Sterowanie własnym społeczeństwem w demokracji wg koncepcji biowładzy & Eigentum verpflichtet !!! i religia sukcesu
np1, 29 grudzień, 2009 - 20:32
### Jaruzelski ###
Ta kolejna odsłona "Teatru z Rozpiską na Role" (Rozmowa T. Lisa z generałem W. Jaruzelskim)prowadzona w rytmie kontynuacji natrętnego perswazyjnego stylu o wyszlifowanych na połysk kantach, których techniczną specyfikację ustalono na/przy okrągłym stole, a domniemane autorstwo sięga Specjalistów od transformacji początków lat 80tych i wcześniej (o tym kiedy indziej) , prezentuje w "starej-nowej" formie już dawno prześcigający finezyjnością sowich praszczurów obecnie urzędujący od pewnego czasu minister ds nowej-strarej komunikacji medialnej - dawniej dla „zmyłki” nazywanej propagandą - dziś pseudofachowo: publicystyką polityczną - pan Lis.
#### Biowładza ####
Program zaczął się określoną tezą i został zamknięty socjotechniką petryfikującą ostatecznie narzuconą na wstępie tezę. [Szczegóły opisał http://www.niepoprawni.pl/blog/756/t-lis-mistrz-... ]. Tu myślącemu krytycznie ukazują się inne kulisy całej sprawy: jak musi być "na prawdę", skoro uruchamiana jest aż taka machina kampani propagandowej, skoro zachodzi aż taka konieczność stosowania strategii prewencyjnych periodycznego „przekompensowywania” tego, co myśli mniej lub więcej krytyczna część społecznej opini. Ale do tej refleksji mają dostęp ci, co to mogą sobie pozwolić na luksus grzebania się w szczegółach, czyli właśnie tam, gdzie to najchętniej lubi schować się przysłowiowy diabeł i gdzie mniej lub bardziej określony "ogół" często musi dać za wygraną z uwagi na skromne zasoby czasowe wynikające nierzadko z konieczności prowadzenia permamentnej walki egzystencjalnej. To wpuszczanie szerokich mas w maliny niekończącej się na ogół "gonitwy za egzystencjalnym króliczkiem" nie jest większym przypadkiem i przypomina łagodnie koncepcję M.Focault'a tzw. Biowładzy. Z dużym przybliżeniem można ją porównać do recepty: stwórz takie warunki ekonomiczne, egzystencjalne, biologiczne, społeczne, taki „ład” medialny ... aby wyborca był innymi, „ważniejszymi”, „bardziej naglącymi, palącymi” sprawami, problemami zajęty, uwikłaj go w dodatkową niekończącą się walkę o własną egzystencję np. przez odpowiednią politykę fiskalną, politykę asymetrii w dostępie do informacji, asymetrii w podziale wypracowywanego PKB, tu możesz się posłużyć nieproporcjonalnie dużym do potrzeb, nadmiernym przyrostem administracji, biurokracji, z którymi to „walką” zwykły Kowalski będzie musiał się zmagać i będzie to wiązało jego zasoby tak, że - zajęty - na wszystko inne nie będzie miał sił, czasu, ochoty, wiedzy, ... lub innych zasobów.
Sterowanie własnym społeczeństwem, w koncepcji (bio)władzy, toczy się właśnie na polu posiadanych, przydzielanych i zabieranych zasobów, jakie każdemu maja stać lub nie do dyspozycji. Ogranicz komuś jego zasoby, odetnij go od zaplecza, (np od własnych mediów, własnego sytemu bankowego, przemysłu ... ) a wyeliminujesz go z walki konkurencyjnej o atrakcyjne rynki, strategiczne lukratywne pozycje inwestycyjne, gospodarcze, o stanowiska, kariery, udziały, ... , o prestiż, status socjalny, własność ... i inne zasoby - o wszystko co się w kapitalistycznym systemie liczy. Wiązanie zasobów słabszego przeciwnika nie jest trudne: wystarczy namówić wszystkich żeby „się bogacili” - przy tym trzeba im wmówić: „najlepiej kosztem drugiego”. To przecież logiczne! Przy ograniczonej ilości „konfitur” do podziału i starczy dla każdego. I nie jest to specjalnie trudne - choć w społeczeństwie katolickim mogą na tym tle wystąpić „pewne” trudności z Kościołem, ale te załatwia się osłabiając wcześniej - lub w razie potrzeby: później - jego pozycję. Posiadane zasoby zakreślają przestrzeń doznawanej wolności. Kto je ma - może więcej od tego kto nie ma, to już przecież tautologia!.
To - jeśli chodzi o tą część społeczeństwa, która dopiero zaczyna ewoluować ekonomicznie, a co z tą, która już pewien etap ma za sobą i „żyje w miarę dostatnio”? Jak i w co uwikłać - czym związać - ich zasoby, aby ta grupa nie wpadła przypadkiem na jakiś głupi pomysł i nie interesowała się [nadmiernie] polityką, a już na pewno nie mieszała się do władzy; żeby czasem nie wzięła sobie zbytnio do serca maksymy Maxa Frischa: „Demokracja - to obowiązek mieszania się we własne sprawy”?
W walkę egzystencjalną uwikłać tej grupy już nie można, bo są to ludzie na to zbyt zasobni, wykształceni, posiadają plecy, itp. Tu Biowładza odwołuje się już mniej do kija, tym więcej za to do marchewki. Społeczeństwo konsumpcyjne, indywidualistyczne, egoizm społeczny, generacja-”teraz ja”, generacja teraz-co-roku-urlop-na-karaibach-czy-gdzieś-tam-indziej, generacja-róbta-co-chceta itp. wspaniale atomizują społeczeństwo, wiążą „przyjemnościami” zasoby ich posiadaczy, i odciąga od „nudnej” polityki, albo od chęci skorzystania z aktywnego prawa wyborczego, profilując się np na obronie interesu grup dotychczas pokrzywdzonych, wykluczonych ekonomicznie, socjalnie i społecznie, z dolnych części piramidy społecznej. Voilà: mediodemokracja jak sie patrzy!
Nic dziwnego że Ojciec Dyrektor - kolonizując te obszary, dając im głos i twarz - znalazł legitymacje dla prowadzonej działalności i dzieł powstających w jej wyniku. Kto jeśli nie on ? Trzeba podziwiać poczucie odpowiedzialności i chęć walki na trudnej pozycji. To jednak przykre, że w Polsce trzeba czekać aż na zakonnika, aby ktoś stanął w interesie ludzi najbardziej pokrzywdzonych w procesie transformacji, organizował, edukował, zapalał, zaganiał, zagrzewał do tego co jest obowiązkiem każdego z nas: do pomagania sobie na wzajem, do dbania o interesy każdego z nas, szczególnie tych z nas, którzy mają najmniej siły, zasobów aby, sami byli choćby u progu tego co konieczne aby samemu móc „mieszać się we własne sprawy”, o nie zadbać i je obronić przed „interesami” aktorów rynkowych, o wiele silniejszych bogatszych w zasoby, asymetrycznie o wiele silniejszych.
Niemcy w swojej ustawie zasadniczej , w konstytucji, mają „Eigentum verpflichtet”. Pozycja społeczna, własność, majątek ... zobowiązują! Zobowiązują do czego, jeśli nie właśnie do stanięcia w obronie tych co sami bronić sie chcą, ale nie mają do tego odpowiednich zasobów, - tych którzy potrzebują pomocy, aby móc sobie samemu pomóc („Hilfe zur Selbsthilfe”). Czyż tych samych obowiązków nie mają beneficjenci okresu transformacji? Oczywiście że mają - ale w tedy musieli by coś od siebie dać, zająć się kimś innym niż sobą, no i wmieszać sie w politykę i to nie tyle w obronie własnych, co w obronie interesów tych, na których barkach spoczywa zawsze największy ciężar wszelkich transformacji: grupy u podstawy piramidy społecznej, grupy najliczniejszej ale i najsłabszej - przez to najbardziej bezbronnej. Może się wydawać, że ciężar ten „rozejdzie się po kościach”, zostanie rozłożony na tak liczną grupę, że jednostkowo „da się unieść”. To jest tylko jednak rozrachunek statystyczny / uśredniający. Rzeczywistości jest najczęściej o wiele bardziej opłakana niż to pokazują liczby i takie rozumowanie staje się źródłem wielu patologii społecznych, które rykoszetem wracają w kierunku ich twórców. Ci - zamknięci w ciasnych horyzontach walki z konkrentem - nie mają czasu zauważyć nawet własnego sprawstwa w tych procesach i oburzają sie na „głupie społeczeństwo”, „ciemnogród”, itp.
A przecież każdy z nas może sie w tu kiedyś sam znaleźć !!! Katastrofa życiowa, choroba, pech, „sprytni” wspólnicy, upadek firmy, długi, opcje walutowe, rozpad rodziny, zwiększający efektywność firmy przez redukcję miejsc pracy i automatyzację szef, konsekwencje kryzysu finansowego ... Przyczyn może być dużo i nawet po kilka na raz, no bo przecież nieszczęścia lubią się parzyć ... to znaczy - chodzić parami. Każdy - wyjątki potwierdzają regułę - może się znaleźć w grupie osób o niewystarczających zasobach, aby go było stać na samodzielne prowadzenie walki we własnym interesie” - czyli właśnie na: sprostanie obowiązkom życia w demokracji !!! I to nie dlatego, że „nie chcemy”, że jest się z tzw „marginesu społecznego”, osobą, rodziną patologiczną, delikwentką czy coś w tym rodzaju - ale dlatego że jest się ekonomicznie, zdrowotnie, wiekowo, socjalnie ... za słabym, zbyt mocno wykluczonym z życia politycznego, gospodarczego czy społecznego aby się „z dołka” móc samemu wydobyć. Wyjątki jak zwykle potwierdzają regułę.
Normalny Dorobkiewicz Kowalski któremu sie powiodło jest jeszcze okay, nierzadko angażuje się gdzieś tam lokalnie. Ale do pewnego poziomu, mam wrażenie, takie zainteresowanie raptownie spada. Na pan pierwszy wychodzi pozbawiona resztki skrupułów walka z konkurentami i „zasłużone korzystanie z życia”, z wypracowanych dochodów. Jakże niepopularne jest w tym momencie nawoływanie do powściągliwości, do zaangażowania społecznego, do rezygnacji z części urlopu na korzyść jakiejś tam szkoły, przedszkola, potrzebującej rodziny, ufundowania stypendium itp. ?! Tych którym sie powiodło biowładza odciąga w stronę samorealizacji i osiągania co raz to śmielej stawianych celów. Jest to inna forma strategii kija i marchewki, tu raczej więcej marchewki niż kija.
Strategia marchewki wiąże zasoby zamożniejszej klasy średniej i wyższych obietnicą przyjemnego życia, samospełnienia sie w samorealizacji własnych marzeń, w osiąganiu coraz to śmielszych celów odciągając stopniowo ale z siłą lodowca rzeźbiącego pod sobą nowe krajobrazy te klasę od inwestowania zarobionych środków w budowę lokalnych środowisk, w jednoczenie się, organizowanie demokracji oddolnie w kolejności wg cytatu: "informacja, formacja, organizacja i dopiero wtedy akcja", w środowisko, budowę patriotyzmu spajającego jak kit lokalną społeczność na drodze o np lepsze wykorzystanie stojących do dyspozycji środków unijnych. To wszystko jednak oznacza mieszanie się w lokalną politykę, co może być często ryzykowne, bo związane ze stąpaniem po odciskach dyletantyzmu i indolencji aktualnie piastujących swoje urzędowe synekur sybarytów. Ci obliczu każdego większego zagrożenia najchętniej przybierają postawę pasywno-agresywną, i opierając się na zwołanym na boku konsylium kolesiów - jako że ich siła leży także w grupie im podobnych, tak doszli w końcu nierzadko do władzy - przypuszczają kontratak, oczywiście w imię litery prawa czy czegoś tam podobnego.
Pojedyncze bezpośrednie starcie z sitwą jest bez szans. Za dobrze jest ona na ogół zorganizowana, poinformowana i połączona wspólnym interesem. Tu potrzebny jest równie silny równorzędny przeciwnik. Podobnie sprawnie zorganizowana - jak nie lepiej - świadoma swojej siły liczebności, talentów i kompetencji - w końcu mamy wiele leżących odłogiem - spójna, niepodzielna grupa jest "nie do nadgryzienia". Na dłuższą metę nic nie jest w stanie się takiej grupie oprzeć. Dochodzi do mechanizmów współzawodniczenia w wyścigu o najlepsze strategie, pomysły i rozwiązania. Wygrywa - kto w ogólny bilansie jest silniejszy. Dobrze zorganizowana "Liczebność" miała zawsze duży potencjał.
Ludzie władzy doskonale sobie zdają z tego zagrożenia sprawę dlatego jeszcze za wczasu chętnie operują na zasadzie "dziel i rządź" i próbują profilaktycznie jeszcze za wczasu, systematycznie wprowadzać sztuczne podziały - oczywiście prawie bez wyjątku stając w trosce o obronę naszego wspólnego interesu a już na pewno w obronie interesu słabszych, zagrożonych i uciskanych!
Zajmowanie się polityką lokalną może więc być zajęciem ryzykownym trudnym, pracochłonnym, pełnym zawodów i niewdzięczności. Jest jednak jednocześnie b. dobrą inwestycją we własną przyszłość, przyszłość rodziny, lokalnej społeczności, gminy, ..., kraju. Jest działaniem z dłuższym oddechem właśnie w interesie własnym i na pewno stoi nierzadko w konflikcie z samorealizacją na innym obszarze, ale bez niego wszelkie obietnice polityczne i wiele początkowo szczytnych celów rozpuszczają sie powoli i systematycznie w konsumizmie, beneficjentów zmian w zachłanności na co raz więcej i więcej, dopóki nie przyjdzie lekarz. Bez tych działań Tradycja i Kultura wypłukiwana jest z kruszca oryginalności i pozbawiana połysku własnej tubylczej tożsamości odbieranej już tylko powoli jako folklor. Strategia marchewki jest obietnicą euforycznego szczęścia od razu, bez wzglądu na straty, - te można naprawiać późnij. Obietnicą szczęścia mającego się utrzymywać permamentnie w kierunku wzrastającej intensywności i przyjmuje znamiona nowej religii, w którą należy bezkrytycznie wierzyć, w drodze do osiągnięcia "szczęście wiecznego" na piastowanym wysokim stanowisku, posiadanym majątkiem, ...
Nic dziwnego, że "religia sukcesu i samorealizacji" odbiera inne "systemy wiary" - im silniejsze tym gorzej dla nich - w kategoraiach uciążliwej konkurencji, a już najgorzej te z nich, które przybrały formę konkurencji zorganizowanej tzn. zinstytucjonalizowanej. W ferworze walki o "wiernych" trwa nieprzerwane zmaganie się o wyznawcę, a przeciwnika próbuje się zdegradować. Wiarę np katolicką - do folkloru, religię sukcesu - do próżni egzystencjalizmu, depresji dekadentyzmu, przekraczającego wszelkie granice rozsądku konsumizmu czy materializmu.
Biowładza obserwuje uważnie te procesy z boku, zna ich specyfikę, określa główne zwrotnice nastawcze społeczeństwa, kultury, polityki ... dając decydentom do ręki cały zestaw instrumentów władzy: od inżynierii finansowej, przez fiskalno-administracyjno-prawną, po sterowanie masami przez świadome pociąganie odpowiednich strun inżynierii społecznej, czyli kolejnych sznurków medialnego teatru lalek, autorytetów moralnych, ekspertów, komisji, fundacji, sondaży, itp. wedle aktualnej odczuwanej konieczności. Na przemian używając kija i marchewki.
Sposób działania i sama obietnica jest bardzo atrakcyjna i trudne do domówienia sobie. Pogoń za zapełnianiem immanentnej próżni, o której - jak pisał jeden z filozofów - radość z zaspokojenia jednej potrzeby gaśnie z chwilą jej osiągnięcia i jest wypierana kolejną jeszcze większy pragnieniem - i tak, aż do spełnienia się na co raz to nowych obszarach, dalej i dalej bez refleksji nad niezaspakajalnością ludzkich pragnień. Ta pogoń trwa długo. Naprzemienne dążenie do kolejnej ekstazy sukcesu przeplata się co raz częściej i intensywniejszym przeżywaniem postkoitalnej depresji jego osiągnięcia. W miarę osiągania kolejnych celów powiększa się co raz bardziej bliżej nieokreślone niezadowolenie, pustka ich znaczenia. Częściej szczyt zadowolenia przeżywany już krótko przed osiągnięciem upragnionego celu który w momencie osiągania nagle blednie i traci swoją uprzednią atrakcyjność. Rodzi się frustracja sukcesem, za którym nic nie stoi prócz chęci udowodnienia sobie i innym. „Największa radość to radość oczekiwania” nabiera wtedy znaczenia. Pogoń za samorealizacją stawiany jest już w innym bardziej społecznym kontekście. Pogoń za kolejnymi osiągnięciami może trwać do końca życia, niszczyć osobę, rodzinę, społeczeństwa. Długo trwa zanim frustracja urośnie do tego stopnia, że wreszcie osoba przestaje odwracać oczy usilnie i ze strachem przed nieznany upiorem własnego odbicia w lustrze życia stawianego nagminnie przez nie samo w osobach naszych bliskich i dalszych i człowiek złapie soczewkę własnej uwagi także innych, zacznie kooperować nie z wyrachowania liczonego w ciasnych horyzontach własnych celów, ale z wyrachowania interesu wspólnego.
Ten proces wymaga czasu. Na razie nasze społeczeństwo jest w fazie „generowania kapitału” i to w sposób b. nieefektywny: jeden przeciwko drugiemu - jak to zwykle jest w społeczeństwach kastracyjnych - pozbawionych elity - oligarchizujących się. Brak klasy średniej jest przyczyną dużych dyspozycji w podziale łupów gospodarczych, niestabilności społecznych itd. Nie tylko kropką nad „i” jest oczywiście działalność konkurentów z boku zatroskanych w pierwszym rzędzie o swoje własne owieczki i ich finansową kondycję, i dlatego chętnie wstrzymujących nazbyt niekorzystne działania próbującego się gospodarczo i ekonomicznie emancypować bogatego w multum niewykorzystanych potencjałów młodszego sąsiada. Upupianie trwa na skalę całego kraju. Oligarchizacja jest przyjemną formą zdalnego sterowania jego strategicznych i innych przez jego głupotę czasami bardzo groźnych zapędów.
Kij i marchewka biowładzy na "normalnego" Kowalskiego będzie doskonale działa. Kropla drąży skałę. Zmianę przyniesie dopiero wykrystalizowanie się klasy średniej, chyba że wcześniej zostanie stworzone coś, co się nazywa po niemiecku Gegenöffentlichkeit (przeciwna do mainstreamowej opina publiczna?) w czym i ja staram się tu wziąć udział.
Pocieszające jest jedynie, że rzetelne myślenie krytyczne będzie wychodzić powoli ze społecznej dekoniunktury w miarę pogarszania się sytuacji gospodarczej i materialnej - oby tylko nie było (jak zwykle) za późno i Polak nowe przysłowie sobie kupi: "że i przed i po szkodzie głupi".