Tajemniczy zamek w Grodźcu.
Już kilka kilometrów przed Grodźcem z okien samochodu widoczny był cel naszej podróży- zamek stojący na górującym nad okolicą bazaltowym wzgórzu. Wjeżdżając wąską, serpentyną wijącą się drogą na jego szczyt, wyobraziłem sobie niemieckie ciężarówki, które grubo ponad pół wieku temu pokonywały tę samą trasę. Co wiozły? I co się stało z ładunkiem? Częściowo da się dzisiaj odpowiedzieć na powyższe pytania. Reszta pozostaje tajemnicą. Tajemnicą zamku Grodziec, który do 1945 nosił niemiecką nazwę Groeditzberg.
Ten stary zamek piastowski podczas swych długich i burzliwych dziejów przechodził z rąk do rąk. Na początku XX wieku jego właścicielem został Herbert von Dirksen, który w latach międzywojennych był ambasadorem Rzeszy kolejno w Moskwie, Tokio i Londynie. W Moskwie jego sekretarzem był Hans von Herwarth, który w książce "Między Hitlerem a Stalinem" tak wspominał: "Jako pruski urzędnik rządowy Dirksen został po 1918 przeniesiony do służby dyplomatycznej. Na placówce moskiewskiej wykorzystał bogate doświadczenie zdobyte na stanowisku konsula generalnego w Gdańsku i kierownika wydziału wschodniego w Urzędzie Spraw Zagranicznych", czyli w niemieckim MSZ.
Zanim Dirksen znaczą pracować w dyplomacji, zlecił on znanemu na początku XX wieku architektowi Bodo Ebhardtowi przebudowę zamku Grodziec. Na prośbę zleceniodawcy, Ebhardt celowo w architekturze i wyposażeniu sal zamkowych nawiązał do tradycji Piastów Śląskich, których przybyły na uroczystość zakończenia przebudowy cesarz Wilhelm II nazwał książęcą rodziną... niemiecką.
3 września 1939 Trzecia Rzesza i Wielka Brytania znalazły się w stanie wojny. Ambasador Herbert von Dirksen musiał więc opuścić Londyn. Po powrocie do Niemiec nie wrócił już do czynnej działalności państwowej. Sporo czasu spędzał na Dolnym Śląsku w swym majtku w Groeditzbergu. Ale nie w zamku, lecz w leżącym u podnóża wzgórza zamkowego barokowym pałacu. Nie zaangażował się on w działalność antyhitlerowskiego ruchu oporu, chociaż ten dyplomata starej szkoły nie darzył zapewne Hitlera zaufaniem. Ale- jak się okaże- zaufaniem darzyli go dawni koledzy z resortu spraw zagranicznych ministra Joachima von Ribbentropa.
Do pod złotoryjskiej wioski Groeditzberg wojna dotarła dużo wcześniej niż pojawili się w tej okolicy żołnierze Armii Czerwonej. Już bowiem w 1943 na zamek i pałac von Dirksena zwrócił uwagę konserwator zabytków prowincji dolnośląskiej-profesor Gunther Grundmann, który od połowy roku poprzedniego urządzał składnice ewakuowanych z dużych miast dóbr kultury: dzieł sztuki, archiwaliów i cennych bibliotek. I takowe składnice za zgodą Dirksena- urządził on w Groeditzbergu. W barokowym pałacu umieszczono ewakuowane z Wrocławia książki, a w zamku zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej z Berlina (ale nie te najcenniejsze, bo takie właśnie przewieziono zaraz do zamku Książ, a później do klasztoru w Krzeszowie) i eksponaty z Miejskich Zbiorów Sztuki we Wrocławiu.
Jak zatem widać, w zamku Grodziec znalazły się cenne depozyty. Poza tym niezwykle wartościowe było samo wyposażenie zamku, w tym liczne dzieła sztuki, które kolekcjonował Dirksen. Znalazło się tu jeszcze coś, co wkrótce bardzo ucieszy Rosjan...
Tych- o dziwo- Dirksen się nie obawiał. Naiwnie sądził, że czerwonoarmiści zostawią go w spokoju, ze względu na jego znajomości z czasów ambasadorowania w Moskwie, gdzie poznał wielu polityków i wojskowych radzieckich.
Dzisiaj niezwykle trudno ustalić, co działo się z Dirksenem i zgromadzonymi w zamku Grodziec dobrami kultury w pamiętnych dniach lutego i marca 1945, gdy oddziały Armii Czerwonej zajmowały północne rejony Dolnego Śląska, walcząc w okolicach miast Goldberg i Bunzlau (Złotoryi i Bolesławca), a więc w sąsiedztwie zamku Grodziec. Jak twierdzi Joanna Lamparska w książce "Tajemnice, zamki, podziemia", Dirksen spokojnie czekał na Rosjan. "Jednak inne zamiary- pisze Lamparska- miały władze Rzeszy. Wydano rozkaz odbicia ambasadora. Elitarny oddział Wehrmachtu przedostał się do zamku i przewiózł Dirksena do Austrii. Co stało się z kolekcją dyplomaty? Istnieje teoria, że Dirksen zgodził się na opuszczenie Śląska pod pewnym warunkiem "Wehrmacht zabezpieczy jego dzieła sztuki, a przynajmniej ich część". Lamparska sugeruje, że część prywatnej kolekcji Dirksena ukryto w podziemiach zamku Gryf w Proszówce koło Mirska, inni twierdzą, że znajdują się one w zamaskowanych podziemiach zamku Grodziec.
-Obecnie są one niedostępne twierdzi Włodzimierz Antkowiak z Torunia, szef Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej.
-Wejścia zamurowano ze względu na niebezpieczeństwo zawału. A podziemia były tu podobno bardzo rozbudowane. Także większa część piwnic zamkowych jest niedostępna od zakończenia wojny. Zostały zasypane i do dziś nikt nie próbował ich odkopać. Wkrótce po zakończeniu działań wojennych depozytami Grundmanna zainteresowała się jedna z grup rewidendykacyjnych Ministerstwa Kultury i Sztuki RP kierowana przez Witolda Kieszkowskiego, zabierając zgromadzone w zamku i pałacu Dirksena dobra kultury, w tym zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej.
Ale najbardziej sensacyjną informację znajdziemy w wydanej w Polsce w 1989 (a w ZSRR pięć lat wcześniej) książce Lwa Bezymienskiego „Rozwiązane zagadki Trzeciej Rzeszy". Czytamy w niej: "W Śląskiej wiosce Groeditzberg, gdzie znajdowała się posiadłość niemieckiego dyplomaty Herberta von Dirksena, żołnierze radzieccy znaleźli jego notatki i dokumenty ministerstwa Ribbentropa ". Bezymienski nie podaje więcej szczegółów, ale wszystko wskazuje, że w ręce Rosjan wpadły najtajniejsze dokumenty hitlerowskiego MSZ, przywiezione zbombardowanego Berlina do posiadłości Dirksena.
Jego zaś Hans von Herwarth spotkał latem 1945 w Wiesbaden, gdzie pracowała grupa amerykańskich historyków, z którymi między innymi współpracował były ambasador Rzeszy w Moskwie, Tokio i Londynie.
Dawny zamek Dirksena jest dzisiaj atrakcją turystyczną. Należy on z pewnością do jednych z piękniejszych w Polsce. Nie ucierpiał podczas działań wojennych, chociaż już po wojnie jakiś pijany czerwonoarmista wrzucił odbezpieczony granat do jednej z zamkowych sal. Upływający czas i brak pieniędzy na kompleksowy remont sprawiają, że ta zabytkowa budowla powoli chyli się, niestety, ku ruinie.