Czy słowem „dziecko” określamy młodego biologicznie człowieka, „dzieciństwem” zaś okres jego życia, który de€nitywnie kończy się z chwilą nastania dorosłości? Czy w konsekwencj
Czy słowem „dziecko” określamy młodego biologicznie człowieka, „dzieciństwem” zaś okres jego życia, który de€nitywnie kończy się z chwilą nastania dorosłości? Czy w konsekwencji dorosłość jest przeciwieństwem dzieciństwa? Co chcemy powiedzieć, nazywając dorosłą osobę dziecinną? Uważamy ten fakt za pozytywny czy negatywny? Kiedy zaczyna się życie dorosłe i jakie znamiona je charakteryzują? Czy to właśnie, że zanikają w nim cechy dziecięce? Skąd wiem, że jestem dorosły?
A gdybyśmy pod pojęciem „dziecko” zechcieli rozumieć coś innego niż tylko biologicznie młodego człowieka? Gdybyśmy na przykład przyjęli, że jest to właściwość, cecha człowieka obecna niezależnie od jego wieku biologicznego? Wówczas dzieciństwo nie kończyłoby się wraz z nastaniem dorosłości, a dorosłość byłaby tylko nową wartością, dodaną do dzieciństwa; oplatałaby je niejako ze wszystkich stron, będąc pod nim, przy nim, nad nim i w nim. W ten sposób przez pojęcie „dziecko” rozumiano by raczej potencjalną możliwość istniejącą w człowieku, dodatkowy wymiar, często ujawniający się u ludzi w podeszłym lub średnim wieku albo też nie ujawniający się w ogóle. Czy jest możliwe, żeby tak właśnie było?
Interesujące wydaje się w tym kontekście przywołanie z Ewangelii zachęty Jezusa „Bądźcie jako dzieci” (por. Mt 18:3) czy „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, albowiem do nich należy królestwo Boże” (Mk 10:14). Niepodobna przypuszczać, że Chrystus chciał przez to powiedzieć, iż królestwo niebieskie zarezerwowane jest wyłącznie dla ludzi młodych, że granicą wstępu jest np. wiek 18 czy 10 lat. Bardziej prawdopodobne jest, iż używa pojęcia „dziecko” dla dania wyrazu pewnej właściwości człowieka, pewnego ludzkiego wymiaru. Jezus również w innych okolicznościach wyraża się pozytywnie o dziecięcym usposobieniu, jak gdyby była to wartość, do której należy dążyć. W języku współczesnym mamy zaś określenia typu „zdziecinnieć na starość” albo „w każdym mężczyźnie jest chłopiec”.
Czymże wyróżniają się owe „dziecięce właściwości” i które z cech człowieka moglibyśmy nazwać dziecięcymi? Postawiwszy to pytanie, przychodzi mi przede wszystkim na myśl, że mamy tutaj do czynienia z czymś, co musi być nam bardzo dobrze znane. Wszak człowiek istnieje już tysiące lat, więc wszystko, co ludzkie, było już z pewnością wielokrotnie doświadczane, w związku z czym nie może stanowić dla nas niczego nowego. Po drugie, to, co w człowieku dziecięce, jest zwykle kruche i delikatne i nie wygląda na to, by mogło wniknąć w ludzką wiedzę i kulturę przy użyciu siły, zwłaszcza że zdaje się być wartością utrzymywaną na dystans, ukrytą, chronioną. Po trzecie, sprawia wrażenie, iż jest ono groźne i niebezpieczne. Tak jakby człowiek starał się trzymać to jak najdalej od swoich doświadczeń, zostać od tego raz na zawsze uwolniony. W przeciwnym razie nie trzeba by go nawoływać do „bycia dzieckiem”. Po czwarte, dziecięce właściwości zdają się również fascynować. Jest w nich coś tajemniczego, mistycznego, coś, bez czego człowiek wręcz nie potrafi żyć. I mimo że świadomie dąży, by wyzbyć się tych cech ze swej osobowości, nie widać, żeby odnosił na tym polu jakieś znaczące sukcesy. Jest coś w dzieciństwie, co pochłania, wciąga człowieka do tego stopnia, że raz po raz zanurza się w nim, jak gdyby kontakt ów był mu potrzebny.
i dorosłość jest przeciwieństwem dzieciństwa? Co chcemy powiedzieć, nazywając dorosłą osobę dziecinną? Uważamy ten fakt za pozytywny czy negatywny? Kiedy zaczyna się życie dorosłe i jakie znamiona je charakteryzują? Czy to właśnie, że zanikają w nim cechy dziecięce? Skąd wiem, że jestem dorosły?
A gdybyśmy pod pojęciem „dziecko” zechcieli rozumieć coś innego niż tylko biologicznie młodego człowieka? Gdybyśmy na przykład przyjęli, że jest to właściwość, cecha człowieka obecna niezależnie od jego wieku biologicznego? Wówczas dzieciństwo nie kończyłoby się wraz z nastaniem dorosłości, a dorosłość byłaby tylko nową wartością, dodaną do dzieciństwa; oplatałaby je niejako ze wszystkich stron, będąc pod nim, przy nim, nad nim i w nim. W ten sposób przez pojęcie „dziecko” rozumiano by raczej potencjalną możliwość istniejącą w człowieku, dodatkowy wymiar, często ujawniający się u ludzi w podeszłym lub średnim wieku albo też nie ujawniający się w ogóle. Czy jest możliwe, żeby tak właśnie było?
Interesujące wydaje się w tym kontekście przywołanie z Ewangelii zachęty Jezusa „Bądźcie jako dzieci” (por. Mt 18:3) czy „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, albowiem do nich należy królestwo Boże” (Mk 10:14). Niepodobna przypuszczać, że Chrystus chciał przez to powiedzieć, iż królestwo niebieskie zarezerwowane jest wyłącznie dla ludzi młodych, że granicą wstępu jest np. wiek 18 czy 10 lat. Bardziej prawdopodobne jest, iż używa pojęcia „dziecko” dla dania wyrazu pewnej właściwości człowieka, pewnego ludzkiego wymiaru. Jezus również w innych okolicznościach wyraża się pozytywnie o dziecięcym usposobieniu, jak gdyby była to wartość, do której należy dążyć. W języku współczesnym mamy zaś określenia typu „zdziecinnieć na starość” albo „w każdym mężczyźnie jest chłopiec”.
Czymże wyróżniają się owe „dziecięce właściwości” i które z cech człowieka moglibyśmy nazwać dziecięcymi? Postawiwszy to pytanie, przychodzi mi przede wszystkim na myśl, że mamy tutaj do czynienia z czymś, co musi być nam bardzo dobrze znane. Wszak człowiek istnieje już tysiące lat, więc wszystko, co ludzkie, było już z pewnością wielokrotnie doświadczane, w związku z czym nie może stanowić dla nas niczego nowego. Po drugie, to, co w człowieku dziecięce, jest zwykle kruche i delikatne i nie wygląda na to, by mogło wniknąć w ludzką wiedzę i kulturę przy użyciu siły, zwłaszcza że zdaje się być wartością utrzymywaną na dystans, ukrytą, chronioną. Po trzecie, sprawia wrażenie, iż jest ono groźne i niebezpieczne. Tak jakby człowiek starał się trzymać to jak najdalej od swoich doświadczeń, zostać od tego raz na zawsze uwolniony. W przeciwnym razie nie trzeba by go nawoływać do „bycia dzieckiem”. Po czwarte, dziecięce właściwości zdają się również fascynować. Jest w nich coś tajemniczego, mistycznego, coś, bez czego człowiek wręcz nie potrafi żyć. I mimo że świadomie dąży, by wyzbyć się tych cech ze swej osobowości, nie widać, żeby odnosił na tym polu jakieś znaczące sukcesy. Jest coś w dzieciństwie, co pochłania, wciąga człowieka do tego stopnia, że raz po raz zanurza się w nim, jak gdyby kontakt ów był mu potrzebny.
|