Kłamstwo ma krótkie nogi
Lisek Tadzio wesoło pomykał pomiędzy krzakami jałowca, z ciekawością rozglądając się dookoła. Było ciepłe, jesienne popołudnie, między drzewami unosiły się nitki babiego lata. Lisek doskonale zdawał sobie sprawę, że powinien jak najszybciej wracać do swojej norki, gdzie czekali na niego rodzice i rodzeństwo ze świeżutkim obiadkiem, ale dzień był tak piękny, że Tadzio chciał maksymalnie przedłużyć swój jesienny spacer. Najpierw gonił za kolorowym motylkiem, który przypadkiem usiadł mu na nosku, potem próbował złapać złocisty listek, który przed chwilą spadł z klonu. Wreszcie wyskoczył na leśną polankę, i ujrzał przed sobą staw, a na nim pluskającą się kaczuszkę. Co jakiś czas chowała łepetynkę pod wodą i zaraz ją wynurzała, kłapiąc przy tym radośnie dziobkiem.
Liskowi zadrgały w oczach łobuziarskie ogniki - to świetna okazja do wspaniałej zabawy. Przyczaił się cichutko i kiedy tylko kaczuszka znowu zanurzyła główkę bez namysłu wskoczył do wody, rozchlapując ją na wszystkie strony.
Przerażona kaczka z wrzaskiem zatrzepotała skrzydełkami i odleciała w nieznanym kierunku, a Tadzio mokry i brudny z trudem dotarł do brzegu. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, co powie mamie, kiedy w takim stanie dotrze do domu. To dopiero będzie awantura! Na pewno rodzice nie pozwolą mu przez jakiś czas oddalić się od norki dalej niż na kilka kroków. Nie, na to Tadzio nie mógł pozwolić. Uwielbiał wolność, kochał swoje codzienne wyprawy na drugi koniec lasu.
- Jak ty wyglądasz, Tadziu?! - załamała łapki mama, kiedy ujrzała swego niesfornego synka ociekającego wodą - Co się stało?
Tadzio zrobił bardzo smutna minę i zaczął kłamać, jak z nut:
- Mamusiu, wracałem właśnie do domu, kiedy usłyszałem, że ktoś wzywa pomocy. Pobiegłem w tę stronę, stanąłem nad stawem i zobaczyłem Józia, który próbował wydostać się z wody. Bez namysłu skoczyłem mu na pomoc i jakoś razem wydostaliśmy się na brzeg. Potem on szybko pobiegł do domu, żeby się wysuszyć i ja też.
Borsuk Józio to najlepszy przyjaciel Tadzia, razem przeżyli niejedną przygodę, nie zawsze przyjemną.
- Mój ty bohaterze! - krzyknęła mama ze łzami w oczach - Uratowałeś przyjaciela! Jakie to szczęście, że nie stało się wam nic złego!
Szybciutko przygotowała synkowi ciepłą kąpiel, potem Tadzio dostał pyszny obiadek z ogromnym deserem i mama wysłała go do łóżeczka, żeby sobie odpoczął.
Kiedy Tadzio utulony mięciutką kołderką smacznie chrapał, mama postanowiła odwiedzić Józia i dowiedzieć się, jak czuje się niedoszły topielec.
Jakież było zdziwienie mamy borsukowej, kiedy mama Tadzia przyszła zapytać ją, jak czuje się Józio. Jej synek od rana nie pojawił się w domu. Przerażona pani borsukowa była prawie pewna, że stało się coś złego. Na nic zdały się tłumaczenia, że Tadzio uratował Józia i zapewne nic mu nie grozi.
- Może błądzi gdzieś po lesie mokry i zmarznięty!? - rozpaczała - Musimy natychmiast go odszukać!
Nie minęło kilka minut, a całe gromady zwierząt leśnych stawiły się, aby ruszyć na poszukiwania biednego Józia. Dzięcioły postanowiły, że będą patrolować las z góry, może wypatrzą coś w leśnej głuszy. Zające zdecydowały, że spenetrują wszystkie zarośnięte gęstwiny. Bobry zapewniły, że sprawdzą okoliczne bagna, a wiewiórki biegały i krzyczały, że zajrzą do najmniejszej dziupli. Kiedy wszyscy mieli zamiar udać się na poszukiwania zza rozłożystego dębu rozległo się radosne pogwizdywanie, a po chwili oczom zebranych ukazał się radośnie podskakujący Józio. W łapce trzymał wiotką gałązkę i machał nią na prawo i lewo.
Pani borsukowa ze szlochem rzuciła się w stronę synka, ściskając go i całując na zmianę. Zdezorientowany Józio zupełnie nie wiedział co się dzieje. Dopiero po chwili mama odsunęła go lekko od siebie i zdziwiona zauważyła:
- Józiu, ale ty wcale nie jesteś przemoczony i zmarznięty!
- A dlaczego miałbym być przemoczony i zmarznięty? - wzruszył ramionami wciąż oniemiały borsuk.
- Jak to dlaczego? - znowu zaszlochała pani borsukowa - Przecież Tadzio uratował ci Zycie, wyciągając cię ze stawu! Gdyby nie, on utopiłbyś się…
Józio pokręcił głową:
- Ja dzisiaj nawet nie byłem nad stawem. Spacerowałem po lesie, szukałem patyków, z których mógłbym zrobić szałas, potem położyłem się na polance, a słoneczko tak przygrzewało, że zdrzemnąłem się chwilkę. Przepraszam, że tak bardzo się przestraszyłaś, mamusiu…
Dopiero teraz mama Tadzia zrozumiała, że jej synek zwyczajnie ja okłamał. Przeprosiła mamę Józia i inne zwierzęta, że wszczęła niepotrzebnie taki alarm i natychmiast pobiegła do domu. Tadzio właśnie obudził się i miał ochotę na kolejny deser.
- Wiesz Tadziu - mama pogłaskała go po łepetynce - Właśnie wracam od Józia. Jego mama jest ci naprawdę bardzo wdzięczna, że uratowałeś jej synka. Obiecała, że przyjdą do nas dzisiaj wieczorem z wielkim tortem, żeby ci podziękować.
Tadzio skulił się pod kołderką, zupełnie jakby się skurczył:
- Ale mamusiu… - wyjąkał wreszcie.
- Czyżbyś chciał mi coś powiedzieć, synku? - mama uniosła brwi i spojrzała na liska z troską.
Nie było innego wyjścia, Tadzio musiał przyznać się, że skłamał, żeby ratować własna skórę. Opowiedział, dlaczego tak naprawdę wrócił do domu mokry i brudny. I było mu jeszcze strasznie wstyd, żałował, że od razu nie powiedział rodzicom prawdy.
Następnego dnia Tadzio musiał przeprosić Józia i jego mamę, a także zwierzęta leśne, które chciały szukać zagubionego borsuka, że wywołał tyle niepokoju i niepotrzebnego strachu.
Chyba nie trzeba dodawać, że w domu też nie uszło mu na sucho. I brak deseru przez kilka następnych dni, to naprawdę nie była jedyna kara, która go spotkała.