Uchodźcy ze Sri Lanki
Podróż - stawanie się uchodźcą
Najczęściej podawanym przez uchodźców ze Sri Lanki powodem uchodźstwa była trwająca od 20 lat wojna domowa i wynikające z niej codzienne problemy, takie jak: niedostatek żywności i produktów pierwszej potrzeby, bombardowania, śmierć najbliższych, dzieci, kobiet oraz przesiedlenia, prowadzące do zachwiania porządku życia i niemożności zagwarantowania bytu rodzinie.
W owym konflikcie obie walczące siły: LTTE (Liberation Tigers of Tamil Eelam) i armia rządowa zmuszały młodych ludzi do opowiedzenia się za jedną ze stron, a dla nich każdy wybór był zły. Wojsko zawsze podejrzewało młodzież o przynależność do Tamilskich Tygrysów, co doprowadzało do aresztowań, łapanek, przesłuchań i tortur.
Zdarzały się wśród Tamilów osoby, których powody przyjazdu nie były związane z wojną, lecz z problemami rodzinnymi lub oczekiwaniami ze strony rodziny zapewnienia jej bytu poprzez zarobienie pieniędzy na Zachodzie. Nękani przez LTTE Tamilowie decydują się wyjechać do Europy z powodu znakomicie rozwiniętej sieci wywiadowczej Tygrysów w Sri Lance oraz niedogodnych warunków ekonomicznych panujących w miejscowych obozach dla uchodźców. Zdaniem ambasady Sri Lanki w Polsce większość Tamilów próbuje wyjechać, by mieć lepsze życie, lepszą pracę, by dołączyć do swych rodzin mieszkających w innych krajach dla pieniędzy.
Dla większości uchodźców nie miał znaczenia kraj docelowy, priorytetem była dla nich możliwość spokojnego życia w jakikolwiek miejscu w Europie. Tylko niektórzy podawali konkretne kraje: Holandia, Niemcy czy Wielka Brytania.
Po decyzji o wyjeździe należało przedsięwziąć kroki, aby ją zrealizować. Podstawą było zebranie odpowiedniej ilości pieniędzy. Koszty przejazdu ze Sri Lanki do Polski wahały się od 3 tys. do 7-8 tys. dolarów. Dla ubogich mieszkańców Sri Lanki są to niebagatelne sumy. W przypadku bogatszych rodziny składają się na wyjazd. W innych przypadkach sprzedaje się lub zastawia swój majątek, ziemię, dom lub złoto. Gdy to nie wystarcza, zaciąga się specjalny kredyt u krewnych i znajomych.
Tamilowie nie mówią o szczegółach organizowanego wyjazdu, jednak nie jest to sprawa jednego człowieka. Pośrednik organizuje i koordynuje przerzut ze Sri Lanki. Kontakt z agentem z reguły nie jest podejmowany przez bezpośrednio zainteresowaną osobę. Przeprawę może zainicjować krewny lub znajomy z Zachodu. Podróż zwykle odbywa się nielegalnie bądź jest legalna w pierwszych jej etapach, może mieć różne parametry, w zależności od sumy wpłaconych pieniędzy. Nie jest to droga łatwa ani bezpieczna. Od wielu osób, które opuściły Sri Lankę pod opieką agentów, rodziny nie otrzymywały żadnych wieści przez lata.
Pierwszy etap podróży migrantów z Azji Południowej odbywa się do Azji Środkowej, głównie Kazachstanu i Uzbekistanu, samolotem lub statkiem. Głównym punktem zbornym w tym rejonie jest Ałma-Ata, gdzie dość łatwo można otrzymać autentyczną wizę litewską, umożliwiającą legalną podróż aż do granic Polski. Z Azji Środkowej podróż do Moskwy lub Petersburga odbywa się autokarem, samochodem ciężarowym lub pociągiem. W Moskwie klient jest umieszczany przez swojego agenta w „dziupli” wraz z innymi oczekującymi na pomyślną dla przerzutu sytuację na granicach. Czas oczekiwania trwa od kilku dni do kilku czy kilkunastu miesięcy w skrajnych przypadkach. Następnie migranci są przewożeni do Kijowa lub Mińska, a stąd do granicy polsko-litewskiej, gdzie praktycznie brak kontroli. Zdarza się, że są wożeni wzdłuż polskiej granicy wschodniej w oczekiwaniu sprzyjającego momentu przeprawy. Sama granica jest z reguły pokonywana pieszo w małych grupach, ułatwiających dyskretne przejście lub dużych, rozpraszających się w przypadku natrafienia na patrol. Coraz częściej granica wschodnia jest pokonywana w kontenerach ciężarówek.
Po drodze agenci z reguły kilkakrotnie się zmieniają. Pouczają klientów o procedurach uchodźczych, czasami nawet podają adresy fundacji wspomagających uchodźców. Po przejściu na polską stronę przeważnie są przewożeni do Warszawy prywatnymi samochodami osobowymi lub taksówkami.
Polska jak Sri Lanka
Do połowy lat 90-tych Polska nie była brana pod uwagę jako kraj odpowiedni dla szukających azylu uchodźców z Azji Południowo- Wschodniej, głównie ze względu na czynniki społeczno-gospodarcze, takie jak: bezrobocie, niskie płace, deficyt mieszkań, wysokie koszty utrzymania.
Dla uchodźców tamilskich każda chwila jest cenna. Brak możliwości zarobienia pieniędzy wymaga od nich zwiększonej aktywności i przedsiębiorczości, konieczne jest zdobycie kontaktów. W Polsce nie ma również zaplecza etnicznego w postaci grupy wspierającej nowo przybyłych.
Lankijczycy pojawili się w Polsce w połowie lat 90-tych. W 1994 roku na granicach pojawiło się ich 185 osób. Liczba ich zatrzymań na granicach stopniowa rosła, a w 1997 osiągnęła swoje maksimum - 452 osoby pochodzenia lankijskiego przechwycone podczas nielegalnego przekraczania granicy. Tym samym stali się drugą co do liczebności grupą migrantów, plasując się zaraz po Afgańczykach.
Pierwsze odczucia po dotarciu do Polski nie dotyczyły w głównej mierze zmiany klimatu i kultury, lecz odnalezienia spokoju i ciszy, bez wystrzałów czy wybuchów bomb, wydawać by się mogło, że to raj. Niektórzy jednak już na samym początku natrafili na poważne trudności. Nie znali języka polskiego, próby porozumiewania się po angielsku kończyły się fiaskiem, często nie mieli pojęcia, w jakim kraju się znaleźli.
Polska zaczęła być postrzegana przez cudzoziemców jako kraj docelowy po 1995 roku. Również Tamilowie, dla których Polska do tej pory była krajem krótszego lub dłuższego postoju w drodze na Zachód, zaczęli odnajdywać powody pozwalające im na pozostanie. Należał do nich strach przed ponownym aresztowaniem i groźba deportacji po zatrzymaniu podczas nielegalnego przekraczania granicy niemieckiej oraz otrzymanie pozytywnej decyzji w sprawie statusu. W Polsce odkrywają możliwości zorganizowania sobie życia na nowo, widzą szanse na rozwój, a nawet byt godniejszy niż na Zachodzie. Mieszkając w Polsce nie są zobligowani do wysyłania wysokich kwot pieniędzy do rodziny i wspomagania migrujących krewnych, mają czas na zabawę.
Ponadto wielu Lankijczyków wskazuje na podobieństwo Polski do Sri Lanki, przejawiające się głównie w mentalności ludzi, którzy są spokojni, niekłótliwi, serdeczni i chętni do niesienia pomocy oraz w sytuacji gospodarczej obu krajów. Ich afirmatywny stosunek do Polski może wynikać z kultury hinduskiej, z której wywodzą się Tamilowie, a która zakłada zasadę bezkonfliktowego współżycia z otoczeniem - otwartość, przyjmowanie rzeczywistości taką, jaka jest, brak miejsca na uprzedzenia i nietolerancję.
Istnieją specjalne procedury związane ze składaniem wniosku o status uchodźcy. Uchodźcy tamilscy są wypuszczani przez przemytników w Warszawie lub okolicach. Po dotarciu na lotnisko podlegają aresztowi do 3 miesięcy za nielegalne przekroczenie granicy. Wszczęcie postępowania o nadanie statusu chroni jednak cudzoziemca przed wydaleniem. Po wszczęciu postępowania cudzoziemiec jest kierowany do ośrodka dla uchodźców, gdzie oczekuje decyzji w swojej sprawie. Pierwszym miejscem, do którego zostaje wysłany, jest Centralny Ośrodek Recepcyjny w Dębaku -Podkowie Leśnej. Dębak, obiekt strzeżony, jest ośrodkiem najgorzej wspominanym przez Tamilów ze względu na brak możliwości produktywnego spędzania wolnego czasu. Uchodźcom lankijskim bardzo podobały się ośrodki typu otwartego, które umożliwiały kontakt z miejscową ludnością, z którą nawiązywali przyjaźnie, latem pomagali przy pracach polowych i chodzili do dyskotek. Czas spędzony w ośrodku jest jednak z reguły wspominany jako nudny, wypełniony monotonią i bezczynnością.
Uchodźcy nie domagają się poprawy sytuacji od rządu polskiego, raczej sami starają się sobie radzić.
Fenomen Kosewka i Rabki
W latach 1996-1998 Lankijczycy wyprzedzali inne narodowości pod względem liczby składanych wniosków o nadanie statusu uchodźcy w Polsce (630-862 osób rocznie). Generalnie w tym czasie odnotowuje się wyraźnie negatywny stosunek ludności miejscowej do przymusowych imigrantów. Zaprzeczeniem tych faktów są dane dotyczące uchodźców tamilskich, którzy przychodzili w odwiedziny do mieszkańców okolic ich ośrodka.
Znamienny jest przykład walki Polki z Rabki związanej z Tamilem i spodziewającej się jego dziecka o powstrzymanie jego deportacji do Sri Lanki. Został on aresztowany podczas odwiedzin u znajomych w Łomży i deportowany bez możliwości złożenia odwołania. Jego praw domagała się nie tylko narzeczona i jej matka, ale także znajomi i sąsiedzi, którzy żyli w dobrej komitywie z tamtejszymi Tamilami.
Nietypowa sytuacja miała również miejsce w Kosewku, gdzie miejscowi mieszkańcy w tak dużym stopniu zżyli się z zamieszkującymi tamtejszy ośrodek Tamilami, że po jego likwidacji zaoferowali im zakwaterowanie i zameldowanie oraz utrzymanie we własnych domach. Rodziny, które przyjęły pod swój dach Tamilów, motywowały swoją decyzję głównie współczuciem wobec losu uchodźców i przyjaźnią, jaka się między nimi narodziła. Przez 2 lata Tamilowie byli na utrzymaniu osób, które zdecydowały się ich przyjąć; wdzięczność za gościnność okazywali pomagając przy pracach domowych lub przygotowywaniem tradycyjnych posiłków tamilskich. Kiedy Tamilowie powyjeżdżali na Zachód lub znaleźli sobie mieszkania w Warszawie, nadal utrzymywali kontakt z mieszkańcami Kosewka.
Jednym z głównych problemów, na jakie wskazują Tamilowie po przybyciu do Polski, jest bardzo słaba znajomość u Polaków języka angielskiego, co uniemożliwia najprostsze porozumiewanie się. Sami z reguły mówią kilkoma językami: tamilskim, syngaleskim i/lub angielskim.
Tamilowie szybko się uczą i chcą się uczyć polskiego.
Praca - Stadion Dziesięciolecia w Warszawie
Tamilowie poszukujący zatrudnienia w Polsce mają nie tylko trudności związane z bezrobociem i konkurencją, ale też poważne problemy z powodu braku odpowiednich, wg polskich norm, kwalifikacji czy problemy z nostryfikacją dyplomów. Muszą się uczyć wszystkiego od początku.
Uchodźcy ze Sri Lanki w domu ojczystym uprawiali ryż, chilli, bawełnę, banany, zajmowali się rybołówstwem - niestety nie są to zawody przydatne w Polsce. Młodzi ludzie nie są jednak zbyt wymagający. Nie znając warunków w Polsce, wyobrażają sobie, że będą tu mogli pracować ciężko, na wiele etatów, żeby zarobić na własne utrzymanie i by móc wspomóc rodzinę w Sri Lance. Zdaniem Tamilów, Polska jest dobrym krajem do inwestowania i rozpoczynania interesów, gdyż nie trzeba mieć na początku dużych zasobów finansowych, dlatego też dziwią się bezrobociu wśród Polaków.
Na początku pracy na Stadionie Lankijczycy wkraczają na drogę „przedsiębiorcy” lub „kramarza”. „Przedsiębiorca” posiada status uchodźcy, więc może wystąpić do PAH o pożyczkę na rozwój w wysokości 500 zł; po jej spłaceniu można dostać 1000 zł. „Kramarz” nie ma tak wielkich perspektyw, gdyż nie może pożyczyć większej ilości pieniędzy, często nie posiada statusu uchodźcy i pozwolenia na pracę.
Decyzja o rozpoczęciu pracy na Stadionie bierze się z bezczynności, potrzeby decydowania o sobie i braku innych możliwości. Po rozwinięciu interesu zdarza im się nawet zatrudniać pracowników, nie tylko rodaków, ale i Rosjan, Ukraińców, Polaków.
„Przedsiębiorcy” mają zamykane na noc sklepy, w których sprzedają sprzęt elektryczny, artykuły gospodarstwa domowego i różne drobiazgi. Mają również swoje stoiska na koronie Stadionu, gdzie sprzedają bieliznę i tekstylia kupowane od Wietnamczyków, często na kredyt.
Mieszkańcom Sri Lanki przypisuje się przedsiębiorczość i pracowitość - wszyscy pracują 10 do 14 godzin, czasem nawet po 18. Praca bywa również lekarstwem na tęsknotę. Zarobki są różne - „przedsiębiorcy” wyciągają od 300 do nawet 1000 zł dziennie. Każdy zarabia wystarczająco na swoje utrzymanie i raz na jakiś czas może wysłać pieniądze swojej rodzinie. Po 1999 roku interesy zaczęły iść gorzej, dlatego niektórzy zdecydowali się wyjechać na Zachód. Tamilowie, którzy zostali nie pracują codziennie, a tylko przy ładnej pogodzie lub w weekendy, kiedy jest największy ruch.
W obronie tamilskości
Współczesna kultura tamilska nosi wyraźne piętno tradycji, tym bardziej w sytuacji emigracyjnej Tamilów ze Sri Lanki. W mikrospołeczności tamilskiej w Polsce również istnieją i istniały podziały, jednak w tak małej grupie schodzą one na dalszy plan przed więzami przyjaźni do tego stopnia, że przez innych cudzoziemców są postrzegani jako jedna grupa, ze wspólnymi dążeniami i poglądami.
Jedną z największych wartości podkreślanych przez Tamilów było życie „wewnątrz społeczności”. Życie wspierane przez rodzinę i krąg sąsiedzki. Dlatego w Polsce początkowo raził ich brak kontaktów między zamieszkującymi drzwi w drzwi sąsiadami. Rozciąga się to nie tylko na kontakty z najbliższymi, ale i w ogóle na stosunki międzyludzkie. Drażni ich oschłość i niewrażliwość na cudzą krzywdę u Polaków. Ten brak kontaktów z sąsiadami rekompensują spotkania między sobą, na których przygotowują tradycyjne tamilskie jedzenie i rozmawiają w języku ojczystym. Spotkania zawsze koncentrują się wokół jedzenia: ryż z curry jako podstawy. Polskie jedzenie jest dla nich pozbawione przypraw i zbyt słodkie. Uwielbiają oglądać tamilskie filmy na kasetach wideo i przedkładają je nad kino amerykańskie czy europejskie ze względu na ich specyfikę: piosenki i tańce wplecione w fabułę oraz sceny walk.
Tamilowie są przede wszystkim hindusami, jednak wielu z nich jest chrześcijanami. Bez względu na wyznanie po przybyciu do Polski byli bardzo religijni, nawet jeśli w domu ojczystym nie chodzili do kościoła. Gdy ich sytuacja w obcym kraju się unormowała, zaprzestali praktyk religijnych. Zdaniem Tamilów, wiara ich krajan jest silniejsza i głębiej zakorzeniona w kulturze niż Polaków, gdyż Lankijczycy chodzą do kościoła codziennie, a Polacy tylko w niedzielę i od święta.
Sprawą nierozerwalnie związana z religią w kulturze hinduskiej jest kwestia kast. Niektórzy otwarcie mówią, że kasta jest czymś wstydliwym, jednak większość przyznaje, że każdy należy do jakiejś kasty. Poza Sri Lanką nie ma warunków koniecznych do przestrzegania reguł kastowych, co częściowo zwalnia Lankijczyków z obowiązku stosowania się do nich i pozwala na ich lekceważenie. Tutaj kasta staje się sprawą prywatną.
Temat kontaktów damsko-męskich jest w kulturze tamilskiej jest bardzo wrażliwy. Dziewczęta nie mogą się spotykać z chłopcami, przed ślubem kobiety obowiązuje wstrzemięźliwość seksualna. Ponadto występuje wyraźny podział obowiązków w rodzinie: mężczyzna utrzymuje rodzinę, kobieta zajmuje się domem i wychowuje dzieci. W Sri Lance nadal obowiązują małżeństwa zaaranżowane przez rodziców.
W Polsce jednak do tych zasad uchodźcy nie mogą się stosować. Nie ma tu bowiem obecnie żadnej tamilskiej kobiety ze Sri Lanki. Uchodźcy tamilscy w Polsce, nie mając możliwości finansowych na sprowadzenie żony ze Sri Lanki, skłaniają się ku dziewczętom polskim. Na początku szokuje ich jednak swoboda, jaką mają kobiety w Polsce; prowadzi to do braku szacunku do polskich kobiet. Jednak mimo wszystko większość Tamilów w Polsce ma polskie dziewczyny.
Powrót do ojczystego kraju jest postrzegany jako perspektywa bardzo abstrakcyjna. Po powrocie obawiają się aresztowania i tortur, brak im wiary w zakończenie konfliktu. Jednak nieodłącznym elementem jest tęsknota.
Jak przystosować się do życia w Polsce
Historia rodziny Bengów
Członkowie rodziny Dol Beng, z grupy etnicznej Dinka, wyjechali z Sudanu z powodu dyskryminacji ich jako katolików przez zwolenników prawa koranicznego. Marlon, głowa rodziny, działał w Sudańskiej Ludowej Armii Wyzwolenia (SPLA) i rozpowszechniał informacje na temat sytuacji chrześcijan w Chartumie, gdzie zamieszkiwali. Obok języka ojczystego dinka, znali również arabski i angielski. Mary, żona Marlona, miała 27, a jej mąż 30 lat. W Sudanie oboje skończyli po 2 lata studiów, ona zaczęła psychologię, on administrację.
Do Polski trafili w 1996 roku, po 2 latach spędzonych w Syrii i krótkim pobycie w Tajlandii. Pierwszą decyzję w sprawie statusu uchodźcy dostali negatywną. Dopiero po kolejnym wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy w 1997 roku otrzymało status uchodźcy. Zostali objęci działającym wówczas Programem Indywidualnej Adaptacji, którego celem było przystosowanie ich do samodzielnego życia w Polsce.
Uchodźca, który otrzymał status, musi przede wszystkim znaleźć mieszkanie i uzyskać w nim zameldowanie, gdyż bez tego nie może podjąć pracy. Jest to jednak przedsięwzięcie naszpikowane trudnościami, przejawiającymi się w konieczności uzyskania zgody właściciela na zameldowanie, niechęci oferentów do wynajmujących cudzoziemców, wysokimi kosztami i barierami językowymi.
Dol Bengom, jako rodzinie czteroosobowej, przyznano pomoc finansową w wysokości 350 zł miesięcznie na osobę, razem otrzymywali więc 1400 zł. Pomoc, nie dość, że nie wystarczająca na pokrycie wszystkich kosztów, była też ograniczona w czasie do 9 miesięcy. Dol Bengowie zdecydowali się na wynajęcie kawalerki na Dolnym Mokotowie płacąc 1200 zł miesięcznie + opłaty. Dopóki nie znaleźli pracy, byli uzależnieni od pomocy z PAH.
Mary i Marlon zdecydowali się pozostać w Polsce, gdyż twierdzili, że znaleźli się w państwie demokratycznym, jest tu wolność i życzliwi im ludzie, ponadto liczyli na podjęcie obiecującej pracy i z czasem na studia.
Gdy uchodźca jest już zameldowany, ale nie ma pracy, powinien zarejestrować się w Urzędzie Pracy jako bezrobotny, by móc korzystać z bezpłatnej opieki medycznej. Wielu problemów w tym procesie przysparza nieznajomość języka polskiego i konieczność wypełnienia wielu formularzy. Rodzinie Dol Bengów pomogła w tym autorka artykułu, będąca ich opiekunką.
Instytucja była kompletnie nieprzygotowana do przyjmowania uchodźców, a z drugiej strony uchodźcy po opuszczeniu ośrodka byli zupełnie nieprzygotowani do poruszania się w nowej rzeczywistości.
Następnym zadaniem było zapisanie dzieci do przedszkola i wizyta u lekarza, gdy dziecko zachorowało. W obu przypadkach konieczna była pomoc opiekunki w kwestii komunikacji i uświadomienia lekarza o ich prawie do bezpłatnego leczenia.
Wizyta w Ośrodku Opieki Społecznej okazała się być ostatnim przypadkiem zetknięcia się rodziny z niedoinformowaniem urzędu o zakresie praw uchodźców. Dol Bengom kazano czekać kilka dni na przybycie prawnika w celu rozstrzygnięcia o ich prawie do korzystania z pomocy społecznej. Otrzymali wtedy tylko jednorazową zapomogę, gdyż obejmował ich jeszcze program Indywidualnej Adaptacji. Kiedy skończyła się pomoc, Marlon i Mary znów zwrócili się do ośrodka o pomoc. I tym razem pojawił się problem komunikacyjny, gdyż Dol Bengowie nie zrozumieli, że u każdego pracodawcy, który odmówił im przyjęcia, powinni poprosić o pieczątkę na dowód aktywności w poszukiwaniu pracy.
Jeszcze po 2 latach od wyjścia z ośrodka Dol Bengowie niewiele rozumieli po polsku. Mary zaczęła uczęszczać na kurs języka polskiego opłacany przez PAH, jednak stale unikała sytuacji, w których musiałaby się porozumiewać po polsku, prosząc opiekunkę o pomoc. Nawet do kościoła chodzili na mszę tylko w języku angielskim. Nie zawarli też żadnych przyjaźni z Polakami. Byli głęboko uzależnieni od pomocy materialnej różnych instytucji humanitarnych.
Z dziećmi Dol Bengów także były problemy, gdyż często się przeziębiały. Jedno z nich dodatkowo chorowało na astmę.
Były też problemy z rachunkami za energię. Opieka Społeczna nie mogła pomóc w tej sprawie, gdyż rachunek nie był wystawiony na ich nazwisko, tylko właścicielki mieszkania. Mary i Marlon byli bardzo rozgoryczeni, dziwili się polskiej biurokracji, uważali, że są traktowani niesprawiedliwie. W PAH doszło nawet do kłótni między zrozpaczoną Mary a dyrektorką.
U ludzi, którzy stykali się z Dol Bengami z racji pełnionych funkcji, dość szybko wzbudzali oni zniecierpliwienie. Niezrozumienie wzbudzał fakt ich nieznajomości polskiego, zdarzały się nieporozumienia co do praw ich przysługujących.
Stosunek Bengów do otaczających ich Polaków cały czas ewoluował. Na początku mieli nadzieję na ułożenie sobie życia w Polsce, wydawali się zadowoleni z kontaktów z Polakami. Na ogół mieli o nas dobre zdanie. Jednak w miarę upływu czasu i poznawania języka, byli coraz bardziej niezadowoleni, głównie z nerwowości i agresywności Polaków.
Dol Bengowie wciąż wykazywali postawę roszczeniową, oskarżali PAH o rasizm z powodu braku pomocy. Natomiast ograniczanie im pomocy miało pobudzić ich wysiłek, samodzielność i proces adaptacji.
Po upływie pewnego okresu Dol Bengowie zaczęli jednak wykazywać się zaradnością. Mary znalazła pracę w przedszkolu, ucząc angielskiego, zarabiała 350 zł miesięcznie, jednak czuła się dyskryminowana, pracując więcej niż reszta a zarabiając mniej, więc po 2 miesiącach zrezygnowała. Marlon z kolei postarał się o rozwinięcie prywatnej działalności gospodarczej, polegającej na sprzedaży afrykańskiego rzemiosła artystycznego na stoisku w podziemiach przy Dworcu Centralnym. Latem zarabiał wystarczająco, zimą było gorzej, znów potrzebowali pomocy. Zaczęli się nawet zastanawiać nad wyjazdem do Wielkiej Brytanii.
W końcu zrezygnowali z drogiego i małego mieszkania w Warszawie i przeprowadzili się do Ożarowa. Mieszkanie jest 3-pokojowe, czynsz dużo mniejszy, powoli się urządzają.
Sztuka przetrwania
Uchodźcy samotni w ramach Indywidualnego Programu Adaptacji otrzymywali pomoc w wysokości 450 zł. By wynająć mieszkanie i uzyskać zameldowanie, konieczna była praca, co z kolei utrudniał brak znajomości języka, tworzy się błędne koło.
W porównaniu do Dol Bengów samotni uchodźcy mają łatwiejszą sytuację, w najgorszym wypadku mogą u kogoś zamieszkać na jakiś czas, rodzina nie ma na to szans. Uchodźcy dobierali się w parę osób i wynajmowali jedno mieszkanie, żeby było jak najtaniej.
Wszystkim Afrykanom doskwierał w Polsce brak przestrzeni i mała powierzchnia mieszkań w porównaniu do ich ojczystych domostw.
Obecnie uchodźców objęła nowa ustawa o pomocy społeczne, wg której mogą uzyskać pomoc na równi z obywatelami polskimi, jednak w praktyce przepis ten słabo zdaje egzamin. Na szczęście dla uchodźców istnieje jeszcze możliwość zwrócenia się o pomoc od organizacji humanitarnych, jednak jest to doraźna pomoc. Dużą rolę ogrywa tu grupa wsparcia osób należących do tej samej narodowości. Przyjaciele w pewien sposób zastępują rodzinę.
Pozornie najłatwiejszym wyjściem jest wyjazd na Zachód, jednak nie wszyscy się decydują na to rozwiązanie.
Osoba samotna ma również większe możliwości przy wyborze pracy, jest odpowiedzialna sama za siebie i dyspozycyjna; łatwiej jej jest też zdobyć pomoc socjalną; jest bardziej zdopingowana do nauki polskiego. Dużą rolę odgrywa jednak osobista przedsiębiorczość, otwartość i zdolności poznawcze jednostki. Najlepszą metodą adaptacji w obecnej sytuacji uchodźców są studia.
Ciekawe są uwagi Afrykanów na temat kultury polskiego społeczeństwa. Elementem najbardziej zwracającym ich uwagę jest tradycja picia alkoholu. W przypadku muzułmanów zwracano także uwagę na problemy w praktykowaniu religii, chodzi tu przede wszystkim o możliwości w dotrzymywaniu terminów modlitw. Jeśli chodzi o pożywienie, uchodźcy prowadzą własną kuchnię. Na spowolnienie adaptacja uchodźców mają także wpływ polskie realia, takie jak bezrobocie, niskie płace, drogie mieszkania.
Większość trudności, jakie uchodźcy z Afryki napotykają w przystosowaniu się do życia w Polsce, wynika ze złej organizacji ich przyjmowania w pierwszym stadium pobytu, brak nauki języka polskiego, wydłużone procedury oczekiwania na status uchodźcy, izolacja, uzależnianie ludzi od pomocy socjalnej i ogólne nieprzygotowanie Polski do przyjmowania uchodźców.