Pokoje do wynajęcia
Na wzgórzu za siódmym borem stał olbrzymi zamek, który zdawał się wieżyczkami sięgać nieba. Dawno miał już za sobą lata swojej świetności, o czym świadczyły odpadające z każdej strony siwoszare kawałki murów. Prawdę mówiąc nikt specjalnie tym się nie przejmował i nie troszczył, bo jego obecny właściciel - czarodziej Albert zajmował się zupełnie czymś innym. Spędzał całe dnie a często i noce na przygotowywaniu rozmaitych mikstur, czarodziejskich naparów, sprawdzał skuteczność zaklęć zamieszczonych w Wielkiej Magicznej Księdze. Czasami udawało mu się wymyślić jakieś zupełnie nowe i nieznane dotąd zaklęcie, co wprawiało go w niesamowitą radość i euforię. Ale kiedy wydawało mu się, że osiągnął już tak wielki sukces, że niczego więcej nie musi już robić, doszedł do wniosku, że jest straszliwie samotny i nie ma nawet do kogo ust otworzyć. W całym zamku oprócz czarodzieja nie było żywej istoty. Z każdej strony, każdej komnaty wiało chłodem i pustką. Albert co jakiś czas urządzał wprawdzie w zamku wielkie sprzątanie, kiedy to jednym ruchem czarodziejskiej różdżki sprawiał, że miotły zamaszyście sprzątały zamkowe podłogi, ścierki tarły aż do skutku zakurzone zamkowe okna a miotełki zmiatały kurz z obrazów i rzeźb stojących w holach. Ale potem znowu wszystko zamierało i pokrywało szarym, siwym pyłem przemijania.
Pewnego dnia czarodziej Albert wpadł na wspaniały pomysł. Przed zamkiem ustawił drewnianą tabliczkę, na której wypisał wielkimi literami: „Pokoje do wynajęcia! Komfort za atrakcyjną cenę!” Miał nadzieję, że wędrowcy błąkający się po okolicznych lasach wstąpią do niego i zatrzymają się na noc, a wtedy w zamku nareszcie zabrzmi gwar i wrzawa. Oczywiście czarodziej za pomocą magicznego zaklęcia wysprzątał dokładnie wszystkie zamkowe komnaty, przygotował pościel, rozpalił w kominkach. Zrobiło się miło i przytulnie.
Na pierwszego gościa nie trzeba było długo czekać. Zamorski kupiec strudzony całodzienną wędrówką postanowił wstąpić i zanocować w pięknym zamku. Był bardzo zmęczony, więc zależało mu na tym, żeby przekąsić co nieco na kolację i udać się na spoczynek. W czasie posiłku Albert próbował nawiązać z gościem dłuższą rozmowę.
- Z pewnością dużo podróżujesz, panie… - zagadnął.
- Uhm - odburknął gość, pochłaniając właśnie kolejną porcję sałatki.
- Na pewno widziałeś niesamowite rzeczy i miejsca… - rozmarzył się Albert.
- Uhm - odparł znowu przybysz, popijając ostatni kęs sokiem z wielkiego pucharu.
- A może opowiedziałbyś mi co nieco o tych zamorskich krainach - poprosił czarodziej, ale ziewający gość właśnie wstał od stołu i udał się do przygotowanej dla niego komnaty.
Albert rad nierad podreptał do swego zacisznego pokoju za biblioteką. Niezbyt udała mu się wieczorna pogawędka, więc zagłębił się w mądrych księgach i nawet nie spostrzegł, kiedy wybiła północ. Zegar wybił właśnie godzinę dwunastą, kiedy z gościnnego dobiegł straszliwy wrzask. Albert czym prędzej ruszył w tamtą stronę, aby sprawdzić, co mogło tak przerazić biednego kupca. W połowie drogi omal nie zderzył się z nadbiegającym z naprzeciwka gościem. Włosy miał zwichrzone, koszula wisiała na nim niczym żagle na maszcie okrętu, a w oczach można było dostrzec jedynie strach i przerażenie. Krzycząc i wymachując rękami biegł przed siebie nie zważając na nic ani nikogo
Albert zajrzał do komnaty, w której miał nocować zamorski kupiec i od razu wszystko zrozumiał. Z czarodziejskiej szafy, którą Albert zapomniał zamknąć na siedem spustów wyskoczyły paradne stroje i pląsały w kółko, jakby ktoś przygrywał im do tańca. Czarodziej machnął tylko różdżką w powietrzu i w tej samej chwili ubrania znalazły się z powrotem w szafie. Postanowił, że następnym razem dokładnie sprawdzi gościnne pokoje, czy aby nie czai się tam jakieś niebezpieczeństwo.
Minęło kilka dni i w zamku czarodzieja postanowiła zatrzymać się dumna księżniczka, która podróżowała wraz z całą swoją świtą do kraju swego przyszłego małżonka. Albert postanowił wynająć im największy w całym zamku pokój z widokiem na stronę wzgórza i lasu. Tam też zakwaterowano księżniczkę i jej dwór. Młoda dama nie raczyła zejść wieczorem na kolację, tylko poleciła służbie przynieść posiłek do komnaty. Tak też się stało.
Tym razem noc upłynęła spokojnie, nikt nie krzyczał, nie biegał po zamku, nie uciekał w środku nocy. Ale kiedy tylko nastał dzień księżniczka wraz z całą swą świtą w pośpiechu opuściła zamek, jakby się paliło. Albert znowu czym prędzej pobiegł do komnaty w której nocowała księżniczka z najbliższą służbą, ale nie dostrzegł tam nic niepokojącego. Rozejrzał się uważnie, zajrzał we wszystkie kąty - ani śladu czegoś, co mogłoby go zaniepokoić.
- Co za nudne towarzystwo! - usłyszał nagle głos za sobą. Odwrócił się. Dama w karminowej sukience z obrazu nad kominkiem ziewała, wachlując się starym chińskim wachlarzykiem.
- Masz rację, moja droga. - poparł ją dumny baron, siedzący na koniu, z obrazu po przeciwnej stronie komnaty - Zupełnie nie można było z nimi dojść do porozumienia. Wszyscy jacyś strasznie nadęci!
No tak, wszystko jasne. Księżniczka zachowała wprawdzie zimną krew i nie uciekła na widok gadających obrazów, ale gdy tylko nadarzyła się sposobność, wolała opuścić ten dziwny „hotel”.
- Nie ma co! - pomyślał sobie czarodziej Albert - Jeśli tak dalej pójdzie mój zamek wszyscy będą omijać z daleka!
Ale nie dawał za wygraną. Przygotował jeszcze większy napis „Pokoje do wynajęcia” i umieścił go na zamkowym murze tak, aby był widoczny z daleka.
Wieczorem do zamku zastukał straszy jegomość, z długą sięgającą niemal pasa brodą. Poprosił o wynajęcie najmniejszego, byleby przytulnego pokoiku i zapytał, czy nie mógłby dostać do swego pokoju małej filiżanki czarnej herbaty, bo chciałby nieco popracować. Oczywiście Albert spełnił prośbę dziwnego gościa, o nic go nie pytając. Zwłaszcza, że staruszek zaproponował poranne pogaduszki przy śniadaniu.
Następnego ranka Albert siedział z samego rana przy stole z przygotowanym śniadaniem i zastanawiał się, co tym razem zmusi następnego gościa do szybkiego opuszczenia zamku. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy wybiła ósma do jadalni wszedł rozpromieniony starszy jegomość, ściskając po pachą jedną z książek Alberta.
- Dawno już tak dobrze nie rozmawiało mi się z mądrymi księgami, jak tej nocy - pokręcił z uznaniem głową. - Coś mi się zdaje, mój szanowny panie tego zamku, że jesteśmy trochę do siebie podobni.
- A w jakim sensie podobni? - zapytał Albert.
- Obaj jesteśmy czarodziejami, nieprawda - stwierdził raczej niż zapytał - Tylko w domu prawdziwego czarodzieja mogą się dziać takie dziwy, jak te, które widziałem dzisiejszej nocy!
- Skąd mogę wiedzieć, czy mówisz prawdę, czy naprawdę jesteś czarodziejem…- zawahał się Albert przez chwilę.
Staruszek wyjął z rękawa małą buteleczkę.
- Oto eliksir radości, nad którym pracowałem dzisiejszej nocy. Spróbuj odrobinę, a zobaczysz, co będzie się działo.
Albert z niedowierzaniem i bardzo ostrożnie łyknął małą kropelkę z buteleczki i nagle jakby świat zmienił swe barwy. Wszystko stało się jakby jaśniejsze, różowo- żółte i pomarańczowe, a Albert poczuł się taki szczęśliwy, że zaczął biegać tam i z powrotem i fikać koziołki z radości. Kiedy wreszcie po kilku dobrych chwilach eliksir przestał działać, popatrzył na swego gościa z podziwem.
- Wspaniały eliksir, naprawdę zasługujesz na miano prawdziwego czarodzieja! - powiedział ściskając mu mocno dłoń i potrząsając nią.
Zenobiusz - bo tak nazywał się gość Alberta zamieszkał razem z nim jego ogromnym zamku. Całymi dniami obaj panowie zajmowali się zgłębianiem tajemnej sztuki czarodzieja i magii, a wieczorami siadywali przy kominku i przez długie godziny rozmawiali o swoich odkryciach, zaklęciach czy czarodziejskich przedmiotach. A kiedy nad zamkiem unosiły się kłęby różowozłotego dymu i sypały się drobne gwiazdki, oznaczało to, że obaj czarodzieje właśnie urządzali turniej magicznych zaklęć i wypróbowywali na sobie wszystkie możliwe i znane im „hokusy-pokusy”. I to, że do tej pory nie pozamieniali się jeszcze w żaby albo coś bardziej okropnego, to naprawdę niesamowite.
Elżbieta Janikowska