1. Ekumenizm wynika z Tradycji Kościoła, czyli z katolickiej interpretacji Biblii
Św. Augustyn, wielki Doktor Kościoła, pisał o donatystach, którzy wyznawali Chrystusa, ale oddzieleni byli od wspólnoty Kościoła katolickiego. Działo się to w V wieku, a słowa Augustyna zawarte są w komentarzu do Psalmu 33 [32], 22[1]. Ten wielki autorytet Kościoła wyłożył przy tym swoje Credo ekumenizmu, aktualne także dziś. Cytując biblijne słowa: „Niech nas ogarnie łaska Twoja, Panie, według ufności pokładanej w Tobie”, św. Augustyn pisze o miłości „w stosunku do oderwanych od nas: wraz z nami wyznających Głowę [tj. Chrystusa], ale oderwanych od ciała”. Ciekawe, że Augustyn potrafi najpierw dostrzec to, co łączy chrześcijan („wyznają z nami głowę”), a dopiero potem to, ich dzieli („oderwani od ciała”). Najpierw opisuje postawę wobec katolików, jaką widzi u chrześcijan V wieku oddzielonych od katolickiej wspólnoty:
„[Donatyści] powiedzą [katolikom]: «Nie jesteście naszymi braćmi», nazywają nas poganami. Dlatego też chcą nas ponownie chrzcić; twierdzą, że nie mamy tego, co oni dają”.
Potem jednak Doktor Kościoła zachęca, aby odpowiadać chrześcijanom odłączonym od katolickiej wspólnoty postawą zupełnie inną:
„Bolejemy nad nimi, bracia, jako nad naszymi braćmi. Czy chcą, czy nie chcą, są naszymi braćmi. Wtedy przestaliby być naszymi braćmi, gdyby przestali odmawiać «Ojcze nasz» […] Oni, nie uznając naszego chrztu, zaprzeczają, że jesteśmy ich braćmi. My zaś, nie powtarzając ich [chrztu], ale uznając [go za] własny, mówimy do nich: «Braćmi naszymi jesteście». Oni twierdzą: Odejdźcie od nas, nie mamy z wami nic wspólnego. A właśnie, że mamy z wami coś wspólnego: wyznajemy jednego Chrystusa: [dlatego] w jednym Ciele, pod jedną Głową powinniśmy być”.
Widzimy więc, że obecna sytuacja podzielonego chrześcijaństwa nie jest czymś absolutnie nowym. W drobnych nawet szczegółach powtarza tylko sytuację na przykład z V wieku. Prawdę mówiąc, problem ten istniał nawet przed św. Augustynem, mianowicie od samego początku historii wspólnoty chrześcijan, i dlatego od pierwszych dziesięcioleci istnienia Kościoła był potrzebny ekumeniczny wysiłek tworzenia jedności. „Zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony?” (1 Kor 1, 12-13).
Z tego powodu ekumenizm nie jest, jak błędnie rozumieją to niektórzy, każdym spotykaniem się chrześcijan różnych wyznań. Określenie to przysługuje tylko takiemu rodzajowi spotkań, który owocuje wzrostem jedności. „Jeśli jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni i nie postępujecie tylko po ludzku?” (1 Kor 3, 3). Ekumenizm jest, jak sformułował to Jan Paweł II: „ruchem ku jedności”, a uczestniczą w nim ludzie „w społecznościach, w których Ewangelię usłyszeli i o których każdy mówi, że to jego własny i Boży Kościół”. Chociaż to przekonanie z natury rzeczy rodzi możliwość konfliktu, to jednak - przypomina papież - „wszyscy tęsknią za jednym i widzialnym Kościołem Bożym, który by był naprawdę powszechny i miał posłannictwo do całego świata, aby ten świat zwrócił się do Ewangelii i w ten sposób zyskał zbawienie na chwałę Bożą”. Określenie „katolicki” znaczy przecież po grecku „powszechny”. Bez dogłębnego zrozumienia tej biblijnej prawdy pod hasłem ekumenizmu może następować dalsze rozbicie chrześcijaństwa, a więc faktyczny antyekumenizm.
2. Różnorodna jedność czy monotonna jednorodność?
Potrzebujemy się nawzajem między innymi dlatego, aby się nawzajem jedni od drugich uczyć. Zacznijmy tę naukę od zaraz, choćby od jednego z prekursorów przebudzenia pentekostalnego w Stanach Zjednoczonych, Charlesa Parhama (1873-1929). Był on związany z pierwszymi wspólnotami zielonoświątkowymi na początku XX wieku.
Ten wielki chrześcijanin przypomniał, że istnieje w społeczności wierzących „różnorodność niedzieląca”. Na przykład lud Starego Testamentu podzielony był na 12 pokoleń Izraela. Nie było w tym nic złego, wręcz przeciwnie, odczuwane było bardzo pozytywnie, jako część danej przez Boga struktury ludu. Taka różnorodność istnieje od samego początku w Kościele: „Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi zaś uważa wszystkie dni za równe: niech się każdy trzyma swego przekonania” (Rz 14, 5). Różnorodność ta pozostanie na całą wieczność. „Opieczętowani”, czyli zbawieni, są opisani jako należący do „wszystkich pokoleń synów Izraela: Judy, Rubena, Gada czy Asera (por. Ap 7, 4). Wielobarwność Kościoła, rozmaitość zwyczajów czy mnogość ruchów eklezjalnych to bogactwo cieszące serce Boga i mające być zachowane na wieki, gdyż wszystko to jest owocem ogromu łaski, której ani pojedynczy człowiek, ani jednostkowy sposób wyrazu ogarnąć nie zdoła.
Obok różnorodności pozytywnej istnieje jednak też „różnorodność dzieląca”. Jest ona skutkiem grzechu, ogromu zarozumiałości i pychy, a nie ogromu łaski. Ponieważ grzechów zarozumialstwa i wyniosłości nie brakuje nigdy i nigdzie, dlatego często nie można jednostronnie przypisać tego grzechu jakiejś konkretnej wspólnocie kościelnej żyjącej dziś w oddzieleniu wskutek dawnego rozłamu (to właśnie dlatego ekumenizm bywa synonimem nawrócenia i prawdziwej chrześcijańskiej pokory).
Starotestamentowym przykładem „różnorodności dzielącej” jest rozpad narodu Izraela na dwa królestwa: północne i południowe. Biblijna ocena tego faktu jest radykalnie odmienna niż istnienie 12 pokoleń Izraela. Podział na królestwa jest odbierany jako tragedia i kara za grzech. „Król nie wysłuchał ludu, gdyż to wydarzenie dokonało się z woli Pana, aby spełniła się Jego groźba […] Kiedy cały Izrael zobaczył, że lud go nie wysłuchał, wtedy odrzekł królowi tak: «Nie mamy dziedzictwa z synem Jessego; do swoich namiotów idź, Izraelu» […] I odpadł Izrael od rodu Dawida po dziś dzień” (1 Krl 12, 16-19). To nie jest relacja o ubogaceniu przez różnorodność. To jest tragiczny opis skutków grzechu. Na znak dramatyzmu sytuacji prorok Achiasz rozdziera płaszcz (1 Krl 11, 29-32 i 12, 15-19).
Nic dziwnego, że Jan Paweł II w encyklice o ekumenizmie Ut unum sint (nr 5) prorokuje o przyszłej jedności Kościoła, opierając się na wizji Ezechiela:
„Pan skierował [do Ezechiela] następujące słowa: «Powiedz im: Oto biorę drewno Józefa, które jest w ręce Efraima, oraz plemion Izraela, jego sprzymierzeńców, i czynię je jednym drewnem po to, by w moim ręku byli jedno. I uczynię ich jednym ludem, i już nie będą podzieleni na dwa królestwa, i wszyscy oni będą mieć jedynego Pasterza; ludy zaś pogańskie poznają, że ja jestem Pan»” (por. Ez 37, 15-28).
Zamiarem Boga jest przezwyciężenie „różnorodności dzielącej” i przywrócenie widzialnej jedności jego ludu, oczywiście przy zachowaniu „różnorodności niedzielącej” cieszącej bogactwem łaski Bożej.
3. Ekumenizm pozwala dostrzec pełnię bogactwa Chrystusowego
Świat nie będzie mógł odkryć Jezusa jako Syna Bożego posłanego przez Ojca, dopóki chrześcijanie nie będą zespoleni w jedno. Przejmująco wyraził to Jan Paweł II: „Jeśli wierzący w Chrystusa chcą się skutecznie przeciwstawić dążeniu świata do zniweczenia Tajemnicy Odkupienia, muszą razem wyznawać tę samą prawdę o krzyżu!” Ekumenizm, jak widzimy, to nie kwestia mody lub politycznej poprawności, ale to sprawa wierności nakazowi Jezusa Chrystusa i sprawa skuteczności chrześcijaństwa. Jakkolwiek podziały między poszczególnymi wyznaniami mogą wydawać się nam dziś nie do pokonania, to jednak Bóg czynił już w historii cuda burzenia murów: „On jest naszym pokojem. On, który obie części uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość […] aby jednych i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym ciele przez krzyż” (Ef 2, 14).
Z tego powodu jest potrzebny nam, katolikom, ekumenizm z chrześcijanami prawosławnymi i z tymi, którzy uwielbiają Chrystusa w Kościele ewangelicko-augsburskim. Potrzebny jest nam ekumenizm z wyznawcami Zbawiciela ze wspólnot metodystycznych, zielonoświątkowych, baptystycznych i z tymi, którzy pochodzą z rozmaitych tak zwanych wolnych Kościołów.
Gdyż, bardzo praktycznie patrząc i bardzo biblijnie oceniając, całkiem po prostu potrzebujemy się nawzajem. Potrzebujemy zielonoświątkowego zapału modlitewnego, ich wiary, że „Bóg jest wciąż taki sam”, żaru radości w Chrystusie Jezusie i nieustępliwości w głoszeniu Ewangelii - także w więzieniach lub w środowiskach patologicznych. Dalej, potrzebujemy powagi baptystów w posłuszeństwie biblijnemu tekstowi i ich odwagi w przeciwstawianiu się duchowi tego świata. Potrzebujemy jeszcze wielu innych darów szczególnie rozwiniętych i cenionych w poszczególnych wspólnotach chrześcijańskich. Ale sądzimy, że koniecznie potrzebne są także dary katolickiego, ewangelicznego spojrzenia na świat: sięgająca w nieprzerwanej świadomości historycznej łączność ze świadkami wiary z pierwszych wieków, szacunek dla takiego rozumienia Biblii, jakie dane było kolejnym pokoleniom uczniów Jezusa, rodzinne poczucie jedności rozciągające się w najgłębszej „katolickości” na wszystkie wieki istnienia Kościoła i na wszystkie geograficzne regiony.
Ile dobra mogłoby wyniknąć, gdyby te uzupełniające się sposoby widzenia zaczęły wpływać na siebie, ubogacając się wzajemnie. I odwrotnie, ile strat, jeśli spotkanie polega tylko i wyłącznie, jak czasem to widzimy, na budzeniu niechęci i uprzedzeń wobec katolików. Największą stratą jest zapewne utrata możliwości spojrzenia na swoją własną społeczność chrześcijańską krytycznie, oczami współchrześcijanina życzliwego, choć należącego do odmiennego Kościoła. Kochający krytycyzm wzywający do powrotu do normy Bożej jest zawsze po myśli naszego Pana. Ta właśnie postawa otwiera ku modlitwie o Boże światło w świecie, w którym - jak być może nigdy przedtem - potrzebne jest świadectwo i głos nieskłóconych i niepodzielonych chrześcijan.
Potrzebujemy się nawzajem. Co więcej, wygląda na to, że dla spełnienia swego planu objawienia się światu sam Jezus Chrystus potrzebuje nas wszystkich! „Jeśliby noga powiedziała: «Ponieważ nie jestem ręką, nie należę do ciała» - czy wskutek tego rzeczywiście nie należy do ciała? Lub jeśliby ucho powiedziało: «Ponieważ nie jestem okiem, nie należę do ciała» - czy wskutek tego rzeczywiście nie należałoby do ciała? […] Nie może więc oko powiedzieć ręce: «Nie jesteś mi potrzebna»” (1 Kor 12, 15-16. 21). Potrzebujemy się, nawet jeśli czasem nie chcemy tego przyjąć do wiadomości. Jak powiedział św. Augustyn o sytuacji ekumenicznej w V wieku: „Oni więc, nie uznając naszego chrztu, nie uważają nas za braci, my natomiast, nie powtarzając [chrztu] udzielonego przez nich, ale uznając ich chrzest za swój własny, mówimy: «Jesteście naszymi braćmi»”.
|