Problem lokalny:
Narkomania, alkoholizm, przestępczość wśród nieletnich.
W swojej pracy chciałabym przedstawić realny problem, który występuje na obszarze, na którym mieszkam. Jest to jedne z zielonogórskich osiedli, w porównaniu do innych - niewielkie. Znajduje się tu siedem wysokich, starych bloków. A w nich wysłużone czasem, często zniszczone klatki schodowe, do których wrócę w dalszej części mojej pracy. Kiedy przeprowadzałam się tu jakieś osiem lat temu z pod zielonogórskiego miasteczka, moi znajomi kiedy usłyszeli na jakiej ulicy będę teraz mieszkać - otwierali oczy ze zdumienia i próbowali mi przekazać, że to chyba nie jest najlepszy wybór. Szybko zorientowałam się, co mieli właściwie na myśli.
Już pierwszego dnia pobytu tutaj, zainteresował mnie widok grupki siedzącej na środku osiedla, a dokładniej na boisku. Znajdowało się tam około siedmiu chłopaków, na moje oko, w wieku od piętnastu do dwudziestu dwóch lat. Było widać, że dobrze się znają. Głośno rozmawiali, śmiali się do rozpuku, każdy rozmawiał z każdym. Zainteresowało mnie to, że każdy z nich trzymał w ręku papierosa i piwo. A przecież na pierwszy rzut oka było widać, że nie każdy z nich ma skończone osiemnaście lat. W ogóle się z tym nie kryli. Pomimo tego, że była już godzina dwudziesta czwarta, czyli grupo po ciszy nocnej, oni za nic mieli uwagi innych sąsiadów, aby zachowywali się ciszej, przestali śmiecić słonecznikiem. Kilka starszych kobiet zwracało im uwagę, groziły, że zawiadomią policję. Ci nadal nic sobie z tego nie robili i kontynuowali swoją osiedlową ucztę. W końcu jakiś człowiek rzeczywiście nie wytrzymał i zadzwonił po pomoc. Skończyło się na tym, że policja zabrała na izbę wytrzeźwień tych, którzy zdążyli wypić najwięcej - wśród nich jednego nieletniego.
Jak potem się okazało, ta sytuacja to tylko jedna historia z życia mojego osiedla. Kiedy zaczęłam poznawać ludzi mieszkających tu, poznałam całkiem nieznane mi dotychczas towarzystwo. Szesnastoletni koledzy opowiadali mi jak palą trawkę, biorą „amfę”, szczycili się tym, że nie mają żadnego problemu z kupieniem narkotyków, ponieważ ich starsi koledzy bez problemu im je dostarczają. A więc pojawił się kolejny element - dilerzy. Ich też niebawem poznałam. Było to kilku chłopaków w różnym wieku, do dwudziestu trzech lat, którzy imponowali swoim młodszym kolegom, że sprzedają narkotyki, że piją piwo na ławce, że nic sobie nie robią z uwag „starych zrzęd” czyli sąsiadek. Opowiadali sobie również własne doświadczenia, kiedy złapała ich policja i po raz kolejny nie udało im się znaleźć przy nich narkotyków. Mieli niesamowitą satysfakcję, że ich przechytrzyli. Młodszym to imponowało. Ja przebywałam w tym towarzystwie z ciekawości - jak już mówiłam, było to dla mnie całkowicie nowe zjawisko.
Osiedlowa grupka uwielbiała, szczególnie latem zbierać się na ławkach i robić to co lubili najbardziej, czyli pić, ćpać i rozmawiać o tym, jak to kolejny raz kogoś pobili na ostatniej dyskotece. Cieszyli się, że w Gazecie Lubuskiej ukazał się artykuł pt. ”Wandale znowu zdemolowali klatkę schodową na jednym z zielonogórskich osiedli”. Mowa była o nich, a oni czytając to pękali z dumy, że prasa o nich wspomniała. Cieszyli się, że któryś raz z kolei pomalowali sprayami klatkę schodową, podpalili ściany, zostawili po sobie ślad... A młodzi naśladowali starszych. Problem robił się coraz większy, coraz młodsze osoby, szczególnie chłopcy, chociaż i dziewczyn nie brakowało, sięgały po alkohol, narkotyki, chodziły na dyskoteki, aby kogoś zaczepić i się bić. W spotkaniach z nimi zauważyłam jeszcze jedną rzecz, która mnie zadziwiała. Oczywiście w języku osób, o których piszę królowały przekleństwa. A dziwne dla mnie było to, że posługiwali się nimi, odnosząc się do siebie nawzajem! Starsi nazywali młodszych tak, że niejedna osoba by się obraziła. Tymczasem ci śmiali się z tego i odpowiadali kolegom równie wulgarnie. Wymyślali różne słowa, których nie mogę tu przytoczyć, a w czasie nocnych libacji wykrzykiwali je w niebogłosy. W ich mniemaniu szanowali siebie nawzajem - dużo o tym szacunku mówili. Ja żadnego respektu w ich rozmowach nie widziałam...
Problemem dla mnie jest tutaj głównie to, że grupka ta wciągała coraz więcej osób do swojej paczki. Młodzi ludzie, szukający akceptacji, chcieli być przyjmowani do grupy, więc upodabniali swoje zachowanie do pozostałych. Problem robił się coraz poważniejszy, ponieważ nikt nie potrafił przemówić im do rozsądku. Kiedy pili alkohol i brali narkotyki, nie interesowało ich zdanie innych. Biedni sąsiedzi wielokrotnie rozmawiali z bezsilnymi rodzicami tej trudnej młodzieży. Ci byli bezsilni, żadne szlabany, kary domowe, dodatkowe obowiązki nie przynosiły pożądanego skutku. Odcięcie kieszonkowego również, przecież zawsze są koledzy, którzy pożyczą, lub podzielą się piwem, wódką, papierosem czy trawką. Huligani nie często mieli możliwość zorientowania się, kto zawiadomił policję. Jednak kiedy jakimś cudem się dowiedzieli - dla „konfidenta” jak to mówili, oznaczało to piekło. Pamiętam, że raz jeden pan zadzwonił na policję, a ta w rezultacie znalazła narkotyki przy jednym z członków grupy. Potem okazało się, że chłopak miał już wyrok w zawieszeniu, za kradzież w sklepie. Trafił do więzienia. Jego koledzy wiedzieli, który to pan mu to „załatwił”. Najpierw jeden z chłopaków ze złości wyrwał deskę z ławki, i zaczął nią uderzać o przypadkowe samochody stojące na parkingu. Następny spalił śmietnik. A jeszcze inny napisał niezliczone wylgaryzmy na drzwiach pana, który zadzwonił na policję. Zastanawiałam się, czy oni myślą o konsekwencjach tego działania? Okazało się, że chłopak przy którym znaleziono narkotyki był ich niepisanym przywodcą Od tamtej pory dewastowali jeszcze więcej rzeczy i przychodziło im to z jeszcze większą łatwością. Zdawałoby się, że powinni się bać, nauczeni przykładem kolegi. Nic bardziej mylnego. Kiedy byli pijani lub naćpani, stawali się agresywni. Niszczyli wszystko na swojej drodze, zaczepiali ludzi. Mieszkańcy osiedla bali się wieczorem wychodzić z domu, bali się wypuszczać swoje dzieci na plac zabaw. Nikt nie chciał zadrzeć z osiedlowa bandą. Ci co nie mieli garażu, stawiali samochody jak najdalej od ławek i miejsc, gdzie grupka mogła się zbierać, ponieważ istniało ryzyko, że w momencie przypływu emocji auto zostanie rzucone butelką, bądź też deską od ławki. Mało kto już miał odwagę zwrócić im uwagę, aby nie śmiecili lub byli ciszej. Groziło to np. przebiciem opony, lub zaczepianiu i poniżaniu dziecka w szkole.
Miałam szczęście, że w/w opisana grupa polubiła mnie i przyjęła do swojego grona. Aby się tam znaleźć wcale nie musiałam z nimi ćpać, ani pić. Wystarczyła im moja dyskrecja. Najważniejsze było, aby to co się mówi w grupie - w niej pozostało. Przez długi czas miałam możliwość obserwowania ich działań. Czasami próbowałam zmienić ich nastawienie, zachowanie, ale mnie również nie słuchali.
Zjawisko to opisałam w czasie przeszłym, ponieważ opieram się na faktach, które widziałam na własne oczy i słyszałam na własne uszy. Nie z tego co mówią ludzie. Teraz nie przebywam w tym towarzystwie, ale problem pozostał. Często, szczególnie w weekendy słychać głośną muzykę, widać miejsca, gdzie jest pełno śmieci po słoneczniku, puste butelki, spalone papierosy. Kiedy jest mecz żużlowy, często nie można spać, bo zza okna co chwilę słychać krzyki i gwizdy. W czasie lata- ekipa nadal przesiaduje na ławkach i boisku, w czasie zimy, siedzą na klatkach schodowych, niszcząc je i strasząc ludzi, którzy muszą chodzić na około, bo nie mają jak przejść schodami, kiedy siedzi na nich np. dziesięć osób. Interwencje policji są nadal częstym widokiem.
To co opisałam, uważam za duży problem społeczny, ponieważ pomimo tego, że wiele z opisanych przeze mnie osób w tym momencie osiaduje karę w więzieniu, mają swoich następców. Skazani zostawili na wolności młodszych kolegów, braci... Którzy dumni ze swojego wzoru do naśladowania robią wszystko, aby o nich mówiono. Nieważne czy dobrze, ważne żeby coś się działo.