Pornograficzne upodobania współmałżonka
List ten zdecydowałam się napisać po długich wahaniach, a problem mój jest następujący. Mężatką jestem dopiero kilka lat. Początkowo nasze współżycie układało się zgodnie i po Bożemu. Pewnej nocy spadł na mnie jakby grom z jasnego nieba. Przebudziwszy się, zauważyłam, że mąż się onanizuje. Poczułam się odepchnięta, zdradzona, nieważna, po prostu upokorzona. Nie mogłam się z tym pogodzić, zaczęłam z nim o tym rozmawiać. Wyznał, że zaczął się onanizować już przed ślubem i że nasze współżycie małżeńskie nie usunęło tego nawyku. Nie umiałam zrozumieć, dlaczego przedtem mi o tym nie powiedział. Przecież byliśmy i jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
To jednak był dopiero początek. Mąż zaczął prosić mnie — tym rodzajem prośby, który jest gorszy od żądania — o seks oralny, analny, o doprowadzenie go do orgazmu ręką, itp. W pewnym momencie — czując, że chyba robię źle — zaczęłam się na to godzić. Miałam nadzieję, że to wyprowadzi go z nałogowego uprawiania masturbacji. Teraz wiem, że to była ślepa uliczka.
Drugi grom spadł na mnie równie niespodziewanie jak ten pierwszy. W szufladzie męża, a potem w łazience znalazłam pisma „dla panów”. Wybuchła wielka kłótnia, a raczej wojna, która trwa do dziś. Z czasem zorientowałam się, że chyba ponad połowa połączeń z naszego komputera to wizyty na stronach pornograficznych. Bardzo cierpię z tego powodu. Nasza wspólna modlitwa dawno „zdechła”.
Szukaliśmy odpowiedzi w „Katechizmie”. Podana tam definicja pornografii (nr 2354) jest jasna, ale zdaniem męża, nie dotyczy „Playboya” ani „Hustlera”, bo nie pokazuje się tam aktów płciowych, tylko akty kobiece. Nie ma różnicy — przekonuje mnie mąż — między tymi pismami, a np. twórczością Michała Anioła. Może powinnam więc te „gołe baby” zaakceptować? Mąż twierdzi, że wielu mężczyzn ogląda takie pisma i filmy wspólnie z żonami, że to jest normalne, że to tylko ja jestem zbyt zasadnicza i ograniczona.
Zarazem czuję, że mój sprzeciw jest w pełni uzasadniony. Przecież oszukują mojego męża ci wszyscy, którzy pokazują mu kobiety o ciałach bez skazy (na fotografiach, po zastosowaniu technik retuszu!), które nie miesiączkują, nie padają na nos po całym dniu z ząbkującym niemowlakiem, nie potrzebują kwiatów ani komplementów, nie proszą o zmywanie...<
Pornograficzne zainteresowania męża niszczą pokój i zgodę w naszym małżeństwie. Nie wypominam mu rachunków za internet. Przede wszystkim czuję się nieszanowana i upokorzona w swojej kobiecości. Mąż twierdzi, że to mój problem. Przecież jego żoną jestem ja i tylko ja, a zdjęcia nie są konkurencją i widocznie mam kompleksy. Odpowiadam mu, że wychodząc za mąż, oczekiwałam, że będę jego jedyną, że czuję się zdradzana. Ostatnio oświadczył mi, że skoro nie akceptuję pism erotycznych, to przyniesie mi hard porno, to wtedy „zobaczę”.
Zaczęłam, jak chyba nigdy dotąd, dbać o siebie. On „jęczy” nad każdym kosmetykiem, że zbyt drogi. I mówi mi, że kobiety na zdjęciach mają gładkie ciała, a u mnie zostają ślady po depilacji i mam gorszą cerę. Dałam się mężowi sfotografować nago, stanowczo prosząc go, żeby to było tylko dla niego. Nie odciągnęło go to od innych zdjęć. Już nie wiem, co robić.
Mimo zmęczenia, rozgoryczenia i całego mojego cierpienia staram się podejmować inicjatywę we współżyciu. Od pewnego czasu zazwyczaj jest ona odrzucana, bo „załatwiłem to wczoraj sam”. W rezultacie ostatnio współżyjemy rzadko. A przecież nie należę do tych, co to przestały dbać o siebie i wciąż mówią mężowi, jakie to są biedne i zmęczone. Wręcz przeciwnie, dbam o siebie, także intelektualnie, staram się być uśmiechnięta, doceniać męża i jego pracę, zauważać to, co robi dla nas, tzn. dla mnie i dzieci.
On na pewno jest bardzo poraniony, bo świadczą o tym sprzeczności w jego wypowiedziach. Z jednej strony próbuje mnie przekonać, że nie widzi żadnego zła w onanizowaniu się, z drugiej strony ma pretensje do Pana Boga, że dał mężczyźnie naturę poligamisty, a żąda od niego monogamii. Z jednej strony, mąż wie o tym, że z grzechów nieporządku seksualnego trzeba się wyspowiadać, z drugiej strony pyta mnie, czy może przystąpić do Komunii, a oboje wiemy, że w nocy znów się onanizował. Czuję to tak, jakby chciał uzyskać ode mnie orzeczenie, że to nie jest grzech. Ja bardzo kocham mojego męża. Jak mu pomóc?
Czymś ważnym dla zrozumienia tego, co Panią boli, będzie — jak sądzę — rozpoznanie mechanizmu bezwstydu, który pojawił się i coraz bardziej narasta w Waszym małżeństwie. Bezwstyd to nie jest zwyczajny brak wstydu. Wyzwolenie od wstydu niepotrzebnego czy fałszywego jest przecież czymś pożądanym i pozytywnym. Bezwstyd polega na tym, że ktoś przestaje wstydzić się czynionego przez siebie zła albo nawet domaga się tego, żeby czynienie zła uznać za coś całkiem normalnego.
Dlatego bezwstyd jest czymś gorszym jeszcze niż hipokryzja. Hipokryzja jest to zakłamane opowiadanie się po stronie dobra, bezwstyd jest to jawne opowiedzenie się po stronie zła. Rodzicom, którzy uczą dzieci, że trzeba być uczciwym, a sami postępują inaczej, można zarzucić hipokryzję i poradzić im, żeby nie dziwili się temu, iż efekt ich pouczeń będzie praktycznie żaden. Kiedy jednak rodzice uczą dzieci złodziejstwa albo innego zła, tak jakby nie było w tym nic złego, nie są już hipokrytami, tylko bezwstydnikami, deprawującymi własne dzieci.
Hipokryzja i bezwstyd zazwyczaj idą ze sobą w parze. Jeśli hipokryta się nie nawróci, w końcu zacznie się przemieniać w bezwstydnika — początkowo wobec kogoś sobie bliskiego, potem wobec coraz to następnych ludzi. Procesy te mogą się dokonywać również na skalę społeczną. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kobieta, która nie pozwoliła urodzić się swojemu dziecku, ukrywała ten grzech nawet przed rodzoną siostrą. Dziś wśród argumentów za legalnością aborcji szczególnie głośno daje o sobie znać logika odwoływania się do hipokrytów, którzy nie zamierzają się nawrócić: „skończmy wreszcie z udawaniem i oficjalnie uznajmy to, co się dzieje pokątnie!” 1.
Moment, w którym Pani zorientowała się, że mąż ma problemy z zachowaniem czystości małżeńskiej, mógł stać się dla niego początkiem wyzwolenia ze złych przyzwyczajeń. Gdyby w tamtych dniach udało się Wam przeprowadzić prawdziwie małżeńską, pełną przyjaźni i współczucia rozmowę, opartą na założeniu, że czystość każdego z Was jest wspólnym dobrem Waszego małżeństwa, zapewne złu udałoby się wtedy ukręcić głowę, a już na pewno nie pozwolilibyście mu narastać. Szkoda, że mąż wybrał wtedy strategię bezwstydu. Bardzo zresztą możliwe, że Pani nie wykorzystała wtedy swoich możliwości, żeby go przed tym ustrzec, a kto wie, może nawet mimowolnie go do tego popchnęła (np. bardziej promieniując swoim oburzeniem i rozczarowaniem niż wiarą, że te problemy uda mu się przezwyciężyć).
Decydując się na strategię bezwstydu, człowiek staje się jeszcze bardziej niewolnikiem zła, niż był nim wtedy, gdy wprawdzie mało walczył ze swoim grzechem, ale starał się go ukryć przed ludźmi. Dwa zjawiska pojawiają się wówczas nieuchronnie. Po pierwsze, człowiek przestaje się wstydzić coraz to następnych rodzajów grzechów. I tak, mąż nie wstydzi się już przed Panią zachowań, które niszczą godność aktu małżeńskiego, a które dawniej były w Waszym małżeństwie nie do pomyślenia. Z czasem przestał się wstydzić swojego zainteresowania pornografią. Niech Bóg zachowa, żeby obszar bezwstydu miał się jeszcze u niego powiększać, bo, niestety, jest to możliwe.
Drugą konsekwencją przejścia od hipokryzji do bezwstydu jest formułowanie różnych pretensji pod adresem Pana Boga, że Jego przykazania są takie „nieżyciowe” albo że to On sam jest winien naszych grzechów. Już Adam próbował obciążać Pana Boga swoim grzechem: „Niewiasta, którą Ty postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z drzewa i zjadłem” (Rdz 3,12).
Otóż gdyby mężowi zdarzyło się jeszcze kiedyś oskarżać Pana Boga o to, że dał mężczyźnie naturę poligamisty, niech Pani mu wówczas z całą serdecznością, ale i stanowczością zwróci uwagę na to, że takimi poglądami podkłada miny pod Wasze małżeństwo. Przysięgaliście sobie wierność aż do śmierci, a nie do momentu, w którym komuś z Was zacznie się wydawać, że trwanie w monogamii przekracza jego siły.
W ogóle wydaje mi się, że ogromnie przydałoby się Wam w obecnym momencie wspólnie przypomnieć sobie, że małżeństwo jest to obopólny dar z całego siebie, a nie tylko wspólnota dóbr i wymiana usług 2. Zwłaszcza, że podjęła Pani parę panikarskich — i raczej błędnych — prób ratowania swojego męża. Sądzę np., że błędem z Pani strony jest przyzwolenie na bycie używaną przez męża do zaspokojenia jego potrzeby seksualnej, nawet jeśli to obraża Pani wrażliwość moralną i estetyczną. Nie wypędza się diabła przy pomocy Belzebuba ani skłonności homoseksualnych nie usunie się poprzez doradzanie rozpusty męsko-damskiej. Tak samo z egocentrycznego nastawienia na zaspokajanie potrzeby seksualnej nie wyciągnie Pani męża poprzez zgodę na to, żeby używał do tego swojej żony.
Jeśli Pani nie będzie walczyła o to, żeby Wasza miłość małżeńska była spotkaniem w prawdziwej miłości, miłości skierowanej ku osobie współmałżonka — miłości, w której jedność ciał będzie poniekąd sakramentem Waszej jedności duchowej — to jeszcze niejeden raz może się zdarzyć, że Pani godność żony zostanie poniżona za pomocą tego brutalnego wyjaśnienia, że on „dzisiaj nie chce, bo zaspokoił się wczoraj”. Błędem było również — tak mi się wydaje — liczenie na to, że atrakcyjne, „seksowne” zdjęcie żony wyprze u męża zainteresowanie pornografią.
Natomiast zdecydowanie bym Panią utwierdzał w przekonaniu, że mąż jest bardzo dobrym człowiekiem, tyle że zranionym w sferze swojej seksualności. Otóż pierwszym warunkiem, żeby ta rana zaczęła się goić, jest przyznanie wobec Boga i swojego sumienia, że onanizm i pornografia to nie są zachowania „w porządku”, a zarazem uznanie, że jest się zranionym, a więc kimś słabym i potrzebującym szczególnej Bożej pomocy. Nie umiem Pani radzić, w jakich proporcjach powinna Pani przyrządzać ten koktajl milczenia, reagowania bezpośredniego oraz pośredniego „dawania do zrozumienia”, aby był najbardziej skuteczny. Wiem tylko na pewno, że milczenia też powinno być z Pani strony sporo. Przede wszystkim zaś musi Pani jeszcze bardziej pogłębiać w sobie przeświadczenie, że mąż jest dla Pani najbliższym człowiekiem na ziemi, że to w Waszej wspólnej miłości wzajemnej powinny rosnąć i uczyć się życia Wasze dzieci.
Ważnym sposobem walki o czystego męża (czyli po prostu walki o męża) jest zarówno okazywanie mu na co dzień szacunku, wspólnoty, przyjaźni itp., ale również jakieś realne zapraszanie go do tego, co w języku chrześcijan nazywa się miłością bliźniego. Zranienia w dziedzinie seksualnej z reguły zdradzają jakieś zamknięcie w sobie, jakąś nieumiejętność prawdziwego dawania siebie innym. Toteż zwycięstwo na tym polu zwykle kończy się dziękczynieniem Bogu za to, że kiedyś było się zranionym, bo może właśnie dzięki leczeniu tej rany osiągnęło się istotny postęp w postawie miłości. Z tego, co Pani na temat swego męża napisała, spodziewam się, że wszystko skończy się bardzo dobrze. Jest w Pani mężu wystarczająco wiele dobrej woli, żeby poniekąd musiał on w pewnym momencie podjąć tę drogę, która skończy się zwycięstwem. Tak jakoś to widzę.
Zabrakło już miejsca na to, żeby podjąć bardziej szczegółowo sam problem pornografii. Może podpowiem Pani przynajmniej kilka lektur. Otóż w roku 1989 Papieska Rada ds. Mass Mediów opublikowała dokument pt. Pornografia i przemoc w środkach przekazu 3. Mamy polski przekład znakomitej książki D. A. Scotta, Pornografia. Jej wpływ na rodzinę, społeczeństwo, kulturę (Gdańsk 1995). Odnotujmy ponadto opublikowany w naszym miesięczniku świetny tekst Irvinga Kristola pt. Pornografia, obscena i słowo w obronie cenzury, „W drodze” 10/1993, s. 103-113.
Spośród bardzo licznych wypowiedzi Jana Pawła II na ten temat postanowiłem wybrać fragment z Orędzia na Międzynarodowy Dzień Środków Przekazu, z 10 maja 1981 roku:
Zagrożeniem, które stanowi poważny zamach na odpowiedzialną wolność użytkowników środków społecznego przekazu, jest rozbudzanie seksualizmu, aż po zalew pornografii w słowie mówionym lub pisanym, w obrazach, w przedstawieniach, a nawet w występach określanych jako „artystyczne”. Dochodzi niekiedy do prawdziwego stręczycielstwa, które dokonuje dzieła zniszczenia i deprawacji. (...) Działalność ta jest nie tylko antychrześcijańska, lecz antyhumanitarna.
Jacek Salij OP
1 Na niegodziwość tego argumentu próbuję wskazać w liście pt. Coś gorszego od hipokryzji, „W drodze” 8/1994 (przedruk w książce Nadzieja poddawana próbom).
2 Zobaczenie tej elementarnej prawdy oraz jej konsekwencji dla etyki współżycia małżeńskiego było początkiem drogi do Kościoła katolickiego dla dwojga bardzo antykatolicko nastawionych protestantów, zob. Scott i Kimberly Hahn, W domu najlepiej. Nasza droga do Kościoła katolickiego, Warszawa 1998, s. 34-51. Serdecznie bym Panią namawiał do zapoznania się z tym świadectwem. A jeszcze bardziej bym Was namawiał do udziału w weekendowych rekolekcjach dla małżonków prowadzonych przez katolicki ruch o nazwie Spotkania Małżeńskie. Wielokrotnie radziłem małżonkom, zwracającym się do mnie z jakimiś swoimi problemami, udział w tych rekolekcjach, i bardzo często mi potem za to dziękowano. Tym, co zazwyczaj małżonkowie najbardziej sobie cenią w tych spotkaniach, jest przygotowanie ich do godziny szczerości, która w takiej formie bez pomocy z zewnątrz zazwyczaj nie byłaby możliwa. W atmosferze tych rekolekcji mogłaby się Pani dowiedzieć od swojego męża o sobie samej oraz o jego problemach i odczuciach wielu rzeczy, których teraz się Pani może nawet nie domyśla. Również jemu będzie Pani miała okazję powiedzieć wiele rzeczy, których zazwyczaj po prostu powiedzieć się nie da — a wszystko to będzie podporządkowane uzdrawianiu Waszego związku. Zgłoszenia na te rekolekcje można kierować (niezależnie od tego, w którym miejscu Polski się mieszka) pod następującym adresem: Spotkania Małżeńskie, skrytka pocztowa 34, 02-792 Warszawa 78.
3 Posoborowe dokumenty Kościoła katolickiego o małżeństwie i rodzinie, t. 1, Kraków 1999, s. 415-425.
Zeszyt nr 6 (322) 2000
© 2000 Wydawnictwo W DRODZE ze strony:http://mateusz.pl/wdrodze/nr322/322-15-wdrodze.htm