L - Epilog
— Paranoicy.
Snape mocniej owinął się grubym, wełnianym płaszczem, ostrożnie stawiając kroki na wąskim żlebie, prowadzącym do Kruczej Twierdzy. Od godziny podróżował tą zdradliwą, najeżoną kamieniami ścieżką, gdzie każdy krok groził upadkiem i natychmiastową śmiercią na dnie przepaści, której krańce spowijała siwa, wilgotna mgła. Już od roku raz w tygodniu aportował się na małą, wystającą ze skalnej ściany platformę, a nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić. Gdzie nie spojrzał, otaczały go strome i nieprzystępne grzbiety górskie o ostrych, silnie poszarpanych krawędziach. Brak jakiejkolwiek roślinności przyprawiał go o dreszcze, a odgłos wybuchających gejzerów, w tej chwili odgrodzonych od niego wysokimi głazami, raczej nie poprawiał mu humoru. Nie mógł też wyrzucić z głowy myśli, że stąpa po wulkanie. Fakt, że był on dawno wygasły, wcale go nie uspokajał.
Ścieżka skręciła gwałtownie w lewo i zakończyła się pomiędzy dwiema formacjami skalnymi. Snape przystanął i z westchnieniem rezygnacji wsunął różdżkę w wąski, najprawdopodobniej naturalny, otwór, po czym gwałtownie cofnął rękę, gdy coś chłodnego musnęło jego palce.
— Cholera! — Nie zdołał powstrzymać cichego okrzyku.
To miejsce zdecydowanie emanowało jakąś dziwną, nieprzystępną aurą. Naprawdę był gotów uwierzyć, że mieszkają tu elfy, fauny i inne magiczne stworzenia. Wszystkie razem, bez wojen i niezgody. Człowiek nie powinien zapuszczać się w te okolice.
W momencie, gdy jego różdżka zniknęła, a może została zatrzymana przez nieznane coś zamieszkujące szczelinę, przed oczami Snape'a ukazała się żelazna, wysoka na jakieś pięć metrów brama, która z okropnym zgrzytem zaczęła się otwierać. Snape stał bez ruchu, dopóki stalowy potwór nie uchylił się na tyle, aby wpuścić go do środka, po czym wśliznął się przez powstały prześwit.
— Za każdym razem, gdy się pojawiasz, wyglądasz, jakbyś miał ochotę kogoś zabić. — Mężczyzna stojący po drugiej stronie niedbale opierał się o wysoki mur, wzdłuż którego ciągnęła się wąska ścieżka prowadząca na dziedziniec. — Nie wiem, czy to ja tak na ciebie wpływam, czy może to miejsce.
— Daruj sobie, Lucjuszu. Doskonale wiesz, że nienawidzę drogi prowadzącej do twierdzy. — Snape odwrócił się i z otworu znajdującego się po tej stronie wyciągnął swoją różdżkę. Zawsze fascynowało go, jakim cudem to coś, czymkolwiek było, potrafiło wyczuć jego intencje. Legilimencja? Nie, był mistrzem oklumencji i od razu wyczułby intruza usiłującego grzebać w jego umyśle. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby w jego głowie choć zaświtała myśl o zabiciu, skrzywdzeniu bądź uwolnieniu któregoś z mieszkańców twierdzy, brama nigdy by się nie pojawiła i mógłby sterczeć pośród skał aż do… W każdym razie na pewno długo.
— Czasami myślę, że jest gorsza niż Azkaban. — Lucjusz wzdrygnął się i ruszył w kierunku dziedzińca.
W przeciwieństwie do nagich, naturalnych skał znajdujących się na zewnątrz tutaj wszystko wyglądało inaczej. Okrągły plac, na środku którego znajdowała się studnia otoczona około półtorametrowej wysokości murkiem, wyłożony był brukowaną kostką. Prowadziły z niego trzy wyjścia. Jedno wiodło w stronę ogrodu, którego Snape nienawidził, gdyż zamiast zieleni znajdowały się w nim tylko kamienne rzeźby. Drugie skręcało do głównych drzwi Kruczego Dworu. Trzecim mógł wrócić do bramy prowadzącej na zewnątrz. Wbrew pozorom miejsce było naprawdę rozległe. Sam dziedziniec musiał mieć co najmniej pięćdziesiąt metrów średnicy, a żeby zwiedzić kamienny ogród, trzeba było poświęcić wiele godzin. Wszystko dookoła wykonane zostało przez nad wyraz uzdolnionego maga, który musiał być mistrzem w swym fachu. Obserwując misterne krużganki, wysokie wykusze okienne i główne drzwi zdobione w niezwykle skomplikowany sposób, Snape doszedł do wniosku, że niektóre fragmenty wyszły spod dłuta górskich krasnoludów, mistrzów w swym rzeźbiarskim fachu. Wszystko wokół było piękne, bogate i… szare. Szary dziedziniec, szary ogród, szary dwór. Żadnych drzew, kwiatów, trawy. Tak, Snape nienawidził tego miejsca!
— Nie byłeś w Azkabanie, więc nie masz pojęcia, jak tam jest. — Mistrz eliksirów spojrzał ironicznie na Lucjusza i oparł się o murek otaczający fontannę. — Mała cela, w której po kilku krokach dochodziłeś do przeciwległej ściany, i obskurna toaleta. A za czasów dementorów mogłeś liczyć na rozrywkę w postaci wycia oszalałych, niezdolnych do jakiejkolwiek konwersacji więźniów. Powinieneś być wdzięczny Potterowi.
— Dementorzy odeszli lata temu.
— Jednak od tamtej pory komnaty skazańców cudownie się nie powiększyły. A towarzysze niedoli nadal w przerażającej większości pozostają tępymi, pozbawionymi mózgów trollami. — Snape spojrzał w głąb kilkudziesięciometrowej studni. — I nie było stamtąd ucieczki.
— Droga straceńców skazanych na dożywocie. — Malfoy podążył za wzrokiem Snape'a, jednak zaraz cofnął głowę, nie mogąc znieść widoku wąskiego tunelu zakończonego spienioną wodą. — Najtwardsi wytrzymują sto pięćdziesiąt lat, potem się poddają.
— Więc powinieneś być wdzięczny, że za pięćdziesiąt…
— Czterdzieści dziewięć. — Lucjusz wyprostował się i odwrócił tyłem do studni. — Rok już minął. To i tak wieki, zważywszy na fakt, że mój zięć jest ikoną czarodziejskiego świata.
— Potter zrobił, co mógł, abyś nie został odesłany do Azkabanu. — Snape spojrzał na Malfoya karcąco. — Tutaj trafiają przeważnie przestępcy polityczni, arystokracja, śmietanka towarzyska magicznego świata. Nie masz prawa narzekać. Przynajmniej nie otacza cię banda pospolitych przestępców. Zamiast celi otrzymałeś komnatę, która dzięki Draco wygląda dokładnie jak twoja sypialnia w Malfoy Manor. Twój pobyt tutaj to jak zjazd…
— Arystokratycznych szaleńców! — sarknął Lucjusz, bez skrupułów przerywając Snape'owi. — Wczoraj jadłem kolację z Khunem. Bardzo interesujący człowiek. Mugole sądzą, że zmarł w swej willi w Rangunie, podczas gdy Król Złotego Trójkąta zajada się pieczoną w miodzie kaczką gdzieś, gdzie… — mężczyzna zatoczył ręką dookoła. — Czuję się obserwowany, Severusie — dokończył ciszej. — Oczywiście wiem, że mogło być gorzej, ale… — Odgarnął dłonią kosmyk jasnych włosów i wyprostował się z uśmiechem, który przeczył jego wcześniejszemu wybuchowi. — Przejdźmy się. Opowiedz mi, co u Draco — mruknął ciszej, chwytając Snape'a pod ramię i ciągnąc go w kierunku ogrodu.
— Twój syn, jak mniemam, jest dziś gościem na weselu najlepszego przyjaciela swojego męża.
— Weasley. — Lucjusz jęknął, mocnej uderzając doskonałą imitacją swej wspaniałej laski o kamienne podłoże. — Naprawdę ożenił się z tą szlamą?
— Niestety tak. — Snape potrząsnął głową. — Wprawdzie panna Granger to jedna z najinteligentniejszych czarownic, jakie znam, niemniej to nadal nieczysta krew.
— Widzę, że nie zmieniłeś swoich zapatrywań. — Malfoy obrzucił mężczyznę szybkim spojrzeniem. — Sądziłem, że zdradziłeś Lorda, bo byłeś przeciwny jego zapatrywaniom.
— Bzdura. — Snape przystanął, przyglądając się z fascynacją jedynej barwnej rzeczy w tym miejscu. Zorzy polarnej. — Oczywiście, że popierałem większość jego idei.
— Popierałeś i zdradziłeś go?
— Większość, Lucjuszu, nie wszystkie. Poza tym jego metody były… cokolwiek brutalne, nie sądzisz? — Snape spojrzał na towarzysza kpiąco. — Wybacz, ale rzucanie Cruciatusa i Avady na prawo i lewo nie świadczy najlepiej o strategii wodza. Zastraszanie i mordowanie rodzin czarodziejskich raczej nie przysporzyło mu zwolenników.
— Tak, wiem. — Lucjusz strzepnął jakąś nitkę z mankietu swej kosztownej szaty, która tutaj, na tej burej ziemi, sprawiała wrażenie, jakby jej właściciel nie był tutaj więźniem, a opuścił tylko na chwilę jakieś snobistyczne przyjęcie. — Nie musisz mi przypominać o wyborze, którego dokonałem. Jednak nadal twierdzę, że to bardzo źle, iż nasza krew się rozrzedza przez takich jak Weasleyowie. Kiedyś byliśmy potężni, nie musieliśmy się ukrywać.
— Wieki temu, tak odległe, że prawie zapomniane.
— Tak! Ale to nie mit! — Lucjusz spojrzał gniewnie na Severusa. — Potem zaczęliśmy się mieszać i w efekcie niektórzy z nas się ujawnili. Do czego to doprowadziło? Inkwizycja, prześladowanie, przetrzebili nas jak owce. Teraz mamy nienanoszalne hrabstwa, jesteśmy rozrzuceni po całym świecie i nadal postępujemy jak głupcy. Nasza magia staje się z każdym pokoleniem słabsza… Boję się, że kiedyś zupełnie zniknie.
— Nikt jeszcze nie wygrał z uczuciami. Podobno. — Snape spojrzał na zaciętą twarz Lucjusza i uniósł brew. — Zboczyliśmy jednak z tematu. Twój syn na weselu Granger i Weasleya.
— Zawsze wiesz, jak poprawić mi humor — wycedził z sarkazmem Lucjusz.
— Draco wydaje się bardzo dobrze czuć w ich towarzystwie. — Snape udał, że nie usłyszał wypowiedzi Malfoya. — Nigdy bym nie przypuszczał, że do tego dojdzie.
— Tak, mnie również to zaskakuje. Jednak będąc mężem Pottera, został niejako zmuszony do przebywania z nimi. — Zamilkł i przez jakiś czas spacerowali w ciszy.
— Coś cię trapi? — zapytał Snape, widząc, że Lucjusz marszczy czoło, jakby myślał o czymś nieprzyjemnym.
— Martwi mnie to, że Draco nie zastanawia się nad przyszłością rodu. Powinien postarać się o dziecko. — Cmoknął niecierpliwie, widząc zdegustowany wyraz twarzy Severusa. — Och, proszę cię, doskonale znam ograniczenia rytuału. Wiesz dobrze, że istnieje szereg sposobów, aby dwóch czarodziei miało potomstwo, i to bez współżycia pozamałżeńskiego.
— Rozmawiałem o tym z Draco. Zarówno on, jak i Potter nie wykazują zainteresowania. Wydaje się, że Samuel bardzo dobrze wpasował się w ich… — Snape prychnął z niejakim rozbawieniem — …instynkty ojcowskie.
— Marnują potencjał! Potter i Malfoy! Wiesz, jaka potęga mieściłaby się w ich potomku?
— Sądzę, że właśnie tego chcą uniknąć. Zbyt duża moc w jednym człowieku nigdy nie prowadziła do niczego dobrego.
— Widzę, że ich popierasz. — W głosie Lucjusza zabrzmiało rozczarowanie.
— Uczę się na błędach. — Snape położył dłoń na ramieniu Lucjusza. — Nie zmusisz ich. Wiem, że rozmawiałeś o tym z Draco podczas jego comiesięcznych odwiedzin. Moja rada brzmi: nie próbuj nim manipulować. To dorosły mężczyzna i jeżeli nie chcesz ponownie go stracić, przestań się wtrącać. On jest zarówno bardzo szczęśliwy, jak i bardzo ostrożny w kontaktach z tobą.
— Zauważyłem. — Malfoy nie wyglądał na zachwyconego, jednak niechętnie skinął głową. — Co nie znaczy, że mi się to podoba.
— Nie wiem, dlaczego nie możesz zaakceptować, że to Samuel będzie w przyszłości głową rodu Malfoyów. To bardzo inteligentne i…
— Severusie! — Lucjusz strącił rękę mężczyzny i chwycił go ponownie pod ramię. — Nie dyskutujmy o tym. Znasz moje zdanie.
— I nie rozumiem twojego uporu.
— To bękart!
— Bękart, który wykazuje naprawdę duży potencjał. Wiedziałeś, że potrafi porozumiewać się z feniksami?
— Niczym Dumbledore? — Lucjusz wbrew sobie uniósł głowę, zaciekawiony.
— Dokładnie. Fawkes od roku mieszka na zamku.
— Rozumiem. Jednak to nie zmienia faktu, że chłopiec jest z nieprawego łoża i jako taki nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Myślę też, że nasza niechęć jest obustronna. — Malfoy wzruszył lekko ramionami. — Oczywiście, nie mogę nic poradzić na uczucie, którym darzy go mój syn. Draco zawsze był impulsywny.
— Nigdy się nie zmienisz, prawda? — Snape spojrzał na mężczyznę rozbawiony.
— Oczywiście, że nie. Nudziłbyś się, gdybym nagle stał się potulny i ugodowy. — Lucjusz mocniej oparł się na lasce. — Severusie, czy ty też zostałeś zaproszony na dzisiejszą uroczystość.
— Owszem. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przyszli państwo Weasley osobiście wręczyli mi zaproszenie.
— Masz zamiar się tam pojawić? — Lucjusz odwrócił głowę w kierunku Snape'a. Długie, jasne włosy zasłaniały tę połowę jego twarzy, z której nadal nie ustąpił częściowy paraliż wywołany klątwami.
— Byłoby nieuprzejmie zignorować ich ślub. Pracuję z nimi. Jednak… — zawiesił lekko głos, widząc zaciśnięte w grymasie rozczarowania usta Lucjusza. — …dopiero późnym wieczorem. Dałem im do zrozumienia, że dziś jestem raczej zajęty.
— Naprawdę? — Uścisk na ramieniu Severusa prawie niezauważalnie się rozluźnił. — W takim razie nie możemy tracić czasu. Myślę, że z przyjemnością zjesz obiad w moich pokojach. Wierzę, że towarzystwo rezydującej tutaj socjety, jakkolwiek bardzo interesujące, nie pociąga cię bardziej niż zwykle.
— To przerażające, jak dobrze mnie znasz, Lucjuszu. Zawsze niezwykle ceniłem sobie zacisze twych komnat. — Snape przystanął przy drzwiach prowadzących do wnętrza rezydencji i przepuścił Lucjusza przodem.
— Pewnie czujesz się w nich, jakbyś z powrotem znalazł się w Malfoy Manor.
— Tylko na pozór, mój drogi. Atmosfera… — Mistrz eliksirów ostrożnie położył rękę nieco powyżej pasa mężczyzny, zrównując z nim krok, gdy ten, utykając lekko, wolno przemierzał puste o tej porze korytarze. — …jest zupełnie inna niż dawniej. Zupełnie inna.
QQQ
Draco stał przy barze, opierając się łokciem o kontuar, i leniwie sączył whisky. Zmrużonymi oczami obserwował bawiących się za oknem gości. Słońce zaszło już jakąś godzinę temu i teraz okolicę oświetlały ustawione w strategicznych miejscach lampiony. Nie za ciemno, nie za jasno, w sam raz, aby stworzyć przytulny, nieco intymny nastrój. Pociągnął głębszy łyk i z zadowoleniem kiwnął głową nad jakością trunku.
— W oceanie samotności płyną dni… — Męski głos zanucił mu do ucha modny ostatnio szlagier Marcowych Kocic. — Wielkie zrywy ku wolności, twoje sny…
— Michael, zrób dobry uczynek i przestań krzywdzić muzykę. — Draco wzdrygnął się teatralnie i odwrócił w kierunku intruza. — Nie widziałem cię... dwa lata? To był naprawdę dobry czas.
— Też się cieszę, że cię widzę, Draco. — Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie, odwracając głowę w stronę barmana. — Dwa razy szkocką. Widzę, że małżeństwo ci służy. — Na powrót skierował uwagę na Malfoya, z uznaniem omiatając wzrokiem jego sylwetkę.
— Powiedziałem ci kiedyś, miłość w połączeniu z interesami daje wspaniałe rezultaty. — Draco wziął od niego alkohol, odstawiając przy tym swoją pustą szklankę, która od razu zniknęła z blatu.
— Akurat. — Michael prychnął z ironią. — Tak jakby gorące uczucia pasowały do Malfoyów.
— Naprawdę, Mike, nie moją sprawą jest przekonywanie cię. Szczerze mówiąc, zwisa mi to, co sobie myślisz. — Draco wzruszył ramionami. — Chociaż zagadką pozostaje dla mnie, co tak urzekło Fabiena, że nadal grzeje ci łóżko.
— Mój urok osobisty jest nieodparty. Harry coś o tym wie. — Mężczyzna spojrzał na niego wyzywająco.
— Tak, musi coś o tym wiedzieć, skoro rzucił cię lata temu. — Malfoy uśmiechnął się drwiąco. — Słyszałem, że przeprowadziłeś się do Francji. Fabien i jego pieniądze to taki kuszący duet.
— Mierzysz mnie własną miarką?
— Nie muszę, ja jestem bogaty, w przeciwieństwie do niektórych. — Draco zakręcił szklanką, sprawiając, że bursztynowy płyn zamigotał w świetle lampionów.
— Co nie zmienia faktu, że nadal pozostajesz nieznośnym dupkiem. — Michael zmrużył oczy, próbując ukryć złość.
— Harry wydaje się sądzić inaczej.
— Harry nie ma innego wyjścia. — Mike odgarnął z twarzy kosmyk długich do ramion włosów.
— Nie sądzę, abym miał ochotę wyrywać cię z twojego małego, utopijnego światka i przedstawiać ci rzeczywistość poza nim. — Draco prychnął, po czym uśmiechnął się szeroko na widok mężczyzn wchodzących do pomieszczenia.
— Dhaco, mój dhogi, gdyby nie mój Mike, zacząłbym poważnie z tobą konkuhować o względy tego gohącego towahu. — Fabien, ubrany w grafitową szatę zdobioną przy szerokim kołnierzu połyskliwym haftem, szedł obok rozbawionego Harry'ego, który na widok Draco opuścił miejsce przy boku swego towarzysza i podszedł do męża.
— Nic się nie zmienił — mruknął, stając obok Malfoya i wyjmując mu z dłoni szkocką. — Zimne. — Przesunął językiem po ustach, patrząc sugestywnie na Draco. — Tego mi brakowało. Na dworze jest strasznie parno.
— Mogłeś poprosić o własną. — Draco upomniał go, jednak nie zrobił żadnego ruchu, by odebrać mu szklankę.
— Twoja smakuje lepiej. — Harry mrugnął i odwrócił się w kierunku Michaela, kładąc równocześnie rękę na plecach męża. — O czym rozmawiacie?
— O inwestycjach. — Draco skrzywił się złośliwie.
— Nudne, mam dość takich rozmów z inwestorami. — Harry potrząsnął głową, odgarniając ruchem dłoni nieposłuszne kosmyki, które opadły mu na czoło. — Na szczęście Draco bierze to na siebie. Ja do tej pory się w tym gubię — przyznał bez cienia zażenowania.
— O tak, nie wątpię, że się na tym zna. — Michael przekrzywił głowę, przyglądając im się uważnie.
— Draco zna się na wielu rzeczach. Jego pomysły nadal potrafią mnie zaskoczyć. — Potter spojrzał znacząco na Malfoya, oddając mu szklankę.
— Jednak nie ze wszystkimi się zgadzasz. — Brew Draco uniosła się kpiąco.
— Niektóre są… zbyt ryzykowne. — Kącik ust Harry'ego drgnął nieznacznie.
— Pff. — W głosie Malfoya zabrzmiała lekka uraza. — Po prostu sprzeciwiasz się przygodzie.
— To nie przygoda, to wtargnięcie.
— Ekhm… — Głośne chrząknięcie przerwało ich dyskusję i obaj spojrzeli na śmiejącego się cicho Fabiena. — Jesteście hoskoszni. We dwójkę zapominacie zupełnie o innych.
— Przepraszam, Fabien. Draco potrafi być absorbujący. — Harry spojrzał na niego z zakłopotaniem.
— Dhaco jest jedyny w swoim hodzaju. Jego po phostu trzeba poznać.
— I zaakceptować.
— Ja tutaj nadal stoję. — Lekkie drżenie głosu Malfoya zdradziło jego rozbawienie.
— Najwyraźniej zapomnieli. Niewybaczalne. — Michael cmoknął z udawaną dezaprobatą.
— Mimo wszystko lepiej być tematem plotek, niż zupełnie w nich pomijanym. — Draco spojrzał na niego ironicznie. Z dworu dało się słyszeć kolejną melodię, gdy orkiestra po krótkiej przerwie wróciła na swoje miejsce przy instrumentach.
— Wybaczcie, ale uwielbiam tę piosenkę. — Fabien zaplótł palce wokół dłoni kochanka, pociągając go za sobą. — Pohwę tehaz moje Słoneczko do tańca.
— Nie krępuj się. — Harry machnął dłonią w kierunku drzwi.
— Zdecydowanie! Słoneczko powinno zużyć nagromadzoną w nim energię. — Draco obrzucił złośliwym spojrzeniem oburzonego Michaela, który jednak posłusznie wyszedł za Fabienem.
— Powinniście zacząć wreszcie się dogadywać. Miałem wrażenie, że zaraz chwycicie za różdżki. — W głosie Harry'ego zabrzmiał słaby wyrzut.
— To nie ja zacząłem. Wybacz, że nie pałam sympatią do twojego kochanka.
— Byłego kochanka. Ja nie wypominam ci twoich przeszłych związków. — Harry oparł się plecami o kontuar, pieszcząc spojrzeniem jasną skórę męża. To niesamowite, jak przez cały czas widok tego mężczyzny go podniecał.
— Moje byłe związki nie plączą nam się ciągle pod nogami. — Draco odłożył pustą szklankę na blat i uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc gorące spojrzenie Pottera.
— Widzisz go po raz pierwszy od inauguracyjnego balu na rzecz szkoły. On po prostu się o mnie troszczy.
— Niech się troszczy o Fabiena. Ten głupek jest w nim zakochany po uszy. Chociaż zupełnie nie wiem, co w nim widzi.
— Michael też go kocha. Wzroku nie może od niego oderwać. To mój przyjaciel i nie zmienisz tego. — Harry westchnął, przyciągając Draco bliżej. — Nadal jesteś na mnie zły? — zamruczał, trącając językiem kącik jego ust. W odpowiedzi Malfoy cicho sapnął.
— Nie jestem zły, tylko trochę rozczarowany, to wszystko. Sądziłem, że mój pomysł ci się spodoba. Zawsze lubiłeś ryzyko — zamruczał, lekko nadąsany.
— To nie ryzyko, to głupota. Ta sypialnia została przygotowana specjalnie na noc poślubną. Draco, naprawdę chciałbyś, aby ktoś inny kochał się w naszym łóżku?
— My zaczynaliśmy na podłodze. — Draco wzruszył ramionami, lecz jego oczy zalśniły na to wspomnienie. — Mogliby wykazać się taką samą inwencją twórczą.
— Nie, nie mogliby. Poza tym… naprawdę chciałbyś mnie pieprzyć pośród tych wszystkich róż i falbanek? Na łóżku tak miękkim, że tyłek zapada się na tyle głęboko, by…
— Dobra! Wygrałeś, nie zrobimy tego w ich sypialni. — Draco wywrócił oczami i ruszył do wyjścia. — Róże i falbanki. Oni zupełnie nie mają gustu.
— Hermiona jest kobietą. — Harry uśmiechnął się, stając w drzwiach i opierając się o futrynę.
— Biedny Ron. — Draco skrzywił się lekko. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek zacznę mu współczuć. Sądzisz, że powinienem zatańczyć z panną młodą?
— Ja bym ci nie odmówił. — Harry spojrzał na siedzącą nieopodal Hermionę, która właśnie rozmawiała ze swymi rodzicami przy okrągłym, nakrytym śnieżnobiałym obrusem, stoliku.
— Zapamiętam to. — Malfoy rzucił mu drapieżne spojrzenie, po czym oddalił się w stronę panny młodej. Na jego widok dziewczyna podniosła się z wdziękiem i z widocznym zadowoleniem pozwoliła się poprowadzić w kierunku tańczących par.
Duży podest oświetlony był lampionami, strukturą i barwą przypominającymi polerowany jadeit. Na dwunastu filarach opierało się sklepienie w kształcie czaszy, bogato zdobione kasetonami, na których widniały zielono-srebrne motywy roślinne. Winorośl zdawała się spływać z kopuły wprost na kolumny, wijąc się wokół nich delikatnymi pędami. Ich liście przybierały tym głębszy odcień szmaragdu, im niżej ziemi się znajdowały. Spomiędzy nich wyłaniały się srebrzyste, lekko połyskujące kwiaty powoju. Całość prezentowała się niezwykle delikatnie i pośród mroku nocy lśniła niczym brama do baśniowego ogrodu. Harry westchnął z zachwytem, przyglądając się przyjaciółce wirującej w ramionach Draco. Obydwoje idealnie pasowali do tej scenerii.
— Nie mogę uwierzyć, że jest moja. — Głos Rona sprawił, że Harry uśmiechnął się szeroko i odwrócił głowę w stronę przyjaciela.
— Zawsze była, tylko trochę późno to dostrzegłeś. Wygląda pięknie. — Westchnął, na powrót spoglądając na podest.
— Mówisz o mojej żonie czy o Draco? — Ron oparł łokieć na jego ramieniu, zdejmując krawat i rozpinając guzik przy białej koszuli. — Cholera, jeszcze chwila, a bym się udusił. Strasznie gorąco, nawet magiczne chłodzenie nie pomaga.
— Mamy lipiec, czego oczekiwałeś? — Harry odgarnął włosy z czoła. Sam miał ochotę zdjąć krawat, jednak wyobrażenie sobie miny Malfoya skutecznie go od tego odwiodło.
— Powietrza? Wiatru? Czegoś, czym mógłbym oddychać? Powiedz mi, dlaczego wymyśliliśmy zaklęcie ogrzewające nasze ubrania, a już nikt nie wpadł na to, aby zająć się chłodzącym?
— Wpadli, ale działa tylko w zamkniętych pomieszczeniach. — Harry uniósł głowę, słysząc trzask aportacji. Spomiędzy drzew wynurzyła się ciemna sylwetka Snape'a. Mężczyzna rozejrzał się, po czym przystanął w pewnym oddaleniu, najwyraźniej czekając na koniec tańca.
— Nie wierzę, że Hermiona chciała go zaprosić. — Ron wzdrygnął się lekko. — Nadal napawa mnie przerażeniem.
— Nie jest taki zły. — Harry wzruszył ramionami, po czym skinął głową mężczyźnie, który właśnie skierował wzrok w ich stronę, jakby wyczuwając, że o nim mowa. — Czasami myślę, że gdyby nie on, uczniowie weszliby nam na głowy. Poza tym dba o Draco i Samuela.
— A o ciebie?
— Osiągnęliśmy coś na kształt kompromisu. Tolerancja połączona z niechętnym szacunkiem. Dla dobra rodziny.
— Przynajmniej możesz spać spokojnie, wiedząc, że cię nie otruje. — Ron usiłował wcisnąć krawat do kieszeni kamizelki, jednak widząc, że ten nie chce się zmieścić, wyjął różdżkę i potraktował go zaklęciem zmniejszającym.
— Naprawdę, Ron, mógłbyś wytrzymać. — Karcący głos Hermiony sprawił, że Weasley poderwał głowę i szybkim ruchem schował różdżkę. — Harry, dobrze się bawisz? — Kobieta spojrzała na niego uważnie, po czym machnęła ręką w stronę podestu. — Powinieneś zatańczyć z Draco, na pewno na to czeka.
— Noc jeszcze młoda, zdążę. — Harry rozejrzał się za mężem, lecz nie odnalazł go pośród gości. — Jak się czujesz jako pani Weasley? — zapytał, ponownie zwracając uwagę na przyjaciółkę.
— Powiem ci jutro. — Mrugnęła wesoło, po czym zachichotała, słysząc oburzone sapnięcie Rona. — Idź coś zjedz, Harry, a my pójdziemy przywitać profesora Snape'a. Chyba na nas czeka. — Skinęła głową Harry'emu, po czym chwyciła Rona pod ramię i skierowała się wraz z nim w stronę mistrza eliksirów.
Harry przez chwilę przyglądał się, jak Snape, sztywno skinąwszy głową, wręcza im jakiś podarunek, po czym ruszył przez tłum gości w poszukiwaniu Draco. Hałaśliwe dźwięki muzyki w połączeniu z głośnymi rozmowami sprawiły, że poczuł się lekko zmęczony i dziwnie rozkojarzony. Nigdy nie lubił głośnych przyjęć i nigdy się do nich nie przyzwyczaił.
— Harry, królu mój złoty, podaruj mi ten taniec! — Ktoś złapał go w pasie i okręcił w swoim kierunku. Harry uśmiechnął się na widok Freda.
— A może być kolejny? — zapytał, nie licząc jednak na to, że brat Rona go wypuści.
— Mowy nie ma. Hermiona dała mi już kosza, Ron prawie mi przyłożył, gdy klęknąłem przed nim, błagając go o rękę, oczywiście do tańca, a twój pan i władca wyślizgnął mi się iście po ślizgońsku. Czuję się odtrącony i niedopieszczony!
— Widziałeś Draco? Dokąd poszedł? — Harry rozejrzał się niecierpliwie, dając się pociągnąć w stronę podestu, gdzie minutę później tańczył jakiś wolny kawałek, zaborczo przyciśnięty do szczerzącego się Freda. Tuż obok nich przemknęła Ginny w objęciach Asmo, który od ponad roku był jej mężem. Jej zaokrąglony brzuch świadczył o tym, że rodzina niedługo się powiększy. Od czasu nieszczęsnej wpadki z eliksirem wielosokowym jej relacje z Harrym były bardzo ostrożne i raczej zaczynały się i kończyły na wymianie zwykłych uprzejmości. Do Draco w ogóle się nie zbliżała, za co Harry był jej wdzięczny, gdyż Malfoy do tej pory żywił do kobiety urazę.
— Szedł w kierunku fontanny szampana. — Fred skinął głową w stronę żywopłotu, obok którego magiczny wodotrysk wypluwał ze swego wnętrza słodki trunek, pieniący się obficie na dnie kryształowej misy. — Nie możesz się bez niego obejść ani przez chwilę?
— Po prostu chciałem go o coś zapytać. — Harry zmieszał się lekko.
— Jasne, Harry, skoro tak mówisz. — Fred przesunął dłoń na pośladki bruneta i zachichotał, gdy ten podskoczył, myląc kroki. — Rozluźnij się, tylko żartowałem.
— Zabawne. — Harry prychnął, specjalnie nadeptując Weasleyowi na stopę. — Niechcący.
Fred syknął, krzywiąc się lekko.
— Okej, należało mi się. — Zamrugał zabawnie. — Jestem pewien, że widziałem dziś na przyjęciu Samuela.
— Byli tu wraz z Joem przez jakiś czas, potem skorzystali ze świstoklika i udali się na ognisko zorganizowane dla dzieci, które nie skorzystały z wakacji we Francji.
— Nie myśleliście o tym, żeby adoptować chłopca? — Fred zgrabnie ominął jakąś skaczącą zupełnie nie do rytmu parę i teraz sennie kołysali się na obrzeżach podestu, tuż obok schodów.
— Rozmawialiśmy o tym z Joe, ale on nie chce. Pamięta swoich rodziców i woli, by pozostało tak jak jest. Jedyne o co prosił, to aby mógł po szkole pozostać w zamku i pracować z nami. Nie widzę problemu, to bardzo inteligentny chłopiec i traktuje Sama jak młodszego brata. — Spojrzenie Harry'ego stało się ciepłe, gdy opowiadał o dzieciach.
— Skoro chłopak tego chce. — Wolna melodia zamilkła, by chwilę później rozbrzmieć dużo szybszymi rytmami i Harry wyślizgnął się z ramion Freda. Obok nich w takt muzyki przemknęli Neville wraz z Parvati. — Myślisz, że kiedyś coś z tego będzie? — Fred podążył za nimi wzrokiem.
— Chyba jest im dobrze tak jak teraz. — Harry wzruszył ramionami.
— Dopóki nie przyłapie ich jakaś chmara reporterów i nie oskarży o sianie zgorszenia w szkole. — Fred mrugnął do niego z rozbawieniem.
— Na szczęście pismaki mają zakaz wstępu na teren zamku. — Harry przesunął ręką po włosach, odgarniając do tyłu opadającą na czoło grzywkę. — Wybacz, Fred, naprawdę chciałbym znaleźć Draco.
— Jasne, nie zatrzymuję cię. — Weasley cofnął się o krok, przepuszczając Pottera. — Zresztą Rufus chyba nudzi się beze mnie. — Pomachał ręką do siedzącego przy stoliku czarodzieja o długich ciemnoblond włosach, który odpowiedział mu nieśmiałym uśmiechem.
— A ty? — Harry przystanął na moment, patrząc na mężczyznę. — Nie masz zamiaru iść śladem Rona? Myślę, że Rufus nie miałby nic przeciwko.
— Harry, jedno wesele w roku wystarczy, zostawmy sobie coś na potem. Poza tym George jest starszy, przysługuje mu pierwszeństwo.
— Jasne. — Harry nie naciskał. — Idź do swojego chłopaka, wygląda na to, że nie może się doczekać. — Przez chwilę obserwował, jak Fred siada obok Rufusa i bez namysłu ciągnie go na swoje kolana, całując przy tym bez skrępowania. Pokręcił głową z uśmiechem i ruszył w stronę fontanny, przy której przystanął, rozglądając się niepewnie dookoła, aż napotkał spojrzenie stojącego nieopodal Snape'a.
— Widziałeś Draco?
— Nie jestem stróżem twojego męża. — Mistrz eliksirów uniósł do góry kieliszek i upił łyk. — Poszedł w kierunku plaży.
— Zabolałoby cię, gdybyś odpowiedział od razu? — Harry westchnął, mijając mężczyznę i podążając w dół ku ścieżce.
— Byłbyś rozczarowany. — Snape spojrzał za nim, po czym wrócił do delektowania się trunkiem.
Harry stłumił cisnący mu się na usta chichot. Severus miał rację — byłby rozczarowany.
Żywopłot kończył się obok rozłożystego dębu, za którym ścieżka wiodła w dół, zboczem prowadzącym nad morze. Księżyc jasno oświetlał wzgórze, nadając mu aurę tajemniczości. Potter wyminął kilka dzikich jabłoni, po czym skręcił w prawo. W tym miejscu kończyła się miękka trawa, ustępując miejsca ostremu, kamienistemu podłożu. Morze szumiało cicho, uderzając z pluskiem o brzeg.
— Ojciec przekazuje pozdrowienia. — Na jednym z dużych, płaskich kamieni siedział Draco, otaczając kolana ramionami.
— Snape dziś go odwiedził? — Harry usiadł obok niego, opierając jedną stopę o krawędź sąsiedniego głazu.
— Mhm, właśnie od niego wrócił. Lucjusz oczekuje nas jutro. — W zadziwiający sposób Draco nie miał problemów zarówno z nazywaniem starszego Malfoya ojcem, jak i z mówieniem mu bezpośrednio po imieniu.
— Draco…
— Wiem, po prostu przekazuję. — Malfoy odchylił głowę do tyłu, patrząc w gwiazdy. — Mam świstoklik na dziewiątą, powinienem wrócić przed obiadem.
— Nigdy mnie nie namawiasz, ale… nie jesteś zły, że nie chcę go widzieć? — Harry spojrzał na niego pytająco.
— Po co miałbyś go odwiedzać? Zrobiłeś dla niego wystarczająco wiele. — Draco wzruszył ramionami. — On nie zaprasza cię dlatego, że naprawdę chce, abyś przyszedł. Robi to, bo tak wypada. Nie lubi cię, tak jak ty jego i jest cholernie wściekły, że właśnie dzięki tobie nie musi siedzieć w Azkabanie.
— Nie zrobiłem tego dla niego.
— Wiem. — Draco wyprostował się, po czym zeskoczył z kamienia, popychając Harry'ego do tyłu i sadowiąc się pomiędzy jego nogami. — Zimno mi w plecy.
— Mimo wszystko on chciał cię osłonić. To go nie rozgrzeszyło, ale… nie mogłem o tym zapomnieć. — Harry oplótł męża ramionami, kładąc brodę na jego ramieniu. Zdążył już poznać Draco na tyle, by wiedzieć, że zawsze przed wizytą w Kruczej Twierdzy szuka bliskości, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Tak samo zresztą zachowywał się po powrocie.
— Nigdy nie sądziłem, że kiedyś będę mógł z nim rozmawiać, nie mając przy tym ochoty…
— Cieszę się, że jednak możesz. To twój ojciec i… — Zamilkł, szukając odpowiednich słów. — Przez pięć lat był w śpiączce. Zawsze sądziłem, że gdyby kiedyś się obudził, żądza zemsty by go po prostu zjadała. Byliśmy pewni, że to on… a on tak po prostu chciał cię bronić. Pomimo kalectwa i braku różdżki. Sądzę, że to najbardziej mną wstrząsnęło.
— Nienawidzi Kruczej Twierdzy, ale jeszcze bardziej nienawidzi Azkabanu. Myślę, że nie przeżyłby pobytu w nim. — Dłoń Draco wsunęła się w rękę Harry'ego, a jego kciuk gładził delikatnie skórę po jej wewnętrznej stronie.
— Nie chciałbyś stracić go ponownie.
— Nie. Teraz nie. — Mężczyzna zamilkł na chwilę, wbijając wzrok w spokojną taflę wody. — To dobrze, że się obudził i ponosi karę za swoje czyny. W pewien sposób czuję się lżejszy…
— Rozumiem. — Harry delikatnie ścisnął palce męża.
Nigdy nie zastanawiał się zbyt głęboko, co czuł Draco po tym, jak Lucjusz zapadł w śpiączkę. Musiało przygniatać go ogromne poczucie winy, pomimo słuszności podjętej decyzji. Sam Harry był niezmiernie zdumiony postępkiem starszego Malfoya. Przed feralną nocą w Rowle Manor nie uwierzyłby, że Lucjusz nie tylko wybaczył synowi, ale też, narażając własne życie, będzie chciał go bronić. Czysty absurd. A jednak się mylił, bo to, kim był Malfoy i kogo popierał, nijak miało się do tego, jakim był ojcem. Kto wie, jakimi ścieżkami błądziły myśli tego mężczyzny? Być może w pewien sposób był dumny z Draco, którego wybory sprawiły, że znalazł się po stronie zwycięzców.
Harry westchnął i poruszył się lekko, trącając nosem tył głowy męża.
— Wracamy? Wesele wciąż trwa, zaczną się zastanawiać, gdzie zniknęliśmy.
— I wyciągną swoje własne wnioski. — Draco zeskoczył z kamienia i spojrzał na Harry'ego przekornie. — Być może powinniśmy sprawić, aby przynajmniej były one słuszne?
— Draco! — Harry siłą woli powstrzymał śmiech. Malfoy był zupełnie niepoprawny.
— Merlinie, kiedy mówisz to takim tonem, czuję się jak smarkacz przyłapany na podkradaniu ciastek przed kolacją. — Draco prychnął, odwrócił się i ruszył w stronę ścieżki. — Chodźmy, nadal jesteś mi winien taniec.
— Walca? — zapytał Harry, doganiając go i zrównując z nim krok. Kącik ust Malfoya uniósł się w ironicznym grymasie i Potter nie mógł nic na to poradzić, że musiał go pocałować tu i teraz, bo zawsze odkąd pamiętał to lekkie skrzywienie warg Draco wywoływało w jego umyśle chęć działania. Dawniej chciał go z twarzy Ślizgona zetrzeć przemocą, a teraz… Teraz po prostu stanął przed nim, zmuszając go do zatrzymania się, i zanurzył palce w jego miękkich włosach. Sekundę przed tym, jak ich usta się połączyły, Draco uśmiechnął się radośnie.
— Jesteś taki przewidywalny, Harry.
QQQ
Pomimo wczesnej godziny słońce mocno świeciło, ogrzewając nagie, piękne w swej surowości klify. Morze rozbijało się o poszarpany brzeg, wygładzając i szlifując twardy kamień. Mężczyzna siedzący na gładkiej skale odetchnął głęboko, z niegasnącym zachwytem wciągając do płuc powietrze przesycone mocnym zapachem soli i ziół, które porastały pobliski stok. Oderwał wzrok od spienionej wody i spojrzał na trzymaną w dłoni kremową kopertę. Papeteria nosiła lekkie ślady zużycia, tak jakby ktoś otwierał ją wiele razy, aby wyjąć z niej zawartość. Półtora roku wcześniej Draco przerobił ten kawałek papieru na świstoklik wielokrotnego użytku, który przenosił go co miesiąc na Islandię. Kolejny raz otworzył kopertę i wyjął list. Przesunął wzrokiem po słowach, których zdążył już nauczyć się na pamięć.
Kocham Cię.
Żadnego „Drogi Draco", „Witaj" czy innego wstępu, zazwyczaj rozpoczynającego listy, ale Harry nigdy nie dbał o formy.
Chcę, abyś to wiedział, chociaż mam nadzieję, że sam będę mógł Ci to powiedzieć.
Draco przymknął powieki, zastanawiając się, co musiał czuć Harry, kiedy to pisał. To, że swoje wyznanie zamieścił na kartce papieru, świadczyło o tym, że wcale nie był pewien, czy rytuał się powiedzie.
Przed oczami Malfoya pojawił się obraz leżącego na podłodze mężczyzny, któremu Severus wlewał do ust eliksir, z desperacją masując jego gardło i mamrocząc cicho „No dalej, Potter, pokaż, że jesteś pieprzonym Chłopcem, Który Przeżył!". Draco nigdy wcześniej tak bardzo się nie bał. Potrząsnął głową i otworzył oczy, by od razu je zmrużyć, chroniąc przed rażącymi promieniami słońca. List znalazł zaraz po tamtych pamiętnych wakacjach, kiedy po rozpoczęciu roku szkolnego otworzył swój notes. Harry najprawdopodobniej zupełnie zapomniał, że go tam włożył, a on do tej pory nie przyznał się, że go ma. Ten kawałek papieru traktował jak pewnego rodzaju talizman. Słowa, skreślone na ozdobnej, kremowej papeterii lekko pochyłym pismem Harry'ego, dały mu siłę, gdy po raz pierwszy szedł odwiedzić Lucjusza w jego nowym więzieniu.
Powinieneś pogodzić się z ojcem. Lucjusz to dupek, ale zależy mu na Tobie. Nikt nie staje pomiędzy klątwą, a jej celem bez przyczyny. Myślę, że Ty wiesz o tym najlepiej… Pięć lat, to długi czas na myślenie.
Oczywiście Lucjusz nie pamiętał, jaka klątwa uderzyła w Draco — Severus skutecznie o to zadbał. Ojciec był za mądry, aby uwierzyć w wędrówki dusz, zacząłby się zastanawiać, jak Potter mógł przywrócić Draco do życia, a to mogłoby być niebezpieczne.
Rozmowy z Lucjuszem, na początku ostrożne i pełne rezerwy, powoli stawały się coraz swobodniejsze. Poruszali coraz więcej tematów, jednak najczęściej dyskutowali o finansach, ponieważ Lucjusz był istną kopalnią wiedzy, a lata śpiączki nie umniejszyły jego błyskotliwości i geniuszu. Draco przyłapał się na tym, że lubił opowiadać Lucjuszowi o szkole, inwestorach i problemach z funduszami. W oczach starszego Malfoya pojawiał się wówczas błysk zainteresowania. Znał tych ludzi, wiedział, jak ich podejść, co lubią, czym ich przekupić. Znajdował się w swoim żywiole i Draco był pewien, że Lucjusz jest zachwycony tym, że może się wykazać. Przypuszczał, że — jako człowiek czynu — w twierdzy umiera z nudów.
Często poruszali temat Harry'ego. Draco nienawidził, gdy Lucjusz obnosił się z tym, że bohater czarodziejskiego świata należał teraz do jego rodziny. Odnosił wrażenie, że Lucjusz czuł się oczyszczony i wyniesiony na piedestał przez fakt, iż jego syn został mężem Harry'ego Pottera. Nieważne, że ojciec odsiadywał karę za bycie cholernym śmierciożercą i prawą ręką Voldemorta. Ważne, że był teściem samego Wybrańca. Draco uśmiechnął się pod nosem — totalnie przewrotny, malfoyowski sposób myślenia.
Istniały też tematy zakazane. Nigdy nie rozmawiali o wojnie. Ojciec i syn nie powinni przecież stać po przeciwnych stronach. Dyskusje o Narcyzie również były tabu. Szaleństwo w rodzie Malfoyów? Absolutnie niedopuszczalne. Na końcu znajdował się jego brat. Dla Lucjusza chłopiec nie istniał i Draco wolał, aby tak zostało. Samuel również nie potrzebował swojego biologicznego ojca.
Skoro już musiałem zostać horkruksem, to cieszę się, że właśnie twoim. Dzięki temu połączyliśmy naszą magię, jesteśmy tak blisko... To my sprawiliśmy, że czarna magia przyczyniła się do czegoś tak cholernie dobrego. Kiedy o tym pomyślę, czuję się naprawdę dobrze.
Merlinie, tylko Harry mógł znaleźć coś dobrego w horkruksie. Draco z rozbawieniem pokręcił głową. Za każdym razem, gdy czytał ten fragment, czuł, jak ciepło rozlewa się po jego ciele. Życie z Potterem było jedną wielką niespodzianką; mąż potrafił go zaskakiwać jak nikt inny. Nigdy nie żałował związku z Harrym, nawet wtedy, kiedy kłócili się tak zaciekle, że ich magia zaczynała się burzyć i unosić drobne przedmioty, zmuszając ich do uspokojenia się i wyciszenia. Podniósł się i wygładził małe zagniecenia na swej szacie. Przebiegł wzrokiem resztę listu, zatrzymując się na jego ostatnim zdaniu.
Draco, jeżeli coś się nie powiedzie, nie proszę Cię, abyś zadbał o innych, bo wiem, że to zrobisz. Zadbaj o siebie. Bądź silny, tą siłą, którą zawsze w sobie miałeś. Ciesz się życiem, tak po prostu. Dla siebie, Samuela i tych wszystkich ludzi, którzy Cię kochają.
Harry
Draco zacisnął palce na kopercie i spojrzał w kierunku szkoły. Tam na jego powrót czekały osoby, na których zależało mu najbardziej. Harry, Samuel, Joe i Severus.
Zamek stał otoczony zielenią, a w jego oknach odbijało się słońce.
Koniec.