PODSUMOWANIE
Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy mogą być symbolami współczesnego kapitalizmu, Z jednej strony rozgłaszają wszem i wobec, że pomagają biednym, a z drugiej wyciągają pieniądze z kieszeni właśnie biednych do sejfów bogatych. Instytucje te miały sprzyjać stabilizacji gospodarki światowej, wsparły jednak jej deregulację. Miały wspierać rozwój gospodarczy krajów słabo rozwiniętych i walczyć z biedą, a stały się żandarmami wierzycieli, dbającymi o ich długi. Realizacja wspieranych przez te instytucje projektów przyczyniła się do powstania wielu poważnych problemów społecznych i ekologicznych, co w konsekwencji przyniosło pogorszenie się warunków życia. W wielu krajach uzyskujących rzekomą pomoc nie nastąpił oczekiwany rozwój gospodarczy. Tak naprawdę z pomocy BŚ i MFW korzystały niewielkie grupy interesu oraz międzynarodowe korporacje nastawione wyłącznie na zysk. BŚ i MFW miały nie kierować się polityką, a tymczasem w praktyce są instrumentami w rękach najbogatszych państw, a przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Przy takim bilansie trzeba by te instytucje po prostu rozwiązać, a gdyby wziąć pod uwagę skutki społeczne ich działalności, przywódcy BŚ i MFW powinni znaleźć się przed sądem. Tak się nie dzieje, ponieważ są wciąż potrzebni oligarchom trzęsącym światem.
Zaprojektowany w Bretton-Woods powojenny porządek utrwalony został faktycznie przez ekonomiczne i polityczne interesy USA. Z jednej strony kreśli się obraz zniszczonej wojną Europy i (praktycznie) zupełnie oswobodzonych ze swych kolonialnych koneksji, a zdefiniowanych jako "zacofane" państwa Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej oferujących wiele obiecujących i niezbędnych rynków zbytu dla działającego na wysokich obrotach rynku amerykańskiego. Żeby móc zrealizować cel wykorzystania owych rynków, przemysł ten potrzebował stabilnego porządku walutowego, możliwie nieograniczonego handlu i instytucji, która dzięki odpowiednim kredytom nadałaby rozmachu popytowi na towary eksportowe i generalnie na sam rozwój. Z drugiej strony widać wyraźnie, że interesy polityczne odgrywały istotną rolę. Strach przed "zdezerterowaniem" niektórych krajów do tzw. "obozu komunistycznego" był ogromny, powstrzymać je od tego "niebezpiecznego" kroku miały hojne pożyczki oraz ekonomiczne przywiązanie. Przemyślne metody tego typu nie zawsze jednak przynosiły oczekiwany rezultat. Musiano, więc uciekać się do innych środków (Gwatemala, Wietnam, Chile, Nikaragua). Często jednak groźba zakręcenia "kranu z pieniędzmi" wystarczyła, żeby powstrzymać większość rządów od socjalistycznych eksperymentów - zwłaszcza, że kraje, które nie dostają poza ww. żadnych kredytów od BŚ i MFW, z reguły nie mogą liczyć na kredyty, od kogo innego. Obecnie sytuacja wygląda tak, jak gdyby same USA mogły decydować, kto dostanie kredyt, a kto nie. Jednak zarówno BŚ jak MFW funkcjonują wedle zasady, że kraje, które finansują owe organizacje w większym stopniu niż inne, automatycznie posiadają również większe prawo głosu. "Kto dużo płaci, ma też dużo do powiedzenia". Doszło, więc do tego, że kraje uprzemysłowione (29 członków OECD - Organisation for Economic Cooperation and Development - Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) posiadają w obu organizacjach wygodną, ponad 60% większość i że USA z pulą głosów wynoszącą 17,8% mają faktycznie prawo veta w sytuacji, gdy niektóre decyzje mogą zapaść jedynie przy 85% większości głosów. Nie tylko USA, również inne kraje uprzemysłowione, są świadome faktu, korzyści czerpanych z BŚ i MFW.
W latach 80-tych MFW zdobył sobie smutną sławę "menedżera kryzysu długów". Po tym jak niektóre kraje nie były w stanie spłacić swoich długów, MFW przeznaczył dla nich specjalne kredyty - obwarowane pewnymi warunkami, zorientowanymi na zmianę struktury ekonomii oraz masywną politykę oszczędzania. Wymogi kredytowe spadły na plecy warstw społecznie słabych, co wywołuje m.in.: zaostrzenie biedy, wzrost niedożywienia, rozprzestrzenienie się chorób, wzrost przestępczości mającej swe źródło w nędzy. W niektórych krajach doszło do tzw. "powstań o chleb", które zostały jednak krwawo stłumione. Wynik gospodarowania długami przez MFW: między 1983 a 1995r. z zadłużonych krajów wpłynęło do wierzycieli 2,080 miliarda USD. Mimo tego od wybuchu kryzysu suma długów wzrosła z 739 na 2171 miliardów USD, czyli trzykrotnie. Ten fakt ostatecznie zadecydował o tym, że kraje "trzeciego świata" ostatecznie podporządkowały swoją ekonomię MFW płacąc punktualnie swoje długi. W przypadku MFW dyskutować można jedynie o minimalnym darowaniu długów, a od czasu kryzysu azjatyckiego również o kontroli obiegu kapitału. Oczywiście tu i tam istnieją sensowne, otwarte na osiągnięcie kompromisu, a nawet ekologiczne projekty BŚ. Mimo tego, działalność BŚ i MFW spotyka się wciąż z ostrą krytyką.
Interesujące jest, że BŚ uznał ostatnio, że rozwój przejawia się nie tylko we wzroście dochodu narodowego brutto czy programach dostosowania do struktury. Teraz, bowiem chodzi o "dopasowanie do struktury" z jednoczesnym zachowaniem "ludzkiego oblicza", które ma zawierać również komponenty polityki socjalnej, czyli działań mających na celu zwalczanie biedy. Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że BŚ i MFW są potężnymi politycznymi instrumentami w rękach rządów przemysłowych. Instrumentami, za pomocą których doprowadza się do realizacji kapitalistyczny porządek ekonomiczny i jego neoliberalny, zintensyfikowany ostatnio rozwój na całej Ziemi. Są to instrumenty, które działają wychodząc z ideologicznego założenia, że nieograniczony rozwój wolnej ekonomii rynkowej służy dobru ogółu, a jego dewastujące konsekwencje mają wyłącznie naturę przejściową. Instrumenty sprawowania władzy i ucisku, które mimo wszelkich "tuszujących" zabiegów nie wydają się mieć wiele wspólnego z demokracją i samostanowieniem, a owe pozorne "ludzkie oblicze" ma po prostu przykryć rzeczywiste "oblicze nierówności i niesprawiedliwości".
Obecnie wiele ludzi, nie z własnej winy, pozostaje bez środków do życia. Setki tysięcy dzieci zmuszane są do pracy. Setki tysięcy ludzi umiera na ulicy. Dziesiątki tysięcy rodzin nie ma dachu nad głową. Wobec takiej sytuacji moralnym rozwiązaniem wydaje się oddłużenie, czyli darowanie długów państwom, które mimo dobrej woli nigdy nie będą w stanie ich spłacić.
Poruszając się w kanonie tradycyjnej ekonomii można dostrzec, iż żaden rodzaj polityki ekonomicznej nie spotyka się wśród ekonomistów z bardziej zgodnym chórem pochwał niż reguła wolnego handlu oparta o tzw. zasadę korzyści komparatywnych. Zakłada się z góry, że wolny handel jest korzystny dla wszystkich, chyba, że dowody wykażą coś krańcowo przeciwnego.
Istnieje wystarczająco wiele dowodów, że to założenie powinno zostać odwrócone. Znacznie bardziej rozsądnym jest twierdzenie, że należy wspierać krajową produkcję dostarczającą dobra na krajowe rynki. Ponieważ żaden kraj nie jest w stanie sam produkować wszystkich potrzebnych mu dóbr, musi istnieć możliwość prowadzenia zbilansowanego handlu międzynarodowego, ale nie może to oznaczać, że zezwala się na takie zarządzanie krajem, które prowadzi do niebezpieczeństwa katastrofy społecznej czy ekologicznej. Jeden z najbardziej znanych ekonomistów, John Maynard Keynes, znany ze swych zasług i mniej znany ze swych błędów, pod koniec życia powiedział coś, co zostało uznane za przejaw starczej demencji zarówno przez jego przeciwników jak i zwolenników: „Podzielam zdanie tych, którzy raczej ograniczaliby niż tych, którzy chcą maksymalizować gospodarczą zależność pomiędzy narodami. Idee, wiedza, sztuka, gościnność, podróże oto rzeczy, które ze swej natury są międzynarodowe. Jednakże, jeśli chodzi o dobra, starajmy się, aby były produkowane lokalnie, gdziekolwiek jest to rozsądne i możliwe do osiągnięcia. I ponad wszystko niechaj finanse będą przede wszystkim finansami krajowymi”. Kreatorzy obecnej polityki liberalizacji gospodarczej mają dokładnie przeciwne zdanie w tej kwestii.
Przede wszystkim musimy, więc odrzucić ową wygodną nazwę, jaką jest wolny handel, bo przecież któż z nas chciałby występować przeciwko wolności? Bardziej odpowiednią jest zderegulowany handel-międzynarodowy, w którym przewagę zawsze mają najwięksi gracze. Po drugie, należy zerwać z jednym z największych dogmatów ekonomii teorią korzyści komparatywnych, której założenia wymyślone przez jej kreatora, Davida Ricardo, przestały być dawno aktualne. Standardowe argumenty za tą teorią bazują na statycznym pojmowaniu wydajności. Wolny handel promuje np. eksport zanieczyszczeń tam, gdzie w danym momencie cena składowania jest niższa. Dynamiczne spojrzenie wymagałoby prawnego zakazu eksportowania odpadów. W ten sposób koszty utylizacji musiałyby być ponoszone w miejscu wytworzenia. Taka polityka tworzy naturalny bodziec do poszukiwania technicznie lepszych sposobów radzenia sobie z wszelkimi szkodliwymi substancjami, których jest więcej z roku na rok, oraz przede wszystkim do unikania ich produkcji. Dzisiejsza droga prowadzi do tego, że WTO, której jednym z zadań miało być przecież redukowanie subsydiów, nie dostrzega największego z nich.
Najważniejszy argument spod znaku wolnego handlu handel międzynarodowy tworzy konkurencję, a ta redukuje koszty, czyli teoretycznie będziemy mniej płacić za produkt. Jednakże konkurencja może redukować koszty na dwa sposoby poprzez zwiększanie wydajności albo obniżanie standardów. Duży gracz może oszczędzić na kosztach rezygnując z opieki zdrowotnej pracowników, redukcji zanieczyszczeń lub zwyczajnie, płacąc głodowe stawki wykorzystując pozycję monopolisty. I dopóki będzie to łatwiejsza droga, tak właśnie będzie postępować. Mechanizm ten nosi wiele mówiącą nazwę: „wyścig do dna”. Jeśli zatem w przyszłości chcemy handlować z innymi w taki sposób, żeby dało to korzyść nie tylko tym, którzy nie znają słowa dość, znacznie lepszym wyjściem jest przyjęcie zasady: nieskrępowany handel pomiędzy krajami powinien być traktowany jako niekorzystny, chyba że dowody w konkretnym wypadku wykażą, że jest przeciwnie.
Liczby są wzięte z: World Bank 1998: "Global Development Finance" - "Globalny rozwój finansów" str. 160 i "Informacja o Trzecim Świecie" 12/96: "Zejście z góry długów?"