Bezdomni z lenistwa?
„Idź do pracy!” - to najczęstsze słowa, które padają z ust przechodniów na widok tych, którzy siedząc pod witrynami sklepowymi, wyciągają dłonie w geście litości...
Mieć dom i własne miejsce, gdzie można się wyspać i schronić, gdzie jest ciepło w zimne wieczory i gdzie każdej nocy czeka przytulne łóżko, to jedna z najnaturalniejszych rzeczy w życiu człowieka. Przywykł on do tego tak bardzo, że często nie docenia obecnego stanu rzeczy. Jednak są wśród nas ludzie pozbawieni tych podstawowych wygód. Niemal codziennie mijani na ulicy, są obrzuceni pogardliwymi bądź litościwymi spojrzeniami. Najczęściej obsypywani słowami: „Idź do pracy!”.
Ludzie dobrej woli
O bezdomności opowiadają Kasia (28 lat) i Mateusz (41 lat), wolontariusze, pomagający głodnym i pozbawionym schronienia ludziom.
Kasia mieszka w Londynie od około czterech lat. Przyjechała tu, aby poszukać nowej drogi dla swego życia i uciec od nieszczęśliwej miłości w Polsce. Jako bardzo wierzącą osobą, co niedziela zagląda do kościoła i tym sposobem zaprzyjaźniła się z miejscowym księdzem. - To dzięki niemu znalazłam się tu, gdzie teraz jestem - mówi Kasia. - Jestem asystentką w Kościele Św. Patryka (St. Patrick's Church) i pomagam w prowadzeniu międzynarodowej szkoły ewangelickiej - wyjaśnia. W taki też sposób zaczęła pracować z bezdomnymi w Londynie.
Mateusz pracuje na budowie, choć jak mówi, nie umiał trzymać młotka w ręku, gdy pierwszy raz zawitał na Wyspy. Wyjaśnia, że jego droga do pracy w Londynie była trudna i długa. - Przyjechałem tu, żeby zmienić swoje życie - mówi Mateusz. W Polsce prowadził niewielką firmę, która jednak przyniosła mu tylko kłopoty. - Myślałem, że tu będzie łatwiej zacząć coś od nowa. Pomyliłem się... - mówi z żalem. Już po niedługim czasie wylądował na ulicy, a desperacja i przygnębienie przyciągnęły do niego alkohol.
- Większość bezdomnych kończy na ulicach właśnie z powodu alkoholu. To jedna z głównych przyczyn bezdomności - dodaje Mateusz. Co więcej, ta używka często powstrzymuje bezdomnych od szukania pomocy i zmiany swego losu.
Pomoc i wsparcie
Jednym z obowiązków obejmujących studentów Ewangelickiej Szkoły, w której pracuje Kasia, jest pomoc bezdomnym. - Raz w tygodniu studenci pracują właśnie z takimi ludźmi. Ja również biorę w tym udział - tłumaczy Kasia.
Przychodzą do kościoła, głodni i zaniedbani, często obdarci i brudni. Wśród nich są osoby różnych narodowości. Od Anglików, przez Polaków i Litwinów do Włochów czy Portugalczyków. Pojawiają się w kościele z nadzieją na gorący posiłek. - Jednak nie każdy, kto przyjdzie, ma szansę na coś do jedzenia. Mamy około 70 miejsc i kto jest pierwszy, ten lepszy - wyjaśnia Kasia. Wielu z nich przychodzi pijanych i jak mówi wolontariuszka, nie powinni zostać wtedy wpuszczeni do stołówki.
Wejścia do jadalni pilnują głównie mężczyźni. Jednym z nich jest Mateusz. - Moim zadaniem jest nie wpuszczenie osób, które są pod wpływem alkoholu. Ale gdy widzę ich twarze, serce mi się ściska i nie mogę odmówić im jedzenia - opowiada chłopak. Niestety, często wyzywają go i obrzucają przekleństwami, ci, którym odmawia wstępu. Jednak Mateusz się tym nie przejmuje. - Rozumiem ich złość i żal mi tylko, że tak się dzieje - wyjaśnia wolontariusz.
Mimo wszystko, w takich sytuacjach, Mateusz stara się im przynosić posiłek na zewnątrz. - Część z tych, którzy przychodzą do nas, to stali bywalcy. Znamy ich już z imienia i zwykle zamieniają z nami kilka zdań, niektórzy przychodzą się wyżalić i porozmawiać - uśmiecha się Mateusz. Mówi, że większość bezdomnych to mężczyźni. Kobiety stanowią zaledwie około 10 procent tych, którzy śpią na ulicach. - Myślę, że to wypływa głównie z kobiecej natury. One są bardziej ułożone i mają większą determinację w organizowaniu sobie życia - wyjaśnia Mateusz. - Ale też bardziej się boją i mniej ryzykują - dodaje. Tłumaczy też, że jedną z najlepszych motywacji do zmiany swego życia jest kobieta, która może nadać cel egzystencji niejednego mężczyzny. Ale, jak dodaje Mateusz, może ona też być przeszkodą do usamodzielnienia się i zaradności.
Niewidzialni, nierozpoznawalni…
Kasia mówi, że wielu bezdomnych na ulicach jest kompletnie nierozpoznawalnych przez przechodniów. Nie dlatego, że się chowają, by uniknąć spojrzeń albo docinków na temat pójścia do pracy. - Wielu z nich wygląda zupełnie normalnie. Mają zadbane ubrania, są czyści i ogoleni, dlatego nawet nie wiemy, że osoba, którą właśnie minęliśmy na ulicy, jest bezdomna - podkreśla Kasia. -Ci, którzy żebrzą na ulicach, to głównie narkomani i alkoholicy, dlatego osobiście nie daję im pieniędzy, a raczej proponuję coś do jedzenia. Wielu bezdomnych potrafi zadbać o siebie, ale to wymaga od nich więcej pracy i poświęcenia, dlatego nie każdy z nich wygląda tak „normalnie” - wyjaśnia wolontariuszka.
Do pewnego stopnia Wielka Brytania stwarza im pewne podstawowe warunki pozwalające na przeżycie. Punkty, w których można wziąć prysznic, skąd można uzyskać używane ubrania albo zjeść ciepły posiłek są porozrzucane po całym Londynie. - Jednak dotarcie tam wymaga cierpliwości i dużego wysiłku fizycznego. Nie każdy bowiem chce przejść na piechotę całe miasto, a potem stać w kilkugodzinnej kolejce po to tylko, aby wziąć prysznic i się ogolić- wyjaśnia Kasia. Przyznaje, że zdarza się, iż do kościelnej stołówki na ciepły posiłek przychodzą bezdomni, którzy nie kąpali się od miesiąca. Jednak wolontariusze zobowiązani są obsłużyć wszystkich, którzy oczekują pomocy.
- Niektórym to zwyczajnie nie przeszkadza, że nieładnie pachną, albo że są brudni. I nie interesuje ich to, że to może przeszkadzać innym. Znam jednak też takich, którzy wręcz wyglądają niesamowicie dobrze i pachną wodą po goleniu - uśmiecha się Kasia. Jeden z bezdomnych mężczyzn, który przychodzi co tydzień na kolację, jest nawet obiektem zazdrości wolontariuszy. - Ma on około 40 lat i zawsze wygląda bardzo zadbanie. Moi koledzy często się śmieją, mówiąc, że chcieliby wyglądać tak jak Adam - uśmiecha się Kasia.
Winny alkohol?
Oprócz pracy przy rozdawaniu posiłków Mateusz pomaga także w organizowaniu grup wsparcia dla osób z różnymi uzależnieniami, na które przychodzą również bezdomni.
- Na takie spotkania może przyjść każdy. Nikt nie pyta tutaj o wyznanie ani o status społeczny. Celem takiej grupy jest wzajemna pomoc i wsparcie w walce z uzależnieniem - wyjaśnia Mateusz.
Razem z innymi ochotnikami organizują spotkania grup AA (anonimowi alkoholicy), DDA (dzieci dorosłych alkoholików, które uważane są za osoby współuzależnione, niemogące sobie poradzić z problemem, na jaki narazili je rodzice), AN (anonimowi narkomani), a także spotkania ludzi uzależnionych od seksu. Takie grupy można wymieniać bez końca. Ważne jest jednak to, że każdy z nałogiem rujnującym czyjeś życie przyjść i zasięgnąć pomocy. - Największy problem wśród bezdomnych to alkoholizm - przyznaje Mateusz. - To alkohol jest jednym z głównych powodów utraty pracy i domu.
Przyznaje również, że zna kilka osób, które miały szansę na odzyskanie normalnego życia, jednak z tej szansy nie skorzystały. - Znałem starszego mężczyznę, który po przyjeździe do Londynu stał się bezdomny. Jego córka, mieszkająca tutaj, zaoferowała mu pokój w swoim domu i pracę nad opieką jej dziecka, czyli jego wnuka. Warunkiem jednak była kompletna abstynencja, czyli całkowita rezygnacja z alkoholu - opowiada Mateusz. Mężczyzna nie przyjął oferty, bo brak alkoholu oznaczał dla niego większe wyrzeczenie niż brak środków do życia i dach nad głową u boku rodziny.
Przeżyć na ulicy
- Bezdomność jest jak choroba - opowiada dalej Mateusz. - Im dłużej się jest na ulicy, tym trudniej jest się z tego wyleczyć - dodaje. Wyjaśnia, że zanim da się bezdomnemu mieszkanie czy pracę, najpierw trzeba go „wyleczyć” z bezdomności, bo inaczej to nie przyniesie większych rezultatów.
Zdarza się bowiem, że zostanie przyznane mieszkania osobom oczekującym na dach nad głową. Jednak wielu z nich wraca na ulicę dobrowolnie, nie umiejąc sobie poradzić w nowym środowisku. Kasia wyjaśnia to samotnością: - Taki bezdomny po uzyskaniu mieszkania traci wszystkich znajomych, bo nie jest już na ulicy i stoi wyżej od swoich dotychczasowych przyjaciół. Jednak jest na dnie drabiny społecznej wśród swoich sąsiadów. Czuje się wyalienowany i jedynym sposobem na samotność wydaje się powrót na ulicę, do już znanych ludzi...
Mateusz twierdzi, że już po trzech tygodniach spędzonych na ulicy człowiek jest w stanie nauczyć się tego, jak przeżyć bez dachu nad głową. Jednak jak zapewnia, to nie lada wyzwanie. - Taki bezdomny non stop musi być w ruchu i ciągle myśli o tym, gdzie pójść, żeby dostać jedzenie albo żeby nie spać na gołym betonie. To zajmuje mu całe dnie. W takich wrunkach znalezienie pracy jest niemożliwe, bo jeśli bezdomny zapomni o tych podstawowych warunkach przeżycia, to bardzo szybko znajdzie się kilka metrów po ziemią - wyjaśnia Mateusz.
Bezinteresowna motywacja
- Serce mi się kraje, gdy widzę takich ludzi na ulicy. I boli mnie, gdy inni, widząc takiego biedaka na chodniku, rzucają „lepiej idź do pracy”, bo to nie jest takie proste. Bezdomni to ludzie, którzy potrzebują pomocy i nie chodzi o to, by dać im pieniądze czy dom. Im najpierw trzeba pomóc pozbyć się syndromu bezdomności - tłumaczy Mateusz.
Motywacja napędza ludzkie życie. Jeśli człowiek widzi cel w życiu, szansę i nadzieję na coś lepszego w przyszłości, wydajniej do tego dąży i daje mu to powód do wstawania rano. Zdrowie umysłowe jest tak samo ważne jak zdrowie ciała. - Kiedyś ktoś dał mi coś za darmo, nie oczekując nic w zamian. To tak bardzo mnie poruszyło, że postanowiłem zmienić swoje życie i teraz ja pomagam innym, tak jak mogę. Może oni też w taki sposób komuś pomogą, dzięki mnie - mówi Mateusz.
Imiona bohaterów zostały zmienione.
Aneta Sokołowska