Ekspresjonizm wybór tekstów

Strona 43 z 43


Ekspresjonizm. Wybór tekstów

www.fil.bg.ac.yu/katedre/polonistika/index.htm






ИСКЉУЧИВО ЗА УНУТРАШЊУ УПОТРЕБУ

WYŁĄCZNIE DO UŻYTKU WEWNĘTRZNEGO








EKSPRESJONIZM

(Wybór tekstów)





[na podstawie wyd.:]


KRZYK I EKSTAZA

antologia polskiego ekspresjonizmu


wybór tekstów

Józef Ratajczak


Wydawnictwo Poznańskie

Poznań 1987














SPIS TREŚCI


»BUNT«: PROGRAMY I MANIFESTY 3


Stanisław Przybyszewski: Powrotna fala (Naokoło ekspresjonizmu) 3

Jerzy Hulewicz: Do Świętego Buntownika 5

Jerzy Hulewicz: (Impresja i ekspresja) 6

Jerzy Hulewicz: Duch — wieczny rewolucjonista 7

Adam Bederski: Czytelniku pobożny 8

Adam Bederski: Na marginesie Brzasku epoki 9


»ZDRÓJ«: GŁÓWNE WYPOWIEDZI PROGRAMOWE 9


Stanisław Przybyszewski: Ekspresjonizm — Słowacki i Genezis z Ducha 9

Jan Stur: Ekspresjonizm 12

Jan Stur: Czego chcemy 16

Zenon Kosidowski: Z zagadnień twórczości 23

Od redakcji: (Streszczenie postulatów programowych) 24


UTWORY POETYCKIE 25


Józef Wittlin: Kołysanka 25

Józef Wittlin: Lament 26

Emil Zegadłowicz: Z Legendy ziemi 27

Zenon Kosidowski: * * * 29

Zenon Kosidowski: Tren zadumy 30

Olwid (Witold Hulewicz): Dokoła wieży 31

Olwid (Witold Hulewicz): Nie sam 32

Jan Stur: Amen 33

Jan Stur: At Patria? 34


CZOŁOWI ARTYŚCI „BUNTU“ I „ZDROJU“ 36







»BUNT«: PROGRAMY I MANIFESTY


Stanisław Przybyszewski
Powrotna fala
(Naokoło ekspresjonizmu)


(fragmenty)


Ekspresjonizm! [...] „Ekspresjonizm“ nie zwraca się w stronę publiczności, ale oznacza coś w rodzaju pałacowej rewolucji w dziedzinie sztuki: ostrą reakcję przeciw dotychczas wszechwładnemu „impresjonizmowi“. Otrąbiono „ekspresjonizm“ jako coś nowego — och! dalibyśmy sobie raz wreszcie spokój z „nową“ sztuką, „nowymi“ prądami, „nowymi“ kierunkami! Nie ma nic nowego w dziedzinie ducha, li tylko ustawiczna walka, wieczne zmaganie się Jakuba z Aniołem, bezustanne zapasy materii z duchem. Niczym więcej nie jest cała historia kultury, jak tylko tą zaciekłą walką impresjonizmu z ekspresjonizmem — musimy już przyjąć te pokraczne nazwy, by się móc porozumieć — walką niewzruszalnego świadectwa zmysłów z wewnętrznym przeświadczeniem, że to świadectwo nic nie jest warte i kłamliwe, krwawą walką między olbrzymim dogmatem, na jaki się najświętsza wiara w „Genezis z Ducha“ zdobyła, „że wszystko dla ducha i przez ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje“, a dogmatem materialistycznym, doprowadzonym do absurdu przez twórcę pozytywizmu Comte'a, którego dogmatyzm raz wreszcie pragnie skręcić łeb tysięcznowiekowemu „błędowi myślowemu“, jakoby naszemu poznaniu było coś innego dostępnym prócz namacalnych faktów: fenomenów zmysłowych i ich wzajemnej relacji — nieustępliwą walką między „szkiełkiem“ w oku mędrca, a uczuciem, walką między „anima abdominalis“, pozostającą w bezpośrednim związku z naturą i bóstwem, umożliwiającą wskutek eliminacji funkcji zmysłów przeczucie najgłębszych tajemnic, a „anima cerebralis“, która się posługuje li tylko rozumem: rezerwuarem materiału, jaki jej zmysły dostarczają — jednym słowem: bezustanną, odwieczną i wciąż jakoby „nową“ walką między „Im“ a „Ex“, piekielną nawałnicą świata zewnętrznego, wdzierającego się przemocą i przemożnym terrorem do mej duszy, a moją jaźnią, która z wszystkich sił pragnie bronić swej supremacji, raz po raz dostaje się w sromotną niewolę, znowu zwycięża, triumfuje w przemożnym majestacie, by znowu zapaść w ciężki letarg, z którego czasami dopiero po wiekach całych się budzi. [...]

Ekspresjonizm „nową“ sztuką? Gdzież tam! Wśród najrozpasańszego triumfu „impresjonizmu“ odzywał się głucho w czasach Renesansu w cudownych wizjach Signorelli lub Giorgione'a, tytaniczną pięścią rozwalał „klasyczne“ formy w tworze Michała Anioła, wił się w rozpacznych kontorsjach i konwulsjach w obrazach Theotokopulusa Greka, szalał w potwornych wizjach Goi, w triumfie wściekłej nienawiści do wszelakiej rzeczywistości w Ensorze, wył przeraźliwie w tańcu miłości i śmierci Edwarda Muncha, rozdzierał doświadczalne formy w tworze Rodina lub Vigelanda, lub też Dunikowskiego — już współcześni rozumieli, że tu nie o formę, lecz o jakieś wielkie objawienie się rozchodzi, więc zwali swych wyznawców dróg ducha „wielkimi wtajemniczonymi“ (les grands initiés), ale dopiero teraz, a właściwie przy końcu ubiegłego stulecia, tym słynnym „fin de siècle“ w tym rozpasanym „tout est de carême-prenant“, w „ostatki“ — w których wszystko wolno, wywlókł się z swego leża, na którym tak długo w uśpieniu spoczywał — Duch! — Wywlec się musiał dopustem Bożym. [...]

Kto spojrzy z tego punktu widzenia na ten osławiony, ośmieszony, wykpiwany „ekspresjonizm“, głęboko się zastanowi.

Zastanowi się przede wszystkim nad tą przełomową epoką, w której żyje:

Zbrzydła nam i obmierzła ta dotykalna, namacalna, przez oczy i uszy wdzierająca się rzeczywistość; jest ordynarna, karczemna, hałaśliwa, rozrywająca wszelką możność skupienia, najczystsza nawet dusza staje się jakimś średniowiecznym kościołem, w którym ongi raz po raz tylko, dziś już ustawicznie, odbywają się święta „błaznów“ i „osłów“ — idiotyczne Hin-ham plugawi modlitwę, a świętokradzkie, bluźniercze kazania żaków i histrionów wyorywują duszę z jej wszystkimi korzeniami i każą się jej w ordynarnym kankanie rozbestwiać. Zbrzydły nam te ustawiczne zapusty zmysłów — słuchamy żarliwie słów Edgara Poe, który twierdzi, że pewność jest tylko w marzeniu, wracamy do starego Berkeley'a, który nie wierzył w rzeczy widome, odrzucał materię i tylko boskość przyznawał, usunęły się spod nóg naszych wszelkie pewniki, o które sztukę opieraliśmy, „nic nie istnieje okrom tego, co się sobie wyobraża“, przebąkiwał już zdekoncentrowany Anatol France, a „względność praw fizycznych“ Poincare'go stała się kamieniem, o który wehikuł ludzkości, zapełniony bezwzględnymi prawami się wywrócił. Zewnętrzność, pozór, kształt jawny został odrzucony, świadectwo zmysłów, jako całkiem fałszywe, przestało w rachubę wchodzić, zerwano z wszystkimi formułami, receptami — najrealniejszym faktem stało się to, co się w moim Ja dzieje. [...] Precz z „naturą“, do absurdum doprowadzoną przez fotografię i kino [...] Cały ekspresjonizm dąży do tego, by w przeciwstawieniu do impresjonizmu, który daje tylko fragmentaryczne formy, stworzyć styl, który by wyrażał formy integralne, był ekwiwalentem duszy twórczej, uduchowieniem formy bytu, ich symbolicznym wyobrażeniem. [...]

Nie roszczę sobie najmniejszych pretensji, bym zdołał wniknąć w istotę tej najnowszej fazy ewolucyjnej w rozwoju sztuki, która się ekspresjonizmem nazywa. Być może, że ją nawet całkiem fałszywie rozumiem, może ona całkiem ku innym celom zmierza, całkiem innych perspektyw szuka, jak te, które jej w moim — błędnym może zrozumieniu — wykreśliłem. To jedno tylko wiem, że cały ten — teraz już bardzo silny — kierunek zasługuje na to, by jego dalszy rozwój z jak największą uwagą śledzić i wszystkie siły wytężyć, by w tajniki dynamizmu jego wniknąć.

W usiłowaniach ekspresjonizmu — rzetelnych i głęboko odczutych u paru jednostek, całkiem niezrozumiałych i ślepo naśladowczych już to dla dziecinnego jakiegoś snobizmu, już to histerycznego pragnienia wyróżniania się z całej rzeszy artystów u prze-ważnej części tych „Mitlauferów“, jak ich Niemiec nazywa — widzę to jedno tylko: gwałtowny protest przeciw terrorowi natury i otaczającego nas świata, któremu artysta dotychczas niewolniczo podlegał i nawrót do jedynej rzeczywistości: do swej jaźni. [...] Nie natura kształtuje jego sposób patrzenia, ale na odwrót jego indywidualne, uczuciowe, duchowe „widzenie“ każe naturze taką być, jaką ją mu dusza jego ukształtowała; nie jest jego władczynią, która mu tyranicznie swoje prawa narzuca, ale prostym materiałem, z którego on swoją wizję ugniata. Odrzuca zatem wszystkie formy, którymi natura zmysły człowieka w impresjonizmie ujarzmiła, jakimi je bezustannie terroryzowała i wytwarza te jedynie rzeczywiste formy, w jakich ujarzmiona natura w jaźni twórcy się przedstawia. Kamień, który w duszę mą wpada, nic mnie nie obchodzi, jedynie tylko reakcja mej duszy na dokonany fakt. Kamień zapadł się gdzieś w głębi, śledzę tylko te kręgi, jakie się na jeziorze mej duszy roztaczają.

Teoretyczne ujęcie tego współczesnego nam ruchu jest przedwczesne, a nawet niemożliwe wobec różnorodności i rozbieżności tych wszystkich prądów, jakie się w sztuce objawiają — i o to też nie chodzi — zasadniczą jednak rzeczą wydaje mi się być ten fakt, że ludzkość z wolna zmienia swój stosunek do otaczającego ją świata — czysto zmysłowy do niedawna, przetwarza się w bezwzględnie uczuciowy: tą zmianą stosunku indywiduum do świata zewnętrznego rozpoczynały się wszystkie tak zwane przewrotowe epoki w życiu umysłowym ludzkości [...] Tylko wiary nie ma! Wie o tym ekspresjonizm, więc rozpacznie jej szuka. Tej gorącej, roznamiętnionej potrzebie wiary nie starczy oczywiście jakiśkolwiek bądź dogmat religijny — wszelaki dogmat jest wrogiem ekspresjonizmu, szczeblem, który zdruzgotać trzeba, jeżeli się już na wyższy wspięło — więc szuka się zaspokojenia tej żądzy wiary, bez której żaden styl istnieć nie może w pismach „wtajemniczonych“, wszystko jedno, czy zaliczają się oni do Neo-Pitagorejczyków, czy też aleksandryjskich neoplatoników, czy też twórców „Gnozy“ Basilidesa lub Walentyna; szuka się wiary w średniowiecznych mistykach, a przede wszystkim u wielkiego mistrza Eckharta. Ten ostatni szczególnie nęci i przykuwa do siebie współczesny „ekspresjonizm“ swoją głęboką nauką, że trzeba z duszy wyrzucić wszystko, cokolwiek do niej zmysły wniosły, oczyścić ją z przyziemnego kału zmysłowych impresji, aby Bóg — ten „nowy“ Bóg do niej mógł wkroczyć. A stoi on przed jej drzwiami i czeka, rychło li oczyszczona dusza przyjąć go zechce.

Ale wiary jeszcze nie ma!

I wie o tym dobrze ekspresjonizm. Sam Bóg jeszcze mu się nie objawił, ale gdy to nastąpi, wyłoni się z niego jakiś wielki cud, jakim był przed pięciu wiekami gotyk. [...]

A, aby móc tego dokonać, musi kruszyć stare tablice, musi niszczyć stare formy — wszystko jedno czy w ustroju społecznym, czy w dziedzinie Sztuki.

Duch, burzący Niszczyciel, jest równocześnie twórczym Budowniczym. W wszelkim burzeniu tkwi już zaród twórczego budowania. Duch zwala na siebie sklepienia gotowego już, zdaje nie gmachu, a równocześnie buduje nowe fundamenta — prawie niewidzialne jeszcze — może to tylko wiechy, które sobie Duch dla swej genezyjskiej pracy wyznaczył — ale dla człowieka, którego oczy duszy w przyszłość wytężone — nierównie świętsze, aniżeli gotowe już od wieków kościoły. [...]


Zdrój“ 1918 marzec


Jerzy Hulewicz
Do Świętego Buntownika

(fragmenty)


Iżeś Bunt podniósł i święty sprzeciw uczynił przemożności zastygłego w jednej formie Ducha, a czerpnąwszy krwi boskiej Chrystusa formę dał nową Duchowi i ohydę oddał przyziemności, a wzniosłość formie przywrócił — przeto bądź błogosławiony, Buntowniku Święty! [...]

Iżeś Ducha wyniósł ponad świętość nadaną tradycji, a cisnął precz wszelaką nauczoną doskonałość, duszy błąkać się kazał w poszukiwaniu nowej formy, którą odnalazłeś, rozdźwięk uczyniwszy z dniem, a łącznik z wiecznością, iżeś pokochał Życie, a formą martwą wzgardził — przeto błogosławiony bądź, Buntowniku Święty!

Nadał Bóg stworzeniu Ducha swego i położył nań Buntu znamię.

DAŁ ŻYCIE.

Kiedy zaś stygnąć poczęło, Bóg zadał gwałt formie starej, a upodobawszy sobie Dziewicy Łono, tradycją grzechu nie skażone, Buntem zapłodnił i — ZBAWIŁ.

Ilekroć tedy w formie przymierało życie, napełniał je Bóg męką własną, iżby nowej formie męki doskonałej nadać znamię.

KRZYŻ CHRYSTUSÓW.

Wiecznie umęczony Bóg dla doskonałości Ducha w formie.

Znamię boskiej męki spoczęło w tobie. Ponownie więc Pan obdarzy stworzenie swoje tajemnicą Miłości, iżby boska krew, z pięciu płynąca chrystusowych ran twoich, pomazała Ducha w formie nowej.

MIŁOŚCI BUNT.

Szedłeś w tłum przygasły i żywą wznieciłeś pochodnię krwawej rewolucji.

Buntu poniosłeś zarzewie w świętych żebraków istność i możnych bytowanie, którzy w męce odnaleźli dostojność.

Szerokim rzutem boże skry rozsypałeś ponad głowy sułtanów monarsze i głowy starcze zakonu.

Gdzie przymiera forma, pada żar twój i pali martwość aż po dzień dzisiejszy. [...]

PIEŚNI BUNT.

Poprzez całopalenia stosy, poprzez żelazne kraty więzienne — dźwięczy Bunt pieśni brzękiem nieustannym łańcucha niewoli; poprzez barykady i Bastylie, poprzez podziemia katorgi snuje się szum pieśni tajemnej, Bunt przyczajony, by wiecznie straszył możnych świata tego i wielkich świata tego i świata tego siłaczy.

Iżeś więc Życie przywrócił Duchowi i moc walki — przeto po trzykroć bądź błogosławiony!

Iżeś dał Moc świętą wytrwania w Buncie i Moc w nowej formie tworzenia — przeto po trzykroć bądź błogosławiony.

Iżeś dał Zwycięstwo Ducha w żywej formie i ku doskonałości bożej nas przybliżył — przeto po trzykroć bądź błogosławiony BUNTOWNIKU ŚWIĘTY!


Zdrój“ 1918 kwiecień



Jerzy Hulewicz
(Impresja i ekspresja)

(fragmenty artykułu pt. Gdy Trójca w Jednię się przemienia)


[...] Niepowstrzymany rozpęd ku Materii i ku zmaterializowaniu całego życia, ta życiowa IMPRESJA — przywiodła oto Europę do ostatecznego wstrząśnienia.

Odbiegła Europa od idei wszystkich swoich duchowych przywódców, którzy zawsze i wszędzie głosili DUCHA EWANGELIĘ, którzy Materię mienili wytworem Ducha i dlatego środkiem, nie zaś celem ostatecznym człowieka ją określali.

Głuche były ludy na głos odwiecznego Prometea, który w twórcach z Ducha objawiał się po tylekroć i nie widzące Ognia, który im niósł w darze. Przeto zebrały żniwo obfite z krwi. Materia mścić się jęła za Materię.

Zżarła się sama, iżby miejsce uczynić Duchowi.

Ujrzała Europa bankructwo swojej kultury. Wobec próżni stanęła. Chwyciła się więc kurczowo odżywczych idei, które przyleciały z drugiej globu półkuli i uświadamiać sobie jęła istotne wartości ludów i zdaje jej się, iż odgaduje oto arterie życiodajnych soków, które zdołają ocalić ją, mimo ostatecznego upadku jej koncepcji życiowej.

[...] Zbankrutowała idea Europy i oto bezradna szuka oparcia w drugiej globu półkuli i zapożycza hasła potrzebne światu w chwili tragicznej przełomu.

Ale nie tam szukać nam źródeł poznania. Niechaj te hasła zamkną historii pogrzebany okres, okres IMPRESJI, a zadatkiem niech będą dla odrodzenia naszej ideologii.

Praźródeł duszy, wiecznie żywych, wiecznie młodych, szukajmy w promieniach Wschodzącego Słońca, kędy objawił się Bóg człowiekowi po wielokroć, kędy jest ojczyzna wszystkich boskich wcieleń, kędy wreszcie zabłysła Gwiazda Betlejemska i stanął w ostatecznym triumfie Krzyż na Golgocie.

Zbankrutowała idea Europy, iże zamknęła duszę swą promieniowi Wschodzącego Słońca, a próżnię wypełniła czczą życia formułą. Materii — nie zaś Duchowi usłużną.

Przeto stało się, iż ci, których wzgardliwie zwiemy poganami, bliżsi są Gwieździe Betlejemskiej i bliżsi Golgocie, aniżeli my, wyznawcy Krzyża.

Bliższe są ludy Wschodzącego Słońca Krzyżowi, albowiem dusza ich żyje EKSPRESJĄ.

Krzyż zasię Ekspresją jest. [...]


Zdrój“ 1918 październik



Jerzy Hulewicz
Duch — wieczny rewolucjonista

(fragmenty)


[...] Co umrzeć ma, rozpaczliwą a beznadziejną stacza walkę z wrogiem niewiadomym. Że wroga nie zna, ani go czuje, przeto wszędzie go upatruje i trwożnie ima się oburącz starego życia, w którym bezpieczność swą widzi i ocalenie wszego otoczenia.

Mieni się bojownikiem za sprawę, za istniejącą, uświęconą sprawę, iże to „Duch, wieczny rewolucjonista“ za stwarzaną sprawę walczy, iże to nową wywalcza sprawę. O trupa walczy, kto walcząc nowego nie stwarza człowieka. O martwość Narodu walczy, kto walcząc nowego nie stwarza Narodu.

Kłębią się masy ludzkie w żrącej walce o byt Jutra, iże to wzbrania się masom tym po ich Jutro sięgnąć, po jasne Jutro „Ducha-Rewolucjonisty“ objawieniem ludom zaszczepione.

Wy przeto, których tępa mądrość na dzień dzisiejszy starczy, nie przysłaniajcie ludowi onego Jutra, które jego jest.

Wy, którzy stworzoną raz życia formą karmicie się i wraz z obumieraniem starej życia formy bezwiednie co dnia pobielacie wnętrza grobów w wierze, iż wnętrza domów waszych odnawiacie — w grobach legnijcie, iżby uczynić miejsce żywym, co stwarzają w Narodzie życie. Czy siwy włos wieńczy skronie wasze, czy młodości udanej rumieniec lica wasze krasi — w grobach legnijcie, jeżeli „Ducha, wiecznego rewolucjonisty“ nie macie w sobie.

Wy zasię, przyjaciele z ducha, którzy wiecznie nowe stwarzacie życie i wiecznie nowego do życia powołujecie człowieka, wy życia twórcy, którzy w Sztuce przyszłość człowieka objawiacie, a w życie powszechne wcielacie Boga-Ducha objawienie — wy, nie bacząc na zgiełk uliczny dnia, wpatrzeni w myśl objawioną, nieście wiecznego płomienia pochodnię, a oświetlajcie ścieżki waszego ludu.

Nowego człowieka Polsce stwarzajcie!


[...] Przez szarej mgły brudną powłokę przebija się Polska Nowa, Polska taka, jakiej wy sobie nigdy nie życzyliście. Inna Polska niż wasza!

Błogosławiony Naród, który inną, niż waszą Polskę stwarza, iżby oszczędził sobie w przyszłości krwawych zmagań wewnętrznych.

Błogosławiony Naród, który wieczną Ducha rewolucję w sobie utrzymuje, iżby oszczędził sobie powtarzających się co pewien czasu okres przewrotów.

Im dalej sięgnie Naród w przyszłość, dokonując w zaraniu państwowego bytu Rewolucję z Ducha, tym jaśniejszą będzie przyszłość jego.

Pobielajcie więc groby wasze, iżby służyły za schowanie martwych formuł waszych. Lud zasie własną buduje świątynię, która przetrwa, aż nowa wieków konieczność nowego nie wystawi gmachu.

Oto nieubłagany ciąg walki, którą stacza Duch — wieczny rewolucjonista. Próżne więc zaklęcia wasze są i daremne skarceń wysiłki.


Zdrój“ 1919 luty


Adam Bederski
Czytelniku pobożny


Nim zlepek ten rzutów młodzieńczych poprzez życie i naszych mózgów szamotania się starczych z rzeczy tej oto ziemi nierównomiernością w kąt ciśniesz, lub, nieświadom podstępu, na stole złożysz bawialni twojej —

Zezwól, że buntu i wiary uczynim zeznanie —

(Nie nam, a tobie i formie, tobą władającej, konieczne).


Przekazano nam, ludziom, w testamencie na uwiąd starczy zamierzchłej „Młodej Polski“:

uczucia rozpasanie i tegoż dekokty, nastrojowość wespół z melodramatów łzawnością,

uwielbienie dla rymów i rytmów (życiowych) ponurej gładkości i nie wywalczone myśli człowieczej i metafizycznych porywów urwiska.

My zasię

syci symbolów, co ziemskim trącone losem z krwawej żywotności w oślizgłe i każdym ustrojom przydatne liczmany się zmieniły,

niechętni łatwości twórczej, zrodzonej z małych mózgów a wielkich pamięci,

i pomni — że oto bój o nas samych, piersi nasze i ducha naszego się toczy

sami stanęliśmy i wolni.


Myśl nasza warkliwa oparła się o pewniki bezwzględnego egotycyzmu

podjęła oręż ostrości cerebralnych,

z nim tragedie względności zasadniczej (dyskursywnie) i samotności nie zwalczonej (uczuciowo).

Młodzi jesteśmy i wiarę mamy w życia — co w nas gore — potęgę (mimo wszystko!).

Nie znamy woli narzuconych hamulców, ni wstrzymujemy — trwogą przejęci przed wynikiem (straszliwym może) — myśli, w przód prącej cięciwy, wygodnymi zwierzęcości naszej ogólnikami.

Wsłuchani w wielki hymn walk naszych i w cele najwyższe tylko mierząc

drwimy z wszelkich norm artystycznych, (o nędzo!) portów przeczulenia i strupieszałości,

tętnem targani rozhukanych żywota sił co dnia przekupniom zostawiamy kłopotliwe form wyiskrzania,

sami treści pełni

i zjawy naszej przewodniej, którą zwiemy

(szczere i bezwzględne) człowieczeństwo.


Nasze i twoje, o czytelniku.


Zdrój“ 1918 kwiecień



Adam Bederski
Na marginesie Brzasku epoki


Uwag kilka rozbieżnych i nie zobowiązujących:

1° Minęły beztroskie rzępolenia na swojskich skrzypkach, szczebioty o życiu niefrasobliwym, atramentowe kruki prywatnych nieszczęść, pijące w miarę nastrojów sezonowych fontanny płochych nadziei, bicia się żylastą pięścią w kudłate piersi, puste siły ad hoc wyrzygiwanej, zapewnienia — for ever.

2° Zostaliśmy — samotni bez słów jak zawsze — i gorsza ponad wszystko: przyszłość bez przyszłości (co jest błędnym może, lecz nigdy nie łzawym).

3° Jedno jeszcze wespół z nami jako rezultat dotychczasowych dochodzeń: nowy port: stupor triumfującego kina, vulgo: formy zwycięstwo i gestu, ile że czadem tumanieni dni, których nie stworzyliśmy, twórcami czynu czynionego raczyliśmy się sobie zdawać (tylko byle nie zdechnąć).

4° Aczkolwiek Ajschyla maska przykryć jest zdolna krasę mandrylowych pośladków — Ajschyl sobą — i reszta sobą pozostanie (ku uwadze formy wyznawców).

5° Zadanie bliższe: milczeć nareszcie — i siebie odnalazłszy — rozważyć, azali przemówić warto — i czy można.

6° Hymn i cel ostateczny: Veni Creator Spiritus. Mimo was, błazny, materialiści i wszelkich odmian futurzy.

7° Książka ta nie jest walką, ile że brak jej wrogów. Ci bowiem są dziś wyznawcami jej haseł (tylko byle nie zdechnąć).


Zdrój“ 1920 styczeń



»ZDRÓJ«: GŁÓWNE WYPOWIEDZI PROGRAMOWE


Stanisław Przybyszewski
Ekspresjonizm — Słowacki i Genezis z Ducha*

(fragment)


Wyzwolić się spod jarzma materii!

To syntetyczne hasło „ekspresjonizmu“.

Precz z wszelką „rzeczywistością“, która jest tylko złudnym majakiem, karykaturalną omamą jedynej rzeczywistości, jaką jest mój Duch!

Ten świat poza mną jest o tyle rzeczywisty, o ile jam go wytworzył, jam jego kształty z mego Ducha wywiódł, a czy ta „rzeczywistość“ poza mną — tej jedynej rzeczywistości, która w e mnie istnieje, odpowiada, jest jej podobną, lub nie — to więcej niż obojętne.

Najwyższym zadaniem sztuki tak zw. obiektywnej w pojęciu „impresjonizmu“ było jak najwierniejsze oddanie „rzeczywistości“, doprowadzone z pomocą naukowych teoremów do absurdum — najwyższym i jedynym zadaniem Sztuki w pojęciu „ekspresjonizmu“ to objawienie świata, który we mnie istnieje, który z siebie wyłaniam i tworzę, jak pająk swoją sieć.

Zadanie, jakie „impresjonizm“ chciał spełnić, można daleko dokładniej i prawdziwiej dokonać za pomocą czysto technicznych sposobów — to zaś, do czego „ekspresjonizm“ dąży, to jest tylko — jedynie tylko objawienie własnego widzenia rzeczy, które Duch sam tworzy, uzmysłowienie własnych wrażeniowych uczuć, z jakimi rzeczy zewnętrza, które ostatecznie wzięły swój początek z ducha twórcy, w duszy jego się kojarzą.

Człowiek-Twórca stworzył świat, i w tym przez siebie wytworzonym świecie (w psychicznej projekcji swego Ja) szuka samo-objawienia, odnalezienia samego siebie i ostatecznego wyzwolenia z pomocą Sztuki.

Sztuka „ekspresjonistyczna“ rozpoczyna się tam, gdzie wszelki „impresjonizm“ (wszystko jedno, czy przejawia się w realizmie, skrajno-brutalnym naturalizmie, właściwym impresjonizmie, czy też w jakimkolwiek bądź innym „izmie“, w jaki się w sztuce natura-rzeczywistość stroiła) się kończy, rozpoczyna się od tej chwili, w której poniósł ostateczną porażkę i żywot zakończył w przeświętym obłędzie van Gogha.

W tym wielkim męczenniku skonał heroicznie „Impresjonizm“.

Ale dotychczas jeszcze wszechwładnie panuje.

Ekspresjonizm stara się zdetronizować impresjonizm-materię, potężnego uzurpatora, pomazańca wszechwładnego tłumu i osadzić na boskim, przez materie i ich czcicieli splugawionym tronie Sztuki kształto- i światotwórczą Duszę — och! jak nieskończenie daleka droga, zaczyni ten ostateczny cel się zrealizuje! — walczy rozpaczliwie z tą sztuką, która była w impresjonizmie niczym więcej jak tylko zabawą, rozkosznym zadośćuczynieniem, gdy ta tak zwana „rzeczywistość“ jak najwierniej oddaną została — i „ekspresjonizm“ jest wskutek tego znienawidzony — przeciwko żadnemu objawowi sztuki tak namiętnie się nie zwracano, jak właśnie przeciw tej „powrotnej fali“ wieszczącej zbudzenie się z długowiecznego snu Ducha „zaleniwionego“ w „trwaniu“ i rozkoszy spoczynku.

Rozkoszną „zabawą“ — „duchową“ oczywiście — hę, hę! była sztuka wszelkiego „impresjonizmu“, „umileniem“ przykrych, lub też nawet tragicznych chwil w życiu człowieka, „osłodą w cierpieniu“, „podnoszeniem ducha“ (ach! ach!) — i czymże jeszcze wszystkim ta sztuka impresjonistyczna nie była! A tu nagle stawia Ekspresjonizm widza, czy też czytelnika wobec najzawilszych, najgłębszych i najtragiczniejszych pytań, jakie ludzkość — już prawie dwa tysiące lat temu — sobie postawiła — rozpoznanie (Gnozis), „czym byliśmy, czym się staliśmy — gdzieśmy byli, lub dokąd się dostaliśmy, dokąd dążymy i od czego (lub kogo) wyzwolić się mamy, czym są narodziny, a czym powtórne odrodzenia, czym życie, a śmierć“.

To są pytania, które Sztuka — (w najogólniejszym znaczeniu: uzmysłowienie twórcze stanu duszy człowieka, kiedy w nim dusza niższa, dusza rozporządzająca pięciu zmysłami, gaśnie, a z niej, tego znikomego mieszkania Ducha, wyzwala się „Ataman“, „Pneuma“ — Duch i wraz z gaśnięciem wszelkiej świadomości konkretnej, czyli Jaźni, tonie w świetle przedbytowego istnienia) — rozwiązać pragnęła w „ekspresjonizmie“, jaki wywołała nauka chrześcijańska — ekspresjonizmie, który święcił swój najwyższy triumf w gotyku — i do rozwiązania tego samego pytania dąży nowoczesny „ekspresjonizm“, który z taką już wprost rozpaczną pożądliwością szuka „nowego mitu“, nowej wiary, bo ta urzędowa, dogmatyczna, skostniała, już go nie zadowalnia, a swoim bankructwem w sztuce impresjonistycznej wykazała swą starczość, niezdolną już do wytworzenia nowych prądów.


***

Z niezwykłą werwą, może nawet zbyt buńczuczną, wygłosił w numerze „Zdroju“, poświęconemu „ekspresjonizmowi“ polskiemu w Wielkopolsce — zdumiewający objaw niespożytej siły tej nieszczęsnej, potwornie gwałconej dzielnicy polskiej — Adam Bederski programowe (chyba się nie mylę?) wstępne słowo.

Znane — wyobrażam sobie, jak w najodleglejszych zakątkach Poznańskiego znane, wyśmiane, parodiowane, na wszystkie zręby nicowane — są te odważne, śmiałe i bądź co bądź twórcze słowa — twórcze, bo istotnie syntetyzują wszystkie dążenia, pragnienia i tęsknoty najmłodszej generacji duchowej w Polsce — więc nie ma powodu tego programowego artykułu „in extenso“ powtarzać.

I ja, może ostatnia latorośl tego „impresjonizmu“, którym jak najusilniej przedzierał się poprzez otchłań „rzeczywistego“, a więc ułudnego i mamiącego Bytu ku istotnej rzeczywistości, jaką jest tylko Dusza — ta „naga dusza“ — monada „bez okien“, która sama z siebie świat wysnuwa, godzę się jak najzupełniej na ten program, zdumiony tylko jestem, że Adam Bederski nie zwrócił na to uwagi, iż ten nasz polski ekspresjonizm, z wszystkimi jego usiłowaniami, tęsknotami, wszystkimi jego „mes haines“ powstał już przed siedemdziesięciu laty, a jego najdostojniejszym wyznawcą, jego boskim „Janem Chrzcicielem“ był — zaiste: „ipse deus, philosophus et omnia“: Juliusz Słowacki w przedziwnym utworze swoim Genezis z Ducha, i związanych z tą nauką pism jego: List do Rembowskiego, Wykład Nauki, Teogonia, Rozmowa z Helionem, Samuel Zborowski ... A przecież ta nauka w całej rozciągłości tworzy zdumiewająco piękny, nieskończenie głęboki, ów przeczuwany, ów przez tę zbożną garść ludzi, spragnionych istotnej wiary, ochrzczonych niefortunną nazwą „ekspresjonistów“, tak gorąco wymodlony, tak rozpaczliwie upragniony mit: zalążek nowych prawd, świeże, żyjące źródło dla twórcy, nową „wesołą nowinę“, „gaya scienza“ dla tych wszystkich, którym obmierzła cała nasza współczesna kultura tych, którzy nad rzekami Babilońskiej ziemi wciąż jeszcze siedzą i płaczą, gdy wspominają na Syon, obmierzła, rozpaczna kultura tych, którzy w testamencie swym przekazują „rozpasanie uczucia i tegoż dekokty, nastrojowość wespół z melodramatów łzawnością — uwielbienie dla rymów i rytmów (życiowych) ponurej gładkości i nie wywalczone myśli człowieczej i metafizycznych porywów urwiska“... Nauka ta, to prze-święte ewangelium zarówno dla tych, którzy z cichym, wybaczająco mądrym uśmiechem patrzą na niedołężnie jeszcze budującą się wieżę Babel — (oby z jej zwalisk zbudowała się święta, potężna katedra!), jak i tych, którzy „syci symbolów, co ziemskim trącone losem z krwawej żywotności w oślizgłe i każdym ustom przydatne liczmany się zmieniły — niechętni łatwości twórczej, zrodzonych z małych mózgów, a wielkich pamięci, i pomni — że oto bój o nas samych, piersi nasze i ducha naszego się toczy, sami stanęliśmy i wolni!“ — (tysiąckroć razy niechaj będzie błogosławiona Wasza „warkliwa myśl“ i może zbyt harda wiara, póki jeszcze słońca czas).

I jaki piekielny majak zaślepił nasze oczy — nas, „weteranów Młodej Polski“, jak już nas z matczyno kochających powijaków, któremiśmy niemowlęta owijali, wyzwalające się młode pokolenie nazywa — nas, zwodzonych złudną mają „rzeczywistości“, goniących za widmem bólu i „tęsknoty za tęsknotą“ — i jaką omamą zasnute Wasze oczy, Was wyzwalających się z teraz już Wam niewygodnych pieluch, którzy „nie macie woli narzuconych hamulców, ni wstrzymujecie myśli, w przód prącej cięciwy, wygodnymi zwierzęcości naszej ogólnikami“?! — Cóż nas i Was tak oślepić zdołało — pytam się — żeśmy, przechodząc tak blisko obok przed osiemdziesięciu laty napisanej Ewangelii, nowego Mitu, z którego już dawno winna się była narodzić „nowa“ Sztuka, nie poznali z jej oblicza, że „królewską jest córką — iż Boskiego rodu idącą“ — żeśmy nie stanęli przy naszej kopicy i głusi byli na prawdę, której „tron zasiąść przeznaczono“?

Jaka ślepota poraziła nasze i Wasze oczy?!

Nam teraz już „starym“ głowę posypać popiołem, żeśmy tę wielką piękność prześlepili — Wam atoli, „wsłuchanych w wielki hymn waszych walk, mierzących w najwyższe cele, drwiących (i to słusznie!) z wszelkich norm artystycznych, portów przeznaczenia i strupieszałości“ — Wam, właśnie Warn, których rozmach jak najgoręcej błogosławię, przypadła w udziale krwawa praca uświadomienia sobie, że i Wasze oczy kataraktą dotknięte, że trzeba ją zawczasu przeciąć, by ujrzeć ona waszą „przewodnią zjawę, którą człowieczeństwem zwiecie“, ujrzeć wreszcie tę przepotężną latarnię morską, o którą się tyle najwspanialszych okrętów rozbijało, bo sterownicy byli na jej światło ślepi: Genezis z Ducha.

Celem ducha ludzkiego jest słoneczność... „Światło jest czystą formą świętości — a myśmy go jeszcze w prawdziwości jego nie widzieli („siedem kolorów — a malowanie słowem lub pędzlem to jest jedno — i odpowiadające im siedem tonów muzycznych, do globu przynależą“)... A sami oto w tęczowych wyjaśnieniach się — i w rozmaitych instrumentach naszej duchowej muzyki — podnosimy się do wyrozumienia jasności Bożych“.

I takie to Wasze cele, jeżeli się nie mylę.

A tysiąckroć razy błogosławione Wasze cele, jeżeli katarakta z Waszych oczu opadnie i zrozumiecie to, czegośmy my zrozumieć nie mogli, że „sztuka jest tylko formą przechodnią ewolucji, że kiedyś zepchniętą zostanie nogą dalej idącą — w przepaść przeszłości, gdzie odpoczywają formy dawne, piekłem będąc duchowi, który by powrócić do nich zechciał, a niebiosami dla tych, którzy jeszcze niżej stoją i przez nie przechodzić muszą; przez pierwszych często już wzgardzone, przez drugich jeszcze czasem niezrozumiane.“

Idźcie poprzez te już przez Was „wzgardzane niebiosa“, ale pomnijcie jednej rzeczy:

Piękność jest świętą, ale prawda jest ponad wszelkie piękności“.

W tym jednym mylił się tylko Słowacki, że odłączał Prawdę od Sztuki — im potężniejszą wiara w Prawdę, tym więcej boską staje się Sztuka — to wielki „ekspresjonista“ — (sit venia verbo!) prześlepił.

Winien był powiedzieć: im głębszą prawdę osiągniesz, tym słoneczniejszą staje się Twa sztuka! Zepchnij nogą, dalej idącą, sztukę dzisiejszą, złocącą Ci Twe dawne niebiosa, w przepaść przeszłości — ale dźwignij ją na szczeble Twej nowej szczęśliwości w Twym nowym Pięknie odkupionej — bo „przez ofiar stosy idą duchy w cele ostatnie“...

Nie ma już „ojcostwa“ „Młodej Polski“ — ale może być „braterstwo“, które i „Wam“ i „nam“ — oby Bóg dał — mogłoby dopomóc!


Zdrój“ 1918 lipiec


Jan Stur
Ekspresjonizm


Powoli, niestatecznie, ale przecie o krok, o dwa — zbliżamy się do pokoju. Po krótszym albo dłuższym czasie wrócimy do zajęć codziennych i — do Sztuki. A wówczas powita nas i w dziedzinie piękna przewrót — od zmian politycznych i społecznych — bynajmniej nie mniejszy.

1.

Po akcji — reakcja. Po impresjonizmie — ekspresjonizm. Już w samej nazwie przebija się różnica, charakteryzująca oba kierunki. Impresjonizm polega na artystycznym odtworzeniu wrażenia, które od świata zewnętrznego przychodzi (in) do nas, wdziera się w nasze zmysły; — ekspresjonizm natomiast odtwarza istniejące w nas uczucia, bez względu na wywołujące je wrażenia, wyrzuca je od tego wrażenia niezależnie, (ex) z nas na zewnątrz. Najlepiej rzecz objaśni przykład z dziedziny malarstwa. Krajobraz letni. Południe. Światło słoneczne migoce, rozprasza się, drży w powietrzu; żółtawo-niebieskawy połysk kładzie się na zieloną trawę, brunatno-czarne trzony drzew, biało wijącą się drogę. Otóż impresjonista stara się oddać krajobrazu barwy i linie, wrażenie poszczególnych plam i załamań się, tudzież ideę tkwiącą rzekomo w całokształcie, a nie baczy na uczucie widokiem wywołane. Przeciwnie ekspresjonista, zapomina o kolorach i kreskach, o widzianej formie, którą wypełnia ta lub owa treść, a usiłuje jeno wyrazić pogodę lub rozleniwienie słodkie, które powstało w jego duszy zapatrzonej w harmonię migotliwego południa. Jest zaś dlań rzeczą zupełnie obojętną, czy wywoła dany stan radości, rozleniwienia, rozpaczy lub trwogi — w człowieku drugim — tą samą lub inną formą treści, czy też tylko zestawieniem barw i linii układających się w „nic nie znaczące“ dziwactwa geometryczne.

Kamień upadający na dno stawu tworzy kręgi: impresjonista przedstawia upadek głazu, ekspresjonista kręgi upadkiem wywołane. Impresjonistę zajmie obiektywny — świat, ekspresjonistę subiektywna — dusza.

2.

Kierunek ten „najnowszy“, który w rzeczywistości istnieje już od niepamiętnych czasów, a dziś dopiero zaczyna się uświadamiać sobie i sięgać po władzę szczytową, jest duszy naszej naturalizmem (por. Miciński, Xiądz Faust). Albowiem miłość, złość, wesele, wątpienie istnieją tak doprawdy i tak rzeczywiście jak stół, wół lub kalosze. Rzecz prosta, że chcąc wyrazić w sposób artystycznie wierny przewalające się w nas uczucia, żądze, wyobrażenia i pojęcia, których wiecznie zmienną sumę nazywamy duszą, musimy wpierw zestąpić w głąb ich wirującej toni i zapoznać się dokładnie z ilością i rodzajem tworzących ją fal. Oślepi nas wówczas i przerazi chaos. Chaosem bowiem jest nasza dusza. Jest mieniącym się Proteuszem, który to wzbiera gniewem, to zastanawia się nad problemem, to ginie w kontemplacji marzonego Piękna. Jest ponadto zwierciadłem, w którym odbijają się refleksy najtrwalszych zdarzeń życiowych, w którym odblask słońca krzyżuje się z szarą płaszczyzną jedzenia, spania i zawodowych zajęć. Sumienny badacz musi postawić sobie pytanie: Skąd to wirowisko niespokojne duszy? Z czego się rodzi? Czego jest objawem? Odpowiedź znajdzie następującą: dusza składa się z ram, w części przyrodzonych całej ludzkości, tj. pewnego apriorycznego sposobu odbierania wrażeń, wyobrażania, itd. (trójwymiarowość, przestrzenność, czasowość etc.), w części zaś z ram między sobą różnych, przyrodzonych jeno poszczególnym jednostkom, a znanych pod nazwą temperamentu. Pustkę zamkniętą wyżej wymienionymi granicami wypełnia treść czerpana z życia. Widzimy więc, że fala powrotna, nieunikniona niesie łódź, chociażby najbardziej fantastycznego żeglarza ku rzeczywistości — obiektywnej, leżącej poza nami, a dochodzącej do nas przez pryzmat subiektywizmu. Dusza jest chaosem, ponieważ chaosem jest życie.

3.

W jaki sposób tworzono dotychczas? Za przykład niech posłuży powieść lub dramat. — Wyrywano z łączącego się wzajem mrowia ludzkości osobę jedną, tak zwanego bohatera — stawiano go na planie pierwszym, czyniąc zeń ośrodek świata. — Koncentrowano całe jego życie duchowe na jednym uczuciu lub zagadnieniu, — stylizowano, czyli grupowano około fikcyjnego olbrzyma wypadki i wypadeczki, sprowadzając wszystkich i wszystko do jednego mianownika. Niekiedy — czyżby dla symetrii? — stawiano na tym samym sztucznym wzniesieniu — partnerkę, a wówczas od pierwszej do ostatniej stronicy działa się tylko miłość, czasem zaś wikłano tytana na glinianych nogach w pojedynek z równie sztucznie napęczniałym wrogiem, a wówczas od początku do końca działa się ta jedna i jedyna walka. Co do strony formalnej rękodzielniczo-technicznej dzieła, dzielono całość na części symetryczne: kolumna z prawej, kolumna z lewej strony, drzwiczki z lewej, drzwiczki z prawej strony! Albo jak w dramacie prowadzono linię bez załamywań do szczytowego napięcia, lub też połowiono sztukę na kata i — anabazę. Jeśli kto, jak Żeromski w „Popiołach“, odważył się nie baczyć na reguły zakonne „kompozycji“, jeżeli śmiał malować życie i stany psychiczne po prawdzie, tj. chaotycznie, odzywały się wnet zarzuty, poczynały się wytykania palcami, przebąkiwania o nieumiejętności i grzechu śmiertelnym przeciwko tradycjonalnemu pojęciu o Sztuce. Osiński, miotający obelgi na romantyków. Parodia: „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, głupio było, głupio będzie“. A potem śmiech szyderczy, witający ekspresjonizm, krytyka drąca pasy nawet z oficjalnie uznanych wielkości, skoro podświadomie i mimo woli idą drogą, którą dopiero później objaśni i sformułuje teoria.

4.

A jednak życie nie ma początku, ni końca. Człowiek rodzi się z rodziców i sam staje się ojcem lub matką. Poznaje mężczyzna kobietę — i oto poczyna się romans. Łączy ich — a przecie o swej przeszłości nie wiedzą nic. Wstępują w sam środek cudzego potąd życia. Po pewnym czasie rozchodzą się ich drogi. Znów bytują samopas linie, które jeno w kilku zetknęły się punktach. Idę ulicą: widzę szereg przechadzających się artystów. Kupuję coś niecoś u przekupki. Ja sam — jestem dla siebie centrum świata; owa przekupka — to dla mnie epizod jeno. Złudzenie optyczne! Bowiem dla przekupki — ja jestem epizodem, zaś ona sama — uważa się za osobę w świecie najważniejszą! Plan pierwszy, to wytwór

sztuczny. Nie istnieją wypadki mniej lub bardziej ważne, przyczyny naczelne i drugorzędne danego uczucia, problemu lub działania. Nie tylko jęczą góry, a mysz się rodzi, lecz także i przeciwnie: — powodem bezpośrednim wojny trzydziestoletniej był śmieszno-tragiczny upadek wysłanników cesarskich na śmietnisko. Niedyspozycja i zły humor Czernina i Clemenceau mogą wywołać skutki — w całej Europie. A wietrzyk przewiewający nad wyżyną tybetańską wpływa na stosunki atmosferyczne kuli ziemskiej. Wszystko łączy się, wszystko w swej równie ważnej i nieskończonej jednolitości tworzy jedną nierozerwalną chaotyczną całość. Podobnie nie można oddzielić duszy od świata, subiektu od obiektu.

5.

I w dotychczasowej, wcale nie modnej literaturze, znajdujemy, niezupełne co prawda, zrozumienie tych postulatów, wynikających z trzeźwego osądzenia rzeczywistości. I tak w Panu Tadeuszu nie ma bohatera we właściwym tego słowa znaczeniu. Podobnie w Iliadzie. Achilles i Hektor, mimo wszystko, nie odbijają tak dalece od prawie równie potężnego tła mnogich półbogów i herosów, jak pierwszy lepszy „Fircyk w zalotach“ od grupy otaczających go — podnóżków. Zola w cyklu Rougon-Maquart’ów pokazuje idącą w nieskończoność, a kierującą losami naszymi nić Ariadny. Balzac w swej „Comedie Humaine“ odsłania sploty rozliczne prawie równych wypadków, które przydarzają się prawie równie mocnym charakterom. Jeno, że we wszystkich tych dziełach nie masz kłębiącej się irracjonalnie chaotyczności, że wszystkie one fakty dzieją się na jednej płaszczyźnie, o tym samym czasie, nazbyt przejrzyście niby — zrozumiale.

6.

Zanim wytłumaczymy, jakiego rodzaju twórczość byłaby — naszym zdaniem — rzeczywistym odpowiednikiem świata i duszy, musimy się wpierw zastanowić, czy Sztuka powinna w ogóle liczyć się ze stanem faktycznym. Sądzę, że tak. Albowiem napisanie, namalowanie, skomponowanie pewnego arcydzieła nie zadowala jeszcze w zupełności artysty. Twórca każdy pragnie swe dzieło opublikować, pragnie to, co widział, pokazać innym, to co czuł — w ludzi innych wpoić, jednym słowem, przy pomocy właściwego mu artystycznego sposobu wyrażania się — skomunikować się z bliźnimi. Innymi słowy, chce wzbudzić w czytelniku, widzu lub słuchaczu — współuczucie. Otóż, jak wiadomo, współuczucie dotkniętej nim jednostki polega na następującym przeświadczeniu: „I mnie może lub mogłoby się coś podobnego przydarzyć“. Należy przeto każdy wypadek tak przedstawić, aby nie przekraczał obrębu rzekomej możliwości. Z powodu istniejącego prawa wszystko, co się staje, stać się musi: nie może się stać w inny sposób. Człowiek nie obejmuje jednak wszystkich przyczyn i celów bez wyjątku i nie dostrzega przeto tego jednego, jedynego skutku, który z danego kompleksu wyniknąć musi. Zna natomiast cały szereg przyczyn i na ich podstawie przyjmuje niektóre skutki za możliwe, inne wręcz wyklucza.

Przykład: mieszczanka czyta powieść o księżniczce. Na podstawie prawa kauzalności mieszczanka nigdy nie mogła stać się księżniczką. Uniemożliwiających ten fakt przyczyn jednak nie zna i przyjmuje rzecz tę za możliwą. O ile by zaś — używam naumyślnie drastycznego porównania — kto w utworze jakim pokazał, że kamień rzucony z pierwszego piętra nie spada na ziemię, spotkałby się z ogólnym protestem i brakiem współuczucia. Podobnie istnieją ogólnie znane prawdy psychologiczne, społeczne itd. itd.

Sformułujmy: chcąc wywołać w kim współuczucie, musimy każdy fakt umotywować istniejącymi, a znanymi przyczynami, warunkami, wśród których odbywa się proces życiowy. Musimy warunki te przedstawić tak, jakimi są, by wśród granic przez nie zakreślonych operować fantazją, stwarzającą możliwości, którym te warunki nie przeczą.

Wyjątek jedyny stanowi bajka dla dorosłych, której nie chodzi o to, byśmy uwierzyli w podaną przez nią treść, która przeciwnie, stara się nam przedstawić, jakby to było śmiesznie, okrutnie lub groteskowo, gdyby na ziemi inne przyczyny wywoływały inne skutki, gdyby ludzkość rozwijała się wśród warunków odmiennych, w rzeczywistości niemożliwych.

7.

Dusza i życie zawsze były i będą zawsze chaosem. Jeno, że dotychczas nie wiedziały o tym. Podobnie oko dzisiejsze rozróżnia bardziej rozległą i skomplikowaną skalę barw, aniżeli oko ludzkie z epoki chociażby Odrodzenia. Również — bardziej wysubtelnione oko malarza dostrzega cały szereg odcieni, wobec których źrenica laika cierpi na chroniczny daltonizm. Dotychczas wystarczało zupełnie podawanie życia w odcinkach dowolnie stylizowanych, różnoplanowych, podzielonych na symetryczne rozdziały. Dzisiaj samowiedza duszy doszła do punktu wyższego. Przeto, by wywołać w czytelniku, słuchaczu lub widzu wrażenie prawdopodobieństwa, należy zerwać ze sposobem tworzenia dla tej samo-wiedzy zbyt gruboskórnym. Należy wyrażać w arcydziele nieskończoność, irracjonalność, chaotyczność środowiska, wśród którego dana rzecz się dzieje. Pewnie, całego chaosu wyrazić niepodobna. Można natomiast stworzyć rzecz tak wielką i tak ruchliwą, by przynajmniej w części dać jego złudzenie. Trzeba zacząć od opowiadania losów jednej osoby lub jednostek kilku, iść jakiś czas ich śladem, po pewnym czasie opuścić ich koleje, zahaczyć o nowe przeznaczenie, w pośrodku akcji dać opis krajobrazu („Popioły“), z zaścianka pana Sędziego udać się na daleki Wschód, od opisów realistycznych przejść w kraj czystej fantazji.

8.

A jednak dusza jest jeszcze bardziej skomplikowana. Rzekliśmy: podziwiamy rzecz piękną, po chwili rozmyślamy nad rzeczą mądrą, w zakresie nauk dążymy do poznania rzeczy prawdziwej, rozważania etyczne każą się nam zastanawiać nad tym, co jest rzeczą dobrą, co złą. Widzieliśmy zarazem, że Sztuka z prawdą i prawdopodobieństwem liczyć się musi, wiemy wreszcie, że acz nie jest to zadaniem i celem Sztuki, mimo woli wywiera na ludzi wpływ uszlachetniający. W ostatnich czasach daje się również zauważyć u poszczególnych działów Sztuki dążność do zaorywania miedzy cudzej. Muzyka, nazwana „programową“, stara się abstrakcją tonów wyrazić pewnego rodzaju niemuzyczną treść, malarstwo i rzeźba operują literackimi symbolami. Słowo stara się wyzbyć pojęciowości, by stać się czystym dźwiękiem muzycznym. Pojawia się u Wagnera olbrzymi wysiłek ujęcia muzyki, słowa i malarstwa dekoratywnego w jedną całość. Dzieła Nietzschego nie są czystą filozofią ani sztuką czystą. Przyczyn tych objawów, jak również wzajemnego oddziaływania na siebie dobra, piękna i prawdy nie może znaleźć nawet człowiek tej miary, co Baudelaire (L'art romantique). Nic dziwnego, że ludzie pomniejsi zadowalają się sądem: dekadencja, upadek Sztuki. Twierdzenie lekkomyślne, pozbawione wszelkiej głębi.

9.

Czym jest dążenie do Piękna? Jest wynikiem naszego niezadowolenia z życia codziennych doświadczeń, z granic zakreślonych rzeczywistości. Jest czymś, co nazwać musimy dążeniem metafizycznym. Bowiem stara się wydostać poza (meta) obręb dotychczas poznanego świata. A raczej jest jeno częścią popędu. Dalszymi bowiem odnogami ludzkich pragnień metafizycznych są: popęd ku dobru, ku prawdzie o stosunkach zachodzących w świecie konkretnym (wiedza — nauka), ku prawdzie o stosunkach zachodzących w świecie abstrakcji (mądrość, filozofia), wreszcie ku wierze w istnienie rzeczywistości dla nas w tym świecie niedostępnej, od tego świata jednak doskonalszej (religia).

W czasach pierwotnych popędy metafizyczne różnego rodzaju łączyły się ze sobą. W Helladzie nie tylko muzyka i poezja uzupełniały się wzajem. (Porównaj śpiewaną deklamację chórów tragedyjnych i gędźbę rapsodów z opowiadaniem rytmiczno-muczycznym skaldów skandynawskich i wenedzkich harfiarzy!) Wiara w piękno, obrzędy religijne wiązały się w jeden splot fascynujący ejschylowego misterium. Zaś w dialogach platońskich, przy sympozjonach, bratały się ze sobą piękność i mądrość! (Podobnie w starym Egipcie, w Babilonie i Asyrii, za czasów chrześcijańskich aż po ciąg wieków średnich, wiara w słowo o prawdzie filozoficznej i naukowej była nierozerwalną całością.)

Z dalszym rozwojem ludzkości oddzieliły się od siebie poszczególne części metaficznej dążności ludzkiej, ale po to jeno, by przez analizę znów dojść do syntezy. Każda z nich miała osiągnąć pewien stopień doskonałości, a osiągnąwszy go zespolić się z innymi w swą pierwotną całość. Nas ludzi dzisiejszych nie zadowala ani piękno samo, ani sama mądrość. Żądamy od twórczego dzieła, by zaspokoiło całokształt naszych pragnień metafizycznych. By dało nam przykłady piękna, zmuszające nas do kontemplacji, by poruszyło mnogie problemy, zmuszające nas do rozmyślań, wskazało tendencje polityczne, społeczne, arcyludzkie prowadzące ku dobru, wpoiło we wszystkich wiarę w swe objawienia.

Żądaniom tym zadość uczynić stara się ekspresjonizm.



Gazeta Wieczorna“ (Lwów) 1919 nr 4733, 4735, 4737.

Na przełomie, Lwów 1922



Jan Stur
Czego chcemy

(fragmenty)


Z chwilą, gdy młoda twórczość polska poczyna różniczkować się, a w poszczególnych swych przejawach zarysowywać odrębność konturów ideowych, uznajemy za dobre — po przebyciu okresu pierwszego „Zdroju“, którego wyrazem było przejście twórczej myśli z jednej generacji na drugą — zamknąć także okres drugi, który odbiciem był zmagającej się myśli młodych Sztuki adeptów bez względu na ścisłość ich ideowego kierunku.

Obecnie dokonuje się krystalizacja kierunków (nieraz krzyżujących się wzajemnie). Siły twórcze poetów i plastyków, których przede wszystkim wyrazicielem (mimo odchylenia) był „Zdrój“, wzrosły do tego stopnia, że zasługują na wyłączność organu, jakim chce być pismo nasze. Dlatego zeszytem niniejszym otwieramy trzeci okres rozwoju „Zdroju“. Odtąd czytelnicy pisma naszego spotykać się będą z utworami opartymi wyłącznie na wewnętrznych wartościach, wypływających ze źródeł zarysowanych w poniższych słowach programowych.

Myśl nasza dojrzała. Duchowe skupienie złączyło pokrewnych sobie ludzi. Utwory wzajem dopełniają się, w wyłączności swej silne a wyraźne. To, co było potąd najistotniejszego w zbłąkanej a szukającej duszy, staje na krawędzi Poznania. Niechaj ci, którzy nas odczuć i pojąć zdolni, bieżą z nami po Wiadome, które w Niewiadomym się mieści, a wieczną nieci tęsknotę.

CREDO I. Każde dzieło, dające wyraz doskonały jednemu dążeniu lub dążeniom wielu swojej epoki, jest dziełem zawsze, wiecznie wartościowym. Dążenie zaś danej epoki można wyrazić jeno przy pomocy takiej a nie innej, jej tylko odpowiadającej formy. I oto przyszedł czas — jeszcze na wiele lat przed wojną — w którym dostrzegli dalekowidze, przodownicy w dziedzinie Sztuki, nerwowi, przeczuleni, sejsmografy notujące skrzętnie zmiany, które się już w duszach ludzkich poczęły, a które niebawem — jak burza gwałtownie ujawnią się i w świecie zewnętrznym, że to, co już było, że formy stare nie zdołają wyrazić bogactwa pragnień — nowych, myśli i uczuć wnet do cna przeobrażonych. Przeto rozpoczęła się walka. By utorować drogę nowemu sposobowi tworzenia, należało wprzód zburzyć porządek dotychczasowy, potąd panujący ład zniweczyć, wyplenić go bez reszty i bez miłosierdzia. Chęć odrzucenia przeszłości, jako niezdolnej do władania dniem dzisiejszym i świtem dnia jutrzejszego, nie równała się jednak zupełnie negacji uznanych potąd arcydzieł w Sztuce. Nie powiadano: „Grecję i Odrodzenie, klasycyzm i romantyzm należy odsądzić od czci i wiary, jako pomyłki, błędy tragiczne“. Przeciwnie — tak mówiono: „Sposób tworzenia Fidiaszów lub Tycjanów, Racine'ów lub Schillerów odpowiadał duchowi czasów, w których żyli“. Potrafił przeto ducha tego wyrazić w sposób mistrzowski, a więc uzyskać nieśmiertelną chwałę. Myśli i uczuć naszych nie potrafi uzewnętrznić. Wciskać dążenia psychiki naszej w nie odpowiadające jej skorupy — mieszkania, byłoby wysiłkiem fałszywym i próżnym. (...)

Póki chodziło o burzenie dawności, póki wystarczało określanie i wyliczanie tego, czego su; nie pragnie i nie uznaje, szły młode Winkelriedy w zwartym szeregu, zadając ciosy potężne tradycji przeżytej, opierającej się jedynie na nałogach z góry ustanowionych formuł myślowych i na przyzwyczajeniu do łatwych, nie wymagających trudu odruchów uczucia. Padły wreszcie okopy konserwatyzmu. Bronią się jeszcze niedołężne resztki, puszczając zatrute strzały, bezsilną wygrażając pięścią. Ale z dniem każdym przybywa młodym tchu i swobody. Coraz więcej jest miejsca pod — pozytywną budowę.

I oto rozpoczyna się tragedia.

Wiedzieli młodzi, czego nie chcą, nie potrafili jednak powiedzieć sobie i światu, czego — chcą. Czyżby nie chcieli niczego?

Kotłują w nich przecie wzruszenia, przewalają się nieokreślone wzloty i napięcia woli, wyciągają się dłonie za nieuchwytną tęsknotą, żywię w nich „krzyk całej Europy“, mordów, pożogi, miłości, której nie masz, litości dla bliźniego, której także nie masz — i tak coraz dalej — i tak w nieskończoność. Są to jednak tylko błyskawice, przerzynające ciemności. Gubią się nowi twórcy, rozpraszają się w teoriach, teoryjkach, kierunkach, kieruneczkach, w próbach i nastrojach, w końcu — w wynikającym z tego stanu rzeczy zniechęceniu, ukoronowanym — bezczynnością twórczą.

Wszystkie one teoretyzowania, stwarzające coraz to inne „izmy“ nie są jednak, jak by się zdawało, pustą w powietrzu czystego abstraktu fruwającą gadaniną. Są natomiast ciągłym sięganiem w swą głąb, przypatrywaniem się sobie, próbą dania odpowiedzi na szereg pytań: dlaczego właśnie tak, a nie inaczej tworzę, jaka forma mogłaby w zupełności zadowolić me dążenia twórcze, co uczynić, by wyjść z błędnego koła — używamy naumyślnie tego wyrażenia tak bezpłodnej, tak niepozytywnej negacji. Prace, tę utrudniają jeszcze dwa czynniki:

Jak wiadomo, w czasach rewolucyjnych, kiedy to padły wartości stare, a nowe nie zdołały się jeszcze ustalić, lęgnie się zazwyczaj — w starym i nowym znaczeniu — bezwartościowy bandytyzm. Korzystając z braku ustalonego na czas pewien miernika, który jest w sztuce tym, czym rząd silny i legalny w państwie — podszywają się „hochsztaplerzy“, nieumiejętni kuglarze-nieuki pod płaszczyk „nowości“, idą jak hieny tropem walczących w imię dobrej sprawy szeregów i służą przeciwnikowi „nowinek“ za archimedesowy punkt zaczepienia. Krytyka i publiczność, nie orientujące się należycie w tym chaosie zdarzeń, kładzie grzechy popełniane przez bandytów na karb zmagających się z wrogiem a godnych uznania powstańców.

Czynnik drugi, utrudniający skrystalizowanie się nowej teorii i praktyki twórczej, to początkowy nadto wybujały radykalizm — z musu. Chcąc się jak najjaskrawiej przeciwstawić temu, co było, nie mając znikąd uznania, nie znajdując nigdzie oparcia, odpowiadają młodzi na im większy ucisk, tym większym radykalizmem swoich postulatów. Akcja bowiem wywołuje — co najmniej wprost proporcjonalną do niej — reakcję. Wszystkie te wybujałości znikną jednak z chwilą, w której nowy rząd zdobędzie sobie co najmniej zupełne równouprawnienie, jeśli nie supremację w dziedzinie sztuki. Osądzany bezstronnie, nie napotykając przeszkód złośliwych i niczym nie usprawiedliwionych na swej drodze, odrzuci pęd nowej twórczości wszystko „zbytnie“ i przeto niezdrowe. Ostanie się jeno to, co było potrzebne, wprost konieczne, a co jest tym samym i trwałe. Oto prawdy, dla których chaos na polu sztuki — zaznaczam, że mam w szczególności na myśli dziedzinę twórczego Słowa — doszedł do szczytu. Tak dalej być nie może. Trzeba sobie, trzeba krytyce, trzeba publiczności, a nade wszystko trzeba twórcom samym uświadomić, co też drga w ich duszach i co też wyrywa się z wnętrza owych błędnych rycerzy, którzy potąd daremnie poszukują jasnego sformułowania swych podświadomych dążeń. A rzecz to tym konieczniejsza, że budzą się głosy nawołujące do odwrotu, że garść niby — młodych — doprawdy latami, a nie chceniem młodych — zwabiona łatwością utartej drogi, rzuca się w objęcia strupieszałej przeszłości, byleby nie kroczyć po cierniach, byle się nie trudzić, nie nieść ludzkości i Polsce nowego bogactwa nowych wartości, ale łatwy zdobywać poklask — i modłą podpatrzoną „dawności“ — łatwe pisać wiersze. (Mówię o warszawskiej grupie „Skamandra“. Przedtem „Pro Arte“.)


* * *

Potąd zajmowano się u nas przeważnie tylko zewnętrzną, tylko formalną stroną tzw. ekspresjonizmu. Nie wnikano w głąb. Nie starano się odpowiedzieć na następujące pytanie: wyrazem jakiej wewnętrznej, psychicznej dążności, jest ono „dziwaczne“, „ekstrawaganckie“ rozbijanie dotychczasowych form w Sztuce. A szkoda. Bo zastanawiając się nad tym pytaniem bylibyśmy zoczyli od razu: ekspresjonizm nie jest niczym absolutnie nowym, potąd niebywałym, oderwanym od podłoża przeszłości, nie znajdującym pokrewnych sobie analogii w tym lub owym kierunku, w którym dotychczas kroczyła Sztuka. Nie jest nim przeto, ponieważ w świecie nie ma bezwzględnej nowości, podobnie jak nie istnieje dla nas absolutna tożsamość. Powtarza się wszystko, ale tylko jak ton, rozbrzmiewający w coraz wyższej oktawie. [...]

Nie tak dawno temu, jak garść geniuszów i serc czystych, czujących głęboko, widzących, że jest źle, próbowała ratować najświętszą cześć naszą. Powstał Romantyzm, który nie był wyrazem zapatrywań i dążeń współczesnego mu ogółu, jeno głosem wołających na puszczy wyjątków — proroków. Padł wkrótce — nie zdoławszy nawrócić ludzkości.

Ekspresjonizm jest dalszym ciągiem Romantyzmu.

Jest dalszym ciągiem, tzn. jest dążeniem, idącym w tym samym co Romantyzm kierunku, jeno że dalej spełniając jego postulaty w sposób bardziej konsekwentny, a tym samym bardziej radykalny. „Czucie i wiara — powiada Mickiewicz w Romantyczności — silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko.“ Czyli: to, co się we mnie dzieje, czego dostrzec, usłyszeć, dotknąć się — żadnym zmysłem uchwycić nie mogę, co jedynie odczuwam ł w co wierzę, jest rzeczą ważniejszą, prawdziwszą, wznioślejszą, niż wszystkie objawy zewnętrznego, dotykalnego świata. Konsekwencją logiczną wywyższenia duszy, wnętrznych, nie podpadających pod zmysły uczuć, rozmyślań, namiętności itd., ponad świat materialnych kształtów, jest wywyższenie prawdy ponad piękno. Skoro uczucia nasze są rzeczą najpierwszej wagi, musimy się bezwarunkowo starać, by całe, nietknięte żadną stylizacją, żadnym przeinaczeniem niesfałszowane, nie tracąc swego zabarwienia ni intensywności, przedostały się z wnętrza naszego do wnętrza osób, którym pragniemy je zakomunikować. Musimy — o ile to możliwe — osłabić znaczenie Mickiewiczowskich słów: „język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie“ i o ile możności nie kłamać, tzn. nie przystosowywać, nie przykrawać uczuć do reguł tzw. piękna, ograniczającego wolny sposób wyrażania się, ale — przystosowywać sposób wyrażania się do szukających wyrazu uczuć. Piękno było potąd ściśle związane z objawami widzialnej, dotykalnej rzeczywistości. A jak już zaznaczyliśmy, dla ekspresjonizmu, jako prądu metafizycznego, zewnętrzność wobec wewnętrzności jest niczym. Przeto nader łatwo może z piękna w imię prawdy zrezygnować.

Czyni to ekspresjonizm. Ale rezygnuje jeno z piękna, polegającego na jakimś tam danym ustosunkowaniu, na jakiejś tam pod zmysły podpadającej proporcjonalności kształtów, przy pomocy których wyrażają się myśli i dążenia duszy. Temu pięknu przeciwstawia ekspresjonizm piękno inne, polegające na harmonii kształtu z tym, co w kształcie chciało się wyrazić, na zupełnym dostosowaniu formy do szukającej wyrazu treści i płynącej stąd olbrzymiej improwizacyjno-mickiewiczowskiej mocy uczucia!

Zacytowałem naumyślnie Dziady. Chciałem bowiem wykazać: po pierwsze, że teoria rozbijająca dotychczasową formę w Sztuce, a wywyższająca prawdę ponad piękno nie jest niczym „niebezpiecznie nowym“ — po drugie, że w przystosowaniu szczelnym formy do treści, bez względu na tzw. harmonię zewnętrznego układu (kształtu), leży rzeczywiście sui generis piękno. [...]

Należy stwierdzić z całą stanowczością, że żaden utwór ekspresjonistyczny nie jest tak radykalnie rewolucyjny w stosunku do Dziadów, Ballad i romansów, Fausta (nie porównuję tych dzieł pod względem formalnym), jak Dziady, Ballady i romanse, Faust albo dramaty Szekspira w porównaniu do dzieł Racine'a i Corneille'a lub do Sofiówki Trembeckiego (por. Byrona z Pope'm). [...]

Wojna światowa, dowiódłszy naocznie i aż nadto dotykalnie, jak to nieuchronną zgubę przynosi materializm, uznający jeno widzialność, negujący duszę i zaświaty, a tym samym wszelkie etyczne imperatywy, wspomogła one budzące się z długiego letargu prądy metafizyczne, które, mym zdaniem, złączą się z czasem w prąd jeden jedyny, a które bez względu na zachodzące między nimi nieistotne, jak sądzę, różnice, obejmuję wspólnym mianem: ekspresjonizmu.

Widzimy przeto, że nie forma, ale treść jest istotą nowego prądu. Mowa o duszy albo raczej: mowa duszy. Pewno, Ibsen np. też prawi o psychice. Ale była to psychika zależna to od prawa dziedziczności, na przykład, (Upiory) to znów od stosunków społecznych (Wróg ludu lub Podpory społeczeństwa). Dusza jako taka, Przybyszewskiego „Dusza naga“, niezależna od przejawów życiowych, jeno wypowiadająca się przy ich pomocy, a jeśli nie rządząca nimi, to w każdym razie niepodległa, dla siebie suwerenna: oto wiara i cecha istotna nowego prądu. Reszta to jeno konsekwencje albo akcydensa.

CREDO II. Stwierdza Bergson w swym Wstępie do metafizyki, że jeno intuicją możemy się przenieść w jądro danej rzeczy i jeno w ten sposób poznać jej istotę. Analiza zawodzi. Nie wdraża się bowiem w rzecz samą, krąży natomiast dokoła niej. [...] Tyczy się to także, rzecz prosta, duszy. Wszelki podział na wrażenia, uczucia, myśli, namiętności itd. jest fałszem. Wszelkie twierdzenie, że nie ma duszy, a są tylko następujące po sobie wrażenia, uczucia, myśli, namiętności jest błędem. Tak jak błędem byłoby twierdzenie, że nie ma rzeki, a są tylko następujące po sobie przemijające krople wody, że nie ma linii, a są jeno punkty, a jest jeno ruch ołówka, który je wytwarza. Duszą jest właśnie ona całość, składająca się z następujących po sobie wrażeń, uczuć, namiętności itp., jest nie ich suma, suma nie związanych z sobą pozycji, przedmiotów, niezależnych od siebie, różnego rodzaju, różnej kategorii, ale ona ciągłość i spoistość właśnie, ona przemienność jednego i tego samego podmiotu, który się w coraz to inny sposób obiektywizuje.

Rzecz ważna!

Bo skoro pragniemy dać wyraz duszy naszej, jako prawdziwej, istotnej, żadnym kłamstwem nie uszczuplonej jedności, musimy zerwać z niesłusznym potąd pojęciem, jakoby należało poszczególne jej części wyrażać przy pomocy poszczególnych, im jeno odpowiadających form, i jakoby te formy miały zarazem tworzyć znamię odrębnych działów: Sztuki i filozofii [...]

Tak było potąd.

Nie zawsze i nie wszędzie. Było pod przymusem, pod nakazem tradycji hodującej skwapliwie popełniony błąd. [...] Nie wolno nam się zaprzeć wielowiekowego rozwoju świadomości. Jeno nader rzadko owłada nami czyste, nie z myśli powstałe, nierównoległe do myśli, nie, koniec końcem w myśli ginące — uczucie nieświadomej, podniebnej ekstazy. Twórca szczery musi liczyć się z tym faktem. Musi wyprzeć się bojaźni, nakazującej mu kłamać, a oddzielać formę piękną od tuż następującej po niej — w jego duszy — formy mądrej. [...]

Twórca, jako — że pragnie dać wypowiedź niekłamaną „nagiej duszy“ — neguje „świętą“ potąd tradycję, tj. dotychczasowy podział na samoistnie swą drogą kroczące wypowiedzi piękne i wypowiedzi mądre. Uznaje natomiast za jedyne kryterium wierne pokrywanie się każdego momentu wypowiedzi z każdym momentem duszy. Dzieło tworząc w sobie samym skończoną całość w chwili, w której dominantą duszy jest uczucie, przybiera formę piękną. W chwili, w której dominantą jest myśl, przybiera formę mądrą. Tworzy w ten sposób wiecznie zmienną obu form syntezę.

CREDO III. Chcemy dać jak najwierniejszą, jak najpotężniejszą, jak najbardziej bezpośrednią wypowiedź nagiej duszy, a więc kryjącej się wprawdzie także w przejawach życiowych, ale nie odgadywanej przy pomocy ich wyglądu, starć, zmiennej ruchliwości. Nie jesteśmy z tych, co to sądzą, że częstokroć „największa głębia leży na powierzchni“ (W. Horzyca). Przeciwnie, jesteśmy przekonani, że o wiele częściej „nie wszystko złoto, co się świeci“. Zdaniem naszym, pokazując rzecz samą w sobie, wyrażamy ją prawdziwiej, nie narażając się tak dalece na fałszywe wnioskowanie, nie mogąc tak łatwo popaść w błąd, jak w tym wypadku, w którym przedstawiamy ją niby człowieka ukrytego w szacie. Przyznajemy, że można wprawdzie na podstawie „skorupy poznać żyjącego w niej małża“ (A. Potocki) — nie zawsze! niedokładnie — ale daleko pewniej, uczciwiej i uczuciowo — szczerzej, potężniej, będzie chyba spojrzeć na samego małża, rozbiwszy wprzód otaczającą go skorupę. Abstrahując od tego, że zajmując się zjawiskami zewnętrznymi zwykliśmy z czasem zapominać o ich wnętrzu, o jądrze ich, istocie, zadowalając się tylko i wyłącznie powierzchnią zdarzeń. Ulatnia się metafizyka, zostaje opisowość.

Przejawy zewnętrzne wprowadzamy do wypowiedzi o tyle tylko, o ile są niezbędnie konieczne. Dusza nasza bowiem w ciele żywię, przy pomocy zmysłów i fizycznych organów porozumiewa się z duszą innych ludzi. Chcąc przedstawić nie tylko nasze perypetie, ale dzieje dusz rozlicznych, dusz nieskończoności — które stapiają się w jedność duchową dopiero poza tym życiem i poza światem — musimy ukazać ich doczesny „wygląd“, bóle i radości. Dlatego, a ponadto, by mogli zrozumieć nas ludzie, których pragniemy w to wszystko wtajemniczyć, musimy używać w wypowiedziach naszych opisu przejawów zewnętrznych, naturalnie nie wychodząc nigdy poza ramy nieodzownej konieczności. Zwracając się przeto przeciwko tym, dla których przejawy zewnętrzne i pośrednie wypowiadanie duszy są alfą i omegą, negujemy zarazem dążenie twórców, pragnących nie tylko precz odrzucić opis przejawów życiowych, jakimi są i jak się rozgrywają, ale wyeliminować także wyrażanie poszczególnych, dających się konkretnie określić uczuć (np. miłości, nienawiści, nie mówiąc już o nienawiści do tej właśnie osoby, o miłości, np. właśnie że ojczyzny).

Pragną oni poprzestać na czystej formie, wzbudzającej w nas wyłącznie abstrakcyjne nieuchwytne uczucie; twierdzą, że wszelka wypowiedź twórcza, a więc i wypowiedź słowa, powinna służyć ku wywołaniu w nas tego uczucia, jakie wywołuje w nas np. muzyka.

Nie spostrzegają jednak, że twierdzenie to stoi w sprzeczności z naturą słowa, a tym samym z naturą ludzką, która je stworzyła, i że chęć ona, doprowadzająca zwolenników czystej formy w słowie do dadaizmu w nieco innym dążąc kierunku, stwarza wprawdzie inaczej pojęty, nie tak radykalny, ale również wyłączny kult formy estetyków słowa, znanych pod nazwą parnasistów. [...] Jak widzimy, błąd parnasistów i dadaistów polega — w większym lub mniejszym stopniu — na zapoznaniu dualistyczej istoty słów (dźwięków mowy ludzkiej), która wymaga zgody, to jest najzupełniejszego równouprawnienia formy i treści. Można rzec śmiało — i będzie to niezbitą prawdą, że forma wyrazów jest wykwitem ich treści. Słowa stworzyli ludzie, w których — jak wierzymy, żyła i tworzyła wszystko, a więc i wyrazy mowy naszej — dusza. Tworzyła je zaś w celach porozumiewawczych, w celach powiedzenia czegoś ściśle określonego, oznaczenia czegoś, tego właśnie przedmiotu, tejże myśli właśnie. [...] Ergo, wyłączne używanie jeno dadaistycznych wykrzykników, negowanie wszelkiej łącznikowej potrzeby uzewnętrznień psychicznych jest fałszem, z którym stanowczo trzeba zerwać. Abstrahujemy już od faktu, że ludzie pierwotni nie dlatego posługiwali się dźwiękami nie artykułowanymi, nie stojącymi z sobą w związku łącznikowym, bo każde ich uczucie było jakoby tworem urywkowo-samodzielnym, ale dlatego, że narząd mowy ludzkiej był podówczas w niedoskonałym stadium początkowego rozwoju. Na żaden sposób jednak nie możemy pojąć, czemu nieprymitywną duszę dnia dzisiejszego mamy wyrażać w prymitywny sposób i jak możemy to czynić, nie okłamując innych, nie oszukując siebie. Błąd nie tak radykalny, ale zawsze błąd, popełnia dla wzwyż przytoczonych powodów także i estetyzm Parnasu wskutek niewspółmiernego traktowania treści i dźwięku, będących równouprawnionymi czynnikami słowa. Tak dbający o harmonię kierunek ani zauważy, jaką dysharmonię wywołuje tego rodzaju traktowanie sprawy, dysharmonię nie mogącą działać potęgą wypowiedzi, bowiem jedna z obu równie ważnych części cierpi na chroniczną anemię.

W czym tkwi przyczyna błędu, rzec nietrudno. Dla uzyskaniu godnego zresztą celu niewłaściwego chwycono się środka. Chciał ktoś ściąć drzewo. Miał ku temu siekierę. Lecz jej nie używał. — Czemu? — Natomiast począł par force walić w dąb — łopatą.

Bądźcie, muzycy teoretycznej „nieokreśloności“, muzykami! A nie starajcie się — zamiast na skrzypcach lub na fortepianie — grać na paletach lub czynić gamy choćby „perliste“ — z wyrazów.

Konkluzja: ekspresjonizm pragnie sprawę stosunku formy do treści rozwiązać w syntetyczny sposób. Chce, by dzieło wywierało wrażenie nie wskutek „jak“ formy swojej, a bez względu na zamkniętą lub zgoła nie zawartą w nim treść, lecz wskutek „jak“ wypowiadającej się treści, które wypływa z niej niby forma postaci ludzkiej z działających we wnętrzu tej postaci sił, niby kształt kuli ziemskiej lub trójkąta z istoty tych przedmiotów — jako kula ziemska właśnie i właśnie jako trójkąt.

CREDO IV. Nie, my nie chcemy być poetami patrzącymi na życie li tylko przez pryzmat estetyzującej fantazji, która szuka tematów nadających się dla literatury, dla której temat ten jest pretekstem, forma zaś wycyzelowana zasłuchanego w dźwięk artysty alfą i omegą. Pragniemy być ludźmi, których porywa prąd dziejących się w rzeczywistości wypadków, którym ból sprawia ludzkość staczająca się w objęcia hańby i rozwydrzenia, naród ujarzmiony, robotnik głodny, kobieta niewyzwolona. Pragniemy uczucia swe i myśli wywołane widokiem dookolnych zdarzeń wypowiedzieć publicznie, a tak, by znalazły oddźwięk jak najgłośniejszy i jak najwierniejsze echo. Pragniemy wypadek poszczególny uogólnić, w czasowo przemijających faktach odnaleźć prawo wieczyste, wydobyć tragizm ukryty w najpozorniejszych postaciach, tragizm, polegający na tym właśnie, że rzecz smutna, która raz się stała, z małymi wariacjami stanie się jeszcze wiele, wiele razy. Dostrzegamy, że na wyrażenie powagi życia i jego wesela, na ujęcie całej gamy problemów i wzruszeń, na przelanie ich z mózgu i serca twórcy w mózgi i serca jego otoczenia nie wystarcza forma — piękna. Dochodzimy do przekonania, że piękno samo nie zdoła ani w tysięcznej części oddać tego, co się w nas i poza nami dzieje, ani wywołać wrażenia, jakie by twórca ogarniający piekło i raj ludzkości wywołać pragnął. Staramy się przeto rozbić tę nieporuszoną stężałość artystyczno-estetycznej maski i w jej miejsce stworzyć formę, która by była połączeniem piękna z rozumowym a równorzędnie traktowanym rozwiązywaniem dopiekających nam zagadnień.

W „Początkach świata pracy“ stwierdza Żeromski, że źle się dzieje w Europie i że tak dłużej dziać się już nie może. A jednak leki, które doradza, zasadzające się na reformach socjalnych, nie unicestwiły onej choroby. Żądają bowiem „jeno zmiany systemu, nie przeobrażenia serca“ (Tagore).

Nie chodzi o to, czy panować ma ten czy tamten ustrój społeczny, chodzi o przemianę podstawowych wierzeń człowieka. Póki — powiada Tagore w Duchu Japonii — Europa za spiritus movens życia i postępu przyjmuje walkę o byt, póki nauki przyrodnicze jej katechizmem, póki pożytek wytłumaczeniem naczelnym i powodem każdego czynu, nawet altruistycznych zachcianek, nie ma mowy o tym, by Europa zboczyła z drogi, która ją prowadzi prosto w przepaść. Słuszne to słowa. [...] I jeszcze jedno. Wcale niczego są mnogie wynalazki, dozwalające coraz bardziej wnikać w ukochaną przyrodę, życie odczuwać bogaciej, ideę w czyn wcielać, wynosić byt ku nim. Byleby nie zapomnieć, że tylko środkiem są a nie celem, byle do „teraźniejszych czasów“ przystosować swą własną filozofię życia i życia sztukę, a nie zmienić zapatrywania i naturę swą do gruntu, stać się pędzącym ku zgubie czystym mechanizmem na jak największy nastawionym żer.

Tak w trakcie pisania rodzi się myśl. Może znowu ex Oriente zbawcze wyjdzie światło? Tam stała kolebka ludów europejskich. Może i powtórnie narodziny ginącego świata poczną się na Wschodzie? Sposób? Zespolenie dwu tak odmiennych światopoglądów: handlowo-utylitarnie-ruchliwego i pięknie-idealistycznie-kontemplacyjnego. Z połączenia tego wynijdzie długo czekane królestwo trzecie, które uratuje Europę od niechybnego upadku. [...] Ameryka — wbrew przepowiedni Eithmana — nie przyniosła Europie, a tym samym światu całemu, ziszczenia słów Ewangelii, nie pogodziła maszyny z Bogiem. Przeto „żółte niebezpieczeństwo“ nie minęło. Nie tylko żółte. Niebezpieczeństwo, ciągnące od azjatyckiej strony, od mnogich kolorów i ras, któreśmy deptali i poniewierali, i dzielili między siebie bez końca. [...]

Przyjdzie niebezpieczeństwo, które polega na tym, że co zgniłe, zostanie zgładzone — nie jutro, nie za lat dziesięć, ale za wieki może, niemniej jednak nieuchronnie, strasznie. Nad Europą, nad światem nowym, sąd sprawować będzie Azja. Chyba że zrozumiemy: Prawdziwe niebezpieczeństwo (to bez cudzysłowu) tkwi nie na zewnątrz nas, ale w naszym wnętrzu. W sercu naszym i w umyśle naszym. A raczej w tym, żeśmy o mądrości i pięknie zapomnieli. „Żeśmy z poetów i myślicieli uczynili nadludzi, wyjątki, będące luksusowym wydaniem ludzkości. Żeśmy zamiast przemienić się gromadnie — wszyscy bez wyjątku! — w artystów i filozofów codziennego życia, stali się z atomów złożonym cielskiem, goniącym za jadłem i napojem, za dotykalną, więc jedynie «prawdziwą» rozkoszą. Maszyną «bez serc, bez ducha», ludem żyjących szkieletów.“

Mieszkaniec innej planety, sędzia przeto jak najsprawiedliwszy — Tagore — tak powiada.

A my podzielamy jego zdanie.


Oto jedyne wnioski, które dadzą się konsekwentnie wyciągnąć z podstawowego określenia ekspresjonizmu (credo I). Bynajmniej przepisy pana Boileau. Bynajmniej płotem osaczone maciupeńkie grządki. Fundament tak rozległy, o krańcach tak gubiących się w czterech stronach widnokręgu, że wolności wśród nich zażywać może indywidualność bujna i miłująca jak najzupełniejszą swobodę. Przeciwnie! To, co było dotychczas wąskie i karle — szerokimśmy uczynili i wielkim na miarę olbrzymów. Wyszliśmy nie z abstraktu bowiem, jeno z chęci kłębiących się w dzisiejszych piersiach człowieczych. Uświadomiliśmy jeno to, co niekiedy było podświadome. Zdania w świadomości poczęte dopowiedzieliśmy. Dopowiedzenia stojące wskutek mimowolnych błędów wnioskowania w sprzeczności z założeniem sformułowanych chęci — sprostowaliśmy. Oto wszystko. Życzeniem naszym, by przez nas do cna uświadomione skłębienia wzruszeń człowieczych znalazły wyraz w niejednym arcydziele współczesnych nam pokoleń, arcydziele pięknym, mądrym i potężnym. Duszy i syntezy: Pamiętajmy o tym!


Zdrój“ 1920 marzec.

Na przelotnie, Lwów 1922



Zenon Kosidowski
Z zagadnień twórczości

(fragment)


Ciągłość efemerycznych doznań przesuwa się nieprzerwanie w podświadomości duszy człowieczej. Rozbłysk jakiegoś nieuchwytnego uczucia, który się dzieje w mrocznych głębinach duszy, kształtuje każdorazowo stosunek człowieka do otoczenia. Doznania takiego, które ma charakter wizyjny, nie można uchwycić pincetą dyskursywnej świadomości, nie można wtłoczyć go w kształty namacalne. Czuje się tylko, że jakiś nastrój zbudzą się i ginie reflektorycznie. Coś dzieje się w niedościgłych mrokach duszy, co kieruje człowiekiem, co narzuca jemu pewne uczuciowe ustosunkowanie do otoczenia. Jest ono bezprzyczynowe, bo bodźcem doznania takiego nie jest jakikolwiek przedmiot, który przedstawiałby obiekt, do którego ono się odnosi. Przeciwnie — doznanie takie dociera swoim promieniem do istoty przedmiotu i objawia na nieokreślenie krótką chwilę prawdę wszechistnienia. W takich wypadkach staje się przedmiot kryształowym pryzmatem, przez który spostrzeżono w niewysłowionej rozkoszy nieskończoność. Idącemu ulicą budzi się wewnątrz jakieś dziwne ustosunkowanie do niej, poprzednio nigdy nie odczuwanej, objawia mu się jakiś silnie skondensowany wyraz, na który się syntetycznie składają wszystkie przedmioty, każdy najniklejszy ruch, każdy szelest. Doznanie takie nie jest odruchem jakiejkolwiek zewnętrznej przyczyny, bo ustosunkowanie uczuciowe człowieka do tego samego przedmiotu będzie każdorazowo inne. Jest to świat sam dla siebie działający niezależnie, nie uwarunkowany niczym, bezwzględna prawda, bo w nim zionie nieskończoność wszystko obejmująca, wszystko pojmująca. Życie intuicyjne człowieka jest jedyną prawdą, prawda indywidualna jest równocześnie prawdą absolutną.

Z podświadomego konglomeratu niezliczonych doznań efemerycznych wyłania się syntetyczne uczucie, wkraczające już w obręb świadomości ludzkiej. Człowiek nadał temu uczuciu swoje określenie, lecz jest ono ogólne, dotykające peryferii tylko, mówi o miłości, smutku, tęsknocie, a nie dociera w głąb, nie przewiduje tych najsubtelniejszych odcieni i odchyleń. Tęsknota w jednym i drugim wypadku będzie zupełnie odmiennej barwy, a wskutek tego odmiennie odczuta, bo składają się na nią syntetycznie inne zestawienia doznaniowe. Określenie więc na dane uczucie nie jest wyczerpujące. Wyrażenie tych najróżniejszych odcieni uczuciowych wymagałoby dotarcia do ich pierwotnych przyczyn, wymagałoby dyskursywnego uświadomienia odnośnych doznań podświadomych. Podobne uświadomienie jest jednakże niemożliwe, bo nie można przeprowadzić bezpośredniego uprzedmiotowania doznań w materii, które tylko intuicyjnie działają, które są abstrakcją nie podpadającą pod zmysły.

Twórca odczuwał owe najróżniejsze odcienie i zabarwienie danego uczucia. Chciał je wyrazić przez uprzedmiotowanie ich w formie zewnętrznej, dojść do ich istoty. Czując jednakże niezłomną zaporę w materii przekłada punkt ciężkości na obiekt, do którego uczucie się odnosi. Opromienia go z najróżniejszych stron reflektorem swoich iluzji, uwieńcza go girlandą swoich logicznie zestawionych ikonów. Twórczość polegała na apoteozowaniu obiektu, tymczasem uczucie zostaje niezgłębione, peryferyjne jak pierwotnie.

Twórczość jest koniecznością ciągłego i gorączkowego docierania do istoty wszechbytu, wulkanicznym pragnieniem ogarnięcia prawdy absolutnej poprzez prawdę indywidualną, wykuwaniem w krwawym znoju stopni w materii, aby po nich powolnie i uporczywie stąpać do otchłannych głębin duszy. Obojętnym jest dla twórczości obiekt uczucia, obojętnym jest otoczenie, obojętną jakakolwiek zewnętrzna przyczyna. Chodzi o wydobycie nieprzeniknionych skarbów duszy na światło dzienne, chodzi o ich wyrażenie.

Lecz już wspomniałem, że ich bezpośrednie uprzedmiotowanie w materii jest niemożliwe, że nie można opowiadać o nich za pomocą dyskursywnej formy.

Proces tworzenia jest analogią procesu doznań i uczucia. Doznania są błyskawicznymi wizjami, które przesuwają się nieprzerwanie w duszy człowieczej, nie powiązane żadną nicią logiczną, bez wzajemnego stosunku przyczynowego. Zestawiona zawartość doznań efemerycznych rodzi uczucie z odcieniem, zależnie od tegoż zestawienia.

Nie można bezpośrednio opowiadać o odcieniu czy istocie, jakiegokolwiek uczucia, lecz można je uistotnić pośrednio — syntetycznie. Trzeba zesunąć wszelkie okowy logicznej zewnętrzności i namacalności. Równolegle z procesem doznań notować gorączkę wizyjnych asocjacji, zestawiać obrazy, które wewnątrz pobłyskują reflektorycznie, bez zimnego nadzoru rozumu i estetyzujących zmysłów, gwałcić świat zewnętrzny — materię do swoich konieczności. Dom stoi, ale może klękać, chylić się, śmiać się, modlić się. Nie stwierdza się przecież zewnętrznych faktów, jest to wyraz wewnętrznej wizji, dający jej najistotniejsze, nie szczegółowe określenie przebiegu tejże. Z tego (pozornie, bo tylko zewnętrznie nielogicznego) zestawienia obrazów wyłoni się syntetyczna jedność, to uczucie z swoją głębią i subtelnością, które kłębi się i szamoce w duszy twórcy.

Uczucie podświadome, którego nie można uprzedmiotować w materii, znajduje wyraz w pośrednim tworzeniu, w syntetyczności — wyłaniającej się z orkiestry wizji i obrazów.


Zdrój“ 1920 kwiecień



(Od redakcji)
(Streszczenie postulatów programowych)


1. Chcemy Sztuki nie opisującej zewnętrzne przejawy życiowe, a za ich pośrednictwem doznania duszy człeczej, lecz wyrażającej przeżycia ludzkiej duszy bezpośrednio, od wnętrza.

2. Chcemy Piękna, nie polegającego na harmonii poszczególnych części zewnętrznego układu (= formy) między sobą, lecz polegającego na harmonii zewnętrznego układu z tym, co w nim miało się wyrazić.

3. Chcemy, by dzieło wywierało wrażenie nie skutek „jak“ formy swojej, a bez względu na zamkniętą lub zgoła nie zawartą w nim treść, lecz wskutek „jak“ wypowiadającej się treści, która wypływa z niej niby forma postaci ludzkiej z działających w wnętrzu tej postaci sił, niby kształt kuli ziemskiej lub trójkąta z istoty tych przedmiotów, jako kula ziemska właśnie i właśnie jako trójkąt.

4. Chcemy wyrazić podświadome potąd, najistotniejsze odcienia, podkłady naszych uczuć, sprawiające, że tęsknota moja i mój żal inne są niż tęsknota twoja lub żal trzeciego człowieka. Zarazem chcemy zatomizowane pierwiastki uczuć naszych sumować, pokazywać ich dzieje, ich rozwój, ich ruch: duszy ludzkiej odwiecznej wyrażać historię.

5. Chcemy przeto, by Sztuka była wyrazem Najwyższej w duszach ludzkich spoczywającej Prawdy, czyli wyrazem dążeń naszych ku zaświatom Boga, jako jedynemu ujściu wszystkich pragnień człeczych, ku królestwu Ducha, którego wizję apokaliptyczną wędrówek i doskonaleń ukazał nam Słowacki w Genezis i w Zborowskim i w Królu Duchu, ku jedynej możliwości uzdrowienia świata, nurzającego się w orgiach materialistycznego światopoglądu:

w krwawych wojnach i w krwawych rewolucjach.

6. Przeciwstawiamy się przeto:

Neorealizmowi Skamandra, chłonącego zewnętrzne przejawy życiowe, opisującego je, jak potąd czyniono, ulepszenia jeno i wariacje opisu wprowadzając.

Przeciwstawiamy się futuryzmowi, który opis przejawów życiowych XX wieku przejaskrawił, a który nie duszę człeczą, w zasadzie (w głębi) swej niezmienną i wieczystą śpiewa, lecz maszynowy pęd cywilizacji i jego (ujemne) na powierzchni duszy naszej skutki. Przeciwstawiamy się formizmowi, który nowego stylu, nowej formy jeno szuka, nie bacząc, że forma jeno z treści, że styl jeno z człowieka, to znaczy z człowieczej duszy, zrodzić się może.

7. Słyszeliście czemu przeczymy.

Słyszeliście, ku czemu dążymy.

A teraz starajcie się nas zrozumieć, a przede wszystkim — odczuć.

Nas — ekspresjonistów!


Zdrój“ 1920 maj



UTWORY POETYCKIE


Józef Wittlin
Kołysanka


Szepnę wam do ucha

Słówko, co zaklina:

W imię Ojca, Syna

i Ducha.

Porzućcie oręże,

Szable, karabiny —

Bracia, ojce, syny,

Męże!

Przyjdą do was goście,

Wielcy dostojnicy,

Więc ich do świetlicy

Proście!

Przyjdą utęsknieni

Dziś, jutro o zmroku...

Sakwy swoje zwloką

W sieni.

Wróg się już nie dowie,

Ani syci łupów

Fabrykanci trupów

Królowie.

Cicho, cichuteńko

Ktoś wam złoży dłonie

Na zbolałe skronie

Męką.

Lica wam pogłaska,

Wypogodzi czoła

Dobrego anioła

Łaska —

Cicho, cichuteńko

Powieki wam stuli,

Nie będziecie czuli

Nic.


Zdrój“ 1919 styczeń. Hymny, Poznań 1920


Józef Wittlin
Lament


Podziurawiona nasza dusza!

Podarta na strzępy, jak szmata

z pysznego niegdyś proporca!...

Żelazne ją gwoździe poszarpały,

Furie popruły, zmięły szały!

Ach! gdzież ten krawiec doskonały,

co ją na powrót połata?!


Jak ocet — kwaśną mamy duszę,

jak Martwe Morze słoną — —

A przecie przenajsłodszym winem

Stwórca przedwieczny z swoim Synem

by mlekiem ziemi tej matczynem

Po brzeg napełnił nam łono?!


O biada! — Gniją nam zmysły!

Zbyt długo grzechom służyły —

Oczy widziały, uszy słyszały,

wargi poczuły, ręce tykały

i nie krzyczały i nie wołały

i nie urwały się żyły?!


Kędyż ten zbawca, co zbawi?!

Gdzie lekarz ten, co uleczy?

Kowal co skrzepi, garncarz co zlepi

serca pęknięte, dusze przeklęte,

zmysły plugawym trądem dotknięte,

całe nasienie to, niegdyś — ach — święte,

cały ten rodzaj człowieczy?!


Zdrój“ 1920 marzec. Hymny, Poznań 1920


Emil Zegadłowicz
Z Legendy ziemi


— — — a może i my sami unikać siebie będziemy?

— — Dlaczego?

— — bo spojrzeliśmy — my ludzie o pobudliwych powiekach i wrażliwych źrenicach — w ogniska Słońc oświetlające ponure Morza Mroków pokoleń tysiąca, które przeszły i które jeszcze przyjść mają; bo usłyszeliśmy melodie kosmiczne, które jeno uświadomić w sobie możemy; bo zadaliśmy otchłanne pytania poczęte w ziemskiej tęsknocie — otrzymaliśmy odpowiedź życia, lecz ogromu jej nie pojęliśmy, bo nie pojął jej dotychczas nikt — a czy pojmie?

bo zbyliśmy pychy i hardości, iż nosimy miano człowieka — zrozumieliśmy, że pod nazwą tą kryje się li pojęcie świadomości wykwitłej na powierzchni jednej z nieskończonej ilości planet, jakie co dzień rodzą się, by dać świadectwo trwania —

tak wyłania się z siebie mozolnie świadomość — jesteśmy przejawem autogenezy Boga, która się wokół i w nas dokonuje — —


Fragment pierwszy


Kłamliwa prawdo tego, co rzeczywiste, oczywiste, jawne!

Przegony twoich chwil mijają mnie jak przechodnie, których nie znam, których nigdy nie poznam.

Zaprzedany ci byłem za misę soczewicy, za trzydzieści srebrników.

Podwójnie byłem ci zaprzedany.

Dnie, miesiące i lata mijały.

Aliści jedna noc, jedna pieśń, jeden uśmiech zerwał przyrzeczenia podstępne i chytre.

Wiem — to wszystko było bolesnym-li snem, dokuczliwym-li majakiem —

(— zewsząd, jak przez ulice szerokie i czyste — owiewał mnie zapach pól rozległych, zalewała mnie powódź słoneczna —

pochód mój był ustawicznym zbaczaniem: hasło-rozkaz wmówiony:

przed się — dokąd? — dokąd? —)

Serce uśmiechnij się nocy —

Serce odśpiewaj pieśni —

Tam twe królestwo, tęskniące serce —

Tam —

Tam, gdzie wszystko jest raz na zawsze wypowiedziane —

nieodwołalne —

wieczne —

gdzie wszystko skąpane w chłodnym jak lód błękicie...

(Napis na drogowskazie:

po stronie prawej: SAMOTNOŚĆ —

po stronie lewej: TĘSKNOTA

drogi okołem wiodące schodzą się;

droga na przełaj: Cel: JA! CZŁOWIEK!)


...............................................................


Evoe! Nieznany! Wielki! Pozdrawia Cię ten, który ma odwagę kochać Cię.


Fragment drugi


ZACHÓD

Wszystko co zmysłów karmą utonęło w mroku.

Otatni promień-miecz ognisty przeciął więzy, którymi przykuty byłem do dnia (— Prometeusz).

NOC

Życie powrotną odbija się falą zdarzeń przeczutych.

Żyję śród gwiazd — Ziemi — Ojczyźnie obcy — —

Najodleglejsze gwiazdy myślom orędzie swe ślą — —

Cała kopuła przestworzy skrząca słońc miriadami to jeno nikła świątynia wyzwalających się potęg —

(ołtarz ofiarny)

Poza nią Wieczność i Bezkres —

(— zmartwychwstanie —)

ŚWIT.


Fragment czwarty


Anachorety samowolny los wypełniam harmonią najdostojniejszych pieśni —

Słońce! — Wyciągam ku Tobie ramiona zwycięstw łaknące i śpiewam woli mężnej psalm, w którym imię Tego, który jest w nas splata się z ostateczną tajemnicą i prawem świadomości.

Zmożone czarem pieśni milkną swarliwe wichru poszumy i chmur uległe gony —

rzeki wstrzymują swój wartki pęd —

Zasłuchała się ziemia

(— jednorożec wychylił się z mroku boru —

na młakę wstąpił zamgloną — gotuje się do skoku — oczami metę mierzy — —)

— — Pieśń — rumak młodością zuchwały, uskrzydlony rumak-gryf — wolny —

pędzi poprzez lądy, morza, nieba, gwiazdy —

(tętent — rytm!

Skok w Bezkres!)

Radosne jest odejście moje!

Niechajże będzie taneczną swywolą!

Niewymuszone!

Samowolne!

Samowiedne!

Poczęte nie z mroków północy lecz z blasków południowych słońc —

Pląsając ginie kapłan Apollina, gdy mu igraszka muz nie

starczy —


...............................................................

Evoe! Nieznany! Wielki! Pozdrawia Cię ten, który ma odwagę kochać Cię!


Fragment siódmy


Mowa

wszystkiego, co nienazwane, niewypowiedziane, niewypowiedzialne!

Słowo:

kontur nienazwanego, niewypowiedzianego, niewypowiedzialnego.

POEZJO!

Źródło twe: otchłań poza treścią słowa, bezkres poza barwą słowa, wieczność poza dźwiękiem barwy.

Słowo — potrzeba, konieczność...

Niepojęte? Nieuchwytne? — tajń rozbłysków świateł i zamieranie cieni; (zaledwie, zaledwie).

Tanecznico lotna,

sprężysta,

niepojęta —

wymykasz mi się z żądnych dłoni,

pragnienie-li Ciebie w ramionach hołubię, do serca przyciskam; do próżni przywierają me wargi.

Wirujesz, drżysz, pierzchasz wokół w takt melodii jedynej, koniecznej...

Widzę, słyszę, odczuwam Cię wszędzie; stysiąckrotnioną wirem, szat gwieździstych omrzeniem —

tu tam — — —

Tajemnico barw, dźwięków i form — —

— — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — — —

Milczenia mowa święta.

Księgo jedyna zjawiona w srebrze przedświtów, w skwarze mętnych śródpołudni, w krwawych sztandarach zachodów, w mrokach północnej godziny:

POEZJO!


Zdrój“ 1918 lipiec — 1919 styczeń

Zenon Kosidowski
* * *

Zastygłem nad otchłanią mrocznych snów,

Które się z jękiem walą w rozbolałe dale,

A łuna kąsa moje ciche życie.

Staczam w przepaście rubinowe łzy,

By się rozprysły o milczenia złom.

Gwiazdy przytulam,

Jasne gwiazdy,

A one rozpadają się w mych drżących snach.

O wichry rozszalałe,

Tulcie mnie,

By zamarł we mnie skwarny krzyk,

Bo oto włóczy się po nieboskłonie

I z przykucnięcia drąży we mnie śmiech.

O jęki, jęki,

Tłuczcie się po głazach!

Niech palą się wszechdale,

Niech płaczą cisze,

Niech w gruzy wali się pragnienia tum!

Okolon jestem kryształowym murem,

Spoza którego prężę wzrok

I mych pożądań trądem bryzgam

Nieświadome dale.

Chylę me skronie przed zdrętwiałym szlochem,

Bo oto z szumem kurtyna zapada.


Zdrój“ 1920 marzec


Zenon Kosidowski
Tren zadumy


Oto głuche sklepione szczyty zadumy,

Groty podziemne rozśnione w szmaragdzie.

Witraże szkarłatne palą się otchłanią.

Oto cierpienia wtłoczone w grobowiec letargu.


Widmem sfinksowym zdrętwiały bezkresy.

Symfonia czarnych gwiazd szlochem pęknięta.

Odwieczny potwór wiecznie zapomniany

Z zielonym płomykiem milczenia w źrenicach.


Potworna wizja zgasłego słońca

Trwa w krwawym milczeniu i ginie w podziemiach.

Zostają tylko zwiędłe lilie bezsiły,

Co znaczą szlaki żonglerskich podrygów.


Oto się cienie przesuwają zwichrzone,

Źrenice wtrącone w urwiste przepaście,

Trądem wiecznego pragnienia posiekłe ich skronie,

Wloką się skwarem miłości zwęgleni.


W skurczu sięgają zielone szkielety ramion

W bezkresy swoich własnych bezimiennych krain.

Zamglone morza, co grają bezmiernie w ich mrokach,

Zajękną echem jednej tylko łzy.


Przy łuczywach płonących stąpają w podziemia,

By chłonąć szepty ścian spleśniałych prawiekiem,

Lecz zamiast gwiazd, które chcą złowić w otchłani,

Tłucze się chichot tęczowy szyderstwa w oddali.


Pochwytują się potem za dłonie,

Rozpuszczają powolny kołowrotny tan zadumy,

Blade upiorne słońce jest dla nich wieczną osią,

Rozbolały wulkan pragnień wieczną chłostą.


Jeden i drugi w proch bezsiły zarył się skronią,

Wtenczas zbiera się czarną kałużą krwi,

Wtenczas spiżowe podwoje zamkną się z grzmotem,

Wtenczas nieboskłony zagasną w mrokach,

Wtenczas pękną wszystkie dzwony pragnienia...


Zdrój“ 1920 kwiecień



Olwid (Witold Hulewicz)
Dokoła wieży

(Z dni bojowania)


Burze oślepiających błysków zatrzęsły posadami mojej wieży granitowej:

Badam je, rozpruwam, tłoczę palcami, brudząc sobie ręce...

Te błyski — łojówka podła, cuchnąca, z psiego sadła wytopiona.

Te burze?

Burze stugromne! Olśniewające! Porywające!

A to jeno beczka olbrzymia (kamienie w niej) po wyboistym, zbrukanym bruku dnia toczona — hałaśliwa, przerażająca, gromami dudniąca, dudniąca...

Kosiarz legendarny ostrze umoczył w seledynie brzasku i z krwią zalanych płuc wypluł z siebie ostatek potężnego rozmachu.

Żabę rozpłatał i kosę o bruk wyszczerbił. Moja wieża chyli się.

Biją w jej fundament dzioby nadjeżdżających łodzi. Łodzie już toną pod brzemieniem ciżby ciał niemych, natrętnych, nieuniknionych. Gdy łódź ostatnia ostrzem zaryje się w zmurszałą podwalinę wieży, zakolebią się ciężko pierzyny chmur i wieża...

Runie! —

Jestem mordercą.

Wczoraj o czwartej nad ranem przydybałem go, gdy wracał.

Wchodził w czeluść bramy. Zaczajony stałem w otchłani, rozjaśnionej błyskiem moich oczu. Zabiłem. A teraz idę. Biegnę! Pędzę!! Goni mnie dwóch policjantów z psem gończym. Szaleńczym skokiem przesadzani rów. Na dnie jego leży trup mej ofiary. Policjanci w ciężkich butach zawahali się. Pies już jest po mej stronie — odwraca się — obwąchuje moją ofiarę — złapał węchu i teraz jak strzała — na mnie! To nie strach mnie biczuje. W pędzie szalonym odwracam głowę. Ha ha! Jak komicznie wygląda ten policjant — usiadł na kamieniu i lornetką goni mnie. Pokazuję mu język. Drugi krzykiem swą sukę rozjuszoną zachęca. Nie słyszę nic. Widać tylko dziurę otwartej gęby i rozmachane cepy ramion. Trzasnąłem czerepem o wysoki mur. Pocieram czoło skrwawione. Pies tuż! Z rozmachem obłąkańca chwytam krawędź muru, skostniałe palce wtłaczam w ostrza rozsianego po murze szkła i skaczę bezświadomie. Za mną na murze krwawa morda z wyłażącymi ślepiami.

Ciosem między oczy spycham ją w dół.

Pędzę przez cmentarzysko.

W każdej stronie widzą grób otwarty, a nad każdym grobem stoi ktoś w białej koszuli i o cnotach nieboszczyka i zaletach gada. A każdy nieboszczyk był łotrem, jak ten, którego zabiłem. Czy o mnie powie, żem łotrem był? — —

Dopadam do mej wieży (już się straszliwie pochyliła...), zatrzaskuję za sobą ogniotrwałe dźwierze, ostatkiem sił omdlałych kolan wlokę się krętymi schodami w górę, aż koło nieba. Nie — ba!!

Siedzę.

Czekam.

Słyszę głuche stukanie łodzi o walący się tynk mojej wieży. Burze przycichły, słyszę tylko piekielny, przyśpieszony oddech zbliżającego się psa gończego. Jak miech dyszy do taktu galopujących czterech łap. Ale i on już nie może dalej. U pancerza ogniotrwałych moich wrót zatrzyma się...

Czekam.

Łodzie jakoś słabiej biją o fundament — stukają jak do pomostu przywiązane czółna.

Teraz pies już jest blisko. Zaraz pod wieżą padnie i sczeźnie. Nie! Przyśpiesza. W cwałującego centaura się przemienia — — —

— — — —

Jak piorun trzasnął całym ciałem o wrota wieży. Pękły wrzeciądze!!

— — — — —

Teraz przystanął chwilę. Już mnie widzi.

Unoszę się.

Teraz:

Śmierć.

Kłem oślinionym mierzy w mą gardziel i sunie ku górze, potwornie wielki, zjeżony.

Zaczaił się przemyślnie.

Mierzy skok.

I siłą potężnych ud odskoczył i leci na mnie.

Usunąłem się w bok. Żelazną pięścią ułapiłem go w kleszcze i szalonym zamachem cisnąłem poza krawędź wieży.

Olbrzymie cielsko trzy razy zatoczyło młyńca i runęło na pomost

nadjeżdżającej

ostatniej łodzi.

Zakołysała się

Przechyliła

W bok bryznęła bałwanem wody

I już cała pogrążyła się w toń.

Ciemno we mnie

Samotnie

Przeraźliwie cicho.

Dlaczego wieża nie zawala się???


Nie słyszę głuchego walenia łodzi o tynk rozpadającej się wieży.


Poznań, 12 marca 1920


Zdrój“ 1920 marzec


Olwid (Witold Hulewicz)
Nie sam

(z cyklu „Borykania“)


Gdybym szedł ciemnym korytarzem ciężkiej samotności z mdło na dalekim końcu przebłyskującym promykiem wyjścia słonecznego — musiałbym usiąść sobie wygodnie na dnie korytarza i o jutrze zwątpić.

Ciągnęła mnie za rękaw ohydna i czerwona „tamta“, co mi od ducha-przyjaciela przesłaniała drogę lubieżną szmatą ciała.

Porwałem się wreszcie z utrudzenia.

Nie słuchajcie i nie rozumcie, a w kąt tę kartę odrzućcie.

Ty, duchu, jesteś ze mną i za dłoń mnie trzymasz, a nie puścisz już.

Nie, nie! Nie puszczaj!

A korytarz zakręty ma i niesamowite zagadki; wije się złudą i obietnicami seledynowych bajek łudzi. A co za skrętem będzie? Co?

Nie szukam fantazyjnych zagadek — ale szukam ciężkiego bólu życia. Ty mi go dasz z jego pełnią całą i nieuniknioną. Dasz mi skarb jedyny, skarb twórczej potencji i zdolność wściekłego pogryzienia skorupy tego dnia.

Pójdźmy! Nie za „nią“ i nie dla „niej“. Precz!

Pójdźmy!

A za rękę mnie trzymaj!!

Na przekór ludziom wczorajszym:

Na drogę ochotnie radosnej tragedii, na drogę poszukiwań zatraconej Narodu Księgi. Ja idę. Ale już nie sam idę. Idą mnie tysiące w nas dwóch. Bądź ze mną.

I rękę trzymaj.

Jest nas dwóch.

Jest nas wielu.

Dojdziemy.


Zdrój“ 1920 wrzesień


Jan Stur
Amen


Rozpostarłem płaszcz szkarłatny.


Unosiłem się do nieba.

(Życie skał)

Powracałem wiele razy

(Gorycz wód)

Duch mię pali“

— „Eliasz!“ —


Zstąpiłem w otchłanie rozedrganych słów,

Zstąpiłem w otchłanie.

Ujrzałem czeluście płaczących w nich skier,

Ujrzałem czeluście.

W serca uderzył tańczący sens-wir

Tańczący sens-wir

Wiedzeń przejasny ogarnął mię krzyk:

Tam jeno — konajmy! — hyj! — Tam — —?

Prawda!!!


Wybaw“

— „Idę“: —

Stół i krzesła

Książki — ludzie: —

Trupy.

Oko moje widzi sprzęt

Ja? — nie widzę.

Ucho moje słyszy dźwięk

Ja? — nie słyszę.

Ja w niebiosach, które są.

Oko widzi

Ucho słyszy.

A gdzież były uszy, oczy, krzesła, trupy?

Rozpacz: nie ma.

Radość: nie ma.

Jestem ja.

Wszystko płynie ze mną.

Płynę ja.

Bezgraniczny sens.

Rozum boży — szał.

Miłość boża — lęk.


(A Śmierć wyszła nad przestrzeń i wyszła ze siebie.

Z babilońskiej niewoli prowadzi,

A śmierć boleśnie rodzi nas.)


Zdrój“ 1920 czerwiec


Jan Stur
At Patria?


Trąbią trąby, bębny biją. Idą.

Karoce, psiawiara, szable.

Stańczyk ręce załamuje; — śmieje się półdiablę —

Blask złotawy,

Ropą zlany,

Myśmy pany!

Błysk a łzawy —

Sztandar zgniły

Wsiąkły w iły

Trawy.

Targowica! Szał —

Trąby, kotły

Sens wymiotły!

Hej! Fanfary i sztandary,

Teatr stary!


Głupi Maćku, Bartłomieju,

Niech się wszystkie stany śmieją,

Czapkę zdejm!

Oto szlachta! Pan i stan

Winem schlan!

Niepodległość! A ty sługa!

Wkoło szlachta! Karabele,

Nocą druga,

Gadu, gadu — słówek wiele —

To-ci brać!

Tak powstali, jak szli spać!


Bębny biją. Trąby trąbią. Drogą szeroką

Mary wielgaśne, królewskie, potężne,

Orężne, pawężne,

Siermiężne,

Się wloką.

Basetla, drumla, harmonia i zgrzyty!

Toczą się wzgórza, wznoszą się szczyty,

W dumę serdeczną całun spowity.

Takie to ciało

Na mym ramieniu przed wiekiem konało?

Dusza to taka

Znajdzie w Anhellim swego rodaka?



Inne powstanie, inna mogiła,

Memu kochaniu inna odpowiedź,

Mojej wolności inna obrona,

Mojej tęsknocie Polska wzruszona

Się śniła!

I Polska dobra, chlebem karmiąca

Wszystkie swe dzieci! Serca, co świeci,

Wichr, który leci.

Tchnieniem rozżagwia zagasłe słońca,

Komety ściąga, aby szerzyły

Ciepło na ziemi!


O! Sprawiedliwa! Dłońmi białymi

Żywych ochrania. Schodzi w mogiły

I myjąc lice grzesznej przeszłości

Chaty w pałace zamienia!

Raju mój, raju!

Nie prosisz w gości

Tych, co się potąd trudzą w ciemności,

Bowiem nie mieli ojczyzny?

A dziś ją mają?

O, biedni, biedni,

Tak samo biedni.

A dziś ją mają?


Anima nostra, Poznań 1920




CZOŁOWI ARTYŚCI »BUNTU« I »ZDROJU«

podstawowe dane biograficzne – wybór



Bederski Adam, ur. 1893, zm. 1961. Po ukończeniu gimnazjum studiował filozofią w Berlinie i Monachium (1912—1913), a po zakończeniu wojny i uruchomieniu Uniwersytetu Poznańskiego (1919) — w Poznaniu. Podczas I wojny światowej był członkiem tzw. Szeregów Narodowych — konspiracyjnej organizacji studentów niemieckich uniwersytetów. Debiutował wierszem pt. Poema o człowieku zwykłe na łamach krakowskiej „Krytyki“ (1913 r.). Po roku 1920 całkowicie porzucił działalność literacką. Pracował w Bibliotece Uniwersyteckiej, potem w Komisariacie Rządu w Gdyni oraz w starostwie powiatowym w Nowym Mieście nad Drwęcą. W latach 1923—1937 był starostą w Płońsku, następnie pracownikiem konsulatu polskiego w Bratysławie. Latem 1939 znalazł się na terenie Francji, skąd w 1940 r. przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał na stałe w Pernhos w pn. Walii, ucząc języka angielskiego.


Hulewicz Jerzy, ur. 1886, zm. 1941. Do szkoły średniej uczęszczał w Trzemesznie, a po wydaleniu za udział w tajnej organizacji samokształceniowej, we Lwowie. Studiował na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych (pod kierunkiem prof. prof. Unierzyskiego i Stanisławskiego). W latach 1907—1913 odbywał studia malarskie w Paryżu, Szwajcarii oraz w Monachium. Od 1908 r. wystawiał obrazy i grafiki w kraju i za granicą. Działalność literacką rozpoczął wydaniem Dialogów estetycznych (1910). Był wraz z braćmi założycielem i kierownikiem Spółki Wydawniczej „Ostoja“ w Poznaniu (1916—1922), a następnie wydawcą i kierownikiem czasopisma „Zdrój“ i „Biblioteki Zdroju“. W 1921 r. założył w Poznaniu oddział Związku Zawodowego Literatów, prosząc na honorowego prezesa Władysława Reymonta. W 1926 r. przeniósł się do Warszawy. Współpracował z „Kurierem Porannym“ i „Zwierciadłem“. Wydał następujące książki: Ego eimi (rozprawa filozoficzna), Kościanki 1921, wyd. 2 Poznań 1922; Samskdra (proza), Poznań 1918; Kain (dramat), Poznań 1920; Bolesław Śmiały (dramat), Poznań 1921; Wiano (bajka dramatyczna), Poznań 1921; Aruna (dramat), Poznań 1922; Joachim Achim (dramat), Wadowice 1922; Kratery (powieść), Kościanki 1924; Dzieje Utana (nowele), Warszawa 1928; Szaruga (powieść), Warszawa 1938; Czarna fala (powieść, część 2 Szarugi), Warszawa 1938.


Hulewicz Witold, ur. 1895, zm. 1941. Szkoła średnia w Trzemesznie i Śremie. W okresie I wojny światowej był żołnierzem służby łączności w armii pruskiej. Brał czynny udział w powstaniu wielkopolskim. Po wojnie odbywał studia polonistyczne i muzykologiczne na Uniwersytecie Poznańskim. Od 1918 r. współdziałał przy wydawaniu i redagowaniu czasopisma „Zdrój“. Po upadku „Zdroju“ był kierownikiem literackim miesięcznika „Wiedza Techniczna“ wydawanego w Poznaniu. W 1922 r. przeniósł się do Warszawy, gdzie wraz z K. Paszkowskim założył księgarnię wydawniczą. W tym samym roku (1925) został pracownikiem Polskiego Radia i wyjechał do Wilna jako kierownik, a następnie dyrektor programowy rozgłośni wileńskiej. Był założycielem Związku Literatów w Wilnie, jego sekretarzem i prezesem. Był również współzałożycielem Rady Wileńskich Zrzeszeń Artystycznych, redagował „Tygodnik Wileński“ (1925—26), pracował w teatrze „Reduta“ jako jego kierownik literacki. W 1934 r. wrócił do Warszawy i objął kierownictwo działu literackiego Centrali Polskiego Radia. Stanowisko to piastował do 1939 r. W latach 1939—1940 był jednym z organizatorów pracy podziemnej, współzałożycielem pierwszego pisma konspiracyjnego „Polska Żyje“. Zaaresztowany i więziony przez Niemców — został rozstrzelany w Palmirach.

W 1937 r. otrzymał nagrodę literacką Wilna im. Filomatów, był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi oraz Srebrnym Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury.

W okresie współpracy ze „Zdrojem“ pisał pod pseudonimem Olwid. Także swój pierwszy tomik poezji pt. Płomień w garści (Poznań 1921) podpisał tym pseudonimem. W późniejszych latach wydał następujące książki: Polski Faust. Rzecz o nowych polskich przekładach, o sposobach tłumaczenia i polemice dookolnej (1926), Przybłęda Boży. Beethoven: czyn i człowiek (1927, 1939), Sonety instrumentalne (wiersze, 1928), Lament królewski (wiersze, 1929), Miasto pod chmurami (wiersze, 1931), Stanisław Moniuszko, król pieśni polskiej (1933), Teatr wyobraźni. Uwagi o słuchowisku i literackim scenariuszu radiowym (1935), Gniazdo żelaznego wilka (powieść dla młodzieży, 1936).

Był również zasłużonym tłumaczem. Przekładał utwory takich autorów jak M. Brod (Tycho de Brahe), R. Tagore (Poszepty duszy), J. W. Goethe (Sentencje), R. M. Rilke (Auguste Rodin, Powiastki o Panu Bogu, Księga obrazów, Elegie duinezyjskie, Księga godzin), P. Valéry (Dusza i taniec), T. Mann (Królewska Wysokość), H. Kleist (Penthesilea), O. Weininger (Geniusz, miłość i zbrodnia).


Kosidowski Zenon, ur. 1898, zm. 1978. Urodził się w Inowrocławiu, gimnazjum ukończył w Poznaniu (1916). Zmobilizowany do armii niemieckiej, zdezerterował w 1918 r. i brał udział w powstaniu wielkopolskim. Studiował na Uniwersytetach Poznańskim i Jagiellońskim, doktoryzując się z zakresu polonistyki i germanistyki. Po okresie działalności w „Zdroju“ (był sekretarzem czasopisma) w latach 1923—1927 pracował w Łodzi jako polonista szkoły średniej. W 1928 objął kierownictwo literackie Polskiego Radia w Poznaniu, był także redaktorem czasopisma „Tydzień Radiowy“ (1928—1931). Współpracował z „Dziennikiem Poznańskim“. W 1934 r. został dyrektorem Polskiego Radia w Poznaniu. W 1938 przeniósł się do Warszawy na stanowisko wicedyrektora programów Polskiego Radia. Po wybuchu wojny poprzez Francję i Portugalię udał się do Stanów Zjednoczonych. Tutaj założył i redagował „Biuletyn Literacki“ (1941), „Tygodnik Polski“ (1942—1943), wykładał język polski na uniwersytecie w Los Angeles, był kierownikiem polskich programów radiowych w Nowym Jorku i Chicago (1949), redagował wydawany przez ambasadę polską miesięcznik „Poland of Today“. W 1951 wrócił do kraju i poświęcił się działalności literackiej.

Debiutował w 1919 r. wierszami drukowanymi w „Zdroju“. W 1922 r. wydał tom wierszy pt. Szalony łowca. Inne książki tego autora: Artystyczne słuchowisko radiowe (1928), Fakty i złudy (rzuty teatrologiczne i literackie, 1931), Poemat o Stanisławie Wysockiej (1930), Mówi do was radio (1933), Z okresu złotego kultury Poznania (1938), Gdy słońce było bogiem (1956), Królestwo złotych łez (1960), Opowieści biblijne (1963), Rumaki Lizypa i inne opowiadania (1965).


Stur Jan (właściwe nazwisko Hersz Feingold), ur. 1895, zm. 1923. W latach 1905—1914 uczęszczał do gimnazjum klasycznego we Lwowie. Debiutował w 1919 r. wierszami na łamach lwowskiej „Gazety Porannej“ i „Gazety Wieczornej“. Był członkiem i głównym teoretykiem grupy „Zdrój“. W tym czasie (1920) mieszkał w Kościankach pod Wrześnią w majątku Hulewiczów. Zmarł na gruźlicę w Zakopanem.

Wydał: Anima nostra (wiersze, 1920), Triumfy (wiersze, 1920), Tadeusza Micińskiego „Kniaź Patiomkin“, „Nietota“, „Xiądz Faust“ (1920), Człek wędrowny (poemat, 1921), Z ksiąg prawdy (poemat, 1921), Na przełomie. O nowej i starej poezji (szkice, 1922), Człeka wędrownego tragedia radosna (Pisma, t. l, wydanie pośmiertne 1924).


Wittlin Józef, ur. 1896, zm. 1976. Urodził się na Podolu. Do gimnazjum uczęszczał we Lwowie, gdzie też debiutował wierszem (1912) na łamach młodzieżowego czasopisma „Wici“. W r. 1915 zdał maturę w Wiedniu i rozpoczął na Uniwersytecie Wiedeńskim studia z zakresu filozofii i językoznawstwa. Wziął udział w I wojnie światowej służąc w armii austriackiej. Po wojnie— studiował we Lwowie. Poprzez Jana Stura związany z grupą „Zdrój“, potem — ze „Skamandrem“. Od roku 1921 mieszkał w Łodzi, gdzie pełnił funkcję kierownika literackiego Teatru Miejskiego i wykładowcy w Szkole Dramatycznej. W roku 1927 przeniósł się do Warszawy. Po wyjeździe z Polski (1939) znalazł się we Francji, następnie w Portugalii (1940) i Nowym Jorku (1941).

Wydał m.in.: Hymny (wiersze, 1920), Sól ziemi (powieść, 1936), takie przekłady: Odyseja Homera (1924), Gilgamesz (1922), Don Kiszot Cervantesa (1924), Wilk stepowy Hessego, pięć powieści J. Rotha i in.


Zegadłowicz Emil, ur. 1888, zm. 1941. W latach 1899—1906 uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach. Następnie studiował polonistykę, germanistykę i historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim (1906—1911). Od 1911 kontynuował studia estetyczne w Wiedniu i Dreźnie. Po powrocie przebywał w Gorzeniu Górnym koło Wadowic i przez kilka lat był nauczycielem gimnazjalnym. W 1919 zostaje referentem, a później kierownikiem Wydziału Literatury w Ministerstwie Kultury i Sztuki. W 1920 wszedł do zespołu „Gospody Poetów“. Był jednym z założycieli pisma „Ponowa“ (1921). W latach 1922, 1925 i 1928 redaguje czasopismo „Czartak“, organ Zboru Poetów w Beskidzie. W 1927 r. przeniósł się do Poznania, gdzie pełnił szereg ważnych funkcji: był kierownikiem literackim Teatru Polskiego, doradcą Księgarni Św. Wojciecha, dyrektorem programowym rozgłośni Polskiego Radia. W latach 1928—1929 był redaktorem naczelnym tygodnika „Tęcza“. Ponadto redagował „Świat kulis“ (1929—1930) poświęcony sprawom teatru poznańskiego. Po opublikowaniu w „Dwutygodniku Literackim“ słynnego Listu pasterskiego musiał opuścić Poznań. Zamieszkał ponownie w Gorzeniu. Był kierownikiem literackim Teatru Polskiego w Katowicach, nauczycielem w Śląskim Konserwatorium Muzycznym, współpracownikiem rozgłośni Polskiego Radia. W 1934 redaguje organ Związku Młodzieży Ludowej „Wieś“ wydawany w Krakowie.

Wydał wiele zbiorów wierszy, powieści, dramatów, przekładów i rozpraw. Z rzeczy wydanych w okresie współpracy ze „Zdrojem“ trzeba wymienić: Odejście Ralfa Moora (poemat, 1919), Ballady (1920), U dnia, którego nie znam, stoję bram (poemat, 1921), Dziewanny (1921).





* „Powrotnej fali“ (patrz mój artykuł pod tym tytułem w „Zdroju“ — Marzec Nr 6) częścią drugą mógłbym nazwać obecną pracę moją, więc proszę usilnie czytelników moich, zaczym rozpoczną czytać obecne moje wywody, uprzytomnić sobie raz jeszcze wyżej wspomniany artykuł mój.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
03 Wybór tekstów gnostyckich
kultura e by III rok, Antropologia słowa, Antropologia słowa, zagadnienia i wybór tekstów
05 Stylistyka polska. Wybór tekstów - całość - notatki, Filologia polska, Poetyka
04 WYBÓR TEKSTÓW PATRYSTYCZNYCH O GNOSTYKACH IFAŁSZYWEJ GNOZIE
cytaty reportaż wybór tekstów z teorii, magisterka, magisterka, POZYCJE DO MAGISTERKI
FUTURYZM FORMIŚCI NOWA SZTUKA Wybór tekstów na podst ANTOLOGIA POLSKIEGO FUTURYZMU I NOWEJ SZTUK
Historycy a socjalizm Polska lewica niepodleglosciowa spod znaku Klio Wybor tekstow
McLuhan wybór tekstów str 527 560
śpiewak przyszłość demokracji wybór tekstów s 107 132
Miller Alice wybór tekstów