Bogu czy Mamonie?
Złoty bożek
Drugim, bardziej praktycznym sposobem urzeczywistniania się tej pokusy jest bałwochwalstwo. Dokonuje się ono wtedy, gdy Boga zastępujemy bożkiem. Nie trzeba tego kojarzyć tylko z jakimiś pogańskimi kultami, choć o zgrozo, coraz częściej słychać w mediach doniesienia o odradzaniu się pogańskich religii, obrzędów, czci dawno zapomnianych bóstw. Najdziwaczniejsze sekty szerzą się jak grzyby po deszczu.
Jeśli wydaje się nam, że nas pogaństwo nie dotyczy, że przykładnie chodzimy do kościoła i na religię, to warto sprawdzić, czy nie ulegamy pogaństwu w szerszym sensie: pod płaszczykiem okultyzmu, astrologii, spirytyzmu, magii, wróżbiarstwa, medycyny alternatywnej, staje się dziś ono czymś bardzo modnym i szeroko reklamowanym. Horoskopy, amulety, bioenergoterapie sprzedają się wśród chrześcijan bardzo dobrze, a my zamiast ufać Bogu, kłaniamy się wytworom zwodniczej wyobraźni i ludzkich rąk. Pomyśleć, że dzieje się to wszystko w epoce rzekomego racjonalizmu i pragmatyzmu!
Jednak najbardziej ta druga pokusa zniewala nasze myślenie w dziedzinie codziennego zmagania się z życiem, pracą, ludźmi. Jak łatwo ulegamy tu przekonaniu, że w życiu wszystko zależy od pieniądza: i sukces w pracy i w życiu towarzyskim, i szczęście, i zdrowie, i kariera, może nawet zbawienie też. Mit, że pieniądz jest najważniejszy, że potrafi zaradzić wszelkim życiowym problemom, rozwiązać wszelkie kłopoty i zapobiec nieszczęściom, jest zgubny w skutkach. Bo odwraca naszą uwagę od rzeczywistych rozwiązań i od obszarów życia, gdzie należy naprawdę skupić wysiłki i gdzie te wysiłki przyniosą realne owoce.
Zdarza mi się uczestniczyć w rozmaitych rozmowach, ze świeckimi i duchownymi: jak często schodzą one od razu na temat pieniędzy - zarówno w jednej, jak i w drugiej grupie. Do pewnego stopnia jest to zrozumiałe, bo pieniądz reguluje dziś wiele dziedzin życia i jest w praktyce coraz bardziej potrzebny, a z drugiej strony, coraz mniej go mamy. Ale jednak pieniądze to nie wszystko, pieniądze nie mogą nam przesłonić Boga, miłości, pokoju w sercu i umyśle, własnej odpowiedzialności, wysiłku i zadań.
„Moim skarbem są ręce gotowe…”
Wiele szans osobistego rozwoju i wartościowego wykorzystania czasu marnujemy nie dlatego, że jesteśmy na coś za biedni, że nas nie stać, ale że jesteśmy zbytnio zapatrzeni w mit pieniądza i że jego brak traktujemy jako wymówkę i zwolnienie się od działania. Albo tłumaczymy się, że gdybyśmy mieli pieniędzy pod dostatkiem, wtedy dopiero pokazalibyśmy, co umiemy i na co nas stać. Tania wymówka: na pożyczenie i przeczytanie dobrej książki, byłoby chyba stać każdego. Podobnie jak na spacer za miast czy do parku z dziećmi; albo na zrobienie odrobiny porządku w obejściu. To nic nie kosztuje, a poprawia standard życia i daje poczucie przezwyciężenia marazmu i bezsilności.
A to już coś - znacznie więcej, niż siedzieć, narzekać i czekać na cud. Znana jest anegdota o człowieku, który latami modlił się o dużą wygraną w totolotka. Wreszcie zniecierpliwiony Pan Bóg dał mu taką odpowiedź: „Daj mi chociaż szansę - wypełnij kupon”.
Często tej szansy ani Bogu, ani sobie nie dajemy. Niewiara w siebie i wiara w wszechmoc pieniądza nas paraliżuje.
A swoją drogą: to żadna sztuka, dokonać czegoś, gdy ma się nieograniczony budżet. Sztuką jest zrobić coś z niczego, bez pieniędzy. Wielkie fortuny w Ameryce, w swych początkach, powstawały z kilkudolarowych oszczędności. Kłania się przypowieść ewangeliczna o ziarnku gorczycy. Tylko że nie może nam chodzić o robienie pieniędzy dla samych pieniędzy. Raczej o stworzenie pewnej wartości, dzieła, które mogłoby pożytecznie służyć innym. Sen o pieniądzu trzeba przemienić w sen o owocnej pracy. Ale przede wszystkim w sen o tworzeniu siebie, o własnym rozwoju, dojrzewaniu. I ten sen trzeba uczynić programem swego życia, programem realistycznym i konkretnym.
Tym bardziej, że przecież większość z nas nie zna „smaku” wielkiego pieniądza z własnego doświadczenia. To raczej filmy i reklama ukazują nam pewien miraż szczęśliwego i beztroskiego życia, opartego na dużej forsie. Ale wcale nie musi tak być naprawdę. Ile razy tak wiele obiecywaliśmy sobie po kupnie jakiejś upragnionej, reklamowanej rzeczy, spodziewaliśmy się wielkich emocji, szczęścia, wręcz przemiany życia; tymczasem z chwilą spełnienia tej zachcianki natychmiast przestawała nas ona cieszyć, okazywała się wielkim rozczarowaniem i oszustwem, a już na pewno nie spełniły się te obietnice, po których tak wiele oczekiwaliśmy.
Nasze życiowe powołanie to obietnica, która może się ziścić i ma się ziścić. Właśnie do tego wzywa nas Bóg i to jest nasze zadanie. Żeby je dobrze wypełnić nie można mieć nad sobą żadnego innego pana, jak tylko Boga.
Perfidne kłamstwo
Druga pokusa jest największym kłamstwem szatana. Najpierw dlatego, że nie może nam on dać tego, co obiecuje. Owe wspaniałości i potęga ziemskich bogactw, władza, blask sławy, to tylko miraże, fatamorgana, obiecanki bez pokrycia. Poza tym, nie należy to do niego, więc nie może nam tego dać. Ale cena zdrady Boga i swoich przekonań, za to złudzenie jest niewspółmierna, nieraz nawet okrutna. Bo szatan nie liczy się z człowiekiem, tylko z niego drwi.
Ktoś kiedyś powiedział w złą godzinę, że oddałby wszystko, byle zdobyć 80 tysięcy na nowego Opla. Po kilku dniach w wypadku samochodowym zginęła jego żona. Wieczorem zadzwonił agent ubezpieczeniowy: „Zapewne w tej chwili to pana nie pocieszy, ale pańska żona była ubezpieczona i wskutek jej śmierci otrzyma pan od nas 80 tysięcy…”
Pieniądz, jeśli ma być pożyteczny i nie szkodzić, powinien spełniać właściwą sobie rolę, funkcjonować w zasięgu swoich kompetencji i przeznaczenia, czyli jako środek płatniczy i przelicznik wartości dóbr materialnych. Nie jest dobrze, gdy pieniądz przekroczy granice swoich właściwych uprawnień i stanie się miernikiem szczęścia oraz wartości człowieka i jego życia. Jak mylna potrafi być taka ocena. A także niebezpieczna, bo zamiast zabiegać o własny rozwój, o „być”, zaczynamy zabiegać o pieniądze, o „mieć”. Wtedy pieniądze zamiast środkiem do celu, do lepszej jakości „być”, stają się celem samym dla siebie, a to jest bardzo groźne, bo pieniądz jest dobry jako sługa, ale fatalny jako pan.
Nie jest też dobrze, gdy pieniądz wciska się między ludzi i wpływa na stan ich wzajemnych relacji. Zamiast zdrowych, autentycznych, szczerych relacji międzyludzkich, opartych na szacunku, zaufaniu i miłości, próbuje się wprowadzać zależności i zobowiązania w oparciu o środki finansowe. Rodzi się pokusa korupcji, przekupstwa, zjednywania sobie ludzi i budowania autorytetu przy pomocy kasy. Za pieniądze można kupić wiele rzeczy, ale gdy próbuje kupować się ludzi, wtedy zawsze traci się coś bezcennego i trudno to potem odzyskać.
„Błogosławieni ubodzy w duchu…”
Cóż, słowa te w teorii wydają się może słuszne, ale codzienna, realna praktyka życia jakby im zaprzeczała. Wszyscy dobrze wiemy, jaką potęgą są pieniądze w dzisiejszym świecie: otwierają różne zamknięte drzwi i możliwości, pozwalają mile spędzić czas, dają dostęp do luksusu, kultury, dobrej edukacji, atrakcyjnego świata turystyki, w razie potrzeby do najlepszych szpitali.
To prawda. Ale mimo wszystko czegoś w tej świetlanej wizji brakuje. „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co człowiek da w zamian za swoją duszę?” (Mt 16:26) Czy pieniądz i dobro duszy są ze sobą w sprzeczności? Jeśli za cenę pokłonu diabłu - na pewno tak.
I dlatego Jezus tak wielki nacisk kładł na postawę dobrowolnego ubóstwa. Ono pozbawia człowieka złudzeń, pozwala dostrzegać i cenić rzeczy najważniejsze, cieszyć się radością z rzeczy małych, jaka nie jest dana wielkim tego świata. „Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?” (Mt 6.25) A jednak nie jesteśmy skłonni w to naprawdę uwierzyć. Już chyba łatwiej przychodzi nam pokłonić się diabłu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że siedząc przed komputerem w przytulnym pokoju na probostwie, popijając dobrą herbatę, łatwo jest zachwalać uroki ubóstwa, którego się samemu nie doświadcza. To prawda i wielu ludzi biednych - nie ubogich! - może mieć mi to za złe. Mogę za to tylko przeprosić.
Ks. Mariusz Pohl
2