Sentymentalizm rozwodów
Rozwód to coś, co dzisiejsze gazety nie tylko reklamują, ale wręcz zalecają, zupełnie jakby to była przyjemność sama w sobie. Jeśli tak dalej pójdzie, wszystkie kwiaty, uczty i tańce staną się częścią nie eleganckiego ślubu, lecz eleganckiego rozwodu. Cukiernia dostarczy z tej okazji pyszny tort rozwodowy, a w kręgach oficerskich tort zostanie pokrojony szablą rozwodnika. Krewni i znajomi, zaproszeni na imprezę, obejrzą oszałamiające bogactwo prezentów rozwodowych, pod dyskretnym okiem detektywa, wmieszanego w tłum rozwodowych gości. Być może powróci starodawny obyczaj rozwodowego śniadania; w każdym razie po spełnieniu toastów goście zbiorą się w progu, by patrzeć, jak mąż i żona odchodzą, każde w przeciwną stronę, a potem sami się rozejdą, wesolutcy jak szczygły i pod dobrą rozwodową datą.
Wszystko to, choć niektórym może się wydać ciut jakby fantastyczne, jest i tak dużo normalniejsze niż opinie na temat małżeństwa, z jakimi dziś się stykamy. Nie zamierzam omawiać tematu w całej jego rozciągłości i głębi. Ja sam patrzę na małżeństwo pod kątem mistycznym; ale nie będę tu rozwijał moich poglądów. Chcę tylko zaprotestować, w imię logiki i jasności, przeciw często spotykanej metodzie poruszania tej kwestii. Trudno to zresztą nazwać poruszaniem. Metoda polega po prostu na tym, że ckliwy chórek w prasie brukowej ciągle od nowa intonuje formułkę w rodzaju: "Szanujemy małżeństwo, uwielbiamy małżeństwo, święte, boskie, idealne małżeństwo; jego wspaniałość jest niewysłowiona. Prawdziwe małżeństwo to miłość. Kiedy miłość zmienia obiekt, małżeństwo zmienia się wraz z miłością. Kiedy miłość przemija lub wraca, z małżeństwem dzieje się to samo. O cudowne, przepiękne, szczęśliwe małżeństwo!".
Lubię sentymentalizm, w granicach rozsądku, lecz mimo całej sympatii pozwolę sobie zauważyć, że to brednie. Małżeństwo jest instytucją społeczną powołaną specjalnie w tym celu, by spełniać konkretne funkcje i mieć konkretne ograniczenia; jest instytucją porównywalną z innymi społecznymi instytucjami, takimi jak własność prywatna, pobór do wojska albo prawnie zagwarantowane swobody obywatelskie. Nie ma sensu mówić o nim, jakby zostało ulepione z kłębowiska zmiennych emocji. Celem własności prywatnej jest to, by jak najwięcej obywateli posiadło szczególną godność i przyjemność, płynącą z władzy nad światem materialnym. Jakiś handlarz psami, dajmy na to, mógłby oznajmić, że gdy tylko człowiek znudzi się swoim psem, pies przestaje do niego należeć, a człowiek przestaje odpowiadać za jego los, toteż starczy, by ktoś inny wziął psa pod pachę, a już staje się jego prawowitym właścicielem. Odpowiedź brzmi, że jedyny sposób, by ludzie poczuwali się do odpowiedzialności za psy, to ująć te więzi w ramy prawa, niezależnego od chwilowych sympatii i antypatii.
Załóżmy, że jakiś włamywacz powie: "Prywatną własność szanuję i poważam, prywatną własność wielce sobie cenię, lecz jestem przekonany, że pan Brown traktuje swoje dwanaście srebrnych łyżek z wizerunkami Apostołów bez należytej czci, z jaką przystoi traktować przedmioty tak wyjątkowe. Dlatego srebrne łyżki przestają być jego własnością; w gruncie rzeczy one już należą do mnie, bo ja doceniam wartość tych skarbów bardziej niż ktokolwiek inny na świecie". Przypuśćmy, że morderca zawoła: "Cóż jest milszego i świetniejszego, niż życie ludzkie, przeżywane świadomie, w całej pełni swych bezcennych możliwości! Muszę jednak z żalem stwierdzić, że pan Robinson ostatnio wydaje się znużony i minę ma bardzo smętną. Życie w nastroju takiej melancholii nie zasługuje na nazwę życia. Lepiej będzie, jeśli zwiększę moją wybujałą i wręcz przesadną radość istnienia, podcinając Robinsonowi gardło za pomocą rzeźnickiego noża".
Jest ewidentne, że żaden z tych filozofów nie rozumie, co znaczy zasada; nie pojmuje reguły, a co dopiero wyjątków. Nie wie, co mamy na myśli, kiedy mówimy o instytucji społecznej, czy to w sferze prawa, czy w sferze własności, czy w sferze małżeństwa. Rozsądny człowiek odpowiedziałby włamywaczowi: "Nie ułagodzisz nas za pomocą tych poetyckich hołdów dla własności. Byłbyś znacznie bardziej przekonujący, gdybyś negował wszelką własność, jak komuniści. Własność może rodzić, i z pewnością rodzi, wielkie nadużycia; lecz póki jest to w ogóle jakaś instytucja, nie podlega zmianom wskutek zwykłych humorów i uczuć. Gospodarstwo rolne nie żegluje w siną dal, coraz dalej od rolnika, w miarę jak rolnik przestaje interesować się pracą na roli. Dom nie odsuwa się o parę cali od właściciela, kiedy właściciel chwilowo ma go dość. Pies nie odpływa jak senne marzenie w stronę kogoś, kto akurat o nim marzy. Na tej samej zasadzie istotne więzi społeczne między mężem i żoną, ojcem i matką, czy nawet między mężczyzną i kobietą, nie mogą rządzić się namiętnościami i reakcjami emocjonalnymi. Nie ma to żadnego związku z problemem, czy istnieją wyjątki od reguły lojalności, ani na czym one polegają. Podstawową rzeczą jest to, że istnieje instytucja, wobec której trzeba być lojalnym. Jeśli sentymentaliści naprawdę mówią szczerze, twierdząc, że szanują tę instytucję, nie powinni sugerować, że instytucja jest tożsama z emocją. A do tego właśnie sprowadza się ich retoryka.
Ci ludzie zawsze nam tłumaczą, czemu są zwolennikami rozwodów. To akurat łatwo potrafię zrozumieć. Nie mogę tylko zrozumieć, czemu są zwolennikami małżeństwa. Tak samo jak filozof-włamywacz byłby lepszym filozofem, gdyby został bolszewikiem, tak też i głosiciel rozwodów byłby bardziej logiczny, gdyby głosił wolną miłość. Jego argumenty nigdy bowiem nie zahaczają o pojęcie małżeństwa jako instytucji. Małżeństwo jest dla niego wyłącznie sprawą indywidualną.
Wyjaśnienie tej dziwnej obojętności dla idei instytucji leży, moim zdaniem, nie tylko głębiej niż retoryka rozwodowa, lecz w dodatku rozpościera się szerzej, bo dotyczy wszystkich w ogóle instytucji współczesnego świata. Otóż, ci socjologowie nie są zupełnie zainteresowani wspieraniem takiego życia społecznego, które wspiera się na małżeństwie. Małżeństwo było zawsze najmocniejszym filarem społeczeństwa, które można by nazwać społeczeństwem dystrybutywnym. W takim społeczeństwie większość obywateli posiada w sporym stopniu własność środków produkcji, a przede wszystkim własność ziemi. Wszędzie, na całym świecie, gospodarstwo wiąże się z rodziną, a rodzina z gospodarstwem. Cały ród musi mieć poczucie lojalności czy lokalnego patriotyzmu, system dziedziczenia musi być logiczny i słuszny, waśnie rodzinne muszą być rozstrzygane z dala od sądów i urzędów, bo inaczej tradycja własności rodzinnej nie będzie bez uszczerbku przekazywana z pokolenia na pokolenie. Z drugiej strony, państwo niewolnicze, które jest przeciwieństwem państwa dystrybutywnego, zawsze uważało instytucję małżeństwa raczej za kłopot. Od dawna wiadomo, że najgorszą stroną niewoli Murzynów, opisywanej w Chacie wuja Toma, było rozbijanie murzyńskich rodzin. Ciekawe, że mówili o tym zarówno zwolennicy, jak przeciwnicy niewolnictwa. Zwolennicy niewolnictwa, czy w każdym razie zwolennicy Południowych Stanów, przyznawali, nawet we własnej obronie, że takie praktyki mają miejsce. Zaprzeczali jednak, że rozbijają murzyńskie rodziny - bo uważali, że niewolnicy nie mają rodzin.
Wolna miłość to bezpośredni wróg wolności. To najbardziej ewidentne ze wszystkich przekupstw, podsuwanych przez system niewolniczy. W społeczeństwach niewolniczych można, w praktyce, a choćby i w teorii, uprawiać seksualną rozwiązłość na dużą skalę, chyba że akurat jakiemuś nawiedzonemu spekulantowi lub obłąkanemu ziemianinowi przyjdzie do głowy, by wyhodować nową rasę ludzi, tak jak hoduje się nową rasę bydła. Ale nawet takie wariactwo nie trwa długo; bo wariaci stanowią mniejszość wśród właścicieli niewolników. Niewolnictwo przemawia do ludzkiej natury w sposób dużo zdrowszy i dużo subtelniejszy.
Całkiem możliwe, że po paru obłąkanych eksperymentach nowe państwo niewolnicze zapadnie w gnuśną rezygnację dawnych niewolniczych państw; w starą, pogańską drzemkę, jak wówczas, zanim nadeszło chrześcijaństwo, by niepokoić i drażnić świat swymi ideami wolności i rycerskości. Jedna z wygód niewolnictwa polega na tym, że poniżej pewnego poziomu społecznego człowiek nie musi zawracać sobie głowy pytaniami o własny ród czy pochodzenie od takiego lub innego ojca. Nowy świat nastał wtedy, gdy niewolnice poczuły, że mają godność i podniosły głowę, stając się dziewicami i męczennicami. Chrześcijaństwo jest cywilizacją, która stworzyła takich męczenników, a niewolnictwo to stale powracający wróg. Ale ze wszystkich przekupstw, jakie ofiarowuje pogański system niewolniczy, rozwiązłość i zmysłowość działają najsilniej; i wcale nie przeczę, że moce, które pragną zniszczenia ludzkiej godności, dobrze wybrały swe narzędzie.
Gilbert Keith Chesterton