34. Więcej o Neptunie i Plutonie
eptun czyli dziesiąta inteligencja
Istnieje koncepcja wielości inteligencji lub inteligencji wielorakich, której autorem jest znany amerykański psycholog Howard Gardner. Zrazu jego lista osobnych inteligencji liczyła siedem pozycji, potem poszerzył ją do dziewięciu. Te inteligencje są następujące:
1) językowa - mają ją poeci i inni biegli literaci oraz uzdolnieni mówcy
2) matematyczna czyli ścisła, konieczna właśnie w matematyce, logice i innych naukach ścisłych
3) muzyczna
4) przestrzenna, wyrażająca się poprzez biegłość w operowaniu przestrzenią i stosunkami przestrzennymi, konieczna w zawodach architekta, malarza lub projektanta
5) cielesno-ruchowa, inaczej motoryczna, której mistrzami są tancerze, akrobaci, a także wszelkie złote rączki
6) interpersonalna, czyli między-osobowa, a więc dar rozumienia innych ludzi, trafnego wyobrażania sobie i wyczucia, co oni czują, chcą, myślą; o tym rodzaju inteligencji mówi się też: inteligencja emocjonalna
7) intrapersonalna, czyli wewnątrz-osobowa lub zwrotna: ktoś, kto ją ma rozwinięta w wysokim stopniu, wie, kim jest, czego chce, dokąd zmierza, jakie decyzje podejmuje i dlaczego; o kimś takim mówimy też, że ma dobry kontakt z własnymi emocjami i z samym sobą
8) rozróżniająca; z początku Gardner określał tę inteligencję mianem naturalistycznej, ponieważ jej pierwotnym zastosowaniem była umiejętność szybkiego i trafnego rozpoznawania gatunków roślin lub zwierząt w pierwotnym środowisku człowieka, a także kojarzenie ich z innymi okolicznościami, w wyniku czego wiedziano, czy dana roślina jest jadalna czy trująca, a zwierzę czy jest łowne czy przeciwnie drapieżne i groźne. W istocie jednak inteligencja rozróżniająca umożliwia rozpoznawanie i rozróżnianie wszelkich złożonych całości i to po ich cząstkowych symptomach, na przykład chorób przez lekarza.
Wreszcie w trybie cokolwiek przypuszczającym Gardner sugeruje, że istnieje jeszcze jedna inteligencja:
9) egzystencjalna. Jak sam pisze: "Nazywam ją 'inteligencją wielkich pytań'. Kiedy dzieci pytają o wielkość Kosmosu, kiedy dorośli rozważają kwestie miłości, śmierci, przyczyn konfliktów czy przyszłości planety, angażują się w sprawy egzystencjalne /.../"
Argumentem na rzecz faktycznego istnienia tych odrębnych inteligencji jest fakt, iż działają one w różnych obszarach mózgu - uaktywniają różne obszary kory mózgowej. Także ubytki tych inteligencji pojawiają się w wyniku uszkodzeń określonych obszarów mózgu. Te wielokrotne inteligencje są więc czymś namacalnym, dobrze zlokalizowanym w mózgu.
Znane prawie od początków XX wieku testy inteligencji (zapewne każdy z Was je kiedyś wypełniał, choćby dla zabawy) mierzą poziom zaledwie dwóch pierwszych inteligencji: matematycznej i językowej.
Gardner poszczególne inteligencje sugeruje wyobrażać sobie jako oddzielne działające w naszych mózgach "komputery", każdy wyspecjalizowany w obsłudze szczególnych zadań, funkcji i celów. Kiedy chcę wbić gwóźdź w belkę pod sufitem i nie przytłuc sobie palca, włącza mi się "komputer" od inteligencji motorycznej (nr 5). Kiedy usiłuję zanucić jakąś zasłyszaną melodię, uruchamiam swoją (słabiutką, niestety...) inteligencję muzyczną (nr 3). A kiedy ledwo widząc w dali sylwetkę ptaka, na podstawie samych ruchów jego skrzydeł oceniam, czy jest to myszołów, błotniak czy jastrząb, wtedy posługuję się inteligencją nr 8, rozróżniającą. Że poszczególne inteligencje w różnym stopniu są rozwinięte u różnych ludzi, nie trzeba podkreślać.
Czy lista ośmiu lub dziewięciu inteligencji, którą podaje Gardner, jest kompletna i zamknięta? Sam autor w cytowanym artykule tego nie rozstrzyga, chociaż wspomina, że poszczególne ich rodzaje można dzielić na dalsze drobniejsze podtypy, których może być nawet 40 lub 50. Faktycznie, sprawności rysownika-portrecisty i czytacza map w terenie, są odmienne, choć podpadają pod tę samą inteligencję nr 4, przestrzenną.
Tymczasem dla mnie (i nie tylko dla mnie) oczywistym jest, że istnieje jeszcze jedna wielka inteligencja - dziesiąta. Trudno dla niej znaleźć dobrą nazwę: sam próbuję ją nazywać medialną lub wizyjną. Ten szczególny rodzaj inteligencji cechuje ludzi, o których mówi się, że mają zdolności medialne. Wśród nas - uczestników kursu astrologii (Akademia Astrologii)- z pewnością poziom tej inteligencji jest wyższy niż przeciętnie.
Inteligencja medialno-wizyjna przypomina trochę inteligencję muzyczną. Muzyczna służy do obsługi jednego szczególnego kanału zmysłowego: słuchu, i poza słuchem właściwie nie istnieje. Podobnie inteligencja medialna obsługuje kanał pozazmysłowy, czyli to wszystko, co nasz umysł odbiera, ale nie mając po temu wyróżnionego zmysłu. To jest to, co do umysłu przychodzi... nie wiadomo skąd, ale na pewno spoza ja osoby doświadczającej. Konkretna odpowiedź na pytanie "skąd" zależy już od przyjętego modelu świata. Zwolennik psychologii głębi Carla Junga powie, że te treści pochodzą z głębokich warstw umysłu. Szamanista - że z przestrzeni wewnętrznej, w którą wchodzimy w wizjach. Zwolennik psychologii interpersonalnej nazwie te treści interpersonalnymi i przypisze je psychizmowi istniejącemu poza mózgami poszczególnych ludzi. (Tu przypomina się tytuł książki Stanisława Grofa Poza mózg - Beyond the Brain - jedno z głównych dzieł tego nurtu.) W religiach te same treści łączone są z kontaktami z bóstwami, demonami i aniołami, jako widzenia i nawiedzenia, a czasem owładnięcia i opętania. Poeci nazwą je natchnieniami i na pół serio upersonifikują ich nieznane źródło w postaci latającego dziewczęcia-muzy.
Dla ludzi obdarzonych dziesiątą inteligencją treści, które z nią są związane, są tak samo (lub prawie tak samo) realne jak treści zmysłowe. Pozwolę sobie zacytować słowa jednej z uczestniczek prowadzonego przeze mnie kursu astrologii (obecnie: Akademia Astrologii) przez internet:
"/.../ dla mnie naturalne było to, że widzę anioły. Były takie urocze, siedziały na chmurkach i dokładnie widziały co robię. /.../ Od dziecka, jeśli tylko byłam na coś bardzo chora, to momentem przełomowym było pojawienie się wilka. Czułam, że wchodzi do domu, zazwyczaj przez okno, wchodzi na łóżko i staje nade mną patrząc mi prosto w twarz. Czułam jego wilgotny, ciepły oddech i bardzo się bałam, że chce mnie skrzywdzić. Siadałam wtedy na łóżku i sprawdzałam, czy rzeczywiście jest jakiś wilk w pokoju i czy okno jest otwarte. Nic nie widziałam. Kładłam się potem z powrotem do łóżka i widziałam siebie w lesie w wielkim stadzie wilków, które traktowały mnie jak członka rodziny. Siadałam wtedy na grzbiecie przywódcy i całą watahą pędziliśmy przez las i drogę koło mego domu. Czułam się cudownie... Zwykle po tych wizjach wracałam do zdrowia. Ten szczególny sposób postrzegania pozazmysłowego powodował, że świat aniołów, elfów, krasnoludków i duchów natury był dla mnie tak normalny jak, nazwijmy to, otaczająca mnie materialna rzeczywistość. "Normalność" takiego odbierania świata powodowały, że jako dziecko zakładałam, iż wszyscy tak samo widzą, to samo słyszą. Dopiero po latach przekonałam się, że jestem "normalna inaczej"... Na szczęście w domu nie byłam dyskryminowana za swoje widzenia, więc właściwości te mogły swobodnie się rozwijać."
Inteligencja medialno-wizyjna działa przy wszystkich zjawiskach i zdolnościach para, takich jak doświadczanie wizji (spontanicznych lub stymulowanych, np. słuchaniem bębna), wizualizowaniem i długotrwałym utrzymywaniem wizualizacji; dalej wyliczę ożywanie wizualizacji czyli spontaniczne pojawianie się w nich elementów nieplanowanych i nie wymyślonych. Dalej: wywoływanie skutków wizualizacji w ciele, od samoleczenia aż do stygmatów; bardziej tajemnicze od nich zdalne działanie na organizmy innych ludzi, więc zdolności uzdrowicielskie; następnie dywinacyjne czytanie kart, kosmogramów lub heksagramów Księgi Przemian, wróżenie z wizji, postrzeganie dodatkowych wizyjnych szczegółów w zewnętrznym świecie, więc np. aury; uruchamianie narzędziowych czujników różnych zjawisk, z czego najbardziej znane jest posługiwanie się wahadłem lub różdżką; czy wreszcie doświadczanie tak złożonych całościowych zjawisk, jakimi są podróże szamańskie. Skoro doszliśmy do szamanizmu, to koniecznie dodać trzeba zdolności medialne we właściwym sensie, czyli udostępnianie swego umysłu i ciała jako narzędzia komunikacji dla istot nie-cielesnych, więc przemawianie głosami duchów lub zmarłych lub nawet występowanie w roli wierzchowca czy wehikułu dla bóstw, jak to ma miejsce w haitańskim wudu i podobnych ale mniej znanych religiach afrykańskich i brazylijskich.
Wydaje mi się też, że ludzie, którzy zapewne mają tę dziesiątą inteligencję rozwiniętą w większym stopniu, ale nie mający jej najbardziej spektakularnych przejawów, dają się poznać po tym, że mają charakterystyczne zainteresowania - właśnie tymi sprawami, czyli tym, co nieściśle jest nazywane "ezoteryką". (Właściwie słowo "ezoteryczny" oznacza rzeczy ukrywane w kręgach wtajemniczonych.)
W kosmogramie Dziesiąta Inteligencja ma swój wyrazisty wykładnik - i jest nim Neptun. Cytowana wyżej studentka ma koniunkcję Neptuna i Merkurego. Wydaje się to być prawidłowością: Merkury jest wskaźnikiem inteligencji w ogóle, a planeta, z którą pozostaje on w związku, np. jest przez nią aspektowany, zapewne określa rodzaj tej inteligencji. Koniunkcja Merkurego z Neptunem wskazuje na inteligencję medialno-wizyjną.
Tu warto dodać, że najwybitniejszy medialik wśród psychologów, czyli Carl Gustav Jung, miał Neptuna w ścisłej kwadraturze ze Słońcem (co podwyższało wagę tej planety) i w kwintylu (aspekt 1/5, 72 stopni) z Merkurym. Inna neptunowa postać, tym razem z naszych twórców, Stanisław Ignacy Witkiewicz, miał dominującego Neptuna na descendencie w kwadraturze do Merkurego.
Niestety, ludzie obdarzeni Dziesiątą Inteligencją są u nas, mówiąc z małą przesadą, w pogardzie i nie jest to związane z ich osobistymi winami ni zasługami, lecz wynika z ogólnokulturowej anatemy, którą ten rodzaj inteligencji jest u nas obłożony. Anatema ta jest tak potężna, że nawet samemu autorowi koncepcji wielorakich inteligencji, Gardnerowi, nie pozwoliła tego - dla mnie i dla wielu oczywistego - rodzaju inteligencji w ogóle zauważyć. Należy podziwiać zakrywającą siłę pseudo-racjonalistycznego paradygmatu, który rządzi umysłami ludzi nauki! Choć nie wykluczam, iż Howard Gardner wprawdzie zna ten rodzaj inteligencji, ale o nim nic nie mówi, właśnie po to, by nie narazić się wśród kolegów na zarzut nienaukowości, przesądu, uprawiania okultyzmu itd.
Jakieś pojęcie o losie inteligencji wizyjnej i ludziach nią obdarzonych daje łatwe do wyobrażenia podobieństwo. Wyobraź sobie, że w pewnej, poza tym podobnej do naszej, cywilizacji, przyjęte jest żywić odrazę do muzyki. Nieliczni którzy potrafią wydawać jakieś dźwięki zorganizowane w melodie, np. śpiewając albo stukając w jakieś przedmioty, budzą niechęć, bo są uważani za niekulturalnych - śpiewanie jest bowiem uważane za niegrzeczne podobnie jak u nas... bekanie. Muzyka, jeśli jakaś tam jest, to ograniczona do niskich i pogardzanych subkultur: jakichś ciemnych chłopów, pijaków lub przybyszów o innym kolorze skóry. Ograniczeni do takich subkultur lub do ekscentrycznej prywatności muzycy czy śpiewacy są oskarżani o "wrogie działania", ponieważ zdarza się, że ich dźwięki kogoś przyprawiają o płacz albo o niemożliwe do nazwania i kulturalnego wyrażenia emocje i wzruszenia. Bywają też obwiniani o podstępne budzenie seksualnego pożądania i sianie innych niecnych wpływów. Nieliczni muzykalni potrafią zastosować swój dziwny, obcy, zły talent do dzieł społecznie uznawanych: na przykład nucenie sobie wulgarnych (bo innych nie ma) śpiewek pod nosem pomaga im skoncentrować się na malowaniu obrazów lub układaniu wierszy - jako że zakładamy, iż inteligencja przestrzenna ani językowa nie są w tamtej cywilizacji przeklęte. Ale los większości muzycznych talentów, ba, geniuszy, jest tam ponury. Ta analogia, jak myślę, dobrze przedstawia dziejący się u nas los dziesiątej inteligencji, medialnej, i ludzi nią obdarzonych, a także dziedziny zastosowań tej inteligencji czyli wszelkich sztuk szamańskich. Tak jak w tamtej cywilizacji inteligencja muzyczna byłaby społecznie niezintegrowana, tak u nas niezintegrowana pozostaje inteligencja medialna.
Pluton jako planeta inicjacji
Kiedy się przegląda podręczniki astrologii, obraz wpływów Plutona na pierwszy rzut oka wygląda jak nieskładny zbiór rzeczy tajemniczych i strasznych: Pluton łączony jest ze śmiercią, z przemocą i z systemami społecznymi opartymi na przemocy i przymusie, jak nazizm i mafia. Także łączony jest z nieumiarkowanym bogaceniem się - zapewne przez skojarzenie ze słowem plutokracja, czyli z greckiego "rządy bogaczy"; samo imię boga zmarłych, Pluto(n), pochodzi od greckiego plousios, bogaty - ale imię boga jeszcze nie musi świadczyć o astrologicznych właściwościach planety! Ogólniej, łączony jest z nieumiarkowanym używaniem życia, więc także z seksem.
Nowsza astrologia, zorientowana na psychologię i psychoanalizę, dodaje do tamtych określeń mniej sensacyjne znaczenia przemiany, przeobrażenia, transformacji. Np. Stephen Arroyo, jeden z najbardziej wpływowych współczesnych amerykańskich astrologów, w przetłumaczonej na polski książce Podręcznik interpretacji astrologicznej (tytuł oryginalny Chart Interpretation Handbook, 1989) tak pisze o tej planecie:
"Pluton. Zasada: transformacja, przemiana, eliminacja. Popęd ku całkowitemu odrodzeniu; popęd do przeniknięcia istoty doświadczenia. Potrzeba wysubtelniania siebie; potrzeba pozostawienia tego, co minione, za sobą poprzez bolesne doświadczenie. (Ekspresja pozytywna) Akceptacja potrzeby skoncentrowania umysłu i siły woli na przemianie siebie; odwaga skonfrontowania się z własnymi żądzami i kompulsjami oraz ich przemiany na drodze wysiłku i intensywności doświadczenia. (Ekspresja negatywna) Kompulsywne wyrażanie podświadomych pragnień; rozmyślne manipulowanie ludźmi dla własnych celów; bezlitosne stosowanie wszelkich środków, aby uniknąć bólu konfrontacji z własną jaźnią; fascynacja władzą."
Czyli wynikałby z tego, w wersji pozytywnej, obraz jogina, który w zapamiętaniu i bezwzględnie zwalcza własne żądze, by przemienić siebie - ale w wersji negatywnej to jakiś tyran, który manipuluje ludźmi i ich brutalnie, boleśnie nadużywa. Powyższa charakterystyka planety domaga się reinterpretacji i, właściwie, napisania na nowo.
Stylistycznych zawijasów, jakimi określa się Plutona, jak te cytowane wyżej z książki Arroyo, wielu czytelników nie rozszyfrowuje, wynosząc z nich raczej ogólne wrażenie, że Pluton to coś, czego lepiej się bać. Jeśli więc próbujemy zrozumieć znaczenie tej planety, to musimy wziąć ją w obronę. Bo niby czemu akurat Pluton miałby być taki planetarnym chłopcem do bicia, planetą, na której same psy się wiesza? Czemu niby, co złego, to od razu Pluton?
Co jest pozytywnego w obrazie Plutona? Jak zbiorczo nazwać "śmierć, rozpustę, przemoc, eliminację", żeby to nie był jakiś diabeł-straszak, tylko pozytywna wartość? Moja propozycja to: Inicjacja.
Większość, jeśli nie wszystkie cząstkowe znaczenia, które przypisywano (słusznie lub nie) Plutonowi, wiążą się z pojęciem inicjacji. Zwięźle przypomnę, czym jest lub raczej czym była inicjacja. Zwykle w pierwotnych społeczeństwach był to obrzęd lub zespół obrzędów, podczas których młodzież przeprowadzano do grupy dorosłych. Dopiero inicjowany był człowiekiem w pełnym sensie. Nieinicjowanych, jako istoty nie całkiem ludzkie, przyrównywano do zwierząt. Ciekawe, że ten wzór spontanicznie jest odtwarzany współcześnie w grupach wojskowych lub więziennych, gdzie nowi są nazywani "kotami", "sierściuchami", obcina im się - niby - ogony itd. Na Ałtaju na Syberii tubylcy tak zinterpretowali mit o Adamie i Ewie, że skutkiem zjedzenia owocu z kosmicznego drzewa Adam i Ewa ujrzeli, iż są nadzy i zawstydzili się, ponieważ wtedy opadła z nich zwierzęca sierść, którą dotąd, jako nieinicjowani, posiadali. Istotą inicjacji było to, że przechodzący ją symbolicznie umierał - i takoż rodził się na nowo jako nowa istota obdarzona pożądanymi cnotami i umiejętnościami. Inicjacyjna śmierć bywała inscenizowana, często faktycznie w postaci niebezpiecznych prób, takich jak udział w pierwszej bitwie, pojedynek z wrogiem, zabicie groźnego drapieżnika, ale także pozostawanie w ciemności niby złożenie do grobu, zanurzenie w wodzie, odosobnienie, post, niepicie, samotne wędrówki. W inicjacjach szamańskich kandydat wchodził w proces (na ludziach współczesnej cywilizacji robiący wrażenie psychozy, obłędu) w którym widział jak szamańskie bóstwa ćwiartują jego ciało, piją krew, gotują w kotle i wymieniają jego kości - przemiana była tu totalna. Inicjacji szamańskiej towarzyszyła inicjacyjna choroba: utrata przytomności, konwulsje, krwawienie z widzianych w wizjach ran, jak u katolickich stygmatyków. Inicjacyjną śmierć symbolizowały zadawane podczas rytuałów rany: wybicie zęba, ucięcie członu palca, rozrywanie skóry, skaryfikacje, tatuaże, obcięcie napletka, rozcięcie członka. Pozostałością rytuałów ran inicjacyjnych jest semickie obrzezanie. Pozostałością inicjacyjnego zanurzenia w wodzie jako inscenizacji śmierci jest chrześcijański chrzest. Pozostałością inicjacyjnego przyjmowania halucynogenów-enteogenów, np. napoju zwanego kykeon w misteriach w Eleusis, jest picie wina podczas komunii.
Inicjacje były przy przechodzeniu do grup wiekowych (np. wspomniane pasowanie na dorosłego członka plemienia), przy przyjmowaniu do tajemnych stowarzyszeń (później do grona wyznawców religii), przy zmianie statusu społecznego - np. wiele cech inicjacji wykazuje tradycyjne wiejskie polskie wesele, zwłaszcza wobec kobiety: jest to istna kobieca inicjacja; przy wchodzeniu do elitarnych grup, jak szamani, wojownicy, kapłani, mnisi. Bywało też, że procedury inicjacyjne były robione okresowo; czymś takim był np. okrutny, połączony z ranieniem się, Taniec Słońca u Indian Prerii.
Przypuszcza się, że skoro gatunek ludzki przez wiele tysiącleci, być może przez większość swojego istnienia, w każdym pokoleniu przechodził przez inicjację, to pozostawiło to ślady w naszych genach. Mamy więc wrodzony instynkt inicjacyjny, który domaga się zaspokojenia. Ten instynkt dochodzi do głosu przede wszystkim w okresie młodzieńczym, w okresie dojrzewania, i przejawia się - niestety, często w patologicznych formach - jako wzmożone zainteresowanie przemocą, seksem i narkotykami, ale w istocie chodzi w tym o heroiczne poszukiwanie granic i krawędzi znanego i dozwolonego świata. W tym sensie, że celem tego instynktu jest przekraczania zastanych granic, instynkt ten można by nazwać transcendentnym.
Oczywiście, nie możemy równości "Pluton równa się inicjacja" przyjmować na wiarę. Astrologowie powinni zidentyfikować w życiu wydarzenia, o których można orzec, że to są wydarzenia inicjacyjne i następnie zbadać, czy miały on związek z aktywnością Plutona. Także należałoby zbadać, czy ludzie z dominującym Plutonem w urodzeniowych horoskopach mają lub mieli życie zdominowane przez owe inicjacyjne zdarzenia i procesy.
Trzeba przy tym mieć na uwadze, że tradycyjnych inicjacji w naszej kulturze od dawna już nie ma, a zatem instynkt inicjacyjny (astrologicznie wskazywany przez Plutona), niby woda która wylała się z doliny rzeki, musi sobie samodzielnie i doraźnie torować koryta w takim materiale, jaki znajduje. Musimy więc nabrać pewnej wprawy w identyfikowaniu, które z naszych życiowych wypadków miały coś wspólnego z inicjacją i były w jakimś stopniu przejawem tego instynktu.
Po czym więc poznać wydarzenia inicjacyjne?
Po tym, że robimy coś po raz pierwszy;
że ma to postać skoku w nieznane - także w tym sensie, że nie bardzo wyobrażasz sobie co będzie potem i dalej;
że, zwłaszcza po fakcie, masz wrażenie, że uskuteczniło się coś, co wcześniej dojrzewało w tobie i usiłowało się wyrazić na zewnątrz. Może to wręcz mieć postać poczucia, że stałeś/aś się nowym człowiekiem - jak w prawdziwej inicjacji;
że w wydarzeniu tym zszedłeś w otchłań, co wyraziło się poprzez kontakt ze śmiercią, przez utratę przytomności, ale też przez zejście do świata dolnego (w jakimś sensie). Ponieważ chodzi tu o symboliczny sens wydarzeń realnych, więc wariantów jest mnóstwo.
Warto też wziąć pod uwagę, że procedury inicjacyjne, zarówno te rytualne (u dawnych plemion), jak i te przypadkowe (u ludzi współczesnych) składają się z trzech faz: stanu "przed", następnie z fazy przejścia i (po trzecie) ze stanu "po", kiedy następuje integracja na nowo. Faza przejścia jest najbardziej dramatyczna, ponieważ podczas niej człowiek zostaje odarty z tego, co dotąd miał i kim był, jest obcy, także obcy sobie, pozornie cofa się w rozwoju, przechodzi przez próby i mękę. Faza ta, jak prawdziwe inicjacje, często wiąże się z odosobnieniem, obcością, wędrówką i poszukiwaniem.
Wojciech Jóźwiak
wykłady z lat 2004-2007, w Tarace od 21 maja 2010
1