POKORA - WARTOŚĆ CZY ETYCZNA MISTYFIKACJA
ROZMAWIAJĄ:
Andrzej Dominiczak, Łukasz Nysler, Halina Postek i Barbara Stanosz
Kilka lat temu, w jednym z artykułów opublikowanych na łamach Bez dogmatu, Leszek Nowak, wygłosił pochwałę pokory. Urzekła go pokora wobec Boga, wyrażona w "pochyleniu pleców" jednego z byłych premierów, człowieka, który kilka lat wcześniej, w rozdrażnieniu wywołanym porażką wyborczą, ujawnił swój rzeczywisty stosunek do demokracji i jej suwerena - społeczeństwa, oskarżając je, "że nie dojrzało jeszcze do demokracji". Uderzyło mnie, że ten sam człowiek, który w decydującym stopniu przyczynił się do ukształtowania wizerunku swojej partii jako ugrupowania pychy i arogancji, w pewnych okolicznościach może uchodzić za symbol pokory. Czy mamy tu do czynienia z typową dla katolickiej obyczajowości obłudą? W pewnym zakresie zapewne tak, jeśli jednak uważniej przyjrzymy się tej pozornej sprzeczności, zauważymy, że kryje się za nią wizja świata i koncepcja wartości, która na swój sposób tłumaczy, dlaczego ta sama osoba może być wierna sobie, okazując pychę wobec jednych, a pokorę wobec innych. Jest to mianowicie wizja porządku świata hierarchicznego, w sensie opisu i projektu idealnego. Świat, w którym pokora jest wartością, to świat w którym chwalona jest relacja pokory. Musi zatem istnieć ten, który pokorę okazuje, ten który okazuje swą małość, uniżoność i posłuszeństwo oraz ten, wobec którego owe pokorna postawa jest przejawiana. Premier oczekiwał pokory i posłuszeństwa ze strony zwykłych ludzi, gdyż w uznawanym przezeń porządku świata zwykli ludzie są mu tę postawę winni tak, jak on sam jest ją winny swemu bogu. A im bardziej i im silniej odczuwa on lub przejawia pokorę wobec owego boga, tym większej pokory oczekuje od tych, których uważa za niższych od siebie.
I oto pokora wydała mi się kłamstwem i jedną z najgroźniejszych etycznych mistyfikacji. Pokora bardziej niż inne fałszywe wartości przyczynia się bowiem do podtrzymywania i umacniania wizji świata, w której to "co boskie należy się bogu, a co cesarskie cesarzowi" - wizji świata niewolników, których podstawowym moralnym obowiązkiem jest okazywanie pokory i uległości wobec władzy politycznej i "duchowej". Jest przy tym pokora jednym z niewielu przykładów potęgi chrześcijańskiej propagandy, tej samej, która bez powodzenia starała się nas wszystkich przekonać o moralnej przewadze wstrzemięźliwości seksualnej lub zakazywała nam wzywać imienia boga "na daremno". To co się nie udało w tych i wielu innych przypadkach, świetnie udało się w przypadku pokory. O jej wartości przekonanych jest tyluż wierzących, co niewierzących, w tym krytycznych, ateistycznych filozofów. Bohdan Chwedeńczuk na przykład, gdy mu przedstawiłem swoje wątpliwości na temat wartości pokory, zapytał mnie szyderczo, "czy może wolę butę". A przecież to nie buta jest przeciwieństwem pokory - jest nią w moim przekonaniu postawa, którą określam mianem prometejskiej, postawa która nie manifestuje się w bucie, odrzuca jednak porządek świata oparty na wywyższeniu jednych i poniżeniu drugich. Jest to postawa uznająca nienaruszalność godności - własnej i cudzej, na co dzień postawa przyjacielskiej skromności, w razie potrzeby jednak, gniewna i odrzucająca wszelkie próby poniżenia człowieka. Jest to również postawa niezgody na "samoponiżenie", o czym będzie mowa dalej.
Takie to myśli skłoniły mnie do zaproszenia kilkorga przyjaciół do "e-mailowej" rozmowy na temat pokory jako wartości lub antywartości. Nie ukrywam, że miałem przy tym nadzieję, że w trakcie wymiany poglądów, niejako automatycznie, dokona się demistyfikacja tej "chrześcijańskiej wartości". Czy ten zamiar się powiódł, oceńcie sami. Przynajmniej będziemy lepiej wiedzieć, o czym właściwie mówimy.
Andrzej Dominiczak
Wypowiedź Łukasza Nyslera
Andrzeju,
Pokora jest postawą, którą cenię. Czym jest, według mnie, pokora? Dlaczego ją cenię? Słownik języka polskiego definiuje pokorę jako "stan psychiczny polegający na odczuwaniu własnej małości, niższości; uniżoną postawę wobec kogoś, czegoś; brak buntu wobec przeciwności; potulność, uległość, uniżoność"1. Definicja ta niezbyt odpowiada sposobowi, w jaki ja pojmuję pokorę. Sugeruje ona, iż pokora polega na poniżaniu samego siebie względem kogoś lub czegoś potężniejszego od nas samych. Tak pojęta pokora nie pomaga nam w zachowaniu poczucia własnej wartości, szacunku do samych siebie, wymaga natomiast podporządkowania się, posłuszeństwa i przypisania większej wartości komuś lub czemuś innemu. Tradycyjnie pojmowana pokora posiada więc wyraźny "rys autorytarny". Pragnę tutaj zaproponować inne, "humanistyczne" rozumienie pokory, zachowujące niektóre intuicje związane z tradycyjnym pojęciem pokory, a zarazem uwalniające je od autorytarnych, antyhumanistycznych skojarzeń.
Pokora, tak, jak ja ją pojmuję, przede wszystkim polega na rozpoznaniu i akceptacji własnej słabości i ograniczeń oraz - co równie ważne - na rozpoznaniu i akceptacji ograniczeń i słabości innych ludzi. Pokora w tym rozumieniu nie przeciwstawia się poczuciu własnej wartości czy szacunku do samego siebie, ale przesadnej dumie, nadmiernym wymaganiom stawianym sobie i innym. We współczesnej psychologii postawa, którą mam na myśli określana bywa mianem (samo)akceptacji. W moralnym idiomie, którym się posługuję, nazywam ją pokorą. Wydaje mi się, że tak pojęta pokora jest nieodzownym warunkiem zdrowego rozwoju osobistego, jak i zdrowych stosunków międzyludzkich2. To właśnie pokora pozwala nam zachować poczucie własnej wartości i szacunku do samych siebie pomimo różnych niepowodzeń, błędów i ułomności, które stały się naszym udziałem, które nam się przydarzyły w życiu. Pokora też pozwala nam zachować życzliwość do innych ludzi, mimo wszelkich niedoskonałości, jakie oni przejawiają. Pozwala przyjmować ich, cieszyć się nimi takimi, jakimi są, a także z radością i wdzięcznością czerpać od nich tyle, ile mają nam do zaoferowania.
Oprócz "akceptacji samego siebie i innych", "pokora" jest dla mnie także synonimem specyficznie rozumianej "otwartości". Otwartość ta poniekąd również jest związana z rozpoznaniem własnej słabości i ograniczeń. Polega ona na swoistym niedziałaniu, zawieszeniu świadomej, nastawionej na osiągnięcie konkretnego celu aktywności i na pozwoleniu sobie "po prostu być". Osoby przeceniające swoje własne siły, zbytnio utożsamiające się ze swym świadomym, aktywnym Ja, nie potrafią tego stanu osiągnąć. Jest to stan, w którym pozwalamy, żeby rzeczy działy się swoim własnym biegiem, stan, w którym regenerujemy siły i doświadczamy (przynajmniej czasami) inspiracji.
Pokora, wreszcie, wiąże się moim zdaniem z doświadczeniem naszej zależności od innych i od świata oraz pewnej nieuchronności tego, co nas spotyka. Tutaj może najbardziej zbliżam się do tradycyjnego pojmowania pokory. Jesteśmy zależni. Jakkolwiek dzięki zdobyczom cywilizacji poddaliśmy wiele czynników warunkujących nasze istnienie świadomej kontroli, to wciąż jeszcze istnieje wiele innych, nad którymi nie potrafimy zapanować, wiele, których - być może - nawet sobie nie uświadamiamy. Pokora stanowi wyraz uznania naszej zależności od niezliczenie wielu ludzkich i pozaludzkich sił, czynników warunkujących nasze istnienie. Pokora pozwala nam się pogodzić z tym, że mimo naszych prób sprawienia, żeby siły te i czynniki raczej nam sprzyjały, podtrzymywały nas w naszym istnieniu i rozwoju, czasami jest inaczej, a my nie potrafimy tego zmienić. Pokora nie oznacza bezradności. W miarę naszych możliwości powinniśmy świadomie kształtować nasze życie, powinniśmy starać się wpływać na nasz los. Jednak nasze możliwości są skończone, ograniczone. Jakkolwiek trudno jest wytyczyć granicę ludzkich możliwości - granica ta, wraz z rozwojem jednostki czy społeczeństwa, nieustannie zmienia się - to w ocenie tych możliwości niezbędny jest pewien realizm. Wyrazem tego realizmu jest pokora.
Podsumowując te rozważania mogę powiedzieć, że pokora, którą cenię, oznacza postawę polegającą na akceptacji własnych słabości i ograniczeń, jak i słabości, ograniczeń innych osób, na uznaniu zależności naszego losu od wielu czynników, na które nie mamy wpływu i na przyjęciu tego losu nawet w tych jego odmianach, które w szczególnie bolesny sposób nas doświadczają, a wobec których jesteśmy bezsilni. Pokora oznacza też umiejętność otwierania się na to, co się w nas i dookoła nas dzieje, pozwalania sobie, światu i innym ludziom "po prostu być".
Łukasz
Wypowiedź Haliny Postek
Łukaszu,
Przeczytałam właśnie Twój list do Andrzeja (myślę, że zaproponowana przez Andrzeja konwencja dialogu, dopuszcza "dialogowanie we trójkę"). Łatwo dać się "uwieść" zawartym w nim myślom. Postawa, którą opisujesz jest i mnie bliska - tyle, że nigdy nie nazwałabym jej pokorą. Znajduję w niej stanowisko, bliskie stoickiemu - zgoda na los, niewiara w możliwość zmiany tego, co jest nam przeznaczone, przy jednoczesnej samoświadomości własnej siły - siły biorącej się ze zdolności przeciwstawienia Logosowi potęgi myśli, wyćwiczonej w akceptacji wszystkich jego wyroków. To szczególny rodzaj "pokory" (pozwól, że będę opatrywała użyte przez ciebie określenie cudzysłowem, mam bowiem poczucie, że bierzesz je w innym, niż zwyczajne znaczeniu). Jej szczególność upatruję w fenomenie greckiego stosunku człowieka do samego siebie. Ilustruje go najlepiej opis człowieka "słusznie dumnego" zawarty w "Etyce Nikomachejskiej". "Słuszna duma" to po prostu poczucie własnej wartości, jej przeciwieństwami są "zarozumiałość" i "przesadna skromność". Synonimem pokory byłaby dla mnie przesadna skromność - zdaniem Arystotelesa jedna ze skrajności, których winniśmy unikać. Grecy mieli świadomość wielkości człowieka, pomimo niewątpliwego pesymizmu i tragicznego oglądu ludzkiego losu. Jej daleką konsekwencją jest postawa "heroiczna" opisana przez egzystencjalistów. Heroizm to odpowiedź na absurd świata, to postawa buntu i niezgody. A bunt jest dla mnie zaprzeczeniem pokory. Kiedy się buntujemy nie jesteśmy pokorni. Bunt jest też formą odwagi - przede wszystkim odwagi bycia sobą.
Co do kolejnego rozumienia "pokory" - skutkującego otwarciem na drugiego, to w pełni zgadzając się z wartością takiej postawy, nie nazywałabym jej pokorną. Jest to rodzaj hipotetycznej sympatii (wzięłam ten termin z "Dziejów myśli Zachodu" Russella), opisywany przez Russella tak: "Należy zapamiętać dwie rzeczy: że można założyć, iż człowiek, którego poglądy i teorie warte są zgłębiania, posiadł pewną dozę inteligencji, i zarazem nie jest jednak prawdopodobne, by ktokolwiek osiągnął pełną i dostateczną wiedzę na dany temat." Ja sama nazwałabym tę relację szacunkiem (wynikającym z dostrzegania godności drugiego).
Jeśli "pokorą" nazywasz świadomość własnych ograniczeń i poczucie znikomości wobec ogromu świata - to dla mnie właściwszą nazwą byłby realizm. Samoświadomość, tak jak ją sam opisywałeś, winna być samoakceptacją. To nie pokora, lecz umiejętność właściwej oceny siebie (przy zachowaniu pewnej życzliwości dla własnej osoby).
Na koniec chciałabym podzielić się z Tobą wspomnieniem z własnego dzieciństwa. Najczęściej słyszaną przeze mnie maksymą, powtarzaną przez prawie wszystkich otaczających mnie dorosłych, było zdanie "Pokorne ciele dwie matki ssie". Pokora była zatem postawą użyteczną, dającą wymierne korzyści pokornemu. Korzyść była tu rozumiana szczególnie, w sensie zaprzeczającym Sokratejskiemu ocaleniu duszy. Pokora żąda uległości, obiecując wymierne gratyfikacje. Pokora jest pokusą, o tyle niebezpieczną, że jak żadna inna, łamiącą strukturę ja.
Dlatego, być może, nie godzę się na zaproponowane przez ciebie użycie tego terminu, choć jak napisałam na początku, bliski są mi treści, które temu pojęciu przypisujesz.
W pierwszym, opisanym przez ciebie znaczeniu "pokora" to tyle, co poczucie własnej wartości. W drugim przypadku, "pokora" to szacunek wobec innych, biorący się z dostrzegania w nich ich wartości. W trzecim, zaproponowanym rozumieniu, "pokora" to realizm w ocenie własnych możliwości i trafne rozpoznanie własnej sytuacji w świecie.
Wypowiedź Barbary Stanosz
Andrzeju,
Po lekturze tekstu Łukasza Nyslera nasuwa mi się przede wszystkim uwaga, którą można by umieścić w poradniku językowym: jeśli budujesz definicję projektującą, nadając słowu występującemu już w języku całkiem nowe znaczenie (co, oczywiście, zawsze wolno zrobić), nie wybieraj do tego celu słowa mocno obciążonego ideologicznie; wybierz słowo możliwie neutralne. Jeśli posłuchasz tej rady, ułatwisz odbiorcy definicji przyswojenie jej sobie i konsekwentne używanie (w danym dyskursie) owego słowa w nadanym mu przez ciebie znaczeniu; w przeciwnym wypadku, nawet przy najlepszej woli twego rozmówcy, grożą wam nieporozumienia i jałowe, werbalne spory. Uwolnienie się od emocjonalnych skojarzeń z danym słowem jest bowiem bardzo trudne psychologicznie (skojarzenia takie są prawie nie kontrolowane).
Słowo "pokora" należy do słów mocno obciążonych ideologią (religijną i społeczną); wywołuje ono silną (choć nie koniecznie uświadamianą) reakcję emocjonalną - negatywną lub pozytywną, zależnie od stosunku do owej ideologii. U humanistów jest to chyba zawsze reakcja negatywna, więc w tym gronie proponowanie, by używać tego słowa w sposób z założenia emocjonalnie neutralny lub, co gorsza, z pozytywnym ładunkiem uczuciowym (a tak właśnie czyni p. Nysler), jest dużym błędem pragmatycznym. Prawie na pewno spowoduje to niepotrzebne, bo nierzeczowe spory.
Druga uwaga (mam nadzieję, że rzeczowa): Postawa, którą zaleca p. Nysler, jest - w każdym razie jak na mój gust - nieco za bliska hasłu życia "na luzie". Ale - de gustibus
Odpowiedź Łukasza
Andrzeju,
Moim zamiarem przy pisaniu krótkiego tekstu na temat "pokory" było wyartykułowanie takiego rozumienia tego terminu, które, z jednej strony, zachowywałoby przynajmniej częściowo jego dotychczasowe znaczenie, przyjęte zwłaszcza w ramach etyki chrześcijańskiej, z drugiej zaś uczyniłoby ten termin użytecznym i pozytywnie nacechowanym emocjonalnie dla humanistów. W efekcie jednak, wydaje się, stworzyłem zupełnie nową definicję terminu "pokora", nie odpowiadającą ani humanistom (przynajmniej w osobie p. prof. Stanosz), ani prawdopodobnie też chrześcijanom.
Zamiar mój być może zrealizowałem nieudolnie, być może w ogóle jest on chybiony. Stwierdzenie p. prof. Stanosz, że proponując humanistom by używali słowa "pokora" z pozytywnym ładunkiem uczuciowym popełniam duży błąd pragmatyczny sugeruje, iż zachodzi ta druga ewentualność. Chciałbym jednak bronić mojego zamiaru. Wiąże się on z moim ogólniejszym przekonaniem, że nie wszystko, co wywodzi się z tradycji chrześcijańskiej zasługuje na potępienie i odrzucenie przez humanistów. Co więcej, uważam, że humaniści i chrześcijanie podzielają wiele wspólnych przeświadczeń (albo ocen) moralnych, nawet jeśli w różny sposób przeświadczenia te (oceny) uzasadniają. Choć być może to ostatnie zdanie powinienem napisać nie tyle w formie stwierdzającej pewien fakt, co imperatywnej: "Uważam, że humaniści i chrześcijanie powinni uznać wiele wspólnych przeświadczeń (ocen) moralnych, nawet jeśli w różny sposób przeświadczenia te (oceny) będą uzasadniać". W każdym razie uważam, że pomiędzy humanistami a chrześcijanami powinny zostać przezwyciężone wzajemne uprzedzenia i niechęci. Wprawdzie raczej nie do uzgodnienia jest humanistyczna, naturalistyczna i chrześcijańska, supranaturalistyczna, spirytualistyczna metafizyka, jednak w dziedzinie etyki moim zdaniem więcej łączy nas niż dzieli. Ważne jest aby dostrzec i kultywować ten wspólny grunt, np. poprzez ustalenie zasobu słów, którym przypisujemy takie samo bądź zbliżone znaczenie i które jesteśmy skłonni w ten sam sposób używać dokonując ocen moralnych. My, humaniści, nie powinniśmy zatem z góry negować jakiejkolwiek idei chrześcijańskiej, a wyraz takiej dogmatycznej niechęci daje p. prof. Stanosz pisząc, że u humanistów reakcja na słowo "pokora" jest "chyba zawsze negatywna". Należałoby raczej przyjrzeć się przyjętemu, "chrześcijańskiemu" znaczeniu tego słowa i zastanowić się czy nie dostrzegamy w nim czegoś pozytywnego. Jedyny "błąd pragmatyczny", do którego się przyznaję, polegał więc raczej na tym, że zamiast zrobić powyższe, zaprojektowałem zupełnie nową definicję słowa "pokora".
Co do "uwagi rzeczowej", poczynionej przez p. prof. Stanosz - trudno mi się do niej ustosunkować, ponieważ nie jest dla mnie jasne, co Pani Profesor ma na myśli, pisząc o "życiu na luzie". Chętnie podejmę dyskusję, jeśli tylko dowiem się czegoś więcej na ten temat. Na razie tylko stwierdzam, że moim zdaniem gusta i style życia warto poddawać krytyce i dyskutować o nich. Nawet jeśli trudno liczyć na jakiś powszechny konsensus odnośnie tych spraw, to sama dyskusja sprawia, że w większym stopniu uświadamiamy sobie swój własny gust albo styl życia, uzyskujemy większą samoświadomość, a to jest według mnie cenne.
Serdecznie pozdrawiam.
Łukasz
Dalszy ciąg dyskusji wkrótce.
Zapraszamy czytelników do udziału w naszej dyskusji.
2 Patologię braku pokory opisała Karen Horney w swojej pracy Nerwica a rozwój człowieka. Trudna droga do samorealizacji, Rebis, Poznań, 1993. Por. w szczególności rozdziały pt.: "W pogoni za wielkością", "Neurotyczne wymagania" i "Duma neurotyczna".