Niniejszy artykuł jest przedrukiem kolumny „Relikty Przeszłości" gazety Illustrated London News z 27 kwietnia 1861 roku.
Zadziwiające pokazy magów Wschodu, których szczegółowe opisy, równie interesujące co zagadkowe, znajdujemy w Starym Testamencie, stały się bardziej przedmiotem spekulacji niż badań. Próba zbadania, kto się za tym kryje, będzie stąpaniem po bardzo niepewnym gruncie, zajętym już przez spór pomiędzy autorami Essays and Reviews (Eseje i recenzje) i ich oponentami.
Ograniczymy się wyłącznie do spekulacji, zakładając, że sztukmistrze Indii, których pokazy tak dalece przewyższają popisy ich europejskich odpowiedników, że nie muszą powoływać się na związki ze wschodnimi mędrcami, od których otrzymali wiedzę o czynieniu uroków i czarów, nie mówiąc już o fizycznych umiejętnościach. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że sztukmistrze, którzy urządzają pokazy w publicznych miejscach na Wschodzie ku uciesze podróżujących kupców, pochodzą z tej samej rodziny nie tylko zaklinaczy węży, ale też ze szczepu Garodi (żonglerów), którzy znani są również jako Shudgarshidzi (od Shudgar - cmentarzysko, i shid - biegłość) oraz z tego, że grasują po miejscach kremacji i pochówku w poszukiwaniu kawałków ludzkich kości, które są im podobno konieczne do odprawiania ich czarów.
Ta powszechnie określana mianem hinduskich sztukmistrzów grupa nie ma jednak tak odpychających cech, mimo iż jej członkowie roszczą pretensje do posiadania magicznej mocy. Wiele z ich przedstawień jest za sprawą ich pomysłowości lub fizycznej maestrii absolutnie wspaniałych i te umiejętności są przekazywane z pokolenia na pokolenie od wielu wieków.
W perskim starożytnym manuskrypcie zawierającym wspomnienia cesarza Jahangueira, które sam spisał, znajdujemy wspaniały opis działań grupy bengalskich sztukmistrzów, których wezwano, by zabawili dwór.1
Opis jest dziełem cesarza, który był tak zaskoczony cudami, które ci ludzie przygotowali, że przedstawia je jako będące dziełem nadprzyrodzonych mocy. Sztukmistrze mieli najpierw wyhodować w miejscu przedstawienia z nasion dziesięć morwowych drzew. Natychmiast zasiali w oddzielnych miejscach nasiona w gruncie i po kilku minutach pokazały się morwy wyrastające z każdego nasiona. Na każdym drzewie, w trakcie jego wzrostu, wyrastały liście, gałęzie i na końcu owoce. W tym samym stylu i za pomocą tego samego magicznego procesu wyhodowali owoce jabłoni, mangowca, figowca, migdałowca i orzecha włoskiego, które miały, jak deklaruje Jahangueir, doskonały smak. Ale to nie wszystko:
„Przed usunięciem drzew pośród ich listowia pojawiły się ptaki szczególnej urody w kolorze, kształcie i melodii pieśni, jakich świat nigdy przedtem nie oglądał. Pod koniec przedstawienia listowie, podobnie jak to się dzieje jesienią, zaczęło zmieniać odcienie i drzewa stopniowo znikały w ziemi, z której wcześniej wyrosły".
Mimo iż ta relacja wydaje się niewiarygodna, major Price, znany orientalista, który przetłumaczył pamiętniki Jahangueira, zapewnił nas, że sam był świadkiem podobnych pokazów w zachodnich Indiach, tyle że w jego przypadku sam proces zasłonięto prześcieradłem.
- Nie mam najmniejszego pojęcia, w jaki sposób tego dokonano. Być może ci sztukmistrze mieli drzewa w każdej fazie ich rozwoju, poczynając od kiełków po owoce - oświadczył Price.
Na podstawie innych „iluzyjnych sztuczek" opisanych przez cesarza można by przypuszczać, że ci sławni sztukmistrze wyprzedzili odkrycie światła wapiennego2 lub elektrycznego:
„Pewnej nocy, w samym jej środku, kiedy połowa globu była pogrążona w ciemnościach, jeden z tych siedmiu mężczyzn rozebrał się niemal do naga i po kilkakrotnym obróceniu się szybko wziął prześcieradło, którym się przykrył. Następnie spod prześcieradła wyłoniło się olśniewające lustro, które promieniując wydzielało światło tak silne, że rozjaśniło półkulę na niesamowitą odległość dookoła - tak wielką, że uzyskaliśmy poświadczenie tego faktu od podróżnych, którzy stwierdzili, iż pewnej nocy, tej samej, w której doszło do pokazu, w odległości dziesięciu dni podróży widzieli atmosferę tak silnie oświetloną, iż zrobiło się jaśniej niż w najjaśniejszym dniu, jaki zdarzyło się im obserwować".
Ich kolejna sztuczka była również bardzo ciekawa:
„Umieścili przede mną duży kocioł lub sagan i po wypełnieniu go częściowo wodą wrzucili doń osiem mniejszych maunów irackiego ryżu. I wtedy bez żadnego podgrzewania ogniem woda w saganie zaczęła wrzeć. Po niedługim czasie zdjęli pokrywkę i wyjęli prawie sto pełnych półmisków, każdy z duszoną kurą na wierzchu!"
A oto jeszcze bardziej niezwykłe przedstawienie:
„Pokazali człowieka, któremu odejmowali kończynę po kończynie, a na końcu odcięli mu głowę od tułowia. Porozrzucali te poucinane członki po ziemi i w takim stanie leżały one przez jakiś czas. Potem nad tym miejscem rozpostarli prześcieradło lub kurtynę i jeden z mężczyzn wszedł pod nie, po czym po kilku minutach wyszedł stamtąd a za nim człowiek, który został rzekomo pocięty na kawałki, w doskonałym zdrowiu, tak że można było przysiąc, iż nigdy nie był raniony".
Ale nawet ten zdumiewający, jak się wydaje, pokaz był niczym wobec następnych, które musiały chyba być złudzeniami optycznymi:
„Polecili ustawić dwa namioty w odległości strzału z łuku od siebie, tak by wejścia do nich znalazły się naprzeciwko siebie, następnie podnieśli ich ściany, aby pokazać, że są w środku puste. Potem po przytwierdzeniu ścian namiotów do ziemi do ich wnętrza weszło dwóch z siedmiu mężczyzn - jeden do jednego namiotu, a drugi do drugiego. Reszta mężczyzn pozostała na zewnątrz. Po zakończeniu tych przygotowań powiedzieli, że podejmują się wyprowadzenia z namiotów dowolnego zwierzęcia, jakie sobie zażyczymy, i doprowadzenia do walki między nimi. Khaun-e-Jahaun z uśmiechem niedowierzania kazał im pokazać walkę pomiędzy dwoma strusiami. Po kilku minutach z namiotów wyszły dwa ogromne strusie i zaatakowały się z taką zawziętością, że widać było, jak im z głów tryska krew. Po pewnym czasie były do tego stopnia wyczerpane, że żaden z nich nie mógł uzyskać przewagi. W rezultacie zostały rozdzielone i odprowadzone do namiotów. Streszczając opowieść, powiem, że wyprowadzali z namiotów wszelkie zwierzęta, jakie przychodziły nam do głowy, i na naszych oczach zmuszali je do walki między sobą w sposób, jaki starałem się opisać".
Następnie relacjonuje pokaz sztukmistrzów wyposażonych w łuk i około pięćdziesiąt strzał ze stalowymi grotami:
„Jeden z siedmiu ludzi wziął łuk do ręki i wystrzelił strzałę w powietrze, która zatrzymała się nieruchomo na znacznej wysokości. Następnie wystrzelił kolejną strzałę, która poleciała prosto do pierwszej i się do niej doczepiła. Działo się tak ze wszystkimi pozostałymi strzałami aż do ostatniej, która uderzając w pęk zawieszonych w powietrzu strzał rozproszyła go i strzały spadły natychmiast na ziemię.
W giętkości i fizycznym wigorze hinduscy sztukmistrze nie mają sobie równych do dziś. Pan Fane zapewnia nas, że widział w Delhi, jak mężczyźni skakali do głębokiej na 30 metrów studni, aby wydobyć z niej rzuconą tam rupię. Po drugiej stronie było pochyłe przejście, którym wychodzili. Tak mężczyźni, jak i chłopcy nieprzerwanie skakali do wody.
Mężczyźni tego rodzaju są znani w Madrasie ze swojej gibkości i jędrnego ciała. Jeden z nich zwykł stawiać pionowo długą drabinę na ziemi i przewijając się pomiędzy jej szczeblami wchodził na jej szczyt, po czym schodził w ten sam sposób, utrzymując ją jednocześnie w pionie bez jakiegokolwiek podparcia.
Ich przedstawienia z zaostrzonymi i ostro zakończonymi mieczami są nie mniej fascynujące, aczkolwiek nie aż tak przyjemne, zaś połykanie miecza jest czymś tak pospolitym, że pozostawia się je podrzędnym wykonawcom. Kobieta, jako że są również sztukmistrzynie płci żeńskiej, zanurza koniuszek miecza w czarnym pigmencie, mocuje jego rękojeść sztywno w ziemi, a następnie wykonuje kilka szybkich obrotów w powietrzu i zdejmuje swoją powieką część pigmentu.
Jest jeszcze jeden, wśród tych niebezpiecznych wyczynów, które nie robią na nich wrażenia. Umieszczają miecz i cztery sztylety na ziemi w taki sposób, że ich końce są skierowane ku górze i w takiej odległości jeden od drugiego, żeby z trudem mieściła się między nimi ludzka głowa. Następnie sztukmistrz umieszcza sztywno w ziemi bułat3 i siada za nim. W chwilę potem jednym susem przeskakuje nad bułatem i pada głową dokładnie w środku przestrzeni ograniczonej sztyletami, po czym skokiem w odwrotnym porządku wraca na swoje poprzednie miejsce za mieczem.
Chodzenie po ostrzach szabli, wbicie miecza w ziemię i stanięcie na jego czubku przy przekraczaniu go jest dla nich czymś bardzo zwyczajnym. Czasami cztery osoby rozciągają kawałek cienkiego lnianego płótna, po którym przechodzi sztukmistrz nie wyrywając go z ich rąk ani nawet go nie marszcząc.
(Źródło: Kolumna „Relikty Przeszłości" gazety Illustrated London News, 27 kwietnia 1861)
ROSYJSKI UCZONY TWIERDZI, ŻE HYPERBOREA ISTNIAŁA NAPRAWDĘ
Doktor filozofii Walery Diemin, rosyjski badacz rejonu Arktyki, utrzymuje, że Hyperborea, mityczny ląd, który zgodnie z wierzeniami starożytnych Greków znajdował się za Scytią (starożytny region Eurazji rozciągający się od ujścia Dunaju do Morza Czarnego i dalej aż po terytoria na wschód od Jeziora Aralskiego - przyp. tłum.), istniał naprawdę. Chociaż mniej znana niż legendarne kontynenty Lemurii i Atlantydy Hyperborea jest ośrodkiem zainteresowania szeregu europejskich i rosyjskich badaczy.
W greckiej mitologii Hyperboreanie byli mitycznymi ludźmi, którzy mieszkali daleko na północ od Tracji (południowo-wschodnia Europa). Ich kraj, Hyperborea („poza Boreasem" - poza wiatrem północnym), był doskonały i słońce świeciło w nim 24 godziny na dobę.
W XVIII wieku istnienie Hyperborei próbował udowodnić legendarny francuski astronom i mistyk Jean-Sylvain Bailly (1736-1793).
„Znaczące jest to, że oświecenie zdaje się pochodzić z północy, wbrew powszechnemu przekonaniu, że Ziemia została oświecona i zaludniona z południa" - pisał Bailly.
Dalej podkreśla, że według legend i starożytnych mądrości „wraz z odradzaniem się ludzkości po potopie Noego najczystszy strumień cywilizacji zstąpił z północnej Azji do Indii, których nauka do dzisiaj zawiera najstarszy na Ziemi układ astronomiczny".
W wywiadzie udzielonym należącemu do głównego nurtu rosyjskiemu magazynowi Argumenty i Fakty zapytano dra Walerego Diemina, czy potrafi podać nazwiska innych naukowców, którzy również próbowali wyjaśnić tajemnicę Hyperborei.
- Tak, było ich wielu. Tym zagadnieniem zajmowali się nie tylko geografowie i historycy, ale i lingwiści, których wkład jest znaczący. Rektor Uniwersytetu Bostońskiego, William Warren, wydał pod koniec XIX wieku książkę Paradise Found (Raj odnaleziony), która była 11 razy wznawiana. W książce tej Warren analizuje dużą liczbę ustnych przekazów i legend nawiązujących do raju na Ziemi (Edenu). Według niego całość informacji dotycząca tego tematu pochodzi z mglistych wspomnień o starożytnym doskonałym lądzie, który był położony gdzieś w rejonie Arktyki - powiedział Diemin i dodał: - Uważam, że powinniśmy szukać śladów tej cywilizacji w Eurazji i arktycznych regionach Ameryki, na wyspach i archipelagach Oceanu Arktycznego, na dnie mórz, jezior i rzek. Warto odnotować, że Rosja jest w posiadaniu największej liczby miejsc i artefaktów, które noszą znamiona Hyperborei. Obecnie prowadzone są badania na Półwyspie Kola i na Wyspie Wajgacz, w Karelii, na Uralu, w zachodniej Syberii, Chakasji, Jakucji i kilku innych regionach. Jest też nadzieja na rozpoczęcie prac na Ziemi Franciszka Józefa, w Tamirze i Jamale.
Diemin sugeruje, że Hyperborea mogła rozciągać się na ziemie, które pogrążyły się ostatecznie w morzu.
- Jedna z map autorstwa Gerharda Merkatora, szesnastowiecznego flamandzkiego kartografa i geografa, ukazu je ogromny kontynent położony w pobliżu północnego bieguna. Jest to archipelag złożony z kilku wysp podzielonych ogromnymi rzekami. W samym środku znajduje się góra (według legend przodkowie Indoeuropejczyków mieszkali w pobliżu Góry Meru). Pytanie brzmi: Skąd ten ląd wziął się na tej mapie? W średniowieczu nie pojawiły się żadne informacje na temat regionu Arktyki. Są pewne dane wskazujące na to, że Merkator oparł się na jakiejś starożytnej mapie, o której wspomina w liście z roku 1580. Mapa ta przedstawiała kontynent poło żony w centrum wolnego od lodu Oceanu Arktycznego. Mapa Merkatora wydaje się być oparta na tej starożytnej mapie - wyjaśnia Diemin.
Dziennikarze Argumentów i faktów zapytali Diemina, czy znane mu są jakieś historyczne informacje dotyczące poszukiwań Hyperborei przy pomocy takich starożytnych danych kartograficznych.
- Kilku naszych rodaków uczestniczyło w poszukiwaniach Hyperborei - powiedział dr Diemin. - Caryca Katarzyna II uzyskała od masonów pewne informacje o starożytnym mitycznym lądzie położonym w pobliżu koła podbiegunowego i za pośrednictwem Michaiła Łomonosowa zorganizowała dwie ekspedycje. 4 maja 1764 roku podpisała tajny dekret. Oficjalne dokumenty mówią, że ekspedycję dowodzoną przez admirała Wasilija Cziczagowa wysłano na Spitzbergen w celu przeprowadzenia inspekcji pod kątem wznowienia tam połowu wielorybów i ryb. Jednak syn Cziczagowa określa tę misję w swoich pamiętnikach jako „ekspedycję wysłaną na biegun północny". Dowódca otrzymał rozkaz nie otwierania koperty ze szczegółowymi instrukcjami, dopóki jego okręt nie wy płynie na otwarte morze. Zgodnie z instrukcjami okręt miał ruszyć w kierunku bieguna północnego. Instrukcje były autorstwa Łomonosowa. Niestety, ekspedycja nie mogła przebić się przez gruby lód i musiała zawrócić. Uważam, że Katarzyna II, podobnie jak kilku innych królów i królowych, była oczarowana perspektywą odkrycia eliksiru wiecznej młodości, który podobno wynaleźli Hyperboreanie. Pliniusz i Herodot, podobnie jak Wirgiliusz i Cyceron, podawali, że ludzie z Hyperborei dożywali tysiąca lat i cieszyli się pełnią szczęścia.
Książę Paweł Dołgoruki to wyróżniający się wojskowy dowódca z czasów carycy Katarzyny II i czołowy członek tajnego bractwa masońskiego. Posiadał bibliotekę zawierającą setki rzadkich książek i manuskryptów dotyczących alchemii, magii i innych nauk okultystycznych. Jego prawnuczka, Helena Pietrowna (znana później jako H.P. Bławacka) spędziła lata młodzieńcze na czytaniu książek z tej „dziwnej biblioteki", w których z pewnością znalazła wzmianki o Hyperborei.
H.P. Bławacka mogła również znać krążące w XIX wieku w Rosji historie o zaginionym kontynencie położonym w okolicy bieguna północnego. W jej ogromnej pacy zatytułowanej Tajna doktryna (1888) Hyperborea pojawia się jako polarny kontynent rozciągający się od Grenlandii po Kamczatkę, który był ojczyzną ludzkości drugiego źródła.
Chociaż nigdy nie była tak popularna jak Atlantyda lub Lemuria, dzięki Bławackiej Hyperborea przeniknęła do nauk wielu okultystycznych towarzystw aktywnych pod koniec XIX i na początku XX wieku.
Opis Hyperborei będący dziełem francuskiego ezoterycznego pisarza Renę Guenona jest pod wieloma względami podobny do opisu przekazanego przez Bławacka. Guenon uważał, że obecny cykl ludzkości, który dobiega końca, rozpoczął się w hyperboreańskim kraju o nazwie Tula (Thule). Oświadczył, że był to „pierwszy i nadrzędny ośrodek całej obecnej [epoki]... archetypowy «święty ląd». Jego położenie było dosłownie biegunowe - początkowe".
Atlantyda różniła się bardzo według Guenona od tego kontynentu na biegunie i pojawiła się znacznie później.
Julius Evola, włoski okultysta z początku XX wieku, który opracował swoje poglądy na bazie badań Guenona, napisał o Hyperborei: „pamięć o tym arktycznym miejscu jest dziedzictwem przekazów wielu ludzi w formie rzeczywistych geograficznych wzmianek lub symboli jej funkcji i pierwotnego znaczenia..."
W swoim wydanym po raz pierwszy w roku 1934 dziele Revolt Against the Modern World (Bunt przeciwko współczesnemu światu) Evola utrzymuje, że migracje „Hyperborean niosących ze sobą tego samego ducha, tę samą krew i ten sam zbiór symboli, znaków i języków, dotarły najpierw do Ameryki Północnej i północnych regionów Euroazji. Przypuszczalnie dziesiątki tysięcy lat później druga wielka fala migracji dotarła aż do Ameryki Środkowej, przybywając na ląd usytuowany w rejonie Atlantyku, który później zaginął".
Rosyjski uczony Aleksander Dugin jest światowym autorytetem w sprawie poglądów Renę Guenona (1886-1951) i Juliusa Evoli (1898-1974). Poprzez swoją rozległą sieć wydawniczą w Rosji spopularyzował ideę euroazjanizmu, uzupełniając ją odniesieniami do arktycznego raju.
Profesor Dugin uważa, że to, co starożytni Grecy opisywali jako ląd nie kończącego się Słońca położony za północnym wiatrem, było niegdyś zlokalizowane na dalekiej rosyjskiej północy i stanowiło ojczyznę hyperboreańskiego „ludu Słońca".
Hyperboreanie mieli dostęp do transcedentalnej duchowej rzeczywistości. Później emigrowali przez Eurazję na południe, gdzie stworzyli wielkie cywilizacje, ale ostatecznie utracili swoją duchową moc.
Dugin wyróżnia dwa „kulturowo-duchowe typy" - „lud Słońca" i „lud Księżyca". Lud Słońca to jednostki kreatywne, energiczne i duchowe, podczas gdy lud Księżyca charakteryzowało podejście materialistyczne i konserwatyzm.
W wielu książkach i artykułach Dugin opisuje odbicie tego rozróżnienia w globalnej polityce, rysując obraz starożytnego konfliktu między chciwymi, materialistycznymi morskimi potęgami atlantyckimi (głównie Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi), których korzenie sięgają zatopionej Atlantydy, z jednej strony, a samodzielnymi euroazjatyckimi, kontynentalnymi potęgami (głównie Rosją) wywodzącymi się z Hyperborei z drugiej strony.
Przypuszczalnie najbardziej dziwaczny obraz Hyperborei przedstawił w swoich książkach kontrowersyjny chilijski ezoteryk Miguel Serrano. Według tego byłego chilijskiego dyplomaty Hyperborea była pierwszą ojczyzną rasy podobnych bogom ludzi, który przybyli na Ziemię z wymiaru Zielonego Promienia poprzez „kosmiczną apreturę" Wenus. Po utracie przez Hyperborean uduchowienia w rezultacie krzyżowania się z „ludzkimi bestiami" powstała ludzkość, zaś sama Hyperborea zniknęła wewnątrz pustej Ziemi.
(Źródło: „Rosyjski uczony odkrywa Raj na północnym biegunie", 29 listopada 2006, http://www.pravda.ru/)
Przypisy:
1 Jahangueir (1569-1627) - władca Hindustanu, syn cesarza Akbara, który zjednoczył Indie, i wnuk Babura, który przywrócił świetność dynastii timurydzkiej. - Przyp. red.
2 Światło wapienne (po angielsku lime-light) to rodzaj oświetlenia sceny stosowany dawniej w teatrach. Światło to powstaje, kiedy na cylinder z węglanem wapnia (wapieniem) skierowany zostaje płomień tlenowo-wodorowy. Ten efekt odkrył w latach 1820. Goldsworthy Gurney. - Przyp. tłum.
3 Wschodnia szabla o szerokiej głowni. - Przyp. tłum.