Randka
ze
smiercią
W
dobie,
gdy
technika
łaczy
ludzi
w
pary,
randka
moe
się
okazać
smiertelną
pułapką
A
jaka.
to
bestia,
czujac,
e
nadszedł
jej
czas,
Pełznie
ku
Betlejem,
by
się
narodzic?
Yeats
Nikt
nie
strzela
do
swietego
Mikołaja.
Alfred
Emanuel
Smith
Rozdział 1
Sniła
o
smierci.
Wsciekle
pulsujace
czerwone
swiatło
neonu
wpadało
przez
brudne
szyby
okienne
do
pokoju,
wydobywajac
z
mroku
połyskujace
na
podłodze
kałue
krwi.
Siedziała
skulona
w
kacie,
chuda
mała
dziewczynka
z
plataniną
kasztanowych
włosów
i
wielkimi
oczami
koloru
whisky,
którą
wlewał
w
siebie,
kiedy
miał
trochę
gotówki.
Pod
wpływem
bólu
i
szoku
te
oczy
stały
się
teraz
szkliste,
a
twarz
przybrała
ziemisty
kolor.
Dziewczynka
jak
zahipnotyzowana
wpatrywała
się
w
migocace
swiatło,
które
omiatało
sciany,
podłogę
i...
jego.
Leał
na
podłodze
w
kałuy
własnej
krwi.
Z
jej
gardła
wydobył
się
dziki
spazmatyczny
jek.
W
drobnej
dłoni
błysnał
zakrwawiony
po
rekojesć
nó.
Meczyzna
był
martwy.
Nie
miała
co
do
tego
watpliwosci.
Czuła
unoszacy
się
nad
nim
swiey
zapach
smierci.
Była
dzieckiem,
lecz
drzemiace
w
niej
zwierzę
rozpoznało
ten
odór,
który
jednoczesnie
przeraał
i
sprawiał
przyjemnosc.
Ramię
pulsowało
bolesnie
po
uderzeniu,
a
miedzy
nogami
czuła
wilgoć
i
piekacy
ból
po
gwałcie.
Umazana
była
nie
tylko
jego
krwia.
Lecz
on
nie
ył.
Nareszcie
była
bezpieczna.
Nagle
wolno
odwrócił
głowe,
jak
kukiełka
na
sznurku,
i
jej
ból
zmienił
się
w
przeraenie.
Wcisneła
się
głebiej
w
kat,
mamroczac
coś
nieskładnie.
Jego
martwe
usta
rozciagneły
się
w
usmiechu.
Nigdy
się
mnie
nie
pozbedziesz,
mała.
Jestem
czescią
ciebie.
A
teraz
tatuś
ukarze
córeczke.
Podciagnał
się
na
rekach
i
uklakł.
Krew
wielkimi
kroplami
spłyneła
mu
z
twarzy
i
pleców.
Kiedy
wstał
i
ruszył
ku
niej
chwiejnym
krokiem,
krzykneła
i
obudziła
sie.
Eve
ukryła
twarz
w
dłoniach
i
zacisneła
usta,
by
stłumić
mimowolny
jek,
parzacy
gardło
niczym
bryłki
goracego
szkła.
Spazmatycznie
chwyciła
powietrze
w
płuca.
Zimny
dreszcz
strachu
przebiegł
jej
po
plecach,
lecz
stłumiła
go
siłą
woli.
Nie
była
ju.
bezradnym
dzieckiem,
lecz
dorosła
kobieta,
policjantka,
która
potrafi
się
bronic,
w
sytuacji
kiedy
sama
staje
się
ofiara.
Zniknał
te.
obskurny
pokój
hotelowy.
Znajdowała
się
teraz
we
własnym
domu,
jej
i
Roarke'a.
Myslac
o
Roarke'u,
powoli
się
uspokajała.
Usneła
w
fotelu,
w
swoim
urzadzonym
w
domu
biurze,
bo
Roarke
wyjechał.
Nie
potrafiła
spać
w
ich
wspólnym
łóku,
gdy
jego
nie
było
w
domu.
Rzadko
miewała
koszmary,
gdy
leał
obok
niej,
i
zbyt
czesto,
gdy
zostawała
sama.
Nienawidziła
tej
swojej
słabosci
równie
mocno
jak
kochała
mea.
Obróciła
się
w
fotelu
i
dla
dodania
sobie
otuchy
wzieła
na
rece
grubego
szarego
kota,
który
leał
obok
zwiniety
w
kłebek
i
patrzył
na
nia,
mruac
rónokolorowe
oczy.
Galahad
przywykł
ju.
do
sennych
koszmarów
pani,
nie
lubił
jednak,
kiedy
budzono
go
o
czwartej
nad
ranem.
–
Przepraszam
–
mrukneła,
wtulajac
twarz
w
miekkie
futro.
-To
cholernie
głupie.
On
przecie.
nie
yje
i
nigdy
tu
nie
przyjdzie.
Martwi
przecie.
nie
wracaja.
-
Westchneła,
wpatrujac
się
w
ciemnosc.
-Powinnam
o
tym
wiedziec.
Smierć
była
jej
towarzyszka,
ocierała
się
o
nią
kadego
dnia,
kadej
nocy.
W
ostatnich
tygodniach
konczacego
się
2058
roku
posiadanie
broni
było
zakazane,
a
medycyna
nauczyła
się
przedłuać
ycie
powyej
stu
lat.
Mimo
to
ludzie
wcia.
się
zabijali.
A
jej
zadaniem
było
stawać
po
stronie
zabitych.
Nie
chcac
ryzykować
kolejnych
koszmarów,
właczyła
swiatło
i
podniosła
się
z
fotela.
Nogi
przestały
jej
drec,
a
puls
wrócił
do
normalnego
rytmu.
Ostry
ból
głowy,
który
zwykle
nastepował
po
dreczacych
snach,
te.
wkrótce
minie.
Ruszyła
do
kuchni.
Galahad
pobiegł
za
nia,
majac
nadzieję
na
wczesne
sniadanie
i
otarł
się
przymilnie
o
jej
nogi.
–
Najpierw
ja,kolego.
Zaprogramowała
autokucharza
na
kawe,
potem
postawiła
na
podłodze
miskę
pełną
chrupek.
Kot
rzucił
się
na
nie,
jakby
to
miał
być
jego
ostatni
posiłek
w
yciu.
Popatrzyła
w
zamysleniu
przez
okno.
Rozciagał
się
za
nim
długi
pas
zieleni,
a
nad
nim
czyste
niebo.
Wokół
panowały
spokój
i
cisza,
z
czego
korzystali
w
tym
miescie
tylko
ludzie
tak
bogaci
jak
Roarke.
Jednak
za
tą
oazą
spokoju
i
wysokim
murem,
tetniło
normalne
ycie
i
smierć
zbierała
swe
niwo.
Tam
jest
jej
swiat,
pomyslała,
popijajac
mocną
kawę
i
usiłujac
zmniejszyć
sztywnosć
ramienia
po
nie
zagojonej
jeszcze
ranie.
Drobne
morderstwa,
wielkie
intrygi,
brudne
wystepki
i
krzyczaca
rozpacz.
Znała
się
na
tym
lepiej
ni.
na
kolorowy,m
swiecie
pieniedzy
i
władzy,
w
jakim
obracał
się
jej
ma.
W
takich
dniach
jak
ten,
kiedy
była
sama,
a
nastrój
nie
dopisywał,
zastanawiała
sie,
jak
mogli
się
spotkać
–
ona,
celna
i
ostra
jak
wystrzelona
z
łuku
strzała
policjantka,
stojaca
na
stray
prawa,
i
on,
błyskotliwy
Irlandczyk,
który
przez
całe
ycie
usiłował
je
omijac.
Połaczyło
ich
morderstwo.
Dwie
zbłakane
dusze,
które,
by
przeyc,
obrały
róne
drogi
ucieczki,
odnalazły
się
wbrew
logice
i
rozumowi.
–
O
Boe,
tesknie
za
nim.
To
idiotyczne.
Zła
na
siebie,
odwróciła
się
z
zamiarem
wziecia
prysznica
i
w
tym
momencie
mrugajace
swiatło
wideokomu
zasygnalizowało
połaczenie.
Nie
majac
watpliwosci,
kto
to,
podbiegła
do
konsolety
i
właczyła
wideo.
Na
ekranie
ukazała
się
twarz
Roarke'a.
Có.
za
twarz,
pomyslała,
kiedy
uniósł
w
górę
czarną
brew.
Niewiarygodnie
przystojna
o
rysach
poety,
kształtnych
ustach,
wydatnych
kosciach
policzkowych
i
intensywnie
błekitnych
oczach,
okolona
grzywą
gestych
czarnych
włosów.
Nawet
po
roku
małenstwa
na
widok
jego
twarzy
krew
zaczynała
szybciej
krayć
jej
w
yłach.
–
Eve,
kochanie.
-Jego
głos
miał
ciepłe,
głebokie
brzmienie.
-Czemu
nie
spisz?
–
Własnie
się
obudziłam.
Wiedziała,
e
nić
się
nie
ukryje
przed
jego
uwanym
wzrokiem.
Na
pewno
dostrzegł
cienie
pod
oczami
i
bladosć
jej
twarzy.
Chcac
dodać
sobie
odwagi,
wzruszyła
ramionami
i
przesuneła
dłonią
po
krótkich
rozczochranych
włosach.
–
Muszę
być
wczesniej
w
centrali
policji.
Mam
mnóstwo
papierkowej
roboty.
Wiedział
wiecej,
ni.
mogła
przypuszczac.
Dostrzegł
siłe,
odwagę
i
ból,
lecz
take
piekno
w
ostrych
rysach,
pełnych
wargach
i
oczach
koloru
whisky,
w
których
teraz
czaiło
się
zmeczenie.
Natychmiast
zmienił
plany.
–
Wracam
dziś
wieczorem
–
oznajmił.
–
Przecie.
miałeś
zostać
jeszcze
klika
dni.
–
Dziś
wieczorem
–
powtórzył
i
usmiechnał
sie.
-Teskniłem
za
toba,
poruczniku.
–
Tak?
-Ku
swemu
niezadowoleniu
poczuła
rozkoszny
dreszczyk,
lecz
mimo
to
usmiechneła
się
do
niego.
-Chyba
bedę
musiała
poswiecić
ci
trochę
czasu.
–
Koniecznie.
–
Czy
to
własnie
chciałeś
mi
powiedziec,
e
wracasz
wieczorem?
Własciwie
to
chciał
poinformować
ja,
e
zostanie
jeszcze
dzień
lub
dwa,
i
namówić
by
przyleciała
na
weekend
na
Olim.
Zmienił
jednak
zdanie,
usmiechnał
się
i
powiedział.
–
Chciałem
powiadomić
moją
one,
jakie
mam
plany.
Wracaj
do
łóka,
Eve.
–
Dobrze.
-Oboje
jednak
wiedzieli,
e
tego
nie
zrobi.
-Do
zobaczenia
wieczorem.
Hmm...
Roarke?
–
Tak?
Musiała
wziać
głeboki
oddech,
by
to
z
siebie
wydusic.
–
Ja
te.
za
tobą
teskniłam.
Przerwała
połaczenie,
mimo
e
się
usmiechnał.
Ju.
spokojniejsza,
zabrała
kubek
z
kawą
i
poszła
przygotować
się
na
nadchodzacy
dzien.
Nie
zamierzała
wymknać
się
niepostrzeenie
z
domu,
lecz
te.
nie
starała
się
hałasowac.
Chocia.
była
zaledwie
piata
rano,
nie
miała
watpliwosci,
e
Summerset
kreci
się
gdzieś
w
pobliu.
Wolała
uniknać
spotkania
ze
sztywnym
słuacym
Roarke'a
czy
jak
kto
woli
sierantem,
który
o
wszystkim
wiedział,
spełniał
sumiennie
obowiazki
i
stanowczo
zbyt
czesto
wtykał
swój
koscisty
nos
w
ich
prywatne
–
zdaniem
Eve
–
sprawy.
Ostatnia
sprawa
kryminalna
zbliyła
ich
do
siebie,
przez
co
oboje
czuli
się
niezrecznie.
Podejrzewała,
e
od
tamtej
pory
Summerset
unikał
jej
równie
starannie
jak
ona
jego.
Wspominajac
owo
zdarzenie,
bezwiednie
potarła
bolace
ramie.
Rano,
lub
po
długim
dniu
pracy,
wcia.
odczuwała
w
nim
lekki
ból.
Wykorzystanie
broni
do
maksimum
nie
było
doswiadczeniem,
które
chciałaby
powtórzyc,
lecz
jeszcze
gorszym
przeyciem
była
chwila,
kiedy
Summerset
wlewał
jej
do
gardła
lekarstwo,
a
ona
była
zbyt
słaba,
by
mu
dokopac.
Zamkneła
za
sobą
drzwi
i
wciagneła
w
płuca
zimne
grudniowe
powietrze.
Zaraz
jednak
zakleła
siarczyscie.
Zostawiła
samochód
przed
wejsciem
głównym
po
to,
by
rozwscieczyć
Summerseta.
On
zaś
wprowadził
go
do
garau,
bo
wiedział,
e
ją
to
wkurzy.
Wsciekła
na
siebie
za
to,
e
nie
zabrała
pilota
do
otwarcia
garau,
ruszyła
chodnikiem
biegnacym
wokół
domu.
Pod
stopami
skrzypiała
zamarznieta
trawa.
Wkrótce
zaczeły
ją
szczypać
uszy
i
czubek
nosa.
Zacisneła
zeby
i
połoyła
dłoń
na
czytniku
linii
papilarnych,
po
czym
weszła
do
ogrzewanego
garau.
Na
dwóch
poziomach
stały
błyszczace
samochody,
rowery,
latajace
skutery,
a
nawet
dwuosobowy
helikopter.
Jej
miejskie
auto
w
kolorze
zielonego
groszku
wygladało
niczym
kundel
posród
wymuskanych,
lsniacych
ogarów.
Ale
jest
nowe
i
sprawne,
pomyslała,
wsuwajac
się
za
kierownice.
Zaskoczyło
od
jednego
ruchu.
Wydała
polecenie
i
przez
otwory
wentylacyjne
dmuchneło
do
wnetrza
ciepłe
powietrze.
Deska
rozdzielcza
rozbłysła
swiatłami,
rozpoczynajac
wstepny
przeglad
i
po
chwili
uprzejmy
głos
poinformował
ja,
e
wszystkie
systemy
są
sprawne.
Za
adne
skarby
nie
przyznałaby
sie,
e
teskni
za
swym
starym,
kaprysnym
i
zdezelowanym
pojazdem.
Płynnie
wyjechała
z
garau
na
podjazd
prowadzacy
do
elaznej
bramy
posiadłosci.
Wrota
otworzyły
się
przed
nią
bezszelestnie.
Ulice
ekskluzywnej
dzielnicy,
w
której
mieszkała,
były
spokojne
i
czyste.
Drzewa
rosnace
na
skraju
wielkiego
parku
pokrywała
cienka
warstwa
szronu,
mieniacego
się
niczym
diamentowy
pył.
Gdzieś
dalej,
w
mrocznych
zakatkach,
narkomani
konczyli
swoją
nocną
robote,
lecz
tu
widać
było
tylko
błyszczace
sciany
budynków,
szerokie
aleje
i
spokojną
ciemnosć
przed
switem.
Kiedy
mineła
kilka
przecznic,
zapaliła
się
pierwsza
tablica
reklamowa,
rozpraszajac
mrok
jaskrawym
swiatłem.
Swiety
Mikołaj
z
czerwonymi
policzkami
i
przyklejonym
do
ust
głupim
usmiechem,
który
przypominał
jej
przerosnietego
elfa
z
Zeusa,
przemknał
po
niebie
w
towarzystwie
wiernych
reniferów,
wykrzykujac
„ho,
ho,
ho”
i
przypominajac,
e
najwyszy
czas
pomysleć
o
swiatecznych
prezentach.
–
Tak,
tak,
słyszę
cię
ty
gruby
sukinsynu.
-Rzuciła
mu
niechetne
spojrzenie
i
zatrzymała
się
na
swiatłach.
Do
tej
pory
nie
musiała
się
martwić
o
prezenty.
Zazwyczaj
kupowała
coś
smiesznego
dla
Mavis
i
coś
smacznego
dl
Feeneya.
Poza
nimi
nie
miała
nikogo,
o
kim
powinna
pomyslec.
Có,
do
cholery,
mogła
kupić
meczyznie,
który
nie
tylko
miał
wszystko,
lecz
był
równie.
włascicielem
fabryk,
które
to
wszystko
wytwarzały?
Dla
kogos,
kto
wolał
cios
tepym
narzedziem
od
robienia
zakupów,
był
to
prawdziwy
dylemat.
Doszła
do
wniosku,
e
Boe
Narodzenie
to
jak
wrzód
na
tyłku.
Tymczasem
swiety
Mikołaj
zachwalał
sklepy
i
stoiska
w
Podniebnym
Centrum
Handlowym
Big
Apple.
Humor
nieco
jej
się
poprawił,
kiedy
wpadła
w
korek
na
Broadwayu.
Trwał
tu
wieczny
karnawał.
Ruchome
platformy
na
chodniku
wypełniali
przechodnie,
z
których
wiekszosć
była
pijana,
nacpana
lub
jednoczesnie
pijana
i
nacpana.
Obwozni
sprzedawcy
trzesli
się
z
zimna
przy
dymiacych
grillach.
Swoich
miejsc
przy
kraweniku
musieli
bronić
piesciami.
Uchyliła
okno,
chwytajac
w
nozdrza
zapach
pieczonych
kasztanów,
sojowych
hot
dogów,
dymu
i
tłumu
przechodniów.
Ktoś
spiewał
piskliwym,
monotonnym
głosem
o
rychłym
koncu
swiata.
Zadzwieczał
klakson,
kiedy
grypa
ludzi
weszła
na
jezdnię
na
czerwonym
swietle.
Nad
głową
wesoło
dudniły
airbusy,
a
pierwsze
tego
dnia
sterowce
reklamowe
zachecały
do
kupna
najrozmaitszych
towarów.
Jakieś
dwie
kobiety
okładały
się
piesciami.
Licencjonowane
panienki
do
towarzystwa,
pomyslała.
Musiały
bronić
swego
miejsca
równie
zaarcie
jak
sprzedawcy
jedzenia
i
napojów.
Zamierzała
wysiasć
i
przerwać
bójke,
lecz
mała
blondynka
powaliła
na
chodnik
duą
rudą
i
znikneła
w
tłumie.
Bardzo
sprytnie,
pomyslała
z
aprobatą
Eve,
kiedy
rudowłosa
dzwigneła
się
na
nogi,
potrzasneła
głową
i
bluzneła
wiazanką
przeklenstw.
To
własnie
był
jej
Nowy
Jork.
Z
pewnym
alem
wjechała
w
stosunkowo
spokojną
Siódmą
Aleje,
zmierzajac
do
centrum
miasta.
Najwyszy
czas
wrócić
do
czynnej
słuby,
pomyslała.
Tygodnie
bezczynnosci
sprawiły,
e
czuła
się
rozdraniona,
bezuyteczna
i
słaba.
Z
trudem
przetrwała
ostatni
tydzień
przymusowego
urlopu,
na
który
wysłano
ja,
by
doszła
do
siebie.
Miała
ju.
tych
wakacji
powyej
uszu.
Na
szczescie
skonczyły
się
i
mogła
wrócić
do
pracy.
Musi
tylko
przekonać
komendanta,
by
zwolnił
ją
z
papierkowej
roboty.
Kiedy
zapiszczał
nadajnik,
była
gotowa
do
przyjecia
meldunku,
mimo
e
słubę
zaczynała
dopiero
za
trzy
godziny.
–
Do
wszystkich
wozów
w
okolicy.
Dwanascie
dwadziescia
dwa.
Siódma
szesć
osiem
cztery
trzy,
lokal
osiemnascie
B.
Meldunek
nie
potwierdzony.
Kontakt
z
lokatorem
mieszkania
dwa
A.
Do
wszystkich
wozów...
–
Zgłasza
się
porucznik
Eve
Dallas.
Jestem
w
odległosci
dwóch
minut
od
Siódmej.
–
Zgłoszenie
przyjete.
Zamelduj
się
po
rozpoznaniu
sytuacji.
–
Zrozumiałam.
Bez
odbioru.
Zatrzymała
się
przy
kraweniku
i
powiodła
wzrokiem
po
stalowoszarym
budynku.
W
kilku
oknach
połyskiwało
swiatło,
lecz
na
osiemnastym
pietrze
panowały
ciemnosci.
Kod
dwanascie
dwadziescia
cztery
oznaczał
anonimowy
telefon
o
domowej
kłótni.
Wysiadła
z
auta
i
machinalnie
dotkneła
broni
tkwiacej
w
kaburze
pod
ramieniem.
Nie
miała
nic
przeciwko
rozpoczynaniu
dnia
od
kłopotów,
ale
nikt
nie
lubił
mieszać
się
do
nieporozumień
rodzinnych.
Małenstwo,
które
skacze
sobie
do
oczu,
równie.
nie
lubi,
jak
gliniarze
próbujac
–
liczac
na
awans
–
powstrzymać
skłóconych
przed
pozabijaniem
sie.
To,
e
przyjeła
ten
meldunek,
swiadczył
o
jej
tesknocie
za
czynną
słuba.
Wbiegła
po
kliku
stopniach
do
budynku
i
odszukała
lokal
z
numerem
dwa
A.
Kiedy
odezwał
się
meski
głos,
machneła
odznaką
przed
ekranem
wizjera.
Drzwi
uchyliły
się
nieznacznie
i
ukazała
się
w
nich
para
oczu.
Pokazała
odznake.
–
Podobno
macie
tu
jakieś
kłopoty.
–
Nic
o
tym
nie
wiem.
Gliny
do
mnie
zatelefonowały.
Jestem
tu
tylko
dozorca.
–
Widze.
-Zaleciało
od
niego
brudną
bielizną
i
serem.
-Otworzy
pan
lokal
osiemnascie
B?
–
Nie
ma
pani
klucza
uniwersalnego?
–
W
porzadku.
-Obrzuciła
go
szybkim
spojrzeniem:
był
niskiego
wzrostu,
chudy,
smierdzacy
i
wystraszony.
-A
moe
coś
mi
pan
powie
o
mieszkancach
tego
lokalu?
–
To
kobieta.
Mieszka
sama.
Rozwiedziona
czy
coś
w
tym
rodzaju.
Wiecej
nie
wiem.
–
W
przeciwienstwie
do
innych
–
mrukneła
Eve.
-Wie
pan,
jak
się
nazywa?
–
Hawley.
Marianna
Hawley.
Ma
jakieś
trzydziesci,
trzydziesci
pieć
lat.
Ładna
babka.
Mieszka
tu
od
szesciu
lat.
Nie
sprawia
kłopotów.
Pani
władzo,
niczego
nie
słyszałem,
niczego
nie
widziałem,
o
niczym
nie
wiem.
Do
cholery,
jest
wpół
do
szóstej.
Jesli
narobiła
jakiś
szkód
w
mieszkaniu,
to
chcę
o
tym
wiedziec.
W
przeciwnym
razie
to
nie
mój
interes.
–
W
porzadku
–
powtórzyła
Eve,
kiedy
zatrzasnał
jej
drzwi
przed
nosem.
-Wracaj
do
nory,
wszarzu.
-machneła
reką
i
poszła
korytarzem
do
windy.
Jadac
w
góre,
połaczyła
się
z
centrala.
-Zgłasza
się
porucznik
Eve
Dallas.
Jestem
w
budynku
na
Siódmej.
Miejscowy
dozorca
to
wesz.
Zgłoszę
się
ponownie
po
rozmówieniu
się
z
Marianną
Hawley,
mieszkanką
lokalu
osiemnascie
B.
–
Potrzebne
ci
wsparcie?
–
Nie.
Bez
odbioru.
Schowała
nadajnik
do
kieszeni
i
wysiadła
na
osiemnastym
pietrze.
Jej
uwany
wzrok
natychmiast
dostrzegł
zainstalowane
kamery
bezpieczenstwa.
W
korytarzu
panowała
absolutna
cisza.
Sadzac
z
usytuowania
i
wystroju
wnetrza
mieszkali
tu
pracownicy
umysłowi
o
srednich
dochodach.
Wiekszosć
z
nich
wstawała
po
siódmej
rano,
w
pospiechu
wypijała
kawę
i
pedziła
do
airbusu
lub
do
metra.
Nieliczni
szczesliwcy
mieli
biura
na
miejscy.
Niektórzy
odprowadzali
dzieci
do
szkoły,
inni
zaś
egnali
współmałonków
i
czekali
na
kochanków.
Zwykłe
ycie
w
zwykłym
miejscu.
Przyszło
jej
nawet
do
głowy,
czy
aby
Roarke
nie
jest
włascicielem
tego
budynku,
lecz
odsuneła
od
siebie
tę
mysl
i
podeszła
do
drzwi
mieszkania
numer
osiemnascie
B.
Swiatełko
bezpieczenstwa
migało
na
zielono,
czyli
blokada
była
wyłaczona.
Instynktownie
przywarła
plecami
do
sciany
i
nacisneła
dzwonek.
Nie
usłyszała
brzeczenia,
doszła
wiec
do
wniosku,
e
mieszkanie
musi
być
dzwiekochłonne.
Cokolwiek
działo
się
w
srodku,
nie
wychodziło
na
zewnatrz.
Lekko
zirytowana
wsuneła
w
otwór
uniwersalny
klucz
i
odblokowała
drzwi.
Zanim
weszła,
wywołała
najpierw
lokatorkę
po
nazwisku.
Najgorszą
rzeczą
było
przestraszyć
spiacego
człowieka,
wparowujac
do
niego
z
obezwładniaczem
lub
noem
kuchennym
w
reku.
–
Pani
Hawley?
Policja.
Otrzymalismy
meldunek,
e
coś
się
dzieje
w
pani
mieszkaniu.
Swiatło
–
poleciła.
Mieszkanie
urzadzone
było
ze
spokojną
elegancja.
Ciepłe
kolory,
proste
linie.
Ekran
rozrywkowy
zaprogramowany
był
na
stary
film
wideo.
Niewiarygodnie
piekna
naga
para,
spleciona
w
miłosnym
uscisku,
przetaczała
się
po
łóku
usłanym
płatkami
ró,
wydajac
z
siebie
teatralne
jeki.
Na
stole
stała
patera
wypełniona
po
brzegi
gumowymi
dropsami
bez
cukru
i
swiece
w
srebrnym
i
czerwonym
kolorze,
wypalone
do
rónych
wysokosci.
Na
przeciwległej
scianie
ustawiono
długą
sofę
w
bladozielonym
odcieniu.
Pachniało
sosną
i
urawinami.
Pod
oknem
leała
przewrócona
mała
choinka.
Swiateczne
lampki
i
aniołki
ze
słodkimi
buziami
były
potłuczone,
a
gałezie
drzewka
połamane.
Zniszczeniu
uległo
równie.
kilkanascie
leacych
pod
choinką
pudełek.
Eve
wyjeła
broń
i
obeszła
pokój,
lecz
nigdzie
nie
dostrzegła
sladów
przemocy.
Para
na
ekranie
osiagneła
wspólny
orgazm,
przy
wtórze
ochrypłych
zwierzecych
jeków.
Eve
poszła
dalej,
nasłuchujac
i
rozgladajac
się
na
boki.
Nagle
usłyszała
ciche
dzwieki
muzyki.
Rozpoznała
w
nich
jedną
z
tych
irytujacych
swiatecznych
melodii,
którą
wszedzie
mona
było
słyszec.
Wycelowała
broń
w
stronę
małego
korytarza,
Było
tam
dwoje
drzwi.
Jedne
prowadziły
do
łazienki,
bo
przez
szparę
dostrzegła
umywalkę
i
brzeg
wanny
–
wszystko
lsniaco
białe.
Posuwajac
się
wzdłu.
sciany,
podeszła
do
drugich
drzwi,
skad
dochodziła
muzyka.
Natychmiast
wyczuła
swiey,
metaliczny
i
kwasny
zapach
smierci.
Pchneła
drzwi
i
weszła
do
pokoju,
szybkim
ruchem
obracajac
się
w
lewo,
potem
w
prawo,
skupiona
i
skoncentrowana.
Wiedziała
jednak,
e
nie
ma
tu
nikogo
prócz
niej
i
ofiary.
Mimo
to
zajrzała
do
szafy,
za
zasłony,
po
czym
wyszła
z
pokoju
i
przeszukała
resztę
mieszkania.
Dopiero
wtedy
odetchneła
swobodniej
i
podeszła
do
łóka.
Dozorca
miał
racje.
Kobieta
rzeczywiscie
była
ładna.
Nie
naleała
do
zjawiskowych
pieknosci,
przyciagajacych
wzrok,
lecz
miała
wiele
uroku,
miekkie,
kasztanowe
włosy
i
ciemnozielone
oczy.
Smierć
nie
zdayła
jeszcze
zniszczyć
urody.
Szeroko
otwarte
oczy
wyraały
zaskoczenie.
Blade
policzki
pokryte
były
delikatnym
odcieniem
róu,
rzesy
przyciemnione
czarnym
tuszem,
a
wargi
pociagniete
wisniową
pomadka.
We
włosach,
tu.
nad
prawym
uchem,
tkwiła
ozdobna
spinka
w
kształcie
drzewka,
z
małym
złotym
ptaszkiem
na
jednej
ze
srebrnych
gałazek.
Kobieta
była
naga,
a
wokół
ciała
miała
owiniety
błyszczacy
łancuch
choinkowy.
Dostrzegajac
krwawą
ranę
na
szyi,
Eve
pomyslała,
e
to
pewnie
on
posłuył
do
uduszenia
ofiary.
Na
rekach
i
nogach
widniały
slady
swiadczace
o
tym,
e
ofiarę
zwiazano
i
e
usiłowała
walczyc.
Z
wiey
rozrywkowej,
stojacej
przy
łóku,
dobiegł
głos
piosenkarza,
zapowiadajacy
radosne
swieta
Boego
Narodzenia.
Eve
westchneła
i
wyciagneła
sój
nadajnik.
–
Zgłasza
się
porucznik
Eve
Dallas.
Mam
tu
zamordowaną
kobiete.
Có.
za
wredny
poczatek
dnia.
Posterunkowa
Peabody
stłumiła
ziewniecie
i
zlustrowała
ofiarę
ciemnymi
oczami.
Pomimo
skandalicznie
wczesnej
pory
jej
mundur
był
swieo
odprasowany,
a
ciemnokasztanowe
równo
obciete
włosy
gładko
uczesane.
Jedynym
znakiem,
swiadczacym
o
brutalnym
wyrwaniu
jej
ze
snu,
było
odgniecenie
na
policzku.
–
Wredny
koniec
dnia
–
mrukneła
Eve.
-Wstepne
ogledziny
wskazuja,
e
smierć
nastapiła
o
dwudziestej
czwartej,
prawie
co
do
minuty.
-Usuneła
się
na
bok,
by
zrobić
miejsce
ekipie
sledczej.
-Wszystko
swiadczy,
e
przyczyną
smierci
było
uduszenie.
Brak
ran
na
ciele
dowodzi,
e
ofiara
zaczeła
się
bronić
dopiero
wtedy,
gdy
została
zwiazana.
Eve
delikatnie
uniosła
stopę
kobiety
i
przyjrzała
się
otartej
kostce.
–
Slady
wokół
pochwy
i
odbytu
wskazują
na
to,
e
przed
smiercią
denatka
została
zgwałcona.
Mieszkanie
jest
dzwiekochłonne.
Mogła
sobie
zdzierać
płuca.
–
Nie
zauwayłam
sladów
włamania
ani
walki,
z
wyjatkiem
tej
choinki.
To
mi
wyglada
na
przemyslaną
robote.
Eve
skineła
głowa,
obrzucajac
Peabody
ukosnym
spojrzeniem.
–
Trafne
spostrzeenie.
Skontaktuj
się
z
dozorcą
i
weź
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa
z
tego
pietra.
Sprawdzimy,
kto
ją
odwiedzał.
–
Tak
jest.
–
Postaw
przy
drzwiach
dwóch
funkcjonariuszy
–
dodała
Eve,
podchodzac
do
wideokomu
stojacego
przy
łóku.
-Niech
ktoś
wyłaczy
tą
cholerną
muzyke.
–
Nie
jest
pani
w
swiatecznym
nastroju,
poruczniku.
-Peabody
nacisneła
guzik
starannie
polakierowanym
paznokciem.
–
Boe
Narodzenie
to
jak
wrzód
na
tyłku.
Skonczyliscie?
-zwróciła
się
do
członków
ekipy
sledczej.
-Obrócimy
ja,
zanim
zostanie
zabrana.
Krew
zdayła
ju.
spłynać
do
posladków,
które
przybrały
czerwony
kolor.
Hoładek
i
pecherz
były
puste.
Mimo
ochraniaczy
na
rekach
Eve
poczuła
zgrubienie
na
skórze
denatki.
–
Wyglada
na
swiee
–
mrukneła.
-Peabody,
nagraj
to
na
wideo,
zanim
wyjdziesz.
-
Przyjrzała
się
jasnemu
napisowi
na
prawej
łopatce.
–
Mojej
miłosci
–
odczytała
Peabody
jasnoczerwone
staroswieckie
litery
na
białej
skórze.
–
To
chyba
swiey
tatua.
-Eve
pochyliła
się
tak
nisko,
e
omal
nie
dotkneła
nosem
ramienia
denatki.
-Trzeba
sprawdzić
gdzie
go
zrobiła.
–
Przepiórka
na
gruszy.
Eve
uniosła
w
górę
brew.
–
Co?
–
Ta
spinka
we
włosach.
Na
pierwszy
dzień
Boego
Narodzenia.
-Eve
najwyrazniej
nadal
nic
nie
rozumiała,
wiec
pospiesznie
wyjasniła:
-To
taka
stara
piosenka.
Dwanascie
dni
Boego
Narodzenia.
Kadego
dnia
chłopiec
daje
swojej
ukochanej
jakiś
prezent,
zaczynajac
od
przepiórki
na
gruszy.
–
A
po
co
komu,
do
cholery,
ptak
na
drzewie?
Idiotyczny
prezent.
-Poczuła
skurcz
w
oładku
na
mysl
o
tym,
co
to
moe
oznaczac.
-Miejmy
nadzieje,
e
to
była
jego
jedyna
miłosc.
Daj
mi
te
tasmy
i
niech
zabierają
ciało
–
poleciła,
po
czym
ruszyła
do
stojacego
przy
łóku
wideokomu.
Kiedy
wyniesiono
ciało,
poleciła
wyswietlić
wszystkie
połaczenia
z
ostatnich
dwudziestu
czterech
godzin.
Pierwsze
pochodziło
z
godziny
osiemnastej.
Była
to
wesoła
rozmowa
denatki
z
matka.
Słuchajac
jej
i
patrzac
na
rozesmianą
twarz
starszej
kobiety,
Eve
zastanawiała
sie,
jak
bedzie
wygladać
ta
twarz,
kiedy
przekae
jej
wiadomosć
i
smierci
córki.
Drugie
i
ostatnie
połaczenie
z
zewnatrz.
Przystojny
facet,
pomyslała
Eve,
przygladajac
się
twarzy
meczyzny
na
ekranie.
Około
trzydziestu
pieciu
lat,
miły
usmiech,
wyraziste
brazowe
oczy.
Ofiara
mówiła
do
niego
Jerry.
Lub
Jer.
Mnóstwo
seksualnych
podtekstów,
arty.
A
wiec
kochanek.
Moe
nawet
ukochany.
Wyjeła
dyskietke,
opakowała
ją
i
wrzuciła
do
torby.
Pod
oknem
znalazła
kalendarz
Marianny,
przenosny
wideokom
i
notes
adresowy.
Po
krótkim
przejrzeniu
ich
zawartosci
wyłowiła
nazwisko
Jeremy
Vandoren.
Kiedy
została
sama
w
pokoju,
podeszła
jeszcze
raz
do
łóka.
Leała
na
nim
zakrwawiona
posciel.
Ubranie
kobiety
było
starannie
pociete
i
rzucone
na
podłoge.
Zapakowano
je
ju.
do
worka.
W
mieszkaniu
panowała
cisza.
Musiała
go
wpuscic,
pomyslała
Eve.
Czy
poszła
z
nim
do
sypialni
dobrowolnie,
czy
te.
zmusił
ją
do
tego?
Raport
toksykologiczny
wyjasni,
czy
miała
we
krwi
jakieś
nielegalne
srodki.
Kiedy
znalezli
się
w
sypialni,
rozciagnał
ją
na
łóku
i
przywiazał
jej
rece
i
nogi
do
czterech
słupków
w
rogach.
Nastepnie
pociał
jej
ubranie.
Ostronie,
bez
pospiechu.
Nie
było
w
nim
wsciekłosci
czy
gniewu
ani
nawet
rozpaczliwego
poadania.
Robił
to
na
zimno,
w
sposób
przemyslany.
Potem
ją
zgwałcił.
Miał
nad
nią
władze.
Broniła
sie,
krzyczała,
moe
nawet
błagała.
Sprawiło
mu
to
przyjemnosc.
To
typowe
dla
gwałcicieli.
Eve
głeboko
odetchneła
kilka
razy,
bo
przed
oczami
stanał
jej
własny
ojciec.
Kiedy
morderca
zaspokoił
adze,
udusił
dziewczyne,
patrzac,
jak
oczy
wychodzą
jej
na
wierzch.
Potem
ją
uczesał,
umalował
i
owinał
srebrnym
łancuchem.
Czy
tę
spinkę
do
włosów
przyniósł
ze
soba,
cze
te.
naleała
do
nie?
Sama
sobie
zrobiła
ten
tatua,
czy
to
on
ją
przyozdobił.
Przeszła
do
sasiadujacej
z
sypialnią
łazienki.
Była
wyłoona
snienobiałymi
kafelkami,
a
w
powietrzu
unosił
się
nikły
zapach
srodka
dezynfekcyjnego.
Tu
pewnie
mył
się
po
skonczonej
robocie,
moe
nawet
ubierał,
po
czym
wytarł
do
czysta
wszystkie
slady.
Tak
czy
owak
trzeba
bedzie
wpuscić
tu
„sprzataczy”.
Najmniejszy
nawet
włosek
moe
mieć
znaczenie.
Dziewczyna
miała
matke,
która
ją
kochała,
myslała
dalej
Eve.
Wspólnie
planowały
swieta,
smiały
sie,
rozmawiały
o
ciasteczkach.
–
Pani
porucznik?
Eve
zerkneła
przez
ramię
i
zobaczyła
stojacą
w
korytarzu
Peabody.
–
Co?
–
Mam
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa.
Przy
drzwiach
stoi
dwóch
funkcjonariuszy.
–
Dobrze.
-Eve
przetarła
dłonmi
twarz.
-Plombujemy
mieszkanie
i
zabieramy
wszystko
do
centrali.
Muszę
powiadomić
najbliszą
rodzine.
-Zarzuciła
torbę
na
ramie
i
zabrała
swój
zestaw
polowy.
-Miałaś
racje,
Peabody.
To
wredny
poczatek
dnia.
Rozdział
2
Sprawdziłaś
tego
jej
faceta?
–
Tak.
Jeremy
Vandoren
mieszka
przy
Drugiej
Alei,
pracuje
jako
makler
w
firmie
Foster,
Bride
i
Rumsey
na
Wall
Street.
-Peabody
zerkneła
do
notatnika.
-
Rozwiedziony,
lat
trzydziesci
szesc,
poza
tym
bardzo
atrakcyjny
okaz
meczyzny.
–
Hmm.
-Eve
wsuneła
dyskietkę
do
komputera.
-Sprawdzmy,
czy
ten
bardzo
atrakcyjny
okaz
meczyzny
złoył
wczoraj
wieczorem
wizytę
swojej
dziewczynie.
–
Przyniesć
kawy,
poruczniku?
–
Co?
–
Przyniesć
kawy?
Eve
wpatrywała
się
z
uwagą
w
monitor.
–
Jesli
chcesz
kawy,
Peabody,
to
po
prostu
powiedz.
Asystentka
wzniosła
oczy
ku
niebu.
–
Tak,
napiłabym
sie.
–
To
sobie
przynies.
A
przy
okazji
weź
i
dla
mnie.
-Ofiara
wróciła
do
domu
o
szesnastej
czterdziesci
piec.
-Stop
–
poleciła
komputerowi
i
przez
chwilę
wpatrywała
się
w
obraz
Marianny
Hawley
widoczny
na
ekranie.
Zadbana,
ładna,
młoda,
w
jasnoczerwonym
berecie
przykrywajacym
jej
połyskliwe
kasztanowe
włosy,
w
długim
płaszczu
w
tym
samym
odcieniu
i
eleganckich
butach.
–
Wracała
z
zakupów
–
stwierdziła
Peabody,
stawiajac
przed
Eve
kubek
z
kawa.
–
Tak.
U
Bloomingdale'a.
Obraz
start
–
poleciła
Eve.
Marianna
postawiła
na
podłodze
torby
z
zakupami
i
wyjeła
kartę
magnetyczna.
Jej
usta
poruszały
sie,
jakby
coś
do
siebie
mówiła.
Nie
raczej
spiewała,
doszła
do
wniosku
Eve.
Potem
odrzuciła
włosy
w
tył,
podniosła
torby,
weszła
do
mieszkania
i
zamkneła
drzwi.
Zapaliło
się
czerwone
swiatło
blokujace
drzwi.
Potem
na
monitorze
pojawili
się
inni
lokatorzy
wchodzacy
i
wychodzacy,
w
pojedynkę
lub
parami.
Toczyło
się
zwyczajne
ycie.
–
Kolację
zjadła
w
domu
–
stwierdziła
Eve,
wyobraajac
sobie
jej
wnetrze
mieszkania.
Widziała,
jak
Marianna
krzata
się
po
pokojach,
ubrana
w
proste
granatowe
spodnie
i
biały
sweter,
który
potem
zostanie
pociety,
włacza
ekran
rozrywkowy,
odwiesza
do
szafy
w
przedpokoju
jasnoczerwony
płaszcz,
kładzie
na
półkę
beret,
zdejmuje
buty
i
rozpakowuje
zakupy.
Schludna
kobieta,
majaca
zamiłowanie
do
ładnych
rzeczy,
przygotowuje
się
do
spedzenia
spokojnego
wieczoru
w
domu.
–
Około
siódmej
zjadła
zupę
zaprogramowaną
w
autokucharzu.
-Eve
bebniła
w
blat
biurka
krótkimi,
niepomalowanymi
paznokciami.
-Potem
rozmawiała
z
matka,
a
potem
połaczyła
się
ze
swoim
facetem.
W
tym
momencie
Eve
zobaczyła,
e
drzwi
do
windy
się
otwieraja.
Uniosła
w
górę
brwi,
które
skryły
się
pod
gestą
grzywka.
–
Prosze,
prosze,
co
my
tu
mamy?
–
Swiety
Mikołaj
–
usmiechneła
się
Peabody,
zerkajac
na
Eve
przez
ramie.
-Z
prezentem.
Meczyzna
w
czerwonym
stroju,
ze
snienobiałą
broda,
niósł
w
rekach
wielkie
pudło
owiniete
w
srebrny
papier
i
owiazane
złotozieloną
wstaka.
–
Stop.
Powiekszenie
wycinka
dziesieć
do
piecdziesiat,
trzydziesci
procent.
Ekran
zamigotał,
podany
przez
Eve
wycinek
oddzielił
sie,
po
czym
ukazał
się
w
powiekszeniu.
W
samym
srodku
fantazyjnej
kokardy
tkwiło
srebrne
drzewko
ze
złotym
ptaszkiem.
–
Sukinsyn.
To
ta
spinka,
którą
miała
we
włosach.
–
Ale...
to
przecie.
swiety
Mikołaj.
–
Weź
się
w
garsc,
Peabody.
Obraz
start.
Idzie
w
kierunku
jej
mieszkania
–
mrukneła
Eve,
patrzac
jak
postać
z
błyszczacym
pakunkiem
w
reku
podchodzi
do
drzwi
Marianny,
naciska
dzwonek
palcem
w
rekawiczce,
czeka
chwile,
po
czym
usmiecha
sie.
W
tym
momencie
pojawia
się
Marianna
z
rozjasnioną
twarzą
i
błyszczacymi
radoscią
oczami.
Swiety
Mikołaj
odwraca
się
do
kamery,
usmiech
się
i
puszcza
oko.
–
Stop.
A
to
dran.
Skurwysynski
artownis.
Wydruk
obrazu
na
ekranie
–
poleciła
Eve,
przygladajac
się
kragłej
twarzy
o
rumianych
policzkach
i
błyszczacych
niebieskich
oczach.
-On
wiedział,
e
bedziemy
ogladać
dyskietki.
Najwyrazniej
go
to
bawi,
–
Przecie.
jest
przebrany
za
swietego
Mikołaja.
-Peabody
gapiła
się
w
ekran.
-To
odraajace.
To
po
prostu...
niemoliwe.
–
A
gdyby
był
przebrany
za
diabła,
to
byłoby
moliwe,
tak?
–
Tak.
Nie.
-Peabody
wzruszyła
ramionami
i
przestapiła
z
nogi
na
noge.
-To
jest...
To
jest
chore.
–
Ale
równie.
bardzo
sprytne.
-Eve
czekała,
a.
komputer
wydrukuje
portret
meczyzny.
-Nikt
przecie.
nie
zamknie
Mikołajowi
drzwi
przed
nosem.
-Obraz
start.
Meczyzna
wszedł
do
mieszkania
i
korytarz
opustoszał.
Timer
u
dołu
ekranu
wskazywał
godzinę
dwudziestą
pierwszą
trzydziesci
trzy.
Nie
spieszył
sie,
pomyslała
Eve.
Prawie
dwie
i
pół
godziny.
Sznur,
którym
ją
zwiazał,
i
wszystko,
co
mogło
być
mu
potrzebne,
znajdowało
się
zapewne
w
tym
wielkim
błyszczacym
pudle.
O
jedenastej
z
windy
wysiadła
jakaś
para
i
smiejac
sie,
zapewne
po
lekkim
rauszu,
przeszła
obok
drzwi
Marianny,
nie
majac
pojecia,
co
dzieje
się
w
srodku.
Strach
i
ból.
Morderstwo.
Drzwi
mieszkania
otworzyły
się
pół
godziny
po
północy.
Wyszedł
przez
nie
meczyzna
w
czerwonym
stroju
ze
srebrnym
pudłem
w
reku.
Na
rumianej
twarzy
widniał
szeroki,
niemal
dziki
usmiech.
Ponownie
spojrzał
w
kamere.
W
jego
oczach
płoneło
szalenstwo.
Tanecznym
krokiem
sunał
do
windy.
–
Skopiuj
dyskietkę
pod
nazwą
„Hawley”.
Sprawa
dwadziescia
pieć
sto
siedemdziesiat
szesć
H.
Ile
Mówiłaś
jest
tych
dni
w
piosence,
–
Dwanascie.
-Peabody
przełkneła
łyk
kawy,
bo
nagle
zaschło
jej
w
gardle.
-
Dwanascie
dni.
–
Lepiej
dowiedzmy
sie,
czy
Hawley
była
jego
jedyną
miłoscia,
czy
ma
jeszcze
jedenasci
innych.
-Eve
wstała.
-Chodzmy
pogadać
z
tym
jej
facetem.
Jeremy
Vondoren
pracował
w
wielkiej
sali
podzielonej
na
boksy
tak
małe,
e
miesciło
się
w
nich
zaledwie
biurko
z
komputerem,
system
łacznosci
i
fotel
na
trzech
kółkach.
Do
cienkich
scianek
przyczepione
były
raporty
z
giełdy,
repertuar
teatrów,
kartka
swiateczna
przedstawiajaca
kobietę
o
ponetnych
kształtach,
obsypaną
płatkami
sniegu,
i
fotografia
Marianny
Hawley.
Zerknawszy
na
wchodzacą
Eve,
uniósł
w
górę
dłoń
i
dale
stukał
w
klawiaturę
komputera,
mówiac
jednoczesnie
do
mikrofonu
ze
słuchawka.
–
Comsat
pieć
i
osiem,
Kenmart
spadł
do
trzech
siedemdziesiat
piec,
Nie,
Roarke
Industries
podskoczyło
o
szesć
punktów.
Nasi
analitycy
przewiduja,
e
w
ciagu
dnia
skoczy
jeszcze
o
dwa.
Eve
uniosła
brew
i
wsuneła
dłonie
do
kieszeni
spodni.
Za
chwilę
bedziemy
rozmawiać
o
morderstwie,
a
tymczasem
Roarke
zarabia
miliony.
Przedziwnie
ten
los
się
plecie.
–
Załatwione.
Vondoren
nacisnał
jeden
z
klawiszy
i
na
ekranie
pojawiła
się
platanina
tajemniczych
cyfr
i
symboli.
Eve
odczekała
kolejne
trzydziesci
sekund,
po
czy
wyciagneła
odznakę
i
podstawiła
ją
Vandorenowi
pod
nos.
Zamrugał,
odwrócił
się
i
spojrzał
na
nia.
–
Załatwione.
Oczywiscie.
Dzieki.
-Vondoren
odsunał
na
bok
mikrofon
usmiechnał
się
niepewnie.
Kaciki
warg
lekko
mu
drały.
-Czym
mogę
słuyc,
poruczniku?
–
Jeremy
Vondoren.
–
Tak.
+
Jego
ciemnobrazowe
oczy
przesuneły
się
po
stojacej
z
tyłu
Peabody
i
wróciły
do
Eve.
-Czybym
miał
jakieś
kłopoty?
–
A
czy
zrobił
pan
coś
niezgodnego
z
prawem,
panie
Vondoren?
–
Nie
przypominam
sobie.
-Ponownie
usmiechnał
sie,
ukazujac
mały
dołeczek
w
policzku.
-Jesli
nie
liczyć
paczki
dropsów,
którą
ukradłem,
gdy
miałem
osiem
lat.
–
Czy
zna
pan
Mariannę
Hawley?
–
Oczywiscie.
Chyba
nie
chce
pani
powiedziec,
e
Mari
zwedziła
cukierki?
-Nagle
usmiech
zniknał
z
jego
twarzy.
-O
co
chodzi?
Czy
coś
się
stało?
Wstał
z
fotela
i
przebiegł
wzrokiem
sale,
jakby
oczekujac,
e
zobaczy
Marianne.
–
Przykro
mi,
pani
Vondoren.
-Eve
nigdy
nie
umiała
przekazywać
złych
wiadomosci,
postanowiła
wiec,
e
zrobi
to
szybko.
-Panna
Hawley
nie
yje.
–
Nie,
to
nieprawda
–
powiedział,
przenoszac
ciemne
oczy
na
Eve.
-To
niemoliwe.
Rozmawiałem
z
nią
wczoraj
wieczorem.
Umówilismy
się
na
kolację
dziś
na
siódma.
Musiała
zajsć
jakaś
pomyłka.
–
Nie
ma
adnej
pomyłki.
Przykro
mi
–
powtórzyła
Eve.
-Wczoraj
wieczorem
Marianna
Hawley
została
zamordowana
w
swoim
mieszkaniu.
–
Marianna?
Zamordowana?
-Krecił
głowa,
jakby
nie
rozumiał
znaczenia
tych
słów.
-To
niemoliwe.
To
po
prostu
niemoliwe.
-Odwrócił
się
w
stronę
podrecznego
wideokomu.
-Zaraz
się
z
nią
połacze.
Jest
teraz
w
pracy.
–
Panie
Vondoren.
-Eve
połoyła
mu
rekę
na
ramieniu
i
lekko
pchneła
go
na
fotel.
Sama
nie
miała
gdzie
usiasc,
przycupneła
wiec
na
brzegu
biurka.
-Została
zidentyfikowana
na
podstawie
linii
papilarnych
i
kodu
DNA
–
powiedziała,
patrzac
mu
w
oczy.
-Jesli
pan
moe,
to
chciałabym,
eby
potwierdził
pan
jej
tosamosc.
–
Jej
tosamosc...
-Poderwał
się
z
miejsca,
uderzajac
Eve
w
ramie.
Nie
zagojona
rana
natychmiast
dała
o
sobie
znac.
-Dobrze,
pójdę
z
pania,
by
udowodnic,
e
to
nie
ona.
To
nie
moe
być
Marianna.
Kostnica
nie
naleała
do
przyjemnych
miejsc.
Komus,
kto
w
przepływie
optymizmu
lub
wisielczego
humoru
pozawieszał
u
sufitu
czerwone
i
zielone
kule,
a
drzwi
ozdobił
ohydnymi
złotymi
girlandami,
udało
się
jedynie
wywołać
głupi
usmieszek
na
twarzach
wchodzacych
tu
ludzi.
Eve
stała
przy
oszklonej
scianie
i
czuła,
podobnie
jak
wiele
razy
przedtem,
e
ciałem
meczyzny
wstrzasa
dreszcz
na
widok
nieruchomego
ciała
Marianny
Hawley.
Przykryto
ją
przescieradłem,
by
oszczedzić
najbliszym
widoku
jej
nagosci,
naciecia
w
kształcie
litery
Y
i
stempla
na
stopie
z
nazwiskiem
i
numerem.
–
Nie.
-Vondoren
przycisnał
dłonie
do
szyby.
-Nie,
nie,
nie,
to
nieprawda.
Marianno.
Eve
delikatnie
połoyła
mu
rekę
na
ramieniu.
Trzasł
się
cały
i
dłonmi
zacisnietymi
w
piesci
uderzył
o
szklaną
bariere.
–
Proszę
tylko
kiwnać
głowa,
jesli
rozpoznaje
pan
Mariannę
Hawley.
Skinał
głową
i
rozpłakał
sie.
–
Peabody,
znajdź
jakieś
puste
pomieszczenie...
I
przynieś
szklankę
wody.
W
tym
momencie
Vondoren
przytulił
się
do
Eve
i
ukrył
twarz
na
ramieniu.
Objeła
go,
dajac
jednoczesnie
znak
obsłudze,
by
zasłonili
szybe.
–
Chodz,
Jerry,
wyjdzmy
stad.
Otoczyła
go
ramieniem,
myslac
w
duchu,
e
wolałaby
raczej
zmierzyć
się
z
uzbrojoną
bandą
ni.
pocieszać
pograonego
w
alu
człowieka,
który
stracił
ukochaną
osobe.
Czuła
się
bezradna,
bo
ni
mogła
mu
pomóc.
Mimo
to
szeptała
ciche
słowa
otuchy,
prowadzac
przez
wyłoony
terakotą
hall
do
drzwi,
gdzie
czekała
na
nią
Peabody.
–
Tu
moemy
wejsć
–
powiedziała
cicho
asystentka.
-Zaraz
przyniosę
wode.
–
Usiadzmy.
-Eve
zaprowadziła
go
do
krzesła,
z
kieszeni
marynarki
wyciagneła
chusteczkę
i
wcisneła
mu
do
reki.
-Przykro
mi,
e
stracił
pan
bliską
osobę
–
powiedziała,
jak
zwykle
w
takich
wypadkach,
po
raz
kolejny
uswiadamiajac
sobie
niestosownosć
tych
słów.
–
Kto
mógł
skrzywdzić
Marianne?
I
dlaczego?
–
Moim
zadaniem
jest
się
tego
dowiedziec.
I
dowiem
sie.
Jakaś
nuta
w
jej
głosie
sprawiła,
e
Vondoren
podniósł
na
Eve
zaczerwienione,
pełne
smutku
oczy.
Z
wyraznym
trudem
odetchnał
głeboko.
–
Ja...
Ona
była
wyjatkowa.
-Wsunał
rekę
do
kieszeni
i
wyjał
z
niej
małe
aksamitne
pudełko.
-Miałem
jej
to
wreczyć
dziś
wieczorem.
Chciałem
zaczekać
do
Wigilii,
bo
Marianna
uwielbiała
swieta,
ale
nie
mogłem
ju.
dłuej
czekac.
Trzesacymi
się
palcami
otworzył
pudełeczko.
Na
aksamitnej
poduszeczce
leał
pierscionek
zareczynowy
z
brylantem.
–
Chciałem
dziś
poprosić
ją
o
reke.
I
Zostałbym
przyjety.
Kochalismy
sie.
Czy
to...
-
Zamknał
pudełko
i
schował
je
do
kieszeni.
-Czy
to
był
napad
rabunkowy?
–
Przypuszczamy,
e
nie.
Jak
dawno
pan
ją
znał?
–
Szesć
miesiecy,
prawie
siedem.
-Spojrzał
na
Peabody,
która
przyniosła
mu
szklankę
wody.
-dziekuje.
To
były
najszczesliwsze
miesiace
w
moim
yciu
–
dodał.
–
Jak
się
poznaliscie?
–
Przez
agencję
matrymonialną
„Szczesliwy
Zwiazek”.
–
Korzystał
pan
z
usług
agencji
matrymonialnej?
-spytała
z
niedowierzaniem
Peabody.
Spuscił
głowę
i
westchnał.
–
Zrobiłem
to
pod
wpływem
impulsu.
Wiekszosć
czasu
spedzam
w
pracy
i
rzadko
gdzieś
wychodze.
Dwa
lata
temu
rozwiodłem
się
i
chyba
dlatego
kobiety
mnie
oniesmielaja.
W
kadym
razie
adna
z
tych,
z
którymi
się
spotykałem...
Po
prostu
nie
pasowalismy
do
siebie.
Pewnego
wieczoru
zobaczyłem
w
komputerze
reklamę
agencji
i
postanowiłem
spróbowac.
Pociagnał
łyk
wody.
–
Marianna
była
trzecią
dziewczyna,
z
którą
się
spotkałem.
Z
dwoma
pierwszymi
poszedłem
na
drinka
i
na
tym
się
skonczyło.
Kiedy
jednak
poznałem
Marianne,
poczułem,
e
to
moe
być
coś
wanego.
-Zamknał
oczy
i
odetchnał
głeboko.
-
Ona
jest...
wspaniała.
Ma
w
sobie
tyle
ycia,
tyle
entuzjazmu.
Lubiła
swoją
prace,
mieszkanie,
załoyła
kółko
teatralne.
Wystawiała
sztuki.
Eve
zauwayła,
e
przeszłosć
miesza
mu
się
z
terazniejszoscią
i
bezskutecznie
usiłuje
oswoić
się
z
czasem
przeszły.
–
Zaczeliscie
się
spotykać
–
podpowiedziała
mu.
–
Tak.
Postanowilismy
umówić
się
na
drinka,
bez
adnych
zobowiazan,
ale
w
koncu
poszlismy
na
kolacje,
potem
na
kawę
i
przegadalismy
kilka
godzin.
Było
to
dla
nas
coś
wanego.
–
Czy
ona
czuła
to
samo.
–
Tak.
Nie
speszylismy
sie.
Kilka
wspólnych
kolacji,
teatr.
Oboje
lubilismy
chodzić
do
teatru.
Potem
zaczelismy
spedzać
razem
sobotnie
popołudnia.
Teatr,
muzeum
albo
spacer.
Pojechalismy
do
jej
rodzinnego
miasta.
Przedstawiła
mnie
rodzicom.
Czwartego
czerwca
poszlismy
do
mojej
mamy
na
kolacje.
Zamyslił
sie,
widzac
cos,
co
tylko
on
mógł
zobaczyc.
–
Czy
w
tym
czasie
spotykała
się
jeszcze
z
kims?
–
Nie.
Zawarlismy
umowe.
–
Czy
ktoś
się
jej
naprzykrzał?
Moe
dawny
znajomy,
kochanek,
były
ma?
–
Nie.
Powiedziałaby
mi
o
tym.
Nie
mielismy
przed
sobą
tajemnic.
-Wzrok
mu
stwardniał.
-Czemu
mnie
pani
o
to
pyta?
Czy
ona,
czy
Marianna...
czy
on..
O
Boe!
-Leaca
na
kolanie
dłoń
zacisneła
się
w
piesc.
-Najpierw
ją
zgwałcił,
tak?
Ten
pieprzony
skurwiel
ją
zgwałcił.
Powinienem
być
tam
razem
z
nia.
-Zerwał
się
z
krzesła,
rozchlapujac
wodę
ze
szklanki.
-Powinienem
tam
byc.
To
nigdy
by
się
nie
stało,
gdybym
z
nią
był.
–
A
gdzie
byłes,
Jerry?
–
Co?
–
Gdzie
byłeś
wczoraj
wieczorem
miedzy
dwudziestą
pierwszą
trzydziesci
a
dwudziestą
czwarta?
–
Pani
mysli,
e
ja...-Zatrzymał
sie,
uniósł
dłon,
zacisnał
powieki,
i
trzy
razy
głeboko
odetchnał.
Kiedy
ponownie
otworzył
oczy,
były
ju.
jasne
i
spokojne.
-
Rozumiem,
musicie
się
upewnic,
e
to
nie
ja,
by
złapać
tego
drania.
W
porzadku.
Tak
trzeba.
–
Byłem
w
swoim
mieszkaniu.
Pracowałem,
rozmawiałem
z
kilkoma
osobami,
robiłem
swiateczne
zakupy
za
posrednictwem
komputera.
Sprawdziłem
te.
rezerwację
na
dzisiejszy
wieczór,
bo
się
denerwowałem.
Chciałem...
-
Odchrzaknał.
-Chciałem,
eby
wszystko
było
jak
naley.
-Musiałem
to
komuś
powiedziec.
Była
wzruszona
i
podekscytowana.
Bardzo
lubiła
Marianne.
Była
chyba
dziesiata
trzydziesci.
Moecie
sprawdzić
mój
wideokom,
komputer,
wszystko
co
tylko
chcecie.
–
Okay,
Jerry.
–
Czy...
Czy
jej
rodzice
ju.
wiedza?
–
Tak,
rozmawiałam
z
nimi.
–
Muszę
się
z
nimi
skontaktowac.
Pewnie
bedą
chcieli
zabrać
ją
do
domu.
-Jego
oczy
wypełniły
się
łzami,
które
zaczeły
spływać
po
policzkach.
-Zajmę
się
tym.
–
Dopilnuje,
by
wydano
ją
tak
szybko,
jak
to
moliwe.
Czy
chciałby
pan,
ebysmy
kogoś
zawiadomili?
–
Nie.
Muszę
ju.
isc,
chcę
powiedzieć
moim
rodzicom.
-Ruszył
do
drzwi.
-
Znajdzcie
tego,
kto
to
zrobił
–
powiedział,
nie
odwracajac
głowy.
-Dowiedzcie
sie,
kto
ją
skrzywdził.
–
Znajdziemy
go,
Jerry.
Jeszcze
tylko
jedno
pytanie.
Wytarł
twarz
i
odwrócił
sie.
–
O
co
chodzi?
–
Czy
Marianna
miała
tatua?
Zasmiał
się
ostro,
chrapliwie,
jakby
smiech
ranił
mu
gardło.
–
Marianna?
Nie.
Była
staroswiecka.
Nie
zrobiłaby
sobie
nawet
takiego
zmywalnego.
–
Jest
pan
pewien?
–
Bylismy
kochankami,
poruczniku.
Kochalismy
sie.
Znałem
jej
ciało,
mysli
i
serce.
–
Okay,
dziekuje.
-Patrzyła,
jak
zamykają
się
za
nim
drzwi.
_
Jakieś
wnioski,
Peabody?
–
Serce
facetowi
krwawi.
–
Te.
tak
mysle.
Ale
ludzie
czesto
zabijają
tych,
których
kochaja.
Spis
połaczeń
nie
daje
mu
pewnego
alibi.
–
Nie
wyglada
na
swietego
Mikołaja.
Eve
usmiechneła
się
lekko.
–
Gwarantuje,
e
ten,
kto
ją
zabił,
te.
na
niego
nie
wyglada.
W
przeciwnym
razie
nie
usmiechałby
się
do
kamery.
Strój,
soczewki
kontaktowe,
makija,
broda
i
peruka.
Kady
moe
wygladać
jak
swiety
Mikołaj.
Na
razie
musiała
polegać
na
instynkcie.
–
To
nie
on.
Trzeba
sprawdzic,
gdzie
pracowała,
odnalezć
przyjaciół
i
wrogów.
Wkrótce
okazało
sie,
e
Marianna
miała
mnóstwo
przyjaciół
i
najwyrazniej
adnych
wrogów.
Z
zebranych
opinii
powstał
obraz
szczesliwej
kobiety,
zadowolonej
z
pracy,
przywiazanej
do
rodziny,
lecz
preferujacej
szybkie
tempo
ycia
wielkiego
miasta.
Miała
scisłe
grono
przyjaciółek,
słabosć
do
robienia
zakupów
i
do
teatru,
a
jej
zwiazek
z
Jerrym
Vandorenem
naleał,
zgodnie
z
powszechną
opinia,
do
wyjatkowo
szczesliwych.
Cieszyła
się
yciem.
Wszyscy
ją
kochali.
Miała
szczere,
ufne
serce.
Jadac
do
domu,
Eve
przebiegła
myslami
opinie
przyjaciół
i
znajomych
Marianny.
Wszystkie
były
bardzo
pochlebne
i
od
nikogo
nie
usłyszała
nawet
jednej
złosliwej
uwagi
na
jej
temat.
Był
jednak
ktos,
kto
myslał
inaczej,
kto
zamordował
ją
z
zimną
krwia,
i
jesli
wziać
pod
uwagę
wyraz
jego
oczu,
z
czymś
w
rodzaju
zadowolenia.
Mojej
miłosci.
Tak,
są
ludzie,
którzy
potrafią
zabić
z
miłosci.
To
uczucie
jest
dla
nich
jak
ywa,
jatrzaca
rana.
Wiedziała
coś
o
tym,
bo
sama
go
doswiadczyła.
Ale
potrafiła
je
pokonac.
Odsuneła
na
bok
przykre
wspomnienia
i
właczyła
wideokom.
–
Masz
ju.
raport
toksykologiczny
Marianny
Hawley,
Dickie?
Na
ekranie
pojawiła
się
cierpietnicza
twarz
głównego
technika
laboratorium.
–
Wiesz,
jacy
jestesmy
zapchani
robotą
w
okresie
przedswiatecznym.
Naciskają
na
nas
ze
wszystkich
stron,
a
laboranci
zamiast
pracowac,
uganiają
się
za
prezentami.
–
Serce
mi
krwawi
ze
współczucia.
Chcę
mieć
ten
raport,
Dickie.
–
A
ja
chcę
isć
na
urlop
–
odburknał,
ale
wystukał
coś
na
klawiaturze
komputera.
-
Dostała
srodek
uspokajajacy,
powszechnie
dostepny,
łagodny.
Otumanił
ją
na
jakieś
dziesiec,
pietnascie
minut.
–
Wystarczyło
–
mrukneła
Eve.
–
Dał
jej
zastrzyk
w
prawe
ramie.
Pewnie
poczuła
sie,
jakby
dostała
w
łeb.
Reakcje
organizmu:
zawroty
głowy,
brak
orientacji,
moe
nawet
chwilowa
utrata
przytomnosci
i
zwiotczenie
miesni.
–
Dobra.
Slady
nasienia?
–
Ani
plemniczka.
Musiał
włoyć
prezerwatywę
albo
ona
stosowała
jakiś
srodek
antykoncepcyjny.
Jeszcze
to
sprawdzamy.
Poza
tym
ciało
spryskano
czymś
dezynfekujacym.
Slady
są
w
pochwie,
co
równie.
mogło
zabić
plemniki.
Nic
wiecej
nie
znalezlismy.
Ale
jest
jeszcze
cos.
Kosmetyki
na
jej
twarzy
są
inne
ni.
te,
które
miała
w
mieszkaniu.
Nie
skonczylismy
jeszcze
ich
analizy.
Wstepne
badania
wskazuja,
e
zrobiono
je
na
naturalnych
składnikach,
to
znaczy
musiały
niezle
kosztowac.
Pewnie
przyniósł
je
ze
soba.
–
Postaraj
się
jak
najszybciej
o
nazwy
firm.
To
moe
być
jakiś
trop.
Dobra
robota,
Dickie.
–
Odwal
sie.
Cholernie
Wesołych
Swiat.
–
Nawzajem
-mrukneła,
mijajac
elazną
bramę
posesji.
Z
daleka,
w
wysmukłych
i
zwienczonych
łukiem
oknach
zdobiacych
wieyczki,
i
na
pierwszym
pietrze,
dostrzegła
palace
się
swiatła,
rozjasniajace
zimowy
mrok.
Dom.
Jej
i
meczyzny,
do
którego
naleał.
Meczyzny,
który
ją
kochał
i
który
ofiarował
jej
pierscionek
zareczynowy.
Jerry
te.
chciał
ofiarować
taki
pierscionek
ukochanej.
Obróciła
slubną
obraczkę
na
palcu
i
zatrzymała
się
przed
głównym
wejsciem.
Jerry
powiedział,
e
Marianna
była
dla
niego
wszystkim.
Jeszcze
rok
temu
nie
potrafiłaby
tego
zrozumiec.
Przeczesała
dłonmi
zmierzwione
włosy.
Nie
powinna
była
dopuscic,
by
współczucie
dla
tego
meczyzny
wzieło
nad
nią
góre.
To
był
bład.
Nie
ułatwi
jej
to
sprawy,
a
moe
nawet
przeszkodzić
w
prowadzeniu
sledztwa.
Musi
odsunać
na
bok
wszystkie
emocje.
Miłosć
nie
zawsze
zwyciea,
ale
sprawiedliwosć
tak,
jesli
się
o
to
postarac.
Wysiadła
z
samochodu
i
weszła
po
schodach
do
obszernego
hallu.
Zdjeła
skórzana
kurtkę
i
rzuciła
na
elegancki
słup
podpierajacy
porecz
schodów.
Z
cienia
wyłonił
się
Summerset,
wysoki,
koscisty,
o
ciemnych
oczach,
z
wyrazem
dezaprobaty
na
bladej
twarzy.
–
Poruczniku.
–
Zostaw
mój
samochód
dokładnie
tam,
gdzie
jest
–
powiedziała
i
ruszyła
schodami
na
góre.
Wciagnał
głosno
powietrze
przez
nos.
–
Mam
dla
pani
kilka
wiadomosci.
–
Mogą
poczekać
–
odparła,
myslac
ju.
o
goracym
prysznicu,
kieliszku
wina
i
dziesieciominutowej
drzemce.
Summerset
coś
do
niej
powiedział,
lecz
nie
miała
ochoty
go
słuchac.
-Pocałuj
mnie
gdzieś
–
mrukneła,
otwierajac
drzwi
do
sypialni,
i
znieruchomiała,
czujac,
jak
jej
ciało
rozkwita.
Przed
otwarta
szafa,
nagi
do
pasa,
stał
Roarke.
Pieknie
ukształtowane
miesnie
ramion
napieły
się
lekko,
gdy
siegnał
po
czystą
koszule.
Odwrócił
głowę
na
dzwiek
otwieranych
drzwi.
Zaparło
jej
dech
w
piersiach
na
widok
jego
meskiej,
wyrazistej
twarzy.
Kształtne
usta
usmiechneły
sie,
a
ciemnoniebieskie
oczy
rozbłysły.
Wstrzasnał
głowa,
odrzucajac
z
twarzy
wspaniałą
grzywę
gestych
czarnych
włosów.
–
Czesc,
poruczniku.
–
Myslałam,
e
nie
bedzie
cię
jeszcze
przez
kilka
godzin.
Odłoył
na
bok
koszule.
Zle
spała,
pomyslał.
Dostrzegł
zmeczenie
na
twarzy
i
cienie
pod
oczami.
–
Udało
mi
się
wczesniej
wrócic.
–
Na
to
wyglada
–
odparła,
zrobiła
dwa
kroki
i
ju.
była
przy
nim.
W
jego
oczach
błysneło
zdziwienie,
które
ustapiło
miejsca
głebokiej
satysfakcji.
Rozwarł
ramiona
i
zamknał
Eve
w
uscisku.
Chłoneła
jego
zapach,
przesuwajac
dłonmi
po
plecach,
po
czym
zanurzyła
twarz
w
gestych
włosach
i
westchneła.
–
rzeczywiscie
za
mną
teskniłaś
–
mruknał.
–
Postójmy
tak
chwilke,
dobrze?
–
Jak
długo
zechcesz.
Ich
ciała
idealnie
do
siebie
pasowały,
jak
dwa
kawałki
układanki.
Stanał
jej
przed
oczami
Jeremy
Vondoren
z
pierscionkiem
dla
Marianny
w
dłoni.
–
Kocham
cie.
-Z
trudem
powstrzymała
wzbierajace
w
gardle
łzy.
-Przepraszam,
e
tak
rzadko
ci
to
mówie.
Usłyszał
drenie
w
jej
głosie
i
dotknał
dłonią
szyi,
wyczuwajac
napiete
miesnie.
–
Co
się
stało,
Eve?
–
Nie
teraz.
-Ju.
spokojniejsza,
odchyliła
głowę
i
objeła
dłonmi
jego
twarz.
-Tak
się
ciesze,
e
wróciłes.
Usmiechneła
się
i
przycisneła
usta
do
warg
mea.
Ogarneła
ją
fala
ciepła
i
wiecznie
nienasyconego
poadania.
Poddała
się
przyjemnym
doznaniom,
odsuwajac
na
bok
wszystkie
problemy,
skupiajac
mysli
tylko
na
zmysłach.
–
Przebierałeś
sie?
-spytała.
–
Uhm.
Tak
jakby
–
mruknał,
pieszczac
jej
dolną
warge.
–
Mysle,
e
to
strata
czasu.
Na
potwierdzenie
tych
słów
wsuneła
rekę
miedzy
ich
ciała
i
rozpieła
mu
spodnie.
–
Masz
absolutną
słusznosc.
-Wcisnał
zatrzask
rozpinajacy
kabure.
-Uwielbiam
cię
rozbrajac,
poruczniku.
Uniósł
w
górę
brew,
kiedy
błyskawicznie
obróciła
go
i
przycisneła
do
drzwi
szafy.
–
Nie
potrzebuję
broni,
by
cię
zniewolić
–
szepneła.
–
Udowodnij
to.
Jego
członek
był
ju.
nabrzmiały,
gdy
ujeła
go
w
dłon.
W
intensywnie
niebieskich
oczach
błysneły
niebezpieczne
ogniki.
–
Nie
włoyłaś
rekawiczek.
Usmiechneła
sie,
pieszczac
go
chłodnymi
palcami.
–
Masz
coś
przeciwko
temu?
–
Nic
a
nic.
Jego
oddech
stał
się
urywany.
Ze
wszystkich
kobiet,
które
znał,
ona
jedna
potrafiła
tak
szybko
go
rozpalic.
Przykrył
dłonmi
jej
piersi
i
kciukiem
zaczał
piescić
sutki.
Poczuł,
jak
wzbiera
w
nim
poadanie.
–
Chodzmy
do
łóka.
–
A
po
co?
-Ugryzła
go
w
ramie.
-Zle
ci
tu?
–
Wprost
przeciwnie.
-teraz
on
z
kolei
wykonał
błyskawiczny
ruch,
podcinajac
jej
noge,
tak
e
oboje
upadli
na
dywan.
-Ale
to
ja
zamierzam
się
zniewolic.
Chwycił
wargami
jej
sutek
i
zaczał
go
ssac.
Słowa
zamarły
jej
w
gardle,
mysli
eksplodowały,
a
biodra
wygieły
się
w
łuk.
Znał
ją
lepiej
ni.
ona
sama.
Wiedział,
e
chce,
aby
jej
ciało
rozpłyneła,
aby
rozpalona
krew
zaczeła
krayć
w
yłach,
tłumiac
dreczace
ją
problemy.
Potrafił
wzniecić
w
niej
ten
ar
i
dostarczyć
im
obojgu
przyjemnosci.
Była
taka
szczupła.
Podczas
rekonwalescencji
straciła
sporo
na
wadzę
i
jej
sylwetka
nie
odzyskała
jeszcze
dawnego
wygladu.
Wiedział
jednak,
e
nie
oczekuje
od
niego
delikatnosci.
Nie
ustawał
wiec
w
pieszczotach,
a.
jej
oddech
stał
się
urywany,
a
serce
zaczeło
bić
jak
szalone.
Poruszała
się
pod
nim,
wsuwajac
mu
dłonie
we
włosy
i
zaciskajac
je
w
piesci.
Miedzy
nagimi
wzgórkami
piersi
błyszczał
brylantowy
wisior
w
kształcie
łezki,
który
od
niego
dostała.
Przesunał
jezykiem
wzdłu.
linii
eber,
do
twardego,
płaskiego
brzucha,
szczypiac
zebami
szczupłe
biodro,
a.
zaczeła
drec.
Zsunał
jej
spodnie,
odsłaniajac
miekki
trójkat
miedzy
nogami.
Gdy
jego
jezyk
wslizgnał
się
w
jej
wnetrze,
orgazm
przeszył
jej
ciało
niczym
błyskawica.
W
skroniach
czuła
pulsowanie
krwi,
a
w
nozdrzach
zapach
meczyzny,
który
odurzał
ją
niczym
narkotyk.
Roarke
chwycił
ją
za
biodra,
uniósł
i
otworzył.
Jekneła,
ogarnieta
palacym
pragnieniem,
by
poczuć
go
w
sobie.
Wyciagneła
ku
niemu
rece,
szepczac
jego
imie,
objeła
ramionami
i
oplotła
nogami
w
pasie.
Jednym
zrecznym
ruchem
wsunał
się
w
jej
wnetrze.
Zadrał,
kiedy
zacisneła
go
w
sobie,
i
przywarł
wargami
do
jej
ust,
kiedy
zaczeła
się
pod
nim
poruszac.
Ich
ciała
podchwyciły
wspólny
rytm,
oczy
płoneły,
oddechy
mieszały
się
ze
soba.
Tempo
stawało
się
coraz
szybsze,
pchniecia
coraz
mocniejsze,
a.
w
koncu
stopili
się
w
jedno.
Eve
dostrzegła,
jak
oczy
Roarke'a
zachodzą
mgła.
Po
chwili
osiagnał
spełnienie.
Płonacy
w
jej
wnetrzu
ar
zmienił
się
w
oslepiajacy
płomień
i
uniosła
ją
fala
rozkoszy.
Kiedy
Roarke
opadł
na
nia,
wtuliła
twarz
w
jego
włosy,
chłonac
zapach
meskiego
ciała.
–
Dobrze
być
w
domu
–
wymruczał.
Ciepła
kapiel,
kieliszek
wina
i
wspólna
kolacja
w
łóku,
co
uznała
za
szczyt
dekadencji,
zrelaksowały
ją
i
uspokoiły.
–
Opowiedz
mi
o
wszystkim.
Napełnił
jej
kieliszek
winem
i
patrzył,
jak
ponure
cienie
tłumią
niedawny
blask
w
oczach.
–
Nie
mam
ochoty
przenosić
pracy
do
domu.
–
Dlaczego
nie?
-Usmiechnał
się
i
dolał
sobie
wina.
-Ja
to
robie.
–
To
co
innego.
–
Kochanie.
-Przesunał
palcem
wzdłu.
jej
policzka.
-Oboje
nie
moemy
obejsć
się
bez
pracy.
W
niej
się
realizujemy.
Nie
moesz
przestać
mysleć
o
sprawach
zawodowych,
bo
one
tkwią
w
tobie.
Podobnie
jest
ze
mna.
Oparła
się
o
poduszki
i
spojrzała
przez
szklany
sufit
na
ciemne
niebo.
Po
dłuszej
chwili
zaczeła
opowiadac.
–
To
było
okrutne
–
dodała
na
koniec.
-Lecz
nie
w
tym
rzecz.
Widziałam
ju.
rzeczy
gorsze
rzeczy.
Ale
ona
była
taka
czysta
i
niewinna.
Dostrzegłam
to
w
jej
twarzy,
w
sposobie
poruszania
sie,
w
całym
jej
otoczeniu.
Nie
umiem
tego
sprecyzowac,
ale
wokół
niej
wyczuwało
się
niewinnosc.
Nie
w
sensie
dosłownym.
Niewinnosć
mona
zniszczyc.
Wiem
coś
o
tym.
Nawet
nie
pamietam,
kiedy
byłam
niewinna,
ale
wiem,
jak
się
czuje
ktos,
komu
ją
odebrano.
Zakleła
pod
nosem
i
odstawiła
kieliszek
z
winem.
–
Eve.
-Wział
ją
za
rekę
i
zaczekał,
a.
na
niego
spojrzy.
-Gdy
ma
się
do
czynienia
z
morderstwem
na
tle
seksualnym,
trudno
tak
od
razu
wrócić
do
normalnego
ycia.
–
Mogłam
to
sobie
odpuscic.
-Czuła
wstyd,
e
się
do
tego
przyznaje,
i
odwróciła
wzrok.
-Gdybym
wiedziała,
co
tam
zastane,
chyba
nie
przyjełabym
tego
wezwania.
–
Moesz
przecie.
oddać
tę
sprawę
komuś
innemu.
Nikt
nie
bedzie
miał
do
ciebie
pretensji.
–
Ale
ja
miałabym
do
siebie.
Widziałam
ja.-Zamkneła
na
chwilę
oczy.
-Teraz
jest
moja.
Nie
mogę
się
ju.
wycofac.
Energicznie
przeczesała
włosy.
–
Wygladała
na
zaskoczoną
i
szczesliwa,
kiedy
otworzyła
drzwi.
Zupełnie
jak
dziecko.
Ojej,
prezent
dla
mnie!
Rozumiesz?
–
Tak.
–
Ten
sukinsyn
usmiechnał
się
do
kamery,
puscił
nawet
oko.
A
po
wszystkim
podbiegł
do
windy
tanecznym
krokiem.
Oczy
jej
zapłoneły,
a
cała
sylwetka
zesztywniała.
To
nie
są
oczy
gliny,
pomyslał
Roarke,
lecz
anioła
zemsty.
–
Nie
było
w
nim
gniewu,
lecz
autentyczna
radosc.
-Ponownie
zamkneła
oczy,
przywołujac
w
myslach
obraz
mordercy.
Kiedy
je
otworzyła,
ogień
znikł.
-
Niedobrze
mi
się
robi.
-Gniewnym
gestem
siegneła
po
kieliszek
i
przytkneła
do
ust.-Musiałam
powiedzieć
jej
rodzicom
i
patrzeć
na
ich
twarze.
I
na
twarz
Vandorena,
kiedy
uswiadomił
sobie,
e
jego
swiat
legł
w
gruzach.
Była
miła,
prostą
kobieta,
cieszacą
się
yciem,
która
wkrótce
miała
się
zareczyc.
Otworzyła
drzwi
komus,
kto
symbolizował
niewinnosc.
I
spotkała
smierc.
Roarke
ujał
jej
dłoń
i
rozchylił
zacisniete
palce.
–
Cez
wzgledu
na
to,
jak
cię
to
poruszyło,
nie
przestałaś
być
glina.
–
Jesli
zbyt
czesto
to
się
zdarza,
trudno
zachować
dystans.
W
koncu
uswiadamiasz
sobie,
e
nie
potrafisz
się
ze
smiercia.
–
Czy
kiedykolwiek
przyszło
ci
do
głowy,
eby
zrobić
sobie
przerwe?
-Usmiechnał
się
na
widok
jej
sciagnietych
brwi.
-Nie,
oczywiscie
e
nie.
Spojrzysz
w
oczy
kolejnej
smierci,
Eve,
bo
to
twoja
praca
i
taka
ju.
jestes.
–
Spojrzę
w
oczy
smierci
szybciej
ni.
bym
chciała.
-Splotła
palce
z
jego
palcami.
-
Czy
ona
była
jego
jedyną
miłoscia,
Roarke?
Czy
bedzie
jedenascie
nastepnych?
Rozdział
3
Eve
zgrzytajac
zebami,
po
raz
drugi
objedała
parking
przy
Podniebnym
Centrum
Handlowym.
–
Czemu
ci
ludzie
nie
są
w
pracy?
Nie
mają
nic
innego
do
roboty?
–
Dla
niektórych
zakupy
to
główne
zajecie
–
odparła
z
powagą
Peabody.
–
No
jasne.
-Eve
wjechała
w
sektor,
w
którym
samochody
stały
niczym
frytki
nabite
na
patyk
po
szesć
w
rzedzie.
-Pieprzę
to.
-Wcisneła
kierownicę
i
wjechała
miedzy
półki,
mijajac
je
dosłownie
o
włos,
a.
Peabody
przemkneła
oko.
-Przecie.
mona
wszystko
kupić
za
posrednictwem
komputera.
Nie
rozumiem
tego.
–
Komputerowe
zakupy
nie
dają
tego
dreszczyka
emocji.
-Peabody
przytrzymała
się
tablicy
rozdzielczej,
bo
Eve
zahamowała
gwałtownie
w
miejscu
wydzielonym
dla
stray
poarnej,
na
wprost
Bloomingdale'a.
-Nie
mona
się
wtedy
posługiwać
zmysłami
lub
łokciami,
eby
utorować
sobie
drogę
wsród
tłumu.
Takie
kupowanie
to
adna
przyjemnosc.
Eve
z
gniewnym
prychnieciem
właczyła
słubowe
swiatło
sygnalizacyjne
i
wysiadła
z
samochodu.
Natychmiast
ogłuszył
ją
ryk
płynacych
z
głosników
koled.
Doszła
do
wniosku,
e
ludzie
biegną
do
srodka,
by
uciec
przed
tym
hałasem.
Regulujacy
temperaturę
pomieszczenia
komputer
wskazywał
dwadziescia
dwa
stopnie,
a
mimo
to
w
olbrzymiej
hali
wirowały
płatki
sztucznego
sniegu.
W
witrynach
sklepowych
stały
poprzebierane
androidy.
W
warsztacie
pracowali
Mikołajowie
i
elfy,
renifery
szybowały
w
powietrzu
lub
tanczyły
na
dachach,
a
dzieci
o
złocistych
włosach
i
twarzach
aniołków
rozpakowywały
błyszczace
pudełka.
W
innej
witrynie
chłopiec
ubrany
według
najnowszej
mody,
w
czarny
kombinezon
i
jaskrawą
kurtke,
wykonywał
skomplikowane
ewolucje
na
desce
latajacej
najnowszej
generacji
–
Flyer
6000.
Guzik
przy
szybie
właczał
głos,
który
reklamował
moliwosci
sprzetu,
informował
o
cenie
i
miejscu,
gdzie
mona
go
nabyc.
–
Chciałabym
pojezdzić
na
czymś
takim
–
westchneła
Peabody,
idac
za
Eve
w
stronę
drzwi.
–
Nie
jesteś
trochę
za
stara
na
zabawki?
–
To
nie
jest
zabawka,
to
przygoda
–
zaprotestowała
Peabody,
cytujac
słowa
reklamy.
–
Załatwmy
to
jak
najpredzej.
Nienawidzę
takich
miejsc.
Drzwi
do
centrum
handlowego
otworzyły
się
przed
nimi
bezszelestnie,
ukazujac
napis:
Witamy
w
Bloomingdale'u.
Jesteś
naszym
najlepszym
klientem.
Wewnatrz
grała
muzyka,
lecz
nieco
ciszej,
za
to
słychać
było
gwar
rozmów,
który
wznosił
się
ku
sufitowi
i
kraacym
pod
nim
aniołkom.
Była
to
swiatynia
konsumpcji.
Na
dwunastu
pietrach
królowały
towary.
Wsród
tłumu
klientów
uwijały
się
androidy
prezentujace
ubiory,
dodatki,
ozdoby
do
włosów
i
biuterie.
Tu.
za
drzwiami
znajdowała
się
elektroniczna
mapa,
informujaca
klientów,
gdzie
co
mona
kupic.
Na
tych,
którzy
chcieli
robić
zakupy
w
towarzystwie
dzieci,
czekali
specjalni
licencjonowani
pomocnicy
do
wybierania
prezentów,
od
maluchów
po
starszaki,
natomiast
pietro
niej
młodzie,
dziadkowie
i
babcie.
Za
niewielką
opłatą
mona
było
wynajać
minipojazdy
do
przewoenia
ludzi,
zakupów,
lub
jednego
i
drugiego.
Android
z
mnóstwem
warkoczyków
w
jaskrawych
kolorach
na
głowie
podszedł
do
nich
z
małą
kryształową
buteleczka.
–
Nie
zbliaj
się
do
mnie
–
poleciła
Eve.
–
A
ja
chetnie
spróbuję
–
Peabody
odchyliła
głowe,
by
mógł
rozpylić
jej
perfumy
na
szyje.
–
Nazywają
się
„Weź
mnie”
-zamruczał
android.
-Badź
pewna,
e
jesli
ich
uyjesz,
nikt
nie
przejdzie
obok
ciebie
obojetnie.
–
Hmm.
-Peabody
nachyliła
się
w
stronę
Eve.
-Co
pani
o
tym
sadzi?
Eve
powachała
i
pokreciła
głowa.
–
Nie
dla
ciebie.
–
Mnie
się
podobają
–
mrukneła
asystentka.
–
Skoncentrujmy
się
na
tym,
po
co
tu
przyszlismy
–
powiedziała
Eve,
chwytajac
Peabody
za
reke,
kiedy
ta
zatrzymała
się
przy
stoisku
z
kosmetykami,
przy
którym
modelce
malowano
własnie
twarz
jaskrawozłotym
podkładem.
-Poszukajmy
meskiego
działu.
Moe
uda
nam
się
dowiedziec,
kto
przedwczoraj
obsługiwał
Mariannę
Hawley.
Uyła
karty
kredytowej,
muszą
wiec
mieć
jej
dane.
–
Dwadziescia
minut
wystarczy
mi
na
dokonczenie
swiatecznych
zakupów.
–
Dokonczenie?
-Eve
spojrzała
na
nią
przez
ramie,
wchodzac
na
ruchomy
chodnik
prowadzacy
na
wysze
pietro.
–
Tak.
Zostało
mi
do
kupienia
tylko
parę
drobiazgów
–
Peabody
wydeła
wargi,
po
czym
ugryzła
się
w
jezyk,
by
powstrzymać
usmiech.
-Pani
pewnie
nawet
nie
zaczeła?
–
Jeszcze
się
zastanawiam
nad
wyborem.
–
Co
podaruje
pani
meowi?
–
Zastanawiam
się
nad
tym
–
powtórzyła
Eve,
wsuwajac
dłonie
do
kieszeni
spodni.
–
Mają
tu
wspaniałe
ciuchy.
-Peabody
wskazała
na
rzad
androidów,
prezentujacych
meską
garderobe.
–
A
Roarke
szafę
wielkosci
stanu
Maine
wyładowaną
po
brzegi.
–
Czy
dostał
kiedyś
od
pani
coś
z
ubrania?
Eve
skuliła
ramiona
w
gescie
obrony,
zaraz
jednak
dumnie
uniosła
głowe.
–
Nie
jestem
jego
matka.
Peabody
przystaneła
przy
androidzie
w
szarosrebrnej
jedwabnej
koszuli
i
czarnych
skórzanych
spodniach.
–
Byłoby
mu
w
tym
do
twarzy.
-Dotkneła
rekawa
koszuli.
-Zresztą
Roarke'owi
we
wszystkim
ładnie.
-Spojrzała
na
Eve
znaczaco.
-faceci
uwielbiaja,
kiedy
kobieta
kupuje
im
ciuchy.
–
Nie
umiem
sobie
niczego
kupic,
a
co
dopiero
komus.
-Oczami
wyobrazni
zobaczyła
Roarke'a
na
miejscu
androida
i
gwałtownie
odetchneła.
-A
poza
tym
nie
przyszłysmy
na
zakupy.
Marszczac
gniewnie
brwi,
podeszła
do
najbliszego
stanowiska
i
podsuneła
sprzedawcy
odznakę
pod
nos.
Odchrzaknał
i
odrzucił
w
tył
długie
czarne
włosy.
–
Czym
mogę
słuyc,
komisarzu?
–
Poruczniku.
Kilka
dni
temu
odwiedziła
was
niejaka
Marianna
Hawley.
Chcę
wiedziec,
kto
ją
obsługiwał.
–
Zaraz
sprawdze.
-Popatrzył
niespokojnie
na
boki.
-Poruczniku,
czy
mogłaby
pani
schować
tę
odznakę
i
zapiać
kurtke,
by
zasłonić
bron.
Nasi
klienci
poczuliby
się
swobodniej.
Eve
bez
słowa
wsuneła
odznakę
do
kieszeni
i
naciagneła
kurtkę
na
ramiona.
–
-Marianna
Hawley
–
powtórzył
z
wyrazną
ulga.
-czy
wie
pani,
jak
regulowała
nalenosc?
Gotówka,
kartą
kredytową
czy
moe
miała
u
nas
otwarty
rachunek?
–
Kartą
kredytowa.
Kupiła
dwie
meskie
koszule,
jedwabną
i
bawełniana,
kaszmirowy
sweter
i
marynarke.
–
Tak.
-Podniósł
wzrok
znad
rejestru
klientów.
-Przypominam
sobie.
Sam
ją
obsługiwałem.
Atrakcyjna
brunetka
około
trzydziestki.
Wybierała
prezenty
dla
swojego
partnera.
Tak...
-Zamknał
oczy.
-Koszule,
rozmiar
pietnascie
i
pół,
długosć
rekawa
trzydziesci
jeden
cali.
Sweter
i
marynarka,
czterdziesci
dwa
w
klatce
piersiowej.
–
Ma
pan
dobrą
pamieć
–
zauwayła
Eve.
–
To
moja
praca
–
odparł
z
usmiechem.
-Musze
pamietać
twarze
klientów,
ich
gusty
i
potrzeby.
Panna
Hawley
miała
wyborny
gust
i
przyniosła
nawet
zdjecie
holograficzne
swojego
partnera,
bysmy
mogli
sporzadzić
dla
niego
mapę
kolorystyczna.
–
Czy
obsługiwał
ją
ktoś
prócz
pana?
–
Nie
w
tym
dziale.
Zajałem
się
nią
najlepiej,
jak
potrafiłem.
–
Czy
ma
pan
jej
adres
w
rejestrze?
–
Tak,
oczywiscie.
O
ile
sobie
przypominam,
to
zaproponowałem,
e
wszystkie
zakupy
przeslemy
jej
pod
wskazany
adres,
ale
wolała
zabrać
je
ze
soba.
Rozesmiała
się
i
powiedziała,
e
to
jej
sprawia
przyjemnosc.
Bawiło
ją
kupowanie.
-Spojrzał
na
Eve
z
niepokojem.
-czyby
zgłaszała
jakieś
zastrzeenia?
–
Nie.
-Eve
przyjrzała
mu
się
z
uwagą
i
ju.
wiedziała,
e
traci
czas.
-Hadnych
zastrzeen.
Czy
zauwaył
pan
moe
kogos,
kto
sie
koło
niej
krecił,
rozmawiał
z
nia,
obserwował?
–
Nie.
Co
prawda
był
wtedy
duy
ruch.
Mam
nadzieje,
e
nikt
nie
zaczepił
jej
na
parkingu.
Mielismy
kilka
przypadków
w
ostatnich
tygodniach.
Nie
rozumiem,
co
się
z
tymi
ludzmi
dzieje.
Przecie.
to
Boe
narodzenie.
–
Mhm.
Sprzedajecie
stroje
Swietego
Mikołaja?
–
Swietego
Mikołaja?
-Zamrugał
oczami.
-Tak,
na
piatym
pietrze,
w
dziale
sezonowych
ubiorów.
–
Dzieki.
Sprawdź
to,
Peabody
–
poleciła
Eve,
odwracajac
się
od
lady.
-Zbierz
nazwiska
i
adresy
wszystkich
tych,
którzy
niedawno
kupili
lub
wypoyczyli
taki
strój.
Idę
na
dół
do
działu
biuterii
sprawdzic,
kto
zrobił
tę
spinke.
Tam
się
spotkamy.
–
Tak
jest.
Znajac
swoją
asystentke,
Eve
połoyła
Peabody
ostrzegawczo
dłoń
na
ramieniu.
–
Pietnascie
minut.
Ani
sekundy
dłuej,
bo
przeniosę
cię
do
ochrony.
Dziewczyna
wzruszyła
ramionami,
patrzac
za
oddalajacą
się
szefowa.
–
Co
za
piła!
Koniecznosć
przedarcia
się
przez
tłum
klientów
do
stoiska
z
biuterią
na
drugim
pietrze
nie
poprawił
nastroju
Eve.
Za
szkłem
połyskiwały
najróniejsze
klejnoty,
od
kolczyków
po
obraczki
na
brodawkowe
sutki.
Złoto,
srebro,
kolorowe
kamienie
o
wymyslnych
kształtach
i
płaszczyznach
wabiły
kupujacych
swoim
wygladem.
Roarke
ciagle
obdarowywał
ją
rónymi
precjozami.
Nie
rozumiała
tego.
Bezwiednie
dotkneła
brylantowego
wisiorka
pod
koszula.
Najwyrazniej
sprawiało
mu
przyjemnosć
ogladanie
jej,
gdy
miała
na
sobie
kupioną
przez
niego
biuterie.
Nie
mogac
się
doczekac,
a.
ktoś
z
personelu
zwróci
na
nią
uwage,
przechyliła
się
przez
ladę
i
chwyciła
za
kołnierz
najbliszego
sprzedawce.
–
No,
proszę
pani!
-Spojrzał
na
nią
z
gniewnym
oburzeniem
w
niebieskich
oczach.
–
Poruczniku
-poprawiła,
wyciagajac
z
kieszeni
odznake.
-Moe
mi
pan
poswiecić
chwile?
–
Naturalnie.
-Wyprostował
się
i
poprawił
cieniutki
srebrny
krawat.
-Czy
mogę
słuyc?
–
Czy
sprzedajecie
coś
takiego?
-Wyjeła
z
torby
spinke.
–
To
chyba
nie
nasze.
-Pochylił
się
nad
lada.
-bardzo
ładna
rzecz.
Elegancka
rzecz.
-Wyprostował
sie.
-Nie
bedziemy
mogli
przyjać
jej
z
powrotem,
chyba
e
pani
ma
paragon.
Nie
sprzedajemy
spinek.
–
Nie
chcę
jej
zwracac.
Czy
wie
pan,
gdzie
mona
dostać
taką
rzecz?
–
Sadze,
e
w
salonie
jubilerskim.
To
mi
wyglada
na
misterną
robote.
Na
terenie
centrum
jest
szesć
pracownik
jubilerskich.
Moe
w
którejś
z
nich
ją
rozpoznaja.
–
Doskonale.
-Wrzuciła
broszkę
do
torby
i
westchneła.
–
Czym
jeszcze
mogę
słuyc?
Eve
przystapiła
z
nogi
na
nogę
i
przebiegła
wzrokiem
gablote.
Jej
uwagę
zwróciły
trzy
splecione
sznureczki,
z
przymocowanymi
do
nich
błyszczacymi
kolorowymi
kamieniami
wielkosci
kciuka.
Wisiorek
był
krzykliwy
i
w
niezbyt
dobrym
guscie,
ale
doskonale
pasował
do
Mavis.
–
Tym.
-Wskazała
na
interesujacy
ją
drobiazg.
–
Ach,
chciałaby
pani
obejrzeć
poganski
wisiorek.
Jest
niezwykły,
bardzo...
–
Nie
chcę
go
ogladac,
lecz
kupic.
Proszę
go
zapakowac,
tylko
szybko.
–
Rozumiem.
-Nie
dał
po
sobie
poznać
zaskoczenia.
-jak
pani
bedzie
płacic?
Peabody
podeszła
w
chwili,
gdy
Eve
odbierała
ozdobną
czerwoną
torebke.
–
A
jednak
–
stwierdziła
tonem
wyrzutu.
–
Ja
nie
ogladałam,
tylko
kupowałam,
a
to
rónica.
Ta
spinka
nie
jest
stad.
Facet
najwyrazniej
wiem,
co
sprzedaje.
Nie
mam
ochoty
tracić
tu
wiecej
czasu.
–
Nie
wyglada
na
to,
eby
pani
go
straciła
–
mrukneła
Peabody.
–
Sprawdzimy
tę
spinkę
za
pomocą
komputera.
Moe
Feeney
bedzie
mógł
się
tym
zajac.
–
Co
pani
kupiła?
–
Drobiazg
dla
Mavis.
Nie
martw
sie,
dostaniesz
coś
ode
mnie
–
dodała,
widzac
nadasaną
minę
Peabody.
–
Naprawde?
-Dziewczyna
natychmiast
się
rozjasniła.-ja
ju.
mam
dla
pani
prezent.
Jest
zapakowany
i
w
ogóle.
–
Chwalipieta.
Peabody
wskoczyła
radosnie
do
samochodu.
–
Spróbuje
pani
zgadnac,
co
to
jest?
–
Nie.
–
Dam
pani
wskazówke.
–
Weź
się
w
garsc.
Zacznij
przegladać
listę
nazwisk
tych,
którzy
kupili
strój
swietego
Mikołaja.
Moe
coś
z
tego
wyniknie.
–
Tak
jest.
Dokad
jedziemy?
–
Do
agencji
matrymonialnej
„Szczesliwy
zwiazek”.
-Rzuciła
Peabody
znaczace
spojrzenie.
-Tam
te.
nie
bedziemy
robić
adnych
zakupów.
–
Psuje
pani
całą
zabawe...
poruczniku
–
dodała
słubiscie
Peabody
i
zaczeła
ogladać
listę
nazwisk
w
notatniku
cyfrowym.
W
samym
sercu
miasta,
przy
Piatej
Alei,
wznosił
sie,
zabudowany
z
gładkiego
czarnego
marmuru,
pałac
rozkoszy.
Z
zewnatrz
przypominał
smukła
wiee
zwienczoną
złotymi
balkonami
i
srebrzystymi
ławkami,
ozdobioną
z
czterech
stron
rurkami
z
przezroczystego
szkła.
Wewnatrz
miesciły
się
salony
odnowy
biologicznej,
poprawy
samopoczucia
i
doznań
erotycznych.
Bez
ruszania
się
z
miejsca
mona
było
poddać
się
najróniejszym
masaom,
korygujacym
lub
zmieniajacym
sylwetke,
jak
równie.
zaspokajajacym
fantazje
erotyczne.
Na
tych,
którzy
woleli
sami
popracować
nad
swoim
ciałem,
czekały
siłownie,
wyposaone
w
najnowoczesniejsze
przyrzady
do
cwiczen.
Bardziej
pasywni
mogli
skorzystać
z
usług
doswiadczonych
konsultantów,
którzy
laserem
lub
ultradzwiekami
likwidowali
zbedne
funty
i
cale.
Jedno
pietro
przeznaczone
było
na
duchowe
rozrywki,
poczynajac
od
pobudzania
energii
czakr
po
lewatywy
z
kawy.
Przegladajac
tę
bogatą
i
jake
rónorodną
oferte,
Eve
nie
była
pewna,
czy
ma
się
smiac,
czy
wstrzasać
z
oburzeniem.
Kapiele
błotne,
nacieranie
wodorostami,
zastrzyki
z
łoyska
owiec
hodowanych
na
Alfie
Szesc,
seanse
relaksacyjne,
podróe
wirtualne,
terapia
wizualna.
Lifting
twarzy
–
wszystko
to
oferowało
swoim
klientom
centrum
rozkoszy
na
niezwykle
korzystnych
warunkach.
Kiedy
twoje
ciało
i
umysł
osiagneły
doskonałosc,
mona
było
pomysleć
o
doborze
własciwego
partnera
lub
partnerki,
w
czym
pomagał
doswiadczony
personel
agencji
matrymonialnej
„Szczesliwy
zwiazek”.
Firma
zajmowała
trzy
pietra
budynku.
Jej
pracownice
ubrane
były
w
proste
czarne
uniformy,
z
wszytymi
na
piersiach
małymi
czerwonymi
serduszkami.
Prócz
tego
musiały
odznaczać
się
urodą
i
sylwetką
modelki.
Hall
przypominał
wnetrze
greckiej
swiatyni
z
małymi
sadzawkami,
w
których
pływały
złote
rybki,
i
kolumnami
z
białego
marmuru,
ozdobionymi
pnacą
winorosla,
dzielacą
przestrzeń
na
mniejsze
czesci.
Dla
klientów
zaplanowano
mnóstwo
niskich
miejsc
do
siedzenia,
przykrytych
poduszkami.
Biuro
recepcjonistki
ukryto
wsród
rozłoystych
palm.
–
Potrzebuję
informacji
na
temat
jednej
z
waszych
klientek.
Eve
pokazała
odznake,
na
widok
której
powieki
dziewczyny
z
recepcji
zatrzepotały
nerwowo.
–
Nie
wolno
udzielać
nam
informacji
o
klientach.
-Kobieta
zagryzła
wargę
i
musneła
palcem
serduszko
wytatuowane
pod
okiem,
przypominajace
czerwoną
łze.
-Wszystkie
nasze
usługi
są
scisle
poufne.
Gwarantujemy
pełną
dyskrecje.
–
Jednej
z
waszych
klientek
ju.
to
nie
dotyczy.
To
sprawa
kryminalna.
W
ciagu
pieciu
minut
mogę
mieć
nakaz
rewizji.
Albo
otrzymam
potrzebne
informacje,
albo
bedziecie
mieć
na
karku
kontrole.
–
Proszę
chwilę
zaczekac.
-Dziewczyna
wskazała
im
miejsce
do
siedzenia.
-
Zawiadomię
moich
szefów.
–
Swietnie.
Eve
odwróciła
sie,
kiedy
recepcjonistka
włoyła
słuchawkę
z
mikrofonem.
–
Jak
tu
pieknie
pachnie
–
westchneła
Peabody.
-Zresztą
w
całym
budynku.
-
Pociagneła
nosem.
-Muszą
coś
wpuszczać
do
kanałów
wentylacyjnych.
Coś
przyjemnego
i
uspokajajacego.
-Przysiadła
na
złocistych
poduszkach
w
pobliu
szemrzacej
fontanny.
-Chciałabym
tu
mieszkac.
–
Ostatnio
zrobiłaś
się
nieznosnie
rozkoszna,
Peabody.
–
To
swieta
tak
na
mnie
działaja.
O
rany,
ale
okaz.
-Spojrzała
z
zachwytem
na
olsniewajacą
urodę
meczyzny
o
blond
włosach,
który
pojawił
się
w
hallu.
-Po
co
takiemu
facetowi
agencja
matrymonialna?
–
A
własciwie
komu
jest
potrzebna?
To
obrzydliwe.
–
Nie
wiem.
Moe
pozwala
to
oszczedzić
czas,
uniknać
kłopotów
i
rozczarowan.
-
Peabody
pochyliła
się
w
przód,
by
przyjrzeć
się
lepiej
meczyznie.
-Moe
sama
powinnam
spróbowac.
A
nu.
by
mi
się
poszczesciło.
–
On
nie
jest
w
twoim
typie.
Peabody
spochmurniała
podobnie
jak
wówczas,
kiedy
Eve
skrytykowała
perfumy.
–
Niby
dlaczego?
Chciałabym
być
w
jego
typie.
–
Tylko
spróbuj
z
nim
porozmawiac.
-Eve
wsuneła
rece
do
kieszeni
i
zaczeła
się
hustać
na
pietach.
-Ten
facet
kocha
tylko
siebie
i
wyobraa
sobie,
e
kada
kobieta,
która
zwróci
na
niego
uwage,
bedzie
patrzeć
w
niego
jak
obraz.
Tak
jak
ty
teraz.
Ju.
po
dziesieciu
minutach
uznasz
go
za
potwornego
nudziarza,
bo
on
potrafi
mówić
tylko
o
sobie:
o
swoim
wygladzie,
o
tym,
co
robi
i
co
lubi.
Byłabyś
jego
najnowszą
zabawka.
Peabody
przygladała
się
przez
chwilę
złocistowłosemu
adonisowi,
stojacemu
przy
ladzie
recepcyjnej.
–
W
porzadku,
to
nie
bedziemy
rozmawiac,
tylko
uprawiać
seks.
–
Pewnie
okazałby
się
nedznym
kochankiem.
Gówno
by
go
obchodziło,
czy
miałaś
orgazm,
czy
nie.
–
Ju.
na
sam
jego
widok
mona
doznać
orgazmu.
-Zaraz
jednak
westchneła,
bo
wyjał
małe
srebrne
lusterko
i
z
wyraznym
zadowoleniem
przyjrzał
się
swemu
odbiciu.
-Wkurza
mnie,
kiedy
ma
pani
racje.
–
Spójrz
na
tych
–
szepneła
nagle
Eve.
-Taki
blask
od
nich
bije,
e
przydałyby
się
osłony
przeciwsłoneczne.
–
Zupełnie
jak
Ken
i
Barbie
–
szepneła,
lecz
zaraz
westchneła,
widzac
zdziwione
spojrzenie
Eve.
-Chryste,
nie
miała
pani
nigdy
lalki
Barbie?
To
czym
się
pani
bawiła
jako
dziecko?
–
Nigdy
nie
byłam
dzieckiem-odparła
z
prostotą
Eve
i
odwróciła
się
w
stronę
nadchodzacej
pary.
Kobieta
była
szczupła
w
biodrach
i
miała
pełne
piersi,
zgodnie
z
obowiazujacą
moda.
Blond
włosy
o
srebrzystym
odcieniu
gestą
falą
opadały
na
ramiona
i
biust.
W
gładkiej
białej
jak
alabaster
twarzy
błyszczały
głeboko
osadzone
oczy
szmaragdowozielonej
barwy,
okolone
długimi
rzesami
w
kolorze
harmonizujacym
z
jasniejacymi
niczym
klejnoty
teczówkami.
Pełne
czerwone
usta
rozciagały
się
w
uprzejmym
usmiechu.
Jej
towarzysz
był
równie
oszałamiajacy,
miał
podobną
karnacje,
jasnosrebrzyste
włosy,
zebrane
w
długi
warkocz
z
wplecioną
w
srodek
złotą
tasma,
szerokie
ramiona
i
długie
nogi.
W
przeciwienstwie
do
personelu
nie
byli
ubrani
na
czarno,
lecz
w
gładkie
białe
kombinezony.
Biodra
kobiety
zdobiła
przezroczysta
czerwona
szarfa.
–
Jestem
Piper
–
odezwała
sie,
miekkim,
aksamitnym
głosem.
-A
to
mój
współpracownik
Rudy.
Czym
moemy
słuyc?
–
Potrzebuję
informacji
o
jednej
z
waszych
klientek.
-Eve
ponownie
wyjeła
odznake.
-Prowadzę
sledztwo
w
sprawie
morderstwa.
–
Morderstwa?
-Kobieta
przycisneła
rekę
do
serca.
-To
okropne.
Co
ty
na
to,
Rudy?
–
Oczywiscie
chetnie
słuymy
pomocą
–
powiedział
głebokim
barytonem.
-Ale
moe
porozmawiamy
o
tym
na
górze.
-Wskazał
przezroczystą
kabinę
windy,
przy
której
stały
olbrzymie
białe
azalie.-Jest
pani
pewna,
e
ofiara
była
naszą
klientka?
–
Jej
partner
poznał
ją
przez
waszą
agencje.
-Eve
weszła
do
srodka,
nie
patrzac,
jak
winda
sunie
w
góre.
Nigdy
nie
lubiła
wysokosci.
–
Ach
tak
–
westchneła
Piper.
-mamy
bardzo
wysoki
procent
udanych
zwiazków.
Nie
przypuszczam,
by
kłótnia
kochanków
doprowadziła
do
tragedii.
–
Jeszcze
tego
nie
ustalilismy.
–
To
raczej
niemoliwe.
Bardzo
starannie
wszystkich
sprawdzamy.
Winda
staneła
i
Rudy
zaprosił
gestem
do
wyjscia.
–
W
jaki
sposób?
–
Jestesmy
podłaczeni
do
ComTracku.
Szli
teraz
cichym,
pomalowanym
na
biało
korytarzem
z
jasnozłotym
obramowaniem
i
ustawionymi
wzdłu.
sciany
bukietami
swieych
kwiatów
w
przezroczystych
wazach.
–
Kadego
kandydata
wprowadzamy
do
system
–
ciagnał
Rudy.
-Sprawdzamy
jego
przeszłosć
małenska,
sytuację
finansowa,
kartotekę
kryminalną
i
oczywiscie
seksualne
preferencje.
Musi
równie.
przejsć
specjalny
test
na
osobowosc.
Jakiekolwiek
zamiłowania
do
przemocy
natychmiast
go
eliminuja.
Po
przeanalizowaniu
wszystkich
danych
dobieramy
odpowiedniego
partnera
czy
partnerke.
Otworzył
drzwi
do
obszernego
biura
zaprojektowanego
w
odcieniach
oslepiajacej
bieli
i
krzykliwej
czerwieni.
Sciana
widokowa
zabezpieczała
zarówno
przed
promieniami
słonca,
jak
i
przed
hałasem.
–
Jaki
macie
procent
zboczenców?
Piper
zacisneła
piekne
usta.
–
Nie
traktujemy
seksualnych
preferencji
jako
zboczenia,
jesli
odpowiada
to
partnerom.
Eve
lekko
uniosła
brwi.
–
A
moe
bardziej
pasowałoby
tu
okreslenie
„przymus”?
Czy
macie
kogos,
kto
lubi
stroić
partnera
po
stosunku?
Rudy
odchrzaknał
i
podszedł
do
szerokiego
białego
pulpitu.
–
Oczywiscie
niektórzy
kandydaci
poszukują
czegos,
co
nazwalibysmy
ryzykownymi
doswiadczeniami
seksualnymi.
Jak
ju.
mówiłem,
kojarzymy
ich
z
odpowiednimi
partnerami.
–
A
z
kom
skojarzyliscie
Mariannę
Hawley?
–
Mariannę
Hawley?
Spojrzał
pytajaco
na
Piper.
–
Lepiej
pamietam
twarze
ni.
nazwiska.
Odwróciła
się
do
ekranu
sciennego,
podczas
gdy
Rudy
wprowadzał
nazwisko
do
komputera.
Chwile
pózniej
pojawiła
się
na
nim
usmiechnieta
twarz
Marianny.
–
A
tak,
pamietam
ja.
Urocza
kobieta.
Bardzo
lubiłam
z
nią
pracowac.
Szukała
towarzysza,
kogoś
wesołego,
z
kim
mogłaby
dzielić
zamiłowanie
do
sztuki...
Nie,
nie,
to
chyba
był
teatr.
-Popukała
kształtnym
paznokciem
w
dolną
warge.
-Była
romantyczka,
uroczo
staroswiecka.
Nagle
jakby
coś
sobie
uswiadomiła,
bo
opusciła
reke.
–
Została
zamordowana,
tak?
Och,
Rudy?
–
Usiadz,
kochanie.
Podszedł
do
niej,
poklepał
delikatnie
po
reku
i
podprowadził
do
długiej
kanapy
z
poduszkami
powietrznymi.
–
Piper
bardzo
się
angauje
w
sprawy
naszych
klientów
–
wyjasnił
Eve.
-Dlatego
jest
taka
wspaniała
w
tym,
co
robi.
Zaley
jej
na
nich.
–
Mnie
równie,
Rudy.
Głos
Eve
nie
wyraał
adnych
uczuc.
Rudy
jednak
omiótł
spojrzeniem
jej
twarz
i
cos
musiał
dostrzec,
bo
skinał
głowa.
–
W
to
nie
watpie.
Przypuszcza
pani,
e
zabił
ją
ktos,
z
kim
spotkała
się
za
posrednictwem
naszej
agencji?
–
Sprawdzamy
to.
Potrzebne
mi
są
nazwiska.
–
Daj
pani
wszystko,
czego
potrzebuje,
Rudy.
Piper
otarła
łzy.
–
Chciałbym,
ale
odpowiadamy
za
naszych
klientów.
To
są
ich
prywatne
sprawy.
–
Marianna
Hawley
te.
miała
prawo
do
prywatnosci
–
odparła
krótko
Eve.
-
Tymczasem
ktoś
ją
zgwałcił
i
zwiazał.
To
chyba
dobitnie
swiadczy
o
naruszeniu
tego
prawa.
Watpie,
czy
któryś
z
waszych
klientów
chciałby
uczestniczyć
w
takim
doswiadczeniu,
Rudy
gwałtownie
wciagnał
powietrze.
Jego
oczy
zdawały
się
płonać
w
nagle
pobladłej
twarzy.
–
Ufam,
e
bedzie
pani
dyskretna.
–
Mogę
pana
zapewnic,
e
zrobię
wszystko,
co
w
mojej
mocy
–
Odparła
Eve.
Rozdział
4
Sarabeth
Greenbalm
nie
miała
dobrego
dnia.
Przede
wszystkim
nie
znosiła
popołudniowej
zmiany
w
„Słodkim
Zakatku”.
Klientela
od
dwunastej
do
siedemnastej
składała
się
głównie
z
młodych
urzedników,
przychodzacych
tu
na
przedłuony
lunch
i
zainteresowanych
tanimi
podnietami,
ze
szczególnym
naciskiem
na
słowo
„tani”.
Oblegajacy
scenę
tłum
meczyzn
nie
miał
zbyt
wiele
gotówki,
by
rzucić
coś
striptizerce.
Lubili
jedynie
pogapić
się
i
pogwizdac.
Za
pieć
godzin
harówy
dostawała
niecałą
setkę
gotówką
i
w
etonach
kredytowych
oraz
z
pół
tuzina
pijackich
propozycji.
Jednak
adna
z
nich
nie
dotyczyła
małenstwa,
a
małenstwo
było
dla
Sarabeth
najwyszym
celem.
Nie
miała
szans
na
znalezienie
bogatego
mea
w
czasie
popołudniowych
wystepów
w
klubie
striptizu,
nawet
tak
wysokiej
klasy
jak
„Słodki
Zakatek”.
Co
innego
wieczorami,
kiedy
wiceprezesi
przyprowadzali
tu
na
godzinę
lub
dwie
wanych
gosci.
Wtedy
bez
trudu
zarabiała
patola,
a
jesli
dochodziły
do
tego
specjalne
zamówienia,
mogła
tę
sumę
podwoic.
Najwaniejsze
jednak
były
dla
niej
wizytówki.
Predzej
czy
pózniej
któryś
z
facetów
w
urzedowych
garniturach,
o
szerokich
usmiechach
przyklejonych
do
ust
i
starannie
wypielegnowanych
lepkich
dłoniach,
włoy
jej
na
palec
pierscionek
w
zamian
za
przywilej
obmacywania.
Było
to
czescią
planu,
który
opracowała
przed
pieciu
laty,
przenoszac
się
z
Allantown
w
Pensylwanii
do
Nowego
Jorku.
W
Allantown
nie
dało
się
wyyć
ze
striptizu.
Zarabiała
jedynie
tyle,
by
nie
musieć
wystawać
na
ulicy.
Mimo
to
przeprowadzka
do
Nowego
Jorku
łaczyła
się
z
duym
ryzykiem
ze
wzgledu
na
konkurencję
znacznie
od
niej
młodszych
dziewczyn.
Przez
pierwszy
rok
pracowała
na
dwie
zmiany,
czasami
na
trzy,
jeeli
tylko
mogła
utrzymać
się
na
nogach.
Wedrowała
od
jednego
klubu
do
drugiego,
oddajac
czterdziesci
procent
zarobku
włascicielom
lokali.
Był
to
podły
rok,
ale
odłoyła
trochę
grosza.
W
drugim
roku
udało
jej
się
w
koncu
zdobyć
stałą
posadę
w
renomowanym
klubie.
Zajeło
jej
to
dwanascie
miesiecy,
lecz
wymosciła
sobie
gniazdko
w
„Słodkim
Zakatku”.
W
trzecim
roku
wywalczyła
awans
z
bezimiennej
tancerki
na
solistke,
sprytnie
wykorzystujac
swoje
atuty.
Ale
straciła
te.
prawie
pół
roku,
zanim
zdecydowała
się
przyjać
propozycję
wspólnego
zamieszkania
z
szefem
klubowych
wykidajłów.
Moe
by
w
koncu
do
tego
doszła,
gdyby
nie
zginał
w
bójce
w
jednej
z
knajp,
gdzie
dorabiał,
poniewa.
Sarabeth
uparła
sie,
e
powinien
mieć
wieksze
konto
w
banku,
jesli
chce
stale
z
nią
sypiac.
Po
przemysleniu
doszła
do
wniosku,
e
własciwie
dobrze
się
stało.
Konczył
się
czwarty
rok
pobytu
w
Nowym
Jorku,
a
on
miała
czterdziesci
trzy
lata
i
coraz
mniej
czasu.
Nie
miała
nic
przeciwko
rozbieraniu
sie.
Była
w
tym
cholernie
dobra
i
miała
niczego
sobie
figure.
Natura
nie
poskapiła
jej
urody,
obdarowujac
pełnymi
piersiami,
które
nie
wymagały
powiekszenia.
Jak
na
razie.
Miała
smukła
sylwetke,
długie
nogi
i
jedrny
tyłeczek.
Tak,
wszystkie
niezbedne
atuty
były
na
swoim
miejscu.
Musiała
włoyć
trochę
pieniedzy
w
twarz,
co
uznała
za
dobrą
inwestycje.
Urodziła
się
z
waskimi
wargami,
krótkim
podbródkiem
i
niskim
czołem,
ale
kilka
wizyt
w
centrum
medycyny
plastycznej
skorygowało,
to
co
trzeba.
Teraz
miała
wydatne,
pełne
wargi,
zgrabny
podbródek
i
wysokie
czoło.
Jednym
słowem
wygladała
cholernie
dobrze,
Problem
jednak
w
tym,
e
spłukała
się
do
ostatniej
piecsetki,
musiała
zapłacić
komorne,
a
jakiś
napalony
dupek
podarł
jej
najlepsze
figi,
zanim
zdayła
je
zdjac.
Poza
tym
bolała
ją
głowa,
stopy
i
wcia.
nie
miała
stałego
partnera.
Nie
powinna
była
pakować
trzech
patoli
w
„Szczesliwy
Zwiazek”.
To,
co
wczesniej
wydawało
się
rozsadną
inwestycja,
okazało
się
niewypałem.
Równie
dobrze
mogła
tę
forsę
wyrzucić
w
błoto.
Tylko
yciowi
nieudacznicy
korzystają
z
usług
agencji
matrymonialnych.
A
tacy
przyciagają
jedynie
sobie
podobnych,
myslała,
wkładajac
krótki
purpurowy
szlafroczek.
Po
spotkaniu
z
pierwszymi
dwoma
klientami
poszła
prosto
do
agencji
i
zaadała
zwrotu
pieniedzy.
Popielatowłosa
pieknosć
nie
była
ju.
taka
słodziutka.
Hadnych
zwrotów,
adnych
zaalen,
oznajmiła
stanowczo.
Przypominajac
sobie
tę
nieprzyjemną
scene.
Sarabeth
wzruszyła
ramionami
i
poszła
do
kuchni.
Nie
miała
długiej
drogi
do
pokonania,
bo
mieszkanie
było
trochę
wieksze
od
garderoby
w
„Słodkim
Zakatku”.
Forsa
przepadła
i
trzeba
ją
spisać
na
straty.
Za
to
czegoś
się
nauczyła:
musi
polegać
wyłacznie
na
sobie.
Własnie
kiedy
przegladała
raczej
skapą
listę
dań
zakodowanych
w
autokucharzu,
rozległo
się
pukanie
do
drzwi.
Mocniej
otuliła
się
szlafroczkiem
i
walneła
piescią
w
sciane.
Mieszkajaca
obok
para
prawie
co
noc
urzadzała
awantury
albo
wsciekle
się
pieprzyła.
Walenie
w
scianę
i
tak
nie
pomogło,
ale
przynajmniej
poprawiło
jej
samopoczucie.
Spojrzała
przez
wizjer,
po
czym
usmiechneła
się
jak
mała
dziewczynka.
Pospiesznie
odblokowała
zamki
i
otworzyła
szeroko
drzwi.
–
Czesc,
swiety
Mikołaju.
Błysnał
wesoło
oczyma.
–
Wesołych
Swiat,
Sarabeth.-Potrzasnał
wielkim
pudłem
owinietym
w
srebrny
papier
i
puscił
do
niej
oko.-Byłaś
grzeczna?
Kapitan
Feeney
siedział
na
brzegu
biurka
Eve
i
chrupał
kandyzowane
migdały.
Miał
pomarszczoną
twarz
baseta,
szczeciniastą
grzywę
kasztanowych
włosów,
poprzetykanych
nitkami
siwizny.
Na
wygniecionej
koszuli
widniała
rdzawa
plama
–
slad
po
zjedzonej
w
czasie
lunchu
zupie
fasolowej,
a
na
brodzie
małe
naciecie
–
slad
po
porannym
goleniu.
Sprawiał
nieszkodliwe
wraenie,
ale
Eve
poszłaby
za
nim
wszedzie.
To
on
ją
wyszkolił
i
wszystkiego
nauczył.
Teraz
jako
kapitan
pracujacy
w
Sekcji
Elektronicznej
był
dla
niej
nieocenionym
zródłem
wiedzy.
–
Chciałbym
ci
móc
powiedziec,
e
to
wyjatkowe
swiecidełko.
-Wrzucił
do
ust
kolejnego
migdała.
-Tymczasem
takie
spinki
sprzedaje
dwanascie
sklepów
w
miescie.
–
A
ile
sztuk
wchodzi
w
gre?
–
W
ostatnich
siedmiu
tygodniach
sprzedano
ich
czterdziesci
dziewiec.
-Podrapał
się
po
brodzie,
draniac
mały
strupek.
-Mniej
wiecej
po
piecset.
W
przypadku
czterdziestu
osmiu
były
to
kredytowe
transakcje,
tylko
za
jedną
ktoś
zapłacił
gotówka.
–
Moe
własnie
no.
–
Bardzo
prawdopodobne.
-Feeney
zajrzał
do
notatnika.
-Spinkę
kupiono
na
Czterdziestej
Dziewiatek
w
sklepie
Sala
z
wyrobami
ze
złota
i
srebra.
–
Sprawdzę
to,
dzieki.
–
Nie
ma
za
co.
To
wszystko?
Wiesz,
McNab
pali
się
do
pracy.
–
McNab?
–
Chciałby
dla
ciebie
pracowac.
Chłopak
jest
bystry,
mogłabyś
na
niego
zwalić
najgorszą
robote.
Eve
przypomniała
sobie
młodego
policjanta
lubiacego
kolorowe
stroje,
o
bystrym
umysle
i
inteligentnej
twarzy.
–
Robi
do
Peabody
słodkie
oczy.
–
Myslisz,
e
ona
nie
da
sobie
z
nim
rady?
Eve
zmarszczyła
brwi,
po
czym
wzruszyła
ramionami.
–
Jest
ju.
przecie.
duą
dziewczynka.
Mogłabym
go
wykorzystac.
Rozmawiałam
z
byłym
meem
ofiary.
Przeprowadził
się
do
Atlanty.
Ma
solidne
alibi
na
ten
dzien,
ale
nie
zaszkodzi
przyjrzeć
mu
się
z
bliska.
Sprawdz,
czy
zarezerwował
bilet
do
Nowego
Jorku
lub
kontaktował
się
z
ofiara.
–
McNab
moe
to
zrobić
z
zamknietymi
oczami.
–
To
powiedz
mu,
eby
je
otworzył
i
zaczał
działac.
-Podała
mu
dyskietke.
-Tu
są
wszystkie
informacje
na
temat
tego
eks-mea.
Przejrzę
teraz
listę
kandydatów,
którą
dali
mi
w
agencji
matrymonialnej,
a
potem
niech
on
się
nią
zajmie.
–
Nie
rozumiem,
po
co
są
takie
agencje.
-Pokrecił
głowa.
-W
moich
czasach
kobiety
poznawało
się
w
tradycyjny
sposób.
Na
przykład
w
barze.
Eve
uniosła
w
górę
brew.
–
Tak
poznałeś
swoją
one?
Usmiechnał
sie.
–
Dobry
sposób,
prawda?
Zdradzę
go
McNabowi
–
powiedział
wstajac.
-Nie
powinnaś
się
ju.
zbierac,
Dallas.
–
Tak,
za
chwile.
Chciałabym
jeszcze
przejrzeć
te
nazwiska.
–
Jak
chcesz.
Ja
wychodze.
-Ruszył
w
stronę
drzwi,
wpychajac
do
kieszeni
torebkę
z
migdałami.
-czekamy
z
niecierpliwoscią
na
przyjecie
gwiazdkowe.
Wpatrzona
w
ekran
komputera,
nawet
nie
odwróciła
głowy.
–
Jakie
przyjecie?
–
U
ciebie.
–
Aha.
-Zaczeła
nerwowo
szukać
w
pamieci,
lecz
na
próno.
–
Nic
o
tym
nie
wiesz?
–
Ale.
skad.
-Zaraz
jednak
usmiechneła
sie.
-jestem
teraz
gdzie
indziej
myslami.
Jesli
spotkasz
Peabody,
powiedz
jej,
e
jest
wolna.
–
Dobra.
Przyjecie,
pomyslała
z
westchnieniem.
Jak
tylko
się
odwróciła,
Roarke
wydawał
jakieś
przyjecie
albo
gdzieś
ją
ciagnał.
Pewnie
znowu
Mavis
bedzie
jej
ciosać
kołki
na
głowie,
eby
zajeła
się
włosami,
zrobiła
masa.
twarzy
i
całego
ciała,
i
kae
włoyć
nową
kreację
zaprojektowaną
przez
jej
kochanka
Leonardo.
Skoro
musi
bywać
na
tych
cholernych
przyjeciach,
czemu
nie
moe
chodzić
na
nie
tak
jak
stoi?
Bo
jest
oną
Roarke'a
i
jako
wa.
na
figura
musi
wygladać
trochę
lepiej
ni.
gliniarze
myslacy
wyłacznie
o
morderstwie.
Pal
diabli
przyjecie,
ma
teraz
co
innego
do
roboty.
–
Komputer,
lista
kandydatów
wybranych
przez
„Szczesliwy
Zwiazek”
dla
Marianny
Hawley.
Przetwarzanie.
Pierwszy
z
pieciu
kandydatów:
Dorian
Marcell,
nieonaty,
biały
meczyzna,
trzydziesci
pieć
lat.
Podczas
gdy
komputer
wyswietlał
dane,
Eve
przygladała
się
wizerunkowi
meczyzny
na
ekranie.
Miał
miłą
twarz
o
niesmiałym
spojrzeniu.
Lubił
sztuke,
teatr,
stare
filmy
wideo,
uwaał
się
za
romantyka
i
szukał
bratniej
duszy.
Jego
hobby
to
fotografia
i
snowboard.
Nic
specjalnego,
ale
trzeba
bedzie
sprawdzic,
co
robił
tej
nocy,
kiedy
zamordowano
Marianne.
Drugi
z
pieciu
kandydatów:
Charles
Monroe,
nieonaty,
biały
meczyzna.
–
Co?
Komputer
stop.
Eve
wpatrywała
się
w
ekran
z
usmiechem
na
twarzy,
–
No
prosze,
Charles.
To
ci
dopiero
spotkanie.
Z
ekranu
usmiechała
się
do
niej
dobrze
znana
twarz.
Poznała
Charlesa
Monroe'a
jakiś
rok
temu
podczas
sledztwa
w
sprawie
o
morderstwo.
Wtedy
własnie
spotkała
Roarke'a.
Charles
był
licencjonowaną
meską
prostytutka,
przystojną
i
czarujaca.
Co
ta
nadziana
meska
dziwka
mogłaby
robić
w
agencji
matrymonialnej?
–
Wybralismy
się
na
łowy,
Charlie?
Wyglada
na
to,
e
znów
sobie
porozmawiamy.
Komputer,
trzeci
kandydat.
Trzeci
z
pieciu
kandydatów:
Jeremy
Vondoren,
rozwiedziony...
–
Poruczniku?
–
Komputer
stop.
Tak?
Odwróciła
się
do
stojacej
w
drzwiach
Peabody?
–
kapitan
Feeney
powiedział,
e
nie
jestem
ju.
pani
potrzebna.
–
Nie
jestes.
Przejrzę
tylko
tę
listę
i
te.
idę
do
domu.
–
Kapitan...
kapitan
wspomniał,
e
zamierza
wziać
pani
do
pomocy
McNaba.
–
Zgadza
sie.
-Eve
przekrzywiła
głowę
na
bok
i
odchyliła
się
w
tył
na
krzesle.
Peabody
starała
się
zapanować
nad
wyrazem
twarzy.
-Masz
coś
przeciwko
temu?
–
Nie...
to
znaczy...
Poruczniku,
przecie.
on
wcale
nie
jest
pani
potrzebny.
To
taki
upierdliwy
facet.
Eve
usmiechneła
się
wesoło.
–
Nie
dla
mnie.
Musisz
chyba
trochę
nad
sobą
popracowac,
Peabody.
Ale
nie
przejmuj
sie,
wiekszosć
czasu
spedzi
w
Sekcji
Elektronicznej.
Rzadko
bedzie
tu
przychodził.
–
Znajdzie
jakiś
sposób
–
mrukneła
Peabody.
-Ju.
on
umie
się
popisywac.
–
Ale
zna
się
na
robocie.
Poza
tym...
-Urwała
bo
zabrzeczał
wideokom.
-Cholera,
po
co
ja
tu
jeszcze
stercze.
-Właczyła
obraz.
-Dallas.
Na
ekranie
pojawiła
się
szeroka,
o
twardych
rysach
twarz
komendanta
Whitneya.
–
Poruczniku,
mamy
morderstwo,
które
moe
mieć
jakiś
zwiazek
ze
sprawą
Hawley.
Na
miejscu
są
ju.
mundurowi.
Chciałbym,
eby
się
pani
tym
zajeła.
Adres
Wschodnia
sto
dwanascie
dwadziescia
trzy
B
lokal
pieć
D.
Czekam
na
wstepny
raport
w
moim
domowym
biurze.
–
Tak
jest,
sir.
Ju.
jade.
-Złapała
kurtke,
rzucajac
spojrzenie
Peabody.
-Niestety
nie
moesz
wyjsć
z
pracy.
Policjant
stojacy
przed
drzwiami
mieszkania
Sarabeth
miał
taki
wyraz
twarzy,
e
Eve
ju.
wiedziała,
co
zastanie
w
srodku.
–
Posterunkowy
Carmichael
–
odezwała
sie,
odczytujac
jego
nazwisko
na
plakietce.
-Co
tam
mamy?
–
Biała
kobieta,
tu.
po
czterdziestce,
nie
yje.
Mieszkanie
jest
na
nazwisko
Sarabeth
Greenbalm.
Hadnych
sladów
włamania
czy
przemocy.
W
budynku
nie
ma
kamer
bezpieczenstwa,
z
wyjatkiem
jednej
przy
wejsciu.
Mój
partner
i
ja
robilismy
rutynowy
objazd.
O
szesnastej
trzydziesci
pieć
odebralismy
meldunek.
Anonimowe
zgłoszenie.
Pod
wskazanym
adresem
bylismy
o
szesnastej
czterdziesci
dwa.
Drzwi
wejsciowe
i
drzwi
do
mieszkania
były
odblokowane.
Weszlismy
do
srodka
i
znalezlismy
ciało
kobiety.
Zabezpieczylismy
miejsce
zbrodni
i
przekazalismy
meldunek
do
centrali.
–
Gdzie
jest
panski
kolega?
–
Poszedł
odszukać
gospodarza
domu.
–
Dobrze.
Nie
wpuszczajcie
tu
nikogo
a.
do
odwołania.
–
Tak
jest.
Jego
wzrok
przesliznał
się
po
Peabody,
która
uchodziła
za
pupilkę
Dallas,
i
wszyscy
spogladali
na
nią
z
mieszaniną
zazdrosci,
niecheci
i
strachu.
Czujac
na
sobie
jego
spojrzenie,
Peabody
wtuliła
głowę
w
ramiona
i
weszła
za
Eve
do
mieszkania.
–
Rekorder
właczony,
Peabody?
–
Tak
jest.
–
Porucznik
Eve
Dallas
z
asystentka,
obecne
na
miejscu
zbrodni
przy
Wschodniej
sto
jeden
dwa,
w
mieszkaniu
Sarabeth
Greenbalm.
-Mówiac
to
Eve
wyjeła
z
zestawu
polowego
pojemnik
z
ochraniaczami
i
włoyła
je
na
rece
i
nogi,
po
czym
podała
Peabody.
Ofiarą
jest
biała
kobieta,
jeszcze
nie
zidentyfikowana.
Podeszła
do
ciała.
Sypialnia
została
wydzielona
z
czesci
pokoju.
Stało
w
niej
waskie
łóko,
które
w
razie
potrzeby
mona
było
złoyc.
Leało
na
nim
przescieradło
i
brazowy
koc
wytarty
na
brzegach.
Tym
razem
morderca
posłuył
się
czerwonym
łancuchem
choinkowym:
owinał
go
niczym
boa
z
piór
wokół
szyi
ofiary
a.
do
kostek,
tak
e
przypomniała
udekorowaną
mumie.
Włosy
o
jasnofioletowym
odcieniu,
które
wzbudziłyby
zachwyt
Mavis
były
starannie
uczesane
i
zebrane
w
szpic
na
czubku
głowy.
Na
martwych
wargach
błyszczała
ciemnopurpurowa
szminka,
policzki
pokrywał
jasny
ró,
a
powieki,
a.
do
linii
brwi,
umalowane
były
jasnozłotym
cienie.
Do
łancucha,
tu.
przy
szyi,
przypieto
zielone
kółko
z
dwoma
ptaszkami,
złotym
i
srebrnym,
które
stykały
się
dzióbkami.
–
Turkawki,
tak?
-Eve
przyjrzała
się
broszce.
-Przesłuchałam
tę
piosenke.
Drugiego
dnia
jego
miłosć
ofiarowuje
mu
dwie
turkaweczki.
-Delikatnie
dotkneła
umalowanego
policzka.
-Makija.
jeszcze
swiey.
Załoę
sie,
e
wyszedł
stad
zaledwie
przed
godzina.
Odsuneła
się
od
ciała
i
wyciagneła
podreczny
wideokom,
by
połaczyć
się
z
Whitneyem
i
wezwać
ekipę
sledcza.
Kiedy
przyjechała
do
domu,
była
prawie
północ.
Ramię
dawało
o
sobie
znac,
lecz
taki
ból
mogła
zniesc.
Najgorsze
było
to,
e
czuła
się
potwornie
zmeczona.
Policyjny
diagnozer
powiedziałby
zapewne,
e
regeneracja
organizmu
trwała
zbyt
krótko.
Powinnam
odpoczywać
dziesieć
dni
dłuej.
Zbyt
szybko
wróciła
do
pracy.
Nie
chcac
psuć
sobie
humoru,
odsuneła
od
siebie
kłopotliwe
mysli.
Kiedy
weszła
do
ciepłego
domu,
uswiadomiła
sobie,
e
jest
głodna.
Przydałby
się
batonik,
pomyslała,
przecierajac
dłonmi
twarz.
–
Gdzie
jest
Roarke?
-spytała
komputera
przy
drzwiach.
Roarke
jest
w
swoim
pokoju.
Pewnie
jak
zwykle
pracuje,
pomyslała,
wchodzac
po
schodach
na
góre.
Ten
człowiek
najwyrazniej
nie
potrzebował
snu.
Bedzie
wygladał
równie
swieo
jak
dziś
rano.
Zostawił
drzwi
otwarte,
wystarczyło
wiec
jedno
spojrzenie,
by
przekonać
sie,
e
miała
racje.
Siedział
przy
wielkim
lsniacym
pulpicie,
patrzac
w
monitor
i
przekazujac
polecenia
przez
wideokom.
Obok
cicho
szumiał
faks.
Wygladał
jak
uosobienie
seksu.
Gdyby
tylko
mogła
oszukać
głód
batonikiem,
miałaby
dosć
energii,
by
to
wykorzystac.
–
Czy
ty
nigdy
nie
masz
dosc?
-spytała,
wchodzac
do
pokoju.
Obejrzał
sie,
usmiechnał,
po
czym
odwrócił
do
wideokomu.
–
Dopilnuj,
by
wprowadzono
te
poprawki.
Resztą
zajmiemy
się
jutro
–
powiedział
i
rozłaczył
sie.
–
Nie
musiałeś
sobie
przerywać
–
powiedziała.
-Chciałam
tylko
dać
ci
znak,
e
wróciłam.
–
Umilałem
sobie
czas,
czekajac
na
ciebie.
-Przekrzywił
głowę
i
spojrzał
na
nią
z
uwaga.-Nic
nie
jadłas,
prawda?
–
Mam
ochotę
na
batonika.
Znajdzie
się
jakis?
Wstał
podszedł
do
autokucharza.
Chwilę
pózniej
wyjał
z
podajnika
zieloną
czarkę
parujacej
zupy.
–
To
nie
jest
batonik.
–
Najpierw
trzeba
nakarmić
kobiete,
a
potem
dziecko.
Postawił
zupę
na
stole
i
nalał
sobie
brandy.
Podeszła,
powachała
zupę
i
poczuła,
e
slinka
napływa
jej
do
ust,
–
Pachnie
niezle
–
stwierdziła
i
zabrała
się
do
jedzenia.
-A
ty
jadłes?
-spytała
z
pełnymi
ustami
i
niemal
jekneła
z
zachwytu,
kiedy
postawił
przed
nią
talerz
z
goracym
chlebem.
-Musisz
przestać
się
mną
zajmowac.
–
To
jedna
z
moich
małych
przyjemnosci.
-Usiadł
obok
niej
i
saczac
brandy,
przygladał
sie,
jak
goracy
posiłek
przywraca
kolor
jej
policzkom.
-Tak,
jadłem,
ale
nie
pogardziłbym
kawałkiem
chleba.
–
Mhm.
-Przełamała
kromkę
na
dwie
czesci
i
podała
mu
jedna.
Jak
w
domu,
pomyslała.
Dzielą
się
zupą
i
chlebem
po
długim
dniu
pracy.
–
Roarke
Industries
wzrosło
wczoraj
o
osiem
punktów,
tak?
Uniósł
w
górę
brew.
–
Osiem
siedemdziesiat
piec.
Czybyś
zaczeła
się
interesować
giełda,
poruczniku?
–
Po
prostu
trzymam
rekę
na
pulsie.
Jesli
twoje
notowania
spadna,
pewnie
bedę
zmuszona
sprzedać
cię
po
cenach
dumpingowych.
–
Poruszę
tę
kwestię
na
najbliszym
zebraniu
udziałowców.
Chcesz
wina?
–
Chce.
Zaraz
sobie
naleje.
–
Jedz
zupe.
Ja
się
tym
zajme.
Podszedł
do
szafki
i
wyjał
z
niej
otwartą
ju.
butelke.
Kiedy
nalewał
wino
do
kieliszka,
Eve
konczyła
zupe,
z
trudem
powstrzymujac
się
przed
wylizaniem
czarki.
Było
jej
dobrze
i
ciepło.
Jak
w
domu.
–
Roarke,
czy
my
urzadzamy
przyjecie?
–
Pewnie
tak.
Kiedy?
–
Nie
wiem
kiedy.
-Zmarszczyła
brwi.
-Gdybym
wiedziała,
tobym
nie
pytała.
Feeney
wspomniał
coś
o
gwiazdkowym
przyjeciu.
–
Dwudziestego
trzeciego
grudnia.
Tak,
urzadzamy
przyjecie.
–
Po
co?
–
Kochana
Eve.
-Pocałował
ją
w
czubek
głowy
i
usiadł.
-Bo
są
swieta.
–
Dlaczego
mi
o
tym
nie
powiedziałes?
–
Chyba
mówiłem.
–
Nie
pamietam.
–
Masz
swój
kalendarz?
Mruczac
pod
nosem,
wyjeła
z
kieszeni
cyfrowy
kalendarz
i
wystukała
date.
Przy
niej,
czarno
na
białym,
widniała
informacja
o
przyjeciu,
poprzedzona
jej
inicjałami,
które
dowodziły,
e
sama
ją
wprowadziła.
–
Och!
–
Jutro
przywiozą
choinki.
–
Choinki?
–
Tak.
Bedziemy
mieć
jedną
w
hallu
i
kilka
w
sali
balowej.
Ale
pomyslałem,
e
moglibysmy
postawić
sobie
mniejszą
w
sypialni.
Sami
ją
ubierzemy.
Uniosła
w
górę
brwi.
–
Chcesz
ubierać
choinke?
–
Chce.
–
Nie
mam
o
tym
zielonego
pojecia.
Nigdy
w
yciu
nie
ubierałam
choinki.
–
Ja
te.
nie.
Moe
kiedyś
w
dziecinstwie.
To
bedzie
nasza
pierwsza.
Ciepło,
które
poczuła
wokół
serca,
nie
miało
nic
wspólnego
z
goracą
zupą
czy
winem.
Usmiechneła
sie.
–
Pewnie
nic
nam
nie
wyjdzie.
Wział
ją
za
reke.
–
Pewnie
tak.
Lepiej
się
czujesz?
–
Znacznie
lepiej.
–
Opowiesz
mi
o
tym,
co
się
dziś
wydarzyło?
Scisneła
go
mocniej
za
reke.
–
Opowiem.
Wstała,
bo
łatwiej
jej
się
myslało
na
stojaco.
–
Popełnił
kolejne
morderstwo
–
zaczeła.
-ta
sama
metoda.
Zarejestrowały
go
kamery
bezpieczenstwa.
Przebrany
za
swietego
Mikołaja,
z
wielkim
srebrnym
pudłem
obwiazanym
wstaka.
Zostawił
brosze,
dwa
ptaszki
w
kółku.
–
Turkawki.
–
Tak...
lub
coś
w
tym
rodzaju.
Nie
mam
pojecia,
jak
wygladają
te
cholerne
turkawki.
Hadnych
sladów
włamania
czy
przemocy.
Pewnie
toksykologia
wykae,
e
była
odurzona.
Została
skrepowana,
prawdopodobne
zakneblowana,
bo
mieszkanie
nie
było
dzwiekoszczelne.
Na
jezyku
i
w
ustach
miała
kilka
włókien,
ale
nie
znalezlismy
knebla.
–
Zgwałcona?
–
Tak
samo
jak
pierwsza.
Na
piersi
miała
swiey
tatua:
Mojej
miłosci.
Owinał
ją
czerwonym
łancuchem
choinkowym,
umalował
twarz,
uczesał.
Łazienka
była
najczystszym
pomieszczeniem
w
mieszkaniu.
Prawdopodobnie
sam
się
najpierw
umył,
a
potem
po
sobie
posprzatał.
Nie
yła
zaledwie
od
godziny,
kiedy
tam
przyjechała.
Zgłoszenia
dokonano
z
automatu
niedaleko
jej
domu.
W
oczach
Eve
pojawiło
się
rozdranienie.
Roarke
wstał
i
wział
do
reki
oba
kieliszki.
–
Kim
ona
była?
–
Striptizerką
wystepujacą
w
„Słodkim
Zakatku”.
To
wysokiej
klasy
klub
w
West
Side.
–
Tak,
wiem,
gdzie
to
jest.
-Kiesy
odwróciła
się
z
podejrzliwym
wyrazem
twarzy,
podał
jej
kieliszek
z
winem.
-Tak
się
składa,
e
jestem
jego
włascicielem.
–
Nienawidze,
kiedy
to
mówisz.
-Usmiechnał
się
w
odpowiedzi
a
ona
głosno
westchneła.
-Tak
czy
owak,
pracowała
tego
dnia
po
południu
i
wyszła
stamtad
przed
piata.
Z
tego
co
wiemy,
poszła
prosto
do
domu.
O
szóstej
przegladała
autokucharza
i
w
tym
mniej
wiecej
czasie
kamera
zarejestrowała
tego
drania
wschodzacego
do
budynku.
-Utkwiła
wzrok
w
kieliszku.
-Nie
zdayła
nawet
zjesć
kolacji.
–
Facet
szybko
działa.
–
I
dobrze
się
przy
tym
bawi.
Wyglada
na
to,
e
chce
wyrobić
normę
do
Nowego
Roku.
Muszę
przejrzeć
jej
wideokom,
sprawdzić
stan
finansów
i
personalia.
Muszę
te.
dowiedzieć
się
czegoś
o
tej
broszce.
Wcia.
stoję
w
miejscu.
Co,
do
cholery,
moe
łaczyć
słodką
urzedniczkę
ze
striptizerka?
–
Znam
ten
ton
–
powiedział
i
podszedł
do
pulpitu.
-Zobaczymy,
co
się
da
zrobic.
–
Nie
prosiłam
cię
o
to,
ebyś
coś
zrobił.
Rzucił
jej
krótkie
spojrzenie.
–
Ale
dałaś
do
zrozumienia.
Jak
ona
się
nazywa?
–
Nieprawda.
Sarabeth,
pisane
razem,
bez
„h”
w
srodku,
Greenbalm.
-Podeszła
do
niego.
-po
prostu
głosno
myslałam.
West
sto
dwanascie,
dwadziescia
trzy
B.
–
Mam,
Co
chcesz
wiedzieć
najpierw?
–
Widokom
mogę
przejrzeć
jutro
rano.
Zacznij
od
danych
personalnych
lub
finansowych.
–
Finansowe
zajmą
wiecej
czasu.
Zacznijmy
od
tego.
–
Tylko
bez
adnych
sztuczek
–
ostrzegła
Eve
i
rozesmiała
sie,
kiedy
otoczył
ją
ramieniem
w
talii
i
przyciagnał
do
siebie.
–
A
niby
dlaczego?
Wybierz
Sarabeth
Greenbalm
–
poleciła
i
musnał
wargami
szyję
Eve.
-Miejsce
zamieszkania:
West
sto
dwanascie.
-Objał
dłonią
jej
piers.
-
Wszystkie
dane
finansowe,
zaczynajac
od
najnowszych.
Przetwarzanie.
–
No
tak.
-Musnał
jej
dolną
warge.
-chyba
jednak
zbyt
mało.
Dane
gotowe,poruczniku.
Odchrzakneła,
próbujac
złapać
oddech.
–
Dobry
jestes.
-Westchneła
głeboko.
-Naprawdę
dobry.
–
Wiem
–
odparł
i
widzac,
e
nie
odzyskała
jeszcze
równowagi,
posadził
ją
sobie
na
kolanach.
–
Hej,
ja
tu
pracuje.
–
Ja
te.
-Obrócił
Eve
w
stronę
ekranu
i
zaczał
piescić
jej
kark.
-Ty
pracujesz
nad
tym,
a
ja
nad
tym.
–
Nie
mogę
pracowac,
kiedy...
-Skuliła
sie,
tłumiac
chichot,
i
spróbowała
skoncentrować
się
na
informacjach
widocznych
na
monitorze.
-najwiecej
wydawała
na
komorne,
a
potem
na
ubrania.
Kupowała
przewanie
markowe
ciuchy.
Przestan!
-Trzasneła
go
po
palcach,
które
zdayły
rozpiać
jej
koszule.
–
Niepotrzebna
ci
koszula
do
przegladania
danych
–
stwierdził
z
nieodpartą
logika.
–
Uwaaj
kolego,
bo
poczestuję
cie...
-Skoczyła
na
równe
nogi,
a
Roarke
cicho
zaklał
pod
nosem.
-A
niech
to!
To
jest
własnie
to
ogniwo
łaczace.
Sukinsyn.
Roarke
spojrzał
z
rezygnacją
na
ekran.
–
Gdzie?
–
Tu.
Przed
szescioma
tygodniami
przekazała
drogą
elektroniczną
trzy
tysiace
na
konto
„Szczesliwego
zwiazku”.
-W
jej
oczach
płoneła
siła,
lecz
nie
namietnosc.
-
To
nie
jest
zbieg
okolicznosci.
Oba
te
morderstwa
łaczy
wspólna
nic.
Muszę
sprawdzić
jej
partnerów
–
mrukneła,
a
widzac
pytajacy
wzrok
Roarke'a,
pokreciła
głowa.
-Nie,
zrobimy
to
oficjalnie.
Jutro
do
nich
pójdę
i
dostanę
liste.
–
Nie
zajełoby
mi
to
wiele
czasu,
gdybym
się
w
to
właczył.
–
Ale
to
nielegalne.
-Usiłowała
zachować
powage,
kiedy
wyszczerzył
do
niej
zeby
w
usmiechu.
-poza
tym
to
nie
twoja
sprawa.
Ale
doceniam
dobre
checi.
–
Jak
bardzo?
Staneła
miedzy
jego
nogami
i
spojrzała
mu
w
oczy.
–
Na
tyle,
eby
pozwolić
ci
zajać
się
mna.
-usiadła
mu
na
kolanach.
-A
ja
zajmę
się
toba.
–
A
moe...
-Wsunał
dłoń
w
jej
włosy
i
przyciagnał
ku
sobie.
-Zrobimy
to
wspólnie?
–
Zgoda.
Rozdział
5
Eve
siedziała
w
swoim
domowym
biurze
i
porzadkowała
dane.
Przez
scianę
widokową
wpadało
do
pokoju
blade
zimowe
słonce.
Zamierzała
przed
południem
przekazać
raport
komendantowi,
lecz
brakowało
jej
jeszcze
kilku
informacji.
–
Komputer
start.
Dane
na
temat
Agencji
matrymonialnej
„Szczesliwy
Zwiazek”,
Piata
Aleja,
Nowy
Jork.
Przetwarzanie.
„Szczesliwy
Zwiazek”,
załoony
w
2052,
adres
Piata
Aleja,
własciciele
i
zarzadzajacy
Rudy
i
Piper
Hoffman.
–
Stop,
potwierdz.
Włascicielami
agencji
są
Rudy
i
Piper
Hoffman?
Potwierdzam.
Rudy
i
Piper
Hoffman,
bliznieta,
wiek
28
lat,
zamieszkali
przy
Piatej
Alei
500.
kontynuować
przekaz
danych
o
„Szczesliwym
Zwiazku”.
-Nie.
Pełne
dane
na
temat
włascicieli.
Przeszukiwanie.
Kiedy
komputer
grzebał
w
pamieci,
Eve
poszła
zrobić
sobie
kawe.
Bliznieta,
myslała,
programujac
autokucharza.
Brat
i
siostra.
A
ona
wzieła
ich
za
kochanków.
Przypominajac
sobie,
jak
się
dotykali,
jak
poruszali,
jak
na
siebie
patrzyli,
zaczeła
się
zastanawiac,
czy
przypadkiem
i
ona
i
komputer
nie
mają
racji.
Nie
była
to
jednak
przyjemna
mysl.
Katem
oka
dostrzegła
ruch
przy
drzwiach
i
po
chwili
stanał
w
nich
Roarke
w
całej
okazałosci.
–
Dzień
dobry.
Wczesnie
wstałas.
–
Chciałam
przygotować
wstepny
raport
dla
Whitneya.
-Wyjeła
z
podajnika
kubek
z
kawą
i
odrzuciła
włosy
z
twarzy.
-Chcesz
kawy?
–
Tak,
prosze.
-Wyjał
jej
kubek
z
reki
i
usmiechnał
sie,
kiedy
zmarszczyła
brwi.
-
Przez
wiekszą
czesć
dnia
bedę
na
spotkaniach.
–
Nic
nowego
–
mrukneła
i
zamówiła
drugą
kawe.
–
Ale
moesz
się
ze
mną
skontaktowac,
jesli
bedę
ci
potrzebny.
Chrzakneła
i
odwróciła
sie,
kiedy
komputer
zasygnalizował
wykonanie
polecenia.
–
W
porzadku.
Mam...
-Urwała
zaskoczona,
bo
Roarke
chwycił
ją
za
przód
koszuli
i
przyciagnał
do
siebie.
-Hej,
co...
Komputer
stop!
-poleciła
i
przytuliła
się
do
mea.
–
Ładnie
pachniesz.
-Ukrył
twarz
w
jej
włosach.
–
To
tylko
mydło.
–
Wiem.
–
Przestań
–
powiedziała,
czujac
w
skroniach
gwałtowne
pulsowanie.
-mam
robotę
–
wymruczała,
lecz
otoczyła
Roarke'a
ramionami.
–
Ja
te.
Teskniłem
za
toba,
Eve.
-Odstawił
kubek,
by
moc
ją
trzymać
w
objeciach.
–
Chyba
oboje
bylismy
ostatnio
bardzo
zajeci.
-Jak
dobrze
czuć
go
przy
sobie.
-
Nie
mogę
się
ju.
wycofać
z
tej
sprawy.
–
Wcale
tego
nie
oczekuje.
-Otarł
się
policzkiem
o
jej
policzek.
-I
nie
chciałbym,
ebyś
zrezygnowała
–
dodał,
choć
pragnał
czegoś
wrecz
przeciwnego.
-Cieszę
sie,
e
mogę
ukrasć
choć
tak
krótką
chwile.
-Musnał
ustami
jej
wargi.
-Zawsze
miałem
dobrą
rekę
do
kradziey.
–
Nie
musisz
mi
tego
przypominać
–
usmiechneła
się
i
objeła
dłonmi
jego
twarz.
Stojaca
w
drzwiach
Peabody
znieruchomiała.
Nie
mogła
ju.
się
wycofac,
nie
mogła
te.
wejsć
do
pokoju.
Chocia.
nie
robili
niczego
szczególnego,
Roarke
trzymał
rece
na
ramionach
Eve,
a
ona
obejmowała
dłonmi
jego
twarz,
w
ich
postawie
było
coś
tak
intymnego,
e
Peabody
oblała
się
rumiencem
i
poczuła
w
sercu
ukłucie
zazdrosci.
Nie
bardzo
wiedzac,
jak
się
zachowac,
zrobiła
jedyną
rzecz,
jaka
przyszła
jej
do
głowy:
wydała
z
siebie
ciche
wstydliwe
chrzakniecie.
Roarke
zsunał
rece
wzdłu.
ramion
Eve
i
usmiechnał
się
w
stronę
drzwi.
–
Dzień
dobry,
Peabody,
kawy?
–
Eee,
tak,
prosze.
Hmm...
Strasznie
dziś
zimno.
–
Naprawde?
-powiedział,
gdy
tymczasem
Eve
wróciła
do
komputera.
–
Tak,
ale
nie
bedzie
chyba
wielkiego
mrozu.
Za
to
popołudniu
moe
padać
snieg.
–
A
ty
co,
jesteś
dyurnym
synoptykiem?
-zapytała
Eve,
mierzac
wzrokiem
asystentke.
Peabody
miała
krwisty
rumieniec
na
twarzy,
maslane
spojrzenie
i
dracymi
palcami
szarpała
guziki
munduru.
-Zle
się
czujesz?
–
Nie,
nic
mi
nie
jest.
Dzieki
–
dodała,
kiedy
Roarke
podał
jej
kubek
z
kawa.
–
Nie
ma
za
co.
Zostawiam
was.
Kiedy
wyszedł,
Peabody
westchneła.
–
Nie
wiem,
jak
udaje
się
pani
zachować
zimną
krew,
kiedy
on
patrzy
na
panią
w
taki
sposób.
–
Bo
trzymam
swoje
hormony
na
wodzy.
Niezraona
cierpkim
tonem
jej
głosu,
Peabody
podeszła
do
Eve.
–
Jak
to
jest?
–
Z
czym?
-Eve
uniosła
wzrok
i
wzruszyła
niepewnie
ramionami
na
widok
płonacych
oczu
asystentki.
-Peabody,
robota
czeka.
–
Czy
nie
o
to
chodzi?
-ciagneła
asystentka.
-czy
nie
tego
szukały
te
dwie
zamordowane
kobiety?
Eve
otworzyła
usta,
po
czym
je
zamkneła.
Spojrzała
w
stronę
drzwi
i
spostrzegła,
e
Roarke
nie
zablokował
zamka
z
drugiej
strony.
–
To
jest
wiecej
ni.
myslisz
–
usłyszała
nagle
swój
głos.
-To
wszystko
zmienia
i
tworzy
nowe
wartosci.
Moe
ju.
nigdy
nie
bedziesz
taka
sama,
a
moe
jakaś
czastka
ciebie
obawia
sie,
co
bedzie,
jesli...
Ale
on
nigdy
nie
odejdzie.
Wystarczy
wyciagnać
rekę
i
ju.
go
czujesz
przy
sobie.
-Wsuneła
dłonie
do
kieszeni,
dziwiac
się
w
duchu
własnym
słowom.
-czy
znajdziesz
to
cos,
wprowadzajac
dane
do
komputera
i
pozwalajac,
by
wybrał
ci
partnera
na
podstawie
cech
charakteru
i
stylu
ycia?
Nie
wiem.
Ale
mamy
dwie
ofiary,
kobiety,
które
uznały,
e
warto
spróbowac.
Przysuń
sobie
krzesło,
Peabody,
i
zobaczymy,
co
my
tu
mamy.
–
Tak
jest.
–
Sprawdzmy
dokładnie
Jeremy'ego
Vandorena.
Zostawmy
instynkt
na
boku.
Musimy
mieć
stuprocentową
pewnosc.
Kiedy
sprawdzimy
wszystkich
kandydatów
Hawley,
złoymy
kolejną
wizytę
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
–
Detektyw
McNab
melduje
się
na
rozkaz.
Eve
obejrzała
się
i
zobaczyła
stojacego
w
progu
Iana
McNaba.
Na
jego
przystojnej
twarzy
jasniał
szeroki,
pełen
zadowolenia
usmiech.
Meczyzna
ubrany
był
w
długa,
siegajacą
kolan
marynarkę
w
kolorze
zwiedłej
fuksji
włooną
na
zielony
kombinezon.
Długie
złocistoblond
włosy
przytrzymywała
opaska
w
biało-czerwono-
zielone
paski.
Eve
westchneła
cicho,
widzac,
jak
Peabody
sztywnieje.
–
Jak
leci,
McNab?
–
Doskonale,
poruczniku.
Czesc,
Peabody.
-Mrugnał
do
niej
szelmowsko
przysiadł
na
brzegu
biurka.
-Kapitan
Feeney
powiedział,
e
mogę
się
pani
przydać
w
tej
sprawie
ze
swietym
Mikołajem.
A
wiec
jestem.
Macie
coś
do
jedzenia?
–
Zobacz,
co
tam
znajdziesz
w
autokucharzu.
–
Super.
Praca
z
panią
to
same
korzysci.
-Poruszył
brwiami
patrzac
znaczaco
na
Peabody,
i
podszedł
go
autokucharza.
–
Jesli
ju.
zatrudniła
pani
tego
becwała,
to
czemu
go
pani
nie
posłała
do
Sekcji
Elektronicznej?
-spytała
szeptem
Peabody.
–
Bo
lubię
cię
denerwowac,
Peabody.
To
mój
jedyny
cel
w
yciu.
Skoro
ju.
tu
jestes,
McNab,
przeanalizuj
te
dane.
My
z
Peabody
musimy
wyjsc.
–
Proszę
je
tylko
przygotować
–
powiedział,
odgryzajac
poteny
kes
kanapki
z
demem
borówkowym.
–
Kiedy
skonczysz
się
opychac,
przejrzyj
nazwiska
z
pliku
Hawley.
–
Wczoraj
wieczorem
zajałem
się
jej
byłym
meem
–
odparł
z
pełnymi
ustami.
-Jak
dotad
nie
znalazłem
adnej
luki
w
jego
alibi.
–
Dobra.
-Umiała
docenić
szybkie
działanie,
lecz
nie
chcac
ogladać
nadasanej
miny
Peabody,
zrezygnowała
z
pochwały.
-Przeslę
ci
nastepną
listę
kandydatów.
Przejrzyj
ją
i
porównaj
z
pierwszą
lista.
Sprawdź
równie.
rodzenstwo
Hoffmanów,
Rudy'ego
i
Piper.
Potrzebny
mi
jakiś
punkt
zaczepienia.
I
sprawdź
równie.
tę
broszke.
Odwróciła
się
do
komputera,
wywołała
materiał
dowodowy
i
wyswietliła
hologram
broszki.
–
Chcę
wiedziec,
kto
ją
zrobił,
ile
takich
wykonano,
gdzie
je
mona
kupic,
ile
ich
sprzedano
i
komu.
Porównaj
te
dane
z
danymi
na
temat
spinki,
którą
znaleziono
we
włosach
Hawley.
Wszystko
jasne,
McNab?
Przełknał
pospiesznie
kanapke,
po
czym
dotknał
palcem
skroni.
–
Tak
jest.
–
Jesli
znajdziesz
mi
nazwisko,
które
pojawi
się
na
obu
listach
i
pasuje
do
swiecidełek,
to
dopilnuje,
ebyś
do
konca
ycia
dostawał
kadego
dnia
kanapki
z
demem
borówkowym.
–
Kuszaca
perspektywa.
-Strzelił
palcami.
-Ju.
się
zabieram
do
roboty.
–
Jedziemy,
Peabody.
-Eve
wstała
od
biurka
i
chwyciła
torbe.
-Tylko
nie
przeszkadzaj
Roarke'owi,
McNab
–
ostrzegła
i
wyszła
z
pokoju.
–
Swietnie
wygladasz,
mała
–
zawołał
chłopak
za
Peabody.
W
odpowiedzi
wydała
z
siebie
serię
fukniec,
co
sprawiło
mu
wyrazną
przyjemnosc.
–
W
Sekcji
Elektronicznej
jest
tylu
detektywów
z
klasą
–
stwierdziła
Peabody,
kiedy
schodziły
po
schodach.
-Dlaczego
nam
musiał
się
trafić
taki
dupek?
–
Po
prostu
szczesliwy
traf.
-Eve
chwyciła
wiszacą
na
balustradzie
kurtkę
i
włoyła
ja,
kierujac
się
ku
drzwiom.
-Cholera,
ale
mróz.
–
Powinna
pani
mieć
coś
cieplejszego,
poruczniku.
–
Przyzwyczaiłam
się
do
tej
kurtki
–
odparła
i
pospiesznie
wskoczyła
do
wnetrza
pojazdu.
-Ogrzewanie
–
poleciła.
-Dwadziescia
cztery
stopnie.
–
Uwielbiam
ten
wóz.
-Peabody
wsuneła
się
na
siedzenie
obok.
-Wszystko
w
nim
działa.
–
Tak,
ale
brakuje
mu
charakteru
–
stwierdziła
Eve,
lecz
mimo
to
spojrzała
z
przyjemnoscią
na
Widokom
sygnalizujacy
połaczenie.
-Spójrz
na
to.
Obraz
–
rozkazała,
mijajac
bramę
posesji.
–
Dallas,
Dallas!
Niech
to
szlag!
-Na
ekranie
pojawiła
się
atrakcyjna
twarz
reporterki
telewizyjnej
Nadine
Furst,
na
której
malowała
się
irytacja.
-Nie
złapałam
cię
w
domu,
Summerset
powiedział,
e
jesteś
w
drodze
do
czegoś
tam.
Zgłoś
sie,
do
diabła!
–
Ani
mi
się
sni.
–
Nic
nie
słysze.
Te
wozy,
którymi
wy,
gliniarze,
jezdzicie,
ciagle
nawalaja.
Peabody
i
Eve
wymieniły
rozbawione
spojrzenia.
–
Pewnie
coś
ju.
wywachała
–
mrukneła
Peabody.
–
Jasne,
e
tak
–
przyznała
Eve.
-A
teraz
ona
chce
wyciagnać
ode
mnie
jakieś
informacje
do
porannych
wiadomosci,
a
potem
bedą
jej
potrzebne
nastepne
do
popołudniówki.
–
Dallas,
potrzebuję
informacji
na
temat
tych
dwóch
kobiet,
które
zamordowano.
Czy
te
zabójstwa
coś
łaczy?
Dallas,
badź
kumpelka.
Muszę
mieć
coś
wystrzałowego
do
porannych
wiadomosci.
–
A
nie
mówiłam?
-stwierdziła
z
satysfakcją
Eve,
manewrujac
miedzy
pojazdami.
–
Odezwij
sie.
Mam
nó.
na
gardle.
–
A
mnie
serce
krwawi
–
prychneła
Eve,
kiedy
Nadine
się
rozłaczyła.
–
Lubię
ją
–
stwierdziła
Peabody.
–
Ja
te.
Jest
uczciwa
i
dobra
w
tym,
co
robi.
Ale
to
nie
znaczy,
e
bedę
podsuwać
jej
gotowizne.
Jesli
przetrzymam
ją
kilka
dni,
to
sama
zacznie
kopac.
Zobaczymy,
co
bedzie
miała
na
wymiane.
–
Sprytne
posuniecie.
I
to
własnie
podoba
mi
się
w
pani.
Co
zaś
tyczy
się
McNaba...
–
Daj
spokój,
Peabody
–
przerwała
jej
Eve
i
ustawiła
pionowy
start,
kierujac
się
w
stronę
parkingu
przy
Piatej
Alei.
Kiedy
znalazły
się
w
windzie,
Eve
wsuneła
kciuki
do
kieszeni
spodni
i
menie
zniosła
podró.
na
pietro,
gdzie
miesciło
się
biuro
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Za
biurkiem
siedział
młody
bóg
z
barami
jak
góry,
karnacją
o
barwie
szwajcarskiej
czekolady
i
oczami
jak
antyczne
złote
monety.
–
Przestań
się
trzasć
–
mrukneła
do
Peabody.
-Przeka.
Rudy'emu
i
Piper,
e
porucznik
Dallas
z
asystentką
chcą
się
z
nimi
widzieć
–
poleciła
młodziencowi.
Usmiechnał
się
marzycielsko.
–
Przykro
mi,
poruczniku,
ale
Rudy
i
Piper
mają
własnie
spotkanie
z
klientem.
–
Powiedz
im,
e
czekamy
–
nie
ustepowała
Eve
–
i
e
ubyła
im
kolejna
klientka.
–
Oczywiscie.
-Wskazał
reką
na
miejsce
do
siedzenia.
-proszę
się
rozgoscić
i
zamówić
coś
do
picia.
–
Mam
nadzieje,
e
to
nie
potrwa
długo.
Zanim
Peabody
zdayła
zamówić
krem
porzeczkowy,
w
hallu
pojawili
się
Rudy
i
Piper.
Ubrani
na
biało,
tym
razem
w
siegajace
kostek
płaszcze.
Kombinezon
Piper
oywiała
błekitna
jedwabna
apaszka.
Oboje
mieli
po
jednym
złotym
kolczyku
w
uchu.
Na
ich
widok
dreszcz
przebiegł
Eve
po
plecach.
–
Poruczniku
–
odezwał
się
Rudy,
opierajac
dłoń
na
ramieniu
Piper
–
jestesmy
dziś
trochę
zajeci.
Mamy
bardzo
napiety
plan
dnia.
–
To
go
rozciagniecie.
Bedziemy
rozmawiać
tu,
czy
w
gabinecie?
W
egzotycznych
oczach
Rudy'ego
błysneła
irytacja,
lecz
uprzejmym
gestem
zaprosił
je
do
biura.
–
Wczoraj
wieczorem
została
zamordowana
Sarabeth
Greenbalm
–
oswiadczyła
Eve,
gdy
tylko
znalezli
się
w
biurze.
-Była
waszą
klientka.
–
O
Boe!
O
mój
Boe!
-Piper
osuneła
się
na
biały
fotel
i
ukryła
twarz
w
dłoniach.
–
Spokojnie.
-Rudy
przesunał
dłonią
po
jej
włosach
i
karku.
-Jest
pani
pewna,
e
była
naszą
klientka?
–
Tak.
Chcę
dostać
listę
jej
partnerów.
Kto
z
was
nią
się
zajmował?
–
Ja.
-Piper
spusciła
rece
na
kolana.
W
ciemnozielonych
oczach
błyszczały
łzy,
a
jasnozłote
usta
drały.
-a
zajmuje
się
paniami,
a
Rudy
panami,
chyba,
e
ktoś
yczy
sobie
inaczej.
Przekonalismy
sie,
e
ludzie
czują
się
swobodniej,
rozmawiajac
o
swoich
duchowych
i
seksualnych
potrzebach
z
przedstawicielem
własnej
płci.
–
Rozumiem.-Eve
nie
spuszczała
wzroku
z
Piper,
starajac
się
nie
dostrzegac,
jak
jej
reka
znika
w
dłoni
brata.
–
Pamietam
Sarabeth.
Pamietam,
bo
była
niezadowolona
z
pierwszych
dwóch
kandydatów.
Zaadała
zwrotu
pieniedzy.
–
Otrzymała
je?
–
Mamy
twarde
zasady.
Po
pierwszej
randce
wpłacone
pieniadze
nie
podlegają
zwrotowi.
Rudy
scisnał
dłoń
siostry
i
podszedł
do
pulpitu.
–
Rozumiem.
Hadne
z
was
nie
powiedziało,
e
jestescie
włascicielami
firmy.
–
Nie
pytała
pani
o
to
–
odparł
Rudy,
patrzac
w
monitor.
–
Kto
prócz
was
ma
dostep
do
danych
klientów?
–
Trzydziestu
szesciu
konsultantów
–
wyjasnił
Rudy.-Po
pierwszej
selekcji,
którą
dokonujemy
osobiscie,
kierujemy
kandydatów
do
konsultantów,
którzy
opracowują
ich
potrzeby.
Nasi
konsultanci
są
specjalni
dobierani,
szkoleni
i
licencjonowani,
poruczniku.
–
Chcę
mieć
ich
pełną
liste.
–
Nie
mogę
się
na
to
zgodzić
–
zaprotestował.
-To
ingerencja
w
wewnetrzne
sprawy
firmy.
Eve
skrzywiła
głowe.
–
Peabody,
postaraj
się
o
nakaz
rewizji
i
udostepnienie
nam
wszystkich
danych,
personelu
i
klientów
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Dane
Hawley
i
Greenbalm
i
nakaz
niech
przeslą
bezposrednio
do
mojego
komputera.
I
pospiesz
sie.
–
Tak
jest.
–
Rudy.
-Piper
wstała
z
fotela.
-Czy
to
konieczne?
–
Mysle,
e
tak.
-Ujał
jej
dłonie.
-Jesli
nasze
rejestry
mają
być
przedmiotem
policyjnego
dochodzenia,
chce,
eby
wszystko
było
udokumentowane.
Przepraszam,
jesli
to
wygladana
odmowę
współpracy
i
brak
współczucia,
ale
chronię
interesy
wielu
ludzi.
–
Ja
równie.
-Kiedy
zadzwieczał
jej
podreczny
wideokom,
Piper
drgneła
nerwowo.
-Przepraszam.
-Odwróciła
się
i
wyjeła
go
z
kieszeni.
-Dallas.
–
Zidentyfikowalismy
kosmetyki,
którymi
wymalowano
Hawley.
-na
ekranie
pojawiła
się
pomarszczona
twarz
Dickiego.
-Firma
nazywa
się
Natural
Perfection.
Z
tego,
co
wiem,
to
kosztowne
gówno.
–
Dobra
robota,
Dickie.
–
Taa,
zajeło
mi
to
masę
czasu,
a
jeszcze
nie
zrobiłem
swiatecznych
zakupów.
Ze
wstepnej
analizy
wynika,
e
kosmetyki
na
twarzy
Greenbalm
są
tej
samej
firmy.
To
swinstwo
mona
kupić
jedynie
w
sklepach
firmowych
lub
w
salonach
pieknosci.
Nie
dostaniesz
ich
na
rynku,
nawet
w
ekskluzywnych
sklepach.
Za
pomocą
komputera
te.
nie.
–
Dobra.
Bedą
łatwiejsze
do
wysledzenia.
Kto
je
produkuje?
Na
jego
twarzy
pojawił
się
złosliwy
usmiech.
–
Renaisance
Beauty
and
Health,
filia
w
Kenbarze,
naleaca
do
Roarke'a.
Nie
wiesz,
czym
twój
chłop
się
zajmuje,
Dallas?
–
Cholera
–
wykrztusiła
Eve
i
rozłaczyła
sie.
-Czy
któryś
z
tutejszych
salonów
pieknosci
sprzedaje
produkty
Natural
Perfection?
-spytała,
odwracajac
się
w
stronę
rodzenstwa
Hoffmanów.
–
Tak.
-Piper
oparła
się
o
Rudy'ego
w
sposób,
który
przyprawił
Eve
o
skurcz
oładka.
-„Badź
Zawsze
Piekna”
na
dziesiatym
pietrze.
–
Czy
macie
z
nimi
coś
wspólnego?
–
To
samodzielna
firma,
ale
współpracujemy
ze
wszystkimi
salonami
i
sklepami
w
tym
budynku.
-Rudy
podszedł
do
pulpitu
i
wyjał
z
niej
błyszczacy
katalog
i
dyskietke.
-Pakiet
oferowanych
przez
nich
usług
obejmuje
równie.
porady
w
naszej
firmie
–
wyjasnił,
wreczajac
Eve
materiały
reklamowe.
-„Badź
Zawsze
Piekna”
to
ekskluzywny
salon
–
dodał.
-Swiadczymy
te.
porady
w
ramach
ich
programu
„Diamentowy
Dzien”.
–
Bardzo
sprytnie.
–
To
dobry
interes
–
odparł
Rudy.
–
Mamy
nakaz,
poruczniku.
-Peabody
wyjeła
swój
Widokom.
-Zaraz
go
nam
przysla.
Przeslij
wszystkie
dane
McNabowi
–
poleciła
Eve
swej
asystentce,
kiedy
znalazły
się
w
windzie.
–
Wszystkie?
–
Wszystkie
–
powtórzyła
twardo
Eve.
-Zacznij
od
partnerów
Greenbalm,
potem
przeslij
dane
personelu,
a
na
koniec
listę
klientów
z
ostatniego
roku.
Mam
przeczucie,
e
nasz
gosć
gdzieś
tam
się
znajduje.
–
To
zajmie
dwadziescia
do
trzydziestu
minut.
–
Wiec
znajdź
sobie
jakieś
spokojne
miejsce
i
zabierz
się
do
roboty.
Ja
tu
wysiadam.
Kiedy
skonczysz
wprowadzać
dane
przyjdź
do
salonu.
–
Tak
jest.
–
I
nie
krzyw
sie,
bo
to
nieładnie.
–
Wcale
się
nie
krzywię
–
odparła
z
godnoscią
Peabody.
-Ja
tylko
zaciskam
zeby.
-
Prychneła
głosno,
kiedy
drzwi
windy
zamkneły
się
za
Eve.
Na
pietrze
zajmowanym
przez
salon
pachniało
lasem
i
łaka.
Z
głosników
dochodziły
dzwieki
fletu
i
liry.
Podłogę
przykrywała
wykładzina
w
kolorze
płatków
róy.
Wzdłu.
pomalowanych
na
srebrny
kolor
scian
spływała
woda,
wpadajac
do
kanału
biegnacego
tu.
przy
podłodze.
Pływały
po
nim
pastelowe
łabedzie
wielkosci
dłoni.
Salon
składał
się
z
szesciu
pomieszczeń
zwienczonych
szklanymi
łukami
i
egzotycznymi
pnaczami.
Eve
rozpoznała
wsród
nich
replikę
wiecznie
ywego
kwiatu,
który
piał
się
spiralnie
wzdłu.
pozłacanego
sklepienia.
Kiedyś
ten
kwiatek
przysporzył
jej
sporo
kłopotów.
Drzwi
rozwarły
się
przed
nią
bezszelestnie
i
znalazła
się
w
przestronnym
hallu
z
głebokimi,
wysciełanymi
fotelami
w
kolorze
ciemnej
zieleni.
Kady
wyposaony
był
w
mały
ekran
i
system
łacznosci.
Miedzy
nimi
ustawiono
nagie
posagi
z
brazu.
W
hallu
krzatały
się
małe
androidy,
roznoszace
napoje,
materiały
do
czytania,
gogle
do
programów
wirtualnych
i
inne
przedmioty
słuace
uprzyjemnianiu
czasu
klientkom,oczekujacym
na
zabiegi
upiekszajace.
Dwa
fotele
zajmowały
kobiety,
które
czas
oczekiwania
umilały
sobie
pogawedka,
popijajac
cos,
co
wygladało
jak
morska
piana.
Obie
miały
na
sobie
aksamitne
jasnoróowe
szaty
z
dyskretnym
firmowym
znakiem
w
klapie.
–
Czym
mogę
słuyc?
-Stojaca
za
pulpitem
w
kształcie
litery
U
kobieta
otaksowała
pogniecione
spodnie,
zniszczone
buty
i
brudne
włosy
Eve.
Ufarbowane
na
karmazynowo
włosy
miała
zebrane
w
szpic
ze
srebrzystymi
wijacymi
się
pasemkami,
które
harmonizowały
z
kolorem
jej
oczu.
-Domyslam
sie,
e
interesuje
panią
kompleksowa
usługa?
–
Czy
to
jakaś
aluzja?
-spytała
z
uprzejmym
usmiechem
Eve.
Kobieta
zatrzepotała
srebrnymi
rzesami.
–
Nie
rozumiem.
–
Niewane
siostro.
Chciałabym
porozmawiać
o
kosmetykach
Natural
Perfection.
–
Proszę
bardzo.
To
najlepsza
seria.
Z
przyjemnoscią
skontaktuję
panią
z
konsultantem.
Chciałaby
pani
umówić
się
na
wizyte?
–
Tak.
-Eve
rzuciła
odznakę
na
pulpit.
-najlepiej
zaraz.
–
Nie
rozumiem.
–
Tak
myslałam.
Proszę
skontaktować
mnie
z
kimś
z
kierownictwa.
–
Chwileczke.
-Kobieta
przysiadła
na
wysokim
stołku.
-Simonie,
czy
mógłbyś
przyjsć
do
recepcji?
-spytała
cicho
do
wideokomu.
Eve
wsuneła
dłonie
do
kieszeni
spodni
i
hustajac
się
na
pietach
przygladała
eleganckim
butelkom
i
pojemnikom
wystawionym
na
obrotowej
paterze.
–
Co
to
za
specyfiki
–
spytała.
–
Zapachy
osobiste.
Wprowadzamy
do
komputera
pani
cechy
fizyczne
i
charakterologiczne
i
tworzymy
zapach
przeznaczony
wyłacznie
dla
pani.
Kada
kompozycja
to
pojedynczy
egzemplarz
i
raz
wybrany,
wiecej
się
nie
powtórzy.
–
Interesujace.
–
Doskonale
nadają
się
na
prezenty
–
dodała
dziewczyna,
unoszac
w
górę
cienką
brew.
-Lecz
są
dosć
kosztowne.
–
Naprawde?
-Eve
obrzuciła
recepcjonistkę
gniewnym
spojrzeniem,
zirytowana
pogardliwym
tonem
jej
głosu.
-Chciałabym
kupić
któryś
z
nich.
–
Musi
pani
wpłacić
zadatek
przed
wprowadzeniem
danych
do
programu.
Nie
na
arty
rozzłoszczona
Eve
wyobraziła
sonie,
jak
chwyta
dziewczynę
za
sztywne
kolorowe
włosy
i
wciska
jej
drwiacą
twarzyczkę
w
pulpit.
Zrobiła
krok
na
przód
i
w
tym
momencie
usłyszała
za
sobą
pospieszne
kroki.
–
W
czym
problem,
Yvette?
Mam
masę
roboty.
–
Ona
jest
problemem
–
odpowiedziała
Yvette
z
bladym
usmiechem.
Eve
obejrzała
się
i
jej
oczom
ukazał
się
wspaniały
okaz
meczyzny.
Najpierw
zwróciła
uwagę
na
jego
oczy.
Były
bladoniebieskie,
niemal
przezroczyste,
okolone
gestymi
ciemnymi
rzesami
i
waskimi
hebanowymi
brwiami,
które
zbiegały
się
w
srodku.
Włosy
o
połyskliwym
odcieniu
rubinowej
czerwieni,
były
zaczesane
do
tyłu
i
opadały
gestą
falą
do
połowy
pleców.
Sniada
karnacja
o
złocistym
połysku
wskazywała
na
mieszaną
rasę
lub
makija.
Usta
miały
kolor
ciemnego
brazu,
a
na
lewym
policzku
cwałował
biały
jednoroec
ze
złotym
rogiem
i
kopytkami.
Simon
odrzucił
na
ramiona
jaskrawoniebieską
pelerynke,
pod
którą
ukazał
się
obcisły
kombinezon
w
bladozielone
i
srebrne
pasy,
z
głeboko
wycietym
dekoltem.
Na
imponujacej
piersi
połyskiwały
złote
łancuchy.
Przekrzywił
głowe,
wprawiajac
w
ruch
długie
złote
kolczyki,
oparł
dłoń
na
szczupłym
biodrze
i
spojrzał
z
góry
na
Eve.
–
czym
mogę
słuyc,
moje
serce?
–
Chciałam...
–
Chwileczke!
-Uniósł
dłonie,
odsłaniajac
wytatuowany
na
nich
łancuszek
z
ser
i
kwiatów.
-Znam
tę
twarz.
-Wstrzasnał
teatralnie
głową
i
obszedł
Eve,
ciagnac
za
sobą
smugę
zapachu.
Sliwki,
pomyslała.
Ten
gosć
pachnie
sliwkami.
–
Twarze
–
ciagnał
–
są
w
koncu
moją
dziedzina,
moim
zajeciem,
moim
kapitałem
i
zródłem
dochodu.
Gdzieś
ju.
widziałem...
Szybkim
ruchem
pochwycił
twarz
Eve
w
dłonie
i
pochylił
się
ku
niej.
–
Słuchaj
koles...
–
Hona
Roarke'a!
-zawołał,
po
czym
cmoknał
ją
w
usta
i
odskoczył
w
tył,
zanim
zdayła
zadać
mu
cios.
-oto
kim
pani
jest.
-Kochanie
–
zwrócił
się
do
recepcjonistki,
krzyujac
rece
na
sercu.
-Hona
Roarke'a
w
naszych
skromnych
progach.
–
Hona
Roarke'a?
-Yvette
poczerwieniała,
po
czym
zbladła.
-Och!
-mrukneła,
sprawiajac
wraenie,
jakby
miała
zemdlec.
–
Proszę
usiasć
i
przedstawić
mi
swoje
yczenia.
-otoczył
Eve
ramieniem
i
zrobił
krok
w
kierunku
fotela.
-Yvette,
badź
tak
dobra
i
odwołaj
wszystkie
moje
konsultacje.
Droga
pani,
jestem
do
pani
usług.
Od
czego
zaczniemy?
–
Po
pierwsze,
zabierz
tę
łape,
mistrzu.
-Zepchneła
z
pleców
jego
ramię
i
z
pewnym
alem
wyciagneła
odznakę
zamiast
broni.
-Jestem
tu
słubowo.
–
Och,
mój
Boe!
-Simon
przycisnał
dłonie
do
policzków.
-Jak
mogłem
zapomniec?
Hona
Roarke'a
jest
przecie.
najlepszą
policjantką
w
Nowym
Jorku.
Proszę
wybaczyc,
moje
serce.
–
Nazywam
się
Dallas,
porucznik
Dallas.
–
Oczywiscie.
-Usmiechnał
się
słodko.
-Proszę
mi
wybaczyc,
poruczniku,
ale
na
pani
widok
zupełnie
straciłem
głowe.
Jest
pani
na
czele
listy
dziesieciu
klientek,
które
pragnelibysmy
pozyskac,
razem
z
Pierwszą
Damą
i
Sinlky
LeMar.
To
królowa
wideo
–
dodał,
widzac
podejrzliwe
spojrzenie
Eve.
–
Swietnie.
W
takim
razie
potrzebna
mi
lista
klientek
korzystajaca
z
serii
kosmetyków
Natural
Perfection.
–
Lista
klientek?
-Przycisnał
dłoń
do
serca,
usiadł
i
wywołała
na
wideokomie
zestaw
napojów.
-Lemonowy.
Czy
mogę
zaproponować
coś
do
picia,
poruczniku?
–
Nie
mi
nie
jest
–
odparła,
lecz
widzac
zawód
w
jego
oczach
zdecydowała
się
usiasc.
Nie
sprawiał
wraenia,
jakby
za
znowu
miał
ją
objac.
-Potrzebna
mi
ta
lista,
Simonie
–
dodała.
–
Czy
mógłbym
spytać
po
co?
–
Prowadzę
sledztwo
w
sprawie
morderstwa.
–
Morderstwo
–
wyszeptał
dramatycznie.
-Wiem,
ze
to
okropne,
ale
jednoczesnie
ekscytujace.
Jestem
zagorzałym
wielbicielem
filmów
kryminalnych.
-Usmiechnał
się
tak
uwodzicielsko,
e
Eve
mimowolnie
zmiekła.
–
To
jednak
nie
to
samo,
Simonie.
–
Wiem,
wiem.
Zachowuję
się
podle.
Nie
mogę
jednak
zrozumiec,
co
kosmetyki
mają
wspólnego
z
...
-Oczy
mu
się
rozszerzyły.
-Trucizna.
Ktoś
dodał
trucizny
do
szminki,
tak?
Ofiara
szykowała
się
na
wspaniały
wieczór.
Pewnie
uyła
ostrej
czerwieni
albo...
nie,
nie,
szrapnelowego
brazu,
a
potem...
–
Opanuj
wyobraznie,
Simonie.
Zatrzepotał
rzesami,
zbladł,
po
czym
zachichotał.
–
Zasługuję
na
porzadne
lanie.
-Nie
podnoszac
wzroku,
chwycił
wysoką
szklankę
z
jasnoółtym
płynem,
którą
przyniósł
android.
-Jestesmy
do
dyspozycji,
poruczniku.
Uprzedzam
jednak,
e
lista
naszych
klientek
jest
dosć
sługa.
Gdyby
powiedziała
pani,
o
jakie
kosmetyki
chodzi,
znacznie
bysmy
ją
ograniczyli.
–
Na
razie
proszę
dać
mi
cała,
apotem
zobaczymy.
–
Jak
sobie
pani
yczy.
-Wstał,
skłonił
sie,
po
czym
tanecznym
krokiem
przeszedł
do
pulpitu.
-Yvette,
kochanie,
daj
tymczasem
porucznik
Dallas
kilka
próbek.
–
Nie
potrzebuję
próbek.
-Eve
usmiechneła
się
lekko
do
dziewczyny.
-Ale
chciałabym
ten
zapach,
o
którym
rozmawiałysmy.
–
Oczywiscie.
-Recepcjonistka
omal
przed
nią
nie
uklekła.
-Czy
to
dla
pani?
–
Nie,
na
prezent.
–
Bardzo
dobry
wybór.
-Yvette
wyjeła
z
kieszeni
notatnik
cyfrowy.
-Dla
kobiety
czy
dla
meczyzny?
–
Dla
kobiety.
–
Mogłaby
pani
podać
trzy
główne
cechy
charakteru
tej
pani?
Na
przykład
odwana,
niesmiała
romantyczna.
–
Inteligentna
–
zaczeła
Eve,
myslac
o
doktor
Mirze.
-Wraliwa,
sumienna.
–
Doskonale.
A
teraz
kilka
cech
fizycznych.
–
Sredniego
wzrostu,
szczupła,
włosy
brazowe,
oczy
niebieskie,
jasna
cera.
–
Dobrze.
-jak
w
policyjnym
raporcie,
pomyslała
z
niechecią
dziewczyna.
-Jaki
odcień
brazu
mają
włosy?
I
jaką
nosi
fryzure?
Eve
gwałtownie
wciagneła
powietrze.
Te
swiateczne
zakupy
to
istna
meka.
Wysilajac
wyobraznie,
podała
w
miarę
szczegółowy
portret
czołowego
policyjnego
psychiatry.
Kiedy
do
salonu
weszła
Peabody,
Eve
zdayła
ju.
wybrać
odpowiedni
flakonik
i
czekała,
a.
Simon
przegra
listę
klientek
na
dyskietke.
–
Znowu
coś
pani
wybrała.
–
Nie
wybrałam,
tylko
kupiłam.
–
Czy
mamy
to
pani
przesłać
do
domu
czy
do
biura?
–
Do
domu.
–
Zapakowac?
–
A
niech
to.
Tak,
tak,
zapakowac.
Co
z
tą
lista,
Simonie?
–
Jedną
chwileczke,
poruczniku.
-Podniósł
na
nią
rozjasniony
wzrok.
-tak
się
ciesze,
e
moglismy
pani
pomóc.
-Wsunał
wydruk
i
dyskietkę
do
złotek
reklamówki.
-Włoyłem
tam
kilka
próbek.
Mysle,
e
się
pani
spodobają
–
rzekł,
wreczajac
Eve
torbe.
-mam
nadzieje,
e
bedzie
mnie
pani
informować
o
przebiegu
sledztwa.
Proszę
nas
jeszcze
odwiedzic.
Bardzo
chciałbym
z
panią
popracowac.
Rozdział
6
Piatą
Aleją
płynał
tłum
ludzi:
wypełniał
chodniku,
skrzyowania,
kłebił
się
przy
wystawach
sklepowych,
a
wszystko
po
to,
by
zrobić
swiateczne
zakupy.
Ci,
którzy
ju.
kupili,
przepychali
się
łokciami,
obładowani
niczym
muły,
by
podjać
walkę
o
zdobycie
taksówki.
Na
niebie
unosiły
się
sterowce
reklamowe,
zachecajace
do
uczestniczenia
w
tym
przedswiatecznym
szalenstwie,
oferujac
super
niskie
ceny
i
nadzwyczajne
towary.
–
Oni
chyba
powariowali
–
stwierdziła
Eve,
patrzac
na
pedzacych
do
maksibusa
ludzi.
–
Pani
te.
przecie.
robiła
niedawno
zakupy.
–
W
cywilizowany
sposób.
Peabody
wzruszyła
ramionami.
–
Lubię
tę
przedswiateczną
goraczke.
–
W
takim
razie
uszczesliwię
cie,
bo
wysiadamy.
–
Tutaj?
–
Dalej
nie
da
rady.
-Eve
zaparkowała
na
rogu
Piatej
i
Piecdziesiatej
Pierwszej.
-
Sklep
jubilerski
jest
kilka
przecznic
dalej.
Predzej
dotrzemy
tam
pieszo.
Peabody
wygramoliła
się
z
wozu
i
dogoniła
Eve
dopiero
na
skrzyowaniu.
Lodowaty
wiatr
hulał
po
ulicy
i
chłostał
twarze
przechodniów,
barwiac
nosy
na
czerwono.
–
Nienawidzę
tego
tłumu
–
mrukneła
Eve.
-Połowa
tych
ludzi
nawet
tu
nie
mieszka.
Schodzą
się
tu
cholera
wie
skad
i
blokują
ulice.
–
Za
to
dostarczają
gospodarce
furę
pieniedzy.
–
Powodują
korki
i
wypadki
uliczne,
popełniają
wykroczenia.
Spróbuj
dostać
się
o
szóstej
wieczorem
do
sródmiescia.
To
koszmar.
Ze
zmarszczonymi
brwiami
mineła
strumień
pary
unoszacy
się
z
ruchomego
grilla.
Nagle
posłyszała
jakiś
krzyk.
Spojrzała
w
tę
stronę
i
zobaczyła
jak
uliczny
złodziejaszek
na
rolkach
wpada
miedzy
dwie
kobiety,
wyrywa
im
torebki
i
torby
z
zakupami,
po
czym
znika
w
tłumie.
–
Pani
porucznik.
–
Tak,
widzę
go.
Złodziej
z
triumfalnym
usmieszkiem
wymijał
przechodniów,
którzy
usuwali
mu
się
z
drogi.
Manewrował,
kluczył,
by
zmylić
ewentualny
poscig,
na
koniec
zatoczył
koło
i
znalazł
się
z
prawej
strony
Eve.
Ich
oczy
spotkały
się
na
moment.
Jego
błyszczace
z
podniecenia,
jej
były
chłodne
i
skupione.
Eve
obróciła
się
i
wymierzyła
mu
krótki
cios
piescia.
W
tym
miejscu
nie
było
duego
tłoku,
sadziła
wiec,
e
złodziej
przeleci
jakieś
dziesieć
stóp.
Tymczasem
zahaczył
o
grupę
ludzi
i
wyladował
na
chodniku
z
krecacymi
się
rolkami
w
górze.
Z
nosa
leciała
mu
krew.
–
Sprawdz,
czy
nie
ma
w
pobliu
jakiegoś
patrolu,
który
zajałby
się
tym
gnojkiem.
-
Eve
rozprostowała
palce
i
poruszyła
ramieniem.
Kiedy
złodziej
zaczał
jeczeć
i
wiercić
sie,
bez
ceremonii
postawiła
mu
stopę
na
brzuchu.
-Wiesz
co,
Peabody,
teraz
czuję
cię
znacznie
lepiej.
Eve
doszła
do
wniosku,
e
obezwładnienie
złodzieja
było
najbardziej
udanym
punktem
dnia.
U
jubilera
niczego
się
nie
dowiedziała.
Ani
on,
ani
jego
pomocnik
o
smutnej
twarzy
nie
potrafili
niczego
powiedzieć
o
kliencie,
który
zapłacił
gotówka
za
broszkę
z
turkawkami.
W
okresie
przedswiatecznym
jest
taki
ruch,
e
trudno
pamietać
wszystkich
kupujacych.
Eve
zaproponowała,
by
jubiler
wysilił
pamieć
i
skontaktował
się
z
nia,
gdy
coś
sobie
przypomni.
Ku
niezadowoleniu
Peabody
nabyła
miedziany
łancuszek
na
ucho
dla
Leonarda,
kochanka
Mavis.
–
Złap
jakiś
transport,
jedź
do
mnie
do
domu
i
pomó.
McNabowi.
–
Ju.
bym
wolała
dostać
od
pani
w
gebe.
–
Do
roboty,
Peabody.
Jadę
teraz
do
centrali.
Muszę
zdać
raport
Whitneyowi
i
spotkać
się
z
Mira.
Mogłaby
ju.
zaczać
pracę
nad
portretem
psychologicznym
mordercy.
–
Pewnie
po
drodze
zgarnie
pani
jeszcze
kilka
prezentów.
Eve
zatrzymała
się
przy
swoim
wozie.
–
Czy
to
ma
być
złosliwa
uwaga?
–
Chyba
nie.
Po
prostu
pomyslałam,
co
mysle.
–
Znajdź
mi
jakiś
wspólny
punkt
łaczacy
te
listy,
bo
inaczej
zaczniemy
przepytywać
samotnych.
Peabody
ruszyła
w
stronę
Piatej,
by
złapać
maksibus
jadacy
do
sródmiescia,
a
Eve
właczyła
widokom
w
samochodzie,
by
sprawdzić
ostatnie
połaczenia.
Pierwsza
wiadomosć
była
od
Nadine.
Słuchała
przez
chwilę
rozgoraczkowanego
głosu
dziennikarki
i
postanowiła
dłuej
jej
nie
dreczyc.
–
Przestań
jeczec,
Nadine.
–
O
Boe,
Dallas,
gdzie
ty
się
podziewałas?
–
Pilnuję
porzadku
w
miescie.
–
Słuchaj,
jest
jeszcze
czas,
by
wstawić
coś
do
popołudniowych
wiadomosci.
Uchyl
przynajmniej
rabka
tajemnicy.
–
Własnie
przygwozdziłam
wydrę
na
Piatej.
–
Nie
artuj
sobie.
Mam
nó.
na
gardle.
Jaki
jest
zwiazek
miedzy
tymi
dwoma
morderstwami?
–
Jakimi
morderstwami?
Mamy
duo
ciał
o
tej
porze
roku.
Boe
Narodzenie
wywołuje
w
ludziach
ducha
szalenstwa.
Nadine
prychneła
gniewnie.
–
Hawley
i
Greenbalm.
Daj
spokój,
Dallas.
Obie
kobiety
skrepowano.
Tyle
wiem.
Prowadzisz
sprawę
jednej
i
drugiej.
Słyszałam,
e
ofiary
zostały
zgwałcone.
Moesz
to
potwierdzic?
–
Policja
tym
razem
ani
nie
potwierdza
ani
nie
zaprzecza.
–
Zgwałcono
je?
–
Bez
komentarza.
–
Do
diabła,
czemu
jesteś
taka
twarda?
–
Nie
mam
teraz
czasu.
Usiłuję
powstrzymać
zabójce,
Nadine,
i
mało
mnie
obchodzi
ogladalnosć
Kanału
75.
–
Myslałam,
e
jestesmy
kumpelkami.
–
Bo
jestesmy.
I
dlatego
kiedy
bedę
coś
miała,
ty
pierwsza
się
o
tym
dowiesz.
Oczy
Nadine
pojasniały.
–
Bedę
miała
wyłacznosc?
–
Nie
blokuj
mi
wideokomu.
–
Wyłacznosc,
Dallas.
A
teraz
chocia.
słówko.
Mogę
być
w
centrali
przed
pierwsza.
–
Nie.
Dam
ci
znac,
kiedy
i
gdzie,
ale
nie
dzisiaj.
Nie
mam
teraz
czasu.
-A
czas
odgrywał
tu
kluczową
role.
Nikt
tak
szybko
jak
Nadine
nie
potrafił
zdobywać
wiadomosci.
-Poznałaś
ostatnio
kogoś
ciekawego?
–
Chodzi
ci
o
randke?
Nie,
nikogo
szczególnego.
–
A
nie
próbowałaś
w
agencji
matrymonialnej?
–
Daj
spokój.
-Nadine
zatrzepotała
rzesami,
przygladajac
się
swoim
paznokciom.
-
Sama
potrafię
sobie
znalezć
partnera.
–
Tak
tylko
myslałam.
Podobno
takie
agencje
są
bardzo
popularne.
-Eve
urwała
i
obserwowała,
jak
w
oczach
Nadine
pojawia
się
błysk.
-Mogłabyś
spróbowac.
–
Moe
i
tak.
Dzieki.
Muszę
leciec.
Za
pieć
minut
wchodzę
na
antene.
–
Jeszcze
jedno.
Czy
muszę
kupować
ci
prezent
gwiazdkowy?
Nadine
uniosła
brwi
i
usmiechneła
się
szeroko.
–
Naturalnie.
–
Niech
to
diabli!
Tego
się
obawiałam.
Eve
wyłaczyła
wideokom
i
wjechała
do
garau
policyjnego.
Po
drodze
do
biura
Whitneya
zatrzymała
się
przy
automacie
i
wybrała
baton
energetyczny
i
cole.
Łapczywie
pochłoneła
batonik,
popijajac
go
słodkawym
napojem,
skutkiem
czego
nie
czuła
się
najlepiej
,
wchodzac
do
gabinetu
komendanta.
–
Raport,
poruczniku.
–
Detektyw
McNab
z
Sekcji
Elektronicznej
i
moja
asystentka
rozpracowują
dane
w
moim
domowym
biurze.
Otrzymalismy
ze
„Szczesliwego
Zwiazku”
listę
partnerów
kadej
z
ofiar.
Mamy
nadzieję
znalezć
wspólny
punkt.
Nadal
pracujemy
nad
spinką
i
broszką
pozostawioną
przez
morderce.
Wiemy
ju,
skad
pochodzi
tatua.
zrobiony
na
ciele
ofiar.
Komendant
skinał
głowa.
Był
potenie
zbudowanym
meczyzną
o
gładkiej
ciemnej
karnacji
i
zmeczonych
oczach.
Siedział
tyłem
do
okna,
za
którym
trwał
nieustanny
ruch
pojazdów
wsród
wznoszacych
się
w
górę
strzelistych
wieowców.
Z
drugiego
okna
mona
było
dostrzec
pracujacych
w
biurach
ludzi.
Eve
wiedziała,e
gdyby
podeszła
bliej
i
spojrzała
w
dół,
zobaczyłaby
ulicę
i
spieszacych
dokadś
przechodniów.
Tyle
bezbronnych
istnień
naraonych
na
czyhajace
zło.
Pomyslała,
jak
zwykle,
e
woli
ju.
swoją
klitkę
z
ograniczonym
widokiem.
–
Wie
pani,
ilu
turystów
przybywa
do
miasta
przed
swietami?
–
Nie,
sir.
–
Dziś
rano
burmistrz
przedstawił
mi
liczby
i
oswiadczył,
e
miasto
nie
moe
sobie
pozwolić
na
seryjnego
mordercę
i
utratę
zysków.
-Usmiechnał
się
blado.
-Nie
sadze,
by
przemawiała
przez
niego
troska
o
mieszkanców,
których
gwałci
sie,
krepuje,
a
potem
morduje,
lecz
obawa
przed
skutkami,
jakie
taka
sprawa
moe
wywołac,
jesli
media
ją
rozdmuchaja.
–
Media
na
razie
o
niczym
nie
wiedza.
–
Ile
czasu
nam
zostało?
-Whitney
odchylił
się
w
fotelu,
nie
spuszczajac
wzroku
z
Eve.
–
Moe
kilka
dnie.
Kanał
75
ju.
wywachał,
e
to
zbrodnie
na
tle
seksualnym,
ale
nic
poza
tym.
–
Moe
uda
nam
się
pozostać
przy
tej
wersji.
Jak
pani
mysli,
kiedy
znów
uderzy?
–
Dziś
wieczorem.
Najpózniej
jutro.
-i
nie
ma
sposobu,
by
go
powstrzymac,
dodała
w
myslach,
i
Whitney
o
tym
wie.
–
Jedynym
sladem
jest
agencja
matrymonialna,
tak?
–
Tak,
sir.
Na
razie.
Nie
mamy
dowodów
na
to,
e
ofiary
się
znały.
Mieszkały
w
rónych
dzielnicach
i
obracały
się
w
rónych
kregach.
Fizycznie
te.
nie
były
do
siebie
podobne.
Umilkła,
czekajac
na
reakcje
komendanta,
lecz
on
milczał.
–
Zamierzam
skonsultować
się
z
Mirą
–
mówiła
dalej.
-Sadzę
jednak,
e
morderca
okreslił
ju.
swoje
metody
działania
i
cel:
dwanascie
ofiar
do
konca
roku.
Zostały
mu
niecałe
dwa
tygodnie,
musi
wiec
szybko
działac.
–
Pani
te.
–
Tak
jest,
sir.
Potencjalne
ofiary
to
klientki
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Zidentyfikowalismy
te.
kosmetyki.
Nie
są
powszechnie
dostepne.
-Odetchneła
głeboko.
-Wiedział,
e
je
zidentyfikujemy.
Rozmyslnie
ich
uył.
Poza
tym
nie
zostawił
adnych
sladów.
Jesli
w
ciagu
dwudziestu
czterech
godzin
nie
znajdziemy
jakiegoś
punktu
zaczepienia,
bedziemy
musieli
poprosić
o
pomoc
media.
–
I
co
im
powiemy?
Jesli
zobaczycie
grubego
faceta
w
czerwonym
kaftanie,
dzwoncie
na
policje?
-Komendant
odepchnał
się
od
biurka.
-Znajdzcie
cos.
Nie
chce
mieć
pod
choinką
dwunastu
trupów.
Po
wyjsciu
od
Whitneya
Eve
wyciagneła
podreczny
Widokom.
–
McNab,
zrób
mi
przyjemnosc.
–
Robie,
co
moge,
poruczniku
–
odparł.
W
reku
trzymał
kawałek
pizzy
z
ananasem.
-Jestem
ju.
bliski
wykluczenia
eks
-mea
pierwszej
ofiary.
W
dniu
morderstwa
był
na
meczu
piłko
halowej
z
trójką
przyjaciół.
Peabody
własnie
sprawdza
tę
trójke,
ale
wygladają
na
czystych.
Sprawdziłem
te.
wszystkie
rezerwacje
na
przelot
do
Nowego
Jorku.
Facet
nie
był
na
Wschodnim
Wybrzeu
od
ponad
dwóch
lat.
–
Jeden
z
głowy
–
mrukneła
Eve,
wskakujac
na
ruchomą
platforme.
-Jeszcze
cos?
–
Hadne
z
nazwisk
z
listy
Hawley
nie
pokrywa
się
z
nazwiskami
partnerów
Greenbalm,
ale
analizuję
jeszcze
odciski
palców
i
próbki
głosowe,
by
się
upewnic,
czy
nikt
tu
niczego
nie
sfałszował.
–
Dobry
pomysł.
–
Dwie
osoby
z
listy
Hawley
wygladają
na
czyste.
Muszę
jeszcze
się
w
tym
upewnic,
ale
mają
alibi.
Teraz
zabiera,m
się
do
listy
Greenbalm.
–
Przejrzyj
najpierw
listę
nabywców
kosmetyków.
-Przeczesała
palcami
włosy,
zeskoczyła
z
ruchomej
platformy
i
weszła
do
windy.
-Bedę
w
domu
za
jakieś
dwie
godziny.
Wysiadła
z
windy,
pokonała
niewielki
korytarz
i
weszła
do
biura
Miry.
Stanowisko
sekretarki
było
puste,
a
drzwi
do
gabinetu
Miry
uchylone.
Eve
zajrzała
do
srodka
i
zobaczyła,
e
Mira
przeglada
jakieś
dane
na
wideokomie
i
je
kanapke.
Rzadko
się
zdarzało,
eby
coś
uszło
uwagi
Miry.
Dostrzegała
prawie
wszystko.
Czasami
nawet
zbyt
duo,
pomyslała
Eve.
Czesto
zastanawiała
się
nad
tym,
jak
mogły
się
zaprzyjaznic.
Ceniła
sobie
ogromną
wiedzę
Miry,
czasami
jednak
czuła
się
w
jej
obecnosci
skrepowana.
Mira
była
drobną
kobietą
o
zgrabnej
sylwetce,
miekkich
brazowych
włosach
i
pieknej
twarzy.
Ubierała
się
w
gładkie
kostiumy
w
stonowanych
kolorach.
Według
Eve
miała
w
sobie
wszystkie
cechy
prawdziwej
damy:
godnosc,
elegancję
i
nienaganny
sposób
wysławiania
sie.
Obcowanie
z
wszelkiego
rodzaju
zaburzeniami
psychicznymi,
skłonnosciami
do
przemocy
i
zboczeniami
nie
zburzyło
jej
wewnetrznego
spokoju
i
ciepła.
Opracowywane
przez
nią
profile
szalenców
i
morderców
ceniła
sobie
zarówno
nowojorska
policja,
jak
i
Departament
Bezpieczenstwa.
Eve
na
tyle
długo
stała
w
drzwiach,
by
Mira
wyczuła
jej
obecnosc.
Odwróciła
się
i
w
jej
oczach
błysnał
usmiech.
–
Nie
chciałam
ci
przeszkadzac,
ale
nie
ma
twojej
sekretarki.
–
Poszła
na
lunch.
Wejdź
i
zamknij
drzwi.
Spodziewałam
się
ciebie.
Eve
spojrzała
na
kanapkę
w
reku
Miry.
–
Przeszkadzam
ci
w
przerwie.
–
Gliny
i
lekarze
mają
przerwy
tylko
wtedy,
kiedy
znajdą
na
nie
czas.
Zjesz
cos?
–
Nie,
dzieki.
Wcia.
czuła
w
oładku
batonik.
Pewnie
zbyt
długo
przeleał
w
automacie.
Mira
wstała
i
mimo
odmownej
odpowiedzi
Eve
zaprogramowała
dla
niej
herbate.
Naleało
to
do
rytuału
ich
spotkan,
z
którym
Eve
zdayła
się
ju.
pogodzic,
chocia.
nie
przepadała
za
owocową
herbata.
–
Przejrzałam
dane,
które
mi
przesłałas,
i
kopie
raportów.
Jutro
dostaniesz
gotowy
profil
psychologiczny.
–
A
co
dziś
moesz
mi
powiedziec?
–
Pewnie
niewiele
wiecej,
ni.
sama
wiesz.
Mira
usiadła
na
jednym
z
niebieskich
foteli,
podobnych
do
tych,
jakie
stały
w
salonie
Simona,
i
pomyslała,
e
Eve
mizernie
wyglada.
Nie
powinna
jeszcze
wracać
do
czynnej
słuby.
Jednak
tę
opinię
zatrzymała
dla
siebie.
–
Osoba,
której
szukasz
jest
prawdopodobnie
meczyzną
miedzy
trzydziestką
a
piecdziesiatką
piatką
–
zaczeła.
-Jest
zorganizowany,
przebiegły
i
opanowany.
Lubi
zwracać
na
siebie
uwagę
i
jest
przekonany,
e
zasługuje
na
to,
by
być
w
centrum
zainteresowania.
Moe
mieć
aspiracje
aktorskie
lub
te.
znać
ludzi
z
kregów
artystycznych.
–
Popisywał
się
przed
kamera,
robił
do
niej
miny.
–
Własnie
–
przytakneła
Mira.
-Kostium
i
rekwizyty
nie
są
dla
niego
narzedziami
pracy.
Nie
jest
to
równie.
forma
kamuflau.
Uwaa
ten
kostium
za
chytry
podstep
o
ironicznym
wydzwieku.
Zastanawiam
sie,
czy
okrucienstwo
te.
jest
dla
niego
formą
ironii.
-Odetchneła,
zmieniła
pozycję
i
wypiła
łyk
herbaty.
Gdyby
wiedziała,
e
Eve
wypije
swoją
herbate,
dodała
do
niej
porcję
witamin.
-Całkiem
moliwe.
Wydaje
mi
sie,
e
to
przedstawienie.
Przygotowuje
się
do
niego
niezwykle
starannie.
Jest
tchórzem,
ale
ostronym.
–
Oni
wszyscy
są
tchórzami
–
stwierdziła
Eve.
–
To
ty
tak
uwaasz.
Według
ciebie
pozbawić
kogoś
ycia
mona
tylko
w
obronie
innego
ycia.
Uwaasz
morderstwo
za
szczyt
tchórzostwa.
Myslę
jednak,
e
on
zdaje
sobie
sprawę
ze
swoich
obaw.
Odurza
swoje
ofiary
nie
po
ot,
by
oszczedzić
im
bólu,
lecz
by
się
nie
broniły
i
nie
pokonały
go
fizycznie.
Najpierw
wszystko
przygotowuje.
Kładzie
je
na
łóku,
krepuje
i
potem
dopiero
rwie
na
nich
ubranie,
lecz
robi
to
spokojnie,
bez
gniewu.
Zanim
posunie
się
dalej,
upewnia
sie,
e
nic
mu
z
ich
strony
nie
grozi.
Działa,
kiedy
są
całkowicie
bez
mocy.
–
Potem
je
gwałci.
–
Tak,
kiedy
są
nagie
i
bezbronne.
Gdyby
były
wolne,
odepchnełyby
go.
On
o
tym
wie,
bo
tego
doswiadczył.
A
tak
moe
być
panem
sytuacji.
Chcę
jednak,
eby
były
tego
swiadome,
eby
mogły
go
widziec,
eby
wiedziały,
e
jest
od
nich
silniejszy,
eby
walczyły,
lecz
nie
mogły
uciec.
Eve
poczuła
gwałtowny
skurcz
w
oładku,
bo
odyły
nagle
wspomnienia
z
dziecinstwa.
–
Gwałt
to
zawsze
przemoc.
–
Tak.
Mira
wyczuwała,
co
dzieje
się
z
Eve.
Miała
ochotę
uscisnać
jej
reke.
Rozumiała
to
i
dlatego
się
powstrzymała.
–
Wiae
je,
bo
to
takie
intymne,
to
jakby
przedłuenie
aktu
seksualnego.
Dłonie
na
gardle,
bliskosc.
Mira
usmiechneła
sie.
–
Jak
daleko
doszłaś
we
wnioskach?
–
Niewane.
Po
prostu
potwierdzasz
moje
przypuszczenia.
–
Idzmy
wiec
dalej.
Łancuch
choinkowy
to
ozdoba.
Kolejny
rekwizyt
przedstawienia
o
ironicznym
wydzwieku.
Te
kobiety
są
prezentami,
które
sam
sobie
sprawia.
Boe
Narodzenie
moe
mieć
dla
niego
jakieś
osobiste
znaczenie,
moe
te.
coś
symbolizowac.
–
A
co
oznacza
przewrócona
choinka
i
potłuczone
bombki?
-spytała
Eve.
Wzruszyła
ramionami,
bo
Mira
uniosła
tylko
brew.
-Niszczac
bombki
w
kształcie
aniołków,
niszczy
jednoczesnie
czystosc,
którą
symbolizuja.
–
To
by
do
niego
pasowało.
–
A
makija.
i
tatua?
–
Jest
romantykiem.
–
Romantykiem?
–
Tak.
Ma
romantyczną
nature.
To
są
jego
miłosci,
naznacza
je
i
upieksza,
zanim
je
opusci.
W
przeciwnym
razie
stałyby
się
nic
niewartym
podarunkiem.
–
Czy
on
je
zna?
–
Tak,
mysle,
e
tak.
Ale
czy
one
go
znaja,
to
inna
sprawa.
On
obserwował
je,
wybierał
sposród
innych.
Przez
jakiś
czas
naleały
do
niego,
były
jego
miłosciami.
Nie
okalecza
ich
–
dodała,
pochylajac
się
w
przód
–
tylko
ozdabia
i
upieksza.
W
sposób
artystyczny,
wkładajac
w
to
całe
serce.
Kiedy
przedstawienie
dobiega
konca,
trzeba
wszystko
uprzatnac.
Spryskuje
wiec
ciało
srodkiem
dezynfekcyjnym,
oczyszcza
siebie.
Myje
sie,
zeskrobuje
z
siebie
bród,
jaki
po
nich
pozostał.
Kiedy
wychodzi,
jest
szczesliwy.
Zwycieył.
Teraz
nadszedł
czas,
aby
przygotować
się
do
nastepnego
przedstawienia.
–
Hawley
i
Greenbalm
nie
były
do
siebie
podobne.
Róniły
się
zarówno
uroda,
jak
i
stylem
ycia,
zwyczajami,
praca.
–
Ale
miały
coś
wspólnego
–
weszła
jej
w
słowo
Mira.
-Obie
były
samotne
i
zdecydowane
zapłacić
za
pomoc
w
znalezieniu
partnera.
–
...Ich
prawdziwej
miłosci.
-Eve
odstawiła
na
biurko
nie
tknietą
herbate.
-Dzieki.
–
Mam
nadzieje,
e
wróciłaś
do
zdrowia.
-Domyslajac
sie,
e
Eve
zamierza
wyjsc,
Mira
spróbowała
podejsć
ją
z
innej
strony.
-Dobrze
się
czujesz?
–
Tak.
Nieprawda,
pomyslała
Mira.
–
Dwa
czy
trzy
tygodnie
odpoczynku,
to
zbyt
mało
jak
na
tak
powane
rany.
–
Najlepiej
odpoczywam
w
pracy.
–
Wiedziałam,
e
tak
powiesz
–
usmiechneła
się
Mira.
-Załatwiłaś
ju.
swiateczne
zakupy?
Eve
miała
ochotę
wstać
z
fotela.
–
Kupiłam
ju.
kilka
prezentów.
–
Pewnie
trudno
bedzie
ci
znalezć
coś
interesujacego
dla
Roarke'a.
–
Ty
mi
to
mówisz?
–
Jestem
pewna,
e
znajdziesz
coś
wyjatkowego.
Nikt
nie
zna
Roarke'a
lepiej
od
ciebie.
–
I
tak,
i
nie.
-Te
mysli
nie
dawały
jej
spokoju,
tote.
słowa
same
popłyneły
jej
z
ust.
-Szykuje
całe
to
swiateczne
przedstawienie,
z
przyjeciem
i
choinkami.
Myslałam,
e
wreczymy
sobie
prezenty
i
bedziemy
mieć
to
z
głowy.
–
Hadne
z
was
nie
ma
wspomnień
z
dziecinstwa
zwiazanych
ze
swietami
Boego
Narodzenia.
Nie
znacie
tego
uczucia
niecierpliwosci
i
oczekiwania
na
to,
co
przyniesie
swiateczny
poranek.
Zachwytu
na
widok
pieknie
ubranego
drzewka
i
kolorowych
pudełek
pod
choinka.
Wyglada
na
to,
e
Roarke
chce
stworzyć
takie
wspomnienia.
Znajac
go,
jestem
pewna,
e
bedą
niezwykłe
–
dodała
ze
smiechem.
–
Zamówił
dla
nas
las
choinek.
–
Pozwól
sobie
na
to
uczucie
oczekiwania
i
zachwytu.
Bedzie
to
prezent
dla
was
obojga.
–
Roarke
nie
daje
mi
innego
wyboru.
-Zniecierpliwiona
wstała
z
fotela.
-Dziekuję
za
pomoc.
–
Jeszcze
jedno,
Eve.
-Mira
równie.
podniosła
się
z
miejsca.
-on
jest
grozny
tylko
dla
osoby,
która
wybierze.
Nie
morduje
na
oslep,
bez
okreslonego
celu.
Nie
potrafię
jednak
powiedziec,
czy
i
kiedy
tego
zaniecha
i
z
jakiego
powodu.
–
Myslałam
o
tym.
Bedziemy
w
kontakcie.
Kiedy
weszła
do
domowego
biura,
Peabody
i
McNab
kłócili
sie.
Siedzieli
przy
komputerze
i
warczeli
na
siebie
niczym
para
buldogów.
W
innej
sytuacji
ubawiłaby
ją
taka
scena,
dziś
jednak
wywołała
tylko
irytacje.
–
Dosć
tego
–
warkneła.
Odwrócili
ku
niej
rozognione
twarze.
-Meldujcie.
Zaczeli
mówić
jedno
przez
drugie,
a
Eve
poczuła,
e
za
chwilę
wybuchnie,
i
zazgrzytała
zebami.
Oboje
natychmiast
zamilkli.
–
Peabody.
Asystentka
rzuciła
triumfalne
spojrzenie
McNabowi.
–
Trzy
nazwiska
wystepują
jednoczesnie
na
dwóch
listach:
nabywców
kosmetyków
i
partnerów
obu
ofiar
–
wyrecytowała.
-Dwa
z
nich
są
z
listy
Hawley,
jedno
z
listy
Greenbalm.
Partner
Hawley
i
partner
Greenbalm
zakupili
zestaw
kosmetyków,
od
kremów
po
tusze
do
rzes.
Trzeci
z
listy
Hawley
nabył
kredki
do
oczu
i
brwi
i
dwie
szminki.
Wiemy
ju,
jaką
pomadkę
miała
na
ustach
Greenbalm.
Koral
Kupidyna.
Wszyscy
trzej
kupili
ten
odcien.
–
Ale
jest
jeden
problem.
-McNab
uniósł
w
górę
palec
jak
nauczyciel
powstrzymujacy
nadgorliwego
ucznia.
-Tę
pomadkę
i
tusz
do
rzes
Braz
Pimowy
mona
dostać
w
próbkach
reklamowych.
Panie
te.
je
dostała
–
dodał,
wskazujac
na
stół,
gdzie
leały
kosmetyki,
które
Eve
otrzymała
w
salonie.
–
Nie
moemy
sprawdzać
kadej
próbki
–
powiedziała
Peabody
tonem,
w
którym
czaiła
się
grozba.
-mamy
trzy
nazwiska
i
od
nich
trzeba
zaczac.
–
Cień
do
powiek
Mgła
nad
Londynek,
którym
pomalowano
Hawley,
to
jeden
z
najdroszych
produktów
i
nie
ma
go
w
próbkach.
Jest
sprzedawany
oddzielnie
lub
w
luksusowym
zestawie.
Jesli
przesledzimy
jego
droge,
bedziemy
bliej
celu.
–
A
moe
ten
sukinsyn
zwedził
cien,
kiedy
kupował
inne
kosmetyki
–
powiedziała
Peabody
do
McNaba.
-Chcesz
sprawdzać
kadego
złodzieja
w
miescie?
–
To
jedyny
kosmetyk,
którego
nie
moemy
sprawdzic.
A
wiec
moemy
go
znalezc.
Gdyby
Eve
ich
nie
rozdzieliła,
skoczyliby
sobie
do
oczu.
–
Ani
słowa,
bo
staniecie
do
raportu.
Oboje
macie
racje.
Porozmawiamy
z
tymi
trzema
osobami
i
poszukamy
tego
mazidła.
Peabody,
bierz
te
nazwiska,
idź
do
wozu
i
poczekaj
tam
na
mnie.
Peabody
nie
musiała
nic
mówic.
Płonacy
wzrok
i
sztywny
kark
były
a.
nadto
wymowne.
Jak
tylko
wyszła,
McNab
wsunał
rece
do
kieszeni.
Ju.
miał
zamiar
coś
powiedziec,
lecz
powstrzymało
go
ostrzegawcze
spojrzenie
Eve.
–
Przejrzyj
jeszcze
raz
listę
klientów
i
personelu
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Sprawdz,
kto
kupił
ten
cie
do
powiek,
a
take
inne
kosmetyki,
którymi
pomalowano
ofiary.
-
Uniosła
brwi.
-Powiedz:
„Tak
jest,
poruczniku
Dallas”.
Westchnał
cicho.
–
Tak
jest,
poruczniku
Dallas.
–
I
przestań
się
nadymać
–
dodała
wychodzac.
–
Baby
–
mruknał.
Katem
oka
dostrzegł
jakiś
ruch.
W
drzwiach
prowadzacych
do
drugiego
biura
stał
Roarke
z
usmiechem
na
ustach.
–
Wspaniałe
istoty,
prawda?
-spytał,
wchodzac
do
pokoju.
–
Nie
dla
mnie.
–
Ale
okrzykną
cię
bohaterem,
jesli
skojarzysz
produkt
z
własciwym
nazwiskiem.
-
Podszedł
do
komputera
i
przebiegł
wzrokiem
listy
osób
i
dokumenty,
które,
o
czy
obaj
wiedzieli,
naleały
do
policji.
-Mam
trochę
czasu.
Pomóc
ci?
–
Ale
ja..
-McNab
spojrzał
w
stronę
drzwi.
–
Nie
przejmuj
się
panią
porucznik
–
uspokoił
go
Roarke
i
usiadł
przy
komputerze.
-Biorę
to
na
siebie.
Donnie
Ray
Michael
otworzył
drzwi,
ubrany
w
zniszczony
brazowy
płaszcz
kapielowy.
W
nosie
miał
srebrny
kolczyk
z
zielonym
kaboszonem,
trochę
metne
oczy
barwy
orzecha
i
jasnoółte
włosy.
Przejrzał
się
odznace
policyjnej,
ziewnał
szeroko,
buchajac
na
Eve
ciekim
oddechem
i
podrapał
się
pod
pacha.
–
Czego?
–
Donnie
Ray?
Masz
chwilkę
czasu?
–
Mam
mnóstwo
czasu,
ale
o
co
chodzi?
–
Powiem
ci,
jak
nas
wpuscisz
i
przepłuczesz
sobie
gardło
co
najmniej
litrem
płynu
do
ust.
Zaczerwienił
się
i
cofnał.
–
Spałem.
Nie
spodziewałam
się
gosci.
Zwłaszcza
glin.
-Machnieciem
reki
zaprosił
je
do
srodka
i
zniknał
w
korytarzu.
Mieszkanie
wygladało
niczym
chlew.
Wszedzie
walały
się
jakieś
ubrania,puszki,
przepełnione
popielniczki,
a
na
podłodze
stosy
dyskietek.
W
rogu
pokoju,
obok
wytartej
kanapy,
stała
wiea
muzyczna
i
błyszczacy
saksofon.
Eve
poczuła
w
powietrzu
zapach
starej
cebuli
i
jakiegoś
nielegalnego
srodka
odurzajacego.
–
gdybysmy
uznały,
e
konieczne
jest
przeszukanie,
miałybysmy
ku
temu
powody.
–
Jakie?
Podejrzenie
o
toksyczne
odpady?
Eve
kopneła
cos,
co
wygladało
na
slipy.
–
Pali
pewnie
Zonera
przed
snem
na
uspokojenie.
Czuć
go
w
powietrzu.
Peabody
pociagneła
nosem.
–
Czuje
tylko
pot
i
cebule.
–
To
równie.
W
tym
momencie
pojawił
się
gospodarz.
Wzrok
miał
ju.
przytomniejszy,
a
twarz
musiała
ochlapać
zimną
woda,
bo
była
czerwona
i
wilgotna.
–
Przepraszam
za
bałagan.
Android
ma
wychodne.
W
czym
rzecz?
–
Czy
znasz
Mariannę
Hawley?
–
Marianne?
-Zmarszczył
brwi.
-Nie
wiem.
A
powinienem?
–
Spotkałeś
się
z
nią
za
posrednictwem
„Szczesliwego
Zwiazku”.
–
A
o
to
chodzi.
-kopnał
na
bok
czesci
ubrania
i
opadł
na
fotel.-Tak.
Wpadłem
tam
przed
kilkoma
miesiacami.
Byłem
w
potrzebie.
-Usmiechnał
się
lekko,
po
czym
wzruszył
ramionami.
-Marianna.
Czy
to
nie
ta
dua,
ruda...
Nie,
to
była
Tanya.
Wpadlismy
sobie
w
oko,
ale
przeprowadziła
się
do
Albuquerque.
A
tam
nie
ma
z
czego
yc.
–
Pytam
o
Marianne,
Donnie
Ray.
Szczupła
brunetka,
zielone
oczy.
–
Tak,
ta,
teraz
sobie
przypominam.
Słodka
dziewczyna.
Nie
wyszło
nam.
Było
w
tym
wiecej
siostrzanej
sympatii.
Przyszła
do
klubu,
posłuchała
jak
gram,
wypilismy
parę
drinków.
Ale
o
co
chodzi?
–
Nie
ogladasz
telewizji,
nie
czytasz
gazet?
–
Nie,
od
kiedy
mam
stały
anga.
Gramy
z
kapelą
w
„Imperium”.
Przez
ostatnie
trzy
tygodnie
pracowałem
od
dziesiatej
do
czwartej.
–
Przez
siedem
wieczorów?
–
Nie,
przez
piec.
Jesli
grasz
przez
siedem,
tracisz
ostrosc.
–
A
we
wtorki?
–
Wtorki
mam
wolne.
Poniedziałki
i
wtorki.
-W
jego
oczach
pojawiła
się
nagłe
skupienie.
-W
czym
rzecz?
–
Marianna
Hawley
została
zamordowana
we
wtorek
wieczorem.
Masz
alibi
na
wtorek
od
dziewiatej
do
północy?
–
O
cholera!
Zamordowana?
Jezu!
-Zerwał
się
z
fotela,
depczac
lezace
na
podłodze
przedmioty.
-Kurcze,
to
przykre.
To
była
taka
kochana
dziewczyna.
–
Chciałes,
eby
była
twoją
ukochana?
Twoją
miłoscia?
Znieruchomiał.
Eve
zauwayła,
e
wcale
nie
wyglada
na
przestraszonego
czy
rozgniewanego,
lecz
raczej
na
zmartwionego.
–
Wypilismy
tylko
kilka
drinków,
pogadalismy.
Namawiałem
ją
na
coś
mocniejszego,
ale
nie
chciała.
Lubiłem
ja.
Nie
mona
było
jej
nie
lubic.
Przetarł
dłonmi
oczy,
po
czym
wsunał
palce
we
włosy.
–
To
było
pół
roku
temu,
moe
wiecej.
Od
tego
czasu
jej
nie
widziałem
Co
jej
się
stało?
–
Wtorek
wieczorem,
Donnie
Ray.
–
Wtorek?
-Ukrył
twarz
w
dłoniach.
-Nie
wiem.
Skad
mogę
to
pamietac?
Pewnie
wpadłem
do
kilku
klubów.
Muszę
pomyslec.
Zamknał
oczy,
odetchnał
parę
razy.
–
We
wtorek
poszedłem
do
szalonego
Charliego
posłuchać
nowej
kapeli.
–
Sam?
–
Zaczelismy
rundę
w
kilka
osób.
Nie
pamietam,
kto
w
koncu
wyladował
u
Charliego.
Miałem
niezle
w
czubie.
–
Powiedz
mi,
po
co
kupiłeś
cały
zestaw
Natural
Perfection?
Nie
wygladasz
na
faceta,
który
się
maluje?
-spytała
Eve.
Spojrzał
na
nią
zaskoczony
i
ponownie
opadł
na
fotel.
–
A
co
to,
u
diabła
jest?
–
Powinieneś
wiedziec.
Wydałeś
na
to
ponad
dwa
tysiace.
Chodzi
o
kosmetyki,
Donnie
Ray.
–
Kosmetyki.
-Wsunał
palce
we
włosy.
-O
cholera,
tak.
Kolorowe
mazidła.
Kupiłem
matce
na
urodziny.
–
Wydałeś
dwa
patole
na
prezent
dla
matki?
-spytała
z
niedowierzaniem
Eve,
omiatajac
wzrokiem
nedzny
pokój.
–
Moja
matka
jest
super.
Stary
rzucił
ja,
kiedy
byłem
dzieckiem.
Harowała
jak
wół,
eby
zapewnić
mi
dach
nad
głową
i
opłacić
lekcje
muzyki.
-Wskazał
głową
na
saksofon.
-Mam
niezły
szmal
z
tego
dmuchania.
Teraz
płacę
za
jej
dach
nad
głową
w
Conecticut.
Przyzwoity
dom,
w
przyzwoitej
dzielnicy.
To
wszystko
–
powiódł
reką
po
pokoju
–
nic
dla
mnie
nie
znaczy.
Ja
tu
tylko
kimam.
–
A
co
byś
powiedział
na
to,
gdybym
spytała
ja,
co
dostała
od
swojego
synka
na
urodziny?
–
Nie
widzę
przeszkód.
-Bez
wahania
wskazał
Widokom
stojacy
na
stoliku
przy
scianie.
-jej
numer
jest
zaprogramowany.
Tylko
zróbcie
mi
łaske:
nie
mówcie,
e
jestescie
glinami.
Przestraszy
sie.
Powiedzcie,
e
przeprowadzacie
ankiete,
czy
coś
w
tym
rodzaju.
–
Peabody,
zdejmij
mundur
i
połacz
się
z
jego
mama.
-Eve
usuneła
się
poza
zasieg
ekranu
i
przysiadła
na
oparciu
fotela.
-Rudy
ze
„Szczesliwego
Zwiazku”
opracowywał
twój
portret?
–
Nie,
najpierw
ze
mną
rozmawiał.
Pewnie
wszyscy
przez
to
przechodza.
To
taki
wywiad.
Potem
było
spotkanie
z
jakimś
gosciem.
Pytał
mnie,
jakie
lubię
rozrywki,
o
czum
marze,
jaki
jest
mój
ulubiony
kolor.
Zrobili
mi
take
badania,
by
sprawdzic,
czy
jestem
czysty.
–
Nie
wykryli
sladów
Zonera?
Zmieszał
sie.
–
Nie.
Byłem
w
porzadku.
–
Załoę
sie,
e
twoja
matka
chciałaby,
eby
tak
pozostało.
–
Pani
Michael
dostała
od
syna
na
urodziny
pełny
zestaw
Natural
Perfection.
-
Peabody
włoyła
mundur
i
usmiechneła
się
do
Donniego
Raya.
-Była
bardzo
zadowolona
z
prezentu.
–
Piekna
kobieta,
prawda?
–
Rzeczywiscie.
–
Jest
super.
–
To
własnie
powiedziała
o
tobie
–
odparła
Peabody.
–
Kupiłem
jej
brylantowe
kolczyki
na
gwiazdke.
To
zaledwie
małe
odpryski,
a
ona
zasługuje
na
naprawdę
due,
-Spojrzał
z
nagłym
zainteresowaniem
na
Peabody.
-
Byłaś
kiedyś
w
„Imperium”?
–
Jeszcze
nie.
–
Powinnaś
wpasc.
Niezła
z
nas
kapela.
–
Moe
kiedyś
zajrze.
-Zaraz
jednak
odchrzakneła,
widzac
grozne
spojrzenie
Eve.
-
dziekuję
za
pomoc,
panie
Michael.
–
Zrób
matce
przyjemnosc,
uładź
tu
trochę
i
odstaw
Zonera
–
powiedziała
Eve,
idac
w
stronę
drzwi.
–
Jasne
–
odpowiedział
i
mrugnał
znaczaco
do
Peabody.
–
Posterunkowa
Peabody,
flirtowanie
z
podejrzanymi
jest
zabronione.
–
On
własciwie
nie
jest
podejrzany.
-Peabody
obejrzała
się
przez
ramie.
-I
był
naprawdę
milutki.
–
Dopóki
nie
potwierdzimy
jego
alibi,
jest
podejrzany.
Poza
tym
to
flejtuch.
–
Ale
milutki.
–
Czekają
nas
jeszcze
dwa
spotkania,
Peabody.
Trzymaj
wiec
hormony
na
wodzy,
Asystentka
z
westchnieniem
wsiadła
do
wozu.
–
Ale
to
takie
przyjemne,
kiedy
to
one
mnie
trzymaja.
Rozdział
7
Eve
wróciła
do
domu
w
podłym
nastroju.
Rozmowy
z
potencjalnymi
podejrzanymi
nie
wniosły
do
sprawy
nic
nowego,
a
w
biurze
nie
zastała
ju.
McNaba,
co
tylko
pogorszyło
jej
humor.
Na
szczescie
dla
niego
zostawił
jednak
wiadomosc.
–
Poruczniku.
Wylogowałem
się
o
szesnastej
czterdziesci
piec.
Lista
nazwisk
i
kosmetyków
w
pliku
sprawy,
podpunkt
D
w
„Dowodach
A”
Odkryłem
kilka
ciekawostek.
Zarówno
Piper,
jak
i
Rudy
figurują
na
liscie
nabywców
cienia
do
powiek,
Piper
jest
te.
na
liscie
pomadek.
Tak
na
marginesie
to
oboje
spią
na
forsie.
Daleko
im
jednak
do
Roarke'a.
Ciekawe
jest
równie.
to,
e
wspólnie
zarzadzają
majatkiem.
Raport
równie.
w
tym
pliku.
Wspólny
majatek,
pomyslała
Eve.
A
jej
się
wydawało,
e
to
Rudy
kieruje
interesem.
To
on
podejmował
decyzje,
to
on
stał
za
pulpitem,
kiedy
u
nich
była.
Wyglada
na
to,
e
zarzadza
równie.
majatkiem.
Ma
wiec
nad
wszystkim
kontrole,
ma
władze,
dostep
i
moliwosci.
–
Znalazłem
jeszcze
coś
–
ciagnał
McNab.
-Charles
Monroe
pojawia
się
dwa
razy
na
liscie
nabywców
pomadki
do
ust.
Poczatkowo
nie
zwróciłem
na
niego
uwagi,
bo
podał
inne
nazwisko
na
karcie
zamówienia
nowych
kosmetyków.
Załaczam
dane
na
jego
temat.
Eve
zmarszczyła
czoło.
Instynkt
kierował
ją
ku
Rudy'emu,
wygladało
jednak
na
to,
e
bedzie
musiała
złoyć
wizytę
Charlesowi
Monroe.
Spojrzała
w
stronę
drzwi,
prowadzacych
do
biura
Roarke'a,
i
zobaczyła
w
dole
smugę
swiatła.
Jest
zajety,
bedzie
wiec
mogła
coś
sprawdzic.
Starajac
się
zachowywać
moliwie
jak
najciszej,
poszła
schodami
na
górę
do
biblioteki,
pilnujac,
by
nie
natknać
się
na
Summerseta.
Sciany
dwupoziomego
pomieszczenia
zastawione
były
ksiakami.
Nie
mogła
zrozumiec,
jak
ktos,
kto
mógł
pozwolić
sobie
na
kupno
małej
planety,
wolał
ksiakę
nad
wygodę
czytania
z
ekranu.
Był
to
zapewne
jeden
z
kaprysów
Roarke'a,
pomyslał,
choć
podobał
jej
się
mocny
zapach
skórzanych
opraw
i
widok
błyszczacych
grzbietów
stojacych
rzedami
na
ciemnych
mahoniowych
półkach.
W
bibliotece
stały
równie.
wysciełane
skórą
kanapy
i
fotele
w
kolorze
ciemnego
burgunda,
mosiene
lampy
z
kolorowymi
szklanymi
abaurami
i
błyszczace
politurą
szafy,
wykonane
przez
rzemieslników
z
minionych
stuleci.
Okno
zdobiły
rozsuniete
zasłony
i
szeroka
podokienna
ławeczka,
ozdobiona
poduszkami
w
kolorach
harmonizujacych
z
abaurami.
Podłogę
z
drewna
kasztanowego
pokrywały
zabytkowe
dywany
z
wymyslnymi
wzorami
w
kolorze
czerwonego
wina.
W
jednej
ze
staroswieckich
szaf
zainstalowano
najnowszej
generacji
wielozadaniowy
komputer,
lecz
wnetrze
sprawiało
wraenie
staroswieckiego,
dostatniego
i
gustownego
pomieszczenia.
Eve
rzadko
zagladała
do
biblioteki,
Roarke
jednak
był
tu
czestym
gosciem.
Lubił
siadać
wieczorem
w
skórzanym
fotelu
z
kieliszkiem
brandy
i
ksiaką
w
reku.
Twierdził,
e
czytanie
go
uspokaja.
Nauczył
się
tego
jako
chłopiec
z
biednej
dzielnicy
Dublina,
kiedy
znalazł
w
zaułku
zniszczony
tom
z
dziełami
Yeatsa.
Podeszła
do
szafy
i
otworzyła
drzwiczki
inkrustowane
lazurytem
i
malachitem.
–
Start
–
poleciła
i
obejrzała
się
przez
ramie.-Przeszukanie
biblioteki,
wszystkie
sekcje
dla
„Yeats”.
Yeats
Elizabeth,
Yeats
William
Butler?
Zmarszczyła
brwi
i
przeczesała
palcami
włosy
–
Skad
mam
wiedziec,
u
diabła?
To
jakiś
irlandzki
poeta.
Yeats
William
Butler,
potwierdzone.
Przeszukiwanie
regałów.
Wedrówki
Oisina,
sekcja
D,
półka
piec,
Ksieniczka
Kasia,
sekcja
D...
–
Stop.
Cofnij.
Jakich
ksiaek
tego
goscia
nie
ma
w
bibliotece?
Przetwarzanie.
Przeszukiwanie.
Pewnie
są
tu
wszystkie
jego
ksiaki.
To
był
głupi
pomysł,
uznała,
wsuwajac
rece
do
kieszeni.
–
Poruczniku.
Omal
nie
wyskoczyła
z
butów.
Obróciła
się
i
spiorunowała
wzrokiem
Summerseta.
–
Co?
Niech
cię
diabli!
Nie
znoszę
takiego
zaskakiwania.
Przygladał
jej
się
w
milczeniu.
Wiedział,
e
nie
znosi,
kiedy
zjawia
się
tak
niepostrzeenie
i
dlatego
własnie
lubił
to
robic.
–
Moe
pomogę
pani
znalezć
ksiake,
chocia.
nie
przypuszczam,
e
czyta
pani
coś
poza
raportami
i
opisami
nietypowych
zachowan.
–
Mam
pełne
prawo
być
tutaj
–
odpowiedziała,
co
nie
tłumaczyło,
czemu
czuła
się
w
bibliotece
jak
intruz.
-I
nie
potrzebuję
twojej
pomocy.
Wszystkie
dzieła
wybranego
autora,
Yeats
William
Butler,
znajdują
się
w
bibliotece.
Podać
lokalizację
i
tytuły?
–
Nie,
do
diabła.
Wiedziałam,
e
tak
bedzie.
–
Yeats,
poruczniku?
-spytał
zaciekawiony
Summerset
i
wszedł
do
biblioteki
za
Galahadem,
który
otarł
się
o
nogi
Eve,
po
czym
wskoczył
na
ławeczkę
pod
oknem
i
z
miną
zdobywcy
utkwił
wzrok
w
ciemnosci.
–
A
bo
co?
W
odpowiedzi
uniósł
tylko
brwi.
–
Czy
interesują
panią
dramaty,
zbiór
poezji
czy
moe
konkretny
wiersz?
–
A
ty
co,
jesteś
policją
biblioteczna?
–
Te
ksiaki
są
bardzo
cenne
–
odparł
chłodno.
-Wiele
z
nich
to
pierwsze
wydania.
Wszystkie
dzieła
Yeatsa
znajdzie
pani
równie.
w
komputerze.
Mysle,
e
ta
forma
bedzie
dla
pani
odpowiedniejsza.
–
Nie
mam
zamiaru
czytać
tego
cholerstwa.
Chciałam
jedynie
sprawdzic,
czy
jest
cos,
czego
on
nie
ma.
To
rzeczywiscie
głupie,
bo
ma
wszystko.
Có.
wiec
mam,
do
cholery,
robic?
–
Z
czym?
–
Z
gwiazdka,
kretynie.
-Odwróciła
sie
gniewnie
do
komputera.
-koniec.
Summerset
zacisnał
wargi,
usiłujac
zrozumieć
tok
jej
myslenia.
–
Chciałaby
pani
kupić
Yeatsa
dla
Roarke'a
na
prezent
gwiazdkowy.
–
Coś
takiego
chodzi
mi
po
głowie.
–
Poruczniku
–
odezwał
sie,
kiedy
ruszyła
do
drzwi.
–
Co?
Denerwowało
go,
kiedy
zrobiła
lub
powiedziała
cos,
co
go
uraziło,
lecz
nic
na
to
nie
mona
było
poradzic.
Zawdzieczał
jej
ycie.
Ten
prosty
fakt
sprawiał,
e
oboje
czuli
się
skrepowani.
Moe
mógłby
w
jakimś
minimalnym
stopniu
spłacić
ten
dług.
–
Nie
ma
jeszcze
pierwszego
wydania
Celtyckiego
Półmroku.
Wyraz
rozdranienie
na
twarzy
Eve
ustapił
miejsca
podejrzliwosci.
–
Co
to
jest?
–
To
zbiór
celtyckich
mitów
i
basni.
–
Tego
Yeatsa?
–
Tak.
Drzemiaca
w
niej
ciemna
strona
miała
ochotę
wzruszyć
ramionami
i
odejsc.
Ale
tego
nie
zrobiła,
tylko
wsuneła
rece
do
kieszeni
i
została.
–
Komputer
powiedział,
e
jest
wszystko.
–
To
prawda,
lecz
nie
pierwsze
wydanie.
Yeats
ma
dla
Roarke'a
szczególne
znaczenie.
Zapewne
wie
pani
o
tym.
Znam
pewnego
ksiegarza
z
Dublina.
Mógłbym
się
z
nim
skontaktować
i
zapytac,
czy
moe
to
zdobyc.
–
kupić
–
powiedziała
dobitnie
Eve.
-nie
ukrasc.
-Usmiechneła
się
lekko,
widzac,
jak
Summerset
sztywnieje.
-Znam
te
twoje
kontakty.
Wszystko
musi
być
legalne.
–
O
niczym
innym
nie
myslałem.
Ale
to
nie
bedzie
tanie.
-Tym
razem
to
on
się
usmiechnał.
-Z
pewnoscią
trzeba
bedzie
dopłacić
za
zdobycie
ksiaki
na
czas,
skoro
zwlekała
pani
z
tym
do
ostatniej
chwili.
Miała
ochotę
się
skrzywic.
–
Jesli
ten
twój
znajomy
moe
ją
zdobyc,
to
się
zgadzam.
-Nie
wiedziała,
jak
ma
się
zachowac,
wzruszyła
wiec
tylko
ramionami
i
podziekowała.
Skinał
sztywno
głowa,
zaczekał,
a.
Eve
wyjdzie,
po
czy
usmiechnał
sie.
Oto
do
czego
zmusza
miłosc,
myslała
Eve.
To
ona
kae
jej
współpracować
z
najwiekszym
utrapieniem
w
yciu.
Jesli
ten
sukinsyn
zdobedzie
ksiake,
bedzie
jego
dłuniczka.
A
to
jest
upokarzajace,
pomyslała
z
gorycza,
wsiadajac
do
windy.
Drzwi
windy
otworzyły
się
i
stanał
w
nich
Roarke
z
półusmiechem
na
anielskiej
twarzy
i
radoscią
w
niebieskich
oczach.
Có.
wobec
tego
znaczyło
drobne
upokorzenie?
–
Nie
wiedziałem,
e
jesteś
ju.
w
domu.
–
Miałam
coś
do
załatwienia
–
odparła
wymijajaco.
-Coś
taki
zadowolony?
-
spytała,
przekrzywiajac
głowe.
Chwycił
ją
za
rekę
i
wciagnał
do
pokoju.
–
Co
o
tym
sadzisz?
Na
szerokim
parapecie
okiennym,
łaczacym
się
z
obramowaniem
ich
łóka,
stała
rozłoysta
choinka,
której
czubek
siegał
a.
do
sufitu.
–
Spora
–
stwierdziła
Eve.
–
Nie
widziałaś
jeszcze
tej
w
salonie.
Jest
dwa
razy
wieksza.
Eve
podeszła
bliej.
Drzewko
musiało
mieć
jakieś
dziesieć
stóp
wysokosci.
Gdyby
się
przewróciło,
rozgniotłoby
ich
jak
pluskwy.
–
Mam
nadzieje,
e
mocno
się
trzyma.
-Pociagneła
nosem.
-Pachnie
jak
w
lesie.
Domyslam
sie,
e
bedziemy
wieszać
na
niej
te
wszystkie
swiecidełka.
–
Taki
mam
plan.
-Roarke
podszedł
do
Eve
od
tyłu,
objał
ją
w
tali
i
przyciagnał
do
siebie.
-Swiatełkami
zajmę
się
pózniej.
–
Ty?
–
To
meska
robota
–
odpowiedział,
pieszczac
ustami
jej
kark.
–
Kto
tak
twierdzi?
–
Kobiety
od
wieków
miały
dosć
rozsadku,
by
się
tym
nie
zajmowac.
Jesteś
ju.
wolna,
poruczniku?
–
Myslałam,
e
coś
przegryzę
i
trochę
popracuje.
-jego
usta
muskały
teraz
płat
jej
ucha.
Było
to
ekscytujace
wraenie.
-Chciałabym
te.
sprawdzic,
czy
Mira
przesłała
ju.
portret
psychologiczny.
Przymkneła
oczy
i
odchyliła
głowe,
by
miał
lepszy
dostep.
Kiedy
rece
Roarke'a
powedrowały
ku
jej
piersiom,
poczuła
zamet
w
głowie.
–
Muszę
te.
napisać
raport.
-Zaczał
dranić
kciukami
brodawki,
rozpalajac
w
niej
płomień
poadania.
–
Ale
mam
jeszcze
trochę
czasu
–
mrukneła,
odwracajac
się
do
niego.
Wsuneła
mu
palce
we
włosy
i
przycisneła
wargi
do
jego
ust.
Zamruczał
z
zadowolenia
i
przesunał
dłonmi
wzdłu.
jej
pleców.
–
Chodź
ze
mna.
–
Dokad?
Skubnał
jej
dolną
warge.
–
Zobaczysz.
-otoczył
Eve
ramieniem
i
poprowadził
do
windy.
-Pokój
hologramowy
–
polecił,
po
czym
pchnał
onę
w
róg
i
wszelkie
protesty
stłumił
oszałamiajacymi
pocałunkami.
–
Z
sypialnią
coś
nie
w
porzadku?
-spytała,
kiedy
mogła
ju.
oddychac.
–
Mam
inny
pomysł
–
odparł
i
nie
spuszczajac
z
niej
wzroku,
wyciagnał
z
windy.
-
program
start.
Wielki
pusty
pokój,
ze
scianami
przypominajacymi
czarne
lustra,
zamigotał
i
zaczał
się
zmieniac.
Najpierw
poczuła
aromatyczny
dym,
potem
ostrą
woń
jakichś
kwiatów.
Swiatła
przygasły
i
zafalowały.
Pojawił
się
olbrzymi
kamienny
kominek
z
trzaskajacym
na
nim
ogniem,
szerokie
okno
z
widokiem
na
stalowobłekitne
góry
i
puszysty
snieg,
połyskujacy
w
swietle
ksieyca,
gliniane
dzbany
z
bukietami
białych
i
rdzawych
kwiatów
oraz
morze
migoczacych
swiec,
białych
jak
snieg
i
osadzonych
w
mosienych
lichtarzach.
Lustra
pod
jej
stopami
zmieniły
się
w
ciemną
drewnianą
podłoge.
Naczelne
miejsce
w
pokoju
zajmowało
olbrzymie
łoe
o
staroswieckich
wezgłowiach,
ozdobionych
wymyslnymi
okuciami
z
mosiadzu.
Przykrywała
je
jasnozłota
narzuta,
na
tyle
gruba
i
puszysta,
by
w
niej
zatonac,
i
mnóstwo
poduszek
w
najróniejszych
kolorach.
Wszystko
zaś
przykrywały
białe
płatki
ró.
–
O
rany!
-Ponownie
spojrzała
w
okno.
Widok
potenych
szczytów
i
nie
konczaca
się
biała
przestrzeń
wywoływały
dziwny
skurcz
gardła.
-Co
to
za
góry?
–
Symulacja
Alp
Szwajcarskich.
-Uwielbiał
obserwować
jej
reakcję
na
cos,
czego
nie
znała.
Najpierw
pojawiała
się
cechujaca
glinę
ostronosc,
potem
kobiecy
zachwyt.
-Nie
mogę
cię
tam
zabrac,
wiec
musi
wystarczyć
obraz
holograficzny.
Wział
do
reki
futro
leace
na
brzegu
krzesła.
–
Moe
byś
to
włoyła?
–
Co
to
jest?
-spytała
marszczac
brwi.
–
Futro.
Rzuciła
mu
ironiczne
spojrzenie.
–
Wiem.
Pytałam,
z
czego
jest
zrobione.
Czy
to
norki?
–
Sobole.
-Podszedł
do
niej.
-Pomogę
ci.
–
Ju.
nie
moesz
się
doczekac,
co?
-mrukneła,
kiedy
zaczał
rozpinać
jej
koszule.
Zdjał
ja,
po
czym
przesunał
po
nagich
ramionach
Eve.
–
Tak.
Mam
ochotę
uwiesć
moją
one.
Ogarneła
ją
fala
poadania,
–
Nie
potrzebuję
tego.
Pocałował
ją
w
ramie.
–
Ale
ja
tak.
Usiadz.
Pchnał
ją
na
fotel,
by
móc
sciagnać
buty,
potem
oparł
dłonie
na
poreczach,
pochylił
się
i
przywarł
do
jej
ust.
Całował
ją
z
subtelnoscią
i
finezja,
muskał
goracymi
wargami,
jezykiem,
delikatnie
dranił
zebami.
Zadrała
i
przylgneła
do
niego.
Tego
własnie
pragnał,
jej
uległosci.
Postawił
Eve
na
podłodze
i
rozpiał
jej
spodnie.
–
Nigdy
nie
przestanę
cię
pragnac.
-Zsunał
spodnie
i
musnał
palcami
jej
biodra.
-
Nigdy
nie
przestanę
cię
kochac.
To
uczucie
nie
ma
granic.
Naga,
przytuliła
się
do
niego
i
ukryła
twarz
we
włosach.
–
Zmieniłeś
całe
moje
ycie.
Trzymał
Eve
w
ramionach,
delektujac
się
jej
bliskoscia,
po
czym
okrył
ją
futrem.
–
A
ty
moje.
Wział
ją
na
rece
i
zaniósł
na
łóko.
Wiedziała,
e
za
chwilę
doswiadczy
czegoś
oszałamiajacego,
wszechogarniajacego
i
cudownego.
Pragneła
czuć
jego
pieszczoty,
ciepło
ciała,
tak
jak
pragnie
się
powietrza
czy
wody:
instynktownie,
zachłannie,
jakby
bez
tego
nie
mogła
yc.
Zatracała
się
w
pieszczotach,
gotowa
dawać
i
brac.
Zanurzona
w
puszystej
miekkosci
łoa,
z
niecierpliwoscią
oddawała
pocałunki,
czujac,
jak
jej
ciało
powoli
się
rozpala.
Westchneła
i
pomogła
mu
zdjać
koszule,
by
móc
poczuć
jego
ciało.
Delektowała
się
grą
twardych
miesni,
jedwabistoscią
róanych
płatków,
chłodem
poscieli.
Serce
biło
coraz
szybciej
a
ciałem
wstrzasały
rozkoszne
dreszcze.
Intymny
nastrój
potegowało
migotanie
swiec,
blask
ksieyca
i
cichy
trzask
ognia
na
kominku.
Smakowała
i
dotykała,
oddajac
pieszczotę
za
pieszczote,
potegujac
rozkosz
i
poddajac
się
fali
wznoszacej
ją
na
szczyt.
Kiedy
osiagneła
spełnienie,
zadrał,
po
czym
zsunał
się
wzdłu.
jej
ciała.
Przewracali
się
po
łou,
splatani
nogami.
Twarz
i
włosy
Eve
toneły
w
promieniach
swiatła,
odbijały
się
w
oczach,
potegujac
ich
barwe.
Obserwował,
jak
te
oczy
stają
się
szkliste,
kiedy
cal
po
calu
prowadził
ją
ku
szczytowi.
Czuł
na
sobie
silne,
zwinne
i
dobrze
znane
dłonie
Eve.
Z
jej
ust
wydobywały
się
jeki
rozkoszy,
pieszczac
jego
usta
i
ciało.
Oddech
Roarke'a
stawał
się
coraz
szybszy
i
cieszy,
a
krew
jak
szalona
pulsowała
w
yłach.
W
koncu
płonace
w
nim
poadanie
zmieniło
się
w
oslepiajacy
płomien.
Wówczas
Eve
uniosła
się
nad
nim
i
z
niskim,
gardłowym
jekiem,
domagajacym
się
spełnienia,
przyjeła
go
w
swoje
wnetrze.
Zacisnał
palce
na
jej
biodrach,
a
ona
wygieła
się
w
łuk
i
zaczeła
rytmicznie
poruszac.
Promienie
swiatła
muskały
jej
ciało,
rozchylone
usta
spazmatycznie
chwytały
powietrze,
a
oczy
zmieniły
się
w
złociste
szparki.
Zacisneła
mocno
uda,
kiedy
zalała
ją
fala
orgazmu
i
przywarła
do
Roarke'a,
gdy
podniósł
głowę
i
zaczał
chciwie
ssać
jej
sutek.
Niezdolny
dłuej
się
powstrzymywac,
pchnał
ją
na
plecy,
wprawiajac
umysł
i
ciało
w
oszołomienie
i
wszedł
w
nią
gwałtownie,
przeszywajac
głebokimi
sztychami,
z
niemal
dziką
zachłannoscia,
doprowadzajac
ją
tym
niemal
do
utraty
przytomnosci.
Chwyciła
sie
mocno
wezgłowia,
jakby
ju.
nie
miała
go
puscic,
i
z
gardła
wydarł
się
krzyk
rozkoszy,
kiedy
Roarke
uniósł
jej
kolana.
Kiedy
jej
ciało
zaczeło
dreć
konwulsyjnie,
przycisnał
usta
do
jej
warg
i
dał
się
poniesć
fali
spełnienia.
Leała
wsród
płatków
ró,
rozluzniona
i
wyczerpana,
czujac
się
jak
wosk,
który
stopił
goracy
płomień
swiecy.
Kiedy
zaczeła
swobodniej
oddychac,
Roarke
musnał
wargami
jej
ramie,
po
czym
wstał
i
krył
ją
futrem.
Mrukneła
sennie.
Rozbawiony
i
zarazem
usatysfakcjonowany,
poszedł
w
róg
pokoju
i
polecił
przygotować
wannę
z
wodą
o
temperaturze
trzydziestu
osmiu
stopni.
Nastepnie
otworzył
butelkę
szampana,
wstawił
ją
do
kubełka
z
lodem,
po
czym
wział
na
rece
zmeczoną
Eve.
–
Nie
spałam
–
wymamrotała,
co
swiadczyło,
o
czymś
wrecz
przeciwnym.
–
Rano
miałabyś
do
mnie
pretensje,
e
cię
nie
obudziłem.
Chciałaś
przecie.
popracowac.
-Z
tymi
słowy
zanurzył
ją
w
goracej,
pienistej
wodzie.
Krzykneła
zaskoczona,
by
po
chwili
jeknać
z
rozkoszy.
–
O
Boe!
Mogłabym
leeć
w
tej
wannie
bez
konca.
–
Załatw
sobie
urlop,
to
pojedziemy
w
prawdziwe
Alpy
i
bedziesz
mogła
do
woli
moczyć
się
w
wannie.
Tego
własnie
pragnał,
zabrać
ją
stad,
by
mogła
całkowicie
odzyskać
siły.
Wiedział
jednak,
e
to
równie
niemoliwe
jak
przekonanie
jej,
by
pocałowała
Summerseta
w
usta.
Mysl
ta
wywołała
usmiech
na
jego
twarzy.
–
Có.
cię
tak
rozbawiło?
-spytała
leniwie.
–
Wspaniała
mysl.
-Podał
jej
kieliszek,
wział
swój
i
wszedł
do
wanny.
–
Muszę
wracać
do
pracy.
–
Wiem
–
odparł
z
głebokim
westchnieniem.
-Dziesieć
minut.
Trudno
było
się
oprzeć
goracej
kapieli
i
chłodnemu
szampanowi.
–
Wiesz,
zanim
cię
poznałam,
moje
przerwy
ograniczały
się
do
kubka
obrzydliwej
kawy
i..
i
znów
kubka
obrzydliwej
kawy
–
stwierdziła.
–
Wiem
i
nadal
zdarza
się
to
zbyt
czesto.
A
w
ten
sposób
znacznie
lepiej
się
odpoczywa
–
odparł,
zanurzajac
się
w
gestej
pianie.
–
Trudno
zaprzeczyc.
-Uniosła
nogę
i
przyjrzała
się
swoim
palcom.
-Nie
mam
zbyt
wiele
czasu,
Roarke.
Jemu
się
bardzo
spieszy.
–
Duo
ju.
wiesz?
–
Zbyt
mało.
Stanowczo
zbyt
mało.
–
Na
pewno
dowiesz
się
wiecej.
Jesteś
swietnym
glina.
Znam
się
na
tym.
Zmarszczyła
brwi
nad
kieliszkiem.
–
On
nie
robo
tego
pod
wpływem
gniewu.
Na
razie.
Równie.
nie
dla
korzysci
i
nie
z
zemsty.
Łatwiej
byłoby
go
wytropic,
gdybym
znała
motyw.
–
Miłosc.
Zakleła
cicho.
–
Mojej
miłosci.
Ale
nie
mona
mieć
dwunastu
miłosci.
–
Podchodzisz
do
tego
zbyt
racjonalnie.
Uwaasz,
e
meczyzna
nie
moe
kochać
kilku
kobiet.
A
to
nieprawda.
–
Chyba
e
ma
serce
w
rozporku.
Rozesmiał
się
i
otworzył
jedno
oko.
–
Kochana
Eve.
Czesto
trudno
jest
rozdzielić
te
dwie
sprawy.
Dla
niektórych
głebsze
uczucie
zaczyna
się
od
fizycznego
pociagu
–
dodał,
widzac
błysk
w
jej
oczach.
-A
moe
on
uwaał
te
kobiety
za
miłosć
swojego
ycia?
Kiedy
się
z
tym
nie
zgadzały,
odbierał
im
ycie,
bo
tylko
tak
mógł
je
przekonac.
–
Brałam
to
pod
uwage.
Ale
to
nadal
zbyt
mało.
On
kocha
to,
czego
nie
moe
miec,
a
skoro
nie
moe
miec,
niszczy.
-Wzruszyła
ramionami.
-nie
cierpię
takiego
pieprzonego
rozumowania.
Wprowadza
tylko
zamieszanie.
–
Musisz
przyznać
mu
punkty
za
całą
tę
teatralną
oprawe.
–
Tak
i
mam
nadzieje,
e
dzieki
niej
go
złapie.
A
wtedy
wsadzę
do
pudla
wesołego
Mikołajka.
Czas
minał
–
oznajmiła,
wychodzac
z
wody.
Zdjeła
recznik
z
goracej
suszarki
i
w
tym
momencie
zabrzeczał
nadajnik.
–
Cholera.
-Ociekajac
woda,
przebiegła
w
drugi
koniec
pokoju
i
wyciagneła
z
kieszeni
spodni
podreczny
wideokom.
-Blokada
wideo
–
mrukneła.
-Dallas.
–
Komunikat
do
porucznik
Eve
Dallas.
PS,
Houston
cztery
trzy
dwa,
lokat
szesć
E.
Zgłosić
się
natychmiast
pod
wskazany
adres.
–
Komunikat
przyjety.
-Przesuneła
dłonią
po
mokrych
włosach.
-Wezwać
do
pomocy
posterunkową
Delię
Peabody.
–
Potwierdzone.
Koniec
połaczenia.
–
PS?
-Roarke
ponownie
zarzucił
futro
na
ramiona
Eve.
–
Podejrzana
smierc.
-Odrzuciła
recznik
i
wciagneła
spodnie.
-cholera,
to
mieszkanie
Donniego
Raya.
Dzisiaj
z
nim
rozmawiała.
Donnie
Ray
kochał
swoją
matke.
Była
to
pierwsza
mysl,
która
przyszła
Eve
do
głowy,
kiedy
przyjechała
na
miejsce.
Leał
na
łóku,
owiniety
błyszczacym
zielonym
łancuchem
choinkowym.
Jasnoółte
włosy
miał
starannie
uczesane.
Pomalowane
na
ciemnozłoty
kolor
rzesy
rzucały
sień
na
policzki.
Wargi
pociagniete
szminką
miały
ten
sam
odcien.
Na
prawym
przegubie,
tu.
nad
zdartą
skóra,
tkwiła
gruba
złota
bransoleta
z
wyrytymi
na
niej
trzema
ptakami.
–
Trzy
wabiki
–
powiedziała
stojaca
za
nią
Peabody.
-Cholera!
–
Zmienia
płec,
ale
oprawa
zostawia
–
stwierdziła
bezosobowym
tonem
Eve,
odsuwajac
się
na
bok,
by
kamera
mogła
objać
ciało.
-Pewnie
znajdziemy
tatua.
i
slady
gwałtu.
Nogi
i
rece
miał
skrepowane
tak
jak
poprzednie
ofiary.
Potrzebne
nam
bedą
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa
z
hallu
i
sprzed
głównego
wejscia.
–
To
był
taki
miły
gosć
–
mrukneła
Peabody.
–
A
teraz
jest
martwym
gosciem.
Bierzmy
się
do
roboty.
Peabody
wyprostowała
się
słubiscie.
–
Tak
jest.
Tatua.
znalazły
na
lewym
posladku.
Nie
ulegało
watpliwosci,
e
meczyzna
został
zgwałcony.
Nawet
jesli
zrobiło
to
na
Eve
jakieś
wraenie,
nie
okazała
tego.
Dokonała
wstepnych
ogledzin,
zabezpieczyła
miejsce
zbrodni,
zarzadził
przepytywanie
sasiadów
i
przygotowanie
ciała
do
wyniesienia.
–
Sprawdź
jego
wideokom
–
poleciła
Peabody.
-Przejrzyj
kalendarz
terminowy
i
zbierz
wszystkie
dane,
które
moesz
zdobyć
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Chcę
mieć
to
dziś
„sprzataczy”.
Przeszła
przez
hall
do
łazienki.
Sciany,
podłoga
i
wszystkie
sprzety
lsniły
czystoscia.
–
Naley
przypuszczac,
e
to
dzieło
naszego
znajomego.
Donnie
Ray
nie
grzeszył
czystoscia.
–
Nie
zasłuył
na
taką
smierc.
–
Nikt
nie
zasługuje
na
taki
koniec.
-Eve
cofneła
się
od
drzwi
łazienki.
-Polubiłaś
go.
Ja
te.
A
teraz
zapomnij
o
tym,
bo
i
tak
mu
nie
pomoesz.
Nie
yje,
a
my
musimy
wykorzystać
wszystko
to,
co
tu
znajdziemy,
by
dotrzeć
do
numeru
czwartego,
zanim
go
dopadnie.
–
Wiem,
ale
nie
mogę
się
opanowac.
Boe,
przecie.
rozmawiałysmy
z
nim
zaledwie
przed
kilkoma
godzinami.
Nie
mogę
przestać
o
tym
mysleć
–
powtórzyła.
-Nie
jestem
taka
jak
pani.
–
Myslisz,
e
jemu
zaley
na
twoich
uczuciach?
On
chce
sprawiedliwosci,
nie
alu
czy
litosci.
Kopneła
wsciekle
leace
na
podłodze
puszki
i
buty.
–
myslisz,
e
obchodzi
go,
e
jestem
wkurzona?
-Utkwiła
w
Peabody
pałajace
spojrzenie.
-Jemu
to
w
niczym
nie
pomoe,
a
mnie
maci
umysł.
Co
ja
takiego
przegapiłam?
Na
co
nie
zwróciłam
uwagi?
Ten
sukinsyn
podtyka
mi
wszystko
pod
nos.
Peabody
milczała.
Nie
pierwszy
raz
chłodny
profesjonalizm
Eve
wzieła
za
brak
serca.
Po
tylu
miesiacach
wspólnej
pracy
powinna
znać
ją
lepiej.
Westchneła.
–
Moe
on
zostawia
zbyt
duo
sladów
i
to
rozprasza
naszą
uwage.
Eve
zmruyła
oczy
i
rozluzniła
zacisniete
w
piesci
dłonie.
–
To
jest
mysl.
Zbyt
wiele
tropów,
zbyt
wiele
informacji.
Musimy
wybrać
jedną
drogę
i
trzymać
się
jej.
Zacznij
szukac,
Peabody
–
poleciła,
wyciagajac
nadajnik.
-
Zapowiada
się
długa
noc.
Wróciła
do
domu
o
czwartej
nad
ranem.
Trzymała
się
tylko
dzieki
litrom
obrzydliwej
kawy,
jaką
serwowano
w
centrali.
Pod
powiekami
czuła
piasek,
bolał
ją
oładek,
a
mimo
to
umysł
nadal
miała
jasny.
Jednak
kiedy
do
biura
wszedł
Roarke,
drgneła
nerwowo
i
chwyciła
bron.
–
Co
ty
tu
robisz,
do
cholery?
-warkneła.
–
Mógłbym
o
to
samo
spytać
ciebie,
poruczniku.
–
Pracuje.
Uniósł
brew,
chwycił
Eve
za
podbródek
i
spojrzał
jej
w
twarz.
–
Raczej
przepracowujesz
sie.
–
Skonczyła
się
prawdziwa
kawa
w
moim
autokucharzu
i
musiała
pić
te
pomyje,
które
dają
w
centrali.
Kilka
łyków
dobrej
kawy
i
stanę
na
nogi.
–
Kilka
godzin
snu
dałoby
ci
wiecej.
Miała
ochotę
odepchnać
jego
reke,
lecz
tego
nie
zrobiła.
–
Moliwe,
e
w
koncu
bedę
musiała
zaaplikować
sobie
jakiś
legalny
srodek.
Czas
nagli,
Roarke.
–
Pozwól
sobie
pomóc.
–
Nie
mogę
cię
wykorzystywać
za
kadym
razem,
kiedy
robi
się
goraco.
–
Dlaczego?
-Zaczał
masować
jej
napiete
miesnie
ramion.
-Bo
nie
jestem
na
liscie
departamentu
policji?
–
Na
przykład.
-jego
palce
rozpraszały
ja.
Czuła,
e
mysli
gdzieś
odpływają
i
nie
mogła
ich
zebrac.
-Zrobię
sobie
odpoczynek.
Dwie
godziny
powinny
mi
wystarczyć
na
przygotowanie.
Ale
przespię
się
tutaj.
–
Dobry
pomysł.
Podprowadził
ją
do
fotela.
Nie
opierała
sie.
Połoył
się
obok
niej
i
polecił
rozłoyć
siedzenie.
–
powinieneś
wrócić
do
łóka
–
mrukneła,
ale
przytuliła
się
do
niego.
–
Wolę
spać
z
moją
ona,
jesli
mam
ku
temu
okazje.
–
Dwie
godziny...
mam
pewien
pomysł.
–
Dwie
godziny
–
powtórzył
i
zamknał
oczy,
kiedy
poczuł,
e
Eve
usneła.
Rozdział
8
Muszę
ci
o
czymś
powiedziec.
-Roarke
zaczekał,
a.
Eve
skonczy
jesć
omlet
i
usmiechnał
sie,
dolewajac
jej
kawy.
-O
kosmetykach
upiekszajacych
Natural
Perfection.
Podniosła
na
niego
wzrok.
–
Jesteś
włascicielem
tej
firmy.
–
To
jedna
z
podległych
mi
spółek,
wchodzacych
w
skład
Roarke
Industries.
-
Usmiechnał
się
znad
kubka.
-Jednym
słowem
tak.
–
Wiedziałam
o
tym.
-Wzruszyła
ramionami,
cieszac
się
w
duchu,
kiedy
uniósł
brew,
zdziwiony
jej
nonszalancką
reakcja.
-Sadziłam,
e
poradzę
sobie
bez
ciebie.
–
Daj
spokój,
kochanie.
Skoro
jestem
włascicielem
firmy,
powinnaś
pozwolić
mi
przejrzeć
listę
kosmetyków,
których
uył
morderca
–
dodał,
widzac,
e
Eve
się
usmiecha.
–
Sami
się
z
tym
uporamy.
-Wstała
od
stołu
i
podeszła
do
biurka.
-Wynika
z
tego,
e
te
kosmetyki
nabyto
tam,
gdzie
bywały
ofiary.
Idac
dalej
tym
tropem,
moemy
ograniczyć
listę
podejrzanych.
Te
kosmetyki
są
obrzydliwie
drogie.
–
Dostajesz
to,
za
co
płacisz
–
odparł
po
prostu
Roarke.
–
Ale
eby
szminka
kosztowała
dwiescie
etonów?
-Spojrzała
na
niego
spod
zmruonych
powiek.
-Powinieneś
się
wstydzic.
–
Nie
ja
ustalam
ceny.
-Tym
razem
to
on
się
usmiechnał.
-ja
tylko
zarzadzam
zyskami.
Kilka
godzin
snu
i
goracy
posiłek
dobrze
jej
zrobiły,
pomyslał.
Twarz
nabrała
rumienców
i
nie
miała
ju.
takich
zapadnietych
oczu.
Wstał
od
stołu,
podszedł
do
Eve
i
dotknał
cieni
pod
oczami.
-Chciałabyś
wziać
udział
w
posiedzeniu
rady
i
zaproponować
zmianę
cen?
–
Cha,
cha!
-Kiedy
pocałował
ją
w
usta,
z
trudem
powstrzymała
sie,
by
do
niego
nie
przylgnac.
-idź
sobie,
muszę
się
kupic.
–
Za
chwileczke.
-Ponownie
ją
pocałował,
na
co
odpowiedziała
westchnieniem.
-
czemu
mi
o
wszystkim
nie
opowiesz?
Łatwiej
ci
bedzie
głosno
myslec.
Znów
westchneła,
siedziała
chwilę
pochylona,
po
czym
wyprostowała
sie.
–
To
obrzydliwe
wykorzystywać
cos,
co
symbolizuje
nadzieję
i
niewinnosc.
Ten
zamordowany
wczoraj
dzieciak
nie
zrobił
nikomu
nic
złego.
–
Podobnie
jak
tamte
kobiety.
Wniosek?
–
He
morderca
jest
biseksualny
i
szuka
miłosci
nie
tylko
wsród
przedstawicielek
płci
przeciwnej.
Tego
meczyznę
zgwałcono
w
taki
sam
sposób
jak
poprzednie
ofiary.
Został
zwiazany,
naznaczony
tatuaem
i
umalowany
tak
samo
jak
one.
Odeszła
od
biurka,
machinalnie
biorac
do
reki
kubek
z
kawa.
–
Wszystkie
trzy
ofiary
wybrał
sposród
klientów
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Musiał
mieć
dostep
do
ich
tasm
wideo
i
danych
osobowych.
Mógł
umówić
się
z
tymi
kobietami,
lecz
nie
z
Donnie
Rayem.
Donnie
był
heteroseksualny.
To
dowodzi,
e
morderca
nie
spotkał
się
ze
swymi
ofiarami,
w
kadym
razie
nie
był
z
nimi
na
randce.
Najwyej
w
wyobrazni.
–
Wybiera
osoby,
które
mieszkają
same.
–
Bo
jest
tchórzem.
Nie
chcę
prawdziwej
konfrontacji.
Odurza
swoje
ofiary
i
krepuje.
Tylko
w
ten
sposób
moe
być
pewny,
e
ma
władzę
i
e
panuje
nad
sytuacja.
Jej
mysli
ponownie
skierowały
się
ku
Rudy'emu.
Odstawiła
kubek
i
wsuneła
palce
we
włosy.
–
Jest
sprytny,
konsekwentny
i
przewidujacy.
I
dzieki
temu
go
przyskrzynie.
–
Powiedziałas,
e
masz
pomysł.
–
Tak,
nawet
kilka.
Bedę
musiała
uzyskać
na
nie
zgodę
góry.
I
przez
jakiś
czas
unikać
Nadine.
Nie
mogę
ujawnić
jej
tej
historii
ze
swietym
Mikołajem.
Doszłoby
do
tego,
e
ludzie
zaczeliby
się
rzucać
na
kadego
napotkanego
w
sklepie
lub
na
rogu
ulicy
dziadka
w
czerwonym
kubraku.
–
-Ju.
słyszę
tę
zapowiedz-mruknał
Roarke.
-Swiety
Mikołaj
napada
na
samotnych.
Szczegóły
w
popołudniowych
wiadomosciach.
Nadine
spodobałby
się
ten
pomysł.
–
Ale
go
nie
zdradze.
Chyba
e
nie
bedę
miała
wyboru.
Zamierza
dokładniej
przyjrzeć
się
„Szczesliwemu
Zwiazkowi”.
Postaram
się
trzymać
ją
z
daleka
od
siebie
i
zdobyć
informację
od
kogos,
kto
pracuje
w
tej
agencji.
Rudy
i
Piper
bedą
wyć
z
wsciekłosci.
-na
jej
twarzy
pojawił
się
złosliwy
usmiech.
-Dobrze
im
tak.
Para
zarozumiałych
androidów.
Trzeba
porzadnie
nimi
potrzasnac.
–
Nie
lubisz
ich.
–
Przyprawiają
mnie
o
dreszcze.
Wiem,
e
się
pieprzą
ze
soba.
Obrzydliwosc.
–
Nie
podoba
ci
się
to?
–
Są
rodzenstwem.
–
Ach,
rozumiem.
-Chocia.
uwaał
się
za
człowieka
swiatowego,
w
pełni
podzielał
opinię
ony.
To
bardzo...
brzydkie.
–
Tak.
-Eve
nagle
straciła
apetyt
i
odsuneła
talerz
z
puszystymi
rogalikami.
-On
kieruje
całym
tym
cyrkiem
i
nia.
W
tej
chwili
jej
pierwszy
na
moje
liscie
podejrzanych.
Ma
dostep
do
wszystkich
danych
klientów,
a
jesli
udowodnię
kazirodztwo,
bedzie
mona
mu
zarzucić
seksualną
dewiacje.
Muszę
mieć
tam
swojego
człowieka.
-Odetchneła
głeboko,
słyszac
zbliajace
się
kroki
na
korytarzu.
A
oto
i
on.
Oboje
spojrzeli
na
drzwi
w
momencie,
gdy
staneła
w
nich
Peabody.
Przeniosła
wzrok
z
jednego
na
drugie
i
wzruszyła
ramionami,
jakby
chciała
pozbyć
się
czegoś
niewygodnego.
–
Coś
się
stało?
–
Nic,
wejdz.
-Eve
wskazała
palcem
krzesło.
-Bierzmy
się
do
roboty.
–
Kawy?
-zaproponował
Roarke.
Domyslił
się
ju,
jakie
Eve
ma
plany
wzgledem
asystentki.
–
Tak,
dzieki.
McNab
jeszcze
nie
przyszedł?
–
Nie.
Najpierw
z
tobą
sobie
pogada,
Eve
spojrzała
znaczaco
na
Roarke'a.
–
Ju.
wychodze.
Podał
Peabody
kubek
z
kawa,
pocałował
one,
chocia,
a
moe
własnie
dlatego,
e
zmarszczyła
brwi,
po
czym
wyszedł
do
sasiedniego
pokoju
i
zamknał
za
sobą
drzwi.
–
Czy
on
zawsze
tak
rano
wyglada?
-spytała
Peabody.
–
Zawsze.
Peabody
westchneła
głeboko.
–
Czy
on
na
pewno
jest
człowiekiem?
–
Nie
zawsze.
-Eve
przysiadła
na
brzegu
biurka
i
przyjrzała
się
asystentce.
-
Chciałabyś
poznać
kilku
facetów?
–
Co?
–
Chcesz
poszerzyć
swój
krag
towarzyski
i
poznać
kilku
facetów
i
podobnych
zainteresowaniach?
Peabody
usmiechneła
sie,
pewna,
e
Eve
artuje.
–
Czy
nie
dlatego
zostałam
glina?
–
Glina
to
wszawy
partner
na
ycie.
Potrzebna
ci
pomoc
takiej
agencji
jak
„Szczesliwy
Zwiazek”.
Peabody
pokreciła
głowa.
–
kilka
lat
temu,
kiedy
przeprowadzałam
się
do
miasta,
skorzystałam
z
usług
takiego
biura.
To
zbyt
szablonowe.
Wolę
poznawać
obcych
facetów
w
barach.
-Eve
jednak
nie
spuszczała
z
niej
wzroku,
wiec
Peabody
opusciła
kubek.
-Och!
-
wyrwało
jej
sie,
gdy
wreszcie
zrozumiała.
–
Oczywiscie
bedę
musiała
omówić
to
z
Whitneyem.
Nie
mogę
podstawić
tajnego
agenta
bez
zgody
komendanta.
–
Tajna
agentka.
-Dosć
długo
pracowała
ju.
w
policji,
by
zrozumiec,
co
oznacza
ten
termin,
a
mimo
to
nie
mogła
się
oprzeć
uczuciu
podekscytowania
i
zachwytu.
–
Boe,
Peabody,
opanuj
sie.
-Eve
wstała
i
wsuneła
dłonie
we
włosy.
-mam
zamiar
wsadzić
się
w
paszczę
lwa
i
uyć
cię
jako
przynety,
a
ty
szczerzysz
zeby,
jakbyś
dostała
nagrode.
–
Jesli
pani
uwaa,
e
się
do
tego
nadaje,
to
ju.
jest
wystarczajaca
nagroda.
–
Jak
najbardziej
się
nadajesz
–
powiedziała
Eve,
opuszczajac
ramiona.
-Bo
scisle
wypełnisz
polecenia.
I
tego
własnie
oczekuje.
Wykonywania
polecen.
Hadnych
popisów.
Kiedy
uda
mi
się
to
załatwić
i
wyciagnać
z
budetu
policyjnego
odpowiednie
fundusze,
wchodzisz
w
to.
–
A
co
z
Rudym
i
Piper?
Są
na
liscie
podejrzanych
i
widzieli
mnie.
–
Widzieli
posterunkowa.
Tacy
ludzie
nie
zwracają
uwagi
na
mundurowych.
Postaramy
sie,
by
Mavis
i
Trina
odpowiednio
się
przygotowały.
–
Super.
–
Weź
się
w
garsc,
Peabody.
Musimy
zmienić
ci
wyglad.
Przejrzałam
wideo
ofiar
i
dane
osobowe.
Wybierzemy
cechy
wspólne
i
wprowadzimy
je
do
twojego
portretu
psychologicznego.
Trzeba
stworzyć
ci
osobowosc.
–
Gówno
prawda!
W
drzwiach
stał
McNab.
Twarz
płoneła
mu
wsciekłoscia,
oczy
błyszczały,
usta
miał
zacisniete,
a
rece
zwiniete
w
piesci.
–
Pieprzona
bzdura!
–
Detektywie
McNab,
przyjełam
do
wiadomosci
twoją
opinię
–
odparła
spokojnie
Eve.
–
Chce
pani
nasadzić
ją
jak
robaka
na
wedkę
i
zanurzyć
w
jeziorze?
Cholera,
Dallas.
Przecie.
ona
nie
ma
pojecia
o
tajnych
operacjach!
–
Pilnuj
swojego
nosa
–
warkneła
Peabody,
zrywajac
się
z
krzesła.
-Wiem,
co
mam
robic.
–
Nie
masz
zielonego
pojecia.
-McNab
stanał
na
wprost
niej.
-Jesteś
zwykła
asystentka,
pomocnikiem,
czymś
w
rodzaju
androida.
Eve
dostrzegła
niebezpieczny
błysk
w
oczach
Peabody
i
staneła
miedzy
nimi,
zanim
piesć
dziewczyny
dosiegła
nosa
McNaba.
–
Dosć
tego.
Wysłuchała
twojej
opinii,
McNab,
a
teraz
się
zamknij.
–
Nie
pozwole,
by
ten
sukinsyn
nazywał
mnie
androidem.
–
Dosć
tego,
Peabody
–
ucieła
Eve.
-Siadaj.
Oboje
siadajcie,
do
cholery,
i
spróbujcie
sobie
przypomniec,
kto
tu
rzadzi,
zanim
podam
was
do
raportu.
Ostatnią
rzecza,
jakiej
mi
trzeba,
to
para
gówniarzy
skaczacych
sobie
do
oczu.
Jesli
nie
potraficie
się
opanowac,
droga
wolna.
–
Nic
tu
po
przemadrzałych
detektywach
–
mrukneła
Peabody.
–
O
tym
ju.
ja
zadecyduje.
Potrzeba
nam
wtyczki,
która
czegoś
się
dowie
i
bedzie
jednoczesnie
przyneta.
A
własciwie
potrzeba
nam
dwóch
przynet
–
dodała,
patrzac
na
oboje.
-Meskiej
i
enskiej.
Wchodzisz
w
to,
McNab?
–
Chwileczke.
-Peabody
zerwała
się
z
krzesła.
Eve
nigdy
nie
widziała
jej
tak
zaskoczonej.
0
Chce
pani,
eby
on
te.
był
tajnym
agentem?
Razem
ze
mna?
–
Tak,
wchodzę
w
to.
-McNab
usmiechnał
się
lekko.
Dzieki
temu
bedzie
miał
ją
na
oku
i
dopilnuje,
by
nie
wpakowała
się
w
kłopoty.
To
bedzie
mega!
-Mavis
Freestone
tanczyła
po
domowym
biurze
Eve
na
wysokich,
siegajacych
połowy
uda
botkach.
Cienki
materiał
sukienki
podkreslał
kształt
jej
nóg,
kiedy
balansowała
na
trzycalowych
czerwonych
szczudłach.
Obcasy
harmonizowały
z
kolorem
niebywale
krótkiej
sukienki.
Jaskrawoczerwone
włosy
opadały
spiralnymi
splotami
na
ramiona.
Nad
górną
brwią
miała
wytatuowane
małe
serduszko.
–
Jesteś
teraz
na
liscie
płac
policji.
Bezcelowe
było
przypominanie
Mavis,
e
nie
przyszła
tu
dla
zabawy,
Eve
uznała
to
jednak
za
konieczne
wobec
ywiołowej
reakcji
przyjaciółki,
która
patrzyła
na
Peabody
oczyma
w
nowym
kolorze
soczystej
trawy.
–
Gówniana
płaca
–
stwierdziła
Trina.
Wizaystka
obeszła
Peabody
jak
uszkodzoną
rzezbe:
z
zaciekawieniem,
uwagą
i
lekką
drwina.
Jedną
z
brwi
zdobiły
kolczyki
w
kształcie
złotych
kółek,
na
widok
których
Eve
a.
się
skrzywiła.
Sliwkowopurpurowe
włosy
zebrane
były
w
wysoki
stoek.
Miała
na
sobie
czarny
obcisły
kombinezon
z
wymalowanymi
na
piersiach
swietymi
Mikołajami.
I
one
miały
być
policyjnymi
konsultantkami,
które
Whitney
zgodził
się
wciagnać
na
listę
płac,
pomyslała
Eve,
przecierajac
oczy.
–
ma
być
skromnie
i
naturalnie
–
uprzedziła
obie
specjalistki
od
urody.
-
Najwaniejsze,
eby
nie
wygladała
jak
glina.
–
Co
o
tym
sadzisz
Trina?
-Mavis
pochyliła
się
nad
ramieniem
Peabody
i
przyłoyła
jej
do
twarzy
swoje
włosy.
-Ten
kolor
by
jej
pasował.
Odpowiedni
na
swiateczną
pore.
Zobaczycie,
jakie
kreacje
poyczył
nam
Leonardo.
W
tym
cielistym
skórzanym
kombinezonie
bedziesz
wspaniale
wygladała,
Peabody.
–
W
skórzanym
kombinezonie?
-Peabody
zbladła,
myslac
o
swoich
wypukłosciach
i
spojrzała
pytajaco
na
Eve.
–
Ma
być
skromnie
–
powtórzyła
Eve.
–
Jakich
kosmetyków
uywasz
do
twarzy?
-spytała
Trina,
chwytajac
Peabody
za
podbródek.
-Papieru
sciernego?
–
Ja...
–
Masz
pory
jak
ksieycowe
kratery,
dziewczyno.
Potrzebujesz
kompleksowego
zestawu
pielegnacyjnego.
Zaczynam
od
peelingu.
–
O
Boe!
-Przeraona
Peabody
usiłowała
uwolnić
brode.
-Posłuchaj...
–
A
cycki
masz
własne
czy
skorygowane?
–
Własne.
-Peabody
instynktownie
osłoniła
biust.
-I
jestem
z
nich
zadowolona.
–
Niezłe.
No
dobra,
rozbieraj
sie.
Obejrzymy
je
i
całą
reszte.
–
Mam
się
rozebrac?
-Peabody
obejrzała
się
na
Eve.
-Pani
porucznik?
–
Powiedziałas,
e
dasz
sobie
rade
jako
tajna
agentka.
-Eve
zadrała
współczujaco,
po
czym
ruszyła
do
drzwi.
-Macie
dwie
godziny.
–
Potrzebuję
trzech!
-zawołała
za
nią
Trina.
-Sztuka
nie
toleruje
popedzania.
–
Dwie
godziny
–
powtórzyła
Eve
i
zamkneła
drzwi,
słyszac
przeraony
pisk
asystentki.
Bedzie
lepiej,
jesli
na
jakiś
czas
zniknę
z
pola
widzenia,
pomyslała
i
postanowiła
złoyć
wizytę
staremu
znajomemu.
Charles
Monroe
był
licencjonowaną
meską
prostytutka,
najprzystojniejszą
ze
wszystkich,
jakie
Eve
dotychczas
spotkała.
Kiedyś
pomógł
jej
w
sledztwie,
a
potem
zaproponował
jej
swe
usługi
za
darmo.
Pomoc
przyjeła,
lecz
propozycję
odrzuciła.
Nacisneła
dzwonek
do
eleganckiego
apartamentu,
mieszczacego
się
w
kamiennicy
w
centrum
miasta,
której
włascicielem
był
Roarke.
Kiedy
przy
drzwiach
zapaliło
się
zielone
swiatełko,
spojrzała
w
wizjer
i
wyciagneła
odznake,
na
wypadek
gdyby
Charles
jej
nie
poznał.
Okazało
się
to
niepotrzebne.
–
Słodka
pani
porucznik.
-Chwycił
ją
w
objecia
i
wycisnał
na
ustach
namietny
pocałunek.
–
Rece
przy
sobie
–
warkneła.
–
Nie
miałem
okazji
pocałować
panny
młodej.
-mrugnał
do
niej
znaczaco.
Był
przystojnym
meczyzna,
o
pieknej
twarzy
i
trochę
sennym
spojrzeniu.
-No
to
jak
to
jest
być
oną
najbogatszego
człowieka
na
swiecie?
–
Pływam
w
kawie.
Pochylił
głowę
i
przyjrzał
jej
się
z
uwaga.
–
Wcia.
jesteś
w
nim
zakochana.
To
dobrze.
Widziałem
was
w
telewizji.
Na
jakimś
przyjeciu.
Zastanawiałem
sie,
jak
ci
tam
jest.
Wyglada
na
to,
e
nie
przyszłaś
skorzystać
z
propozycji,
którą
ci
złoyłem
przed
kilkoma
miesiacami.
–
Muszę
z
tobą
porozmawiac.
–
Dobra,
wejdz.
-Cofnał
sie,
zapraszajac
do
mieszkania.
Miał
na
sobie
czarny
kombinezon,
podkreslajacy
kształtną
figure.
-Napijesz
się
czegos?
Watpie,
by
moja
kawa
dorównywała
tej,
którą
serwuje
Roarke.
Moe
pepsi?
–
Chetnie.
Pamietała
jego
kuchnie:
schludna,
spartanska,
o
prostych
liniach.
Tak
jak
jej
własciciel.
Usiadła
na
krzesle,
gdy
tymczasem
gospodarz
wyjał
z
lodówki
dwie
puszki
i
rozlał
płyn
do
wysokich
szklanek.
Potem
zgniótł
puszki,
wrzucił
je
do
recyklera
i
usiadł
naprzeciw
Eve.
–
Wypiłbym
za
dawne
dobre
czasy,
Dallas,
ale...
nie
były
najlepsze.
–
Tak.
Te
obecne
te.
nie
są
dobre,
Charles.
Powiedz
mi,
dlaczego
licencjonowana
prostytutka
korzysta
z
usług
agencji
matrymonialnej?
Zanim
odpowiesz
–
ciagneła,
unoszac
w
górę
szklankę
–
muszę
cię
poinformowac,
e
korzystanie
z
takich
usług
w
celach
zawodowych
jest
nielegalne.
Zaczerwienił
sie.
Nie
mogła
w
to
uwierzyc,
lecz
jego
meska,
przystojna
twarz
oblała
się
rumiencem,
a
wzrok
przeniósł
się
na
szklanke.
–
Jezu,
czy
ty
musisz
o
wszystkim
wiedziec?
–
Gdyby
tak
było,
nie
pytałabym
cię
o
to.
Odpowiedz,
Charles.
–
To
prywatna
sprawa
–
mruknał.
–
Wówczas
nie
byłoby
mnie
tutaj.
Czemu
zgłosiłeś
się
do
„Szczesliwego
Zwiazku”?
–
Bo
potrzebna
mi
kobieta
–
warknał.
Podniósł
wzrok,
w
którym
teraz
płonał
gniew.
-Prawdziwa
kobieta,
nie
taka,
która
mi
płaci.
Có.
w
tym
złego,
e
chciałbym
się
z
kimś
zwiazac?
W
mojej
pracy
nie
ma
takiej
moliwosci.
Robisz
to,
za
co
ci
płacą
i
starasz
się
robić
to
dobrze.
Lubię
moją
prace,
ale
chcę
mieś
własne
ycie.
Nie
ma
nic
nagannego
w
tym,
e
chce
się
zyć
po
swojemu.
–
Nie
ma
–
przyznała.
–
Dlatego
zataiłem
swój
zawód.
-Poruszył
się
niespokojnie.
-Nie
chciałem
umawiać
się
z
kobieta,
która
czuje
wstret
do
kontaktów
z
licencjonowaną
prostytutka.
Aresztujesz
mnie
za
podanie
agencji
fałszywych
informacji?
–
Nie.
-Było
jej
przykro,
e
wprawiła
go
w
zakłopotanie.
-Miałeś
się
spotkać
z
kobietą
o
nazwisku
Marianna
Hawley.
Pamietasz
ja?
–
Marianna.
-Wypił
kilka
haustów
zimnego
napoju,
by
odzyskać
równowage.
-
Pamietam
jej
wideokasete.
Piekna
kobieta,
taka
ciepła.
Skontaktowałem
się
z
nia,
ale
ju.
kogoś
poznała.
-Usmiechnał
się
i
wzruszył
ramionami.
-Nie
mam
szczescia.
Własnie
takiej
kobiety
szukałem.
–
Nigdy
się
z
nią
nie
spotkałes?
–
Nie.
Umówiłem
się
z
czterema
innymi
kandydatkami.
Jedna
nawet
mi
odpowiadała.
Spotykalismy
się
przez
kilka
tygodni.
-Westchnał.
-Uznałem,
e
jesli
ma
cos
z
tego
byc,
to
muszę
jej
powiedziec,
co
naprawdę
robie.
I
to
–
stuknał
w
szklankę
Eve
–
był
koniec
znajomosci.
–
Przykro
mi.
–
Hej,
przecie.
nie
ona
jedna
jest
na
swiecie.
-Jednak
nie
zabrzmiało
to
przekonywujaco.
-Szkoda,
e
Roarke
wykluczył
cię
z
gry,
–
Charles,
Marianna
nie
yje.
–
Co?
–
Nie
ogladałeś
wiadomosci?
–
Nie.
Nie
yje?
-Spojrzał
na
Eve
z
nagłą
uwaga.
-A
wiec
została
zamordowana.
Nie
byłoby
cię
tu,
gdyby
zmarła
we
snie.
Jestem
podejrzany?
–
Tak
–
odparła,
bo
lubiła
go
na
tyle,
by
być
z
nim
szczera.
-Zamierzam
cię
oficjalnie
przesłuchac,
tak
dla
formalnosci.
Ale
powiedz
mi,
czy
masz
alibi
na
wtorkowy
wieczór,
srodowy
i
wczorajszy?
Popatrzył
na
nią
przeraonym
wzrokiem.
–
Jak
ty
to
robisz?
-spytał.
-jednego
dnia
pracujesz,
drugiego
masz
wolne?
Spojrzała
mu
w
oczy.
–
O
to
samo
mogę
spytać
ciebie,
Charles.
Wiec
darujmy
sobie
te
porównania.
Masz
alibi
na
te
dni?
Przestał
się
w
nią
wpatrywać
i
wstał
od
stołu.
–
Przyniosę
terminarz.
Pozwoliła
mu
na
to,
wiedzac,
e
moe
zaufać
instynktowi.
Charles
nie
był
typem
mordercy.
Wrócił,
niosac
w
reku
mały
elegancji
kalendarz.
Otworzył
go
i
odnalazł
dni,
o
które
pytała
Eve.
–
We
wtorek
byłem
zajety
całą
noc.
Stała
klientka.
Moesz
sprawdzic.
Wczoraj
wieczorem
byłem
w
teatrze,
potem
na
kolacji
i
potem
tutaj.
Klientka
wyszła
o
drugiej
trzydziesci.
W
srodę
byłem
w
domu.
Sam.
-podsunał
jej
terminarz.
-
Zapisz
sobie
nazwiska
i
sprawdz.
Bez
słowa
przepisała
nazwiska
i
adresy
do
notatnika.
–
Czy
mówią
co
coś
takie
nazwiska
jak
Sarabeth
Greenbalm
i
Donnie
Ray
Michael
–
spytała
po
dłuszej
przerwie.
–
Nie.
Przyjrzała
mu
się
z
uwaga.
–
Nigdy
nie
widziała,
ebyś
się
malował.
Po
co
kupiłeś
szminkę
i
cień
do
powiek
Natural
Perfection
w
salonie
„Badź
Zawsze
Piekna”?
–
Szminke?
-Przez
chwilę
patrzył
na
nią
pustym
wzrokiem.
W
koncu
pokrecił
głowa.
-kupiłem
ją
dla
kobiety,
z
którą
się
spotykam.
Prosiła
mnie
o
to,
bo
miałem
odebrać
w
salonie
katalog,
który
zamówiłem.
Usmiechnał
się
lekko,
wyraznie
zmieszany.
–
A
co,
zmartwiłabyś
sie,
gdybym
kupił
szminke?
–
Jeszcze
jedna
sprawa,
Charles.
Pomogłeś
mi
kiedys,
wiec
teraz
ja
ci
się
zrewanuje.
Trzy
osoby,
które
korzystały
z
usług
„Szczesliwego
Zwiazku”
nie
yja.
Zostały
zamordowane
w
ten
sam
sposób
i
przez
tę
samą
osobe.
–
Trzy?
Boe!
–
W
ciagu
tygodnia.
Nie
zamierzam
wtajemniczać
się
we
wszystkie
szczegóły,
a
to,
co
ci
powiem,
nie
powinno
wyjsć
poza
te
sciany.
Sadze,
e
on
korzysta
z
danych
„Szczesliwego
Zwiazku”
przy
wybieraniu
ofiar.
–
Zabił
trzy
kobiety
w
ciagu
tygodnia?
–
Nie.
-Eve
spusciła
wzrok.
-Ostatnia
ofiara
to
meczyzna.
Bedziesz
musiał
uwaac,
Charles.
–
Myslisz,
e
mogę
być
celem?
–
Mysle,
e
kady,
kto
figuruje
w
banku
danych
„Szczesliwego
Zwiazku”,
jest
zagroony,
zwłaszcza
ci,
z
którymi
miały
się
spotkać
ofiary.
Nie
wpuszczaj
do
mieszkania
ludzi,
których
nie
znasz.
-Nabrała
powietrza
w
płuca.
-On
przebiera
się
za
swietego
Mikołaja
i
trzyma
w
reku
wielkie
pudło
owiniete
w
papier.
–
Co?
-Odstawił
szklanke,
którą
własnie
podniósł
do
ust.
-Czy
to
jakiś
art?
–
Trzy
osoby
nie
yja.
Nie
widzę
w
tym
nic
smiesznego.
Wpuszczają
go
do
mieszkania,
tam
je
odurza
narkotykami,
wiae
i
zabija.
–
Jezu.
-Przetarł
dłonmi
twarz.
-To
straszne.
–
Jesli
ten
gosć
pojawi
się
przed
twoimi
drzwiami,
nie
wpuszczaj
go
i
zadzwoń
do
nie.
Zajmij
go
czyms,
jesli
potrafisz.
Jesli
nie
pozwól
mu
odejsc.
Jednak
pod
adnym
pozorem
nie
otwieraj
drzwi.
Jest
sprytny
i
bardzo
niebezpieczny.
–
Dobrze.
Muszę
tylko
ostrzec
kobiete,
z
którą
się
teraz
spotykam,
tę
z
agencji.
–
Sama
ją
uprzedze.
Muszę
trzymać
tę
sprawę
z
dala
od
mediów
tak
długo,
jak
się
da.
–
Wolałbym,
eby
prasa
nie
dowiedziała
się
o
samotnej
licencjonowanej
prostytutce.
-Skrzywił
sie.
-Czy
mogłabyś
zaraz
do
niej
pojechac?
Nazywa
się
Darla
McMullen.
Mieszka
sama
i
jest
taka...
naiwna.
Gdyby
swiety
Mikołaj
zapukał
do
jej
drzwi,
zaprosiłaby
go
na
herbatkę
i
ciasteczka.
–
Musi
być
miła
kobieta.
–
Tak.
-W
jego
oczach
pojawił
się
blask.
–
Odwiedzą
ja.
-Eve
podniosła
się
z
miejsca.
-Moe
powinieneś
znowu
się
z
nią
spotkac?
–
Chyba
nie.
-Wstał
i
zmusił
się
do
usmiechu.
-Ale
daj
mi
znac,
kiedy
zostawisz
Roarke'a
na
lodzie.
Moja
propozycja
wcia.
aktualna.
Có.
to
za
dziwny
miesień
to
serce,
myslała
Eve,
jadac
do
domu.
Trudno
o
bardziej
niedobraną
pare,
jak
ten
wyrafinowany,
złotousty
Charles
i
cicha,
madra
kobieta,
z
którą
się
przed
chwilą
rozstała.
Tymczasem,
jesli
przeczucia
ją
nie
myliły,
Darla
McMullen
i
Charles
Monroe
byli
na
najlepszej
drodze
do
zakochania
sie.
Tylko
nie
wiedzieli,
co
mają
zrobić
z
tym
uczuciem.
Doskonale
ich
rozumiała.
Ona
te.
nie
wiedziała,
co
ma
zrobić
z
tą
dziwną
miłoscią
do
własnego
mea.
Po
drodze
do
domu
złoyła
wizytę
jeszcze
trzem
osobom
z
listy
i
przekazała
ostrzeenie
i
instrukcje,
które
spisała
za
zgoda
komendanta.
Gdyby
w
porę
ostrzegła
Donnie
Raya,
yłby
teraz,
pomyslała.
Kto
bedzie
nastepny?
Ktos,
z
kim
rozmawiała,
czy
kogo
pomineła?
Powodowana
tą
myslą
przyspieszyła
raptownie
i
wjechała
z
impetem
w
brame.
Peabody
i
McNab
jeszcze
dziś
musza
się
zarejestrować
w
„Szczesliwym
Zwiazku”
i
przekazać
swoje
wideokasety.
Przed
domem
stał
zaparkowany
samochód
Feeneya.
Ten
widok
wzbudził
nadzieję
w
jej
sercu.
Moe
uda
jej
się
wciagnać
starego
wygę
do
zespołu.
Z
nim
i
McNabem
na
pewno
dla
sobie
rade.
Poszła
prosto
do
swego
biura,
krzywiac
sie,
kiedy
jej
uszy
zaatakował
nagle
potworny
ryk
zmasowanych
dzwieków
muzyki,
jeeli
mona
to
nazwać
muzyka.
Na
ekranie
leciał
jeden
z
wideoklipów
Mavis.
Ona
sama
spiewała
do
wtóru
kasety,
wykrzykujac
jakiś
tekst
o
rozdartej
z
miłosci
duszy.
Za
biurkiem
Eve
siedział
Feeney
z
rozbawioną
i
lekko
zrezygnowaną
mina,.
Stojacy
za
krzesłem
Roarke
sprawiał
wraenie
spokojnego
i
uprzejmego
słuchacza.
Zdajac
sobie
sprawę
z
tego,
e
nikt
jej
nie
usłyszy
w
tym
hałasie,
Eve
zaczekała,
a.
przebrzmią
ostatnie
takty
i
Mavis,
czerwona
z
wysiłku,
lecz
szczesliwa
ukłoni
się
publicznosci.
–
Chciałam,
ebyś
posłuchał
pierwszej
wersji
–
powiedziała
do
Roarke'a.
–
To
moe
być
prawdziwy
hit.
–
Naprawde?
-Rozpromieniona
Mavis
podbiegła
do
niego
i
zarzuciła
mu
rece
na
szyje.
-Wprost
nie
mogę
w
to
uwierzyc.
Bedę
nagrywała
dysk
dla
najwiekszej
firmy
płytowej.
–
Zarobię
dzieki
tobie
mnóstwo
pieniedzy.
-Cmoknał
ją
w
czoło.
–
Bardzo
bym
chciała.
Naprawde.
-W
tym
momencie
spostrzegła
Eve
i
usmiechneła
się
do
niej.
-Hej!
Słyszałaś
nagranie?
–
Tylko
koniec.
Byłaś
wspaniała
–
stwierdziła
z
przekonaniem.
To
chodziło
przecie.
o
Mavis.
-Feeney,
wchodzisz
w
to?
–
Dostałem
oficjalny
przydział.
-Odchylił
się
na
oparcie
krzesła.
-McNab
odbywa
własnie
wstepną
rozmowę
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Zrobilismy
z
niego
androida
od
komputerów,
zatrudnionego
w
jednej
z
firm
Roarke'a.
Wprowadzilismy
ju.
jego
dane
i
nowy
portret.
–
W
firmie
Roarke'a?
–
Chyba
logiczne
–
usmiechnał
się
Feeney.
-jest
okazja,
to
trzeba
ją
wykorzystac.
Dzieki
za
pomoc,
stary.
–
Nie
ma
za
co
–
odpowiedział
Roarke
i
usmiechnał
się
do
ony.
-Pokonalismy
kilka
zakretów,
kiedy
ciebie
nie
było.
Z
Peabody
zrobilismy
pracownika
ochrony
w
jednym
z
moich
budynków.
Feeney
uznał,
e
najprosciej
bedzie
opracować
portret
najbliszy
prawdy.
–
No
jasne,
najprosciej.
-Zaraz
jednak
odetchneła
głeboko
i
kiwneła
głowa.
-
Niezłe.
Jesteś
włascicielem
połowy
tego
cholernego
miasta,
wiec
nikt
nie
bedzie
kwestionował
ani
te.
nie
szukał
jakiś
luk
w
twoich
rejestrach
personalnych.
–
Własnie.
–
Gdzie
jest
Peabody?
–
Trina
jeszcze
się
nią
zajmuje.
–
Potrzebna
mi
jest
ju.
teraz.
Najwyszy
czas
konczyć
z
tym
strojeniem
sie.
Przecie.
niczego
jej
nie
brakuje.
Ile
czasu
potrzeba
na
makija.
i
ubranie
jej
w
jakieś
szmatki?
–
Trina
wpadła
na
megapomysł
–
zapewniła
ją
Mavis
z
takim
entuzjazmem,
e
Eve
mimowolnie
zadrała.
-Zobaczysz.
Aha.
Trina
chce
umówić
się
z
tobą
na
sesję
przed
przyjeciem.
Chce
cię
trochę
upiekszyc,
ebyś
ładnie
wygladała
na
swieta.
Eve
miała
ochotę
zazgrzytać
zebami.
Nikt
jej
nie
bedzie
upiekszał.
Ani
teraz,
ani
potem.
–
Jasne.
Ile,
do
cholery...
Umilkła,
słyszac
kroki,
po
czym
odwróciła
się
w
stronę
drzwi
i
znieruchomiała.
–
Musicie
przyznac,
e
jestem
mistrzynią
–
oznajmiła
Trina.
Peabody
prychneła,
spłoneła
rumiencem
i
usmiechneła
się
niepewnie.
–
Jak
myslicie,
uda
mi
sie?
Scieta
na
pazia
włosy
miała
rozjasnione
i
wzburzone.
Twarz
nabrała
głebi
dzieki
odpowiedniemu
makijaowi
oczu,
który
podkreslał
ich
kształt
i
wielkosc.
Usta
pokrywała
szminka
w
kolorze
ciepłego
koralowego
róu.
Sylwetka,
która
w
mundurze
sprawiała
wraenie
topornej,nabrała
teraz
kobiecych
kształtów
dzieki
długiej,
siegajacej
kostek
sukni
o
intensywnie
zielonej
barwie.
Szyję
zdobiły
barwne
łancuchy,
wsród
których
przeswiecał
romantyczny
tatua,
przedstawiajacy
wrókę
ze
złotymi
skrzydłami.
Peabody
sama
go
wybrała
po
tym,
jak
Trina
wprowadziła
ją
w
arkana
swej
sztuki.
Nawet
się
nie
skrzywiła,
kiedy
szybkie
i
zreczne
dłonie
chwyciły
jej
lewą
piers,
by
nałoyć
farbe.
Uznała
te,
e
te
wszystkie
upiekszajace
czynnosci
mają
swoje
dobre
strony.
Teraz
jednak,
widzac
spojrzenie
Eve,
podniosła
stope,
ukazujac
kilkucalowe
potene
obcasy,
w
takim
samym
kolorze
jak
skrzydła
wróki.
–
Nie
uda
sie?
–
Na
pewno
nikt
nie
wezmie
cię
za
glinę
–
stwierdziła
Eve.
–
Wygladasz
cudowne
–
Roarke
podszedł
do
Peabody
ubawiony
reakcją
ony
i
ujał
jej
dłonie.
-Wprost
rewelacyjnie.
-Mówiac
to
dotknał
ustami
palców,
przyprawiajac
tym
Peabody
o
zawrót
głowy.
–
Naprawde?
Ojejku!
–
Dosć
tego,
Peabody.
Feeney,
masz
dwadziescia
minut
na
zapoznanie
jej
z
portretem.
Peabody,
gdzie
masz
obezwładniacz
i
nadajnik.
–
Tutaj.-Zaróowiona,
wsuneła
dłoń
do
ukrytej
kieszeni
na
biodrze.
-Pomysłowe,
co?
–
Nie
zastapi
to
munduru
–
odparła
Eve,
po
czym
wskazała
na
krzesło.-Musisz
wbić
sobie
do
głowy
dane,
które
poda
ci
Feeney.
Nagraj
je
sobie
i
powtarzaj
w
drodze
do
agencji.
Nie
moemy
sobie
pozwolić
na
adne
wpadki.
Chce,
ebyś
jeszcze
dziś
została
ich
klientka,
a
jutro
znalazła
się
na
liscie
kandydatek.
–
Tak
jest.
Podeszła
do
biurka,
muskajac
pieszczotliwie
materiał
sukienki.
–
Teraz
twoja
kolej
–
oznajmiła
Trina,
taksujac
wzrokiem
włosy
Eve.
–
Nie
mam
czasu.
Poza
tym
podcinałaś
mi
je
przed
kilkoma
tygodniami.
–
Włosy
wymagają
regularnych
zabiegów.
Niszczysz
całą
moją
prace.
Albo
ona
znajdzie
dla
mnie
czas
przed
przyjeciem,
albo
nie
odpowiadam
za
jej
wyglad.
-
ostrzegła
Roarke'a.
–
Znajdzie
–
zapewnił
i
eby
Trinę
udobruchac,
ujał
pod
ramię
i
prowadzac
w
stronę
drzwi
obsypywał
pochwałami.
Rozdział
9
Kiedy
Eve
weszła
do
swojego
biura
w
centrali,
zastała
w
nim
Nadine
Furst
siedzacą
na
biurku
i
malujacą
paznokcie,
co
wcale
jej
nie
ucieszyło.
–
Zabierz
nogę
z
mojego
krzesła.
Nadine
usmiechneła
się
słodko,
wrzuciła
lakier
do
wielkiej
kolorowej
torby
z
cielecej
skóry
i
rozprostowała
smukłe
nogi.
–
Czesc,
Dallas.
Miło
cię
widziec.
Ostatnio
duo
pracujesz
w
domu.
Nie
dziwię
ci
sie.
-Wstajac
z
biurka,
omiotła
wzrokiem
mały,
obskurny,
zakurzony
pokój.
-
Twoje
biuro
to
zwykła
nora.
Eve
bez
słowa
podeszła
do
komputera,
sprawdziła
ostatnie
połaczenia
i
to
samo
zrobiła
z
wideokomem.
–
Niczego
nie
dotykałam
–
powiedziała
Nadine
tonem,
który
sugerował,
e
reporterka
rozwaała
taką
moliwosc.
–
Jestem
zajeta,
Nadine.
Nie
mam
czasu
dla
mediów.
Złap
kogoś
z
drogówki
albo
idź
pomeczyć
androida
z
rejestracji.
–
Bedziesz
musiała
znalezć
trochę
czasu.
-Nadine
z
usmiechem
przysiadła
na
jedynym
wolnym
krzesle
i
z
wdziekiem
skrzyowała
nogi.
-Chyba,
e
chcesz,
bym
podała
do
wiadomosci
to,
co
mam.
Eve
wzruszyła
ramionami
i
opadła
na
krzesło,
czujac,
jak
miesnie
jej
sztywnieja.
Wyciagneła
w
przód
nogi
w
drelichowych
spodniach
i
skrzyowała
je.
–
A
co
masz,
Nadine?
–
Samotni
szukajacy
towarzystwa
giną
gwałtowną
smiercia.
„Szczesliwy
Zwiazek”:
agencja
matrymonialna
czy
zakład
pogrzebowy?
As
policji,
porucznik
Eve
Dallas,
prowadzi
sledztwo.
Mówiac
to
Nadine
obserwowała
twarz
Eve.
Z
uznaniem
stwierdziła,
e
nawet
nie
drgneła
jej
powieka,
choć
była
pewna,
e
słucha
jej
z
uwaga.
–
Czy
mam
mówić
dalej,
czy
moe
w
koncu
usłyszę
jakiś
komentarz
od
prowadzacej
sledztwo?
–
Sledztwo
jej
w
toku.
Powołano
specjalny
zespół.
Departament
policji
rozwaa
róne
moliwosci.
Nadine
wsuneła
rekę
do
torby
i
właczyła
rekorder.
–
Potwierdzasz
wiec,
e
morderstwa
coś
łaczy?
–
Niczego
nie
potwierdze,
dopóki
nie
wyłaczysz
rekordera.
Na
pieknej
trójkatnej
twarzy
Nadine
błysneła
irytacja.
–
Daj
mi
szanse.
–
Albo
wyłaczysz
rekorder
i
połoysz
go
na
biurku,
albo
skonfiskuję
ci
go
i
co
tam
jeszcze
masz
w
torbie.
Na
teren
centrali
policji
nie
wolno
wnosić
sprzetu
nagrywajacego.
–
Ale
z
ciebie
piła.
-Nadine
wyjeła
mały
reczny
rekorder
i
połoyła
na
biurku
obok
torby.
-A
wiec
nieoficjalnie?
–
Nieoficjalnie.
Eve
wiedziała,
e
nie
musi
przeszukiwać
jej
torby.
Reporterka
potrafiła
być
irytujaca,
uparta
i
porzadnie
zalezć
za
skóre,
ale
była
uczciwa.
–
Wszystkich
morderstw
dokonała
jedna
i
ta
sama
osoba.
Według
mojej
oceny
ofiary
wybiera
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Moesz
to
podać
do
wiadomosci.
Nadine
usmiechneła
sie.
Dzieki
Eve
zebrała
mnóstwo
informacji
na
temat
wszystkich
agencji
tego
typu
działajacych
w
miescie.
Wystarczyło
przycisnać
kilka
klawiszy
i
miała
gotowy
raport.
–
Co
moesz
na
ten
temat
powiedziec?
-spytała
Eve.
–
Wiekszosć
notatek
mam
u
siebie
w
biurze
–
powiedziała
Nadine.
Lecz
po
chwili
wyjeła
z
torby
podreczny
notes
i
wywołała
dane.
-mam
tu
standardowy
zestaw
informacji:
nazwiska
włascicieli,
sta.
w
brany,
wymagania.
Niezłą
sumkę
wydali
na
reklamy
w
naszej
stacji.
W
zeszłym
roku
wybulili...
okraglutkie
dwa
miliony.
Sprawdzilismy,
e
mogą
sobie
na
to
pozwolic.
To
stanowi
mniej
ni.
dziesieć
procent
ich
dochodów.
–
Miłosć
jest
dochodowa.
–
Jak
cholera.
Przeprowadziłam
nieformalną
ankietę
wsród
pracowników
stacji.
Okazało
sie,
e
jakieś
pietnascie
procent
skorzystało
z
usług
takiej
agencji.
Za
pracę
w
mediach
trzeba
płacić
osobistym
yciem
–
dodała
lekkim
tonem.
–
Czy
ktos,
kogo
lubisz,
korzysta
z
usług
„Szczesliwego
Zwiazku”?
–
Pewnie
tak.
-Nadine
uniosła
dumnie
głowe.
-Jako
osoba
towarzyska
lubię
wielu
ludzi.
Czy
powinnam
się
o
nich
martwic?
–
Wszystkie
trzy
ofiary
korzystały
z
usług
tej
agencji.
Dwie
z
nich
poznały
się
dzieki
niej.
Jak
dotad
nie
znalezlibysmy
nic,
co
by
je
łaczyło.
–
A
wiec
twój
gosć
poluje
na
samotne
serca.
-I
w
tym
tkwi
sedno
sprawy,
pomyslała
Nadine,
układajac
w
głowie
tekst
komunikatu.
–
Podejrzewam,
e
korzysta
z
danych
„Szczesliwego
Zwiazku”.
-Eve
starała
się
uwypuklić
ten
fakt.
Nie
zamierzała
zdradzać
Nadine
adnych
szczegółów.
-
Specjalna,
stworzona
dzis,
grupa
rozpracowuje
róne
warianty.
–
Macie
ju.
jakiś
trop?
–
Na
razie
sprawdzamy.
Nie
podam
ci
szczegółów,
Nadine.
–
Podejrzani?
-nie
ustepowała
Nadine.
–
Trwają
przesłuchania.
–
Motyw?
Eve
zastanawiała
się
chwile.
–
To
są
zbrodnie
na
tle
seksualnym.
–
Aha.
To
by
się
zgadzało.
Morderca
jest
biseksualny,
bo
jedna
z
ofiar
była
meczyzna.
Pozostałe
dwie
kobietami.
–
Nie
potwierdzam
ani
nie
zaprzeczam.
-Pomyslała
o
Donnie
Rayu
i
ogarneło
ją
poczucie
winy.
-Ofiary
wpusciły
mordercę
do
mieszkania.
Nie
znalezlismy
adnych
sladów
włamania.
–
Otworzyły
mu
drzwi?
A
wiec
go
znały?
–
Tak
im
się
wydawało.
Moesz
uprzedzić
swoich
widzów,
eby
zastanowili
się
dwa
razy,
zanim
wpuszczą
do
domu
kogos,
kogo
dobrze
nie
znaja.
Nic
wiecej
nie
mogę
ci
powiedzieć
ze
wzgledu
na
dobro
sledztwa.
–
Popełnił
trzy
morderstwa
w
niecały
tydzien.
Bardzo
mu
się
spieszy.
–
Ma
plan
–
wyjasniła
Eve.
-Tego
nie
podawaj.
Działa
według
schematu
i
dzieki
temu
go
złapiemy.
–
Zgódź
się
na
krótki
wywiad,
Dallas.
Za
dziesieć
minut
mogę
tu
być
z
kamera.
–
Nie.
Jeszcze
nie
teraz.
I
tak
ju.
duo
ci
powiedziałam
–
dodała,
zanim
Nadine
zdayła
zaprotestowac.
-Bierz,
co
masz
i
badź
wdzieczna.
Udzielę
ci
wywiadu,
jak
tylko
bedę
mogła.
Tym
chetniej
spełnię
twoją
prosbe,
jeeli
znajdziesz
coś
na
Piper
i
Rudy'ego.
Nadine
uniosła
brew.
–
To
ci
dopiero
qui
pro
quo.
Dobra.
Pojadę
tam
teraz.
Jak...
-
otworzyła
usta
na
widok
Peabody,
która
wpadła
do
pokoju.
–
Dallas,
nie
uwierzy
pani...
czesc,
Nadine.
–
Czy
to
naprawdę
ty,
Peabody?
Asystentka
usmiechneła
się
mimowolnie.
–
Trochę
zmieniłam
wyglad.
Urwała
i
szeroko
–
Troche?
Wygladasz
wspaniale.
Czy
to
jedna
z
kreacji
Leonarda?
Jest
absolutnie
mega.
-Wstała
z
miejsca
i
obeszła
Peabody.
–
Tak,
to
kostium
jego
projektu.
Pasuje
mi,
prawda?
–
Wygladasz
oszałamiajaco.
-Nadine
zrobiła
krok
w
tył.
Zaraz
jednak
spowaniała
i
zmruyła
oczy.
-Pozwalasz
swojej
asystentce
stroić
sie,
gdy
sledztwo
w
toku?
-
spytała,
odwracajac
się
do
Eve.
-podejrzewam,
e
mamy
tu
do
czynienia
z
bardzo
sprytnym
kamuflaem.
Sprawdzasz,
jakie
korzysci
daje
komputerowa
randka,
Peabody?
–
Zamknij
drzwi,
Peabody
–
poleciła
beznamietnym
tonem
Eve.
Asystentka
pospiesznie
wykonała
polecenie.
-Nadine,
jesli
puscisz
parę
z
geby,
wpiszę
cię
na
czarną
liste.
Dopilnuje,
by
nikt
w
całym
wydziale
zabójstw
nie
podał
ci
nic,
co
wystarczyłoby
na
wiecej
ni.
krótką
wzmiankę
w
wiadomosciach.
Dobrze
mnie
sobie
popamietasz.
Lisi
usmiech
Nadine
zbladł.
Oczy
jej
pociemniały.
–
Myslisz,
e
spieprzyłabym
ci
sledztwo?
He
podałabym
do
wiadomosci
informacje,
która
wpedziłaby
Peabody
w
kłopoty?
Idź
do
diabła,
Dallas!
Chwyciła
leacą
na
biurku
torbę
i
ruszyła
w
stronę
drzwi.
Lecz
Eve
była
szybsza.
–
Wystawiłam
jej
tyłek
na
cel.
-Eve,
wsciekła
na
siebie
wyrwała
Nadine
torbę
z
rak
i
cisneła
na
ziemie.
-Podjełam
decyzję
i
jesli
coś
pójdzie
zle,
ja
bedę
za
to
odpowiadac.
–
Dallas...
–
Zamknij
sie,
Peabody.
Jesli
myslisz,
e
nie
podjełam
adnych
srodków,
by
zapewnić
jej
ochrone,
to
się
grubo
mylisz.
–
Okay.
-Nadine
wzieła
głeboki
oddech
i
uspokoiła
sie.
Nieczesto
mona
było
dostrzec
strach
w
oczach
Eve.
-Okay
-powtórzyła.
-Nie
zapomnij
jednak,
e
Peabody
jest
moją
kumpelka.
Ty
take.
Podniosła
torbę
i
zarzuciła
ją
sobie
na
ramie.
–
Ładna
fryzurka,
Peabody
–
dodała,
po
czym
wyszła.
–
Cholera!
-Tylko
tyle
była
w
stanie
wydusić
z
siebie
Eve.
Odwróciła
sie,
podeszła
do
małego
okna.
–
Dam
sobie
rade,
Dallas.-powiedziała
Peabody.
Eve
sledziła
wzrokiem
airbusa
trabiacego
wsciekle
na
sterowiec
reklamowy,
który
naruszył
jego
przestrzeń
powietrzna.
–
Nie
wpakowałabym
cię
w
to,
gdybym
uwaała,
e
nie
dasz
sobie
rady.
Nie
zmienia
to
jednak
faktu,
e
jestem
za
to
odpowiedzialna.
Poza
tym
nie
masz
doswiadczenia
w
takiej
robocie.
–
Dzieki
pani
mam
szanse,
by
je
zdobyc.
Chcę
zostać
detektywem.
Nie
otrzymam
awansu,
jesli
nie
spróbuję
swoich
sił
jako
tajna
agentka.
Przecie.
to
jasne.
–
Jasne.
-Eve
wsuneła
dłonie
w
tylne
kieszenie
spodni.
–
Hmm...
wiem,
e
mam
trochę
za
duy
tyłek,
choć
staram
się
nad
nim
pracowac.
Potrafię
go
jednak
dobrze
zamaskowac.
Eve
zasmiała
się
i
odwróciła
od
okna.
–
Twój
tyłek
jest
w
porzadku.
Moe
usiadziesz
i
zdasz
mi
raport?
–
Poszło
wspaniale.
-Peabody
zadowolona
opadła
na
krzesło
–
Nie
zorientowali
sie,
e
jestem
gliną
i
e
byłam
i
nich
zaledwie
przed
kilkoma
dniami.
Potraktowali
mnie
po
królewsku.
-Zatrzepotała
przyciemnionymi
i
wydłuonymi
rzesami.
–
Jesli
ju.
skonczyłaś
ze
swoją
rola,
to
poprosiłabym
o
raport,
posterunkowa
Peabody
–
warkneła
Eve.
–
Tak
jest.
-Dziewczyna
wyprostowała
się
i
spochmurniała.
-Zgodnie
z
rozkazem
zgłosiła
się
pod
wskazany
adres
i
poprosiłam
o
konsultacje.
Po
krótkiej
rozmowie
zaprowadzono
mnie
do
sali
klubowej,
gdzie
zajeła
się
mną
Piper.
Dane,
które
podałam,
zostały
wprowadzone
do
jej
osobistego
komputera.
Zaoferowano
mi
równie.
coś
do
picia.
-W
jej
oczach
błysneło
rozbawienie.
-Przyjełam,
uznajac,
e
to
naley
do
roli.
Dallas,
oni
mają
goracą
czekoladę
i
kruche
ciasteczka
z
cukrem,
takie
jak
na
gwiazdke.
zanim
się
powstrzymała,
zjadłam
trzy
renifery.
–
Rób
tak
dalej,
a
bedziesz
potrzebowała
płachty,
eby
ukryć
tyłek.
–
To
prawda
–
przyznała
Peabody,
lecz
westchneła
na
wspomnienie
słodyczy.
-
Powiedziała,
e
mi
się
spieszy,
e
nie
chcę
spedzić
samotnych
swiat
Boego
Narodzenia.
Była
bardzo
miła
i
wyrozumiała.
Nic
dziwnego,
e
ludzie,
którzy
tam
przychodza,
chcą
z
nią
pracowac.
Powiedziałam,
e
czuję
się
przy
niej
swobodnie,
a
ta
cała
procedura
jest
dla
mnie
krepujaca.
Zaproponowałam,
e
jesli
to
konieczne,
wiecej
zapłace,
eby
tylko
się
mną
zajeła.
–
Dobry
pomysł.
–
Była
słodka.
Poklepała
mnie
po
reku.
Uczestniczyła
w
nagraniu
wideokasety
i
dała
mi
nawet
kilka
wskazówek.
Pod
koniec
przyszedł
Rudy,
bo
ona
miała
jakieś
spotkanie.
On
te.
mnie
nie
poznał.
Flirtował
ze
mna.
–
W
jaki
sposób?
–
Hadnych
osobistych
podtekstów.
Według
mnie
on
tak
traktuje
wszystkich
klientów.
Krzepiacy
usmiech,
komplementy,
trzymanie
za
reke.
On
nie
jest
w
moim
typie
–
dodała
–
ale
grałam
swoją
role.
Zaproponował
mi
filiankę
czekolady,
ale
udało
mi
się
odmówic.
Oprowadzono
mnie
równie.
po
agencji,
pokazano
elegancki
klub,
gdzie
mogą
spotykać
się
pary,
które
nie
chcą
umawiać
się
na
zewnatrz.
Mają
tam
równie.
małą
kawiarnię
do
tych
samych
celów.
Nic
nadzwyczajnego.
Siedziało
tam
kilka
par.
-Skrzywiła
sie.
-Spotkałam
McNaba,
który
te.
odbywał
taką
wycieczke.
–
A
wiec
udało
sie.
A
co
z
listą
partnerów?
–
Mam
po
nią
przyjsć
jutro
rano.
Wola,
eby
na
poczatku
zgłaszać
się
osobiscie.
Sprawdzali
mnie
przez
godzine.
Dane
Roarke'a
zdały
egzamin.
Z
tego,
co
zdayłam
się
zorientowac,
są
naprawdę
super.
Przy
nich
mogłabym
poczuć
się
bezpiecznie.
–
Dobra.
Jak
bedziesz
miała
tę
liste,
postepuj
według
planu.
Ale
umawiaj
się
na
miescie.
-Zamysliła
sie.
-Wykorzystamy
w
tym
celu
jakiś
lokal
Roarke'a.
Posadzimy
w
nim
kilku
gliniarzy.
Ja
muszę
trzymać
się
z
daleka.
Jesli
Rudy
lub
Piper
są
w
to
zamieszani,
poznają
mnie.
Musimy
mieć
te.
wóz
do
ochrony.
Chce,
ebyś
jutro
wieczorem
odbyła
dwa,
a
moe
trzy
spotkania.
Nie
moemy
zwlekac.
-Spojrzała
na
zegarek.
-Znajdzmy
jakiś
pusty
pokój
konferencyjny.
Muszę
wprowadzić
we
wszystko
McNaba
i
Feeneya,
eby
coś
z
tego
wyszło.
–
Jeeli
McNab
bedzie
się
na
mnie
gapic,
zrobię
z
niego
miazge.
–
Zaczekaj
z
tym
do
zamkniecia
sprawy
–
poradziła
Eve.
Jak
tylko
mineła
bramę
i
wjechała
na
podjazd,
jej
oczom
ukazała
się
łuna
swiateł.
W
pierwszej
chwili
pomyslała,
e
dom
się
pali.
Kiedy
jednak
podjechała
bliej,
zobaczyła
stojacą
w
oknie
wielkiego
salonu
choinke.
Drzewko
sprawiało
wraenie
ywego,
mieniło
sie,
połyskiwało
tysiacem
płomyków
igrajacych
na
gałeziach,
ozdobionych
czerwonymi
i
zielonymi
kulami.
Zaparkowała
wóz
przed
głównym
wejsciem,
wbiegła
na
schody
i
poszła
prosto
do
salonu.
Choinka
musiała
mieć
ze
dwadziescia
stóp
wysokosci
i
co
najmniej
cztery
stopy
szerokosci.
Oplatały
ją
misterne
zwoje
srebrnych
łancuchów,
spod
których
wyzierały
setki
kolorowych
bombek.
Na
samym
czubku,
prawie
dotykajac
sufitu,
tkwiła
kryształowa,
pulsujaca
swiatłem
gwiazda.
Podłogę
wokół
drzewka
przykrywała
biała
płaszczyzna
imitujaca
snieg.
Leało
na
niej
mnóstwo
elegancko
opakowanych
prezentów.
–
O
Boe,
Roarke.
–
Piekna,
prawda?
Podszedł
do
niej
tak
niespodziewanie,
e
a.
drgneła.
–
Skad
ty
ja,
u
diabła,
wytrzasnałes?
–
Z
Oregonu.
Ma
zachowany
system
korzeniowy.
Po
Nowym
Roku
oddamy
ją
do
parku.
-Objał
Eve
w
talii.
-Pozostałe
Te.
–
Masz
ich
wiecej?
–
W
sali
balowej
stoi
jeszcze
wieksza.
–
Wieksza?
-powtórzyła
ze
zdumieniem.
–
Summerset
ma
jedną
u
siebie,
naszą
kazałem
zaniesć
do
sypialni.
Pomyslałem,
e
wieczorem
ubierzemy
choinke.
–
Na
przystrojenie
takiego
olbrzyma
potrzeba
chyba
kilku
dni.
–
Ekipie,
którą
wynajałem,
zajeło
to
cztery
godziny.
-Rozesmiał
sie.
-nasza
jest
bardziej
poreczna.
-Pocałował
ją
w
czoło.
-Chce,
ebysmy
wspólnie
ją
ubrali.
–
Nie
mam
o
tym
zielonego
pojecia.
–
Poradzimy
sobie.
Jeszcze
raz
spojrzała
na
choinke.
Nie
mogła
zrozumiec,
dlaczego
wprawiała
ją
w
zdenerwowanie.
–
mam
robotę
–
powiedziała
i
chciała
odejsc,
lecz
Roarke
połoył
jej
dłonie
na
ramionach
i
zmusił,
by
spojrzała
mu
w
oczy.
–
Nie
zamierzam
przeszkadzać
ci
w
pracy,
Eve,
ale
mamy
prawo
do
własnego
ycia.
Naszego
ycia.
Chcę
spedzić
ten
wieczór
z
moją
ona.
Zmarszczyła
brwi.
–
Wiesz,
e
nie
znosze,
kiedy
mówisz
„moja
ona”
tym
tonem.
–
A
jak
myslisz,
dlaczego
to
robie?
-Rozesmiał
sie,
kiedy
próbowała
go
odepchnac.
-Zdobyłem
cie,
poruczniku,
i
nie
puszcze.
-Wiedzac,
jaka
jest
szybka,
wział
ją
na
rece.
-Zacznij
się
do
tego
przyzwyczajac.
–
Zaczynasz
mnie
wkurzac.
–
Doskonale.
W
takim
razie
czas
na
seks.
Kochanie
się
z
toba,
kiedy
jesteś
wkurzona,
to
prawdziwa
rozkosz.
–
Nie
chcę
się
kochac.
Moe
i
chciałabym,
gdyby
nie
był
taki
pewny
siebie,
pomyslała
ze
złoscia.
–
A
wiec
wyzwanie
i
przygoda.
Coraz
lepiej.
–
Postaw
mnie,
ty
draniu,
bo
oberwiesz.
–
A
teraz
jeszcze
grozby.
Zaczyna
mnie
to
podniecac.
Z
trudem
opanowała
cheć
wybuchniecia
smiechem.
Kiedy
wniósł
ją
do
sypialni,
była
gotowa
do
miłosnych
zmagan.
Roarke
zbyt
dobrze
znał
jej
mysli.
Połoył
ją
na
łóku
i
uwieził
w
uscisku,
zanim
zdayła
się
wywinac.
Chwycił
jej
rece
i
unieruchomił
nad
głowa.
Rzuciła
mu
wsciekłe
spojrzenie.
–
Nie
poddam
się
tak
łatwo.
–
Mam
nadzieje,
e
nie.
Otoczyła
go
nogami
i
przewróciła
na
plecy.
Galahad,
który
uciał
sobie
drzemkę
na
poduszce,
prychnał
gniewnie
i
zeskoczył
na
podłoge.
–
Widzisz,
co
zrobiłes?
-warkneła,
kiedy
Roarke
ponownie
znalazł
się
na
górze.
-
Zdenerwowałeś
kota.
–
Niech
sobie
znajdzie
własną
kobietę
–
mruknał
i
zamknał
jej
usta
pocałunkiem.
Czuł
w
nadgarstkach
Eve
szybkie,
mocne
uderzenia
pulsu
i
dreszcze,
który
wstrzasał
jej
ciałem.
Nie
poddała
się
jednak,
nie
była
na
to
gotowa.
Czasami
lubiła
krótką
goracą
walke.
On
te.
miał
dziś
na
nią
ochote.
Skubnał
zebami
jej
dolną
warge,
a.
z
ust
Eve
wyrwał
się
mimowolny
jek.
Wcisnał
zatrzask
rozpinajacy
kaburę
i
uwolnił
ją
z
pasków.
Czujac,
e
goracy
płomień
zaczyna
obejmować
jej
ciało,
wsunał
dłoń
w
dekolt
koszuli
i
szarpnał
guziki.
Przywarła
do
niego
gwałtownie,
domagajac
się
pieszczot
i
poruszajac
biodrami,
jakby
chciała
się
wymknać
lub
przejać
kontrole.
–
Boe,
pragnę
cie.
Wcia.
nie
mam
ciebie
dosyc.
-Przywarł
ustami
do
jej
piersi.
Ja
te.
nie
mam
ciebie
dosyc,
zdołała
jeszcze
pomyslec.
Krzykneła,
wyginajac
ciało
w
łuk.
Miała
wraenie,
e
kady
jej
nerw
wibruje
w
takt
dzikiej
szalonej
muzyki,
a
płonacy
w
jej
wnetrzu
ogień
ogarnia
całe
ciało.
Oswobodziła
dłonie
i
zaczeła
niecierpliwie
zdzierać
z
niego
koszule,
pragnac
poczuć
pod
palcami
naga
skóre.
Przewracajac
się
po
łóku,
zrzucali
czesci
garderoby
i
przywierali
do
siebie
w
zachłannych
pocałunkach
i
bolesnych
usciskach.
Kiedy
objeła
jego
członek,
był
twardy
jak
stal
i
gładki
niczym
jedwab.
–
Teraz
–
wyszeptała,
unoszac
biodra
i
wprawiajac
je
w
ruch,
jak
tylko
w
nią
wszedł.
Znieruchomiał
w
jej
wnetrzu
i
spojrzał
na
Eve.
Płonacy
na
kominku
ogien,
rzucał
cienie
na
twarz,
połyskiwał
we
włosach,
migotał
w
oczach,
które
powoli
ciemniały
i
zachodziły
mgła.
–
Jesteś
moja
–
wydyszał
chrapliwie,
po
czym
wycofał
sie.
-Na
zawsze.
-Chwycił
posladki,
uniósł
ją
w
górę
i
poczał
wbijać
się
w
nią
długimi
ostrymi
pchnieciami.
Zacisneła
dłonie
na
poscieli,
jakby
chciała
znalezć
w
niej
oparcie.
Widziała
nad
sobą
niewyrazną
sylwetkę
Roarke'a.
Ciemne
włosy
połyskiwały
w
swietle
ognia,
niebieskie
oczy
nabrały
intensywnej
barwy,
a
jasnozłota
skóra
lsniła
od
potu.
–
Jeszcze
raz.
-Przywarł
do
jej
ust,
splótł
palce
z
palcami
Eve,
nacierajac
na
nią
w
pełnym
zapamietania
rytmie.
-I
jeszcze
raz
–
wydyszał,
czujac
w
skroniach
szalone
pulsowanie
krwi.
-Eve!
-wykrzyknał
i
eksplodował
w
jej
wnetrzu.
Leac
pod
nim
wyczerpana,
straciła
poczucie
czasu.
Na
suficie
tanczyły
cienie
rzucane
przez
palacy
się
ogień
na
kominku.
Czy
to
normalne,
aby
poadać
kogoś
tak
bardzo
i
kochać
a.
do
bólu?
-pomyslała.
W
koncu
Roarke
poruszył
głowa,
ocierajac
sie
włosami
o
policzek
Eve
i
ukrył
twarz
w
zagłebieniu
jej
szyi.
–
mam
nadzieje,
e
jesteś
zadowolony
–
mrukneła.
Nie
zabrzmiało
to
tak
ostro,
jak
tego
pragneła.
W
dodatku
uswiadomiła
sobie,
e
gładzi
go
po
plecach.
–
Mhm.
O
tak.
-Musnał
wargami
jej
szyje,
uniósł
głowę
i
spojrzał
w
oczy.
-
Przypuszczam,
e
ty
te.
–
Pozwoliłam
ci
wygrac.
–
Oczywiscie.
Prychneła,
widzac
znajomy
błysk
w
jego
oczach.
–
Zejdź
ze
mnie.
Jesteś
cieki.
–
W
porzadku.
-Wstał
i
ponownie
wział
ją
na
rece.
-Wezmy
prysznic,
a
potem
ubierzemy
choinke.
–
Có.
to
za
obsesja
z
tymi
drzewkami?
–
Od
lat
nie
ubierałem
choinki,
to
znaczy
od
czasu,
kiedy
zamieszkałem
z
Summersetem.
Chciałbym
sprawdzic,
czy
nadal
potrafie.
Wszedł
do
kabiny
prysznicowej.
Zakryła
mu
usta
dłonia,
wiedzac,
e
uwielbia
zimne
prysznice.
–
Natrysk,
czterdziesci
stopni.
–
Za
ciepły
–
wymamrotał.
–
Zostaw.
-Wydała
z
siebie
przeciagłe
westchnienie,
kiedy
ze
wszystkich
stron
trysneła
goraca
woda.
-Wspaniale.
Pietnascie
minut
pózniej
otworzyła
drzwi
suszarki.
Była
rozgrzana
i
odpreona.
Umysł
miała
jasny
i
czujny.
Roarke
konczył
się
wycierac.
Kolejny
z
jego
kaprysów,
którego
nie
mogła
zrozumiec.
Po
co
tracić
czas
na
wycieranie
się
recznikiem,
skoro
suszarka
robi
to
szybciej?
Siegneła
po
szlafrok
i
nagle
zorientowała
sie,
e
nie
jest
to
ten,
który
powiesiła
tu
dziś
rano.
–
Co
to
jest?
--Przesuneła
dłonią
po
szkarłatnym
materiale.
–
Kaszmir.
-Spodoba
ci
sie.
–
Znów
kupiłeś
mi
szlafrok.
Nie
rozumiem...
-Urwała,
bo
własnie
wsuneła
w
niego
rece.
-Och!.
-Nie
znosiła
ulegać
przyjemnosci,
jaką
dawał
dobry
materiał.
Ale
ten
był
delikatny
jak
chmurka
i
ciepły
jak
uscisk.
-Całkiem
miły.
Usmiechnał
sie,
zawiazujac
pasek
czarnego
szlafroka
z
tego
samego
materiału.
-
Dobrze
ci
w
nim.
Chodz,
opowiesz
mi
o
wszystkim,
kiedy
bedę
zawieszał
swiatełka.
–
Peabody
i
McNab
są
ju.
w
agencji.
Jutro
dostaną
listy
swoich
partnerów.
-Weszła
do
sypialni
i
spostrzegał
kubełek
z
butelką
szampana.
Na
srebrnej
tacy
stały
przygotowane
kanapki.
Co
to
jest,
u
diabła?
-pomyslała
i
włoyła
do
ust
coś
niezwykle
smakowitego,
po
czym
napełniła
szampanem
dwa
kieliszki.
-Twoje
dane
personalne
zdały
egzamin.
–
Spodziewałem
się
tego.
-Z
duego
pudła
wyjał
długi
sznur
drobnych
swiatełek.
–
Nie
badź
taki
pewny
siebie.
Przed
nami
jeszcze
długa
droga.
Nadine
była
dziś
u
mnie
w
biurze
–
dodała
i
postawiła
kieliszek
Roarke'a
na
szafce
przy
łóku.
-
Rozszyfrowała
Peabody,
wiec
musiałam
powiedzieć
jej
wiecej,
ni.
chciałam.
Prywatnie.
–
Nadine
jest
jedną
z
nielicznych
reporterek,
której
mona
zaufac.
-Roarke
przyjrzał
się
choince
i
swiatełkom
i
uznał,
e
trzeba
zaczać
od
srodka.
-Nie
podałaby
do
wiadomosci
informacji,
które
mogłyby
zaszkodzić
sledztwu.
–
Tak,
wiem.
Rozmawiałysmy
o
tym.
-Eve
przygladała
się
pracy
Roarke'a
krytycznym
wzrokiem.
Czy
on
wie,
jak
to
się
robi?
-Gdyby
Piper
i
Rudy
mnie
nie
widzieli,
sama
podjełabym
się
tego
zadania.
Roarke
uniósł
brew,
kiedy
umocował
pierwszy
sznur,
po
czym
siegnał
po
nastepny.
-Miałbym
pewne
obiekcje,
gdyby
moja
ona
zaczeła
umawiać
się
na
randki
z
obcymi
meczyznami.
Podeszła
do
tacy
i
wzieła
nastepną
kanapke.
–
Nie
poszłabym
do
łóka
z
adnym
z
nich,
chyba
e...
wymagałaby
tego
sytuacja.
-
Usmiechneła
sie.
-Ale
przez
cały
czas
myslałabym
o
tobie.
–
A
ja
uciałbym
facetowi
jaja
i
przyniósł
ci
w
prezencie.
Eve
zachłysneła
się
szampanem.
–
Jezu,
Roarke,
ja
tylko
artowałam.
–
Mhm.
Ja
te,
kochanie.
Podaj
mi
nastepny
sznur.
Nie
do
konca
przekonana
wyciagneła
z
pudła
swiatełka.
–
Ile
masz
zamiar
tego
załoyc?
–
Tyle,
ile
się
zmiesci.
Wzieła
głeboki
oddech.
–
Chodziło
mi
o
to,
e
ja
ju.
pracowałam
jako
tajna
agentka,
a
Peabody
nie.
–
Peabody
to
zdolna
policjantka.
Powinnaś
jej
zaufac.
I
sobie.
–
McNab
wcia.
wierci
mi
dziurę
w
brzuchu.
–
Bo
durzy
się
w
Peabody?
–
Co?
–
Czuje
do
niej
miete.
-Cofnał
się
i
zlustrował
swoje
dzieło.
-Swiatła
na
choince
–
polecił
i
kiwnał
głową
usatysfakcjonowany,
kiedy
rozbłysły
brylantowe
punkciki.
-W
porzadku.
–
Co
to
znaczy
czuje
do
niej
miete?
Chcesz
powiedziec,
e
się
w
niej
kocha?
Niemoliwe.
–
Nie
jest
pewny,
czy
ją
lubi,
ale
mu
się
podoba.
-Chcac
zobaczyć
swoje
dzieło
pod
innym
katem,
podszedł
do
szafki,
wział
kieliszek
i
popijajac
szampana
przygladał
się
choince.
-teraz
ozdoby.
–
Przecie.
on
ją
cholernie
irytuje.
–
Podejrzewam,
e
z
poczatku
czułaś
do
mnie
to
samo.
-Wzniósł
kieliszek.
-I
czym
się
to
skonczyło?
Eve
wpatrywała
się
w
niego
przez
kilka
sekund,
po
czym
opadła
cieko
na
łóko.
–
Ładne
rzeczy.
W
takim
razie
oni
nie
mogą
ze
sobą
pracowac.
Kłótnie
mogę
zniesc.
Ale
amorów
w
adnym
wypadku.
–
Czasami
trzeba
popuscić
trochę
cugli
swoim
dzieciom,
kochanie.
-Otworzył
drugie
pudło
i
wyjał
z
niego
starego
porcelanowego
aniołka.
-Ty
zawieś
pierwszego.
To
bedzie
taka
nasza
mała
rodzinna
tradycja.
Eve
popatrzyła
na
aniołka.
–
Jesli
coś
jej
się
stanie...
–
Nie
dopuscisz
do
tego.
Westchneła
i
wstała.
–
Postaram
sie.
Bedę
potrzebowała
pomocy.
Musnał
palcem
drobny
dołeczek
w
jej
podbródku.
–
Kocham
sie.
Ja
te.
mysle,
e
to
się
stanie
naszą
małą
rodzinną
tradycja.
Jakiś
czas
pózniej,
kiedy
swiatła
na
choince
zgasły
i
ogień
w
kominku
ledwo
się
arzył,
Eve
leała
bezsennie.
Gdzie
on
teraz
jest?
-myslała.
Czy
znowu
zabrzeczy
wideokom,
informujac
o
kolejnej
ofierze,
kolejnym
brutalnie
przerwanym
yciu,
bo
ona
wcia.
była
zbyt
daleko,
by
dopasć
mordercy?
Kogo
tym
razem
obdarzy
miłoscia?
Rozdział
10
O
swicie
zaczał
padać
snieg.
Nie
były
to
jednak
miekkie
płatki
jak
z
pocztówki,
lecz
drobne
igiełki,
które
syczały
obrzydliwie
po
zetknieciu
z
nawierzchnia.
Kiedy
Eve
dotarła
do
biura
w
centrali,
ulice,
chodniki
i
ruchome
platformy
pokrywała
sliska,
szara
breja,
która
przysparza
wielu
kłopotów
pracownikom
transportu
miejskiego
i
drogówki.
Za
oknem
dwa
helikoptery
pogodowe
z
konkurencyjnych
stacji
przescigały
się
w
przekazywaniu
złych
wiesci
swoim
widzom,
informujac
o
kolizjach
drogowych
i
stłuczkach.
Wystarczyło,
eby
otworzyli
drzwi
i
sami
to
sprawdzili,
pomyslała
gniewnie.
Zapowiadał
się
parszywy
dzien.
Odwróciła
się
plecami
do
waskiego
okna
i
wprowadziła
dane
do
komputera
z
nikła
nadzieja,
e
znajdzie
wreszcie
jakiś
slad.
–
Komputer,
program
prawdopodobienstwa.
Zanalizuj
dane
i
podaj
wyniki.
Podaj
listę
najbardziej
prawdopodobnych
osób,
które
moe
zaatakować
morderca.
Przetwarzanie.
Kiedy
maszyna
zaczeła
jeczeć
i
terkotac,
Eve
wyjeła
fotografie
skonfiskowane
w
„Szczesliwym
Zwiazku”
i
rozlepiła
je
na
tablicy
nad
biurkiem.
Marianna
Hawley,
Sarabeth
Greenbalm,
Donnie
Ray
Michael.
Usmiechniete
twarze,
starajace
pokazać
się
od
najlepszej
strony,
samotne
serca
poszukujace
miłosci.
Urzedniczka,
striptizerka
i
saksofonista.
Odmienne
style
ycia,
odmienne
cele,
odmienne
potrzeby.
Co
jeszcze
mieli
ze
sobą
wspólnego?
Czym
przyciagali
morderce,
czego
ona
nie
dostrzegła?
Co
om
w
nich
widział,
co
było
powodem
tak
skrajnych
jego
reakcji
od
miłosci
po
gniew?
Jednakowe
prawdopodobienstwo
dla
wszystkich
osób.
Eve
spojrzała
na
monitor
i
prychneła.
–
Do
diabła!
Musi
być
jakiś
slad.
Niekompletne
dane
do
dalszej
analizy.
Obecny
wzorzec
przypadkowy.
–
jak,
do
cholery,
mam
chronić
dwa
tysiace
ludzi?
-Zamkneła
oczy,
starajac
się
opanowac.
-Komputer,
wyeliminuj
wszystkie
osoby,
które
mają
partnera
lub
rodzine.
Przeanalizuj
ponownie.
Przetwarzanie...
Zadanie
zakonczone.
–
Dobra.
-Przetarła
oczy.
Wszystkie
trzy
ofiary
to
przedstawiciele
białej
rasy,
pomyslała
-Wyeliminuj
osoby
nie
naleace
do
białej
rasy.
Przeanalizuj
ponownie.
Przetwarzanie...
Zadanie
zakonczone.
–
Podaj
pozostałą
liczbe.
Szescset
dwadziescia
cztery
podmioty.
–
Cholera!
-Spojrzała
na
fotografie.
-Wyeliminuj
wszystkie
osoby
powyej
czterdziestu
pieciu
i
poniej
dwudziestu
jeden
lat.
Przetwarzanie...
Zadanie
zakonczone.
–
Dobra.
-Wstała
zza
biurka
i
zaczeła
chodzić
po
pokoju.
-Listy
partnerów
–
mrukneła.
-Kade
z
nich
otrzymało
po
jednej
liscie
partnerów.
Wyeliminuj
osoby,
które
zasiegały
dalszych
konsultacji
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Przeanalizuj
ponownie.
Przetwarzanie.
Komputer
zaczał
się
krztusic,
wiec
Eve
palneła
go
na
odlew.
–
Cholerna
kupa
złomu
–
mrukneła,
gdy
maszyna
wydała
z
siebie
je.
Zadanie...
zakonczone.
–
Przestań
się
jakac.
Podaj
uzyskaną
liczbe.
Pozostało
dwiescie
szesć
osób.
–
No,
to
ju.
lepiej.
Wydrukuj
ostateczną
liczbę
osób.
Kiedy
komputer
wypluł
z
siebie
wydruk,
Eve
właczyła
wideokom
i
wywołała
Sekcję
Elektroniczna.
–
Feeney,
mam
dwiescie
szesć
osób.
Trzeba
je
sprawdzic.
Moesz
to
zrobic?
Kto
z
tych
ludzi
wyjechał
z
miasta,
kto
znalazł
partnera
lub
wstapił
w
zwiazek
małenski,
kto
umarł
we
snie,
a
kto
spedził
urlop
na
planecie
Disneya.
–
Podrzuć
mi
liste.
–
Dzieki.
-Uniosła
głowe,
słyszac
w
korytarzu
chór
gwizdów
i
miaukniec.
-To
pilne
–
dodała
i
rozłaczyła
się
w
chwili,
gdy
dp
pokoju
weszła
z
wypiekami
na
twarzy
wzburzona
Peabody.
–
Jezu,
jakby
ci
kretyni
nie
widzieli
mnie
nigdy
bez
munduru.
Henderson
był
gotów
zostawić
onę
i
dzieciaki
i
spedzić
ze
mną
weekend
na
Barbadosie.
Błysk
w
oku
dowodził
jednak,
e
pochlebiała
jej
ta
propozycja.
Eve
zmarszczyła
brwi.
Asystentka
była
umalowana,
modnie
uczesana,
miała
na
sobie
krótką
obcisłą
spódniczkę
i
buty
na
potwornie
wysokich
obcasach
w
kolorze
dojrzałych
malin.
–
jak
ty
moesz
chodzić
na
takich
szczudłach?
-spytała.
–
To
nic
trudnego.
Eve
westchneła.
–
Siadaj.
–
Dobrze,
tylko
trochę
to
potrwa.
Peabody
oparła
dłoń
na
brzegu
biurka
i
zaczeła
powoli
opuszczać
się
na
krzesło.
–
Co
ty
wyprawiasz,
kucasz
czy
siadasz?
–
Chwileczke.
-Asystentka
wciagneła
gwałtownie
powietrze
w
płuca,
krzywiac
się
lekko.
-Ta
spódnica
jest
trochę
przyciasna
w
talii
–
wyjasniła.
–
Powinnaś
pomysleć
o
swoich
wewnetrznych
organach,
zanim
wbijesz
się
w
coś
takiego.
Została
ci
godzina
do
wizyty
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Chce,
ebys...
–
Co
ty
do
cholery
w
tym
robisz?
-W
drzwiach
stał
McNab
i
gapił
się
na
nogi
Peabody.
–
Wypełniam
swoje
zadanie
–
warkneła.
–
Dopraszasz
się
o
baty.
Dallas,
niech
jej
pani
kae
inaczej
się
ubrac.
–
Nie
jestem
specjalistką
od
mody,
McNab.
A
gdybym
była
–
tu
zlustrowała
wzrokiem
jego
luzne
spodnie
w
czerwono-białe
pasy
i
ółty
golf
–
miałabym
coś
do
powiedzenia
na
temat
twoich
gustów.
Peabody
parskneła,
a
Eve
spiorunowała
ją
wzrokiem.
–
Zwracam
wam
uwage,
dzieci,
e
tym
razem
w
grę
moe
wchodzić
podwójne
morderstwo.
Jesli
się
nie
dogadacie,
bedę
zmuszona
ograniczyć
wam
czas
zabawy.
Peabody
skrzyowała
ramiona
na
piersi
i
rzuciła
McNabowi
szydercze
spojrzenie,
lecz
miała
na
tyle
rozsadku,
by
nie
odzywać
się
słowem.
–
Peabody,
masz
przekonać
Piper,
eby
tylko
ona
była
twoją
konsultantka.
McNab
zajmiesz
się
Rudym.
Kiedy
dostaniecie
listę
partnerów,
odwiedzcie
salony
sklepowe.
Postarajcie
sie,
eby
was
zauwaono.
–
Czy
mamy
te
srodki
na
te
cele?
-spytał
McNab,
lecz
na
widok
ironicznego
spojrzenia
Eve
wzruszył
ramionami
i
wsunał
dłonie
do
kieszeni
spodni.
-
Zrobiłoby
to
lepsze
wraenie,
gdybysmy
kupili
parę
drobiazgów
i
pogawedzili
ze
sprzedawcami.
–
Dostaliscie
dwiescie
etonów
kredytowych
na
głowe.
Wszystko
ponad
tę
sumę
to
wasz
problem.
McNab,
wiemy,
e
Donnie
Ray
odwiedził
salon
pieknosci,
by
kupić
kosmetyki
dla
matki.
Nie
zapomnij
się
tam
pokrecic.
–
Mógłby
tam
siedzieć
i
miesiac
–
mrukneła
Peabody,
po
czym
spojrzała
na
Eve
z
niewinną
mina.
–
Peabody,
Hawley
te.
robiła
tam
zakupy,
jak
równie.
w
salonie
damskiej
bielizny
pietro
wyej.
Zajrzyj
tam.
–
Tak
jest.
–
Musicie
odbyć
jak
najwiecej
spotkań
z
osobami
z
waszych
list.
Zaczniecie
ju.
dziś
wieczorem.
Gotowy
jest
klub
„Nova”
na
Piecdziesiatej
Trzeciej.
Im
wczesniej
się
umówicie,
tym
lepiej.
Spróbujcie
odbyć
pierwszą
randkę
o
czwartej,
a
potem
co
godzina
z
kolejnymi
osobami.
Im
wiecej,
tym
lepiej.
Nie
wiemy,
czy
morderca
uderzył
tej
nocy.
Mogło
nam
się
tym
razem
poszczescic.
Ale
on
nie
bedzie
czekał.
Ponownie
spojrzała
na
fotografie.
–
W
klubie
bedą
nasi
ludzie.
Feeney
i
ja
zostaniemy
na
zewnatrz.
Oboje
musicie
mieć
nadajniki.
Pod
adnym
pozorem
nie
wolno
wam
się
oddalac.
Jesli
zechce
wam
się
siusiu,
dajcie
znac,
a
jedne
z
naszych
ludzi
pójdzie
z
wami.
–
On
przecie.
nie
atakuje
w
miejscach
publicznych
–
zauwayła
Peabody.
–
Nie
mogę
ryzykowac.
Albo
bedziecie
trzymać
się
reguł,
albo
wypadacie
z
gry.
Jak
najszybciej
przekaecie
nam
listę
partnerów.
Jesli
ktokolwiek
z
personelu
„Szczesliwego
Zwiazku”
lub
z
sasiednich
salonów
zainteresuje
się
wami,
natychmiast
meldujcie.
Jakieś
pytania.
Eve
uniosła
brwi,
gdy
oboje
pokrecili
przeczaco
głowami.
–
W
takim
razie
do
roboty.
Powstrzymała
się
od
usmiechu,
kiedy
Peabody,
która
miała
ochotę
wstać
z
krzesła,
zrobiła
to
z
wyraznym
wysiłkiem.
McNab
wzniósł
oczy
ku
niebu,
kiedy
dziewczyna
go
mijała.
–
Jest
zupełnie
zielona.
–
Ale
dobra
–
odparowała
Eve.
–
Moliwe,
ale
bedę
miał
na
nią
oko.
–
Nie
watpię
–
mrukneła
Eve,
kiedy
zamknał
za
sobą
drzwi.
Ponownie
spojrzała
na
fotografie.
Nie
dawały
jej
spokoju
te
trzy
twarze.
Nie
mogła
przestać
mysleć
o
losie,
jaki
spotkał
tych
trojga.
Zbyt
mocno
się
w
to
angauje,
pomyslała.
Nie
powinnam
skupiać
się
na
tym,
co
ich
spotkało,
ale
dlaczego.
Przetarła
oczy,
jakby
chciała
wymazać
z
pamieci
wspomnienia.
Dlaczego
ci
troje?
-myslała.
Podeszła
bliej,
by
przyjrzeć
się
usmiechnietej
twarzy
Marianny
Hawley.
Spróbowała
opisać
ja,
stosujac
tę
samą
metode,
jaką
posłuyła
się
przy
wyborze
zapachu
dla
Miry.
Profesjonalistka,
staroswiecka,
romantyczna,
o
stonowanej
urodzie,
przywiazana
do
rodziny,
interesujaca
się
teatrem
i
lubiaca
otaczać
się
ładnymi
rzeczami.
Wsuneła
kciuki
do
kieszeni
spodni
i
przeniosła
wzrok
na
Sarabeth
Greenbalm.
Striptizerka.
Samotnica,
przywiazujaca
duą
wagę
do
pieniedzy
i
zbierajaca
karty
kredytowe.
Równie.
solidna
w
swoim
fachu.
Mieszkała
sama,
oszczedzała
zarobione
pieniadze
i
liczyła
napiwki.
Hadnego
hobby,
adnych
przyjaciół
czy
krewnych.
Wreszcie
Donnie
Ray,
chłopak,
który
kochał
matkę
i
grę
na
saksofonie.
Mieszkał
jak
w
chlewie
i
miał
usmiech
anioła.
Pociagał
Zonera,
nigdy
jednak
nie
był
karany.
I
nagle
ją
olsniło.
Wreszcie
cos,
co
łaczyło
te
trzy
osoby,
choć
nigdy
sie
nie
spotkały.
Teatr!
–
Komputer,
dane
trzech
klientów
„Szczesliwego
Zwiazku”:
Hawley
Marianna,
Greenbalm
Sarabeth,
Michael
Donnie
Ray.
Podswietl
ich
zawody
i
hobby.
Przetwarzanie:
Hawley
Marianna,
asystentka
w
firmie
Foster-Brinke.
Hobby:
teatr.
Członek
Grupy
Teatralnej
w
West
Side.
Inne
zainteresowania...
–
Stop,
nastepna
osoba.
Greenbalm
Sarabeth,
tancerka...
–
Stop.
Donnie
Ray,
saksofonista.
-Zastanawiała
się
przez
chwile.
Komputer,
prawdopodobienstwo
zaatakowania
przez
mordercę
osób
interesujacych
się
teatrem
lub
majacych
jakieś
zwiazku
z
rozrywka.
Przetwarzanie.
Prawdopodobienstwo:
dziewiecdziesiat
trzy
i
dwie
dziesiate
procent.
–
Cholera,
mam.
-Skrzywiła
sie,
kiedy
zadzwieczał
nadajnik.
-Dallas
–
rzuciła
gniewnie.
–
Komunikat
do
porucznik
Eve
Dallas.
Sprawdzić
parę
mieszkajacą
przy
West
Dziewietnascie
trzy
cztery
jeden,
lokal
trzy.
Próba
napadu.
Prawdopodobienstwo,
e
moe
to
mieć
zwiazek
z
obecnie
prowadzonym
sledztwem:
dziewiecdziesiat
osiem
i
osiem
dziesiatych
procenta.
Eve
złapała
kurtke.
–
Przyjełam.
Koniec
połaczenia.
To
był
po
prostu
przypadek
–
powiedziała
drobna
kobieta,
delikatna
jak
wróki
tanczace
na
małym
białym,
szklanym
drzewku,
wiszacym
w
szerokim
oknie
starego
poddasza.
-Jacko
niepotrzebnie
wszystko
wyolbrzymia.
–
Wiem,
co
mówie.
Ten
gosć
miał
złe
zamiary,
Cissy.
Jacko
zmarszczył
gniewnie
brwi
i
mocniej
objał
kobietę
ramieniem.
Zmiesciłyby
się
w
nim
cztery
takie
jak
ona,
pomyslała
Eve.
Miał
posturę
gracza
w
piłkę
halowa,
twarz
o
grubych
rysach
i
blizny
na
szczece
i
nad
łukiem
brwiowym.
Jego
towarzyszka
była
blada
niczym
ksieycowy
promien,
on
czarny
jak
noc.
Drobne
dłonie
kobiety
toneły
w
jego
olbrzymiej
prawicy.
Poddasze
składało
się
z
trzech
czesci.
Eve
rzuciła
okiem
na
czesć
sypialna,
widoczną
przez
otwór
w
scianie
z
falistego
szkła
w
kolorze
brzoskwini.
Stało
w
niej
szerokie
łoe
z
rozrzuconą
posciela.
W
czymś
w
rodzaju
salonu
poczesne
miejsce
zajmowała
sofa
w
kształcie
litery
U,
która
spokojnie
mogła
pomiescić
dwadziescia
osób.
Sam
Jacko
zajmował
na
niej
przestrzeń
trzech
osób.
Mieszkanie
swiadczyło
o
zamonosci,
kobiecym
smaku
i
meskiej
wygodzie.
–
Proszę
mi
opowiedzieć
całe
zdarzenie.
–
Wszystko
opowiedzielismy
wczoraj
wieczorem
policjantowi.
-Cissy
usmiechneła
sie,
lecz
w
jej
oczach
błysneła
lekka
irytacja.
-Jacko
uparł
sie,
by
wezwać
policje.
-A
to
był
tylko
głupi
art.
–
Akurat.
-Pochylił
się
w
przód,
wprawiajac
w
drenie
mocno
poskrecane
włosy.
-
ten
gosć
przyszedł
ubrany
jak
swiety
Mikołaj,
z
wielkim
pudłem
owinietym
w
papier
i
zawiazanym
wstaka.
Serce
Eve
mocniej
zabiło.
–
Kto
otworzył
drzwi?
-spytała
jednak
spokojnie.
–
Ja.
-Cissy
machneła
rekami.
-Mój
tata
mieszka
w
Wisconsin.
Jesli
nie
mogę
pojechać
na
swieta,
przysyła
mi
coś
zabawnego.
W
tym
roku
nie
bedę
mogła
się
wyrwac,
pomyslałam
wiec,
e
wynajał
swietego
Mikołaja.
Nadal
uwaam...
–
Ten
gosć
nie
był
od
twojego
taty
–
stwierdził
ponurym
tonem
Jacko.
-Wpusciła
go
do
srodka.
Byłem
wtedy
w
kuchni.
Posłyszałem
jej
smiech
i
głos
tego
goscia.
–
Jacko
jest
okropnie
zazdrosny.
To
niszczy
nasz
zwiazek.
–
Bzdura,
Cissy.
Ty
dopiero
wtedy
mówisz,
e
facet
podrywa,
jak
wsunie
ci
łapę
pos
spódnicę
–
parsknał
pogardliwie.
-Kiedy
wszedłem,
ten
facet
się
do
niej
zalecał.
–
Zalecał?
-powtórzyła
Eve.
Cissy
wydeła
gniewnie
wargi.
–
Na
własne
oczy
widziałem.
Szczerzył
do
niej
zeby
i
błyskał
oczami.
–
Mrugał
–
sprostowała
Cissy.
-na
litosć
boska,
Jacko,
on
po
prostu
do
mnie
mrugał.
–
Ale
przestał,
kiedy
mnie
zobaczył.
Skamieniał
i
zaczał
gapić
się
na
mnie.
Napedziłem
mu
niezłego
stracha.
A
potem
prysnał
jak
wystraszony
królik.
–
Bo
wrzasnałeś
na
niego.
–
Dopiero
jak
zaczał
uciekac.
-Jacko
machnał
w
zdenerwowaniu
potenymi
łapskami.
-tak,
wrzasnałem
i
pobiegłem
za
nim.
Dopadłbym
drania,
gdyby
Cissy
nie
weszła
mi
w
droge.
Zanim
się
od
niej
uwolniłem
i
wybiegłem
na
ulice,
nie
było
po
nim
sladu.
–
Czy
funkcjonariusz,
który
zgłosił
się
do
panstwa,
zabrał
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa?
–
Tak,
powiedział,
e
taka
jest
procedura.
–
Zgadza
sie.
Jaki
miał
głos?
–
Głos?
-Cissy
zamrugała
oczami.
–
Jak
brzmiał
jego
głos.
–
Hmm...
Wesoło.
–
Jezu,
Cissy,
czy
ty
musisz
być
taka
głupia?
-wykrzyknał
Jacko.
-Był
sztuczny
–
zwrócił
się
do
Eve.
Tymczasem
uraona
Cissy
wstała
z
kanapy
i
wybiegła
do
czesci
kuchennej.
-No
wie
pani,
podszyty
fałszywą
wesołoscia.
Głeboki,
wibrujacy.
Powiedział
coś
w
tym
rodzaju:
„Byłaś
grzeczną
dziewczynka?
Mam
coś
dla
ciebie.
Tylko
dla
ciebie”.
Wtedy
ja
wszedłem,
a
on
zrobił
mine,
jakby
połknał
abe.
–
Czy
coś
w
jego
wygladzie,
pomimo
przebrania,
w
sposobie
mówienia,
poruszania
sie,
nie
wydało
się
pani
znajome?
-spytała
Eve
Cissy.
–
Nie.
-Cissy
wróciła
do
„salonu”,
ostentacyjnie
ignorujac
Jacko
i
popijajac
wodę
ze
szklanki.
-To
trwało
zaledwie
kilka
minut.
–
Chciałabym,
eby
pani
obejrzała
dyskietki,
przyjrzała
się
im,
kiedy
je
powiekszymy
i
wzmocnimy.
Moe
zauway
pani
coś
szczególnego.
–
Czy
warto
zawracać
sobie
głowę
takim
incydentem?
–
Mysle,
e
tak.
Jak
długo
mieszkacie
ze
soba?
–
Kilka
lat
z
przerwami.
–
Ostatnio
z
wiekszymi
przerwami
–
mruknał
Jacko.
–
Gdybyś
nie
był
zaborczy
i
nie
rzucał
się
na
kadego
meczyzne,
który
na
mnie
spojrzy...
-zaczeła
Cissy.
Eve
podniosła
dłon,
majac
nadzieje,
e
powstrzyma
domową
kłótnie.
–
Czym
się
pani
zajmuje?
-spytała
kobiete,
–
Jestem
aktorką
i
uczę
aktorstwa,
kiedy
nie
dostanę
adnej
roli.
Ma
cie,
pomyslała
Eve.
–
Jest
wspaniałą
aktorką
–
Jacko
usmiechnał
się
z
wyrazną
dumą
do
Cissy.
-Jest
teraz
w
trakcie
prób
do
sztuki
w
jednym
z
teatrów
na
Broadwayu.
–
Która
zrobi
klapę
–
powiedziała
Cissy,
ale
podeszła
do
Jacko
i
usiadła
na
sofie.
–
To
bedzie
wielki
przebój.
-Ucałował
jej
piekną
dłon.
-Cissy
pokonała
dwadziescia
innych
kandydatek.
To
bedzie
jej
wielka
rola.
–
Nie
omieszkam
obejrzeć
przedstawienia.
Cissy,
czy
korzystała
pani
z
usług
„Szczesliwego
Zwiazku”
–
Ee...-Umkneła
wzrokiem
w
bok.
-Nie.
–
Cissy,
czy
pani
wie,
co
grozi
za
składanie
fałszywych
zeznan?
-spytała
Eve
ostrym
tonem.
–
Na
litosć
boska,
co
to
moe
was
obchodzic?
–
Co
za
„Szczesliwy
Zwiazek”?
-zaciekawił
się
Jacko.
–
Komputerowa
agencja
matrymonialna.
–
Na
miłosć
boska,
Cissy!
-Jacko
zerwał
się
z
kanapy,
potracajac
wiszace
w
pokoju
ozdoby.
-Co
się
z
toba,
u
diabła
dzieje?
–
Zerwalismy
ze
soba!
-W
jednej
chwili
delikatna
wróka
zmieniła
się
w
olbrzyma.
-Byłam
wsciekła
na
ciebie.
Pomyslałam,
e
to
moe
być
zabawne.
He
dam
ci
nauczke,
ty
bałwanie.
Miałam
pełne
prawo
widywać
sie,
z
kim
chcę
i
kiedy
chce,
skoro
nie
bylismy
ju.
ze
soba.
–
No
to
mysl
sobie
tak
dalej
–
rzucił
wsciekłym
głosem.
–
Widzi
pani?
-Cissy
oskarycielskim
gestem
wskazała
na
Jacko.
W
jej
spojrzeniu
nie
było
ju.
ciepła,
lecz
lodowaty
chłód.
-oto
co
muszę
znosic.
–
Uspokójcie
się
oboje!
-rozkazała
Eve.
-Kiedy
została
pani
klientką
„Szczesliwego
Zwiazku”?
–
Jakieś
szesć
tygodni
temu
–
mrukneła
Cissy.
-Umówiłam
się
z
dwoma
facetami...
–
Jakimi
facetami?
-spytał
Jacko.
–
Z
dwoma
facetami
–
powtórzyła
dobitnie.
-Potem
wrócił
Jacko.
Przyniósł
mi
bratki.
Uległam.
Ale
bedę
musiała
przemysleć
tę
decyzje.
–
Być
moe
ta
decyzja
uratowała
pani
ycie
–
powiedziała
Eve.
–
Nie
rozumiem.
-Cissy
instynktownie
przytuliła
się
do
Jacko,
który
ponownie
objał
ją
ramieniem.
–
To
wczorajsze
zdarzenie
moe
mieć
zwiazek
z
serią
niedawnych
morderstw.
Tylko,
e
w
tamtych
przypadkach
ofiary
mieszkały
same.
-Eve
spojrzała
na
Jacko.
-Miała
pani
szczescie,
e
nie
była
sama.
–
O
Boe...
Jacko.
–
Nie
obawiaj
się
kochanie.
Jestem
przy
tobie.
-Przytulił
ja
i
popatrzył
na
Eve.
-
Wiedziałem,
e
z
tym
gosciem
jest
cos
nie
w
porzadku.
O
co
tu
chodzi?
–
Powiem
wam
tyle,
ile
bedę
mogła.
Chciałabym,
ebyscie
przyszli
do
centrali,
obejrzeli
dyskietki,
złoyli
zeznania,
a
pani,
eby
opowiedziała
mi
o
swoich
doswiadczeniach
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Mamy
zapewnioną
pełną
współpracę
ze
strony
swiadków.
-Eve
stała
w
biurze
komendanta
Whitneya.
Była
zbyt
spieta,
by
usiasc,
lecz
nie
miała
odwagi
spacerować
w
czasie
składania
raportu.
–
Kobieta
jest
zbyt
zdenerwowana,
by
coś
wiecej
powiedziec.
Meczyzna
potwierdza
jej
zeznania.
Hadne
z
nich
nie
rozpoznało
sprawcy.
Przesłuchałam
obu
meczyzn,
z
którymi
spotkała
się
Cissy
Peterman.
Obaj
mają
alibi
przynajmniej
na
jeden
wieczór.
Mysle,
e
są
niewinni.
Whitney
skinał
głową
i
zaczał
przegladać
raport
Eve.
–
Jacko
Gonzales?
Ten
Jacko
Gonzales?
Członek
Brawlersów
z
numerem
dwadziescia
szesc?
–
Tak,
jest
zawodowym
graczem
w
piłkę
halowa.
–
A
niech
mni!
-na
twarzy
Whitneya
pojawił
się
rzadki
u
niego
usmiech.
-To
najlepszy
zawodnik
w
druynie.
W
ostatnim
meczu
zdobył
trzy
bramki
i
przebił
się
przez
dwie
blokady.
Odchrzaknał,
bo
Eve
przygladała
mu
się
w
milczeniu.
–
Mój
wnuk
jest
jego
wielkim
fanem.
–
Rozumiem,
sir.
–
Szkoda,
e
Gonzales
nie
dorwał
tego
goscia.
Załoę
sie,
e
unieszkodliwiłby
go.
–
Te.
tak
sadze,
panie
komendancie.
–
Panna
Peterman
miała
duo
szczescia.
–
Tak.
Nastepna
ofiara
moe
go
nie
miec.
Panna
Peterman
pokrzyowała
mordercy
plany.
Na
pewno
znowu
uderzy.
Moe
dziś
wieczorem.
Rozmawiałam
z
doktor
Mira,
która
twierdzi,
e
bedzie
zły,
wytracony
z
równowagi.
Moim
zdaniem
moe
nawet
popełnić
jakiś
bład.
McNab
i
Peabody
mają
dziś
wieczór
po
trzy
spotkania.
Wszystko
jest
przygotowanie.
Mam
listy
ich
partnerów
i
raporty.
Zawahała
sie,
po
czym
zdecydowała
się
przedstawić
swoja
opinie.
–
Panie
komendancie,
dzisiejsza
akcja
jest
konieczna.
Ale
gdy
my
bedziemy
prowadzić
nadzór,
on
gdzieś
zaatakuje.
–
Skoro
nie
masz
kryształowej
kuli,
musisz
postepować
według
planu.
–
Ograniczyłam
listę
potencjalnych
ofiar
do
dwustu.
Chyba
znalazłam
jeszcze
jeden
punkt
wspólny:
teatr.
To
pozwoli
zredukować
liste.
Mam
nadzieje,
e
dzieki
nowym
danym
Feeney
bedzie
w
stanie
znacznie
ją
skrócic.
Tym
osobom
trzeba
bedzie
zapewnić
ochrone.
–
Jak?
-Whitney
rozłoył
rece.
-Wie
pani
równie
dobrze
jak
ja,
e
departament
nie
moe
dać
tylu
ludzi.
–
A
jesli
Feeney
skróci
liste...
–
Nawet
jesli
skróci
ją
do
piecdziesieciu,
nic
z
tego.
–
Jedna
z
tych
osób
moe
dziś
wieczorem
zginac.
-Zrobiła
krok
w
przód.
-Trzeba
je
ostrzec.
Gdybysmy
zwrócili
się
o
pomoc
do
mediów,
moe
ludzie
zastanowiliby
sie,
zanim
otworzyli
te
cholerne
drzwi.
–
Zwrócenie
się
do
mediów
wywoła
panikę
–
stwierdził
chłodno
Whitney.
-Czy
pani
wie,
ilu
swietych
Mikołajów,
stojacych
na
rogach
ulic
i
zabierajacych
datki,
zostałoby
pobitych?
Moe
nawet
smiertelnie.
Nie
wolno
nam
szafować
ludzkim
yciem,
Dallas.
Poza
tym,
gdybysmy
zwrócili
się
do
mediów,
moglibysmy
go
ostrzec
–
dodał,
zanim
zdayła
się
odezwac.
-Zapadłby
się
pod
ziemię
i
nigdy
bysmy
go
nie
znalezli.
Trzy
osoby
nie
yja.
Zasługują
na
to,
by
ich
morderca
trafił
za
kratki.
Ma
racje,
ale
to
wcale
jej
nie
uspokoiło.
–
Jesli
Feeney
ograniczy
listę
osób
do
minimum,
moglibysmy
skontaktować
się
z
tymi
ludzmi.
Zorganizowałabym
zespół,
który
by
się
tym
zajał.
–
Nie
utrzymalibysmy
tego
w
tajemnicy
i
znowu
wybuchałby
panika.
–
Nie
moemy
ich
tak
zostawic.
Za
nastepną
ofiarę
to
my
bedziemy
ponosić
odpowiedzialnosc.
-A
raczej
ja,
dodała
w
duchu,
lecz
miała
dosć
rozsadku,
by
tego
głosno
ni
mówic.
-jesli
nic
nie
zrobimy,
by
ostrzec
tych
ludzi,
wina
spadnie
na
nas.
On
wie,
e
znamy
jego
metodę
działania
i
ile
razy
zamierza
uderzyc.
I
wie
te,
e
moemy
jedynie
czekac,
a.
zaatakuje.
Jego
to
bawi.
Popisywał
się
przed
kamerami
bezpieczenstwa
w
domu
Peterman.
Stał
w
tym
cholernym
korytarzu
i
mizdrzył
się
do
kamery.
Gdyby
Gonzales
strzelał
gole
wczoraj
wieczorem,
ta
kobieta
ju.
by
nie
yła.
Byłyby
ju.
cztery
ofiary
w
ciagu
tygodnia,
a
to
stanowczo
zbyt
duo.
Słuchał
jej
ze
spokojną
nieruchomą
twarza.
–
Pani
pozycja
jest
o
wiele
łatwiejsza,
poruczniku.
Moe
pani
tak
nie
uwaa,
ale
znacznie
łatwiej
jest
stać
z
tej
strony
biurka.
Nie
mogę
spełnić
pani
prosby.
Nie
mogę
pozwolić
na
to,
eby
osłaniała
pani
kadą
ofiare,
tak
jak
tego
słuacego
Roarke'a
przed
kilkoma
tygodniami.
–
To
nie
ma
z
tym
nic
wspólnego.
-Zacisneła
zeby,
eby
nie
wybuchnac.
-Ta
sprawa
jest
zamknieta,
panie
komendancie.
Teraz
mam
nó.
na
gardle.
Informacje
juz
przedostały
się
do
mediów.
Przy
nastepnym
morderstwie
rozpeta
się
piekło.
W
oczach
Whitneya
błysnał
niepokój.
–
Co
pani
powiedziała
tej
Furst?
–
Tyle,
ile
musiałam.
Zresztą
i
tak
nieoficjalnie.
Ona
na
razie
bedzie
milczec.
Ale
są
jeszcze
inni
równie
dobrzy
reporterzy,
tylko
e
znacznie
mniej
uczciwi.
–
Porozmawiam
na
ten
temat
z
szefem.
Tyle
mogę
zrobic.
Niech
pani
dostarczy
skorygowaną
przez
Feeneya
liste,
a
ja
poproszę
o
zgodę
na
skontaktowanie
się
z
tymi
osobami.
Finansowanie
tego
typu
operacji
nie
ley
w
moich
moliwosciach.
Odchylił
się
na
oparcie
fotela
i
popatrzył
na
nią
z
uwaga.
–
Znajdzcie
coś
dziś
wieczorem.
I
konczcie
tę
sprawe.
Eve
zastała
w
swoim
biurze
wpatrzonego
w
monitor
Feeneya.
–
Oszczedziłeś
mi
biegania
do
Sekcji
Elektronicznej.
–
Słyszałem,
e
był
ty
Jacko
Gonzales.
-W
jego
głosie
brzmiał
zawód.
-Pewnie
ju.
sobie
poszedł,
co?
–
Dobra,
załatwię
ci
jego
hologram
z
autografem.
–
Naprawde?
Byłbym
wdzieczny.
–
Chce,
ebyś
przejrzał
te
nazwiska
i
dane.
-Wyciagneła
dyskietke.
Mój
komputer
znowu
zaczał
się
krztusić
i
zbyt
długo
to
trwało,
a
muszę
mieć
jak
najszybciej
skróconą
listę
potencjalnych
ofiar.
-Wysuneła
szufladę
biurka
i
zaczeła
w
niej
szperac,
czujac
w
skroniach
bolesne
pulsowanie.
-Góra
piecdziesiat
osób,
dobra?
Tyle
Whitney
zgodzi
się
ostrzec.
Resztę
niech
Bóg
ma
w
swojej
opiece.
Gdzie,
do
cholery,
podział
się
mój
batonik?
–
Nie
wziałem
go.
-Feeney
wskazał
na
torebkę
z
orzeszkami.
-McNab
tu
był.
On
uwielbia
słodycze,
–
Skubaniec.
-Rozpaczliwie
pragnac
wypełnić
czymś
oładek,
siegneła
do
torby
z
orzeszkami.
-mam
ju.
powiekszony
obraz
z
kamery
bezpieczenstwa
w
korytarzy
Peterman,
ale
pewnie
twój
bedzie
lepszy.
Chcę
mieć
jego
portret
w
chwili,
gdy
jest
najbardziej
soba,
to
znaczy,
gdy
rzuca
sie
do
ucieczki.
Mona
wówczas
dostrzec
panikę
na
twarzy.
Wstukała
kod
do
autokucharza,
majac
nadzieje,
e
popije
kawą
orzeszki.
–
mam
fotografię
partnerów
ofiar
i
personelu
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Sprawdz,
które
z
tych
twarzy
mogą
pasować
do
portretu
mordercy.
Nawet
pod
warstwą
kosmetyków
mona
coś
znalezc.
Prawie
całe
usta
ukryte
pod
broda.
–
Moemy
dopasować
kształt
ust,
jeeli
bedziemy
mieć
wystarczajaco
wyrazny
portret.
–
Tak.
Budowa
ciała
nic
na
nie
da,
ale
wzrost
powinien.
Spróbuj
wyciagnać
z
tego,
co
się
da.
Wyglada
na
to,
e
facet
nie
nosi
butów
na
obcasach,
moemy
wiec
dosć
dokładnie
okreslić
jego
wzrost.
Rekawiczki
niestety
niwelują
kształt
dłoni.
-
Popijała
kawę
w
zamysleniu.
-Uszy
–
powiedziała
nagle.-Czy
zawracałby
sobie
głowę
zmianą
kształtu
uszu?
W
jakim
stopniu
są
widoczne.
Podeszła
do
komputera,
wywołała
program
i
zaczeła
przegladać
portrety
z
kamer
bezpieczenstwa.
-Cholera,
nic,
nic,nic.
Mam!
-na
ekranie
pojawił
się
obraz
postacji
widzianej
z
boku.
-Moesz
coś
z
tym
zrobic?
Chyba
tak
–
stwierdził
po
namysle.
-Czapka
zakrywa
górną
czesć
ucha,
ale
moe
coś
z
tego
wyjdzie.
Gratuluje,
Dallas.
Nie
zwróciłbym
na
to
uwagi.
Porównamy
wszystkie
fragmenty
twarzy.
Ale
na
to
trzeba
czasu.
Coś
tak
skomplikowanego
zajmie
kilka
dni.
Moe
tydzien.
–
Potrzebny
portret
tego
drania.
-Zamkneła
oczy,
usiłujac
zebrać
mysli.
-
Zaczniemy
od
poczatku.
Sprawdzimy
jeszcze
raz
te
broszki
i
spinki,
srodki
dezynfekcyjne,
kosmetyki.
Tatuae
zostały
zrobione
recznie.
Moe
z
tego
coś
wycisniemy.
–
Dallas,
dwie
trzecie
salonów
i
klubów
w
miescie
zatrudnia
specjalistów
od
tatuay.
–
Moe
któryś
z
nich
zna
ten
wzór.
-Westchneła.
-Zostały
nam
dwie
godziny
do
akcji
w
klubie
„Nova”.
Zróbmy,
ile
się
da.
Rozdział
11
Peabody
najbardziej
irytował
fakt,
e
McNab
jest
na
jej
liscie
partnerów.
Nie
miało
znaczenia,
e
był
to
zapewne
wynik
zmiany
jej
portretu
psychologicznego
i
dostosowania
go
do
portretów
ofiar.
Nie
mogła
tego
zniesć
i
ju.
Nie
chciała
z
nim
współpracowac.
Denerwowały
ją
jego
dziwaczne
stroje,
bezczelny
usmiech,
zarozumialstwo.
Wiedziała
jednak,
e
nic
na
to
nie
poradzi,
dopóki
Eve
bedzie
uwaać
go
za
cenny
nabytek.
Eve
Dallas
była
dla
niej
niedoscignionym
wzorem,
ale
przecie.
nawet
najlepszy
gliniarz
moe
popełnić
bład.
Tym
błedem,
według
Peabody,
było
przyjecie
McNaba
do
zespołu.
Siedział
teraz
na
drugim
krancu
eleganckiej
sali,
w
towarzystwie
wysokiej
blondynki.
Peabody
była
przekonana,
e
specjalnie
wybrał
to
miejsce,
by
ją
denerwowac.
Gdyby
go
nie
było,
mogłaby
spokojnie
rozkoszować
się
miła
atmosferą
wnetrza.
Wypełniały
je
stoły
z
błyszczacymi
blatami,
boksy
w
jasnoniebieskim
kolorze.
Pomalowane
na
ółto
sciany
zdobiły
ryciny
przedstawiajace
uliczne
sceny
z
Nowego
Jorku.
Lokal
z
klasa,
pomyslała,
patrzac
na
długi
kontuar,
na
lustra
przy
barze
i
odzianych
w
smokingi
barmanów.
Nic
dziwnego,
przecie.
naleał
do
Roarke'a.
Wysciełane
krzesło,
na
którym
siedziała,
było
eleganckie
i
wygodne,
a
serwowane
drinki
swietne.
Stół
wyposaono
w
sprzet
do
słuchania
i
ogladania,
by
klienci
czekajacy
na
kogoś
lub
wstepujacy
tu
na
drinka,
mogli
miło
spedzić
czas.
Peabody
miała
wielką
ochotę
włoyć
słuchawki
na
uszy,
bo
jej
pierwszy
kandydat
okazał
się
koszmarnym
nudziarzem.
Miał
na
imię
Oskar
i
był
nauczycielem
fizyki.
Teraz
jednak
głównie
interesowało
go
wysuszanie
kolejnych
szklaneczek
obmawianie
eks-ony,
która,jak
powiedział
Peabody,
była
nietolerancyjna,
samolubna,
zimną
suka.
Po
pietnastu
minutach
Peabody
była
całkowicie
po
stronie
tej
suki.
Nadal
jednak
grała
swoją
role,
usmiechała
się
i
rozmawiała,
choć
skresliła
Oskara
z
listy
podejrzanych.
Ten
gosć
miał
powane
problemy
z
alkoholem,
a
morderca
był
zbyt
rozsadny,
by
zawracać
sobie
głowę
skacowanymi
nudziarzami.
W
drugim
koncu
sali
McNab
wybuchnał
głosnym
smiechem,
który
podziałał
na
Peabody
niczym
smagniecie
biczem.
Gdy
Oskar
wlewał
w
siebie
trzeciego
drinka,
spojrzała
w
tamtym
kierunku.
McNab
dostrzegł
jej
wzrok
i
ruszył
znaczaco
brwia.
Miała
ochotę
pokazać
mu
jezyk.
Z
ulgą
poegnała
się
z
Oskarem,
rzucajac
niezobowiazujaco,
e
powinni
są
znowu
spotkac.
–
Kiedy
w
piekle
bedą
serwować
burbona
z
lodem
–
mrukneła
i
skrzywiła
sie,
słyszac
głos
w
słuchawce.
–
Opanuj
sie,
Peabody.
–
Tak
jest
–
sykneła,
unoszac
dla
niepoznaki
szklankę
do
ust.
Potem
spojrzała
na
zegarek.
Do
nastepnego
spotkania
zostało
jej
dziesieć
minut.
–
Niech
to
szlag!
Peabody
drgneła,
kiedy
w
słuchawce
rozległ
się
głosny
okrzyk
Eve.
–
Poruczniku?
–
Co
on
tu,
do
cholery,
robi?!
Zbita
z
tropu
Peabody,
siegneła
dłonią
do
buta,
gdzie
miała
ukrytą
bron,
i
omiotła
wzrokiem
sale.
Zaraz
jednak
usmiechneła
się
szeroko,
bo
do
kawiarni
wszedł
Roarke.
–
Ach,
to
jest
dopiero
idealny
kandydat
–
szepneła
–
czemu
nie
mogę
umówić
się
z
kimś
takim?
–
Nie
rozmawiaj
z
nim
–
warkneła
Eve.
-Nie
znasz
go.
–
Okay.
Bedę
się
po
prostu
gapić
i
slinic,
jak
wszystkie
tu
kobiety.
Wydała
z
siebie
zduszony
chichot,
słyszac
wiazankę
przeklenstw
Eve,
czym
zwróciła
na
siebie
uwagę
pary
przy
sasiednim
stoliku.
Odkaszlneła,
podniosła
do
ust
szklankę
i
odchyliła
się
na
oparcie,
by
podziwiać
mea
szefowej.
Roarke
podszedł
do
baru.
Wszyscy
barmani
wypreyli
się
słubiscie
niczym
ołnierze
przed
generałem.
On
jednak
zatrzymał
się
przy
jednym
ze
stolików,
by
zamienić
kilka
słów
z
jakaś
para.
Pochylił
się
i
musnał
wargami
policzek
kobiety,
po
czym
klepnał
po
przyjacielsku
jej
towarzysza.
Peabody
zastanawiała
sie,
czy
w
łóku
porusza
się
z
równą
gracja
i
natychmiast
spłoneła
rumiencem.
Całe
szczescie,
e
nadajnik
nie
moe
przekazywać
mysli.
Siedzaca
w
samochodzie
Eve
patrzyła
ponuro
w
ekran,
wyswietlajacy
obraz
z
mikrokamery
ukrytej
w
kołnierzyku
Peabody.
Obserwujac
chodzacego
po
sali
Roarke'a,
miała
ochot
stłuc
go
na
kwasne
jabłko.
–
On
nie
ma
prawa
tu
być
–
zwróciła
się
do
Feeneya.
–
Przecie.
to
jego
lokal
–
odparł
Feeney,
instynktownie
kulac
ramiona.
Nie
lubił
małenskich
kłótni.
–
Jasne,
przyszedł
sprawdzić
poziom
trunków
w
barze.
Cholera!
-Przeczesała
włosy
palcami,
po
czym
wydała
z
siebie
nieartykułowany
dzwiek,
kiedy
Roarke
podszedł
do
stolika
Peabody.
–
Smakuje
pani
drink?
–
Hmm...
tak.
Ja...
Cholera
–
zdołała
jedynie
wykrztusić
z
siebie.
Usmiechnał
się
i
pochylił
niej.
–
Powiedz
pani
porucznik,
eby
przestała
klac.
Nie
wejdę
jwj
w
droge.
Powieka
Peabody
drgneła
nerwowo,
bo
w
uchu
zabrzmiał
jej
wsciekły
głos
Eve.
–
Ona
mówi,
eby
zabrał
pan
stad
swój
tyłek.
Pózniej
go
panu
skopie.
–
Nie
mogę
się
doczekac.
-Nie
przestajac
się
usmiechać
podniósł
do
ust
dłoń
Peabody.
-Wygladasz
oszałamiajaco
–
powiedział
i
odszedł.
Aparatura
zainstalowana
w
stojacym
na
zewnatrz
samochodzie
zasygnalizowała
zwiekszone
cisnienie
krwi
i
przyspieszony
puls.
–
Uspokój
się
Peabody
–
ostrzegła
Eve.
–
Nie
potrafię
kontrolować
odruchowych
reakcji
organizmu
na
bodzce
zewnetrzne
–
szepneła
Peabody.
-Z
całym
szacunkiem,
poruczniku,
ale
to
wina
wyobrazni.
–
Zblia
się
kandydat
numer
dwa.
Weź
się
w
garsc,
dziewczyno.
–
Jestem
gotowa.
Spojrzała
w
stronę
drzwi
z
zalotnym
usmiechem.
Nareszcie
ktoś
dla
kogo
warto
uczestniczyć
w
tej
operacji,
pomyslała.
Pamietała
go
z
pierwszej
wizyty
w
„Szczesliwym
Zwiazku”.
Przystojny
opalony
adonis,
który
zwrócił
jej
uwage,
a
swoją
skupił
na
podrecznym
lusterku.
Przyjemnie
bedzie
na
niego
popatrzec.
Meczyzna
zatrzymał
się
przy
drzwiach
i
rozejrzał
po
sali.
Oczy
w
kolorze
ciemnego
złota
rozbłysły,
kiedy
dostrzegł
Peabody.
Rozchylił
usta,
wstrzasnał
lekko
blond
lokami
i
podszedł
do
jej
stolika.
–
Ty
musisz
być
Delia.
–
Tak.
-Piekny
głos,
pomyslała
z
westchnieniem.
Lepiej
brzmi
w
oryginale
ni.
na
tasmie
wideo.
-A
ty
jesteś
Brent.
Siedzacy
w
drugim
koncu
salo
McNab
obrzucił
meczyznę
gniewnym
spojrzeniem.
Wyglada
jak
lalka
pokryta
grubą
warstwą
sprayu.
A
ona
robi
do
niego
słodkie
ozy.
Ten
dupek
zafundował
sobie
nową
twarz.
Ciało
pewnie
te.
poprawił.
Nie
ma
w
nim
ani
jednego
własnego
kawałka.
Patrzcie,
panstwo,
jak
ona
się
do
niego
łasi,
myslał
gniewnie
McNab.
Ta
dziewczyna
dosłownie
spija
kade
słowo
z
tych
plastikowych
usteczek.
Kobiety
to
ałosne
stworzenia.
W
tej
chwili
do
jego
stolika
podszedł
Roarke.
–
Wyglada
dziś
wyjatkowo
ponetnie,
prawda?
–
Kady
facet
tak
powie
na
widok
kobiety
z
dekoltem
do
pepka.
Roarke
usmiechnał
sie,
wyraznie
ubawiony.
Oczy
McNaba
rzucały
wsciekłe
błyski,
a
palce
wystukiwały
gniewny
rytm
na
blacie
stolika.
–
Ale
ty
oczywiscie
jesteś
ponad
to.
–
Chciałbym,
eby
tak
było
–
mruknał
McNab,
kiedy
Roarke
odszedł.
-te
cycki
są
naprawdę
wspaniałe.
–
Przestań
gapić
się
na
cycki
Peabody
–
poleciła
Eve.
-Twoja
nastepna
kandydatka
stoi
w
drzwiach.
McNab
otaksował
wzrokiem
drobną
rudowłosą
dziewczynę
w
połyskujacym
kombinezonie.
–
Jestem
gotów.
Siedzaca
w
samochodzie
Eve
wpatrywała
się
w
ekran
ze
zmarszczonymi
brwiami.
–
Podaj
mi
dane
tego
goscia
od
Peabody,
Feeney.
Coś
mi
tu
nie
pasuje.
–
Brent
Holloway,
model.
Pracuje
dla
firmy
Cliburn
-Willis.
Trzydziesci
osiem
lat,
dwukrotnie
rozwiedziony,
bezdzietny.
–
Model?
-Zmruyła
oczy.
-Taki,
co
to
wystepuje
w
reklamach?
–
Chyba
ostatnio
niewiele
ogladałaś
reklam.
Moim
zdaniem
to
nic
nadzwyczajnego.
Facet
pochodzi
z
Morristown
w
New
Jersey.
W
nowym
Jorku
mieszka
od
2049.
Aktualny
adres:
Zachodni
Central
park.
Dochód
w
granicach
tych
wyszych.
Nigdy
nie
był
aresztowany.
Za
to
ma
na
swoim
koncie
mnóstwo
wykroczeń
drogowych.
–
Widziałysmy
go
z
Peabody
w
„Szczesliwym
Zwiazku”,
w
czasie
naszej
pierwszej
wizyty.
Ile
dostał
ju.
list
kandydatów
w
tym
roku?
–
Ta
jest
czwarta.
–
Dlaczego
facet
z
takim
wygladem,
kartą
kredytowa,
ustawioną
karierą
i
drogim
adresem
zostaje
klientem
agencji
matrymonialnej?
Cztery
listy
w
ciagu
roku,
pieć
kandydatek
na
liscie,
to
daje
dwadziescia
kobiet.
I
nic.
Czego
mu
brakuje?
Feeney
patrzył
przez
chwilę
na
ekran.
–
Wyglada
na
zarozumiałego
dupka.
–
Tak,
ale
wielu
kobietom
by
to
nie
przeszkadzało.
Ma
dobry
wyglad
i
szmal.
Któraś
musiała
na
niego
poleciec.
Zabebniła
palcami
w
waską
konsole.
-Hadnych
skarg
pod
adresem
agencji?
–
Hadnych.
Jego
konto
jest
czyste.
–
Coś
tu
nie
gra
–
powtórzyła.
W
tej
samej
chwili
zobaczyła,
jak
jej
asystentka
robi
zamach
i
wymierza
cios
prosto
w
piekny
nos
Brenta
Hollowaya.
-Jezu
Chryste!
Widziałeś
to?
–
Rozwaliła
go
–
stwierdził
spokojnie
Feeney,
kiedy
z
nosa
trysneła
krew.
-Niezły
cios.
–
Co
ona
sobie
mysli,
do
diabła?
Peabody,
rozum
straciłas?
–
Sukinsyn
wsadził
mi
łapę
pod
sukienke.
-Czerwona
na
twarzy
i
wsciekła
Peabody
zerwała
się
z
miejsca
z
zacisnietymi
piesciami.
-Mówił
o
nowej
sztuce
we
„Wszechswiecie”
i
wepchnał
mi
rekę
miedzy
nogi.
Zboczeniec.
Wstawaj,
zboczencu!
–
McNab,
zostań
na
miejscu!
-rozkazała
Eve,
kiedy
Brent
zerwał
się
na
równe
nogi
z
morderczym
spojrzeniem
w
oczach.
-Zostań
tam,
gdzie
jestes,
albo
wylecisz
z
pracy.
To
rozkaz.
Peabody,
na
litosć
boska,
pusć
tego
faceta.
Tymczasem
Peabody
wyciagneła
Hollowaya
zza
stołu
i
ponownie
wymierzyła
mu
cios.
Zrobiłaby
to
po
raz
trzeci,
mimo
e
złociste
oczy
meczyzny
wywróciły
się
białkami
do
góry,
gdyby
do
akcji
nie
wkroczył
Roarke.
Rozepchnał
podekscytowanych
gosci
i
odciagnał
słaniajacego
się
na
nogach
Hollowaya.
–
Czy
ten
meczyzna
się
pani
naprzykrza?
-spytał,
usuwajac
Hollowaya
z
zasiegu
ciosu,
i
spojrzał
w
ciskajace
błyskawice
oczy
Peabody.
-Bardzo
przeprasza.
Zajmę
się
tym.
Pozwoli
pani,
e
zaproponuję
drinka.
-Trzymajac
jedną
reką
Hollowaya,
drugą
wział
szklankę
Peabody
i
powachał.
-Blitzer
–
polecił
i
trzech
barmanów
natychmiast
pobiegło
spełnić
polecenie.
On
zaś
pociagnał
opierajacego
się
Hollowaya
w
stronę
drzwi.
–
Zabierz
te
cholerne
łapska.
Ta
suka
złamała
mi
nos.
Moja
twarz
to
majatek.
Głupia
cipa.
Wniosę
na
nią
skarge.
Kiedy
wyszli
na
zewnatrz,
Roarke
pchnał
modela
na
scianę
budynku.
Jego
głowa
z
głuchym
dzwiekiem
uderzyła
o
mur.
Złociste
oczy
ponownie
wywróciły
się
białkami
do
góry.
–
Dam
ci
pewną
rade:
To
jest
mój
lokal
–
powiedział
Roarke,
walac
przy
kadym
słowie
głową
Hollowaya
o
sciane.
Siedzaca
w
samochodzie
Eve
mogła
tylko
patrzeć
i
klac.
-Nie
pozwole,
eby
ktoś
bezkarnie
obmacywał
kobiety
w
moim
lokalu.
Jesli
wiec
nie
chcesz
czołgać
się
z
oderwaną
nogą
w
garsci,
spieprzaj
stad
i
dziekuj
Bogu,
e
masz
tylko
złamany
nos.
–
Ta
suka
sama
się
o
to
prosiła.
–
Poałujesz,
e
to
powiedziałes.
–
Kiedy
się
wkurzy,
zaczyna
mówić
z
irlandzkim
akcentem.
Posłuchaj
tylko
tej
melodii
–
powiedział
z
rozrzewnieniem
Feeney.
Eve
mrukneła
tylko
gniewnie.
Roarke
płynnym
i
szybkim
jak
błyskawica
ruchem
władował
piesć
w
brzuch
Hollowaya,
wbijajac
jednoczesnie
kolano
w
krocze.
Meczyzna
osunał
się
na
ziemie.
Roarke
usmiechnał
się
złosliwie
w
stronę
stojacego
w
pobliu
samochodu
i
wszedł
do
lokalu.
–
Precyzyjna
robota
–
ocenił
Feeney.
–
Wezwij
samochód
policyjny,
eby
zabrali
tego
drania
do
centrum
medycznego.-
Eve
przetarła
oczy.
-Wspaniale
bedzie
to
wygladać
w
raporcie.
McNab,
Peabody,
zajmijcie
pozycje.
Nie
przerywac,
powtarzam,
nie
przerywać
akcji.
O
Boe!
Kiedy
to
przedstawienie
się
skonczy,
zameldujcie
się
w
moim
domowym
biurze.
Moe
coś
się
da
uratowac.
Tu.
po
dziewiatej
Eve
spacerowała
po
swoim
biurze.
Wszyscy
milczeli
dyplomatycznie.
Roarke
tylko
scisnał
uspokajajaco
Peabody
za
reke.
–
mamy
za
sobą
szesć
spotkan,
a
to
ju.
jest
cos.
Dwa
ostatnie
są
wyznaczone
na
jutro
na
popołudnie.
Peabody,
jutro
zgłosisz
Piper
ten...
wypadek
z
drugim
kandydatem.
Odegraj
scene.
Chcę
sprawdzic,
jak
to
przyjma.
Jego
kartoteka
jak
na
razie
jest
czysta.
Mamy
zarejestrowane
wszystkie
spotkania,
ale
chce,
ebyscie
oboje
przygotowali
własne
raporty.
Po
skonczonej
odprawie
wracajcie
do
domu
i
nigdzie
nie
wychodzcie.
Wasze
nadajniki
mają
być
cały
czas
właczone.
Feeney
i
ja
bedziemy
was
kontrolowac.
–
Tak
jest,
pani
porucznik.
-Peabody
zebrała
się
w
sobie
i
wstała.
Z
trudem
przełkneła
sline,
lecz
nie
spusciła
głowy.
-Przepraszam
za
mój
wybuch
w
czasie
akcji.
Zdaję
sobie
sprawe,
e
mógł
on
zaszkodzić
sledztwu.
–
Do
diabła
z
tym!
-zawołał
McNab,
zrywajac
się
z
krzesła.
-Trzeba
było
połamać
mu
nogi.
Ten
sukinsyn
zasłuył
sobie...
–
McNab
–
przerwała
łagodnie
Eve.
–
Do
diabła
z
tym
,
Dallas!
Ten
drań
dostał
to,
na
co
zasłuył.
Powinnismy...
–
Detektywie
McNab
–
przerwała
mu
ostrym
tonem
Eve,
podchodzac
tak
blisko,
e
niemal
stykali
się
stopami.
-Nie
przypominam
sobie,
ebym
prosiła
cię
o
opinię
w
tej
sprawie.
Jesteś
wolny.
Wracaj
do
domu
i
uspokój
sie.
Czekam
jutro
o
dziewiatej
w
moim
biurze
w
centrali.
McNab
przez
chwilę
walczył
z
kipiacymi
w
nim
uczuciami,
po
czym
odwrócił
się
bez
słowa
i
wyszedł.
–
Roarke,
Feeney,
czy
moglibyscie
zostawić
nas
same?
–
Z
przyjemnoscią
–
mruknał
Feeney,
zadowolony,
e
moe
wycofać
się
z
pola
walki.
-Znajdzie
się
trochę
irlandzkiej
whisky,
Roarke?
To
był
długi
dzien.
–
Szklaneczka
na
pewno.
-Na
odchodnym
posłał
Eve
milczace
spojrzenie.
–
Usiadz,
Peabody.
Peabody
pokreciła
głowa.
–
Zawiodłam
pania.
Obiecałam,
e
dam
sobie
rade,
tymczasem
nawaliłam
przy
pierwszej
okazji.
Rozumiem,
e
ma
pani
pełne
prawo
odsunać
mnie
od
sledztwa,
a
przynajmniej
od
tego
zadania,
ale
chciałabym
prosić
o
jeszcze
jedną
szanse.
Eve
milczała,
pozwalajac
się
uspokoić
Peabody.
Asystentka
nadal
była
blada,
lecz
rece
przestały
jej
dreć
i
trzymała
się
prosto.
–
Nie
przypominam
sobie,
bym
wspomniała
coś
o
zamiarze
zwolnienia
cię
z
zadania,
posterunkowa
Peabody,
ale
powiedziałam,
ebyś
usiadła.
Siadaj
–
powtórzyła
nieco
łagodniejszym
tonem,
po
czym
odwróciła
się
i
siegneła
po
butelkę
wina.
–
Wiem,
e
jesli
wykonuje
się
tajne
zadanie,
nie
wolno
wypasć
z
roli,
trzeba
za
wszelką
cenę
trzymać
się
ustalonych
reguł.
–
Nie
zauwayłam,
ebyś
złamała
reguły,
tylko
nos
tego
dupka.
–
Ja
nie
myslałam,
po
prostu
zareagowałam.
A
w
czasie
tego
typu
operacji
trzeba
przez
cały
czas
myslec.
–
Peabody,
nawet
licencjonowana
prostytutka
ma
prawo
zaprotestowac,
jesli
jakiś
palant
wsunie
jej
łapę
miedzy
nogi
w
publicznym
miejscu.
Masz,
napij
sie.
–
Poczułam
na
sobie
jego
paluchy.
-Reka
trzymajaca
kieliszek
znowu
zaczeła
drec.
-Siedzielismy
i
rozmawialismy,
kiedy
nagle
wepchnał
mi
palce
pod
spódnice.
Co
prawda
flirtowałam
z
nim,
pozwalałam
mu
gapić
się
na
moje
cycki,
wiec
moe
sobie
na
to
zasłuyłam.
–
Przestan.
-Eve
pchneła
Peabody
na
krzesło.
-Nie
zasłuyłaś
na
to
i
wkurza
mnie,
e
tak
myslisz.
Ten
sukinsyn
nie
miał
prawa
dotykać
się
w
ten
sposób.
Nikt
nie
ma
prawa
tak
cię
traktowac.
Przyciskać
do
ziemi,
wiazać
rece
i
wbijać
się
w
ciebie,
kiedy
błagasz,
eby
przestał.
A
to
boli,
to
tak
boli.
Poczuła
ogarniajacą
ją
słabosc.
Odwróciła
sie,
połoyła
dłonie
na
biurku
i
zaczeła
głeboko
oddychac.
–
Na
litosć
boska,
nie
teraz
–
wydyszała.
–
Dallas?
–
Nic,
nic.
-Nie
odwracała
się
jednak,
próbujac
odzyskać
równowage.
-
Przepraszam,
e
musiałaś
przez
to
przejsc.
Czułam,
e
z
nim
jest
coś
nie
ta.
Peabody
trzymała
kieliszek
obiema
rekami.
Nadal
nie
mogła
otrzasnać
się
z
szoku
po
tym,
co
ją
spotkało.
–
On
przecie.
przeszedł
przez
ich
sprawdziany.
–
Teraz
wiemy,
e
nie
są
tak
skuteczne,
jak
twierdzą
–
powiedziała
Eve,
i
znacznie
ju.
spokojniejsza
odwróciła
się
do
Peabody.
-Pójdziesz
jutro
rano
do
agencji
i
zaadasz
widzenia
się
z
Piper.
Trochę
histerii
nie
zawodzi.
Moesz
zagrozic,
e
ich
zaskarysz
albo,
e
napiszesz
o
tym
do
prasy.
Rzuć
jej
to
prosto
w
twarz.
Zobaczymy,
jak
zareaguje.
Moesz
to
zrobic?
–
Tak.
-Peabody
pociagneła
nosem,
bojac
sie,
e
za
chwilę
się
rozpłacze.
-Nie
bedę
miała
adnych
oporów.
–
Nie
wyłaczaj
nadajnika.
Nie
moemy
wykorzystać
twoich
uczuc,
ale
chce,
ebyś
była
w
stałym
kontakcie.
Raport
z
dzisiejszej
akcji
moesz
złoyć
jutro
po
południu.
Feeney
odwiezie
cię
do
domu.
–
Tak
jest.
Eve
zawahała
sie.
–
Peabody.
–
Tak?
–
Swietny
cios.
Jednak
nastepnym
razem
celuj
w
pachwine.
Masz
przeciwnika
unieszkodliwic,
nie
wkurzyc.
Peabody
wydała
z
siebie
ciekie
westchnienie
i
spróbowała
się
usmiechnac.
–
Tak
jest.
Czekajac
na
Roarke'a,
Eve
usiadła
za
biurkiem,
by
zachować
własciwy
dystans.
Wiedziała,
e
poszedł
odprowadzić
Feeneya
i
Peabody.
Pewnie
poegna
ją
kilkoma
słodkimi
gestami,
które
rozbudzą
w
dziewczynie
słodkie
erotyczne
marzenia.
Lepsze
to
ni.
koszmary
o
lepkich
palcach
i
bezradnosci,
pomyslała.
Sama
musiała
z
nimi
walczyć
i
to
był
główny
jej
problem
w
tej
sprawie.
Morderstwa
na
tle
seksualnym,
zniewolenie,
radosne
i
okrucienstwo
w
imię
miłosci.
Za
bardzo
przypomniało
jej
to
rodzinny
dom
i
przeszłosc,
od
której
starała
się
uciec,
a
która
znów
zaczeła
ją
nekac.
Za
kadym
razem,
kiedy
spogladała
na
ofiare,
widziała
w
niej
siebie.
I
nienawidziła
tego.
–
Zapomnij
o
tym
–
rozkazała
sobie.
-I
złap
go.
Uniosła
głowe,
kiedy
do
pokoju
wszedł
Roarke,
i
patrzyła
na
niego
w
milczeniu.
Nalał
dwa
kieliszki
wina,
którym
wczesniej
poczestowała
Peabody.
Jeden
postawił
na
biurku,
drugi
wział
w
rekę
i
usiadł
na
krzesle
na
wprost
Eve.
Wypił
łyk,
po
czym
wział
bardzo
drogiego
papierosa
i
zapalił.
–
A
wiec
–
odezwał
się
i
czekał
na
reakcję
Eve.
–
Co
ty,
do
cholery,
sobie
myslisz?
Wypuscił
cienką
smugę
pachnacego
dymu.
–
W
jakiej
sprawie?
–
Nie
badź
taki
cwany,
Roarke.
–
Kiedy
tak
dobrze
mi
to
wychodzi.
Spokojnie,
poruczniku.
-Uniósł
kieliszek,
kiedy
Eve
wydała
z
siebie
głuchy
pomruk.
-Przecie.
się
nie
wtracałem.
–
Sek
w
tym,
e
nie
powinieneś
tam
byc.
–
Przepraszam
bardzo,
ale
jestem
włascicielem
lokalu.
-W
jego
glosie
zabrzmiała
arogancja.
-Czesto
zagladam
do
moich
lokali.
To
utrzymuje
pracowników
w
stałej
gotowosci.
–
Roarke...
–
Eve,
ta
sprawa
zle
na
ciebie
wpływa.
Myslisz
,
e
tego
nie
widze?
-stał
z
krzesła
i
zaczał
chodzić
po
pokoju.
Feeney
miał
racje,
pomyslała.
Kiedy
jest
wsciekły,
odzywa
się
w
nim
Irlandczyk.
–
Wytraca
cię
ze
snu,
którego
i
tak
nie
masz
za
wiele.
Odbija
się
cieniem
w
twoich
oczach.
Wiem,
przez
co
przechodzisz.
-W
jego
pieknych
niebieskich
oczach
błysnał
gniew.
-Podziwiam
cie,
Eve,
ale
nie
oczekuj,
e
bedę
stał
z
boku
i
udawał,
e
jestem
slepy,
e
niczego
nie
rozumiem.
Musisz
wiedziec,
e
zrobię
wszystko,
co
w
mojej
mocy,
by
ci
jakoś
pomóc.
–
Tu
nie
chodzi
o
mnie,
lecz
o
troje
martwych
ludzi.
–
Oni
równie.
nie
dają
ci
spokoju.
-Podszedł
do
biurka
i
usiadł
na
brzegu.
-Dlatego
jesteś
najlepszym
glina,
z
jakim
kiedykolwiek
miałem
do
czynienia.
Oni
nie
są
dla
ciebie
jedynie
nazwiskami
i
numerami
w
sprawie,
lecz
ludzmi.
Masz
w
sobie
dar
czy
moe
przeklenstwo,
dzieki
któremu
potrafisz
wyobrazić
sobie,
co
ci
biedacy
widzieli,
co
czuli
i
o
co
się
modlili
w
ostatnich
minutach
swojego
ycia.
Nie
odwrócę
się
do
ciebie.
Pochylił
się
i
szybkim
ruchem
chwycił
ją
za
brode.
–
Nie
bedę
zamykał
oczu
na
to,
kim
jesteś
i
co
robisz.
Musisz
przyjać
mnie
takiego,
jaki
jestem,
tak
jak
ja
przyjałem
ciebie
z
całym
dobrodziejstwem
inwentarza.
Chłoneła
jego
słowa,
patrzac
mu
w
oczy.
Trudno
było
im
się
oprzec.
–
Wkroczyłeś
w
moje
ycie
–
powiedziała
wolno.
-Nie
prosiłam
o
to.
Nie
chciałam
sie.
-Uniósł
wyzywajaco
brew.
-Dzieki
Bogu
miałeś
to
w
nosie
–
dodała,
patrzac
na
jego
pełen
satysfakcji
usmiech.
–
Ja
te.
o
to
nie
prosiłem.
A
ghra.
–
Wiedziała,
e
znaczy
to
po
irlandzku
„moja
ukochana”.
Nie
mogła
pozostawać
obojetna
na
te
słowa.
–
Od
tej
pory
nie
ma
sprawy,
w
której
nie
brałbyś
udziału.
Nie
chciałam,
eby
tak
było.
Wykorzystuję
cie,
kiedy
jest
mi
to
potrzebne.
I
to
mnie
martwi.
–
A
mnie
cieszy.
–
Wiem.
-Westchneła
i
scisneła
go
za
reke.
Czuła
pod
palcami
mocne
i
miarowe
uderzenia
pulsu.
-Dotykasz
spraw,
które
tkwią
we
mnie
głeboko,
a
które
staram
się
odsuwać
od
siebie.
Tymczasem
zmuszasz
mnie,
bym
stawiła
im
czoło.
–
Tak
czy
owak
zmagasz
się
z
nimi,
Eve.
Ale
moe
mógłbym
ci
w
tym
pomóc.
Kiedy
teraz
spogladam
w
przeszłosc,
widzę
ciebie,
łatwiej
mi
znosić
wspomnienia.
Nie
proś
wiec
i
nie
oczekuj
ode
mnie,
bym
nie
był
przy
tobie,
kiedy
twoje
przeycia
oywaja.
Wzieła
kieliszek
i
odeszła
na
bok.
On
ma
racje,
pomyslała.
To,
co
czesto
nazywała
zalenoscia,
powinna
traktować
jako
zwiazek
dwóch
dusz.
Musi
mu
o
tym
powiedziec.
Wiem,
co
oni
czuli,
co
przeywali,
kiedy
byli
bezbronni,
nadzy,
a
on
ich
gwałcił.
Strach,
ból,
ponienie.
Wiem,
co
czuły
ich
ciała,
co
odczuwały
umysły.
Chciałam
zapomniec,
jak
to
jest,
gdy
ktoś
narusza
twoją
intymnosc.
Ale
nie
mogłam.
Potem
ty
mnie
dotknałes.
Odwróciła
się
do
niego,
uswiadamiajac
sobie,
e
nigdy
mu
tego
nie
powiedziała.
–
Dotknałeś
mnie
i
przestałam
to
czuc,
zapomniałam.
To
takie
proste.
Teraz
jesteś
tylko
ty.
–
Kocham
cię
–
szepnał.
-Bezgranicznie.
1.
Jesteś
ze
mna,
kiedy
powinieneś
być
na
innej
planecie
i
pilnować
swoich
interesów.
-Pokreciła
głowa,
zanim
zdaył
wtracić
jakaś
gładką
wymówke.
-
Zjawiłeś
się
w
klubie,
choć
wiedziałes,
e
mnie
tym
wkurzysz,
bo
sadziłes,
e
mogę
cię
potrzebowac.
A
teraz
kłócisz
się
ze
mną
po
to
tylko,
by
odciagnać
moje
mysli
od
tego,
co
mnie
gnebi.
Znam
cię
do
cholery!@
Jestem
glina.
Znam
się
na
ludziach.
Usmiechnał
sie.
–
No
i
co
z
tego?
–
No
i...
dziekuję
ci.
Ale
siedzę
w
tej
robocie
od
jedenastu
lat
i
potrafię
sama
dawać
sobie
rade.
Z
drugiej
strony...
-Popatrzyła
na
kieliszek
i
przytkneła
go
do
ust.
-
Przyjemnie
było
patrzec,
jak
dajesz
wycisk
tej
kreaturze.
Nie
mogłam
wysiasć
z
tego
cholernego
samochodu
i
sama
rozgniesć
go
o
sciane,
bo
zdekonspirowałabym
sie.
Byłam
ci
wdzieczna,
e
robisz
to
za
mnie.
–
Cała
przyjemnosć
po
mojej
stronie.
Jak
się
czuje
Peabody?
–
Dojdzie
do
siebie.
Doznała
szoku.
To
ludzka
rzecz.
Wezmie
goracą
kapiel,
srodek
uspokajajacy,
jesli
bedzie
madra,
i
odespi
to.
Da
sobie
rade.
Jest
dobrą
policjantka.
–
Dzieki
tobie.
–
Nie,
to
jej
zasługa.
-Czujac
się
niezrecznie,
rzuciła
mu
chłodne
spojrzenie.
-
Załoę
sie,
e
ją
objałes,
pogładziłeś
po
głowie
i
pocałowałeś
na
poegnanie.
Wspaniała
brew
znowu
się
uniosła.
–
A
jesli
tak?
–
Jej
serduszko
doznało
pewnie
wstrzasu,
ale
to
dobrze.
Ona
czuje
coś
do
ciebie.
–
Naprawde/
-Usmiechnał
się
szeroko.
-To...
ciekawe.
–
Zostaw
w
spokoju
moją
asystentke.
Musi
mieć
jasny
umysł.
–
A
moe
tobie
zmaciłbym
umysł?
Przekonałbym
sie,
czy
twoje
serduszko
dozna
wstrzasu.
Przesuneła
jezykiem
po
wargach.
–
Nie
wiem.
Tyle
mam
spraw
na
głowie.
A
to
cieka
praca.
–
Lubię
ja.
-Nie
spuszczajac
z
niej
oczu,
zdusił
papierosa
i
odstawił
kieliszek.
-I
jestem
w
tym
cholernie
dobry.
Leała
na
łóku
naga
i
draca
po
niedawnym
wybuchu
namietnosci,
kiedy
zabrzeczał
wideokom.
Zakleła
pod
nosem,
wyłaczyła
obraz
i
odebrała
wiadomosc.
Po
chwili
siegała
ju.
po
ubranie.
Komunikat
informował
o
anonimowym
zgłoszeniu
o
domowej
kłótni.
Adres
był
a.
nazbyt
dobrze
znany.
–
Mieszkanie
Hollowaya.
To
nie
jest
kod
dwanascie
dwadziescia
dwa.
Ta
sama
metoda.
–
Pojadę
z
toba.
-Roarke
wstał
z
łóka
i
zaczał
wkładać
spodnie.
Ju.
miała
zaprotestowac,
lecz
wzruszyła
ramionami.
–
Dobra.
Muszę
sciagnać
Peabody,
a
nie
wiem,
jak
to
zniesie.
Liczę
na
ciebie,
e
podniesiesz
ją
na
duchu,
bo
zamierzam
być
twarda.
–
Nie
zazdroszczę
ci,
poruczniku
–
powiedział.
–
Ja
sobie
te.
nie.
-Wyjeła
nadajnik
i
wywołała
Peabody.
Rozdział
12
Brent
Holloway
ył
dostatnio,
a
umarł
podle.
Umeblowanie
mieszkania
swiadczyło
o
tym,
e
własciciel
kieruje
się
zarówno
współczesnymi
trendami
mody,
jak
i
wygoda.
W
salonie
główne
miejsce
zajmowała
olbrzymia
kanapa
z
mnóstwem
trójkatnych
czarnych
poduszek,
które
sprawiały
wraenie
wilgotnych
w
dotyku.
W
suficie
był
wmontowany
ekran.
W
szafce
przypominajacej
kształtem
kobietę
znajdowała
się
kosztowna
kolekcja
dyskietek
z
filmami
porno,
zarówno
legalnymi,
jak
i
zakazanymi.
Wzdłu.
jednej
ze
scian
stał
srebrny
barek
wypełniony
drogimi
alkoholami
i
tanimi
nielegalnymi
narkotykami.
Kuchnia
była
w
pełni
zautomatyzowana,
lecz
sprawiała
wraenie
rzadko
uywanej.
Prócz
tego
w
mieszkaniu
miescił
się
równie.
gabinet
z
wysokiej
klasy
komputerem
i
holofonem
oraz
pokój
rekreacyjny
ze
stanowiskiem
do
programów
wirtualnych
i
korektorem
samopoczucia.
W
rogu
stał
wyłaczonym
słuacy
android.
Holloway
leał
w
sypialni
na
wodnym
materacu,owiniety
srebrnym
łancuchem,
ze
wzrokiem
utkwionym
w
wyłoony
lustrami
sufit,
W
dole
brzucha
miał
wymalowany
tatua,
a
na
szyi
krótki
srebrny
łancuszek
z
czterema
ptaszkami.
–
Wyglada
na
to,
e
był
w
centrum
medycznym
–
stwierdziła
Eve.
Nos
miał
tylko
lekko
spuchniety,
a
wszelkie
stłuczenia
zostały
starannie
ukryte
pod
warstwą
makijau.
Roarke
cofnał
sie,
wiedzac,
e
nie
wolno
mu
wchodzić
do
pokoju.
Miał
ju.
okazję
obserwować
Eve
przy
pracy.
Wszystkie
czynnosci
zwiazane
z
ogledzinami
ciała
wykonywała
fachowo,
starannie
i
niezwykle
delikatnie.
Przygladał
sie,
jak
przeprowadza
standardowe
testy,
majace
ustalić
czas
zgonu,
nagrywajac
swoje
wnioski
na
rekorder,
w
oczekiwaniu
na
przyjazd
Peabody
i
ekipy
sledczej.
–
Slady
wiezów
na
nadgarstkach
i
wokół
kostek
sugeruja,
e
denat
został
przed
smiercią
skrepowany.
Smierć
nastapiła
o
dwudziestej
trzeciej
pietnascie.
Rany
na
szyi
wskazuja,
e
przyczyną
smierci
było
uduszenie.
Podniosła
wzrok
na
dzwiek
dzwonka
u
drzwi.
–
Pójdę
otworzyć
–
powiedział
Roarke.
–
Dobrze.
Roarke
–
Zawahała
sie.
Skoro
tu
jest,
moe
się
na
coś
przyda.
-Mógłbyś
uruchomić
androida,
omijajac
system
blokujacy?
–
Mysle,
e
dam
sobie
z
tym
rade.
Własciwie
to
potrafił
ominać
kade
zabezpieczenie.
Rzuciła
mu
puszkę
z
ochraniaczami.
–
Włó.
je.
Nie
chcę
tu
adnych
twoich
sladów.
Spojrzał
z
lekki
niesmakiem
na
pojemnik,
lecz
wział
go
bez
słowa.
Wróciła
do
ogledzin
ciała.
Do
jej
uszu
dobiegły
stłumione
odgłosy
rozmowy.
Podeszła
do
drzwi
i
czekała.
Peabody
miała
na
sobie
mundur
policyjny.
W
klapie
marynarki
tkwił
przyczepiony
rekorder.
Włosy
jak
dawniej
były
gładko
zaczesane.
Twarz
miała
blada,
a
w
oczach
czaił
się
strach.
–
O
cholera,
Dallas!
–
Zanim
wejdziesz
do
pokoju,
muszę
wiedziec,
czy
to
wytrzymasz.
Peabody
zadawała
sobie
to
pytanie
tysiace
razy
od
chwili,
kiedy
odebrała
wezwaniem.
Wcia.
nie
była
pewna,
wiec
wpatrywała
się
w
Eve
bez
słowa.
–
Muszę
wytrzymac.
To
mój
obowiazek.
–
Powiem
ci,
co
mogłabyś
robic:
tam
stoi
android.
Zajmij
się
nim.
Sprawdź
te.
połaczenia,
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa,
moesz
przejsć
się
po
sasiadach.
Dzieki
temu
nie
musiałaby
wchodzić
do
sypialni.
Nienawidziła
siebie
za
to,
e
wolałaby
robić
wszystko,
byle
tylko
nie
wchodzić
do
pokoju.
–
Jednak
chcę
pracować
na
miejscu
zbrodni.
Eve
spojrzała
jej
w
oczy
i
skineła
głowa.
–
Włacz
swój
rekorder.
-Podeszła
do
łóka.
-Denat,
Brent
Holloway.
Smierć
stwierdzona
przez
oficera
sledczego.
Wstepnych
ogledzin
dokonała
porucznik
Eve
Dallas
w
obecnosci
posterunkowej
Delii
Peabody.
Czas
i
wstepna
przyczyna
smierci
ustalone.
Peabody
zmusiła
sie,
by
spojrzeć
na
ciało.
–
Ta
sama
metoda.
–
Na
to
wyglada.
Nie
ustalono
jeszcze,
czy
denat
został
zgwałcony,
nie
przeprowadzono
równie.
testów
na
obecnosć
narkotyków
we
krwi.
Slady
na
skórze
wskazują
na
uycie
srodka
dezynfekcyjnego.
Mona
go
jeszcze
wyczuc.
Wyjeła
z
zestawu
polowego
opaskę
ze
szkłem
powiekszajacym,
umocowała
ją
na
głowie
i
nastawiła
ostrosc.
–
Swiatła
–
poleciła
i
lampy
oswietlajace
łóko
zgasły.
–
Tak,
został
spryskany.
Slady
pociagnieć
pedzla
przy
malowaniu
tatuau
identyczne
jak
w
przypadku
poprzednich
ofiar.
Swietna
robota
–
dodała,
pochylajac
się
nad
brzuchem
Hollowaya.
-Co
mu
tu
mamy?
Daj
mi
pesete,
Peabody.
To
chyba
włos
albo
nitka.
Nie
odwracajac
głowy,
wyciagneła
reke,
a
Peabody
wcisneła
jej
w
dłoń
metalowy
przyrzad.
–
Jest
biały.
Nie
wyglada
na
nitke.
-uniosła
w
górę
cienkie
pasemko
i
obejrzała
je
pod
szkłem
powiekszajacym.
-Ma
jeszcze
kilka
takich
na
ciele.
Torebka.
-
Peabody
podała
jej
woreczek.
-Zdaje
sie,
e
swietemu
Mikołajowi
wypadają
włosy
z
brody.
Tym
razem
nie
posprzatał
dokładnie.
Eve
ostronie
zdjeła
białe
włoski
z
ciała
denata
i
umiesciła
je
w
woreczku.
–
Popełnił
pierwszy
bład.
Weź
szkło
powiekszajace
i
sprawdź
dokładnie
łazienke.
-
Eve
podała
jej
opaske.
-Wyciagnij
filtry
i
zabezpiecz
ich
zawartosc.
Swiatła
–
poleciła.
-Niepowodzenie
z
Cissy
wytraciło
go
z
równowagi.
Robi
się
niechlujny.
Przed
przyjazdem
ekipy
sledczej
Eve
zdayła
jeszcze
znalezć
ponad
dwanascie
włosków
i
kilka
drobnych
nitek.
W
pokoju
rekreacyjnym
czekał
na
nią
Roarke
i
android.
–
Udało
ci
sie?
–
Oczywiscie.
-Wskazał
na
androida,
siedzac
w
fotelu
dostosowanym
do
kształtu
ciała.
-Rodney,
to
jest
porucznik
Dallas.
–
Poruczniku.
-Android
był
niski
i
krepy,
miał
pospolitą
twarz
i
drewniany
głos.
Najwyrazniej
Holloway
nie
chciał
mieć
konkurencji
nawet
w
elektronice.
–
O
której
został
wyłaczony?
–
O
dziesiatej
zero
trze,
wkrótce
po
tym,
jak
pan
Holloway
wrócił
do
domu.
Woli,
ebym
był
wyłaczony,
jesli
nie
jestem
mu
potrzebny.
–
Wiec
dziś
wieczorem
nie
byłeś
mu
potrzebny?
–
Najwidoczniej.
–
Czy
ktoś
go
odwiedził,
zanim
cię
wyłaczył?
–
Nie.
Pan
Holloway
nie
był
dziś
w
nastroju
towarzyskim.
–
Jak
to?
–
Sprawiał
wraenie
zdenerwowanego
–
wyjasnił
android,
po
czym
zamknał
usta.
–
Rodney,
to
jest
przesłuchanie.
Masz
odpowiadać
wyczerpujaco
na
zadawane
pytania.
–
Nie
rozumiem.
Czy
było
włamanie?
–
Nie,
twój
pan
nie
yje.
Czy
ktoś
moe
dzwonił
do
drzwi,
kiedy
pana
Hollowya
nie
było
w
domu?
–
Rozumiem.
-Android
sprawiał
wraenie,
jakby
dostrajał
obwody
do
otrzymanych
informacji.
-Nie,
nie
było
adnych
gosci.
Pan
Holloway
miał
spotkanie
w
miescie.
Wrócił
do
domu
o
dziewiatej
piecdziesiat.
Był
zły.
Przeklinał
mnie.
Zauwayłem,
e
miał
na
twarzy
siniaki,
zapytałem
wiec,
czy
mógłbym
mu
pomóc.
Odpowiedział,
ebym
się
odpieprzył,
ale
takiej
czynnosci
nie
ma
w
moim
programie.
Wysłał
mnie
do
diabła,
co
jest
niemoliwe.
Potem
odwołał
to
polecenie
i
kazał
pójsć
do
pokoju
i
wyłaczyć
się
na
noc.
Miałem
się
właczyć
dopiero
o
siódmej
rano.
Eve
dostrzegła
katem
oka,
e
Roarke
się
usmiecha.
Udała,
e
tego
nie
widzi.
–
Twój
pan
miał
w
domu
nielegalne
narkotyki
i
zakazane
materiały
pornograficzne.
–
Nie
zostałem
zaprogramowany,
by
komentować
takie
sprawy.
–
Czy
przyjmował
w
mieszkaniu
partnerów
seksualnych?
–
Tak.
–
Meczyzn
czy
kobiety?
–
I
Jednych,
i
drugich,
czasami
jednoczesnie.
–
Szukam
człowieka,
około
szesciu
stóp
wzrostu.
Ma
długie
rece
i
długie
palce.
Prawdopodobnie
rasy
białej.
Po
trzydziestce,
ale
przed
piecdziesiatka.
Ma
talent
artystyczny
i
interesuje
się
teatrem.
–
Przykro
mi
–
Rodney
skłonił
się
grzecznie.
-Niekompletne
dane.
–
Ty
mi
to
mówisz
–
mrukneła
Eve.
Eve
czekała,
a.
zapakują
ciało
i
wyniosa.
–
Ten
facet
musi
mieć
coś
wiecej
na
sumieniu,
nić
wskazują
na
to
akta
–
powiedziała
do
Roarke'a.
-Rozejrzyj
się
po
mieszkaniu.
Miał
pieniadze
i
lubił
wydawać
je
na
upiekszanie
twarzy
i
ciała.
Lubił
na
siebie
patrzec.
-W
pokoju
było
mnóstwo
luster.
-W
agencji
matrymonialnej
podał,
e
jest
heteroseksualny,
tymczasem
jego
słuacy
twierdzi,
e
był
biseksualny.
Agencja
ma
lepszy
wywiad
ni.
Wydział
Kontroli
Kandydatów
z
Waszyngtonu,
ale
jemu
udaje
się
wyprowadzić
ją
w
pole.
Na
pierwszej
randce
pcha
Peabody
palce
miedzy
nogi.
Skoro
zrobił
to
raz,
mógł
robić
i
przedtem,
ale
się
z
tego
wymigał.
Eve
chodziła
po
salonie.
Roarke
milczał.
Wiedział,
e
jest
teraz
dla
ony
jedynie
słuchaczem.
–
Moe
łaczyły
go
jakieś
zwiazku
z
Rudym
albo
Piper.
Na
przykład
był
kochankiem
któregoś
z
nich.
Moe
współfinansuje
agencję
albo
ma
coś
na
nich
i
dlatego
przymykają
oczy.
Ten
gosć
nie
był
samotny,
był
zboczony.
Musieli
o
tym
wiedziec.
Przynajmniej
jedno
z
nich.
Zatrzymała
się
przy
szafce,
pustej
teraz,
bo
wszystkie
dyskietki
zabrano
jako
dowody
rzeczowe.
–
Niektóre
z
tych
filmów
to
amatorska
produkcja.
Ciekawe
kto
zabawiał
się
z
Hollowayem?
Spojrzała
na
Roarke'a.
Byli
sami
w
pokoju,
lecz
za
chwilę
mogła
wrócić
Peabody.
Eve
wahała
się
z
podjeciem
decyzji,
lecz
pomyslała
o
czterech
trupach.
–
Muszę
tu
jeszcze
zostac.
Nie
wiem,
kiedy
wrócę
do
domu.
Doskonale
wiedział,
o
co
jej
chodzi.
Podszedł
bliej
i
dotknał
jej
policzka.
–
poprosisz,
czy
chcesz
bym
się
tym
zajał
i
potem
ci
powiedział?
Westchneła
cieko.
–
Poprosze.
-Wsuneła
rece
do
kieszeni
spodni.
-Moesz
dokopać
się
czegos,
co
Holloway
chciał
ukryc.
Zajmie
ci
to
kilka
godzin,
a
Feeney
meczyłby
się
z
tym
kilka
dni.
Nie
jest
w
stanie
obejsć
pewnych
procedur,
z
którymi
ty
predzej
dasz
sobie
rade.
Nie
mam
czasu.
Nie
chce,
eby
ten
drań
kazał
mi
pakować
kolejne
ciało.
–
Dam
ci
znac,
kiedy
coś
znajde.
To
proste
stwierdzenie
tylko
ją
przygnebiło.
–
Przyslę
ci
jego
akta,
jak
tylko
przyjadę
do
centrali
–
powiedziała
i
zacisneła
usta,
widzac,
e
Roarke
się
usmiechnał.
–
Po
co
tracić
czas,
skoro
sam
mogę
to
zrobic.
-Pochylił
się
i
pocałował
ja.
-Lubię
ci
pomagac.
–
Lubisz
robić
w
konia
Stra.
Komputerową
i
wprowadzać
nielegalne
programy.
–
To
dodatkowa
przyjemnosc.
-Połoył
jej
dłonie
na
ramionach
i
zaczał
masować
napiete
miesnie.
-Jesli
zaczniesz
padać
na
twarz
z
przepracowania,
to
się
pogniewam.
–
Jak
na
razie
stoje.
Potrzebny
mi
samochód,
a
nie
mam
czasu
odwiezć
cię
do
domu.
–
Jakoś
sobie
poradze.
-Pocałował
ją
i
ruszył
do
drzwi.
Aha,
jeszcze
jedno,
poruczniku.
O
szóstej
wieczorem
masz
spotkanie
z
Trina.
Przyjdzie
dziś
do
nas
z
Mavis.
–
Och,
na
litosć
boska!
–
Zabawię
je,
gdybyś
się
spózniła.
-Wyszedł
z
pokoju,
nie
zwracajac
uwagi
na
jej
przeklenstwa.
Prychneła
gniewnie,
zabrała
zestaw
polowy,
przywołała
Peabody
i
zaplombowała
mieszkanie.
–
Chcę
oddać
do
laboratorium
te
włosy
i
nitki
i
wziać
do
galopu
Dickiego
–
powiedziała,
kiedy
wsiadały
do
wozu.
-Trzeba
bedzie
tę
pogonić
tych
z
sekcji
medycznej,
choć
nie
sadze,
by
znalezli
coś
nowego.
W
czasie
jazdy
obrzuciła
asystentkę
uwanym
spojrzeniem.
–
To
bedzie
długi
dzien,
Peabody.
Moe
warto,
byś
wzieła
jakiś
srodek
pobudzajacy.
–
Dam
sobie
rade.
–
Musisz
mieć
jasny
umysł.
O
dziewiatej
masz
być
przebrana.
Czeka
cię
przedstawienie
z
Piper.
Zatrzymamy
informację
o
smierci
Hollowaya
tak
długo,
jak
się
da.
–
Wiem,
co
mam
robic.
-Peabody
utkwiła
wzrok
w
oknie.
Szarzało.
Na
rogu
Dziewiatej
stał
ruchomy
grill.
Sprzedawca
grzał
się
w
jego
cieple.
–
Nie
ałuje,
e
rozkwasiłam
mu
nos
–
powiedziała
nagle.
-Myslałam,
e
bedę
ałowac,
jak
go
zobacze.
–
Jedno
nie
ma
nic
wspólnego
z
drugim.
–
Myslałam,
e
ma.
He
powinno.
Bałam
się
wejsć
do
tego
pokoju.
Kiedy
weszłam
i
zabrałam
się
do
roboty,
tamto
przestało
mieć
dla
mnie
jakiekolwiek
znaczenie.
–
Jesteś
gliniarze.
I
to
dobrym.
–
Nie
chcę
być
gliniarzem,
który
nic
nie
czuje.
-Popatrzyła
na
Eve.
-Pani
taka
nie
jest.
Pani
traktuje
ich
jak
ludzi,
nie
jak
numery
w
aktach.
Nie
chcę
przestać
mysleć
o
nich
jak
o
ludziach.
Eve
podjechała
do
czerwonego
swiatła,
rozejrzała
się
na
boki
i
pomkneła.
–
Nie
pracowałabyś
dla
mnie,
gdyby
było
inaczej.
Peabody
westchneła
głeboko
i
poczuła,
e
oładek
nie
podchodzi
jej
ju.
do
gardła.
–
Dzieki.
–
Skoro
jesteś
wdzieczna,
to
skontaktuj
się
Z
Dickiem.
Powiedz
mu,
eby
ruszył
swój
chudy
tyłek
i
za
godzinę
był
w
laboratorium.
Peabody
skrzywiła
sie.
–
Nie
wiem,
czy
jestem
a.
tak
wdzieczna.
–
Połacz
się
z
nim.
Jesli
bedzie
stawiał
opór,
przekupię
do
skrzynką
irlandzkiego
piwa.
Ma
do
niego
słabosc.
Kosztowało
ją
to
dwie
skrzynki
i
grozbe,
e
obwiae
mu
jezyk
wokół
szyi,
ale
w
koncu
zjawił
się
o
trzecie
w
laboratorium
i
zajał
się
próbkami
włosów
i
nitek.
Eve
chodziła
po
laboratorium,
kłócac
się
przez
wideokom
z
lekarzem
z
prosektorium,
który
oswiadczył,
e
w
czasie
przerwy
swiatecznej
nie
wykonują
sekcji
zwłok.
–
Słuchaj
trutniu,
mogę
skontaktować
się
z
komendantem
Whitneyem
i
słono
ci
przypieprzyc.
To
jest
sprawa
priorytetowa.
Chcesz,
ebym
podała
prasie,
e
sledztwo
przeciaga
sie,
bo
jakiś
asystencina
z
prosektorium
woli
przygladać
się
kartkom
swiatecznym,
ni.
zrobić
sekcję
zwłok?
–
Daj
spokój,
Dallas.
Pracuję
za
dwóch.
Mam
pełno
zwłok
poupychanych
jak
cegły
na
półkach.
–
To
połó.
moją
cegłę
na
stole
i
przeslij
mi
raport
do
godziny
szóstej
albo
przyjadę
tam
i
pokae
ci,
jak
wyglada
sekcja
zwłok.
Przerwała
połaczenie
i
odwróciła
się
do
technika.
–
Dawaj,
Dickie.
–
Nie
popedzaj
mnie,
Dallas.
Nie
przestraszysz
mnie.
Na
tym
papierze
nie
ma
adnych
oznaczeń
nakazujacych
pospiech.
–
Raport
ma
być
na
dziewiata.
-Przeczesała
palcami
włosy.
-Nie
piłam
dziś
jeszcze
kawy,
Dickie.
Chyba
nie
chcesz,
ebym
psuła
ci
tu
krew?
–
Jezu,
to
się
napij.
-Spojrzał
na
nią
przez
mikrogogle
w
których
wygladał
niczym
sowa.
-Robię
tę
cholerną
analize,
nie?
Chcesz,
eby
było
szybko
czy
dobrze?
–
I
jedno
i
drugie.
W
przypływie
rozpaczy
podeszła
do
automatu,
zamówiła
brazową
lure,
która
udawała
kawe,
i
zmusiła
się
do
przełkniecia
kilku
łyków.
–
Włos
jest
ludzki
–
zawołał
Dickie.
-Zawiera
utrwalacz
i
ziołowy
srodek
dezynfekcyjny.
Pobudziło
to
Eve
na
tyle,
by
wypić
kolejną
porcję
kawy.
–
Jakiego
rodzaju
utrwalacz?
–
Zabezpieczajacy
kolor
i
strukturę
włosów.
Dzieki
temu
nie
ółkną
i
nie
sztywnieja.
Dwie
z
twoich
próbek
mają
na
koncu
coś
lepkiego.
Prawdopodobnie
pochodzą
z
peruki.
I
to
bardzo
dobrej,
drogiej
peruki.
To
są
prawdziwe
włosy,
stad
te
długie
koncówki.
Muszę
sprawdzić
ich
wiecej,
by
zidentyfikować
ten
klej.
Moe
uda
mi
się
rozszyfrować
markę
tego
utrwalacza.
–
A
co
z
nitkami
i
włóknami,
które
Peabody
wyjeła
z
filtrów?
–
Jeszcze
ich
nie
ogladałem.
Jezu,
nie
jestem
androidem.
–
W
porzadku.
-Przetarła
oczy.
-Muszę
isć
do
prosektorium
i
dopilnowac,
by
Holloway
znalazł
się
na
stole,
Dickie.
-Połoyła
mu
dłoń
na
ramieniu.
Był
upierdliwy,
ale
najlepszy
w
swym
fachu.
-Potrzebuję
jak
najwiecej
informacji,
i
to
szybko.
Ten
facet
załatwił
ju.
cztery
osoby
i
szuka
piatej.
–
Zrobiłbym
to
szybciej,
gdybyś
przestała
sterczeć
mi
nad
głowa.
–
Ju.
wychodze.
Peabody?
–
Tak
jest.
-Asystentka
zerwała
się
z
krzesła
i
zamrugała
powiekami.
–
Idziemy
–
oznajmiła
krótko
Eve.
-Dickie,
liczę
na
ciebie.
–
Dobra,
dobra.
Wydaje
mi
sie,
e
nie
dostałem
jeszcze
zaproszenia
na
twoje
jutrzejsze
przyjecie
–
usmiechnał
sie.
-Moe
gdzieś
się
zapodziało
i
nie
zostało
wysłane?
–
Dopilnuje,
by
się
znalazło,
jesli
dasz
mi
to,
o
co
prosze.
–
Masz
to
jak
w
banku.
-Zadowolony,
odwrócił
się
i
pochylił
nad
mikroskopem.
–
Chciwy
mały
sukinsyn.
Masz.
-Kiedy
szły
do
samochodu,
Eve
wcisneła
w
rekę
Peabody
kubek
z
kawa.
-Wypij
to.
Albo
postawi
cię
na
nogi,
albo
zabije.
Tak
długo
meczyła
lekarza
z
sekcji
medycznej,
a.
potwierdził
przyczynę
smierci.
Stała
mu
nad
głowa,
dopóki
nie
skonczył
analizy
toksykologicznej,
która
wykazała
znaczną
ilosć
srodków
odurzajacych
w
organizmie
Hollowaya.
Po
powrocie
do
centrali
wysłała
Peabody
do
małego
pokoju
powszechnie
znanego
izolatka.
Było
to
ciemne
pomieszczenie
z
trzema
dwupietrowymi
pryczami.
Kiedy
asystentka
się
połoyła,
Eve
poszła
do
swojego
biura
i
zajeła
się
pisaniem
meldunków.
Przesala
obiecane
akta,
wlała
w
siebie
kolejną
porcję
kawy
i
zjadła
cos,
co
miało
być
kanapką
z
demem
urawinowym.
Zaczynało
switac,
kiedy
zadzwieczał
wideokom
i
na
ekranie
pojawiła
się
twarz
Roarke'a.
–
Poruczniku,
twoja
bladosć
mówi
sama
za
siebie.
–
Jeszcze
się
trzymam.
–
Mam
coś
dla
ciebie.
Serce
zabiło
jej
mocniej.
Nie
musiał
nic
wiecej
mówic.
–
Postaram
się
wpasć
do
domu.
Peabody
bedzie
spać
jeszcze
kilka
godzin.
–
Ty
te.
powinnaś
się
przespac.
–
Masz
racje.
Zrobiłam
tu
wszystko,
co
mogła.
Zaraz
bede.
–
Czekam.
Przerwała
połaczenie
i
zostawiła
wiadomosć
dla
Peabody,
na
wypadek
gdyby
obudziła
się
przed
jej
powrotem.
Siedzac
ju.
w
samochodzie,
połaczyła
się
z
laboratorium.
–
No
i
co
z
wynikami?
–
Jezu,
nie
masz
litosci.
Przetestowałem
nitki.
To
mieszanka
sztucznych
włókien,
firmowa
nazwa
Wulstrong.
To
imitacja
wełny,
najczesciej
uywana
do
produkcji
kurtek
i
swetrów.
Ta
ma
kolor
czerwony.
–
Jak
kaftan
swietego
Mikołaja?
–
Tak,
ale
nie
z
tych,
które
noszą
ci
z
dzwoneczkami
na
rogach
ulic.
Tych
biedaków
nie
stać
na
taki
gatunek
materiału.
To
szmata
wysokiej
jakosci.
Producenci
twierdza,
e
nawet
lepsza
od
wełny:
cieplejsza,
bardziej
wytrzymała
i
takie
tam
bzdury.
Gówno
prawda,
bo
nic
nie
zastapi
naturalnych
włókien.
Ale
to
dobry
o
drogi
materiał.
Tak
jak
włosy.
Twój
gosć
nie
musi
się
martwić
o
etony
kredytowe.
–
Dobra
robota,
Dickie.
–
Masz
dla
mnie
zaproszenia?
–
Tak,
nie
zostało
wysłane,
wpadło
mi
za
biurko.
–
Zdarza
sie.
–
Przeslij
mi
raport
z
analizy
włókien,
a
bedziesz
je
miał.
Kiedy
skrecała
w
bramę
posesji,
wstawał
swit.
Wiedziała,
gdzie
znajdzie
Roarke'a.
W
pokoju,
którego
nie
powinno
byc,
wyposaonego
w
sprzet,
o
którym
nie
powinna
wiedziec.
Zignorowała
typową
dla
gliny
sztywnosć
w
kolanach,
kiedy
podeszła
do
drzwi
i
połoyła
dłoń
na
czytniku
linii
papilarnych.
–
Porucznik
Eve
Dallas.
Komputer
sprawdził
głos
oraz
odciski
palców
i
zamek
otworzył
się
z
cichym
trzaskiem.
Ciagnace
się
długim
rzedem
okna
były
odsłoniete.
Znajdujace
się
w
nich
szyby
chroniły
pokój
przed
wzrokiem
ciekawskich.
Pokój
był
duy,
z
marmurową
podłogą
i
scianami,
które
zdobiły
obrazy,
z
wyjatkiem
jednej
zajetej
przez
ekrany.
Tylko
jeden
ekran
był
teraz
właczony.
Roarke
siedział
za
pulpitem
w
kształcie
litery
U,
przegladajac
notowania
giełdowe.
–
Byłeś
szybszy,
ni.
się
spodziewałam.
–
Nie
musiałem
zbyt
głeboko
kopac.
-Wskazał
dłonią
krzesło
obok.
-Usiadz,
Eve.
–
Czy
ja
równie.
dałabym
sobie
z
tym
rade?
Czy
mogę
wspomniec,
e
sama
to
znalazłam,
bez
fałszowania
raportu?
Jako
uczciwy
gliniarz
zawsze
miała
tego
typu
watpliwosci,
pomyslał
z
rozbawienie.
–
Gdybyś
wiedziała,
gdzie
szukac,
jakie
postawić
pytania.
Przypuszczam,
e
dałabyś
sobie
w
koncu
rade.
Siadaj
–
powtórzył,
lecz
tym
razem
złapał
ją
za
rekę
i
pchnał
na
krzesło.
–
Zauwayła,
e
zwiazał
włosy,
co
zawsze
wywoływało
w
niej
pragnienie
uwolnienia
ich
spod
cienkiej
skórzanej
tasiemki.
Podciagnał
te.
rekawy
czarnego
swetra.
Złapała
się
na
tym,
e
patrzy
na
jego
rece,
na
wspaniałe,
zreczne
dłonie,
i
nie
moe
oderwać
od
nich
oczu.
Zorientowała
sie,
e
odpływa
i
natychmiast
przywołała
się
do
porzadku.
–
Odeszłaś
gdzieś
daleko,
prawda?
–
Ja...
po
prostu
się
zamysliłam.
–
Uhu.
Zamysliłam.
Chcę
zawrzeć
z
tobą
pewien
układ,
poruczniku.
Dam
ci
to,
co
znalazłem,
w
zamian
za
obietnice,
e
bedziesz
dziś
w
domu
o
szóstej.
Wezmiesz
srodek
uspokajajacy...
–
Hej,
nie
targuję
się
o
informacje.
–
Bedziesz
musiała,
jesli
chcesz
je
miec.
Mogę
je
skasowac.-Siegnał
reką
do
klawisz,
których
nie
była
w
stanie
zidentyfikowac.
-Wrócisz
do
domu
o
przyzwoitej
porze,
wezmiesz
srodek
uspokajajacy
–
powtórzył
–
i
oddasz
się
w
rece
Triny.
–
Nie
mam
czasu
na
głupie
strzyenie.
Nie
o
włosach
myslał,
lecz
o
masau
całego
ciała
i
programie
relaksacyjnym.
–
Takie
stawiam
warunki.
Przyjmujesz
je
albo
odrzucasz.
–
Mam
na
głowie
cztery
morderstwa.
–
W
tej
chwili
mogłabyś
mieć
ich
nawet
czterysta.
Tak
się
składa,
e
jesteś
moją
ona.
No
wiec,
czy
chcesz
mieć
te
informacje?
–
Jesteś
równie
nieznosny
jak
Dickie.
–
Słucham?
Prychneła
smiechem,
słyszac
urazę
w
jego
głosie,
po
czy
przetarła
dłonmi
twarz.
Nie
znosiła,
kiedy
miał
racje.
Rzeczywiscie
goniła
resztkami
sił.
–
Dobrze
zgadzam
sie.
Co
znalazłes?
Patrzył
na
nią
przez
chwile,
marszczac
czoło,
po
czym
odwrócił
się
do
ekranu.
–
Zapisz
dane
z
ekranu
numer
cztery.
Wyłacz
obraz.
Wyswietl
dane
z
pliku
Holloway
na
wszystkich
ekranach.
Nasz
przyjaciel
cztery
lata
temu
zmienił
tosamosc.
Prawdziwe
nazwisko...
–
John
B.
Boyd.
Cholera!
-Zerwała
się
z
krzesła
i
podeszła
do
ekranów,
by
przeczytać
pierwszy
z
policyjnych
raportów.
-maniak
seksualny.
Oskarony
o
gwałt.
Ofiara
wycofała
oskarenie.
Oskarony
o
przemoc
seksualna.
Skazany.
Szesć
miesiecy
leczenia
psychiatrycznego
i
rekonwalescencji
we
wspólnocie.
Bzdura.
Posiadanie
niedozwolonych
przyrzadów.
Uniewinniony.
Dobrowolne
leczenie
z
obsesji
seksualnych.
Zakonczone.
Akta
utajnione.
Gówno
prawda.
Ten
gosć
był
szurniety,
a
prawo
pozwoliło
mu
się
wymknac.
–
Miał
pieniadze
–
zwrócił
jej
uwagę
Roarke.-Łatwo
jest
się
wykupic,
kiedy
oskarenia
nie
są
powane.
Udało
mu
się
wykrecic,
a
konczył
zgwałcony
i
uduszony.
Ironia
czy
sprawiedliwosc?
–
Powinien
znalezć
sprawiedliwosć
w
sadzie
–
warkneła.
-mam
gdzieś
ironie.
Czy
„Szczesliwy
Zwiazek”
mógł
się
tego
dokopac.
–
Ja
bym
się
dokopał.
-Wzruszył
ramionami.
-To
zaley,
jak
głeboko
sprawdzali,
ale
jak
ju.
mówiłem,
nie
musiałem
długo
szukac.
Kady
program
sprawdzajacy
by
to
wykazał.
Utajnienie
akt
chroniłoby
go
tylko
przed
zwykłym
pracodawcą
lub
urzedem
skarbowym.
–
Masz
jego
raporty
finansowe?
–
Oczywiscie.
Dane
finansowe
ekran
szósty.
Jak
widzisz,
doskonale
sobie
radził.
Miał
swietnego
brokera,
który
umiał
dobrze
inwestowac.
Lubił
wydawać
pieniadze,
ale
musiał
je
wydawac.
Jest
tu
jednak
kilka
godziwych
depozytów,
które
przewyszają
jego
honoraria
z
operacji
plastycznych
czy
dywidendy
inwestycyjne.
Dziesieć
tysiecy
w
trzymiesiecznych
odstepach,
w
ciagu
dwóch
lat.
–
Tak.
-Znowu
podeszła
bliej
ekranu.
-Widzę
je.
Potrafisz
dokopać
się
do
ich
zródła?
–
Nie
rozumiem,
czemu
muszę
znosić
te
zniewagi.
-Westchnał,
kiedy
odwróciła
się
i
rzuciła
mu
gniewne
spojrzenie.
-Naturalnie.
To
są
transfery
przesyłane
z
rónych
zródeł
po
to,
by
ukryć
ich
głównego
własciciela.
Wszystkie
zbiegają
się
w
jednym
miejscu.
Kiwneła
głowa.
–
W
„Szczesliwym
Zwiazku”.
–
Jesteś
swietnym
detektywem.
–
A
wiec
szantaował
ich.
Albo
jedno
z
nich.
Czy
masz
podpis
osoby
sygnujacej
przelew?
–
Rachunek
jest
na
oba
nazwiska.
To
mógł
być
albo
Rudy
albo
Piper.
Oni
uywają
raczej
kodu,
nie
podpisu.
–
To
wystarczy,
by
wezwać
ich
na
przesłuchanie
i
trochę
przycisnac.
-Odetchneła
głeboko.
-Najpierw
jednak
napuszczę
na
nich
Peabody.
Potem
sama
wkrocze.
–
Pamietaj
tylko,
byś
była
w
domu
o
szóstej.
Odwróciła
się
do
niego
z
gniewną
mina.
Wstawał
dzien.
Przez
okno
wpadało
do
pokoju
swiatło,
uwydatniajac
bladosć
jej
policzków
i
cienie
pod
oczami.
–
Zawarłam
umowę
i
dotrzymam
jej.
–
Naturalnie,
e
dotrzymasz.
Nawet
gdybym
miał
pojechać
do
centrali
i
osobiscie
cię
stamtad
wyciagnac.
Rozdział
13
Eve
uznała,
e
najlepsza
metodą
bedzie
atak
zaraz
po
pierwszym
ciosie.
Jeeli
Peabody
dobrze
to
rozegra,
Rudy
i
Piper
wpadną
w
panikę
i
bedą
robili
wszystko,
by
nie
narazić
się
na
utratę
dobrego
imienia
i
uniknać
procesu,
jaki
mogłaby
im
wytoczyć
zdenerwowana
klientka.
Kiedy
Peabody
od
nich
wyjdzie,
wówczas
ona
przystapi
do
działania.
O
dziewiatej
trzydziesci
zjawiła
się
w
salonie
ze
zdjeciem
Hollowaya.
Jesli
wszystko
pójdzie
zgodnie
z
planem,
zday
załatwić
tu
swoją
sprawe,
zanim
wróci
Peabody
i
da
jej
sygnał
do
ataku.
–
Oczywiscie
e
znam
pana
Hollowaya
–
odpowiedziała
recepcjonistka.
-
Przychodzi
tu
raz
w
tygodniu
i
raz
w
miesiacu.
–
Jak
mam
to
rozumiec?
–
Raz
w
tygodniu
fryzjer,
kosmetyczka,
manicure,
masa.
i
relaks
aromatyczny.
-
Uprzejma
i
chetna
do
współpracy
Yvette,
oparła
się
o
pulpit
i
westchneła,
patrzac
na
zdjecie
Hollowaya.
-ten
facet
ma
megapowłokę
i
umie
o
nią
zadbac.
A
raz
w
miesiacu
przychodzi
na
pełny
zestaw
zabiegów.
–
Do
tego
samego
konsultanta?
–
Oczywiscie.
Nikomu
innemu
prócz
Simona
nie
pozwala
się
tknac.
Kiedy
kilka
miesiecy
temu
Simon
był
na
urlopie,
pan
Holloway
zrobił
w
poczekalni
straszną
awanture.
Zaproponowalismy
mu
darmową
kapiel
błotną
i
Deluxe
„O”,
eby
go
uspokoic.
–
Deluxe
„O”
–
„O”
jak
orgazm,
kotku.
Pokój
rozrywkowy
ze
stanowiskiem
dla
programów
wirtualnych,
holograficznych
i
androidem
do
pomocy.
Nie
mamy
licencjonowanych
panienek,
ale
moemy
zaproponować
wiele
innych
moliwosci.
Deluxe
kosztuje
piecset,
ale
warto
było
sprawić
mu
taki
prezent.
Trzeba
dbać
o
stałych
klientów.
Taki
gosć
jak
Holloway
wydaje
tu
co
miesiac
pieć
tysiecy,
nie
liczac
kosmetyków.
–
I
nie
ma
nic
lepszego
jak
Orgazm
Deluxe,
by
usatysfakcjonować
klienta.
–
Własnie.
-Yvette
usmiechneła
się
zadowolona,
e
Eve
nie
ywi
do
niej
urazy.
-
Czy
on
coś
zrobił?
–
Mona
tak
powiedziec.
Ale
ju.
wiecej
nie
zrobi.
Jest
Simon?
–
Studium
numer
trzy.
Chyba
nie
chce
pani
tam
isc?
-spytała
widzac,
e
Eve
się
odwraca.
–
Oczywiscie,
e
chce.
Otworzyła
szklane
drzwi
z
wyrytymi
na
nich
ludzkimi
sylwetkami
o
idealnych
kształtach
i
znalazła
się
w
małym
korytarzu.
Dochodziły
stamtad
stłumione
głosy,
muzyka,
cichy
szum
wody,
swiergot
ptaków,
szum
wiatru.
W
powietrzu
unosił
się
zapach
eukaliptusa,
ró.
i
pima.
Po
obu
stronach
korytarza
biegły
rónokolorowe
drzwi.
Jedne
z
nich
były
uchylone,
mogła
wiec
zobaczyć
wysciełany
stół
i
skomplikowany
sprzet,
wanny,
lustra
i
małe
stanowisko
komputerowe.
Wszystko
to
przypominało
centrum
medyczne.
W
pewnym
momencie
otworzyły
się
drzwi
i
wyszedł
z
nich
konsultant
w
białym
kitlu,
prowadzacy
kobietę
pokrytą
od
stóp
do
głów
jakaś
zieloną
papka.
–
Studio
trzy?
–
Po
lewej
stronie,
numer
jest
na
drzwiach.
Eve
posłyszała,
jak
konsultant
zapewnia
swoją
klientke,
e
dziesieć
minut
w
izolatce
zrobi
z
niej
inną
kobiete.
Eve
z
trudem
powstrzymała
się
by
nie
zadrec.
Kiedy
doszła
do
konca
korytarza,
jej
oczom
ukazał
się
wielki
basen
jacuzzi,
okolony
miniaturowymi
drzewkami
wisni.
Siedziały
w
nim
trzy
kobiety.
Ich
piersi
unosiły
się
na
powierzchni
pokrytej
róową
pianka.
Jakaś
kobieta
leała
zanurzona
po
szyję
w
wannie
z
gestą
zieloną
ciecza.
Tu.
za
nią
znajdowała
się
łaznia
parowa
z
waskim
basenem,
wypełnionym
ciemnoniebieską
wodą
o
temperaturze
dwóch
stopni.
Na
jej
widok
Eve
zaczeła
szczekać
zebami
z
zimna.
Skreciła
w
lewo
i
staneła
przed
pomalowanymi
na
niebiesko
drzwiami
numer
trzy,
po
czym
zapukała
i
weszła
do
srodka.
Trudno
powiedziec,
kto
był
bardziej
zaskoczony,
ona,
Simon
czy
McNab,
który
leał
na
fotelu
z
twarzą
usmarowaną
czyms,
co
wygladało
jak
błoto.
–
To
jest
gabinet
zabiegowy.
-Simon
klasnał
w
dłonie.
-Nie
wolno
tu
wchodzic.
Proszę
natychmiast
stad
wyjsc.
–
Muszę
z
tobą
porozmawiac.
To
zajmie
tylko
kilka
minut.
–
Jestem
zajety.
-Machnał
rekami,
rozchlapujac
błoto.
–
Dwie
minuty
–
nie
dawała
za
wygrana,
powstrzymujac
się
przed
wybuchem
smiechu
na
widok
miny
McNaba.
–
Proszę
wyjsć
–
powtórzył
Simon,
biorac
recznik.
-Zechce
pan
wybaczyć
–
zwrócił
się
do
McNaba.
-panska
maseczka
i
tak
musi
wyschnac.
Proszę
się
zrelaksowac,
pozwolić
odpoczać
mysla.
Za
chwilę
wracam.
–
Nic
nie
szkodzi
–
mruknał
McNab.
–
Cii,
proszę
nic
nie
mówic.
-Simon
połoył
mu
palce
na
ustach,
usmiechajac
się
łagodnie.
-Twarz
musi
odpoczywac.
Proszę
się
odpreyc,
zamknać
oczy
wyobrazić
sobie,
jak
oczyszczają
się
wszystkie
pory.
Bedę
tu.
za
drzwiami.
Zamknał
drzwi
i
spojrzał
na
Eve.
–
Nie
chce,
eby
przeszkadzała
pani
moim
klientom.
–
Przepraszam.
Ale
jeden
z
twoich
klientów
miał
wczoraj
powaniejsze
kłopoty.
Nie
bedzie
przychodził
na
comiesieczną
kuracje.
–
O
kim
pani
mówi?
–
O
Hollowayu,
Brencie
Hollowayu.
Nie
yje.
–
Nie
yje?
Brent?
-Simon
oparł
się
plecami
o
scianę
i
przycisnał
do
serca
niezbyt
czystą
dłon.
-Widziałem
go
zaledwie
przed
kilkoma
dniami.
To
musi
być
jakaś
pomyłka.
–
Jest
od
rana
w
kostnicy.
Nie
ma
mowy
o
pomyłce.
–
Nie...
nie
mogę
złapać
tchu.
Rzucił
się
biegiem
przez
korytarz.
Eve
znalazła
go
w
poczekalni.
Siedział
na
jedwabnej
kanapce,
z
głową
ukryta
miedzy
kolanami.
–
Nie
wiedziałam,
e
byliscie
sobie
tacy
bliscy.
–
Jestem...
byłem
jego
konsultantem.
Nikt,
nawet
ma,
nie
jest
równie
bliski
drugiej
osobie.
Usiłowała
wyobrazić
sobie
taki
zwiazek
z
Triną
i
musiała
powstrzymać
kolejny
dreszcz.
–
Współczuje
ci,
Simonie.
Przyniesć
ci
cos?
Moe
wody?
–
Tak,
nie.
O
Boe!
-Dracą
reką
siegnał
do
klawiatury
na
pulpicie,
gdzie
mona
było
zamówić
coś
do
picia.
Ziemisty
kolor
twarzy
podkreslały
jeszcze
ogniscie
rude
włosy.
-Muszę
wziać
coś
na
uspokojenie.
Rumianek
z
lodem
–
polecił,
po
czym
odchylił
się
na
oparcie
i
zamknał
oczy.
-jak
do
tego
doszło?
–
Prowadzimy
sledztwo.
Opowiedz
mi
o
nim.
–
Był
bardzo
wymagajacym
człowiekiem.
Szanowałem
to.
Dokładnie
wiedział,
jak
chce
wygladac,
i
dbał
o
swoją
twarz
i
ciało.
O
Boe!
-Pochwycił
wysoką
szklanke,
którą
przyniósł
mu
android.
-Wybacz,
moje
serce,
chwileczke.
Pił
wolno,
oddychajac
głeboko
miedzy
kadym
łykiem.
Na
jego
twarzy
wracały
rumience.
–
Nie
opuscił
adnej
wizyty,
przesyłał
mu
podziekowania.
Bardzo
cenił
moją
prace.
–
Czy
zawierał
to
tu
moe
jakieś
znajomosci?
Ze
stylistkami,
konsultantkami,
innymi
klientkami?
–
Naszemu
personelowi
nie
wolno
umawiać
się
z
klientami.
Jesli
zaś
chodzi
o
inne
kobiety,
to
nie
przypominam
sobie,
eby
o
jakiejś
wspomniał.
Lubił
kobiety.
Miał
rónorodne
i
bogate
ycie
intymne.
–
Opowiadał
ci
o
tym?
–
To,
o
czym
rozmawia
konsultant
z
klientem,
jest
rzeczą
swieta.
-Pociagnał
nosem
i
odstawił
pustą
szklanke.
–
Czy
interesował
się
równie.
meczyznami?
Zacisnał
usta.
–
Nigdy
nie
wspominał
o
tego
typu
zainteresowaniach.
Jest
mi
niezrecznie
o
tym
mówic,
poruczniku.
–
Hollowayowi
i
tak
to
ju.
nie
zaszkodzi.
–
Ma
pani
rację
–
przyznał
po
chwili.
-Ale
nie
mogę
się
jeszcze
z
tym
oswoic.
–
Czy
ktoś
z
meskiego
personelu
okazywał
mu
zainteresowanie?
–
Nie.
W
kadym
razie
ja
nie
zauwayłem
adnych
tego
typu
sygnałów.
Takie
zachowanie
uwaa
się
tu
za
naganne.
Jestesmy
profesjonalistami.
–
Kto
z
waszego
personelu
wykonuje
reczne
tatuae?
Westchnał
głeboko.
–
Mamy
kilku
konsultantów,
którzy
zajmują
się
ozdabianiem
ciała.
–
Nazwiska,
Simonie.
–
Proszę
zapytać
Yvette.
Poda
pani
wszystkie
potrzebne
informacje.
Muszę
wracać
do
klienta.
-Przetarł
oczy.
-Nie
mogę
pozwolic,
by
osobiste
uczucia
przeszkadzały
mi
w
pracy.
Poruczniku...
-Opuscił
rece.
Oczy
miał
wilgotne
od
łez.
-Brent
nie
miał
rodziny.
Co
się
stanie
z...
Co
się
z
nim
stanie?
–
Miasto
się
nim
zajmie,
jesli
nikt
się
nie
zgłosi.
–
Nie
zasługuje
na
taki
pochówek.
-Zacisnał
usta,
po
czym
wstał.
-Chciałbym
się
zajać
pogrzebem,
jesli
to
moliwe.
Przynajmniej,
tyle
mogę
dla
niego
zrobic.
–
Moemy
to
załatwic.
Bedziesz
tylko
musiał
przyjsć
do
kostnicy
i
wypełnić
formularz.
–
Do
kostnicy...
-Usta
mu
zadrały,
ale
kiwnał
głowa.
-Dobrze,
przyjde.
–
Uprzedzę
ich.
-Wygladał
na
przeraonego,
wiec
dodała:
-Nie
bedziesz
musiał
go
ogladac.
Dokonalismy
ju.
identyfikacji.
Musisz
tylko
złoyć
podanie,
a
oni
przekaą
ciało
do
zakładu
pogrzebowego,
który
wybierzesz.
–
Och!
-odetchnał
z
wyrazną
ulga.-Dziekuje.
Klient
czeka
–
dodał
ponurym
głosem.
-ma
bardzo
zaniedbaną
skóre.
Na
szczescie
jest
młody,
wiec
mogę
mu
pomóc.
Naszym
obowiazkiem
jest
dbać
o
ładny
wyglad.
Piekno
wpływa
łagodzaco
na
dusze.
–
Tak.
Idź
ju.
do
swojego
klienta,
Simonie.
Bedziemy
w
kontakcie.
Wróciła
do
rejestracji
i
własnie
odbierała
od
Yvette
wydrukowane
nazwiska,
kiedy
pojawiła
się
Peabody.
Wygladała
na
zdenerwowana.
Dała
jedna
Eve
znak,
po
czym
zwróciła
się
do
recepcjonistki.
–
Mam
bon
od
„Szczesliwego
Zwiazku”
-powiedział.
-na
Dzień
Diamentowy.
–
Ach,
to
nasza
specjalnosć
i
tego
własnie
pani
trzeba
–
odparła
z
usmiechem
Yvette.
-Wyglada
pani
na
zmeczona.
Zaraz
wszystko
załatwimy.
–
Dziekuje.
Peabody
odeszła
na
bok,
udajac,
e
oglada
szafkę
z
kolorowymi
butelkami,
które
miały
gwarantować
piekną
i
swieą
cere,
i
sciszonym
głosem
przekazała
Eve
raport.
–
Oboje
byli
wstrzasnieci,
choć
starali
się
to
ukryc.
Usiłowali
przekonać
mnie,
e
zle
to
zrozumiałam.
-Stłumiła
prychniecie.
-Zgodnie
z
planem
pozwoliłam
się
ułagodzic.
Obiecali
zajać
się
tą
sprawa,
zaproponowali
dodatkowe
konsultacje
i
te
zabiegi
w
salonie.
Widziałam
broszurkę
reklamowa.
Ten
Dzień
Diamentowy
kosztuje
pieć
tysiecy.
Nie
dałam
się
zbyc.
Powiedziałam,
e
muszę
się
uspokoic,
a
potem
porozmawiam
z
adwokatem.
–
Dobra
robota.
Opowiadaj
wszystkim
o
tym,
co
cię
spotkało.
Wspomnij
nazwisko
Hollowaya.
Chcę
poznać
reakcję
personelu,
plotki,
opinie.
Postaraj
się
te,
by
wsród
konsultantów
byli
meczyzni.
–
Tak
jest.
–
Panno
Peabody?
Asystentka
odwróciła
się
i
szczeka
jej
upadla
na
widok
złocistowłosego
adonisa.
–
Tak?
–
Jestem
Anton.
Bedę
pani
asystował
w
czasie
ziołowej
kuracji.
Zechce
pani
pójsć
ze
mna?
–
Oczywiscie.
-Peabody
udało
się
jeszcze
strzelić
oczami
w
góre,
zanim
Anton
wział
ją
pod
rekę
i
wyprowadził
poczekalni.
Tymczasem
Eve
schowała
listę
z
nazwiskami
do
torby
i
skierowała
się
do
recepcji
„Szczesliwego
Zwiazku”
–
Rudy
i
Piper
są
teraz
zajeci
–
oznajmiła
opryskliwym
głosem
siedzaca
za
biurkiem
dziewczyna.
–
Och,
zapewniam
pania,
e
dla
mnie
znajdą
czas
–
odparła
Eve
i
cisneła
jej
odznakę
na
biurko.
–
Wiem,
kim
pani
jest,
poruczniku,
ale
Rudy
i
Piper
są
zajeci.
Jesli
chce
pani
się
umówić
na
wizyte,
chetnie
panią
zapisze.
Eve
oparła
się
o
pulpit.
–
Czy
mówi
ci
coś
okreslenie
„utrudnianie
pracy
organom
sprawiedliwosci”?
Dziewczyna
zatrzepotała
rzesami.
–
Wykonuję
tylko
swoje
obowiazki.
–
Powiem
ci,
co
zrobie.
Albo
zaanonsujesz
mnie
swoim
szefom,
albo
zabiorę
cię
na
policję
i
oskarę
o
utrudnianie
sledztwa
i
o
głupote.
Masz
dziesieć
sekund
do
namysłu.
–
Chwileczke.
-Kobieta
odwróciła
sie,
właczyła
mikrofon
o
zaczeła
coś
szybko
do
niego
mówic.
Po
chwili
spojrzała
chłodno
na
Eve.
-Moe
pani
wejsc,
poruczniku.
–
No
prosze,
nie
był
to
taki
trudny
wybór,
prawda?
Wsuneła
odznakę
do
kieszeni
i
przeszła
przez
szklane
drzwi.
Rudy
i
Piper
czekali
ju.
na
nią
przed
swoim
gabinetem.
–
Czy
musiała
pani
terroryzować
naszą
recepcjonistke?
-spytał
Rudy.
–
A
czy
wy
mieliscie
powody,
by
uniknać
spotkanie
ze
mna?
–
Jestesmy
zajeci.
–
No
to
przybedzie
wam
zajec.
Bedziecie
musieli
ze
mną
pójsc.
–
Pójsć
z
pania?
-Piper
scisneła
Rudy'ego
za
reke.
-Dlaczego?
I
dokad?
–
Na
policje.
Wczoraj
wieczorem
został
zamordowany
Brent
Holloway
i
musimy
wyjasnić
sobie
wiele
spraw.
–
Zamordowany?
-Piper
zachwiała
się
i
byłaby
upadła,
gdyby
Rudy
jej
nie
podtrzymał.
-O
Boe!
W
taki
sam
sposób
jak
inni?
–
Spokojnie.
-Przyciagnał
siostrę
do
siebie
i
spojrzał
na
Eve.-Nie
musimy
jechać
na
policje.
–
Pozwolę
sobie
mieć
odmienne
zdanie.
Macie
do
wyboru:
albo
pójdziecie
dobrowolnie,
albo
wezwę
kilku
mundurowych,
którzy
was
wyprowadza.
–
Nie
moe
nas
pani
aresztowac.
–
Nie
jestescie
aresztowani
ani
oskareni,
lecz
zaproszeni
na
oficjalne
przesłuchanie.
–
Chcę
skontaktować
się
z
naszymi
adwokatami
–
powiedział
Rudy,
trzymajac
w
ramionach
dracą
Piper.
–
Moesz
to
zrobić
w
centrali.
Bedziemy
trzymać
ich
oddzielnie
–
powiedziała
Eve
do
Feeneya,
kiedy
obserwowali
Piper
przez
szybe.
Siedziała
przy
stole
w
sali
przesłuchań
A
i
słuchała
tego,
co
mówił
adwokat.
-Moemy
wziać
ich
w
dwa
ognie,
myslę
jednak,
e
wiecej
zdziałamy,
jesli
się
rozdzielimy.
Kogo
wybierasz,
ją
czy
jego?
Feeney
myslał
przez
chwile?
–
Zacznę
od
niego.
Przerwiemy
przesłuchanie,
kiedy
się
za
bardzo
odprea.
Jesli
adne
z
nich
nie
zmiekna,
wtedy
wezmiemy
ich
w
dwa
ognie.
–
Dobra.
McNab
się
odezwał?
–
Tak.
Konczy
zabieg
w
salonie.
Bedzie
tu
z
raportem,
zanim
skonczymy
przesłuchania.
–
Powiedz
mu,
eby
się
wstrzymał
z
tym
raportem.
Jesli
coś
z
nich
wyciagniemy,
postaramy
się
zdobyć
zgodę
na
wglad
w
ich
system
danych.
Moe
tam
coś
znajdziemy.
W
przeciwnym
razie
znowu
bedzie
musiała
prosić
Roarke'a
o
pomoc,
pomyslała.
–
Daj
znac,
jak
bedziesz
chciał
przerwać
–
powiedziała
do
Feeneya.
–
Ty
te.
Eve
otworzyła
drzwi
do
sali
przesłuchan.
Adwokat
zerwał
się
na
nogi,
wypiał
pierś
i
rozpoczał
znaną
spiewke.
–
Poruczniku,
to
oburzajace.
Moja
klientka
jest
na
skraju
wyczerpania
nerwowego.
Nie
ma
powodu
przesłuchiwać
jej
akurat
teraz.
–
Jesli
chce
pan
przerwać
przesłuchanie,
proszę
przedstawić
mi
nakaz
sadowy.
Nagrywanie
start.
Wywiad
przeprowadzony
przez
porucznik
Eve
Dallas,
numer
pieć
trzy
cztery
siedem
BQ.
Przesłuchiwana
Piper
Hoffman.
Przeprowadzajaca
wywiad
skorzystała
z
prawa
do
drugiego
przesłuchania.
Obecny
na
miejscu
adwokat.
W
nagraniu
podano
wszystkie
konieczne
dane.
Czy
zna
pani
swoje
prawa
i
obowiazki,
panno
Hoffman?
Piper
spojrzała
na
adwokata,
który
skinał
głowa.
–
Tak.
–
Czy
znała
pani
Brenta
Hollowaya?
Kiwneła
głowa.
–
Przesłuchiwana
odpowiedziała
twierdzaco.
Czy
był
klientem
prowadzonej
przez
panią
agencji
matrymonialnej
„Szczesliwy
Zwiazek”?
–
Tak.
–
Za
posrednictwem
agencji
umawiała
go
pani
na
spotkania
z
klientkami.
–
To...
to
nasz
główny
cel,
kojarzyć
ze
sobą
pary
o
wspólnych
zainteresowaniach
i
zamierzeniach,
dać
im
moliwosć
nawiazania
trwałych
zwiazków.
–
Luznych
czy
intymnych?
A
moe
takich
i
takich?
–
Forma
tego
zwiazku
zaley
wyłacznie
od
zainteresowanych.
–
Zanim
klienci
zostaną
przyjeci
w
poczet
członków,
są
najpierw
sprawdzani.
To
znaczy
przed
wniesieniem
opłat
i
wpisaniem
ich
na
listy
kandydatów,
czy
tak?
–
Bardzo
szczegółowo
sprawdzani.
-Piper
wyraznie
się
odpreyła.
Wyprostowała
się
i
odrzuciła
w
tył
srebrzyste
pukle.
-Odpowiadamy
za
to,
by
nasi
klienci
spotkali
ludzi
na
poziomie.
–
Czy
równie.
seksualnych
przestepców?
Z
wyrokami
sadowymi?
–
Oczywiscie,
e
nie.
-Uniosła
dumnie
głowe.
–
Takie
są
zasady
firmy?
–
Bardzo
rygorystycznie
przestrzegane.
–
Ale
dla
Brenta
Hollowaya
zrobiliscie
wyjatek.
–
Ja...
-Piper
zacisneła
kurczowo
dłonie.
-Nie
rozumiem
o
czym...
-Urwała
i
spojrzała
bezradnie
na
adwokata.
–
Moja
klientka
wyjasniła
ju.
zasady,
jakimi
kieruje
się
jej
firma,
poruczniku.
Proszę
kontynuowac.
–
Brent
Holloway
został
skazany
za
seksualne
znecanie
sie,
wielokrotnie
oskarony
o
molestowanie
seksualne,
napastowanie,
perwersje.
-Głos
Eve
brzmiał
coraz
dobitniej
w
miarę
jak
twarz
Piper
robiła
się
coraz
bladsza.
-Zeznała
pani,
e
wasi
klienci
są
dokładnie
sprawdzani,
przedstawiła
pani
równie.
zasady,
jakimi
kieruje
się
firma.
Dlaczego
wiec
zwolniliscie
z
nich
Brenta
Hollowaya?
–
My...
ja...
Nie
zwolnilismy
go.
-Zaczeła
wykrecać
dłonie,
a
w
jej
oczach
błysnał
strach.
-Nie
mamy
zarejestrowanych
adnych
tego
typu
informacji
na
temat
Brenta
Hollowaya.
–
Moe
mówi
coś
pani
nazwisko
John
B.
Boyd?
-W
oczach
Piper
pojawił
się
błysk
swiadomosci
i
jakby
poczucie
winy.
-Powiedzieliscie
mi,
e
wasz
system
jest
niezawodny
i
e
waszym
obowiazkiem
jest
sprawdzać
wszystkich
pod
tym
własnie
katem.
Jestescie
nieodpowiedzialni
czy
naiwni,
panno
Hoffman?
–
Nie
podoba
mi
się
forma
tego
pytania
–
zaprotestował
adwokat.
–
Panska
uwaga
została
zarejestrowana.
Proszę
odpowiedziec,
panno
Hoffman.
–
Nie
wiem,
jak
to
się
stało
–
wyjakała,
przyciskajac
piekne
dłonie
do
piersi.
-Nie
wiem.
Ale.
wiesz,
pomyslała
Eve.
Musiał
ci
napedzić
solidnego
stracha.
–
Cztery
osoby,
które
były
klientami
waszej
agencji,
nie
yja.
Cztery.
Z
kadą
z
nich
rozmawialiscie
i
potem
kada
została
sterroryzowana,
zgwałcona
i
uduszona.
–
To
straszny
zbieg
okolicznosci.
Ale
tylko
zbieg
okolicznosci.
-Piper
zaczeła
dygotać
i
spazmatycznie
chwytać
powietrze.
-Tak
powiedział
Rudy.
–
Ale
pani
w
to
nie
wierzy
–
powiedziała
cicho
Eve,
pochylajac
się
ku
niej.
Z
premedytacja
połoyła
na
stole
cztery
fotografie
z
miejsca
zbrodni.
-Nie
wyglada
to
na
zbieg
okolicznosci,
nie
sadzisz?
–
O
Boe!
Boe!
-Zakryła
twarz.
-Nie,
nie.
Za
chwilę
zemdleje.
–
To
było
ze
wszech
miar
niestosowne.
-Adwokat
zerwał
się
z
krzesła
czerwony
z
wsciekłosci.
–
To
morderstwo
jest
czymś
niestosownym
–
odparowała
Eve
i
równie.
wstała.
-
daję
panskiej
klientce
kilka
minut
na
dojscie
do
siebie.
Odwróciła
się
i
wyszła.
Patrzac
na
Piper
przez
szklaną
sciane,
wywołała
Feeneya.
–
Jest
na
skraju
wytrzymałosci
–
powiedziała,
kiedy
przyszedł.
-Moesz
zmienić
taktyke,
stać
się
miłym,
sympatycznym
wujaszkiem.
–
Zawsze
musisz
grać
złego
glinę
–
powiedział
z
wyrzutem.
–
Bo
mi
to
lepiej
wychodzi.
Poklep
ją
po
reku,
a
potem
zapytaj,
czemu
płacili
Hollowayowi.
Nie
doszłam
do
tego.
–
Okay.
Rudy
twardo
się
trzyma.
Jest
opryskliwy
i
arogancki.
Nadety
mały
buc.
–
Dobra.
Akurat
mam
ochotę
przykopać
jakiemuś
bucowi.
-Zaczerpneła
garsć
orzeszków,
które
chrupał
Feeney.
-Piper
twierdzi,
e
nic
nie
wiedziała
o
sprawkach
Holoowaya.
Kłamie,
ale
moe
dzieki
temu
uda
nam
się
dostać
do
ich
systemu.
Spróbuję
zdobyć
nakaz,
zanim
pójdę
do
Rudy'ego.
Przed
wejsciem
do
sali
przesłuchań
B,
wlała
w
siebie
kolejną
kawe.
–
nagrywanie
start
–
poleciła.
-Dalszy
ciag
wywiadu
przeprowadzonego
przez
porucznik
Eve
Dallas.
-Usiadła
i
usmiechneła
się
do
Rudy'ego
o
adwokata.
-
Zaczynajmy,
chłopcy.
Zastosowała
tę
sama
taktykę
jak
w
przypadku
Piper,
lecz
Rusy
zamiast
blednać
i
drec,
robił
się
coraz
twardszy
i
zimniejszy.
–
Chciałbym
zobaczyć
się
z
moją
siostrą
–
oznajmił
w
pewnym
momencie.
–
Panska
siostra
jest
przesłuchiwana.
–
To
bardzo
delikatna
istota.
Ta
cała
ohydna
sprawa
moe
ją
wykonczyc.
–
Cztery
osoby
nie
yja,
madralo.
Czybyś
się
martwił,
co
powie
Piper?
Rozmawiałam
z
nią
niedawno.
-Odchyliła
się
na
oparcie
krzesła
i
wzruszyła
ramionami.
-Cieko
to
znosi.
Byłoby
jej
lej,
gdybyś
wszystko
jej
wyjasnił.
Zacisnał
dłonie
w
piesci.
Ciekawe,
co
by
na
to
powiedziała
Mira.
–
Powinna
odpoczać
–
warknał,
błyskajac
zielonymi
jak
u
kota
oczyma.
-Wziać
srodek
uspokajajacy
i
mieć
czas
na
chwilę
medytacji.
–
Nie
mamy
warunków
do
medytacji.
Poza
tym
jest
przy
niej
adwokat
tak
jak
przy
tobie.
Domyslam
sie,
e
jako
bliznieta
jestescie
sobie
bardzo
bliscy.
–
Oczywiscie.
–
Czy
Holloway
próbował
się
do
niej
dobierac?
Zacisnał
usta.
–
Oczywiscie
e
nie.
–
A
moe
do
ciebie?
–
Nie.
-Siegnał
po
szklankę
z
woda.
–
Czemu
mu
płaciliscie?
Reka
mu
zadrała
i
o
mały
włos
nie
rozlał
wody.
Pospiesznie
odstawił
szklankę
na
stół.
–
Nie
wiem,
o
czym
pani
mówi.
–
Regularne
wpłaty
po
dziesieć
tysiecy,
w
ciagu
dwóch
lat.
Co
on
na
ciebie
miał,
Rudy?
Spojrzał
na
adwokata
płonacymi
gniewem
oczyma.
–
Czy
mają
prawo
zagladać
do
rejestrów
finansowych?
–
Oczywiscie,
e
nie.
-Adwokat
wyprostował
się
i
wsunał
dłoń
za
klapę
marynarki,
ozdobioną
modnymi
medalionami.
-Poruczniku,
jesli
przegladała
pani
konta
bankowe
mojego
klienta
bez
uzasadnionej
przyczyny
i
nakazu...
–
Czy
ja
to
powiedziałam?
-usmiechneła
się
Eve.
-Nie
muszę
wyjasniac,
jak
zdobyłam
informacje,
które
mogą
mieć
zwiazek
z
morderstwem.
Nie
znajdziesz
adnej
wzmianki
o
przeszukiwaniu
przez
departament
policji
rejestrów
finansowych.
Ale
płaciłeś
mu,
prawda?
-Kiwneła
się
na
krzesle
i
przypusciła
atak.
-Płaciłeś
mu
raz
za
razem,
pozwalałes,
eby
cię
szantaował
i
zmuszał
do
umieszczania
na
liscie
kandydatów,
chocia.
wiedziałes,
e
jest
zboczencem.
Ile
klientek
musiałeś
uspokajac,
opłacać
luz
zastraszac,
eby
to
wszystko
zatuszowac?
–
Nie
wiem,
o
czym
pani
mówi
–
powtórzył,
lecz
reka,
którą
siegnał
po
szklanke,
nie
była
ju.
taka
pewna.
Na
mlecznobiałej
skórze
pojawiły
się
ciemnoczerwone
plamy.
Eve
nie
miała
watpliwosci,
wiedziała,
e
gdyby
poddała
go
testowi
na
prawdomównosc,
wykres
wykazałby,
e
kłamie.
–
Doskonale
wiesz
o
czym.
I
załoę
sie,
e
nie
miałabym
adnych
trudnosci
z
odnalezieniem
klientek,
które
Halloway
napastował
w
czasie
tych
miłych
polecanych
przez
ciebie
spotkan.
Jesli
je
odszukam,
mogę
oskaryć
ciebie
i
twoją
siostrę
o
streczycielstwo,
oszustwo
i
współudział
w
przestepstwach
na
tle
seksualnym.
A
twój
adwokat
dobrze
wie,
e
mogę
was
uziemic,
i
to
na
tyle
skutecznie,
ebyscie
stracili
dobre
imie,
a
wasze
podobizny
znalazły
się
w
mediach.
–
Nie
moemy
za
to
odpowiadac.
Ona
nie
moe
ponosić
odpowiedzialnosci
za
to,
co
ten...
ten
zboczeniec
wyprawiał.
–
Rudy.
-adwokat
uniósł
ostrzegawczo
dłon,
po
czym
połoył
ją
na
ramieniu
meczyzny.
-Proszę
o
chwilę
przerwy,
poruczniku.
Chciałbym
się
naradzić
z
moim
klientem.
–
Nie
ma
problemu.
Nagrywanie
stop.
Macie
pieć
minut
–
powiedziała
i
zostawiła
ich
samych.
Obserwujac
ich
przez
szybe,
wyjeła
podreczny
wideokom.
–
McNab.
Czekajac
na
zgłoszenie,
kołysała
się
w
przód
i
w
tył
na
pietach,
próbujac
wysunać
jakieś
wnioski
z
ich
gestów.
Rudy
skrzyował
rece
na
piersi,
a
adwokat
pochylał
się
ku
niemu
i
coś
mówił.
–
Słucham,
tu
McNab.
Jestem
w
drodze.
–
Wracaj
do
agencji.
Mam
dostać
nakaz
pozwalajacy
ci
na
wejscie
do
systemu
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Wracaj
i
czekaj.
–
Czy
mogę
najpierw
coś
zjesc?
–
Zatrzymaj
się
przy
kiosku.
Chce,
ebyś
był
w
agencji,
kiedy
przyjdzie
zgoda.
-
Usłyszała
ciche
westchnienie
i
usmiechneła
się
lekko.
-Jak
tam
maseczka?
–
Swietnie.
Mam
buzię
jak
pupcia
niemowlaka.
I
widziałem
gołą
Peabody.
No,
prawie.
Była
wysmarowana
jakimś
zielonym
gównem,
ale
widziałem,
co
trzeba.
–
Przestań
o
tym
mysleć
i
szykuj
się
do
roboty.
–
Mogę
robić
i
jedno
i
drugie.
Niezły
widok.
Porzadnie
się
wkurzyła.
Eve
z
trudem
powstrzymała
usmiech
i
przerwała
połaczenie,
by
nie
powiedzieć
czegos,
co
nie
przystoi
szefowej.
–
Czas
minał,
chłopie
–
mrukneła
i
wróciła
do
sali
przesłuchan.
Właczyła
nagrywanie,
usiadła
i
uniosła
brew.
Czasami
milczenie
daje
lepsze
wyniki
ni.
słowa.
–
Mój
klient
chce
złoyć
oswiadczenie.
–
Po
to
tu
jestesmy.
A
wiec,
co
masz
do
powiedzenia,
Rudy?
–
Brent
Holloway
wyłudzał
pieniadze
z
firmy.
Płaciłem
mu,
by
chronić
klientów,
ale
on
mnie
szantaował.
Hadał
miedzy
innymi
regularnych
konsultacji
i
listy
kandydatek.
Był
trudny
w
kontaktach,
irytujacy,
ale
nie
zagraał
kobietom,
które
z
nim
kojarzylismy.
–
Czy
to
twoja
zawodowa
opinia?
–
Tak.
Radzimy
naszym
klientom,
by
spotykali
się
w
miejscach
publicznych.
Kady,
kto
zgodzi
się
spotkać
z
nim
na
gruncie
prywatnym,
robił
to
na
własną
odpowiedzialnosc.
–
I
wyobraasz
sobie,
e
moesz
spać
spokojnie?
Jestem
pewna,
e
sad
miałby
co
do
tego
inne
zdanie.
Ale
„wrócmy
do
naszych
baranów”.
Co
on
miał
na
ciebie?
–
To
nie
ma
nic
do
rzeczy.
–
Ale.
ma.
–
To
dotyczy
mojego
prywatnego
ycia.
–
To
dotyczy
morderstwa,
Rudy.
Ale
jesli
nie
chcesz
o
tym
mówic,
porozmawiam
z
twoją
siostra.
-Zaczeła
się
podnosic,
lecz
Rudy
chwycił
ją
za
ramie.
–
Proszę
zostawić
ją
w
spokoju.
Jest
bardzo
wraliwa.
Zacisnał
palce
na
jej
ramieniu,
po
chwili
jednak
cofnał
rekę
i
odchylił
się
na
oparcie
krzesła.
–
Miedzy
mną
a
Piper
istnieje
szczególna
wiez.
Jestesmy
bliznietami.
Bardzo
wiele
nas
łaczy.
Jestesmy
para.
–
Utrzymujecie
ze
sobą
stosunki
seksualne?
–
Nie
pani
to
osadzać
–
warknał.
-Nie
oczekuję
te,
e
pani
to
zrozumie.
Nikt
nie
jest
w
stanie
tego
zrozumiec.
I
chocia.
nasz
zwiazek
nie
jest
nielegalny,
to
społeczenstwo
go
nie
akceptuje.
–
Kazirodztwo
nie
jest
ładnym
słowem,
Rudy.
Stanał
jej
przed
oczami
obraz
ojca
o
czerwonej
z
wysiłku
twarzy
i
twardym
spojrzeniu.
Zacisneła
dłonie
w
piesci
i
wyrzuciła
go
z
mysli.
–
Jestesmy
parą
–
powtórzył.
-Przez
wiekszą
czesć
ycia
staralismy
się
yć
wbrew
temu,
co
podpowiadało
nam
serce.
Próbowalismy
ułoyć
sobie
ycie
z
innymi
partnerami.
I
czulismy
się
nieszczesliwi.
Czy
mamy
być
nieszczesliwi,
dlatego
e
tacy
ludzie
jak
pani
uwaaja,
e
to
jest
złe?
–
Nie
ma
znaczenia,
co
ja
na
ten
temat
mysle.
Kiedy
Holloway
się
o
tym
dowiedział?
–
W
Indiach
Zachodnich.
Spedzalismy
tam
urlop.
Staralismy
się
zachować
ostronosć
i
dyskrecje.
Wiedzielismy,
e
moemy
stracić
klientów,
gdyby
nasz
zwiazek
wyszedł
na
jaw.
Jezdzimy
wiec
gdzies,
gdzie
moemy
być
razem
i
czuć
się
swobodnie
jak
inne
pary.
Holloway
te.
tam
był.
Nie
znał
nas
ani
my
jego.
Zameldowalismy
się
pod
innymi
nazwiskami.
Umilkł.
–
Kilka
miesiecy
pózniej
zgłosił
się
do
nas
na
konsultację
–
ciagnał.
-To
był...
nieszczesliwy
zbieg
okolicznosci.
Poczatkowo
nawet
go
nie
poznałem.
Ale
kiedy
wyszły
na
jaw
jego
sprawki
i
nie
zgodzilismy
się
go
przyjac,
przypomniał
nam,
gdzie
się
spotkalismy
i
w
jakich
okolicznosciach.
-Wpatrywał
się
przez
chwilę
w
szklankę
z
woda.
-Bardzo
jasno
dał
nam
do
zrozumienia,
jak
to
mamy
załatwić
i
czego
od
nas
oczekuje.
Piper
była
załamana,
przeraona.
Oboje
głeboko
wierzymy
w
to,
co
robimy.
Widzi
pani,
my
wiemy,
co
to
znaczy
być
zwiazanym
z
kims,
kto
potrafi
wypełnić
ycie
i
zmienić
je.
Poswiecilismy
sie,
by
pomagać
innym
znalezć
to,
co
my
znalezlismy.
–
Wasze
poswiecenie
zapewnia
wam
niezły
dochód.
–
Korzysci,
jakie
z
tego
płyna,
nie
umniejszają
wartosci
naszych
usług.
Pani
te.
yje
dostatnio
–
powiedział
cicho.
-Czy
przez
to
mniej
jest
warte
pani
małenstwo?
W
odpowiedzi
uniosła
tylko
brew.
–
Pomówmy
lepiej
o
tobie
i
o
tym,
jak
poradziłeś
sobie
z
Hollowayem.
–
Chciałem
mu
się
przeciwstawic,
ale
Piper
nie
mogła.
-Zamknał
oczy.
-Zjawił
sie,
kiedy
była
sama,
i
groził
jej.
Próbował
nawet
namówić
ją
do...
Kiedy
otworzył
oczy,
płoneła
w
nich
wsciekłosc.
–
Pragnał
jej.
Tacy
jak
on
nie
znoszą
sprzeciwu.
Wiec
płacilismy
i
spełnialismy
wszystkie
jego
adania.
Mimo
to,
kiedy
udawało
mu
się
zastać
Piper
sama,
nie
potrafił
utrzymać
łap
przy
sobie.
–
Musiałeś
go
za
to
nienawidzic.
–
Tak,
nienawidziłem
go
za
to.
Zresztą
za
wszystko,
ale
głównie
za
to.
–
Na
tyle,
by
zabic?
–
Tak
–
powiedział
spokojnie,
nim
adwokat
zdaył
go
powstrzymac.
-Tak,
na
tyle,
by
zabic.
Rozdział
14
Nie
mamy
podstaw,
by
go
oskaryc.
Eve
doskonale
zdawała
sobie
z
tego
sprawe,
a
mimo
to
próbowała
jeszcze
walczyć
z
zastepcą
prokuratora
okregowego.
–
Miał
srodki,
okazję
i
motyw,
by
zabić
Hollowaya.
Miał
te.
dostep
do
kosmetyków
znalezionych
na
ciałach
ofiar
–
dodała,
zanim
pani
prokurator
Rollins
zdayła
się
odezwac.
-I
znał
wszystkie
ofiary.
–
Nie
ma
pani
przeciwko
niemu
ani
jednego
przyzwoitego
dowodu
–
powiedziała
Carla
Rollins.
Była
to
kobieta
niskiego
wzrostu
pomimo
butów
na
wysokich
obcasach.
W
twarzy
o
kremowym
odcieniu
tkwiły
czarne,
lekko
skosne
oczy.
Gładko
uczesane
proste
włosy
w
kolorze
hebanu
były
uciete
tu.
nad
linią
ramion.
Całosci
dopełniała
zgrabna
figura
i
staranny
wyglad.
Carla
Rollins
sprawiała
wraenie
delikatnej
i
kruchej,
miała
słodki
głos
o
dzieciecym
brzmieniu
i
twarde
niczym
skała
serce.
Lubiła
wygrywac,
a
sprawa
przeciw
Rudy'emu
Hoffmanowi
wygladała
na
z
góry
przegrana.
–
Chce
pani,
eby
złapała
go
w
momencie,
gdy
zaciska
palce
na
gardle
kolejnej
ofiary?
–
Takie
rozwiazanie
byłoby
najlepsze
–
odparła
beznamietnym
tonem
Rollins.
-
Przydałoby
się
równie.
przyznanie
do
winy.
Eve
przeszła
na
drugi
koniec
gabinetu
Whitneya.
–
Nic
z
tego,
jesli
go
zwolnimy.
–
Jak
na
razie,
mona
zarzucić
mu
tylko
to,
e
posuwa
własną
siostrę
–
stwierdziła
słodkim
głosem
Rollins.
-I
e
płacił
szantayscie.
Moglibysmy
te.
oskaryć
go
o
sutenerstwo,
skoro
wiedział
o
predylekcjach
Hollowaya,
ale
to
byłoby
naciagane.
Nie
mogę
oskaryć
go
o
morderstwo
bez
mocnych
dowodów
albo
przyznania
się
do
winy.
–
W
takim
razie
muszę
go
mocniej
przycisnac.
–
Jego
adwokat
domaga
się
natychmiastowego
zwolnienia.
Nie
moemy
go
dłuej
trzymać
–
dodała,
słyszac
prychniecie
Eve.
-Moe
go
pani
ponownie
zamknać
po
upływie
dwunastu
godzin.
–
Chce,
eby
dostał
dozór
policyjny.
Rollins
westchneła.
–
Dallas,
nie
mogę
wydać
takiego
polecenia.
Hoffman
jest
tylko
podejrzanym
w
sprawie
i
w
dodatku
watpliwym.
Ma
prawo
do
prywatnosci
i
swobodnego
poruszania
sie.
–
O
Boe,
proszę
mi
pomóc.
-Eve
przeczesała
włosy
palcami.
Oczy
piekły
ją
z
niewyspania,
a
w
ustach
czuła
cierpki
smak
od
nadmiaru
kawy.
W
dodatku
zaczeło
ją
boleć
ramie.
-Chce,
eby
przeszedł
testy
psychologiczne.
I
eby
Mira
opracowała
jego
portret
psychiatryczny.
–
Pod
warunkiem,
e
on
wyrazi
na
to
zgode.
-Uniosła
dłon,
zanim
Eve
zdayła
zaklac.
Przywykła
do
tego
typu
zachowania
ze
strony
detektywów
i
nic
sobie
z
nich
nie
robiła.
Jednak
tym
razem
zastanawiała
się
nad
czymś
i
nie
chciała,
by
jej
przeszkadzano.
-Mogłabym
przekonać
adwokata,
e
byłoby
to
w
interesie
jego
klienta.
Współpraca
zamiast
oskarenia
o
streczycielstwo.
Rollins
wstała,
zadowolona
ze
swego
pomysłu.
–
Proszę
załatwić
do
z
doktor
Mira,
a
ja
zobacze,
co
się
da
zrobic.
Ale
musi
go
pani
zwolnić
w
ciagu
godziny.
Whitney
czekał,
a.
pani
prokurator
wyjdzie,
po
czym
wyprostował
się
na
krzesle.
–
Proszę
usiasc,
poruczniku.
–
Panie
komendancie...
–
Proszę
usiasć
–
powtórzył,
wskazujac
Eve
krzesło
stojace
przy
biurku.
-martwię
się
–
powiedział.
–
Potrzebuję
wiecej
czasu,
by
go
przymknac.
McNab
rozpracowuje
teraz
system
„Szczesliwego
Zwiazku”.
Moe
bedziemy
coś
mieć
pod
koniec
dnia.
–
To
o
panią
się
martwie,
poruczniku.
-Odchylił
się
na
oparcie.
-Pracuje
pani
dwadziescia
cztery
godziny
na
dobę
ju.
ponad
tydzien.
–
Morderca
równie.
–
Jednak
morderca
nie
musi
leczyć
ran,
jakie
odniósł
podczas
pełnienia
obowiazków
słubowych.
–
Moja
karta
zdrowia
jest
czysta
–
powiedziała
z
lekki
zniecierpliwieniem
w
głosie.
Zaraz
jednak
przywołała
się
do
porzadku.
Jesli
się
nie
opanuje,
dowiedzie,
e
Whitney
ma
racje.
-Doceniam
panską
troske,
ale
niepotrzebnie
pan
się
martwi.
–
Czyby?
-Uniósł
brwi,
przygladajac
się
jej
bladej
twarzy
i
cieniom
pod
oczami.
-
W
takim
razie,
czy
zgłosi
się
pani
do
szpitala
na
badanie?
Ponownie
ogarnał
ją
gniew.
Z
trudem
powstrzymała
sie,
by
nie
zacisnać
dłoni
w
piesci.
–
Czy
to
rozkaz,
panie
komendancie?
Mógł
odpowiedzieć
twierdzaco.
–
Dam
pani
do
wyboru:
albo
pójdzie
pani
do
szpitala
i
podda
się
zaleceniom
lekarzy,
albo
zrobi
pani
sobie
przerwę
do
jutra
do
dziewiatej.
–
Nie
sadze,
by
któraś
z
tych
propozycji
była
do
przyjecia.
–
Mogę
jeszcze
odebrać
pani
sprawe.
Omal
nie
zerwała
się
z
krzesła.
Dostrzegł
ten
ruch
i
wewnetrzną
walke.
Opanowała
się
jednak,
tylko
policzki
nabrały
rumienców.
–
Morderca
zaatakował
ju.
cztery
razy,
a
ja
jestem
jedyną
osoba,
która
najwiecej
o
nim
wie.
Jeeli
odsunie
mnie
pan
od
sledztwa,
bedzie
to
tylko
strata
czasu
i
ludzi.
–
Wybór
naley
do
pani.
Proszę
isć
do
domu
–
powiedział
juz
nieco
spokojniej.
-
Zjesć
porzadny
posiłek
i
wyspać
sie.
–
Tymczasem
Rudy
wyjdzie
na
wolnosc.
–
Nie
mogę
go
zatrzymac.
Nie
mogę
te.
dać
mu
dozoru
policyjnego.
Ale
mogę
kazać
go
sledzic.
-Usmiechnał
się
lekko.
-A
jutro
zwołamy
konferencję
prasowa.
Sama
pani
się
jej
domagała.
Major
i
szef
przyjmą
na
siebie
główne
uderzenie,
ale
to
panią
zaatakuja.
–
Dam
sobie
rade.
–
Wiem.
Ujawnimy
tyle
szczegółów,
ile
się
da,
by
ostrzec
społeczenstwo.
-Zaczał
masować
sobie
kark.
-Pokój
na
ziemi,
yczliwosć
do
ludzi.
-Zasmiał
sie.
-Proszę
isć
do
domu.
Musi
być
pani
jutro
swiea
i
wypoczeta.
Usłuchała,
poniewa.
nie
miała
innego
wyjscia.
Nie
mogła
pozwolic,
aby
odebrano
jej
sprawe,
a
badania
nie
wchodziły
w
gre.
Czuła,
e
nie
przeszłaby
ju.
pierwszego
testu.
Ból
całego
ciała
stawał
się
nie
do
zniesienia.
Wiedziała,
e
nie
obejdzie
się
bez
srodka
przeciwbólowego,
nie
mogła
się
skoncentrowac.
Miała
wraenie,
e
głowa
oderwała
się
jej
od
tułowia.
Kiedy
omal
nie
wpadła
na
stojacy
na
rogu
kiosk,
skrecajac
w
Madison,
właczyła
autopilota.
Moe
rzeczywiscie
przydałaby
się
drzemka
i
porzadny
posiłek.
Nie
oznaczało
to
jednak,
e
nie
bedzie
mogła
trochę
popracować
w
swoim
domowym
biurze.
Potrzebna
jej
tylko
mocna
kawa
i
solidna
przekaska.
Obudziła
sie,
kiedy
samochód
minał
bramę
i
wjechał
na
podjazd.
Palace
się
w
oknach
swiatła
wywołały
pieczenie
oczu.
W
głowie
huczało
jej
jak
w
jednej
z
ywiołowych
piosenek
Mavis.
Ramię
bolesnie
pulsowało.
Kiedy
wysiadła
z
samochodu,
nogi
miała
jak
z
waty.
Weszła
do
domu
i
pierwszą
osoba,
na
którą
się
natkneła,
był
oczywiscie
Summerset.
–
Pani
goscie
ju.
czekają
–
oznajmił.
-Miała
pani
wrócić
dwadziescia
minut
temu.
–
Pocałuj
mnie
w
dupę
–
zaproponowała,
zdejmujac
kurtkę
i
zostawiajac
ją
na
brzegu
balustrady.
–
Pani
propozycja
jest
nie
do
przyjecia.
Jednak
czy
zechciałaby
pani
poswiecić
mi
chwilkę
czasu,
poruczniku?
-Zastapił
jej
droge,
nim
zdayła
wejsć
na
schody.
–
Hycie
jest
zbyt
krótkie,
by
poswiecić
ci
nawet
chwilke.
Zejdź
mi
z
drogi
albo
sama
to
zrobie.
Zle
wyglada,
pomyslał.
I
jej
grozba
nie
ma
tej
ostrosci
co
dawniej.
–
Jest
ksiaka,
o
którą
pani
prosiła
–
poinformował
chłodnym
tonem,
patrzac
na
nią
spod
zmruonych
powiek.
–
Och!
-Oparła
dłoń
na
balustradzie,
usiłujac
przebić
się
przez
mgłe,
która
spowiła
mózg.
-To
swietnie.
–
Czy
mam
kazać
ją
sprowadzic?
–
Tak,
tak.
Oczywiscie.
–
Trzeba
bedzie
przesłać
adaną
sume,
plus
koszty
przesyłki
na
konto
ksiegarza.
Poniewa.
mnie
zna,
zgodził
się
nadać
ksiakę
natychmiast,
majac
nadzieje,
e
przekae
pani
adaną
kwotę
w
ciagu
dwudziestu
czterech
godzin.
Zapisałem
wszystko
na
pani
e-mailu.
–
Dobrze.
Zajmę
się
tym.
-Musiała
schować
dumę
do
kieszeni.
-Dziekuję
–
powiedziała
i
odwróciła
się
w
stronę
schodów.
Spojrzawszy
w
góre,
pomyslała,
e
czeka
ją
cieka
wedrówka
na
szczyt,
lecz
była
zbyt
dumna,
by
skorzystać
z
windy
w
obecnosci
słuacego.
–
Proszę
bardzo
–
mruknał.
-Zaczekał,
a.
Eve
wejdzie
po
schodach
na
górę
i
podszedł
do
domowego
ekranu.
-Roarke,
pani
porucznik
własnie
wróciła.
-
Zawahał
się
i
dodał:
-Nie
wyglada
najlepiej.
Zamierzała
wziać
goracy
prysznic,
zjesć
coś
i
zabrać
się
do
roboty.
Na
podstawie
informacji
moe
wprowadzić
Rudy'ego
do
programu
prawdopodobienstwa.
Jesli
wyniki
okaą
się
zadowalajace,
mogłaby
przekonać
panią
prokurator,
by
zastosowała
w
stosunku
do
niego
dozór
policyjny.
Kiedy
weszła
do
sypialni,
Roarke
czekał
ju.
na
nia.
–
Spózniłaś
sie.
–
Utknełam
w
korku
–
odparła,
odpinajac
kaburę
z
bronia.
–
Rozbieraj
sie.
Zaskoczył
ją
tym.
–
To
bardzo
romantyczne,
ale...
–
Rozbieraj
się
–
powtórzył
i
wział
do
reki
szlafrok.
-Włó.
to.
Trina
czeka
na
ciebie
w
solarium.
–
Och,
na
miłosć
boska!
-Zanurzyła
palce
we
włosach.
-czy
wygladam,
jakbym
miała
ochotę
na
wizytę
u
fryzjera?
–
Nie.
Wygladasz,
jakbyś
miała
ochotę
na
wizytę
w
szpitalu
–
wybuchnał
i
rzucił
jej
szlafrok.
-Albo
zrobisz,
co
mówie,
albo
cię
tam
zawioze.
Rzuciła
mu
gniewne
spojrzenie.
–
Nie
poganiaj
mnie.
Jesteś
moim
meem,
a
nie
nianka.
–
Własnie
nianki
ci
potrzeba.
-Złapał
ją
za
rekę
i
pchnał
na
fotel.
-Nie
ruszaj
się
–
ostrzegł
głosem,
w
którym
dzwieczała
furia.
-Bo
cię
przywiae.
Zacisneła
dłoń
na
oparciu
fotela,
gdy
tymczasem
Roarke
podszedł
do
autokucharza.
–
Co,
u
diabła,
w
ciebie
wstapiło?
–
Ty.
Ogladałaś
się
ostatnio
w
lustrze?
Ciała
twoich
ofiar
mają
wiecej
kolorów
ni.
ty
teraz.
Masz
cienie
pod
oczami
i
cierpisz.
Myslisz,
e
tego
nie
widze?
Podszedł
do
niej
ze
szklanką
bursztynowego
płynu.
–
Wypij
to.
–
Nie
chcę
adnych
prochów.
–
Jesli
nie
wypijesz,
wleję
ci
to
do
gardła.
Jak
kiedys,
pamietasz?
-Pochylił
sie
nad
nią
i
spojrzał
w
oczy.
Dostrzegła
w
nich
zdecydowanie
i
gniew.
-Nie
pozwole,
ebyś
wpedziła
się
w
chorobe.
Wypijesz
to
i
bedziesz
robiła,
co
powiem,
albo
zmuszę
cię
do
tego.
Oboje
wiemy,
e
jesteś
zbyt
zmeczona,
by
mnie
powstrzymac.
Wzieła
do
reki
szklankę
i
pomyslała,
e
byłoby
wspaniale
cisnać
ją
o
sciane,
jednak
nie
czuła
się
na
siłach
stawić
czoło
skutkom
tego
czynu.
Nie
spuszczajac
z
niego
wsciekłego
spojrzenia,
wypiła
zawartosć
szklanki.
–
Zadowolony?
–
Potem
zjesz
coś
konkretniejszego.
Pochylił
sie,
by
zdjać
jej
buty.
–
Sama
mogę
się
rozebrac.
–
Zamknij
sie,
Eve.
Usiłowała
wyrwać
mu
noge,
ale
powstrzymał
ją
i
sciagnał
but.
–
Chcę
wziać
prysznic,
zjesć
coś
i
mieć
wreszcie
swiety
spokój.
Zdjał
drugi
but,
po
czy
zaczał
rozpinać
jej
koszule.
–
Słyszysz?
Zostaw
mnie
w
spokoju!
-Zabrzmiało
to
zbyt
opryskliwie
i
wpłyneło
na
nią
przygnebiajaco.
–
Ani
w
tym,
ani
w
innym
yciu.
–
Nie
lubie,
kiedy
się
mną
opiekujesz.
To
mnie
wkurza.
–
W
takim
razie
przez
jakiś
czas
bedziesz
wkurzona.
–
Jestem
wkurzona,
odkad
poznałam
ciebie.
Zamkneła
oczy,
lecz
zdawało
się
jej,
e
dostrzega
cień
usmiechu
na
jego
wargach.
Rozebrał
ją
z
wprawa,
po
czym
owinał
w
szlafrok.
Poczuł,
e
miesnie
jej
wiotczeja,
co
oznaczało,
e
srodek
przeciwbólowy,
który
dodał
do
napoju
regenerujacego,
zaczyna
działac.
Odrobina
łagodnego
srodka
odurzajacego
powinna
ją
uspokoic,
lecz
w
obecnym
stanie
pewnie
zetnie
ją
z
nóg.
Tym
lepiej.
Zaprotestowała,
kiedy
wział
ją
na
rece.
–
Nie
musisz
mnie
niesc.
–
Nie
lubię
się
powtarzac,
ale
zamknij
sie,
Eve.
Wszedł
do
windy.
–
Nie
chce
być
nianczona.
-Jej
głowa
zatoczyła
krag
i
opadła
mu
na
ramie.
-Coś
ty
dodał
do
tego
napoju?
–
Róne
rzeczy.
–
Wiesz,
e
nie
znoszę
srodków
uspokajajacych.
–
Wiem.
-Musnał
ustami
jej
włosy.
-Jutro
bedziesz
wylewać
ale,
–
Nie
omieszkam.
Jesli
pozwolę
ci
się
zastraszyc,
to
jeszcze
wejdzie
ci
to
w
krew.
Mam
ochotę
się
zdrzemnac.
–
Dobry
pomysł.
Poczuł,
e
reka
otaczajaca
jego
szyje,
opada
bezwładnie.
Wysiadł
na
najniszym
poziomie
i
scieką
ogrodową
poszedł
do
solarium.
Spod
rozłoystych
pal
wybiegła
Mavis.
–
Jezu,
Roarke,
czy
coś
jej
się
stało?
–
Uspiłem
ja.
-Minał
pas
wonnych
kwiatów,
które
otaczały
staw,
i
połoył
onę
na
długim
stole
przygotowanym
przez
Trine.
–
Bedzie
wsciekła,
jak
się
obudzi.
–
Pewnie
tak.
-Delikatnie
odsunał
splatane
włosy
z
czoła
Eve.
-Nie
jesteś
ju.
taka
harda,
co,
poruczniku?
-Pochylił
się
i
delikatnie
pocałować
ją
w
usta.
-Zostaw
w
spokoju
jej
włosy,
Trina.
Potrzebna
jej
teraz
terapia
relaksujaca.
–
Zrobi
sie.
-Ubrana
w
obcisły
metalizujacy
kombinezon
i
długi
płaszcz
Trina
zatarła
dłonie.
-Skoro
jednak
jest
nieprzytomna,
czemu
nie
miałabym
zrobić
przy
niej
wszystkiego?
Zwykle
muszę
się
kłócić
o
kady
zabieg.
A
teraz
bedzie
cicha
i
posłuszna.
Roarke
uniósł
brew
i
połoył
dłoń
na
ramieniu
Eve.
–
Tylko
bez
adnych
ekstrawagancji
–
ostrzegł,
po
czym
odchrzaknał.
Nie
miał
nic
przeciwko
stawieniu
czoła
wsciekłosci
Eve,
ale
nie
tej,
jaką
musiałby
zniesc,
gdyby
wyraził
zgodę
na
ufarbowanie
jej
włosów
na
róowo.
-kaę
przyniesć
nam
coś
do
jedzenia.
Zaraz
wracam.
Słyszała
głosy
i
czyjś
smiech.
Były
jednak
odległe
i
rozproszone.
Mgliscie
zdawała
sonie
sprawę
z
tego,
e
odurzono
ją
narkotykiem.
Roarke
zapłaci
jej
za
to.
Marzyła,
eby
ją
objał,
by
mogła
poczuć
ciepło
rozchodzace
się
po
ciele.
Ktoś
masował
jej
plecy
i
ramiona.
Wydała
z
siebie
niski,
przeciagły
jek
rozkoszy,
który
jednak
nie
wyszedł
poza
jej
swiadomosc.
Poczuła
gdzieś
blisko
zapach
Roarke'a.
Potem
znalazła
się
w
wodzie,
ciepłej,
wirujacej.
Unosiła
się
na
niej,
lekka
i
swobodna
jak
płód
w
łonie
matki,
rozkoszujac
sie
błogim
spokojem.
Nagle
poczuła
palacy
ból
w
ramieniu.
Posłyszała
czyjś
jek.
A
potem
łagodny
chłód
ugasił
ogien.
Poczuła,
e
spada,
niej,
coraz
niej,
a.
dotkneła
miekkiego
dna.
Skuliła
się
na
nim
i
zapadła
w
głeboki
sen.
Kiedy
się
wynurzyła,
było
ciemno.
Zdezorientowana
wsłuchiwała
się
we
własny
oddech.
Leała
na
brzuchu,
czujac
na
skórze
przyjemne
ciepło
miekkiej
poscieli.
Uswiadomiła
sobie,
e
znajduje
się
we
własnym
łóku.
Obróciła
się
na
bok
i
poczuła
tu.
obok
nogi
Roarke'a.
–
Obudziłaś
sie?
Jego
głos
brzmiał
pewnie,
jakby
w
ogóle
nie
spał,
co
zawsze
wprawiało
ją
w
lekką
irytacje.
–
Co...
–
Ju.
prawie
rano.
Uswiadomiła
sobie,
e
jest
naga,
a
skórę
ma
miekką
jak
jedwab
i
pachnie
jak
swiee
brzoskwinie.
–
Jak
się
czujesz?
Nie
mogła
w
to
uwierzyc,
lecz
była
rozluzniona
i
wypoczeta.
–
Dobrze
–
odparła
po
chwili
wahania.
–
W
takim
razie
czas
na
ostatni
etap
programu
relaksacyjnego.
Przywarł
do
jej
ust
z
cichym
westchnieniem,
rozsuwajac
jezykiem
wargi.
Mysli,
które
zdayły
wrócić
na
swoje
miejsce,
znów
się
rozpierzchły,
ustepujac
miejsca
poadaniu.
–
Przestan.
Nie...
–
Chcę
cię
smakowac.
-Przesunał
wargami
wzdłu.
jej
szyi.
-Dotykac.
-Powiódł
dłonią
w
górę
i
dół
biodra,
rozsuwajac
jej
nogi.
-posiasc.
Kiedy
wszedł
w
nią
wolno,
była
rozpalona
i
gotowa.
Oczy
jej
pociemniały
i
zaszły
mgła.
Saczacy
się
przez
okno
swit
zmienił
się
w
atrament.
Roarke
wygladał
teraz
niczym
cien,
poruszajacy
się
w
niej
ze
wzrastajacą
siła.
Orgazm
przyszedł
niespodziewanie,
zanim
zdayła
odnalezć
jego
rytm.
Powolne,
łagodne,
długie
suwy
potegowały
rozkosz
splecionych
ciał.
Oddechy
stawały
się
coraz
szybsze,
biodra
poruszały
się
zgodnym
rytmem,
usta
chłoneły
ciche
jeki.
Zalały
ją
fale
rozkoszy
i
uniosły
na
szczyt.
Kiedy
poczuła,
e
ciało
Roarke'a
sztywnieje,
otoczyła
go
nogami.
Wbił
się
w
nią
po
raz
ostatni,
po
czym
ukrył
twarz
we
włosach,
wdychajac
jej
zapach.
–
Czujesz
się
znacznie
lepiej
–
wymruczał,
owiewajac
oddechem
jej
skóre.
–
Uwaasz,
e
to
zabawne?
-Zsuneła
się
z
niego,
odgarneła
włosy
z
czoła
i
usiadła
na
łóku.
-Terroryzujesz
mnie
i
zmuszasz
do
łykania
srodków
uspokajajacych.
–
Nie
mógłbym
cię
do
niczego
zmusic,
gdybyś
nie
znajdowała
się
na
granicy
wyczerpania.
-usiadł.
-Swiatła,
dziesieć
procent.
-Pokój
wypełnił
się
miekkim
swiatłem.
-Dobrze
wygladasz
–
powiedział,
patrzac
na
gniewna,
lecz
wypoczetą
twarz.
-Pomimo
ekstrawaganckich
gustów
Trina
wie,
co
jest
dla
ciebie
dobre.
Z
trudem
powstrzymał
wybuch
smiech,
kiedy
Eve
otworzyła
usta
i
wytrzeszczyła
oczy.
–
Pozwoliłeś
jej
pastwić
się
nade
mna,
kiedy
byłam
nieprzytomna?
Ty
sadystyczny,
podstepny
draniu
–
wykrzykneła,
lecz
zamiast
wymierzyć
cios,
wyskoczyła
z
łóka
i
pobiegła
do
lustra.
Poczuła
ulge,
kiedy
okazało
sie,
e
wyglada
normalnie.
Co
jednak
nie
uspokoiło
wrzacego
w
niej
gniewu.
–
Powinnam
was
oboje
wsadzić
do
pudła.
–
Mavis
te.
w
tym
brała
udział
–
powiedział
wesoło.
Od
dawna
nie
poruszała
się
z
równą
szybkoscią
i
zwinnoscia,
pomyslał.
I
z
oczu
znikneły
cienie.
-Och
i
Summerset.
Nogi
odmówiły
jej
posłuszenstwa.
Dowlokła
się
do
łóka
i
opadła
na
nie.
–
Summerset?
-powtórzyła
słabym
głosem.
–
Zajał
się
twoim
ramieniem,
kiedy
przykładałem
opatrunek.
Miesnie
ci
się
gotowały.
Czemu,
do
diabła,
nie
zachowujesz
się
normalnie,
kiedy
coś
cię
boli?
–
Summerset
–
zdołała
jedynie
wykrztusic.
–
Jak
wiesz,
przeszedł
kurs
medyczny.
Rozmasował
ci
jedynie
ramie.
Jak
tam
reka?
Po
raz
pierwszy
od
kilku
dni
nie
czuła
bólu,
a
całe
ciało
a.
kipiało
energią
i
swieoscia.
Nie
znaczyło
to
jednak,
e
akceptuje
metody
Roarke'a.
Zerwała
się
z
łóka,
chwyciła
szlafrok
i
wsuneła
rece
w
rekawy.
–
Zamierzam
skopać
ci
tyłek.
–
W
porzadku.
-Wstał
i
równie.
siegnał
po
szlafrok.
-Bedzie
to
uczciwszy
pojedynek
ni.
wczoraj
wieczorem.
Chcesz
to
załatwić
to
tu
czy
na
sali
gimnastycznej?
Skoczyła
na
niego,
zanim
zdaył
dokonczyć
zdanie.
Chciał
zrobić
unik,
lecz
Eve
była
szybsza.
Po
chwili
leał
rozciagniety
na
łóku,
a
jego
ona
siedziała
na
nim
okrakiem
z
kolanami
wcisnietymi
miedzy
nogi.
–
Widze,
e
wróciłaś
do
formy,
poruczniku.
–
Jesteś
cholernie
dowcipny.
Powinnam
wbić
ci
jaja
po
same
uszy,
madralo.
–
Dobrze
chocia,
e
zrobilismy
z
nich
uytek.
-Usmiechnał
sie,
niepomny
na
groace
mu
niebezpieczenstwo,
po
czym
dotknał
jej
policzka.
Rozproszył
jej
uwagę
na
tyle,
by
chwycić
ją
za
ramiona
i
przewrócić
na
plecy.
–
A
teraz
posłuchaj.
-Usmiech
zniknał
z
jego
twarzy.
-Bez
wzgledu
na
to,
co
trzeba
bedzie
zrobić
i
kiedy,
nie
zawaham
się
przed
niczym,
lepiej,
ebyś
się
do
tego
przyzwyczaiła.
Puscił
ją
i
wstał,
widzac,
e
jej
oczy
zmieniają
się
w
szparki.
Westchnał
cieko
i
wcisnał
dłonie
w
kieszenie
szlafroka.
–
Do
jasnej
cholery!
Kocham
cie.
Te
dwa
zdania,
wypowiedziane
z
mieszaniną
gniewu
i
rezygnacji,
trafiły
ją
prosto
w
serce.
Stał
przed
nią
ze
zmierzwionymi
od
snu
i
seksu
włosami,
a
w
intensywnie
błekitnych
oczach
płoneły
zniecierpliwienie
i
miłosc.
Kłebiace
się
w
niej
uczucia
odnalazły
nagle
swoje
miejsce.
–
Wiem.
Przepraszam.
Miałeś
racje.
-Przeczesała
palcami
włosy,
zbyt
zdenerwowana,
by
dostrzec
błysk
zaskoczenia
w
jego
oczach.
-Nie
podobają
mi
się
twoje
metody,
ale
miałeś
racje.
Wziełam
zbyt
ostre
tempo,
chocia.
nie
wróciłam
jeszcze
do
pełnej
formy.
Powtarzałeś
mi
od
kilku
dni,
bym
wypoczeła,
ale
nie
chciałam
słuchac.
–
Dlaczego?
–
Bałam
sie.
-Cieko
przyszło
jej
to
wyznanie,
chocia.
wiedziała,
e
przed
nim
nie
musi
niczego
ukrywac.
–
Bałaś
sie?
-Podszedł
do
niej,
usiadł
na
łóku
i
wział
ją
za
reke.
-Czego?
–
He
nie
bedę
w
stanie
wrócić
do
pracy.
He
nie
bedę
na
tyle
silna
i
ostra,
by
podejmować
nowe
wyzwania.
A
gdybym
nie
mogła...
-Zamkneła
oczy.
-Muszę
być
glina.
Muszę
pracowac.
W
przeciwnym
razie
bedę
zgubiona.
–
Mogłaś
mi
o
tym
powiedziec.
–
Nie
miałam
odwagi
przyznać
się
do
tego
nawet
przed
soba.
-Przetarła
palcami
oczy,
czujac
wilgoć
po
powiekami.
-Odkad
wróciłam,
zajmowałam
się
głównie
papierkową
robotą
i
zeznaniami
w
sadzie.
To
moje
pierwsze
sledztwo
od
czasu
przymusowego
urlopu.
Jesli
sobie
nie
poradze...
–
Poradzisz
sobie.
–
Wczoraj
Whitney
kazał
mi
isć
do
domu.
Zagroził,
e
odbierze
mi
sprawe,
jesli
go
nie
posłucham.
Wróciłam,
a
ty
napadłeś
na
mnie
i
nafaszerowałeś
narkotykami.
Scisnał
jej
dłon.
–
Nie
była
to
najlepsza
pora.
Myslę
jednak,
e
w
obu
przypadkach
chodziło
o
to,
byś
odpoczeła,
nie
zaś
o
podwaenie
twoich
moliwosci.
Złapał
ją
za
podbródek
i
musnał
kciukiem
zagłebienie
w
brodzie.
–
Eve,
czasami
sprawiasz
wraenie,
jakbyś
w
ogóle
siebie
nie
znała.
Za
kadym
razem
stawiasz
siebie
pod
sciana,
tylko
e
teraz
nie
miałaś
dosć
siły.
Jesteś
tą
samą
policjantka,
którą
poznałem
zeszłej
zimy.
Czasami
przeraa
mnie
to.
–
I
niech
tak
dalej
bedzie.
-popatrzyła
na
ich
splecione
dłonie.
-Ale
nie
jestem
ju.
tą
samą
osoba,
którą
wtedy
byłam.
-uniosła
głowę
i
spojrzała
mu
w
oczy.
-I
nie
chcę
byc.
Chcę
pozostać
taka,
jaka
jestem
teraz.
Jacy
jestesmy
oboje.
–
To
dobrze.
-Pocałował
ja.
-Bo
jestesmy
zdani
na
siebie.
Wsuneła
mu
dłoń
we
włosy,
by
pogłebić
pocałunek.
–
To
całkiem
niezły
układ,
ale...
-Uszczypneła
go
lekko
w
dolną
warge,
po
czym
ugryzła
na
tyle
mocno,
by
wrzasnał
z
bólu
i
zaskoczenia.
-Jeeli
jeszcze
raz
pozwolisz
Summersetowi
dotknać
mnie
bez
mojej
zgody...
-Wstała,
odetchneła
głeboko
i
pomyslała,
e
czuję
się
wspaniale.
-ogolę
ci
jaja,
kiedy
bedziesz
spał.
Umieram
z
głodu
–
dodała.
-Zjesz
sniadanie?
Zastanawiał
się
przez
chwilę
nad
jej
słowami,
po
czym
przeciagnał
dłonią
po
długich
czarnych
włosach.
Na
szczescie
mam
lekki
sen,
pomyslał.
–
Tak,
chetnie.
Rozdział
15
Eve
spacerowała
niecierpliwie
po
biurze
doktor
Miry
z
wynikami
analizy
danych
Rudy'ego.
Konieczna
była
teraz
opinia
policyjnego
konsultanta,
by
móc
go
ponownie
sciagnać
na
przesłuchanie
i,
jak
dobrze
pójdzie,
zamoknać
w
pudle.
Czas
spłynał
i
tak
czy
owak
morderca
wkrótce
podejmie
próbę
zaatakowania
kolejnej
ofiary.
–
Czy
powiadomiła
ją
pani,
e
czekam?
-zwróciła
się
z
pytaniem
do
sekretarki
Miry.
Dziewczyna,
przyzwyczajona
do
takich
reakcji,
nawet
nie
uniosła
wzroku
znad
papierów.
–
Ma
sesję
z
pacjentem.
Przyjmie
pania,
jak
tylko
bedzie
mogła.
Czujac
w
sobie
przypływ
energii,
Eve
znów
zaczeła
chodzić
po
pokoju.
Obrzuciła
krytycznym
spojrzeniem
wiszacy
na
scianie
obraz,
przedstawiajacy
w
ciepłych
barwach
jakieś
nadmorskie
miasteczko,
po
czym
podeszła
do
małego
autokucharza.
Wiedziała,
e
nie
znajdzie
w
nim
kawy.
Mira
wolała,
by
jej
pacjenci
i
współpracownicy
pili
herbatę
lub
napoje
uspokajajace.
Kiedy
drzwi
do
gabinetu
Miry
otworzyły
sie,
Eve
natychmiast
odwróciła
się
w
tę
strone.
–
Doktor
Miro...
-Urwała
zaskoczona
na
widok
Nadine
Furst.
Reporterka
spłoneła
rumiencem,
po
czym
wyprostowała
się
i
spojrzała
smiało
w
gniewne
oczy
Eve.
–
Jesli
bedziesz
nachodzić
mojego
konsultanta,
stracisz
zródło
informacji
i
znajdziesz
się
na
czarnej
liscie.
–
Jestem
tu
prywatnie
–
odparła
sztywno
Nadine.
–
Zachowaj
te
gadki
dla
swoich
widzów.
–
Powtarzam,
e
przyszłam
tu
w
prywatnej
sprawie.
-Uniosła
dłon,
zanim
Mira
zdayła
się
odezwac.
-Doktor
Mira
pomaga
mi
pozbierać
się
po...
tym
zeszłorocznym
wypadku.
Ocaliłaś
mi
ycie,
Dallas,
a
ona
pomaga
mi
zachować
zmysły.
Potrzebuję
pomocy,
to
wszystko.
A
teraz
zejdź
mi
z
drogi...
–
Przepraszam.
-Eve
nie
była
pewna,
czy
czuję
się
bardziej
zaskoczona
czy
zawstydzona,
lecz
jedno
i
drugie
uczucie
nie
naleało
do
przyjemnosci.
-
Napadłam
na
ciebie.
Wiem,.
Co
znaczy
mieć
złe
wspomnienia.
Przepraszam,
Nadine.
–
W
porzadku.
Reporterka
wzruszyła
ramionami
i
wyszła
z
pokoju.
Jej
kroki
odbiły
się
echem
w
korytarzu
i
powoli
ucichły.
–
Wejdz,
Eve
–
powiedziała
obojetnym
tonem
Mira,
po
czym
zamkneła
drzwi
do
gabinetu.
–
Naskoczyłam
na
nia,
a
nie
powinnam.
-Eve
wsuneła
rece
do
kieszeni
spodni,
by
nie
zaciskać
ich
pod
wpływem
pełnego
dezaprobaty
spojrzenia
Miry.
-Nie
dawała
mi
spokoju
z
tym
sledztwem,
a
za
kilka
godzin
ma
być
konferencja
prasowa,
myslałam
wiec,
e
próbuje
wczesniej
się
czegoś
dowiedziec.
–
Jesteś
zbyt
nieufna
w
stosunku
do
ludzi.
-Mira
usiadła
i
wygładziła
spódnice.
-
Ale
potrafisz
szybko
przeprosic,
co
zapewne
wypływa
z
podszeptu
serca.
Jesteś
i
zawsze
byłaś
pełna
sprzecznosci.
–
Nie
przyszłam
tu
rozmawiać
o
sobie
–
powiedziała
Eve,
po
czym
spytała
z
troską
w
głosie:
-jak
ona
się
czuje?
–
Nadine
to
silna
i
zdecydowana
kobieta,
o
czym
chyba
wiesz.
Nie
mogę
nic
wiecej
powiedziec.
Obowiazuje
mnie
tajemnica
zawodowa.
Eve
westchneła.
–
Pewnie
jest
teraz
wsciekła
na
mnie.
Zgodzę
się
na
wywiad
i
znowu
bedzie
dobrze.
–
Ona
bardzo
ceni
sobie
twoją
przyjazn.
Nie
tylko
informacje,
które
jej
przekazujesz.
Ale
siadaj,
nie
zamierzam
prawić
ci
kazania.
Eve
skrzywiła
sie,
odkaszlneła
i
połoyła
na
biurku
materiały,
które
ze
sobą
przyniosła
–
Sprawdziłam,
jakie
jest
prawdopodobienstwo,
e
Rudy
maczał
w
tym
palce
–
powiedziała.
-W
swietle
obecnych
danych
wynosi
ono
osiemdziesiat
szesć
i
szesć
dziesiatych
procent.
To
wystarczy,
by
go
zamknac,
ale
byłoby
łatwiej,
gdybyś
poddała
go
testom.
Rollins
powiedziała,
e
adwokat
Rudy'ego
przystał
na
to.
–
Tak.
Umówiłam
się
z
nim
na
dzisiejsze
popołudnie,
skoro
tak
ci
się
spieszy.
–
Muszę
mieć
jak
najwiecej
informacji
o
jego
psychice,
skłonnosciach
do
przemocy.
Potrzebuję
trochę
czasu
na
znalezienie
dowodów.
To
twarda
sztuka,
nie
załamie
się
i
nie
pójdzie
na
ugode.
Jesli
jego
siostra
coś
wie,
muszę
to
z
niej
wyciagnac.
–
Zrobie,
co
bedę
mogła.
Domyslam
sie,
jak
cieko
musicie
pracować
ty
i
twój
zespół.
Mimo
to-przechyliła
głowę
na
bok
–
wygladasz
na
wypoczeta.
Ostatnim
razem,
jak
tu
byłas,
obawiałam
się
trochę
o
ciebie.
Nadal
uwaam,
e
za
wczesnie
wróciłaś
do
pracy.
–
Nie
tylko
ty
tak
uwaasz
–
odparła
Eve,
wzruszajac
ramionami.
-Nic
mi
nie
jest.
Wczoraj
wieczorem
poddałam
się
sesji
relaksacyjnej
i
spałam
dziesieć
godzin.
–
Naprawde?
-usmiechneła
się
Mira.
-A
jak
Roarke
zdołał
cię
do
tego
namówic.
–
Uspił
mnie.
-Zmarszczyła
brwi,
kiedy
Mira
wybuchneła
głosnym
smiechem.
-
Wyglada
na
to,
e
popierasz
jego
metody.
–
Och,
całkowicie.
Doskonale
do
siebie
pasujecie,
Eve.
Przyjemnie
na
was
patrzeć
Nie
mogę
się
ju.
doczekać
spotkania
z
wami
wieczorem.
Eve
skrzywiła
się
na
mysl
o
przyjeciu,
lecz
zaraz
usmiechneła
sie,
słyszac
kolejny
wybuch
smiechu
Miry.
–
Przygotuj
mi
profil
Rudy'ego,
to
moe
bedę
w
nastroju
do
zabawy.
Widok
McNaba
grzebiacego
w
jej
biuru
nie
poprawił
nastroju
Eve.
–
Nie
trzymam
ju.
tam
batoników,
madralo.
Wyprostował
się
gwałtownie,
uderzajac
biodrem
o
kant
szuflady
i
przycinajac
sobie
palce
przy
zasuwaniu.
Jeknał
z
bólu,
co
zdecydowanie
poprawiło
humor
Eve.
–
Chryste,
Dallas.
-Skrzywił
się
i
wsunał
do
ust
palce.
-Równie
dobrze
mogła
mi
pani
strzelić
nad
uchem.
–
Powinnam
dać
ci
za
to
w
pysk.
Wykradanie
przełoonemu
batoników
to
powana
sprawa.
Nie
mogę
bez
nich
yc.
–
W
porzadku.
-Udał
skruszonego,
usmiechnał
sie,
po
czym
podsunał
jej
krzesło.
-
Ładnie
pani
dziś
wyglada.
–
Nie
podlizuj
sie,
McNab.
-Klapneła
na
krzesło
i
wyciagneła
nogi.
-Jeeli
chcesz
mi
się
przypodobac,
to
uracz
mnie
dobrymi
wiadomosciami.
–
Przejrzałem
raporty
finansowe
i
znalazłem
w
Ś
pliku
osiem
skarg
przeciw
Hollowayowi.
–
Ś
pliku?
–
Smierdzacym
pliku
–
wyjasnił
z
usmiechem.
-Są
w
nim
róne
brzydkie
sprawy,
które
chcieli
ukryc.
Na
przykład
to,
e
osiem
kobiet
dostało
gratisowe
usługi
tak
jak
Peabody.
Zabiegi
w
salonie,
dodatkowe
listy
kandydatów
lub
znikowe
talony.
–
Kto
je
firmował?
–
Rónie.
Ale
ona
musiała
o
wszystkim
wiedziec.
Jej
podpis
figuruje
na
trzech
skargach.
–
Dobra,
dzieki
temu
moemy
właczyć
Piper
do
sprawy,
ale
nic
poza
tym.
Mogę
to
wykorzystac,
by
ją
przycisnac.
–
Znalazłem
jeszcze
coś
ciekawego
–
powiedział
McNab
i
przysiadł
na
biurku.
Eve
rzuciła
my
grozne
spojrzenie.
–
Na
tyle
interesujace,
by
nie
skopać
cię
z
mojego
biurka?
–
To
się
okae.
Znalazłem
notatkę
sprzed
szesciu
miesiecy
dotyczacą
Donniego
Raya
i
swieszą
z
pierwszego
grudnia.
Eve
poczuła
lekki
skurcz
serca.
–
Co
to
za
notatka?
–
Od
Rudy'ego
do
konsultantów
z
zaleceniem,
by
nie
kierować
Donniego
Raya
do
Piper.
On
sam
miał
się
nim
zajac.
Druga
notatka
to
taka
mała
reprymenda
za
to,
e
jakiś
facet
zlekcewaył
jego
polecenie.
–
To
bardzo
interesujace
i
moe
się
przydac.
Wynika
z
tego,
e
Rudy
nie
chciał,
e
by
Donnie
Ray
krecił
się
koło
Piper.
Znalazłeś
coś
na
temat
dwóch
pozostałych
ofiar?
–
Nic
szczególnego.
Zabebniła
palcami
o
blat
biurka.
–
Moe
poddali
się
jakimś
badaniom
medycznym
lub
psychologicznym
zabiegom?
–
Oboje
wysterylizowali
sie.
-McNab
zgiał
się
wpół,
jakby
poczuł
zimny
dotyk
lasera
na
własnych
genitaliach.
-pieć
lat
temu
znikneli
z
rynku
reprodukcyjnego.
–
Co
jeszcze?
–
Z
akt
wynika,
e
Piper
uczestniczyła
w
tygodniowych
sesjach
terapeutycznych
w
Instytucie
Równowagi.
W
zeszłym
roku
spedziła
miesiac
w
ich
osrodku
na
Optimie
II.
Słyszałem,
e
spią
tam
w
wannach
z
błotem
i
jedzą
tylko
makaron.
–
To
ci
dopiero
przyjemnosc.
A
on?
–
Na
niego
nic
nie
znalazłem.
–
No
to
dziś
bedzie
miał
sesję
terapeutyczna.
Dobra
robota,
McNab.
-Spojrzała
przez
ramię
na
wchodzacą
Peabody.
-Co
za
wyczucie
czasu.
Zajmiecie
się
teraz
tym
łancuszkiem
z
czterema
ptaszkami.
Chcę
wiedziec,
gdzie
go
kupił.
Robi
się
nieuwany.
Moe
i
tu
popełnił
bład.
Peabody
starannie
omijała
wzrokiem
McNaba.
–
Ale...
–
Zamierzam
przycisnać
Piper,
nie
mogę
wiec
zabrać
cię
ze
soba.
Jesli
bedziecie
stad
wychodzic,
macie
wyjsć
razem.
-Wstała.
-Jeeli
nie
wybrał
jeszcze
piatej
ofiary,
to
własnie
jej
szuka.
Macie
być
ze
mną
w
stałym
kontakcie.
–
Wyluzuj
sie,
Peabody
–
warknał
McNab,
kiedy
Eve
wyszła.
–
Pocałuj
nie
gdzies.
Eve
udało
się
opanować
chicho,
słyszac,
jak
asystentka
uywa
jej
własnych
zwrotów,
nie
wytrzymała
jednak,
kiedy
McNab
spytał
wesoło:
–
Gdzie?
Eve
starannie
wybrała
czas
na
rozmowę
z
Piper.
Jesli
adwokat
Rudy'ego
miał
dosć
rozumu
w
głowie,
to
własnie
przekonuje
swojego
klienta
o
koniecznosci
poddania
się
testom.
Miała
godzinę
na
złamanie
Piper.
Potem
musiała
wrócić
do
centrali
na
konferencję
prasowa.
Tym
razem
recepcjonistka
nie
robiła
jej
trudnosci
i
po
prostu
wpusciła
do
srodka.
Piper
powitała
ją
w
drzwiach
gabinetu.
Miała
bladą
twarz
i
podkraone
oczy.
–
Poruczniku,
mój
adwokat
powiedział,
e
nie
muszę
z
panią
rozmawiac,
i
radził
mi,
ebym
nic
nie
mówiła,
chyba
e
bedzie
to
formalne
przesłuchanie
w
obecnosci
mojego
doradcy.
–
Jesli
chcesz
tak
to
rozegrac,
proszę
bardzo.
Moemy
zaraz
jechać
do
centrali
albo
porozmawiać
w
zaciszu
gabinetu
o
tym,
dlaczego
Rudy
nie
chciał,
abyś
zajmowała
się
Donnie
Rayem
Miachelem.
–
Nie
ma
o
czym
mówić
–
odparła
Piper.
W
jej
głosie
zabrzmiała
niepewnosc.
-
Niczego
się
w
tym
pani
nie
doszuka.
–
W
takim
razie
dlaczego
po
prostu
mi
tego
nie
wyjasnisz?
Nie
czekajac
na
zaproszenie,
weszła
do
gabinetu
i
usiadła
w
fotelu.
Piper
przez
chwilę
zmagała
się
ze
soba.
–
Donnie
Ray
podkochiwał
się
we
mnie,
to
wszystko
–
powiedziała
w
koncu.-Nie
miało
to
jednak
adnych
skutków.
–
To
po
co
była
ta
notatka
dla
konsultantów?
–
Na
wszelki
wypadek.
By
uniknac...
kłopotów.
–
Czesto
miewacie
kłopoty?
–
Nie.
Piper
zamkneła
drzwi
gabinetu.
Na
jej
policzkach
wykwitły
rumience
zdenerwowania.
Srebrzyste
włosy
miała
dziś
zebrane
w
kok.
Odsłonieta
twarz
sprawiała
wraenie
jednoczesnie
dojrzałej
i
kruchej.
–
W
ogóle
się
nie
zdarzaja.
Pomagamy
ludziom
połaczyć
sie,
znalezć
miłosc.
Czesto
konczy
się
to
małenstwem.
-Splotła
dłonie.
Mogę
pani
pokazać
mnóstwo
listów
od
naszych
klientów,
w
których
dziekują
za
pomoc.
Od
ludzi,
którym
pomoglismy
się
odnalezc.
Najwaniejsze
jest
uczucie,
prawdziwa
miłosc.
–
Czy
wierzysz
w
miłosc,
Piper?
-spytała
Eve,
nie
spuszczajac
z
niej
wzroku.
–
Oczywiscie.
–
Co
byś
zrobiła
dla
swego
ukochanego,
by
go
przy
sobie
zatrzymac?
–
Wszystko.
–
Opowiedz
mi
o
Donnie
Rayu.
–
Spotkałam
się
z
nim
kilka
razy.
Chciał,
ebym
posłuchała
jak
gra.
-Westchneła,
po
czym
usiadła
w
fotelu.
-Takie
chłopiece
zauroczenie.
To
nie
było
tak
jak
z
Hollowayem.
Ale
Rudy
uznał,
zresztą
słusznie,
e
skoro
jest
naszym
klientem,
lepiej
bedzie
ograniczyć
te
spotkania.
–
Lubiłaś
słuchac,
jak
Donnie
Ray
gra?
Nikły
usmiech
błysnał
w
kacikach
ust
Piper.
–
Mogłabym
polubic,
gdyby
chodziło
tylko
o
to.
Ale
on
wyraznie
dawał
do
zrozumienia,
e
oczekuje
czegoś
wiecej.
Nie
chciałam
urazić
jego
uczuc.
Nie
mogłabym
zranić
czyjegoś
serca.
–
A
co
z
twoim
sercem?
Jakie
miejsce
zajmuje
w
nim
twój
zwiazek
z
bratem?
Wyprostowała
sie.
–
Nie
mogę
i
nie
bedę
o
tym
z
panią
rozmawiac.
–
Kto
podjał
decyzję
o
sterylizacji?
–
Posuwa
się
pani
za
daleko.
–
Czyby?
Masz
dwadziescia
osiem
lat.-Spostrzegła,
e
drą
jej
wargi.
-
Zniszczyłaś
szansę
na
posiadanie
własnych
dzieci,
poniewa.
nie
mogłaś
ryzykować
zajscia
w
ciaę
z
własnym
bratem.
Od
lat
się
leczysz.
Zamknieto
ci
drogę
do
nawiazania
znajomosci
z
innym
meczyzna.
Ukrywacie
wasz
zwiazek,
płaciliscie
szantayscie,
by
mieć
pewnosc,
e
zostanie
on
w
ukryciu,
bo
kazirodztwo
to
ciemny
i
wstydliwy
sekret.
–
Pani
tego
nie
rozumie,
–
Doskonale
to
rozumiem.
-Ale
mnie
do
tego
zmuszono,
pomyslała.
Byłam
dzieckiem,
nie
miałam
wyboru.
-Wiem,
przez
co
musisz
przechodzić
–
dodała.
–
Ja
go
kocham.
Nie
ma
dla
mnie
znaczenia,
czy
to
jest
złe,
wstydliwe,
wstretne.
On
jest
całym
moim
yciem.
–
W
takim
razie
dlaczego
się
boisz?
-spytała
Eve.
-Boisz
do
tego
stopnia,
e
go
kryjesz,
chocia.
zastanawiasz
się
,
czy
to
nie
on
jest
morderca.
Z
miłosci?
Pozwalałaś
Hollowayowi
napastować
klientki,
a
to
stawia
się
na
równi
ze
streczycielką
nielegalnych
dziwek.
–
My
tylko
staralismy
się
znalezć
mu
kobietę
o
podobnych
zainteresowaniach.
–
A
kiedy
wam
się
nie
udało
i
klientki
zaczeły
się
skaryc,
płaciliscie
im
–
dokonczyła
Eve.
-Czy
tego
własnie
chciałas,
czy
to
był
pomysł
Rudy'ego?
–
To
jest
biznes.
Rudy
lepiej
się
zna
na
interesach
ni.
ja.
–
Czy
tak
własnie
to
sobie
tłumaczycie?
A
moe
nie
moecie
ju.
z
tym
yc?
Czy
Rudy
był
z
tobą
tego
wieczoru,
kiedy
zamordowano
Donniego
Raya?
Czy
moesz
spojrzeć
mi
w
oczy
i
przysiac,
e
był
z
tobą
przez
całą
noc?
–
Rudy
nie
byłby
zdolny
do
czegoś
podobnego.
–
Czy
jesteś
tego
pewna
na
tyle,
e
zaryzykowałabyś
kolejną
smierc?
Jesli
nie
dziś
w
nocy,
to
jutro.
–
Ten,
który
zabija
tych
ludzi,
jest
szalony:
zdesperowany,
okrutny
i
szalony.
Gdybym
uwaała,
e
moe
to
być
Rudy,
nie
miałabym
po
co
yc.
Stanowimy
jednosc,
wiec
to,
co
jest
w
nim
byłoby
równie.
we
mnie.
Nie
mogłabym
z
tym
yc.
-Ukryła
twarz
w
dłoniach.
-Dłuej
tego
nie
zniose.
Nie
chcę
z
panią
rozmawiac.
Jesli
oskara
pani
Rudy'ego,
tym
samym
oskara
mnie.
Nic
wiecej
nie
powiem.
Eve
wstała
z
fotela.
–
Bez
wzgledu
na
to,
co
ci
powiedział
Rudy,
nie
jesteś
jego
czescia,
Piper.
Jesli
chcesz
się
z
tego
wyzwolic,
znam
kogos,
kto
moe
ci
pomóc.
Choć
czuła,
e
to
i
tak
nic
nie
da,
wyjeła
swoją
wizytówkę
i
zapisała
na
odwrocie
nazwisko
doktor
Miry
oraz
numer
kontaktowy.
Zostawiła
ją
na
oparciu
fotela
i
wyszła
bez
słowa.
Kiedy
wsiadała
do
samochodu,
szalała
w
niej
burza
uczuc.
Odczekała
chwile,
a.
dojdzie
do
siebie,
po
czym
zerkneła
na
zegarek.
Do
konferencji
pozostało
niewiele
czasu,
ale
jeszcze
zday
coś
załatwic.
Właczył
podreczny
wideokom
i
wywołała
Nadine.
–
czego
chcesz,
Dallas?
Nie
mam
teraz
czasu.
Za
godzinę
jest
konferencja
prasowa.
–
Spotkamy
się
w
„Przyziemiu”
za
pietnascie
minut.
Przyprowadź
ze
sobą
ekipe.
–
Nie
moge...
–
Moesz.
-Przerwała
połaczenie
i
ruszyła
w
kierunku
centrum.
Wybrała
klub
„Przyziemie”
przez
sentyment,
a
czesciowo
dlatego,
e
było
tam
o
tej
porze
stosunkowo
spokojnie.
Własciciel
był
jej
przyjacielem
i
zadba
o
to,
by
jej
nie
przeszkadzano.
–
Co
ty
tu
robisz,
biała
kobieto?
-spytał
z
usmiechem
Crack.
Miał
prawie
dwa
metry
wzrostu,
ciemną
twarz
i
łysa,
połyskujacą
niczym
lustro
czaszke.
Ubrany
był
w
kurtkę
z
pawich
piór,
skórzane
spodnie
tak
opiete,
e
Eve
z
troską
pomyslała
o
jego
genitaliach,
i
czerwone
długie
buty.
–
Mam
tu
umówione
spotkanie
–
odparła
i
rozejrzała
się
po
klubie.
O
tej
porze
nie
było
tu
nikogo,
z
wyjatkiem
szesciu
tancerek,
odbywajacych
próbę
na
scenie,
i
kilku
podejrzanie
wygladajacych
klientów.
Pewnie
wkrótce
do
obiegu
kilkanascie
uncji
nielegalnych
narkotyków,
pomyslała.
–
Masz
zamiar
sprowadzić
tu
wiecej
glin?
-Spojrzał
na
dwóch
chudych
dealerów,
którzy
zmyli
się
do
toalety.
-Ktoś
tu
dzisiaj
bedzie
stratny.
–
Nie
przyszłam
na
rewizje.
Mam
spotkanie
z
prasa.
Znajdzie
się
jakiś
pokój,
gdzie
mogłabym
swobodnie
porozmawiac?
–
Nadine
tu
przyjdzie?
Nie
ma
sprawy.
Trójka
jest
wolna.
W
razie
czego
bedę
miał
was
na
oku.
–
Dzieki.
-W
tym
momencie
do
klubu
weszła
Nadine
w
towarzystwie
kamerzysty.
Dała
im
znak
i
nie
wdajac
się
w
rozmowę
z
Nadine
weszła
do
srodka.
–
Ciekawe
miejsca
wybierasz
na
spotkania,
Dallas.-Nadine
zmarszczyła
nos
i
powiodła
wzrokiem
po
brudnych
scianach
i
zmietoszonym
łóku,
jedynym
sprzecie
w
pokoju.
–
Swojego
czasu
te.
lubiłaś
tu
bywac,
a
nawet
rozbierać
się
do
rosołu
i
tanczyć
na
scenie
–
zauwayła
Eve.
–
To
była
chwila
słabosci
–
odparła
Nadine
z
godnoscia,
po
czym
dodała.
-Zamknij
sie,
Mike
–
bo
kamerzysta
parsknał
tłumionym
smiechem.
–
Masz
pieć
minut.
-Eve
usiadła
na
brzegu
łóka.
-Moesz
zadawać
mi
pytania
albo
złoę
krótkie
oswiadczenie.
Nie
dostaniesz
niczego
wiecej
ponad
to,
co
ujawnimy
podczas
konferencji
prasowej,
ale
dowiesz
się
o
tym
dobre
dwadziescia
minut
wczesniej
od
innych.
Moesz
te.
ujawnić
informacje,
o
których
wczesniej
rozmawiałysmy.
–
Dlaczego?
–
Bo
jestesmy
kumplami
–
powiedziała
cicho
Eve.
–
Wyjdź
na
chwile,
Mike.
-Nadine
zaczekała,
a.
kamerzysta
przestanie
gderac,
i
zamkneła
za
nim
drzwi.
-Nie
potrzebuję
adnej
łaski.
–
Nie
robię
ci
łaski.
Dotrzymałaś
umowy,
nie
opublikowałaś
tych
informacji.
Teraz
moja
kolej.
Mam
nadzieje,
e
przedstawisz
to
uczciwie.
Lubię
cie,
nawet
gdy
bywasz
irytujaca.
Wiec
chcesz
ten
wywiad
czy
nie?
Twarz
Nadine
rozjasnił
usmiech.
–
tak,
chce.
Lubię
cie,
Dallas,
choć
zawsze
bywasz
irytujaca.
–
Powiedz
mi
w
skrócie,
czego
dowiedziałaś
się
o
Rudym
i
Piper
–
spytała
Eve.
–
Czarujaca
para.
Ani
na
chwilę
nie
wychodzą
ze
swoich
ról.
Nie
dali
się
sprowokowac.
Swietnie
zaprogramowani.
–
Kto
nimi
rzadzi?
–
On,
bez
dwóch
zdan.
Na
mój
gust
jest
w
stosunku
do
niej
nadopiekunczy.
I
skóra
cierpnie,
kiedy
się
patrzy
na
ich
stroje,
nie
mówiac
o
makijau.
Ale
moe
to
cecha
blizniat.
–
Przepytywałaś
personel?
–
A
jake.
Kilku
konsultantów.
Wszystko
tam
działa
jak
w
zegarku.
–
Jakieś
plotki
na
temat
włascicieli?
–
Nie
z
wyjatkiem
pochwał.
Nie
byłam
w
stanie
wyciagnać
od
niego
jednego
krytycznego
zdania.
-Uniosła
Brew.
-Czy
tego
własnie
szukasz?
–
Szukam
mordercy
–
odparła
Eve.
-No
to
zaczynajmy.
–
Swietnie.
-Nadine
zapukała
w
drzwi,
dajac
znak
Mike'owi.
-Oswiadczenie
i
kilka
pytan.
–
Albo
jedni,
albo
drugie.
–
Nie
badź
taka
upierdliwa.
Zacznijmy
od
oswiadczenia.
-Nadine
spojrzała
na
łóko,
pomyslała
o
plamach,
jakie
mogli
zostawić
bywalcy
tego
miejsca
i
zdecydowała
się
stac.
Godzinę
pózniej
Eve
słuchała,
jak
szef
Policji
i
Bezpieczenstwa
Tibble
wygłasza
prawie
identyczne
oswiadczenie
z
tym,
które
przekazała
Nadine.
Jednak
jego
styl
jest
bardziej
efektowny,
pomyslała,
drac
z
zimna,
bo
konferencja
odbywała
się
na
schodach
prowadzacych
do
Wiey,
w
której
miesciły
się
bura
Tibble'a.
Ruch
powietrzny
wstrzymano
na
trzydziesci
minut,
wiec
tylko
nieliczne
pojazdy
przelatywały
nad
głowa.
Eve
była
pewna,
e
on
wie
o
tym,
i.
przekazała
ju.
oswiadczenie.
Mógłby
ją
za
to
zgnoic.
Skoro
jednak
nie
zabronił
jej
tego,
miał
jakiś
powód.
A
Tibble
nigdy
nie
robił
niczego
niepotrzebnie.
Eve
szanowała
go,
tym
bardziej
e
w
swoim
oswiadczeniu
nie
wspomniał
o
adnych
dowodach,
które
mogłyby
przydać
się
w
sadzie.
Kiedy
dziennikarze
zarzucili
go
gradem
pytan,
uniósł
w
górę
rece.
–
Wszystkich
informacji
udzieli
panstwu
oficer
prowadzacy
sledztwo,
porucznik
Eve
Dallas.
-Odwrócił
się
i
nachylił
do
jej
ucha.
-Pieć
minut
i
nic
ponad
to,
co
ju.
dostali.
Nastepnym
razem
proszę
się
cieplej
ubrac.
Eve
mocniej
otuliła
się
kurtką
i
postapiła
krok
na
przód.
–
Czy
macie
ju.
jakiś
podejrzanych?
-pało
pierwsze
pytanie.
Westchneła
w
duchu.
Nienawidziła
tych
rozmów
z
mediami.
–
Mamy
na
oku
kilka
osób.
–
Czy
ofiary
zostały
zgwałcone?
–
Są
to
morderstwa
na
tle
seksualnym.
–
Czy
istnieje
miedzy
nimi
jakiś
zwiazek?
Czy
ofiary
się
znały?
–
Nie
jestem
upowaniona
do
udzielania
informacji
na
ten
temat.
-Uniosła
reke,
by
uciszyć
protesty.
-Mogę
tylko
dodac,
e
według
nas,
te
sprawy
mają
ze
sobą
jakiś
zwiazek.
Jak
ju.
panstwo
słyszeli,
wszystko
wskazuje
na
to,
e
sprawcą
morderstw
jest
jedna
osoba.
–
Swiety
Mikołaj
przyjechał
do
miasta
–
zawołał
jakiś
dowcipnis,
wywołujac
salwę
smiechu.
Poczuła,
e
wzbiera
w
niej
potena
fala
gniewu
i
zapomniała
na
chwilę
o
zgrabiałych
z
zimna
dłoniach.
–
Łatwo
wam
się
smiac,
bo
nie
widzieliscie,
co
on
po
sobie
zostawił,
bo
nie
musieliscie
powiadamiać
matek
i
przyjaciół,
e
bliskie
im
osoby
nie
yja.
Zapadła
taka
cisza,
e
słychać
było
szum
smigła
przelatujacego
helikoptera.
–
Osoba
odpowiedzialna
za
te
zbrodnie
tylko
czeka,
byscie
zaczeli
o
niej
mówic.
Spełnijcie
jej
marzenie.
Sprowadzcie
smierć
tych
czworga
ludzi
do
mało
znaczacego
epizodu,
a
z
mordercy
zróbcie
gwiazdke.
Ale
my
w
centrali
wiemy,
e
on
jest
groteskowy,
i
to
bardziej
ni.
wy.
Nie
mam
nic
wiecej
do
powiedzenia.
Odwróciła
sie,
ignorujac
okrzyki
protestu
i
wpadła
na
Tibble'a.
–
Proszę
na
chwilę
do
srodka,
poruczniku.
Wział
ją
pod
rekę
i
omijajac
strae,
wprowadził
przez
wzmocnione
drzwi.
–
Dobra
robota
–
rzucił
zwiezle.
-teraz,
kiedy
mamy
za
sobą
ten
irytujacy
spektakl,
muszę
zabawić
się
w
politykę
z
burmistrzem.
Proszę
wracać
do
pracy,
Dallas,
i
dorwać
mi
tego
sukinsyna.
–
Tak
jest.
–
I
na
litosć
boską
niech
pani
włoy
jakieś
rekawiczki
–
dodał
odchodzac.
Eve
wsuneła
jedną
rekę
do
kieszeni,
a
drugą
wyjeła
nadajnik.
Spróbowała
się
najpierw
połaczyć
z
Mira,
ale
powiedziano
jej,
e
pani
doktor
jest
w
trakcie
przeprowadzania
testów.
Wobec
tego
wywołała
Peabody.
–
Macie
coś
na
temat
tego
naszyjnika?
–
Tak.
Zrobiono
go
w
salonie
jubilerskim
„Wisiorki
i
Paciorki”
na
Piatej
na
specjalne
zamówienie.
Sprawdzają
teraz
rachunki,
ale
sprzedawczyni
powiedziała,
e
przypomina
sobie
klienta,
który
osobiscie
przyszedł
go
odebrac.
Mają
te.
kamery
bezpieczenstwa.
–
Spotkamy
się
na
miejscu.
–
Poruczniku.
Odwróciła
się
i
ujrzała
przed
sobą
wymizerowaną
twarz
Jerry'ego
Vandorena.
–
Jerry,
co
ty
tutaj
robisz?
–
Dowiedziałem
się
o
konferencji
prasowej.
Chciałem...
-Uniósł
rece,
po
czym
pozwolił
im
opasc.
-Chciałem
posłuchac,
co
pani
powie.
Chciałbym
pani
podziekowac.
Urwał
i
rozejrzał
się
wokół
nieprzytomnym
wzrokiem.
–
Jerry.
-Wzieła
go
za
rekę
i
odprowadziła
na
bok,
zanim
dziennikarze
zdayli
wywachać
nową
sensację
i
rzucić
się
na
niego.
-Powinieneś
wrócić
do
domu.
–
Nie
mogę
spac.
Nie
mogę
jesc.
Co
noc
o
niej
snie.
Kiedy
ją
widze,
to
tak,
jakby
yła.
-Westchnał
głeboko.
-A
potem
budzę
się
i
jej
nie
ma.
Wszyscy
mówia,
e
powinienem
leczyć
się
z
tego
smutku.
Ja
nie
chcę
się
z
tego
wyleczyc,
nie
chcę
przestać
czuć
do
niej
tego,
co
czuje.
To
nie
była
jej
działka,
nie
mogła
się
jednak
odwrócić
od
tego
krwawiacego
serca.
–
Ona
nie
chciałaby,
ebyś
cierpiał,
Jerry.
Zbyt
mocno
cię
kochała.
–
Ale
jesli
przestanę
cierpiec,
ona
odejdzie.
-Zacisnał
powieki,
po
czym
znowu
je
otworzył.
-Chciałem
tylko
powiedziec,
e
doceniam
to,
co
pani
tam
mówiła:
e
nie
pozwoli
z
tego
artowac.
Wie,
e
pani
go
powstrzyma.
-W
jego
oczach
pojawiło
się
błaganie.
-Powstrzyma
go
pani,
prawda?
–
Tak.
Ma
taki
zamiar.
Chodz.
-Poprowadziła
go
do
bocznego
wyjscia.
-
Znajdziemy
taksówke.
Mówiłes,
e
gdzie
mieszka
twoja
matka?
–
Moja
matka?
–
Tak.
Pojedź
do
matki,
Jerry.
Spedź
z
nią
trochę
czasu.
Zmruył
oczy
pod
wpływem
słonca,
kiedy
wyszli
na
zewnatrz.
–
Niedługo
Boe
Narodzenie.
–
Tak.
-Dała
znak
mundurowemu,
który
stał
oparty
o
wóz
policyjny.
Lepsze
to
ni.
taksówka,
pomyslała.
-Spedź
te
swieta
z
rodzina,
Jerry.
Marianna
na
pewno
by
tego
chciała.
Musiała
wyrzucić
z
mysli
Jerry'ego
Vandorena
i
jego
smutek
i
skupić
się
na
nastepnej
sprawie.
Po
przedarciu
się
przez
wzmoony
ruch
uliczny,
zatrzymała
samochód
w
niedozwolonym
miejscu
przed
sklepem
jubilerskim,
właczyła
słubowe
swiatło
sygnalizacyjne
i
ruszyła
chodnikiem,
torujac
sobie
drogę
wsród
tłumu
przechodniów.
Był
to
jeden
ze
sklepów,
do
którego,
jak
przypuszczała,
mógł
zagladać
Roarke,
by
wybrać
jedną
z
owych
przyciagajacych
wzrok
błyskotek
i
zostawić
tu
kilkaset
tysiecy.
Salon
zaprojektowany
w
odcieniu
róu
i
złota
przypominał
wnetrze
muszli.
Z
głosników
płyneła
cicha
muzyka,
przywodzaca
na
mysli
kosciół.
Zdobiace
wnetrze
kwiaty
były
swiee,
podłogę
przykrywał
gruby
dywan,
a
drzwi
strzegł
uzbrojony
stranik.
Pogardliwym
spojrzeniem
zmierzył
jej
kurtkę
i
zniszczone
buty,
wiec
pokazała
mu
odznakę
i
z
satysfakcją
obserwowała,
jak
z
jego
twarzy
znika
szyderczy
usmiech.
Mineła
go,
stapajac
po
jasnoróowym
dywanie,
i
rozejrzała
się
po
sklepie.
W
miekkim
fotelu
siedziała
kobieta
ubrana
w
futro
z
notek,
pochłonieta
wybieraniem
brylantowych
czy
rubinowych
kolii.
Wysoki
meczyzna
o
przyprószonych
siwizną
włosach,
z
przewieszonym
przez
ramię
paltem,
ogladał
złote
zegarki.
Prócz
nich
było
jeszcze
dwóch
straników
i
chichoczaca
blondynka
w
towarzystwie
przysadzistego
meczyzny,
który
mógłby
być
jej
dziadkiem,
i
który
najwyrazniej
miał
wiecej
pieniedzy
ni.
rozumu.
Bystry
wzrok
Eve
zauwaył
te.
kamery
bezpieczenstwa
ukryte
w
ozdobnym
gzymsie
pod
sufitem
z
kasetonami.
Z
prawej
strony
biegły
w
górę
spiralnie
krecone
schody.
Jesli
dama
poczuła
się
zmeczona
ogladaniem
ton
złota
i
kamieni,
mogła
skorzystać
z
błyszczacej
windy.
Podeszła
do
oszklonej
lady,
pod
którą
wyłoono
bransolety
zdobione
drogimi
kamieniami
i
zlustrowała
sprzedawce.
Nie
okazał
przestrachu
na
jej
widok.
Sprawiał
wraenie
równie
wymuskanego,
jak
leaca
przed
nim
biuteria,
lecz
usta
miał
zacisniete
i
wyraz
znudzenia
w
oczach.
–
czym
mogę
pani
słuyc?
-spytał
tonem,
w
którym
brzmiał
sarkazm.
–
Chciałabym
się
widzieć
z
kierownikiem.
Pociagnał
nosem
i
pochylił
głowę
tak,
e
w
jego
blond
włosach
odbiło
się
swiatło.
–
Czy
ma
pani
jakiś
problem?
–
To
zaley
od
tego,
jak
szybko
sprowadzi
pan
kierownika.
Skrzywił
sie,
jakby
poczuł
w
ustach
nieprzyjemny
smak.
–
Jedną
chwileczke.
Tylko
proszę
nie
dotykać
lady.
Przed
chwilą
została
wytarta.
Mały
gnojek,
pomyslała
i
zanim
wrócił
w
towarzystwie
szczupłej
atrakcyjnej
brunetki,
zdayła
zostawić
pół
tuzina
sladów
na
błyszczacym
szkle.
–
Dzień
dobry.
Nazywam
się
Kates.
Jestem
tu
kierowniczka.
Czym
mogę
słuyc?
–
Porucznik
Dallas
z
policji
kryminalnej.
-Usmiech
kobiety
był
znacznie
milszy
od
usmiechu
sprzedawcy,
wiec
Eve
pokazała
jej
odznake,
osłaniajac
ją
przed
wzrokiem
klientów.
-Moja
asystentka
kontaktowała
się
z
wami
w
sprawie
naszyjnika.
–
A
tak,
przypominam
sobie.
Czy
moglibysmy
porozmawiać
w
moim
biurze.?
–
Oczywiscie.-Eve
zerkneła
w
stronę
drzwi
i
zobaczyła
wchodzacych
Peabody
i
McNaba.
Dała
im
znak,
by
poszli
za
nia.
–
Dokładnie
pamietam
ten
naszyjnik
–
powiedziała
pani
Kates,
wprowadzajac
ich
do
małego,
przytulnego
pokoju.
Wskazała
reką
dwa
krzesła
z
wysokimi
oparciami
i
usiadła
za
biurkiem.
-Mój
ma.
go
zrobił.
Niestety,
nie
mogłam
się
z
nim
skontaktowac,
myslę
jednak,
e
jestem
w
stanie
udzielić
panstwu
wszystkich
niezbednych
informacji.
–
Czy
ma
pani
dokumentację
tego
naszyjnika?
–
Tak.
Sprawdziłam
w
komputerze
i
nagrałam
wszystko
na
dyskietke.
-Otworzyła
leacą
na
biurku
koperte,
sprawdziła
jej
zawartosc,
po
czym
przekazała
ją
Eve.
-
Naszyjnik
został
wykonany
z
czternastokaratowego
złota,
w
kształcie
krótkiego
łancuszka
z
czterema
stylizowanymi
ptakami.
Misterna
robota.
Nie
wygladał
pieknie
na
szyi
Hollowaya,
pomyslała
Eve.
–
Mikołaj
Claus
–
mrukneła,
odczytujac
nazwisko
klienta.
Pewnie
uznał
to
za
dobry
art,
pomyslała.
-czy
sprawdziła
pani
jego
tosamosc?
–
To
nie
było
konieczne.
Płacił
gotówka,
dwadziescia
procent
z
góry,
reszta
po
wykonaniu.
-Splotła
dłonie.
-Poznaję
pania,
poruczniku.
Czy
dobrze
się
domyslam,
e
ten
łancuszek
ma
coś
w
spólnego
z
prowadzonym
przez
panią
sledztwem?
–
Dobrze
się
pani
domysla.
Czy
ten
Claus
przychodził
osobiscie?
–
Tak.
Chyba
trzy
razy.
-Uniosła
dłonie
do
ust,
po
czym
je
opusciła.
-Sama
z
nim
rozmawiała.
Sredniego
wzrostu,
moe
wiecej
ni.
sredniego.
Szczupły,
ale
nie
chudy.
O
ładnej
prezencji
–
dodała
po
namysle.
-Ciemne,
dosć
długie
włosy,
przyprószone
siwizna.
Bardzo
elegancki,
uprzejmy
meczyzna.
Dokładnie
wiedział
czego
chce.
–
Proszę
mi
opisać
jego
głos.
–
Jego
głos?
-Zamrugała
oczami.
-Powiedziałabym
wystudiowany,
z
lekkim
akcentem,
chyba
europejskim,
cichu.
Na
pewno
bym
go
rozpoznała.
Pamietam,
e
rozmawiałam
z
nim
przez
wideokom
i
natychmiast
poznałam,
kto
mówi.
–
Telefonował?
–
Raz
czy
dwa
razy,
by
dowiedzieć
sie,
jak
postepuje
praca.
–
Potrzebne
mi
bedą
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa
i
połaczenia
z
wideokomu.
–
Zaraz
je
przygotuje.
-Podniosła
się
z
miejsca.
-To
moe
trochę
potrwac.
–
McNab,
pomó.
w
tym
pani
Kates.
–
Tak
jest.
–
On
musiał
wiedziec,
e
tu
przyjdziemy
–
powiedziała
Eve
do
Peabody,
kiedy
zostały
same.
-Zostawił
na
miejscu
zbrodni
naszyjnik,
który
sam
zamówił.
Wiedział,
e
go
sprawdzimy.
–
Moe
nie
przypuszczał,
e
stanie
się
to
tak
szybko
albo
e
pani
Kates
bedzie
miała
taką
dobrą
pamiec.
–
Nie
–
odparła
Eve,
wstajac
z
krzesła.
-On
o
tym
wiedział.
Tego
własnie
od
nas
oczekiwał.
To
kolejne
przedstawienie.
Zagrał
swoją
rolę
i
bedzie
równie
trudny
do
rozpoznania
jak
w
przebraniu
Mikołaja.
-Przespacerowała
się
po
pokoju
tam
i
z
powrotem.
-Inne
rekwizyty,
inny
kostium,
inna
scena,
ale
to
nadal
jest
przedstawienie.
Dobrze
się
maskuje,
ale
nie
jest
taki
sprytny,
jak
mu
się
wydaje.
Przyskrzynimy
go
dzieki
próbie
głosowej.
Rozdział
16
Jezu,
Dallas.
-Feeney
wstrzasnał
ramieniem,
nad
którym
się
pochylała.
-Przestań
mi
dyszeć
nad
uchem.
–
Przepraszam
–
Odsuneła
się
zaledwie
o
cal.
-Jak
długo
potrwa
wprowadzenie
do
programu
tej
próbki
głosu?
–
Dwa
razy
dłuej,
jesli
bedziesz
mi
sterczeć
nad
głowa.
–
Dobra,
dobra.
-Odsuneła
się
i
podeszła
do
okna.
-Pada
deszcz
ze
sniegiem
–
powiedziała
bardziej
do
siebie
ni.
do
niego.
-Znowu
bedą
korki
na
ulicach.
–
O
tej
porze
roku
zawsze
są
korki.
Przez
tych
cholernych
turystów.
Wczoraj
usiłowałem
zrobić
jakieś
zakupy
swiateczne.
Honie
zachciało
się
swetra.
Ludzie
rozdrapują
wszystko
jak
wilki
ofiary.
Nie
wrócę
tam.
–
Lepiej
robić
zakupy
przez
komputer.
–
Tak,
tylko
spróbuj
dostać
połaczenie.
Wszyscy
naraz
chcą
składać
zamówienia.
Nie
bedę
się
uganiał
za
tuzinem
prezentów.
Zaszyję
się
w
norze
do
wiosny.
–
Tuzinem
prezentów?
-Odwróciła
się
od
okna
z
wyrazem
zaskoczenia
na
twarzy.
-
Zamierzasz
kupić
onie
wiecej
ni.
jeden
prezent?
–
Boe,
Dallas,
ty
jesteś
kompletnie
zielona
w
sprawach
małenstwa
–
prychnał,
przebierajac
palcami
po
klawiaturze
komputera.
-Jeden
prezent
nie
wystarczy.
Liczy
się
ilosc,
kobieto.
–
No
to
wspaniale.
Jestem
załatwiona.
–
Masz
jeszcze
kilka
dni.
No,
gotowe.
Natychmiast
zapomniała
o
swiatecznych
zakupach.
–
Puszczaj.
–
Własnie
to
robie.
Oto
nasz
gosc.
Czy
zastałem
pana
lub
panią
Kates?
–
Wykasowałem
inne
głosy.
Stad
te
przerwy
–
wyjasnił
Feeney.
Dzień
dobry,
pani
Kates.
Mówi
Mikołaj
Claus.
Chciałem
zapytac,
jak
przebiega
praca
nad
moim
naszyjnikiem.
–
Mogę
puscić
reszte,
ale
ta
próbka
wystarczy
do
porównania.
–
Nieznaczny
akcent
–
mrukneła
Eve.
-Niewiele
mona
z
niego
wywnioskowac.
Bardzo
sprytne.
Masz
próbkę
głosu
Rudy'ego?
–
Tak.
To
fragment
przesłuchania.
Radzimy
naszym
klientom,
by
spotykali
się
w
miejscach
publicznych.
Kady,
kto
godzi
się
spotkać
na
gruncie
prywatnym,
robi
to
na
własną
odpowiedzialnosc.
–
Mamy
ju.
próbki
głosów.
To
cudenko
wszystko
wychwyci:
wysokosć
tonu,
modulacje,
rytm,
tonacje.
Niewane
jak
zmienisz
głos.
To
jest
równie
pewne
jak
linie
papilarne
i
DNA.
Nie
moesz
go
oszukac.
Komputer,
przejdź
do
punktu
A
i
dołacz
wzorzec
na
ekranie
i
do
pliku
audio.
Przetwarzanie.
Eve
słuchała
rozmowy
i
obserwowała
skaczace
po
ekranie
kolorowe
linie.
–
Podziel
ekran
–
poleciła.
-Wyswietl
drugą
próbkę
pod
spodem.
–
Komputer
stop
–
rozkazał
Feeney.
-Mamy
mały
problem.
–
Co
się
stało?
–
Połacz
próbki
głosów
–
polecił
i
westchnał,
kiedy
punkty
i
linie
pozostały
niezmienne.
-One
się
nie
pokrywaja,
Dallas.
Nawet
nie
są
podobne.
Mamy
do
czynienia
z
dwoma
rónymi
głosami.
–
Cholera.
-Wsuneła
palce
we
włosy.
-Zaraz,
niech
pomysle.
A
moe
on
podłaczył
do
wideokomu
urzadzenie
zniekształcajace?
–
Mógł
trochę
namieszac,
ale
i
tak
znalazłby
punkty
wspólne.
Jedyne,
co
mogę
zrobic,
to
przejrzeć
tę
próbkę
głosu
pod
katem
elektronicznych
zniekształceń
i
wyeliminować
je.
Jednak
ju.
teraz
widac,
e
mamy
do
czynienia
z
dwoma
facetami.
Westchnał
i
spojrzał
na
nią
z
ponurym
wzrokiem.
–
Przykro
mi
Dallas.
Wracamy
do
punktu
wyjscia.
–
Tak.
-Przetarła
oczy.
-Tak
czy
owak
zrób
analize,
dobra?
A
jak
tam
analiza
czesci
ciała
z
kamer
bezpieczenstwa?
–
Posuwa
się
wolno
na
przód.
Mogę
porównać
ucho
i
oko
Rudy'ego.
–
Nie
zawadzi.
Skontaktuję
się
z
Mira.
Mam
ju.
gotowy
profil.
Postanowiła
wpasć
do
biura
Miry,
eby
oszczedzić
sobie
czasu.
Nie
zastała
pani
doktor,
lecz
dowiedziała
sie,
e
wstepny
raport
został
ju.
przekazany
na
jej
wideokom.
Wróciła
wiec
do
swojego
pokoju,
rozmyslajac
po
drodze
o
próbkach
głosów.
Ten
facet
jest
sprytny.
Moe
nawet
zna
się
na
analizie
głosowej.
Mógł
znalezć
sposób,
by
nic
nam
z
niej
nie
wyszło.
A
gdyby
to
nie
on
rozmawiał
z
jubilerem
tylko
ktoś
podstawiony?
Nie
mona
tego
wykluczyc.
Dochodzac
do
biura,
usłyszała
czyjś
smiech.
Kiedy
weszła
do
srodka,
zastała
Peabody
gawedzacą
z
Charlesem
Monroe.
–
Peabody.
Asystentka
natychmiast
poderwała
się
na
bacznosc.
–
Charles...
to
znaczy
pan
Monroe
ma...
chciał...
–
Opanuj
swoje
hormony,
posterunkowa
Peabody.
Witaj
Charles.
–
Witaj,
Dallas
–
powiedział,
wstajac
z
fotela.
-Twoja
urocza
asystentka
dotrzymywała
mi
towarzystwa,
kiedy
na
ciebie
czekałem.
–
Domyslam
sie.
O
co
chodzi?
–
Moe
to
nie
ma
znaczenia,
ale...
-Wzruszył
ramionami.-Przed
kilkoma
godzinami
odezwała
się
do
mnie
jedna
z
kobiet
z
mojej
listy
partnerek.
Okazało
sie,
e
planowała
na
weekend
wycieczka
nie
doszła
do
skutku.
Pomyslała
wiec
o
spotkaniu
ze
mna.
–
To
fascynujace,
Charles
–
rzuciła
niecierpliwie
Eve,
chcac
jak
najszybciej
zajać
się
raportem.
-Ale
nie
czuję
się
upowaniona
do
dawania
ci
rad
w
sprawach
twojego
ycia
towarzyskiego.
–
Sam
sobie
z
tym
poradze.
-na
dowód
tego
puscił
oko
do
Peabody,
która
spłoneła
rumiencem.
-Kiedy
zastanawiałem
sie,
czy
przystać
na
jej
propozycje,
zabawiałem
ją
pogawedka.
–
Do
rzeczy,
Charles.
Pochylił
się
ku
niej.
–
Wszystko
w
swoim
czasie,
cukiereczku.
-Hadne
z
nich
nie
zwróciło
na
pełne
zaskoczenia
prychniecie
Peabody.
-Zaczeła
mi
się
zwierzac.
Pokłóciła
się
z
facetem,
z
którym
się
spotykała,
i
wylała
mi
wszystkie
ale.
Przyłapała
go
z
jakaś
rudą
cizia.
Potem
opowiedziała
mi,
co
wymyslił,
by
ją
udobruchac.
Wczoraj
wieczorem
przysłał
do
niej
swietego
Mikołaja
z
prezentem.
Eve
wyprostowała
się
wolno.
–
Mów
dalej.
–
Tak
myslałem
–
stwierdził
z
satysfakcja.
-Około
dziesiatek
usłyszała
dzwonek
u
drzwi
i
kiedy
wyjrzała
przez
wizjer,
zobaczyła
swietego
Mikołaja
z
wielkim
srebrnym
pudłem.
-Pokreciła
głowa.
-Przyznam
ci
sie,
e
w
tym
momencie
serce
mi
zamarło.
Tymczasem
ona
paplała
o
tym,
e
postanowiła
nie
dać
draniowi
satysfakcji
i
nie
otworzyła
drzwi.
Nie
chciała
przyjać
od
niego
prezentu.
–
Nie
wpusciła
go
–
mrukneła
Eve.
–
Dlatego
yje
i
mogła
odbyć
ze
mną
tę
rozmowe.
–
Moe
przypadkiem
wiesz,
czym
się
zajmuje?
–
Jest
tancerką
w
balecie.
–
No
to,
toby
pasowało
–
mrukneła
Eve.
-Potrzebne
mi
jej
nazwisko
i
adres.
Peabody?
–
Tak
jest.
–
Cheryl
Zapatta.
West
dwadziescia
osiem.
Nic
wiecej
nie
wiem.
–
Znajdziemy
ja.
–
Nie
wiem,
czy
dobrze
zrobiłem,
ale
powiedziałem
jej
o
wszystkim.
Słyszałem
twoją
rozmowę
z
Nadine
Furst,
uznałem
wiec,
e
naley
to
zrobic.
Powiedziałem,
eby
właczyła
ekran,
i
poinformowałem
ją
o
wszystkim.
-Westchnał.
-Wpadła
w
panike.
Oswiadczyła,
e
wyjeda,
wiec
moecie
jej
nie
zastac.
–
Jesli
zwiała,
postaramy
się
o
pozwolenie
na
wejscie
i
przeszukanie
mieszkania.
Dobrze
zrobiłes,
Charles
–
powiedziała
po
chwili
zastanowienia
Eve.
-Gdybyś
jej
nie
uprzedził,
mogłaby
otworzyć
drzwi
nastepnym
razem.
Dzieki,
e
przyszedłeś
z
tym
do
mnie.
–
Zawsze
do
usług,
cukiereczku.
-Wstał.
-Moesz
mi
powiedziec,
co
się
dzieje?
–
Właczaj
ekran
–
poradziła
Eve.
–
Tak.
Czy
pokazałaby
mi
pani,
któredy
się
stad
wychodzi?
-Posłał
Peabody
zabójczy
usmiech.
-jestem
trochę
skołowany.
–
Oczywiscie.
Pani
porucznik?
–
Idz.
-Eve
odprawiła
ich
ruchem
reki
i
zajeła
się
raportem
Miry.
Tak
była
pochłonieta
lektura,
e
nie
zauwayła,
i.
odprowadzenie
Charlesa
do
windy
lub
ruchomej
platformy
zajeło
Peabody
dwadziescia
minut.
–
Mira
wyeliminowała
tego
sukinsyna
–
powiedziała
do
swej
asystentki,
odchylajac
się
na
oparcie
krzesła
i
przecierajac
twarz.
-Nie
mam
nic,
eby
go
zatrzymac.
–
Rudy'ego?
–
Jego
opis
charakterologiczny
nie
odpowiada
profilowi.
Zdolnosć
do
fizycznej
przemocy
jest
bardzo
niska.
Jest
przebiegły,
inteligentny,
uparty,
zaborczy
i
ma
pewne
zahamowania
seksualne,
ale
według
pani
doktor
nie
jest
człowiekiem,
o
którego
nam
chodzi.
Niech
to
szlag.
Jego
adwokat
dostał
kopię
tego
raportu,
wiec
nie
bedę
mogła
go
tknac.
–
Czy
nadal
uwaa
go
pani
za
podejrzanego?
–
Ju.
sama
nie
wiem,
co
ja
uwaam.
-Starała
się
trzymać
nerwy
na
wodzy.
-
Zaczynamy
wszystko
od
poczatku.
Od
pierwszej
ofiary.
Wróciła
do
domu
o
ósmej
czterdziesci
pieć
i
od
razu
wpadła
w
zły
humor.
W
hallu
natkneła
się
na
Summerseta,
który
zmierzył
ją
pełnym
dezaprobaty
spojrzeniem
i
poinformował,
e
ma
dokładnie
pietnascie
minut
na
doprowadzenie
się
do
porzadku
przed
przybyciem
pierwszych
gosci.
Wbiegła
do
sypialni
i
z
niezadowoleniem
stwierdziła,
e
Roarke
wział
ju.
prysznic
i
ubiera
sie.
–
Zdae!
-zawołała
i
wpadła
do
łazienki.
–
To
przyjecie,
nie
test
na
wytrzymałosc,
kochanie.
-Poszedł
za
nia,
głównie
dla
przyjemnosci
patrzenia,
jak
się
rozbiera.
-Nie
spiesz
sie.
–
Tak,
ebym
się
spózniła
i
dała
okazję
temu
sztywniakowi
do
kolejnych
zarzutów.
Natrysk
na
pełną
moc.
–
Nie
musisz
starać
się
przypodobać
Summersetowi.
-Oparł
się
o
scianę
i
obserwował
Eve.
Myła
się
tak,
jak
wykonywała
kadą
czynnosc:
szybko
i
dokładnie,
bez
zbednych
ruchów.
-Zresztą
ludzie
zazwyczaj
spózniają
się
na
takie
przyjecia.
–
Jestem
w
impasie.
-Sykneła,
kiedy
szampon
wpadł
jej
do
oczu.
-Straciłam
głównego
podejrzanego
i
zaczynam
od
poczatku.
-Wyskoczyła
spod
natrysku,
postapiła
krok
w
stronę
kabiny
suszacej
i
zatrzymała
sie.
-Cholera,
kiedy
mam
wetrzeć
tę
papkę
we
włosy:
po
umyciu
czy
po
wysuszeniu?
Domyslajac
się
o
jaką
papkę
jej
chodzi,
wział
z
pułki
tubkę
z
odywką
i
wcisnał
trochę
na
dłon.
–
Pomogę
ci.
Kiedy
poczuła
jego
palce
we
włosach,
miała
ochotę
zamruczeć
jak
kotka,
lecz
tylko
spojrzała
na
niego
spod
zmruonych
powiek.
–
Rozpraszasz
mnie.
Teraz
nie
mam
dla
ciebie
czasu.
–
Nie
mam
pojecia,
o
co
ci
chodzi.
-Ubawiony,
wział
nastepną
tubę
i
wycisnał
na
dłonie
sporą
porcję
balsamu.
-Tylko
pomagam
–
wyjasnił,
smarujac
jej
ramiona
i
piersi.
-Bo
wygladasz
na
zmeczona.
–
Słuchaj...
-zaczeła.
Lecz
zamkneła
oczy
i
westchneła,
kiedy
jego
dłonie
przesuneły
się
wzdłu.
talii
i
na
posladki.
-Chyba
coś
pominałes.
–
Gapa
ze
mnie.
-Pochylił
głowe,
dotknał
wargami
szyi
i
uszczypnał
lekko.
-Masz
ochotę
się
spóznic?
–
Tak,
ale
nie
zamierzam
tego
robic.
-Wysuneła
się
z
jego
objeć
i
wskoczyła
do
suszarki.
-Pamietaj
jednak,
na
czym
stanałes.
–
Szkoda,
e
nie
wróciłaś
dwadziescia
minut
wczesniej.
-Uznał,
e
dalsze
patrzenie
na
nią
nie
uspokoi
tetniacej
mu
w
yłach
krwi,
i
wrócił
do
sypialni.
–
Muszę
wypacykować
sobie
twarz.
-Wyskoczyła
z
suszarki
i
podbiegła
do
lustra,
nie
zwracajac
sobie
głowy
szlafrokiem.
-Co
ja
mam
na
siebie
włoyc?
–
To.
Przerwała
malowanie
rzes
i
rzuciła
mu
gniewne
spojrzenie.
–
Czy
ja
wybieram
ci
ubrania?
–
Eve,
prosze.
Rozesmiała
sie.
–
Dobra,
daję
zły
przykład,
ale
nie
mam
czasu
na
wybieranie.
Przygładziła
włosy
palcami
i
poszła
do
sypialni,
gdzie
Roarke
trzymał
w
reku
cos,
co,
jak
przypuszczała,
niektórzy
nazwaliby
suknia.
–
Nie
ma
mowy.
Nie
włoę
tego.
–
Mavis
przyniosła
ją
wtedy
wieczorem.
Leonardo
zaprojektował
ją
dla
ciebie.
Bedzie
ci
w
niej
do
twarzy.
Suknia
składała
się
z
szerokich
kawałków
srebrzystego
materiału,
które
przytrzymywały
na
bokach
cienkie,
błyszczace
paski.
Łaczyły
materiał
na
ramionach,
przy
dekolcie
z
przodu
i
głebokim
wcieciu
z
tyłu.
–
Czemu
nie
miałabym
pójsć
tak
jak
stoje?
–
Przymierz
ja.
–
A
co
mam
włoyć
pod
spód?
Wypchnał
jezykiem
policzek.
–
Masz
ju,
co
trzeba.
–
Jezu
Chryste!
Weszła
niezdarnie
w
srodek
sukienki
i
podciagneła
ją
w
góre.
Materiał
był
miekki,
lejacy
i
przylegał
do
ciała
niczym
kochanek.
Uwodzicielskie
boczne
rozciecia
odsłoniły
gładką
skórę
i
wszystkie
kragłosci.
–
Kochana
Eve.
-Wział
ją
za
reke,
odwrócił
dłoń
i
musnał
pieszczotliwie
wargami,
czym
zawsze
wprawiał
jej
nogi
w
drenie.
-Czasami
zapierasz
dech
w
piersiach.
Masz,
włó.
to.
Wyjał
z
szuflady
parę
brylantowych
kolczyków.
–
Czy
to
more?
Usmiechnał
sie.
–
Od
miesiecy.
Nie
dostaniesz
adnych
prezentów
do
Gwiazdki.
Umocowała
je
i
z
filozoficznym
spokojem
zaczekała,
a.
wybierze
buty.
–
Nie
mam
gdzie
schować
nadajnika.
–
Prosze.
Podał
jej
smiesznie
mała,
pasujacą
do
butów,
torebke.
–
Coś
jeszcze?
–
Jesteś
doskonała.
-Usmiechnał
sie,
kiedy
brzeczyk
zasygnalizował
przybycie
pierwszych
gosci.
-I
szybka.
Zejdzmy
na
dół,
bym
mógł
pochwalić
się
moją
ona.
–
Nie
jestem
pudlem
–
mrukneła,
na
co
wybuchnał
smiechem.
W
ciagu
godziny
cały
dom
zapełnił
się
goscmi,
muzyką
i
swiatłami.
Rozgladajac
się
po
sali
balowej,
Eve
mogła
być
jedynie
wdzieczna
Roarke'owi,
e
nie
kazał
jej
uczestniczyć
w
przygotowaniach.
Wielkie
stoły
uginały
się
pod
srebrnymi
półmiskami
ze
słodką
szynką
z
Wirginii,
kaczką
w
galarecie
z
Francji,
krwistą
wołowiną
z
Montany,
homarami,
łososiem,
ostrygami
hodowanymi
na
Silasie
I
i
mnóstwem
swieych
owoców
zerwanych
zaledwie
dziś
rano
i
ułoonych
w
wymyslne
figury.
Wokół
tortu
w
kształcie
drzewa
ozdobionego
cukierkami
z
marcepanu
ustawiono
najrozmaitsze
desery,
które
skusiłyby
najtwardszego
wieznia
odbywajacego
strajk
głodowy.
Po
raz
kolejny
Roarke
potrafił
zadziwić
ją
swoją
pomysłowoscia.
W
drugim
koncu
sali
stała
olbrzymich
rozmiarów
choinka
udekorowana
tysiacem
białych
swiatełek
i
srebrnych
gwiazdek.
Za
siegajacymi
od
sufitu
do
podłogi
oknami
zamiast
ohydnego
sniegu
z
deszczem
mona
było
zobaczyć
hologram
przedstawiajacy
sielski
zimowy
krajobraz
z
zamarznietym
stawem,
gdzie
na
srebrnej
tafli
slizgały
się
pary
ływiarzy,
i
łagodnym
zboczem,
po
którym
zjedały
dzieci
na
czerwonych
nartach.
Tylko
Roarke
mógł
pomysleć
o
takich
szczegółach.
–
Hej,
kotku,
sama
w
takim
pałacu?
Uniosła
brew,
czujac
na
posladku
czyjaś
dłon.
Odwróciła
się
wolno
i
ujrzała
przed
sobą
McNaba.
–
Chryste,
pani
porucznik!
–
Trzymasz
rekę
na
moim
tyłku,
McNab.
Chyba
nie
jest
to
odpowiednie
miejsce.
Cofnał
dłoń
jak
oparzony.
–
Boe.
Przepraszam.
Nie
poznałem
pani.
Myslałem...
-Zacisnał
reke,
majac
wielką
ochotę
schować
ją
do
kieszeni.
-Nie
wiedziałem,
e
to
pani.
Myslałem...
Wyglada
pani...
-Urwał,
nie
potrafiac
znalezć
słów.
–
Detektyw
McNab
usiłuje
powiedzieć
ci
komplement,
Eve
–
powiedział
Roarke,
stajac
nagle
przed
nimi
i
mierzac
twardym
spojrzeniem
przeraonego
McNaba.
-
Prawda,
Ianie?
–
Tak.
Ja...
–
Myslę
te,
e
gdyby
swiadomie
piescił
twój
tyłek,
musiałbym
go
zabic.
Na
miejscu.
-Trzepnał
palcami
w
szykowny
czerwony
krawat
McNaba.
-W
jednej
chwili.
–
Sama
bym
sobie
z
tym
poradziła
–
odparła
oschle
Eve.
-Zdaje
sie,
e
detektyw
McNab
ma
ochotę
na
drinka.
–
Tak
jest,
pani
porucznik.
–
Roarke,
czy
mógłbyś
się
nim
zajac?
Własnie
przyszła
Mira.
Chciałabym
zamienić
z
nią
parę
słów.
–
Z
przyjemnoscia.
-Roarke
objał
McNaba
ramieniem
i
scisnał
go
trochę
mocniej,
ni.
naleało.
Przejscie
na
drugi
koniec
sali
zajeło
Eve
wiecej
czasu,
ni.
się
spodziewała.
Zdumiało
ja,
jak
wiele
osób
ma
ochotę
na
pogawedke,
i
to
o
niczym
konkretnym.
W
pewnym
momencie
dostrzegła
Peabody,
ubraną
w
szerokie
wieczorowe
spodnie
w
jasnozłotym
kolorze
i
elegancką
kamizelke.
Ku
zaskoczeniu
Eve
jej
asystentka
wspierała
się
na
ramieniu
Charlesa
Monroe.
Eve
uznała,
e
Mira
moe
poczekac.
–
Peabody.
–
Dallas.
Wspaniała
sala.
–
W
istocie.
-Eve
utkwiła
spojrzenie
w
Charlesie
Monroe.
–
Cudowny
dom,
poruczniku.
–
Nie
przypominam
sobie,
ebyś
był
na
liscie
gosci.
Peabody
spłoneła
rumiencem
i
zesztywniała.
–
W
zaproszeniu
napisano,
e
mogę
przyprowadzić
ze
sobą
partnera.
–
-Czy
rzeczywiscie
chodzi
tu
o
spotkanie
na
gruncie
towarzyskim?
–
Tak
–
odparł
cicho
Charles,
a
w
jego
oczach
błysneła
uraza.-Delia
wie,
kim
jestem.
–
Dostanie
rabat
jako
gliniarz?
–
Dallas.
-Wstrzasnieta
Peabody
postapiła
krok
naprzód.
–
Wszystko
w
porzadku.
-Charles
poklepał
ją
po
plecach.
-Jestem
tu
prywatnie,
Dallas,
i
miałem
nadzieję
spedzić
miły
wieczór
w
towarzystwie
atrakcyjnej
kobiety.
Jesli
yczysz
sobie,
ebym
wyszedł,
ju.
mnie
nie
ma,
to
twój
dom
i
twoje
przyjecie.
–
Ona
jest
jeszcze
duą
dziewczynka.
–
Oczywiscie
–
mrukneła
Peabody.
-Zaczekaj
chwile,
Charles
–
dodała,
po
czym
chwyciła
Eve
za
ramię
i
odciagneła
ją
na
bok.
–
Hej!
–
Hadne
hej.
-W
głosie
Peabody
brzmiała
furia.
-Nie
muszę
spowiadać
się
przed
panią
z
mojego
prywatnego
czasu
czy
znajomosci
i
nie
ma
pani
prawa
stawiać
mnie
w
niezrecznej
sytuacji.
–
Chwileczke...
–
Jeszcze
nie
skonczyłam.
-Nieco
pózniej
Peabody
przypomniała
sobie
wyraz
twarzy
Eve,
teraz
jednak
była
zbyt
zdenerwowana,
by
zauwayc,
e
jej
szefował
jest
zaszokowana.
-To,
co
robię
poza
słuba,
to
moja
sprawa.
Jesli
zechce,
mogę
tanczyć
na
stole
albo
wynajać
szesć
meskich
dziwek,
eby
co
niedziela
pieprzyły
mnie
do
upadłego.
A
jesli
mam
ochotę
umówić
się
na
randkę
z
interesujacym,
atrakcyjnym
meczyzna,
który
z
jakichś
powodów
chce
dotrzymać
mi
towarzystwa,
to
te.
nikomu
nic
do
tego.
–
Ja
tylko...
–
Jeszcze
nie
skonczyłam
–
powiedziała
przez
zacisniete
zeby
Peabody.
-W
pracy
pani
rozkazuje.
Ale
na
tym
koniec.
Jesli
nie
chce
mnie
pani
tu
widzieć
w
towarzystwie
Charlesa,
wyjdziemy.
Peabody
odwróciła
się
na
piecie,
lecz
Eve
złapała
ją
za
reke.
–
Nie
chce,
ebyscie
wychodzili
–
powiedziała
cichym,
spokojnym
i
lodowatym
tonem.
-Przepraszam,
e
osmieliłam
się
wtracać
w
twoje
prywatne
ycie.
Mam
nadzieje,
e
to
nie
zepsuje
ci
wieczoru.
A
teraz
wybacz.
Odeszła,
czujac
się
do
ywego
zraniona.
Kiedy
odnalazła
wreszcie
Mire,
wcia.
czuła
gwałtowny
skurcz
w
oładka.
–
Nie
chcę
ci
przeszkadzać
w
przyjeciu,
ale
prosiłabym
o
kilka
minut
rozmowy
na
osobnosci..
–
Oczywiscie.
Co
się
stało?
-spytała
zaniepokojona
pociemniałym
wzrokiem
i
pobladłymi
policzkami
Eve.
–
Chcę
porozmawiać
na
osobnosci
–
powtórzyła
Eve,
nakazujac
sobie
spokój.
-
Moemy
pójsć
do
biblioteki.
–
Och!
-Mira
klasneła
w
dłonie
z
zachwytu,
kiedy
znalazły
się
w
srodku.
-Có.
za
wspaniałe
pomieszczenie.
A
jakie
w
nim
skarby.
Tak
mało
osób
potrafi
docenić
dziś
ksiake,
jej
zapach
i
dotyk.
To
prawdziwa
przyjemnosć
móc
zwinać
się
w
fotelu
z
ksiaką
w
reku,
zamiast
patrzeć
w
chłodny
bezosobowy
ekran
monitora.
–
To
królestwo
Roarke'a
–
powiedziała
Eve
i
zamkneła
za
sobą
drzwi.
-Chodzi
o
charakterystykę
Rydy'ego.
Mam
zastrzeenia
do
niektórych
twoich
wniosków.
–
Spodziewałam
się
tego.
-Mira
obeszła
pokój,
po
czym
usiadła
w
miekkim
skórzanym
fotelu
i
wygładziła
fałdy
jasnoróowej
koktajlowej
sukni.
-On
nie
jest
morderca,
którego
szukasz,
Eve,
ani
potworem,
za
jakiego
go
uwaasz.
–
Moje
zdanie
nie
ma
tu
nic
do
rzeczy.
–
Zanadto
bierzesz
do
siebie
jego
zwiazek
z
siostra.
Nie
moesz
jej
z
sobą
porównywac.
Ona
nie
jest
bezbronnym
dzieckiem.
Co
prawda
uwaam,
e
brat
roztoczył
nad
nią
zbyt
wielką
kontrole,
ale
do
niczego
jej
nie
zmusza.
–
Wykorzystuje
ja.
–
A
ona
jego.
Zgadzam
sie,
e
Rudy
ma
obsesję
na
jej
punkcie,
mimo
to
jest
seksualnie
niedojrzały.
Uwaam,
e
nie
byłby
w
stanie
współyć
z
nikim
innym
z
wyjatkiem
siostry,
co
wyklucza
go
z
listy
podejrzanych.
–
Był
szantaowany
i
szantaysta
nie
yje.
Jeden
z
klientów
zalecał
się
do
jego
siostry
i
te.
nie
yje.
–
Tak,
i
dlatego
własnie
byłam
gotowa
uznać
go
za
zdolnego
do
popełnienia
tych
morderstw.
Ale
zmieniłam
zdanie.
Moe
być
zdolny
do
fizycznej
przemocy,
ale
w
stanie
wzburzenia
czy
zagroenia.
Jest
to
jednak
stan
chwilowy.
On
nie
potrafiłby
zaplanować
i
dokonać
tego
typu
morderstw.
–
A
wiec
zwalniamy
go?
-Eve
odeszła
w
drugi
koniec
biblioteki.
-Pozwolimy
mu
odejsc?
–
Kazirodztwo
jest
zabronione,
ale
trzeba
je
udowodnic.
To
jednak
nie
ma
z
tą
sprawą
nic
wspólnego.
Domyslam
sie,
e
chciałabyś
go
ukarać
i
uwolnić
siostrę
spod
jego
władzy.
–
To
nie
ma
nic
wspólnego
z
moimi
problemami.
–
Och,
wiem,
Eve.
-Chwyciła
ją
za
reke,
domyslajac
sie,
co
moe
teraz
czuc.
Nie
obwiniaj
siebie
za
to,
co
przeyłas.
–
Własnie
z
tego
powodu
się
nim
zajełam.
-Poczuła
nagle
zmeczenie
i
przysiadła
obok
Miry.
Dlatego
mogłam
coś
przeoczyc,
jakiś
szczegół,
który
doprowadziłby
mnie
do
mordercy.
–
Postepowałaś
zgodnie
z
logika.
Dlatego
trzeba
go
wykluczyć
z
listy
podejrzanych.
–
Ale
zbyt
długo
do
tego
dochodziłam.
Za
kadym
razem,
kiedy
instynkt
podpowiadał
mi,
e
podejrzewam
niewłasciwego
człowieka,
nie
chciałam
przyjać
tego
do
wiadomosci.
Bo
wcia.
widziałam
siebie.
Patrzyłam
na
ofiarę
i
w
głebi
duszy
myslałam,
e
to
mogłam
być
ja.
Gdybym
nie
zabiła
sukinsyna,
to
ja
mogłabym
tam
leec.
Ukryła
twarz
w
dłoniach,
po
czym
przeczesała
włosy.
–
Chryste,
wszystko
partacze.
Gdziekolwiek
się
obróce.
–
To
znaczy?
–
Nie
ma
sensu
o
tym
mówic.
Mira
pogładziła
Eve
po
włosach.
–
O
co
chodzi?
–
Nie
potrafię
nawet
poradzić
sobie
ze
zwykłymi
swietami.
Ju.
na
samą
mysl
o
tym,
co
trzeba
zrobic,
co
kupic,
robi
mi
się
niedobrze,
–
Och
Eve!
-Mira
pokreciła
głową
i
zasmiała
się
lekko.
-Boe
Narodzenie
kadego
przyprawia
o
zawrót
głowy.
To
normalne.
–
Nie
dla
mnie.
Nigdy
przedtem
nie
miałam
tylu
bliskich
ludzi.
–
A
teraz
masz
–
usmiechneła
się
Mira,
z
przyjemnoscią
głaszczac
Eve
po
głowie.
-Kogo
chcesz
się
pozbyc?
–
Mysle,
e
udało
mi
się
własnie
wykopać
Peabody.
-Eve
podniosła
się
z
miejsca,
czujac
do
siebie
niesmak.
-Przyszła
tu
z
licencjonowany
partnerem.
Och,
nie
mam
nic
do
tego,
ale
to
meska
dziwka,
przystojna,
elokwentna,
czarujaca.
–
Niepokoi
cie,
e
z
jednej
strony
go
lubisz,
a
z
drugiej
nienawidzisz
za
to,
jak
zarabia
na
ycie.
–
Nie
o
mnie
chodzi,
ale
o
Peabody.
On
twierdzi,
e
chce
mieć
kogoś
bliskiego,
a
ona
wpatruje
się
w
niego
jak
w
obrazek
i
wkurzyła
się
na
mnie,
kiedy
osmieliłam
się
go
skrytykowac.
–
Hycie
jest
pogmatwane,
Eve,
a
ty
uciekłaś
od
niego,
odgrodziłaś
się
od
konfliktów,
problemów
i
przykrosci.
Jesli
rozgniewała
sie,
to
dlatego,
e
cię
podziwia
i
szanuje.
–
O
Chryste!
–
Być
kochaną
to
wielka
odpowiedzialnosc.
Napraw
to,
co
zostało
zerwane,
bo
ona
wiele
dla
ciebie
znaczy.
–
Wyglada
na
to,
e
robi
się
wokół
mnie
cholerny
tłok.
Zamigotał
domowy
ekran
i
pojawiła
się
na
nim
nadeta
twarz
Roarke'a.
–
Poruczniku,
goscie
dopytują
się
o
panią
domu.
–
Odpieprz
sie.
-Skrzywiła
sie,
kiedy
Mira
zdusiła
wybuch
smiechu.
-Przynajmniej
o
jedną
osobę
nie
muszę
się
martwic.
Ale
nie
powinnam
psuć
ci
wieczoru.
–
Nie
psujesz.
Lubię
z
tobą
rozmawiac.
Eve
ju.
chciała
wsunać
dłonie
do
kieszeni,
lecz
przypomniała
sobie,
e
nie
ma
kieszeni,
i
westchneła.
–
Poczekaj
tu
chwile.
Muszę
przyniesć
coś
z
mojego
biura.
–
Dobrze.
Tymczasem
poogladam
sobie
ksiaki.
–
Proszę
bardzo.
-Nie
chcac
tracić
czasu
na
chodzenie
po
schodach,
Eve
skorzystała
z
windy.
Nie
było
jej
niecałe
trzy
minuty,
a
Mira
zdayła
ju.
usiasć
z
ksiaką
w
reku.
–
Dziwne
losy
Jane
Eyre
–
westchneła.
-Nie
czytałam
tego
od
czasów,
kiedy
byłam
małą
dziewczynka.
Có.
za
wspaniały
romans.
–
Moesz
go
sobie
poyczyc,
jesli
chcesz.
Roarke
nie
bedzie
miał
nic
przeciwko
temu.
–
Mam
własny
egzemplarz.
Po
prostu
nie
mam
czasu
na
czytanie.
Ale
dziekuje.
–
Chciałam
ci
coś
dac.
Trochę
za
wczesnie,
ale...
moemy
się
nie
zobaczyc.
-Czujac
się
dziwnie
niezrecznie,
podała
elegancko
opakowane
pudełko.
–
Och,
to
miłe
z
twojej
strony.
-Mira
przyjeła
prezent
z
wyrazną
radoscia.
-Czy
mogę
teraz
otworzyc?
–
Oczywiscie.
-Wzniosła
oczy
do
nieba,
kiedy
Mira
delikatnie
rozwiazała
elegancką
wstakę
i
pieczołowicie
odwineła
brzegi
papieru.
–
Moją
rodzinę
te.
to
przyprawia
o
szalenstwo,
gdy
widzi,
jak
rozpakowuję
prezenty
–
stwierdziła
ze
smiechem.
-Ale
jakoś
nie
mogę
zdobyć
się
na
rozerwanie
opakowania.
Potem
składam
papier
o
wstake.
Mam
ich
pełne
szuflady
i
ciagle
zapominam
ich
uyc.
-Umilkła
na
widok
perfum.
-Przesliczny
flakon.
Nawet
jest
na
nim
wygrawerowane
moje
imie.
–
To
specjalnie
skomponowany
zapach.
Podajesz
facetowi
cechy
charakteru
i
wygladu
zewnetrznego
danej
osoby,
a
on
komponuje
indywidualny
zapach.
–
Charlotte
–
mrukneła
Mira.-Nie
wiedziałam,
e
znasz
moje
imie.
–
Gdzieś
je
słyszałam.
W
oczach
Miry
błysneły
łzy.
–
To
miło
z
twojej
strony.
-Odstawiła
flakonik
i
objeła
Eve.
-Dziekuje.
Eve
czujac
ogarniajacą
ją
falę
ciepła
i
zaenowania
odwzajemniła
uscisk.
–
Cieszę
sie,
e
ci
się
podoba.
Jestem
nowicjuszką
w
tych
sprawach.
–
Doskonale
sobie
poradziłas.
-Mira
odsuneła
się
i
ujeła
w
dłonie
twarz
Eve.
-
Jestem
z
ciebie
dumna.
Teraz
muzę
pójsć
do
łazienki
i
przypudrować
sobie
nos,
bo
zawsze
wylewam
łzy
nad
swiatecznymi
prezentami.
Sama
trafię
–
dodała,
klepiac
Eve
po
policzkach.-Ty
idź
zatanczyć
ze
swoim
meem
i
wypij
trochę
szampana
Swiat
za
oknem
nie
ucieknie.
–
Muszę
go
powstrzymac.
–
I
powstrzymasz.
Dziś
jednak
zajmij
się
soba.
Znajdź
Roarke'a
i
korzystaj
z
ycia.
Rozdział
17
Eve
skorzystała
z
rady
Miry.
Doszła
nawet
do
wniosku,
e
to
wcale
nie
jest
takie
złe
czuć
lekki
szum
w
głowie
i
kołysać
się
w
ramionach
Roarke'a
w
takt
sennej
muzyki
na
kolorowej
sali
pełnej
zapachów
i
swiatła.
–
Mona
z
tym
wytrzymać
–
mrukneła.
–
Hmm?
Usmiechneła
sie,
kiedy
musnał
wargami
jej
ucho.
–
Mona
z
tym
wytrzymać
–
powtórzyła,
odchylajac
głowe,
by
spojrzeć
mu
w
oczy.
-Z
całym
tym
bogactwem
Roarke'a.
Przesunał
dłonmi
wzdłu.
jej
pleców.
–
Miło
to
słyszec.
–
Masz
sporo
tego
wszystkiego,
Roarke.
–
Rzeczywiscie,
sporo.
-I
one,
której
kreci
się
w
głowie,
pomyslał
z
rozbawionym
błyskiem
w
oku.
–
Czasami
bywa
tu
ponuro,
ale
nie
teraz.
Teraz
jest
bardzo
miło.
-Westchneła
i
potarła
policzkiem
o
jego
policzek.
-Co
to
za
muzyka.
–
Podoba
ci
sie?
–
Tak.
Jest
seksowna.
–
Pochodzi
z
lat
czterdziestych
dwudziestego
wieku.
To
Dorseya.
Ten
kawałek
nazywa
się
Serenada
Ksieycowa.
–
To
całe
wieki
temu.
–
Prawie.
–
Skad
ty
o
tym
wszystkim
wiesz?
–
Moe
urodziłem
się
za
pózno.
Westchneła.
big
band
Tommy'ego
–
Nie,
trafiłeś
dokładnie
w
swój
czas.
-Oparła
mu
głowę
na
ramieniu,
by
móc
obserwować
sale.
-Wszyscy
wygladają
na
zadowolonych.
Feeney
tanczy
z
ona.
Mavis
siedzi
na
kolanach
Leonarda
i
rozmawia
z
Mirą
i
jej
meem.
McNab
zaczepia
wszystkie
kobiety
i
wodzi
wzrokiem
za
Peabody,
wysuszajac
twoją
whisky.
Roarke
obejrzał
się
leniwie
i
uniósł
brew.
–
Trina
własnie
wzieła
go
w
obroty.
Jezu,
zaraz
zje
chłopaka
ywcem.
–
Nie
wyglada
na
zmartwionego.
-Uniosła
głowe.
-Bardzo
miłe
przyjecie.
Muzyka
zmieniła
się
i
rytm
stał
się
szybszy.
Eve
otworzyła
usta
ze
zdziwienia.
–
Kurczę
blade,
spójrz
na
Dickiego.
Co
on
robi?
Roarke
objał
onę
w
talii
i
usmiechnał
sie.
–
Tanczy
rock
and
rolla.
Patrzyła
zaskoczona,
jak
szef
laboratorium
wiruje
z
Nadine
Furst
po
całej
sali,
to
odpychajac
ja,
to
znów
przyciagajac
do
siebie.
–
Cholera!
Nigdy
nie
potrafiłam
zmusić
go
do
takiego
galopu
w
laboratorium.
Ho,
ho!
-Oczy
jej
się
rozszerzyły,
kiedy
Dickie
przeciagnał
Nadine
miedzy
nogami.
Reporterka
zaniosła
się
smiechem,
gdy
jej
stopy
dotkneły
podłogi,
a
tłum
gosci
nagrodził
ich
brawami.
Eve
nie
mogła
powstrzymać
usmiechu.
–
To
ci
dopiero
zabawa.
–
Chcesz
spróbowac?
–
Och
nie.
-Rozesmiała
się
jednak
i
zaczeła
przytupywać
nogą
do
taktu.
-
Wystarczy
mi
samo
patrzenie.
–
Czy
to
nie
megataniec?
-Mavis
podbiegła
do
nich,
ciagnac
za
sobą
Leonarda.-
Kto
by
pomyslał,
e
Nadine
potrafi
tak
tanczyc.
Odjazdowa
impreza,
Roarke.
–
Dzieki.
Wygladasz
bajecznie,
Mavis.
–
Te
kreację
nazwalismy
„wesołą
szatka”
Rozesmiała
się
i
okreciła
wokół
własnej
osi.
Pod
wpływem
ruchu
kolorowe
kawałki
materiału,
siegajace
jej
a.
do
kostek,
rozsuneły
sie,
odsłaniajac
fragmenty
ciała
pomalowane
na
złoty
kolor.
Opadajace
na
ramiona
włosy
przytrzymywała
wielka
kokarda.
–
Leonardo
uwaał,
e
twoja
suknia
powinna
być
bardziej
subtelna
–
zwróciła
się
do
Eve.
–
Nikt
tak
jak
ty
i
Mavis
nie
potraficie
nosić
moich
kreacji.
-Leonardo
usmiechnał
się
promiennie.
-Wesołych
swiat,
Dallas.
-pochylił
się
i
cmoknał
ją
w
policzek.
-
mamy
coś
dla
ciebie,
dla
was
obojga.
Wyciagnał
zza
pleców
paczkę
i
wreczył
Eve.
–
Dzieki
tobie
Mavis
i
ja
spedzimy
razem
nasze
pierwsze
swieta.
-Jego
złote
oczy
zaszły
mgła.
Nie
bardzo
wiedzac,
co
mu
odpowiedziec,
Eve
połoyła
paczuszkę
na
jednym
ze
stolików
i
odpakowała.
Wewnatrz
znalazła
ozdobną
szkatułkę
z
politurowanego
drewna,
z
mosienymi
okuciami.
–
Jest
piekna.
–
Otwórz
–
ponagliła
Mavis.
-Leonardo,
powiedz
im,
co
ona
oznacza.
–
Drewno
symbolizuje
przyjazn,
a
metal
miłosc.
-Zaczekał,
a.
Eve
otworzy
wieczko.
W
srodku
znajdowały
się
dwie
wyłoone
jedwabiem
przegródki.
-jedna
jest
na
wasze
wspomnienia,
druga
na
yczenia.
–
Sam
to
wymyslił.
-Mavis
scisneła
wielką
dłoń
Leonarda.
-Czy
nie
jest
mega?
Roarke
dotknał
ramienia
Eve,
po
czym
wyciagnał
dłoń
do
Leonarda.
–
Cudowny
prezent.
Dziekuje.
-Cmoknał
Mavis
w
policzek.
-Dziekuję
wam
obojgu.
–
Teraz
moecie
wypowiedzieć
wspólne
yczenie
w
wigilię
Boego
Narodzenia.-
Mavis
uscisneła
mocni
Eve,
po
czym
odwróciła
się
do
Leonarda.
-Chodzmy
potanczyc.
–
Zaraz
się
rozryczę
–
mrukneła
Eve,
kiedy
odeszli.
–
Tak
to
bywa
w
swieta.
-Chwycił
ją
za
brodę
i
spojrzał
z
usmiechem
w
wilgotne
oczy.
-Lubię
patrzec,
kiedy
się
wzruszasz.
Pod
wpływem
impulsu
objeła
go
za
szyję
i
pocałowała.
Był
to
długi,
goracy
pocałunek,
który
bardziej
uspokajał,
ni.
burzył
krew.
–
To
bedzie
nasza
pierwsza
wspólna
pamiatka
–
powiedziała,
unoszac
głowe.
–
-Poruczniku...
Odwróciła
się
i
chrzakneła
nerwowo
na
widok
stojacego
przed
nią
Whitneya.
Poczuła
zaenowanie
na
mysl
o
tym,
e
zobaczył
ją
z
załzawionymi
oczyma
i
wargami
dracymi
od
pocałunku.
–
Panie
komendancie.
–
Proszę
wybaczyc,
e
przeszkadzam.
-Rzucił
Roarke'owi
przepraszajace
spojrzenie.
-Własnie
otrzymałem
wiadomosc,
e
Piper
Hoffman
została
napadnieta.
W
jednej
chwili
stała
się
policjantka.
–
Gdzie
teraz
jest?
–
W
drodze
do
szpitala
Hayesa.
Na
razie
nie
mamy
informacji
na
temat
jej
stanu.
Czy
moglibysmy
gdzieś
spokojnie
porozmawiac?
–
W
moim
biurze.
–
Zaprowadzę
komendanta
–
powiedział
Roarke.
-A
ty
zbierz
swoich
ludzi.
Została
napadnieta
w
mieszkaniu
nad
siedzibą
„Szczesliwego
Zwiazku”
-zaczał
Whitney.
Z
przyzwyczajenia
stanał
za
biurkiem,
lecz
nie
usiadł.-Wyglada
na
to,
e
była
sama.
Wezwany
na
miejsce
zdarzenia
funkcjonariusz
twierdzi,
e
jej
brat
wrócił
do
domu
w
trakcie
całego
zajscia.
Napastnik
uciekł.
–
czy
swiadek
zidentyfikował
napastnika?
-spytała
Eve.
–
Jeszcze
nie.
Jest
w
szpitalu
z
siostra.
Mieszkanie
zostało
zabezpieczone.
Poleciłem
mundurowym,
eby
niczego
nie
ruszali
do
pani
przybycia.
–
Zabiorę
ze
sobą
Feeneya.
Najpierw
pojedziemy
do
szpitala.
-Katem
oka
dostrzegła
zaskoczenie
na
twarzy
Peabody,
lecz
nie
spuszczała
wzroku
z
Whitneya.
-Nie
chce,
by
Peabody
i
McNab
się
ujawnili.
Wole,
eby
zostali,
dopóki
nie
znajdę
się
na
miejscu
zdarzenia.
–
Do
pani
naley
decyzja
–
odparł
po
prostu
Whitney,
który
całkowicie
się
z
nią
zgadzał.
–
Tym
razem
mamy
swiadka,
a
napastnik
musi
się
ukrywac.
Pewnie
boi
sie,
e
został
rozpoznany.
Jesli
Piper
przeyje,
bedzie
to
jego
trzeci
bład.
-odwróciła
się
do
swojej
druyny.
-Muszę
się
przebrac.
Feeney,
bedę
na
dole
za
pieć
minut.
Peabody,
skontaktuj
się
ze
szpitalem
i
spróbuj
dowiedzieć
sie,
jaki
jest
stan
zdrowia
ofiary.
McNab,
niech
mundurowy
dostarczy
ci
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa.
Przejrzyj
je
do
naszego
powrotu.
–
Poruczniku,
dorwijcie
tego
sukinsyna
–
powiedział
Whitney,
kiedy
ruszyła
w
stronę
windy.
Któregoś
dnia
mam
zamiar
wyjsć
z
twojego
przyjecia
razem
z
oną
–
powiedział
Feeney,
kiedy
szkli
szpitalnym
korytarzem.
–
Głowa
do
góry,
Feeney.
Moe
własnie
trafia
nam
się
okazja
zakonczenia
tej
sprawy
i
spedzisz
swieta
na
łonie
rodziny.
–
Moe.
-Zza
drzwi,
które
mijali,
dobiegł
czyjś
jek
i
Feeney
skulił
ramiona.
-Zbyt
duo
tu
potłuczonych
ciał.
Sadzac
z
tego,
co
dzieje
się
dzisiaj
na
drogach,
są
to
wszystko
poszkodowani
w
wypadkach.
–
Ale
oto
i
Rudy.
Ja
się
nim
zajme.
A
ty
idź
porozmawiać
z
lekarzem.
Wystarczyło
jedno
spojrzenie
na
siedzacego
w
korytarzu
meczyzne,
eby
Feeney
z
ochotą
przystał
na
propozycję
Eve.
–
Jest
twój,
mała.
Rozeszli
sie.
Eve
ruszyła
korytarzem
do
miejsca,
gdzie
siedział
Rudy
z
twarzą
ukrytą
w
dłoniach.
Słyszac
czyjeś
kroki,
powoli
opuscił
rece,
chwil
e
wpatrywał
się
w
buty,
po
czym
uniósł
głowę
i
spojrzał
na
nią
wzrokiem,
w
którym
malowała
się
rozpacz.
–
Zgwałcił
ją
i
zadał
jej
ból.
Słyszałem,
jak
płacze,
jak
błaga
i
płacze.
Eve
usiadła
obok
niego.
–
Kto
to
był?
–
Nie
wiem.
Nie
widziałem
go.
Chyba
musiał
słyszec,
jak
wszedłem.
Wbiegłem
do
sypialni
i
zobaczyłem
ja.
O
Boe,
Boe,
Boe!
–
Przestań
–
rzuciła
ostrym
tonem
i
chwyciła
go
za
rece,
kiedy
próbował
ukryć
w
nich
twarz.
-To
jej
nie
pomoe.
Wszedłeś
i
usłyszałeś
ja.
Gdzie
byłes?
–
Robiłem
zakupy.
-Samotna
łza
spłyneła
mu
po
policzku.
-Spodobała
jej
się
pewna
rzezba,
wróka
nad
stawem.
Trafiłem
przypadkiem
na
adres
galerii.
W
tym
całym
zamieszaniu
nie
miałem
czasu,
by
jej
kupic,
dopiero
dzisiaj
wieczorem.
Nie
powinienem
zostawić
jej
samej.
Trzeba
bedzie
sprawdzić
tę
galerie,
pomyslała
Eve.
Musi
upewnić
sie,
e
meczyzna,
przez
którego
Piper
znalazła
się
w
szpitalu,
nie
siedzi
teraz
obok
niej.
Doskonale
wiedziała,
e
nie
wolno
wpuszczać
nikogo
obcego
do
mieszkania.
Dlaczego
wiec
to
zrobiła?
–
Czy
drzwi
były
zablokowane,
kiedy
wszedłeś
do
domu?
–
Tak,
odkodowałem
je.
Potem
usłyszałem
jej
płacz
i
wołanie.
Wpadłem
do
sypialni.
-Wstrzymał
oddech,
zamknał
oczy
i
zacisnał
dłonie.
Leała
na
łóku
naga,
ze
zwiazanymi
rekami
i
nogami.
Nie
jestem
pewny,
ale
chyba
dostrzegłem
coś
katem
oka.
Wtedy
ktoś
mnie
popchnał
i
upadłem.
Złapał
się
za
głowe.
–
Musiałem
w
coś
uderzyc.
Moe
o
kant
łóka?
Nie
wiem.
Straciłem
przytomnosć
najwyej
na
kilka
sekund,
bo
słyszałem
jak
ucieka.
Nie
pobiegłem
za
nim.
Powinienem,
ale
ona
tam
leała,
a
ja
nie
mogłem
mysleć
o
niczym
innym.
Juz
nie
płakała.
Myslałem...
myslałem,
e
nie
yje.
–
Wezwałeś
karetke,
policje?
–
Najpierw
ją
rozwiazałem
i
przykryłem.
Musiałem
to
zrobic.
Nie
mogłem
zniesc...
Potem
wezwałem
karetke.
Nie
mogłem
jej
dobudzic.
A
teraz
nie
pozwalają
mi
jej
zobaczyc.
Tym
razem
Eve
pozwoliła
mu
ukryć
twarz
w
dłoniach
i
rozpłakać
sie.
Spostrzegła
nadchodzacego
Feeneya
i
wyszła
mu
na
spotkanie.
–
Jest
w
spiaczce
–
powiedział.
-Lekarze
uwaaja,
e
to
raczej
wynik
szoku
ni.
fizycznych
obraen.
Została
zgwałcona.
Obtarta
skóra
na
nadgarstkach
i
wokół
kostek.
Trochę
siniaków.
Zrobili
badanie
toksykologiczne.
Odurzono
ją
jakimś
legalnym
gównem.
Tatua.
na
prawym
udzie.
–
Jakie
są
rokowania?
–
Mówia,
e
nic
nie
mogą
zrobic.
Mnóstwo
medycznego
bełkotu,
ale
krótko
mówiac
dziewczyna
zamkneła
sie
w
sobie.
Obudzi
się
dopiero
wtedy,
gdy
sama
tego
zechce,
jesli
w
ogóle
zechce.
–
Dobra.
Nic
tu
po
nas.
Trzeba
postawić
mundurowego
przy
jej
drzwiach
i
przy
bracie.
–
Nadal
uwaasz
go
za
podejrzanego?
Odwróciła
się
i
chwilę
patrzyła,
jak
Rudy
płacze.
Zaskoczyła
ją
ta
rozpacz.
–
Nie,
ale
i
tak
trzeba
dać
mu
obstawe.
Kiedy
szli
do
windy,
wyjeła
nadajnik
i
wydała
odpowiednie
rozkazy.
–
Facet
jest
zdrowo
podłamany
–
zauwaył
Feeney.
-Ciekawe
czy
rozpacza
nad
siostra,
czy
nad
kochanka.
–
Tak,
to
rzeczywiscie
problem.
-Weszła
do
windy
i
kazała
zjechać
na
poziom
ulicy.
-Skad
nasz
gosć
wiedział,
e
ona
bedzie
sama?
Nie
zaatakowałby,
gdyby
wiedział,
e
jest
z
nią
Rudy.
To
nie
w
jego
stylu.
Musiał
wiedziec,
e
została
sama.
–
To
był
ktos,
kogo
znała.
Mógł
obserwować
mieszkanie.
Sprawdzic,
kto
jest
w
domu.
–
Tak,
musiał
ją
znac.
Znać
ich
oboje.
I
nie
sadze,
eby
ona
była
jedną
z
jego
miłosci.
-Wyszła
z
hallu
i
skierowała
się
w
stronę
wyjscia.
-Ona
nie
pasuje
do
wzoru.
Nie
ma
jej
na
adnej
liscie.
Zaatakował
ja,
by
rzucić
podejrzenie
na
Rudy'ego.
Kiedy
wsiedli
do
samochody,
Eve
oparła
dłonie
na
kierownicy.
–
Wiedział,
e
przesłuchiwalismy
Rudy'ego
–
ciagneła.
-I
e
uwaam
go
za
głównego
podejrzanego.
Musiał
cos
wykombinowac,
skoro
nie
udało
mu
się
z
Cissy
i
z
tą
baletnica.
Przypuszczał,
e
jesli
zaatakuje
Piper,
ponownie
zwrócimy
się
ku
Rudy'emu.
Nie
zrobił
tego
z
miłosci,
lecz
dla
bezpieczenstwa.
Feeney
odchylił
się
na
oparcie
i
siegnał
do
kieszeni
po
torebkę
z
orzeszkami.
Zaraz
jednak
przypomniał
sobie,
e
ona
nie
pozwoliła
mu
zabrać
ich
na
przyjecie.
–
Musiał
ją
znac,
a
ona
jego.
Dzieki
temu
dostał
się
do
srodka.
–
Nie
otworzyłaby
drzwi
komuś
obcemu,
a
tym
bardziej
gosciowi
przebranemu
za
swietego
Mikołaja.
McNab
musi
przejrzeć
te
dyskietki
z
kamer
bezpieczenstwa.
–
Wiesz,
co
ja
mysle,
Dallas?
Nie
bedzie
adnych
dyskietek.
Feeney
miał
racje.
Pilnujacy
drzwi
funkcjonariusz
poinformował
ich,e
kamery
bezpieczenstwa
zostały
wyłaczone
o
dziewiatej
piecdziesiat.
–
Hadnych
sladów
łamania
–
stwierdziła
Eve
po
obejrzeniu
zamków
i
czytnika
linii
papilarnych.
-Piper
podeszła
do
drzwi,
spojrzała
przez
wizjer,
zobaczyła
znajomą
twarz
i
otworzyła.
Nie
znajdziemy
te.
adnych
dyskietek
z
tego
pietra.
Weszła
do
mieszkania.
Na
wprost
okien
wychodzacych
na
Piata
stało
białe
drzewko
ozdobione
kryształowymi
łancuchami
i
bombkami.
Leały
pod
nimi
pieknie
opakowane
prezenty.
W
miejscu
gdzie
na
wiekszosci
choinek
umieszczano
gwiazdę
lub
anioła,
siedział
biały
gołab.
Przy
drzwiach
wejsciowych
i
przed
wejsciem
do
salonu
leały
rozrzucone
torby
z
zakupami.
Eve
wyobraziła
sobie,
jak
Rudy
wchodzi,
słyszy
wołanie
siostry,
rzuca
torby
i
biegnie
do
sypialni.
Podaajac
jego
sladem,
przeszła
po
miekkim
białym
dywanie
do
drugiego
salonu
ze
scianą
widokowa.
Wszystko
w
bieli.
Miekkie
wysciełane
krzesła
w
kolorze
ecru,
stoły
z
błyszczacymi
blatami
w
kolorze
kosci
słoniowej,
jasne
wazy
z
białymi
kwiatami.
Miała
wraenie,
jakby
znalazła
się
w
chmurze.
Odurzajaca
atmosfera.
Za
salonem
znajdował
się
pokój
rekreacyjny
z
wpuszczonym
w
podłogę
basenem,
powietrznymi
ciearkami,
wanną
z
leczniczym
błotem
i
steperem.
–
Sypialnia
jest
na
samym
koncu
–
powiedziała.
-Dobiegniecie
do
niej
musiało
mu
zajać
kilkanascie
sekund.
Weszła
do
wielkiej
sypialni.
Roleta
w
oknie
była
podniesiona
i
wpuszczała
do
wnetrza
ciemnosć
nocy.
Wzdłu.
jednej
ze
scian
stała
olbrzymia
toaletka
z
mnóstwem
kolorowych
butelek,
pudełek
i
tubek.
Królowa
prónosci,
pomyslała
Eve,
patrzac
na
potrójne
lustro
i
rzad
swiateł.
Obok
stały
dwa
miekkie
krzesła.
Nawet
makija.
robili
wspólnie.
Łóko
miało
kształt
serca.
Otaczajaca
je
spiralnie
skrecona
chromowana
rama,
wygladajaca
niczym
kremowa
obwódka
na
torcie.
W
czterech
rogach
zwisały
ozdobne
guzy
ze
sznura.
–
Zostawił
swoje
zabawki
–
zauwayła,
kucajac
przy
otwartym
srebrnym
pudle.
-
Czego
tu
nie
ma.
Jest
i
strzykawka,
i
cały
zestaw
do
robienia
tatuau.
W
srodku
znajdowało
się
równie.
plastikowe
pudełko
o
długosci
około
szescdziesieciu
centymetrów,
z
trzema
przegródkami
zawierajacymi
całą
gamę
kosmetyków
firmy
Natural
Perfection.
–
Nie
znam
się
na
mazidłach,
ale
to
mi
nie
wyglada
na
amatorski
zestaw.
–
Ho,
ho,
ho.
-Feeney
pochylił
się
i
podniósł
snienobiałą
brode.
-Moe
jednak
przyszedł
tu
w
przebraniu.
–
Mysle,
e
najpierw
ją
odurzył,
a
potem
się
przebrał.
-Zakołysał
się
na
pietach.
-
Wchodzi,
usypia
ja,
przenosi
do
sypialni,
krepuje,
a
potem
się
stroi.
Maluje
jej
tatua,
robi
makija,
starannie
przy
tym
układajac
swoje
zabawki.
Hadnego
bałaganu.
Kiedy
Piper
dochodzi
do
siebie...
Eve
zmruyła
oczy,
usiłujac
wyobrazić
sobie
tę
scene.
–
Dochodzi
do
siebie,
jest
zdezorientowana,
wystraszona.
Próbuje
się
wyswobodzic.
Zna
go.
To
ją
szokuje,
przeraa,
bo
wie,
co
on
zamierza
zrobic.
Moe
on
rozmawia
z
nia,
kiedy
tnie
jej
ubrania.
–
To
chyba
był
szlafrok.
-Feeney
podniósł
z
podłogi
równe
białe
paski
białego
materiału.
–
Tak.
Szykowała
się
do
sny.
Pewnie
była
podekscytowana,
domyslajac
sie,
e
brat
wróci
z
prezentem
dla
niej.
Teraz
ley
naga
w
łóku
i
wpatruje
się
z
przeraeniem
w
kogos,
kogo
zna.
Nie
chce
wierzyc,
e
to
się
dzieje
naprawde.
W
to
zawsze
trudno
uwierzyc.
Ale
to
się
zdarzyło,
pomyslała,
czujac
zimny
pot
na
skórze.
Nie
mona
było
tego
powstrzymac.
–
On
rozbiera
sie.
Załoę
sie,
e
kadą
rzecz
składa
równiutko
w
kostke.
Zdejmuje
te.
brode.
Nie
potrzebuje
się
przed
nią
maskowac.
Bedzie
mogła
patrzeć
w
jego
wykrzywioną
grymasem
twarz
i
płonace
oczy.
–
Jest
podniecony.
Rajcuje
go
fakt,
e
ona
go
zna.
Nie
potrzebuje
lub
nie
chce
się
przebierac.
Moe
wydaje
mu
sie,
e
ją
kocha.
Naley
przecie.
do
niego.
Jest
bezbronna,
ma
nad
nią
władze,
wiekszą
nawet,
bo
mówi
do
niego
po
imieniu,
kiedy
błaga,
eby
ją
zostawił.
Ale
on
jej
nie
słucha.
Nie
che
słuchac.
Po
prostu
wbija
się
w
nią
bez
konca.
Gwałci
ja,
naciera.
–
Hej,
hej!
-Wstrzasniety
Feeney
połoył
dłonie
na
ramionach
Eve.
Miała
szklisty
wzrok
i
cieki,
urywany
oddech.
-Daj
spokój,
mała.
–
Przepraszam.-Zamkneła
oczy.
–
Ju.
dobrze.
-poklepał
ją
niezdarnie.
Od
Roarke'a
wiedział
przez
co
przeszła
jako
dziecko.
Nie
był
jednak
pewny,
czy
Eve
się
tego
domysla.
Lepiej
gdy
oboje
bedą
udawac,
e
on
nic
nie
wie.
-czasami
zbyt
realistycznie
sobie
wszystko
wyobraasz.
–
Tak.
-Wytarła
usta
wierzchem
dłoni.
Czuła
w
powietrzu
nieswiey
zapach
seksu
i
potu.
A
take
bezkarnosć
i
kobiecy
strach.
–
Chcesz
się
czegoś
napic?
–
Nie,
nic
mi
nie
jest.
Ja
tylko...
nienawidzę
morderstw
na
tle
seksualnym.
Pakujmy
dowody
i
konczmy
przeszukiwanie.
Moe
uda
nam
się
znalezć
jakieś
odciski
palców.
-Wstała,
ju.
spokojniejsza.
-Potem
zobaczymy,
co
znajdą
„sprzatacze”.
Chwileczke.
-Złapała
Feeneya
za
ramie.-Czegoś
mi
brakuje.
–
Czego?
–
Numer
piec.
Co
jest
w
piatej
zwrotce?
-Przepowiedziała
w
myslach
słowa
piosenki.
-Gdzie
jest
pieć
złotych
pierscieni?
Przeszukali
kady
zakamarek,
pokój
po
pokoju,
lecz
nie
znalezli
niczego,
co
by
odpowiadało
pieciu
pierscieniom.
Eve
poczuła,
e
krew
w
niej
teeje.
–
Tak.
Uwaaj
na
tyły,
Dallas.
–
Jego
ju.
tu
nie
ma,
Feeney.
Zaszył
się
w
swojej
norze.
Mimo
to
uwanie
rozgladała
się
na
boki,
idac
korytarzem
do
salonu.
Na
drzwiach
nie
dostrzegła
sladów
włamania.
Wewnatrz
panowała
ciemnosc.
Wiedziona
instynktem,
wsuneła
w
zamek
uniwersalny
klucz
i
wyciagneła
bron.
–
Swiatła
–
poleciła,
mruac
oczy
przed
nagłym
blaskiem.
Kiedy
wzrok
się
przyzwyczaił,
zobaczyła
wysunieta
szufladę
z
kartami
kredytowy
i
i
gotówką
przy
stanowisku
recepcyjnym.
Była
pusta.
–
A
wiec
jednak
byłeś
tu.
Rozejrzała
się
po
pomieszczeniu,
po
czym
podeszła
do
wystawy
z
próbkami.
Szkło
było
całe
i
nie
dostrzegła
pustych
miejsc
w
rzedach
równo
poustawianych
produktów.
Skreciła
wiec
w
lewo
w
stronę
gabinetów
zabiegowych.
Wszystkie
były
puste
i
sterylnie
czyste.
Otworzyła
drzwi
do
pomieszczenia
słubowego,
gdzie
stały
szafki
dla
pracowników.
Tu
równie.
panowała
idealna
czystosc.
Przesadna
czystosc,
pomyslała,
czujac,
jak
krew
zaczyna
jej
szybciej
krayć
w
yłach.
Sprawdziła
szafki,
ałujac,
e
nie
ma
zdolnosci
Roarke'a
do
otwierania
zamków.
Szef
nie
pozwoliłby
na
ich
forsowanie
bez
nakazu.
W
nastepnym
pomieszczeniu
znajdował
się
magazyn.
I
tu
natrafiła
na
bałagan.
Pudełka
z
produktami
były
pootwierane,
butelki
i
tubki
porozrzucane.
Wyobraziła
sobie,
jak
on
tu
wpada,
wsciekły
na
siebie,
e
spanikował
i
zostawił
wszystkie
przybory
na
górze.
Wybrał
w
pospiechu,
co
potrzeba,
i
wepchnał
do
torby
lub
jakiegoś
pudełka.
Szybko
i
sprawnie
przejrzała
kade
stanowisko
konsultanta.
Tylko
przy
jednym
panował
nieporzadek.
Szuflady
w
białym
biurku
były
powysuwane.
Na
blacie
widniała
tłusta
plama.
Wiedziała
ju,
lecz
najpierw
poszukała
licencji
stylisty.
Wzieła
ją
do
reki
i
spojrzała
na
fotografie.
–
Tym
razem
zostawiłeś
po
sobie
bałagan,
Simonie.
Wreszcie
cię
dopadne.
Wyjeła
nadajnik
i
ruszyła
szybko
w
stronę
drzwi,
by
zabezpieczyć
teren.
–
Tu
porucznik
Eve
Dallas.
Komunikat
do
wszystkich
wozów.
Poszukiwany
Simon
Lastrobe,
ostatni
adres
Wschodnia
Szescdziesiata
Trzecia
cztery
pieć
trzy
zero,
lokal
trzydziesci
piec.
Meczyzna
moe
być
uzbrojony
i
niebezpieczny.
Aktualna
fotografia
w
drodze.
Aresztować
pod
zarzutem
wielokrotnego
morderstwa
na
tle
seksualnym
pierwszego
stopnia.
–
Komunikat
przyjety.
Eve
zablokowała
drzwi
i
zabezpieczyła
tasmą
miejsce
zbrodni,
po
czym
wywołała
Feeneya.
–
Zabezpiecz
teren.
Wezwę
Peabody,
by
zajeła
się
„sprzataczami”.
Musimy
jechac.
Nasz
gosć
maluje
twarze.
Jezu!
-Feeney
z
obrzydzeniem
pokrecił
głowa,
kiedy
Eve
wystartowała
jak
z
procy.
-Do
czego
ten
swiat
zmierza.
–
Malował
ich
twarze,
ciała,
układał
włosy,
wysłuchiwał
historii
ich
ycia,
zakochiwał
się
i
potem
zabijał.
–
Myslisz,
e
oni
wszyscy
byli
jego
klientami?
–
Moliwe.
Jesli
nie,
to
musiał
ich
widziec.
Wybierał
ich.
Miał
dostep
do
listy
partnerów
i
do
danych
osobowych.
–
Lecz
co
oznacza
ta
cała
swiateczna
otoczka?
–
Wyjasni
sie,
kiedy
go
złapiemy.
-Zahamowała
z
piskiem
za
dwoma
wozami
patrolowymi,
blokujacymi
ulice.
Wyskakujac
z
wozu,
trzymała
ju.
w
reku
odznake.
-Byliscie
na
górze?
-zawołała,
przekrzykujac
porywy
wiatru
i
deszczu
ze
sniegiem.
–
Tak
jest.
Podejrzany
nie
otworzył
drzwi.
Obstawilismy
wszystkie
wejscia.
W
oknach
ciemno.
Hadnego
widocznego
ruchu.
–
Feeney,
czy
mamy
ju.
zgodę
na
wejscie?
–
Jeszcze
nie.
–
Wchodzimy.
Do
diabła
z
nakazem.
-Bez
namysłu
sforsowała
drzwi.
–
Umoczysz
sprawe,
jesli
nie
bedziesz
miała
nakazu
–
ostrzegł
ją
i
skrzywił
sie,
kiedy
wybrała
schody
zamiast
windy.
–
Drzwi
mogą
być
otwarte
–
rzuciła
gniewnie,
kiedy
ją
dogonił.
–
Cholera,
Dallas.
Daj
mi
pieć
minut,
a
wydebię
ten
nakaz.
Kiedy
dotarli
na
drugie
pietro,
dostał
lekkiej
zadyszki
i
rumienców
na
twarzy.
Mimo
to
pierwszy
dotarł
do
drzwi
z
numerem
trzydziesci
piec.
–
Stój,
do
cholery.
Załatwimy
to
zgodnie
z
prawem.
Znasz
procedure.
Miała
ochotę
kopniakiem
sforsować
drzwi,
dopasć
tego
drania
i
sprawic,
eby
doswiadczył
uczucia
strachu,
bólu
i
bezradnosci.
Traktuję
to
zbyt
osobiscie,
pomyslała,
czujac,
e
drą
jej
miesnie.
Z
trudem
opanowała
szalejacą
w
niej
wsciekłosc.
–
Dobra
–
powiedziała
w
koncu.
-Ale
kiedy
tam
wejdziemy,
ty
go
zgarniesz,
Feeney.
–
Przecie.
to
twoja
działka.
–
Zgarniesz
go.
Nie
jestem
pewna,
czy
potrafiłabym
utrzymać
nerwy
na
wodzy.
Przyjrzał
się
jej
napietej
twarzy,
dostrzegł
wewnetrzną
walkę
i
skinał
głowa.
–
Zrobię
to
dla
cienie,
Dallas.
-Siegnał
po
nadajnik,
który
nagle
zapiszczał.
-Mamy
zgode.
Moemy
wchodzic.
Góra
czy
dół?
Wykrzywiła
wargi.
–
Dawniej
zawsze
brałeś
góre.
–
I
nadal
tak
jest.
Od
kucania
bolą
mnie
kolana.
Odwrócili
się
w
stronę
drzwi,
odetchneli
głeboko
i
uderzyli
w
nie
z
całą
siłą
Kiedy
zamki
pusciły,
Eve
przykucneła
z
bronią
w
reku
pod
ramieniem
Feeneya.
Ubezpieczajac
sie,
błyskawicznie
zlustrowali
tonacy
w
półmroku
pokój,
do
którego
wpadło
swiatło
ulicznych
latarni.
–
Czystko
jak
w
kosciele
–
szepnał
Feeney.
-Pachnie
jak
w
szpitalu.
–
To
srodek
dezynfekcyjny.
Zapalam
swiatła.
Biorę
lewą
strone.
–
Dawaj.
–
Swiatła
–
rozkazała.
-Simon.
Tu
policja.
Jestesmy
uzbrojeni
i
mamy
nakaz.
Wszystkie
wyjscia
są
obstawione.
-Wskazała
na
drzwi
prowadzace
do
pokoju,
na
co
Feeney
kiwnał
głowa.
Trzymajac
broń
w
pogotowiu,
pchneła
łokciem
drzwi,
a.
udetrzyły
o
sciane.
–
Był
tu
–
powiedziała,
rozgladajac
się
na
boki.
-Zabrał,
co
mógł,
i
zwiał.
Rozdział
18
Oto
co
mamy
–
powiedziała
Eve
do
swojej
gromadki
zebranej
w
domowym
biurze.-Facet
swietnie
potrafi
się
maskowac.
Moemy
przekazać
mediom
jego
fotografię
i
kazać
pokazywać
co
pół
godziny,
ale
on
i
tak
zmieni
wyglad.
Przypuszczalnie
ma
przy
sobie
sporo
gotówki
albo
fałszywą
kartę
identyfikacyjna.
Sprawdzimy
kady
slad,
ale
szanse
na
złapanie
go
tą
drogą
są
znikome.
Przetarła
oczy
i
przełkneła
kolejną
porcję
kawy.
–
Chce,
eby
Mira
wydała
swoją
opinie,
ale
moja
jest
taka:
wczoraj
wieczorem
nie
dokonczył
roboty.
Zgwałcił,
ale
nie
ukarał
ofiary.
Jest
wiec
sfrustrowany,
na
granicy
wytrzymałosci.
Ma
obsesję
na
punkcie
porzadku,
tymczasem
zostawił
po
sobie
bałagan,
zarówno
w
miejscu
pracy,
jak
i
w
domu,
bo
musiał
uciekac.
–
Poruczniku.
-Peabody
nie
podniosła
reki
do
góry,
chocia.
czuła,
e
powinna.
Jednak
Eve
popatrzyła
na
nią
obojetnym
wzrokiem.
-Mysli
pani,
e
on
nadal
jest
w
miescie?
–
Z
informacji,
które
zebralismy,
wynika,
e
tu
się
urodził,
wychował
i
mieszkał
przez
całe
swoje
ycie,
jest
wiec
mało
prawdopodobne,
by
szukał
schronienia
gdzie
indziej.
Kapitan
Feeney
i
McNab
nadal
bedą
szperać
w
jego
danych,
lecz
wszystko
wskazuje
na
to,
e
nadal
przebywa
w
miescie.
–
Nie
ma
własnego
srodka
transportu
–
wtracił
Feeney.
-Nigdy
nie
przeszedł
kursów
pilotau.
Musi
wiec
korzystać
z
publicznej
komunikacji.
–
A
ta
jak
wiadomo
zarówno
w
samym
miescie,
jak
i
poza
obrebem
o
tej
porze
roku
peka
w
szwach
–
dodał
McNab,
nie
odrywajac
wzroku
od
ekranu
komputera.
-
jeeli
nie
zrobił
wczesniej
rezerwacji,
to
moe
wylecieć
z
miasta
tylko
na
własnych
skrzydłach.
–
Własnie.
Poza
tym
tylko
tu
moe
zrealizować
swój
plan.
Wszystkie
jego
ofiary
mieszkały
w
miescie.
Przeraony
czy
nie,
musi
znalezć
piatą
ofiare,
i
to
jeszcze
przed
Boym
narodzeniem.
Eve
podeszła
do
ekrany
sciennego.
–
Wyswietl
dane
z
pliku
sprawy
Simona
H
jeden
–
poleciła.
-Zebralismy
z
jego
mieszkania
wideopłyty
o
swiatecznej
tematyce
–
wyjasniła,
kiedy
ekran
zamigotał.
-To
jest
jakiś
stary
dwudziestowieczny
film.
–
Eycie
jest
piekne
–
powiedział
Roarke,
stajac
w
drzwiach.
-Z
Jimmym
Stewartem
i
Donną
Reed.
-Usmiechnał
się
na
widok
gniewnego
spojrzenia
Eve.
-
Przeszkadzam?
–
To
sprawa
policji
–
odparła
Eve.
Czy
ten
człowiek
nigdy
nie
sypia?
Ignorujac
ja,
przysiadł
na
poreczy
fotela
Peabody.
-Macie
za
sobą
długą
noc.
Moe
chcecie
coś
zjesc?
–
Roarke...
–
Chetnie
coś
przegryzę
–
wtracił
McNab.
–
Są
te.
filmy
wideo
–
ciagneła
Eve,
kiedy
Roarke
poszedł
do
kuchni.
-A
take
pisma,
takie
jak
„Koledy”.
Znalezlismy
te.
spory
zbiór
pornosów,
zarówno
pism,
jak
i
płyt
zwiazanych
z
tematyką
swiateczna.
Wyswietl
dane
z
pliku
Simona
A
szesć
osiem.
Na
przykład
coś
takiego
–
dodała.
Roarke
wszedł
do
pokoju
w
chwili,
gdy
na
ekranie
pojawiła
się
kobieta
z
rogami
jelenia
na
głowie
i
przyczepionym
ogonem.
Nucac
Zwą
mnie
tancerka,
wzieła
do
ust
penisa
swietego
Mikołaja.
–
To
ci
dopiero
rozrywka
–
mruknał
Roarke.
–
Takich
filmów
jest
z
tuzin,
drugie
tyle
nielegalnych
z
zeszłego
wieku,
które
jednak
nie
są
ju.
takie
zabawne.
Ale
ten
zasługuje
na
szczególne
uznanie.
Wyswietl
dane
z
pliku
Simona
siedem
dwa.
Zerkneła
na
Roarke'a
i
usuneła
się
na
bok.
Na
ekranie
Marianna
Hawley
usiłowała
wyswobodzić
się
z
wiezów.
Płakała,
szarpiac
głową
na
boki.
W
kadrze
pojawił
się
Simon
z
broda,
ubrany
w
czerwony
kaftan.
Zaczał
robić
miny
do
kamery,
po
czym
usmiechnał
się
do
leacej
na
łóku
kobiety.
–
Byłaś
miła
czy
niegrzeczna?
Badź
cicho,
mała.
Czuła
na
sobie
jego
słodki
oddech
zmieszany
z
alkoholem.
Tatuś
da
ci
prezent.
Jego
głos
wypłynał
z
zakamarków
pamieci.
Opanowała
drenie
rak
i
nie
spuszczała
wzroku
z
ekranu.
–
Pewnie
byłaś
niegrzeczna,
bardzo,
bardzo
niegrzeczna,
ale
i
tak
dostaniesz
coś
ładnego.
Odwrócił
się
do
kamery
i
zaczał
rozbierac.
Został
jedynie
w
peruce,
nie
zdjał
te.
brody.
Potem
zaczał
się
podniecac.
–
To
jest
pierwszy
dzień
Boego
Narodzenia,
moja
miłosci.
Zgwałcił
ją
szybko
i
brutalnie.
Kiedy
w
pokoju
brzmiały
krzyki
Marianny,
Eve
siegneła
po
kubek
z
kawą
i
zmusiła
się
do
przełkniecia
kilku
łyków.
Potem
odbył
z
nią
stosunek
analny.
Nie
płakała
ju,
tylko
kwiliła
niczym
dziecko.
Kiedy
skonczył,
miał
szklisty
wzrok
i
cieko
oddychał.
Wyjał
coś
z
pudełka
i
połknał.
–
Przypuszczamy,
e
to
jest
srodek
ziołowy
z
mieszanką
chemiczną
na
przedłuenie
erekcji
–
powiedziała
beznamietnym
tonem
Eve.
Nie
spuszczała
wzroku
z
ekranu.
Uwaała,
e
jest
to
winna
Mariannie,
jednoczesnie
rzucała
wyzwanie
samej
sobie.
Bedzie
patrzec,
wytrzyma.
Marianna
nie
broniła
się
podczas
nastepnego
gwałtu.
Eve
domysliła
sie,
e
zamkneła
się
w
sobie,
uciekła
tam,
gdzie
nie
czuła
bólu,
gdzie
mogła
być
sama
w
ciemnosci.
Nie
broniła
sie,
kiedy
Simon
zaczał
płakać
i
wyzywać
ją
od
dziwek.
Potem
owinał
jej
szyję
łancuchem
choinkowym
i
scisnał
tak
mocno,
e
w
pewnym
momencie
łancuch
pekł
i
musiał
dokonczyć
rekoma.
–
Słodki
Jezu!
-wyszeptał
McNab.
W
jego
głosie
brzmiał
strach
i
litosc.
-Czy
nie
dosć
tego?
–
Teraz
zrobi
jej
makija.
–
powiedziała
Eve
beznamietnym
głosem.
-Umaluje
twarz,
ułoy
włosy,
owinie
łancuchem.
Spójrzcie,
kiedy
ją
podnosi,
tatua.
jest
ju.
gotowy.
Pozwala,
by
kamera
przeslizgneła
się
po
jej
ciele.
Pózniej
bedzie
mógł
ją
ogladać
w
domowym
zaciszu.
Napawać
się
swoim
dziełem.
Ekran
zgasł.
–
Sprzatanie
nie
jest
ju.
takie
wane.
Wszystko
to
trwa
trzydziesci
trzy
minuty
i
dwanascie
sekund.
Tyle
zajeło
mu
wykonanie
tej
czesci
planu.
Są
te.
dyskietki
z
zapisem
kolejnych
morderstw.
Metoda
jest
taka
sama.
Nasz
gosć
to
skrupulatny
tradycjonalista.
Znajdzie
sobie
jakaś
dziuple,
gdzie
dojdzie
do
siebie.
Nie
bedzie
to
jednak
nora,
lecz
dobry
hotel
lub
mieszkanie.
–
Wynajecie
pokoju
o
tej
porze
roku
nie
bedzie
łatwe
–
wtracił
Feeney.
–
Nie,
ale
zaczniemy
go
szukac.
Na
poczatek
centrum.
Jutro
przepytamy
jego
przyjaciół
i
współpracowników.
Moe
uda
nam
się
ustalic,
dokad
mógł
pójsc.
Peabody,
spotkamy
się
w
salonie
o
dziewiatej.
Masz
być
w
mundurze.
–
Tak
jest.
–
A
teraz
powinnismy
się
przespać
kilka
godzin.
–
Chciałbym
jeszcze
trochę
popracowac.
Gdybym
mógł
tu
zanocowac,
wziałbym
się
do
tego
z
samego
rana.
–
Zgoda,
McNab.
Zwijamy
interes.
–
Jestem
za.
-Feeney
podniósł
się
z
miejsca.
-Mogę
cię
podrzucić
do
domu,
Peabody.
–
Tylko
nie
ruszaj
moich
zabawek,
McNab
–
ostrzegła
go
przed
wyjsciem
Eve.
-
Bardzo
tego
nie
lubie.
–
Powinnaś
wziać
srodek
nasenny
–
powiedział
Roarke,
kiedy
ruszyli
do
sypialni.
–
Nie
zaczynaj.
–
Niepotrzebne
ci
teraz
senne
koszmary.
Musisz
się
od
nich
uwolnić
na
kilka
godzin,
jesli
nie
dla
własnego
dobra,
to
przez
wzglad
na
tę
kobiete,
którą
tak
brutalnie
potraktowano.
–
Dam
sobie
rade.
Jak
tylko
znalezli
się
w
sypialni,
zaczeła
pospiesznie
zrzucać
z
siebie
ubranie.
Musiała
wziać
goracy
prysznic,
by
zmyć
z
siebie
ten
zapach.
Zostawiła
wszystko
na
podłodze
i
poszła
do
łazienki.
Czekał,
a.
wyjdzie.
Wiedział,
e
najpierw
musi
sama
się
z
tym
uporać
i
odepchnać
pomoc,
nawet
tę
ofiarowaną
przez
niego.
Zawsze
fascynowała
go
to
kłujaca
obronna
skorupa,
którą
się
otaczała.
Znał
ją
na
tyle
dobrze,
by
wiedziec,
przez
co
musiała
przejsc,
ogladajac
te
dyskietki.
Kiedy
wyszła
z
łazienki,
owinieta
szlafrokiem,
po
prostu
ją
objał.
–
O
Boe!
-Przytuliła
się
do
niego,
wbijajac
mu
palce
w
plecy.
-Wcia.
czuje
na
sobie
jego
zapach.
Nie
mógł
zniesć
jej
załamania.
Czuł,
jak
dry
i
jak
gwałtownie
bije
jej
serce.
–
Nigdy
wiecej
cię
nie
dotknie.
Ukryła
mu
twarz
na
ramieniu,
próbujac
skupić
się
na
czystym
meskim
zapachu
Roarke'a.
–
Za
kadym
razem
mnie
dotyka.
Nie
mogę
go
powstrzymac.
–
Ale
ja
moge.
-Podniósł
ją
i
usiadł
na
brzegu
łóka.
-Nie
mysl
ju.
o
tym,
Eve.
Po
prostu
przytul
się
do
mnie.
–
Dam
sobie
rade.
–
Wiem.
Ale
jakim
kosztem?
-pomyslał,
kołyszac
ją
jak
dziecko.
–
Nie
chcę
adnych
pigułek
tylko
ciebie.
Ty
mi
wystarczysz.
–
Spróbuj
wiec
zasnac.
-Dotknał
ustami
jej
włosów.
–
Nie
odchodz.
-Wtuliła
się
w
niego
o
westchneła.
-Potrzebuję
cie.
Zbyt
mocno.
–
Nie
zbyt
mocno.
Nigdy
nie
bedzie
zbyt
mocno.
Włoyła
wspomnienie
do
ich
szkatułki,
pomyslał,
a
teraz
on
włoy
tam
yczenie.
Heby
te
kilka
godzin
przespała
w
spokoju.
Trzymał
ją
wiec
w
objeciach,
dopóki
nie
zapadła
w
sen.
I
nadal
ją
trzymał,
kiedy
się
obudziła.
Leeli
wtuleni
w
siebie.
Głowa
Eve
spoczywała
na
ramieniu
Roarke'a.
Jakimś
sposobem
udało
mu
się
rozebrać
ich
oboje.
Przez
chwilę
wpatrywała
się
w
jego
twarz.
Wydała
jej
się
niewymownie
piekna.
Silnie
zarysowany
podbródek,
długie,
grube
rzesy,
marzycielskie
usta
poety.
Zapragneła
przesunać
dłonią
po
jedwabistych
włosach,
lecz
miała
unieruchomione
rece,
wiec
tylko
pocałowała
go
lekko,
by
mu
podziekować
i
na
tyle
rozbudzic,
by
wypuscił
ją
z
objec.
Tymczasem
on
wzmocnił
uscisk.
–
Mhm.
Jeszcze
chwilke.
Uniosła
brwi.
Miał
schrypniety
zaspany
głos
i
nie
otwierał
oczu.
–
Jesteś
zmeczony.
–
No
pewnie,
Wydeła
wargi.
–
Nigdy
nie
bywasz
zmeczony.
–
Teraz
jestem.
Zamknij
sie.
Zachichotała,
słyszac
w
jego
głosie
senne
rozdranienie.
–
No
to
sobie
pole.
–
Z
przyjemnoscia.
–
Muszę
wstac.
-Uwolniła
rekę
i
wzburzyła
mu
włosy.
-Spij
dalej.
–
To
przestań
gadac.
Zasmiała
się
i
wysuneła
z
jego
objec.
–
Roarke'a?
–
P
Boe!
-Przewrócił
się
na
bok
i
ukrył
twarz
w
poduszce.
-Co?
–
Kocham
cie.
Odwrócił
głowe.
Ciekie
powieki
uniosły
się
leniwie.
Poczuła,
e
krew
szybciej
zaczyna
krayć
jej
w
yłach.
W
tym
tkwi
jego
urok,
pomyslała.
Wystarczy
drobny
gest,
by
drała
z
poadania.
–
No
to
chodź
tutaj.
Moe
uda
mi
się
jeszcze
przez
chwilę
nie
usnac.
–
Pózniej.
Mruknał
coś
niezrozumiale
i
wtulił
twarz
w
poduszke.
Postanowiła
zrezygnować
z
przyjemnosci.
Ubrała
sie,
zaprogramowała
kawę
i
przypieła
kabure.
Kiedy
wychodziła
z
pokoju,
nawet
się
nie
poruszył.
Zajrzała
najpierw
do
swojego
biura.
McNab
spał
w
jej
fotelu
z
Galahadem
na
głowie,
który
wygladał
niczym
wielkie
nauszniki.
Obaj
chrapali.
Kiedy
do
nich
podeszła,
kot
otworzył
jedno
oko,
obrzucił
ją
znudzonym
spojrzeniem
i
miauknał.
–
McNab.
Nie
otrzymawszy
odpowiedzi,
wzniosła
oczy
do
sufitu
i
traciła
McNaba
w
ramie.
Zachrapał
i
odwrócił
głowe.
Ten
ruch
spowodował,
e
Galahad
zjechał
niej
i
zemscił
sie,
wbijajac
mu
pazury
w
skóre.
–
Nie
drap,
kochanie.
–
Chryste!
-Eve
mocniej
szturchneła
go
w
ramie.
-Hadnych
erotycznych
znów
w
moim
fotelu.
–
Hmm?
Daj
spokój,
kotku.
-Otworzył
zaspane
oczy
i
spojrzał
na
Eve.
-Dallas?
Co?
Gdzie?
-Siegnał
do
ramienia,
czujac
jakiś
ciear
i
zacisnał
dłoń
na
kocim
łbie.
-Kto?
–
Zapomniałeś
jeszcze
o
„dlaczego?”
Ale
mnie
o
to
nie
pytaj.
Weź
się
w
garsc.
–
Ju.
O
rany!
-Odwrócił
głowę
i
znalazł
się
twarzą
w
twarz
z
Galahadem.
-To
pani
kot?
–
Mieszka
tu.
Obudziłeś
się
na
tyle,
by
zdać
mi
raport?
–
Jasne.
-usiadł
i
przesunał
jezykiem
po
zebach.
-kawy.
Błagam.
Sama
oddawała
się
temu
nałogowi,
poszła
wiec
wspaniałomyslnie
do
kuchni
i
zaprogramowała
podwójną
porcję
czarnej
mocnej
kawy.
Kiedy
wróciła,
kot
siedział
na
kolanach
McNaba,
wygniatał
mu
uda
i
sprawdzał,
czy
człowiek
osmieli
się
zaprotestowac.
McNab
pochwycił
w
dłonie
kubek
z
kawą
i
wypił
połowę
zawartosci.
–
Uf.
Sniło
mi
sie,
e
jestem
na
jakiejś
planecie
i
robię
to
z
niewiarygodnie
zbudowanym
mutantem,
który
ma
futro
zamiast
skóry.
-Popatrzył
na
Galahada
i
usmiechnał
sie.
-Jezu!
–
Nie
chcę
słyszeć
o
twoich
lubienych
fantazjach.
Do
czego
doszedłes?
–
Sprawdziłem
wszystkie
drogie
hotele
w
miescie.
Haden
samotny
meczyzna
nie
wynajał
wczoraj
wieczorem
pokoju.
Sprawdziłem
te.
sredniej
klasy
hotele.
To
samo.
Zebrałem
jego
dane.
Dyskietka
ley
na
pani
biurku.
Wzieła
ją
i
wrzuciła
do
torby.
–
A
teraz
powiedz
mi,
czego
się
dowiedziałes.
–
Nasz
gosć
ma
czterdziesci
siedem
lat,
urodził
się
w
Nowym
Jorku.
Rodzice
rozwiedli
sie,
kiedy
miał
dwanascie
lat.
Wychowywała
go
matka.
-Ziewnał,
a.
zatrzeszczała
mu
szczeka.
-Przepraszam.
Nie
wyszła
drugi
raz
za
ma.
Grała
w
niskobudetowych
filmach.
Cierpiała
na
chorobę
umysłowa.
Leczyła
się
w
rónych
osrodkach,
głównie
na
depresje.
Nie
pomogli
jej,
bo
w
zeszłym
roku
popełniła
samobójstwo.
Niech
pani
zgadnie
kiedy?
–
W
wigilię
Boego
Narodzenia.
–
Strzał
w
dziesiatke.
Simon
otrzymał
dobre
wykształcenie,
zrobił
specjalizację
w
dziedzinach:
teatrze
i
kosmetyce.
Pracował
jako
charakteryzator
przy
kilku
filmach.
Przed
dwoma
laty
przejał
ten
salon.
Nigdy
się
nie
oenił.
Cały
czas
mieszkał
z
mamusia.
Urwał,
by
upić
łyk
kawy.
–
Nie
cierpi
na
brak
pieniedzy,
ale
leczenie
matki
porzadnie
naruszyło
jego
konto.
Nie
karany.
Przechodził
standardowe
badania.
Hadnych
informacji
na
temat
leczenia
psychiatrycznego.
–
Przeslij
jego
dane
do
Miry,
potem
spróbuj
dowiedzieć
się
czegoś
o
ojcu.
I
sprawdzaj
dalej
hotele.
Musiał
przecie.
gdzieś
się
zatrzymac.
–
Mogę
dostać
jakieś
sniadanie?
–
Wiesz,
gdzie
jest
kuchnia.
Bedę
w
terenie.
Informuj
mnie
o
wszystkim
na
bieaco.
–
Jasne.
Hmm...
Czy
miedzy
panią
a
Peabody
wszystko
w
porzadku?
Eve
uniosła
brwi.
–
A
czemu
miałoby
być
inaczej?
–
Zdawało
mi
sie,
e
coś
nie
gra.
–
Czekam
na
informację
–
powtórzyła
i
zostawiła
go
z
domysłem,
popijajacego
kawę
i
drapiacego
kota
za
uszami.
Peabody
musiała
chyba
spać
na
desce
albo
wykrochmaliła
mundur,
pomyslała
Eve
na
widok
asystentki.
Kiwneły
sobie
głowami
na
powitanie.
Dziewczyna
była
sztywna
i
odpowiadała
tylko
na
zadane
pytania.
Zachowała
jednak
dawną
sprawnosc.
Yvette
trwała
ju.
na
swoim
posterunku,
zajeta
przegladaniem
planu.
–
Czesto
pani
nas
odwiedza
–
zwróciła
się
do
Eve.
-W
takim
razie
moe
zaproponuję
jakiś
manicure
albo
mały
zabieg.
–
Masz
jakiś
wolny
gabinet?
–
Kilka,
ale
a.
do
drugiej
wszyscy
konsultanci
są
zajeci.
–
Zrób
sobie
pieć
minut
przerwy,
Yvette.
–
Słucham?
–
Muszę
z
tobą
porozmawiac.
Przejdzmy
do
gabinetu.
–
Nie
mam
teraz
czasu.
–
Tutaj
albo
spotkamy
się
na
policji.
Chodzmy.
–
Och
na
litosć
boska!
-Odsuneła
fotel
z
irytacja.
-Tylko
postawię
tu
androida.
W
zasadzie
tego
nie
robimy.
To
nie
to
samo
co
osobisty
kontakt.
Podeszła
do
wysokiej
szafy
i
odblokowała
zamek.
W
srodku
stał
android
–
kobieta.
Miała
na
sobie
obcisły
kombinezon
w
pastelowym
kolorze,
podkreslajacy
ciemnozłotą
karnację
i
ogniscie
czerwone
włosy.
Kiedy
Yvette
ją
właczyła,
otworzyła
wielkie
jak
u
dziecka,
niebieskie
oczy,
zamrugała
rzesami
i
usmiechneła
się
promiennie.
–
Czy
mogę
dotrzymać
pani
towarzystwa?
–
Zajmij
miejsce
w
recepcji.
–
Jak
pani
sobie
yczy.
Uroczo
dziś
pani
wyglada.
–
Jasne.
-Yvette
odwróciła
się
z
irytacja.
-To
samo
powiedziałaby,
gdybym
miała
kurzajki
na
twarzy.
W
tym
tkwi
cały
problem.
Mam
nadzieje,
e
to
nie
potrwa
długo
–
dodała.
-Simon
nie
lubi,
gdy
opuszczamy
nasze
stanowiska
poza
wyznaczonymi
przerwami.
–
Tym
razem
nie
sprawi
ci
kłopotu.
-Eve
weszła
do
gabinetu
majac
nadzieje,
e
nie
bedzie
przypominał
laboratorium
do
sekcji
zwłok.
-Kiedy
ostatni
raz
rozmawiałaś
z
Simonem?
–
Wczoraj.
-Yvette
wzieła
przyrzad
do
masau,
właczyła
go
i
zaczeła
masować
sobie
szyję
i
ramiona.
-O
czwartej
miał
ujedrnianie
biustu.
Skonczył
o
szóstej.
Zresztą
zaraz
tu
bedzie.
Własciwie
to
ju.
powinien
tu
byc.
W
dzień
przed
Boym
Narodzeniem
mamy
najwiekszy
ruch.
–
Nie
liczyłabym
na
niego.
Yvette
spojrzała
na
nią
zaskoczona,
a
raczka
do
masau
drgneła
w
jej
dłoni.
–
Czy
coś
mu
się
stało?
Miał
jakiś
wypadek?
–
Rzeczywiscie
coś
mu
się
stało,
ale
nie
miał
wypadku.
Wczoraj
wieczorem
napadł
na
Piper
Hoffman.
–
Napadł?
Simon?
-Yvette
wybuchneła
smiechem.
-Pani
chyba
artuje,
poruczniku.
–
Zabił
cztery
osoby,
zgwałcił
je
i
zamordował.
Omal
nie
wykonczył
Piper.
Ukrywa
się
teraz.
Nie
wiesz,
gdzie
mógłby
byc?
–
To
niemoliwe.
-Yvette
wyłaczyła
aparat
do
masau.
-Simon
jest
dobry
i
łagodny.
Nikomu
nie
zrobiłby
najmniejszej
krzywdy.
–
Jak
długo
go
znasz?
–
Dwa
lata,
odkad
przejał
salon.
To
musi
być
pomyłka.
-Yvette
przycisneła
dłonie
do
policzków.
-Piper?
Mówi
pani,
e
Piper
została
napadnieta?
W
jakim
jest
stanie?
–
Jest
w
spiaczce,
w
szpitalu.
Simon
nie
doprowadził
swego
dzieła
do
konca.
Ktoś
go
spłoszył.
Wrócił
do
swojego
mieszkania,
ale
zaraz
je
opuscił.
Dokad
mógł
pójsc?
–
Nie
wiem.
To
nie
do
wiary.
Jest
pani
pewna.
Oczy
Eve
były
chłodne
i
spokojne.
–
Tak,
jestem
pewna.
–
Ale
on
uwielbiał
Piper.
Był
konsultantem
obojga,
jej
i
Rudy'ego.
Nazywał
u=ich
anielskimi
blizniakami.
–
Z
kim
jeszcze
się
przyjaznił?
Czy
się
komuś
zwierzał?
Opowiadał
o
matce?
–
Jego
matka
miała
wypadek,
umarła
w
zeszłym
roku.
Był
załamany.
–
Powiedział
ci,
co
to
był
za
wypadek?
–
Tak.
Zemdlała
w
wannie
i
utopiła
sie.
To
było
okropne.
Tacy
byli
sobie
bliscy.
–
Opowiadał
ci
o
niej?
–
Tak,
pracowalismy
razem,
spedzalismy
tu
wiele
godzin.
Bylismy
przyjaciółmi.
-
jej
oczy
wypełniły
się
łzami.
-Nie
mogę
uwierzyć
w
to,
co
pani
mówi.
–
Lepiej,
ebyś
uwierzyła,
dla
własnego
dobra.
Dokad
mógł
pójsc,
Yvette?
Jesli
się
przestraszył,
jesli
nie
mógłby
wrócić
do
domu?
Jesli
musiałby
się
gdzieś
ukryc?
–
Nie
wiem.
Ten
salon
był
całym
jego
swiatem.
Zwłaszcza
po
smierci
matki.
On
nie
miał
nikogo
z
rodziny.
Ojciec
umarł,
gdy
Simon
był
jeszcze
dzieckiem.
Ja
naprawdę
nic
nie
wiem.
Przysiegam.
–
Jesli
się
z
tobą
skontaktuje,
natychmiast
daj
mi
znac.
Nie
zawieraj
z
nim
adnych
układów.
Nie
spotykaj
się
na
osobnosci.
Nie
otwieraj
drzwi,
jesli
do
ciebie
przyjdzie.
Muszę
dostać
się
do
jego
szafki
i
porozmawiać
z
personelem.
–
Dobrze,
załatwię
to.
On
nie
zachowywał
się
podejrzanie.
Myslał
tylko
o
swietach.
Naprawdę
był
dobry
i
czuły.
Bardzo
przeył
smierć
matki
i
Boe
Narodzenie
nie
było
ju.
dla
niego
swietem.
–
I
dlatego
musiał
to
sobie
wynagrodzic.
Eve
weszła
do
pokoju
dla
personelu.
Siedział
w
nim
krzepki
konsultant
i
popijał
jakiś
zielony
napój
regenerujacy.
–
Zmienił
szyfr
–
mrukneła
Yvette.
-Nie
mogę
jej
otworzyć
bez
nowego
kodu.
–
Kto
tu
dowodzi
w
czasie
jego
nieobecnosci?
Yvette
wypusciła
powietrze
z
płuc.
–
Chyba
ja.
Eve
wyjeła
bron.
–
Mogę
otworzyc,
ale
musisz
wyrazić
zgode.
Yvette
zamkneła
oczy.
–
Wyraam
zgode.
–
Peabody,
rekorder
właczony?
–
Tak
jest.
Eve
odbezpieczyła
bron,
wycelowała
i
strzeliła
w
zamek.
Rozległ
się
stłumiony
dzwiek
i
błysk.
Meta
się
zwinał
i
spadł
na
podłoge.
–
Yvette,
co
się
dzieje?
–
To
sprawa
kryminalna,
Steve.
-Machneła
reką
w
stronę
gapiacego
się
konsultanta.
-O
dziewiatej
trzydziesci
masz
zabieg.
Idź
się
przygotowac.
–
Simon
bedzie
wkurzony
–
powiedział,
krecac
głową
i
wyszedł.
Eve
odsuneła
się
na
bok,
by
Peabody
miała
lepszy
widok
i
chwyciła
za
raczke.
–
Cholera!
-skrzywiła
się
i
włoyła
palce
do
ust.
-Za
gorace.
–
Prosze.
-Peabody
wyjeła
z
kieszeni
starannie
złooną
chusteczkę
i
podała
Eve.
–
Dzieki.
-Eve
przykryła
raczkę
chusteczką
i
otworzyła
drzwiczki.
-Swiety
Mikołaj
bardzo
się
spieszył
–
mrukneła.
Na
dnie
szafki
leał
zwiniety
czerwony
kaftan.
Na
nim
stały
błyszczace
czarne
buty.
Eve
wyjeła
z
torby
ochraniacze
i
włoyła
je
na
rece.
–
Sprawdzmy,
co
tu
mamy.
Znalazła
dwie
puszki
po
srodku
dezynfekcyjnym,
pół
pudełka
mydła
ziołowego,
tubki
z
kremem
ochronnym
i
przyrzad
niszczacy
drobnoustroje
za
pomocą
ultradzwieków.
Było
tu
równie.
pudełko
z
przyborami
do
robienia
tatuau
i
kilka
wzorników.
–
Mamy
cie.
-Eve
wyjeła
cienką
karteczkę
z
wypisanymi
na
niej
stylizowanymi
literami:
Mojej
miłosci.
-Zapakuj
wszystko
do
torebek
i
przygotuj
do
wysłania
–
poleciła
Peabody.
-Chce,
eby
w
ciagu
godziny
znalazło
się
w
laboratorium.
Tymczasem
przesłucham
personel.
Jednak
niczego
nowego
się
nie
dowiedziała.
Simon
był
powszechnie
kochany
i
podziwiany.
Bez
przerwy
powtarzały
się
takie
okreslenia,
jak
wspaniałomyslny,
wraliwy,
współczujacy.
Wówczas
staneła
jej
przed
oczami
wykrzywiona
strachem
i
bólem
twarz
Marianny
Hawley.
Drogę
do
szpitala,
gdzie
leała
Piper,
odbyły
w
milczeniu.
Mimo
e
system
klimatyzacyjny
w
samochodzie
pompował
do
przyjemne
ciepło,
to
atmosfera
była
raczej
chłodna.
Wspaniale,
pomyslała
Eve.
Skoro
Peabody
dalej
chce
zadzierać
nosa,
to
jej
problem.
To
na
pewno
nie
pomoe
w
pracy.
–
Skontaktuj
się
z
McNabem
–
poleciła
wchodzac
do
windy
i
nie
patrzac
na
asystentke.
-Dowiedz
sie,
czy
ma
jakieś
nowe
informacje.
Potem
sprawdz,
czy
Mira
dostała
dane
osobowe
Simona.
–
Tak
jest.
–
Jesli
jeszcze
raz
powiesz
„tak
jest”
tym
obraonym
tonem,
to
spiorę
cię
na
kwasne
jabłko.
Wyszła
z
windy,
zostawiajac
Peabody
ze
zmarszczonym
czołem
–
Chcę
się
dowiedzieć
o
stan
zdrowia
Piper
Hoffman
–
zwróciła
się
Eve
do
pielegniarki,
kładac
przed
nią
odznake.
–
Jej
stan
uległ
poprawie.
–
To
znaczy,
e
wyszła
ze
spiaczki?
Pielegniarka
miała
na
sobie
kwiaciastą
tunike.
Na
je
twarzy
malowała
się
udreka.
–
Pacjentka
Piper
odzyskała
przytomnosć
przed
dwudziestoma
minutami.
–
Czemu
mnie
o
tym
nie
powiadomiono?
Wyniki
badań
nie
zapowiadały
tak
szybkiej
poprawy.
–
To
prawda,
poruczniku.
Pacjentka
obudziła
się
ze
strasznym
krzykiem.
Rzucała
się
i
histeryzowała.
Musielismy
ją
unieruchomić
i
uspokoic,
oczywiscie
za
zgodą
brata.
–
Gdzie
on
teraz
jest?
–
W
jej
pokoju.
Spedził
tam
całą
noc.
–
Proszę
skontaktować
się
z
lekarzem
prowadzacym
i
sprowadzić
go
tutaj.
Odwróciła
się
na
piecie
i
pomaszerowała
korytarzem
do
pokoju
Piper.
Kobieta
wygladała
jak
Spiaca
Królewna:
blada,
o
jasnych
włosach
i
olsniewajacej
urodzie.
Miała
małe
cienie
pod
oczami
i
lekko
zaróowione
policzki.
W
niewielkiej
odległosci
od
łóka
cicho
szumiały
monitory.
Sam
pokój
wygladał
niczym
salon
w
eleganckim
apartamencie.
Pacjenci,
którzy
mieli
odpowiednie
srodki,
mogli
leczyć
się
w
komfortowych
warunkach.
Jej
pierwsze
wspomnienia
ze
szpitalem
wiazało
się
z
okropnym
pokojem
z
waskimi
łókami,
w
którym
kobiety
i
dziewczynki
jeczały
z
bólu
i
rozpaczy.
Sciany
były
szare,
okna
ciemne,
a
w
powietrzu
unosił
się
zapach
moczu.
Miała
wówczas
osiem
lat,
była
załamana,
samotna
i
nie
pamietała
nawet
swojego
imienia.
Piper
tego
nie
doswiadczy.
Przy
jej
łóku
siedział
brat
i
trzymał
ją
za
rekę
z
taką
delikatnoscia,
jakby
była
zrobiona
z
najcienszego
szkła.
Pokój
tonał
w
kwiatach
i
słychać
było
cichą
kojacą
muzyke.
–
Obudziła
się
z
krzykiem
–
Rudy
nie
podniósł
wzroku.
Wpatrywał
się
z
rozpaczą
w
twarz
siostry.
-Wołała
mnie.
Wydawała
jakieś
nieludzkie
krzyki.
-Dotknał
jej
policzka.
-Ale
nie
poznawała
mnie.
Walczyła
ze
mną
i
z
pielegniarkami.
Nie
wiedziała,
gdzie
jest.
Myslała,
e
cia...
Myslała,
e
on
wcia.
jest
z
nia.
–
Czy
coś
powiedziała?
Czy
podała
jego
imie?
–
Wykrzyczała
je.
-Jego
twarz
sprawiała
wraenie
pozbawionej
ycia
i
kolorów.
-
Powiedziała:
„O
Boe!
Simon,
prosze,
nie!
Nie,
nie,
nie!”
W
kółko
to
powtarzała.
Eve
poczuła
nagle
ogarniajacą
ją
litosc.
–
Rudy,
ja
muszę
z
nią
porozmawiac.
–
Jej
potrzebny
jest
teraz
sen.
Ona
musi
wyrzucić
to
z
pamieci.
-Pogładził
Piper
po
włosach.
-Kiedy
poczuje
się
lepiej,
wywiozę
ją
gdzies,
gdzie
jest
duo
słonca
i
kwiatów.
Tam
odzyska
zdrowie,
a
dala
od
tego
wszystkiego.
Wiem,
co
pani
o
mnie
mysli,
o
nas
obojgu,
ale
nie
dbam
o
to.
–
Niewane
są
moje
odczucia.
Teraz
tylko
ona
się
liczy.
-Podeszła
bliej,
by
mogli
patrzeć
sobie
w
oczy.
-Zrozum,
szybciej
bedzie
wracać
do
zdrowia,
wiedzac,
e
człowiek,
który
ją
skrzywdził,
jest
za
kratkami.
Muszę
z
nią
porozmawiac.
–
Ona
nie
bedzie
w
stanie
o
tym
mówic.
Pani
nie
rozumie,
przez
co
ona
przeszła.
–
Zapewniam
cie,
e
doskonale
rozumiem
i
wiem,
przez
co
przeszła
–
powiedziała
z
mocą
Eve.
-Nie
zrobię
jej
krzywdy.
Chcę
powstrzymać
tego
człowieka,
Rudy,
zanim
znów
kogoś
skrzywdzi.
–
Ale
muszę
przy
tym
być
–
powiedział
po
namysle.
-Ona
bedzie
mnie
potrzebowac...
I
lekarz
te.
musi
przy
niej
byc.
Jeeli
się
zdenerwuje,
chce,
eby
ją
uspokoił.
–
Dobrze,
ale
musisz
pozwolić
mi
działac.
Skinał
głowa,
po
czym
ponownie
spojrzał
na
Piper.
–
Czy
ona...
czy
długo...
Jak
pani
mysli,
kiedy
zdoła
o
tym
zapomniec?
O
Chryste!
–
Ona
nigdy
nie
zapomni
–
odparła
sucho.
-Ale
nauczy
się
z
tym
yc.
Rozdział
19
Bedzie
stopniowo
odzyskiwać
przytomnosc.
Doktor
był
młody,
yczliwy
i
oddany
swojej
pracy.
Sam
zaaplikował
odpowiednią
dawkę
leku,
zamiast
zlecić
to
pielegniarce
czy
któremuś
z
asystentów.
–
Bedę
utrzymywać
jej
funkcje
na
niskich
poziomach,
eby
nie
forsować
organizmu.
–
Ale
musi
być
swiadoma
–
zastrzegła
Eve.
Omiótł
jej
twarz
ciepłym
spojrzeniem
brazowych
oczu.
–
Wiem,
czego
pani
trzeba,
poruczniku.
W
innej
sytuacji
nie
zgodziłbym
się
na
wytracenie
ze
stanu
spiaczki
pacjentki
w
takim
stanie.
Rozumiem
jednak,
e
to
konieczne.
Ale
mimo
wszystko
proszę
pamietac,
e
nie
wolno
jej
denerwowac.
Spojrzał
na
monitory,
trzymajac
rekę
na
pulsie
Piper.
–
Jej
stan
jest
stabilny
–
powiedział,
po
czym
spojrzał
na
Eve.
-Powrót
do
zdrowia
po
takim
urazie
to
niezwykle
trudny
proces.
–
Czy
był
pan
kiedyś
w
dzielnicach
rozpusty?
–
W
Nowym
Jorku
nie
ma
dzielnic
rozpusty.
–
Jeszcze
pieć
lat
temu
były,
dopóki
nie
zmienili
zasad
wydawania
licencji
i
opłat
dla
prostytutek.
W
tych
dzielnicach
mieszkały
przewanie
rogówki,
i
to
głównie
młodociane.
Te
dzieciaki
przyjedały
prosto
ze
wsi
i
nie
miały
pojecia,
jak
poradzić
sobie
z
napalonym
klientem
w
„Zeusie”
czy
„Exotice”.
Pracowałam
w
tej
dzielnicy
przez
szesć
cholernych
miesiecy.
Doskonale
wiem,
co
mam
robic.
Doktor
skinał
głową
i
uniósł
pacjentce
powieke.
–
Odzyskuje
przytomnosc.
Rudy,
niech
najpierw
cię
zobaczy.
Mów
do
niej,
tylko
łagodnie
i
cicho.
–
Piper.
-Rudy
pochylił
się
nad
siostrą
i
usmiechnał
się
niepewnie.
-Kochanie,
to
ja
Rudy.
Ju.
nic
ci
nie
grozi.
Słyszysz
mnie?
–
Rudy?
-szepneła
niewyraznie,
nie
otwierajac
oczu,
lecz
zwracajac
głowę
w
strone,
skad
dochodził
głos.
-Co
się
stało?
Gdzie
byłes?
–
Jestem
przy
tobie.
-Samotna
łza
spłyneła
mu
po
policzku.
–
Simon,
on
zadaje
mi
ból.
Nie
mogę
się
ruszyc.
–
Ju.
go
nie
ma.
Jesteś
bezpieczna.
–
Piper.
-Ciekie
powieki
uniosły
sie,
a
w
oczach
błysneła
panika.
-Pamietasz
mnie?
–
Pani
porucznik.
Chciała
pani,
ebym
mówiła
o
Rudym
złe
rzeczy.
–
Chcę
tylko,
ebyś
powiedziała
mi
prawde.
Rudy
jest
przy
tobie.
Zostanie
tu,
kiedy
bedę
z
tobą
rozmawiała.
Opowiedz
mi,
co
się
wydarzyło?
Opowiedz
mi
o
Simonie.
–
Simon.
-Swiatła
na
monitorach
zaczeły
migac.
-Gdzie
on
jest?
–
Nie
ma
go
tu.
Ju.
cię
nie
skrzywdzi.
-Eve
chwyciła
rekę
Piper,
która
uniosła
sie,
jakby
chciała
osłonić
się
przed
ciosem.
-Bedę
trzymać
go
z
dala
od
ciebie,
ale
musisz
mi
wszystko
opowiedziec.
–
Stał
pod
drzwiami.
-Zamkneła
oczy,
lecz
mona
było
dostrzec
poruszajace
się
nerwowo
gałki.
-Ucieszyłam
sie.
Miałam
dla
niego
prezent
gwiazdkowy,
a
on
trzymał
w
rekach
wielkie
srebrne
pudło.
Pomyslałam,
e
pewnie
przyniósł
prezent
dla
mnie
i
dla
Rudy'ego.
Powiedziała,
e
Rudy'ego
nie
ma.
On
o
tym
wiedział.
Jesteś
sama,
tylko
ze
mna.
Usmiechnał
się
i
...
i
połoył
mi
dłoń
na
ramieniu.
Zakreciło
mi
się
w
głowie
–
ciagneła
po
chwili.
-I
nic
nie
widziałam.
Musiała
się
połoyc.
Tak
dziwnie
się
czułam.
Słyszałam,
jak
coś
do
mnie
mówi,
ale
nie
mogłam
go
zrozumiec.
Nie
mogłam
się
ruszać
ani
otworzyć
oczu.
Nie
mogłam
zebrać
mysli.
–
Pamietasz
co
wtedy
mówił?
–
He
jestem
piekna.
He
wie,
jak
sprawic,
ebym
była
jeszcze
piekniejsza.
Czuję
coś
chłodnego
na
nodze,
cos
mnie
łaskocze
w
udo.
On
ciagle
mówi.
He
kocha
tylko
mnie.
Chce,
ebym
była
jego
miłoscia.
Nie
jestem
jedyną
jego
miłoscia,
ale
mogę
nią
byc.
Inne
się
nie
licza,
tylko
ja.
Ciagle
mówi,
ale
ja
nie
mogę
mu
odpowiedziec.
Inne
jego
miłosci
umarły,
ale
nie
były
prawdziwe.
Nie
były
czyste
i
niewierne.
Nie!
Nie!
Wyrwała
reke,
próbujac
odwrócić
się
od
Eve.
–
Ju.
dobrze.
Jesteś
bezpieczna.
Wiem,
e
on
cię
skrzywdził,
Piper.
Wiem,
jak
to
bolało
i
jak
się
bałas.
Ale
nie
musisz
się
ju.
bac.
-Eve
ponownie
wzieła
ją
za
reke.
-Spójrz
na
mnie.
Nie
pozwole,
by
znów
cię
skrzywdził.
–
Zawiazał
mnie.
-Po
jej
twarzy
płyneły
łzy.
-Zwiazał
mnie
na
łóku.
Sciagnał
mi
ubranie.
Błagałam
go,
eby
tego
nie
robił.
Był
moim
przyjacielem.
Przebrał
sie.
To
było
okropne.
Zaczał
stroić
miny
do
kamery,
usmiechać
sie.
Powiedział,
e
byłam
niegrzeczną
dziewczynka.
Coś
dziwnego
stało
się
z
jego
oczami.
Krzyczałam,
lecz
nikt
mnie
nie
słyszał.
Gdzie
jest
Rudy?
–
Jestem
tutaj
–
powiedział
przez
scisniete
gardło.
Pochylił
się
ii
dotknał
wargami
jej
czoła
i
skroni.
–
Zgwałcił
mnie.
Bardzo
bolało.
Nazwał
mnie
dziwka.
Powiedział,
e
kobiety
to
dziwki,
aktorki,
które
udaja,
e
są
inne,
ale
są
zwykłymi
dziwkami.
A
meczyzni
wykorzystują
je
i
porzucaja.
Jestem
dziwką
i
on
moe
zrobić
ze
mna,
co
zechce.
I
wcia.
zadawał
mi
ból.
Wołałam
Rudy'ego,
eby
go
powstrzymał.
–
Rudy
przyszedł
–
powiedziała
Eve.
Przyszedł
i
powstrzymał
go.
–
Przyszedł?
–
Tak.
Usłyszał
cie,
przyszedł
i
zaopiekował
się
toba.
–
Powstrzymał
go.
Tak,
powstrzymał.
-Zamkneła
oczy.
-Słyszałam
jakieś
krzyki,
hałas.
Ktoś
strasznie
płakał.
Wzywał
matke.
Nic
wiecej
nie
pamieta.
–
Swietnie
się
spisałas.
–
Nie
pozwolisz,
eby
wrócił?
-Zacisneła
palce
na
dłoni
Eve.
-Nie
pozwolisz,
eby
znowu
mnie
skrzywdził?
–
Nie
pozwole.
–
Umalował
mnie
–
przypomniała
sobie
Piper.
-Spryskał
czyms.
0-Zagryzła
warge.
-I
w
srodku.
Jego
ciało
było
zupełnie
pozbawione
włosów.
I
miał
na
biodrze
tatua.
To
coś
nowego,
pomyslała
Eve.
Na
tasmach
wideo,
które
ogladała,
nie
było
adnego
tatuau.
–
Pamietasz,
jak
wygladał
tez
tatua?
–
To
był
napis
„mojej
miłosci”.
Pokazał
mi
go.
Chciał,
ebym
na
niego
patrzyła.
Powiedział,
e
jest
trwały,
nie
tymczasowy.
Nie
chciał
być
tymczasowy
dla
tych,
których
kochał.
A
ja
płakałam
i
mówiłam,
e
go
nie
skrzywdze.
On
te.
płakał.
Powiedział,
e
wie
o
tym,
e
mu
przykro.
–
Jeszcze
coś
zapamietałas?
–
Powiedział,
e
zawsze
bedę
go
kochała,
bo
on
bedzie
ostatni.
I
nigdy
o
mnie
nie
zapomni,
bo
byłam
jego
przyjaciółka.
-Oczy
straciły
chorobliwą
szklistosć
i
pojawiło
się
w
nich
zmeczenie.
-Chciał
mnie
zabic.
To
ju.
nie
był
Simon.
Meczyzna,
który
mi
to
zrobił,
był
kimś
obcym.
Mysle,
e
przeraało
go
to
w
równym
stopniu
jak
mnie.
–
Ju.
nie
bedziesz
musiała
się
bac,
przyrzekłam
ci
to.
-Eve
odsuneła
się
i
spojrzała
na
Rudy'ego.
-Wyjdzmy
na
chwilę
i
pozwólmy
doktorowi
zajac
się
twoją
siostra.
–
Zaraz
wracam.
-Przycisnał
wargi
do
dłoni
Piper.
-Bedę
za
drzwiami.
Nie
chcę
zostawiać
jej
samej
–
powiedział,
kiedy
wyszli
na
korytarz.
–
Bedzie
musiała
z
kimś
porozmawiac.
–
Dosć
ju.
mówiła.
Na
litosć
boska,
przecie.
powiedziała
wszystko...
–
Potrzebuje
porady
psychologa
–
przerwała
mu
Eve.
-Wyjazd
nie
pomoe
jej
uporać
się
z
problemami.
Kilka
dni
temu
dałam
jej
wizytówkę
z
wypisanym
na
odwrocie
nazwiskiem
i
numerem
kontaktowym.
Porozmawiaj
z
doktor
Mira,
Rudy.
Pozwól,
by
pomogła
twojej
siostrze.
Otworzył
usta,
po
czym
je
zamknał.
–
Była
pani
dla
niej
bardzo
dobra,
poruczniku.
Delikatna.
Słuchajac
jej,
zrozumiałem,
dlaczego
była
pani
zupełnie
inna
w
stosunku
do
mnie,
sadzac,
e
to
ja
jestem
odpowiedzialny
za...
te
wszystkie
zbrodnie.
Jestem
pani
wdzieczny.
–
Bedzie
pan
mi
wdzieczny,
kiedy
go
złapie.
-Odchyliła
się
w
tył
na
piety.
-Pan
go
znał
bardzo
dobrze,
prawda?
–
Tak
mi
się
wydawało.
–
Dokad
mógł
pójsc?
A
moe
do
kogo?
–
Powiedziałbym,
e
przyszedł
by
do
mnie
albo
do
Piper.
Duo
czasu
spedzalismy
razem,
i
zawodowo,
i
prywatnie.
-Zamknał
oczy.
-To
tłumaczy,
dlaczego
miał
dostep
do
listy
partnerów.
Nikt
z
firmy
nie
kwestionowałby
jego
poczynan.
Gdybym
to
pani
powiedział,
gdybym
otworzył
przed
panią
drzwi,
zamiast
chronić
siebie
i
firme,
mógłbym
temu
zapobiec.
–
To
otwórz
je
teraz.
Opowiedz
mi
o
nim
i
o
jego
matce.
–
Była
psychicznie
chora.
Nie
wiem,
czy
ktoś
prócz
mnie
o
tym
wiedział.
-
Bezwiednie
musnał
palcem
brzeg
nosa.
-Pewnej
nocy
załamał
się
i
opowiedział
mi
o
wszystkim.
Była
trudna
do
zniesienia,
niezrównowaona
umysłowo.
Winił
za
to
ojca.
Rozwiedli
sie,
kiedy
Simon
był
jeszcze
dzieckiem,
lecz
matka
nigdy
się
z
tym
nie
pogodziła.
Była
pewna,
e
ma.
pewnego
dnia
do
niej
wróci.
–
To
była
jej
jedyna
miłosc?
–
O
Boe!
-Ukrył
twarz
w
dłoniach.
-Tak,
chyba
tak.
Była
aktorka,
niezbyt
dobra,
ale
Simon
uwaał,
e
jest
wspaniała,
fantastyczna.
Uwielbiał
ja.
Martwił
go
jednak
jej
stan
psychiczny.
Czesto
miała
napady
depresji.
Byli
te.
meczyzni
w
jej
yciu.
Wykorzystywała
ich
do
podtrzymywania
swoich
nastrojów.
Był
niezwykle
tolerancyjnym
człowiekiem,
lecz
tego
nie
mógł
zniesc.
Jego
matka
nie
powinna
oddawać
się
meczyznom!
Raz
tylko
o
tym
wspomniał,
po
jej
smierci,
kiedy
był
pograony
w
rozpaczy.
Powiesiła
sie.
Znalazł
ją
w
pierwszy
dzień
Boego
Narodzenia.
Wszystko
doskonale
do
siebie
pasuje
–
orzekła
Peabody,
gdy
tymczasem
Eve
zmagała
się
z
ruchem
ulicznym.
-Facet
ma
kompleks
matki.
W
kadej
z
ofiar
widzi
matke,
wskrzesza
ja,
kocha
i
wymierza
kare.
Ci
dwa
meczyzni
mogli
uosabiać
jego
ojca
lub
odzwierciedlać
seksualne
preferencje.
–
Dzieki
za
opinię
–
burkneła
Eve
i
walneła
dłonią
w
kierownice,
kiedy
po
raz
kolejny
zbyła
zmuszona
się
zatrzymac.
-Pieprzone
Boe
Narodzenie!
Nic
dziwnego,
e
szpitalom
i
klinikom
psychiatrycznym
przybywa
w
grudniu
pacjentów.
–
To
wigilia
Boego
Narodzenia.
–
Wiem,
do
cholery,
co
to
za
dzien.
-Właczyła
pionowy
start,
skreciła
ostro
w
lewo
i
pomkneła
nad
dachami
unieruchomionych
w
korku
samochodów.
–
Maxibus.
–
Widze.
-mineła
airbusa,
omal
się
o
niego
nie
ocierajac.
–
Ta
taksówka
chyba
chce...
-Peabody
skuliła
się
i
zamkneła
oczy,
bo
kierujacy
nią
taksówkarz
wpadł
na
ten
sam
pomysł
co
Eve,
wystrzelił
w
górę
i
zajechał
jej
droge.
Eve
zakleła,
gwałtownie
skreciła
kierownica,
otarła
się
o
zderzak
i
z
całej
siły
nacisneła
na
klakson,
–
Na
dół,
głupi
sukinsynu.
Wciskajac
sie
miedzy
pojazdy,
dwoma
kołami
wyladowała
na
chodniku
przed
tłumem
zirytowanych
przechodniów.
Wyskoczyła
z
wozu
i
podeszła
do
taksówki.
Kierowca
równie.
wysiadł
i
ruszył
w
jej
strone.
Peabody
chciała
mu
powiedziec,
e
jesli
chce
zatargu
z
glina,
to
wybrał
niewłasciwą
osobe.
Kiedy
jednak
wysiadła
i
torowała
sobie
drogę
wsród
przechodniów,
pomyslała,
e
dokopanie
taksówkarzowi
moe
poprawi
Eve
humor.
–
Przecie.
sygnalizowałem
–
powiedział.
-Miałem
takie
samo
prawo
do
pionowego
startu
jak
pani.
Wysiadły
pani
kierunkowskazy
i
klakson?
Pewnie
miasto
zapłaci
za
ten
zderzak,
tak?
Wy,
gliny
nie
jestescie
włascicielami
ulic.
Nie
mam
zamiaru
bulić
za
tę
szkodę
z
własnej
kieszeni,
siostro.
–
Siostro?
Peabody
zadrała,
słyszac
lodowaty
ton
w
głosie
Eve.
Pokreciła
z
politowanie
głową
i
wyjeła
cyfrowy
bloczek
mandatowy.
–
Pozwól,
e
coś
ci
powiem,
bracie.
Najpierw
cię
cofniesz,
a
potem
wypiszę
ci
mandat
za
napasć
za
oficera
policji.
–
Hej,
ja
przecie.
nawet...
–
Powiedziałam,
cofnij
sie.
I
radzę
ci
szybko
przyjać
własciwą
pozycje.
–
Jezu,
przecie.
to
tylko
zderzak.
–
Stawiasz
opór
funkcjonariuszowi
policji?
–
Nie.
-Mruknał
coś
pod
nosem,
rozstawił
nogi
i
połoył
rece
na
dachu
taksówki.
-
Paniusiu,
przecie.
to
wigilia
Boego
Narodzenia.
Moe
damy
sobie
spokój.
–
Powinieneś
okazywać
wiecej
szacunku
glinom.
–
Paniusiu,
mój
kuzyn
jest
glina.
Zaciskajac
zeby,
Eve
wyjeła
swoją
odznakę
i
podetkneła
mu
ją
pod
nos.
–
Widzisz?
Tu
jest
napisane
porucznik,
nie
siostra
czy
paniusia.
Moesz
zapytać
swojego
kuzyna
gliniarza.
–
Nazywa
się
Brinkleman
–
mruknał.
-Sierant
Brinkleman.
–
Powiedz
sierantowi
Brinklemanowi,
eby
kontaktował
się
z
porucznik
Dallas
z
wydziału
zabójstw
i
wyjasnił
jej,
dlaczego
jego
kuzyn
jest
takim
dupkiem.
Jesli
uznam
to
wyjasnienie
za
satysfakcjonujace,
nie
odbiorę
ci
licencji
i
nie
spiszę
notatki,
e
zajechałeś
drogę
słubowemu
pojazdowi.
Jasne?
–
Jasne,
poruczniku.
–
A
teraz
wynoś
się
stad.
Kierowca
potulnie
wrócił
do
wozu
i
czekał
cierpliwie
na
właczenie
się
do
ruchu.
Eve,
wcia.
czujac
kipiacy
w
niej
gniew,
odwróciła
się
do
Peabody
i
dzgneła
ją
palcem
w
piers.
–
A
ty
jesli
chcesz
ze
mną
jezdzic,
to
wyciagnij
ten
kij
z
dupy.
–
Z
całym
szacunkiem,
poruczniku,
ale
nic
mi
nie
wiadomo
o
adnym
obcym
przedmiocie
w
tej
okolicy.
–
Twoje
poczucie
humoru
jest
nie
na
miejscu,
posterunkowa
Peabody.
Jesli
nie
jesteś
zadowolona
z
funkcji
mojej
asystentki,
to
moesz
złoyć
rezygnacje.
Serce
podskoczyło
Peabody
do
gardła.
–
Nie
chcę
składać
rezygnacji.
Nie
jestem
niezadowolona
z
mojej
funkcji.
Eve
miała
ochotę
wrzasnac,
lecz
tylko
odwróciła
się
i
zaczeła
przebijać
przez
tłum
ludzi,
zarabiajac
kilka
siniaków
i
niewybrednych
komentarzy.
Za
chwilę
jednak
wróciła.
–
Jesli
nadal
bedziesz
rozmawiać
ze
mną
tym
pompatycznym
tonem,
to
zaczniemy
się
bic.
–
Groziła
mi
pani
zwolnieniem
–
Nieprawda.
Zaproponowałam
ci
przeniesienie.
Peabody
z
trudem
opanowała
drenie
głosu.
–
nadal
uwaam,
e
przekroczyła
pani
pewne
granice
w
kwestii
mojej
znajomosci
z
Charlesem
Monroe.
–
Tak,
wyraziłaś
to
a.
nazbyt
jasno.
–
To
niewłasciwe,
aby
zwierzchnik
krytykował
wybór
partnera.
To
osobista
sprawa
i...
–
Masz
cholerną
słusznosc.
To
rzeczywiscie
była
osobista
sprawa.
-Oczy
Eve
pociemniały,
lecz
ku
zaskoczeniu
Peabody
płoneła
w
nich
uraza.
-Wczoraj
wieczorem
nie
mówiłam
jako
twój
zwierzchnik.
Nie
rozmawiałam
z
moją
asystentka,
lecz
z
przyjaciółka.
Peabody
poczuła
ogarniajacą
ją
poteną
falę
wstydu.
–
Dallas...
–
Z
przyjaciółką
–
powtórzyła
Eve
–
która
robi
słodkie
oczy
do
meskiej
dziwki.
Dziwki
bedacej
osobą
podejrzana.
–
Ale
Charles....
–
Był
na
koncu
listy
–
weszła
jej
w
słowo
Eve.
-Ale
był.
Jego
nazwisko
znajdowało
się
na
liscie
partnerów
jednej
z
ofiar
i
na
liscie
jednej
z
ewentualnych
ofiar.
–
Nigdy
nie
uwaała
pani
Charlesa
za
morderce.
–
Sadziłam,
e
jest
nim
Rudy,
i
myliłam
sie.
Mogłam
się
równie.
pomylić
co
do
Charlesa.
-Na
samą
mysl
poczuła
gwałtowny
ucisk
w
oładku.
-Zabierz
wóz
do
centrali.
Przeka.
kapitanowi
Feeneyowi
i
komendantowi
Whitneyowi
najnowsze
informacje
i
powiedz,
e
jestem
w
terenie.
–
Ale...
–
Odprowadź
ten
pieprzony
wóz
do
centrali!
-warkneła
Eve.
-To
rozkaz
wydany
przez
zwierzchnika
asystentce.-Odwróciła
się
i
zaczeła
torować
sobie
drogę
przez
tłum.
Tym
razem
jednak
na
dobre.
–
Cholera!
-Peabody
walneła
dłonią
w
maskę
samochodu,
nie
zwracajac
uwagi
na
wsciekły
ryk
klaksonów
i
muzykę
dochodzacą
z
wnetrza
sklepu
po
drugiej
stronie
ulicy.
-Peabody,
jesteś
idiotka.
Pociagneła
nosem,
zaczeła
szukać
chusteczki
i
przypomniała
sobie,
e
dała
ją
Eve.
Otarła
wiec
nos
wierzchem
dłoni,
wsiadła
do
samochodu
i
przygotowała
się
do
wypełnienia
polecen.
Kiedy
Eve
dotarła
do
rogu
Czterdziestej
Pierwszej
i
złosć
z
niej
wyparowała,
doszła
do
wniosku,
e
nie
da
rady
przejsć
trzydziestu
przecznic
dzielacych
ją
do
laboratorium
Dickiego.
Rzuciła
okiem
na
ludzi
stłoczonych
na
ruchomych
platformach
i
stwierdziła,
e
ta
droga
te.
odpada.
Fala
przechodniów
zmusiła
ją
do
przejscia
nastepnych
kilkunastu
metrów.
W
koncu
jednak
udało
jej
się
zatrzymać
i
rozejrzec.
Strumień
pary
z
kiosku
z
sojowymi
hot
dogami
zaczał
ją
dusić
i
wywołał
łzawienie
oczu.
Z
trudem
wyciagneła
z
kieszeni
odznake,
przecisneła
się
do
krawenika
i
ryzykujac
ycie
i
utratę
nogi
weszła
prosto
pod
koła
nadjedajacej
taksówki.
Przycisneła
odznakę
do
przedniej
szyby,
wsiadła
do
wozu,
przetarła
dłonmi
twarz,
próbujac
się
uspokoic,
po
czym
spojrzała
we
wsteczne
lusterko
i
napotkała
wzrok
kierowcy.
Był
to
kuzyn
sieranta
Brinkemana.
Parskneła
smiechem.
–
To
ci
dopiero
pech.
–
Cały
dzień
taki
jest
–
mruknał.
–
Nienawidzę
Boego
Narodzenia.
–
W
tej
chwili
ja
te.
za
nim
nie
przepadam.
–
Moe
pan
mnie
dowiezć
do
Osiemnastej?
–
Szybciej
byłoby
na
piechote.
Spojrzała
na
płynacy
chodnikiem
strumień
ludzi.
–
Włacz
pan
pionowy
start
i
omiń
ten
korek.
Gdyby
były
jakieś
kłopoty,
załatwię
to
z
drogówka.
–
Pani
jest
szefem,
poruczniku.
Wystrzelił
niczym
błyskawica,
a
Eve
zamkneła
oczy
i
pomyslała,
e
bedzie
chyba
musiała
wziać
proszek
na
ból
głowy.
–
Bedzie
pan
robił
aferę
o
ten
zderzak-spytała
kierowce.
–
Tak
jak
wszyscy
poszkodowani?
Nie.
-Skrecił
w
Osiemnasta.
-Nie
powinienem
tego
mówic,
ale
w
tym
przedswiatecznym
ruchu
człowiek
robi
się
złosliwy.
Wyjeła
etony
kredytowe
i
wsuneła
w
otwór.
–
Skontaktujemy
się
wieczorem.
–
Bedę
wdzieczny.
Tak
czy
owak
wesołych
swiat.
Zasmiała
się
juz
nieco
swobodniej.
–
Nawzajem.
W
dzielnicy,
w
której
miesciło
się
laboratorium
kryminalistyczne,
prosektoria
i
kostnice,
panował
mniejszy
ruch.
Nie
ma
tu
nic
do
kupowania,
pomyslała.
Weszła
do
brzydkiego
budynku
ze
stali,
zaprojektowanego
przez
architekta
ogarnietego
wizją
przyszłosci,
w
której
królować
bedzie
metal,
mineła
pusty
hall
i
przeszła
przez
bramkę
kontrolna.
Pilnujacy
wejscia
android
skinał
głowa,
kiedy
połoyła
dłoń
na
czytniku
linii
papilarnych,
podała
nazwisko,
stopien,
kod
i
cel
wizyty.
Zjechała
w
dół
ruchomą
platformą
i
zmarszczyła
brwi
na
widok
opustoszałych
korytarzy
i
pokoi.
Srodek
dnia,
zwykły
dzień
pracy,
gdzie,
u
diabła,
wszyscy
się
podziali?
Otworzyła
drzwi
do
laboratorium,
a
tam
trwała
w
najlepsze
zabawa.
Grała
muzyka,
panował
gwar
i
smiech.
Ktoś
wsunał
jej
w
dłoń
kubek
z
podejrzanie
wygladajacym
zielonym
płynem.
Tu.
obok
tanczyła
kobieta
ubrana
jedynie
w
fartuch
ochronny
i
w
minigoglach.
Eve
złapała
ją
za
rekaw.
–
Gdzie
Dickie?
–
Och,
gdzieś
tutaj.
Musze
isć
po
dolewke.
–
Prosze.
Wcisneła
jej
kubek
w
dłoń
i
ruszyła
na
poszukiwanie
szefa
laboratorium.
Dickie
siedział
na
stole,
trzymajac
rekę
pod
spódnicą
podanej
laborantki.
Eve
doszła
do
wniosku,
e
dziewczyna
jest
pijana,
skoro
pozwala,
by
te
pajakowate
łapska
grzebały
miedzy
jej
nogami.
–
Hej,
Dallas,
przyłacz
się
do
zabawy.
Co
prawda
nie
jest
równie
wspaniała
jak
u
ciebie,
ale
robimy,
co
moemy.
–
Gdzie,
do
cholery,
są
moje
raporty?
Gdzie
wyniki?
Co
się
tu,
kurwa,
dzieje?
–
Jest
Wigilia.
Rozchmurz
sie.
Eve
chwyciła
go
za
przód
koszuli
i
sciagneła
ze
stołu.
–
Mam
cztery
trupy
i
kobietę
w
szpitalu.
Wiec
nie
pieprz
mi
tu
o
zabawie,
ty
mały
zezowaty
sukinsynu.
Dawaj
wyniki.
–
Laboratorium
pracuje
dziś
do
drugiej.
-Bezskutecznie
usiłował
wyswobodzić
się
z
uscisku.
-A
jest
ju.
po
trzeciej,
waniaczko.
–
Na
litosć
boska,
ten
sukinsyn
gdzieś
się
ukrywa.
Widziałeś
co
zrobił
z
ofiarami?
Chcesz,
ebym
ci
pokazała
filmy,
jakie
nakrecił
w
czasie
roboty?
Chcesz
obudzić
się
jutro
rano
i
dowiedzieć
sie,
e
znowu
to
zrobił,
bo
tobie
sie
chciało
się
pracowac?
Mógłbyś
potem
przełknać
swiateczną
ges?
–
Do
diabła,
Dallas,
nie
odkryłem
niczego
nowego.
Chodź
ze
mna.
-Z
zaskakujaca
godnoscią
wygładził
zmietą
przez
Eve
koszule.
-Przejdziemy
do
drugiego
laboratorium.
Nie
ma
potrzeby
psuć
innym
zabawy.
Przecisnał
się
przez
tłum
i
otworzył
boczne
drzwi.
–
Jezu,
Feinstein,
tu
musisz
ją
posuwac?
Idzcie
do
magazynu,
jak
wszyscy.
Eve
przetarła
oczy
palcami,
kiedy
kopulujaca
para
oderwała
się
od
siebie
i
zaczeła
zbierać
ubranie.
Czy
wszyscy
poszaleli?
-pomyslała
Eve,
gdy
para
umkneła
pospiesznie,
chichoczac
jak
niesforne
dzieci.
–
Zmieszalismy
róne
gatunki
piwa
–
wyjasnił
Dickie.
-Legalny
browar,.
Ale
działa
jak
mieszanka
wybuchowa.
-Usiadł
przez
komputerem
i
wywołał
plik
sprawy.
–
Tym
razem
mielismy
jego
odciski
palców,
ale
to
ju.
wiesz.
Nie
ma
watpliwosci
co
do
jego
tosamosci.
Ten
sam
srodek
dezynfekcyjny.
Kosmetyki,
które
zostawił
uciekajac,
odpowiadają
tym
znalezionym
przy
ofiarach.
Ubranie
i
całe
to
gówno,
które
przesłałas,
wykonano
z
uprzednio
zidentyfikowanych
włókien.
Masz
go
w
garsci,
Dallas.
Niezbite
dowody,
by
goscia
zapuszkowac.
–
A
co
znalazła
ekipa
sledcza?
Muszę
mieć
jakiś
slad,
który
doprowadzi
mnie
do
niego.
–
Nie
odkryła
niczego,
o
czym
byś
ju.
nie
wiedziała.
Chodzi
ci
o
to,
co
znalezlismy
w
jego
mieszkaniu?
Niewiele
tego
było.
Ten
facet
to
fanatyczny
pedant.
Ale
znalezlismy
kolejne
włókna,
takie
jak
z
kaftana,
i
kilka
włosów
z
brody,
którą
po
sobie
zostawił.
To
wszystko,
czym
dysponujemy.
–
Dobra.
Przeka.
raport
na
mój
wideokom
w
domowym
biurze
i
w
centrali.
Kopię
przeslij
Feeneyowi.
Wzruszył
ramionami.
Oboje
wiedzieli,
e
ju.
to
zrobił.
–
Przepraszam,
e
odciagnełam
cię
od
zabawy.
–
Za
godzinę
lub
dwie
miasto
się
wyludni.
Ludziom
naley
się
odpoczynek,
nie?
–
Kobiecie,
która
spedzi
te
swieta
w
szpitalu,
te.
się
coś
naley.
Wyszła
z
budynku
z
nadzieja,
e
chłodne
powietrze
złagodzi
ból
głowy.
Hałowała,
e
nie
poprosiła
Dickiego
o
jakiś
skuteczny
srodek.
Na
ulicach
zdayły
ju.
zapłonać
latarnie.
W
grudniu
szybko
zapadał
zmrok,
a
noce
były
ciemne
i
długie.
Swiatło
dnia
z
trudem
przebijało
się
przez
chmury
i
znowu
znikało.
Wyjeła
podreczny
wideokom
i
połaczyła
się
z
domem.
–
Pracujesz
–
stwierdziła,
kiedy
na
ekranie
pojawiła
się
twarz
Roarke'a.
Stojacy
za
jego
plecami
faks
wypluwał
papier.
–
Troche.
–
Mam
kilka
spraw
do
załatwienia.
Nie
sadze,
bym
szybko
wróciła
do
domu.
Po
wyrazie
jej
twarzy
poznał,
e
boli
ją
głowa.
–
Dokad
się
wybierasz?
–
Chcę
przeszukać
mieszkanie
Simona.
Nie
miałam
okazji
się
tam
rozejrzec.
Moe
„sprzatacze”
coś
przegapili.
Muszę
to
sprawdzic.
–
Rozumiem.
–
Słuchaj,
jestem
bez
samochodu,
a
to
mieszkanie
jest
niedaleko
domu.
Mógłbyś
wysłać
jakiś
pojazd?
–
Oczywiscie.
–
Dzieki.
Odezwę
sie,
kiedy
skoncze.
–
Rób,
co
masz
do
zrobienia,
ale
weź
coś
na
ból
głowy,
Eve.
Usmiechneła
się
lekko.
–
Nie
mam
nic
przy
sobie.
Kiedy
wrócę
do
domu,
wypijemy
mnóstwo
wina
i
bedziemy
się
kochać
jak
szalency,
dobrze?
–
No
có,
planowałem
spokojny
wieczór
przy
grze
w
trójpolowe
szach,
ale
jesli
tego
chcesz...
To
cudowne,
jak
on
potrafi
poprawić
nastrój,
pomyslała
Eve,
przerywajac
połaczenie.
Nie
zdziwiła
sie,
kiedy
przed
budynkiem,
w
którym
mieszkał
Simon,
zobaczyła
nie
tylko
samochód,
lecz
i
samego
Roarke'a.
–
Mogłeś
wysłać
androida.
–
Tak
uwaasz?
–
Nie.
-Przeciagneła
dłonią
po
włosach.
-Nie
sadzę
te,
ebyś
się
zgodził
poczekać
w
wozie,
dopóki
nie
skoncze.
–
Widzisz,
jak
dobrze
się
znamy?
-Siegnał
do
kieszeni
eleganckiego
palta
i
wyjał
z
niej
emaliowane
pudełeczko
z
niebieskimi
pigułkami.
–
Otwórz
buzie.
Uniósł
brew
w
odpowiedzi
na
jej
gniewny
wzrok
i
zacisniete
wargi.
–
Eve,
to
zwykły
srodek
przeciwbólowy.
Od
razu
lepiej
się
poczujesz.
–
Nie
ma
w
tym
adnego
cholernego
swinstwa?
–
Nie.
Otwieraj
buzie.
-Przytrzymał
ją
za
brode,
wrzucił
pigułkę
na
jezyk
i
zamknał
jej
usta.
-Połknij.
Grzeczna
dziewczynka.
–
Pocałuj
mnie
gdzies.
–
Kochanie,
o
niczym
innym
nie
marze.
Przywiozłem
twój
zestaw
polowy.
–
Przynajmniej
jedno
z
nas
mysli
rozsadnie.
Dzieki
–
powiedziała,
gdy
siegnał
do
samochodu
po
walizeczke.
-mam
go
w
garsci
–
dodała.
-Dowody,
swiadek,
motyw,
metoda.
–
Moesz
dodać
do
tej
listy
fakt,
e
kasetka
z
kosmetykami,
którą
zostawił
w
mieszkaniu
Piper
Hoffman,
jest
robiona
na
zamówienie.
-Zaczał
delikatnie
masować
kark
Eve,
by
przyspieszyć
działanie
pigułki.
-Moja
firma
oferuje
je
licencjonowanym
wizaystom.
–
Wspaniale.
Pozostaje
tylko
go
znalezc.
–
Nie
zameldował
się
w
adnym
hotelu,
chyba,
e
w
takim
na
godziny
–
ciagnał
z
usmiechem
Roarke.
-McNab
wykonał
kawał
dobrej
roboty.
–
Akurat.
W
laboratorium
natknełam
się
na
orgie.
–
Czemu
nas
nie
zaproszono?
To
oburzajace.
–
Coś
mi
się
zdaje,
e
zaproszenie
obejmowałoby
równie.
tak
wspaniały
numer
jak
ogladanie
nagiego
szefa
laboratorium.
-Wyjeła
klucz
uniwersalny
i
rozkodowała
zaplombowane
przez
policję
drzwi
do
mieszkania
Simona.
-Nie
jest
to
cos,
na
co
miałabym
ochote.
Jesli
chcesz
wejsć
do
srodka,
musisz
włoyć
ochraniacze.
Roarke
popatrzył
na
puszkę
i
westchnał
cieko.
–
Czy
policja
nie
moe
uywać
czegos,
co
miałoby
przyjemniejszy
zapach?
-
Włoył
jednak
ochraniacze
na
rece
i
nogi
i
zaczekał,
a.
Eve
zrobi
to
samo.
–
Nagrywanie.
Porucznik
Eve
Dallas
wchodzi
do
mieszkania
podejrzanego
Simona,
dwudziesty
czwarty
grudnia,
godzina
szesnasta
dwanascie.
Oficerowi
sledczemu
towarzyszy
cywil
Roarke,
chwilowo
pełniacy
rolę
asystenta.
Kazała
zapalić
swiatła
i
przez
moment
badała
wzrokiem
pokój.
Nie
panował
ju.
w
nim
idealny
porzadek.
Pracujaca
ekipa
sledcza
zostawiła
błyszczacą
warstwę
na
powierzchniach,
szukajac
sladów
odcisków
palców
i
innych
sladów.
„Sprzatacze”
poprzesuwali
meble,
poduszki,
pozdejmowali
ze
scian
obrazy.
Odłaczono
i
zabrano
wideokom.
–
Skoro
ju.
tu
jestes,
rozejrzyj
się
po
innych
pomieszczeniach.
-zwróciła
się
do
Roarke'a.
-Zawołaj,
jesli
znajdziesz
coś
ciekawego.
Bedę
w
sypialni.
Zdayła
zaledwie
otworzyć
szafe,
kiedy
wrócił
Roarke,
trzymajac
w
dwóch
palcach
dyskietke.
–
Mam
cos
ciekawego,
poruczniku.
–
Gdzie
to
było?
Powinni
zabrać
wszystkie
dyskietki.
–
Przedswiateczna
goraczka,
có.
na
to
poradzisz?
Ukryta
była
za
fotografią
hologramowa.
Przypuszczam,
e
przedstawia
jego
matke.
To
taka
sentymentalna
kryjówka.
–
Nie
mam
na
czym
jej
przegrac.
Zabrali
cały
sprzet
elektroniczny.
Musze....
Urwała,
bo
Roarke
wyjał
z
kieszeni
płaskie
czarne
pudełko,
wcisnał
zatrzask
i
otworzył
pokrywę
z
małym
ekranem.
–
Nowa
zabawka
–
wyjasnił,
kiedy
zmarszczyła
brwi.
-Nie
zdaylismy
wyeliminować
wszystkich
błedów
i
wprowadzić
jej
na
rynek
przed
swietami.
Bedzie
gotowa
na
Dzień
Prezydenta.
–
Czy
to
bezpieczne?
Nie
mogę
zniszczyć
tej
dyskietki.
–
Ten
egzemplarz
osobiscie
poprawiałem.
-To
prawdziwy
klejnocik.
-Wsunał
dyskietkę
w
szczelinę
i
uniósł
brew.
-Moge?
–
Sprawdzmy,
co
na
niej
jest.
Rozdział
20
Był
to
raczej
chaotyczny
i
ałosny
dziennik.
Jeden
rok
z
ycia
meczyzny,
w
którym
jego
swiat
wali
się
w
gruzy.
Mira
nazwałaby
to
wołaniem
o
pomoc,
pomyslała
Eve.
Kilkanascie
razy
zwracał
się
do
matki:
nazywał
ja
jedyną
miłoscią
swego
ycia,
wynosił
na
piedestał,
by
przy
kolejnym
wejsciu
obrzucać
wyzwiskami.
Raz
była
dla
niego
swieta,
nastepnym
razem
dziwka.
Po
przesłuchaniu
całosci
Eve
nie
miała
ju.
watpliwosci:
ta
kobieta
była
dla
Simona
ciearem,
który
cierpliwie
dzwigał,
lecz
którego
nigdy
nie
potrafił
zrozumiec.
Kadego
roku
na
Boe
Narodzenie
wkładała
do
pudełka
złotą
bransoletkę
z
wygrawerowanymi
na
niej
słowami:
Mojej
miłosci,
którą
dostała
od
mea
i
kładła
pod
choinke.
Kadego
roku
powtarzała
synowi,
e
ojciec
zjawi
sie
w
domu
pierwszego
dnia
swiat.
Długo
w
to
wierzył.
Jeszcze
dłuej
pozwalał,
by
ona
w
to
wierzyła.
Wreszcie
w
zeszłym
roku,
w
wigilię
Boego
Narodzenia,
majac
dosć
meczyzn,
którzy
ją
wykorzystywali,
rozbił
pudełko
i
zniszczył
jej
iluzje.
Nastepnego
dnia
rano
powiesiła
się
na
łancuchu,
którym
syn
udekorował
choinke.
–
Niezbyt
wesoła
swiateczna
opowiesć
–
mruknał
Roarke.
-Biedny
dran.
–
Wszawe
dziecinstwo
nie
usprawiedliwia
gwałtu
i
morderstwa.
–
Ale
moe
być
przyczyna.
Sami
budujemy
naszą
drogę
ycia,
Eve.
Jedna
decyzja
pociaga
za
sobą
nastepna.
–
I
za
te
decyzje
ponosimy
odpowiedzialnosc.
Wyjeła
torebkę
na
dowody
rzeczowe,
a
Roarke
wrzucił
do
niej
dyskietke.
Potem
połaczyła
się
z
McNabem.
–
Nie
udało
się
znalezć
jego
meliny,
Dallas.
Za
to
zlokalizowałem
ojca.
Prawie
trzydziesci
lat
temu
przeniósł
się
na
stację
Nexus.
Ma
drugą
one,
dwoje
dzieci
i
wnuki.
Mam
jego
adres,
jesli
chce
pani
z
nim
porozmawiac.
–
Po
co?
-mrukneła.
-mam
dziennik
Simona.
Był
w
jego
mieszkaniu.
Technicy
i
„sprzatacze”
przegapili
go.
Przesle
go
do
sekcji
elektronicznej.
Zarejestruj
go,
dobrze
McNab?
Potem
jesteś
wolny.
Powiedz
Peabody,
e
moe
isć
do
domu.
Tylko
musicie
mień
właczone
nadajniki.
–
Tak
jest.
Kiedyś
w
koncu
wyjdzie
z
nory.
Wtedy
go
capniemy.
–
Dobra.
Idź
powiesić
skarpete,
McNab.
Miejmy
nadzieje,
e
dostaniemy
na
gwiazdkę
to,
czego
chcemy.
Roarke
patrzył,
jak
chowa
wideokom.
–
Jesteś
dla
siebie
zbyt
surowa,
Eve.
–
On
dziś
wieczorem
zaatakuje.
I
tylko
on
wie
gdzie
i
kogo.
-Odwróciła
się
w
stronę
szafy.
-Wszystkie
ubrania
są
poukładane
według
kolorów
i
materiałów.
Ma
na
tym
punkcie
jeszcze
wiekszego
szmergla
ni.
ty.
–
Nie
widze
nic
nienormalnego
w
utrzymywaniu
porzadku
w
garderobie.
–
Zwłaszcza
jesli
się
ma
dwiescie
czarnych
jedwabnych
koszul.
Jeszcze
włoyłbyś
nie
te,
co
trzeba,
i
popełnił
straszną
gafe.
–
Rozumiem
przez
to,
e
nie
kupiłaś
mi
w
prezencie
czarnej
jedwabnej
koszuli.
Zerkneła
na
niego
przez
ramię
i
skrzywiła
sie.
–
Spartaczyłam
sprawę
z
tymi
prezentami.
Nie
miałam
o
niczym
pojecia.
Dopiero
Feeney
oswiecił
mnie,
e
od
współmałonka
oczekuje
się
wiekszej
liczby
prezentów.
Ja
mam
tylko
jeden.
Wcisnał
jezyk
w
policzek.
–
Dasz
mi
jakaś
wskazówke?
–
Nie.
Na
pewno
byś
zaraz
odgadł.
-Ponownie
spojrzała
na
ubrania.
-Lepiej
spróbuj
rozwiazać
taką
zagadke:
Masz
tu
koszule
i
spodnie.
Od
białych,
przez
kremowe,
do...
Nie
wiem,
jak
się
ten
kolor
nazywa.
–
Ciemnoszary.
–
Niech
bedzie.
Potem
idą
niebieskie
i
zielone.
Dotad
jest
wszystko
w
porzadku.
Teraz
mamy
luke,
a
dalej
idą
serie
brazowa,
szara
i
czarna.
Jakiego
koloru
według
ciebie
brakuje?
–
Czerwonego.
–
Zgadza
sie.
Nie
ma
adnej
czerwonej
sztuki.
Moe
on
wkłada
czerwone
ubrania
tylko
na
specjalne
okazje.
Czerwony
kaftan
zabrał
wiec
ze
soba.
„Sprzatacze”
jeszcze
coś
przeoczyli.
Biuterie.
Szesć
gesi,
siedem
czegoś
tam
i
tak
dalej.
Te.
musiał
je
wziac.
Szykuje
się
do
przedstawienia.
Ale
gdzie
on
to
mógł
schowac?
Gdzie
mógł
ukryc?
-obeszła
pokój.
-Wie,
e
tu
ju.
nie
ma
dla
niego
powrotu.
Ryzykował
zabierajac
stad
narzedzia,
kostium
i
rekwizyty.
Ale
bez
tego
nie
mógłby
dokonczyć
swego
zadania.
Jest
zbyt
sprytny,
zbyt
zorganizowany,
by
nie
mieć
jakiegoś
miejsca,
gdzie
mógłby
się
ukryc.
–
Tu
było
całe
jego
ycie:
matka,
wspomnienia
–
powiedział
Roarke.
-A
take
praca.
Zamkneła
oczy,
jakby
otrzymała
cios.
–
Boe,
on
tam
wrócił.
On
jest
w
tamtym
budynku.
–
Wiec
na
co
czekamy?
Jazda
ulicami
pokrytymi
cienką
warstwą
lodu
była
koszmarna.
Za
to
chodniki
się
wyludniły.
Ludzie
spieszyli
do
swych
domów
i
rodzin,
a
nieliczni,
którzy
nie
kupili
jeszcze
prezentów,
polowali
na
otwarte
o
tej
porze
sklepy.
Zapłoneły
latarnie
uliczne,
rozsiewajac
wokół
zimne
smugi
swiatła.
Eve
spojrzała
na
ruchomą
tablicę
reklamowa,
przedstawiajacą
mknacego
w
saniach
swietego
Mikołaja,
który
yczył
wszystkim
wesołych
swiat.
Jakby
tego
wszystkiego
było
mało,
zaczał
padać
grad.
Kiedy
Roarke
zatrzymał
się
przy
kraweniku,
Eve
wysiadła,
wyjeła
swój
klucz
uniwersalny,
po
czy
zawahała
sie.
Po
krótkiej
walce
wyjeła
broń
z
kabury.
–
Weź
mój
obezwładniacz.
Tak
na
wszelki
wypadek.
Weszli
do
jasno
oswietlonego
hallu.
–
Przez
cały
dzień
w
salonie,
w
sklepach,
w
klubach
restauracyjnych
krecili
się
ludzie,
a
on
potrzebował
spokoju.
Są
tu
pewnie
jakieś
puste
biura.
Moglibysmy
to
sprawdzic,
ale
coś
mi
mówi,
e
skorzystał
z
mieszkania
Piper.
Wiedział,
e
bedzie
puste,
bo
Rudy
nie
zostawi
jej
samej,
nawet
na
noc.
Byłby
tu
bezpieczny.
Policji
te.
nie
musiałby
się
obawiac,
skoro
ekipa
sledcza
zrobiła
ju.
mieszkanie.
Wcisneła
przycisk
windy
i
zakleła.
–
Cholera,
zablokowana.
–
Czy
chcesz,
ebym
ją
uruchomił,
poruczniku?
–
Nie
badź
taki
cwany.
–
Rozumiem,
e
znaczy
to
„tak”.
-Przesunał
na
bok
broń
i
wyjał
mały
futerał
z
narzedziami.
-To
potrwa
tylko
chwile.
-Zdjał
osłonę
i
pomajstrował
coś
przy
tablicy
rozdzielczej.
-Rozległ
się
cichu
szum
i
po
chwili
kabina
windy
rozbłysła
swiatłami.
–
Zreczna
robota...
jak
na
biznesmena.
–
Dziekuje.
-Zaprosił
ją
gestem
do
srodka,
po
czym
sam
wsiadł.
-Mieszkanie
Hoffmanów.
Pietro
dostepne
tylko
po
uprzednim
przekreceniu
klucza
lub
wprowadzeniu
kodu.
Eve
zgrzytneła
zebami
i
ponownie
siegneła
po
klucz
uniwersalny,
lecz
Roarke
ju.
zdjał
osłonę
tablicy
rozdzielczej.
–
Tak
bedzie
szybciej
–
wyjasnił
i
zrecznie
uporał
się
z
blokada.
Winda
płynnie
ruszyła
w
góre.
Kiedy
zaczeła
zwalniac,
Eve
staneła
miedzy
Roarkiem
a
drzwiami.
Zmruył
oczy
i
czekał.
Kiedy
drzwi
się
otworzyły,
odepchnał
Eve
na
bok,
wyskoczył
z
windy
i
omiótł
bronią
korytarz.
–
Nigdy
wiecej
tego
nie
rób
–
sykneła,
ubezpieczajac
go
z
tyłu.
–
Nigdy
wiecej
nie
rób
z
siebie
tarczy
ochronnej
dla
mnie.
Chyba
droga
wolna.
Mona
sforsować
drzwi?
Pózniej
tym
się
zajme,
pomyslała,
opanowujac
gniew.
–
Biorę
dół
–
mrukneła,
odblokowujac
zamki.
–
Doskonale.
A
wiec
na
trzy.
Raz,
dwa.
-Uderzyli
w
drzwi
niczym
zgrany
zespół.
W
mieszkaniu
paliły
się
swiatła
i
rozbrzmiewały
radosne
swiateczne
melodie.
Rolety
były
zaciagniete.
Tylko
w
oknie
przy
którym
stała
choinka,
odbijały
się
płonace
na
drzewku
swiatełka.
Eve
skreciła
w
stronę
sypialni.
Po
drodze
zauwayła,
e
plamy
i
smugi
pozostawione
przez
„sprzataczy”
zostały
starannie
wytarte,
a
w
powietrzu
unosił
się
zapach
kwiatów
i
srodka
dezynfekcyjnego.
W
łazience
pozostały
jeszcze
małe
obłoczki
pary,
a
woda
w
wannie
była
ciepła.
W
sypialni
panował
idealny
porzadek:
łóko
zasłane,
plamy
usuniete.
Eve
uniosła
narzutę
i
zakleła
pod
nosem.
–
Zmienił
posciel.
Ten
drań
spał
w
łóku
w
którym
ją
zgwałcił.
Z
wsciekłoscią
otworzyła
szafe.
Wsród
zwiewnych
szat
Rudy'ego
i
Piper
wisiało
kilka
par
spodni
i
koszule.
–
Poczuł
się
jak
u
siebie
w
domu.
-Przykucneła
o
otworzyła
elegancką
czarną
walizeczkę
leacą
na
dnie
szafy.
-Reszta
jego
rekwizytów.
-Z
bijacym
sersem
przegladała
biuterie,
mruczac
pod
nosem
słowa
piosenki
–
wyliczanki.
-
Wszystkie
prezenty
łacznie
z
dwunastym,
spinką
do
włosów
z
dwunastoma
doboszami.
Brakuje
tylko
piatki.
Pewnie
zabrał
ze
soba.
-Wstała.
-Wział
kapiel
relaksujaca,
włoył
czerwony
kaftan,
spakował
zabawki
i
wyszedł.
Ale
zamierza
tu
wrócic.
–
Wiec
zaczekamy
na
niego.
Bardzo
pragneła
go
złapac,
bardziej
nic
miała
odwagę
to
przyznac.
Chciała
spojrzeć
mu
w
twarz,
kiedy
to
się
stanie,
i
upewnić
sie,
e
go
pokonała,
a
wraz
z
nim
czastkę
siebie,
którą
widziała
w
sennych
koszmarach.
–
Wezwę
posiłki.
Niech
postoją
dziś
na
warcie.
Bedę
potrzebować
kilku
do
obstawy
budynku
i
kilku
w
srodku.
Zajmie
mi
to
jakaś
godzine.
Potem
wrócimy
do
domu.
–
Chyba
nie
chcesz,
eby
ktoś
inny
zebrał
plony?
–
Nie
chcę
i
moe
dlatego
powinnam
to
zrobic.
Poza
tym...
-Odwróciła
się
do
niego,
myslac
o
tym,
co
powiedziała
Mira.
-Mam
prawo
do
ycia,
które
zaczełam
sobie
układac.
Z
toba.
–
W
takim
razie
wzywaj
posiłki.
-Dotknał
jej
policzka.
-I
wracajmy
do
domu.
Peabody
skonczyła
papierkową
robote,
westchneła
cieko,
po
czym
spostrzegła
stojacego
w
drzwiach
McNaba.
–
Czego?
–
Przechodziłem
obok.
Przecie.
Dallas
zwolniła
się
do
domu.
–
Muszę
skonczyć
raport.
McNab
usmiechnał
sie,
bo
komputer
zasygnalizował
własnie
przyjecie
raportu.
–
Widze,
e
skonczyłas.
A
teraz
namietna
randka
z
panem
Pieknisiem?
–
Ignorant
z
ciebie,
McNab.
-Peabody
odsuneła
się
od
biurka.
-Nie
spedza
się
Wigilii
z
facetem,
z
którym
spotkało
się
tylko
raz.
-Poza
tym
Charles
miał
ju.
zajety
wieczór.
–
Twoja
rodzina
nie
mieszka
w
Nowym
Jorku?
–
Nie.
-Peabody
udawała,
e
porzadkuje
biurko.
–
Nie
wybierasz
się
na
swieta
do
domu?
–
W
tym
roku
nie.
–
Ta
te.
nie.
To
sprawa
pozbawiła
mnie
ycia
towarzyskiego.
Te.
nie
mam
adnych
planów
na
swieta.
-Wcisnał
kciuki
do
kieszeni
spodni.
-Co
byś
powiedziała
na
zawieszenie
broni,
na
takie
swiateczne
moratorium?
–
Nie
prowadzę
z
tobą
wojny.
-Odwróciła
sie,
by
wziać
z
wieszaka
mundur.
–
Wygladasz
na
zmeczona.
–
To
był
długi
dzien.
–
No
có,
skoro
nie
zamierzasz
spedzić
Wigilii
z
panem
Pieknisiem,
to
moe
spedziłabyś
ją
z
kumplem
z
policji?
To
niezbyt
dobry
wieczór
na
samotnosc.
Postawię
ci
drinka
i
jakaś
kolacje.
Udała,
e
jest
zajeta
zapinaniem
guzików
munduru.
Samotna
Wigilia,
czy
kilka
godzin
z
McNabem?
Hadna
z
moliwosci
nie
była
pociagajaca,
uznała
jednak,
e
samotnosć
bedzie
gorsza.
–
Nie
lubię
cię
na
tyle,
ebyś
fundował
mi
kolacje.
-Podniosła
wzrok
i
wzruszyła
ramionami.
-Płacimy
po
połowie.
–
Zgoda.
Nie
oczekiwała,
e
bedzie
się
dobrze
bawic,
ale
po
dwóch
godzinach
spedzonych
u
„Swietego
Nicka”
uznała,
e
nie
czuje
się
nieszczesliwa.
W
koncu
rozmowa
o
sprawach
zawodowych
te.
była
jakaś
formą
zabicia
czasu.
Zdecydowała
się
na
kurczaka,
choć
wiedziała,
e
nie
ubedzie
jej
od
tego
kalorii.
Do
diabła
z
dieta,
pomyslała.
–
jak
moesz
tyle
jesć
–
spytała
McNaba,
patrzac
z
niechecią
i
zazdroscia,
jak
wcina
podwójna
pizzę
z
dodatkami
–
i
nie
być
grubym
jak
swinia?
–
Mam
dobrą
przemianę
materii
–
odparł
z
pełnymi
ustami.
-Chcesz
kawałek?
Powinna
odmówic.
Walka
z
kragłosciami
nie
miała
konca.
Mimo
to
wzieła
pół
kawałka
i
z
rozkoszą
zanurzyła
w
nim
zeby.
–
Pogodziłyscie
się
z
Dallas?
Znieruchomiała
i
obrzuciła
go
gniewnym
spojrzenie,
–
Mówiła
ci
o
tym?
–
Jestem
przecie.
detektywem.
Zauwae,
jak
coś
jest
nie
tak.
Dwa
wypite
drinki
rozwiazały
jej
jezyk.
–
Jest
na
mnie
wkurzona.
–
Pokpiłaś
sprawe?
–
Chyba
tak.
Ona
te.
–
dodała
marszczac
czoło.
-Ale
ja
chyba
bardziej.
Nie
wiem,
czy
uda
mi
się
to
odkrecic.
–
Masz
kogos,
kto
nadstawiłby
za
ciebie
karku,
a
ty
wszystko
rozwalasz,
a
potem
chcesz
naprawic.
W
mojej
rodzinie
najpierw
wrzeszczymy
na
siebie,
potem
nam
głupio,
a
potem
się
przepraszamy.
–
To
nie
jest
rodzina.
Rozesmiał
sie.
–
Jasne,
e
nie
–
usmiechnał
sie.
-Bedziesz
jadła
tego
kurczaka?
Poczuła
ciepło
wokół
serca.
Ten
facet
był
upierdliwy,
ale
kiedy
miał
racje,
to
miał,
pomyslała.
–
Dam
ci
szesć
kawałków
kurczaka
za
jeszcze
jeden
kawałek
pizzy.
Eve
starała
się
nie
mysleć
o
sledztwie.
Na
miejscu
byli
doswiadczeni
ludzie
i
skanery
o
zasiegu
czterech
przecznic.
Kiedy
Simon
znajdzie
się
w
tym
obszarze,
natychmiast
to
wykryja.
Nie
mogła
ciagle
się
zastanawiac,
gdzie
on
jest
i
czy
komuś
grozi
niebezpieczenstwo,
bo
i
tak
nie
miała
na
to
wpływu.
Złapią
go
jeszcze
tej
nocy.
Facet
wyladuje
za
kratkami
i
nigdy
nie
wyjdzie
na
wolnosc.
To
musi
jej
wystarczyc.
–
Mówiłaś
coś
o
winie.
–
Mówiłam.
Ku
swemu
zaskoczeniu
udało
jej
się
usmiechnac.
Wzieła
do
reki
kieliszek
podany
przez
Roarke'a.
–
I
o
kochaniu
się
jak
szalency.
–
I
to
te.
mówiłam.
Uznała,
e
najprosciej
bedzie
odstawić
kieliszek
i
wprowadzić
słowa
w
czyn.
Peabody
została
dłuej,
ni.
zamierzała,
i
bawiła
się
lepiej,
ni.
oczekiwała.
Pewnie
był
to
skutek
alkoholu,
a
nie
towarzystwa,
pomyslała,
idac
po
schodach
na
górę
do
mieszkania.
Musiała
jednak
przyznac,
e
McNab
nie
był
takim
strasznym
dupkiem
jak
zazwyczaj.
Hyczliwie
nastawiona
do
swiata
pomyslała,
e
teraz
przebierze
się
w
swój
zniszczony
szlafrok,
właczy
swiatła
na
choince,
zwinie
się
w
łóku
i
obejrzy
jakiś
przyjemny
swiateczny
program.
O
północy
połaczy
się
z
rodzicami
i
wspólnie
wyleją
morze
łez.
Okazało
sie,
e
Wigilia
moe
być
całkiem
przyjemna.
Weszła
na
górę
i
ruszyła
w
stronę
drzwi
mieszkania.
Wtedy
jak
z
pod
ziemi
wyrósł
przed
nią
swiety
Mikołaj
z
wielkim
srebrnym
pudłem
i
usmiechem
na
twarzy.
–
Czesc,
dziewczynko.
Pózno
wracasz.
Ju.
się
bałem,
e
nie
zdaę
dać
ci
prezentu.
O
kurde!,
zakleła
w
duchu
Peabody.
Miała
zaledwie
ułamek
sekundy
na
podjecie
decyzji:
uciekać
czy
zostac.
Obezwładniacz
tkwił
pod
paltem,
a
palto
miała
zapiete.
Za
to
nadajnik
miała
w
kieszeni.
Postanowiła
jednak,
e
zostaje.
Przywołała
usmiech
na
twarzy,
wsuneła
rekę
do
kieszeni
i
właczyła
nadajnik.
–
Ojej,
swiety
Mikołaj.
Nie
spodziewałam
sie,
e
spotkam
cię
przed
drzwiami
mojego
mieszkania.
W
dodatku
z
prezentem.
Nie
mam
nawet
kominka,
byś
mógł
je
tam
połoyc.
Rozesmiał
sie.
Eve
jekneła,
przekreciła
się
na
bok
i
przeciagneła.
Nie
zdołali
dotrzeć
do
łóka,
lecz
zwarli
się
ze
sobą
na
podłodze.
Czuła
się
obolała,
spełniona
i
zachwycona.
–
To
było
całkiem
niezłe
jak
na
poczatek.
Leacy
obok
niej
Roarke
zachichotał
i
przesunał
palcem
wzdłu.
jej
goracej,
wilgotnej
piersi.
–
Te.
tak
mysle.
Ale
chcę
dostać
prezent.
–
A
nie
dostałes?
-Zasmiała
sie,
usiadła
i
przesuneła
dłonią
po
włosach.
-W
przyszłym
roku...
Urwała,
bo
nagle
spod
rozrzuconych
na
podłodze
ubrań
dobiegł
ją
głos
Peabody.
Ojej,
swiety
Mikołaj.
Nie
spodziewałam
sie,
e
spotkam
cię
przed
drzwiami
mojego
mieszkania
–
O
Boe!
-Eve
rzuciła
się
na
stos
ubrań
w
poszukiwaniu
spodni.
-Do
wszystkich
wozów,
do
wszystkich
wozów.
Policjant
potrzebuje
wsparcia.
O
Jezu,
Roarke!
Jedną
Reką
wciagał
spodnie,
a
drugą
chwycił
podreczny
wideokom.
–
Jedziemy.
Po
drodze
wezwiesz
pomoc.
Czekałem
na
ciebie
–
powiedział
Simon.
-mam
dla
ciebie
cos
specjalnego.
Zagadywać
tak
długo,
jak
się
da,
przemkneło
jej
przez
mysl.
–
Moe
spróbuję
zgadnac.
–
To
jest
coś
specjalnego
od
kogos,
kro
cię
kocha.
Ruszył
w
jej
strone.
Nie
przestawała
się
usmiechac,
rozpinajac
jednoczesnie
palto.
–
A
kto
mnie
kocha?
–
Swiety
Mikołaj
cie
kocha,
Delio,
piekna
Delio.
Uniósł
rekę
i
w
tym
momencie
dostrzegła
błysk
ukrytej
w
dłoni
strzykawki.
Skreciła
tułów,
wystawiajac
łokiec,
by
zablokować
jego
ruch
i
wsunać
dłoń
pod
palto.
–
Niegrzeczna
dziewczynka!
-syknał
i
pchnał
ją
na
sciane.
Zamachneła
sie,
chcac
wymierzyć
cios,
lecz
tylko
wytraciła
mu
pudło
z
rak.
Dłoń
siegajacą
po
broń
miała
teraz
przycisnietą
do
sciany.
–
Pusć
mnie,
ty
sukinsynu!
-Podcieła
mu
nogi,
przeklinajac
siebie
za
to,
e
dała
się
skusić
na
drinka.
Zanim
przewrócił
się
na
podłoge,
poczuła
ukłucie
w
szyje.
-
Cholera_
mrukneła,
zrobiła
dwa
niepewne
kroki
i
osuneła
się
w
dół
po
scianie.
–
Spójrz,
co
zrobiłaś
–
rzucił
gniewnie,
po
czym
zaczał
grzebać
w
jej
torbie
w
poszukiwaniu
klucza.
-Mogłaś
coś
popsuc.
Bedę
się
bardzo
gniewał,
jeeli
coś
mi
popsułas.
A
teraz
badź
grzeczną
dziewczynką
i
wejdzmy
do
mieszkania.
Uniósł
ją
w
góre,
poprowadził
do
drzwi,
odblokował
zamki,
po
czym
pozwolił
jej
osunać
się
na
podłoge.
Poczuła
uderzenie,
lecz
jakby
w
wielkiej
odległosci.
Mysli
krzyczały,
eby
się
ruszyła,
i
ju.
jej
się
wydawało,
e
wstaje,
lecz
w
ogóle
nie
czuła
nóg.
Słyszała,
e
Simon
wchodzi
do
mieszkania
i
zamek
drzwi.
–
A
teraz
połoymy
się
do
łóka.
Mamy
mnóstwo
do
zrobienia.
Ju.
prawie
Boe
Narodzenie.
O
tak,
najdrosza
–
mruknał
i
zaniósł
ją
do
sypialni,
jakby
była
lalka.
Mam
w
dupie
grupy
operacyjne
i
dostepne
wozy
patrolowe!
-krzykneła
Eve
do
wideokomu.
-Posterunkowa
Peabody
jest
w
niebezpieczenstwie,
do
kurwy
nedzy!
–
Obrazliwe
słowa
są
ba
tym
kanale
niedopuszczalne,
poruczniku
Eve
Dallas.
Zniewagi
zostaną
zarejestrowane.
Wozy
patrolowe
otrzymały
meldunek.
Przewidywany
czas
przyjazdu
dwanascie
minut.
–
Ona
nie
ma
dwunastu
minut.
Jesli
coś
jej
się
stanie,
osobiscie
powyrywam
ci
wszystkie
obwody,
dupku.
-Uderzyła
piescią
w
wideokom.
-Androidy!
Zostawili
wszedzie
androidy.
Jezu,
Roarke,
nie
moemy
jechać
szybciej?
Jechał
sto
osiemdziesiat
na
godzine,
przedzierajac
się
przez
scianę
lodowatego
deszczu,
lecz
posłusznie
przyspieszył.
–
Ju.
dojedamy,
Eve.
Cierpiała
katusze,
słuchajac
głosu
Simona.
A.
nazbyt
wyraznie
widziała
rozgrywajacą
się
tam
scene.
Zwiazał
Peabody
i
teraz
zdzierał
z
niej
ubranie.
Eve
poczuła
suchosć
w
ustach.
Spryskał
ją
srodkiem
dezynfekcyjnym,
by
była
czysta
i
doskonała.
Wyskoczyła
z
samochody,
zanim
Roarke
zdaył
na
dobre
się
zatrzymac.
Poslizgneła
się
na
mokrym
chodniku,
a
w
koncu
jednak
dopadła
do
drzwi.
Rece
tak
jej
się
trzesły,
e
dopiero
za
trzecim
razem
zdayła
włoyć
klucz
do
zamka.
Biegnac
po
schodach,
słyszała
za
sobą
oddech
Roarke'a.
W
oddali
rozległ
się
dzwiek
syren
policyjnych.
Wsuneła
klucz
do
otworu
i
pchneła
drzwi.
–
Policja!
-krzykneła
i
wpadła
do
sypialni
z
bronią
gotową
do
strzału.
W
szeroko
otwartych
oczach
Peabody
malowało
się
oszołomienie.
Leała
na
łóku
naga
i
zwiazana,
dygoczac
z
zimna.
Przez
otwarte
okno
wpadało
do
pokoju
chłodne
powietrze.
–
Uciekł
schodami
przeciwpoarowymi.
Goń
go.
Nic
mi
nie
jest.
Eve
zawahała
się
na
sekunde,
po
czym
dała
nura
przez
okno.
–
Zostań
z
nia!
-zawołała
do
Roarke'a.
–
Nie,
nie.
-Peabody
gwałtownie
pokreciła
głowa.
-Ona
go
zabije,
Roarke.
Powstrzymaj
ja.
Porwał
leacy
na
podłodze
koc,
rzucił
go
na
Peabody
i
wyszedł
przez
okno
za
ona.
Zeskoczyła
na
chodnik
z
niewielkiej
wysokosci.
Stopy
jej
się
rozjechały
na
sliskiej
nawierzchni.
Oparła
się
na
kolanie
i
wstała.
Dostrzegła
go,
jak
biegł
kulejac
na
wschód.
Jasnoczerwony
kaftan
połyskiwał
niczym
swiatło
w
mroku.
–
Stój,
policja!
-krzykneła
i
rzuciła
się
za
nim,
wiedzac,
e
nie
usłucha.
W
głowie
szumiało
jej
jak
w
ulu,
a
na
skórze
czuła
bolesne
ukłucia.
Hoładek
sciskała
nienawisć
i
paliła
ją
ywym
ogniem.
Nie
zwalniajac
biegu,
wcisneła
broń
za
pasek
od
spodni.
Chciała
złapać
do
własnymi
rekami.
Skoczyła
na
Simona
niczym
tygrys
na
ofiare.
Upadł
jak
długi
na
chodnik.
Chwyciła
go
jak
w
kleszcze,
przygniotła
do
ziemi,
okładajac
piesciami,
lecz
nic
nie
czuła.
Przeklinała,
dyszac
spazmatycznie,
lecz
nie
słyszała
swojego
głosu.
Potem
przewróciła
go
na
plecy
i
przystawiła
mu
broń
do
gardła.
–
Eve
-zabrzmiał
spokojny
głos
Roarke'a.
Stał
tu.
obok.
–
Powiedziałam,
ebyś
został
z
Peabody.
Nie
wtracaj
się
do
tego.
-Popatrzyła
na
okrwawiona.
mokrą
od
łez
twarz
Simona
i
zobaczyła
w
niej
ojca.
Wystarczyło
pociagnać
za
spust.
Wcisneła
bron
mocniej
w
gardło
i
chciała
to
zrobic,
pragneła
tego.
–
Pokonałaś
go,
Eve.
-Rozumiejac,
co
teraz
przeywa,
podszedł
bliej,
przykucnał
i
spojrzał
jej
w
oczu.
-nastepny
krok
byłby
wbrew
twoim
zasadom.
Ty
tak
nie
postepujesz.
Palec
zadrał
jej
na
spuscie.
Drobne
małe
kuleczki
gradu
z
sykiem
rozpryskiwały
się
na
chodniku
i
kłuły
ją
bolesnie.
–
Ale
mogłabym.
–
Nie.
-Pogładził
ją
delikatnie
po
głowie.
-Ju.
nie.
Zadrała
i
cofneła
bron.
–
Ju.
nie
–
powtórzyła
i
wstała.
Leacy
na
chodniku
meczyzna
skulił
się
i
zaczał
wzywać
matke.
Po
twarzy
płyneły
mu
łzy
i
rozmazywały
farbe.
Wygladał
ałosnie.
Pokonałam
go,
pomyslała
Eve.
To
ju.
koniec.
–
Trzeba
sprowadzić
tu
mundurowych
–
powiedziała
do
Roarke'a.
-Nie
mam
kajdanków.
–
Ja
mam.-Feeney
przeszedł
na
druga
stronę
chodnika.
-Miałem
właczony
nadajnik.
Obaj
z
McNabem
bylismy
tu.
za
toba.
-Patrzył
na
nią
przez
chwile.
-
Dobra
robota,
Dallas.
Zajmę
się
nim.
Powinnaś
sprawdzic,
co
z
twoją
asystentka.
–
Tak.
-Starła
krew
z
twarzy,
nie
bardzo
wiedzac,
czy
to
jej,
czy
Simona.
-Dzieki
Feeney.
Roarke
objał
ją
ramieniem.
Hadne
z
nich
nie
miało
na
sobie
wierzchniego
odzienia.
Eve
była
przemoknieta
do
suchej
nitki
i
zaczynała
drec.
–
Naokoło
czy
schodami
w
góre?
–
Schodami
w
góre.
-Spojrzała
na
metalową
drabinkę
nad
głowa.
-Tak
bedzie
szybciej.
–
Podsadzę
cie.
Złaczył
dłonie
i
podciagnał
w
góre,
kiedy
Eve
postawiła
na
nich
stope.
Potem
patrzył,
jak
zwinnie
wspina
się
na
drabinke.
–
Zaczekam
na
ciebie
od
frontu
–
powiedział.
-Pewnie
chcesz
z
nią
chwilę
pobyc.
–
Tak.
-Wiatr
szarpał
jej
ubranie.
Nos
miała
czerwony
z
zimna
i
od
nadmiaru
emocji,
które
wcia.
w
niej
szalały.
-Nie
mogłam
tego
zrobic,
Roarke.
Zastanawiałam
sie,
czy
mogłabym,
i
bałam
sie,
e
bedę
mogła.
Kiedy
jednak
do
tego
doszło,
nie
potrafiłam
tego
zrobic.
–
Wiem.
Wybrałaś
własną
droge,
Eve.
-Wyciagnał
dłoń
do
uscisku.
-Idź
na
góre,
bo
zmarzniesz.
Czekam
w
samochodzie.
Łatwiej
było
wyjsć
ni.
wejsc,
pomyslała
Eve.
Odetchneła
kilka
razy
i
przerzuciła
nogę
przez
parapet.
Peabody
siedziała
na
łóku
otulona
kocem,
a
blady
na
twarzy
McNab
obejmował
ją
ramieniem.
–
Nic
jej
się
nie
stało
–
powiedział
szybko.
-Nie
zdaył
jej...
Jest
tylko
roztrzesiona.
Trzymałem
mundurowych
z
dala
od
sypialni.
–
Bardzo
dobrze.
Wszystko
pod
kontrola,
McNab.
Wracaj
do
domu
i
odpoczywaj.
–
Ja...
ja
mógłbym
spać
na
kanapie,
jesli
chcesz
–
zwrócił
się
do
Peabody.
–
Nie,
dzieki.
Nic
mi
nie
bedzie.
–
Ja
tylko...
-Nie
bardzo
wiedział,
co
ma
zrobic,i
wstał
niezdarnie.
-Czy
jutro
rano
mam
złoyć
raport?
–
Wystarczy,
e
zrobisz
to
pojutrze.
Korzystaj
ze
swiat.
Zasłuyłaś
na
to.
Usmiechnał
się
niepewnie.
–
Wszyscy
zasłuylismy.
-Do
zobaczenia
za
dwa
dni.
–
Był
naprawdę
miły
–
westchneła
Peabody,
kiedy
wyszedł.
-Nikogo
nie
wpuszczał,
rozwiazał
mnie
i
pozwolił
mi
siedziec.
Zamknał
te.
okno,
bo
było
mi
zimno.
Boe,
jak
strasznie
zimno.
-Ukryła
twarz
w
dłoniach.
–
Chcesz,
ebym
zawiozła
cię
do
centrum
medycznego?
–
Nie,
nic
mi
nie
jest.
Kreci
mi
się
tylko
trochę
w
głowie.
Pewnie
dlatego,
e
wypiłam
kilka
drinków.
Dopadła
go
pani?
–
Tak,
dopadłam.
Peabody
opusciła
rece.
Usiłowała
zachować
spokój,
lecz
oczy
jej
błyszczały.
–
Hyje?
–
Tak.
–
Boe,
myslałam...
–
Ja
te.
Nie
zrobiłam
tego.
Peabody
poczuła
wilgoć
pod
powiekami
i
po
chwili
łzy
trysneły
jej
z
oczu.
–
O
Boe!
Cholera!
No
i
masz!
–
W
porzadku,
wypłacz
sie.
-Eve
usiadła
na
łóku,
objeła
Peabody
i
czekała,
a.
minie
główny
potok.
–
Tak
się
bałam.
Nie
spodziewałam
sie,
e
bedzie
taki
silny.
Nie
mogłam
wydostać
broni.
–
Powinnaś
była
uciekac.
–
A
pani
by
uciekła?
-Obie
znały
odpowiedz.
-Wiedziałam,
e
pa...
e
mi
pomoesz.
Kiedy
jednak
oprzytomniałam
i
leałam
na
łóku
a
on...
To
bałam
sie,
e
nie
zdaysz.
–
Dobrze
się
spisałas.
Zagadywałaś
go
wystarczajaco
długo.
-Postanowiła
powiedzieć
coś
wiecej,
lecz
zamiast
tego
wstała.
-Chcesz
jakiś
srodek
uspokajajacy?
–
Nie,
raczej
nie.
Alkohol
i
srodek
odurzajacy
wystarczy.
–
Zwolnię
mundurowych.
Chcesz,
eby
ktoś
z
tobą
został?
–
Nie.
-Znowu
wyrósł
miedzy
nimi
ten
mur.
-Dallas,
przepraszam
za
ten
wieczór.
–
To
nie
miejsce,
by
o
tym
mówic.
Peabody
zacisneła
zeby,
po
czym
rozchyliła
na
moment
koc.
–
Nie
jestem
w
mundurze,
mogę
wiec
mówic,
co
chce.
Nie
spodobało
mi
sie,
co
wtedy
powiedziałas.
I
nadal
nie
podoba.
Ale
cieszę
sie,
e
zaleało
ci
na
mnie
na
tyle,
by
to
powiedziec.
Nie
ałuje,
e
na
ciebie
naskoczyłam,
ale
ałuje,
e
nie
dostrzegłam
w
tym
przyjacielskiej
troski.
Eve
chwilę
milczała.
–
W
porzadku,
ale
jesli
kiedyś
zaangaujesz
dwanascie
meskich
dziwek,
eby
pieprzyły
cię
do
upadłego,
to
chcę
znać
szczegóły.
Peabody
pociagneła
nosem
i
usmiechneła
się
przez
łzy.
–
To
takie
moje
marzenie.
Nie
zarabiam
tyle,bym
mogła
pozwolić
sobie
na
dwanascie
dziwek.
Ale
jedno
marzenie
się
dziś
spełniło.
Roarke
widział
mnie
naga.
–
Chryste,
Peabody.
-Z
dracym
usmiechem
przyciagneła
ją
do
siebie
i
mocno
uscisneła.
-mamy
to
ju.
za
soba.
Wygladała
na
taką
spokojną
i
opanowana,
pomyslał
Roarke,
patrzac,
jak
Eve
wychodzi
z
budynku
i
wydaje
rozkazy
strzegacym
drzwi
funkcjonariuszom.
Była
przemoczona
i
miała
krew
na
rekach.
Pewnie
nawet
nie
zdawała
sobie
z
tego
sprawy.
Poczuł
ogarniajacą
go
falę
miłosci,
kiedy
przesuneła
jedną
z
tych
rak
po
włosach
i
ruszyła
w
stronę
samochodu.
–
Chcesz
z
nią
zostac?
Usadowiła
się
w
ciepłym
wnetrzu
samochodu.
–
Nic
jej
nie
bedzie.
To
dobra
policjantka.
–
Tak
jak
ty.
-Przytrzymał
ją
za
brodę
i
przywarł
wargami
do
ust
w
miekkim,
ciepłym,
zmysłowym
pocałunku.
Otworzyła
oczy
i
scisneła
go
za
reke.
–
Która
godzina?
–
Koło
północy.
–
W
takim
razie
zrób
to
jeszcze
raz.
-Oddała
mu
pocałunek,
po
czym
odchyliła
się
na
oparcie
i
westchneła.
-To
bedzie
wspomnienie
do
naszego
pudełka,
i
tradycja.
Wesołych
swiat.