Sigitas Parulskis
Kwietniowa epifania
(z litewskiego przełożyła Kinga Stanaszek)
Wychodzisz z domu, tak jak wyszedł Leopold Bloom 16 czerwca 1904 roku. Wychodzisz, nie wiedząc, kogo spotkasz - Stevena? Norę? Boga? Nie wiedząc, co się wydarzy, czy w ogóle wrócisz i każdy z nas tak wychodzi z domu, nieważne do pracy, na spotkanie, do kościoła, czy do sklepu po piwo, postmodernistycznie, cynicznie, czy tradycyjnie i zupełnie nie ma znaczenia, że mamy już 2002 rok, nie jest czerwiec, i że pąk świadomości jest gotowy, żeby już zaraz pęknąć - wychodzisz na podwórko, a tam jakiś idiota w czapce z daszkiem próbuje u podnóża góry zrobić parking dla swojego samochodu, macha łopatą straszniej niż grabarz. Mnie i tak rusza się ziemia pod nogami, a tu łopata i pudel, taki pudel o wyglądzie pederasty, że trudno w życiu takiego spotkać. Mogę iść na prawo, ale wtedy do sklepu będzie ponad pół kilometra, choć ten jest lepszy niż drugi, do którego trafiłbym, skręciwszy w lewo i do którego jest około trzystu metrów, ale w nim możliwości wyboru są już bardzo ograniczone. Prawdę mówiąc, nie potrzebuję dużego wyboru - ledwie zdołam wejsć po schodach, prowadzących od drzwi wejściowych do chodnika i nie mam już siły iść dalej, wszytskie systemy organizmu sygnalizują, że jestem człowiekiem, a człowiek czasem tak się męczy, że już nie może się więcej ruszyć z miejsca. Dlatego stoję cały pełenludzkiego jestestwa i gapię się na idiotę, [który] tak kocha swoje stuletnie Audi, nigdy nie widziałem żadnego mężczyzny, tak publicznie i bezwstydnie płciowo obcującego ze swoim samochodem.
Byłby już się kierował w lewo, ale przechodząca obok kobieta o niekreślonym wieku i takimże wyglądzie mówi nagle:
„Chłopcze, masz może papierosa?”
Papierosa mam, choć dziś nie palę, dziś dym mi nie wchodzi, za to wyjść dziś ze mnie może cokolwiek zechcesz, a do środka - prawie nic, nawet cięte i trafne cytaty o rzyganiu.
„Mam, mówię, tylko z tym chłopcem to jakoś pani…”
„To nic takiego, mówi mi nieokreślona kobieta, też jestem dziewczynką, mojemu mężowi nie staje.”
Ale się zmieszałe! Naprężyłem się cały, zamachałem --> rękami[Author:k] , a tu ten pedalski pudel ociera się o nogi i przymierza się, żeby mi obsikać prawego adidasa - taki niewzruszony, taki odwieczny jak drzewo mu się wydaję. Splunąłbym na pysk, ale pansobaczego nasienia jeszcze mocniej ścisnął łopatę włochatymi łapskami i jeszcze aktywniej rozrywa darń.
„Mnie też nie staje, mówię niekreślonej kobiecie, wyciągając papierosa. Wie pani, teraz to modne, każdemu mężczyźnie, który choć trochę siebie szanuje, nie stoi, widzi pani” próbuję wytrzymać jej nieufne spojrzenie, „stanąć to każdemu osłowi może, każde zwierzę, tak mówiąc, to potrafi, a tu odwrotnie - tylko ogromnym wysiłkiem woli i intelektu, choć czasami bywają takie chwile, to naet nie zależy od wieku i stanu fizycznego (przepicie, nerwy, depresja, bieda poniżenie), nawet jeśli mężczyźni na całym świecie chcieliby mnie teraz zabić, bo oni wszyscy są dzielnymi żołnierzami, przedzierają się bezlitośnie przez wrogów, ci wszyscy nurkowie, w każdej chwili zdecydowani otworzyć muszlę ostrygi i znaleźć tam perłę, co tam perłę, trzy, pięć, siedem pereł pod rząd, nawet jeśli tak, mimo wszytsko patrzę na ciebie, leżącą na brzuchu, opromienioną słabnącym popołudniowym słońcem, białawymi włoskami, lśni twoja opalona skóra w talii, tylko dwa śmiesznie białe, dwa półksiężyce pośladków, dwie półkule patrzą jedna na drugą zdziwione, badam cię rękami, bo zamknąłem oczy, bo nie mogę napotkać twojego pytającego, nierozumiejącego, zmartwionego, pocieszającego, gotowego na przyjęcie winy spojrzenia (przeklete pytanie „już mnie nie kochasz?”), ze swoim wstydem i brakiem nadziei chcę zostać sam, chcę być tylko ręką, podróżującą po twoim ciele, pełzającą, podobną do pająka, który nie może już zabić swojej ofiary, by zabić potrzebna jest namiętność, żądza, a ja ciebie nie pożądam, tylko chcę, tylko wiem, że muszę chcieć, bo jestem mężczyzną, jestem samcem i jako samiec muszę chcieć, choćby niechcąc, ale ta chęć miota się w obrabiarkach logiki, tak wysoko, na samym szczycie świadomości, a tam, na dole - arktyczne zimno, pingwiny w lodowatej wodie, w okolicy moich jąder zatonął tytanik, którego wyłowić nie są w stanie nawet odważni poszukiwacze skarbów i nie może mi pomóc ani „małpa płacząca na gałęzi sosny”, ani „lot rybitwy nad wysokim brzegiem”…
Ludzie, którzy - widzę - słuchaja mnie - nieokreślona kobieta, paląca mojego papierosa, idiota, szarpiący łopatą górę, należącą do mojego widoku za oknem, wprost aarchetypiczna emerytka o bardzo porządnym wyglądzie, zbierająca w rosnącym wokół stadniny końskie łajno (podejrzewam, że ona się nim żywi, bo obecnie emerytury są liche) i nieustannie smierdzące trupie perfumy - oni wszyscy mnie słuchają i, prawdopodobnie, są moimi sąsiadami, czyli mieszkają w tym samym bloku, ale nie w mojej świadomosci, bo ja się z nimi nie witam, bo nie chę żadnych relacji sąsiedzkich, ale mnie słuchają, a tego ranka to już coś, słuchacze, że marnie, mimo wszystko jakiś odsyłacz do wspólnoty ludzi, do iluzji harmonii socjologicznej, której od czasu do czasu musisz się chwytać, żebyś nie podniósł ręki przeciwko sobie. Z drugiej strony nikogo - ani Descarte;a, ani Einsteina, ani Umberto Eco, ani wreszcie prezydenta naszego kraju - nie obchodzi jednostka, oni troszczą się o wszystkich, o reguły, o wzory, o wspólnotę, ale nie o odrębność, dlatego nie mam im nic do powiedzenia, a tym oto ludziom - mam, bo ich obchodzi, oni - widzę - nawet żałują mnie trochę, współczują, czy przynajmniej udają, bo myślą, że dotknęla mnie impotencja, a w tym względzie nie powinno być obojęetnych.
„Boże, Boże - mówi archetypiczna emerytka, ściskając worek z końskim gównem niczym ślubną wiązankęe panny młodej - taki młody, a już…”
„Pani - mówię, delektując się szczerze jej wspólczuciem - Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Choć z drugiej strony (czasem tak nie chcesz burzyć złudzeń ludzi, zabrać ostatniej z radości, przecież wpółczując ci przeżywają ogromną przyjemnosć, czują się ważni, silni że uniknęli nieszczęścia i rozkoszują się możliwością oglądania z bliska tego, którego owo nieszczęście spotkało. - Z drugiej strony - mówię - hunduskiemu Sziwie stoi najpiękniej, grecki Priap dwa tysiące lat prezentuje niewyczerpaną swoją męskość niespotykanej wielkości, nawet prorok Mohamet, i ten każde swoje zwycięstwo przeciw niewierrnym wieńczył wciąz nowym ślubem, a my, chrześcijanie, czym możemy się poszczycić? Święty Antoni modlitwami, krucyfiksem i krzyżem broniący się od kobiet? A może pani swojej wyobraźni pozwolić na taki świętokradczy obrazek, w którym na przykład gołąb, przedstawiający Ducha Świętego bylby obdarzony majestatyczną erekcją?
Nieokreślona kobieta uśmiecha się, podobam jej się, konkretniej, podobają się jejświńskie erotyczne tematy, nawet typowo kobiecym ruchem przygładza włosy, przeciąga ręką po pancernej dopasowanej kamizelce, a gruba warstwa tapety zaczyna powoli odpadać kawałkami z jej twarzy na chodnik, jak Mur Berliński (ddo diabła! ona jest nie na żarty napalona), ale oto archetypiczna emerytka powoli odsuwa się ode mnie i już by się przeżegnała, lecz nie może wypuścić z rąk worka z końskim gównem, dlatego poprzestała tylko na syknięciu, które miało oznaczać „antychryst”, a ja wciąż jeszcze z zamkniętymi oczami, wciąż jeszcze gładzę twoje piękne nogi, przed chwilą mocno ściskały mnie w pasie, gładzę tak zaciekle i beznadziejnie, jakbym wycierał kurz z wieka trumny, opowiadam ci o mężczyznach, teorii samobójstwa Camusa, choć naprawdę zaczyna mnie męczyć przeczucie, że najwazniejszy filozoficzny problem dla mężczyzn - nie kim jestem, nie gdzie jestem, ich obchodzi tylko to, czy wciąż są mężczyznami, to ich największy lęk, lęk że nadejdzie pewnego razu taki moment, jak oni nie będą mogli udowodnić i udowodnić przede wszystkim sobie, że mogą, to znaczy, mogą wszystko i im więcej w łóżku metafizyki, tym mniej wiary w siebie, tym mniej tożsamości, bo w ogóle nie obchodzi ich ten przeklęty kokosowy orzeszek między twoimi nogami, którego różowe włókienka ostatni raz błyszczą w świetle martwego słońca, jesteś dla nich tylko pośredniczką, jedynie środkiem transportu za każdym razem do potwierdzenia swojej tożsamości jedynym sposobem, który jeszcze jest związany z przyjemnością, z ekstazą i skompromitowaną transcendencją, której nie będzie, bo archetypiczna emerytka wycięła bez, nieokreślona kobieta wypaliła całego mojego papierosa, a idiota skopał całą górę i teraz zbliża się do mnie wściekle ściskając trzon łopaty i nie wespnę się już na górę i nie wyciągnę rąk do nieba, które jeszcze przed chwilą zdawało się być w zasięgu ręki, a teraz, kiedy otworzyłem oczy, o moje nogi ociera się pudel, przypominający żywe ścierwo, przez ulicę idzie kobieta o nieokreślonym wyglądzie i takimże wieku, a powietrze wprost przesycone jest świeżymi zapachami - końskiego gówna i trupim…
I już nie miałem sił żałować siebie, użalać się, że wyszedłem tego ranka z domu, że z buty literackiego wyrwałem się do rzeczywistości, która rozciąga się naprzeciw mnie, roścnie, twardniejie, staje się znów zmysłowa, potwierdzona dotykiem i pojęiami, dająca przyjemność i szepcząca do ucha
„Jesteś - a po jakimś czasie: jeszcze”
2002, kwiecień
Tłum. Maciej Słomczyński
4
Czy rękoma?