LESZEK FOLWARCZNY
Wyszedłem z domu w poczuciu swojej beznadziejności. Kolejny raz pokazałem jak potrafię wszystko spartaczyć.
Niebo przybrało szaro - czarne barwy. Zagrzmiało. Huk tak przerażający, jakby się niebo na ziemię waliło. Stoję na środku pustkowia, bo mój sąd nadchodzi. Niebiosa wysuwają przeciwko mnie swe oskarżenia, rzucając po całej polanie rozpraw różowe neony paragrafów.
Ponowny huk. Drobny deszcz przekształcił się w armię strzelców wyborowych, których kule wręcz stratowały ziemię. Wietrzysko rozdziera moją rozpiętą koszulę, próbując wyrwać serce. Coraz
szybciej, coraz mocniej. Gwiżdże i wyje. Deszcz mokrymi lancami masakruje moją twarz. Natura chcąc pokazać swą moc i potęgę, roztrzaskuje drzewo z brzegu sądowego kręgu. Krzyczy, że jestem winny całego zła.
Nie boję się. Stoję z głową uniesioną do góry. Obserwuję cudowną mowę moich obrońców - ptaków. Dotarło do mnie, że natura mi wybaczy, jeżeli sam sobie udzielę ułaskawienia. Jeszcze raz niebo załadowało swoje działo. Błyskawica oświetliła ziemię, a grzmot zagłuszył myśli.
Powoli czarne chmury zaczęły się rozpraszać. Niebo płakać przestaje. Wiatr zmęczony przysiadł na jednym z konarów. Prawie czysty, błękitny firmament oplotła kolorowa wstążka, wiążąc też myśli i marzenia. Proces zakończony.
Lecz gdyby mi przyszło zawisnąć na palącej szubienicy ognia, czy stać by mnie było na żal za radość i łzy?
CHCESZ PRZECZYTAĆ WIĘCEJ?
WEJDŹ NA BLOOGA AUTORA