Roczny cykl obrzędowy rozpoczynał się w czasie przesilenia słońca, a więc około “Rizdwa”, tj. Bożego Narodzenia. Poprzedzał je długi, sześciotygodniowy post, nazwany “rizdwiany pist”. Był to okres, kiedy kobiety schodziły się po domach na prządki, zwane weczyrky. Do przędzących dziewcząt przychodzili kawalerowie i różne grupy przebierańców. Mimo ścisłego postu, podczas którego zabronione było tańczenie i śpiewanie, weczyrki stwarzały okazję do różnych zabaw towarzyskich.
Wigilia zwana u Łemków “Swiatyj Weczer”, była jednym z najważniejszych dni, nad którym ciążyła wróżba - “jak na wilie tak cały rok”. Domownicy musieli uważać, aby nie pominąć jakiegoś zakazu lub nakazu. Wystrzegano się kłótni, gniewów, pożyczania czegokolwiek z domu, aby później niczego nie brakowało. Dobrze było natomiast samemu coś pożyczyć lub symbolicznie ukraść. Gospodyni od wczesnego rana przygotowywała wieczerzę, w której specjalne znaczenie miał chleb zwany kraczun lub krajczun - pieczony z wszystkich ziaren zbóż. Pośrodku bochenka robiono wgłębienie pod główkę czosnku. Kobiety piekły też małe, wydłużone chlebki zwane połaznyky. Jeden połaznyk z zapieczonym w nim czosnkiem przeznaczony był dla bydła, drugi owinięty pasmem lnianego przędziwa był dla połaznyka, który przychodził z życzeniami, trzeci bochenek był zapasowy. Przed wieczerzą domownicy szli boso nad rzekę lub potok umyć się, co zapewniało zdrowie na cały przyszły rok. Po powrocie znad wody gospodarz szedł do stajni podzielić się z bydłem chlebem i czosnkiem, żeby było zdrowe. Wracając przynosił do izby snop owsa zwany didok. Przyniesioną słomę układał pod stołem, w czterech kątach izby, na ławach. Pod stołem kładł lemiesz od pługa, siekierę, kosę, trzósło, motykę. Przy wieczerzy trzymano na tym nogi, aby były silne i zdrowe jak żelazo. Łańcuchem przepasywano nogi stołu, co miało łączyć rodzinę lub powodować, żeby bydło nie rozbiegało się po pastwisku. Stół do wieczerzy przygotowywała gospodyni. Rozkładała na nim siano sypała ziarno. Stół nakrywano białą płachtą lub obrusem.
Do wigilii siadano, gdy ukazała się pierwsza gwiazda na niebie. Kolację rozpoczynano od modlitwy za zmarłych. Opłatka na Łemkowszczyźnie nie znano. Dzielono się połaznykiem lub prosforą (małe bułeczki pieczone na plebanii). Jako pierwszą potrawę jedzono czosnek z chlebem i solą. Potraw wigilijnych powinno być 12 lub 9 albo 7 - w zależności od miejscowego zwyczaju. Po czosnku podawano po kieliszku gorzałki. Potrawy jedzono z jednej wspólnej miski, z każdej z wigilijnych potraw odkładano po trzy łyżki do drewnianego dijniczka (skopiec do dojenia), z którego gospodarz po wieczerzy obdzielał w stajni inwentarz. Po wieczerzy łyżki wiązano powrósłem ze słomy - ”żeby bydło nie rozbiegało się po pastwiskach”. Po wigilii niczego ze stołu nie zabierano, gdyż wierzono, że w nocy przychodzą dusze zmarłych pożywić się. Nad ranem pierwszego świątecznego dnia chodzili po wsi chłopcy, zwani połaznyky - składali życzenia, w zamian dawano im specjalne chlebki, nazwane także połaznyky. Dzień Bożego Narodzenia zwany “Rizdwo” - poza pójściem do cerkwi, spędzali Łemkowie na wypoczynku i śpiewaniu kolęd. W kościele greckokatolickim święta trwały przez trzy dni. Pierwszy poświęcony był Jezusowi, drugi Marii, trzeci Stefanowi lub Szczepanowi.
Uroczyście obchodzili Łemkowie święto Jordanu (6 stycznia wg starego stylu, 19 stycznia wg kalendarza gregoriańskiego), “Wodohreszczenie”, na pamiątkę chrztu Jezusa w Jordanie. Przed Jordanem w wigilię powtarzano czynności jak przed Bożym Narodzeniem. Przyrządzano i podawano takie same potrawy. W przeddzień Jordanu chodzili po wsi młodzi chłopcy z pękiem leszczynowych kijów. Śpiewali oni po domach kolędy i zostawiali po jednym kiju, który służył później do bicia krów, żeby się dobrze cieliły. W dzień Jordanu wszyscy szli na nabożeństwo do cerkwi. Po jego zakończeniu wychodziła nad rzekę procesja z zapalonymi świecami i chorągwiami, prowadzona uroczyście przez księży. Gdy rzeka była zamarznięta wyrąbywano w lodzie przerębel w kształcie krzyża i obok ustawiano stół nakryty białym obrusem. Ksiądz święcił wodę, w której zanurzano drewniany rzeźbiony krzyż i trójramienny świecznik. Woda w rzece stawała się wtedy wodą jordańską. Uczestnicy procesji czerpali ją do naczyń, pili bezpośrednio z przerębli, obmywali w niej twarz, wyłapywano też wosk kapiący do wody ze świec, aby dać go krowom i w ten sposób zabezpieczyć je od czarów bosorek (czarownic). Wodę nabierano do konewek, glinianych dzbanków. Zanoszono ją do domu, aby go poświęcić i wygonić złe duchy. Trzymano wodę także jako lekarstwo w czasie choroby. Przez tydzień po Jordanie w potokach i w wodzie przyniesionej do domu nie wolno było prać. Symbolika wody ma ogromne znaczenie, wynikające z powszechnie uznawanej mocy oczyszczania, ożywiania.
Święta Wielkanocne, zwane przez Łemków “Wełykdeń”, rozpoczynała “Kwitna Nedila” czyli Niedziela Palmowa. W tym dniu Łemkowie kręcili z lnu powrózek na nowy bat, którym wiązali bahnitku (wierzbę z baziami) do święcenia. Bazie z poświęconej palmy dawali krowom do zjedzenia, podkładali pod węgły nowo stawianych domów, resztę zostawiali do okadzania bydła. Praktyki te wynikały ze znaczenia, jakie przypisywano palmie. Była ona symbolem budzącej się do życia po zimie roślinności i posiadała witalne siły, które przekazywała ludziom i zwierzętom. Szczególnym dniem w Wielkim Tygodniu był czwartek. Wierzono, że dusze zmarłych błądzą w tym dniu po świecie. Łemkowie odwiedzali wtedy groby swoich bliskich, a ksiądz odprawiał na cmentarzu nabożeństwo za zmarłych. W Wielki Czwartek chłopcy palili po polach ogniska, wiążąc tę czynność z osobą Judasza, który po zdradzie Jezusa powiesił się. Płonącymi pochodniami z tych ognisk zapalano w domu nowy ogień.
Od Wielkiego Czwartku dziewczęta zajmowały się farbowaniem i zdobieniem jaj. Jajka, w ilości kilku lub kilkunastu sztuk, farbowano naturalnymi barwnikami z korzenia śliwy, zielonego żyta, łusek cebuli. Przed farbowaniem rysowano wzory woskiem. W Wielkim Tygodniu pieczono z pszennej i żytniej mąki specjalne świąteczne pieczywo zwane paską. Wypiekano od 2 do 7 sztuk, a największa miała średnicę ok. 80 cm. Wydmuszki jaj użytych do pieczenia paski zawieszano na drzewach owocowych, aby owoce były tak gładkie i krągłe jak jajko. Wierzono także, że chronią drzewa przed burzą i gradobiciem. W wodzie, w której gotowano jajka dziewczęta myły nogi, aby były zdrowe i gładkie. Wieczorem w Wielką Sobotę lub wcześnie rano w Niedzielę, gospodarze przynosili pod cerkiew jadło do święcenia. Były to dwie paski (duża i mała), kiełbasa, słonina, chrzan, ocet i pisanki. Paski związane w płachtę niósł na plecach sam gospodarz, pozostałe jadło znajdowało się w koszu gospodyni. Po poświęceniu starano się szybko wrócić do domu, ponieważ kto szybciej przybiegnie, temu ziarno najszybciej wzejdzie. Po przyjściu do domu gospodyni trzy razy obchodziła ze święconym budynek. W ten sposób wypędzała złe duchy. Potem spożywano poświęconą paskę i święcone. Wielki Tydzień był okresem, w którym zakazane było szycie i przędzenie, bowiem w tym czasie dusze zmarłych przebywają na ziemi. Wielkanoc jako święto ruchome, obchodzona jest w różnych terminach, czasami zbiega się ze świętami rzymskokatolickimi.
Święto “Rusala” - Zielone Święta, obchodzone były również jako święto wiosny. Domy, płoty, a nawet obornik przystrajano gałązkami leszczyny. Umieszczano je także na polach, w zbożach i ziemniakach. W Zielone Święta obchodzono pola z procesją z księdzem i chorągwiami cerkiewnymi, zachodzono też na cmentarz, gdzie z tej okazji groby przyozdabiano wiankami z zielonych gałązek i kwiatów. W cerkwi święcono zioła i kwiaty, a także leszczynę, czosnek, orkisz, pszenicę, konopie, marchew, barwinek, cebulę. Część poświęconego ziela wtykano w ziemię na polu, aby lepiej rodziła, resztę przechowywano w domu na różne okazje: okadzano nimi bydło i konie w razie choroby, wkładano zmarłemu do trumny, leszczynę palono, gdy grzmiało.
W sposób podobny do “Rusala” obchodzono dzień św. Jana, zwany powszechnie Kupałą lub Sobitką . Wigilia tego dnia była także odpowiednia do poszukiwania ziół leczniczych. Zbierano rumianek, mech, łopuch, babkę, dziurawiec, jagodnik, lipę. Ponownie majono domy leszczyną i zatykano ją w rogach pól. Przygotowaniem sobótki zajmowali się pasterze. Suszyli w tym celu jałowce i jedlinę, ustawiali z niech wysoki na kilka metrów stos, w miejscu wzniesionym, z daleka widocznym. We wsi mogło być kilka takich stosów. Rozpalano je bylicą lub łopuchem. Dla przywołania uczestników śpiewano pieśni. Kobiety wrzucały do ogniska święcone ziele (na urodzaj). Przed pójściem na sobótkę wygaszano ogień w piecach, rozpalano go ponownie głowniami z ogniska. Chłopcy biegali z ogniami po polach, a gdy wygasły wrzucali je do kapusty, ziemniaków i innych upraw, co miało uchronić je przed szkodnikami.
Wśród ludności grekokatolickiej i prawosławnej 13 grudnia (wg nowego kalendarza) świętuje się dzień św. Andrzeja. Jest on pełen wróżb, w przewadze dotyczący zamążpójścia dziewcząt, ale także nadchodzącego roku. W św. Andrzeja nie należało chodzić w kożuchu, bo czyraki pokryłyby ciało. Dziewczęta na ławie układały obok siebie dwa pęczki kłaków lnianych lub lalki z lnu, którym nadawały imiona i podpalały je. Jeżeli popioły się połączyły, młodzi mieli się pobrać. Wybiegały także na dwór i liczyły kołki w płocie. Zamążpójście było pewne, jeżeli kołków było do pary. Wróżyły czy mąż będzie młody czy stary, kawaler czy wdowiec. Wołały do izby głodnego psa i podawały mu kawałki huski tj. bułki, którym również nadawały imiona obecnych w izbie dziewcząt. Ta której “imię miał” zjedzony przez psa kawałek bułki - pierwsza miała wyjść za mąż. Na wodę lały roztopiony wosk i wróżyły o przyszłości z kształtu cienia, jaki rzucał na ścianę. Podobnie wróżyły z cienia nadpalonego papieru. Puszczały po wodzie dwie igły, gdy się zeszły oznaczało to małżeństwo z chłopcem, o którym dziewczyna w czasie wróżby myślała. Określano przyszłość, kładąc pod odwróconą miskę pierścionek, lalkę, nici, obrączki, a później trzy razy wyciągano po jednym z tych przedmiotów za końce przywiązanych nitek. Wyciągnięta obrączka - to wesele, lalka - nieślubne dziecko, nici - zawód krawcowej.