“Locating accountability: the media and peacekeeping” Susan D. Moeller
Prezentowany przeze mnie artykuł pochodzi z wiosennego wydania „Journal of International Affairs” z 2002 r., czasopisma naukowego traktującego o stosunkach międzynarodowych, szczycącego się długoletnią tradycją i współpracą z takimi znawcami tej dziedziny jak Zbigniew Brzeziński, Hannah Arendt, Willy Brandt czy Jimmy Carter. Praca została napisana przez Susan Moeller, pracownicę University of Maryland, specjalizującą się w tematyce mediów i stosunków międzynarodowych, autorkę kilku książek traktujących o podobnej tematyce (np. „How the Media Sell Disease, Famine, War and Death”.)
W swoim artykule Susan D. Moeller stawia tezę, że głównym celem działań mediów powinno być rzetelnie informowanie o wydarzeniach, tak aby w efekcie możliwa była ocena działań decydentów i pociągnięcie ich do odpowiedzialności politycznej. Ponadto media mogą wpływać na koordynację czasową decyzji politycznych, a szczególnie ograniczanie czasu dostępnego na podejmowanie tychże decyzji. Nie są one natomiast w stanie zmieniać prowadzonej polityki ani nawet nią sterować, ta bowiem zależna jest od wielu innych, równie ważnych czynników, a i same media nie są zupełnie wolne od wpływu bodźców zewnętrznych. Tezę tą autorka rozważa analizując przykłady operacji pokojowych podejmowanych przez ONZ w latach 90., głównie operacji pokojowej w Somalii w latach 1992 - 1993.
Artykuł podzielony jest na kilka części. Najpierw autorka w krótkim wstępie zaznacza obszar po którym będzie się poruszać i przedstawia zadania stojące przed mediami w analizowanym kontekście. Następnie zwięźle definiuje czym są operacje pokojowe i jakie wyzwania stoją przed ich organizatorami. W kolejnej części Susan D. Moeller, analizując wpływ obrazów i informacji przekazywanych z Somalii w latach 1992/93 i reakcje jakie te przekazy wywołały, stara się zaprezentować jak media mogą wywołać reakcję ze strony świata polityki. Dalej autorka prezentuje czynniki, które mają znaczenie przy kreowaniu polityki i jak sytuują się wśród nich media. Artykuł kończy się podsumowaniem zadań mediów i kilkoma wskazówkami, jakimi wartościami powinni kierować się reporterzy, by móc osiągać wyznaczone cele.
Tekst rozpoczyna się ciekawie i intrygująco, nawiązaniem do filmu w reżyserii Ridley'a Scotta „Helikopter w ogniu”. Pomysł do jego powstania zrodził się na podstawie artykułu Marka Bowdena o tym samym tytule, opisującego doświadczenia reportera zdobyte podczas pobytu na miejscu wydarzeń podczas walk w Mogadishu. Film natychmiast odniósł sukces, a przez recenzentów uważany był za tak prawdziwy i przekonujący, by uwierzyć ze jest rekonstrukcją wydarzeń. Tyle, że film tą rekonstrukcją nie jest. Powstał przy ścisłej współpracy z Pentagonem, który zadbał by wydarzenia i armia USA zostały przedstawione we właściwym świetle. Dlatego też nie zawiera dokładnie tych obrazów, które tak bardzo poruszyły media i naród amerykański, przedstawiających zbezczeszczone zwłoki amerykańskich żołnierzy, których nagie ciała ciągnięto ulicami Mogadishu. Brak w nim obiektywnej analizy politycznej, wyjaśnienia tła i przyczyn tragedii czy próby ustalenia odpowiedzialności. Susan Moeller zwraca tutaj uwagę na oczywisty fakt - są to zadania mediów, a nie Hollywood. Nawiasem mówiąc amerykańskie produkcje filmowe nie powinny, moim zdaniem, służyć za źródło wiedzy historycznej czy obiektywnych informacji. Dzieła rodem z Hollywood mają bowiem tendencję do idealizowania swojego narodu i jego działań (np. „Szeregowiec Ryan”), a poza tym często emanują nadmiernym patosem i służą budowaniu patriotyzmu i utrwalaniu szeroko pojętego amerykańskiego mitu.
Zdaniem autorki możliwość bezpośredniego wpływu mediów na kreowanie polityki jest, wbrew ogólnemu przekonaniu, znikoma. To co media faktycznie mogą - to zadawanie pytań dotyczących danej polityki już po tym, gdy działania zostaną podjęte i ujawnianie odpowiedzialnych za ich wprowadzenie w życie. Poprzez mówienie i pokazywanie co się naprawdę dzieje, media zmuszają do weryfikowania twierdzeń i informacji przekazywanych przez władzę. Taką rolę odegrały np. w Wietnamie, ujawniając ogromną przepaść między rzeczywistością a oficjalnym stanowiskiem rządzących. Natomiast obserwując operacje pokojowe ONZ media pokazały, że operacje pokojowe traktowane jako uzbrojony humanitaryzm nie sprawdzają się, a są wręcz same w sobie sprzecznością.
Idea misji pokojowych pojawiła się po II wojnie światowej i przez pierwsze 40 lat swojego istnienia dotyczyła głównie monitoringu podczas dysput o przebieg granic. Jednakże w latach 90. wyewoluowała w zupełnie innym kierunku i obecnie zmusza do interwencji w konflikty domowe, gdzie zadania są dużo trudniejsze do osiągnięcia. Zmusiło to ONZ, by odpowiedziała sobie na pytania jaka powinna być rola sił ONZ w całym procesie konfliktu i czy organizacja powinna angażować się nawet w misje wysokiego ryzyka czy raczej skupić na pomocy humanitarnej i pracy doradczej po zakończeniu konfliktu. Poza tym pojawiły się także obawy by żołnierze operacji pokojowych nie stali się pionkami w grze skonfliktowanych stron. Autorka wykazuje, że w efekcie opisanych wyżej zmian, proces operacji pokojowych wykroczył poza możliwości instytucjonalne NZ, co pokazują spektakularne klęski poniesione w latach 90. Zauważyło to również samo ONZ w tzw. „Brahimi Report”, w którym zaprezentowano wymagania bez spełnienia których niemożliwym byłoby przeprowadzenie skutecznych misji pokojowych. Mimo to ONZ pozostał tym czym był już od dawna - forum debaty, organizacją zajmującą się pomocą humanitarną i, zbyt rzadko, niezależną siłą podejmującą własne, niestety niezbyt efektywne, działania.
Lata 90. autorka określa jako czas eskalacji brutalnych konfliktów, które wywarły głębokie wrażenie na społeczności międzynarodowej dzięki intensywnej pracy mediów, dzielących się informacjami bezpośrednio z miejsca wypadków. Nie bez powodów przecież ukuto stwierdzenie, że żyjemy w epoce CNN. Susan Moeller cytuje również wypowiedź krytyka mediów George'a Gerbner'a „Żyjemy w świecie ustanowionym przez historie, które opowiadamy”. Niestety, historie te często pokazują okrutny świat pełen zbrodni, które zostały określone jako „nowe holocausty”. Ich powstrzymanie przekazane zostało NZ, te jednak nie posiadały ani odpowiedniej siły politycznej ani wsparcia finansowego do podjęcia działań mogących zakończyć się sukcesem. Tym sposobem podjęte wysiłki zwyczajnie nie przynosiły oczekiwanych efektów i żołnierze stawali się świadkami brutalnych rzezi, takich jak tragedia w Rwandzie. Jednakże, wg Susan Moeller, nikt nie poniósł odpowiedzialności za te tragedie - ani ONZ ani pojedyncze kraje biorące udział w operacjach.
W następnej kolejności pokazywany jest związek pomiędzy medialnymi sprawozdaniami z Somalii a procesem decyzyjnym prowadzącym do wycofania stamtąd wojsk USA. Autorka cytuje korespondenta Franka Sesno, który w październiku 1993 roku wzywa USA do wycofania się z Somalii, mówiąc, że informacje w mediach o strasznych aktach dokonywanych na amerykańskich żołnierzach odbierają decydentom argumenty za dalszym udziałem sił zbrojnych USA w tej operacji. Również inni dziennikarze zwrócili uwagę, że wielu kongresmenów ostatecznie uznało konieczność opuszczenia Somalii przez oddziały amerykańskie właśnie w odpowiedzi na makabryczne obrazy i sceny pokazywane w telewizji. Artykuł zwraca też uwagę, że zarówno społeczeństwo, jak i politycy, decydenci i sam prezydent zgadzają się, że te obrazy są odpowiednimi wskazówkami do prowadzenia amerykańskiej polityki. Aby dobitniej pokazać znaczenie mediów autorka przypomina, że nie tylko na opuszczenie Somalii przez oddziały USA, ale również na ich przybycie w ramach misji pokojowej wpływ miała telewizja i prasa, która informowała o umierających z głodu mieszkańców Somali. Jak napisała w New York Times Anna Quindlen „Zaczęło się z powodu zdjęć. I teraz z ich powodu się zakończy”.
Zakrojone na szeroką skalę przekazy medialne doprowadziły do redefinicji pojęcia operacji pokojowych, poprzez wyraźne zaznaczenie ich granic. Media pokazały że społeczeństwo zostało źle poinformowane co do zadań operacji, która bardziej przypominała wojnę niż to, co w wyobrażeniach ludzi miała oznaczać misja pokojowa. Społeczeństwo nie jest gotowe zaakceptować w ramach operacji pokojowych działań w wyniku których dochodzi do bezczeszczenia ciał czy nieludzkiego traktowania jeńców.
Artykuł nie ogranicza się jednak tylko do udowadniania, jak przemożny wpływ mają media na politykę. Wręcz przeciwnie, autorka nie wyolbrzymia możliwości mediów, uwzględnia także głosy negujące możliwość odkrywania większej roli mediów w świecie polityki. Przytacza wypowiedzi ludzi, podkreślające że tak ważne dla kraju decyzje nie powinny być podejmowane pod wpływem emocji, co w wielu przypadkach nagłaśnianych przez media ma prawdopodobnie miejsce. Tak mogło być w przypadku podjęcia decyzji o rozpoczęciu operacji w Somalii w odpowiedzi na rozdzierające serca zdjęcia przedstawiające umierających z głodu mieszkańców Somali. Przytacza również wypowiedz HDS Greenwaya, który na pytanie dlaczego prezydent Bush zdecydował o podjęciu akcji w Somalii odpowiada, ze ów problem był w tym czasie najbardziej nagłośniony przez media. Autorka wyraża obawę podzielaną przez wielu znawców, że obrazy przedstawiające brutalne bądź tragiczne sceny pokazywane w mediach „zatwardzają serca społeczeństwa” - ludzi nie są już gotowi zgodzić się na operacje w innych potrzebujących regionach, mimo równie przejmujących przekazów medialnych co z Somalii sprzed klęski ONZ.
Autorka zwraca uwagę, że decyzje polityczne należy rozpatrywać w dużo szerszym kontekście politycznym, niż tylko uwaga mediów. Cytuje wypowiedz Dana Rathera z „New York Times”, który napisał: „Przyznawać telewizji możliwość tak silnego wpływu dla nas, którzy się tak trudzimy, to naprawdę duże pochlebstwo. Ale nie zgodne z prawdą.” Decydenci bowiem kierują się wieloma innymi czynnikami, m.in. 1. kraj bądź region jest ważny z punktu widzenia interesu narodowego lub strategii; 2. kraj ma jasno określony zestaw celów; 3. wykonanie polityki wymaga długoterminowych zobowiązań; 4. główne kręgi opiniotwórcze nie osiągnęły konsensusu; 5. istnieje niewielki przekaz medialny dotyczący danej sytuacji. Ponadto wpływ mediów na politykę zagraniczną zmniejsza się im bardziej cele tej polityki są jasno określone.
Podczas Kryzysu kubańskiego w 1962 r. sekretarz obrony USA Robert McNamara powiedział „Podczas dwóch tygodni kryzysu nie włączyłem telewizora ani razu” Obecnie nie byłoby to możliwe, a wręcz przeciwnie. Administracja i kreatorzy polityki są zmuszeni monitorować sytuacje i prezentowane informacje nawet z kilku telewizorów jednocześnie. rolą sprawozdań medialnych jest zwrócenie uwagi społeczeństw na konkretny problem, ale aby naprawdę ocenić wpływ mediów należy odpowiedzieć sobie na pytanie jak efektywnie dane informacje i obrazy są wykorzystywane w celu potwierdzenia bądź podważenia prowadzonej polityki zagranicznej. Przekazy medialne mogą zachęcić bądź zniechęcić do podjęcia akcji przez rządzących, ale nie mogą ich wywołać, to bowiem jest zawsze zależna m.in. od czynników wymienionych powyżej. Poza tym jeżeli dany problem trafia na antenę, decydenci tracą zarówno czas jak i możliwość prowadzenia przedłużających się debat i spokojnego podejmowania decyzji, są pozbawieni prywatności w wyniku nacisków ze strony dziennikarzy i kształtowanej przez nich opinii publicznej.
Media nie mogą wzywać na pomoc sił zbrojnych. Mogą za to przyciągać uwagę co do znaczenia moralnych, strategicznych czy taktycznych decyzji podejmowanych przez decydentów. Pełnią rolę naocznych świadków. Mogą też, wspólnie ze społecznością pociągać do politycznej odpowiedzialności polityków, gdy „w praniu” pojawią się rozbieżności z głoszonymi ideałami obrony praw człowieka i pomocą humanitarną. Są więc bardziej skuteczne gdy dana polityka jest w realizacji niż pomocne przy jej kreowaniu. Mogą też wpływać na wybory podejmowane przez rządzących, wskazując pewne problemy bądź popełnione błędy, nie są jednak inicjatorami działań. Aby skutecznie spełniać swoje funkcje pracownicy świata mediów muszą jednak trzymać się swoich zasad - podążać za wytycznymi etyki dziennikarskiej, mieć pełen dostęp, działać regularnie, akuratnie i obiektywnie.
Artykuł Susan D. Moeller porusza najważniejsze problemy z zakresu wpływu mediów na politykę, realnie oceniając możliwości ich oddziaływania. Przydając im ostrożnie rolę czwartej władzy w państwie, przyznaje, że przesadą byłoby utożsamianie przekazu medialnego z rolą inicjatora decyzji politycznych. Autorka skupia się jednak głównie na odbiorze przekazu przez decydentów, prawie pomija natomiast rolę oddziaływania mediów na społeczeństwo jako takie. Zakłada również odgórnie, że dziennikarze stawiają na pierwszym miejscu etykę swojego zawodu, że kierują się swoistą misją dziennikarską. Pomija bądź traktuje pobieżnie, moim zdaniem, fakt że w dzisiejszym świecie dziennikarstwo to niestety biznes, nastawiony na sensację, który powinien przynosić zyski i wzbudzać zainteresowanie odbiorców. Zapomina że w sytuacjach gdy panuje głód i giną ludzie, trudno zachować jest obiektywność i powstrzymać się od emocjonalnej oceny.
„CNN age”
“We live in a world erected through the stories we tell”
„It began with the pictures. And now it will end with them.”
To give television credit for so powerful an influence is to flatter us who toil there - but it's wrong.”
6