Bp Zbigniew Kiernikowski, Biskup Siedlecki odpowiada na pytanie „za” czy „przeciw” Unii Europejskiej.
Wola jednoczenia się Europy – jak zresztą wszystkich społeczeństw – jest godna jak największej uwagi i zainteresowania. Dążenie do jedności, pojednanie wchodzi w zakres perspektywy i misji Kościoła. Problemem jednak w przypadku Unii Europejskiej jest forma i sposób tego jednoczenia się, a także – i to może być najważniejsze i najtrudniejsze – motywy i cele. Istotne są więc pytania: czy tym tendencjom przyświeca dobro człowieka widziane w całej pełni, człowieka jako dziecka Bożego, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga, czy też służą one wyakcentowaniu i zaspokojeniu tylko pewnych sfer życia człowieka (np. interesy ekonomiczne obok czy mimo dobra etycznego, duchowego); czy ma się na uwadze dobro szerokiej społeczności obywateli, jak i poszczególnych członków każdego z narodów, czy też chodzi głównie o dobro tylko pewnych elit (grup).
Przyglądając się dyskusji i sposobom prezentowania integracji w ramach aktualnej Unii Europejskiej, prowadzonej obecnie w oficjalnych mediach nie mogę się oprzeć rosnącemu we mnie, w miarę tej propagandy (używam tego słowa w neutralnym znaczeniu), wrażeniu, że propagatorom mniej zależy na tym, aby to był proces organicznego wzrostu narodów i w pełni pojętego dobra osób oraz świadomego, to znaczy wynikającego z pełnej informacji, w pełni wolnego wyboru, ile raczej – jak się wydaje – chodzi o spełnienie zamiarów polityki określonych grup i partykularnych interesów pod zasłoną postępu i dobra dla wszystkich, które nie pozostają bliżej określone.
Brak pełnej, solidnej, wielostronnej, w miarę możliwości obiektywnej informacji przy jednoczesnym mówieniu „jednym językiem”, budzi obawy, żeby nie była to próba powtórzenia eksperymentu z wieżą Babel. Wtedy też mieli jedną mowę, używali tych samych słów i chcieli uczynić sobie znak, aby się nie rozproszyć. Wszystko to czynili tylko własnym zamysłem i własnymi siłami (zob. Rdz 11,3-4). Zabrakło pokory przed Bogiem i otwartości na „język” drugiego, innego. Nadto szczególnie niepokoi łatwość potraktowania przez negocjatorów ważnych dla nas wierzących, zasad etycznych co do koncepcji życia (od poczęcia do naturalnej śmierci), określenia form życia (małżeństwo, związki homoseksualne, adopcja dzieci przez nich) oraz tradycji i wartości chrześcijańskich. Aspekt ekonomiczny jest ważny, ale stosunkowo łatwy do nadrobienia. Aspekt antropologiczny i religijny – konkretnie chrześcijański – jest w procesie zjednoczeniowym o wiele bardziej subtelny i pociąga za sobą konsekwencje idące o wiele dalej i głębiej. Trzeba pamiętać, że ludźmi rozłożonymi moralnie łatwiej manipulować i podporządkowywać ich określonym koncepcjom. Stąd obawy, aby nie było to próbą sięgania nieba (zob. Rdz 11,4).
Patrząc od strony praktycznej przeraża liczba szczegółowych przepisów dotyczących wszystkich dziedzin życia i zmuszających do określania i definiowania wszystkiego, według z góry i centralnie określonych tendencji. Tego rodzaju tendencje do unifikacji wszystkiego mogą uczynić życie uboższym w treści i ograniczać wolność.
Z drugiej strony zdaję sobie także sprawę, że nie jest rozwiązaniem postawa wrażająca się w zdefiniowanym z góry życzeniem: „oby Pan Bóg nas zachował od Unii Europejskiej!” Zamknięcie a priori się wobec zagadnienia Unii Europejskiej, które konkretnie staje przed nami, może bowiem w praktyce okazać się też zamknięciem na proces zjednoczeniowy w ogóle i na budowanie wspólnoty narodów a zmierzać do pielęgnowania postaw zachowawczych, które nie harmonizują z duchowością chrześcijańską i misją Kościoła, chociażby odwoływały się do wartości chrześcijańskich i stawały w ich obronie. Istnieje bowiem zawsze niebezpieczeństwo odrywania tych wartości od dynamiki życia chrześcijańskiego, tak że one mogą stać się pewnym „martwym” dobrem. Chodzi o subtelny klucz otwartości, którym jest wynikające z wiary w Jezusa Chrystusa stałe ryzyko siebie wobec drugiego.
Tymczasem mam wrażenie, iż z jednej i z drugiej strony ideologia i propaganda biorą górę nad rzeczywistością. Jest zapewne mała troska o naszą właściwą, tzn. polską i tradycyjnie chrześcijańską wewnętrzną tożsamość w przedstawianiu i prowadzeniu (negocjowaniu) warunków. Zjednoczenie jest bowiem możliwe tylko przy świadomości własnej tożsamości - inaczej może zajść wchłonięcie i podporządkowanie. Z drugiej strony określenie i przeżywanie własnej tożsamości nie może przemienić się w nietolerancję wobec drugiego i zamknięcie się przed drugim.
W miarę zbliżania się do wyznaczonej daty opowiedzenia się w referendum coraz mi trudniej o jasność rozeznania, co do tego, jaka winna być decyzja. Jest to powodowane nie tyle samym faktem tendencji zjednoczeniowych i ich możliwymi pozytywnymi rezultatami czy ewentualnymi brakami lub stratami. Takie bowiem przy każdym procesie są możliwe i zawsze w pewnej mierze wystąpią. Trudności co do jednoznacznej decyzji pochodzą raczej ze sposobu propagowania, stojącego przed nami faktu i programów, jakie się przedstawia w ramach Unii Europejskiej. Powstają bowiem wątpliwości co do czystości intencji i zamiarów odnośnie do proponowanej unifikacji oraz konkretnych rozwiązań, z których nie wszystkie dadzą się pogodzić z chrześcijańskimi zasadami, wynikającymi wiary. Jako biskup widzę potrzebę rzetelnej i do końca pełnej, wyczerpującej, uczciwej informacji oraz wolnej dyskusji w środkach masowego przekazu, a ograniczenia tej czasem tak subtelnej demagogii, obecnej już na terenie szkolnym. Widzę nadto konieczność formacji człowieka – chrześcijanina. Wiem, że jest to proces długotrwały i w każdym pokoleniu nowy. Jest to dziedzina wielorako obciążona, co jednak ani nie zwalnia z pracy, ani nie może nam zabrać nadziei do stałego podejmowania kroków w kierunku kształtowania człowieka i chrześcijanina. Jako biskup nie widzę dzisiaj możliwości wyrażenia jednoznacznej opinii co do Unii Europejskiej w formie „za” czy „przeciw”. Będę z ludem tam, gdzie lud się znajdzie, niezależnie od tego, co wybierze.