W. Lozinski. Niebezpieczny czlowiek, SCENARIUSZE PRZEDSZKOLNE, scenariusze, scenariusze


Łoziński Walery NIEBEZPIECZNY CZŁOWIEK

Scena I.RZĘDALSKA: (ubrana dziwacznie i przesadnie, sama).

RZĘDALSKA: Nareszcie mogę odetchnąć na chwilę. (ogląda się dokoła) Wszystko w porządku, wszystko jak się należy. Pan rotmistrz powinien być zadowolony. Ależ się nabiegałam, nakrzątałam, nakrzyczałam.

Scena II.

HAŁAJKIEWICZ: (w kurcie, pantalony w butach wsuwa się nagle na palcach) Pst! Pani Rzędalska!

RZĘDALSKA: Ach. Przestraszyłam się. Co tam znowu.

HAŁAJKIEWICZ: Czego się pani miała przestraszyć? To przecież ja, taj tylko.

RZĘDALSKA: I co Panu tak pilno?

HAŁAJKIEWICZ: Niech mi pani powie, co się to u nas święci? Przyjeżdżam z pola, aż tu patrzę, wielkie fanaberie. We domu i na około ruch i rozgardiasz niesłychany. Biegają, latają, kręcą, wiercą się, wynoszą, przenoszą, jakby na jakiś odpust nie przymierzając.

RZĘDALSKA: (przybierając ważną minę) Jak to? Pan o niczym nie wie? Spodziewamy się gości.

HAŁAJKIEWICZ: Fiu fiu fiu. Codziennie mamy gości.

RZĘDALSKA: Dzisiejsi goście są innego rodzaju. (poufnie) Mówiąc między nami, kawalerowie do naszych panien.

HAŁAJKIEWICZ: Aha. (zacierając ręce) To woda na nasz młyn.

RZĘDALSKA: Na nasz młyn?...

HAŁAJKIEWICZ: Co pani zapomniała, co mi powiedziała przed tygodniem na chrzcinach u leśniczego?

RZĘDALSKA: Co znowu nowego?

HAŁAJKIEWICZ: Pamiętam jak dzisiaj (udając jej glos) Kochany, poczciwy panie Onufry! nie najpierw panny wyjdą za mąż, a potem pomyślimy o sobie, taj tylko.

RZĘDALSKA: (ironicznie) Taj tylko.

HAŁAJKIEWICZ: Coś mi się zdaje, że nie byle jacy mają być ci kawalerowie, kiedy dla nich tyle kłopotów i korowodów. Może nie przymierzając jacyś bardzo bogaci i z porządnych rodzin.

RZĘDALSKA: Między nami mówiąc, to tylko dla jednego wszystkie te przygotowania.

HAŁAJKIEWICZ: A co to za wielki zwierz?

RZĘDALSKA: Gdzie tam? To człowiek bardzo niebezpieczny.

HAŁAJKIEWICZ: Niebezpieczny? Ohoho.

RZĘDALSKA: Powiem jak jest.

HAŁAJKIEWICZ: Jeśli pani może to proszę.

RZĘDALSKA: Słuchaj Pan. Wiadomo ci, że nasz pan rotmistrz całą młodość swą spędził w wojsku na służbie i na wojaczce.

HAŁAJKIEWICZ: (prostując się) W legionach polskich.

RZĘDALSKA: Bił się i włączył gdzieś po całym świecie, ale najwięcej podobno w Hiszpanii, co to leży gdzieś za górami i morzami, między Mazią a Europą.

HAŁAJKIEWICZ: Między Mazią a Europą. Pan rotmistrz służył przy lansjerach.

RZĘDALSKA: W jednym szeregu z niejakim Nikodemem Drużbickim, z którym razem wykradł się z ojczyzny. Obydwaj trzymali się, jak rodzeni bracia. Nie mogli żyć bez siebie, ba nawet jeden drugiemu ocalił życie przy jakiejś okazji. To też w całym pułku nie nazywano ich inaczej, Jak tylko braćmi rodzonymi.

HAŁAJKIEWICZ: Hi hi! To coś nie przymierzając jak mnie z nieboszczykiem panem Pantalemonem Kociołubem.

RZĘDALSKA: Daj pan spokój z swoim tam jakimś Pantalemorem Kociołubem. Pan rotmistrz i pan Nikodem nie odstępowali się nigdy w służbie i w odpoczynku, marzyli zawsze wspólnie o swojej przyszłości. Nieraz też w obozie lub na czatach mawiali do siebie poufnie: Jak dopniemy swego i powrócimy do szczęśliwej ojczyzny, osiądziemy spokojnie w domach, będziemy uprawiać pole, będziemy mieć żony.

HAŁAJKIEWICZ: Będziemy mieć żony.

RZĘDALSKA: Będziemy mieli dzieci...

HAŁAJKIEWICZ: (zacierając ręce) Będziemy mieli dzieci...

RZĘDALSKA: A te chcąc nie chcąc muszą się kochać szczerze i serdecznie, jak my.

HAŁAJKIEWICZ: (z emfazą) Jak my!

RZĘDALSKA: (nie zważając na przerwy) Budując dalej podobne zamki na lodzie, poprzysięgli sobie uroczyście, że jeśli ich Pan Bóg obdarzy dziećmi, to bądź, co bądź muszą je z sobą poznać i pożenić, aby związek krwi u dzieci uświęcił i umocnił dawny nierozerwany węzeł przyjaźni ojców.

HAŁAJKIEWICZ: Niema co mówić, wykombinowali, jak się patrzy.

RZĘDALSKA: Ale dziwnie się to dzieje i składa na tym bożym świecie. Po latach kilku skończyła się wojna, a skończyła smutnie i niepomyślnie dla naszych nadziei.

HAŁAJKIEWICZ: (wzdychając) Taj tylko!

RZĘDALSKA: Pan rotmistrz i pan Nikodem okryci ranami, smutni i załamani wrócili do ojczyzny i zaraz rozbiegli się obydwaj pozdrowić po tak długiem niewidzeniu krewnych, znajomych, przyjaciół. A tymczasem zmieniły się granice naszej ziemi. Pan Nikodem ugrzązł gdzieś przy swojej rodzinie na Wołyniu.

HAŁAJKIEWICZ: A pan rotmistrz tutaj.

RZĘDALSKA: Pan Nikodem ożenił się pierwszy, pan rotmistrz jeszcze kilka lat przepędził w kawalerskim stanie.

HAŁAJKIEWICZ: To jak się patrzy, akurat jak ja po moim trzecim owdowieniu.

RZĘDALSKA: I wyobraź sobie Pan, tak jakoś jeden odbiegł od drugiego, że obydwaj stracili wszelki ślad po sobie, i czy też Pan uwierzy, przez całych dwadzieścia sześć lat jeden o drugim nie wiedział nic w ogóle.

HAŁAJKIEWICZ: Coś akurat, jak ja o moim najmłodszym bracie Nikazym.

RZĘDALSKA: (nie zwalając na przerwy) Aż tej wiosny jakimś dziwnym trafem obydwaj dawni przyjaciele jednocześnie dowiadują się nawzajem o sobie.

HAŁAJKIEWICZ: A ja się pierwszy dowiedziałem o moim bracie, Nikazym.

RZĘDALSKA: (niechętnie) Nie przerywaj Pan i słuchaj dalej. Pan Nikodem napisał zaraz list do pana rotmistrza i czy by kto uwierzył, że jeden ma właśnie dwóch synów na ożenieniu, a drugi dwie córki na wydaniu.

HAŁAJKIEWICZ: Dwie rodziny jak się patrzy.

RZĘDALSKA: Obydwaj przyjaciele wzięli ten dziwny przypadek za wyraźne zrządzenie Opatrzności, za wskazówkę nieba i przypomnieli sobie zaraz swoje umowy w Hiszpanii. Pan Nikodem prawie równocześnie z listem wyprawił swoich synów, aby się przedstawili p. rotmistrzowi.

HAŁAJKIEWICZ: I pożenili się z pannami?

RZĘDALSKA: Zaraz palnę pałką w łeb. A jak panny nie podobają się paniczom, albo panicze pannom.

HAŁAJKIEWICZ: No to cóż?

RZĘDALSKA: W takim razie pragną ojcowie, aby się młodzież przynajmniej zapoznała i zaprzyjaźniła z sobą.

HAŁAJKIEWICZ: A kto to ten człowiek niebezpieczny, o którym pani wspominała?

RZĘDALSKA: To szczególna okoliczności. Obydwaj ci panowie wychowali się w Warszawie i jeden młodszy, ma to być chłopiec jak ulany, wzór dobrego ułożenia i grzeczności, wesoły, dowcipny i przystojny, ale drugi...

HAŁAJKIEWICZ: Garbus czy kuternoga?

RZĘDALSKA: A gdzie tam, ma być równie przyjemny i przystojny, ale obrał sobie osobliwszy zawód, został literatem.

HAŁAJKIEWICZ: To niby takim, co książki robi.

RZĘDALSKA: I to jednym z takich najgorszego gatunku, co to go nazywają nazywają... bele... bele... trzysta.

HAŁAJKIEWICZ: Byle trzysta.

RZĘDALSKA: To strasznie niebezpieczny człowiek. Pisze jakieś poezje, powieści, komedie, dykteryjki. A w takich książkach, to cała sztuka, aby kogoś wydrwić, wyśmiać, wyszydzić. Więc każdy z tych panów byle tylko co podpatrzył śmiesznego, żywcem zaraz pakuje do książki. I ten pan Józef ma podobno także opisywać ludzi.

HAŁAJKIEWICZ: (nachylając się jej do ucha) Niby donosi?

RZĘDALSKA: Idź Pan ze swoim donoszeniem. Mówię, że co tylko zobaczy śmiesznego, cokolwiek pochwyci głupiego, zaraz pakuje do powieści, do komedii i do innych takich banialuków. Dlatego też trzeba się mieć przed nim na ostrożności. A i Pan panie Onufry powinien się pilnować.

HAŁAJKIEWICZ: Fiu fiu fiu! A czy ja mam w sobie coś śmiesznego?

RZĘDALSKA: Pan jest wielkim prostakiem w mowie, przed tym literatem trzeba mówić wyższym stylem.

HAŁAJKIEWICZ: (nie rozumiejąc) Jak to wyższym stylem?...

Rzędalska: Staraj się Pan poprawić swój język.

HAŁAJKIEWICZ: Proszę poprawić swój język. A co to mój język takiego, czy to ja klnę i wyzywam, czy plotki roznoszę, czy kogo obmawiam? Ej, nie przymawiając, ale jak się patrzy, to prędzej to Pani, pani Rzędalska.

RZĘDALSKA: Pan wszystko na swoje kopyto. Ale daj mi pan spokój. Rób sobie, co chcesz. Zobaczysz, jak ja będę rozmawiała z tym panem. Co drugie słowo wyjadę z jakimś wyrazem cudzoziemskim. Niech wie, że się znam na wyższej konserwacji.

HAŁAJKIEWICZ: To prawda, że się Pani zna na konserwacji, bo się przecież sama zakonserwowała, nie przymierzając jak karafiołek.

RZĘDALSKA: Milcz Pan do licha! (Nagle spoglądając w okno). Ale co to, jakichś dwóch panów z torbami podróżnymi na plecach.

HAŁAJKIEWICZ: To pewnie on, jak się patrzy, ten byletrzysta. Ja uciekam, ale już wiem, jak mu się przedstawię. Mądrej głowie dość po słowie. (wybiega).

Scena III.

RZĘDALSKA: (sama) Oni niewątpliwie. Ale piechotą, cóż to znaczy? Mam dać znać panu rotmistrzowi? Lecz już są tutaj. Na miły Bóg nie zdradzajmy żadnego zakłopotania.

Scena IV. RZĘDALSKA — JÓZEF I EUGENIUSZ (w strojach podróżnych)

EUGENIUSZ: (zatrzymując się w progu) Jakaś dama.

JÓZEF: (postępując naprzód) Zapewne klucznica.

RZĘDALSKA: (wśród ciągłych dygów) Niezawodnie panowie Drużbiccy.

JÓZEF: Do usług.

RZĘDALSKA: (krygując się) Teresa Serafina po pierwszym mężu Lipiskowiczowa, po drugim Rzędalska, ochmistrzyni w domu pana rotmistrza.

EUGENIUSZ: Wybornie. Zastajemy panią jak uprzedzoną, bo jesteśmy do prawdy w wielkim ambarasie. Wyobraź sobie pani, w zakręcie bitego gościńca koło tak zwanej zielonej karczmy, pękła nam oś w powozie.

RZĘDALSKA: Proszę, koło zielonej karczmy w okolicy tak reumatycznej.

EUGENIUSZ: Tak w tej okolicy reumatycznej, czy romantycznej, musieliśmy wysiadać z powozu i zostawiając go na łasce kowala, wyruszyć piechotą, nająwszy dwóch chłopów, aby za nami nieśli tłumoki.

JÓZEF: (wpadając w mowę) Otóż krótko mówiąc, prosilibyśmy o jaki kącik, abyśmy się mogli przebrać, nim się przedstawimy p. rotmistrzowi i jego familii.

RZĘDALSKA: Bardzo dobrze. Już od dawna są przygotowane impertynenty.

EUGENIUSZ: Impertynenty?

JÓZEF: (z cicha) Cicho! Chce zapewne powiedzieć apartamenty.

RZĘDALSKA: Proszę się tylko chwileczkę zatrzymać, obaczę, czy wszystko poszło według mojej reformacji (dyga i wybiega prędko.)

Scena V. Ci sami bez Rzędalskiej.

EUGENIUSZ: (parskając śmiechem) Pocieszna kobiecina.

JÓZEF: Ręczę, że niemiałaby w sobie nic śmiesznego, gdyby mówiła czystą polszczyzną. Ale nieszczęsna pretensjonalność. Głupi nie tyle jest głupi dlatego, że niema rozumu, ale przez to, że mniema, iż ma rozum.

EUGENIUSZ: (wyciągając się) Przyznam się, że niezmiernie czuję się szczęśliwym, stanąwszy raz na miejscu przeznaczenia. Ta długa i daleka podróż strasznie mnie znudziła.

JÓZEF: (oglądając się do koła) Za chwilę uściskamy starego druha naszego ojca.

EUGENIUSZ: I poznamy jego córki, które jak wieść niesie, mają być wcale nieszpetne.

JÓZEF: (patrzy ku drzwiom) W samej rzeczy, bo oto właśnie nadchodzą.

EUGENIUSZ: A my tak okurzeni, ubrudzeni. W takim stanie nie możemy im się w żaden sposób przedstawić.

JÓZEF: A gdzie uciekać, kiedy nie znamy rozkładu mieszkania?

EUGENIUSZ: Wielkie rzeczy. A od czego te długie firanki.

JÓZEF: To nie uchodzi.

EUGENIUSZ: Ale okazja nadarza nam się wybornie. Ujrzymy panny, nie będąc sami widziani. Podsłuchamy ich rozmowę, poznamy usposobienie, temperament. (chwyta go za rękę) Chodź prędko.

JÓZEF: (idąc niechętnie za nim) Idę, idę, tylko mnie nie szarp tak gwałtownie. (kryją się za firankami.)

Scena VI. Ci sami za firankami, Julia, Helena w słomianych kapeluszach wracając z przechadzki.

HELENA: Mów sobie, co chcesz, ja nie odstępuję od swego.

JULJA: Nie poszłabyś za tego Józefa, choćby ci się Bóg wie jak podobał?

HELENA: Jestem pewna, że mi się nawet nie będzie mógł podobać.

JÓZEF: (za firankami) Dobrze wiedzieć wcześniej.

JULJA: Czy dlatego jedynie, że jest autorem kilku chwalonych wierszy, kilku powieści, komedii.

HELENA: Tak. Nie ukrywam, dlatego wyłącznie i jedynie, że jest literatem.

EUGENIUSZ: (za firankami) Ma dziewczyna rozum.

JULJA: Ale skądże u ciebie taki wstręt do literatów, kiedy tak lubisz czytywać, tak wysoce cenisz literaturę?

HELENA: Moja droga. Ja lubię niezmiernie cukierki, cenię wysoko sztukę robienia pasztecików, ale nie zechcesz przecie, abym dla tego samego poszła za mąż za cukiernika, albo pasztetnika. Lubię dobre książki, ale to jeszcze nie powód, abym miała oddawać rękę księgorobowi.

JÓZEF: (z za firanek) Nie lada języczek u tej dziewczyny.

EUGENIUSZ: Ale rozum, co ma to ma!

JULJA: Dziwne rzeczy! Ty, co tyle masz dumy i ambicji, nie widzisz w tym żadnej zachęty, by mieć imię głośne, okryte sławą i znaczeniem, mieć za męża człowieka wyższego talentu, wyższych pojęć.

HELENA: Tarara! Nie znasz mnie widzę wcale. Dlatego właśnie, że jestem dumna, ambitna, nie poszłabym nigdy za człowieka, obok którego musiałabym stać w cieniu. Żony sławnych mężów, mężowie sławnych żon, jakież to pocieszne stworzenia. Można by ich porównać do szlafmyc, służących tylko do zakrywania obcych łysin. Ja pragnę raczej ilustrować, niż pożyczać sobie ilustracje od męża. Kiedy się pokażę gdzieś w liczniejszym towarzystwie, chciała bym, aby się wszyscy pytali: Kto jest mężem tej pani? a nie: Czyja to żona?

JÓZEF: Winszuję przyszłemu małżonkowi.

JULJA: Żartujesz sobie duszyczko.

HELENA: Wiesz, kiedy jesteśmy tutaj same i nikt nas nie słyszy...

EUGENIUSZ: Co ja z moim bratem mogę poświadczyć!

HELENA: To ci powiem otwarcie, że żona wtedy tylko może być szczęśliwa, kiedy jej się uda, zaciągnąć dobrze pantofelek na uszy męża jegomości. Niech sobie pan małżonek spokojnie i potulnie spoczywa pod tym ukryciem i wtedy tylko wychyla swój nos, jak ślimak rogi, kiedy na to pozwoli żona dobrodziejka.

EUGENIUSZ: Trochę zanadto rezolutna, ale ładna.

JÓZEF: Nie zapominaj, że teraz już mówi o rożkach pana małżonka.

JULJA: Bredzisz od rzeczy, gdyby cię kto podsłuchał, powziąłby piękne o tobie wyobrażenie.

HELENA: Masz rację, takie zasady objawiają się dopiero wtedy, kiedy czepeczek leży już na głowie. A ty powiedz mi szczerze, czy poszłabyś za literata?

JULJA: Prędzej niż za kogokolwiek innego.

HELENA: Winszuję, ale nie zazdroszczę.

JULJA: Umię cenić człowieka wyższych zdolności, wznioślejszego polotu myśli, wyniesionego nad poziom naszych codziennych myśli, naszego powszedniego społeczeństwa.

HELENA: Dziecinna marzycielko, ty sobie wyobrażasz artystę, literata i cały ten dalszy cech tak zwanych wyższych talentów, w ich ułudnych barwach zewnętrznych. Ani ci w głowie, że za tymi postaciami z aureolą sławy i chwilowej wziętości, za tymi olbrzymami na koturnach ziemskiej wyższości stoi człowiek i to człowiek najnieznośniejszy ze wszystkich ludzi! Przypatrz mu się tylko za kulisami jego publicznego zawodu. Z każdego jego słówka, i gestu wieje tylko próżność, zarozumiałość, lekceważenie innych. Każdy z tych panów uważa się za najwyższą istotę stworzenia, chciałby być wyłącznym przedmiotem powszechnej uwagi, jedynym celem ogólnej czci i wziętości. Niech tylko kichnie któryś, a zażąda zaraz, aby kraj cały od końca do końca wykrzyknął jednym chórem: Na zdrowie panu dobrodziejowi.

EUGENIUSZ: Wiesz braciszku to mądra dziewczyna.

JÓZEF: Żądło grzechotnika nie umywa się do jej języka.

JULJA: Odchodzę od siebie ze zdziwienia. Skądże to doświadczenie, ta znajomość świata i stosunków społecznych u siostry?

HELENA: Umiem myśleć moja droga, i nic więcej.

EUGENIUSZ: Umie dwa razy więcej ode mnie.

JULJA: Ależ moja duszko pozwól sobie powiedzieć, że choćby wszystko to było i prawdą wierutną, to nie może być ogólnikiem dla wszystkich.

HELENA: (śmiejąc się) ty myślisz, że ci ludzie różnią się od siebie. Oni wszyscy bez wyjątku na jedno kopyto. Wszyscy utyskują, narzekają, żalą się na świat i ludzi a w rzeczywistości, to najszczęśliwsza kasta z całego rodzaju ludzkiego.

JULJA: Najszczęśliwsza mówisz?

HELENA: Z dobrych artystów zadowolona publiczność, źli sami z siebie zadowoleni. A czegoż może więcej do szczęścia brakować, jak tylko własnego, wewnętrznego zadowolenia?

JÓZEF: Co to to ma trochę racji.

EUGENIUSZ: Niezrównana dziewczyna. Jakże jestem szczęśliwy, że nie mam talentów mego brata!

JULJA: Potępiać w ten sposób cały stan tak zacny i szlachetny, to już za wiele!

HELENA: Przypuśćmy, że się mylę, ale nigdy nie dam się przekonać, żeby literat był dobry na męża. Zanadto mądry mąż, to istna plaga egipska dla biednej żony. A do tego każdy z tych panów przekonany o swej nieskończonej wyższości, czuje się wolny od wszelkich względów i obowiązków przyzwoitości. U niego jedynie gburowatość uchodzi za oryginalność, niedbałość za roztargnienie, nietowarzyskość za szlachetny wstręt od gwaru.

Scena VII. Ci sami i rotmistrz.

ROTMISTRZ: (który od chwili przysłuchiwał się już w drzwiach po lewej stronie). Mniejsza już o to wszystko moje dzieci, ale po prostu powiedziawszy literatura i sztuka, to wcale nie szlachetne rzemiosło.

HELENA: Otóż mam i sprzymierzeńca

EUGENIUSZ: Oho! coraz gorzej dla mego brata!

JULJA: Skądże znowu ten zarzut mój ojcze?

ROTMISTRZ: Szlachetny Polak, jeśli kocha ojczyznę i pojmuje swoje obowiązki, to zupełnie inne ma przed sobą powołanie. Z czarnych strug atramentu i stosu piór nie wypłynęło i nie wypłynie nic użytecznego. Niech tam sobie cudzoziemcy smarują i bazgrzą, co im się podoba. Szlachetny Polak ma przed sobą inne powinności: pilnować roli i pługa w czasie pokoju, brać za broń i prężyć ramię w czasie wojny. Reszta nie do niego należy.

JULJA: To trochę za ciasny zakres mój ojcze!

ROTMISTRZ: Niechby mu tylko każdy z nas odpowiedział godnie, a wszystko poszłoby inaczej do kroćset furgonów. Byłby dostatek i siła w kraju.

JULJA: Z tym wszystkim mniemam, że zajęcia literackie nie mogą w niczym ubliżać szlachetności.

ROTMISTRZ: Ubliżają, bo te wszystkie bazgraniny to wszystko głupstwa i kłamstwa. Co było i jest mądrego, to już wiedzieli dawniejsi od nas. Dziś chwytać za pióro, znaczy to tylko tanim kosztem pozbywać się cięższych obowiązków.

JULJA: Ależ mój ojcze! świat postępuje, nauki rosną.

ROTMISTRZ:

Ale co mi tam twoja literatura. Zatrudnienie dobre dla próżniaków, a nie dla człowieka, co wie czym byli jego przodkowie i czym jemu samemu być należy. Nie pojmuję, co się stało memu kochanemu Nikodemowi, że pozwolił synowi na tak niewłaściwą wstąpić drogę i jeszcze nie wiecie wszystkiego...

JULJA I HELENA: (razem) Cóż znowu takiego?

JÓZEF: Dowiem się czegoś nowego o sobie.

ROTMISTRZ: Józef jest tak zwanym pisarzem satyrycznym, co to żyją ze słabości i śmiesznostek swoich bliźnich. Przed nim trzeba się mieć okrutnie na ostrożności. Jedno słowo niezwyczajnie wypowiedziane, jeden krok źle postawiony, a osmaruje człowieka od stóp do głowy. Powiadają, że w jednej swej powieści opisał żywcem hrabię Janusza a w innej Wierzchowskiego.

JULJA: Ależ to fałsz mój ojcze. Ludzie, co sami nie mają fantazji, przypisują takie same ubóstwo autorowi, i wytwory jego ducha, nazywają kopiami ludzi żyjących, plagiatami istniejącego społeczeństwa.

ROTMISTRZ: Gadaj sobie. Ja ci powiem, że jak z duszy, cieszę się z synów mego najdroższego Nikodema, tak z drugiej strony nie cieszy ten jego Józef, przed którym język trzeba trzymać jak na sznurku a chodzić jak na szczudłach.

HELENA: Ciszej mój ojcze, bo już podobno przyjechali.

ROTMISTRZ I JULJA: Przyjechali?

HELENA: Jakieś rzeczy znoszą.

ROTMISTRZ: A ja jeszcze nie jestem ogolony.

JULJA: Ja mam włosy w nieładzie.

HELENA: Ja kołnierzyk zmięty. (wybiegają)

Scena VIII. JÓZEF I EUGENIUSZ.

EUGENIUSZ: (śmiejąc się) Otóż się nasłuchałeś mój bracie. Piękna dziewczyna ta starsza.

JÓZEF: To wcale niezabawne. Słyszeć podobne zasady, od ludzi tak zacnych.

EUGENIUSZ: Jak to? Ty bierzesz to na serio?

JÓZEF: Gdzieindziej drwiłbym z tego, ale nie tutaj.

EUGENIUSZ: A dlaczegoż właśnie nie tutaj?

JÓZEF: Bo rotmistrza czczę, jako przyjaciela mego ojca, człowieka dobrze zasłużonego ojczyźnie.

EUGENIUSZ: Ależ może być najzacniejszy, a nie mieć zamiłowania w literaturze.

JÓZEF: Wolno każdemu nie mieć upodobania w literaturze, ale nie wolno nikomu zaprzeczyć jej posłannictwa. Człowiek jak rotmistrz, co ojczyznę swą kocha więcej niż życie, co dla niej krew przelewał, powinien czuć potęgę słowa. Język i literatura stoi na straży naszej narodowości, łączy nas z przeszłością, oświeca naszą ciemną dolę i wskazuje drogę w przyszłość? Gdy zaprzemy się naszego języka, czym udowodnimy, że istnieje i żyje jeszcze polski naród? Drogi, fabryki, to mają być dowody tego, kim jesteśmy, jedynym celem naszego życia?

EUGENIUSZ: Za surowo bierzesz luźne słowa.

JÓZEF: Żyjemy niestety w społeczeństwie, co naśladuje z gorliwością cudzoziemskie wady, a nie nauczyło się jeszcze naśladować cudzoziemskich cnót i zalet. Cały świat cywilizowany umie oddać cześć zasłudze i talentom, umie szanować ludzi, co całym sercem pracują dla dobra wspólnego, dla chwały ojczyzny,

EUGENIUSZ: Przesadzasz.

JÓZEF: Pomniejszam.

EUGENIUSZ: Nie krzycz tak głośno.

JÓZEF: Muszę zwalczyć uprzedzenia. Mam już myśl!

EUGENIUSZ: To dobrze.

JÓZEF: Jest to myśl. Zmienimy role!

EUGENIUSZ: Jak to?

JÓZEF: Ja przybiorę twoje imię. Ty się przedstawisz w moim charakterze.

EUGENIUSZ: Jako literat, autor powieści i komedii? Padam do nóg.

JÓZEF: Ty co słyniesz w Warszawie z dobrego ułożenia, wesołości i swobody, ratuj reputację literata.

EUGENIUSZ: Daj mi spokój. Nazwa literata ciężyłaby mi na karku, a twoje dzieła jak siedem grzechów śmiertelnych na sumieniu.

JÓZEF: Żart na bok. Proszę, a w nagrodę przyrzekam wraz z panną Heleną obronę literatury.

EUGENIUSZ: Mi z charakterem literata nie będzie do twarzy.

JÓZEF: Niech ci się wydaje, żeś przydział na chwilę maskę rozumu.

EUGENIUSZ: A jak która zechce rozmawiać ze mną o literaturze? Wiesz, że ja w tej materii ciemny jak tabaka w rogu?

JÓZEF: Nie nudź. Udawaj jak możesz. Ktoś nadchodzi.

Scena IX. Ci sami. Rzędalska.

RZĘDALSKA: Proszę panów, już rzeczy poznoszono.

JÓZEF: Idziemy.

EUGENIUSZ: (odchodząc) Przyjechałem tu z czystym sumieniem, a teraz mam brać na siebie literaturę.

Scena X. RZĘDALSKA. Później HAŁAJKIEWICZ.

RZĘDALSKA: Proszę. Jeden z nich literat, a obydwaj wyglądają, jak ludzie.

HAŁAJKIEWICZ: (we fraku) Pst, sza. Nie ma ich tutaj?

RZĘDALSKA: A Pan co z siebie zrobił?

HAŁAJKIEWICZ: Przybrałem się po alegancku. Niech zna ten byletrzysta, że i ekonom zna się na dobrym guście.

RZĘDALSKA: Wygląda pan, jak stróż na odpuście.

HAŁAJKIEWICZ: W tym stroju brałem ślub z moją pierwszą i drugą nieboszczką, świec Panie nad ich duszami. A jak Waszmość wyszła na wyższej konserwacji?

RZĘDALSKA: W niczym nie dałam się zbić z tropu, ani wprowadzić w kontuzję. Ani jeden, ani drugi nie potrafił mnie zambrasować.

HAŁAJKIEWICZ: A dobrze, że sobie przypomniałem. Przyszedłem się poradzić, jakby to było, gdybym z raportem przychodząc do rotmistrza zawołał: Servus do tych panów? Tak mówią oficerowie.

RZĘDALSKA: Z pana nie będzie nigdy literat.

Scena XI. RZĘDALSKA, ROTMISTRZ, JULJA, HELENA. (HAŁAJKIEWICZ ucieka.)

ROTMISTRZ: Naszych gości jeszcze nie ma?

RZĘDALSKA: Zaraz się przebiorą.

HELENA: Ale się guzdrają.

ROTMISTRZ: Tylko nie wyrwijcie mi się z czymś, co by trąciło śmiesznością. Nadchodzą.

Scena XII. Ci sami. JÓZEF I EUGENIUSZ.

ROTMISTRZ: Jakie podobieństwo. Synowie mego Nikodema (wita otwartymi ramionami na wchodzących) Oto córki moje.

(Julja i Helena kłaniają się)

JÓZEF I EUGENIUSZ: (razem) Cieszymy się nieskończenie.

ROTMISTRZ: Podobny jeden jak drugi kubek w kubek Synowie Nikodema, co dwa razy mi życie ocalił, obok mnie szedł do szturmu Somosierry. (rzuca się i ściska obydwóch) Ale który z was starszy do licha?

JÓZEF I EUGENIUSZ: (razem) Mój brat...

Rotmistrz: Jak to Obydwaj starsi?

JÓZEF: To jest ja chciałem powiedzieć, że jestem Eugeniuszem, młodszym.

EUGENIUSZ: A ja niby Józef, starszym.

ROTMISTRZ: Niby Józef. (przygląda się) To pan jest ten literat, autor. (wpatruje się w niego.)

EUGENIUSZ: Niestety.

HELENA: (cicho) Odwołuję wszystko, co powiedziałam. Ten Józef mi się podoba, choć jest literatem.

JULJA: A ja wolę jego brata. Postawa szlachetniejsza, twarz więcej myśląca.

ROTMISTRZ: Mów prędko, co ojciec porabia, zdrowy, czerstwy? (Eugeniusz tymczasem zbliża się do panien.)

JÓZEF: Niestety nie. Dawne rany się odnawiają, nogi odmawiają posłuszeństwa.

ROTMISTRZ: Ale jeszcze chwyci za broń, gdyby była potrzeba?

JÓZEF: Na wszelki wypadek wychował sobie nas na zastępców.

ROTMISTRZ: A pan umie władać bronią?

JÓZEF: Ojciec przelał na mnie swą wprawę i zręczność.

ROTMISTRZ: A nauczył cię kontrataku, mego wynalazku?

JÓZEF: Ta sztuka udaje mi się nieźle.

ROTMISTRZ: (wybuchając) Znasz mój kontratak, do kroćset furgonów. Niech cię uściskam.

JULJA: (usuwając się od Heleny, z którą żywo rozmawia Eugeniusz, na stronie) Jak na literata, to strasznie jałowy. Cały w komplementach, plecie coś o oprawie naszych oczu, czy nas ma za pomysł do swych książek? (przystępuje do okna)

ROTMISTRZ: A do kroćset furgonowi strzelać umiesz jak twój ojciec?

JÓZEF: Ze 100 kroków trafiam w kurze jajo, zawieszone na nitce.

ROTMISTRZ: Drugi ojciec. (zerkając na Eugeniusza) A twój brat, ten literat, ten się w to nie bawi?

JÓZEF: Owszem strzela lepiej ode mnie.

ROTMISTRZ: (na stronie) Chyba bąki! (głośno) Kiedy tak strzelasz dzielnie, to musisz lubić polowanie?

JÓZEF: Namiętnie!

EUGENIUSZ: (na stronie) Ależ to kłamie jak z rejestru Nie zastrzeliłby zająca z 10 kroków.

JÓZEF: Miałem już sposobność podziwiać charty pana rotmistrza.

ROTMISTRZ: Widziałeś już. A który ci się podobał najlepiej?

JÓZEF: (zakłopotany) Ten... ten... z ogonem.

EUGENIUSZ: (na stronie) Gdzie on widział psy bez ogona?

JÓZEF: (j. w.) Z uszami z płatka.

ROTMISTRZ: (pochwytując) O do kroćset furgonów, to słaba psina, a od razu odgadł jej zalety! A na gospodarstwie znasz się trochę?

JÓZEF: Wyręczam mego ojca, ale lubię gospodarstwo starej daty, a nie te sztuczne nawozy.

ROTMISTRZ: Bo to wszystko głupstwo, do kroćset furgonów. Dawniej gospodarowano, że i dla siebie i obcych dość było a teraz to jeszcze i nam da się głód we znaki.

HELENA: (to ciągłej rozmowie z Eugeniuszem; na stronie) Co za przyjemny mężczyzna. (głośno) Kiedy się pan tak uwziął, to pana zaprowadzę.

ROTMISTRZ: (z ukosa) Gdzie?

HELENA: Pan Józef pragnie oglądnąć nasz ogródek.

ROTMISTRZ: I zapewne go zechce skrytykować.

EUGENIUSZ: (podając ramię Helenie) Krytyka do mego brata należy, ja sobie tym głowy nie zawracam. (wychodzi z Heleną)

Scena XIII.

ROTMISTRZ: Jak to, do ciebie Eugeniuszu?

JÓZEF: W samej rzeczy, znam się dobrze na uprawie ziemi ogrodowej, uprawnej i jałowej.

ROTMISTRZ: Wykapany ojciec. (z uczuciem) Co tam do kroćset furgonów. Chłopcze spodobało mi się twoje zachowanie. Serce wyjąłbym dla ciebie bez żalu. Ale twój brat, ten literat, lepiej, żeby nie przyjeżdżał.

JÓZEF: Naraził się czymś panu rotmistrzowi?

ROTMISTRZ: Nie. Ale szczerze mówiąc i otwarcie nie podoba mi się.

JÓZEF: Czy z twarzy?

ROTMISTRZ: Skądże, kropla w kroplę podobny do ojca.

JÓZEF: Może chodzi o zachowanie.

ROTMISTRZ: Gdzie tam. Powiem krótko. On jest literatem, a od takich ludzi z daleka czuć atrament, papier i pióro, a ja tego nie lubię.

JÓZEF: Ależ panie rotmistrzu.

ROTMISTRZ: (przerywając) Daj spokój. Nie przekonasz mnie starego. A bez ceremonii, bez ceregielów (wskazując z ukosa na siedzącą pod oknem Julję) Czy ona ci się podoba trochę?

JÓZEF: (biegnąc do Julji) Takie zapytanie...

JULJA: Ależ mój ojcze...

ROTMISTRZ: Ależ mój ojcze, mój ojcze. No co? Kochajcie się, bo ja tak każę! A do kroćset furgonów, posłuszeństwo, mówie.

JÓZEF: (biorąc Julję za rękę) Co ty na to?

JULJA: Nauczyłam się być posłuszną woli ojca, i cenię, co pochodzi z jego ręki.

JÓZEF: O jak jestem szczęśliwy. (ściska jej rękę)

ROTMISTRZ: Niech was Bóg błogosławi.

Scena XIV. CI SAMI, EUGENIUSZ I HELENA.

EUGENIUSZ: (wchodzi pod ramię z Heleną i zatrzymuje się w drzwiach) Wiedz, że mój brat nie tracił czasu, więc się cieszę.

HELENA: Jak to nam?

EUGENIUSZ: Pójdźmy, niech się wszystko skończy za jednym razem! (ciągnie za sobą Helenę a przysuwając się bliżej mówi )

Po kolei, po kolei panie rotmistrzu.

ROTMISTRZ: A to co?

EUGENIUSZ: Co dla mego brata dobre, to i dla mnie nie złe.

ROTMISTRZ: Jak to, pan by chciał?

EUGENIUSZ: Pójść za przykładem mego brata.

JÓZEF: (na stronie) Teraz pęknie bomba.

ROTMISTRZ: Jak to? Pan, co to książki robi?

EUGENIUSZ: Panie rotmistrzu, ja w życiu nie popełniłem ani jednego wiersza, ja tylko udaję literata.

ROTMISTRZ, JULJA, HELENA: (razem) Co to znaczy?

JÓZEF: Muszę wytłumaczyć zagadkę. Panie rotmistrzu, w imieniu przyjaźni z moim ojcem, przebacz mi, oszukiwałem cię.

ROTMISTRZ: Oszukiwałeś do kroćset furgonów.

JÓZEF: Mój brat ma rację. Nie popełnił on żadnego grzechu literackiego. Tym grzesznikiem jestem ja.

HELENA I JULJA: (klaszcząc w ręce) Wyśmienicie!

ROTMISTRZ: Co słyszę? Ty, ty jesteś księgorobem, gryzipiórkiem, bazgraczem.

JÓZEF: Jestem literatem!

ROTMISTRZ: A dla czego to zataiłeś do kroćset furgonów.

JÓZEF: Bo chciałem najpierw przekonać pana rotmistrza, że literat nie różni się od zwykłego.

ROTMISTRZ: Powtarzam panu, że uważam rzemiosło literackie za niewłaściwe dla szlachetnego człowieka, i uważam za nic wszystkie te wasze bazgraniny.

JÓZEF: Jak to? Więc pan rotmistrz nie lubi ludzi, co mężnie stoją na straży naszego języka, tego jedynego dziś dowodu naszej narodowości; nie uznaje znaczenia naszej literatury, która jest jakoby sztandarem naszego narodu?

ROTMISTRZ: (zmieszany) Sztandarem naszego narodu? (prędko) Ja się tam nie znam na tych waszych frazesach. Słowo się rzekło! Verbum nobile. Więc niech i tak będzie. Wziąłeś ją już, ale pod jednym warunkiem.

JÓZEF: (na stronie) Zaczyna kapitulować. (głośno) Słucham pana.

ROTMISTRZ: Porzuć głupią literaturę. Masz majątek i imię, pluń na te bazgraniny do kroćset furgonów!

JÓZEF: Ha, co robić? Gotów jestem poddać się woli pana rotmistrza, ale pod jednym warunkiem.

ROTMISTRZ: Ale uprzedzam, że ja nie jestem skory do poddania się.

JÓZEF: Pan rotmistrz pozwoli mi odczytać sobie fragment z dzieła wydanego w tym roku w Lipsku.

ROTMISTRZ: A potem przystaniesz na mój warunek?

JÓZEF: Przystanę.

ROTMISTRZ: A więc.

JÓZEF: (wyjmuje książkę z kieszeni) Dzieło to nosi tytuł "Wyprawa Napoleona do Rosji".

ROTMISTRZ: Nie zły tytuł, nie ma co.

JÓZEF: Na karcie autor opisując pochód korpusu księcia Józefa, przytacza między innymi epizod.

ROTMISTRZ: Pewnie jakieś kłamstwo. (siada obrócony tyłem do Józefa)

JÓZEF: (czyta) "Było to dnia 15 października1815 roku. (rotmistrz nagle się obraca) Książę Józef otoczony szczupłym pocztem lansjerów, wybrał się wśród dość gęstej mgły na rozpoznanie. O dobrą milę za obozem zobaczył mały pagórek".

ROTMISTRZ: (mimowolnie) Z dwóch stron spadzisty jak ściana.

JÓZEF: "Zaledwie wymierzył dalowidz i zaczął badać pozycje nieprzyjacielskie, kiedy wtem nagle (rotmistrz zrywa się do polowy z krzesła) rozlega się okropny okrzyk: hurra! hurra! Kozacy znieśli nagłym napadem forpoczty i z wszystkich stron obtoczyli pagórek...

(rotmistrz zerwał się cały) Piekielny popłoch ogarnął polską drużynę, złożoną zaledwie z kilkunastu lansjerów, ale książę Józef nie stracił ducha, dobył szabli i krzyknął: Naprzód. (rotmistrz stanął w pozycji, jakby chciał skoczyć z miejsca)

Lecz młody oficer, co dowodził lansjerarai, wysuwa się przed księcia i gromowym głosem odzywa się do swych towarzyszy: "Ja tu dowodzę bracia, w środek księcia, bo o jego życie drży Polska cała. My naprzód". I po tych słowach z wzniesioną w górę szablą rzuca się w najgęstszy kłąb nieprzyjaciół.

ROTMISTRZ: (w najwyższej extazie) I pal w łeb pierwszego, w kark drugiego, po nosie trzeciego. I bij, pal, wal, tnij, rąb, szast, prast, bżdęk, hurra ha, przebiliśmy się do kroćset furgonów, przebili z księciem Józefem.

JÓZEF: (czyta dalej) "Waleczny i nieustraszony ten oficer, co ocalił życie księciu Józefowi, wyniesiony został natychmiast na rotmistrza, a cesarz Napoleon dowiedziawszy się o tym czynie bohaterskim, z własnych piersi oderwał krzyż legii honorowej i przypiął go młodemu bohaterowi, którego imię było Serwacy Łomot".

ROTMISTRZ: (w uniesieniu) Co, moje imię? Ja drukowany obok księcia Józefa. (wyrywa książkę Józefowi) Okulary, do kroćset furgonów okulary. (panny rozbiegają się i wracają prędko — jednocześnie wpada Rzędalska i Hałajkiewicz.)

Scena XV. i ostatnia. WSZYSCY.

(Rzędalska wpada przestraszona i podaje w zapomnieniu swoje okulary. Hałajkiewicz z przestrachem przewraca swoje kieszenie)

ROTMISTRZ: (porywa okulary Rzędalskiej, potem rzuca je w gniewie na ziemię.) Ja drukowany, okulary do kroćset furgonów.

(Julja podaje mu okulary) Gdzie. Gdzie? (czyta) Ser.. wa... cy... Ło... mot... (sylabizuje) Ł.. o.. mot... (opuszcza książkę i pada na fotel.)

JÓZEF: (biorąc go za rękę) Widzi pan, czyn ten bohaterski, który skromność twoja zamknęła w własnych piersiach, jaśnieje świetnym blaskiem w kartach dziejów mimo twej wiedzy i woli, przechodzi do potomności, tworzy jeden drobny wprawdzie, ale piękny i jasny promień w wieńcu chwały, który otacza oręż polski.

ROTMISTRZ: Co? przyczyni się do chwały oręża polskiego! Przyniesie korzyść wsplną.

JÓZEF: Tak. Zapisanie tego czynu w kartach dziejów nie ma dogadzać próżności, której nie masz, ale ma przed sobą inne dalsze a wznioślejsze cele.

ROTMISTRZ: Przyniesie korzyść wspólną.

JÓZEF: I co teraz? Nie uznaje Pan potęgi literatury i zabrania mi pisać jak dotąd?

ROTMISTRZ: Co! do kroćset bomb i granatów, Pisz, pisz. (do Eugeniusza) I ty pisz, i ja będę pisał i ty pisz.

HAŁAJKIEWICZ: Ja chyba z panią Rzędalską.

ROTMISTRZ: Piszmy dla korzyści wspólnej. Niech żyje literatura.

HELENA: (do Józefa) Ojciec przebaczył literaturze, niechże literatura mnie przebaczy!...

JÓZEF: Z całego serca! A za ogólnym przykładem niech i publiczność przebaczy autorowi, że przemówił we własnej sprawie.

Koniec.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pies przyjacielem człowieka, scenariusze
Pies - przyjacielem człowieka, Scenariusze zajęć
Rola autorytetu w życiu człowieka, scenariusze
Konspekt Niebezpieczne owady, scenariusze zajęć z internetu
Możemy szanować człowieka, scenariusze
Pies przyjacielem człowieka, scenariusze
PIES WROG CZY PRZYJACIEL CZLOWIEKA Scenariusz zajęć
Charakterystyka człowieka w wieku przedszkolnym.GR 7 i 8 niestacjonarne, Studia WSM, 4 Semestr
Motyw samotności człowieka w świecie Przedstaw zagadnienia w oparciu praca maturalna
R11 doR15 człowiek istota przedsiębiorcza
Scenariusz zajęć człowiek przedsiębiorczy
Scenariusz zajęć dydaktyczno wychowawczych w przedszkolu
akademia dobrych manier scen, Studia PO i PR, przedszkolaki, scenariusze konspekty
Scenariusz zabaw andrzejkowej dla przedszkolaków, pomoce do pracy z dziećmi
Scenariusz zajęć hospitowanych wrzesień, przedszkole, awans
PRZEDSTAWIENIA NA DZIE BABCI I DZIADKA, diagnoza przedszkolna, scenariusze zajęć, inscenizacje
zwierzęta leśne, Scenariusze zajęc - przedszkole, rózne zwykłe i okazjonale

więcej podobnych podstron