca, gdzie wed艂ug mapy znajdowa膰 si臋 mia艂a przeprawa na wysp臋 Wolwin.
- O kurza twarz w niesmaczny dzi贸b uformowana! - z i艣cie poetyck膮 zadum膮 westchn膮艂 smok. - Co艣 si臋 nam ta mapa nie zgodzi艂a z rzeczywisto艣ci膮, co nie?
Pogodnik mocniej wczepi艂 palce w grzyw臋 swego wierzchowca i westchn膮艂 z rozpacz膮.
Jeszcze ze dwa pag贸rki temu sprawa wydawa艂a si臋 prosta. Na mapie pomi臋dzy kontynentem a Wolwinem widnia艂 most. Faktu, 偶e dorysowa艂 go Didlog, mo偶na by艂o domniemywa膰 po tym, 偶e gdyby chcie膰 trzyma膰 si臋 skali, budowla mia艂aby ze trzy mile d艂ugo艣ci i by艂aby najwi臋kszym mostem w dziejach 艣wiata.
W rzeczywisto艣ci mostu jednak nie by艂o. 呕adnego, nawet najskromniejszego. A nawet najmniejszego wspomnienia po nim. Most po prostu nigdy w tym miejscu nie istnia艂. By艂a tylko pla偶a, a tak偶e omywaj膮cy j膮 spokojn膮 fal膮 ocean. I wyspa oddalona od l膮du nie dalej ni偶 na jakie艣 tysi膮c trzysta krok贸w, mniej ni偶 mil臋. Bez lunety, kt贸rej Rosselin jeszcze nie posiada艂, bo Didlog p艂aci艂 z do艂u, nie z g贸ry, wygl膮da艂a jak ma艂y, stercz膮cy ponad to艅 kamie艅 z mikroskopijnym zamkiem o jednej wie偶y otoczonej kr贸tkim murem. Na kt贸rym powiewa艂a jaka艣 szmata, zapewne flaga Hoena.
Susza i zaraza na s艂on膮 wod臋!
Pogodnik kl膮艂 tak, 偶e smok parokrotnie gwizdn膮艂 z podziwu. W ruch posz艂y wszystkie znane magowi przekle艅stwa, nowe - wymy艣lone na potrzeby sytuacji - oraz wyrazy, kt贸re co prawda nic nie znaczy艂y w 偶adnym ze znanych 艣wiatu j臋zyk贸w, ale wyrzucane z odpowiedni膮 intonacj膮 nabiera艂y mocy urz臋dowej.
Magia nie ima艂a si臋 s艂onej wody. Taki feler. Na l膮dzie: u偶y膰 czaru? - prosz臋 bardzo, w dowolnym asortymencie, pansobie偶yczy, panp艂aci, pandostaje. Jednak na granicy oceanu magia stawa艂a z szeroko otwartymi oczyma, kwili艂a cienko jak ledwie narodzone dzieci臋 i szepta艂a: O, czemu偶, o, czemu mi to, Aarafielu, robisz?
- Zabij臋 Hoena, sukinkota - wycedzi艂 przez z臋by Rosselin, jak przysta艂o na rozgniewanego, cho膰 niekoniecznie licz膮cego si臋 z faktami przyw贸dc臋 wyprawy.
- Lunet膮? - Ironia w g艂osie smoka mog艂aby ci膮膰 twardy granit, taka by艂a gryz膮ca.
- No偶em rze藕nickiem - odwarkn膮艂 pogodnik. - B臋d臋 wycina艂 t艂uszcz z jego cia艂a pasmami i karmi艂 nim zwierz臋ta. Najlepiej w obecno艣ci oraz przytomno艣ci Didloga!
Filippon mrukn膮艂 co艣 niezrozumia艂ego pod nosem.
Stali na brzegu: mag, jak prawie ka偶dy mag nienawidz膮cy s艂onej wody, oraz smok, co prawda skrzydlaty, ale lotny niech臋tnie i tylko w d贸艂.
Chlup, chlup, chlupota艂y fale...
- Przyda艂by si臋 Tortinatus... - ci臋偶ko westchn膮艂 Rosselin.
Jaszczur tylko prychn膮艂.
- Kiedy on woli per艂y przemyca膰, ni偶 tworzy膰 flot臋 wojenn膮...
Chlup, chlup, chlupota艂y fale...
- Z tego stania to tylko brzeg si臋 zapadnie - mrukn膮艂 wreszcie Filippon. - Wyspa na pewno si臋 ku nam nie przysunie ani nie wyro艣nie jej 偶adna macka mostowa. Robimy burz臋 m贸zg贸w, jak si臋 tam dosta膰.
No i zrobili burz臋. By艂a bardzo s艂aba, ale dzi臋ki ma艂ej b艂yskawicy uradzili, 偶e do Hizgranu za daleko, ale gdzie艣 tu musz膮 by膰 wsie, a w nich rybackie 艂odzie. Jedn膮 si臋 kupi, po偶yczy albo ukradnie, co za problem?
Wiocha, na mapie zaznaczona jako Skorbie, wygl膮da艂a tak, jak powinna wygl膮da膰 ka偶da porz膮dna wie艣: ju偶 z dala by艂o wida膰, 偶e naprawd臋 nie warto napada膰 na tych kilkadziesi膮t wci艣ni臋tych pomi臋dzy wydmy chat, bo bieda w nich a偶 piszczy. A je偶eli kto艣 jednak spr贸buje, to gospodarze odejm膮 sobie od ust ziemniaki omaszczone 艣wie偶ym powietrzem i chwyc膮 za wid艂y.
Rosselin od razu dostrzeg艂 dziwn膮 rzecz: na stercz膮cych ku niebu tyczkach nie suszy艂y si臋 偶adne sieci. Na piasku, powy偶ej granicy przyp艂ywu, nie by艂o te偶 ani jednej 艂odzi wyci膮gni臋tej na brzeg.
No i oko nie sk艂ama艂o magowi. 艁odzi nie widzia艂, bo tutejsi 偶adnej nie mieli.
- Ani jednej? - zdumia艂 si臋 pogodnik, spogl膮daj膮c na w贸jta, kt贸ry wyszed艂 im naprzeciw, widz膮c, jak przepytuj膮 ludzi.
- Mielim 艂odzie, panie - wyja艣ni艂 w贸jt. - Jasne, 偶e mielim nie tylko 艂odzie, ale i sporo dobytku. Wszystko co mielim zabra艂 ten bandyta. Zabieraj膮c, odgra偶a艂 si臋, 偶e flot臋 wojenn膮 musi zbudowa膰, jakie艣 brandlury czy c贸艣...
Filippon zrobi艂 wielkie oczy.
Rosselin tylko ponuro zagryz艂 warg臋. Wiedzia艂, o co chodzi艂o Hoenowi.
Bia艂onosy szykowa艂 brandlery, 艂odzie zwane tak od wynalazcy, kapitana Brandlera, kt贸re podpala艂o si臋, wysy艂aj膮c je w stron臋 nadp艂ywaj膮cych okr臋t贸w wroga. Magowi opowiada艂 o czym艣 takim Tortinatus podczas rejsu, gdy spotkali pirat贸w.
Jak wida膰, Hoen szykowa艂 si臋 do odparcia armii Brunhilda ver Didloga wszelkimi sposobami. I teraz ta armia spogl膮da艂a po sobie ponuro.
Nagle jaszczur zamamrota艂 co艣 pod nosem. Psykn膮艂, spojrza艂 na w贸jta, daj膮c Rosselinowi do zrozumienia, 偶e powinni odej艣膰 na bok.
By膰 mo偶e wioska Skorbie s艂yn臋艂a z dyskrecji, ale najwyra藕niej Filippon nie zamierza艂 tego sprawdza膰.
- Z czego si臋 utrzymuj膮? - warkn膮艂 roze藕lony. - Z tych paru kr贸w, co to je s艂ysz臋, jak burcz膮 w oborach? Id臋 rozezna膰 teren. Trzeba ich przes艂ucha膰.
I poszed艂, podczas kiedy pogodnik wr贸ci艂 do w贸jta.
Kt贸ry chyba by艂 takim samym fenomenem jak nasz mag, z t膮 r贸偶nic膮, 偶e zamiast sokolego oka posiada艂 艣wietny s艂uch. Bo od razu zacz膮艂 narzeka膰, 偶e z kr贸w te偶 si臋 nie utrzymuj膮. Jaka艣 zaraza je dopad艂a, a nawet jeden z pastuch贸w te偶 j膮 z艂apa艂.
- I tak zamiast 艂odzi straszliwa zaraza, panie - podsumowa艂 swoje skargi.
Nie ma to jak 偶yczliwi s膮siedzi. O tym, 偶e stary Loitz chowa w obej艣ciu 艂贸d藕, doni贸s艂 Filipponowi trzeci z przes艂uchiwanych mieszka艅c贸w. Sam przybieg艂, nie trzeba go by艂o wzywa膰.
Dwaj pierwsi nie wytrzymali stresu. W sumie nic dziwnego, bo gdy nieoczekiwanie magowa jaszczurka skacze do gard艂a, sycz膮c: - Dawaj 艂贸d藕 albo 偶ycie! - trudno zachowa膰 spok贸j.
A trzeci z mi艂ym u艣miechem i z pe艂nym przekonaniem, 偶e dzia艂a w imi臋 wy偶szej sprawy, nie tylko poda艂 adres, ale nawet wycen臋 krypy.
Jak si臋 okaza艂o, pogodnik i smok winni si臋 uda膰 do jednej z kilku chat oddalonych za pag贸rkami, ale teoretycznie stanowi膮cych cz臋艣膰 wioski.
Dotarli tam migiem. Loitz wyszed艂 im naprzeciw - w sam膮 por臋, aby zobaczy膰, jak smok zaczyna pazurami drapa膰 piasek i ods艂ania p艂acht臋, pod kt贸r膮 we wg艂臋bieniu ukryta by艂a niewielka 艂贸dka. M臋偶czyzna za艂ama艂 r臋ce.
- Nie odbierajcie mi tej 艂odzi, panie! - Ukl膮k艂 b艂agalnie przed Rosselinem. - Dzieci nie b臋d臋 mia艂 czym nakarmi膰! - Z jego oczu zacz臋艂y ciec 艂zy.
Mag westchn膮艂 poruszony do g艂臋bi. Stanowczo mia艂 zbyt mi臋kkie serce...
Gdyby nie zeznania donosiciela, nic by nie wiedzia艂 o lichwiarskich praktykach, jakich Loitz dopuszcza艂 si臋, wynajmuj膮c swoj膮 艂贸deczk臋 pozosta艂ym mieszka艅com Skorbie.
Odsun膮艂 trzymaj膮cego go za kolana wie艣niaka i ruszy艂 w stron臋 chaty. M臋偶czyzna oczywi艣cie pod膮偶y艂 za nim.
Rosselin wszed艂 do 艣rodka i rozejrza艂 si臋 po pustej cha艂upie. Musia艂a by膰 widowni膮 niejednej m臋skiej potyczki z kuchenn膮 rzeczywisto艣ci膮, bo nie wypatrzy艂 ani 艣ladu kobiecej r臋ki.
- A gdzie te dzieci? - spyta艂 lekkim tonem, poprawiaj膮c sw贸j cechowy p艂aszcz, 偶eby Loitzowi dobrze zapad艂 w pami臋膰. - Gdzie ich matka?
Na oblicze lichwiarza wyp艂yn膮艂 grymas przera偶enia. Dopiero po d艂u偶szej chwili, podczas kt贸rej bezradnie wodzi艂 spojrzeniem po wn臋trzu cha艂upy, jego twarz si臋 rozja艣ni艂a.
- No w艂a艣nie posz艂y na 偶ebry - odpar艂 szybko, nabieraj膮c pewno艣ci siebie. - Bo wyczu艂y, niebo偶膮tka, 偶e kiedy 艂贸d藕 strac臋... - Jego policzki zn贸w zrosi艂y grube 艂zy.
Pogodnik skrzywi艂 si臋 w okrutnym u艣miechu.
- To m膮dre by艂y, skoro moj膮 wizyt臋 przewidzia艂y - przyzna艂 z powag膮. - Jednostk臋 p艂ywaj膮c膮 rekwiruj臋 w imieniu Brunhilda ver Didloga. Nie obawiaj si臋, dobry cz艂owieku, wypisz臋 stosowny kwit.
P艂ywanie to ci臋偶ka rzecz - st臋ka艂 w my艣lach Rosselin, pchaj膮c razem ze smokiem 艂贸d藕 w stron臋 wody.
Nie 偶eby sprawia艂o mu to przyjemno艣膰. A ju偶 wybitnie nie chcia艂 wej艣膰 na kurs kolizyjny z p艂on膮cym brandlerem. Ale pogodnik zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e fiasko ekspedycji oraz powr贸t na dw贸r bez usuni臋cia Hoena sko艅cz膮 si臋 rozczarowaniem Didloga, kt贸re mo偶e przybra膰 r贸偶ne formy.
Wreszcie spu艣cili 艂贸d藕. Zako艂ysa艂a si臋 i stan臋艂a na wodzie.
Mag postawi艂 marny 偶agiel, kt贸ry jednak natychmiast sflacza艂 - jak na z艂o艣膰 ani jeden powiew wiatru nie m膮ci艂 powierzchni oceanu. A Wolwin, cho膰 niedaleki, kry艂 si臋 za zakr臋tem brzegu.
Trzeba b臋dzie przep艂yn膮膰 par臋 mil - pomy艣la艂 Rosselin i nakaza艂 smokowi:
- Dmuchaj.
Filipponowi nie trzeba by艂o tego dwa razy powtarza膰 i zaraz ma艂y tr贸jk膮tny 偶agiel wyd膮艂 si臋 lekko.
- Pi臋knie - rzek艂 zadowolony pogodnik, bo s艂oneczko 艣wieci艂o, a ich od l膮du dzieli艂o ju偶 ze trzydzie艣ci krok贸w.
Wzd艂u偶 brzegu dop艂yn臋li niemal do miejsca, gdzie teoretycznie powinien znajdowa膰 si臋 most.
- A teraz mocniej - poprosi艂 mag, spogl膮daj膮c na wysp臋. - Musimy si臋 spieszy膰, bo jak wypuszcz膮 w nasz膮 stron臋 strza艂y i brandlera, nie b臋dzie lekko.
Jaszczur wzi膮艂 to sobie do serca. Po艂kn膮艂 tyle powietrza, 偶e zacz膮艂 przypomina膰 wielki, p臋katy kosz na bielizn臋.
Nagle... nagle na murze zamku pojawi艂a si臋 jaka艣 posta膰, krzykn臋艂a i w ich stron臋 polecia艂a samotna strza艂a. Plusn臋艂a daleko od 艂odzi, ale to wystarczy艂o. Zamiast poczciwego wicherka z p艂uc zdenerwowanego smoka buchn臋艂a struga ognia. Owin臋艂a si臋 wok贸艂 偶agla, przenikn臋艂a przez tkanin臋, w jednej chwili wywo艂uj膮c po偶ar na pok艂adzie 鈥濻ukcesu鈥, bo tak w艂a艣nie nazwali sw贸j okr臋t w s艂u偶bie Imperium.
- Nie ogniem, smocza twoja ma膰! - na ca艂e gard艂o wrzasn膮艂 przera偶ony Rosselin, p艂osz膮c wszelk膮 偶ywin臋 nad i pod wod膮.
Gor膮cy dech sparzy艂 mu twarz. Mag, nie namy艣laj膮c si臋 wiele, skoczy艂 do wody. A Filippon za nim. Podtrzymuj膮c pogodnika, dziko wywijaj膮cego nogami i r臋koma, holowa艂 go w stron臋 brzegu, podczas kiedy 艂贸dka, p艂on膮c niby brandler, zmierza艂a w stron臋 Wolwina.
Wreszcie dop艂yn臋li z powrotem. Rosselin wymaca艂 nogami sta艂y grunt, stan膮艂 i ci臋偶ko dysz膮c, dotar艂 na brzeg. Tu pad艂 na brzuch i przytuli艂 si臋 do mateczki ziemi.
Je偶eli s艂ona woda nie kocha艂a mag贸w, to w艂a艣nie da艂a tego dow贸d. A jaszczur da艂 dow贸d, 偶e w nerwach troch臋 popuszcza.
C贸偶, bycie magiem jest o wiele 艂atwiejsze ni偶 偶eglarzem. Sam sobie sterem, 偶eglarzem, okr臋tem... - pi臋kne tylko w teorii. Smok za艣 mo偶e si臋 艣wietnie spe艂ni膰 w roli armaty, ale na pewno nie jako zast臋pca wicherka.
Jaszczur nie by艂 jednak wcale zawstydzony. Na jego miejscu ka偶dy by zion膮艂. Rosselin stara艂 si臋 ukry膰 swoj膮 w艣ciek艂o艣膰, bo drugiego smoka i tak na podor臋dziu nie posiada艂, a sam przecie偶 nie poradzi sobie z Hoenem.
- Id臋 za艂atwi膰 pieczyste na kolacj臋 - rzek艂 po chwili ponury Filippon.
- A gdzie ty znajdziesz pieczyste? - zdumia艂 si臋 pogodnik, wy偶ymaj膮c ubranie. - To偶 tu same wydmy.
Odpowiedzia艂o mu wzgardliwe prychni臋cie.
- Ze starego Loitza co艣 si臋 wykroi.
Ruszy艂 z kopyta. Ale zaraz si臋 zatrzyma艂. I krzykn膮艂 z wysoko艣ci wydmy:
- No chyba 偶e chcesz mu kryp臋 odda膰...
III
Kiedy smok wr贸ci艂, by艂o ju偶 p贸藕ne popo艂udnie. Przyprowadzi艂 Rosselinowego wierzchowca, a poniewa偶 nie ci膮gn臋艂a za nim gromada wie艣niak贸w z wid艂ami, nale偶a艂o przyj膮膰, 偶e albo zjad艂 wszystkich, albo si艂膮 perswazji ostudzi艂 ich krewkie zamiary.
Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e Rosselin nie chcia艂 sobie obci膮偶a膰 r膮k w czasie przewidywanej walki z Hoenem i sakwy z baga偶em oraz wspomnianego wierzchowca pozostawi艂 w wiosce. Inaczej straciliby resztki 偶ywno艣ci, jak te偶 wszelkie przydatne w podr贸偶y drobiazgi w rodzaju krzesiwa. Ze szcz臋艣ciem i talentem pogodnika do wywo艂ywania magicznego ognia nie mia艂by wi臋kszych szans upiec mi臋sa, kt贸re przyni贸s艂 smok, pr臋dzej zosta艂by ogniomistrzem spaleniem - jak w murach Akademii nazywano nieudacznik贸w, kt贸rych palce p艂on臋艂y 偶ywym ogniem, podczas kiedy stosik drzazg cierpliwie sobie czeka艂 w sucho艣ci.
Zanim jednak pogodnik po艂o偶y艂 mi臋siwo na ruszt, uwa偶nie mu si臋 przyjrza艂. Wreszcie oceni艂, 偶e nawet je偶eli jest to ludzina ze starego Loitza, to albo wygl膮da nadzwyczaj smacznie, albo te偶 on jest zbyt g艂odny, aby zawraca膰 sobie g艂ow臋 szemranym pochodzeniem posi艂ku.
Po jedzeniu, patrz膮c, jak s艂o艅ce zachodzi nad Wolwinem, Rosselin przygryz艂 warg臋 w zamy艣leniu. Ju偶 nie by艂 gniewny, ale i wcale jeszcze niepogodzony z pora偶k膮 w pierwszym dniu kampanii. Tymczasem 偶aden przewrotny manewr taktyczny nie przychodzi艂 mu do g艂owy. Zrezygnowany wyci膮gn膮艂 si臋 na piasku. Westchn膮艂. I zasn膮艂.
Kiedy otworzy艂 oczy, by艂a ju偶 noc. Smok wpatrywa艂 si臋 w gwiazdy i rozmy艣la艂. Patrz膮c na jego wilgotne 艣lepia, nietrudno by艂o zgadn膮膰, gdzie kr膮偶膮 my艣li jaszczura.
- Ty si臋 lepiej przyznaj, niecnoto, co z tym cholernym Irapiem? - mrukn膮艂 Rosselin, przekr臋caj膮c si臋 na bok. - Bo chcia艂bym wiedzie膰, czy mam po co wraca膰 do Fertu. To znaczy czy nie czeka tam na mnie kat...
Filippon pomedytowa艂 chwil臋, nim odpowiedzia艂:
- My艣lisz, 偶e naprawd臋 pomog艂em mu uciec?
Pogodnik prychn膮艂. By艂by to ca艂kiem smoczy prych, gdyby nie to, 偶e jakie艣 sto razy cichszy.
- Ja nie my艣l臋. Ja wiem - odpar艂.
Jaszczur skrzywi艂 si臋 z niech臋ci膮 na taki brak zaufania.
- No to 藕le wiesz, zarozumia艂y magu - wycedzi艂. - Owszem, przyznaj臋, zamierza艂em to zrobi膰, po czym osk贸rowa膰 go, je艣li nie doprowadzi mnie do Smoczego Miasta. Ale kiedy si臋 zakrad艂em... cichcem zakrad艂em... to jego ju偶 nie by艂o. Uciek艂! I podobno wykorzysta艂 mnie jako swoje alibi!
I teraz sam prychn膮艂. Z w艂a艣ciw膮 g艂o艣no艣ci膮, powoduj膮c upadek trzech wr贸bli oraz jednego go艂臋bia.
- Jak go znajd臋, to najpierw osk贸ruj臋, a dopiero potem ka偶臋 szuka膰 smok贸w.
Rosselin intensywnie my艣la艂.
- Ale jak偶e艣 ty pokona艂 te magiczne blokady?!
Filippon w ca艂kiem do niego niepodobnym ge艣cie zawstydzenia zatrzepota艂 skrzyd艂ami.
- Ano jako艣. Blokady s膮 po to, aby je 艂ama膰. To co, zdobywamy wysp臋? - zmieni艂 temat.
Wtedy nagle do pogodnika dotar艂o, 偶e jest durniem pospolitym, bo przecie偶 smok p艂ywa, a tylko schematyczne my艣lenie, 偶e to jego stopa musi odcisn膮膰 艣lad na wyspie, omal pozbawi艂o ich zwyci臋stwa.
Zmierzy艂 swojego zwierzaka 偶yczliwym spojrzeniem. Jaszczur odpowiedzia艂 wrogim otwarciem paszczy, 偶eby mag m贸g艂 sobie policzy膰 jego z臋by.
Obaj wiedzieli, 偶e nie mog膮 wiecznie siedzie膰 na tej pla偶y.
- Pop艂yniesz, jak si臋 rozwidni, najlepiej o 艣wicie - zarz膮dzi艂 Rosselin, maj膮c nadziej臋, i偶 prze偶yje og艂aszanie tej decyzji. - Zabijesz Hoena, a reszt膮... Ukradniesz stamt膮d 艂贸d藕, podholujesz, a reszt膮 to ju偶 ja si臋 zajm臋.
Filippon zamkn膮艂 paszcz臋.
- 艁agodny deszczyk przyci膮gniesz? - wycedzi艂 przez zaci艣ni臋te k艂y.
Pogodnik mia艂 ochot臋 go uderzy膰. Obawia艂 si臋 jednak, 偶e jako jednor臋ki mag radzi艂by sobie jeszcze gorzej ni偶 dotychczas.
- Przecie偶 z p艂ywaniem nie masz problem贸w - mrukn膮艂. - To co ci zale偶y?
- Ze wzrokiem r贸wnie偶 nie mam k艂opot贸w - odparowa艂 smok. - Ju偶 bym dawno pop艂yn膮艂, ale przecie偶 widz臋, 偶e brzeg zarasta rumianek jadowity. A po nim 艂uski odpadaj膮.
Rosselin os艂oni艂 oczy d艂oni膮. Rzeczywi艣cie, w 艣wietle ksi臋偶yca wida膰 by艂o, 偶e co艣 porasta ska艂y. Ale r贸wnie dobrze mog艂y to by膰 bezkolcowe r贸偶e.
- Mo偶e z drugiej strony wyspy jest jaka艣 ska艂a albo wej艣cie...
- Nie chc臋 p艂yn膮膰 - westchn膮艂 jaszczur. - Sam sobie p艂y艅.
Mag poklepa艂 go 艂agodnie po wystaj膮cej 艂opatce.
- Spr贸bujemy z rana - rzek艂. - Sam wiesz, Didlog to nie problem, ale z Rad膮 lepiej nie zadziera膰...
Smok zastyg艂 w pozie przypominaj膮cej martwego i wypchanego kota. Chocia偶 Rosselin jeszcze przez chwil臋 pr贸bowa艂 go zagadywa膰, Filippon tej nocy nie wydusi艂 ju偶 z siebie ani s艂owa.
Nieszcz臋艣liw膮 min臋 swego jaszczura mag widzia艂 ju偶 kilka razy. Ale tego poranka smok wygl膮da艂, jakby miano mu za chwil臋 zacz膮膰 wyrywa膰 艂usk臋 po 艂usce w odst臋pach tak precyzyjnie odmierzonych, 偶e ledwie b贸l po wyrwaniu jednej zacz膮艂by si臋 zaciera膰, nast臋powa艂oby wyszarpni臋cie drugiej.
Wreszcie Filippon niech臋tnie zamoczy艂 w wodzie jedn膮 艂ap臋, potem drug膮, trzeci膮... Rosselin usiad艂 na brzegu i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy nie zna jakiego艣 zakl臋cia pozwalaj膮cego spu艣ci膰 na Wolwin pioruny albo grad wielko艣ci k贸艂 od wozu.
Nic mu nie przychodzi艂o do g艂owy. Tak to jest, gdy zamiast wkuwa膰 materia艂, grywa艂o si臋 partyjki oszukiwanego rupikolo albo krad艂o wino z akademijnych piwnic. Albo psoci艂o - o ile kto艣 zechcia艂by nazwa膰 psotnikami dzieci臋ce bandy grasuj膮ce w zau艂kach Fertu.
Nagle ponad wysp臋 wzbi艂y si臋 straszliwe wrzaski, krzyki, j臋ki oraz inne odg艂osy 艣wiadcz膮ce o porannym napi臋ciu, a nawet nat臋偶eniu z艂ych emocji.
Mag westchn膮艂. Poj臋cia nie mia艂, kto kogo morduje, szlachtuje, w艂贸czy i 膰wiartuje. Ale jako艣 nie lubi艂 krwi.
Po kilkunastu minutach na brzeg wysun膮艂 si臋 zm臋czony smok.
Je偶eli po minie milcz膮cej i robi膮cej bokami jaszczurki mo偶na pozna膰, 偶e jest w艣ciek艂a jak cholera, to Filippon by艂 w艣ciek艂y podw贸jnie albo i potr贸jnie.
A najbli偶szy obiekt, na kt贸rym m贸g艂 wy艂adowa膰 swoj膮 z艂o艣膰, wypoczywa艂 sobie przy ognisku akurat na odleg艂o艣膰 ma艂ego skoku.
Nie jest 艂atwo usiedzie膰 bez ruchu i liczy膰 na zimn膮 krew, kiedy z臋by dyskutanta wpijaj膮 si臋 w tw贸j kark.
- Podziurawisz mi sk贸r臋 - powiedzia艂 szeptem pogodnik. - Trudno b臋dzie zacerowa膰.
- Thy sknunele pbzdu mi skr臋 - wysycza艂 jaszczur. Wyplu艂 z niesmakiem ko艂nierz maga.
- Co?
- No przecie偶 m贸wi臋, 偶e mnie podziurawili jak tarcz臋! - wrzasn膮艂 smok. - Albo jadowity rumianek, albo stroma ska艂a, a jedyne normalne wej艣cie jest strze偶one przez kusznik贸w. Niech sobie Brunhild sam zdobywa, ja dzi臋kuj臋, mam dosy膰. - Odwr贸ci艂 si臋 plecami i zamar艂 w ponurym bezruchu.
IV
Fatalnie. Nic, tylko skoczy膰 do tej wody i si臋 utopi膰 - rozmy艣la艂 Rosselin, ze znu偶eniem obserwuj膮c rybitwy, kt贸re podrywa艂y z wody ma艂e rybki, a potem jedna drugiej stara艂y si臋 ukra艣膰 zdobycz.
- A ty co, nadal nie latasz? - mrukn膮艂 wreszcie, aby podtrzyma膰 rozmow臋, kt贸ra umiera艂a 艣mierci膮 r贸wnie gwa艂town膮 jak plany odbicia Wolwina. - Nawet w imi臋 wy偶szej sprawy nie polecisz?
Filippon tylko prychn膮艂 z pogard膮.
- Raczej d艂u偶szej. Oj, marzy ci si臋 ta lornetka, marzy.
Pogodnik westchn膮艂 ci臋偶ko. Annabell pewnie by go pokroi艂a na kawa艂eczki, gdyby si臋 dowiedzia艂a, co w chwili szczero艣ci wyzna艂 smokowi. Ale c贸偶 biedny mag, 艂asy na dziewcz臋ce wdzi臋ki, m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e chocia偶 sypia艂 ze swoj膮 osobist膮 narzeczon膮, mia艂 czasem ochot臋 popatrze膰 - no bo c贸偶 jest z艂ego w ciekawo艣ci 艣wiata? - na jak膮艣 inn膮 kobiet臋, cho膰by na takiego s艂odkiego blondaska...
Tym bardziej 偶e owo dziewcz臋, pewne, i偶 w ogrodzie nikt go nie podgl膮da, opala艂o si臋 nago, a nawet stawa艂o na r臋kach... Wzrok mia艂 Rosselin sokoli, w Akademii powiadali, 偶e to jedyna rzecz, jak膮 matka natura szczodrze go obdarzy艂a, bo rozumem to na pewno nie. Ale nawet i ten wzrok nie wystarcza艂... A lornetka, ho-ho, znacznie by go przybli偶y艂a do zg艂臋bienia interesuj膮cych szczeg贸艂贸w...
- No nie latam - podsumowa艂 smok. - Ani w d贸艂, ani w g贸r臋, ani nawet na boki - doda艂 z艂o艣liwie. - A dlaczego pytasz?
Jego przyjaciel westchn膮艂 sm臋tnie.
- Bo id臋 o zak艂ad, 偶e ludzie Hoena zwracaj膮 uwag臋 tylko na to, co na wodzie, wi臋c jakby ich tak zaatakowa膰 z g贸ry...
Nie powiedzia艂 jaszczurowi, jakie to teorie wysnuli magowie-teoretycy. Ot贸偶 pogodniccy mistrzowie twierdzili, 偶e w miar臋 wzrostu wysoko艣ci powietrze jest coraz gorsze do oddychania, by tysi膮c st贸p ponad ziemi膮 zmieni膰 si臋 w warstw臋 艣mierciono艣nej trucizny. Utrzymywali ponadto, 偶e owa warstwa ma tendencj臋 do opadania w d贸艂 tu偶 nad dachy dom贸w - dlatego nikomu nie spieszy艂o si臋 do po艣wi臋cania w艂asnego zdrowia czy 偶ycia dla eksperyment贸w.
R贸wnie偶 Rosselin nie zamierza艂 ryzykowa膰. Ale skoro trucizna na psim kasku sprezentowanym przez Garzfula nie zabi艂a bestii, to mag by艂 niemal pewien, 偶e i 偶adne opary nie poradz膮 Filipponowi, cho膰by si臋 k艂臋bi艂y ze wszystkich si艂. A poza tym ponad wysp膮 kr膮偶y艂y ptaki, wi臋c zapewne 艣mierciono艣ne pasmo musia艂o wisie膰 wysoko ponad zamkiem.
- A ja tak sobie my艣l臋 - zacz膮艂 niepewnie. - To znaczy widzia艂em...
Smok zacz膮艂 grzeba膰 pazurami w ziemi.
- Wydu艣 to z siebie, bo ja ju偶 nie mog臋 tych st臋ka艅 s艂ucha膰...
No wi臋c pogodnik wyzna艂, 偶e kiedy艣, szukaj膮c ksi膮g pornograficznych w bibliotece Akademii, trafi艂 na dzie艂o pe艂ne projekt贸w technicznych.
- A w艂a艣ciwie to ono trafi艂o mnie - przyzna艂 ze wstydem. - Spad艂o mi na g艂ow臋, bo je str膮ci艂em z najwy偶szej p贸艂ki. Ksi臋ga roz艂o偶y艂a si臋 na obrazku przedstawiaj膮cym takie co艣 z p艂贸tna...
Wyg艂adzi艂 d艂oni膮 piasek i kilkoma 艣mia艂ymi poci膮gni臋ciami namalowa艂 t臋 niezwyk艂膮 konstrukcj臋.
- No to kto艣 wynalaz艂 statek powietrzny - stwierdzi艂 ubawiony Filippon. - A jaki艣 mag pr贸bowa艂 lata膰 tym czym艣?
Rosselin przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ksi臋ga by艂a sple艣nia艂a i pokryta kurzem grubym na dwa palce.
- W ksi臋dze autor nazywa艂 to balonem. Je偶eli kto艣 robi艂 do艣wiadczenia, to raczej nie w Fercie, bobym s艂ysza艂. I raczej nikt z mag贸w... Nie, chyba nikt.
Chcia艂 doda膰 co艣 wi臋cej, ale przypomnia艂 sobie o problemie truj膮cej warstwy powietrza i szybko zamilk艂. W ko艅cu ryzykowa膰 mia艂 smok, wi臋c po c贸偶 by艂o os艂abia膰 jego morale?
Wr贸cili do wsi tak szybko, jak si臋 da艂o. W贸jt na ich widok wytrzeszczy艂 oczy, a potem chcia艂 ucieka膰. Wystarczy艂o jednak, 偶e Filippon rozdziawi艂 paszcz臋 i ziewn膮艂, ods艂aniaj膮c ostre k艂y, aby m臋偶czyzna zatrzyma艂 si臋 w po艂owie pierwszego kroku.
Gdy wyja艣nili, co zamierzaj膮 zrobi膰, uzna艂, 偶e cesarzowa przys艂a艂a mu wariat贸w. A 偶e z szale艅cami si臋 nie dyskutuje, bo to s膮 gro藕ni dla otoczenia dewianci, postanowi艂 we wszystkim im przytakiwa膰. No, prawie we wszystkim:
- Ja tam wszystko poza koszul膮 na grzbiecie mog臋 odda膰. Ale co do bab, sami si臋 dogadujcie.
Zacz臋li wi臋c chodzi膰 po domach. Wsz臋dzie scenariusz zdarze艅 wygl膮da艂 tak samo: m臋偶czy藕ni wzruszali ramionami, po czym machali r臋k膮, bo cesarzowa da艂a, cesarzowa mo偶e odebra膰.
Ale ich kobiety, matki, 偶ony, c贸rki, a nawet ledwie odros艂e od ziemi dzieweczki, protestowa艂y z takim piskiem, jakby horda dzikich wpad艂a, by je zgwa艂ci膰. Albo i gorzej wrzeszcza艂y, bo takie hordy zwykle s膮 w臋drowne, przyjdzie toto i sobie p贸jdzie, a ci tutaj chcieli wszystkie szmaty zabra膰 i kto wie czy kiedykolwiek odda膰.
Na szcz臋艣cie smok w roli gro藕nej bestii sprawdza艂 si臋 znakomicie. Filippon mia艂 sporo frajdy nie tylko w straszeniu, ale te偶 w szperaniu po k膮tach i wywlekaniu zapasek, chust i innych pi臋knych materia艂贸w ukrytych przed m臋偶czyznami, bo gdyby ci si臋 dowiedzieli, na co id膮 ich ci臋偶ko zarobione pieni膮dze...
W jednym z dom贸w przeprowadzili rozmow臋, kt贸r膮 zdaniem pogodnika nale偶a艂o uwieczni膰. Odby艂a si臋 ona w cha艂upie na samym kra艅cu wsi. Mieszka艂a tam baba, kt贸r膮 tutejsi nazywali znachork膮.
- Rekwiruj臋 w imieniu cesarzowej - powiedzia艂 Rosselin od progu z wielk膮 pewno艣ci膮 siebie. - To znaczy szmaty rekwiruj臋 wszystkie - doda艂, widz膮c u powa艂y p臋ki r贸偶nych zi贸艂 oraz wodorost贸w, a tak偶e dwie ca艂kiem zasuszone rybki.
Starowince opad艂a szcz臋ka. Przycisn臋艂a do piersi rob贸tk臋, nad kt贸r膮 siedzia艂a, i spojrza艂a na maga wyp艂owia艂ymi oczyma.
- Panie, ale te bure prze艣cierad艂a? - wymamrota艂a. - To偶 nasza panienka na czystych i delikatnych 艣pi, nie na tych borcugach cerowanych...
P贸藕niej trzeba by艂o te same baby zagoni膰 do szycia. Rosselin posun膮艂 si臋 do gro藕by zamienienia kobiet w 偶aby. A gdy to nie poskutkowa艂o - wie艣niaczki okaza艂y si臋 bystre i nie chcia艂y gada膰 z pogodnikiem, nie pomog艂y nawet gro藕by nas艂ania na nie cesarzowej - przem贸wi艂 do ch艂op贸w.
Nie, wcale nie pr贸bowa艂 ich straszy膰, w ko艅cu s艂yszeli, co gada艂y ich 偶ony, matki, a nawet te艣ciowe. Zaproponowa艂, 偶e odda wszystkie (poza jedn膮) 艂odzie znalezione na wyspie. A gdy si臋 wahali, z ci臋偶kim westchnieniem podbi艂 cen臋 ofert膮 pracy dla szesnastu ludzi na zamku Hoena, o ile uda si臋 go zdoby膰.
I tak kto艣 musi go pilnowa膰, gdy my wr贸cimy do Fertu - usprawiedliwia艂 si臋 w my艣lach z wpuszczenia chamstwa w zamkowe mury.
Nic wi臋cej nie musia艂 robi膰. Po kr贸tkiej dyskusji mieszka艅cy wsi zgodnie zacz臋li si臋 艣ciga膰 w szyciu.
Przy tej okazji wysz艂o na jaw, 偶e m臋偶czy藕ni wcale nie byli mniej sprawni w tej dziedzinie. Podczas kiedy kobiety uszy艂y dwa ma艂e balony, oni wyprodukowali jeden, ale za to bardzo du偶y.
- Wszystkie si臋 przydadz膮 - powiedzia艂 ucieszony Rosselin.
W艂a艣nie odkry艂 w sobie dusz臋 eksperymentatora i pomy艣la艂, 偶e do bada艅 nigdy dosy膰 balon贸w.
Mieli wi臋c nast臋pnego dnia trzy potencjalne statki powietrzne oraz stado wie艣niak贸w oczekuj膮cych na sukces cesarskich, jak ich zwali.
O ile Rosselin dobrze pami臋ta艂, pod balonem nale偶a艂o rozpali膰 ognisko. Ciep艂e powietrze mia艂o go unie艣膰 w g贸r臋, a wiatr pchn膮膰 w odpowiednim kierunku.
Wszystko to zrobili bez problemu.
Zebrali chrust, a potem postanowili jeden z ma艂ych balon贸w potraktowa膰 jako do艣wiadczalny. Pozwala艂o to r贸wnie偶 odsun膮膰 na bok kwesti臋, kto poleci za艂ogowym.
I naraz, kiedy czasza ich pr贸bnego pojazdu desantowego by艂a ju偶 wype艂niona powietrzem, Rosselin plasn膮艂 si臋 mocno w czo艂o.
- Ty wiesz co? - Spojrza艂 na smoka. - Mam rewelacyjny pomys艂!
Przypomnia艂o mu si臋, jak w贸jt narzeka艂 na krowi膮 zaraz臋. Powiedzia艂 o tym smokowi.
- Spu艣cimy im t臋 zaraz臋 na 艂eb! - o艣wiadczy艂 z zachwytem nad w艂asn膮 genialno艣ci膮.
Filippon spojrza艂 z uznaniem na swego nie zawsze tak bystrego przyjaciela.
- No, to jest my艣l!...
W贸jt z niech臋ci膮 patrzy艂, jak wyprowadzaj膮 jedno z chorych zwierz膮t. Lecz rekwirunek to rekwirunek, z lud藕mi cesarzowej si臋 nie dyskutuje, a z wariatami - tym bardziej.
Musieli da膰 krowie w贸dki, 偶eby przesta艂a rozpaczliwie rycze膰 i oddawa膰 prze偶art膮 pasz臋 wszystkimi otworami.
Wreszcie umocowali j膮 i balon pow臋drowa艂 w g贸r臋. Krowa dynda艂a, majtaj膮c w powietrzu nogami, ale wiatr wci膮偶 wia艂 w niew艂a艣ciw膮 stron臋.
Wreszcie gapie poszli sobie, bo obowi膮zki czeka艂y, a fanaberie cesarskich nie dawa艂y chleba. Zosta艂 tylko w贸jt.
W ko艅cu wiatr przybra艂 korzystny kierunek.
- Got贸w? - spyta艂 Rosselin. I odci膮艂 lin臋, podczas kiedy smok przegryz艂 swoj膮.
W milczeniu czekali, spogl膮daj膮c na balon pchany w stron臋 wyspy. Krowa, gdy poczu艂a pod sob膮 wod臋, zacz臋艂a dziko wierzga膰 i porykiwa膰. Co艣 par臋 razy plusn臋艂o do oceanu, daj膮c dow贸d, 偶e w czterech 偶o艂膮dkach pomie艣ci si臋 niez艂y zapas jedzenia...
Wreszcie zwierz臋 znalaz艂o si臋 nad Wolwinem. I tam, zgodnie z przewidywaniami pogodnika, statek powietrzny napotka艂 przeciwny wiatr, zni偶y艂 lot, a wreszcie osiad艂 na murach. Zobaczyli zbrojnych, kt贸rzy pr贸bowali zdj膮膰 z mur贸w p艂贸cienny balon, jednocze艣nie d藕gaj膮c mieczami biedn膮 krow臋.
- Jest! - podskoczy艂 triumfalnie Rosselin, wyrzucaj膮c r臋ce w g贸r臋. - Mamy zaliczone trafienie! No to ich teraz ta zaraza wykosi, wystarczy poczeka膰...
W贸jt co艣 sceptycznie zamrucza艂 pod nosem.
- O co chodzi? - spyta艂 mag naraz pozbawiony ca艂ego entuzjazmu.
- E, to by trza chyba d艂ugo czeka膰... - M臋偶czyzna z frasunkiem potar艂 czo艂o.
Takie cedzenie s艂贸w doprowadza艂o pogodnika do sza艂u. Podczas kiedy smok przygl膮da艂 im si臋 z niewinn膮 min膮, Rosselin zacisn膮艂 pi臋艣ci.
- No to o co chodzi? - warkn膮艂. - To ile os贸b umar艂o na zaraz臋?
W贸jt odwr贸ci艂 wzrok, bo w ko艅cu to on wyolbrzymi艂 skutki tej epidemii. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, wymamrota艂 jaki艣 czar odsuwaj膮cy z艂y urok.
- Panie, jakby ludzie umierali, toby wie艣 by艂a wyludniona, nie? - odpar艂 wreszcie z zaskakuj膮c膮 trze藕wo艣ci膮. - To tylko opryszczka. Wymiona bol膮 nasze mu膰ki, a i par臋 kobiet ma p臋cherze na palcach...
Po czym po偶egna艂 si臋 szybko pod pretekstem pilnych rob贸t w obej艣ciu.
Pogodnik wbi艂 w jego plecy morderczy wzrok i zacz膮艂 cicho, beznami臋tnie kl膮膰. Chyba nigdy w 偶yciu nie by艂 tak w艣ciek艂y, jak w tamtej chwili.
A tymczasem Filippon... ot贸偶 jaszczur, kiedy przesta艂 si臋 艣mia膰, zacz膮艂 udawa膰 ryczenie krowy.
Cich艂o, w miar臋 jak dotkni臋ty do 偶ywego Rosselin oddala艂 si臋 za wydmy.
V
Czasem w odpowiedzi na cudz膮 z艂o艣liwo艣膰 cz艂owiek doznaje ol艣nienia. Tak te偶 si臋 sta艂o w przypadku naszego maga.
Wr贸ci艂 do obozowiska po jakiej艣 godzinie.
- Trzeba poprawi膰 skuteczno艣膰 - wyja艣ni艂, siadaj膮c na piasku obok jaszczura. Wci膮偶 przecie偶 mieli dwa balony.
W smoczym oku b艂ysn臋艂o zainteresowanie. On tak偶e nie zamierza艂 rezygnowa膰 ze zdobycia wyspy.
- O, wymy艣li艂e艣 jaki艣 spos贸b? B臋dziemy wp臋dza膰 ich w depresj臋, stoj膮c na brzegu i pokazuj膮c, jak bardzo jest nam smutno?
Pogodnik u艣miechn膮艂 si臋 okrutnie. A nawet bardziej ni偶 okrutnie, bo z prawdziwie m艣ciw膮 satysfakcj膮.
- Musimy zrzuci膰 inteligentn膮 bomb臋, Filipponie. Tak膮, co to b臋dzie wiedzia艂a, gdzie upa艣膰 i...
Rozleg艂 si臋 nag艂y, gwa艂towny grzmot, z pobliskich wydm polecia艂 piach i 藕d藕b艂a traw. Chyba ca艂y kontynent drgn膮艂 w posadach.
Ostre smocze k艂y znalaz艂y si臋 przy szyi Rosselina...
...kt贸ry ze spokojem czeka艂, a偶 jego 艂agodny i dobrze wychowany przyjaciel och艂onie z pierwszego zdenerwowania.
- Nigdzie nie lec臋 - powiedzia艂 wreszcie jaszczur na po艂y agresywnie, na po艂y tonem pe艂nym rezygnacji. - Przecie偶 wiesz, 偶e ja jestem ca艂kowicie nielotny...
Mag tylko si臋 u艣miechn膮艂 i pog艂adzi艂 go po g艂owie. Szorstko艣膰 艂usek co prawda nie by艂a szczeg贸lnie mi艂a, ale przecie偶 w 偶yciu liczy si臋 przyja藕艅, nie tylko w艂asna wygoda, czy偶 nie?
- Ale偶 jeste艣 lotny W d贸艂 ka偶dy jest, nawet Didlog - odpar艂 spokojnie. - Bez obaw, mam plan.
Zrobi艂 kilka krok贸w.
- Polecisz na balonie jak tamta krowa. Nawet b臋dziesz j膮 udawa膰. Ale potem... potem zamienisz si臋 w niewidzialnego smoka i dokonasz rzezi, gwa艂t贸w czy co tam sobie wybierzesz. Rozumiesz? Aha, je艣膰 te偶 mo偶esz.
Filippon nie wydawa艂 si臋 przekonany.
- A nie mo偶esz spr贸bowa膰 czar贸w? - spyta艂 偶a艂o艣nie. - Przecie偶 tej s艂onej wody niewiele, tylko p贸艂 mili... mo偶e dosi臋gniesz... O, albo ten piorun na nich rzu膰! - o偶ywi艂 si臋 nagle. - Piorun b臋dzie najlepszy!
Rosselin wzruszy艂 ramionami.
- Nie wydziwiaj, bo poskar偶臋 si臋 cesarzowej - stwierdzi艂 kr贸tko. - Pal sze艣膰 Brunhilda, ale je艣li Joanna zechce ci臋 wys艂a膰 na jakie艣 bezmi臋sne zadupie, nie b臋dzie zmi艂uj... A ty dobrze wiesz, ju偶 ja potrafi臋 przekona膰, 偶e tak naprawd臋 to ty lubisz marchewk臋, tylko si臋 wstydzisz do tego przyzna膰...
- Okrutny jeste艣, pod艂y i okrutny - chlipn膮艂 jaszczur poruszony wizj膮 wiaderka marchewki na ka偶dy posi艂ek. 呕aden smok by tego nie prze偶y艂. - A mog艂em sobie wr贸ci膰 w swoje ska艂y, zamiast i艣膰 z tob膮 do Fertu...
Mag nie odpowiedzia艂. Nie mia艂 zamiaru wyja艣nia膰 Filipponowi przyczyn nag艂ego okrucie艅stwa.
Prawda by艂a taka, 偶e kiedy wcze艣niej ucieka艂 za ska艂y 艣cigany szyderczym krowim ryczeniem, naraz - mo偶e za spraw膮 s艂o艅ca? - poczu艂 si臋 jak bardzo, ale to bardzo... ale to naprawd臋 bardzo, bardzo wkurtentegotany genera艂 armii. Kt贸ry pr臋dzej zginie, ni偶 si臋 podda.
I bardzo mu si臋 to uczucie spodoba艂o.
Zw艂aszcza kiedy w pierwszej kolejno艣ci mia艂 gin膮膰 nie on, lecz wyznaczony 偶o艂nierz.
Dobry wiatr pojawi艂 si臋 na godzin臋 przed zmierzchem. Rosselin szybko chwyci艂 liny balonu, kt贸ry czeka艂 wci膮偶 podgrzewany powietrzem znad ogniska.
- W艂a藕 - nakaza艂 smokowi, kt贸ry przest臋powa艂 z 艂apy na 艂ap臋.
Sk贸ra Filippona mieni艂a si臋 niczym plama oleju.
- Sam sobie w艂a藕 - burkn膮艂. - Mnie tam 偶ycie mi艂e. Pogodnik policzy艂 do dziesi臋ciu. Nie pomog艂o. Policzy艂 do sze艣膰dziesi臋ciu. Nadal by艂 w艣ciek艂y.
- Na g贸r臋, ale ju偶, zanim wiatr si臋 zmieni! - wysycza艂.
Jaszczur, warcz膮c pod nosem przekle艅stwa, wspi膮艂 si臋 na jedn膮 z lin, obwi膮za艂 mocno i spogl膮da艂 na Rosselina niczym jaki艣 nieszcz臋艣nik tu偶 przed samob贸jczym skokiem z wie偶y.
Mag zacz膮艂 pogwizdywa膰 dziarsk膮 wojskow膮 melodi臋. Wreszcie wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu i pu艣ci艂 lin臋, wysy艂aj膮c swoj膮 inteligentn膮 bomb臋 nad Wolwin.
Co prawda w tej chwili bomba by艂a nie tyle inteligentna, co bardzokrzycz膮ca. Gdy tylko balon znalaz艂 si臋 nad wod膮, Filippon zacz膮艂 wy膰 tak przera藕liwie, 偶e m贸g艂by pewnie og艂uszy膰 zbrojnych. Nawet pogodnik czu艂, jak niemal p臋kaj膮 mu b臋benki. Skowyt smoka musia艂 si臋 nie艣膰 na ca艂e mile od miejsca startu.
- Nie rycz, g艂upi! - krzykn膮艂 Rosselin. - Oni i tak nie uciekn膮 z wyspy.
Nasta艂a cisza. Po czym dobitny g艂os, w kt贸rym s艂ycha膰 by艂o rezygnacj臋, sprostowa艂:
- Ja wcale nie rycz臋. Ja wyg艂aszam testament.
Balon odby艂 tak膮 sam膮 drog臋 jak jego poprzednik. Jednak tym razem ukrywa艂 straszliw膮 bro艅, zwan膮 Filipponem z Osterwaldu.
Gdy ten spad艂 na wysp臋, by艂o to jak uderzenie pioruna albo i stu piorun贸w. Rosselin spokojnie czeka艂, siedz膮c na nagrzanym piasku pla偶y. Wierzy艂 w swojego jaszczura. Wierzy艂 nie dlatego, 偶e by艂a to ostatnia bro艅 w jego arsenale, lecz dlatego, 偶e mie膰 smoka przeciwko sobie to jak...
Zapewne zbudowa艂by pi臋kn膮 poetyck膮 metafor臋, gdyby na Wolwinie nie rozleg艂y si臋 nagle krzyki i Hoen Bia艂onosy nie wypad艂 z bramy swego zamku i nie zacz膮艂 ucieka膰 przed... drugim Hoenem!
Hoen w艂a艣ciwy, to znaczy ten uciekaj膮cy, wbieg艂 na ska艂y, po czym skoczy艂 w d贸艂, na w膮ziute艅ki skrawek pla偶y, a st膮d prosto w ocean. Jego stopy zag艂臋bia艂y si臋 troch臋 w wodzie, ale by艂 tak wystraszony, 偶e bieg艂 pomimo to. Strach pcha艂 go panicznie naprz贸d, wci膮偶 naprz贸d...
Dopiero 膰wier膰 mili od brzegu Bia艂onosy zorientowa艂 si臋, 偶e gna w niew艂a艣ciwym kierunku, r贸wnolegle do brzegu kontynentu. Przystan膮艂 z okrzykiem, patrz膮c pod nogi...
VI
- I co si臋 z nim sta艂o? - spyta艂 Brunhild. Siedzieli przy winie, a przed magiem le偶a艂 stosik monet. Rosselin westchn膮艂.
- Szkoda biedaka. Ostro szed艂 si艂膮 rozp臋du, ale jak zwolni艂, to od razu uton膮艂...
Popatrzy艂 na swego zleceniodawc臋.
- A my ju偶 bez przeszk贸d zrobili艣my porz膮dek z reszt膮 zamkowej za艂ogi.
Nie doda艂, 偶e smok zap臋dzi艂 pozosta艂ych buntownik贸w do wyrywania 艣cie偶ek w rumianku jadowitym, a kiedy sko艅czyli, odda艂 ich mieszka艅com Skorbie.
Lepiej, aby Didlog nie wiedzia艂, 偶e na jego zamku rozpanoszyli si臋 rybacy, a arystokracja cienkiej krwi, w tym 艢lepy Benek, brat nieszcz臋snego Hoena, zdobywaj膮 nowy zaw贸d: cie艣li okr臋towego.
Rozdzia艂 6
Bezsenno艣膰 maga pog艂臋bia艂a si臋 coraz bardziej. Wp艂yw na to mia艂y wydarzenia natury nie tylko pa艂acowej, ale przede wszystkim, by tak rzec, annabelijnej.
M贸wi膮c wprost, w powietrzu wisia艂 艣lub. I niewiele brakowa艂o, aby spad艂 niczym grom z jasnego nieba, uderzy艂 w drzewo wolno艣ci Rosselina, wreszcie roz艂upa艂 je na dwoje.
W przyrodzie pogodnik widywa艂 takie okazy. Na niekt贸rych trenowa艂 nawet 艣ci膮ganie piorun贸w. Konary czasem si臋 zrasta艂y. Ale blizna pozostawa艂a na zawsze.
Nie wszyscy jednak mieli tak kwa艣ne miny jak nasz mag. Na dw贸r powr贸ci艂 s艂odki spok贸j, nastr贸j wyt臋偶onej pracy, jeszcze bardziej wyt臋偶onej mi艂o艣ci, a tak偶e nieod艂膮cznej i specyficznej dla pa艂acowych korytarzy mieszanki g艂upoty i zarozumialstwa, przez wielu nies艂usznie zwanej dworsk膮 etykiet膮.
Zejfa zn贸w gdzie艣 harcowa艂a zgodnie z ustanowion膮 przez sam膮 siebie zasad膮, 偶e kotka harcuje, kiedy mysz siedzi cicho. A mysz, czyli Brunhild ver Didlog, jej oficjalny narzeczony, m贸g艂 tylko pi膰 na um贸r w towarzystwie kilku innych, r贸wnie 藕le traktowanych amant贸w. W kwestii, z kim, gdzie, kiedy i dlaczego spotyka si臋 jego wybranka, nie mia艂 nic do gadania.
Tak偶e Filippon gdzie艣 si臋 szlaja艂 - i nie mo偶na by艂o mie膰 pewno艣ci, czy we w艂asnej sk贸rze, czy przypadkiem nie zamieniony w cesarzow膮 Joann臋.
Ze smokiem nigdy nic nie mog艂o by膰 pewne, bo miewa艂 paskudne poczucie humoru. R贸wnie dobrze m贸g艂 pr贸bowa膰 ukra艣膰 cudz膮 nog臋, jak i uci膮膰 sobie drzemk臋, udaj膮c parasol wisz膮cy w przedpokoju apartamentu Zejfy. Kt贸rego艣 dnia, kiedy nie chcia艂o mu si臋 w臋drowa膰 na w艂asnych 艂apach na bal w odleg艂ej cz臋艣ci pa艂acu - bowiem mimo kiepskiego pocz膮tku jaszczur odkry艂 w sobie dusz臋 wodzireja i bawidamka - dowi贸d艂, 偶e porz膮dny smok, nawet je偶eli jest ostatnim egzemplarzem gatunku, to wcale nie ostatnim w kolejce po rozum i poradzi sobie w ka偶dych okoliczno艣ciach. S艂ysz膮c nadchodz膮c膮 s艂u偶b臋, zamieni艂 si臋 w anta艂ek wina opatrzony adresem, stosownymi piecz臋ciami oraz dyspozycj膮 Dostarczy膰 natychmiast! I takim sposobem dotar艂 do celu.
W ka偶dym razie w izbie pogodnika by艂o spokojnie. Rosselin przewraca艂 si臋 z boku na bok, rozmy艣laj膮c nad kolejnym akapitem swojej pracy naukowej, jak膮 zamierza艂 kiedy艣 z艂o偶y膰 na r臋ce Sykandera, sekretarza Rady Mag贸w. Dzie艂o zatytu艂owane 鈥濷 solnym pierwiastku zabijaj膮cym magi臋, z przypisami, aneksem oraz dywagacjami Rosselina z Fertu鈥 wymaga艂o jeszcze wiele pracy. Jednak autor owej ksi臋gi uzna艂, 偶e skoro j膮 zacz膮艂, nale偶y prac臋 doko艅czy膰, opublikowa膰, a p贸藕niej zebra膰 nale偶ne pochwa艂y. Mo偶e i by艂 kiepskim magiem pogodowym trzeciej kategorii, za to mia艂 odwag臋 ca艂emu 艣wiatu przedstawi膰 swoj膮 teori臋 naukow膮!
Le偶a艂 wi臋c w 艂贸偶ku i mozoli艂 si臋 nad rozstrzygni臋ciem kolejnego naukowego dylematu: czy lepiej b臋dzie w jednym z kluczowych miejsc tekstu u偶y膰 tak偶e, czy te偶 - kiedy nagle dotar艂o do niego, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku.
Zwierz臋ta wyczuwaj膮 takie rzeczy lepiej ni偶 ludzie. Tinkus, kt贸ry sypia艂 w 艂贸偶ku maga, dziel膮c si臋 z nim sier艣ci膮, pisn膮艂 zupe艂nie nie po psiemu. Jego 艂apki zadrga艂y nerwowo, po czym pudel mocno wtuli艂 si臋 w Rosselina.
Latarnia przeci膮gn臋艂a swoje kocie cia艂o, pazurami mi臋tosz膮c schludnie z艂o偶one na krze艣le ubranie pogodnika, i zeskoczy艂a na pod艂og臋. Stamt膮d dwoma susami dotar艂a do 艣ciany. Jeszcze jeden elegancki ruch i mi臋kko wyl膮dowa艂a na parapecie, wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰 za oknem.
Co艣 wi臋c wisia艂o w powietrzu, co艣 niepokoj膮cego. A jak powiada艂 Sarturus: Kiedy co艣 si臋 dzieje, trzeba albo ucieka膰, albo 艂apa膰 za miecz.
Rosselin przypomnia艂 sobie t臋 my艣l bardzo nie w por臋. Broni膰 si臋 przy pomocy magii pogodowej by艂o trudno, bo c贸偶 to za zagro偶enie - intensywna m偶awka albo mg艂a... Miecza nie posiada艂, d艂ugiej brzytwy do golenia te偶 nie u偶ywa艂. A ucieka膰 nie bardzo by艂o dok膮d, skoro znajdowa艂 si臋 we w艂asnej izbie. To jak zwiewa膰 z jaskini lwa tylko po to, aby rzuci膰 si臋 w stado rzecznych krokodyli. Grasanci na pa艂acowych szlakach bywali gro藕niejsi od nieokre艣lonego z艂a za oknem.
Pozosta艂o stawi膰 czo艂a niebezpiecze艅stwu i spr贸bowa膰 wystraszy膰 je sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮.
- Filippon, jeste艣? - mrukn膮艂 cicho na wszelki wypadek. Jaszczur co prawda zion膮艂 niech臋tnie, ale struga ognia mog艂a si臋 okaza膰 decyduj膮cym argumentem w razie jakiej艣 awantury.
Odpowiedzia艂a mu przykra cisza. Tymczasem Tinkus wlaz艂 pod 艂贸偶ko, podczas kiedy Latarnia spokojnie liza艂a 艂ap臋, czujnie zerkaj膮c na okno.
Jak偶e by si臋 w tej chwili przyda艂 smok za plecami, ech! - markotne my艣li w tempie uciekaj膮cego przed kucharskim tasakiem pterodontyla mkn臋艂y przez g艂ow臋 Rosselina. Ale Filippon, jak to on, znikn膮艂 akurat wtedy, kiedy by艂 najbardziej potrzebny. Mo偶e dlatego podobne mu bestie 偶y艂y tak d艂ugo (przynajmniej je偶eli wierzy膰 legendom). Po prostu intuicja podpowiada艂a im w por臋, kiedy usun膮膰 si臋 poza zasi臋g k艂opot贸w, czyli m贸wi膮c po ludzku, wia膰 gdzie pieprz ro艣nie.
Pogodnik zapatrzy艂 si臋 w ciemno艣膰 za oknem. By艂a ponura jak nastr贸j maga. S艂aby ksi臋偶yc nie roz艣wietla艂 mroku, dawa艂 z艂udne poczucie 艣wiat艂a, cho膰 w komnacie wida膰 by艂o wszystko niewyra藕nie. Tylko opromieniona blaskiem Latarnia z gracj膮 przygl膮da艂a si臋 Wewn臋trzemu Miastu za oknem.
Nagle co艣 zaszumia艂o i na parapecie usiad艂 ptak, jakiego Rosselin nigdy dot膮d nie widzia艂: wielko艣ci wr贸bla, zielonopi贸ry, z czerwonymi oczyma. Do n贸偶ki mia艂 przywi膮zan膮 kartk臋.
Mag zawaha艂 si臋. Wci膮偶 od tego stworzenia oddziela艂a go szyba. Oczy ptaka niemal wpija艂y si臋 w jego twarz, no i reakcja zwierz膮t w izbie by艂a dziwna, niespokojna. Z drugiej strony - rozmy艣la艂 gor膮czkowo - kto艣 zada艂 sobie trud, 偶eby pos艂a膰 ptaka z sekretna wiadomo艣ci膮. Bardzo sekretn膮, skoro nie zaufa艂 偶adnemu cz艂owiekowi z pa艂acu. Kotka obliza艂a si臋 艂akomie i to przewa偶y艂o w duszy pogodnika. Nie b臋dzie 偶aden zwierz dyktowa艂 mu, co ma robi膰.
- No co ty, Latarnia, go艣cia chcesz ze偶re膰? - spojrza艂 na ni膮 strofuj膮co. - Pomy艣l tylko o tym, a za ogon przywi膮偶臋 do parapetu. Okruszk贸w mu trzeba nasypa膰, jak Aarafiel przykaza艂.
Kotka niech臋tnie zeskoczy艂a na pod艂og臋 i roz艂o偶y艂a si臋 na swoim miejscu, czyli w fotelu maga. Ten rozejrza艂 si臋 jeszcze i ostro偶nie uchyli艂 szyb臋.
Ptak natychmiast wmaszerowa艂 do 艣rodka i sfrun膮艂 na st贸艂. Tam Rosselin odczepi艂 od jego n贸偶ki kartk臋. Obejrza艂 piecz臋膰. By艂a dziwna, w kszta艂cie no偶a skrzy偶owanego ze sztachet膮, i nic mu nie podpowiedzia艂a. Westchn膮艂 z rezygnacj膮: Czemu to wszystko spotyka akurat mnie? Czy ja nie mam dosy膰 w艂asnych k艂opot贸w na g艂owie? Wreszcie z艂ama艂 piecz臋膰 i rozwin膮艂 papier.
Dzielnica portowa, obok sk艂ad贸w cesarskich, pytaj o medyka Lipiona. Przyb膮d藕, prosz臋, jak najszybciej.
Dzielnic臋 portow膮 zna艂 a偶 za dobrze. Sp臋dzi艂 tam niejedn膮 mi艂膮 chwil臋, a uciekaj膮c przed niemi艂ymi, pozna艂 kr臋te zau艂ki, w kt贸rych pijanych awanturnik贸w gubi艂o si臋 bez problemu. Albo wp臋dza艂o w pu艂apk臋, 艣lep膮 uliczk臋, gdzie ju偶 czeka艂o kilku barczystych koleg贸w z pa艂kami...
Stary aptekarz Farfinkelszt te偶 m贸g艂by powiedzie膰 niejedno o przygodach ch艂opaka. Sporo imperia艂贸w posz艂o na leczenie guz贸w, skalecze艅 i zaka偶e艅. No i na wykupywanie 艂ajdaka z r膮k miejskiej gwardii strzeg膮cej porz膮dku.
Rosselin w skupieniu usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, czy imi臋 Lipion co艣 mu m贸wi. Wreszcie uzna艂, 偶e nie wi臋cej ni偶 g艂uchoniema s艂u偶膮ca, kt贸r膮 trzyma艂 stary Boidan z drugiego pi臋tra 艣rodkowej wie偶y. By艂 to arystokrata maj膮cy obsesj臋 na punkcie dochowania tajemnicy swoich schadzek z damami. Zreszt膮, bior膮c pod uwag臋, kogo tam przyjmowa艂 i co wyczynia艂, pr贸ba zachowania tych przyg贸d w sekrecie by艂a ca艂kiem uzasadniona. Nie wiedzia艂 tylko, 偶e owa s艂u偶膮ca mia艂a niezwyk艂y talent do rysunk贸w - zdaniem pogodnika sto razy wi臋kszy ni偶 Astrogoniusz - i czego nie mog艂a opowiedzie膰, oddawa艂a w grafikach stanowi膮cych rozrywk臋 ca艂ego dworu.
Najwyra藕niej jednak w艂a艣ciciel skrzydlatego pos艂a艅ca chcia艂, 偶eby mag pozna艂 go osobi艣cie, a nie tylko za po艣rednictwem drobnych, nakre艣lonych zamaszystym pismem liter.
Podczas kiedy Rosselin analizowa艂 tre艣膰 listu oraz oddawa艂 si臋 wspomnieniom, kotka wcale nie zamierza艂a pr贸偶nowa膰. Capn臋艂a ptaka.
I wtedy zdarzy艂a si臋 dziwna rzecz: ten, zamiast pisn膮膰 i zgin膮膰 marnie, nastroszy艂 pi贸ra. Latarnia gwa艂townie prychn臋艂a, wyda艂a z siebie bolesny skrzek i ze wstr臋tem wyplu艂a lataj膮cego listonosza. On jeszcze zajadle dziobn膮艂 j膮 w 艂ap臋, przefrun膮艂 kawa艂ek w powietrzu i t艂uk膮c skrzyd艂ami, zawis艂 nad biedn膮 kotk膮, aby uderzy膰 j膮 w g艂ow臋. Zaskoczona takim obrotem sprawy czmychn臋艂a pod st贸艂. A ptak skrzekn膮艂 triumfalnie i wtedy dopiero skoczy艂 na parapet, stamt膮d za艣 prosto w otwarte okno. Jeszcze mgnienie oka i znikn膮艂 w ciemno艣ciach. Tylko list w r臋ku Rosselina dowodzi艂, 偶e ca艂e zdarzenie nie by艂o tylko snem.
- Widzisz? - mrukn膮艂 pogodnik, strofuj膮co spogl膮daj膮c w pojedyncze 艣lepi臋 rozszerzone strachem. - Trzeba wiedzie膰, na kogo wolno podnie艣膰 pazury.
W odpowiedzi po pokoju ponios艂o si臋 roz偶alone miauczenie Latarni.
G艂臋bok膮 noc膮, s艂uchaj膮c spokojnego oddechu Annabell, Rosselin doszed艂 do wniosku, 偶e za tym listem w rzeczywisto艣ci mo偶e sta膰 Irapio. To przyprawi艂o go o zimny dreszcz przera偶enia. Zbieg wci膮偶 b艂膮ka艂 si臋 na wolno艣ci poszukiwany zar贸wno przez mag贸w z Akademii, jak i przez smoka, o ile s艂owo Filippona mo偶e cokolwiek znaczy膰.
Co gorsza, pogodnik zrozumia艂, 偶e nie ma wyboru - b臋dzie musia艂 si臋 z spotka膰 z tajemniczym nadawc膮. Bo je偶eli tego nie zrobi, to nast臋pnym razem Irapio zamiast listu mo偶e mu przys艂a膰 trucizn臋. A 贸w bojowy ptak wdziobie mu j膮 w sk贸r臋. Albo wbije w g艂ow臋 jak smok psi ochraniacz Garzfulowi.
Kiedy wreszcie Rosselin zasn膮艂, 艣ni艂y mu si臋 harpie roszszarpuj膮ce go na strz臋py z okrzykami: Zdrajca, zdrajca, zdrajca!
II
Tymczasem 偶ycie w pa艂acu kwit艂o coraz bardziej intensywnie. Dworacy uznali, 偶e niebezpiecze艅stwo ca艂kowicie min臋艂o. Korytarze zn贸w wype艂ni艂y si臋 艣miechem, gwarem i mi艂o艣ci膮. Pewien wp艂yw mia艂y na to zdarzenia, kt贸re zasz艂y, gdy Rosselin ze smokiem zdobywali Wolwin. Wewn臋trzne Miasto nawiedzi艂 w tym czasie morderca. M贸wiono o nim seryjny, bo cho膰 zabi艂 tylko trzy nikomu niepotrzebne kucharki, to nie naraz, tylko seryjnie, czyli po kolei. Mia艂 im za z艂e, 偶e pragn臋艂y specjalizowa膰 si臋 w szpinaku, cho膰 ten zd膮偶y艂 wyj艣膰 z mody. Kucharek jednak nikt nie 偶a艂owa艂, a cesarzowa, kt贸rej szpinak si臋 przejad艂 i 艣miertelnie znudzi艂, pochwyconego przest臋pc臋, Krypiona, skaza艂a na 艂agodn膮 kar臋 膰wiartowania zamiast w艂贸czenia jelit. Aby okaza膰 sw膮 wielk膮 艂ask臋, w chwili egzekucji zamieni艂a ten wyrok na do偶ywocie. Bardzo zreszt膮 kr贸tkie, bo w wi臋zieniu jaki艣 nieznany sprawca udusi艂 Krypiona jedwabn膮 p臋tl膮. Na to, 偶e zosta艂a skr臋cona z szala Zejfy, nikt nie wpad艂. Zreszt膮 trwaj膮ce ledwie godzin臋 艣ledztwo wykaza艂o, 偶e skazany udusi艂 si臋 sam kierowany poczuciem wstydu.
Rosselin i smok nic o tym nie wiedzieli.
Patrz膮c, jak Garzful obnosi si臋 ze swoj膮 z艂aman膮 nog膮, 偶ebrz膮c o wsp贸艂czucie, jak pr贸buje ograbi膰 z r贸偶nych d贸br dworki oraz co m艂odsz膮 s艂u偶b臋, Filippon czu艂 za to, jak ro艣nie w nim fala gniewu. Postanowi艂 nieco podr臋czy膰 kar艂a. W duszy jaszczura wci膮偶 tkwi艂a zadra zwi膮zana z psim kaskiem, a odwet nie zosta艂 nale偶ycie odebrany pomimo rosn膮cej popularno艣ci garzfulki kopanej.
Rankiem pogodnik by艂 niewyspany i ponury. Nie dojrza艂 jeszcze do odwiedzenia Lipiona. Smok popatrzy艂 na niego, z dezaprobat膮 pokr臋ci艂 艂bem, po czym ruszy艂 na poszukiwanie znienawidzonego knypka cesarzowej.
Ten kr臋ci艂 si臋 jak zwykle po tych komnatach, w kt贸rych koncentrowa艂o si臋 pa艂acowe 偶ycie. Podszczypywa艂 dworki, pr贸bowa艂 偶artowa膰, zagra艂 partyjk臋 rupikolo z jakim艣 arystokrat膮, ponarzeka艂 na bol膮c膮 nog臋... Dopiero po po艂udniu nadarzy艂a si臋 okazja do zrealizowana planu wymy艣lonego przez Filippona...
Najpierw w jednej z ma艂ych komnat bawialnych Garzful sam na sam (jak naiwnie s膮dzi艂) czyni艂 awanse dworce Roselindzie. Kiedy jednak przeszed艂 do dalekosi臋偶nych propozycji, dziewczyna uderzy艂a go w twarz, po czym wybieg艂a z p艂aczem. I gdy karze艂 my艣la艂, 偶e zosta艂 ju偶 tylko ze swoim upokorzeniem, nagle wyros艂a obok drzwi Xan.
Chrz膮kn臋艂a dyskretnie. Garzful odwr贸ci艂 si臋 i wtedy j膮 zobaczy艂.
- Przecie偶 jeste艣 w Tartilonie! - mrukn膮艂 w os艂upieniu. - Jasny szlag, za du偶o wina... za du偶o wina, jak kocham Krakerna...
Szloch smoka udaj膮cego 艂aciat膮 karlic臋 niczym si臋 nie r贸偶ni艂 od orygina艂u. W ko艅cu dobrze wykonany falsyfikat cz臋sto zajmuje miejsce autentyku, taka ju偶 natura rzeczy.
- Zachorowa艂am i wr贸ci艂am na dw贸r. Jednak cesarzowa mnie ukrywa... Mam umrze膰 po cichu...
Czarne plamy na jej ciele powinny zrobi膰 wra偶enie na ka偶dym. Ale nie na Garzfulu. Raz uleg艂 opowie艣ciom, 偶e si臋 zarazi艂 i umrze. A 偶e pami臋膰 mia艂 dobr膮, teraz tylko zarechota艂 szyderczo.
Jednak Filippon by艂 przygotowany na taki obr贸t zdarze艅. Podwin膮艂 r臋kaw sukni i podsun膮艂 kar艂owi r臋k臋. By艂a tak g臋sto pokryta plamami, 偶e wygl膮da艂a na wyrze藕bion膮 z w臋gla.
- Ja si臋 rozpadam... - j臋kn膮艂 dramatycznie.
- A co za 艣wi艅stwo mi tu podsu... - Garzful ze wstr臋tem odtr膮ci艂 dziewcz臋c膮 d艂o艅.
Ta, cho膰 tylko lekko j膮 uderzy艂, chrupn臋艂a i upad艂a na ziemi臋, z trzaskiem rozbijaj膮c si臋 na kawa艂ki.
Karze艂 os艂upia艂. S艂owa zamar艂y mu w gardle.
A kiedy Xan post膮pi艂a w jego stron臋, robi膮c ruch, jakby chcia艂a go poca艂owa膰, nie wytrzyma艂 nerwowo i czmychn膮艂 na korytarz.
S艂odkie jest 偶ycie kr贸liczk贸w. Kicasz sobie, ogonku, chrupiesz marchewk臋, czasem trafi si臋 listek sa艂aty, kapusty... ba, je艣li pan dobry, to nawet i p臋czek rzodkiewki wrzuci do klatki...
呕yjesz sobie, ogonku, a pan z dum膮 prowadza ci臋 na kr贸tkiej smyczy pa艂acowymi korytarzami, ciep艂o nazywaj膮c Bia艂ym Puszkiem. Ludzie przytulaj膮 ci臋, delikatnymi palcami przeczesuj膮 sier艣膰 - i jest mi艂o. Nawet cesarzowa pochyli si臋 czasem, d艂oni膮 pog艂adzi po 艂ebku, szepnie: M贸j ty bia艂asku. I pozwoli w臋drowa膰 w swoim orszaku.
I nagle wypada na ciebie z 艂omotem jaki艣 demon i bum! - rozsmarowuje na 艣cianie korytarza, ko艅cz膮c twe pi臋kne bia艂e 偶ycie plam膮 czerwieni r贸wnie soczystej co czarna porzeczka, kt贸r膮 pan kiedy艣 przez pomy艂k臋 wrzuci艂 do klatki.
- Garzful! - wrzasn臋艂a Joanna flmperte.
- M贸j Puszek! - histerycznie krzykn膮艂 hrabia Arpadyndos, odklejaj膮c od 艣ciany to, co kiedy艣 by艂o s艂odkim bia艂ym kr贸liczkiem. Pieczo艂owicie od艂o偶y艂 marne truche艂ko zwierz臋cia na bok i gniewnym szarpni臋ciem wydoby艂 bro艅 wisz膮c膮 u boku.
Karze艂 ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 na dworze. Wiedzia艂, 偶e szpada w r臋ku arystokraty to 偶膮d艂o bez jadu, p贸ki nie zostan膮 naruszone czyje艣 interesy lub cze艣膰. Teraz nie by艂o jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e skokiem na 艣cian臋 艣miertelnie dotkn膮艂 hrabiego. Zabijaj膮c jego Puszka, niemal u艣mierci艂 samego Arpadyndosa.
Pr贸bowa艂 si臋 przesun膮膰, ale wtedy poczu艂, 偶e z nog膮, kt贸ra nie by艂a zabanda偶owana, co艣 jest nie tak. Le偶a艂a pod bardzo niew艂a艣ciwym k膮tem. Chyba 偶e uzna膰, i偶 ludzie chodz膮 ty艂em do przodu. W dodatku zrobi艂a si臋 dziwnie niepos艂uszna. A gdy Garzful mocnym szarpni臋ciem postanowi艂 przywo艂a膰 j膮 do porz膮dku, odpowiedzia艂a tak przera藕liwym b贸lem, 偶e karze艂 zawy艂. W imieniu swoim, kr贸liczka i wszystkich cierpi膮cych istot.
- Dosy膰! - zakrzykn臋艂a cesarzowa, powstrzymuj膮c ostrze dyndaj膮ce Garzfulowi przed nosem. - Arpadyndos, ani mi si臋 wa偶 go tkn膮膰. Dosy膰 morderstw jak na jeden dzie艅! A ty... Przesta艅 krzycze膰, kiedy ja krzycz臋!!! Trzy miesi膮ce wie偶y!
Czujni gwardzi艣ci podbiegli i uj臋li kwicz膮cego, wyj膮cego, szlochaj膮cego, p艂acz膮cego, ociekaj膮cego krwi膮 w艂asn膮 i cudz膮 kar艂a pod ramiona. Powlekli korytarzem, by natychmiast wykona膰 rozkaz w艂adczyni.
W zamieszaniu nikt nie spostrzeg艂, 偶e kr贸liczek staje si臋 coraz mniejszy, jakby co艣 wysysa艂o go od 艣rodka...
- Naprawd臋 musia艂e艣 go tak dr臋czy膰? - mrukn膮艂 wieczorem niezadowolony Rosselin, gdy do jego uszu dotar艂o, jakich to czyn贸w dopu艣ci艂 si臋 Garzful. Mag bez trudu odgad艂, kto za tym stoi.
Jaszczur spogl膮da艂 na niego nieruchomym wzrokiem.
- A co ty wiesz o dr臋czeniu?
Z ubolewaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮 nad nierozgarni臋tym pogodnikiem i doda艂 z rozmarzeniem:
- Powiem ci co艣 jeszcze, Rosselinie. Zemsta smakuj膮ca kr贸likiem jest pyszna.
III
Wreszcie rankiem nast臋pnego dnia - po nocy s艂odko sp臋dzonej z Annabell, kt贸ra szepta艂a pogodnikowi do ucha czu艂e s艂贸wka i ani jedno z nich nie brzmia艂o 艣lub - Rosselin postanowi艂 odwiedzi膰 szalonego maga i mie膰 to ju偶 za sob膮. Dziewczyny martwi膰 swymi podejrzeniami nie zamierza艂. Smokowi ani my艣la艂 u艂atwia膰 odnalezienie Irapia. Kto艣 jednak powinien wiedzie膰, dok膮d pogodnik si臋 udaje - cho膰by po to, aby zem艣ci膰 si臋 krwawo, po czym wykopa膰 jego ko艣ci z ogr贸dka. Zanim wi臋c pod膮偶y艂 pod wskazany adres, zajrza艂 do aptekarza Farfinkelszta.
- A, znam go! - stwierdzi艂 starzec ku zdumieniu Rosselina. - Dziwak z niego, trzyma si臋 z dala od publicznych ha艂as贸w, 偶yciem cechu tak偶e nie jest zainteresowany. Ale nie s艂ysza艂em, 偶eby bra艂 udzia艂 w czym艣 paskudnym.
W臋druj膮c uliczkami portowej dzielnicy w poszukiwaniu pracowni medyka, pogodnik my艣la艂 gor膮czkowo, o co Lipionowi mo偶e chodzi膰, skoro nie kryje si臋 za tym zbieg艂y Irapio. S艂owa Farhnkelszta mocno go jednak uspokoi艂y. 艢mia艂o zapuka艂 do drzwi, na kt贸rych wisia艂a tabliczka Lipion - Amputacje, rekonstrukcje.
Otworzy艂a mu starsza kobieta odziana w czer艅. Przez jedno mgnienie oka Rosselin zastanawia艂 si臋, czy to czasem nie sam medyk. Kto wie, m贸g艂 na przyk艂ad odsun膮膰 si臋 od 艣wiata z powodu swej niezdrowej sk艂onno艣ci do damskich stroj贸w. Po chwili nasz bohater uzna艂 jednak, 偶e nawet najwi臋kszy zboczeniec Imperium nie za艂o偶y艂by tak niemodnych 艂ach贸w.
- Szukam Lipiona - wyja艣ni艂, ciekawie si臋 przygl膮daj膮c.
Kobieta r贸wnie偶 obrzuci艂a go uwa偶nym spojrzeniem. Pogodnik przyodziany by艂 w str贸j cechowy, a sw贸j b艂臋kitny p艂aszcz demonstracyjnie narzuci艂 na ramiona.
Chwil臋 potem bez s艂owa cofn臋艂a si臋 do 艣rodka, a kiedy Rosselin po kr贸tkim wahaniu przekroczy艂 pr贸g, powiod艂a go w g艂膮b domu.
Lipion okaza艂 si臋 m臋偶czyzn膮 znacznie m艂odszym, ni偶 to sobie mag wyobra偶a艂. Mia艂 zapewne nie wi臋cej ni偶 trzydzie艣ci lat, cho膰 g艂adko wygolona g艂owa i surowe rysy twarzy postarza艂y go na pierwszy rzut oka.
- No, wreszcie! - ucieszy艂 si臋. - Potrzebuj臋 twojej pomocy.
Rosselin zmarszczy艂 czo艂o. Nie bardzo pojmowa艂, c贸偶 w艂a艣ciwie chce od niego ten medyk. Odk膮d 艣wiat 艣wiatem, a jasno艣膰 na niebie, magowie szydzili z medyk贸w, 偶e taki bez no偶a to jak bez fujarki, nawyk ucinania ma nawet po pijanemu. A medycy odgryzali si臋, 偶e co艣 wiara mag贸w we w艂asn膮 moc s艂abnie przy byle katarze, o z艂amaniu r臋ki nie wspominaj膮c. Przypadki, kiedy mag zamieni艂 medykowi skalpel w w臋偶a albo medyk tak nastawi艂 z艂aman膮 praw膮 r臋k臋, 偶eby odt膮d mag mia艂 tylko dwie lewe, zdarza艂y si臋 wcale nie tak rzadko, szczeg贸lnie na prowincji. Pokojowo nastawiony Bernard o鈥機encor by艂 chlubnym przyk艂adem kompromisowej postawy, ale te偶 absolutnym wyj膮tkiem na tle krwawej regu艂y dziej贸w.
A co w dodatku portowy konowa艂 mo偶e chcie膰 od maga pogodowego ostatniej, trzeciej kategorii?
Pa艂ac! - domy艣li艂 si臋 ten. - Chodzi mu o moje kontakty na dworze!
- Je偶eli chodzi o znajomo艣ci, to ja nie bardzo... - zacz膮艂. Delikatnie, bo chcia艂 wr贸ci膰 w jednym kawa艂ku, raczej te偶 bez skalpela wbitego w jakim艣 dziwnym, niewygodnym miejscu.
Lipion tylko wzruszy艂 ramionami.
- Tak naprawd臋 potrzebuj臋 pomocy nie twojej, tylko twojego smoka. Napijesz si臋 czego艣? - Si臋gn膮艂 po stoj膮c膮 na stole karafk臋 z winem. - Arawe艅skie - rzek艂 z dum膮. Uzasadnion膮, gdy偶 by艂 to zacny, drogi trunek.
Rosselin si臋gn膮艂 po kieliszek i przypatruj膮c si臋 pod 艣wiat艂o purpurowemu, wpadaj膮cemu w granat winu, odpar艂 z kamienn膮 twarz膮:
- Jaki on tam smok... Osterwaldzka jaszczurka, tyle 偶e gadaj膮ca.
Medyk upi艂 艂yk i odstawi艂 sw贸j puchar na st贸艂.
- I zmiennokszta艂tna... - mrukn膮艂. - W艂a艣nie o to mi chodzi.
Serce maga zamar艂o. Bum... cisza... bum... - bi艂o tak powoli, 偶e by艂 bliski zemdlenia.
- Sk膮d to wiesz? - wydusi艂 wreszcie z siebie, zni偶aj膮c g艂os niemal do szeptu. - Nikt na dworze nie ma o tym poj臋cia...
- A wiem - z u艣miechem odpar艂 Lipion. - Czy ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e moje znajomo艣ci s膮 wystarczaj膮ce? No, wracaj膮c do sprawy, mam tu pacjenta, kt贸ry wymaga operacji.
- Mog臋 ci poleci膰 Bernarda - pospiesznie rzuci艂 pogodnik. - To dobry medyk, cesarski. Na pewno o nim s艂ysza艂e艣.
Przez twarz gospodarza przemkn膮艂 grymas rozbawienia, jakby Rosselin powiedzia艂 co艣 bardzo 艣miesznego.
- Cia艂o to ja mu sam wylecz臋 - stwierdzi艂 lekko zarozumiale. - Nie darmo zapracowa艂em sobie na opini臋 najlepszego konowa艂a dzia艂aj膮cego w medycznym podziemiu Fertu. Ze dwudziestu przest臋pc贸w ma dzi臋ki mnie nowe oblicza.
Roze艣mia艂 si臋, powi贸d艂 spojrzeniem po izbie dosy膰 przypominaj膮cej gabinet o鈥機encora. S艂oje, narz臋dzia, wypreparowane szkielety lub ich cz臋艣ci - w艂a艣ciwie jedyn膮 r贸偶nic臋 stanowi艂y wisz膮ce na 艣cianach kolorowe rysunki anatomiczne, kt贸rych pogodnik dostrzeg艂 tu kilka. Jego uwag臋 przyci膮gn膮艂 szczeg贸lnie ten, kt贸ry ukazywa艂 ods艂oni臋te mi臋艣nie twarzy. Rosselin od razu, od samego patrzenia, nabawi艂 si臋 nerwowego tiku i teraz pr贸bowa艂 ustali膰, kt贸ry to mi臋sie艅 tak 偶ywo zareagowa艂 na wizyt臋 u Lipiona.
- Chod藕, poka偶臋 ci go, wtedy rozmowa 艂atwiej nam p贸jdzie - stwierdzi艂 naraz medyk. Wsta艂, odrywaj膮c maga od ogl臋dzin papierowej twarzy.
Zaprowadzi艂 Rosselina do piwnicy. Ten, st膮paj膮c po schodach, stale czu艂 przykry dreszcz na plecach, jakby z jakiej艣 wn臋ki mia艂 nagle wyskoczy膰 gro藕ny Irapio i wzi膮膰 pogodnika w magiczne kleszcze albo stalowe kajdany. Powtarza艂 sobie jednak, 偶e stary Farfinkelszt bzdur nie opowiada, a do偶ycie s臋dziwego wieku jest tego najlepszym 艣wiadectwem. Jednak przy mijaniu ka偶dego ciemniejszego k膮ta do ucha Rosselina i tak wskakiwa艂 jaki艣 z艂o艣liwy duszek, szepcz膮c: A co, je偶eli tym razem si臋 pomyli艂?
Wreszcie dotarli do pomieszczenia na ko艅cu korytarza. Drzwi nie by艂y zamkni臋te. Lipion zastuka艂 dwa razy i pchn膮艂 je mocno.
Wewn膮trz przesun膮艂 si臋 jaki艣 cie艅.
- Jassonie, przyprowadzi艂em maga - rzek艂 szybko medyk. - On nam pomo偶e. 艢mia艂o, Rosselinie, wchod藕.
I nasz ulubiony pogodnik trzeciej kategorii zobaczy艂, po co 艣ci膮gn膮艂 go tu Lipion.
Stworzenie - bowiem patrz膮c na tego nieszcz臋艣nika, mag mia艂 powa偶ne obawy, czy posiadali wsp贸lnego przodka - no wi臋c stworzenie mia艂o normalne dwie nogi, jeszcze bardziej zwyczajny tu艂贸w, z kt贸rego wyrasta艂y dwie ca艂kowicie nudne r臋ce.
G艂owa te偶 by艂a ca艂kiem zwyczajna, a w oczach malowa艂 si臋 zupe艂nie ludzki strach. Gdy jednak Rosselin spu艣ci艂 oczy nieco ni偶ej...
- Masz dwie szyje - wyrwa艂o mu si臋 niegrzecznie, wbrew rozumowi, ze zdziwienia.
Jasson spojrza艂 na niego ponuro.
- A dwie - odpar艂 dziwnie cienkim, 艣wiszcz膮cym g艂osem. - Druga jest zapasowa, trzymam w niej wino na porannego kaca...
Zaskoczony tak膮 ripost膮 mag poczu艂 si臋 nadzwyczaj g艂upio, jak cham i prostak, co to rozdziawia g臋b臋 na widok przeje偶d偶aj膮cej przez wie艣 karety. Podszed艂 i poklepa艂 ch艂opaka po ramieniu.
- Wybacz mi - poprosi艂 - ale si臋 nie spodziewa艂em...
Ten wzruszy艂 ramionami. Nie wydawa艂 si臋 specjalnie zaskoczony zachowaniem maga.
- A wyobra藕 sobie, jak zdziwi艂a si臋 moja matka - burkn膮艂, siadaj膮c z powrotem na krze艣le.
W pierwszej chwili pogodnik uzna艂, 偶e Jasson jest jakim艣 niedobitkiem zarazy wybuch艂ej po zrzuceniu przez smoka sk贸ry. Ale to by艂a ca艂kiem inna, znacznie straszniejsza historia.
Ch艂opak taki si臋 urodzi艂, a jego ojciec - bogaty kupiec z Parszem, miasta s艂yn膮cego z manufaktur w艂贸kienniczych - nie szcz臋dzi艂 grosza, aby uleczy膰 swe dziecko. Jednak 偶aden tamtejszy mag nie umia艂 stworzy膰 odpowiedniego czaru, a lekarze nie chcieli si臋 podj膮膰 operacji. Z艂oto za艣 brali i tylko dzi臋ki temu tajemnica Jassona nie wysz艂a poza pr贸g jego domu. Szybko jednak upominali si臋 o kolejn膮 zap艂at臋, bo poprzedni膮 wydali na wino, dziewki oraz inne pomoce naukowe.
Szcz臋艣ciem do kupca dotar艂y wie艣ci o ferte艅skim medyku s艂yn膮cym z nadzwyczajnego kunsztu oraz zdolno艣ci do zachowania tajemnicy. Za艣 us艂yszawszy o takim przypadku, Lipion zapragn膮艂 dowie艣膰, 偶e sw贸j talent po艣wi臋ca nie tylko na zmienianie twarzy przest臋pcom i doszywanie brakuj膮cych, uci臋tych gwardyjskimi mieczami ko艅czyn. Ale ojciec ch艂opaka b艂aga艂 o dyskrecj臋, bo je偶eli cesarzowa dowie si臋 o istnieniu takiego dziwol膮ga, niew膮tpliwie zechce go wcieli膰 do swojej pa艂acowej mena偶erii.
- A tego bym nie zni贸s艂 - wyzna艂 szczerze Jasson, ciemniej膮c na twarzy z nag艂ej emocji. - Pr臋dzej si臋 zabij臋, ni偶 zostan臋 dworsk膮 zabawk膮.
Rosselin ruchem g艂owy da艂 do zrozumienia, 偶e wie, o co chodzi. Jasson Dwie Szyje w tajemnicy przyp艂yn膮艂 do Fertu ze z艂otem na operacj臋, odp艂yn膮膰 chcia艂 bez z艂ota i zapasowej szyi. To proste. Dziecko by umia艂o policzy膰 do dw贸ch.
Kiedy pi臋li si臋 po schodach, wracaj膮c do pokoi, Lipion zacz膮艂:
- Ch艂opak jest chory tak偶e w sensie duchowym. I w艂a艣nie dlatego tw贸j smok jest mi niezb臋dny do pomocy. Ile sobie 偶yczysz za wynaj臋cie? Godzina wystarczy... nie wiem zreszt膮, czy wytrzymam z nim d艂u偶ej, je艣li jest taki paskudny, jak opowiadaj膮.
Pogodnik zatrzyma艂 si臋 na p贸艂pi臋trze.
- A w艂a艣ciwie po co on ci jest potrzebny?
Medyk przystan膮艂 oparty o por臋cz. Przez jego twarz przemkn膮艂 nik艂y u艣miech.
- Tak mi臋dzy nami, tylko dwa potwory si臋 dogadaj膮, wi臋c licz臋, 偶e Filippon b臋dzie potrafi艂 przekona膰 Jassona, 偶e jak na dziwol膮ga jest ca艂kiem normalny. No i jako艣 mu wyt艂umaczy, jak 偶y膰, kiedy ch艂opak b臋dzie ju偶 taki sam jak inni ludzie. Z pozoru taki sam, bo przecie偶 w duszy zawsze pozostanie dwuszyjny, nie?
Lipion skubn膮艂 warg臋, jakby possanie w艂asnej krwi mog艂o przywr贸ci膰 mu si艂y umys艂u.
- A poza tym tw贸j smok umie si臋 zmienia膰. Kiedy stanie si臋 kopi膮 Jassona, b臋d臋 m贸g艂 obejrze膰 sobie pole operacji w dogodnych warunkach. Bo na razie to nie wiem nawet, co w tej drugiej szyi jest. Zastanawiam si臋, czy nie kryje si臋 tam jaki艣 wa偶ny organ.
Mag sta艂 przy nim i te偶 si臋 namy艣la艂, cho膰 raczej dla towarzystwa. Bo ju偶 od wielu chwil dobrze wiedzia艂, co powiedzie膰. A偶 wreszcie zawo艂a艂:
- Zaraz! A co z zap艂at膮?!
- Wiem, jak doprowadzi膰 do tego, 偶eby艣 dosta艂 t臋 upragnion膮 drug膮 kategori臋. - Medyk za艣mia艂 si臋 lekko. - Pieni膮dze mam od grubych ryb podziemia, to prawda. Ale jeste艣 w b艂臋dzie, je偶eli my艣lisz, 偶e nie zagl膮daj膮 tu arystokraci czy magowie. Od nich kupuj臋 wp艂ywy... i wiedz臋.
Rosselin prze艂kn膮艂 艣lin臋. Got贸w by艂 nawet lata膰, je偶eli mia艂o go to przybli偶y膰 do upragnionego celu, a tym bardziej zwyczajnie wypo偶yczy膰 smoka - i to na kr贸tko. Czy偶 do was nikt nigdy nie zapuka艂 i nie powiedzia艂: Niech mi kochana s膮siadka po偶yczy szklank臋 cukru? Albo czy gdy przechodzili艣cie podcieniami rynku w swoim mie艣cie, nie wynurzy艂 si臋 przed wami dygoc膮cy z emocji cz艂ek i nie wychrypia艂: Po偶ycz dwa dukaty! Do flaszki mi nie styka? Arystokraci po偶yczaj膮 sobie karety, uczeni ksi臋gi, damy suknie, m艂odzie艅cy pornograficzne obrazki, s艂owem: wszyscy sobie co艣 po偶yczaj膮, wi臋c dlaczego nasz mag mia艂by si臋 okaza膰 nieu偶ytym skner膮?
- Nie mam wi臋cej pyta艅 - odpar艂, entuzjastycznie 艣ciskaj膮c d艂o艅 swemu rozm贸wcy. Ale przy po偶egnaniu przypomnia艂 sobie o jeszcze jednej rzeczy, o kt贸r膮 koniecznie chcia艂 zapyta膰.
- A tw贸j ptak? Prawie mi zabi艂 moje zwierz臋ta? Sk膮d go wzi膮艂e艣?
Medyk ods艂oni艂 z臋by w okrutnym u艣miechu. W tej jednej chwili pogodnik poj膮艂, dzi臋ki czemu Lipion dobrze wsp贸艂pracowa艂 z ferte艅skim podziemiem przest臋pczym. Mia艂 odpowiednio twardy charakter.
- To tresowana kuku艂ka bojowa z p贸艂wyspu Katapultan. Prawda, 偶e dobry z niej listonosz? Nie daje si臋 艂atwo zabi膰. Co mi po jakim艣 pos艂a艅cu, kt贸rego byle sok贸艂 mo偶e upolowa膰. A kogo zabi艂a tym razem? - spyta艂 z zainteresowaniem.
Rosselinowi zrzed艂a mina.
- Tylko uszkodzi艂a. Kota. Smoka na szcz臋艣cie akurat nie by艂o w pobli偶u.
- No tak, kot贸w to m贸j ptaszek wyj膮tkowo nie lubi. - Lipion u艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Mi臋dzy nami, potrafi zboczy膰 z drogi, 偶eby zadzioba膰 jakiego艣 futrzaka...
Zamy艣li艂 si臋.
- A co do smoka, sam nie wiem, jak by to by艂o.
IV
Smok w og贸le nie chcia艂 s艂ucha膰 Rosselina. Drugie kategorie czegokolwiek nie by艂y go w stanie poruszy膰. Prezentowa艂 postaw臋 nieugi臋t膮, a charakter pod艂y.
- Nigdy! - warcza艂, rozgl膮daj膮c si臋 dziko po izbie. - Co to ja jestem, dziewka na godziny?
W drodze do pa艂acu pogodnik zdo艂a艂 sobie przemy艣le膰 wszelkie komplikacje. W ko艅cu, jak powiada艂 Sarturus: Kiedy trzymasz w zagrodzie bydl臋ta, lepiej naucz si臋 ich j臋zyka. Co prawda w ten nieco pogardliwy spos贸b filozof omawia艂 mistyczne zagadnienie bo偶ej ob贸rki Aarafiela, w szczeg贸lno艣ci za艣 nies艂awnej pami臋ci Krakerna, kt贸ry zdo艂a艂 stamt膮d uciec. Ale smok na sw贸j spos贸b by艂 r贸wnie uci膮偶liwy jak 贸w morski potw贸r. Albo i bardziej. Krakern na l膮d nie wychodzi艂, a Filippon wci膮偶 zostawia艂 swoje 艂uski na 艂贸偶ku maga.
Rosselin westchn膮艂, popatrzy艂 na Latarni臋, kt贸ra w cierpliwym oczekiwaniu ulokowa艂a si臋 na parapecie. Pewnie kocisko mia艂o nadziej臋, 偶e za drugim razem to jej b臋dzie na wierzchu. Wreszcie rzuci艂 od niechcenia:
- No skoro nie chcesz, to trudno. Powiem Lipionowi, 偶e odmawiasz. I niech sobie radzi sam. Ale wiesz, on mo偶e mie膰 jakie艣 informacje o Irapiu...
Jaszczur zatrzyma艂 si臋 w swojej pe艂nej z艂o艣ci w臋dr贸wce po pokoju.
- To znaczy ma czy nie ma? - sykn膮艂.
Pogodnik wzruszy艂 ramionami. Ostentacyjnie przewr贸ci艂 pergamin na drug膮, niezapisan膮 stron臋 i z satysfakcj膮 napisa艂: str. 4. No, no, jak dalej b臋dzie mu tak dobrze sz艂o, pod koniec roku mo偶e sko艅czy pierwsz膮 cz臋艣膰!
- Skoro umie wymienia膰 twarze przest臋pcom, to Irapio mo偶e do niego trafi膰 - przem贸wi艂 do Filippona z nieodpart膮 logik膮. - A wtedy si臋 o tym dowiesz.
Smok zasycza艂 gniewnie.
- Czyli robisz mnie w durnia, bo ten medyk nic nie wie.
Mag uzna艂, 偶e czas przej艣膰 do ostatecznego natarcia.
- To interesuj膮 ci臋 te smoczyce czy nie?
Jaszczur przyjrza艂 si臋 pazurom jednej z przednich 艂ap. By艂y ostre jak szpony harpii. W sam raz do przytrzymywania samicy.
- Dobra. B臋dzie po twojemu. Ale najpierw przespaceruj臋 si臋 do wi臋ziennej wie偶y. Troch臋 si臋 zdenerwowa艂em, a kiedy jestem w艣ciek艂y, karle basy mnie uspokajaj膮.
- A id藕, Garzful pewnie spragniony rozrywki - powiedzia艂 Rosselin, zdejmuj膮c koszul臋. Uzna艂, 偶e popo艂udniowa sjesta dobrze mu zrobi. - Tylko bawcie si臋 grzecznie i nie ha艂asujcie za bardzo.
Wizyta u kar艂a pod cel膮 wywar艂a zbawienny wp艂yw na samopoczucie smoka. Jego wr贸g nie tylko le偶a艂 w wi臋ziennym ubraniu na zgni艂ym pos艂aniu, ale w dodatku na widok jaszczura postanowi艂 umrze膰. A przynajmniej zdrowo si臋 samookaleczy膰. Skaka艂 na 艣ciany, a usi艂owa艂 nawet biega膰 po suficie.
- Nie ma ju偶 chyba ani jednej sprawnej r臋ki czy nogi - mrukn膮艂 zadowolony Filippon, przeciskaj膮c si臋 z powrotem przez judasza. Jego dobry humor udzieli艂 si臋 te偶 magowi, kt贸ry z zainteresowaniem wys艂ucha艂 relacji przyjaciela. Nie pyta艂, w jakim stopniu smok w tym samookaleczeniu dopom贸g艂. Zamiast tego wyt艂umaczy艂 mu, gdzie mieszka Lipion.
A sam zn贸w usiad艂 do notatek. Czas p艂yn膮艂, a dzie艂o wci膮偶 by艂o ledwie zacz臋te. W g艂owie Rosselina pojawi艂a si臋 parali偶uj膮ca my艣l, 偶e dworskie 偶ycie 藕le wp艂ywa na uprawianie nauki. Tak go to przerazi艂o, 偶e zabra艂 si臋 do pracy ze zdwojon膮 si艂膮. Pogodnik nie chcia艂 przej艣膰 do historii jako mag Zejfy d鈥橝rgilach albo ten, co si臋 pl膮ta艂 za Filipponem z Osterwaldu. Zdecydowanie wola艂 wersj臋 Rosselin z Fertu, najt臋偶sza g艂owa Imperium.
Bol膮ca jak cholera - pomy艣la艂 chwil臋 potem, po raz pi臋tnasty kre艣l膮c z艂o艣liwe zdanie, kt贸re za nic nie chcia艂o brzmie膰 m膮drze i odkrywczo. M臋tna od my艣li g艂upich i z problemami magii niezwi膮zanych.
Kiedy wi臋c smok powr贸ci艂 z wyprawy do medyka, pogodnik nawet si臋 nie obejrza艂, nadal w skupieniu gryz膮c kacze pi贸ro. By艂o niesmaczne, wykrzywia艂o mu twarz w przera偶aj膮ce grymasy. Gdyby tylko wiedzia艂, 偶e Annabell zaprawi艂a ko艅c贸wk臋 pisad艂a specjalnie zakupionym sokiem z gorzkiej jagody - wedle pa艂acowego domokr膮偶cy wzmagaj膮cego kr膮偶enie sok贸w m贸zgowych! My艣lami b艂膮dzi艂 jednak po solniskach oraz czarach, kt贸re nigdy si臋 nie udaj膮.
Jaszczur tak偶e nie zdradza艂 ch臋ci do dyskusji. Zrobi艂 p贸艂tora k贸艂ka w swoim ulubionym k膮cie, u艂o偶y艂 si臋 na w艂ochatym dywaniku, kt贸rego pochodzenia Rosselin nawet nie chcia艂 zna膰, i zasn膮艂.
Mag dotar艂 w艂a艣nie do punktu, w kt贸rym nale偶a艂o zaj膮膰 jakie艣 stanowisko wobec problemu roztworu solnego w szklance.
Gdy p艂yn zajmowa艂 mniej ni偶 po艂ow臋 wysoko艣ci naczynia w jego obecno艣ci magia dzia艂a艂a jak gdyby nigdy nic. Kiedy roztworu by艂o wi臋cej ni偶 po艂owa, 偶aden czar nie chcia艂 zadzia艂a膰.
Ale gdy by艂o go dok艂adnie p贸艂 obj臋to艣ci naczynia, magia raz dzia艂a艂a, a raz nie! Naukowiec za艣 nie potrafi艂 wychwyci膰 jakiejkolwiek, cho膰by najmniejszej regularno艣ci!!!
Najgorsze, 偶e ilo艣膰 soli wsypanej do wody nie mia艂a dla wyniku eksperymentu 偶adnego, najmniejszego znaczenia!
Podobnie jak miejsce, w kt贸rym: a/ wsypywa艂o si臋 j膮 do wody, b/ przeprowadza艂o do艣wiadczenie.
Roboczo pogodnik sformu艂owa艂 hipotez臋, i偶 naczynie dok艂adnie w po艂owie pe艂ne/puste wywiera na s贸l dzia艂anie, pod wp艂ywem kt贸rego ta zwyk艂a substancja zamienia si臋 w nieznane nauce, podlegaj膮ce niezwykle szybkiemu rozpadowi i ponownej konsolidacji rosselinium. I kiedy eksperyment przeprowadza si臋 przed jego rozpadem, magia nie dzia艂a, bo rosselinium magi臋 powstrzymuje. Gdy jest akurat w fazie rozpadu, eksperyment si臋 udaje, to znaczy czar dzia艂a.
Opisanie tego zjawiska zaj臋艂o uczonemu 艂adne kilka godzin, a i tak nie by艂 z siebie zadowolony. Opis, jego zdaniem, wyszed艂 zanadto sucho. Nale偶a艂o jeszcze nad nim popracowa膰.
Wreszcie jednak odetchn膮艂, wbi艂 pi贸ro w ka艂amarz, kiwn膮艂 si臋 na krze艣le i spojrza艂 na smoka. Ten zerka艂 na niego jednym okiem.
- No i jak tam u Lipiona? - spyta艂 niedbale Rosselin. - Warto by艂o i艣膰?
Odpowiedzia艂o mu westchnienie z g艂臋bi pyska.
- Poj臋cia nie mam. Pogada艂em z ch艂opakiem i tyle - mrukn膮艂 jaszczur. - Lipion twierdzi, 偶e jak potw贸r z potworem. Ale ja tam my艣l臋, 偶e jak na smoka jestem zadziwiaj膮co normalny. A Jasson jak na cz艂owieka nie.
Zapatrzy艂 si臋 w 艣cian臋.
- Je艣li chcesz zna膰 moje zdanie, wszystko i tak w r臋kach Lipiona. Jak mu lancet drgnie, to wszelkie filozoficzne brednie i s艂owne sztuczki b臋dzie mo偶na o kant krzes艂a rozbi膰.
V
Tymczasem 偶ycie nie zawsze bieg艂o kolein膮 zwyczajnych zdarze艅. Czasem w pa艂acowej rutynie pojawia艂y si臋 Naprawd臋 Wielkie Sprawy. Czy zreszt膮 mog艂o by膰 inaczej w obecno艣ci Filippona z Osterwaldu?
Tego poranka smok jak zwykle szuka艂 na skwerze smacznych p臋drak贸w, za艣 Rosselin pilnowa艂, 偶eby sko艅czy艂o si臋 na 艣niadaniu, a nie na dzikiej awanturze z jakim艣 arystokrat膮, kt贸ry podczas porannej gimnastyki w miejscu klombu ukochanych r贸偶 znajdzie znacznie mniej ub贸stwian膮 osterwaldzk膮 jaszczurk臋.
I tam, w pobli偶u najni偶szej z pa艂acowych wie偶, odszuka艂 ich Sykander.
Pocz膮tkowo mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, i偶 szuka kogo艣 innego. Ale na widok smoka bezceremonialnie rozgrzebuj膮cego ziemi臋 pod krzewem rapanui pospolitej zatrzyma艂 si臋 i ruszy艂 w ich stron臋, zupe艂nie jakby dostrzeg艂 jednego z in偶ynier贸w buduj膮cych uw艂aczaj膮cy godno艣ci porz膮dnego maga tunel alherydzki.
Nasz pogodnik spokojnie czeka艂 na rozw贸j wydarze艅. Smok oczywi艣cie nie czeka艂 na nic, bo w艂a艣nie wyw膮cha艂 jakiego艣 atrakcyjnego robala. Jednym szarpni臋ciem wyrwa艂 rapanuj臋, odrzuci艂 na bok i zacz膮艂 gwa艂townie kopa膰 d贸艂, rozrzucaj膮c doko艂a fontann臋 ziemi.
Mina sekretarza Rady m贸wi艂a wszystko: zar贸wno o ci臋偶kim brzemieniu, jak i o braku ch臋ci na pocz臋stowanie si臋 robakiem, kiedy Filippon z Osterwaldu (kt贸remu z ziemi wystawa艂 ju偶 tylko ogon) wreszcie go odnajdzie.
Rosselin szarpn膮艂 swoje zwierz臋 za ow膮 wystaj膮c膮 cz臋艣膰 cia艂a, zmuszaj膮c smoka do wynurzenia si臋 spod ziemi. Umazany ni膮 jaszczur wylaz艂 z do艂u akurat w chwili, gdy Sykander by艂 dwa kroki od nich.
Pot臋偶ny mag od razu przyst膮pi艂 do rzeczy:
- Rada postanowi艂a wys艂a膰 was obu w G贸ry Sarkara. Zaniesiecie Orodisowi pewien wa偶ny dokument - oznajmi艂. A potem westchn膮艂 i patrz膮c na nich, pokr臋ci艂 z dezaprobat膮 g艂ow膮.
- To ju偶 go艅c贸w zabrak艂o? - burkn膮艂 Filippon. Wida膰 by艂o, 偶e pragnie tylko wskoczy膰 z powrotem do do艂u i wreszcie wygrzeba膰 swojego robala.
Pogodnik uciszy艂 go ostrym kuksa艅cem w bok. Wyjazdy zaczyna艂y mu sprawia膰 coraz wi臋ksz膮 przyjemno艣膰. To dzi臋ki wyprawie na Wolwin m贸g艂 ostatnio powiedzie膰 Annabell: Widzisz, kochanie, jak mamy wyznaczy膰 dat臋 艣lubu, skoro ci膮gle jestem w rozjazdach?
- Pojedziemy, rzecz jasna - rzek艂 szybko. - A o co dok艂adniej chodzi? Kim jest ten... - zawaha艂 si臋 - Oretys?
Wzdychaj膮c, jakby go naszed艂 niespodziewany atak sentymentalnych spazm贸w, sekretarz wyja艣ni艂, 偶e Orodis, O-r-o-d-i-s, i lepiej nie pomyli膰 imienia, to stary mag i kto wie czy nawet nie przesadnie wyczulony na dobre maniery. Osiad艂 w G贸rach Sarkara. W 艣wietle tych wszystkich niepokoj膮cych wydarze艅, kt贸rych Fert sta艂 si臋 aren膮, Rada uzna艂a, 偶e warto zasi臋gn膮膰 jego opinii. Ale ruszy膰 si臋 ze swojej cha艂upy starzec nie ruszy, pozostaje wi臋c wys艂a膰 mu raport przez zaufanych ludzi.
- Porozmawiasz z nim jak mag z magiem - wyja艣ni艂 Sykander. - I dostarczysz dokumenty.
- A ja pogadam jak smok ze smokiem - drwi膮co dorzuci艂 Filippon.
Jednak sekretarz nie da艂 si臋 zbi膰 z tropu i spokojnie doko艅czy艂:
- By艂e艣 艣wiadkiem wielu tych zdarze艅. Mo偶e Orodis co艣 z nich zrozumie?
Zawaha艂 si臋, po czym doda艂 jeszcze:
- Je偶eli dobrze si臋 sprawisz, mo偶e b臋dzie to jakim艣 argumentem za szybszym przyznaniem drugiej kategorii...
Popatrzy艂 na le偶膮c膮 nieopodal rapanuj臋, kt贸ra wi臋d艂a w porannym s艂o艅cu, i westchn膮艂:
- Tylko, Rosselinie, prosz臋, grzecznie. To jest cichy, spokojny emeryt, rozumiesz? 呕adnych awantur.
Na wszelki wypadek pogodnik powiadomi艂 Lipiona, 偶e wkr贸tce wyje偶d偶aj膮. Medyk nie wydawa艂 si臋 szcz臋艣liwy, ale rad nierad przyspieszy艂 termin operacji na wiecz贸r nast臋pnego dnia.
Jeszcze bardziej nieszcz臋艣liwe by艂y obie Rosselinowe damy. Dworka d鈥橝rgilach z trudem prze艂kn臋艂a wie艣膰, 偶e jej mag w cechowych sprawach udaje si臋 w dosy膰 odleg艂e g贸ry. Zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e zadziera膰 z Akademi膮 nie warto, wi臋c z艂o艣膰 wy艂adowa艂a na biednej Lence.
Annabell rozp艂aka艂a si臋 pogodnikowi w ramionach. Tul膮c j膮, jak na narzeczonego przysta艂o, czu艂 rozdarcie pomi臋dzy ch臋ci膮 pozostania ze swoj膮 ukochan膮 a groz膮 艣lubu, o ile jako艣 si臋 nie wykr臋ci.
Uzgadnianie kompromisu zaj臋艂o magowi ca艂膮 noc. Rankiem z oczyma podkr膮偶onymi ze zm臋czenia budzi艂 wsp贸艂czucie wszystkich. Nawet Zejfa wydawa艂a si臋 zaniepokojona jego stanem.
Pod wiecz贸r smok poszed艂 nie tyle asystowa膰 Lipionowi, co wspiera膰 duchowo nieszcz臋艣nika szykowanego do operacji odj臋cia szyi.
Tymczasem Rosselin zabra艂 swoj膮 lunet臋 i poszed艂 ogl膮da膰 wdzi臋ki pewnej mi艂ej dziewczyny. Ciekawe, co porabia noc膮? - pomy艣la艂. Za spraw膮 pozyskanego sprz臋tu otworzy艂y si臋 przed nim ca艂kiem nowe widoki.
I wtedy odkry艂, 偶e t鈥橦ara nie tylko na dobre porzuci艂 zakon pacyfalist贸w, ale przysta艂 do lubie偶nicyst贸w.
Obaj cz艂onkowie nowego zgromadzenia spotkali si臋 przy tym samym oknie z lunetami w r臋ku... no i odgadli od razu, 偶e nie jest to przypadek. Krass trzepn膮艂 pogodnika w rami臋, wybuchn膮艂 艣miechem i wskaza艂 co艣 d艂oni膮:
- Prosz臋, pierwszy widok dla ciebie.
Potem za艣 oprowadzi艂 maga po innych miejscach, wprowadzaj膮c go w zakazany, nocny 艣wiat pi臋kna ferte艅skich okien, balkon贸w i taras贸w.
Gdy bladym 艣witem pogodnik wr贸ci艂 wreszcie do swego 艂贸偶ka, Annabell spa艂a. Za艣 smok wpatrywa艂 si臋 zamy艣lonym wzrokiem w 艣cian臋.
- Amputacja udana, pacjent dycha - poinformowa艂 Rosselina. - Ale czy b臋dzie szcz臋艣liwy, to w膮tpi臋.
Podejrzenie pad艂oby na kar艂a, gdyby nie fakt, i偶 Garzful konia pr臋dzej by zjad艂 razem z kopytami, ni偶 wprowadzi艂 do pa艂acu. Ba艂by si臋 zdeptania, co otwarcie wyznawa艂. A na dodatek odsiadywa艂 trzymiesi臋czny wyrok za zamordowanie pewnego kr贸lika. (Trzy miechy do krechy - o wolno艣ci s艂odkiej marzy, a w ponurym, zimnym lochu s艂ycha膰 tylko kroki stra偶y - jak skomentowa艂 ten fakt niejaki Mawron, autor ballady popularnej w ferte艅skim p贸艂艣wiatku).
Za to straszne zdarzenie mog艂a odpowiada膰 konkurencja, ale wszelkie ko艅skie sprawy Yrlan trzyma艂 we w艂asnym r臋ku, poniewa偶 po konkurencji pozosta艂o tylko wspomnienie - wydusi艂 j膮 ze szcz臋tem.
A jednak teraz... nagi, jakim stworzy艂 go Aarafiel, trzyma艂 si臋 grzywy karego wierzchowca. To znaczy trzyma艂 si臋 jedn膮 r臋k膮, bo drug膮 mia艂 mocno oplecion膮 wok贸艂 marmurowej kolumny wielkiej sali, w kt贸rej razem z owym nieszcz臋snym koniem si臋 znajdowa艂.
Rosselin trafi艂 tu czystym przypadkiem. 艢ci膮gn臋艂y go krzyki, ha艂asy i dzikie r偶enie.
Ja tego smoka zabij臋! - warcza艂 w my艣lach, biegn膮c do sali. Podejrzewa艂 bowiem, 偶e to jego bestia zn贸w co艣 zmalowa艂a.
- Ale jak zejd臋, to on mnie zje! - powtarza艂 najwyra藕niej wci膮偶 pogr膮偶ony w szoku Yrlan. - Bo on tu wr贸ci! On zawsze wraca!
Kilku wa偶niejszych koniarzy ju偶 by艂o na miejscu, pr贸buj膮c uwolni膰 go z opresji. Na widok nadbiegaj膮cego pogodnika jeden z nich burkn膮艂 z niech臋ci膮:
- Tym razem przeholowa艂e艣, magu!
Na twarz Rosselina wyp艂yn膮艂 u艣miech. A drugi, jeszcze szerszy, zosta艂 starannie ukryty w duszy.
- Owszem, przyszed艂em kiedy艣 do niego po rad臋, a on mnie wyrzuci艂. I jeszcze postraszy艂 kusz膮. Ale chyba nie s膮dzisz, 偶e wprowadzi艂em tu tego konia? - Wskaza艂 spojrzeniem wierzchowca, kt贸ry niepewnie przest臋powa艂 z nogi na nog臋, najwyra藕niej tak偶e znajduj膮c si臋 w stanie jakiego艣 oszo艂omienia. Biedne zwierz臋 wodzi艂o doko艂a ma艣lanym wzrokiem.
Wreszcie pogodnik nasyci艂 oczy tym widokiem. Uznawszy, 偶e nic tu po nim, skin膮艂 g艂ow膮 na po偶egnanie rozm贸wcy i odszed艂.
W swojej izbie najpierw spokojnie zaj膮艂 si臋 prac膮 nad w艂asn膮 naukow膮 ksi臋g膮.
A kiedy pojawi艂 si臋 smok, rzuci艂 w jego stron臋:
- 艁adny odwet. Dzi臋ki w imieniu wszystkich skrzywdzonych przez tego bydlaka. W tym koni, kt贸re mia艂y nieszcz臋艣cie przej艣膰 przez jego brudne 艂apy.
Jaszczur ods艂oni艂 z臋by w szerokim u艣miechu.
- Zemsta lepsza, ni偶 my艣lisz. Bo to nie by艂 zwyk艂y ko艅. To by艂 ko艅 zara偶ony. W tej chwili siedzenie Yrlana, jak si臋 spodziewam, jeszcze jest ca艂e. Ale za tydzie艅... kiedy robaczki zaczn膮 si臋 wyl臋ga膰...
Popatrzy艂 na maga i doda艂 filozoficznie:
- Czasem trzeba wzi膮膰 sprawy we w艂asne pazury, Rosselinie. Na tym to polega.
Zapatrzy艂 si臋 w okno i zani贸s艂 mrocznym rechotem.
- Wiesz, co powiadali kusznicy m臋偶a naszej cesarzowej? 呕e 藕le wymierzona strza艂a zawsze wr贸ci i wbije si臋 w ty艂ek. No i Yrlan chyba mia艂 pecha.
Pogodnik z impetem wpisa艂 w ksi臋g臋 zdanie: (Hie nale偶y jednak zapomina膰, 偶e czasem mo偶na si臋 oby膰 bez magii, je偶eli my艣l bystra, a czyn 艣mia艂y. Westchn膮艂. Trzeba tylko by膰 smokiem.
VI
Latarnia nale偶a艂a do bardzo dzielnych kot贸w, co ka偶dego dnia dawa艂a odczu膰 Tinkusowi. Mo偶na nawet pokusi膰 si臋 o stwierdzenie, 偶e by艂 z niej ma艂y pa艂acowy tygrys.
Co znamienne jednak, bojowa postawa i wysiadywanie na parapecie okna w oczekiwaniu na ptasiego pos艂a艅ca jako艣 nie k艂贸ci艂y si臋 z paniczn膮 rejterad膮, kiedy tylko bojowa kuku艂ka Lipiona rzeczywi艣cie zastuka艂a w okno.
Latarnia przecisn臋艂a si臋 przez szpar臋 w zamkni臋tych drzwiach izby Rosselina, udowadniaj膮c, 偶e kot ma nie tylko dziewi臋膰 偶y膰, ale tak偶e elastyczno艣膰 i gi臋tko艣膰 obu kr臋gos艂up贸w - anatomicznego i moralnego.
Pogodnik w zadumie popatrzy艂 na smoka, kt贸ry leniwie przygl膮da艂 si臋 ucieczce kotki, a tak偶e na Tinkusa, kt贸ry wpe艂zn膮艂 pod szaf臋.
- Trzeba otworzy膰, nie? - mrukn膮艂 sam do siebie. Pora by艂a wieczorna i nale偶a艂o pomy艣le膰 raczej o kolacji ni偶 o snuciu spisk贸w, ale ptak ponagla艂 go energicznym dziobaniem w szyb臋.
Mag intuicyjnie przeczuwa艂, 偶e wcale nie chce pozna膰 tre艣ci tej wiadomo艣ci.
Nie by艂 to kosz z kwiatami ani mieszek pe艂en imperia艂贸w. Skrzydlaty go艣膰 nie mia艂 te偶 przywi膮zanej do 艂apki butelki wykwintnego wina, tylko bia艂y karteluszek.
Na Dracen臋, gdyby to nie by艂a bojowa kuku艂ka, przed kt贸r膮 zwia艂a Latarnia, Rosselin nigdy by jej nie wpu艣ci艂 do 艣rodka. Jednak sama my艣l, co wtedy mo偶e zrobi膰 ten niebezpieczny ptak, popycha艂a pogodnika w stron臋 okna.
Ofiarny powa偶ny problem - odczyta艂, podczas kiedy Filippon z kuku艂k膮 si艂owali si臋 na spojrzenia. - (Prosz臋, przyb膮d藕 ze swoim smokiem jak najszybciej. Czekam (kolacja te偶).
- No i widzisz, przyjacielu - ponuro westchn膮艂 mag. - Tak to jest z eksperymentami... zawsze co艣 si臋 spieprzy.
- Kategorycznie 偶膮da przyszycia drugiej szyi - wyja艣ni艂 Lipion, kiedy dotarli do niego. - Obudzi艂 si臋, obmaca艂, powzdycha艂, a potem zacz膮艂 szlocha膰. Z pocz膮tku my艣la艂em, 偶e to normalny szok po operacji...
- Ale teraz ju偶 tak nie my艣lisz, rozumiem - podj膮艂 Rosselin. - Tylko jak my mo偶emy ci pom贸c, Lipionie?
Spojrzenie medyka pobieg艂o ponad p贸艂miskami z jedzeniem w stron臋 smoka. Ten nadal po偶ywia艂 si臋 pieczonym pterodontylem z farszem, cho膰 jego A nie m贸wi艂em? b艂膮ka艂o si臋 po pysku jak nieme oskar偶enie obu m臋偶czyzn.
- No przecie偶 ju偶 go przekonywa艂em - westchn膮艂 wreszcie, z obrzydzeniem wypluwaj膮c zab艂膮kan膮 marchewk臋 na talerz. Reszta, 艂膮cznie z ko艣膰mi ptaka, spocz臋艂a w jego 偶o艂膮dku. - No dobra, porozmawiam z nim, porozmawiam... - Zsun膮艂 si臋 z krzes艂a i leniwie ci膮gn膮c za sob膮 ogon, ruszy艂 na d贸艂, gdzie w ciemno艣ciach Jasson wci膮偶 poszukiwa艂 samego siebie.
Czekaj膮c na Filippona, zagrali w rupikolo. Jednak gra, w kt贸rej pogodnik pr贸bowa艂 oszukiwa膰, a pomimo to zawsze jakim艣 cudem przegrywa艂, szybko obu znudzi艂a. Siedzieli wi臋c w milczeniu, popijaj膮c wino.
Wreszcie jaszczur wy艂oni艂 si臋 z ciemno艣ci.
- Ci臋偶ko tego durnia przekona膰 do czegokolwiek - burkn膮艂 zniech臋cony. - Dajcie mi moj膮 szyj臋, dajcie mi moje szyj臋... Drze si臋 ca艂kiem jak papuga na widok smako艂yku. - Popatrzy艂 na medyka. - Ty nic nie r贸b. Musz臋 nad nim troch臋 popracowa膰 i wola艂bym, 偶eby mi jaki艣 amator nie wchodzi艂 w szkod臋. - Uda艂, 偶e nie dostrzega kwa艣nej miny Lipiona, i doda艂: - Aha, i niech jego ojciec szykuje ma艂y arras na 艣cian臋 mojej komnaty. Ze smokiem, taka mnie nasz艂a fantazja.
Mag by艂 przekonany, 偶e szar偶a Filippona z Osterwaldu si臋 nie uda. A jednak! Medyk ponuro przyj膮艂 zam贸wienie, kiwaj膮c g艂ow膮. Jego 艣ci膮gni臋te w w膮sk膮 kresk臋 usta wiele m贸wi艂y o nastroju, jaki go ogarn膮艂.
Gdy Rosselin i jego przyjaciel wracali ju偶 w膮skimi uliczkami dzielnicy portowej i znale藕li si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci od domu Lipiona, jaszczur naraz spojrza艂 na maga i stwierdzi艂 z brutaln膮 szczero艣ci膮:
- Nast臋pnym razem sam sobie pomagaj, dobrze? Bez mojego udzia艂u. Smoczyce czy nie, ja tam wi臋cej z wariatami gada膰 nie zamierzam.
I nie wyja艣niaj膮c, kogo ma na my艣li - dwuszyjnego Jassona czy jego medycznego oprawc臋 - pod膮偶y艂 w stron臋 pa艂acu. W kt贸rym, jak powszechnie wiadomo, 偶adnych wariat贸w nie ma. Bo 偶aden prawdziwy wariat nie prze偶y艂by d艂u偶ej ni偶 godzin臋 w tak wrogim 艣rodowisku.
A rankiem, gdy Rosselin otworzy艂 oczy, postanowi艂 zamkn膮膰 je z powrotem. Bardzo mocno.
Smok bowiem siedzia艂 przy stole i przygl膮da艂 si臋 wielkiemu s艂ojowi, w kt贸rym p艂ywa艂o co艣 bardzo mocno przypominaj膮cego w臋偶a.
- Okrad艂e艣 Bernarda? - j臋kn膮艂 pogodnik.
Na oblicze Filippona wyp艂yn膮艂 chytry grymas.
- Sk膮d偶e znowu! - zapewni艂. - Z dobroci serca, staraj膮c si臋 pom贸c Jassonowi, poszed艂em do Lipiona. No przecie偶 ch艂opak mia艂 problem - burkn膮艂 jaszczur. - Chcia艂 t臋 szyj臋 przyczepi膰 z powrotem, nie? A teraz jak mo偶e 偶膮da膰 przyszycia czego艣, czego nie ma, co? B臋dzie musia艂 przywykn膮膰 - roze艣mia艂 si臋 charkotliwie.
Odkr臋ci艂 wieko s艂oja i pow膮cha艂. D艂u偶sz膮 chwil臋 z rozkosz膮 wci膮ga艂 w nozdrza zapach formaliny czy innego paskudztwa.
- A my mamy na 艣niadanie jego zapasow膮 szyj臋 w marynacie. - Si臋gn膮艂 do naczynia i wy艂owi艂 stamt膮d ociekaj膮cy p艂ynem konserwuj膮cym k膮sek. - Chcesz troch臋?
Rozdzia艂 7
Do Rady Mag贸w Relacja z powierzonej misji
Wyruszyli艣my natychmiast po otrzymaniu zadania - co podczas rozpatrywania przez Wielce Szanown膮 Rad臋 mojego wniosku o awans na drug膮 kategori臋 pogodnictwa niech mi b臋dzie poczytane za rzetelne podej艣cie do wype艂niania obowi膮zk贸w.
O przygodach w czasie podr贸偶y nie warto wspomina膰: nie by艂o 偶adnych. Na wieczornych postojach pilnie studiowa艂em zabrane z uczelnianej biblioteki ksi臋gi, wzbogacaj膮c swoj膮 wiedz臋 i przygotowuj膮c si臋 do egzaminu.
Troch臋 b艂膮dzili艣my po g贸rskich bezdro偶ach, nim odnale藕li艣my wreszcie 贸w charakterystyczny szczyt. Co prawda we wskaz贸wkach znajduje si臋 b艂膮d, bowiem Orodis wcale nie zamieszkuje zbocza g贸ry. Sw贸j dom postawi艂 na dnie wygas艂ego wulkanu.
Mag jak na emeryta trzyma si臋 ca艂kiem dobrze. Listy przeczyta艂 z uwag膮, podczas kiedy my odpoczywali艣my po forsownej podr贸偶y.
P贸藕niej, z wieczora, Orodis poprosi艂 nas o przybli偶enie mu 偶ycia w Fercie, w kt贸rym, jak twierdzi, nie by艂 od lat trzydziestu. A jednak wydawa艂 si臋 nie藕le zorientowany w biegu wydarze艅, o czym 艣wiadczy艂y jego pytania. Z uwagi na powy偶sze powzi膮艂em podejrzenia, i偶 mo偶e posiada膰 jakie艣 niezale偶ne od Rady 藕r贸d艂a informacji, co przedk艂adam do rozwagi oraz w dow贸d mej niezachwianej lojalno艣ci.
Niestety nie mia艂 wiele do powiedzenia na temat tajemniczych wydarze艅, nie by艂 r贸wnie偶 sk艂onny do skre艣lenia jakiego艣 pisma w odpowiedzi. Jedyne, co rzek艂, to: 鈥濱rapio nie jest szalony. Nie zniszczy Fertu, bo jakby wszyscy magowie porzucili swe zaj臋cia i zacz臋li go szuka膰, po godzinie by艂by martwy鈥.
To wype艂nieniu misji postanowili艣my nie przed艂u偶a膰 swego pobytu. Chcieli艣my dzie艅 odpocz膮膰, a o 艣wicie nast臋pnego wyruszy膰 w drog臋 powrotn膮.
Zanim to nast膮pi艂o, sta艂em si臋 艣wiadkiem niezwyk艂ego zdarzenia.
Rze艣ki g贸rski klimat sprawi艂, 偶e nie mog艂em spa膰 i obudzi艂em si臋 o 艣wicie. Wyszed艂em wi臋c przed dom, aby za偶y膰 spaceru dla zdrowia. Mniej wi臋cej przez p贸艂 godziny w臋drowa艂em po wn臋trzu wygas艂ego wulkanu, ogl膮daj膮c ska艂y, przeskakuj膮c szczeliny, z kt贸rych s膮czy艂a si臋 para, a tak偶e goni膮c ma艂膮 jaszczurk臋, chcia艂em bowiem sprawi膰 mi艂膮 niespodziank臋 swojemu smokowi.
Nagle, akurat w chwili, gdy ju偶, ju偶 mia艂em capn膮膰 to pomara艅czowe jak ogie艅 zwierz臋, za moimi plecami rozleg艂y si臋 og艂uszaj膮cy huk i syk. Podskoczy艂em, spogl膮daj膮c w tamt膮 stron臋...
Tom maga Orodisa wystrzeli艂 w g贸r臋 niesiony na pot臋偶nym szarobia艂ym s艂upie pary. Wulkan o偶y艂.
Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e staruszek wci膮偶 jest w 艣rodku, a strach sp臋ta艂 moje nogi - niezdolny do ucieczki z przera偶eniem obserwowa艂em kruch膮 budowl臋 mkn膮c膮 w g贸r臋.
Nagle dom zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, z d藕wi臋kiem przypominaj膮cym uderzenie w co艣 metalowego. A potem zacz膮艂 spada膰, zn贸w nabieraj膮c pr臋dko艣ci. Uderzy艂 w ziemi臋 niemal dok艂adnie w tym samym miejscu, sk膮d wystartowa艂.
Biegiem ruszy艂em w stron臋 chaty Orodisa, modl膮c si臋 do przenaj艣wi臋tszej Draceny o cud. I on nast膮pi艂, co jest dowodem, 偶e bogini mi sprzyja, i prosz臋 Rad臋, by zechcia艂a wzi膮膰 pod uwag臋 ten fakt, pozytywnie opiniuj膮c moje starania o drug膮 kategori臋 magiczn膮. Bowiem kiedy dobiega艂em do drzwi domu - kt贸ry sta艂 nieco przekrzywiony, z wielu desek wyjrza艂y 艂ebki gwo藕dzi, a zaprawa wci膮偶 si臋 sypa艂a ze szczelin - w otwartych drzwiach stan膮艂 Orodis wygl膮daj膮cy na mocno zdezorientowanego.
Zapyta艂, czy to by艂o trz臋sienie ziemi. Siwy w艂os mia艂 rozwiany, w oczach b艂yska艂o zdumienie, ale poza tym wydawa艂 si臋 ca艂y i zdrowy.
Powodowany prawdom贸wno艣ci膮 oraz szacunkiem dla autorytetu, od kt贸rego - podobnie jak od cz艂onk贸w Szanownej Rady - mog臋 si臋 wiele nauczy膰, odpowiedzia艂em, 偶e nie wiem.
Po偶egnali艣my si臋 z Orodisem jeszcze tego samego dnia, wyruszaj膮c w drog臋 powrotn膮. I cho膰 sporo czasu sp臋dzi艂em na pr贸bie domy艣lenia si臋, czego by艂em 艣wiadkiem - natura tego zjawiska nadal pozostaje dla mnie niezg艂臋biona.
II
To ja pisz臋, Filippon. Smok.
Nast臋pnym razem to niech Rosselin sam sobie jedzie!
Podr贸偶 up艂yn臋艂a nam bardzo mi艂o. Siedem jeleni, dwana艣cie saren i p贸艂tora nied藕wiedzia - drug膮 po艂贸wk臋 ze偶ar艂 krokodyl, kt贸rego co prawda zaraz ja sam zjad艂em, ale mi臋sa ju偶 nie odzyska艂em, bo i jak? Kr贸lik贸w to nie zlicz臋, cesarzowa pewno by z nich wystawi艂a niez艂膮 armi臋 - komendy 鈥瀘dwr贸t鈥 i 鈥瀝ozproszy膰 si臋鈥 ju偶 teraz maj膮 nie藕le opanowane.
Najlepiej to by艂o, kiedy dotarli艣my do tych G贸r Sarkara, kt贸re wygl膮da艂y jak wielka micha wype艂niona okr膮g艂ymi pierogami wystaj膮cymi poza jej kraw臋dzie. Tylko nadzienie kto艣 wyjad艂, bo u g贸ry ka偶dy taki piero偶ek mia艂 dziurk臋. Z niekt贸rych wydobywa艂a si臋 jeszcze smaczna para. Rosselin wyja艣ni艂 mi, 偶e to wulkany, kt贸re kiedy艣 zia艂y ogniem. Ale moim zdaniem nic martwego samo z siebie tej sztuki nie posiada, a mag chcia艂 mi tylko zaimponowa膰.
Do map to mamy chyba jakiego艣 strasznego pecha - zn贸w zab艂膮dzili艣my. Pogodnik strasznie kl膮艂, bo albo si臋 nam kamienie sypa艂y na g艂owy, albo jaki艣 wulkan postanowi艂 sobie pogada膰, czym wcale nie byli艣my zainteresowani, albo 艣cie偶ki ko艅czy艂y si臋 zatarasowane ska艂膮 wielk膮 na dwa pi臋tra. Nie kryj臋, 偶e pomstowa艂 na Rad臋, bardzo 藕le wyra偶a艂 si臋 o Mi艂o艣ciwie Nam Panuj膮cej Cesarzowej, a najbardziej to nie lubi艂 tego dziwaka Orodisa, kt贸ry zamiast dom sobie kupi膰 w jakiej艣 spokojnej cz臋艣ci Vertu, oszala艂 i, cytuj臋, 鈥瀗iby w艣ciek艂a krowa polaz艂 w te piertentegotane g贸ry鈥.
By艂o ci臋偶ko, dop贸ki nie znale藕li艣my trupa jakiego艣 wielmo偶y. Rosselin zaopiekowa艂 si臋 jego dobytkiem, a ja, c贸偶, zatroszczy艂em si臋 o jego bezimienne zw艂oki. Ju偶 nie trzeba wysy艂a膰 wyprawy, 偶eby je godnie pogrzeba膰.
No wi臋c b艂膮dzili艣my, a偶 wreszcie zdesperowany mag podni贸s艂 kamie艅 z ziemi, podrzuci艂 i wyduka艂 jak jaki艣 j膮ka艂a: 鈥濷 dob-ra Dra-ce-no, spraw, by si臋 szcz臋艣-ci-艂o! Gdzie m贸j ka-myk spa-dnie, niech znajd臋 sw膮 mi-艂膮鈥. Wzi膮艂 porz膮dny zamach i cisn膮艂 kamulec na o艣lep.
By膰 mo偶e to jaki艣 rodzaj magii pogodowej, w ka偶dym razie okaza艂 si臋 skuteczny. Wulkan, kt贸ry zosta艂 wskazany, wygl膮da艂 dok艂adnie tak samo jak wszystkie pozosta艂e. Opowie艣ci, 偶e wystawa艂 ponad inne, to jaka艣 horrendalna bujda, wskaz贸wki podr贸偶ne pisa艂 kretyn albo cz艂owiek 艣lepy od urodzenia. Gdy jednak dotarli艣my do zboczy i w艣ciek艂y Rosselin zacz膮艂 wykrzykiwa膰 przekle艅stwa, odpowiedzia艂o nie tylko echo. Bowiem po jakim艣 czasie znad kraw臋dzi wy艂oni艂a si臋 jaka艣 posta膰 machaj膮ca r臋koma.
Tak odnale藕li艣my cel naszej wyprawy, czyli maga Orodisa.
Staruszek okaza艂 si臋 fajnym go艣ciem, serio! Mo偶e i by艂 posuni臋ty w latach, mo偶e i trz臋s艂y mu si臋 r臋ce, a mowa bywa艂a lekko be艂kotliwa - ale za to jaki bimber p臋dzi艂! Na m贸j smoczy 偶ywot, mo偶e nie by艂 ten 鈥瀌estylat鈥, jak go nazywa艂 Orodis, specjalnie mocny, ale 偶adne wino arawe艅skie czy inkszackie si臋 do niego nie umywa艂.
Rosselin te偶 powinien by膰 zadowolony. Bo stary mag zupe艂nie nie zwraca艂 uwagi na kompromituj膮ce zachowanie mojego przyjaciela. Gdy ten usi艂owa艂 mu zaimponowa膰, Orodis zbywa艂 te nieudolne pr贸by delikatnym u艣miechem, raz tylko przytomnie si臋 upewni艂: 鈥濼rzecia kategoria, co?鈥.
Tego pierwszego dnia w艂a艣ciwie to tylko przekazali艣my staremu magowi listy od Rady, a p贸藕niej Orodis za偶膮da艂 opowie艣ci o pa艂acowych skandalach. Ale Rosselin nie umie opowiada膰, szed艂 w jakie艣 nieciekawe klimaty. Staruszek przysypia艂 i poderwa艂a go dopiero moja opowie艣膰 o zmianie sk贸ry, pechu Bernarda o鈥機encora i hrabinie du Kofais, kt贸ra dopi臋艂a swego i w ko艅cu wyl膮dowa艂a w komnacie pogodnika, a nawet w 艂贸偶ku tam ustawionym. Nasz gospodarz 艣mia艂 si臋 tak energicznie, 偶e mu sztuczna szcz臋ka wpad艂a do tchawicy i musieli艣my go ratowa膰 przed uduszeniem.
Niemal 艣wita艂o, kiedy wreszcie poszli艣my spa膰. W naszej izbie czerwony ze zm臋czenia Rosselin od razu zacz膮艂 narzeka膰, 偶e ja to jestem stara plotkara, a on w tak prymitywnych warunkach mo偶e, owszem, przetrwa膰 dzie艅, ale na pewno nie tydzie艅, jak wcze艣niej zamierza艂. Cho膰 mnie si臋 widzi, 偶e mu by艂o zwyczajnie wstyd przed Orodisem, a te偶 t臋skni艂 do swojej Annabell, cho膰 nigdy w 偶yciu by si臋 do tego nie przyzna艂.
Rankiem odkry艂em, 偶e starzy magowie to jednak potrafi膮: wcale, ale to wcale nie bola艂a mnie g艂owa. Zero kaca, chocia偶 wypi艂em chyba z wiadro tego magicznego destylatu.
Za to zrobi艂em si臋 g艂odny. A 偶e Rosselin nadal zanudza艂 biednego Orodisa b艂aganiami, 偶eby ten wstawi艂 si臋 u Rady w sprawie jego awansu, oddali艂em si臋 chy艂kiem. No bo przykro mi by艂o patrze膰, jak staruszek co chwila spoziera na mnie z wyrzutem: 鈥濳ogo ty mi tu przyprowadzi艂e艣, Filipponie?鈥. W ko艅cu nie moja wina, 偶e pogodnikowi od rana ci臋偶ka niestrawno艣膰 leg艂a na 偶o艂膮dku, a mo偶e i na umy艣le.
Na gard艂o w艂asnej matki, kt贸ra znios艂a me jajo, przysi臋gam, 偶e chcia艂em tylko oszcz臋dzi膰 sobie wstydu oraz obejrze膰 wulkan. A przy okazji znale藕膰 co艣 do jedzenia.
Chodzi艂em po tej p艂askiej, wkl臋艣ni臋tej cz臋艣ci piero偶ka, wypatruj膮c na zboczach poro艣ni臋tych 偶yw膮 ro艣linno艣ci膮 jakiej艣 kozicy ze z艂aman膮 nog膮 albo chocia偶 marnego zaj膮ca, gdy nagle z jednej ze szczelin, jakimi pop臋kane by艂o dno wulkanu, dosz艂a mnie wo艅 robakow!
I by艂y to robaki gotowane naparze!!!
A nie ma niczego smaczniejszego na 艣wiecie. Uwielbiam gotowane robaki, tylko to jest sekret, bo jakby si臋 Rosselin dowiedzia艂, 偶e u偶ywam do ich przyrz膮dzania jego garnk贸w i naczy艅, w kt贸rych on p贸藕niej eksperymentuje, toby mnie formalnie zabi艂.
No i oczywi艣cie wlaz艂em tam, a jak偶e! A wy by艣cie nie wle藕li? Ledwie wsadzi艂em w rozpadlin臋 nos, razem z fal膮 gor膮ca dolecia艂 mnie taki zapach, matusiu moja, 偶e zanim si臋 zastanowi艂em, mia艂em ju偶 ze sto st贸p szczeliny za sob膮.
Jednak moje smaczno艣ci ukrywa艂y si臋 bardzo g艂臋boko, a para p艂yn膮ca kana艂em z wn臋trza ziemi wypycha艂a mnie do g贸ry. Z du偶ym wysi艂kiem brn膮艂em w stron臋 tych osza艂amiaj膮cych woni...
Wreszcie trafi艂em na rozga艂臋zienie, gdzie p臋kni臋cia zbiega艂y si臋 z r贸偶nych stron. A potem na kolejne.
Robaki wci膮偶 kry艂y si臋 g艂臋boko, a ja coraz bardziej by艂em g艂odny i z艂y.
Tara cisn臋艂a mnie coraz mocniej.
I wreszcie jaka艣 nag艂a fala gaz贸w niemal porwa艂a mnie ze sob膮 i wyrzuci艂a w g贸r臋. Musia艂em si臋 ca艂y zaprze膰, napi膮膰, wygi膮膰 cia艂o w b膮bel albo w balon, jakim frun膮艂em nad Wolwinem...
Robaki by艂y tu偶-tu偶, czu艂em je wyra藕nie. Nie mog艂em, no nie mog艂em cofn膮膰 si臋 w takiej chwili! Rozp艂aszczy艂em cia艂o wok贸艂 艣cian niby obwarzanek, robi膮c wstr臋tnej parze dziurk臋, przez kt贸r膮 mog艂a sobie p艂yn膮膰 dalej. Troch臋 mnie 艂askota艂a w w膮trob臋, ale co tam, robaki by艂y warte tych nieprzyjemno艣ci.
Nagle nade mn膮 rozleg艂 si臋 grom i co艣 gwa艂townie wstrz膮sn臋艂o ska艂ami. Nie zwr贸ci艂em na to szczeg贸lnej uwagi, bo czu艂em, 偶e jestem blisko...
Wtem szczelina rozszerzy艂a si臋, a ja wpad艂em do komory. Na Dracen臋, to nie by艂 偶aden marny 膰wier膰stopowy robak, tylko ugotowany 艣lepy w膮偶 skalny wielki jak kij od szczotki! Legendarny stw贸r, o kt贸rym ferte艅scy kucharze m贸wili z szacunkiem i zazdro艣ci膮, bo ledwie raz na dwadzie艣cia lat miewali okazj臋 poda膰 go艣ciom ten specja艂.
Rzuci艂em si臋 na niego, z g艂odu omal trac膮c zmys艂y... i tak, tak, tak, po trzykro膰 i wielekro膰 tak. By艂 pyszny!!!
Kiedy ogryz艂szy w臋偶a do ostatniej kosteczki, wydoby艂em si臋 ze szczeliny na 艣wiat艂o dnia, intuicyjnie poj膮艂em, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Dopiero po chwili zrozumia艂em, i偶 to dom maga stoi troch臋 krzywo, jakby go delikatnie nadepn膮艂 kto艣 bardzo du偶y i silniejszy nawet ode mnie.
Tymczasem w moj膮 stron臋 bieg艂 Rosselin, g艂o艣no i energicznie pokrzykuj膮c.
W stanie syto艣ci oraz oszo艂omienia wys艂ucha艂em jego zdyszanej relacji, 偶e chatka Orodisa wystartowa艂a w powietrze na s艂upie pary, po czym w co艣 uderzy艂a i spad艂a z powrotem.
Razem poszli艣my sprawdzi膰, czy mag prze偶y艂. Na szcz臋艣cie staruszek wydawa艂 si臋 tylko troch臋 wstrz膮艣ni臋ty, a poza kilkoma guzami nie poni贸s艂 wi臋kszego uszczerbku na zdrowiu. W przeciwie艅stwie do ruchomego maj膮tku, kt贸ry wcze艣niej fruwa艂 po ca艂ym domu, a teraz tworzy艂 przemieszane pok艂ady garnk贸w, ubra艅 oraz r贸偶nego innego dobytku. Wszystko to by艂o przesi膮kni臋te intensywnym zapachem destylatu.
Pomogli艣my Orodisowi zrobi膰 porz膮dki, przy okazji odnajduj膮c w艂asne rzeczy. To czym po偶egnali艣my si臋 z mi艂ym gospodarzem i ruszyli艣my do Vertu.
Zd膮偶yli艣my odjecha膰 na par臋 mil od wulkanu, gdy Rosselin gwa艂townie osadzi艂 swego wierzchowca w miejscu i zapyta艂 s艂odkim g艂osem: 鈥濧 powiedz mi no, Filipponie, gdzie ty w艂a艣ciwie by艂e艣 w czasie tej katastrofy?鈥.
Uczciwie przyznaj臋, i偶 cho膰 Radzie z miejsca powiedzia艂bym ca艂膮 prawd臋, jemu nie zamierza艂em niczego wyja艣nia膰, gdy偶 bywa cz艂owiekiem ma艂ostkowym, niewyrozumia艂ym, a poza tym - wedle mojej wiedzy - nie posiada uprawnie艅 niezb臋dnych do przes艂uchiwania smok贸w. Pr贸bowa艂em si臋 wi臋c wykr臋ci膰, wi艂em jak ten skalny wa偶, co go w艂a艣nie trawi艂em w 偶o艂膮dku, ale nic to nie da艂o. Wreszcie przysz艂o zezna膰 prawd臋, wi臋c przyzna艂em, 偶e wlaz艂em po robaki, 偶e po drodze ci艣nienie pary mi przeszkadza艂o, wi臋c ja przepu艣ci艂em...
Wtedy Rosselin najpierw skry艂 twarz w d艂oniach. A kiedy je odj膮艂, w milczeniu popatrzy艂 na mnie, wreszcie rzek艂 cicho i dramatycznie: 鈥瀕 co ja teraz powiem Sykanderowi? Co ja mam napisa膰 w swoim raporcie?鈥.
Wida膰 my艣l smoka jest bystrzejsza od ludzkiej. Aha, czy mam do艂膮czy膰 op艂at臋 celem uzyskania dyplomu uko艅czenia Akademii?
鈥Jak to co? - odpar艂em. By艂o to przecie偶 oczywiste. - 呕e Orodis uderzy艂 w sufit鈥.
Okropnej k艂贸tni, jaka zaraz wybuch艂a, mo偶e nie b臋d臋 streszcza膰, bo przedstawiciele Rady mogliby jej nie znie艣膰. Szczeg贸艂贸w obdukcji te偶 nie do艂膮cz臋, bo 偶aden z nas nie jest zaprzysi臋偶onym medykiem, za艣 ugryzienia, 艣lady po mieczu i pazurach zabli藕ni艂y si臋, zanim dotarli艣my do Fertu.
W drodze powrotnej Rosselin ma艂o nie zabi艂 jakiego艣 wie艣niaka, ale potem przekupi艂 go z艂otem, wi臋c problem贸w nie b臋dzie.
Ctfo i tyle.
III
Z listu sekretarza Rady Mag贸w do pozosta艂ych cz艂onk贸w Rady:
...i bior膮c na siebie ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci za ucieczk臋 Irapia oraz nieodnalezienie do tej pory tego bezwzgl臋dnego przest臋pcy, a tak偶e wydarzenia w G贸rach Sarkara, oddaj臋 si臋 Radzie do dyspozycji.
Bez wzgl臋du na to sugeruj臋 uwa偶n膮 obserwacj臋 maga Rosselina zw膮cego si臋 Rosselinem z Fertu oraz jego smoka.
Rozdzia艂 8
Sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰. I to w dodatku za spraw膮 偶贸艂wia...
Zejfa powita艂a pogodnika i jego smoka, powracaj膮cych z misji w G贸rach Sarkara, wzrokiem jadowitym i pe艂nym gniewu. Mo偶na by to spojrzenie nazwa膰 bazyliszkowym - tylko czy jaki艣 bazyliszek zgodzi艂by si臋 wystartowa膰 w tej samej konkurencji co dworka? Zreszt膮 by艂y to stworzenia mityczne, nauce nieznane. Co najwy偶ej teologowie poszukiwali ich w stajni Aarafiela, porz膮dni naukowcy albo znawcy magii mieli ciekawsze rzeczy do roboty. Lepiej wi臋c by艂o przyj膮膰, 偶e dworka powita艂a ich spojrzeniem tyle偶 zab贸jczym, co charakterystycznym dla siebie.
- O, si臋 wr贸ci艂o? - rzuci艂a z gniewem, ledwie wkroczyli do apartamentu, strz膮saj膮c z 艂ap i but贸w proch znojnej drogi. - A ju偶 my艣la艂am, 偶e nie jeste艣my sobie potrzebni... - dorzuci艂a z gryz膮c膮 ironi膮.
Gdyby nie zm臋czenie i ostatnie prze偶ycia, Rosselin zareagowa艂by inaczej. Smok za艣 warcza艂by na ca艂y Fert za tak膮 obraz臋. Jednak po wstrz膮sie, jakim by艂 start domku Orodisa w niebo, jeszcze nie doszed艂 do siebie. Metafizyk臋 wci膮偶 mia艂 skrzywion膮, a 偶e by艂 to najrozumniejszy ze spotkanych przez pogodnika smok贸w, w skryto艣ci ducha zastanawia艂 si臋 nad powodami i skutkami owego wulkanicznego kaprysu.
- Jeszcze nie ca艂kiem si臋 wr贸ci艂o, jeszcze si臋 wyspa膰 trzeba w przydro偶nej gospodzie - odpar艂 mag. Klepn膮艂 jaszczura w grzbiet i obaj pod膮偶yli do izby. Trzasn臋艂y zamykane drzwi, zgrzytn膮艂 zamek i zapad艂a cisza.
Ta demonstracja oboj臋tno艣ci wstrz膮sn臋艂a Zejf膮. Dworka mia艂a ochot臋 troch臋 si臋 podroczy膰, doprowadzi膰 kogo艣 do apopleksji albo wybuchu p艂aczu... Ch艂odne lekcewa偶enie zabola艂o j膮 najbardziej.
Nic wi臋c dziwnego, 偶e nie da艂a spa膰 znu偶onym drog膮 podr贸偶nikom. Najch臋tniej postawi艂aby Rosselina na baczno艣膰, ale jego ostatnie konszachty z Rad膮 Mag贸w sprawi艂y, 偶e obawia艂a si臋 przeszar偶owa膰 jak nieszcz臋sna Rory oTiduarra, kt贸ra tak zaciekle goni艂a pewnego m艂odzie艅ca, 偶e wypad艂a przez okno. I do tej pory nie dosz艂a do siebie.
Dziewczyna ha艂asowa艂a jednak z takim zapa艂em, 偶e nie mogli usn膮膰. W ko艅cu powa偶na dama dworu ma do dyspozycji ca艂y szereg instrument贸w w艂adzy, od g艂o艣nego musztrowania s艂u偶膮cych poczynaj膮c, po metody bardziej subtelne, jak t艂uczenie pustych flakon贸w po perfumach. Jeden taki d藕wi臋k mo偶na jeszcze prze偶y膰. Ale dwadzie艣cia kolejno po sobie nast臋puj膮cych potrafi wyprowadzi膰 z r贸wnowagi najspokojniejsz膮 besti臋.
- Zamorduj臋 - sennie wymrucza艂 wreszcie smok. - Wstan臋, zjem i b臋dziemy mogli spa膰 dalej.
Pogodnik westchn膮艂. Przekr臋ci艂 si臋 na drugi bok, nakry艂 g艂ow臋 poduszk膮 i rzek艂 g艂osem st艂umionym przez tkanin臋:
- Zjesz, jak si臋 wy艣pisz.
Odpowiedzia艂o mu przekle艅stwo, kt贸re niew膮tpliwie dotyczy艂o czci panny d鈥橝rgilach.
Rosselin zgodzi艂 si臋 ze smokiem, 偶e dworka jest ffyrg wonn gotte.
Cokolwiek mia艂o to znaczy膰.
Zejfa nie s艂ysza艂a przekle艅stw smoka. Tego mo偶na by艂o by膰 pewnym. Inaczej obu delikwent贸w zalegaj膮cych w swojej izbie wywali艂aby na zbity pysk. A tak w jej delikatnej dziewcz臋cej duszy z艂o艣膰 i okrucie艅stwo s膮siadowa艂y z odrobin膮 sentymentu oraz obaw膮, 偶e cesarzowa mo偶e si臋 jednak uj膮膰 za tymi dwoma draniami.
Mia艂a ch臋膰 odreagowa膰 na Didlogu, ten jednak porzuci艂 j膮 na rzecz swojej ska艂y, kt贸ra ostatnio ci膮偶y艂a mu coraz bardziej. Kr贸tko m贸wi膮c, przed zaraz膮 i szalonym magiem Brunhild uciek艂 na Wolwin, 艂膮cz膮c przyjemne z po偶ytecznym.
Niekt贸rzy - jak chocia偶by Kurdelia, jedna z mniej wa偶nych arystokratek na dworze - z fa艂szyw膮 trosk膮 w g艂osie pytali, czy Zejfa jest pewna, 偶e Brunhild wr贸ci. W Fercie zrobi艂o si臋 ostatnimi czasy niezdrowo i niebezpiecznie, a przecie偶 nie ka偶dy lubi pa艂acowe klimaty.
W chwili, kiedy w艣ciek艂a dworka przypomnia艂a sobie o wyprawie swojego oficjalnego narzeczonego, jej ch臋膰 wy偶ycia si臋 na kimkolwiek natychmiast wzros艂a.
Akurat do apartamentu wr贸ci艂a Lenka, d藕wigaj膮c pakunek ze 艣wie偶ym pieczywem. Przez mgnienie oka Zejfa zastanawia艂a si臋, czy nie potraktowa膰 jej butem albo krzykiem tak strasznym, 偶e s艂u偶膮ca jak zwykle sflacza艂aby pod jego wp艂ywem niczym pusty worek. Jednak coraz cz臋艣ciej dworka opr贸cz strachu dostrzega艂a w oczach Lenki tl膮c膮 si臋 my艣l o porzuceniu pracy. A wtedy ju偶, biedna, naprawd臋 nie mia艂aby si臋 na kim wy偶ywa膰!
- Daj kawa艂ek - mrukn臋艂a. Wzi臋艂a z koszyka bu艂k臋, z kt贸rych s艂yn臋艂a pa艂acowa piekarnia, i roz艂ama艂a na p贸艂. Ze 艣rodka wydoby艂a si臋 wonna para. Bu艂eczki z rodzynkami albo pra偶onym ziarnem skeiro same wchodzi艂y do ust. Po艣r贸d mniej wa偶nych mieszka艅c贸w pa艂acu toczy艂y si臋 o nie dzikie boje i w u偶yciu bywa艂y argumenty zar贸wno takie jak laski, sanda艂y czy pi臋艣ci, jak te偶 bardziej wyrafinowane, w rodzaju zamro偶enia przeciwnikowi ramienia, 偶eby nie m贸g艂 si臋gn膮膰 po swoje pieczywo. Na takich zakl臋ciach, nielegalnie wprowadzonych w obr贸t, niekt贸rzy magowie nie藕le zarabiali.
Kto艣 w izbie pogodnika zakl膮艂 niewyra藕nie. Zejfa obrzuci艂a wrogim spojrzeniem drzwi i westchn臋艂a ci臋偶ko. Mia艂a stanowczo za wysokie ci艣nienie i wielu medyk贸w zaleca艂oby jej upuszczenie krwi. Ona sama jednak wola艂a upu艣ci膰 troch臋 krwi jakiej艣 niewinnej ofierze.
- A mo偶e by j膮 zje艣膰? - wymrucza艂 smok mniej wi臋cej godzin臋 p贸藕niej. Westchn膮艂 w swoim k膮cie, ha艂a艣liwie wygryz艂 niepos艂uszn膮, stercz膮c膮 na sztorc 艂usk臋, wyplu艂 j膮 na pod艂og臋, po czym bekn膮艂, wywo艂uj膮c na twarzy maga niesmak.
- Nadal jestem g艂odny - ci膮gn膮艂 ponuro Filippon. - Co ja poradz臋, 偶e od tych zapach贸w a偶 mi kruczy w brzuchu?
Pogodnik przekr臋ci艂 si臋 na plecy. Podsun膮艂 sobie poduszk臋 pod g艂ow臋 i spojrza艂 na jaszczura.
- A ty znasz bajk臋 o smoku?
W oczach Filippona b艂ysn臋艂a ciekawo艣膰.
- 呕ar艂, 偶ar艂 podsuni臋t膮 mu panienk臋, a偶 zdech艂 - powstrzymuj膮c u艣miech, wyja艣ni艂 Rosselin. - Bo dziewica by艂a nie艣wie偶a...
Jaszczur si臋 zakrztusi艂 - przez chwil臋 w pokoju s艂ycha膰 by艂o tylko co艣 takiego jak wtedy, kiedy najm艂odszy z pomocnik贸w kucharza mieli艂 w maszynie 偶ywe szczury na kotlety dla biednych wystaj膮cych pod murami Wewn臋trznego Miasta. Znaj 艂askawo艣膰 cesarzowej - powtarzali gwardzi艣ci, rzucaj膮c z muru w t艂um pakunki z chlebem i kotletami. I oszcz臋dno艣膰, dzi臋ki kt贸rej ma z czego p艂aci膰 wam 偶o艂d - co jaki艣 czas powtarza艂 gwardzistom dow贸dca.
Zagadkowe d藕wi臋ki przyci膮gn臋艂y zaniepokojon膮 Lenk臋. Dziewczyna wsadzi艂a g艂ow臋 do pokoju, badawczym spojrzeniem obrzucaj膮c izb臋.
- Nic, nic - uspokoi艂 j膮 Rosselin. - To tylko smokowi 艂uska stan臋艂a w gardle.
Razem ze s艂u偶膮c膮 wtargn膮艂 zapach pieczywa - to wo艅 zdolna postawi膰 na nogi umar艂ego. Poniewa偶 byli 偶ywi, przysz艂o im to tym 艂atwiej. W jednej chwili znale藕li si臋 przy koszyku pe艂nym bu艂ek, w drugiej - pozostawili na dnie sm臋tne resztki dla ptactwa, kt贸re by chcia艂o poszukiwa膰 okruch贸w. Ale nie u偶ywi艂aby si臋 na tych odrobinach nawet bojowa kuku艂ka Lipiona, tak ma艂o ich zosta艂o.
Szybko doszli do wniosku, 偶e potrzebuj膮 solidnego obiadu. Bu艂eczki by艂y pyszne, ale rodzynki s膮 dobre dla wr贸bli. Cz艂owiek albo smok potrzebuj膮 kawa艂ka mi臋sa, 偶eby m贸c prze偶y膰 w trudnym pa艂acowym 艣rodowisku.
Wie艣膰 o smoku cesarzowej, pardon, Filipponie z Osterwaldu, dotar艂a ju偶 na przedmie艣cia Fertu, a niewykluczone, 偶e nawet do Mingarda, kt贸ry w swej samotni musia艂 gry藕膰 paznokcie i lask臋. Jaszczur przyzna艂 si臋 nawet Rosselinowi, 偶e w wolnej chwili zamierza odwiedzi膰 swego dawnego prze艣ladowc臋. Na razie smok wykorzystywa艂 swoj膮 w膮tpliw膮 reputacj臋, aby nie g艂odowa膰. Tak jak Rosselin za spraw膮 Stuligrosza polubi艂 pio艂un贸wk臋, tak on ch臋tnie ci膮gn膮艂 do karczmy Wulwera.
W艂a艣cicielowi wiedza, 偶e to w艂a艣nie jest ten Filippon z Osterwaldu, w艂a艣ciwie nie by艂a do niczego potrzebna. Umia艂 liczy膰 nie gorzej ni偶 Joanna flmperte - i doszed艂 do wniosku, 偶e jaszczur, zho艂dowany czy nie, przyci膮gnie do jego lokalu ciekawskich. Dlatego te偶 mia艂 tam prawo do pe艂nej miski ka偶dego ranka i wieczoru, o ile b臋dzie zabawia膰 go艣ci.
Najcz臋艣ciej tego, jak tych go艣ci zabawia艂, pogodnik nie chcia艂 ogl膮da膰! Wystarczy艂y mu raporty z wi臋zie艅 oraz ogl臋dzin nieboszczyk贸w, kt贸re smok czasem cytowa艂. I cho膰 knajpa nadal oficjalnie nazywa艂a si臋 鈥濸od Ptaszkiem鈥, bywalcy przemianowali j膮 na 鈥濸od Krwawym Pazurem鈥, co wiele m贸wi艂o o jej obecnej reputacji. Mi臋dzy sto艂ami wyros艂a nielegalna hazardownia. Obstawiano, komu przydarzy si臋 nieszcz臋艣cie. Wpisowe: jeden z艂oty imperia艂. Zwyci臋zca bra艂 wszystko, chocia偶 mia艂 obowi膮zek pokry膰 z nagrody wieniec albo wyp艂aci膰 medykowi koszta jednej wizyty u pechowca, kt贸rego smok wybra艂 sobie na ofiar臋 zabawiania.
Teraz jednak Rosselin z Filipponem do owej karczmy udali si臋 w celach 艣ci艣le konsumpcyjnych, nie za艣 rozrywkowych, co mo偶na by艂o zapewne rozpozna膰. Nim zasiedli do sto艂u, m艂oda karczmarka wys艂ana przez w艂a艣ciciela przybieg艂a z gulaszem dla smoka i po艂ow膮 pterodontyla w sosie grzybowym dla maga.
A gdy zjedli, sam Wulwer przy艂膮czy艂 si臋 do towarzystwa z miark膮 zacnego wina. Zaraz te偶 podzieli艂 si臋 nowin膮, 偶e statek szypra Tortinatusa z malarzem Astrogoniuszem na pok艂adzie w艂a艣nie przybi艂 do nabrze偶a.
Karczmarz wiedzia艂 co nieco o przygodach Rosselina. J臋zyki ludzi s膮 d艂ugie, a j臋zyk smoka rozwidlony... na tyle cz臋艣ci, ile trzeba do wyprodukowania smacznej plotki. Albo i ca艂kowicie prawdziwej historii, tyle 偶e podanej w odpowiednio plastyczny spos贸b.
- Ciekawe, co pacykarz zmalowa艂 tym razem - powiedzia艂 z rozbawieniem pogodnik. - Bo jak go znam, jego mi臋kkie siedzenie pewno nieraz twardo r膮bn臋艂o o deski pok艂adu.
Jaszczur prychn膮艂 z pogard膮. We wspomnieniach pewnie nadal odbija艂o mu si臋 zjedzonym obrazem z w艂asn膮 podobizn膮.
- Ju偶 go tam Tortinatus postawi艂 na baczno艣膰. 呕agle pewno pi臋knie ozdobione, burty pokryte obrazkami... Jak znam szypra, nauczy艂 malarza sztuki tatua偶u i za艂oga b臋dzie mia艂a pi臋kne podpisy na ramionach. - Pochyli艂 si臋 ku Wulwerowi i oznajmi艂 scenicznym szeptem: - Na przyk艂ad: Ja kocham Ci臋, Czarny Szyprze!
Wieczorem Zejfa oznajmi艂a Rosselinowi, 偶e b臋dzie potrzebny. Za dwa dni odbywa si臋 przyj臋cie, bowiem spodziewany jest XyfaufFon Qwe, znany projektant wn臋trz, kt贸ry ma rzuci膰 okiem na prywatne komnaty cesarzowej. I ona, Zejfa d鈥橝rgilach, postanowi艂a doprowadzi膰 do tego, 偶eby 贸w go艣膰 zajrza艂 tak偶e do jej apartamentu, a nawet chwil臋 w nim zabawi艂. Niech wi臋c mag b臋dzie trze藕wy, got贸w do dzia艂ania, aha, i niech posprz膮ta swoj膮 izb臋, i wytrzepie kota, aby si臋 k艂aki nigdzie nie wala艂y, bo projektant podobno ma alergi臋 na sier艣膰.
Na takie rozkazy twarz pogodnika tylko rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu.
- Dla ciebie wszystko, Zejfa! - I pozostawiwszy zdumion膮 dwork臋 z otwartymi ustami, ruszy艂 do swojej izby.
Oczywi艣cie nie zamierza艂 sprz膮ta膰, a偶 taki g艂upi nie by艂. Rosselin zamierza艂 tworzy膰.
Jeszcze chwila i do izby wr贸ci przecie偶 Annabell.
Chocia偶... Czekaj膮c na swoj膮 dziewczyn臋, doszed艂 do wniosku, 偶e nie powinien zostawia膰 k艂ak贸w sier艣ci dw贸ch zwierz膮t w miejscach, w kt贸rych dot膮d sobie spoczywa艂y. Tylko - jak偶e bystro pracowa艂a jego g艂owa! - umie艣ci膰 je w niezagospodarowanych rejonach i w nieco wi臋kszej ilo艣ci...
Zejfa podsun臋艂a mu w艂a艣nie spos贸b na to, aby noga Qwe nie przekroczy艂a progu jego izby.
Musia艂 tylko siln膮 r臋k膮 trzyma膰 mordk臋 Tinkusa, kt贸ry zacz膮艂 piszcze膰, gdy pogodnik j膮艂 mu wyskubywa膰 sier艣膰 z grzbietu.
II
By艂o to ca艂kiem mi艂e przyj膮tko.
Zejfa, korzystaj膮c z nieobecno艣ci Brunhilda, zagi臋艂a parol na Qwe, podobnie zreszt膮 jak kilkana艣cie innych dam, zar贸wno stanu wolnego, jak i zam臋偶nych, a nawet osiad艂ych.
Projektant, szczup艂y m臋偶czyzna w nieokre艣lonym wieku, twarzy nieco przyci臋偶kawej, zamy艣lonej, odziany w nieprzyjemn膮 czer艅, ledwie zauwa偶a艂 te awanse. Wi臋cej przygl膮da艂 si臋 wystrojowi sali oraz cesarzowej, kt贸ra tego dnia w艂o偶y艂a prost膮, klasyczn膮 bia艂膮 sukni臋.
Ale nawet i jej Xyfauffon Qwe po艣wi臋ca艂 mniej uwagi ni偶 swojej maskotce. By艂 ni膮 wielki, trzystopowy 偶贸艂w o sp臋kanej ze staro艣ci skorupie podzielonej na sze艣膰 cz臋艣ci, pofa艂dowanej niczym G贸ry Sarkara. Pod膮偶a艂 za swoim panem trzymany na smyczy przez s艂u偶膮cego. Ci膮gle jednak gdzie艣 zbacza艂, osobliwie w stron臋 kobiet, kt贸re tak ostentacyjnie ignorowa艂 projektant.
Da艂o to wi臋ksze szanse kreaturom, ostatnio raczej zaniedbanym przez pi臋kniejsz膮 cz臋艣膰 dworu. Odm艂odnia艂y o dziesi臋膰 lat, ogorza艂y od s艂o艅ca i wiatru Astrogoniusz brylowa艂 po艣r贸d dam zabijany spojrzeniami zazdrosnych m臋偶贸w, narzeczonych oraz gwardzist贸w, kt贸rzy poszukiwali okazji do mi艂ej rozrywki po s艂u偶bie. Przej膮艂 znaczn膮 cz臋艣膰 pa艅 zawiedzionych ch艂odem bij膮cym od Xyfauffona i zaniepokojonych dziwn膮 po艣r贸d pa艂acowych mur贸w agresj膮 jego 偶贸艂wia.
Zgodnie z 偶yczeniem cesarzowej malarz wykona艂 dziesi臋膰 obraz贸w o tematyce morskiej. Nie 偶eby by艂y dobre - nawet takiemu laikowi jak Rosselin wystarczy艂 jeden rzut oka, aby si臋 przekona膰, 偶e Astrogoniusz po艣wi臋ci艂 im niewiele czasu. Na niebieskim tle pojawia艂y si臋 nieregularne bia艂e plamy albo kreski. Mo偶na si臋 w nich by艂o dopatrzy膰 czegokolwiek. W艂a艣ciwie dopiero podpisy wyja艣nia艂y sens obraz贸w. 鈥濽艣miechni臋ty ocean鈥 czy 鈥濿艣ciek艂y Krakern鈥 nie pozostawia艂y w膮tpliwo艣ci, 偶e s膮 to portrety morza.
Artysta zabiera艂 ch臋tne damy na wycieczk臋 po sali, gdzie owe dzie艂a zosta艂y wystawione na widok publiczny. Tam obja艣nia艂 im przer贸偶ne aspekty posuni臋膰 nie tylko malarskich. Jedne wraca艂y zarumienione z zachwytu, inne wzburzone, 偶adnej jednak sztuka Astrogoniusza nie pozostawi艂a oboj臋tn膮.
A te, kt贸re zniech臋ci艂y si臋 zabieganiem o wzgl臋dy Qwe albo te偶 nie przepada艂y za kolorem niebieskim, 艂owi艂 z kolei Filippon z Osterwaldu. 艁ypi膮c okiem za swoim kuzynem w skorupie, dawa艂 si臋 oblega膰 ma艂emu t艂umowi wielbicielek, kt贸re go g艂aska艂y, dyskretnie pr贸buj膮c wyrwa膰 jak膮艣 obluzowan膮 艂usk臋 na szcz臋艣cie.
Jedn膮 z najm艂odszych dworek, dziewcz膮tko niewinne, nie艣mia艂e, ale patrz膮ce na smoka oczyma, w kt贸rych strach miesza艂 si臋 z dzieci臋c膮 fascynacj膮, jaszczur nawet przewi贸z艂 na grzbiecie, z rozbawieniem otwieraj膮c paszcz臋. Szczery 艣miech panienki sprawi艂, 偶e Filipponowi ta zabawa nadzwyczajnie si臋 spodoba艂a. Najpierw pogalopowali niby rycerz na koniu ku zaskoczonemu, przera偶onemu i og贸lnie wstrz膮艣ni臋temu hrabiemu Ygrum, czyli pechowemu ojcu ma艂ej dworki. P贸藕niej, gdy ten zemdla艂 i wobec tego przesta艂 dobrze udawa膰 slalomow膮 tyczk臋, smok podwi贸z艂 dziewcz臋 pod stolik z 艂akociami i tam dopiero po odebraniu s艂odkiego buziaka w sam czubek nosa porzuci艂.
By艂o to wi臋c bardzo mi艂e przyj臋cie, na kt贸re ze swej wie偶y zosta艂 nawet zwolniony Garzful, bo cesarzowej zrobi艂o si臋 偶al swojej zabawki.
R贸wnie偶 Rosselin znalaz艂 sobie dam臋, kt贸ra wyrazi艂a zainteresowanie jego magicznymi sztuczkami. A gdy niewielki repertuar tych trik贸w si臋 wyczerpa艂...
Pogodnik, nieco nietrze藕wy, co niech pos艂u偶y za usprawiedliwienie, 偶e r膮k nie trzyma艂 przy sobie, by艂 w nastroju r贸wnie rozrywkowym co reszta towarzystwa. A nawet posun膮艂 si臋 do przechwa艂ki, 偶e wyczaruje Cybelli pi臋kny portret, tylko najpierw musi j膮 obejrze膰 w 艣wietle swej komnaty...
I w takim w艂a艣nie momencie poczu艂 silne szarpni臋cie za rami臋, mo偶e nie brutalne, ale za to bardzo stanowcze.
Je偶eli kto艣 z was, drodzy czytelnicy, pomy艣la艂, 偶e to armia wierno艣ci w osobie Annabell wkroczy艂a na pa艂acowe komnaty, aby uci膮膰 Rosselinowi wredne paluchy oraz wszystkie inne odstaj膮ce cz臋艣ci cia艂a - jest w b艂臋dzie.
Z opar贸w mi艂o艣ci podsyconej winem wyrwa艂 maga Stawirlen. Oczywi艣cie w jego szarych oczach kry艂a si臋 dezaprobata dla w cz臋艣ci skonsumowanej niewierno艣ci Rosselina. Mina 艣wiadczy艂a jednak o zafrasowaniu sprawami innej natury.
- Mamy powa偶ny problem - szepn膮艂 do pogodnika, odci膮gaj膮c go na bok. A gdy oddalili si臋 troch臋 od zawiedzionej Cybelli, wyja艣ni艂 p贸艂g艂osem: - Niebo p臋k艂o nad domem Orodisa.
Zszokowany Rosselin w pierwszej chwili nie zrozumia艂. Zreszt膮 ledwo co rozumia艂, bo wino, muzyka i kr膮g艂o艣ci pi臋knej towarzyszki nader przyjemnie za膰miewa艂y mu umys艂.
- Jak to p臋k艂o? - spyta艂. - Niebo nie mo偶e tak zwyczajnie p臋kn膮膰!
Stawirlen wzruszy艂 ramionami.
- Nie znam szczeg贸艂贸w. Za dwie godziny mamy si臋 wszyscy spotka膰 na naradzie w Akademii. Zabierz ze sob膮 smoka. A p贸ki co przesta艅 pi膰.
Popatrzy艂 na Cybell臋 i doda艂:
- I jak chcesz unikn膮膰 bolesnych iniekcji z r臋ki naszego Bernarda, doradzam wstrzemi臋藕liwo艣膰.
III
Dalszy ci膮g zabawy sta艂 si臋 dla Rosselina koszmarem. Aby sobie poprawi膰 nastr贸j, postanowi艂 popsu膰 go smokowi. Musi by膰 jaka艣 sprawiedliwo艣膰 na tym najgorszym ze 艣wiat贸w, a r贸wnowaga tak偶e jest wskazana.
Trzeba by艂o widzie膰 min臋 Filippona, gdy mu pogodnik rzek艂, 偶e niebo nad g艂ow膮 staruszka Orodisa p臋k艂o. Jaszczur nie wiedzia艂, gdzie ucieka膰. Skuli艂 si臋 w sobie, ale poniewa偶 rozmawiali na widoku publicznym, pomi臋dzy sto艂em z mi臋siwami na zimno a szeregiem stolik贸w z sa艂atkami owocowymi, nie m贸g艂 posun膮膰 si臋 do ucieczki albo nag艂ego znikni臋cia i odnalezienia trzysta mil dalej w kierunku przeciwnym od G贸r Sarkara.
- P臋k艂o? - j臋kn膮艂 cicho. - Niebo?
Mag z okrutn膮 satysfakcj膮 skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 krzywo, przypominaj膮c sobie, jak troch臋 wcze艣niej sam zareagowa艂 niedowierzaniem.
- Ano p臋k艂o. M贸wi艂em, 偶e te robaki kiedy艣 ci臋 zgubi膮, czy nie tak?
Na has艂o robaki smok zareagowa艂 w tradycyjny spos贸b, czyli 艂ypn膮艂 okiem w stron臋 sa艂aty i sur贸wek. Zaraz jednak zn贸w zmarkotnia艂. Chwyci艂 kawa艂ek ciel臋ciny w mi臋cie i zacz膮艂 gry藕膰, ale jako艣 tak bez przekonania. To znaczy zjad艂, bo co si臋 mia艂o zmarnowa膰, skoro ju偶 dotkni臋te, ale po nast臋pny kawa艂ek nie si臋gn膮艂.
Wracali do komnaty w ponurym milczeniu. Tu Rosselin za艂o偶y艂 ciemne, nierzucaj膮ce si臋 w oczy szaty, a p艂aszcz wywin膮艂 na drug膮, ciemnoniebiesk膮 stron臋. Do cholewy buta na wszelki wypadek wsun膮艂 kr贸tki sztylet.
Byli ju偶 niemal gotowi do wyj艣cia. W艂a艣ciwie byli ju偶 ca艂kiem gotowi, jednak zwlekali pe艂ni obaw o to, co spotka ich w murach Akademii.
Naraz w przedpokoju rozleg艂 si臋 straszliwy 艂omot i do 艣rodka wpad艂a Zejfa.
- Rosselin, musisz mi pom贸c! - krzykn臋艂a histerycznie.
Mag popatrzy艂 na ni膮 ze zdziwieniem. Policzki mia艂a pi臋kne, r贸偶owe jak nigdy. Z jej oczu lecia艂y iskry. Nawet ten impet i lekka panika w g艂osie nie wyda艂y mu si臋 czym艣 nadmiernie szpec膮cym. Ot, zwyk艂y strach przed praniem, sprz膮taniem albo zbyt chud膮 kiesk膮 aktualnego narzeczonego... Zd膮偶y艂 si臋 przyzwyczai膰.
- Jeste艣 pi臋kna jak nigdy - wyzna艂 szczerze.
Dworka tylko zacisn臋艂a pi臋艣ci w bezsilnej z艂o艣ci.
- Jestem morderczyni膮 - warkn臋艂a. - A jak si臋 wyda, 偶e zabi艂am 偶贸艂wia Xyfauffona Qwe, to mnie te偶 zamorduj膮. Kat rozw艂贸czy moje jelita...
Z ty艂u, za jej plecami, rozleg艂o si臋 kaszlni臋cie. I smoczy g艂os wycedzi艂:
- Jak mo偶na rozw艂贸czy膰 takie pi臋kne jelita?
Gdyby dziewczyna trzyma艂a w r臋ku miecz, jaszczur zgin膮艂by na miejscu, zanim przebrzmia艂oby echo jego s艂贸w. Ale poniewa偶 mia艂a tylko kruch膮 dziewcz臋c膮 d艂o艅 zwini臋t膮 w s艂ab膮 pi膮stk臋, 艂omotn臋艂a ni膮 Filippona tak mocno, 偶e smok zaledwie skrzekn膮l jak nadmuchiwana traszka. Bole艣nie zacz膮艂 艂apa膰 powietrze.
Tymczasem Zejfa rozp艂aka艂a si臋 bezradnie. 艁zy ciek艂y jej po twarzy, zmywaj膮c makija偶 oraz ca艂y cynizm dworki zaprawionej w pa艂acowych bojach. Pozostawia艂y za艣 dr偶膮ce oblicze niemal jeszcze dziecka, kt贸re zrobi艂o co艣, za co spotka je niezrozumia艂a, surowa, niesprawiedliwa kara.
Rosselin nienawidzi艂, jak kobieta p艂acze w jego obecno艣ci.
- Po kolei - mrukn膮艂, staraj膮c si臋 odnale藕膰 w sobie t臋 twardo艣膰 niezb臋dn膮 do skutecznego przes艂uchania i odtworzenia biegu zdarze艅. - To co w艂a艣ciwie zrobi艂a艣?
Zejfa, kt贸rej 艂zy zacz臋艂y ju偶 wysycha膰, zn贸w wpad艂a w histeryczny szloch. Ze s艂贸w przetykanych p艂aczem da艂o si臋 wywnioskowa膰 tyle, 偶e bawi艂a si臋 艣wietnie, a kiedy Qwe wreszcie zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋, jeszcze lepiej, wr臋cz re-we-la-cyj-nie. Bardzo jej w tym pomog艂a du偶a ilo艣膰 wina poch艂oni臋tego przez Xyfauffona oraz pewno艣膰, 偶e Brunhild jest gdzie艣 tam daleko sieczony bryz膮 albo rani ty艂ek na ostrych kamieniach Wolwina. Wreszcie projektant odprawi艂 艣wit臋 i wyszed艂 z dwork膮 na balkon, aby odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Jednak uparty 偶贸艂w pow臋drowa艂 za nimi. P贸藕niej - tu relacja dziewczyny rwa艂a si臋 jak zetla艂e nakrycie na tapczanie Rosselina - Qwe znikn膮艂 na chwil臋, za艣 jego pupil pozosta艂. Ku utrapieniu Zejfy, bo zwierzak zacz膮艂 si臋 do niej dobiera膰. Dok艂adniej za艣 - do pomalowanych na czerwono paznokci u st贸p.
- Pr贸bowa艂am si臋 odsuwa膰, ale laz艂 za mn膮 - opowiada艂a przez 艂zy. - I wreszcie... wreszcie... - zawy艂a - no, unios艂am t臋 nog臋, kt贸r膮 obgryza艂, i przywali艂am mu szpilk膮 z ca艂ej si艂y!
- W skorup臋? - spyta艂 z zainteresowaniem pogodnik. Roze艣mia艂 si臋, wyobra偶aj膮c sobie t臋 scen臋.
- W g艂ow臋 - zap艂aka艂a d鈥橝rgilach. - I to celnie, bo wiesz, 偶e ja nigdy nie chybiam. Schowa艂am go za wazony z kwiatami i uciek艂am, zanim Xyfauffon wr贸ci艂 - chlipn臋艂a. - Ale przecie偶 zaraz kto艣 go znajdzie, a ma dziur臋 we 艂bie na dwa palce...
- Biedak! - westchn膮艂 smok. - G艂upi bo g艂upi, ale zawsze krewniak...
Pogodnik nagle zakl膮艂. Dotar艂a do niego przera偶aj膮ca my艣l: je偶eli wyda si臋, kto zabi艂 偶贸艂wia, umrze nie tylko Zejfa dArgilach, zab贸jczyni gad贸w. Wkr贸tce zbrojne rami臋 imperialnej sprawiedliwo艣ci bole艣nie ucapi jej pracownik贸w, przemagluje, by w ko艅cu pos艂a膰 na 艣mier膰 albo na poniewierk臋. Wzdrygn膮艂 si臋 mocno.
- Co艣 z tym trzeba zrobi膰 - burkn膮艂. A widz膮c z艂o艣liwe b艂yski w oku swego potwora, doda艂 z w艣ciek艂o艣ci膮:
- My艣l, kretynie, bo nas te偶 zamkn膮! Lud si臋 ucieszy z wywlekania flak贸w smokowi!
- Smokom nie wywleka si臋 flak贸w. Smoki... - Jaszczurowi wr贸ci艂 jednak rozum, wi臋c zamkn膮艂 paszcz臋 i skurczy艂 si臋 w sobie. Zmieni艂 barw臋 na pokojow膮. To znaczy dostosowa艂 si臋 kolorem do szaro艣ci 艣cian.
Zapad艂a cisza nabrzmia艂a oddechem Zejfy ci臋偶kim od powstrzymywanego p艂aczu.
A potem rozp臋ta艂a si臋 najgorsza burza m贸zg贸w, jak膮 kiedykolwiek Rosselin prze偶y艂. By艂 to prawdziwy sztorm pomys艂贸w i my艣li... Przekracza艂 sw膮 pot臋g膮 inwencyjne wichry na pla偶y nieopodal Wolwina...
Pogodnik rozejrza艂 si臋 po pokoju. Zerkn膮艂 na meble. Popatrzy艂 na dwork臋. Na smoka. Chcia艂 popatrze膰 na Latarni臋, ale ta ju偶 gdzie艣 zwia艂a, bo cho膰 koty maj膮 dziewi臋膰 偶y膰, to ogon tylko jeden.
- Naprawd臋 nie potraficie nic wymy艣li膰? - mrukn膮艂 zrezygnowany. - To trzeba 艂apa膰 Tortinatusa i ucieka膰... za piractwo si臋 bra膰...
Jaszczur niepewnie chrz膮kn膮艂.
- No, jakby tak zamieni膰 si臋 w 偶贸艂wia...
Zejfa przesta艂a chlipa膰. Rosselin spojrza艂 pytaj膮co.
- A co by to mia艂o da膰? - spyta艂 sceptycznie.
Filippon pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- A powiadaj膮, 偶e fantazji magom dostaje... - wymrucza艂 z dezaprobat膮, odzyskuj膮c r贸wnocze艣nie kolory i ci臋t膮 ironi臋. - No przecie偶 jak Zejfa z 偶贸艂wiem wkroczy do sali, odda go projektantowi, to p贸藕niej b臋dzie jego problem, je偶eli m贸j krewniak si臋 przekr臋ci, prawda?
- Genialne! - wykrzykn臋艂a dworka.
Nagle jednak szeroko otworzy艂a oczy.
- Ale jak to: wkroczy z 偶贸艂wiem? - spyta艂a, przeci膮gaj膮c sylaby. Chocia偶 jej umys艂 pracowa艂 na najwy偶szych obrotach, koncept smoka by艂 najwyra藕niej zanadto wyrafinowany. - Przecie偶 ja go... szpilk膮... w m贸zg...
Przez male艅k膮 chwil臋 Rosselina korci艂o, 偶eby zrobi膰 Zejfie wyk艂ad o duszy nie艣miertelnej, kt贸rej 偶adna szpilka nie pokona. Jednak samo my艣lenie o ostrych przedmiotach naprowadzi艂o go na bolesny w膮tek zaszpilkowanej Lenki, ugryz艂 si臋 wi臋c w j臋zyk.
I spojrzawszy na jaszczura, kt贸ry przyzwalaj膮co skin膮艂 艂bem, wyjawi艂 swej pracodawczyni jedn膮 z najpilniej strze偶onych Filipponowych tajemnic.
Dworka natychmiast rzuci艂a si臋, 偶eby cmokn膮膰 smoka w pysk. Ten nawet si臋 nie opiera艂, cho膰 zawsze twierdzi艂, 偶e b艂yszczyk Zejfy mu nie smakuje.
Pogodnik tymczasem zmarszczy艂 czo艂o.
- No dobra, a co zrobimy z tym zabitym 偶贸艂wiem?
Jego przyjaciel roze艣mia艂 si臋, wystawiaj膮c j臋zyk.
- A to ju偶 b臋dzie twoja robota. U偶yjesz mg艂y albo co tam umiesz i zlikwidujesz 艣cierwo. Czyli przyniesiesz do pokoju... bo co si臋 ma dobre mi臋so zmarnowa膰, nie?
Plan by艂 bardzo chytry. Co wi臋cej - odni贸s艂 sukces.
Co jeszcze wi臋cej i jeszcze bardziej, okaza艂 si臋 skuteczniejszy, ni偶 spiskowcy przypuszczali. Zasiali male艅ki deszcz, a zebrali prawdziwe oberwanie chmury.
Zejfa b艂yskawicznie zmy艂a 艣lady 艂ez z policzk贸w i na powr贸t sta艂a si臋 dam膮 d鈥橝rgilach s艂yn膮c膮 z urody oraz ci臋tego j臋zyka (I ostrej szpilki - z makabrycznym rozbawieniem pomy艣la艂 pogodnik). A tak偶e pewnej swobody obyczajowej, niezb臋dnej, aby zatrze膰 spowodowan膮 wcze艣niej katastrof臋.
W pobli偶u sali balowej Filippon z westchnieniem rezygnacji zamieni艂 si臋 w 偶贸艂wia. Cz艂apa艂 r贸wnie beznadziejnie jak jego brat w skorupie. A 偶eby psychicznie wczu膰 si臋 w rol臋, z m臋cz膮c膮 determinacj膮 zacz膮艂 skuba膰 czerwony paznokie膰 wielkiego palca Zejfy. Dworka unios艂a gwa艂townie nog臋 i... natychmiast opu艣ci艂a j膮 delikatnie.
Wkroczyli do komnaty we tr贸jk臋. Cesarzowa z kilkoma go艣膰mi zd膮偶y艂a ju偶 opu艣ci膰 sal臋, jednak reszta bawi艂a si臋 w najlepsze. Oblegany Qwe by膰 mo偶e r贸wnie偶 pragn膮艂 uciec do swoich apartament贸w, jednak wida膰 by艂o, 偶e damy, t艂ocz膮ce si臋 wok贸艂 niby 艣wie偶y transport zakochanych serc, nie pozwol膮 mu na to.
Ale i tak zdo艂a艂 wypatrzy膰 nadci膮gaj膮c膮 Zejf臋 z 偶贸艂wiem. Musia艂 by膰 ju偶 bardzo st臋skniony.
- Tu艣 mi jest, kwiatuszku! - wykrzykn膮艂 g艂osem nabrzmia艂ym od wina i nami臋tno艣ci. Nie do ko艅ca by艂o wiadomo, kogo ma na my艣li, ale przynajmniej jedno by艂o pewne - niczego nie podejrzewa艂. Odepchn膮艂 najbli偶ej stoj膮ce adoratorki i zatoczy艂 si臋 we w艂a艣ciwym kierunku, prosto w stron臋 dworki oraz swego pupila. Uwaga zgromadzonych, ju偶 i tak skoncentrowana na projektancie, teraz obj臋艂a swym dobroczynnym wp艂ywem dwoje spiskowc贸w.
Tymczasem Rosselin wzd艂u偶 艣cian sali niepostrze偶enie dotar艂 na balkon i ruszy艂 w stron臋 jasnopopielatych wazon贸w, za kt贸rymi mia艂 by膰 ukryty 偶贸艂w prawdziwy, czyli martwy.
Psiakrew! Za wazonami by艂o pusto! Pogodnik szybko obszed艂 je dooko艂a. Gdzie to zabite zwierz臋 mog艂o pole藕膰???
Jeden z gwardzist贸w spojrza艂 pytaj膮co na maga. Ten zrobi艂 cierpi臋tnicz膮 min臋 i porozumiewawczym gestem w艂o偶y艂 dwa palce do ust. Zbrojny ze wsp贸艂czuciem pokiwa艂 g艂ow膮 i dyskretnie odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 sali. To, 偶e arystokracja, tak偶e magiczna, potrzeby miewa r贸wnie ludzkie jak prosty stra偶nik, tylko dowarto艣ciowa艂o Rosselina w oczach gwardzisty.
Tymczasem aktorstwo Zejfy wspi臋艂o si臋 na wy偶yny. K膮tem oka dostrzegaj膮c, 偶e mag ma jakie艣 k艂opoty, postanowi艂a uda膰 ca艂kiem pijan膮 - i rzuci艂a si臋 Xyfauffonowi na szyj臋. Ten, pijany rzeczywi艣cie, nie utrzyma艂 r贸wnowagi, w wyniku czego oboje run臋li na ziemi臋.
A w艂a艣ciwie... Zejfa tak sprytnie pokierowa艂a upadkiem, albo te偶 偶贸艂w nagle tak si臋 przesun膮艂, 偶e wyl膮dowali na nim. Us艂yszeli przera偶aj膮cy skrzek 艣miertelnie ranionego zwierz臋cia, trzask, jakby p臋k艂a skorupa... i zapad艂a martwa cisza.
Trwa艂a ledwie jedno mgnienie oka, ale dla obecnych na sali zdawa艂a si臋 rozci膮ga膰 w wieczno艣膰, tak przera偶aj膮cy by艂 ten poprzedzaj膮cy j膮 odg艂os, jakby kto艣 za jednym zamachem z艂ama艂 sobie obie r臋ce, obie nogi, kr臋gos艂up, a na dodatek roztrzaska艂 g艂ow臋.
- Bucu艣, co ci? - rozleg艂 si臋 nagle pijany g艂os przera偶onego projektanta.
Bucu艣 nie odpowiedzia艂. W og贸le nie mia艂 zwyczaju nic m贸wi膰. A tym bardziej teraz, gdy to, co nosi艂o jego skorup臋, mia艂o na imi臋 Filippon.
Zejfa podnios艂a si臋 z pod艂ogi.
Po czym zacz臋艂a przenikliwie krzycze膰.
Gdyby Rosselin nie wiedzia艂, 偶e d鈥橝rgilach 艣wietnie si臋 bawi, uzna艂by, 偶e oblaz艂y j膮 robaki albo najwi臋ksza rywalka zdoby艂a obiekt mi艂osnych westchnie艅 dworki.
Kilka os贸b wybieg艂o w panice. Kto艣 kogo艣 stratowa艂. Astrogoniusz zajadle co艣 szkicowa艂 na wyci膮gni臋tym z kieszeni kawa艂ku papieru. Oszo艂omiony Qwe sta艂 na nogach, t臋po wpatruj膮c si臋 w martwego 偶贸艂wia.
Tymczasem w sali pojawi艂 si臋 Bernard 艣ci膮gni臋ty przez kogo艣. Roztr膮caj膮c go艣ci, par艂 do przodu niczym taran. Od razu zaj膮艂 si臋 Xyfauffonem: podni贸s艂 mu powiek臋, palcem ods艂oni艂 g贸rn膮 szcz臋k臋, zacisn膮艂 d艂o艅 na ramieniu - wszystko to przy martwo wyczekuj膮cych go艣ciach oraz biernej postawie projektanta stoj膮cego niby raniona w m贸zg krowa.
Tymczasem Zejfa nie mia艂a zamiaru wychodzi膰 z roli. Nie wiedzia艂a, 偶e Rosselin nie znalaz艂 偶贸艂wia i uzna艂, 偶e zwierz mia艂 twardszy 偶ywot, ni偶 si臋 przestraszonej dworce wydawa艂o. Ale umowa by艂a, 偶e dziewczyna wywo艂a tak wielkie zamieszanie, jak tylko zdo艂a.
Co wi臋cej, bardzo lubi艂a znajdowa膰 si臋 w centrum uwagi, wi臋c z przyjemno艣ci膮 spektakularnie zemdla艂a, trafiaj膮c drobnym ramieniem w r臋k臋 Bernarda. Jako艣 tak pechowo upada艂a, 偶e medyk musia艂 j膮 z艂apa膰, inaczej roztrzaska艂aby sobie g艂ow臋 na 艣liskiej pod艂odze.
Po drugiej stronie cesarskiego medyka sun膮艂 kursem na zbli偶enie ku posadzce Xyfauffon Qwe. Zapewne chcia艂 si臋 zapozna膰 z wzorami na p艂ytkach.
Wykorzystuj膮c rozgardiasz, Rosselin podszed艂 i niepostrze偶enie chwyci艂 za przedni膮 艂ap臋 偶贸艂wia, kt贸ry w tej sytuacji przegra艂 bitw臋 o uwag臋 z ludzkimi nieszcz臋艣ciami Zejfy, projektanta, a tak偶e Bernarda, kt贸ry nie wiedzia艂, jak i kiedy kogo 艂apa膰, 偶eby nikt nie upad艂.
Pogodnik wy艂owi艂 z t艂umu m艂odego ch艂opaka w stroju gwardzisty i psykni臋ciem przywo艂a艂 go do siebie. Biedak spogl膮da艂 na t臋 scen臋 mocno przera偶onym wzrokiem i wida膰 by艂o, 偶e nie wie, co ma robi膰, bo takich dramat贸w szkolenie nie obejmowa艂o. Dot膮d jego s艂u偶ba w pa艂acu sprowadza艂a si臋 do nudy i pacyfikowania mordobi膰 albo wynoszenia pijak贸w.
Mag spojrzeniem wskaza艂 mu woln膮 przedni膮 艂ap臋 偶贸艂wia i mrukn膮艂 p贸艂g艂osem:
- No! Trzeba usun膮膰 st膮d tego bydlaka.
I nie daj膮c ch艂opcu czasu na zastanowienie, poci膮gn膮艂 gada w jego stron臋.
Zanie艣li Bucusia do jednej z otwartych komnat niedaleko sali biesiadnej. Tu Rosselin d藕wign膮艂 martwe zwierz臋 na st贸艂. Niech chwil臋 pole偶y na widoku, wbije si臋 艣wiadkowi w m贸zg.
Le偶膮c na stole, 偶贸艂w wygl膮da艂 r贸wnie imponuj膮co jak wcze艣niej, a nawet robi艂 jeszcze straszniejsze wra偶enie, bo rozwarty dzi贸b w kszta艂cie zgniatarki do orzech贸w oraz stercz膮ce na wszystkie strony kostropate 艂apy powi臋ksza艂y i tak ju偶 imponuj膮ce rozmiary.
Nagle gwardzista wyda艂 z siebie piskliwy odg艂os i rzek艂 cienkim, wysokim g艂osem:
- Magu, on 偶yje! Poruszy艂 si臋!
Rosselin brzydko sobie pomy艣la艂 o niecierpliwo艣ci smoka. Po艣piech by艂 wskazany, to prawda, jednak zbytnia nerwowo艣膰 mog艂a tylko popsu膰 wspania艂y plan.
- Zdawa艂o ci si臋, biedaku. - Poklepa艂 ch艂opaka po ramieniu. - Chod藕 na ma艂e wino, ja stawiam.
IV
Psiakrew! 呕egnaj膮c gwardzist臋 po szybkim kielichu, pogodnik u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przecie偶 czekaj膮 na nich w Akademii! Magowie zapewne zacz臋li ju偶 obrady! Szybko pobieg艂 do swego mieszkania.
By艂 pierwszy, ale na szcz臋艣cie smok dotar艂 ledwie kilka minut p贸藕niej, kln膮c pod nosem.
- 呕ebym ja musia艂 偶贸艂wia udawa膰, jasny szlag! - wywarcza艂 z pretensj膮 w stron臋 Rosselina. - Zejfa powinna mnie po pazurach ca艂owa膰 z wdzi臋czno艣ci! - Czujnym spojrzeniem obrzuci艂 izb臋, po gospodarsku wodz膮c wzrokiem po stole. - A gdzie jest mi臋sko? - pytaj膮co zerkn膮艂 na pogodnika.
Ten wzruszy艂 ramionami.
- Szuka艂em, ale nigdzie bydl臋cia nie znalaz艂em.
Smok by艂 tak zdumiony, 偶e nawet nie zakl膮艂.
- O偶y艂? A to twarda bestia... - mrukn膮艂 z uznaniem. - Moja krew...
Mag pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Zejfie mo偶na wierzy膰, 偶e jak zabi艂a, to na 艣mier膰. Pewno jaki艣 gwardzista albo arystokrata znalaz艂 go i po cichu przemyci艂 do swoich komnat. Kto艣 jutro b臋dzie mia艂 pyszn膮 zup臋 偶贸艂wiow膮 - doda艂 zazdro艣nie. - Zbieraj si臋, Rada czeka.
- Co za 艣wiat! I dziwi膰 si臋, 偶e tylu rzezimieszk贸w na ulicach?! Skoro pod okiem cesarzowej takiego pi臋knego 偶贸艂wia mi ukradli... - mrucza艂 po drodze niezadowolony jaszczur.
Rada urz臋dowa艂a w sk艂adzie dosy膰 niezwyk艂ym. W sali, w kt贸rej odbywa艂o si臋 nocne posiedzenie, by艂o tak g臋sto od mag贸w, jakby kto艣 sprawdza艂, ilu takich dziwak贸w wejdzie na stop臋 kwadratow膮.
Akurat kiedy przybyli, trwa艂a za偶arta dyskusja o truj膮cych warstwach powietrznych. Rosselina korci艂o, 偶eby dorzuci膰 swoje praktyczne obserwacje do k艂贸tni pomi臋dzy Febrisem, dowodz膮cym, i偶 Orodis nie m贸g艂 偶ywy przelecie膰 przez owo 艣miertelne pasmo, a Logangiem, wrzeszcz膮cym, 偶e skoro staruszek jednak prze偶y艂, to trucizna mo偶e i szkodzi ludziom, ale na pewno nie magom. Tak wi臋c dotychczasowa teoria wymaga zweryfikowania w trybie eksperymentalnym.
- A polecisz? - warkn膮艂 Febris, wywo艂uj膮c w odpowiedzi k艂opotliwe milczenie. Bo co innego gaw臋dzi膰 w ciep艂ej izbie, co innego nadstawi膰 w艂asn膮 bohatersk膮 pier艣. Zw艂aszcza kiedy my艣l mo偶e i 艣mia艂a, ale pier艣 w膮t艂a - a Logang by艂 postury Garzfula w butach na wysokim obcasie i grubej peruce.
Sam Orodis skromnie zasiad艂 w k膮cie, nie wtr膮caj膮c si臋 do tej 偶ywio艂owej, ale tchn膮cej zdech艂ym akademizmem dyskusji. Na widok Rosselina jego twarz rozja艣ni艂 leciutki u艣miech, najwyra藕niej staruszek by艂 ucieszony jego obecno艣ci膮.
Ten ruszy艂 w jego stron臋, przepychaj膮c si臋 przez mag贸w r贸偶nych specjalno艣ci, gdy nagle poczu艂 na ramieniu czyj膮艣 ci臋偶k膮 d艂o艅.
- Porozmawiajmy spokojnie - mrukn膮艂 mu Sykander do ucha i poci膮gn膮艂 pogodnika z jego smokiem w stron臋 wyj艣cia. Da艂 jeszcze znak Orodisowi, 偶eby ten pod膮偶y艂 za nimi.
Chwil臋 p贸藕niej znale藕li si臋 w gabinecie Sykandera. Czeka艂o tu ju偶 dw贸ch cz艂onk贸w Rady, znany Rosselinowi rudow艂osy i obdarzony nieprzyjemnym spojrzeniem Thu oraz niezwykle rzadko widywany w murach Akademii Falindorn, badaj膮cy 艣cie偶ki czasu. Jego obecno艣膰 w tym pokoju zapar艂a magowi dech, bo co czas mo偶e mie膰 do p臋kni臋cia nieba?
Sekretarz poczeka艂, a偶 wszyscy zajm膮 miejsca przy stole.
- Po kolei - mrukn膮艂. - Ori, ty zacznij.
Pogodnik spojrza艂 pytaj膮co na Orodisa. Nadal nie zna艂 szczeg贸艂贸w tego, co zasz艂o tam daleko, w G贸rach Sarkara.
Starzec westchn膮艂 ze znu偶eniem, pog艂aska艂 brod臋. Wida膰 by艂o, 偶e szykuje si臋 do powt贸rzenia tej samej historii po raz milion siedemnasty. A je偶eli nadal podejrzewacie, 偶e ludzie z wiekiem staj膮 si臋 bardziej cierpliwi, jeste艣cie w powa偶nym i niebezpiecznym b艂臋dzie. Najt臋偶sza g艂owa Imperium, filozof Sarturus, z dum膮 w dziewi臋膰dziesi膮tym dziewi膮tym roku 偶ycia zanotowa艂, 偶e nigdy wcze艣niej nie mia艂 w sobie tak du偶o m膮dro艣ci i tak ma艂o cierpliwo艣ci, jak w tej wio艣nie 偶ycia, kt贸ra w艂a艣nie dla niego nasta艂a. I nigdy nie mia艂 te偶 tak soczystego uderzenia d臋bow膮 lask膮, jak owego dnia, kiedy rozbi艂 g艂ow臋 pewnemu natr臋tnemu wie艣niakowi. Ten, widz膮c staruszka pogr膮偶onego w my艣lach i skubanego przez jego owce, postanowi艂 ucieszy膰 go rozmow膮...
- Niebo p臋k艂o mi nad g艂ow膮 trzy dni po tym, jak wyjechali艣cie - zacz膮艂 wreszcie Orodis. - Siedz臋 sobie rankiem na kamieniu, przygl膮dam si臋 艣wiatu, s艂ucham gadaniny wiatru, a偶 tu nagle huk, jakby g贸rski szczyt ca艂y si臋 rozpad艂. I tam, gdzie uderzy艂 m贸j domek, nagle widz臋 p臋kni臋cie, d艂ug膮 i cienk膮 szczelin臋, w kt贸rej pulsuje co艣 ciemnego... Wydawa艂o mi si臋, 偶e to wype艂znie, to znaczy zacznie wycieka膰 z nieba, ale po chwili cofn臋艂o si臋 i jakby zaros艂o. Blizna jednak pozosta艂a, taki cienki czarny szew, kreska na niebosk艂onie. I nie rozumiem, o co tu chodzi. Nasze teorie o niczym podobnym nie wspominaj膮, prawda? - spojrza艂 na milcz膮cego Thu. Ten nik艂ym ruchem g艂owy potwierdzi艂, nadal nie odzywaj膮c si臋 ani s艂owem.
Nieoczekiwanie g艂os zabra艂 Falindorn.
- Ja widywa艂em takie p臋kni臋cia - wymrucza艂 z namys艂em. - Tyle 偶e w 艣wiatach wolnych od ludzi.
Sykander ponuro spogl膮da艂 na jaszczura.
- O, nie, prosz臋 na mnie tak nie patrze膰! - warkn膮艂 ten, z impetem wbijaj膮c pazury w blat sto艂u. - Ja z tym nie mam nic wsp贸lnego, nic a nic!
Sekretarz Rady Mag贸w wzruszy艂 ramionami. Akurat - m贸wi艂o jego spojrzenie.
- Niebo by艂o spokojne, p贸ki nie zacz膮艂e艣 si臋 przekopywa膰 przez wulkany Imperium...
Westchn膮艂.
- Od pocz膮tku wiedzia艂em, 偶e tw贸j smok to problem - przeni贸s艂 wzrok na Rosselina.
Ten nie wiedzia艂, gdzie ma si臋 podzia膰. Najch臋tniej uciek艂by gdzie艣 daleko, za jednym zamachem rozwi膮zuj膮c problem Annabell domagaj膮cej si臋 艣lubu oraz p臋kni臋tego nieba.
- A mo偶e to wina Irapia, nie mojego smoka? - podsun膮艂.
Obecni magowie popatrzyli po sobie.
- Mo偶e mie膰 racj臋 - przyzna艂, nie kryj膮c nienawi艣ci, Thu. - Chocia偶 jak by tego dokona艂 ten przekl臋tnik?
Dalszy bieg rozmowy nie doprowadzi艂 dok膮dkolwiek. Jedyne, co uradzili, to 偶eby wys艂a膰 wypraw臋 naukow膮 w g贸ry i na miejscu oceni膰, co zasz艂o.
- Ale ja zostaj臋. Bo co, jak to niebo zn贸w p臋knie i runie mi na g艂ow臋? - zastrzeg艂 Orodis.
Wr贸cili do komnaty, w kt贸rej inni cz艂onkowie Rady dyskutowali nad t膮 sam膮 kwesti膮. Tu zgromadzonym posz艂o jednak jeszcze gorzej, bo z dywagacji a to o truj膮cym powietrzu, a to o napr臋偶eniach skalnych niewiele da si臋 sprowadzi膰 do wsp贸lnego mianownika. Chyba tylko tyle, 偶e nawet magowie potrafi膮 niemi艂osiernie ha艂asowa膰 i fa艂szowa膰 intelektualnie.
Wreszcie niemal wszyscy poszli, bo ciep艂e 艂贸偶ka wzywa艂y ich niby marynarzy syrenie 艣piewy. Zosta艂a tylko czw贸rka: Sykander, Orodis, Rosselin oraz wierc膮cy si臋 nerwowo smok.
Staruszek popatrzy艂 na pogodnika i westchn膮艂.
- Jak znam 偶ycie oraz ich stosunek do tajemnic, nikt ci nic nie powiedzia艂, prawda? - zerkn膮艂 z ukosa na Sykandera. Ten pokr臋ci艂 g艂ow膮, podczas kiedy nasz mag pytaj膮co wodzi艂 spojrzeniem od jednego do drugiego.
Orodis roze艣mia艂 si臋, poklepa艂 Rosselina po ramieniu.
- No oczywi艣cie. Wobec tego nie wiesz, dlaczego naprawd臋 wys艂ali ci臋 do mnie - stwierdzi艂.
U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, dostrzegaj膮c niepewn膮 min臋 m艂odego maga.
- Czytam w my艣lach. A czasem widz臋 przysz艂o艣膰. Co prawda przeszed艂em na emerytur臋, ale kiedy艣 by艂em najlepszy w Imperium...
Pogodnik zblad艂.
Nie 偶eby by艂 jakim艣 szpiegiem albo co艣. By艂 zwyk艂ym nieudacznikiem trzeciej kategorii, a pr贸cz tego, 偶e chcia艂 si臋 wykr臋ci膰 od 艣lubu z Annabell, nie przypomina艂 sobie 偶adnych sekret贸w. Mimo to przeszy艂 go dreszcz strachu.
- Mia艂em sprawdzi膰, czy ty i tw贸j smok nie zagra偶acie nikomu - ci膮gn膮艂 starzec.
Rosselin by艂 ju偶 tak blady z przera偶enia, 偶e a偶 przezroczysty. Ca艂y czas s膮dzi艂, 偶e to oni wykonuj膮 misj臋. 呕e si臋 nie powiod艂a, bo Filippon ze偶ar艂 jakiego艣 w臋偶a pod wulkanem...
Nagle przypomnia艂 sobie, 偶e ma na sumieniu jedno, ale za to straszliwe przest臋pstwo! Je偶eli Orodis czyta w my艣lach, to na pewno zobaczy艂, jak smok 艂amie magiczne blokady i dociera do Irapia... mo偶e nawet dojrza艂 tam spisek?! Trudno b臋dzie wyja艣ni膰, dlaczego pogodnik nie podzieli艂 si臋 t膮 wiedz膮 z Rad膮...
- A czy widzisz...? - zaj膮kn膮艂 si臋 nasz mag. Zabrak艂o mu jednak odwagi, 偶eby doko艅czy膰 zdanie.
Staruszek ze spokojem gryz艂 kanapk臋. Plasterek pomidora zsuwa艂 si臋 na boki, wi臋c wreszcie bezceremonialnie zdj膮艂 go i zjad艂, pozostawiaj膮c sam chleb z mas艂em.
- Tw贸j 艣lub? - u艣miechn膮艂 si臋 przekornie. - Widz臋. Ale nie tak pr臋dko...
- A to... - Rosselin z ulg膮 prze艂kn膮艂 艣lin臋. - Ale prawd臋 powiedziawszy...
- Tw贸j awans na drug膮 kategori臋 te偶 widz臋. - Orodis od艂o偶y艂 niedojedzon膮 kanapk臋 na bok, bezceremonialnie bior膮c drug膮. - Sykanderze, nie zwlekaj z tym, bo nam ch艂opak ucieknie do konkurencji i co b臋dzie?
Podczas kiedy pogodnik z os艂upieniem zastanawia艂 si臋, czy starzec 偶artuje, czy te偶 faktycznie istnieje jaka艣 konkurencja, sekretarz Rady spogl膮da艂 na niego z u艣miechem. Wreszcie rzek艂:
- Nie, na czarnego maga nasz ptaszek si臋 nie nadaje... A na egzaminy przyjdzie czas. Lipion wcale nie musia艂 si臋 za tob膮 wstawia膰, Rosselinie.
Popatrzy艂 na niego uwa偶niej i doda艂:
- I tak daleko zaszed艂e艣, ch艂opcze. I tego si臋 w艂a艣nie najbardziej obawiam.
M艂ody mag powoli wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc. Najwyra藕niej o niczym nie wiedzieli... Wi臋c warto im pokaza膰, 偶e jest m膮dry i zas艂uguje na drug膮 kategori臋!
- A czy nie mog艂e艣 przewidzie膰 tego p臋kni臋cia nieba? - postanowi艂 podzieli膰 si臋 w膮tpliwo艣ci膮, kt贸r膮 nosi艂 w sobie od chwili, gdy pozna艂 prawdziw膮 specjalno艣膰 Orodisa.
- Ano w艂a艣nie - z irytacj膮 wymrucza艂 staruszek. - Przewidzia艂em wasze przybycie, a tego, a nawet wybuchu pary przy was nie! W tym w艂a艣nie problem. Wszystkie tropy gin膮 w nieprzeniknionej czerni...
Wracaj膮c, Rosselin nie potrafi艂 ukry膰 swoich mieszanych uczu膰. Z jednej strony dominowa艂y wie艣ci dobre, jak odwleczony w czasie 艣lub z Annabell, albo znakomite, jak przepowiednia Orodisa, 偶e kiedy艣 awansuje na wymarzon膮 drug膮 kategori臋. Psu艂a je 艣wiadomo艣膰, 偶e wypadki dziwnym trafem kr膮偶膮ce wok贸艂 smoka mog膮 to wszystko zmieni膰.
- B臋dziesz musia艂 przyzna膰 si臋 do tego, 偶e dokona艂e艣 w艂amania do podziemnych komnat Akademii - rzek艂 wreszcie stanowczo. - Obawiam si臋, 偶e staruszek przejrza艂 ci臋 na wylot i teraz wie o tobie wi臋cej ni偶 ja... nawet je偶eli nie podzieli艂 si臋 tym z Rad膮...
Filippon przystan膮艂 obok dorodnego krzaka. R贸s艂 tu sobie od wielu lat, pewnie wzbudzaj膮c respekt okolicznych ro艣lin, jako 偶e zaj膮艂 p贸艂 skweru, a li艣cie mia艂 du偶e jak d艂o艅. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e pewnej nocy b臋d膮 sobie skraca膰 t臋dy drog臋 pewien mag i pewien smok. Us艂ysza艂 jeszcze biedny krzew, jak ten drugi pyta:
- A po co si臋 przyznawa膰? - I koniec, bo w艂a艣nie zosta艂 wyrwany z ziemi.
Rosselin pocz膮tkowo pomy艣la艂, 偶e nawet i drapie偶ny jaszczur potrzebuje czasem jarzyny. Podobnie jak koty, Latarnia na przyk艂ad, kt贸ra od czasu do czasu za偶era si臋 traw膮. Co prawda robi to w celach wymiotnych (jako pijak o d艂ugim sta偶u rozumia艂 ten k艂opot), jednak i jego przyjaciel m贸g艂 mie膰 czasem ochot臋 zwr贸ci膰 wszystko i zacz膮膰 偶y膰 od nowa. Zw艂aszcza na jak膮艣 godzin臋 przed 艣witem.
- Dobre te mszyce - mrukn膮艂 Filippon, wyprowadzaj膮c pogodnika z b艂臋du. - Bez obaw, Orodis jest kiepski w te klocki. Nie tak 艂atwo przejrze膰 smoka, jak mu si臋 wydaje - prychn膮艂 z delikatn膮 nut膮 lekcewa偶enia.
- Wiedzia艂e艣? - wrzasn膮艂 mag, celuj膮c palcem w przyjaciela. I strasz膮c ksi臋偶yc, kt贸ry natychmiast schowa艂 si臋 za chmurami. Od kamienicy, ku kt贸rej zmierzali, oderwa艂 si臋 jaki艣 cie艅 i zacz膮艂 ucieka膰 w panice. Tak, s艂owo maga bywa doprawdy straszne...
Jaszczur przest膮pi艂 z 艂apy na 艂ap臋 i z wyrzutem spojrza艂 na Rosselina.
- Sk膮d mia艂em wiedzie膰, czy to naprawd臋 on, a nie ten dom, drzewo wizawisowe rosn膮ce na zboczu wulkanu albo jaki艣 robal w skalnych szczelinach? - warkn膮艂 dotkni臋ty do 偶ywego. - Kto艣 pr贸bowa艂 szpera膰 mi w g艂owie, to j膮 zamkn膮艂em. Teraz wiem kto, bo sam to przyzna艂. Dosy膰 gadania, spa膰 mi si臋 chce...
I nie ogl膮daj膮c si臋 na stoj膮cego z rozdziawion膮 g臋b膮 maga, ruszy艂 przed siebie. A 偶e akurat przebiega艂 tamt臋dy ma艂y zdzicza艂y pies, skupi艂 si臋 na pogoni za dodatkiem do krzaka w sosie mszycowym.
V
Poranna bieganina i tumult na korytarzach nie by艂y dla Rosselina i jego smoka czym艣 nowym. Zreszt膮 je偶eli prze偶y艂o si臋 jaki艣 czas pod dachem Zejfy d鈥橝rgilach, zwyk艂y ha艂as nie robi艂 偶adnego wra偶enia.
Jednak poszukiwania 偶贸艂wia, 偶ywego lub martwego, nabra艂y takiego rozmachu, jakby od jego odnalezienia zale偶a艂 los ca艂ego Imperium.
- No bo Xyfauffon Qwe tak si臋 upi艂, 偶e w og贸le nic nie pami臋ta z wczorajszego przyj臋cia, nawet 偶e go musia艂 Bernard reanimowa膰 - relacjonowa艂a podekscytowana Lenka przy 艣niadaniu. - A nikt nie ma odwagi powiedzie膰 mu, 偶e 偶贸艂w zdech艂.
Dworka zakrztusi艂a si臋 winem, rozlewaj膮c je na obrus. Mag z najwy偶szym trudem powstrzyma艂 艣miech, p臋czniej膮c od 艣rodka jak dynia, tyle 偶e zamiast pestek trzyma艂 w sobie kolejne spazmy histerycznego rechotu. A Filippon...
- Ja mu powiem - zaoferowa艂 si臋 z niezwykle powa偶n膮 min膮, spogl膮daj膮c na przej臋t膮 s艂u偶膮c膮. - Bardzo ch臋tnie wezm臋 na siebie ten smutny obowi膮zek. My, smoki, umiemy za艂atwia膰 takie sprawy...
W spojrzeniu Lenki b艂ysn膮艂 niek艂amany podziw. Poklepa艂a jaszczura po l艣ni膮cym karku.
- Lepiej nie. Bo on mieczem szuka.
Rosselin zakrztusi艂 si臋 okruchami bu艂ki. Niewiele brakowa艂o, aby dosi臋g艂a go 艣mier膰 niegodna uwiecznienia przez kronikarza, za to r贸wnie prawdziwa jak zej艣cie Amarantina, jednego z cesarzy, kt贸ry uwielbia艂 mi贸d pitny. I pewnego dnia wypi艂 go tyle, 偶e zanim r贸wnie ma艂o trze藕wi dworzanie go powstrzymali, zd膮偶y艂 wychla膰 te偶 ca艂膮 flaszk臋 octu do zaprawiania pterodontyla w galarecie. A potem zrobi艂 tak kwa艣n膮 min臋, 偶e a偶 umar艂.
- No tak - ci膮gn臋艂a sw膮 opowie艣膰 dziewczyna, rozkoszuj膮c si臋 艣wiadomo艣ci膮, 偶e zwyk艂a wyprawa po pieczywo da艂a jej tak atrakcyjne plotki. - Qwe sam r臋k臋 ma za kr贸tk膮 i szkoda mu palc贸w, bo to w ko艅cu 偶贸艂w obronny, wi臋c d藕ga po k膮tach tym mieczem... Na razie znalaz艂 ledwie par臋 myszy i czyj膮艣 sztuczn膮 szcz臋k臋, ale swojej zguby nie. Wi臋c ha艂asuje, ryczy i wzbudza panik臋 po艣r贸d gwardzist贸w. A par臋 dam zabarykadowa艂o si臋 w swoich apartamentach, 偶eby im projektant kurzu spod szaf nie wygarnia艂 ani sukni nie policzy艂.
Mimo pewnego zagro偶enia smok nadal mia艂 ochot臋 przyjrze膰 si臋 wyczynom Qwe. Zejfa jednak na艂o偶y艂a na Rosselina i Filippona zakaz wychodzenia ze swoich pokoi pod pretekstem pomocy w doborze sukni na wiecz贸r.
- A niech mi tylko kt贸ry ucieknie z widoku - sykn臋艂a, kiedy Lenka na chwil臋 znikn臋艂a w jednej z jej komnat - to pazurami j臋zor wyrw臋 i oczy wyd艂ubi臋. Dosy膰 si臋 naspiskowali艣my!
W po艂udnie kto艣 lito艣ciwy powiedzia艂 Qwe, 偶e jego zwierz臋 nie 偶yje. Mia艂a to by膰 pr贸ba uspokojenia Xyfauffona. Okaza艂a si臋 jednak kompletnym niewypa艂em.
- Bucu艣!!! - rykn膮艂 zrozpaczony i oszo艂omiony nag艂ym b贸lem projektant. - Gdzie jeste艣???
Jego zadziwiaj膮ca stanowczo艣膰 w kwestii odnalezienia i pochowania doczesnych szcz膮tk贸w 偶贸艂wia wprawi艂a ca艂y dw贸r w panik臋. Wysz艂o na jaw, 偶e wbijanie g艂贸w w 艣ciany albo pod艂ogi by艂o b艂臋dem. Strusia polityka uczyni艂a wszystkich dworzan winnymi 艣mierci oraz zagini臋cia ukochanego pupila Qwe.
- Buucuu艣!!! - nios艂o si臋 korytarzami.
A Bucusia nie by艂o. Nie by艂o nie tylko duchem - albowiem zwierz umar艂 dwa razy, najpierw w tajemniczych okoliczno艣ciach podczas przyj臋cia, drugi raz za spraw膮 wspania艂ego przedstawienia, jakie da艂a trupa aktorska Zejfa i S-ka.
Co gorsza, nie by艂o go tak偶e cia艂em. Trup gada zagin膮艂, a wed艂ug zgodnych podejrze艅 Rosselina i jego smoka zosta艂 przerobiony na smakowit膮 zup臋. Kto wie, mo偶e ju偶 sta艂 si臋 straw膮 dla wybrednego podniebienia jakiego艣 arystokraty w kt贸rej艣 spo艣r贸d otaczaj膮cych pa艂ac knajpek? Patrz膮c na spraw臋 filozoficznie, przemiana 偶贸艂wia w jad艂o to czysta magia. Mo偶e wi臋c dworka mia艂a racj臋, zatrzymuj膮c pogodnika w swych apartamentach, aby nie k艂u艂 ludzi w oczy swoim cechowym p艂aszczem?
Cesarzowa by艂a w艣ciek艂a, bo to w ko艅cu na jej zaproszenie Xyfauffon przyby艂 do pa艂acu. Zarz膮dzi艂a natychmiastowe 艣ledztwo. Przes艂uchania. Tortury. Wymuszanie zezna艅. 呕arty si臋 sko艅czy艂y, a zacz臋艂o bolesne dociekanie prawdy.
Pierwszym podejrzanym, rzecz jasna, sta艂 si臋 Garzful. Wzi臋ty na m臋ki zaprzeczy艂 oskar偶eniom. Nawet kiedy straci艂 膰wier膰 ma艂ego palca u r臋ki i pasmo sk贸ry na plecach, nadal upiera艂 si臋, 偶e dosy膰 ma ju偶 wi臋ziennej wie偶y, 偶e tak wielkiego zwierzaka za nic by nie dotkn膮艂, a w skorupach nie gustuje, woli mi臋kkie owoce. Po zdarciu sk贸ry z drugiej 艂opatki nagle przypomnia艂 sobie, 偶e Astrogoniusz robi艂 szkice 偶贸艂wia!
Malarz, w trybie natychmiastowym wzi臋ty na przes艂uchanie, stanowczo zaprzeczy艂 g艂osem s艂abym ze zgrozy, bo 艣ledczy cesarzowej naprawd臋 nie 偶artowali.
Przeszukanie jego willi te偶 nic nie da艂o. Owszem, posiada艂 setki szkic贸w Zejfy, niekt贸re podobno ca艂kiem udane. Jednak na przyj臋ciu, kiedy wybuch艂a afera z Bucusiem, robi艂 szkice przera偶onego t艂umu, nie za艣 studium na przyk艂ad 鈥濪amy z 偶贸艂wiem鈥.
No a za rysuneczki przedstawiaj膮ce niewinne dziewcz臋ta w pozach lekko nieprzyzwoitych oraz wiersze erotyczne - kt贸re cesarzowa za偶yczy艂a sobie przeczyta膰 - nie mo偶na go by艂o skaza膰.
Tak wi臋c 艣ledztwo utkn臋艂o w martwym punkcie po kilku godzinach.
A co gorsza, spraw臋 pogorszy艂 Georgion. Zadeklarowa艂, 偶e wyrze藕bi z drewna 偶贸艂wia, na co Qwe zala艂 si臋 艂zami.
Wszystko by艂o dobrze, p贸ki snycerz nie zabrn膮艂 zbyt daleko w analogie, sugeruj膮c, 偶e przecie偶 nawet dziecko wie, 偶e jak drewnianemu zwierzakowi dorobi膰 k贸艂ka i przyczepi膰 sznurek udaj膮cy smycz...
- Mam ci膮gn膮膰 za sob膮 drewnianego Bucusia? - wrzasn膮艂 Xyfauffon, rozwijaj膮c chwiejn膮 my艣l m艂odego snycerza. - Chcesz ze mnie zrobi膰 po艣miewisko?
W powietrzu zawis艂 stryczek albo nag艂e odes艂anie ch艂opaka z powrotem do Kann Arch. Na szcz臋艣cie b贸l zwyci臋偶y艂 nad s艂abo艣ci膮 i projektant zacz膮艂 szlocha膰. A kiedy otar艂 艂zy z rz臋s, Georgion znajdowa艂 si臋 ju偶 kilka pi臋ter ni偶ej, zbiegaj膮c tak szybko, jakby go sam w艣ciek艂y Krakern goni艂.
Cho膰 przed kar膮 nie uciek艂, bo dowiedziawszy si臋 o wszystkim, jeszcze tego samego dnia stary Lisbet nakaza艂 mu w deskach przeznaczonych na sto艂y wyci膮膰 tysi膮c napis贸w: Nie pchaj palc贸w mi臋dzy drzwi, nie upuszcz膮 tobie krwi.
A potem zeszlifowa膰 je do czysto艣ci, bo kara kar膮, a pa艂acowe meble nie powinny mie膰 ozd贸b o charakterze incydentalnym.
VI
Zemsta jest powa偶n膮 spraw膮 - i nale偶y j膮 ponawia膰 tak cz臋sto, jak tylko si臋 da.
Rosselin by艂 got贸w odpu艣ci膰 Zej艅e wszelkie zniewagi, tak偶e t臋 ostatni膮, kiedy dworka niezbyt mi艂o powita艂a ich po powrocie od starego Orodisa. Jednak smok, zazwyczaj skupiony na mi臋sie, robakach oraz innych smako艂ykach, w kwestii zemsty bywa艂 zaskakuj膮co pryncypialny. Dowodem cho膰by smutny los koniarza Yrlana, kt贸ry przecie偶 to wcale nie jaszczurowi zalaz艂 za sk贸r臋. Skoro jednak pogodnik nie umia艂 wzi膮膰 krwawego odwetu, Filippon z ch臋ci膮 postanowi艂 go wyr臋czy膰.
- Rosselinie, ty mi nie wchod藕 w hodowl臋 robak贸w, bo ucierpisz - warkn膮艂 nawet. - Zas艂u偶y艂a, to i dostanie.
Mag nie trudzi艂 si臋 pytaniem, jak jego osterwaldzka jaszczurka zamierza przeprowadzi膰 spraw臋. Mia艂 tylko nadziej臋, 偶e gdy zemsta zostanie uskuteczniona, nadal b臋dzie mia艂 t臋 sam膮 mi艂膮, cich膮 i spokojn膮 pracodawczyni臋.
- E, bez obaw - uspokoi艂 go smok - bo to mi 藕le w tej izbie? Tylko niech sobie Zejfa nie my艣li, 偶e nie jeste艣my jej potrzebni, a ona wszystko mo偶e. Nagi膮膰 do rozumu j膮 trzeba...
Podczas kiedy Filippon rozmy艣la艂 nad ci臋ciem, gi臋ciem i naginaniem, pogodnik postanowi艂 spe艂ni膰 si臋 wychowawczo.
Georgion po traumie zwi膮zanej z drewnianym 偶贸艂wiem tak偶e wymaga艂 leczenia. Ch艂opak przesta艂 sypia膰, a je偶eli ju偶 zapada艂 w p艂ytk膮 drzemk臋, zaczyna艂y mu si臋 艣ni膰 drapie偶ne krzes艂a z por臋czami w kszta艂cie Bucusiowych g艂贸w.
Jednak w 艂apy Bernarda nie zamierza艂 dobrowolnie si臋 pakowa膰. Uzasadni艂 to Rosselinowi w spos贸b najprostszy z mo偶liwych:
- A ty by艣 poszed艂? Do tego starego wariata?
I mag musia艂 przyzna膰, 偶e sam tak偶e poszed艂by si臋 leczy膰 u o鈥機encora dopiero wtedy, gdyby mu wyros艂a trzecia noga (i to przeszkadzaj膮ca w chodzeniu, bo w przeciwnym razie jeszcze by si臋 zastanowi艂) albo skrofu艂y na duszy.
Georgion da艂 si臋 natomiast przekona膰 do wizyty u aptekarza Farfinkelszta, chocia偶 pogodnik podejrzewa艂, 偶e z braniem pigu艂ek, kt贸re jego stary przyjaciel wr臋czy艂 snycerzowi, nie p贸jdzie tak 艂atwo. Widz膮c krzyw膮 min臋 ch艂opaka, Rosselin postanowi艂 wyjawi膰 Lisbetowi prawd臋 o chorobie jego ucznia. C贸偶, mo偶e mistrz zmusi m艂odego snycerza do potraktowania serio op艂akanego stanu zdrowia...
Kiedy mieli za sob膮 te przykre medyczne sprawy, Farfinkelszt najpierw wypyta艂 maga o pa艂acowe plotki, na co ten wda艂 si臋 w d艂ug膮 opowie艣膰 o aferze z 偶贸艂wiem.
Szcz臋艣liwie po偶egnali ju偶 Qwe, chocia偶 cesarzowa musia艂a zapewni膰 projektanta, 偶e nie spocznie, p贸ki nie odszuka skorupy. A Xyfauffon wprowadzi艂 Joann臋 w pewn膮 konsternacj臋, zapewniaj膮c, 偶e pami膮tk臋 po swoim 偶贸艂wiu rozpozna zawsze i wsz臋dzie, bo ma ona znaki szczeg贸lne.
- Ale cwaniak nie zdradzi艂 jakie, bo pewno cesarzowa by tak膮 skorup臋 wyprodukowa艂a - za艣mia艂 si臋 na zako艅czenie tej historii Rosselin.
P贸藕niej Farfinkelszt sam opowiedzia艂 nowin臋. Niedaleko jego domu poprzedniego dnia los ci臋偶ko do艣wiadczy艂 proroka Iga.
Szaleniec ten by艂 mo偶e dobrym m贸wc膮, ale wizjonerem, jak si臋 okaza艂o, jednak kiepskim.
- Gorszym od ciebie - parskn膮艂 艣miechem aptekarz, z rozbawieniem spogl膮daj膮c na czerwonego ze wstydu pogodnika.
Kiedy w艂adczyni zapowiedzia艂a, 偶e albo wyznawcy pogl膮d贸w szalonego proroka sami zrobi膮 z nim porz膮dek, albo ona wy艣le ca艂膮 t臋 ha艂astr臋 na pustyni臋 Nevarge, tylko jeden Igo wyrazi艂 zadowolenie. Stwierdzi艂, 偶e piasek jest niez艂ym fundamentem do zbudowania nowej republiki. Niestety, wyznawcy mieli na ten temat troch臋 inne zdanie. A nawet radykalnie przeciwne, jak niejaki Kiliander, kt贸ry udusi艂 proroka, najpierw go wi膮偶膮c, a potem sypi膮c mu do ust... piasek z ferte艅skiej pla偶y.
- Sam widzisz, nie warto by膰 prorokiem we w艂asnym imperium - zako艅czy艂 swoj膮 opowie艣膰 Farfinkelszt.
Co racja, to racja: lepiej m艣ci膰 si臋 samemu, ni偶 by膰 tym, na kim si臋 mszcz膮 - westchn膮艂 w zadumie mag.
Doszed艂 do wniosku, 偶e by膰 mo偶e smok ma s艂uszno艣膰: nie nale偶y lekcewa偶y膰 zemsty, bo je艣li nie wyjdziesz jej naprzeciw, mo偶e ona cich膮 noc膮 zastuka膰 do twoich okien.
Filippon przyst膮pi艂 do dzia艂a艅 nast臋pnego dnia. Bladym 艣witem znikn膮艂 z pokoju Rosselina. A kiedy pogodnik odprawi艂 Annabell do pracy, sam za艣 przekr臋ci艂 si臋 na plecy i zacz膮艂 rozmy艣la膰 nad kolejnym akapitem swego dzie艂a, nagle us艂ysza艂 energiczne pukanie do drzwi apartamentu.
- Lenka! - wrzasn臋艂a na ca艂y g艂os zaspana Zejfa.
Rozleg艂 si臋 tupot bosych st贸p, w przedpokoju mign臋艂a magowi s艂u偶膮ca w podkasanej nocnej koszuli. Bieg艂a co si艂, wiedz膮c dobrze, 偶e inaczej jej pracodawczyni wstanie z 艂贸偶ka sama i w dodatku dwiema lewymi nogami. A to nie wr贸偶y艂o niczego dobrego...
Rosselin ciekaw biegu zdarze艅 stan膮艂 w drzwiach. Czu艂, 偶e warto mie膰 sytuacj臋 pod kontrol膮.
Lenka by艂a dziewczyn膮 艣mia艂膮 i otwart膮, a 偶ycie u boku dworki nauczy艂o j膮 spokojnie patrze膰 w oczy niejednemu zagro偶eniu.
A jednak przed otwarciem drzwi przez jej twarz przemkn膮艂 grymas wahania. Niepewnie zerkn臋艂a w stron臋 pogodnika...
Energiczne pukanie do drzwi zabrzmia艂o ponownie. Dziewczyna potrz膮sn臋艂a w艂osami i otworzy艂a. Zgrzytn膮艂 klucz, zaskrzypia艂a klamka...
- Z rozkazu cesarzowej - zacz膮艂 gwardzista, poprawiaj膮c miecz - mamy przeszuka膰 apartament Zejfy d鈥橝rgilach.
Co艣 podkusi艂o Rosselina, aby wyst膮pi膰 w obronie dworki, kt贸ra sta艂a w progu swej komnaty, tr膮c pi臋艣ciami zaspane oczy.
- Z drogi! - burkn膮艂 jednak gwardzista, przepychaj膮c ros艂ym ramieniem pogodnika. I za kar臋 zacz膮艂 przeszukanie od jego izby, podczas kiedy mieszka艅cy nerwowo czekali w przedpokoju.
- Kto by tam co艣 znalaz艂 u maga - mrukn膮艂 wreszcie ze zniech臋ceniem i ruszy艂 na poszukiwania w pozosta艂ych pokojach. S艂u偶b贸wk臋 Lenki potraktowa艂 po 艂ebkach. Za to komnaty Zejfy, gryz膮cej z w艣ciek艂o艣ci wypiel臋gnowane paznokcie, przetrz膮sa艂 gruntownie, szczeg贸ln膮 uwag臋 skupiaj膮c na rozlicznych tubkach oraz s艂oiczkach z upi臋kszaj膮cymi mazid艂ami.
Nagle wyprostowa艂 si臋 z triumfem. W jego r臋ku b艂ysn膮艂 niedopalony skr臋t wydobyty z puszki po kremie przyniesionym przez Rosselina ze 艣wi膮tyni.
- Palenie nikoro艣li jest zakazane! - hukn膮艂. - Cesarzowa wyda艂a zakaz, nie wiesz o tym, pani?!
Dworka bezradnie roz艂o偶y艂a d艂onie.
- Ale przecie偶 ja nie pal臋! - Usta jej zadr偶a艂y. - Paluszki mam bia艂e, nie takie 偶贸艂te jak Did... - Tu przypomnia艂a sobie romans awanturniczy, gdzie sta艂o jasno napisane, 偶e nie wolno sypa膰 wsp贸lnik贸w. Co prawda oficjalny narzeczony to 偶aden wsp贸lnik, no ale te偶 chyba nie wypada艂o. Wi臋c szybko si臋 poprawi艂a: - Palacze maj膮 od skr臋t贸w 偶贸艂te, prawda?
呕o艂nierz obrzuci艂 j膮 szyderczym spojrzeniem. Z wyra藕nym wstr臋tem odsun膮艂 podetkni臋te mu pod nos d艂onie.
- Ka偶dy tak m贸wi, zanim go wezm膮 na m臋ki. 呕贸艂wia te偶 si臋 nie ukrad艂o, co? - prychn膮艂.
Zejfa omal nie zemdla艂a. Bezradnym spojrzeniem powiod艂a po twarzach pozosta艂ych mieszka艅c贸w apartamentu.
- C贸偶, musz臋 o tym zameldowa膰. Radz臋 si臋 przyzna膰 samej - rzek艂 na odchodnym gwardzista. - Kara b臋dzie mniej dotkliwa...
S艂uchaj膮c damy kln膮cej j臋zykiem r贸wnie barwnym jak jej suknie, Rosselin z trudem t艂umi艂 chichot. A kiedy dworka wysz艂a szuka膰 pomocy u kogo艣 ustosunkowanego, pogratulowa艂 Filipponowi - kt贸ry wkr贸tce wsun膮艂 si臋 cicho do izby - udanej kreacji aktorskiej.
- Oj, jak ty si臋 nie znasz... - dramatycznym szeptem odpar艂 smok. - To nie koniec, to ledwie preludium...
I pozostawiwszy maga z rozdziawionymi ze zdumienia ustami, jaszczur zapad艂 w drug膮 z tych rzeczy, kt贸re wychodzi艂y mu najlepiej - to znaczy w zdrowy, pe艂en chrapni臋膰, gwizd贸w i mamrota艅 sen.
Rosselin nie zamierza艂 przeszkadza膰 przyjacielowi w czynieniu zemsty, ale stara艂 si臋 zej艣膰 z linii strza艂u, bo mog艂o si臋 te偶 dosta膰 niewinnemu pogodnikowi.
Postanowi艂 p贸j艣膰 do Akademii i pogada膰 o jednej z nurtuj膮cych go ostatnio spraw ze starym magiem-bibliotekarzem Wergiem.
Ten na jego widok zrobi艂 zaskakuj膮c膮 min臋 i by艂o wida膰, 偶e bynajmniej nie cieszy si臋 z wizyty.
- Smoki? - spyta艂, gdy mu Rosselin wyja艣ni艂, czego szuka. - No przecie偶 wiesz, 偶e nic na ich temat nie ma w ksi臋gach.
Szalona my艣l przysz艂a pogodnikowi do g艂owy.
- Przecie偶 sekretarz Rady mi m贸wi艂... - celowo zawiesi艂 g艂os.
Bibliotekarz popatrzy艂 na niego z niech臋ci膮.
- No, jest taka ksi臋ga, jasne, 偶e jest - przyzna艂 po d艂u偶szej chwili. - Tyle 偶e nikt nie umie jej przeczyta膰.
Oblicze naszego maga zamieni艂o si臋 w jeden wielki pytajnik.
- No bo Vassyn Z艂y zwi膮za艂 j膮 zakl臋ciem - wyja艣ni艂 Werg. - Zreszt膮 chod藕, co ja tam b臋d臋 sobie j臋zyk darmo strz臋pi艂, lepiej ci j膮 poka偶臋.
Zaprowadzi艂 Rosselina do ma艂ej izby, gdzie na niewielkich stolikach spoczywa艂y pojedynczo ksi臋gi r贸偶nej grubo艣ci oraz formatu. Bibliotekarz wskaza艂 jedn膮 z nich, z pozoru niczym si臋 niewyr贸偶niaj膮c膮, mo偶e poza jednym - bystre oko pogodnika nie zauwa偶y艂o na niej ani 艣ladu kurzu. Ani te偶 wyt艂oczonego tytu艂u.
- Spr贸buj j膮 otworzy膰 - zaproponowa艂 Werg, u艣miechaj膮c si臋 ponuro.
Mag z wahaniem opar艂 palce o grzbiet ksi臋gi. Wyra藕nie czu艂 jej twardo艣膰 i faktur臋. Ale wystarczy艂o, 偶e dotkn膮艂 brzegu ok艂adki, ta przeciek艂a mu przez palce. Nie da艂o si臋 zajrze膰 nawet na pierwsz膮 stron臋.
- Sam widzisz - burkn膮艂 z niech臋ci膮 bibliotekarz. - Niby jest, a jakby jej nie by艂o, skoro przeczyta膰 nie mo偶-
Wracaj膮c do pa艂acu, Rosselin sm臋tnie rozmy艣la艂 nad wynikiem poszukiwa艅: Z t膮 ksi臋g膮 to jak ze smokami: niby co艣 na rzeczy jest, ale nie wiadomo co.
Jeszcze tego samego dnia popo艂udniem dwie tragiczne historie wstrz膮sn臋艂y apartamentem Zejfy.
Najpierw dworka przy艂apa艂a Filippona, kt贸ry w pustej izbie Rosselina zamienia艂 si臋 w gwardzist臋.
- Ty bydl臋 nierogate! - wrzasn臋艂a rozw艣cieczona dworka, chwytaj膮c wazon z kwiatami. - To ja si臋 ba艂am rewizji, a to ty mnie tak podle straszysz? Tyyy... - Unios艂a naczynie w g贸r臋, wychlapuj膮c cz臋艣膰 wody i kwiat贸w na pod艂og臋.
- No! - warkn膮艂 smok. - Bo pa艂ac po偶ywi si臋 smacznymi plotkami...
W艣ciek艂o艣膰 Zejfy opad艂a w jednej chwili. Dworka zrobi艂a si臋 kredowobia艂a na twarzy, od艂o偶y艂a wazon na bok i trzaskaj膮c drzwiami, wysz艂a z apartamentu.
By艂o pewne, 偶e je偶eli spotka na swej drodze 艣mier膰, to j膮 zabije.
Pogodnik a偶 do wieczora nie mia艂 poj臋cia o zdemaskowaniu zmiennokszta艂tnego jaszczura, ale Annabell nie omieszka艂a mu o tym opowiedzie膰. No i zamiast ci膮gn膮膰 mi艂膮, pouczaj膮c膮 histori臋, a偶 oboje zasn膮, z g艂臋bokim westchnieniem przyst膮pi艂a do frontalnego ataku:
- Ja ju偶 nie wiem, czy ty mnie chcesz, czy nie...
Mag przytuli艂 j膮 mocno i ko艂ysz膮c w ramionach, wymrucza艂:
- Jasne, 偶e chc臋...
Dziewczyna odepchn臋艂a go i z dr偶膮cymi ustami stwierdzi艂a:
- Jak nie wyznaczymy w tym miesi膮cu daty 艣lubu, odchodz臋.
Nie by艂 to dzie艅 jak co dzie艅. By艂 to poranek po ci臋偶kiej nocy. Nikt nie mia艂 ch臋ci na 艣miechy ani na biesiadowanie.
- Partyjk臋 rupikolo? - spyta艂 smok.
Rosselin ziewn膮艂.
- Tak, tak, jasne - odpowiedzia艂a szybko Lenka.
Usiedli do kart we troje, nie licz膮c psa i kota, bo Zejfa z talerzykiem pe艂nym ciasta skry艂a si臋 w swojej sypialni, lecz膮c ci臋偶k膮 depresj臋. Drzwi do jej izby by艂y otwarte, dzi臋ki czemu nasi przyjaciele mogli dla rozrywki s艂ucha膰 jej westchnie艅 pe艂nych b贸lu i melancholii.
Pogodnikowi gra wyra藕nie nie sz艂a, co smok skomentowa艂 kr贸tko: Kto nie ma szcz臋艣cia w kartach, ten ma w mi艂o艣ci.
- Dobrze, 偶e Annabell tego nie s艂yszy... - mrukn膮艂 sm臋tnie mag. - Mia艂bym ca艂kiem przegrane. - Udaj膮c, 偶e nie widzi zaintrygowanego spojrzenia Lenki, pogr膮偶y艂 si臋 w namy艣le, ile kart dobra膰.
Nagle us艂yszeli pukanie do drzwi. S艂u偶膮ca posz艂a otworzy膰, a za drzwiami...
Za drzwiami sta艂 gwardzista.
- Szukamy 偶贸艂wia - rzek艂, z wy偶szo艣ci膮 spogl膮daj膮c na Lenk臋. - Albo raczej tego, co z niego zosta艂o...
Dziewczyna zamar艂a, nie wiedz膮c, co powiedzie膰. Obejrza艂a si臋 na swoj膮 pani膮.
Zejfa od艂o偶y艂a talerzyk i wsta艂a. Spojrza艂a na smoka trzymaj膮cego karty w r臋ku. Przeliczy艂a wszystkich dwukrotnie, ka偶dego wskazuj膮c palcem. Ale cho膰 wynik si臋 zgadza艂, gniew dworki r贸s艂, a jej usta coraz bardziej przypomina艂y w膮sk膮 kresk臋. Czyli minus. Czyli jak zaraz nie nast膮pi膮 wylewne przeprosiny, kto艣 zostanie zminusowany.
- 呕贸艂wia, tak? - spyta艂a, zmierzaj膮c w stron臋 gwardzisty. - A mo偶e pieczonego wo艂u?
呕o艂nierz patrzy艂 na ni膮 zdziwiony. Regulamin nie podpowiada艂 mu 偶adnej w艂a艣ciwej odpowiedzi. Tymczasem Zejfa...
艁agodna, pokojowo nastawiona do 艣wiata Zejfa dArgilach wbi艂a mu w rami臋 ma艂y widelczyk, kt贸rym jeszcze przed chwil膮 wk艂ada艂a sobie do ust kolejne kawa艂ki ciasta!
- Bydlak! - warkn臋艂a. - Oszukiwa膰 dam臋!
Zbrojny rykn膮艂 tak, 偶e nawet smok wlaz艂 pod st贸艂.
Dobrze wyszkolony pa艂acowy stra偶nik z mieczem w r臋ku to jak sam Aarafiel w chwili gniewu. W jednym mgnieniu oka ze znudzonego przepytywaniem dworzan gwardzisty zamieni艂 si臋 w uciele艣nionego Krakerna.
Dziewczyna zrozumia艂a sw贸j b艂膮d, dopiero gdy za艣piewa艂a stal wyrywana z pochwy u boku.
Od wichru dziej贸w pi臋kniejsza jest tylko jedna rzecz: powiew cudzego strachu tak intensywny, 偶e a偶 nozdrza dr偶膮 z ekstazy.
Dworka nag艂ym skokiem rzuci艂a si臋 do ty艂u, popiskuj膮c przy tym jak g艂odne m艂ode pterodontyla. Przebi艂a przy tym trzy 艣ciany, zanim powstrzyma艂 j膮 wy艂o偶ony korkiem pok贸j Donaderga Gona, szale艅ca od dwudziestu lat trzymanego przez rodzin臋 w ukryciu.
- No to jednak b臋dziemy potrzebni - powiedzia艂 spokojnie Filippon, odk艂adaj膮c karty na stolik. Obrzuci艂 przykrym spojrzeniem gwardzist臋, lekko przy tym zion膮c ogniem z pyska, a偶 偶o艂nierz cofn膮艂 si臋 z powrotem za pr贸g.
- Cho膰by do za艂atania dziur - doda艂 smok, u艣miechaj膮c si臋 szeroko, a wok贸艂 jego jaszczurzego 艂ba w臋drowa艂y gasn膮ce stru偶ki dymu.
Rozdzia艂 9
Pio艂un贸wka wywo艂ywa艂a u Rosselina przyp艂ywy dobrego humoru - i chyba uzale偶ni艂 si臋 od porannych wizyt w knajpie Stuligrosza. Zostawia艂 tam tak膮 cz臋艣膰 swoich pobor贸w, 偶e w艂a艣ciciel 艣mia艂o m贸g艂by zmieni膰 nazwisko na Wyrwimieszek albo Rzezimperia艂.
Mag opija艂 tu zar贸wno swoje niew膮tpliwe sukcesy jak pozyskanie ca艂kiem nowej lunety, na kt贸r膮 nawet hrabia Dojnik spogl膮da艂 z zazdro艣ci膮, jak te偶 tragedie w rodzaju nasilaj膮cych si臋 偶膮da艅 Annabell, 偶e nadszed艂 czas na m臋skie decyzje. Dziwnym trafem mia艂y one dotyczy膰 kobiet, a szczeg贸lnie jednej z nich... Wci膮偶 te偶 wisia艂 nad g艂ow膮 pogodnika ma艂y szanta偶 rudow艂osej, cho膰 Rosselin nie traktowa艂 go ca艂kiem serio.
Pami臋ta艂 wreszcie wszystko, co powiedzia艂 Orodis. No ale jak zaufa膰 staruszkowi, kt贸ry da艂 si臋 oszuka膰 przez ma艂oletniego smoka? I to w dodatku wielbiciela robak贸w... Uwierzyliby艣cie komu艣 takiemu? Postawili na szali w艂asne 偶ycie?
Z trudem odsun膮艂 na bok sprawy osobiste - z nimi nie m贸g艂 sobie poradzi膰 nawet genialny absynt.
Przy kolejnych kieliszkach pio艂un贸wki rozmy艣la艂 tu tak偶e nad zagadnieniami wi臋kszego kalibru. Kiedy spogl膮da艂 wstecz, widzia艂 narastaj膮c膮 lawin臋 dziwnych zdarze艅. Ucieczka Irapia by艂a tylko jednym z nich, Smocze Miasto kolejnym. Najbardziej frapowa艂 jednak Rosselina problem, co z tym cholernym niebem. Nigdy na 偶adnym wyk艂adzie magii teoretycznej pogodnik nie spotka艂 si臋 z innym pogl膮dem ni偶 ten, 偶e niebo jest otwarte i niesko艅czone.
Tymczasem w kwestii tak zwanej truj膮cej warstwy nast膮pi艂a powa偶na rozbie偶no艣膰 pomi臋dzy teori膮 a praktyk膮. Ostatnie wydarzenia mocno nadszarpn臋艂y wiarygodno艣膰 teorii, 偶e istnieje jakie艣 艣mierciono艣ne pasmo, kt贸re obni偶a si臋 do wysoko艣ci stu st贸p nad ziemi膮.
Lot Filippona nad Wolwinem nie by艂 oczywi艣cie 偶adnym dowodem, bo a/ nisko - wi臋c i st臋偶enie toksyn niewielkie, b/ skoro jaszczura nie u艣mierci艂 Garzful za pomoc膮 truj膮cego he艂mu, nale偶a艂o przypuszcza膰, 偶e na niego nie dzia艂aj膮 偶adne jady. No bo czy inaczej 偶ar艂by robaki?
Natomiast kwestia skutk贸w wystrzelenia Orodisa w niebo budzi艂a zdumienie Rosselina. Nie odwa偶y艂 si臋 podzieli膰 swymi wnioskami w raporcie dla Rady Mag贸w, ale nachodzi艂y go r贸偶ne my艣li. A k艂贸tnia pomi臋dzy Febrisem a Logangiem, kt贸rej ostatnio by艂 艣wiadkiem, tylko zaostrzy艂a zmys艂 krytyczny pogodnika.
Czy偶by magowie nie reagowali na trucizn臋 jak zwykli ludzie? Spogl膮daj膮c na w艂asne palce, a p贸藕niej na zr臋czne i delikatne paluszki Selibandy nalewaj膮cej mu trunek, by艂 got贸w przysta膰 na wniosek, 偶e oboje nieco si臋 r贸偶ni膮. Ale czy akurat w szczeg贸艂ach maj膮cych kluczowe znaczenie dla problemu tej nieszcz臋snej truj膮cej warstwy?
Problem p臋kni臋cia niebios doprowadza艂 Rosselina do rozpaczy. Albo pio艂un贸wka by艂a za s艂aba, albo te偶 intelekt pogodnika niewystarczaj膮cy, bowiem do niczego nie doszed艂.
Jednak tego dnia mag nie bra艂 si臋 za bary z 偶adnym t臋gim problemem filozoficznym czy zagadkami 艣wiata o偶ywionego. Nie, po prostu przeholowa艂, albo raczej nadu偶y艂. Co zreszt膮 zrozumia艂 dopiero wtedy, kiedy nogi si臋 pod nim ugi臋艂y, a w g艂owie zawirowa艂y nie jakie艣 genialne my艣li, tylko zwyczajna m臋tna mg艂a.
A wszystko przez Georgiona. Bo snycerz nie traci艂 czasu. Kiedy Rosselin i Filippon woja偶owali, wype艂niaj膮c rozliczne misje, by pogodnik zdoby艂 awans na drugi stopie艅 specjalizacji, on trenowa艂 spo偶ywanie pio艂un贸wki. Zreszt膮 w innych konkurencjach te偶 szybko nadrabia艂 zaleg艂o艣ci. Mag spodziewa艂 si臋, i偶 w nast臋pnej kolejno艣ci czeka ch艂opaka wizyta u lekarza m臋skiego, chocia偶 choroba b臋dzie zdecydowanie odkobieca.
Nie wiadomo, co na to stary Lisbet. Wiadomo natomiast, 偶e Georgion w nocnej popijawie wykaza艂 si臋 mocniejsz膮 g艂ow膮 od Rosselina.
Bladym 艣witem, po trwaj膮cej ca艂y dzie艅 i noc pijatyce, kiedy mag trzyma艂 si臋 sto艂u, 偶eby nie upa艣膰, snycerz spokojnie zacz膮艂 rzeza膰 w blacie jakie艣 skomplikowane wzory. A kiedy karczmarz wybieg艂 z zaplecza, chc膮c zapobiec niszczeniu dobytku, osadzi艂 go kr贸tkim: Zap艂ac臋!
Stuligrosz nie zatrzyma艂by si臋 w miejscu, gdyby dostrzeg艂 ogromnego paj膮ka o siedemnastu nogach, kt贸rego Georgion wyd艂ubywa艂 ostrym czubkiem no偶a.
Nagle potw贸r uni贸s艂 przedni膮 par臋 odn贸偶y i si臋gn膮艂 nimi ku zaskoczonemu pogodnikowi.
Mag kwikn膮艂 przera藕liwie i odskoczy艂 w bok. Co艣 uderzy艂o go w potylic臋 i jak kloc drewna run膮艂 na pod艂og臋.
Nie jest dobrze zaraz po przebudzeniu us艂ysze膰 艂agodny g艂os cesarskiego medyka, Bernarda o鈥機encora. To prawie tak, jakby grabarz stan膮艂 nad umieraj膮cym, pytaj膮c, w dole jakiej wielko艣ci b臋dzie mu wygodnie.
- Jedno jest pewne: na razie nie umiera - wymrucza艂 ponad le偶膮cym pogodnikiem Bernard, zni偶aj膮c g艂os. - Ale jego stan nie jest dobry i obawiam si臋, 偶e mo偶e ulec pogorszeniu...
- Ale przecie偶 wczoraj wieczorem... - za艂ama艂 si臋 rozpaczliwy szloch Annabell i samotna 艂za spad艂a na r臋k臋 Rosselina - wczoraj rankiem, zanim wyszed艂, wydawa艂 si臋 taki 偶wawy... nawet dzielnie sobie bryka艂...
Mag, kt贸ry doskonale wiedzia艂, po jakich to 艂膮kach rado艣nie hasa艂, otworzy艂 oczy.
Jego narzeczona w ciemnym, niemal wdowim ubraniu p艂aka艂a medykowi w rami臋.
- Ccco ssie sta艂o? - wyst臋ka艂 pogodnik, pokonuj膮c op贸r zdrewnia艂ego j臋zyka.
Bernard posadzi艂 kawa艂ek swej obfitej tuszy na 艂贸偶ku Rosselina i wyja艣ni艂, 偶e 贸w w knajpie Stuligrosza rycza艂 i kwicza艂, walcz膮c z jakimi艣 niewidzialnymi potworami, sapa艂 i parska艂, grozi艂 magi膮, a wreszcie dosta艂 ataku drgawek i leg艂 na pod艂odze. I 偶eby to jako艣 normalnie upad艂 i le偶a艂, ale gdzie偶 tam - podobno chcia艂 si臋 przez drewniane deski przegry藕膰 do litej ska艂y!
- Delirium - kr贸tko podsumowa艂 medyk. - Albo co艣 jeszcze gorszego. Podejrzewam tu monstruoz臋.
Zar贸wno pogodnik, jak i jego dziewczyna zrobili wielkie, przera偶one oczy.
- Inaczej potworniactwo - wyja艣ni艂 o鈥機encor, w ge艣cie zafrasowania pocieraj膮c nieogolony podbr贸dek. - Potw贸r tu, potw贸r tam, za szaf膮, na krze艣le, w dzie艅 i w nocy... i podczas seksu... - pu艣ci艂 oko do Annabell.
Ta zblad艂a.
Mag za艣 nerwowo przygryz艂 warg臋. Zaraz ten kretyn wm贸wi Annabell, 偶e...
- Wyjd藕 s艂onko, dobrze? - poprosi艂 szybko Rosselin. - Musz臋 porozmawia膰 z panem doktorem na osobno艣ci...
Wydawa艂o si臋, 偶e dziewczyna zaraz wybuchnie p艂aczem, tak dotkliwie zraniona okazanym jej brakiem zaufania. Jednak pogodnik nie mia艂 wyboru. Musia艂 pogada膰 z Bernardem, zanim ten dure艅 wyrz膮dzi jego reputacji nieodwracalne szkody.
- Upi艂em si臋. Pio艂un贸wk膮 - warkn膮艂, kiedy za jego narzeczon膮 zamkn臋艂y si臋 drzwi. - Co za kit mi tu wstawiasz? O co ci chodzi? Pieni臋dzy potrzebujesz? Zakl臋膰 mi艂osnych?
Cesarski medyk westchn膮艂 ci臋偶ko.
- Upi艂e艣 si臋, rzeczywi艣cie. Pytanie, czy jak ci臋 wypuszcz臋, nast臋pny kieliszek nie pog艂臋bi choroby. Monstruoza jest niezwykle gro藕na, szczeg贸lnie dla was, mag贸w...
Rosselin szarpn膮艂 si臋, pr贸buj膮c wsta膰, ale pot臋偶ny zawr贸t g艂owy niemal wykr臋ci艂 go na drug膮 stron臋. Z j臋kiem opad艂 na 艂贸偶ko.
- Sam widzisz - podsumowa艂 o鈥機encor. - Ale bez obaw, ju偶 ja ci臋 wylecz臋...
Pierwsze godziny pobytu w szpitalu Bernarda by艂y dla pogodnika czasem ci臋偶kim, by nie rzec - dramatycznym. Kiedy pr贸bowa艂 chy艂kiem uciec, cesarski medyk kaza艂 go pasami przywi膮za膰 do 艂贸偶ka. I teraz, obleczony w kaftan bezpiecze艅stwa i przypi臋ty sk贸rzanymi wi臋zami, le偶a艂 w izolatce, w samym sercu posiad艂o艣ci szalonego lekarza. Za oknem trwa艂a g艂臋boka noc, a mag wci膮偶 przeczesywa艂 pami臋膰. Nie tylko w poszukiwaniu osoby, kt贸ra zarazi艂a go monstruoz膮. Usi艂owa艂 te偶 wyskroba膰 ze swej g艂owy cho膰 jeden czar, kt贸ry by odes艂a艂 Bernarda na drugi koniec 艣wiata, a jego samego w ramiona Annabell... albo mo偶e lepiej tego s艂odkiego blondaska zapoznanego przez lunet臋?
- Pssst! - rozleg艂o si臋 nagle. Od 艣ciany jak p艂at starej farby odpad艂 mroczny cie艅. W bladym 艣wietle ksi臋偶yca wida膰 by艂o, 偶e to co艣 o wielkich 艂apach i pysku tak strasznym, jak najgorszy koszmar po zatruciu grochem z kapust膮 i grzybami. - Chcesz klina?
S膮 takie chwile, kiedy Rosselin mia艂 wra偶enie, i偶 smok zosta艂 mu przydzielony przez 艂askawego Aarafiela, aby wyci膮ga膰 biednego maga z opresji.
- Uwolnij mnie - wyszepta艂 mag.
Cie艅 zrobi艂 dwa kroki w stron臋 艂贸偶ka...
Nagle z korytarza us艂yszeli jakie艣 ciche trzaski. Filippon b艂yskawicznie znikn膮艂 z pola widzenia, rozwiewaj膮c si臋 niby dym.
Za drzwiami izolatki w ciemno艣ciach b艂ysn臋艂a 艣wieca.
- Tak tylko sprawdzam, czy wszystko w porz膮dku - mrukn膮艂 Bernard, zagl膮daj膮c do izolatki. - Niczego nie potrzebujesz?
- Jasne, 偶e tak - cierpkim tonem poinformowa艂 go Rosselin. - Wolno艣ci.
Medyk westchn膮艂, wszed艂 do 艣rodka i odrzuciwszy ko艂dr臋 z 艂贸偶ka, sprawdzi艂, czy pasy mocno trzymaj膮.
- Przecie偶 to dla twojego dobra - stwierdzi艂 z pretensj膮 w g艂osie. - Moim powo艂aniem jest leczy膰, nie wi臋zi膰.
Pogodnik w milczeniu b艂膮dzi艂 spojrzeniem ponad g艂ow膮 lekarza.
Nagle drgn膮艂 niespokojnie. Po suficie w臋drowa艂 jaki艣 robak!
Akurat kiedy ciekawy 艣wiata ma艂y podr贸偶nik spojrza艂 z g贸ry na siwiej膮ce w艂osy Bernarda, ku robalowi wyci膮gn臋艂y si臋 dwie cienkie macki... kt贸re ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 by艂y 艂apami najwi臋kszego 艂akomczucha w dziejach Imperium.
O鈥機encor uchwyci艂 spojrzenie Rosselina, czujnie zerkn膮艂 w tamt膮 stron臋.
- Nie b贸j si臋, ciii, wszystko dobrze. To moja pijawka lekarska. Nie zrobi ci krzywdy - powiedzia艂 tonem, jakim zwykle m贸wi si臋 tylko do dzieci lub wariat贸w. Podstawi艂 krzes艂o stoj膮ce obok 艂贸偶ka i pokonuj膮c ci臋偶ar tuszy, stan膮艂 na trzeszcz膮cym siedzeniu. P贸藕niej pozwoli艂 w臋druj膮cemu po 艣cianie stworzonku wspi膮膰 si臋 na w艂asny palec. - Biedactwo, gdzie艣 ty posz艂a... chcesz si臋 zatru膰 z艂膮 magi膮?
Jakim艣 cudem nie dojrza艂 smoka rozp艂aszczonego na suficie. Ostro偶nie zlaz艂 z krzes艂a, ostatnim spojrzeniem obrzuci艂 艂贸偶ko pogodnika, zamkn膮艂 drzwi i wyszed艂.
- Jak mnie jutro nie wypu艣ci, to uciekn臋 - wycedzi艂 przez gniewnie zaci艣ni臋te z臋by mag do niewidocznego Filippona. - A na razie p贸jdziesz do Annabell i przeka偶esz jej, 偶e ze mn膮 wszystko w porz膮dku. Jeszcze tylko tego brakuje, 偶eby mnie uzna艂a za poleg艂ego w boju albo niezdolnego do... - zaj膮kn膮艂 si臋. - No wiesz, smoczyce, te sprawy...
- Aha. A co ja z tego b臋d臋 mie膰? - sceptycznie zapyta艂 smok, wy艂aniaj膮c si臋 na krze艣le opuszczonym przez o鈥機encora.
Rosselin popatrzy艂 na niego przeci膮gle. Tak, pomocnicy Aarafiela miewaj膮 w艂asne narowy.
- Raczej zapytaj, czego mie膰 nie b臋dziesz - odpar艂 wreszcie. - Ot贸偶 nie b臋dziesz mie膰 k艂opot贸w. Nie powiem Bernardowi, 偶e zarazi艂e艣 si臋 monstruoz膮 w tych samych okoliczno艣ciach co ja.
Jaszczur chrz膮kn膮艂. Zerkn膮艂 ku drzwiom, za kt贸rymi s艂ycha膰 by艂o, jak medyk grzebie w narz臋dziach.
- To jest jaki艣 argument, bo le偶enie w 艂贸偶ku mi nie pasuje - przyzna艂 z niech臋ci膮. - Chocia偶 pijawki ma bardzo smaczne.
W tej samej chwili Bernard zacz膮艂 przera藕liwie wrzeszcze膰.
- To znaczy mia艂 smaczne - sprostowa艂 Filippon, znikaj膮c na tle 艣ciany. - Bo w艂a艣nie mu si臋 zapas wyczerpa艂.
O鈥機encor na szcz臋艣cie nie wpad艂 na to, kto wyjad艂 mu pijawki. Ledwie w oknach b艂ysn膮艂 blady 艣wit, zacz膮艂 poszukiwania. I chocia偶 wyrobi艂 sobie opini臋 kompetentnego i zdrowego na umy艣le medyka, mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nikt go wtedy nie zobaczy艂. Kto bowiem ujrza艂by owego poranka Bernarda, ju偶 przy 艣niadaniu zacz膮艂by niew膮tpliwie gada膰, 偶e biedak oszala艂. No bo to nie jest normalne, gdy szanowany lekarz na kolanach albo z kijem od miot艂y w r臋ku wygarnia kurze spod mebli niby nieszcz臋snej pami臋ci Xyfauffon Qwe.
Pogodnik marzy艂 tylko o jednym: zako艅czy膰 leczenie i prze偶y膰.
Najpierw jednak do艣wiadczy艂 czego艣 absolutnie nowego w swoim kr贸tkim 偶yciu: obchodu. Poniewa偶 medyk, zako艅czywszy poszukiwania zaginionych pijawek z wynikiem r贸wnie okr膮g艂ym, jak je zacz膮艂 - czyli z zerem, przyst膮pi艂 do normalnych obowi膮zk贸w, to jest wizytowania swoich pacjent贸w.
Grubego, pod艂ego, szalonego o鈥機encora Rosselin zna艂 w miar臋 dobrze i wiedzia艂, czego si臋 po nim spodziewa膰. Jednak troje asystent贸w wprawi艂o maga w prawdziw膮 konfuzj臋.
Ostatecznie m贸g艂 jeszcze zaakceptowa膰 obecno艣膰 dw贸ch pryszczatych m艂odzie艅c贸w, w kt贸rych oczach b艂yszcza艂o podniecenie typu: Mo偶emy mu zrobi膰 sekcj臋? Naprawd臋? Ale za ich plecami wstydliwie chowa艂a si臋 m艂oda i ca艂kiem 艂adna szatynka o br膮zowych oczach i zadziornie stercz膮cym nosku. Na jej twarzy b艂膮dzi艂 u艣miech, kt贸ry nie zwiastowa艂 niczego dobrego. S膮dz膮c po podobie艅stwie rys贸w twarzy, mog艂a by膰 nie艣lubn膮 c贸rk膮 Bernarda!
A kiedy nag艂ym szarpni臋ciem cesarski medyk odrzuci艂 koc, pogodnik prze偶y艂 najwi臋ksze upokorzenie w swoim 偶yciu. Czy ca艂y 艣wiat musi wiedzie膰, 偶e do 艂贸偶ka przypi臋ty by艂 pasami?! A co gorsza - 偶e jego koszula w wiadomym miejscu ma niezbyt estetyczn膮 plam臋?!
- Monstruoza, ci臋偶ki przypadek. Rokowania: z艂e - rzuci艂 przez rami臋 o鈥機encor.
Purpurowy z w艣ciek艂o艣ci oraz wstydu mag zacz膮艂 si臋 dziko miota膰 w pasach. Rozumia艂 ju偶, co musi czu膰 skr臋powane prosi臋 na wiejskim targu, bo jego rozpaczliwymi gestami te偶 nikt si臋 nie przejmowa艂.
Medyk co艣 poszepta艂 ze swymi uczniami i powi贸d艂 ich dalej. Tak jak ty, prosiaczku, nie jeste艣 jedyny na targowisku, tak samo szpital Bernarda pe艂en by艂 pacjent贸w czekaj膮cych na b艂ogos艂awiony dotyk jego r臋ki oraz dobre s艂owo.
O鈥機encor wr贸ci艂 po po艂udniu, gdy pogodnik z nud贸w przysn膮艂. Medyk usiad艂 na krze艣le obok 艂贸偶ka, mocno tr膮ci艂 maga w rami臋, a gdy ten zaniepokojony otworzy艂 oczy, gruby oprawca u艣miechn膮艂 si臋 jowialnie i zacz膮艂:
- Porozmawiajmy powa偶nie, Rosselinie. Upi艂e艣 si臋 jak 艣winia, co rozumiem... - A reszt臋 ju偶 wyszepta艂 nieszcz臋艣nikowi do ucha: - Na mil臋 jecha艂e艣 pio艂un贸wk膮... dobra, nie? Reputacja nie pozwala mi bywa膰 w tej spelunie, ale ch艂opak od Stuligrosza codziennie przybiega z now膮 flaszk膮...
Wyprostowa艂 si臋, na jego twarz wyp艂yn膮艂 szeroki u艣miech.
- Skorzysta艂em z okazji, bo od dawna chcia艂em... No dobra, dosy膰 wst臋p贸w. Potrzebuj臋 Latarni.
Pogodnik patrzy艂 na niego z przera偶eniem, usi艂uj膮c jednocze艣nie nada膰 swej twarzy wyraz spokoju i 艂agodnej akceptacji. Bernard oszala艂, to pewne. Kto wie, mo偶e nawet postanowi艂 zdoby膰 w艂adz臋 nad 艣wiatem?! Uwi臋zi艂 Rosselina, aby ten nie m贸g艂 ostrzec cesarzowej. Za chwil臋 powie mu, 偶e w艂a艣nie on, Wielki o鈥機encor, jest nowym wcielenem Aarafiela i...
- Rozwi膮偶 mnie. Tylko troszeczk臋. Przynios臋 ci latarni臋. Nie, przynios臋 dwie i jeszcze 艣wieczk臋, 偶eby艣 mia艂 jasno, Bernardzie - odpar艂 us艂u偶nie nasz bohater.
Cesarski medyk u艣miechn膮艂 si臋 okrutnie.
- Chodzi mi o Latarni臋, twoj膮 jednook膮 kotk臋 - wyja艣ni艂.
Nie oszala艂, a w ka偶dym razie nie a偶 tak bardzo - pomy艣la艂 mag z pewn膮 ulg膮.
- Za 偶ycia pal diabli, niech zrzuca sier艣膰, gdzie chce - ci膮gn膮艂 Bernard. - Ale po 艣mierci chc臋 j膮 zbada膰. Zrobi膰 sekcj臋, a szkielet wypreparowa膰.
Tak, sm臋tny jest los stworze艅, kt贸re trafi膮 do pa艂acu. Nigdy nie wiadomo, czy spotka si臋 tu przyjaciela, czy wroga...
- U艂atwi臋 ci decyzj臋 - o鈥機encor nieub艂aganie m贸wi艂 dalej, z krzywym u艣miechem spogl膮daj膮c na pogodnika. Maska dobrodusznego lekarza opad艂a z niego niczym niepotrzebna 艂uska. - Widzisz, ta zaraza, podczas kt贸rej si臋 zmieniali艣my, da艂a mi du偶o do my艣lenia. Ludzi kroi膰 nie mog臋, bo wyl膮duj臋 w dole z wapnem, a wcze艣niej zasmakuj臋 kaciego 偶elaza. Ale twojego kota m贸g艂bym i zamierzam wzi膮膰 pod n贸偶. Smoka zreszt膮 tak偶e - doda艂 z b艂yskiem w oku. - Bo widzisz, chyba ju偶 wiem, sk膮d ta nag艂a zaraza w pa艂acu, sk膮d 艣mier膰 nieszcz臋snego Asturgiona... i dlatego chcia艂bym go zbada膰. To znaczy twego smoka, nie nieboszczyka, kt贸rego pewno ju偶 dawno robaki ze偶ar艂y - sprecyzowa艂.
Teraz Rosselin b艂ysn膮艂 z臋bami w niezwykle okrutnym u艣miechu.
- Radz臋 si臋 trzyma膰 z dala od jego pazur贸w. Jak si臋 dowie, co planujesz, trzeba b臋dzie og艂osi膰 konkurs na posad臋 cesarskiego medyka.
Na konowale ostrze偶enie maga nie wywar艂o najmniejszego wra偶enia.
- To co, dobijamy targu czy mam ci臋 z tej monstruozy leczy膰 do ko艅ca 偶ycia? - spyta艂.
Pogodnik zaduma艂 si臋, podczas kiedy Bernard wodzi艂 pozornie oboj臋tnym spojrzeniem po 艣cianach izolatki.
W艂a艣ciwie czym ryzykuj臋? - pomy艣la艂 Rosselin. - Smoka i tak nie dostanie, bydlak prze偶yje nas obu. A Latarnia po 艣mierci nie b臋dzie mia艂a nic do gadania... chyba...?
Niech臋tnie skin膮艂 g艂ow膮.
- To szanta偶, ale chyba mu ulegn臋.
- Wiedzia艂em, 偶e los nauki nie jest ci oboj臋tny - z zadowoleniem skwitowa艂 o鈥機encor, luzuj膮c pasy. Podczas kiedy mag rozmasowywa艂 obola艂e nadgarstki, medyk wsta艂 z krzes艂a i doko艅czy艂:
- W gabinecie mam przygotowane papiery. Dobre wino te偶 si臋 znajdzie.
Maj膮c wolne r臋ce i nogi, pogodnik przez jedno mgnienie oka zastanawia艂 si臋, czy nie czmychn膮膰, wykorzystuj膮c mniejsz膮 tusz臋, a wi臋ksz膮 desperacj臋. Potem jednak doszed艂 do wniosku, 偶e na to zawsze przyjdzie czas. Od dwu dni nie mia艂 w ustach kropli alkoholu, za艣 Bernard zna艂 si臋 na winach. Warto by艂o uszczkn膮膰 troch臋 tej m膮dro艣ci.
No i wymuszona przysi臋ga nie jest wiele warta. Zw艂aszcza kiedy ma si臋 smoka bojowego, kt贸ry wszelkie dokumenty wy艂uska z szuflady cesarskiego medyka r贸wnie 艂atwo jak pijawki ze s艂oja...
O鈥機encor zaprowadzi艂 Rosselina do swojego gabinetu. Po drodze min臋li ow膮 drobn膮 szatynk臋 o bystrym spojrzeniu, asystentk臋 podczas obchodu.
- Wyleczy艂em go - u艣miechn膮艂 si臋 Bernard do dziewczyny, spojrzeniem wskazuj膮c id膮cego za nim maga. - Ucz si臋 dziecko, ucz, a te偶 b臋dziesz taka dobra...
W pokoju podsun膮艂 pogodnikowi przygotowany papier.
- Podpisz - rzek艂 tonem niby 艂agodnym, ale nieznosz膮cym sprzeciwu.
R臋ka Rosselinowi drgn臋艂a, kiedy k艂ad艂 sw贸j podpis. Je偶eli smok si臋 dowie... W rezultacie zrobi艂 kleksa. Medyk wydawa艂 si臋 jednak zadowolony.
- Dobrze - stwierdzi艂, sypi膮c piasek na dokument, w kt贸rym mag sprzedawa艂 mu za jednego imperia艂a od g艂owy swoje zwierz臋ta, kiedy ju偶 zdechn膮. - To jeszcze z dzie艅 czy dwa ci臋 potrzymam i wypuszcz臋...
Wreszcie otworzy艂 szafk臋. B艂ysn膮艂 szereg flaszek i naczy艅 z zawarto艣ci膮 w r贸偶nych kolorach. Ciekawe, czy nigdy przez pomy艂k臋 nie 艂ykn膮艂 formaliny - przemkn臋艂o przez g艂ow臋 pogodnikowi.
I nagle go ol艣ni艂o. Zapewne pod wp艂ywem widoku i my艣li o formalinie, kt贸ry to p艂yn s艂u偶y艂 do konserwowania. A Rosselin bardzo by chcia艂 w艂a艣nie co艣 zakonserwowa膰 - mianowicie stan obecny.
- A mo偶esz zrobi膰 dla mnie jedn膮 rzecz? - spyta艂 z nadziej膮.
- Ja wszystko mog臋 - odpar艂 z w艂a艣ciw膮 sobie skromno艣ci膮 Bernard o鈥機encor. - Je偶eli tylko chc臋.
Atmosfera w gabinecie by艂a ci臋偶ka jak podczas og艂aszania wyroku 艣mierci. Cesarski medyk odsun膮艂 krzes艂o i z trosk膮 podszed艂 do Annabell.
- Jeszcze dwa dni i wypuszcz臋 go do domu - rzek艂, podtrzymuj膮c narzeczon膮 Rosselina szerokim ramieniem. - Powinien jednak unika膰 silnych emocji oraz wzrusze艅. Przez co najmniej p贸艂 roku 偶adnych wi臋kszych imprez czy ceremonii... To go mo偶e zabi膰, s艂onko. Nie m贸w mu tego, ale on nadal jest powa偶nie zagro偶ony monstruoz膮.
Usta dziewczyny zadr偶a艂y. Usiad艂a ci臋偶ko na krze艣le, jakby nagle przyby艂o jej sto lat.
- Ale... - chlipn臋艂a. - A nasz 艣lub?
Medyk po艂o偶y艂 jej wsp贸艂czuj膮co d艂o艅 na ramieniu.
- Kochasz go dziecko, prawda? To musisz mu oszcz臋dza膰 wzrusze艅... Sama wiesz, co to znaczy 艣lub. To najpi臋kniejszy dzie艅 w 偶yciu, jeden jedyny, kiedy mi艂o艣膰 i wierno艣膰 serca pokonuje przyrodzon膮 niesta艂o艣膰 cia艂a... M贸wi膮c tak, wyzion膮艂by ducha.
Annabell z trudem panowa艂a nad sob膮. Wizja 艣lubu oddalaj膮cego si臋 w sin膮 dal by艂a dla niej bardzo bolesna. Jednak widz膮c jej reakcj臋, Bernard ju偶 wiedzia艂, co za chwil臋 powie Rosselinowi: 艣lub by艂 dla dziewczyny wa偶ny, ale 偶ycie pogodnika wa偶niejsze.
A wnioski to ju偶 niech sobie ten zakichany mag sam wyci膮ga.
II
Nadesz艂a pora, by ko艅czy膰 leniuchowanie. Rosselin um贸wi艂 si臋 z cesarskim medykiem, 偶e na zako艅czenie odegraj膮 jeszcze ma艂膮 scenk臋 rodzajow膮 pod tytu艂em 鈥濸rawie umar艂em鈥. Kiedy Annabell przyjdzie odebra膰 wyleczonego pogodnika, ten nagle zas艂abnie w jej ramionach. A Bernard oznajmi, 偶e wobec tego on wypisuje maga ze szpitala tylko na jego w艂asn膮 pro艣b臋 i nie wie, jak d艂ugo powinien trwa膰 okres ochronny.
To znaczy okres narzecze艅stwa - poprawi艂 si臋 w my艣lach nasz bohater. Na jego twarz wyp艂yn膮艂 sowizdrzalski u艣miech. Doszed艂 bowiem do wniosku, 偶e mo偶e nigdy nie b臋dzie got贸w do tak bohaterskiego czynu?
Ranek zapowiada艂 si臋 wi臋c pi臋knie. Rosselin spokojnie oczekiwa艂 na Annabell, s艂uchaj膮c ptak贸w 艣wiergol膮cych za oknem. R贸wnocze艣nie w my艣lach rozwija艂 ca艂kiem now膮 koncepcj臋 swego dzie艂a po艣wi臋conego magii. Doszed艂 bowiem do wniosku, 偶e troch臋 praktyki wcale nie zawadzi, wzbogaci ksi臋g臋 o nowe horyzonty - b臋dzie tylko musia艂 nam贸wi膰 jakiego艣 maga do eksperyment贸w i co najwy偶ej zrobi膰 p贸藕niej dopisek na karcie tytu艂owej: z drobn膮 pomoc膮 Tego a Tego. Uszcz臋艣liwiony prawie wsp贸艂autor odwali czarn膮 i ryzykown膮 robot臋 w zamian za ujrzenie swego nazwiska w druku, a Rosselin zgarnie pochwa艂y za ca艂e dzie艂o. Proste, prawda?
Mia艂 wra偶enie, i偶 tego poranka jego my艣l jest jak gwardyjski miecz, taka bystra i ci臋ta.
I nagle co艣 sp艂oszy艂o j膮 niby p艂ochliw膮 艂ani臋, bowiem na korytarzu nast膮pi艂 jaki艣 tumult, bieganina, a tak偶e nieprzyjemne krzyki. A po chwili do pokoju pogodnika wkroczy艂 Bernard w zaplamionym fartuchu, za nim za艣, posapuj膮c z wysi艂ku, dw贸ch dryblas贸w d藕wigaj膮cych 艂贸偶ko z... Brunhildem ver Didlogiem we w艂asnej paskudnej osobie!
- Musimy zag臋艣ci膰 sal臋 - rzuci艂 o鈥機encor. - Wno艣cie - kiwn膮艂 na osi艂k贸w.
Spojrza艂 na zdumionego maga i doda艂:
- No przecie偶 nie po艂o偶臋 go z prostym ludem, nie?
Izolatka, teraz dwuosobowa, natychmiast straci艂a sw贸j urok. Rosselin doszed艂 do wniosku, 偶e je偶eli ma ju偶 z kim艣 dzieli膰 pok贸j, to... gdzie jest Annabell???
Ona by艂a ciep艂a, delikatna i nie mog艂a pos艂ugiwa膰 si臋 Zakazanym S艂owem. A Brunhild jak to Brunhild: grubosk贸rny, nad臋ty, a teraz jeszcze ha艂asuj膮cy okrutnie. To znaczy bole艣nie sapi膮cy, jakby mia艂 tu zaraz wyzion膮膰 ducha.
Nagle arystokrata szeroko otworzy艂 oczy i przesta艂 j臋cze膰. A po chwili dotar艂o do niego, z kim ma zaszczyt dzieli膰 szpitaln膮 izb臋.
- A tobie co? - st臋kn膮艂, wspieraj膮c si臋 na 艂okciu. Wielki to by艂 wysi艂ek, ale Didlog nale偶a艂 do walecznych grubas贸w i sobie poradzi艂. M臋tnym spojrzeniem potoczy艂 po 艣cianie, by wreszcie odnale藕膰 twarz swego rozm贸wcy.
- Tak sobie le偶臋 - cierpko odpar艂 pogodnik. Ani my艣la艂 ujawnia膰, 偶e na karcie ma wypisan膮 jak膮艣 okropn膮 monstruoz臋. Nawet zwyk艂y alkoholizm nie by艂by 偶adnym powodem do dumy.
Nie do ko艅ca przytomny t艂u艣cioch tylko skin膮艂 g艂ow膮. W艂asne cierpienie absorbowa艂o go najbardziej, a na s艂owa innych niewiele zwraca艂 uwagi. Chocia偶 gdy by艂 jeszcze zdrowy na ciele i umy艣le, czyni艂 nie inaczej.
- A mnie za艂atwi艂 rumianek - wyj臋cza艂 teraz, bole艣ciwie przymykaj膮c oczy. - Jak mi kto艣 powie, 偶e toto ma dzia艂anie lecznicze, w pysk dam bez wahania! Co za zaraza obros艂a Wolwin, niech to jasny szlag Aarafiel na t臋 wysp臋 sprowadzi...
Mag przesta艂 buja膰 w chmurach. Teraz dopiero dotar艂o do niego, 偶e przecie偶 to tam Filippon narzeka艂 na rumianek jadowity! Na Dracen臋, c贸偶 za dziwny zbieg okoliczno艣ci!
- Chcia艂em si臋 na w艂asne oczy przekona膰, co za艂atwili艣cie na moim Wolwinie - ci膮gn膮艂 pierwszy grubas Imperium. - No i upewni膰 si臋, 偶e ci ludzie, kt贸rych wynaj臋li艣cie do pilnowania zamku, zas艂uguj膮 na zaufanie... nie jak ten przekl臋ty Hoen.
Rosselin si臋 zaduma艂. Cho膰 od jego wojennej wyprawy min臋艂o niewiele czasu, pogodnik prawie o niej zapomnia艂, jak o wydarzeniu z odleg艂ej przesz艂o艣ci. Mia艂 racj臋 filozof Sarturus, m贸wi膮c na 艂o偶u 艣mierci: Nie do wiary, prze偶y艂em prawie czterdzie艣ci tysi臋cy dni! Cho膰 gdybym mieszka艂 w pa艂acu, trwa艂oby to zaledwie sto sze艣膰 i p贸艂 roku. Faktycznie, pod nosem cesarzowej czas p艂ynie znacznie szybciej.
- No i sprawdzi艂em - j臋kn膮艂 Brunhild. - Ludzie mo偶e i dobrzy, ale zielsko truj膮ce. A ca艂膮 wysp臋 zaros艂o!
Pogodnik u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Tak, tak, nie tylko Filippon posmakowa艂 rumianku jadowitego.
Spogl膮daj膮c na pe艂nego purpurowych plam grubasa, mag by艂 pewien, 偶e Didlog musia艂 zboczy膰 z w艂a艣ciwego kursu, bo o to, 偶eby 艣cie偶ki by艂y wolne od tej rumiankowej zarazy, jaszczur ju偶 zadba艂. Ciekawe, czy jemu te偶 odpadaj膮 艂uski jak smokowi - pomy艣la艂 z rozbawieniem Rosselin.
- No i w drodze powrotnej cierpia艂em strasznie, po prostu potwornie - zako艅czy艂 swoj膮 relacj臋 t艂u艣cioch. - Plamy nie schodz膮, b贸l si臋 nasila, my艣l m膮ci... Po co mi ten Wolwin? Co ja na tej kupie gruz贸w zyska艂em? - wyst臋ka艂. - Tylko nerwy i b贸l, a koszmar jeden za drugim 偶re jak pies mi臋so z michy...
Nagle Rosselina zn贸w ol艣ni艂o. Ju偶 drugie ol艣nienie w ci膮gu kilku dni - albo wi臋c by艂 bardzo m膮dry, albo bardzo nierozwa偶ny. Zawaha艂 si臋... ale c贸偶 w艂a艣ciwie mia艂 do stracenia?
- No w艂a艣nie - podj膮艂 tym samym p艂aczliwym tonem. - C贸偶, biedny Brunhildzie, zyska艂e艣... tylko straci艂e艣, na zdrowiu w艂asnym uszczerbek ponios艂e艣, na nerwach...
Arystokrata za艂ka艂. Gdyby mu teraz pogodnik jaki艣 wiersz z pami臋ci zacytowa艂, to pewnie stary spa艣lak by艂by w stanie nawr贸ci膰 si臋 na genialno艣膰 dzie艂a. Mo偶na go by艂o przekona膰 do wszystkiego, taki by艂 mi臋kki i uleg艂y.
- Po co ci ta wyspa? - podj膮艂 mag, ostro偶nie nabieraj膮c oddechu, aby nie sp艂oszy膰 zwierzyny niepotrzebnym ha艂asem. - Ale my z Filipponem mo偶emy si臋 Wolwinem zaj膮膰... zdj膮膰 ci k艂opot z g艂owy... zielsko wyrwa膰...
Stary Didlog mi臋k艂 w oczach. Wydawa艂 si臋 wzruszony propozycj膮, a purpurowe plamy na jego twarzy i odkrytych ramionach przybra艂y niemal czarny odcie艅, tak 偶ywo kr膮偶y艂a podra偶niona emocjami krew.
- Naprawd臋 zrobiliby艣cie to dla mnie?
Rosselin niedbale skin膮艂 g艂ow膮.
- Przecie偶 mo偶esz mi odda膰 wysp臋, a my j膮 doprowadzimy do porz膮dku. I kiedy tylko b臋dziesz chcia艂, to sobie na ni膮 pop艂yniesz... Chocia偶 w艂a艣ciwie po co ci taki ma艂y kawa艂ek nikomu niepotrzebnej ska艂y? I to jeszcze obro艣ni臋tej truj膮cym rumiankiem, kt贸ry mo偶e si臋 odrodzi膰 z jednego niebezpiecznego nasionka?
Przez twarz Brunhilda przemkn膮艂 nag艂y cie艅 opami臋tania. Wtedy jednak rozleg艂 si臋 na korytarzu zbawienny wrzask Bernarda, kt贸ry zacz膮艂 ruga膰 jednego z asystent贸w, 偶e kroi pacjenta brudnym skalpelem. No i biedny ver Didlog powr贸ci艂 w bezpieczn膮 kolein臋 u偶alania si臋 nad sob膮.
- Masz racj臋 - zachrypia艂 wreszcie. - Pozb臋d臋 si臋 tego cholerstwa raz na zawsze. Ale zostaniesz moim wasalem, dobra? Wiesz, raz w roku z艂o偶ysz mi w daninie kamyk z pla偶y, tak dla zasady... - w ostatniej chwili odezwa艂a si臋 w nim krew wielmo偶y.
Uszcz臋艣liwiony pogodnik skin膮艂 szybko g艂ow膮.
- A niechby i dwa kamyki - rzek艂. - Obejmij mnie, Brunhildzie, jak na seniora przysta艂o.
- Lepiej nie - s艂abo odpar艂 grubas. - Bo mo偶esz si臋 zarazi膰 i co b臋dzie? A ja o swoich ludzi dbam!
Zanim Annabell przysz艂a odebra膰 swego ukochanego, ten zd膮偶y艂 stwierdzi膰, 偶e warto by艂o walczy膰 z paj膮kami, a nawet cierpie膰 z r臋ki Bernarda, skoro ostatecznie mia艂o si臋 to zako艅czy膰 interesuj膮c膮 zdobycz膮. Rosselin, pan Wolwina - nie藕le brzmi, nie s膮dzicie?
Jak to ju偶 zosta艂o powiedziane, ferte艅ska moda dworska nakazywa艂a 偶egna膰 si臋 o wschodzie s艂o艅ca, a niezb臋dnym rekwizytem by艂a chusteczka w d艂oni.
Pogodnik nie znosi艂 po偶egna艅 - podobnie zreszt膮 jak smok, kt贸ry przezornie po prostu nie wr贸ci艂 na noc do izby, jeszcze z wieczora oznajmiwszy swemu przyjacielowi, 偶e spotkaj膮 si臋 na 鈥濧quratniku鈥, nowej 艂ajbie Tortinatusa. Mag pozwoli艂 wi臋c Zejfie oraz swojej demonicy jedynie odprowadzi膰 si臋 na d贸艂, pod pa艂acow膮 wie偶臋. I nie m贸g艂 wyj艣膰 ze zdziwienia, 偶e dworka, zwykle tak nieczu艂a, nagle postanowi艂a towarzyszy膰 Annabell.
Pa艂acowa arystokracja udawa艂a si臋 na spoczynek po nocnych zabawach. Nawet ptactwo przysypia艂o jeszcze na krzakach i w koronach drzew, my艣l膮c sobie: Szlag, zn贸w ca艂y dzie艅 trzeba b臋dzie 艣wiergoli膰 i 艣wiergoli膰! A niezra偶ona tym dziewczyna Rosselina by艂a ju偶 na nogach, ba, nawet potrafi艂a przytomnie wpisa膰 si臋 w konwencj臋 - wyp艂akuj膮c oczy, obj臋艂a pogodnika za szyj臋 i wychlipa艂a:
- Ale wr贸cisz, prawda?
Mocno j膮 przygarn膮艂 do siebie.
- S艂onko moje - mrukn膮艂 we w艂osy narzeczonej - jak mo偶esz o czym艣 takim my艣le膰? Tych par臋 tygodni minie jak z bicza trz膮s艂.
Skoro nie na 艣lub, to na pewno wr贸c臋 - doda艂 w my艣lach.
Zejfa patrzy艂a na nich z u艣miechem. Po chwili jednak odwo艂a艂a Rosselina na bok.
- Mam dla ciebie zadanie. Kiedy ju偶 b臋dziesz z powrotem w pa艂acu... - zacz臋艂a, bacznie rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a, czy nikt ich nie pods艂uchuje.
- Tak? - uni贸s艂 brew.
Na twarz dworki wyp艂yn膮艂 okrutny u艣miech. Maga przeszy艂a nag艂a my艣l, 偶e to przy niej jego dusza zarazi艂a si臋 monstruoz膮, czyli bardziej po ludzku - potworniactwem. W艂a艣nie przez Zejf臋 zacz膮艂 patrze膰 na innych jak na potwory, sam nie pozostaj膮c d艂u偶nym.
- Umiesz dopom贸c mojej urodzie - oznajmi艂a. - Ale jak wr贸cisz, b臋d臋 chcia艂a, 偶eby艣 si臋 zaj膮艂 popsuciem czyjego艣 wygl膮du...
- A czyjego? - spyta艂 pogodnik. - Znam j膮?
Dworka wzruszy艂a ramionami.
- Jak ci powiem, b臋dziesz mia艂 niespokojne sny.
- Je偶eli mam pom贸c, powinienem wiedzie膰 - odpar艂 mag. - Wezm臋 jakie艣 ksi膮偶ki w razie czego na drog臋.
Dama d鈥橝rgilach przyjrza艂a mu si臋 z uwag膮.
- Ja mog臋 ci powiedzie膰 - odpar艂a wreszcie. - Ale pytanie, czy ty zachowasz to dla siebie.
- A komu mam si臋 wygada膰? - mrukn膮艂. - Szczurom okr臋towym?
Wtedy na ucho wyszepta艂a mu, czyj膮 urod臋 ma zepsu膰 po powrocie. Potem wyja艣ni艂a dlaczego, za艣 jej u艣miech stawa艂 si臋 okrutny coraz bardziej i bardziej...
III
Krocz膮c po trapie, Rosselin wci膮偶 pozostawa艂 pod wra偶eniem s艂贸w Zejfy. I wci膮偶 nie rozumia艂, dlaczego dworka wyra藕nie chcia艂a si臋 nimi podzieli膰 ze swoim magiem.
Wszystko to odsun膮艂 na bok, kiedy pod czujnym okiem jednego z marynarzy wst膮pi艂 na pok艂ad.
鈥Aquratnik鈥 by艂 jednym z niewielu statk贸w, na kt贸rych pogodnik m贸g艂 si臋 czu膰 bezpiecznie. Nie 偶eby nagle polubi艂 s艂ony przestw贸r oceanu - taka mo偶liwo艣膰 nie wchodzi艂a w rachub臋. Jednak wiedzia艂, 偶e Tortinatus to twardy 偶eglarz, zaprawiony w bojach, i je艣li nie b臋dzie sobie mo偶na poradzi膰 przy pomocy magii, znajdzie inny spos贸b, cho膰by tak prozaiczny jak podst臋p czy k艂amstwo.
Majtek zaprowadzi艂 Rosselina do kajuty. Smok ju偶 tam czeka艂, leniwie majtaj膮c ogonem.
- Zd膮偶y艂em si臋 przedstawi膰 Czarnemu Szyprowi - poinformowa艂 z u艣miechem pogodnika. - By艂 czemu艣 troch臋 zdziwiony...
Mag pami臋ta艂, 偶e poprzedni膮 podr贸偶 statkiem Tortinatusa Filippon odby艂 w niewygodnej postaci psa. Wida膰 teraz od razu postanowi艂 ustali膰 nowe zasady.
Nagle rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i do kajuty wkroczy艂 Nachlewan, nowy oficer. W r臋ku trzyma艂 klatk臋 z dziko miotaj膮c膮 si臋 Latarni膮. Ta drapa艂a drewniane szczebelki pazurami ostrymi jak brzytwa i kl臋艂a w kocim j臋zyku niczym pijany Aarafiel.
- Powinienem ci臋 zamordowa膰 za wi臋zienie stworzenia bez procesu - burkn膮艂 jaszczur, kiedy cz艂owiek Tortinatusa wyszed艂. - Potajemnie dokarmia膰 musia艂em, psiako艣膰...
Rosselin, przyjmuj膮c do wiadomo艣ci, 偶e podst臋pu nie uda艂o si臋 ukry膰 przed smokiem, wyja艣ni艂 mu, 偶e wola艂 nie zostawia膰 Latarni pod opiek膮 dziewczyn. Nie wyjawi艂, 偶e podpisa艂 pewne zobowi膮zanie, a偶 taki g艂upi nie by艂, jednak powiedzia艂 dosy膰, aby jego przyjaciel zrozumia艂 ci臋偶ar zagro偶enia.
- Wiesz, wypadki chodz膮 po zwierz臋tach - zako艅czy艂 swe wyja艣nienia pogodnik.
Filippon g艂ucho warkn膮艂.
- Niech no ja spotkam Bernarda, wszystkie ko艣ci mu porachuj臋...
- Pijawki mu policzy艂e艣 i wystarczy. - Mag usiad艂 na swojej koi. - Ale teraz lepiej jej b臋dzie z nami ni偶 w pa艂acu...
Latarnia chyba uwa偶a艂a tak samo. Kiedy wypu艣cili j膮 z klatki, od razu si臋 uspokoi艂a. A 偶e morski chrzest mia艂a ju偶 dawno za sob膮, niemal natychmiast spokojnie zasn臋艂a wtulona w smocze 偶ebra i przykryta jego opieku艅czym skrzyd艂em.
Wino, kobiety i 艣piew to nieod艂膮czny element ka偶dej udanej zabawy. Z konieczno艣ci jednak kobiety musieli zast膮pi膰 nikoro艣l膮. Rosselinowi wcale to nie przeszkadza艂o, nale偶a艂a mu si臋 chwila oddechu od ukochanego rudaska. No a Tortinatus dysponowa艂 zielskiem najwy偶szej jako艣ci, jakiego nawet w pa艂acu nie u艣wiadczysz.
Dnie sp臋dzali na rozmowach. Czarny Szyper wci膮偶 nie m贸g艂 wyj艣膰 ze zdumienia, 偶e kiedy poprzednim razem wi贸z艂 Filippona, ten by艂 niemym psem, a teraz smokiem, i to gadaj膮cym!
Kt贸rym艣 razem rozmowa przy arawe艅skim i cygarkach zesz艂a na morskie przygody tej bestii.
- Szkoda, 偶e ci臋 z nami nie by艂o, kiedy zdobywali艣my Wolwin - westchn膮艂 pogodnik do kapitana.
Jaszczur za艣mia艂 si臋 ironicznie.
- Ta, szyper, akurat tam zdobywali艣my. - Zerkn膮艂 na Tortinatusa. - On siedzia艂 na brzegu, a ja wisia艂em uczepiony balonu jak dojrzewaj膮ca szynka powa艂y. I on nadal grza艂 ty艂ek na pla偶y, kiedy ja spad艂em na Wolwin, ucapi艂em si臋 blanki, ze艣lizgn膮艂em w korytarz i poszed艂em szuka膰 Hoena.
Wla艂 w siebie kube艂ek wina.
- A potem postanowi艂em sprawdzi膰, czy lubi samego siebie...
Widz膮c zdumion膮 min臋 szypra, wyja艣ni艂:
- Zamieni艂em si臋 w niego, takiego samiutkiego. A co mi tam...
Mlasn膮艂, po czym dola艂 sobie jeszcze.
- No i okaza艂o si臋, 偶e Hoen chyba sam si臋 siebie boi... Raczej ba艂, bo biedak wzi膮艂 i uton膮艂.
Wych艂epta艂 wszystko do dna, wreszcie zako艅czy艂:
- Mo偶e i lepiej. Bo to by艂 dra艅 i syn ladacznicy, jak to si臋 m贸wi. A mo偶e i prawd臋 si臋 m贸wi, bo jego braciszek ca艂kiem niepodobny. Dobry cz艂owiek. I b臋dzie z niego zr臋czny cie艣la za jakie艣 sto lat...
Innego dnia Rosselin pozna艂 prawdziw膮 i sensacyjn膮 histori臋 morskiej przygody szanownego Astrogoniusza.
- Ubaw z nim mieli艣my po pachy - zacz膮艂 Tortinatus, odpalaj膮c jedno cygaro od drugiego. - Rzyga艂 jak kot. To znaczy - poprawi艂 si臋 - jak struty kot, bo twoja Latarnia to bestia dzielniejsza ni偶 niejeden z moich majtk贸w. A偶 wreszcie si臋 prze艂ama艂, w czym bardzo pomog艂o ziele...
Nachlewan wybuchn膮艂 dzikim 艣miechem, podryguj膮c na swoim krze艣le.
- Bardzo szybko przywyk艂 - podj膮艂, daj膮c Tortinatusowi zaj膮膰 si臋 cygarem. - Proste marynarstwo te偶 przywyk艂o do niego, a paru to zacz臋艂o mu nawet pomaga膰. Dosz艂o do tego, 偶e malarz zajmowa艂 si臋 tylko swoim rzyganiem, a majtkowie mazali po p艂贸tnie. Jeden, Wermus, to pyta艂 nawet Astrogoniusza, czy mia艂by jakie艣 szanse na artystyczn膮 karier臋 w Fercie, gdyby rzuci艂 sw贸j fach. Wystarczy na niego spojrze膰: leniwe toto... do 偶agli ostatni, do wyp艂aty pierwszy.
Pogodnik te偶 zarechota艂. Teraz wreszcie poj膮艂, dlaczego p艂贸tna wisz膮ce w salach cesarzowej wygl膮daj膮, jakby je zdepta艂 szalony s艂o艅, a z zam贸wionymi portretami maj膮 niewiele wsp贸lnego.
- Jak ju偶 malarz przesta艂 rzyga膰, to nasi prawie go nawr贸cili na kraker艅sk膮 wiar臋 - doko艅czy艂 Nachlewan. - 艁adne obrazki rysowa艂 na podstawie tych marynarskich opowie艣ci, 艂adne... I par臋 uda艂o si臋 ocali膰 przed zniszczeniem...
Mag poprawi艂 si臋 na krze艣le.
- A macie je gdzie艣 tutaj? - spyta艂 z zainteresowaniem. Nie zaszkodzi wy艂udzi膰 je od szypra, zatrzyma膰 jako kart臋 przetargow膮, gdyby pacykarz zacz膮艂 podskakiwa膰.
- W kajucie - odpar艂 Tortinatus. - Przynios臋, naprawd臋 s膮 warte obejrzenia - wyszczerzy艂 z臋by w u艣miechu i wsta艂.
Wr贸ci艂 po chwili z plikiem kartek i poda艂 je Rosselinowi. Naprawd臋 by艂y znakomite, zupe艂nie jakby nie wysz艂y spod r臋ki Astrogoniusza.
Jednak dopiero ostatni, najwi臋kszy obrazek, wzbudzi艂 prawdziwie 偶yw膮 reakcj臋 pogodnika. Najpierw tylko rzuci艂 na艅 okiem, potem skupi艂 uwag臋 na jednym z element贸w grafiki, wreszcie zacz膮艂 si臋 przypatrywa膰 ca艂o艣ci w ponurym milczeniu.
- O, ja ci臋!... - chrypn膮艂 smok, zagl膮daj膮c swemu przyjacielowi przez rami臋. - Ten Krakern ma twoj膮 twarz, widzisz?
- A co ja, 艢lepy Benek jestem? - wyburcza艂 w艣ciek艂y mag. - W艂asnej g臋by nigdy w lustrze nie widzia艂em?
Czarny Szyper si臋gn膮艂 po karafk臋 z winem.
- Wiedzia艂em, 偶e ci si臋 spodoba...
Zapewne 艂atwiej by by艂o odkry膰 pasa偶era na gap臋, gdyby nie by艂 nim do艣wiadczony mag, i to wcale nie trzeciej kategorii, i gdyby nie pomaga艂 mu smok. A 偶e 偶ycie sk艂ada si臋 zar贸wno ze sprytnych mag贸w, jak i cwanych smok贸w, owo odkrycie mog艂o nast膮pi膰 tylko za spraw膮 niewiarygodnego pecha.
Dopom贸g艂 przypadek.
Na imi臋 mia艂 cichy wielbiciel.
Korfit by艂 prostym marynarzem. Pewno dlatego smok go zafascynowa艂. Ju偶 wcze艣niej ch艂opak stara艂 si臋 do niego zbli偶y膰, a偶 wreszcie - gdy p贸藕n膮 noc膮 wypatrzy艂 Filippona w臋druj膮cego z misk膮 pe艂n膮 jedzenia gdzie艣 na dolny pok艂ad - uzna艂 to za 艣wietn膮 okazj臋 do zawarcia przyja藕ni. Zw艂aszcza 偶e by艂o wida膰, i偶 spora ilo艣膰 wina i cygar wywar艂a na smoku silnie zmi臋kczaj膮ce wra偶enie.
Pow臋drowa艂 艣ladem jaszczura... i tak nakry艂 Filippona, jak ten karmi pasa偶era na gap臋.
Patrzyli na siebie zastygli w bezruchu...
Smok zastanawia艂 si臋, czy jak zaraz po偶re majtka, wybuchnie afera straszliwa czy tylko niewielka.
Irapio przeklina艂 fakt, 偶e jego magia na morzu nie dzia艂a.
Korfit stan膮艂 przed problemem lojalno艣ci wobec szypra a fascynacj膮 smokiem, czyli dochowaniem jego tajemnicy, jakby to by艂 jego w艂asny marynarski sekret. Cho膰by taki jak ten, 偶e panicznie ba艂 si臋 lataj膮cych ryb.
- No trudno - burkn膮艂 Filippon, przecinaj膮c niezr臋czne milczenie. - I tak nie utrzymasz j臋zora za z臋bami, nie? - szybko wyleczy艂 majtka z zachwytu swoj膮 osob膮. - Dobra, zaczniemy od Rosselina.
Ten, wywo艂any z kapita艅skiej uczty, w pierwszej chwili nie chcia艂 uwierzy膰.
- Maga? - wrzasn膮艂. - Irapia???!!!
Kiedy pasa偶er na gap臋 wy艂oni艂 si臋 z ukrycia, pogodnik zmierzy艂 go wrogim spojrzeniem. Po czym r贸wnie nieprzyja藕nie spojrza艂 na jaszczura.
- Oszukiwa艂e艣 mnie - rzek艂, oskar偶ycielskim gestem kieruj膮c palec w stron臋 smoka.
Ten zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.
- Odnalaz艂 mnie dwa dni przed wyp艂yni臋ciem.
- Tak by艂o - potwierdzi艂 Irapio spokojnie. - Chc臋 tylko znikn膮膰 z Fertu. Wysadzicie mnie na Wolwinie, a dalej... kto wie, mo偶e pow臋druj臋 na wsch贸d, gdzie r臋ka cesarzowej s艂abo dzier偶y w艂adz臋?
Tortinatus, gdy po powrocie do mesy Rosselin ujawni艂 mu tajemnic臋 Filippona, nawet nie by艂 specjalnie w艣ciek艂y, bardziej zdumiony. Kaza艂 tylko przyprowadzi膰 niespodziewanego go艣cia.
- A co ty tutaj robisz, robaczku? - spyta艂, zgrzytaj膮c z臋bami.
Irapio zmierzy艂 go zimnym spojrzeniem.
- 艁owi臋 ryby. Drapie偶ne.
Polubili si臋 z Czarnym Szyprem od tej pierwszej wymiany zda艅.
V
- Nienienienie! - wyj臋cza艂 Rosselin, odstawiaj膮c lunet臋 od oka.
Stoj膮cy obok Tortinatus opar艂 swoj膮 o burt臋. Spojrza艂 na pogodnika i u艣miechn膮艂 si臋 z satysfakcj膮, ods艂aniaj膮c przy tym z臋by po偶贸艂k艂e od nadmiaru nikoro艣li.
- Co ty si臋 przejmujesz? - stwierdzi艂 bezceremonialnie. - Bo to pierwszy raz pirat贸w spotykamy? Zawsze im dawali艣my popali膰, to i teraz sobie poradzimy - klepn膮艂 za艂amanego maga w rami臋.
Ten wci膮偶 ponuro patrzy艂 przed siebie. Wolwin by艂 ju偶 blisko, zajmowa艂 spory kawa艂ek horyzontu. I jakie to licho podkusi艂o pogodnika, 偶eby zerkn膮膰 w t臋 stron臋, zamiast po艣r贸d oceanicznych fal poszukiwa膰 cycatych syren?
W rezultacie wypatrzy艂 pirack膮 flag臋 wbit膮 w blanki zamku Didloga! Ju偶 by wola艂 t臋 szmat臋 zawieszon膮 przez Hoena, kt贸rego wygnali z wyspy. A najbardziej chcia艂 tam ujrze膰 dow贸d, 偶e Wolwin wr贸ci艂 pod zarz膮d Brunhilda, 偶e wystarczy tylko pozby膰 si臋 rumianku jadowitego i ta przekl臋ta ska艂a b臋dzie ich.
Piraci wszystkie te plany skomplikowali!
W dodatku byli to piraci l膮dowi. Ju偶 by ich wola艂 mie膰 na okr臋cie, tak膮 walk臋 prze偶y艂 przecie偶 kilka razy. Ale ze zdobywania wyspy mia艂 jak najgorsze wspomnienia.
Filippon, kt贸ry nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 na pok艂adzie, ci臋偶ko westchn膮艂. On tak偶e pami臋ta艂, 偶e aby poprzednim razem zdoby膰 Wolwin, trzeba by艂o nauczy膰 si臋 lata膰 balonem.
- Jak ich pokonamy? - spyta艂. - Bo ja jestem od rumianku, nie od pirat贸w. - Spojrza艂 na Rosselina. - 呕e tak przypomn臋 dla 艣cis艂o艣ci.
Wszystkie spojrzenia skierowa艂y si臋 w stron臋 naszego nieszcz臋snego bohatera. Ten zap艂on膮艂 soczyst膮 czerwieni膮, chocia偶 jego dusz臋 ogarn膮艂 mrok depresji.
- To proste - odezwa艂 si臋 Tortinatus. - Spalisz ich ogniem.
Szyper 艣wietnie pami臋ta艂, jakie to pi臋kne ogniste kule wyczarowywa艂 pogodnik.
Ten przygryz艂 warg臋, nad膮艂 si臋 w sobie i...
I nic. Albo pogoda by艂a niesprzyjaj膮ca, a艂bo on za ma艂o wystraszony. Albo nie zna艂 metody, jak膮 nale偶y zwalcza膰 pirat贸w l膮dowych.
- Podp艂y艅my bli偶ej - mrukn膮艂 z niech臋ci膮. - Je艣li mamy ich pokona膰, trzeba zej艣膰 na l膮d.
呕eglarz kiwn膮艂 g艂ow膮 z absolutnym zaufaniem do maga. W ko艅cu widzia艂, co ten potrafi zrobi膰 wrogom.
- Jasne. - Da艂 znak sternikowi i 鈥濧quratnik鈥 skierowa艂 si臋 w stron臋 oceanu, aby op艂yn膮膰 wysp臋 i dobi膰 z drugiej strony, tam gdzie niewielka pla偶a 艂agodnie opada艂a ku wodzie.
Podp艂yn臋li na jakie艣 p贸艂 mili do brzegu, gdy nagle rozleg艂 si臋 straszliwy huk, zobaczyli b艂ysk, a w ich stron臋 pofrun膮艂 pocisk armatni. Nie 偶eby piraci chcieli ich trafi膰 - statek by艂 stanowczo za daleko. Dawali po prostu znak, pokazywali morski odpowiednik tabliczki Uwaga, z艂y piesi, t艂umacz膮c 艂agodnie, 偶e lepiej ich omin膮膰, ni偶 pr贸bowa膰 zdoby膰. Bowiem marynarstwo podwodne to jednak niezbyt pasjonuj膮ce zaj臋cie - chocia偶 praca na pe艂en etat, to jednak bez mo偶liwo艣ci wypowiedzenia.
Wtedy, s艂ysz膮c zamieszanie i podniesione g艂osy, na pok艂ad wyszed艂 rozgniewany Irapio.
- Odp艂y艅my poza zasi臋g ich dzia艂 - nakaza艂 w艂adczym tonem, ledwie zorientowa艂 si臋 w sytuacji. - Teraz ja si臋 nimi zajm臋.
No c贸偶, czasem dobrze jest mie膰 na pok艂adzie kogo艣, kto naprawd臋 umie czarowa膰.
W tej ci臋偶kiej chwili Rosselin got贸w by艂 nawet znie艣膰 b艂ysk uwielbienia w oczach smoka. Filippon spogl膮da艂 na zbieg艂ego maga jak na geniusza, kt贸ry najpierw pokona pirat贸w i oczy艣ci wysp臋, a wreszcie doprowadzi go do Smoczego Miasta.
Najpierw jednak wszyscy spokojnie zjedli kolacj臋.
- Trzeba poczeka膰, a偶 zapadnie zmierzch. 艢wiat艂o dnia powinno si臋 miesza膰 z ciemno艣ci膮 nocy - wyja艣ni艂 Irapio, kroj膮c mi臋so na ma艂e kawa艂ki. - I musicie mnie wyrzuci膰 niedaleko brzegu. Wystarczy podp艂yn膮膰 na sto st贸p, dalej dam sobie rad臋.
Tak te偶 si臋 sta艂o. Co prawda piraci rozpocz臋li ostrza艂, ale ludzie Tortinatusa byli dobrze wyszkoleni. Unikaj膮c kul, podprowadzili statek tak blisko, jak tylko si臋 da艂o. Mag skoczy艂 w wod臋 i przegarniaj膮c fale silnymi ramionami, pocz膮艂 p艂yn膮膰 do brzegu.
A kiedy na nim stan膮艂...
Kimkolwiek by艂, dysponowa艂 pot臋偶n膮 moc膮. Na chwil臋 powietrze zamgli艂o si臋, a potem ska艂y zacz臋艂y jakby 艣cieka膰 do oceanu. W absolutnej ciszy zamek sp艂aszczy艂 si臋 niby nale艣nik, sflacza艂, a dzia艂om opad艂y lufy.
Powietrze trzeszcza艂o jak podczas burzy Tyle 偶e by艂o bardziej nieruchome ni偶 podczas ciszy morskiej. 呕agle opad艂y, okr臋t stan膮艂 w miejscu. Za艣 ca艂y Wolwin, poza skrawkiem ziemi, na kt贸rej sta艂 Irapio, falowa艂 niespokojnie, to zapadaj膮c si臋, to d藕wigaj膮c w g贸r臋 jak lawa w wulkanie, kt贸ry dosta艂 uporczywej czkawki.
- Jasny szlag - wyszepta艂 Czarny Szyper. Z niepokojem spojrza艂 na Rosselina. - Mamy go po swojej stronie, co, ma艂y?
Pogodnik skin膮艂 g艂ow膮.
Mia艂 nadziej臋, 偶e p贸ki Filippon jest jego przyjacielem, Irapio w pewnym sensie te偶. Chocia偶 ju偶 si臋 domy艣la艂, kto tak naprawd臋 b臋dzie panem na Wolwinie...
Tymczasem gro藕ny mag wreszcie przesta艂 rzuca膰 swe czary i spokojnie, nawet leniwie, wkroczy艂 do wody. Po czym zacz膮艂 p艂yn膮膰 w stron臋 鈥濧quratnika鈥, po drodze jeszcze odepchn膮wszy jak膮艣 ryb臋, kt贸ra postanowi艂a policzy膰 mu palce u n贸g. Nie m贸g艂 co prawda u偶y膰 magii, ale za to mia艂 okazj臋 udowodni膰, 偶e sztuk臋 celnych kopni臋膰 przeciwnika w nos tak偶e opanowa艂.
- Zrobione - stwierdzi艂, gdy ociekaj膮c wod膮, dotar艂 na pok艂ad po rzuconej mu sznurowej drabince. - A teraz wybaczcie, p贸jd臋 si臋 troch臋 przespa膰. Wyczerpa艂a mnie ta zabawa.
Przez ca艂膮 noc s艂ycha膰 by艂o od strony wyspy syki, trzaski, niekiedy te偶 s艂abe ludzkie g艂osy.
- Nie zejdziemy na brzeg? - spyta艂 Rosselin, kiedy obudzi艂 si臋 nad ranem i wyszed艂 na pok艂ad.
- Trzeba odczeka膰 - powiedzia艂 oparty o burt臋 Irapio, a w jego oczach b艂yska艂y jakie艣 niespokojne iskry.
Pogodnik straci艂 ochot臋 do dalszej rozmowy. Ju偶 odwr贸ci艂 si臋 plecami, aby wr贸ci膰 do swojej kajuty, gdy pogromca pirat贸w doda艂 jeszcze:
- Nie jestem szalony, uwierz. S膮 sprawy, w kt贸rych to Rada si臋 myli, a ja mam racj臋.
Tymi dwoma zdaniami zapewni艂 magowi trzeciej kategorii nocne koszmary rangi (w skali Bernarda) co najmniej drugiej.
Rankiem wyspa wygl膮da艂a tak samo jak poprzedniego dnia przed czarami Irapia. Zamek wci膮偶 sta艂, a na szczycie powiewa艂a piracka flaga.
R贸偶nica polega艂a na tym, 偶e Wolwin by艂 pogr膮偶ony w niepokoj膮cej ciszy. Nikt z obro艅c贸w nie pokaza艂 si臋 na murach, nie wrzasn膮艂 bojowo. Jedynie skrzypienie okr臋tu, chlupot fal uderzaj膮cych o burt臋 oraz g艂osy za艂ogi u艣wiadamia艂y pogodnikowi, 偶e nie og艂uch艂.
Tortinatus na wszelki wypadek nie zamierza艂 opuszcza膰 swojego statku. Podp艂yn膮艂 do pla偶y na 膰wier膰 mili, zrzuci艂 na wod臋 wios艂ow膮 艂贸d藕, kt贸r膮 Rosselin, Filippon oraz Irapio dotarli na brzeg.
- Fajna ta nasza wyspa - westchn膮艂 smok, gdy przez otwart膮 bram臋 dotarli na zamkowy dziedziniec wielko艣ci trzech powoz贸w.
- Nasza wyspa? - warkn膮艂 Rosselin, pr贸buj膮c broni膰 swego. - To ja wszystko za艂atwi艂em...
Jaszczur popatrzy艂 na niego z drwi膮cym u艣mieszkiem. A nie ma nic bardziej nieprzyjemnego ni偶 drwi膮cy u艣mieszek na pot臋偶nej paszczy. Wtedy podnosi si臋 g贸rna warga i ods艂ania k艂y ostre niczym brzytew - jak mawiaj膮 w dokach Fertu.
- W艂a艣ciwie to moja wyspa - sucho oznajmi艂 Filippon. - Gdyby nie m贸j mag, nie mia艂by艣 偶adnej. A tak na marginesie, pami臋tasz, co powiedzia艂a cesarzowa, kiedy sk艂ada艂em jej ho艂d? 呕e mi Osterwaldu nie podaruje, bo si臋 jej jeszcze przyda, ale jak znajd臋 sobie ma艂y kamie艅, to mi go odda. No to w艂a艣nie znalaz艂em - roze艣mia艂 si臋 zgrzytliwie.
- Didlog nie b臋dzie zadowolony - mrukn膮艂 pogodnik. - Jakby i bez tego nie mia艂 pod g贸rk臋...
Smok roze艣mia艂 si臋 chrapliwie.
- Jako艣 prze偶yje strat臋 tej ska艂y. A jakby nie, to zadbam, 偶eby mia艂 mokre sny... - Tu 艣miech bestii przeszed艂 na rejestry okrucie艅stwa. - Mokre od krwi, a co my艣la艂e艣? - pu艣ci艂 oko do Rosselina. - A ja na tej swojej Filipponii b臋d臋 mia艂 gdzie prowadzi膰 badania... - doda艂 z zadowoleniem.
Stoj膮cy obok nich i w milczeniu przygl膮daj膮cy si臋 zamkowym murom Irapio chrz膮kn膮艂 nagle.
- Poprawka - wycedzi艂. - To ja b臋d臋 prowadzi艂 badania. Ty tylko skorzystasz z ich wynik贸w.
Nasz bohater nerwowo przygryz艂 warg臋.
Ciekawe, z jakich bada艅 zechce skorzysta膰 kat, je偶eli o wszystkim dowie si臋 cesarzowa? - pomy艣la艂 zrezygnowany. - Albo Rada Mag贸w?