kazus 1
Roman Z. pracował jako kasjer w przedsiębiorstwie państwowym „Hydro” w K. 28 lutego 1996 r. otrzymał w pracy telefoniczną informację o tym, że jego czteroletnia córeczka została porwana. Porywacz oświadczył, że uwolni dziecko, jeśli do godz. 23 zostanie złożony przez Romana Z. 1 mln zł w opuszczonym budynku zajezdni autobusowej. Natomiast w przypadku niezłożenia okupu następnego dnia otrzyma przesyłkę z odciętym palcem dziewczynki. Porywacz twierdził, że każdego dnia przesyłać będzie jeden palec dziecka. Jednak po pięciu dniach, jeśli nie otrzyma żadnego okupu, dziecko zginie. Zabronił Romanowi Z. powiadamiania Policji grożąc, że w takim wypadku dziecko zginie natychmiast. Roman Z. wpadł w panikę, nie miał bowiem możliwości zdobycia tak dużej sumy pieniędzy. Nie zadzwonił również do swojej żony pragnąc oszczędzić jej dramatycznych przeżyć. Nie powiadomił także Policji, postanawiając samemu załatwić sprawę. Obawiał się bowiem, że Policja może rozwścieczyć porywacza, który mógłby zamordować jego córkę. Zdesperowany, tuż przed wyjściem z pracy, zabrał z kasy 1 mln zł przygotowanych na wypłaty dla pracowników i udał się z pieniędzmi na wskazane przez porywacza miejsce. Bez trudu odnalazł stary budynek zajezdni i w dokładnie opisanym przez telefonującego miejscu zostawił walizkę z pieniędzmi. Roztrzęsiony pojechał do domu. Otwierając drzwi mieszkania usłyszał głos swojej córki oglądającej z matką telewizję. Rzucił się na dziecko. Jednak po kilku chwilach rozmowy z żoną okazało się, że dziewczynka spędziła cały dzień w domu. Nie została przez nikogo porwana i nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. W panice wsiadł do samochodu i udał się do starej zajezdni. Lecz w miejscu, gdzie zostawił walizkę, pieniędzy już nie było.
kazus 2
Student Piotr W. wracał wieczorem po zajęciach do domu. Szedł spacerkiem pustymi ulicami. Mieszkał w dzielnicy, która w powszechnej opinii uchodziła za najbardziej niebezpieczną w mieście K. Zamyślony, nie zauważył, jak zza rogu jednego z domów wypadło czterech mężczyzn z naciągniętymi na twarze czapkami kominiarkami. Z zamyślenia wyrwał go okrzyk: „Stój, bydlaku!” Wokół niego stali czterej mężczyźni trzymający w rękach pałki, przypominające kształtem kije baseballowe. Powiódł wzrokiem po ich postaciach. Ulica była słabo oświetlona. Jeden z napastników wysunął się do przodu i zaczął opowiadać jak podłym człowiekiem jest Piotr W. i jak wielką krzywdę wyrządził Gertrudzie R., zrywając z nią. Dziewczyna po utracie ukochanego mężczyzny próbowała popełnić samobójstwo i teraz oni, czterej sprawiedliwi, wymierzą Piotrowi W. karę. Zaczęli lżyć Piotra W., a jeden z nich wykonał ruch ręką, jakby zamachiwał się pałką. Przerażony Piotr W., mając w pamięci opowieści o bestialskich pobiciach, gwałtach i mordach, jakie w ostatnim okresie wydarzyły się w jego dzielnicy, błyskawicznie sięgnął do teczki i wyciągnął znajdujący się tam duży nóż kuchenny, który dwie godziny wcześniej odebrał dla swojej matki z zakładu rzemieślniczego. Piotrowi W. wydawało się, że za chwilę otrzyma cios pałką od zamachującego się mężczyzny. Chcąc uprzedzić napastnika, wykonał błyskawiczne pchnięcie nożem, zatapiając ostrze aż po rękojeść w brzuchu napastnika. Zastygł w bezruchu i dopiero po chwili zorientował się, że pozostali trzej mężczyźni zdjęli czapki, a w ich twarzach rozpoznał rysy znajomych ze studiów. Teraz dopiero spostrzegł, że ubrani są w te same kurtki, w których codziennie przychodzą na zajęcia i że mówią przecież dobrze znanymi mu głosami. Po chwili pomyślał, że przecież tylko jego czterej najbliżsi przyjaciele — studenci znają historię z Gertrudą R. Natychmiast wezwano karetkę pogotowia ratunkowego. Mimo to, po czterech dniach ugodzony nożem mężczyzna zmarł w szpitalu.
Kazus nr 3
Jon R. przekroczył polską granicę wieczorem na przejściu granicznym w C. Oczekiwał go tam już Ryszard S., na którego zaproszenie przyjechał do Polski. Dalszą podróż mieli odbyć samochodem Jona R. Tuż za granicą Ryszard S. zaprosił Jona R. na kolację w przydrożnym zajeździe. Do posiłku Ryszard S. zamówił butelkę wina. Jon R. wypijając kieliszek spytał Ryszarda S., czy w Polsce, podobnie jak w jego kraju, dopuszczalna jest jazda samochodem przy stężeniu alkoholu we krwii do 0,8 promila. Ryszard S., który sam nie był kierowcą, nie był pewien odpowiedzi. Na wszelki wypadek odpowiedział Jonowi R., iż za wypicie kilku kieliszków wina nikomu jeszcze w Polsce nikt nic nie zrobił. Po zjedzeniu kolacji mężczyźni udali się w dalszą drogę. W trakcie jazdy Jon R. wielokrotnie wyrażał zdziwienie nad fatalnym stanem drogi, którą jechali, brakiem dostatecznych oznaczeń oraz oświetlenia. W pewnym momencie na dużym skrzyżowaniu w miejscowości G. mieli wjechać na drogę dwupasmową w obu kierunkach ruchu. Jon R. tylko nieznacznie zwolnił prędkość spodziewając się, iż po wjeździe na główną drogę znajdzie się na trzecim pasie przeznaczonym dla osób wyjeżdżających z drogi podporządkowanej. Ku jego zaskoczeniu okazało się, iż brak jest przy wjeździe trzeciego pasa i samochód znalazł się bezpośrednio na pasie ruchu drogi głównej. Jon R. usiłował gwałtownie zahamować, lecz nie uniknął zderzenia z jadącym tym pasem samochodem Grzegorza F.. W wyniku zderzenia Grzegorz F. doznał wstrząsu mózgu oraz złamania obojczyka, zaś jego samochód został poważnie uszkodzony. Biegli oszacowali koszt naprawy na kwotę 15 000 zł.
Ustalono, iż w chwili wypadku Jon R. posiadał 0,7 promila stężenia alkoholu we krwi. Jon R. tłumaczył, iż nie wiedział o obowiązującym w Polsce zakazie prowadzenia pojazdu mechanicznego ze stężeniem alkoholu we krwi powyżej 0,2 promila, nadto wskazywał na fakt, iż w kraju, z którego przyjechał, zawsze przy wjeździe na drogę dwupasmową w obu kierunkach ruchu znajduje się dodatkowy pas dla samochodów wyjeżdżających z drogi podporządkowanej.
Oceń odpowiedzialność karną Jona R.
Kazus nr 4
Podczas rodzinnej kolacji Małgorzata G. nagle zasłabła. Jej mąż Franciszek G. udał się do sąsiadów i zatelefonował po karetkę pogotowia. W czasie rozmowy z osobą przyjmującą zgłoszenie dowiedział się, że wszystkie karetki wyjechały na wezwania i w ciągu najbliższej godziny do jego żony nie przyjedzie żaden lekarz. Poprosił więc mieszkającego w pobliżu internistę o pomoc. Po zbadaniu Małgorzaty G. lekarz stwierdził, iż najprawdopodobniej dostała ataku serca i konieczne jest natychmiastowe przewiezienie jej do szpitala. Nikt z sąsiadów nie miał samochodu. Wezwanie taksówki z pobliskiego miasteczka zajęłoby zbyt wiele czasu. Franciszek G. wybiegł przed budynek i zobaczył stojący samochód. Krzyknął dwa razy wzywając właściciela. Gdy nikt nie odpowiadał, wybił szybę w bocznych drzwiach i próbował uruchomić silnik. W tym czasie internista wraz z córką Franciszka G. znosili Małgorzatę G. z mieszkania na dół. Kiedy Franciszek G. łączył przewody elektryczne, aby uruchomić samochód, podbiegł do niego nieznany mężczyzna, krzycząc: „Łapać złodzieja!” ; po czym wyciągnął go z samochodu i uderzył dwa razy trzymanym w ręku metalowym prętem. Zaatakowany Franciszek G. pełen obaw o to, iż jeśli natychmiast nie zawiezie żony do szpitala, to grozi jej śmierć, uderzył pięścią atakującego go mężczyznę, tak że tamten upadł na ziemię. W chwilę potem przy samochodzie pojawili się córka Franciszka G. i internista, którzy przynieśli nieprzytomną Małgorzatę G., ułożyli ją na tylnym siedzeniu w samochodzie i Franciszek G. odjechał w kierunku szpitala. Internista przystąpił do udzielania pomocy leżącemu na ziemi właścicielowi samochodu, który był nieprzytomny. Wokół jego głowy utworzyła się plama krwi. Internista zorientował się, że mężczyzna padając na ziemię, uderzył głową o wystający metalowy trójkąt. Nerwowo zaczął rozglądać się wokoło. Nie było żadnego samochodu. Lekarz robił wszystko co mógł, aby ratować życie poszkodowanego. Po czterdziestu minutach przyjechała wezwana przez Franciszka G. karetka pogotowia. Mężczyznę przewieziono do szpitala, gdzie — ze względu na zbyt późne udzielenie specjalistycznej pomocy lekarskiej — po kilku godzinach zmarł.
Kazus nr 5
Małżonkowie Wacław i Joanna G. udali się własnym samochodem na przyjęcie w domku letniskowym w miejscowości Z. Mieli zamiar wcześniej wrócić do domu, ponieważ Joanna Z. była w trzecim miesiącu ciąży. Po spożyciu pewnej ilości alkoholu postanowili pozostać dłużej. W pewnym momencie Joanna G. zaczęła odczuwać silne bóle w okolicach brzucha. Zażądała od męża, by jak najszybciej zawiózł ją do lekarza. Mąż początkowo ją uspokajał, gdy jednak okazało się, że nie ma innych kierowców, zaś Joanna G. twierdziła, że to może być coś złego z płodem, zdecydował się na jazdę. Po przejechaniu kilku ulic stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w latarnię.
Ustalono, iż doszło do poronienia na skutek wstrząsu spowodowanego uderzeniem w latarnię, wcześniejsze zaś bóle były wynikiem ostrej niestrawności żołądkowej, związanej ze spożyciem w czasie przyjęcia nieświeżej potrawy. Stwierdzono nadto, że Wacław G. miał w chwili prowadzenia pojazdu 1,2 promila alkoholu we krwi.
Kazus nr 6
Jadwiga Z. umierała na raka. Znajdowała się w hospicjum i bardzo cierpiała. Z uwagi na przebyte zabiegi operacyjne nie mogła niemal mówić. Kontaktowała się z innymi za pomocą gestów lub z trudem szepcząc. Czuwający przy jej łóżku mąż Konrad M. z trudem znosił widok tak bardzo cierpiącej żony. Kiedy pewnego nachylił się nad nią usłyszał bardzo ciche słowa „Pomóż mi”. Z płaczem odbiegł od łóżka, a następnie odłączył aparaturę podtrzymującą procesu życiowe w wyniku czego Jadwiga Z. zmarła. W chwilę później dopiero zrozumiał, iż żona jak co dzień prosiła go, aby przewrócił ją na drugi bok.
Oceń odpowiedzialność Konrada M.
Kazus nr 7
Janek G. bawił się na weselu swojego brata. Nie pił jednak alkoholu, ponieważ przyjechał samochodem. Gdy więc do jego stolika przysiadł się Vito C., głowa rodziny i zaproponował mu drinka stanowczo odmówił. Vito C. począł go gwałtownie namawiać, podnosząc, iż jeżeli się z nim napije to da mu pieniądze na operację jego ciężko chorego dziecka. Ustępując pod naporem takiego argumentu Janek G. miał przed oczami obraz swojego 5 letniego synka bardzo cierpiącego z powodu schorzeń kręgosłupa, oraz swoje mizerne zarobki, które nie pozwalały na kompleksowe leczenie dziecka. Vito C. nalewał mu kolejne kieliszki, tak, że w ciągu godziny mężczyźni wypili 1 litr wódki. Następnie obydwaj wstali i wulgarnymi słowami zaczęli obrażać innych gości. W wyniku tego wywiązał się bójka, podczas której jeden z jej uczestników trafiony w głowę wazą z zupą stracił oko. Janek G. w chwili kiedy miała miejsce bójka miał we krwi 3,2 promille alkoholu i jak zeznał - „nie pamiętam co się stało”.
Oceń odpowiedzialność karną Janka G. Czy kształtowałby się ona inaczej, gdyby Vito C. bez jego wiedzy nalał mu do soku alkoholu?