W obliczu tendencji integracyjnych, z jakimi spotykamy się we współczesnej wizji Europy, staje przed nami jako chrześcijanami wyzwanie do pogłębienia rozumienia tego, czym jest jednoczenie się, aby móc lepiej ustosunkować się do tego procesu i odpowiednio weń włączyć. Nie ulega bowiem wątpliwości, że chrześcijanie mają do spełnienia swoją rolę w jednoczeniu się ludzi. Ważne jest spojrzenie na te istniejące tendencje i owe procesy w świetle orędzia biblijnego, a w szczególności w świetle i mocy Ewangelii. Ostatecznie chodzi o to, by Kościół, którego misją jest głoszenie Ewangelii pomagał ludziom także w tej materii i służąc mocą słowa Ewangelii przyczyniał się do właściwej i pełnej realizacji procesu jednoczenia się ludzi.
Temat, który podejmuję domaga się pewnego doprecyzowania. Problemy związane z integracją i globalizacją to dzisiaj tematyka bardzo aktualna. Te problemy są w centrum zainteresowania opinii publicznej. W związku z tym wiele się dzieje i powstaje czasem wiele emocji. W niniejszym wykładzie chodzi mi o dotknięcie pewnych zasad, a nie o podawanie rozwiązań czy analizowanie poszczególnych chwilowych tendencji w świetle Ewangelii. Chodzi o sięganie do zasad wynikających z Ewangelii, a więc tych, które są i muszą pozostać niezmienne, a które jednak w każdym pokoleniu muszą być przekładane na język adekwatny do sytuacji ludzi, by móc bardziej skutecznie wpływać na ich życie i je kształtować. Istotnym zagadnieniem w tej materii jest ewangelizacja, niesienie Ewangelii współczesnemu światu, to znaczy konkretnym ludziom żyjącym w określonym środowisku.
Gdy mówimy o ewangelizacji musimy sobie uświadomić to, iż nie polega ona na wprowadzeniu pewnych struktur bądź organizacji, które same niejako miałyby realizować Ewangelię. Ewangelizacja bowiem nie może być porównana do wprowadzenia pewnego nowego systemu zarządzania czy systemu politycznego. Dostrzega się niestety niekiedy takie uproszczenia tej problematyki: że można zorganizować społeczeństwo na sposób zgodny z Ewangelią poczynając właśnie od pewnych instytucji, struktur czy organizacji. Tymczasem ewangelizacja rozpoczyna się od człowieka, jest skierowana do konkretnego człowieka i ma na celu najpierw i przede wszystkim jego przemianę. Ewangelizacja zawsze dotyczy określonych osób i spełnia się przez ich osobiste i osobowe przylgnięcie do Chrystusa. Religijne (czy ewangelijne) struktury życia społeczności są dopiero pewnym skutkiem czy efektem tego, co zaistniało w życiu konkretnych ludzi1. Możemy więc mówić o chrześcijańskim jednoczeniu się na ile mamy świadomość ludzi przeżywających własne nawrócenie w świetle i mocy Ewangelii.
Europa jest pojmowana jako tradycyjnie chrześcijańska. Może trzeba by powiedzieć, że była chrześcijańska. Dziś nie ma takiej jasności, mimo że mamy tyle „śladów” tradycji i spuścizny chrześcijańskiej. Np. obecnie w Niemczech ¼ ludzi aktywnych religijnie to wyznawcy Islamu. Dlatego dzisiaj nie jest już to takie oczywiste, że mamy do czynienia en bloc z Europą chrześcijańską. W Europie jest bowiem aktualnie wiele elementów, które są odległe od chrześcijaństwa. Naturalnie różnie to bywa formułowane i oceniane.
Mam przed sobą wykład Ks. Biskupa Stanisława Wielgusa, wygłoszony przed kilkoma tygodniami w Częstochowie2, który bardzo jasno pokazuje kondycję i stan Kościoła (chrześcijan) w Europie i stawia jako główny problem zagadnienie neopogaństwa. Chciałbym na początku zwrócić uwagę na kilka fragmentów tego tekstu, gdyż dobrze oddają realny stan dzisiejszej rzeczywistości, co nam może posłużyć jako punkt wyjścia w obecnym wykładzie.
Zdaniem Księdza Biskupa pogaństwo - wbrew pozorom - nigdy nie umarło, tylko w ciągu wieków tylko zmieniało swoje oblicze. Ten problem ukazuje on na przestrzeni historii Polski i całej Europy. Naturalnie, nie można też powiedzieć, że chrześcijaństwo nigdy się w Europie nie zakorzeniło. Przeniknęło ono bowiem dzieje Europy oraz uformowało życie całych społeczności i tylu, tylu poszczególnych osób. Z strony drugiej strony jednak dziś chrześcijaństwo traci swoją dotychczasową jakość, jako zjawisko masowe i powszechne. Odzyskuje natomiast nowe miejsce przez bardziej świadomą obecność w grupach i wspólnotach. To one stają się one zaczynem i solą ziemi.
Pogaństwo zaś ma dzisiaj niejako dwa oblicza. Najpierw to ludzie niewierzący, którzy otwarcie odrzucają wiarę i moralność chrześcijańską, a w ich miejsce głoszą wartości pogańskie (…) Nie dostrzegają oni różnicy jakościowej między Bogiem a człowiekiem. Jeśli godzą się na Boga, to tylko jako na coś, o czym można mówić i czym można dysponować według własnego uznania, jakby się było Mu równym. Żyją w "nieobecności Boga". Żyją tak, jakby Bóg nie istniał.
Neopogaństwo jednak to nie tylko kwestia ludzi deklarujących się jako niewierzący. Stało się ono także problemem wewnątrzkościelnym. Może to brzmi dość brutalnie, ale nie jest pozbawione prawdy i nie jest bez racji. Bp Wielgus cytuje kard. J. Ratzingera3, który mówi, że neopogaństwo „wzrasta bez przerwy w samym sercu Kościoła i grozi zniszczeniem go od wewnątrz”. Dalej Ks. Biskup: „To nie przypadek, że pierwsze przykazanie Dekalogu domaga się od nas wiary w jedynego Boga i odrzucenia pogaństwa w różnych współczesnych formach i przejawach. Jest ono bowiem fundamentem wszystkich innych przykazań oraz prawd wyznawanej przez nas wiary”.
Kościół katolicki w swoim współczesnym masowym wydaniu staje się niestety Kościołem złożonym pod wieloma względami z faktycznych pogan, którzy nazywają się jeszcze chrześcijanami i utrzymują się w Kościele, ale myślą i postępują po pogańsku. „Przejęli poglądy, postawy, wzorce etyczne, wartości i styl życia kierujących się duchem tego świata. Odrzucają patrzenie na świat, na ludzki los sub specie aeternitatis. Czynią to wbrew słowom św. Pawła: Nie bierzcie wzoru z tego świata … (Rz 12,2), czy św. Piotra: Nie stosujcie się do waszych dawniejszych żądz (1 P 1,14)” – stwierdza dalej Ks. Bp Wielgus. Wielu współczesnych chrześcijan zatraciło w dużej mierze jasność poznania Tajemnicy Jezusa Chrystusa. Współczesny Kościół musi się więc zmagać nie tylko z pogaństwem zewnętrznym, ale także wewnętrznym, istniejącym i rozwijającym się w jego łonie.
Zagubienie poznania Tajemnicy Jezusa Chrystusa i jednoznacznego odniesienia do niej oraz uległość wobec tendencji tego świata wyrażają się praktycznie w takich zjawiskach jak: nie liczący się z dobrem wspólnym, egoistyczny hiper-indywidualizm, nawołujący ludzi do życia wyłącznie według reguły przyjemności, konsumpcjonizmu, hedonizmu, sekularyzmu, relatywizmu, połączony paradoksalnie ze współczesnym rozkwitem sekt, irracjonalizmu, magii, następnie, praktyczny i egzystencjalny ateizm, zjawisko coraz szybszego procesu dechrystianizacji chrześcijańskich niegdyś społeczeństw, rozpad rodziny, instytucji małżeństwa, anarchia seksualna, wielka ignorancja religijna katolików, źle rozumiany przez nich pluralizm teologiczny, stawiający znak równości między Kościołem katolickim i najbardziej irracjonalnymi, wymyślonymi przez chore umysły, sektami.
Nie tylko tak postępują, ale tak nauczają i to promują. Doprowadzili samych siebie do osłabienia poczucia godności osoby ludzkiej, do zaniku poczucia grzechu, ich życie przenika konsumpcjonizm, erotyzm, prymat mieć nad być. Godzą się na rozpad rodziny, na aborcję, eutanazję, doświadczenia na ludzkich embrionach, odrzucają kościelną naukę o pożyciu seksualnym, wierności małżeńskiej. Jest to przejawem wybiórczej, spowodowanej nadmierną subiektywizacją wiary, objawiającej się w przekonaniach i postawach wielu katolików w odniesieniu do istotnych prawd wiary i zasad moralnych. Ojciec Św. nazywa to warunkową przynależnością wielu katolików do Kościoła, która polega na „przebieraniu” przez nich w prawdach wiary i przykazaniach moralnych, na odrzuceniu wszystkiego, co wiąże się z ofiarą i samoopanowaniem i gotowością życia podporządkowanemu Duchowi Chrystusa. Trzeba być świadomym tego, że także ta / taka Europa dąży do zjednoczenia.
Jest to analiza, która - jeśli brać ją serio - może stawiać nie tylko wiele pytań, ale może także trochę przerażać. Z drugiej strony musimy pamiętać, że jeśli jesteśmy wierzącym, to na miarę tego, jak i na ile nimi jesteśmy, mamy do czego się odwołać, mianowicie do Ewangelii. Nigdy też nie możemy stracić nadziei, że to Pan Bóg prowadzi Kościół; prowadzi wierzących i przeżywających Misterium Paschalne (Jezusa Chrystusa), i da im wystarczającą przestrzeń życiową do tego, żeby mogli przeżywać siebie jako wierzących, niezależnie od takich czy innych struktur, lub tendencji światowych. Pan Bóg też jest panem dziejów świata, także Europy. Naturalnie, nie zwalnia to z indywidualnej odpowiedzialności nikogo z ludzi wierzących. Bóg daje bowiem człowiekowi wolność i uzdalnia go stosownego działania. Każdy z nas ma więc prawo i powinien podejmować próbę oceny sytuacji, patrząc na to, co się dzieje wokół niego i w nim samym i stosownie do tego rozeznania postępować.
Moje wystąpienie będzie pewną refleksją nad tym, jak my wierzący mamy siebie odnajdywać w obecnej sytuacji, czyli wspomnianych tendencji integracyjnych opartych głównie na ludzkich przesłankach, które obserwujemy. Jako wierzący chrześcijanie musimy zdawać sobie sprawę, że sami pewnych rzeczy w historii świata nie zmienimy, nie zatrzymamy procesów przez jakąś ingerencję z zewnątrz. Oczywiście, nie możemy patrzeć na to wszystko jak na ślepy los; wiemy, że Pan Bóg wszystkim kieruje, ale w tym musimy się stale na nowo odnajdywać. Każdy z nas musi przeżyć siebie jako jednostka, a także musimy to przeżywać jako społeczności, jako konkretne wspólnoty kościelne.
Gdy patrzymy na Europę i pytamy o jej istotę (duszę), to chyba warto to sobie krótko przypomnieć, że ta Europa, która jest (czy była) chrześcijańska, jest oparta o cywilizację zachodnią ze znacznymi, w pewnym okresie, wpływami świata wschodniego. Cywilizacja zachodnia to przede wszystkim filozofia i kultura helleńska oraz prawo rzymskie, czyli wypływająca zeń organizacja życia i polityka. Wpływy wschodu zaznaczyły się jako całe dziedzictwo biblijne, semickie, na różne sposoby asymilowane i przetwarzane. Widać to szczególnie wyraźnie na przełomie epok, a więc w czasie przyjścia na świat Syna Bożego - Jezusa Chrystusa.
Warto też sobie uświadamiać, że patrząc na ówczesny świat, możemy widzieć pewną analogię - przynajmniej mnie się tak wydaje - do tego, co my dzisiaj przeżywamy w dziedzinie tendencji integracyjnych, zjednoczeniowych czy globalizacyjnych. W dobie, kiedy przyszedł Jezus i kiedy chrześcijaństwo rozwijało się i ogarniało Europę, ówczesny świat był zjednoczony jako Imperium Rzymskie – oczywiście nie na zasadzie wolnego zjednoczenia, bo takie nie byłoby wówczas możliwe, ale na zasadzie zjednoczenia, które było wynikiem działań militarnych oraz wpływów politycznych i kulturowych. Władza Rzymu obejmowała cały znany ówczesny świat - to, co byśmy teraz nazwali Europą, sięgając nawet poza jej granice. Pax romana czy pax Augusti stworzyły swoiste dobro, stworzyły kontekst, w którym chrześcijaństwo mogło się rozwijać. Te ludzkie osiągnięcia, co prawda nie pozbawione cieni i skaz, tworzyły jednak struktury, które były nośnikami ówczesnego globalnego życia.
Jasne określenie władzy, prawa, a także jeden system religijny i wynikające zeń zasady – mówię o religijności pogańskiej, w której zawierały się różne kulty, ale dawała ona pewną jasną orientację religijną – tworzyły fundamentalne podstawy ówczesnego społeczeństwa. Inny ważny element integrujący stanowiła jednolitość języka - językiem kultury i administracji były odpowiednio język grecki i łaciński. Dalej, trzeba pamiętać o szeroko rozwiniętych możliwościach komunikacyjnych, wymianie kulturowej, czemu sprzyjały szlaki komunikacyjne, handel… To wszystko powodowało, że ta ówczesna Europa stworzyła pewną platformę czy pewne środowisko, które okazało się dogodnym czynnikiem dla rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa.
Jezus w swoim ziemskim życiu, głosząc Ewangelię nie przeciwstawiał się strukturom, wprost z nimi nie walczył ani nie podjął się zmiany tych struktur, nawet w tych dziedzinach, gdzie okazywały się niesprawiedliwe, lecz w nich odnalazł się jako wolny człowiek. Jego wolność zasadzała się na tym, że był w pełni człowiekiem i w pełni Bogiem – był Synem Bożym. On też począł obwieszczać wolność człowiekowi – wolność nowego człowieka niezależną od istniejących struktur. Jest też bardzo ważne zauważenie, że chrześcijanie, św. Paweł i inni Apostołowie, po prostu dobrze wykorzystali wszystko to, co stanowiło ówczesny świat, jego religijność, kulturę, ekonomię, by nieść Ewangelię ludziom, żyjącym w owym świecie. Nie próbowali walczyć z istniejącymi strukturami, lecz potrafili w nie wejść, wejść w życie ówczesnego świata, przenikać je i przemieniać nie przez reformę zewnętrzną, lecz przez przemianę człowieka, przez przemianę jego wnętrza. W konsekwencji zmieniały się relacje międzyludzkie, jako owoc przeobrażenia człowieka, właśnie tego człowieka, który poznał Ewangelię, Jezusa Chrystusa i dzięki tej Ewangelii zmienił sposób postępowania.
Właśnie z tej wewnętrznej przemiany poszczególnych ludzi, która dokonała się dzięki poznaniu Jezusa Chrystusa, a w szczególności Jego Misterium Paschalnego, w tym ówczesnym świecie, w pewnej mierze zglobalizowanym, nastąpiła - jak to można określić - globalizacja ducha, ujednolicenie ducha, przeniknięcie ducha ludzkiego duchem Jezusa Chrystusa (por. Flp 2,1-5). Nie objęło to wszystkich zewnętrznych struktur, ale to zjednoczenie wynikające ze związku z Jezusem Chrystusem było tak silne, że znacznie dotknęło struktur ówczesnego imperium, a nawet w pewnym sensie nimi zachwiało. Został, można powiedzieć, upowszechniony nowy sposób jednoczenia się i komunikowania się ludzi, to, co my nazwiemy chrześcijańską miłością. W tym jednoczeniu zostały wykorzystane, jako nośniki, struktury ówczesnego świata, chociaż principium zjednoczenia nie pochodziło od świata, lecz z poznania Tajemnicy Jezusa Chrystusa. W konsekwencji także zaistniał i ujawnił się nowy rodzaj współpracy i współdziałania, wspólnego myślenia i współczucia. Chrześcijaństwo nie zwalczyło takich czy innych struktur, np. nie zlikwidowało niewolnictwa, lecz sprawiło, że niewolnik i pan zasiadali przy jednym stole eucharystycznym. Byli w jednym domu i traktowali siebie - jak tego mamy dowód w listach pawłowych - w sposób godny Pana (zob. np. Kol 3,18 – 4,6; 1P 2,11 – 3,12). I to jest istotne, że w te współczesne struktury wszedł zupełnie nowy duch.
Podobnie, gdy popatrzmy na kolejne wieki chrześcijaństwa w Europie: co stało się po Edykcie Mediolańskim w IV wieku, kiedy tacy czy inni biskupi (wystarczy tu tylko wspomnieć biskupa Marcina, wczorajszego patrona), potrafili w Europie nieść Ewangelię i zmieniać sposób życia ludzi; ruch monastyczny, działalność papieży i władców Europy na przełomie tysiącleci, to, co związane było z chrystianizacją także Polski; zakony żebracze, zakony, które troszczyły się o niesienie oświaty, powstające uniwersytety itd. - to wszystko na przestrzeni czasu pokazuje jak chrześcijaństwo stale było obecne i stale potrafiło odpowiadać na zapotrzebowania czy zagrożenia, w jakich ludzie w Europie żyli.
Dziś stają przed nami nowe wyzwania i dzisiaj trzeba pytać o to, jak przełożyć tę jedną jedyną prawdę ewangelijną na warunki dzisiejsze, na to wszystko, czego dzisiejszy świat, w inny sposób niż wtedy globalizowany, potrzebuje, jak dzisiaj pomóc człowiekowi.
Próbując określić dzisiejszą sytuację można odwołać się do porównania czy obrazu, mianowicie, że dzisiejszy człowiek znajduje się w zasięgu działania czy oddziaływania jakby dwóch upiorów (widm), reprezentujących dwie rzeczywistości, które warunkują człowieka, które go napawają go lękiem lub pociągają obietnicami, a w konsekwencji determinują go w działaniu4. Pierwszy z tych upiorów jest zazwyczaj postrzegany jako straszydło złe, jako jakieś monstrum. Drugi jest raczej przedstawiany jako zjawisko pociągające, dobre. Oczywiście taka ocena obu tych rzeczywistości, stojących za owymi widmami nie dokonuje się na płaszczyźnie pełnej refleksji, lecz jest zakodowane gdzieś w podświadomości.
Pierwszy stanowi to wszystko, co jest związane – ogólnie mówiąc – z kapitalizmem, który bywa postrzegany w powiązaniu z zarobkiem czy wykorzystaniem człowieka. Kapitalizm – przypomnę tylko zasadnicze, ogólnie znane elementy – to system społeczno-gospodarczy, który w związku z postępem technicznym, z gospodarką pieniężną doprowadził do pewnego oderwania efektów pracy, owoców pracy od samej pracy, oderwania środków produkcji (kapitału) od podmiotu pracy. W miejsce roli i wartości pracy wszedł kapitał. Kapitalizm ma w gruncie rzeczy charakter zachowawczy, stabilizacyjny Oczywiście opowiada się zasadniczo za status quo na rzecz posiadających, właścicieli kapitału. Zazwyczaj nie dopuszcza do siebie tego, co jest inne, co wymaga otwartości, zmiany. W centrum stawia człowieka w jego zachowawczości, utrzymując przede wszystkim zróżnicowanie grup społecznych na pracowników (siła, praca najemna) oraz na przedsiębiorców, posiadających i pomnażających odpowiedni kapitał. Religijność w kapitalizmie służy zachowaniu takiej koncepcji życia i postaw tego typu. W konsekwencji, w dziedzinie moralności jest on postrzegany jako hipokryzyjny.
W związku z tego rodzaju koncepcją społeczno-ekonomiczną powstały silne reakcje związane z ruchem socjalistycznym czy komunistycznym, który chciał zapełnić rozdźwięk między kapitałem a pracą, uleczyć i dokonać zrównania przez uspołecznienie, przez wprowadzenie pewnych struktur, które rzekomo miały gwarantować równość i jednakowy dostęp do owoców produkcji. Nie potrzeba tutaj mówić jak to się skończyło, do czego doprowadziło, bo – jak to czytamy u Orwella – zawsze może okazać się, że choć wszyscy są równi, niektórzy są jednak „równiejsi” od innych5. Błąd polegał na założeniu, że – krótko mówiąc – byt kształtuje świadomość (co jest prawdą, ale tylko w części, jednostronnie) i że wystarczy zmiana bytu, by na lepsze zmienić świadomość człowieka i relacje między ludźmi.
Można powiedzieć, że cele ruchu socjalistycznego i komunistycznego, jako reakcji na kapitalizm były zapewne dobre i, częściowo być może (trudno to ocenić), intencje też były dobre, przynajmniej u tych, którzy z przekonania przyjmowali ten system jako sposób na rozwiązanie problemów społecznych. Tak można przypuszczać. Jednak fałszywe były jego założenia. Zakładano bowiem, iż człowiek podporządkuje się prawu równości społecznej na zasadzie pewnego udziału czy kontraktu społecznego i o własnych siłach dojdzie do zbudowania pewnego raju na ziemi. Błąd polegał na tym – mówię teraz językiem św. Pawła – że chciano ze starych ludzi, czyli z ludzi, którzy nie są nawróceni, którzy noszą na sobie skutki grzechu pierworodnego i są egoistami, stworzyć doskonałe społeczeństwo, idealną wspólnotę ludzi żyjących w komunii. Tu jest cały problem, że myślano, iż sama zmiana struktur rozwiąże napięcia między ludźmi i stworzy społeczeństwo pojednane. Kto nie chciał potem do tego pasować, to wiadomo - były takie czy inne represje.
Kiedy w 1989 r. zachwiał się i upadł w Europie system komunistyczny, jako ustrój państwowy i ideologia z nim związana, wzmocniło się jeszcze bardziej to wszystko, co możemy nazwać kapitalizmem, dzikim kapitalizmem. Zwyciężył wolny rynek, wolna konkurencja. Okazało się, że te racje są mocniejsze i bardziej przemawiają, niż owe idealistyczne. Społeczeństwa postsocjalistyczne, odradzające się przeżyły i doświadczyły wiele z tego dzikiego kapitalizmu, małego czy większego, wpadając w jego pułapkę. Dokonało się przejście z jednego systemu w drugi, nierzadko przy zachowaniu tych samych podmiotów dominujących. Niemniej jednak ten system i jego przejawy są postrzegane jako upiór zły, ale stale pociągający. Stale zagraża człowiekowi i go zniewala. Mit posiadania bowiem nie przestaje pociągać i zniewalać ludzi.
Drugi upiór, który – mimo, że również destruktywnie wpływa na człowieka – postrzegany jest jako dobry. Mam tu na myśli to wszystko, co jest związane z rzeczywistym czy tak zwanym postępem człowieka, z iluminizmem, z tym, co jest skutkiem myśli oświeceniowej i rewolucji francuskiej. To widmo reprezentuje te tendencje, które stale stawiają człowieka, ale samego człowieka, w centrum wszystkiego. To pewna ideologia, która jest rozlana w wielu typach organizowania i realizacji życia. Penetruje dziedziny myśli i działania, teorie społeczne. Jak wspomniałem wcześniej, stawia człowieka, ideał człowieka człowieka postępowego, wolnego, wyemancypowanego, człowieka „zdrowego”, który nie powinien się spotkać z trudnościami, mówiąc językiem chrześcijańskim: z krzyżem. On ma prawo żyć, ma prawo żyć za wszelką cenę. Jeśli coś potem w tym przeszkadza, trzeba to albo ignorować, albo usunąć. Jeśli się nie da wyeliminować zła z życia wszystkich, trzeba przynajmniej nie dopuścić go do niektórych przedstawicieli „ludzkości” (iluzja demokracji). To jest koncepcja życia absolutyzowanego dla siebie. Żeby uniknąć śmierci wprzęga się całą wiedzę, naukę, postęp, cywilizację, medycynę itd. Ważne jest życie kogoś (czytaj: niektórych). Samo prawo do życia zaś jest traktowane relatywnie. Chodzi o to, by wszystko przedstawić, ukazać, że tak jest dobrze – niby dla wszystkich, chociaż nie wszyscy de facto mogą z tego korzystać. To jest ten drugi upiór, który coraz bardziej panoszy się, usiłując zawładnąć i rządzić ludźmi.
Wobec pierwszego upiora, wiązanego z kapitalizmem następowały silne reakcje mas, co wyrażały ruchy rewolucyjne, a i dziś budzą się ruchy tzw. antyglobal. Ludzie próbują reagować negatywnie wobec tego, co jest wykorzystaniem człowieka, sił natury, dóbr naturalnych dla kumulacji kapitału przez niektórych, przez pewną grupę kapitalistów, w różnym tego słowa znaczeniu. Wobec tego drugiego widma reaguje się raczej pozytywnie, albo próbuje się go lepiej wykorzystać w ten sposób, że człowiek staje się coraz bardziej mu uległy i posłuszny, wprost zależny, nawet w imię wolności i emancypacji. Szerzenie tzw. „promocji” człowieka bowiem prowadzi do pewnego oszołomienia człowieka propozycją wolności, postępu, niezależności itd., a tymczasem jest to bardzo subtelne zniewolenie.
I człowiek dzisiejszy jest bardzo często wtłoczony w ten antagonizm między tymi dwiema typami rzeczywistości. Oscyluje między nimi i jest zniewolony. Jest łudzony lub łudzi się. Ulegając tym upiorom czy walcząc z nimi pozostaje stale od nich zależny. żyje mitami: z jednej strony mitem posiadania i zachowawczości, a z drugiej - mitem wolności, emancypacji.
Przedstawione wyżej problemy potęgują się i nabierają jeszcze większej intensywności w związku z całym procesem, jaki nazywamy globalizacją. Globalizacja to – lapidarnie wyrażając – zjawisko szerokiego udostępniania (prawie) wszystkiego (prawie) wszystkim i (prawie) jednocześnie. Dokonuje się to za pośrednictwem informacji, za pośrednictwem ogólnego dostępu do środków i efektów. Wobec tego nawału informacji, nawału koncepcji i propozycji człowiek staje bezradny. Globalizacja to jest jednoczesne rozciągnięcie i stężenie, exstensio et compressio, czasu i przestrzeni. Wszystko staje się wirtualnie dostępne, a jednocześnie człowiek jest oderwany czy bywa odrywany od rzeczywistości, od drugiego człowieka, od konkretnych relacji, od realnych związków. To powoduje to, że człowiek między tymi wspomnianymi wyżej upiorami jeszcze bardziej się gubi. Ma wrażenie kontaktu ze wszystkimi i wszystkim, a jednocześnie jest bardziej samotny, zagrożony, oszukany, bezradny. Ma chore (to znaczy nie adekwatne do swego rzeczywistego stanu) reakcje, pełne różnych emocji, sięga po chore rozwiązania i podejmuje chore decyzje. Wydaje mu się, że wiele może, a w rzeczywistości często jest pozostawiony sam sobie i nie radzi sobie sam z sobą. Ma wiele relacji, wiele okazji do relacji, ale to wszystko jest przechodnie, bardzo wirtualne. Nie jest w stanie wchodzić głęboko w relacje z drugimi. Może się to dziać nawet na bardzo niewielkiej płaszczyźnie w bardzo określonej, wąskiej dziedzinie.
Człowiekowi tak wtopionemu w te procesy grozi to, iż staje się niejako wysterylizowany, zautomatyzowany. Nie potrafi wchodzić w to, co jest ludzkie w najgłębszym, najpełniejszym wymiarze, jako osoba (stworzona na obraz i podobieństwo Boga). Staje się bardzo podatny na wszelkiego rodzaju pozorne zapotrzebowania, widząc w nich wypełnienie siebie, swego wnętrza. Jesteśmy świadkami tego, jak są dziś organizowane fałszywe potrzeby, propozycje, żeby człowieka trzymać stale jako tego, który stale czegoś potrzebuje, kto sam nie potrafi, nie ma mocy. Za tym stoi zawsze jakiś interes. Czy to materialny interes kapitału czy interes jakieś ideologii. W takim zglobalizowaniu człowiek jest zagubiony. Mówi wspólnym językiem technicznym, używa takich samych słów, a nie rozumnie siebie, nie rozumie drugiego człowieka, nie rozumie jedności i wspólnoty. Nie rozumnie siebie w istotnych sprawach swego życia.
Patrząc na to, co się dzieje w świecie i jak się dzieje możemy odnieść się do biblijnego obrazu wieży Babel. Współczesny świat zdaje się być swoistą wieżą Babel. Spójrzmy na tekst:
Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa. A gdy wędrowali ze wschodu, napotkali równinę w kraju Szinear i tam zamieszkali. I mówili jeden do drugiego: Chodźcie, wyrabiajmy cegłę i wypalmy ją w ogniu. A gdy już mieli cegłę zamiast kamieni i smołę zamiast zaprawy murarskiej, rzekli: Chodźcie, zbudujemy sobie miasto i wieżę, której wierzchołek będzie sięgał nieba, i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi. A Pan zstąpił z nieba, by zobaczyć to miasto i wieżę, które budowali ludzie, i rzekł: Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego! W ten sposób Pan rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi, i tak nie dokończyli budowy tego miasta. Dlatego to nazwano je Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi. Stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni ziemi (Rdz 11,1-9).
Chcę zwrócić uwagę na to, że owi mieszkańcy mieli jedną mowę. Jest dopowiedziane: mieli jednakowe słowa. To umożliwiło im decyzję: chodźcie wypalimy sobie cegłę, zbudujemy sobie miasto. Być może już w tym: wypalimy sobie, cegłę nie będziemy używać kamienia, są pewne elementy rozwijającej się gospodarki czy techniki, która ma służyć człowiekowi. Zbudujemy sobie miasto i wierzchołek, który będzie sięgał nieba i w ten sposób uczynimy sobie znak, abyśmy się nie rozproszyli po całej ziemi. Podkreślam to uczynimy sobie, czyli dla siebie miasto, uczynimy sobie znak i to znak sięgający nieba.
Żeby zrozumieć wymowę tego tekstu trzeba wrócić do zasadniczych momentów antropologicznych, do koncepcji człowieka. Ten epizod z wieżą Babel staje się bardziej czytelny, jeśli nawiążemy do tej narracji o stworzeniu człowieka. W Księdze Rodzaju mamy dwa opowiadania o stworzeniu. Jeden mówi, że Bóg stwarza człowieka przez swoje słowo: Uczyńmy człowieka a Nasz obraz, podobnego Nam. (…) Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę (Rdz 1,26-27). To jest pierwsza narracja. Druga ma znamiona opowiadania antropomorfizującego. Pan Bóg lepi człowieka z prochu ziemi. W tym procesie stwarzania można wyróżnić trzy fazy6.
Najpierw Pan Bóg czyni materialnie tego „człowieka” z prochu ziemi. To jest ta pierwsza faza. Możemy sobie to wyobrazić jak byśmy mieli do czynienia z statuą czy figurą Adama. Następnie, Bóg tchnie w nozdrza ducha życia i Adam staje się istotą żywą. To jest druga faza. Pan Bóg umieszcza tę istotę żywą w raju. Poleca mu opiekę nad tym rajem. Patrząc jednak na tego Adama, który zajmuje się ogrodem, Pan Bóg wypowiada bardzo znamienne słowa, które mają – według mnie – fundamentalne znaczenie dla rozumienia człowieka. Nie jest dobrze, aby Adam był sam. Właściwie można to tłumaczyć: nie jest dobrze, aby był sam dla siebie (por. Rdz 2,18). Po raz pierwszy w całym opowiadaniu o stworzeniu pada stwierdzenie, że coś „nie jest dobrze”. Nie jest dobrze, aby Adam był dla siebie, sam dla siebie. To nie jest tylko kwestia pewnej samotności, lecz kwestia orientacji życia, które może być skierowane ku sobie (skoncentrowane na sobie), albo ku drugiemu. Skoro Pan Bóg stworzył tego człowieka, żeby był na obraz i podobieństwo Boga, tego Boga, który siebie udziela i żyje w komunii Osób, to nie jest dobrze, by Adam był dla siebie, gdyż w ten sposób nie jest i nie może być na obraz i podobieństwo Boga.
Pan Bóg powoduje, że zwierzęta przechodzą przed Adamem i nadaje każdemu nazwę, imię. Nazywa je nefesz haija (hebr.) – istotą żywą, podobnie jak on sam też był istotą żywą. Jednak wśród tych istot nie znalazł odpowiedniej pomocy. Pan Bóg powiedział: uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc; odpowiednią – hebr. kenegdo – pomoc, stosowną do niego, wobec niego. To znaczy taką, by mu pomogła być tym, kim ma być. Ważne jest więc określenie, jakiej pomocy ten Adam potrzebował. To jest bardzo istotne pytanie dla rozumienia natury człowieka. Skoro nie było dobrze, żeby on był sam dla siebie, to potrzebował takiej pomocy, która by mu nie pozwoliła, być dla siebie, która by mu przeszkadzała w tym byciu dla siebie. To jest bardzo istotna rzecz!
Nie chodzi więc o pomoc taką, o jakiej my najczęściej (ludzie po grzechu) myślimy, to znaczy każdy ze swego punktu widzenia. Mamy bowiem takie pojęcie pomocy, według którego, jeśli ja potrzebuję pomocy, to znaczy ja potrzebuję czegoś, co mnie utwierdzi w mojej koncepcji życia, w przeprowadzaniu mojej koncepcji życia. Tymczasem Adam potrzebował takiej pomocy, która by go wytrąciła z jego koncepcji życia, czyli z koncepcji bycia dla siebie, którą Pan Bóg uznał za niedobrą. Trzeba było więc w jakiś sposób zburzyć to bycie zamknięte w sobie.
Pozwolę sobie tutaj od razu na odniesienie do epizodu z wieżą Babel. Pan Bóg „musiał” tym ludziom pomóc, aby nie byli sami dla siebie i dlatego zamierzył zburzyć wieżę Babel. Bo nie jest dobrze, jeśli ludzie będą mieli swój język dla siebie, zamkną się w sobie, i będą żyć dla siebie. To jest bardzo ważne. Kto zacznie to rozumieć, wówczas jego jednoczenie się z drugim czy to w małżeństwie, czy w jakiejkolwiek wspólnocie nie będzie wieżą Babel. A nasze małżeństwa i nasze wspólnoty są czasem taką wieżą Babel. Mówimy tym samym językiem, ale każdy dla siebie.
Pan Bóg – wracamy do sytuacji Adama – powoduje przejście zwierząt przed Adamem. Adam każdemu z tych zwierząt nadaje imię, ale nie znalazł stosownej, właściwej pomocy dla siebie. To znaczy żadne z tych zwierząt nie było w stanie skutecznie go „wytrącić” z jego bycia dla siebie. On każdemu nadał imię, czyli wyraził swoją władzę nad każdym stworzeniem, ale żadna z tych istot nie pomogła mu, nie umożliwiła mu wyjścia z tej koncepcji życia dla siebie. Skoro ten akt się „nie udał”, Pan Bóg przeszedł do następnego aktu: sprowadza na Adama głęboki sen – sen ekstazy (hebr. tardemah). Taki sen się powtarza przy okazji innych ważnych wydarzeń, jak np. zawarcie przymierza z Abrahamem (Rdz 15). To nie jest zwykły sen wynikający ze znurzenia, lecz sen, który Pan Bóg sprawia. Wprowadza człowieka w specjalny stan. Wówczas Pan Bóg otwiera Adamowi bok, wyjmuje mu żebro czy zabiera jego bok. Termin sela oznacza żebro, oznacza też i bok. „Wzięcie boku” jest związane z życiem. W starożytności spotykamy takie wyobrażenia, że boginie rodziły bokiem. I z tego boku, z żebra Pan Bóg czyni Ewę, czyni drugą istotę. Przyprowadza ją do Adama, budzi go i wtedy to Adam powiedział: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą (iszsza), bo ta z mężczyzny (isz) została wzięta. Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem, jedną rzeczywistością (zob. Rdz 2,23-24).
Ten moment przyprowadzenia Ewy do Adama – trzecia faza stworzenia, jest nowym aktem stworzenia obrazu Boga w Adamie, stworzenia nowej mentalności, nowego ducha, stworzenia w Adamie czegoś, czego dotychczas żadna z istot nie mogła w nim wywołać. Zobaczył, że istnieje ktoś wzięty z niego, czyli równy jemu, ale inny, niż on, odrębny od niego, niezależny od niego. Zobaczył i uznał, że w tym kimś drugim jest coś z niego, ale co już nie jest nim: kość z kości, ciało z ciała, ale to nie jestem ja, to jest ktoś inny, stający wobec mnie i dla mnie.
Człowiek, któremu się coś zabiera, zazwyczaj niełatwo z tym się godzi, zwłaszcza, gdy staje się to mimo jego woli, jak to było w przypadku Adama, podczas snu i upomina się o to, co do niego należy: chce dojść do własnej integralności „sprzed tego snu”. Adam natomiast powiedział coś zupełnie innego – parafrazuję: mnie było potrzeba właśnie tego, żeby ktoś mi zabrał coś, co jest moje, coś ze mnie, żeby powstał ktoś inny, kto stanie się moim alter ego, moim odrębnym ja, bez którego ja nie jestem w pełni sobą. Wobec kogo mogę stać, kto będzie mi stale zabierał coś z mego, ze mnie, żebym ja nie był sam dla siebie. Będzie mi służył pomocą, abym ja nie był dla siebie, to znaczy będzie mi przeszkadzał w byciu dla siebie, w byciu niezależnym panem siebie.
Dlatego ten moment spotkania Adama i Ewy porównać można do momentu Zesłania Ducha Świętego. Genezą Zesłania Ducha Świętego – krótko ujmując – jest to, co Jezus określił jako Jego odejście, gdyż inaczej Duch Pocieszyciel nie mógłby przyjść (J 16,7). To odejście Jezusa, to jest Jego męka, Jego śmierć i zmartwychwstanie, i wstąpienie do nieba. To odejście Jezusa jest więc związane z dokonaną na Jezusie szkodą, poszkodowaniem w jego ciele, co może być też zebrane w znaku otwarcia Jego boku (J 19,34). Ten Jezus, kiedy po zmartwychwstaniu przychodzi do uczniów zgromadzonych w Wieczerniku, pokazuje im ręce i bok, czyli pokazuje im swoje rany (J 20,20). Warto zwrócić uwagę na to, jaki jest sens tego gestu Jezusa. Nie mówi On: zobaczcie coście mi zrobili, lecz: pokój wam, i daje im Ducha Świętego na przebaczenie (J 20,22n). Daje im moc przebaczania grzechów, czyli wprowadza ich w logikę przebaczenia, to znaczy uzdalnia ich do przyjmowania przebaczenia i daje im moc przebaczania.
Dopiero w tym, kto zraniony ma świadomość rany uzdrowionej w zmartwychwstaniu (poznaniu Ojca), wie, że ta doznana rana służy życiu drugiego człowieka, służy drugiemu człowiekowi. To w nim dokonuje się akt stwórczy mocą Ducha Świętego. Jest to nowe stworzenie. Nie jest to już życie dla siebie, czyli życie po to by mnie nikt nie zranił, lecz jest to życie w mocy pozwalania na to, by się dać ranić i by móc przebaczać.
Jezus przyszedł właściwie po to, by dać się zranić. Dlatego ten Jezus jest nowym Adamem, z którego boku wyrasta nowa Oblubienica, już nie ta, która żyje dla siebie, lecz jest na nowo stworzona, by żyć dla Boga i tym samym dla drugiego człowieka przez komunię z drugim, opartą na przebaczeniu (zob. Rz 6,10n w całym kontekście). Ta oblubienica była nieprzyjaciółką Jezusa, powodem Jego śmierci, bo ludzkość(to znaczy my wszyscy), zraniliśmy Go, ale On właśnie po to przyszedł i po to żył, aby nam, raniącym Go, dać moc przebaczenia.
Przejdźmy teraz do opisu z Dziejów Apostolskich. Biblijny przekaz ukazuje nam, że fakt Zesłania Ducha Świętego jest nie tylko zwykłym historycznym wydarzeniem, ale jednocześnie wielką, swoistą katechezą. Jest ukazaniem struktury tego, czym jest przyjście Ducha Świętego. Dzień Pięćdziesiątnicy w tradycji Izraela był pamiątką tego podstawowego wydarzenia dla Narodu Wybranego, jakim było nadanie prawa, czyli ukonstytuowanie ludu.
Wówczas, właśnie w to święto znajdowali się wszyscy razem – uczniowie razem z Maryją w Wieczerniku. Przypomnijmy opis tego wydarzenia.
Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. Ukazały się im też języki jakby z ognia, które się rozdzieliły, i na każdym z nich spoczął jeden. I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić. Przebywali wtedy w Jerozolimie pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem. Kiedy więc powstał ów szum, zbiegli się tłumnie i zdumieli, bo każdy słyszał, jak przemawiali w jego własnym języku. Czyż ci wszyscy, którzy przemawiają, nie są Galilejczykami? - mówili pełni zdumienia i podziwu. Jakżeż więc każdy z nas słyszy swój własny język ojczysty? - Partowie i Medowie, i Elamici, i mieszkańcy Mezopotamii, Judei oraz Kapadocji, Pontu i Azji, Frygii oraz Pamfilii, Egiptu i tych części Libii, które leżą blisko Cyreny, i przybysze z Rzymu, Żydzi oraz prozelici, Kreteńczycy i Arabowie - słyszymy ich głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże. Zdumiewali się wszyscy i nie wiedzieli, co myśleć: Co ma znaczyć? - mówili jeden do drugiego. Upili się młodym winem - drwili inni. Wtedy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił do nich donośnym głosem: Mężowie Judejczycy i wszyscy mieszkańcy Jerozolimy, przyjmijcie do wiadomości i posłuchajcie uważnie mych słów. Ci ludzie nie są pijani, jak przypuszczacie, bo jest dopiero trzecia godzina dnia, ale spełnia się przepowiednia proroka Joela: W ostatnich dniach - mówi Bóg - wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy - sny (Dz 2,1-17).
I tu dochodzę do pewnego punktu, nad którym warto poczynić głęboką refleksję. Ci ludzie, przepełnieni Duchem Świętym, mówili obcymi językami. Pozwolę sobie na taką metaforę czy przenośnię, lub aplikację metaforyczną. Na tym właśnie polega moc jednoczenia, by zacząć mówić obcym językiem. Nie chodzi oczywiście o znajomość języków takich jak francuski czy angielski itp., lecz chodzi o to, by zacząć mówić językiem drugiego człowieka. To oznacza stawanie przed drugim (stawianie siebie przed drugim) człowiekiem tak, by pojmować siebie jako jego sługę, który jest gotów brać na siebie ciężar prawdy drugiego człowieka, a nie tylko korzystać z niego dla budowania siebie; pozwalać na to, by drugi, to znaczy, by Pan Bóg za pomocą drugiego człowieka, otwierał mój bok, bym ja mógł być narzędziem przebaczenia i jedności (komunii), będącej owocem nowego stworzenia. Jest to dziełem Pana Boga i Jego darem. Człowiek sam z siebie natomiast chce zawsze, by wszystko było mówione jego językiem, moim językiem. Ja chcę dostosować innych do siebie i biada, jeśli się znajdzie nas trzech czy osiemnastu, czy dwa miliony i zaczniemy mówić jednym językiem dla siebie – wtedy tworzy się totalitaryzm. To grozi wszelkim tendencjom zjednoczeniowym, opartym na tylko ludzkich przesłankach. Pan Bóg musi więc to korygować, czasem musi w sposób swoisty i gwałtowny nawet niszczyć. Uczynił to najpierw przez tajemnicę krzyża, w ciele swego Syna (zob. Ef 2,14n).
W historii ludzkości już wiele razy bywało tak, że ludzie mówili jednym językiem dla siebie, dla pewnej ideologii, dla pewnej koncepcji, dla pewnej wieży Babel. Było to zawsze ze szkodą dla ludzi. Niszczyło ich samych i ich wzajemne relacje. Trzeba to mieć na uwadze przy organizowaniu zjednoczonej Europy, by nie okazało się to kolejną pomyłką, kolejną wieżą Babel (z czasów jednej i drugiej wojny, i z czasów komunizmu mamy swoistą naukę).
Natomiast to, co jest wynikiem zesłania Ducha Świętego, czyli nowego stworzenia, jest komunią opartą na przebaczeniu. Dokonuje się to po linii tego, co było od początku - stworzenie Ewy i Adama i stworzenie tego człowieka, który jest w stanie przekroczyć siebie i uznać, że ten drugi, stworzony jego kosztem, ma prawo żyć i że właśnie ten proces stworzenia drugiego (dania jemu przestrzeni życia itp.) jest potrzebny dla tego, kto to czyni, by nie był sam dla siebie. Można powiedzieć, że to, co było w pierwszym stworzeniu, tu zostaje poprowadzone jeszcze dalej, bo obejmuje tym duchem wyjścia ku drugiemu także jego negatywność czy wrogość przez bezinteresowne i bezwarunkowe przebaczeniu, ze względu na przebaczenie poznane w Jezusie Chrystusie. To oznacza wchodzenie w umiejętność mówienia obcym językiem, językiem drugiego. Jest to dostosowanie siebie do drugiego, a nie drugiego do siebie. Takie działanie jest owocem Ducha Świętego. Bez Ducha Świętego nie jest to możliwe. Człowiek przepełniony Duchem Świętym potrafi żyć nie dla siebie, zacznie mówić językiem drugiego człowieka. Tak słyszeli ich głoszących w swych własnych językach dzieła Boże, Partowie, Medowi… wszyscy inni zebrani w Dzień Pięćdziesiątnicy i z tego powstała prawdziwa wspólnota. Podobnie my, kiedy dziś stawiamy sobie problem zjednoczenia Europy nie możemy zapomnieć o tym wydarzeniu.
Szanowni Państwo, to, co przedstawiłem zawiera może wiele skrótów myślowych. Jednakże myślę, że dotknięta została istota problemu w tym, co dotyczy jednoczenia Europy, jakkolwiek chcemy ten proces nazwać. To, czego nam dzisiaj trzeba, to przede wszystkim ewangelizacji Europy, potrzeba bowiem właśnie tej mocy mówienia obcymi językami. Będzie to możliwe tylko dzięki głoszeniu Ewangelii, która poszczególnym ludziom, jako podmiotom osobowym (nie strukturom) pozwoli rozumieć to, że każdy potrzebuje kogoś, drugiego człowieka, który mu nie pozwoli być dla siebie. Tego nie można nikomu nakazać. To może się stać przez obwieszczenie Dobrej Nowiny, tej nowiny, że tak może się stać w życiu każdego i że każdego może wprowadzić w życie prawdziwe, sensowne, w życie w komunii z drugim. Jest to możliwe, bo stało się to w Jezusie Chrystusie.
On nie żył dla siebie, pozwolił otworzyć sobie bok, na wzór pierwszego Adama, i przyjął do siebie niewierną oblubienicę nie na zasadzie jakiejś sprawiedliwości, jakiegoś wyrównania, lecz na zasadzie przebaczenia. Kto w to uwierzył, ilu z nas w to uwierzy, dostrzeże, że jest to dopiero dotykanie w pełni człowieczeństwa. Tego ani żaden biskup, ani proboszcz nie może nakazać. Natomiast każdy biskup może i powinien to robić, tym żyć. Podobnie inni duchowni i świecy. Można to głosić na miarę swojej wiary. Jeśli ta logika przebaczenia mocą Chrystusa będzie między nami obecna, właśnie jako skutek działania Ducha Stworzyciela, stwarzającego na nowo, zaczniemy doceniać wszystko to, co w naszym życiu jest zranieniem. Zranienia są i będą. Nikt jednak z tych, którzy ulegają koncepcjom życia zależnym od wspomnianych wyżej upiorów, nie pozwoli się zranić. Człowiek może przyjąć koncepcję życia w dobroczynności, może odprowadzić część swoich dochodów na cele charytatywne, a z trudnością pozwoli się zranić. Podobnie w tej koncepcji człowieka zależnego od iluminizmu, oświecenia, gdzie godność człowieka, człowieka dla siebie, jest stawiana w centrum, też nie przyjmie zranienia, niesprawiedliwości itp. Stawianie człowieka (siebie) w centrum jest bowiem na antypodach tego, czym jest Ewangelia.
Dlatego właśnie jako chrześcijanie musimy być bardzo wrażliwi na te wszystkie tendencje zarówno za Unią Europejską jak i przeciw niej.
Zadaniem Kościoła jest obwieszczanie Ewangelii ludziom zranionym i bojącym się zranienia, obwieszczanie, że rany mają sens, że można przebaczać i żyć, i wchodzić w komunię z drugim. Jeśli to będzie w nas pielęgnowane, w naszych środowiskach, poczynając od naszych najmniejszych komórek rodzin, środowisk sąsiedzkich, zakładów pracy aż po liturgię w Kościele. Jeśli to będzie prowadzone i przyjmowane przez chrześcijan, to się Europa będzie jednoczyć, to będzie właśnie to przenikanie struktur dzisiejszego świata przez ducha Ewangelii, Ducha Jezusa Chrystusa, tak jak stało się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. To nie jest żadna utopia, to jest największy realizm, tylko zależy od naszej wiary.
1 Zob. Z. Kiernikowski, Posługiwanie ojcostwu Boga, Warszawa 2001, s. 234nn.
2 Zob. Bp S. Wielgus, Kościół katolicki dziś. Zagrożenia, ich przyczyny oraz sposoby wyjścia, wykład wygłoszony 7 IX 2002 r. na Jasnej Górze, w czasie Dni Modlitw Ruchu Kultury Chrześcijańskiej "Odrodzenie”.
3 Za A. Michalik, Neopogaństwo - Teologia - Kościół, [w:] Neopogaństwo. Nowe czasy – stare idee, red. J. Królikowski, Pallotinum 2001, s. 138.
4 Zob. P. Cheddo – R. Beretta, Davide e Golia. I cattolici e la sfida della globalizzazione, Edizioni San Paolo 2001, s.29n.
5 Zob. G. Orwell, Folwark zwierzęcy, Londyn 1974, s. 90.
6 Dla pogłębienia tego zagadnienia zob. Z. Kiernikowski, Jedność - szukanie tylko podobnych czy komunia różnych. Niektóre podstawowe zagadnienia dotyczące relacji międzyosobowych w Biblii, [w:] Wyzwolenie w Chrystusie jako zasada działań pastoralnych wobec osób o orientacji homoseksualnej. Materiały z Konferencji Międzynarodowej Lublin-Dąbrowica 22-24 października 1999 roku, Krościenko 2000, s. 18-36.