Obraz
Świętej Inkwizycji, pokutujący w potocznej świadomości i
bezustannie ugruntowywany przez media, ma tyle samo wspólnego z
historyczną prawdą, ile Księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia"
z prawdziwą Mołdawią.
O
Świętej Inkwizycji słyszał każdy. Przy dziesiątkach okazji
przywołuje się ją jako symbol najstraszliwszego w dziejach
cywilizacji masowego prześladowania, fanatyzmu i kontroli myśli.
Liczni autorzy każą nam widzieć w niej historyczny pierwowzór
hitleryzmu i stalinizmu. Każda napaść na Kościół i religię
katolicką obowiązkowo zawiera odwołanie do jakoby powszechnie
znanych, a nie odpokutowanych zbrodni Świętego Officjum. O owych
enigmatycznych zbrodniach przypomina bez przerwy - ale i bez
konkretów - prasa, filmy, literatura. Nawet pornografia z lubością
wyżywa się w kojarzeniu tortur z lochami Inkwizycji i
zakapturzonymi mnichami.
Kto
by jednak chciał ową najczarniejszą z legend skonfrontować z
dziełami historyków - nawet tych nie kryjących swej niechęci do
Kościoła i religii - przeżyje głębokie zdumienie, że wszystko
było inaczej. Znajomość choćby tylko podstawowych faktów każe
stwierdzić, że cała ta wymyślona w ostatnich stuleciach legenda
okrutnej, fanatycznej i zbrodniczej Inkwizycji ma tyle wspólnego z
historyczną prawdą, ile księstwo Mołdawii z serialu "Dynastia"
z istniejącym naprawdę państwem o takiej nazwie.
Nie
twierdzimy tu, że Inkwizycja nie istniała ani że poszczególni jej
sędziowie nie dopuszczali się postępków, z dzisiejszego punktu
widzenia, godnych głębokiego ubolewania. Niektóre fakty z dziejów
Inkwizycji, wyrwane z historycznego kontekstu, budzą w dzisiejszym
człowieku zrozumiały odruch sprzeciwu. Kłamstwo czarnej legendy
opiera się jednak na całkowitym przeinaczeniu historycznego tła i
proporcji. W istocie bowiem, jak piszą Jean i Guy Testasowie, na tle
ogólnie panujących obyczajów Inkwizycja była najbardziej
obiektywną instytucją swej epoki.
O
wydarzeniach sprzed wieków nie można wyrokować nie znając
mentalności czasów, w których miały miejsce, ani wypadków, które
do nich doprowadziły. Potoczna wiedza o Inkwizycji, ukształtowana
przez osiemnastowiecznych, fanatycznych antyklerykałów i
rozbudowana przez ich następców, opiera się właśnie na
oderwanych faktach, przeinaczanych, wyolbrzymianych i obudowywanych
całkiem fantastycznymi hipotezami. Co istotne, czarnej legendy
Inkwizycji nie tworzyli historycy, nawet najbardziej
stronniczy.
Autorytetami
od okrzyczanych zbrodni Świętego Officjum stali się głównie
pisarze i scenarzyści, których nikt nigdy nie próbował rozliczać
z rzetelności czy obiektywizmu.
Czym
w ogóle była Inkwizycja? Czarna legenda każe widzieć w niej coś
na kształt kościelnej tajnej policji, stojącej ponad prawem i
dysponującej nieograniczonymi prerogatywami do więzienia,
torturowania i mordowania kogo tylko jej się spodobało. W istocie
zaś Inkwizycja powołana została w chwili ogarniającego Europę
kryzysu społecznego właśnie po to, aby położyć kres szerzącemu
się bezprawiu, i, lepiej lub gorzej, zadanie owo wypełniła,
oszczędzając staremu kontynentowi wielu krwawych
zawieruch.
Współczesnemu
człowiekowi sam fakt potępiania przez Kościół herezji i
zwalczania ich usiłuje się przedstawić jako rzecz z gruntu
naganną, jak gdyby pierwowzór totalitarnych tendencji do tłumienia
wolności myśli. Zapomina się przy tym, że religia chrześcijańska
stanowiła w państwach średniowiecznych podstawę społecznego
ładu, równie niekwestionowaną, jak dzisiaj demokracja i prawa
obywatela. W przypadku większości herezji zakwestionowanie owej
ideologicznej podstawy było środkiem służącym walce z ustrojem.
Atak na dogmaty wiary zbiegał się nierozdzielnie z atakiem na króla
lub feudalnego pana, towarzyszyły mu zawsze żądania natury
politycznej, zazwyczaj także odwieczny postulat wszelkich rewolucji,
aby wymordować bogatych i rozdzielić ich mienie między biednych -
czyli samych heretyków. W formie sporów religijnych znajdowały
ujście konflikty o podłożu ekonomicznym lub narodowościowym, i to
one właśnie nadawały tym konfliktom temperaturę prowadzącą do
okrucieństw.
Trzeba
wyjątkowo złej woli, by kwestionować fakt, iż Kościół
wczesnego średniowiecza był wobec herezji bardzo wyrozumiały.
Jego
reakcją na rozmaite nauczania, kwestionujące ustalenia Kościoła,
były z reguły dyskusje, polemiki i synody, na których w świetle
Pisma Świętego starano się znaleźć prawdziwe rozwiązanie
spornych kwestii. Interwencje władz świeckich zdarzały się
sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy pojawiało się realne
niebezpieczeństwo rozbicia jedności kościoła, co zagrażałoby
także państwu.
Atmosfera
wieku XII różniła się jednak zasadniczo od stuleci poprzednich.
Przede wszystkim, nad chrześcijańską Europą zawisło śmiertelne
niebezpieczeństwo Islamu. Prowadzona z nim walka i ruch krucjatowy
oraz związana z tym spirala obustronnych wojennych okrucieństw w
ciągu kilku pokoleń pogrzebały średniowieczną tolerancję.
Zarazem stopniowe przemiany ekonomiczne zachwiały wewnętrznym
pokojem, pchając zubożałe tłumy do rewolt, a feudałów do
wyniszczających wojen domowych. Było to stulecie nie notowanych od
czasu wielkiej wędrówki ludów społecznych napięć, dzikich
okrucieństw i obłędnych nierzadko ideologii, pragnących
przewrócić świat do góry nogami.
Głoszenie
takich ideologii spotykało się, z oczywistych względów, z ostrą
reakcją zagrożonych władców. Pod hasłem walki z herezją
stosowali oni coraz okrutniejsze represje. Z drugiej strony,
oskarżenie o herezję było dobrym sposobem zniszczenia przeciwnika
lub wymówienia posłuszeństwa feudalnemu suwerenowi. Herezja stała
się powszechnie nadużywanym orężem w politycznych rozgrywkach,
często pretekstem do zwykłych grabieży. Tradycyjnie wyrokowanie o
herezji leżało w kompetencjach biskupów, ale szybko przestało to
wystarczać - lokalni dostojnicy Kościoła byli nazbyt często
zastraszani lub korumpowani przez feudałów.
Powołanie
systemu obiektywnych sądów, podlegających bezpośrednio papieżowi,
władnych ustalać, co rzeczywiście jest herezją, a co nie, było w
tej sytuacji jedyną możliwością przeciwstawienia się
ogarniającemu Europę chaosowi. Nieprzypadkowo w dekrecie Papieża
Grzegorza IX, określającym zasady funkcjonowania trybunałów
inkwizycyjnych, czytamy iż jednym z ich podstawowych celów ma być
niedopuszczenie do karania za herezję osób niewinnych.
Jedną
z charakterystycznych cech antykatolickiej propagandy jest wybielanie
wszystkich historycznych przeciwników Kościoła Rzymskiego.
Człowiekowi dzisiejszemu podsuwa się prostacki, czarno - biały
obraz historii. Wszyscy, którzy kiedykolwiek z jakichkolwiek pozycji
zwalczali katolicyzm, obsadzani są w nim w roli szlachetnych
idealistów, prześladowanych za śmiałość myślenia przez
fanatyczny, żądny władzy i kierowany wyłącznie chęcią
ugruntowania swej pozycji kler.
W
taki wyidealizowany, krańcowo odmienny od prawdy sposób przedstawia
się zwłaszcza sektę Katarów, zwanych również Albigensami,
głównego wroga Kościoła u zarania Inkwizycji i bezpośrednią
przyczynę jej powołania. Doktryna Katarów zakładała generalne
potępienie dla świata, a nade wszystko dla ciała ludzkiego. Świat
był bowiem według "doskonałych" dziełem szatana, seks i
prokreacja - najgorszą z możliwych zbrodnią, spędzanie płodu
uczynkiem zalecanym, a jedyną drogą ratunku dla grzeszników
"oczyszczenie" przez rytualną śmierć głodową (osoby
wskazane przez katarskich przywódców zamurowywano w głodowym
bunkrze, zupełnie tak, jak czynili to kilka wieków później
hitlerowcy). Sekciarze dopuszczali się na katolikach, a zwłaszcza
na duchownych, masowych morderstw, które burzyły krew
współczesnych. I choć jest faktem, że potem dorównały im z
nawiązką okrucieństwa pacyfikujących Prowansję wojsk krzyżowych
- złożonych głównie z od pokoleń śmiertelnie z południowcami
skłóconych Normanów - to robienie z Albigensów niewinnych
owieczek jest doprawdy absurdem.
Chęć
wywołania u współczesnych odrazy i jednostronnego potępienia dla
Kościoła Rzymskiego każe także przemilczać prawdę o charakterze
ruchów reformacyjnych i ich przywódcach. Raczej nie wspomina się o
chorobliwej nienawiści Lutra do Żydów, o jego licznych wezwaniach
do pogromów oraz pismach, w których snuł plany całkowitego
wyniszczenia i wypędzenia z Europy wyznawców judaizmu. Nie wspomina
się o charakterystycznej i dla niego, i Jana Kalwina obsesji
ścigania czarownic. Co więcej, z wyjątkową perfidią przypisuje
się "polowania na czarownice" właśnie Inkwizycji, co
jest wierutną bzdurą.
To
fakt, że przed sądami inkwizycyjnymi stawali ludzie oskarżeni o
czary. Kilkakrotnie nawet, zwłaszcza w późniejszym czasie,
zapadały w takich sprawach wyroki skazujące. Częściej jednak
Inkwizycja uniewinniała podejrzanych i powściągała zapędy
ludności; w jednym z procesów w Hiszpanii trybunał inkwizycyjny
przyjął nawet wykładnię, na mocy której złożenie oskarżenia o
czary mogło zostać uznane za herezję - co na długie lata
zlikwidowało tam problem czarownic. W istocie właśnie historia
renesansowych "polowań na czarownice" może być dowodem,
że istnienie Inkwizycji zapobiegło stoczeniu się krajów
katolickich w otchłań zbiorowej histerii i masowych morderstw, jak
to się stało w tej części Europy, gdzie podobnej wyższej
instancji zabrakło. Według szacunków Briana B. Levacka, zawartych
w książce "Polowanie na czarownice w Europie", w wieku
XVI w całej Europie spalono za czary około 300 tysięcy osób,
głównie kobiet. Dwie trzecie z nich zginęło w protestanckich
Niemczech, a około 70 tysięcy w oderwanej od Kościoła
Anglii.
Jeśli
szuka się w historii prawdy, nie amunicji do kampanii
propagandowych, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że Inkwizycja w
większości wypadków działała w atmosferze antykatolickiego
terroru, wojny, broniąc tradycyjnego porządku przed ewidentnie
zbrodniczymi rewolucjami. Nie od rzeczy jest pamiętać, że wielu
inkwizytorów poniosło męczeńską śmierć, niektórzy z rąk
heretyckich powstańców, inni z polecenia władców, dla których ci
nieprzekupni i niezależni sędziowie byli często przeszkodą.
Jednym
z głównych elementów czarnej legendy jest podkreślanie rzekomego
okrucieństwa Inkwizycji.
Sugeruje
się, jakoby Inkwizycja znała tylko jeden wyrok - śmierć na
stosie, i jakoby szafowała nim bez umiaru. Sugeruje się, że całe
postępowanie sądowe Inkwizycji oparte było na wyrafinowanych
torturach. Twierdzi się wreszcie, że Inkwizytorami byli ludzie o
sadystycznych skłonnościach, fanatyczni mordercy i psychopaci,
ogarnięci manią zabijania.
Do
jakiego stopnia jest to sprzeczne z prawdą, najlepiej świadczą
zaczerpnięte z opracowań historycznych liczby. Bernard Gui, jeden z
ulubionych szwarccharakterów antyinkwizycyjnej literatury, jako
Inkwizytor Tuluzy w latach 1307 - 1323 wydawał średnio jeden wyrok
śmierci na sto rozpatrywanych spraw (ściślej biorąc, była to
decyzja o przekazaniu oskarżonego sądowi świeckiemu, albowiem
Inkwizycja sama wyroków śmierci ferować wówczas nie miała
prawa). Działo się to w samym sercu nieformalnego "państwa"
Albigensów, jeszcze wówczas aktywnych. Ten fakt dość słabo
przystaje do owego fanatyka, ogarniętego manią tropienia i palenia
na stosie sług szatana, jakiego znamy z kart "Imienia Róży"
Umberto Eco.
Równie
zaskakująco w porównaniu z czarną legendą wyglądają zapisane w
dokumentach efekty działalności okrzyczanej szczególnie okrutną i
bezwzględną Inkwizycji Hiszpańskiej. Ustalenie dokładnych danych
dla całej Hiszpanii jest rzeczą sporną, istnieją bowiem źródła
dawne, choć o kilkaset lat późniejsze od Torquemady, szacujące
liczbę spalonych na stosie przez Inkwizycję - w ciągu całej jej
kilkusetletniej działalności - nawet na trzydzieści tysięcy. Jest
to największa z kiedykolwiek rzuconych liczb; wymienia ją Juan
Antonio Llorente, historyk zdecydowanie niechętny Kościołowi, nie
wskazując jednak żadnych konkretnych źródeł tych danych. Nawet
jeśli przyjąć tę liczbę bezkrytycznie, jak uczyniła to część
dawniejszych historyków, wydaje się ona stosunkowo skromna w
porównaniu z osiągnięciami choćby republikańskich władz tejże
Hiszpanii, które w czteroleciu 1936-39 zdążyły zgładzić ponad
sześćdziesiąt tysięcy obywateli za takie zbrodnie, jak
arystokratyczne urodzenie, zbyt duży majątek, zbyt wysokie
wykształcenie bądź śluby zakonne.
Zupełnie
inny jednak obraz wyłania się, kiedy sięgniemy do fragmentarycznie
zachowanych źródeł z epoki. W uważanym za szczególnie "gorący"
hiszpańskim okręgu Bajadoz w ciągu 1O6 lat (1493-1599) skazano na
stos... 20 osób. Podobne liczby zawierają dokumenty z innych
archiwów. Według dzisiejszych szacunków, sporządzanych na
podstawie źródeł z epoki, na ok. 50 tys. procesów, jakie odbyły
się przed trybunałami inkwizycyjnymi w całym kraju w latach
1560-1700 wydano mniej niż 500 wyroków śmierci - około jeden na
sto.
Okres
wcześniejszy, od roku 1484 do 1560, budzi więcej rozbieżności.
Najbardziej niekorzystne dla Torquemady szacunki historyków mówią
o stu tysiącach procesów i około dwóch tysiącach wydanych
wyroków śmierci (ich wykonywanie, o czym za chwilę, nie jest
jednak wcale pewną sprawą).
Nawet
jeśli uznamy te dane za prawdziwe, trzeba pamiętać, iż - znowu -
inkwizycja działała tutaj w warunkach podwójnej wojny, bowiem
działaniom zbrojnym na granicach towarzyszyły bardzo silne, mające
właściwie znamiona wojny domowej, napięcia etniczne. Inkwizycja
Hiszpańska, odmiennie niż w innych krajach, została wmontowana w
państwowy system sprawiedliwości i na polecenie królowej Izabelli
zajmowała się nie tylko wykrywaniem sprzyjających Maurom agentur
wśród żydowskich conversos (które, wbrew twierdzeniom niektórych
propagandystów, faktycznie istniały), ale także sądzeniem części
przestępstw kryminalnych. Przed trybunałami zreorganizowanej przez
Torquemadę Inkwizycji stawiani byli złodzieje kościołów,
koniokradzi, sodomici czy mordercy, których, co trzeba uwzględnić,
spora liczba znajduje się zapewne wśród skazańców.
Bardzo
dokładne dane zachowały się natomiast co do hiszpańskiej części
"Nowego Świata", gdzie, wedle legendy, inkwizytorzy mieli
towarzyszyć okrutnym zdobywcom i z krzyżem w ręku dokonywać na
Indianach krwawych masakr oraz palić ich na stosach. W istocie np. w
Meksyku pomiędzy rokiem 1574 a 1715 odbyło się... 39
egzekucji.
Właściwych
proporcji nabierają te liczby dopiero na tle realiów epoki, w
której - wedle osławionego prawa Magdeburskiego - każdy sąd
grodzki, złożony z najzupełniej przypadkowych mieszczuchów i
zadającego męki "mistrza", mógł wymierzyć 21 rodzajów
"kwalifikowanej" (tj. połączonej ze specjalnymi
torturami) śmierci za przestępstwa takie, jak kradzież czy
cudzołóstwo. W Strasburgu w samym tylko październiku 1582 skazano
na stos 134 czarownice - dokładnie dwa razy więcej, niż wynosi
zsumowana liczba ofiar pięciu największych auto da f, w dziejach
Inkwizycji Hiszpańskiej. W księgach miejskich Genewy znajdujemy
zapis, iż w 1545 Kalwin kazał tam spalić za czary - bez żadnego
sądu - 31 osób.
Do
dziś zachowały się zapiski niektórych Inkwizytorów, których
antykatolicka propaganda wykreowała na potwory w ludzkich skórach.
Z owych zapisków wyzierają jednak sylwetki nie zbrodniarzy, ale
sędziów, pragnących przede wszystkim ustalić prawdę.
W
swoim podręczniku dla inkwizytorów wspomniany już Bernard Gui
uczy, że Inkwizytor powinien "zawsze zachować spokój, nie dać
się ponieść złości ani oburzeniu... powinien nie zatwardzać
swego serca i nie odmawiać zmniejszenia albo złagodzenia kary
zależnie od towarzyszących okoliczności... W przypadkach
wątpliwych powinien być ostrożny, powinien wysłuchiwać,
dyskutować i badać, aby dojść cierpliwie do światła
prawdy".
Równie
nie przystają do otaczającej autora legendy zachowane zapiski
znienawidzonego Tomasza Torquemady. Zredagowane przez niego
Instrukcje pełne są napomnień, aby sędziowie nie ulegali gniewowi
ani łatwym uproszczeniom, aby pamiętali o miłosierdziu i o tym, że
ich celem jest zwalczanie grzechu, nie grzeszników.
Na
takich wskazówkach raczej nie wychowywali się fanatyczni
zbrodniarze. Niechętni religii historycy zazwyczaj wszystkie te
wskazania odsuwają na bok, z lekceważącą kwalifikacją
"hipokryzja". Po cóż jednak miałby Torquemada udawać w
swoich prywatnych, w ogóle nie przeznaczonych dla niczyich oczu
zapiskach, które pełne są podobnych myśli? Przed kim odgrywałby
komedię, żyjąc w ascezie i przeznaczając cały majątek na
wsparcie dla ubogich - w tym często dla rodzin osób skazanych przez
jego trybunały? Przed swymi współczesnymi na pewno niczego
odgrywać nie musiał, a trudno podejrzewać, by przewidział
encyklopedystów, oświeceniowy antyklerykalizm i dzisiejszą
antykatolicką propagandę.
O
ile wyłaniające się ze źródeł postacie inkwizytorów
zdumiewają, to przyjrzenie się procedurom pracy trybunałów
inkwizycyjnych w zestawieniu z czarną legendą wręcz
szokuje.
Wspominaliśmy
już tutaj o dominującym w renesansowej Europie prawie magdeburskim,
wyjątkowo okrutnym, znającym jeden jedyny dowód - przyznanie się
oskarżonego do winy, i jeden jedyny sposób zdobycia tegoż dowodu -
tortury. Proces przed zwyczajnym, świeckim sądem czasów renesansu
w ogromnej większości przypadków był sprawdzianem odporności
podejrzanego na ból. Chronić go mogło tylko wysokie urodzenie lub
przynależność do grup mających własne sądy (jak np. wojskowi).
Zwykły plebejusz, aby zostać uznanym za niewinnego, musiał
wytrzymać pięciokrotne "palenia", czyli tortury. Nawiasem
mówiąc, stąd pozostałe do dziś w polszczyźnie powiedzenie "pal
go sześć" - w ustach prowadzącego przesłuchanie oznaczało
to ostatnią, szóstą kolejkę tortur, po której już bez dalszych
indagacji wypuszczano podejrzanego na wolność.
W
wypadku sądów inkwizycyjnych, żaden z ich sędziów nie miał
wątpliwości, że jego celem nie jest skłonienie oskarżonego, by
się przyznał, ale ustalanie prawdy. Stąd Inkwizycja przywróciła
szereg instytucji nie znanych Europie od czasów antycznych oraz
dodała szereg nowych, przejętych później przez sądy świeckie i
uważanych dziś za nieodłączny warunek wolności obywatelskich.
I
tak, oskarżony przed trybunałem inkwizycyjnym nie tylko mógł, ale
na stanowcze polecenie Grzegorza IX musiał korzystać z usług
obrońcy - zawodowego prawnika. Wyrok wydawał wprawdzie zawodowy
sędzia, ale miał w tym obowiązek konsultowania się z liczącą od
kilku do dwudziestu osób ławą przysięgłych, którą instrukcje
Świętego Officjum nakazywały wybierać spośród najbardziej
szanowanych miejscowych obywateli. A wreszcie, innowacja wręcz
rewolucyjna - oskarżonemu i jego obrońcy sąd miał obowiązek
udostępnić wszystkie zebrane dowody winy, wraz z podaniem nazwisk
zeznających przeciwko oskarżonemu świadków. Mówiąc nawiasem,
tym ostatnim groziły bardzo surowe - do śmierci włącznie - kary w
wypadku udowodnienia fałszywych oskarżeń.
Od
połowy wieku XIII inkwizytorom wolno było posyłać skazańca na
tortury, instrukcje jednak wyraźnie zabraniały uwzględniania
wydobytego na torturach zeznania jako materiału dowodowego, stąd w
praktyce nie korzystano z tej możliwości zbyt często. Zupełną
nowością w historii była przyjęta właśnie przez Inkwizycję
zasada, iż człowiek niepoczytalny nie może być sądzony ani
karany. Stąd wymogiem sądu była rozpoczynająca przewód obdukcja
lekarska. Dokonujący jej medyk mógł, stwierdziwszy zły stan
zdrowia, zabronić stosowania tortur, a stwierdzenie choroby
psychicznej podsądnego automatycznie uwalniało go od wszelkiej
odpowiedzialności.
Uniknąć
kary można było zresztą także na wiele innych sposobów;
instrukcje Inkwizycji przewidywały różnorakie formy łagodzenia
wyroków i amnestii. Jeszcze w ostatniej chwili przed egzekucją
skazany mógł publicznie ukorzyć się i uniknąć stosu.
Tę
ostatnią karę stosowano jednak rzadko. Trybunały wymierzały
głównie rozmaite kary kanoniczne, nakładały grzywny, nakazywały
noszenie znaków hańby, wreszcie udział w "obrzędzie
pojednania" - auto da f,. Wiele przeinaczeń dotyczących
Inkwizycji Hiszpańskiej opiera się na kłamliwym utożsamieniu tego
ostatniego obrzędu ze spaleniem na stosie. W istocie w większości
wypadków miał on charakter całkowicie bezkrwawy - jego punktem
kulminacyjnym było zapalenie... świec, trzymanych przez wyznających
swe winy nawróconych heretyków. Gdy przyjęło się łączyć auto
da fe z quemadero (stosem), liczba spalonych stanowiła z reguły
kilka procent ogólnej liczby pokutników; w dużych auto da fe z
udziałem ponad stu skazanych, bywało ich kilku, bardzo rzadko
kilkunastu. Wystarczyło jednak, dzięki prymitywnej manipulacji
słownikowej, utożsamić zapisane w dokumentach liczby uczestników
auto da fe z liczbą spalonych na stosie, a już liczba rzekomych
ofiar "inkwizycyjnego terroru" została w potocznej
świadomości pomnożona kilkunastokrotnie.
Przymierzmy
wiedzę, którą na temat Inkwizycji dysponujemy, do tła epoki. Do
rzezi, jakie w tym czasie urządzali katolikom Henryk VIII lub
Cromwell (Robert Steel w szanowanym dziele Social England pisze
wręcz: "W Anglii liczba powieszonych za herezję przewyższa
trzydzieści do czterdziestu razy analogiczne dane dla działalności
Inkwizycji Hiszpańskiej"). Do morderstw dokonywanych przez
Luteran i Hugenotów, do praktyki ówczesnego prawa karnego. Nawet
szczególnie ponoć "krwawa" Inkwizycja Hiszpańska
prezentuje się na ich tle niezwykle skromnie. Tym bardziej, że
przecież Inkwizycja w większości wypadków spełniała zadanie,
dla którego ją powołano - ocaliła spójność i byt katolickich
królestw, zapobiegła wielu rewolucjom, rzeziom, wojnom domowym i
masowym zbrodniom. Trzeba o tym koniecznie pamiętać, zanim
przystąpi się do wyliczania w jej dziejach rzeczy, których
człowiek dwudziestego wieku nie akceptuje.
Tym
bardziej trudno o jakiekolwiek porównanie działalności Inkwizycji
ze zbrodniami Rewolucji Francuskiej, kiedy to tylko w ciągu dwóch
lat (1792 - 94) zamordowano 36.000 ludzi, w tym 12.000 bez żadnego w
ogóle wyroku sądowego. Trudno znaleźć jakiekolwiek proporcje
pomiędzy działalnością Inkwizycji a krwawą pacyfikacją
katolickiej Wandei, czy ze zbrodniami Komuny Paryskiej, nie mówiąc
już o stu kilkudziesięciu milionach ofiar dwudziestowiecznego
komunizmu.
Mimo
to nie słyszy się jakoś, aby komuś, kto odwołuje się do idei
praw człowieka i obywatela, do wolności, równości i braterstwa,
do sprawiedliwości społecznej albo republikanizmu, kazano wstydzić
się i bić w piersi za owe miliony grobów, jakie po sobie te idee
pozostawiły. Natomiast kilkuset skazanych przez Inkwizycję
Hiszpańską, w cudowny sposób pomnożonych do dziesiątek, a nawet
już setek (!) tysięcy, jest bezustannie przywołanych jako argument
przeciwko katolicyzmowi i przy każdej okazji opatrywanych żądaniem
jakichś specjalnych ekspiacji oraz pokut.
Ten
stan rzeczy będzie się utrzymywał tak długo, jak długo pozwolimy
naszym współczesnym trwać w historycznej ignorancji na ten temat.
Przekazanie im prawdy o Inkwizycji i położenie kresu czarnej
legendzie pozostaje wielkim zadaniem dla historyków i publicystów.