Wyczyn ma krótkie nogi
Ile jest wart mój Bóg?
Wyobraźmy sobie sytuację, której prawdopodobnie każdy kiedyś doświadczył: taki krótki test na Pana Boga. „Panie Boże, jeśli naprawdę istniejesz i jesteś wszechmocny, to spraw, żeby…” i tu stawiamy jakiś warunek lub nadzwyczajną okoliczność, np. żeby spośród wielu zaparkowanych samochodów, ktoś właśnie tym jednym, upatrzonym, w ciągu kilku sekund odjechał w siną dal. Tego typu próba pozwoliłaby w prosty i z pozoru niewinny sposób sprawdzić, czy Bóg istnieje, czy mnie słyszy i co potrafi; a w rzeczywistości co ja potrafię zrobić z Bogiem, czy Bóg mnie posłucha i objawi na zawołanie swoją moc.
Podczas takiej próby nie byłoby dobrze, gdyby samochód pozostał na swoim miejscu, bo w naszym mniemaniu oznaczałoby to, że Bóg nie słyszy, albo nie może nic zrobić. Ale jeszcze gorzej by było, gdyby faktycznie samochód nagle odjechał, bo to oznaczałoby, że Bóg musi być bardzo naiwny i słaby, skoro daje sobą manipulować w tak prymitywny sposób. Cóż to za Bóg, który nie ma nic innego do roboty, jak tylko bawić się samochodzikami pod dyktando pierwszego lepszego śmiertelnika!
Gdyby Bóg okazał się niewolniczo posłuszny i poddany naszym oczekiwaniom, gdyby stosował się do naszych życzeń, byłoby to szczytem tragizmu i beznadziei. Oznaczałoby to, że w zasadzie nie mamy na kogo liczyć, bo nasz Bóg jest niewiele więcej wart niż człowiek, jest tylko igraszką w naszych rękach. Wiara stałaby się zwykłą magią.
A to znaczyłoby dalej, że jesteśmy całkowicie osamotnieni i nie mamy na kogo liczyć, bo nasz rzekomy Bóg jest tylko jeszcze jedną siłą, poddaną naszej dyspozycji. Z takiej świadomości wyrasta religijność naturalna: człowiek może wejść z Bogiem w obustronnie korzystny układ, może sobie Boga oswoić i podporządkować na swoją modłę. Tu zapalić świeczkę, tam ogarek, zmówić paciorek, złożyć ofiarkę - na czyściec powinno starczyć.
Jeśli natomiast wierzę, że Bóg jest prawdziwym Bogiem - Wszechmocą, Stworzycielem, Zbawicielem i Miłością, wtedy padnę przed Nim na twarz i przenigdy nie będę Go wystawiał na żadną próbę. Jeśli ufam Bogu dogłębnie i bezgranicznie, nie będę potrzebował ani żądał żadnych dowodów. Na początek wystarczą mi proste argumenty i świadectwo wiary innych, a potem fundamentem mojej wiary będzie już słowo Boże i decyzja oddania się Bogu.
Ale nam często takiej prawdziwej wiary brakuje i dlatego różne warunki stawiamy. Wpisujemy się w ten sposób w dawną tradycję: „Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz?”, „Niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego.” Może nie robimy tego wprost świadomie, ale ostatecznie na to wychodzi: gdy nie widzimy i nie czujemy żadnej namacalnej reakcji Boga, po prostu zapominamy o Nim i przestajemy się z Nim liczyć. Niewiara przybiera tu formę bierności, obojętności i formalizmu. Nasze kościoły, zwłaszcza w czasie świąt, są pełne takich ludzi.
Ale niestety, w dzisiejszych czasach to wystawianie Boga na próbę przybiera także bardziej groźne i aktywne formy. Człowiek nie tylko usuwa Boga ze swego życia, ale chce jeszcze zająć Jego miejsce, sam siebie czyni bogiem. A więc arbitralnie decyduje o ludzkim życiu i śmierci, kwestionuje wyjątkową pozycję i godność osoby, sam określa co jest dobre, a co złe, relatywizuje prawdę, ingeruje w najbardziej zastrzeżone i istotne procesy natury. To musi się zemścić.
Rzucić się… w otchłań wiary
W trzeciej pokusie dochodzą też do głosu nasze oczekiwania i postulaty życia bez porażek i nieszczęść. Jesteśmy przekonani, że w życiu wszystko powinno układać się po naszej myśli, w długi ciąg sukcesów i powodzenia. A Pan Bóg - jeśli chce, byśmy Go tolerowali - powinien nam to zagwarantować. Dlatego każde życiowe niepowodzenie odbieramy jako argument przeciwko Bogu. Od razu składamy zażalenie, a ostatecznie wypowiadamy posłuszeństwo i buntujemy się. Domagamy się doskonałego świata, sami chcemy być doskonali i nie życzymy sobie żadnych „niedoróbek” ani sytuacji awaryjnych. Przecież taką wizję człowieka, życia i świata lansują nam reklamy. A my entuzjastycznie zgadzamy się na to i pozwalamy, by ta nierealistyczna wizja kształtowała naszą świadomość i pragnienia.
Skoro Bóg jest naszym Ojcem i kocha nas, to przecież zgodnie ze słowami Psalmu - zacytowanymi tak trafnie przez kusiciela - powinien nas ochraniać, darzyć życzliwością, w ostateczności leczyć i ratować. Przecież sam Chrystus cudownie uzdrawiał, karmił, ratował, nawet wskrzeszał. Mało tego: zachęcał nas do ufnej i wytrwałej modlitwy, porównywał Boga do ojca, który obdarowuje swoje dzieci dobrymi rzeczami, nawet do skorumpowanego sędziego, który nie potrafi oprzeć się natrętnej prośbie. Czy zatem te zachęty i obietnice Jezusa, nie powinny gwarantować nam w miarę bezpiecznego życia pod opiekuńczymi skrzydłami Opatrzności? Dlaczegóż więc ta propozycja skoku miałaby być zuchwała i niestosowna?
Otóż jest zasadnicza różnica między ufnością i miłością, a lekkomyślnością i wymuszeniem. Bóg się nami rzeczywiście opiekuje, ale to nie znaczy, że mamy Go obciążać skutkami swej niefrasobliwości. Nie wolno nadużywać Bożej miłości do szantażu i wymuszania przychylności Boga. Przewrotne plemię nie otrzyma znaku; ufne serce może liczyć na co tylko zechce. Ale pełna ufność zakłada, że będziemy ważyli swoje prośby, że dostosujemy je do Bożej woli w przekonaniu, że On wie lepiej. „Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”.
Wyczyn czy wierność?
Taki nadzwyczajny wyczyn - cudowny skok w przepaść - sam w sobie jest wielką pokusą. Zapewne wielu pośród nas układa sobie nieraz w wyobraźni różne scenariusze głośnych i spektakularnych akcji, na wzór tego niedoszłego skoku z Ewangelii. W dzisiejszych czasach - czasach mediów - wyczyn, nowy rekord czy choćby tylko skandal nagłośniony w telewizji i prasie, pozwala człowiekowi zaistnieć w jakiś nowy, inny sposób - w umysłach milionów widzów niemal na całym świecie. Efekt jest jednak taki, że urzeczeni owym medialnym, wirtualnym bytem, przestajemy sobie cenić byt realny, czyli to jedno życie, które jest nam rzeczywiście dane. Coraz częściej zaczynamy żyć nieziszczalnymi marzeniami, a nie potrafimy poradzić sobie z szarą prozą codziennego życia.
Reklama też robi swoje. Presja by być kimś nadzwyczajnym, wyjątkowym, podobnym do filmowego bohatera lub idealnej modelki z reklamy sprawia, że ciągle przeżywamy rozczarowanie i stres, gdy dotrze do nas, jak daleko odbiegamy od tych doskonałych wzorców. Współczesne pokolenia, zwłaszcza nastolatków i rodziców po trzydziestce, to całe zastępy ludzi znerwicowanych i rozgoryczonych, którzy bezskutecznie gonią za niedościgłym ideałem, próbują wchodzić w cudze role. Jednak obietnice z reklam się nie spełniają, sny pozostają snami, a przebudzenia są bardzo bolesne.
I wielu tego napięcia nie wytrzymuje. Próbują skakać - i rozbijają się o twardą glebę. Prawa fizyki - życia, są niewzruszone i bezlitośnie rozbijają wszelkie złudzenia. Udaje się tylko w filmach, ale w życiu jest inaczej. Jak często i jak boleśnie się o tym przekonujemy. A jednak dopóki człowiek osobiście nie przerobi kosztownej lekcji, nie potrafi zaufać tym, którzy przestrzegają nas, dzieląc się swoim nabytym doświadczeniem i mądrością. A niekiedy nie pomagają nam nawet własne błędy: jesteśmy głupi i przed szkodą, i po szkodzie.
Stąd też i tyle pretensji: do życia, do Boga, do innych ludzi, wreszcie do samych siebie. Ale te niewczesne żale niewiele pomagają, najczęściej jeszcze komplikują sytuację i potęgują tragizm życia.
Dlatego Chrystus odmówił skoku. Nie tędy droga. Nie przez imponujące wyczyny, magiczne sztuczki i bicie rekordów, lecz przez wytrwałą, cierpliwą i najczęściej niepozorną pracę, przez wierność sobie, swemu powołaniu, wypełnienie do końca swego obowiązku. I trzeba się pogodzić, że w tej pracy będą chwilowe porażki, okresy kryzysu, że będą nam doskwierać nasze ułomności i słabości. Ale nic to. Najważniejsze, by robić swoje, wbrew wszelkim trudnościom.
A Pan Bóg widząc naszą nadzieję, wierność i wytrwałość, będzie nas umacniał i ochraniał. Bo przecież sam nam to przyrzekł, a On nie rzuca słów na wiatr.
1