Umyślność , nieumyślność - kazusy.
Blisko 20 - letni Józef S. mieszkający w W., był zapalonym kibicem piłkarskim. Pewnej niedzieli wybrał się na stadion klubu F.C. Jutrzenka na którym gospodarze, jego ulubiona drużyna, mieli rozegrać mecz z prowadząca w tabeli I ligi gdańską Mołtawą. Józef S. w trakcie spotkania wypił kilka piw. Końcowy wynik meczu - miażdżące, 5 -bramkowe zwycięstwo gości - bardzo rozżaliło Józefa S. Gdy wracał do domu przez park rozżalenie przerodziło się w gniew i agresję. Najpierw Józef S. rzucił kamieniem w neon reklamujący trwające właśnie targi regionalne, powodując jego rozbicie. Potem wyrwał kosz na śmieci i rozbił go. Wreszcie począł wyłamywać listwy z drewnianej ławki stojącej przy alejce. W słoneczne popołudnie po parku spacerowało wiele osób. Kilkanaście z nich widziało to co robi Józef S., ale tylko 88- letni Stanisław W. zareagował. Poruszając się z trudem przy pomocy laski, doszedł do Józefa S. i zwrócił mu uwagę, że zachowuje się nagannie. „A tobie dziadek co do tego?” - odparł ten ze złością i otwartą ręką uderzył staruszka z całej siły w twarz. Stanisław W. zachwiał się i stracił równowagę, a upadając uderzył głową w betonowy słupek wystający z ziemi. Skutkiem tak niefortunnego upadku było złamanie podstawy czaszki i prawie natychmiastowy zgon Stanisława W.
Dwaj murarze Jan S. i Adam B. zatrudnieni jako pracownicy ekipy remontowej elektrowni, pracowali razem przy demontażu rusztowania wzniesionego wokół ścian budynku administracyjnego elektrowni. Była godzina 15.30 i obaj robotnicy bardzo się spieszyli, gdyż tego samego popołudnia mieli jeszcze do skończenia fuchę przy remoncie prywatnego mieszkania. Przed wejściem na rusztowanie Jan S. napomknął, że trzeba by zabezpieczyć teren wokół rusztowania sznurami i znakami ostrzegawczymi, zgodnie z regulaminem BHP. Na uwagę Adama B. żeby nie był takim formalistą, i że właściciel mieszkania znajdzie sobie innych murarzy, gdyby oni nie przyszli punktualnie, Jan S. przestał nalegać. Obaj robotnicy zaczęli zrzucać z rusztowania deski szalunkowe. Jedna z nich trafiła w głowę wychodzącego akurat z budynku administracyjnego głównego księgowego elektrowni, który na skutek pęknięcia podstawy czaszki zmarł po kilku godzinach w szpitalu.
Anna W. udała się do stomatologa Małgorzaty S. w celu usunięcia zęba trzonowego. Po dokładnym badaniu okazało się, że konieczne jest usunięcie dwóch sąsiadujących ze sobą zębów. Aby oszczędzić Annie W. cierpień związanych z nietypowymi objawami lękowymi towarzyszącymi wizytom u dentystów, Małgorzata S. zaproponowała usunięcie obu zębów podczas jednego zabiegu, który zamierzała przeprowadzić pod narkozą. Anna W. będąc znaną hipochondryczką sugerowała dentystce, że ma jakieś „kłopoty z sercem”. Jednak Małgorzata S. która wielokrotnie leczyła wcześniej Annę W. zbagatelizowała to oświadczenie i zaniechała konsultacji z internistą przed zaaplikowaniem Annie W. narkozy. W trakcie zabiegu Anna W. zmarła na zawał serca. Ze sporządzonej po śmierci opinii biegłego lekarza sądowego wynika, że Anna W. miała głęboko ukrytą wadę serca, której nie można było wykryć podczas rutynowego badania internistycznego. Zatem nawet gdyby internista został sprowadzony przez stomatologa Małgorzatę S., to przeprowadzone przez niego badania nie pozwoliłyby na wykrycie wady serca.
Lucyna W. pracowała jako pielęgniarka w szpitalu w L. Pewnego razu w trakcie nocnej zmiany, akurat gdy jej koleżanka dzieliła się z nią wrażeniami z zagranicznej wycieczki, otrzymała od lekarza dyżurnego Jana C. polecenie podania trzem pacjentkom lidokainy w kroplówce. Zasłuchana w opowieść Lucyna W. otworzyła drzwiczki stojącej w pokoju pielęgniarek szafki i nie patrząc w ogóle na górną półkę, zdjęła z niej 3 jednakowe pojemniki. Nie rzuciwszy nawet okiem na napisy na pobranych pojemnikach, płyn w nich zawarty podała pośpiesznie w kroplówce pacjentkom, chcąc jak najszybciej wrócić do koleżanki i usłyszeć dalszy ciąg jej relacji. Po pewnym czasie, zmuszona znowu sięgnąć do tej samej szafki, Lucyna W. z przerażeniem stwierdziła, że na górnej półce pojemniki z ldokainą stoją w komplecie, brak natomiast 3 pojemników z benzyną. Pielęgniarka w lot pojęła swą omyłkę i zachowując przytomność umysłu natychmiast zaalarmowała lekarza dyżurnego. Dzięki temu jedną z pacjentek uratowano: po kilku dniach po działaniu benzyny w jej organizmie nie było śladu.