Tytuł |
Miejsce akcji |
Postacie |
Problematyka, temat |
Fabuła - streszczenie |
Trzecia godzina |
- Park-studnia, - burdel, - Grota płochej czarownicy, - zakład pogrzebowy, |
- Pan Pichoń -zezowaty, ma zwidy - właściciel świata - imaginacja, - posągi przy fontannie-prorocy, - Honorcia - burdelmama, a potem żona Pichonia, - Taras - tępy grabarz - Franek- zezowaty, przybrany syn |
-parodia młodopolskich epifanii, problemu zagadki bytu, przekonania o istnieniu ku śmierci - zderzenie stylu wysokiego z makabrycznością "estetyki brzydoty" - turpizm - bohater „Trzeciej godziny” Pichoń zostaje przedsiębiorcą pogrzebowym tylko w tym celu, żeby w wyszukanej formie i uroczystym ceremoniale wypełniać urojoną funkcję mitycznego przewoźnika zmarłych. - groteska,
|
Podzielone na 3 części.
Część I. Na samym początku dowiadujemy się, że „Był zezowaty, nie wiodło mu się, zmarniał”, uczelnia nie zaspokoiła jego „głodu”, utknął w samym sobie, zajęty porządkowaniem zbioru istotnych i pozornych problemów - czyli poznajemy Pana Pichonia. Wszystkie niepowodzenia przypisuje on zezowi. Dzięki zezowi jednak widzi więcej i jest w stanie dotrzeć do wiedzy, której zwykli ludzie nie posiądą (dostrzega zawsze zbyt wiele). Oprócz tego, że ma zeza jest też epileptykiem („poglądy swe czerpał głównie z chorych przywidzeń, jakim ulegał, gdy skurcz mięśni koło serca chwytał go niespodziewanie i łagodnie usuwał na ziemię”). Wyglądał też jak człowiek chory (żółta, ziemista cera, napęczniała sylwetka, stożkowata głowa). Wszystkie swoje przemyślenia i przesłania (spisane) trzymał w ozdobnej szkatule. Rozpoczyna się opis wizji Pichonia (można przypuszczać, że ma atak choroby). Przepełniony patosem opis. Spotkanie z dziwnym starcem i trzema dziewicami. Okazuje się, że jest to nie tyle stwórca i władca świata, co jego kupiec (kupił Ziemię dla uciechy i zabawy), który cierpi głód - na tyle głód go męczy, że nawet dziewkom swym nie ma co dać do jedzenia, więc wyżerają mu mózg i nie może myśleć, a ten mózg się każdego dnia odnawia. Starzec zdziwionemu Pichoniowi mówi, że aby nasycić głód, muszą umierać ludzie - kupca cieszy, kiedy marnieją i gniją. Objawia też Pichoniowi, że kiedy wszystko i wszystkich pożre cieśnie Ziemię w przestwory. Pichoń myśli nad tymi słowami i zadaje pytanie „od kogo kupił Ziemię”, lecz wizja znika. Spadł skądś i się potłukł, ale wstał, otarł pianę z ust, zabandażował otarcia, otrzepał ubranie i poczłapał w swoją stronę. Dotarł do ogrodu, usiadł na ławce, przed nim była studnia z jakąś biblijną rzeźbą. Pichoń uznaje posągi za proroków, rozmawia z nimi, jawi mu się tajemnica - oni po coś tu stoją i coś mają przekazać. Spoufala się z nimi. Słychać zbliżającą się na koniach straż, Pichoń ucieka. Idzie do bogatej dzielnicy, gdzie „w dom wstąpił wyniosły (...)ucieszny i zwykle tańczący, a bardzo chętny wszelkim gościom, oczekiwanym przez dziewczęta, ładne i brzydkie dziewczęta.” [innymi słowy poszedł do burdelu]. Spotkał tam swoją dobrą znajomą, panią Honorcię „Podziwiał wyszywany w żółte kwiaty szlafroczek aksamitny, głębokie jego wcięcia na szyi i plecach, a szczególnie poważną brodawkę, co jak ponętna zazula nad wychudłą, sterczącą przysiadła łopatką. Cienkie kosmyki lnianych włosków maściła pani Honorcia obficie olejem z lipowych kwiatów”. Dziwił się, że tak 'powabna' niewiasta jest wdówką. Wysłuchuje jej żali - nałożyli na nią grzywnę (o TRZECIEJ GODZINIE). Pocałował ją w brodawkę i się oświadczył. Rozmawiają chwilę. Honorcia się zgadza. Umówili się na wyjście do parku na godzinę TRZECIĄ (bo sprzyja objawieniom) na dzień jutrzejszy. A kiedy zeszli się ludzie, ogłosili zaręczyny. Często chodzili do parku - Pichoń objawiał swojej narzeczonej mądrość, ale ona jej nie rozumiała. Chciał potomka, snuł plany o przyszłym dziedzicu jego mądrości. Zachowywał się jak dżentelmen, odprowadzał narzeczoną do domu i w rączkę całował. Kiedy wzięli ślub otworzyli cukiernię przy rynku „Grota płochej czarownicy”. Honorcia piekła i obsługiwała bufet a małżonek prowadził konszachty z prorokami i podróżował palcem po mapie (dosłownie i w przenośni też). Pichoń denerwował się, że prorocy są uparci i nie chcą z nim rozmawiać.
Część II. Pichoń nalegał na dziecko, Honorcia uznała, że nie po to za mąż wychodziła, żeby się z dziećmi babrać. Pichoń uznał, że prorocy ze studni mu obwieścili, że już czas ruszyć w podróż i żona powinna zrozumieć. Kobieta się zdenerwowała, rzuciła w twarz, że jeśli chce, to niech się wynosi, a o dziecku może pomarzyć co najwyżej i rąbnęła pięścią w blat dla lepszego efektu. Pichonia wypchnęła do kuchni, żeby czeladzi pomagał. On pilnował dobrze, ale zawzięty był i „kiedy nikt nie spoglądał, lekko pomadźgał w słodkim żonki wynalazku” (chodziło o nowy krem orzechowy do ciastek), a „kiedy wypiekano niezwykły pomysł, baczył, by uprzątnięto misę i wymyto, przy czym własnoręcznie dokładał drewien do ognia”. Podał żonie wypiek, uznała że smaczny, zmarła na kozetce, w kawiarni, wśród gości (Pichoń otruł żonkę). Policja robiła dochodzenie, przez jakiś czas Pichoń był zamknięty. Wyszedł z pudła - bo nie było dowodów. Niecały miesiąc po śmierci żony założył zakład pogrzebowy w miejscu kawiarni, co nie podobało się opinii publicznej. Zakład miał nazwę: „Pierwszorzędny Zakład Pogrzebowy” i rzeczywiście prosperował dobrze, grzebanie ludzi stało się wręcz sztuką - odpowiednio dobrane ozdoby, kwiaty, trumny, rzeźby, nawet niebieskie powozy dla dziewczynek, białe dla niemowląt się znalazły. Pichoń podróżował - mentalnie, po całym świecie i napawał się doznaniami, był misjonarzem śmierci - upraszał wszystkich o umieranie, żeby nasycić głód Kupca Świata. Nazwał się „Charonem moderny”. Do zakładu dobrał sobie odpowiednich ludzi. Rozróżniał trzy klasy zwykłych pogrzebów: zupełnie skromne, bardziej solidne i wystawne, a ponadto specjalne parady (dla ministrów, marszałków polnych i geniuszów - Pichoń rozsądza kto geniuszem jest). Pracownicy za nim nie przepadają, ale dobrze płaci, więc pracują rzetelnie. Pichoń usuwał z karoc nawet najmniejszy pyłek, był pedantem i perfekcjonistą. (Opisane są pogrzeby, przemyślenia o zakładzie pogrzebowym i elementy do niego potrzebne). Pichoń rzucał miedziaki na bruk przed okno, bo przechodziła tam stara łachmaniarka „czynił miłosierdzie”. Opis wyglądu i zwyczajów Tarasa, który nosi zwłoki, grzebie je i pracuje w zawodzie od 30 lat (ubolewa że zapomniał liczyć przenoszonych nieboszczyków). Umiłował wszelkie stworzenie - żywe i martwe. Codziennie przynosi pachnące kwiaty do zakładu i wkłada do słoika na stole. Pewnego dnia, gdy dziewczynki idą w białych sukienkach do komunii Pichoń pyta go, co myśli o dzieciach. Odpowiada, że „zawsze to coś warte takie gzubki łaskotliwe” i się wzrusza. Od tej pory stają się z Pichoniem przyjaciółmi i zamieszkują razem. Taras mu sprząta i oporządza dom - de facto dom bogacza okazuje się lepianką, daleko za miastem, po drugiej stronie rzeki. Taras wchodzi do dziwnej komnaty z księgami, arkuszami, foliałami, malowidłami kobiet, czarnym suknem (z kredowymi napisami: „Homo vigilans” [tłum. Człowiek czuwający]) i błękitnym płótnem na ziemi, klęcznikiem i pułapkami na szczury. Taras zrobił porządek ze szczurami i szybko stamtąd wyszedł. Pichoń późno wracał do domu, bo chodził jeszcze na miasto, obserwował ludzi i rozmawiał z nimi, głosząc apoteozę śmierci, podając swoje statystyki umieralności i dodając, jaka jest jego rola na ziemi i skąd czerpie swoje dokładności i przeświadczenia.
Część III. Pichonia cieszyło, że Taras zostawia na oknie lampę i nie musi potykać się po drodze do domu. Przyzwyczaił się do przysiadania na jego barłogu i obserwowania jego snu. Często się czegoś bał i budził przyjaciela - rozmawiali. Tym razem pytał, czy jest jeszcze zaraza. Od tego przeszedł do monologu o bezwartościowości dzieci. Tylko jego potomek byłby godny, reszta to jego wrogowie - jako takie „wyrozumienie” ma dla tych dzieci, które chowa, w końcu sprawił im specjalne powoziki i szpargały do pochówku. Pichoń się wywewnętrza, mówi, że chciał mieć dziecko, ale nie wyszło. Taras wpadł na pomysł - znajdzie dziecko swojemu pracodawcy. Wychodzi nocą na most i spotyka pijaka - Stelmacha. Najpierw próbuje go pocałować, ten się nie daje, więc w ramach wymówki Taras dusi go a ciało wrzuca do wody i śmiało rusza do miasta. Tam znajduje syna zamordowanego pijaka i zabiera go do Pichonia. Chłopak - Franek, też ma zeza - przypada do gustu dyrektorowi, postanawia uczynić go swoim następcą. Spisuje testament (w którym przyznaje się do zabójstwa żony, wyprowadza wzór matematyczny na zasadę życia i śmierci. Zostawia wszystko przybranemu synowi. Zabiera dzieciaka do ogrodu pod pomnik, chce rozmawiać z prorokami, ocalić syna od Kupca Świata, który tylko śmierci pożąda, ale oni milczą. Franek się denerwuje, że jego pan tak się stara, a prorocy nic i obrzuca rzeźby kamieniami. W tym czasie Pichoń się modli- nie słyszy i nie zauważa poczynań syna i myśli, że zmienia się mimika twarzy posągów, uznaje to za znak. Pojawia się nagle dziewczynka ok 13-letnia - Pichoń uznaje ją za wiosenkę-krzywonóżkę i cieszy się, kiedy jego Franek do niej podbiega, całuje ją w policzki i razem odchodzą w głąb ogrodu. Pichoń słyszy nadchodzących halabardników i ucieka „ale świętość ze sobą unosi”. Wraca do domu, zatrzymuje się na mostku i zauważa, że rzeka wzbiera. Stwierdza, że majestat i przejrzyste, kryształowe wieko płynącej trumny - rzeki, jest dla pośrednika w sprawach ostatecznych najbardziej odpowiednie. Zbiega szybko do swojej lepianki. Wypuszcza szczury z łapek, otacza się najdroższymi mu przedmiotami i nadsłuchuje, jak idzie rzeka (opis powodzi). Żałosny wręcz patos w opisie „zmarnowanego proroka” i jego śmierci. Krótka wzmianka o brzydocie, która właściwie jest wszędzie. Przedśmiertna pantomima Pichonia odbywała się w godzinach popołudniowych na ulicach miasta. Opisał ją reporter: „barbarzyńskie uszkodzenie chluby miasta - starej rzeźby [Franek rozbił je kamieniami], osadzenie w areszcie małego roznosiciela gazet za niedozwoloną miłość w miejskim ogrodzie z nieletnią głuchoniemą złodziejką [a więc Franek i wiosenka - krzywonóżka], elementarna klęska powodzi, samobójstwo Charona i zbrodniczy testament”, Taras w lichym czółenku gonił chatkę.” co więcej: „Ludzie, których wywodzi nam nasza współczesność, są brzydcy. Podchodzą śmiało do życia ohydy, w śmietnikach grzęzną, a czasem jeno cicho tęsknią za lepszym. Cierpienia ich muszą być brzydkie i dziwaczne i to jest całe ich piękno”. Pichoń miał więc ujemy wpływ na potomność - a o to właśnie chodziło. |
Zepsuty ornament |
- Ławka pod drzewami, - dworzec pkp, - pociąg, |
- Artysta -wypowiada się przez cały utwór w czasie przeszłym, - tłum na dworcu (przedmiot obserwacji artysty), rozczarowany „happy endem” - sąsiad-garbusek w pociągu - oferuje swój garb, żeby artysta mógł dokończyć ornament. |
- Kwestia artysty - zdegradowanie go, jego niemożność uchwycenia tajemnicy bytu, - wykpienie objawień, natchnień, - ukazanie śmieszności młodopolskich artystów poprzez stylizację językową, - sztuka strącona z piedestału - osiada na garbie przypadkowego człowieka. |
Opowiadanie zaczyna się kpiną z objawień: „Zszedłem z wichrów, niosąc mgłę w oczach”. Bohater zszedł i szedł lekko, nie mógł pojąć „radosnej chęci” „drżących dzwonków”, które go otoczyły i usiadł na ławce. Mówi o „możliwościach” - każdy mógł przyjść, mogły się pojawić opowieści, głosy i inne pierdoły - bo artysta był „pełen znużonej hojności”. Zauważył drzewa - i nagle „szły strofy gładkie”, podchwycił tylko rytm i popatrzył gdzie indziej. Zobaczył ludzi pod drzewami - usłyszał, że zastanawiają się czemu pociąg się spóźnia. Artysta ujrzał, jak „spośród nich wypełgała tajemnicza wstęga” symbol o jednym wymiarze. Poszedł za nią - a więc za pomysłem. Krótki opis ruchu na dworcu. Artysta idzie za wstęgą i zauważa, że układa się w ornament - „wstęga może być wyrazem nieznanej myśli(...) przyjąwszy założenie, jąłem stylizować”. Kontynuuje obserwacje, niektórzy przechodnie sprawiają mu trudność (wizualnie), wchodzi w rytm słów. Dzwonki (te same które się pojawiły na początku) przestają grać. Pojawia się mundurowy i wydaje rozkazy, artysta porzuca wstęgę - pomysł, przechodzi w „szersze wymiary” (i nie jest z tego zadowolony). Zaczyna pragnąć artyzmu dla wszystkich urzędników kolejowych. Opis tłumu - zwarty, jednolity, ludzie się boją, że coś się stało, bo pociągi się nie spóźniają zazwyczaj, artysta słucha ich rozmów i obserwuje reakcje. Ktoś mówi o nieznanej przeszkodzie, mówi że wysłano jakąś ekipę do pociągu - pociąg ratunkowy. Artysta przejmuje się tym, że ornament się kończy, widzi maski ludzi z tłumu. Jakiś głos opowiada o wypadku, który widział. Znowu grają dzwonki, słychać pociąg - ludzie biadolą i współczują poszkodowanych/nieżywych - okazuje się, że nic złego się nie stało, ludzie są po cichu rozczarowani. Artysta widzi ornament, wsiada do pociągu - ubolewa, że zepsuto ornament. W przedziale spotyka garbuska, który „kocha sztukę” i „wszystko dla niej poświęci” - nawet garb. Artysta korzysta z garbu, układa ornament, ale nie umie dokończyć. |
Badania doktora Lipka |
- Siedziba żołdaków Chrystusa, - podwórze/ ogród z różową, szklaną banią |
- Książę - ma się za kogoś lepszego od innych, - Poseł na Sąd Ostateczny - przemądry, - Suplent -człowiek z gminu, - Pierwszy Chrześcijanin - wychudły starowina, - Prokurator - urzędniczyna, - Pułkownik - waleczny, zburzył miasto, - tłuścioszek z miasta - Policjant - ma problem, z którym nie potrafi sobie poradzić - Kat, - Szczupak. - Doktor Lipka - zna tajemnicę śmiechu, - dozorcy - „strzegą” ogrodu i siedziby Oddziału, - Szpieg - donosi o tym, że doktor się uśmiecha |
- Poszukiwanie śmiechu, Bergsonowska pochwała śmiechu - Śmiech, który jest panaceum na zewsząd otaczające "niebezpieczeństwo głosów, szmerów, westchnień - Zabawowa koncepcja literatury, - wyśmianie fanatyzmu, - parodiowanie patosu, - wyolbrzymione personifikacje przyrody (w opisach otoczenia, nocy, domu itp.)
|
„Akcja” opowiadania zaczyna się w kwaterze „żołdaków Chrystusa”. Członkowie Oddziału dyskutują o trafności wyznania dusz, później zaczynają się kłócić. Dozorca wpuszcza przybysza „tłuścioszka potulnego, okrąglutkiego”, który jak się okazuje, przychodzi po pomoc. Kiedy okazuje się, że jest z miasta „żołdacy” zaczynają się burzyć, nie lubią idei (a tłuścioszek przynosi właśnie ideę). Pozwalają mu jednak mówić. Opowiada swoją historię. Miał 100 kamienic i w każdej 100 pokoi. Próbował spać każdej nocy w innym, ale zawsze zjawiał się nad nim cień, nigdy nie widział jego twarzy. Cień rósł dowolnie i kurczył się kiedy chciał, ale cały czas go prześladował, zawsze za nim łaził. Prokurator się złości, mówi, że mógł wezwać policję. Tłuścioch opowiada, że sam został policjantem, a więc uczynił nawet więcej. Chwali się odznaczeniami i dokonaniami. Mówi że wiele razy zabijał cień, a on zawsze wracał, czasami przybierał formę dziecka nie mógł go skrzywdzić. Pewnego razu wskoczył mu na barana i nie chciał zejść. Przez całą zimę jeździł na nim jak na ośle, lekarz poradził mu, żeby się do „żołdaków” zwrócił. Posłuchał, przyszedł, a cień go pod drzwiami porzucił. Przestraszeni „żołdacy” skarżą się na Szpiega, który powinien o tym wiedzieć i donieść. Szpieg przychodzi i mówi że doktor Lipek się uśmiecha - wszyscy są zdumieni, tym bardziej, że uśmiecha się on do ogrodowej bani. Poseł przyjmuje Policjanta do oddziału, odtąd ma on pomagać Szpiegowi. Książę na głos, jako wzór, podaje codzienne wyznanie Oddziału, ale się myli - zaczyna się kłótnia, która przeradza się w dyskusję o podziale świata ( chcą na równiku ustawić dwa posągi zwrócone do siebie plecami, jedna twarz wyrażająca szczęście, druga nieszczęście). Każdy człowiek się będzie musiał zadeklarować po której stronie chce mieszkać. Każdy z Oddziału będzie miał jakąś rolę do spełnienia, np. Stworzenie uchwał, sprawdzanie, czy nie ma emigrantów itd. Wszystkie systemy władzy ludzkiej muszą stać się ich własnością. Snują plany. Rozmowa przechodzi na inne tory - mówią o śmiechu. Szukają jego źródła. Podpatrzyli banię doktora Lipka i pod jego nieobecność zakradają się do ogrodu. Zdjęci strachem obserwują, czy nie idą dozorcy. W końcu Poseł wychodzi z ukrycia, podchodzi, patrzy i śmieje się. Pozostali podchodzą do różowej bani, która odbija w innym świetle ogród i postaci w nim przebywające, stłaczają się i ryczą śmiechem, tarzają się po ziemi. Dozorca się zjawia, ale ich nie przegania. W końcu dochodzą do wniosku, że trzeba banię rozbić, każdy weźmie cząstkę i pójdzie w świat nieść śmiech (początkowo są sceptycznie nastawieni na propozycję Posła, nie godzi się niszczyć świętości, ale w końcu ulegają). Książę rozbija banię, zbierają odłamki szkła i odchodzą. Doktor Lipek idzie jak zwykle do bani i zaczyna rozpaczać (odpowiednio ustylizowany opis przyrody, burza, deszcz, błoto). Idzie z pretensjami do Oddziału, a ci go wyśmiewają. Doktor jest już niepotrzebny, stale mieszka w celi, czasami tylko woła „banio! Banio!”. A „żołdacy Chrystusa” wyruszają w świat.
* Opowiadanie wypełniają „ludzie chorzy psychicznie, przedstawiciele różnych warstw i stanów społecznych, których jednoczy idea: razem tworzą oddział żołnierzy zwany armią Chrystusa, mający wyruszyć na podbój złego, zepsutego świata.”
** „W świecie wariatów to właśnie uśmiech stanowi wartość najbardziej pożądaną. Kiedy szpieg donosi o tym, że widział doktora Lipkę, który "się uśmiecha rozkosznie całą gębą" do swojej bani, grupa "żołnierzy" biegnie do ogrodu, by mieć udział w owej uśmiech dającej bani. Gest śmiechu szaleńca Jaworski zawsze opisywać będzie jako rechot.” |
Amor milczący czyli o absolutnej niemożliwości, by pewien młodzian zakochał się w damie jakiejkolwiek |
- Klub „miłośników miłości”, - miasto, - teatr, - dom Haidee (ul. Królewska, trzecie piętro) |
- Autor, sprawca zamieszania - mecenas Jerzy - doktor Fallus, niezdolny do miłości, - Duduś Kręcicki („żywiący się z ochłapów zaniedbanej klienteli Jerzego, stale umęczony, przepocony i zakochany”), - August Matołek - lovelas, - Beksay - dostaje krwotoku podczas stosunku, albo na coś choruje - Major - miał jedną żonę i tylko ją kochał - Miss Haidee Deddy - kobieta guma, występująca na trapezie w kabarecie, przypuszczalnie prostytutka, - imprezowicze - chcą „przelecieć” Haidee |
- Autotematyzm, - miłość, - manifest programowy - |
Utwór rozpoczyna wypowiedź autora opowiadania. Sam początek to apostrofa: „PT. Publiko Słowików, Skowronków i innych dźwiękliwych Ptaszątek!”. Jaworski pisze, że śpiewają one chwałę prawdom - on zaś tęskni za plotką, niegodny jest zatem być z nimi w chórze, nie stanowi też dla nich konkurencji - mogą spać spokojnie. Nazywa poetów „pretensjonalną bandą lirycznych śmierdziuchów”, oznajmia też, że poszuka sobie ofiar-odbiorców skarlałych fizycznie, zdolnych do szybkiego procesu najdziwaczniejszych skojarzeń. Mówi, że brak w nim twórczości - jest wytwórczość. W miejsce solidnych płodów - tandeta (tłumaczy czym jest). Kolejna apostrofa: „P.T. Ewentualna Publiko Przygodnych Czytelników!” o przyjęcie i ocenę jego tandety. Kpi sobie z przebiegania stron wzruszających dzieł „literatury pięknej” zaślinionym palcem - on chce bowiem literatury brzydkiej i trudnej. Autor pisze, że zadaniem „HM” jest dotarcie „do istoty zapoznanych, pomijanych ludzi, żyjących życiem podwójnym, Waszym szablonem współczesnym, bardzo chorym i ich oddechem samoistnym”. Czytelnicy mogą w nich oglądać swoje winy. „HM” z założenia są niewesołe. Jaworski zaprasza do słuchania i patrzenia, ale także do pracy (intelektualnej) nad nimi. „HM” nie są czytadłem lekkim „stanowczo nie czytajcie „HM” na szezlongu, z pełnym żołądkiem”. Jaworski na wstępie informuje, że bohater opowiadania już nie żyje, bo tak chciał autor - z powodu jego nieobliczalnej wyobraźni. Kolejna apostrofa: „P.T. Ogóle Czytającej, Zdrowej Publiki” - o to by choć jeden anormalny wyrodek anormalnie westchnął nad losami anormalnej opowieści. Jaworski pisze, że znał mecenasa Jerzego, bohatera i jest pewien, że jeśli by żył po osobistej katastrofie, to by zwariował. Opisany zostaje chód mecenasa. Jego postura i ruchy zapewniły mu miano doktora Fallusa. Oprócz kancelarii posiadał „samego siebie”. Poznajemy więc doktora Fallusa, który (jak można mniemać) ma problem z psychiką „U wyniku każdego przedsięwzięcia czy śmielszego gestu wyskakiwał, jak pajac na drugie, gdzieś z głębi rozchylonych ust mecenasa tajemniczy towarzysz-koboldzik i wstrzymując zakończenie, w najdzikszych tonacjach zgłaszał swoje veto. Doktor nie potrafił nigdy podjąć żadnej stanowczej decyzji. Była tylko jedna strefa, nie obciążona tym piętnem wątpliwości - Wiara w miłość czystą i prawdziwą (chociaż doktor nie umiał kochać). Dowiadujemy się, że obejmował on stanowisko prezesa klubu „miłośników miłości”, grupującego mężczyzn z rozmaitymi problemami, dewiacjami i obsesjami seksualnymi. Przedstawieni zostają członkowie grupy (imiennie: Duduś Kręcicki, inżynier Beksay i August Matołek). Podkreślenie roli dr Fallusa, który nad wszystkimi czuwa. Członkowie dowiadują się o występie Haidee Deddy - gwiazdy europejskiej, fenomenu kabaretowych desek, chluby trapezowej sztuki, gumowej damy. Klub się wybiera na przedstawienie. Obserwują Miss Haidee (opis akrobacji). Z pierwszego rzędu ktoś się podnosi i rzuca na scenę złotą bransoletę - takie zachowanie to nietakt, jednak artystka ją podnosi, ogląda i wkłada, a potem wychodzi. Okazuje się, że rzucił przedmiot członek klubu - August Matołek. Po przedstawieniu idą na kolację. Członkowie klubu są zniesmaczeni jego zachowaniem [zazdroszczą mu zapewne]. Opowiadają o swoich miłostkach, robią wyrzut Fallusowi, że go nie było przy nich kilkanaście lat wcześniej. Fallus przeżywa wątpliwość - mówi coś, ale wstrząsa nim protest przeciwko swoim oświadczeniom, od tej pory klub „miłośników miłości” prawie przestaje istnieć. Fallus przebywa często w towarzystwie „nowych państwa Matołków”. Później wyjeżdża do zamorskich krajów, dowiadujemy się, że Mis Haidee Deddy zrezygnowała z akrobacji i osiedliła się przy „ul. Królewskiej, na trzecim piętrze”. Akcja przenosi się o rok do przodu. Matołek nie jest już z Haidee. Okazuje się, że Jerzy kocha Miss Deddy - wysłał jej posąg „Amor milczący”, jednak ona nie rozumie przesłania. Fallus wraca do miasta. Matołek zaprasza towarzyszy od piwa do domu Haidee, podaje cenę za noc z nią. Dochodzi do spotkania w domu artystki, Fallus i Major bronią kobiety, wyrzucają za drzwi bezczelną gromadę. Major wierzy w czystą miłość, czuwa przy drzwiach wejściowych domu. Haidee rozmawia z mecenasem Jerzym (dr Fallusem), który najpierw mówi, że kocha, a potem się rozmyśla [tak, znowu głos go podpuszcza]. Ona pokazuje mu rycinę z jakąś pozycją miłosną i układa się odpowiednio, czeka na niego, a on nic. Ponagla go, a on wstaje z klęczek i wychodzi. Na półpiętrze krzyczy, że jej nie kocha. Ona słodko odpowiada „no matter” i rzuca/uderza w niego ogromną lampą stołową - Fallus pada trupem. Dom zajmuje się ogniem. Wszystko płonie, jest „krwawe piekło”. Miss Heidee staje na parapecie i skacze z milczącym amorem przy piersi (oczywiście ginie na miejscu).
* „Prawdopodobnie utwór Amor milczący, wydany w pierwszej serii opowiadań, miał właściwie rozpoczynać serię drugą. Wskazuje na to znaczna odrębność tego opowiadania od innych zawartych w tym samym tomie, a także poprzedzająca je przedmowa autorska, wprowadzająca czytelnika w specyfikę utworów. Umieszczanie takiej przedmowy w środku tomu mijało się z celem, natomiast mogła ona z powodzeniem otwierać drugą serię opowiadań” |