"Generał smród" skazany - artykuł Tadeusza M. Płużańskiego Wysłane wtorek, 9, lipca 2002 przez Krzysztof Pawlak |
Kat X pawilonu, śledczy Tadeusz Szymański po trwającym trzy lata procesie został skazany na pięć lat więzienia za znęcanie się nad więźniami politycznymi w czasach stalinowskich. Według kodeksu karnego z 1932 r., obowiązującego w czasie popełnienia przez niego przestępstw, maksymalnie mógł dostać 7,5 roku. To ewenement, gdyż większość komunistycznych oprawców pozostaje bezkarnych - albo w ogóle nie są sądzeni, albo umierają w trakcie postępowania.
Ze względu na swój zgon, sprawiedliwości uszedł np. krwawy śledczy Informacji Wojskowej Mikołaj Kulik czy dyrektor Departamentu Śledczego MBP Adam Humer, który w 1996 r. został co prawda skazany na dziewięć lat, ale miał być sądzony ponownie. Wedle ustaleń IPN, Humer powinien był odpowiadać m. in. za pomocnictwo w zabójstwach Żydów podczas pogromu kieleckiego w 1946 r. Razem z Humerem w 1996 r. był również sądzony śledczy Tadeusz Szymański. Dostał wówczas cztery lata, z czego odsiedział tylko połowę.
JEDEN SZYMAŃSKI-OPRAWCA
"Gazeta Wyborcza" skwitowała wyrok na kacie X pawilonu, zwanym przez więźniów "generał smród" (od nieprzyjemnego zapachu z ust): "Tuż po wyroku Szymański, zgarbiony, wychudzony staruszek rzucił do dziennikarzy: >Czuję się niewinny< i pokuśtykał do windy". Po raz kolejny okazało się, że dziennikarze "Wyborczej" piszą (a więc chyba również myślą) obrazkowo i całkowicie bezrefleksyjnie, przynajmniej o historycznych wydarzeniach, w których nie brał udziału ich pryncypał.
UB-ol Szymański do końca procesu do niczego się nie przyznał. Cały czas twierdził, że oskarżono go przez pomyłkę, gdyż na Mokotowie było kilku Szymańskich.
Prokurator Agnieszka Władzińska dementowała:
- W X pawilonie był jeszcze jeden strażnik o nazwisku Szymański, ale był dużo starszy i zupełnie inaczej wyglądał.
Sąd nie miał żadnych wątpliwości. Uznał, że Szymański jest winny wszystkich postawionych mu zarzutów. Świadczyły o tym zarówno dokumenty, jak i zeznania świadków.
Prokurator żądała maksymalnej kary 7,5 roku więzienia:
- Wszyscy prześladowani przez Tadeusza Szymańskiego byli więźniami politycznymi, represjonowanymi za działalność niepodległościową w czasie wojny i po niej. Mogli oczekiwać satysfakcji, a spotkały ich brutalne represje.
Prócz "normalnego" bicia i kopania, ulubionymi torturami stosowanymi przez Szymańskiego były m. in. umieszczanie w karcerze, wielogodzinne stójki przy otwartym oknie (nawet zimą, przy jednoczesnym polewaniu zimną wodą), klęczenie na betonie z miednicą pełną wody w rękach.
EGZEKUTOR
Okolicznością łagodzącą dla byłego "śledzia" okazał się jego podeszły wiek i stan zdrowia. Sędzia Igor Tuleja wyjaśniał:
- To wyrok symboliczny, trudno przeliczyć go na miesiące czy lata cierpień pokrzywdzonych na przez niego ludzi.
W toku śledztwa okazało się również, że Szymański nie tylko bił i na inne sposoby znęcał się nad więźniami, ale również osobiście wykonywał wyroki śmierci. Rozstrzelanym więźniom kazał rozbijać głowy. Dla zabawy i zastraszenia aranżował też pozorne egzekucje. Sąd nie zajął się tą sprawą, gdyż nie była ona objęta aktem oskarżenia.
Więźniowie Mokotowa są zgodni, że nazwisko Szymański budziło powszechną grozę:
- To wyjątkowa kanalia i sadysta. Szymański był również szefem grupy, która przesłuchiwała kobiety. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak takie "badania" mogły wyglądać. Z cel słyszeliśmy potworne krzyki.
Szymański został także specjalistą od werbowania agentów wśród więźniów.
ZAMIŁOWANIE DO... KOLPORTAŻU
Do bezpieki zgłosił się z własnej woli. W 1946 r. w podaniu o pracę w UB Szymański napisał: "Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do bezpieczeństwa, gdyż mam zamiłowanie w tym pracować". Dziś nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego chciał pracować w ubecji i uważa siebie za ofiarę totalitaryzmu. Wówczas miał 23 lata. Dziś ma 73 lata i twierdzi, że do niedawna nie wiedział, co to jest UB.
Wówczas, w 1946 r. rozpoczął pracę w więzieniu na Rakowieckiej jako strażnik. To mu jednak nie wystarczało, był bardzo ambitny, pracował nawet po godzinach. Jego "obywatelska" postawa została zauważona i doceniona. W 1950 r. poparto jego wniosek o przeniesienie do X pawilonu, który podlegał bezpośrednio Departamentowi Śledczemu MBP, a konkretnie jego szefowi Józefowi Goldbergowi-Różańskiemu. Tak Szymański został oficerem inspekcyjnym X pawilonu, a przez chwilę nawet jego komendantem. Przez cele "Dziesiątki" przewinęły się setki polskich patriotów: ci, których bezpieka uważała za "najgroźniejszych przestępców". Tu prowadzono brutalne śledztwa, tu zapadały wyroki, w tym wiele "KS-ów".
Na swoim procesie Szymański utrzymywał, że w ogóle nie chodził do X pawilonu. Nie prowadził również śledztw, a jedynie prace administracyjne, wydawał książki do czytania i korespondencję, gdyż był... magazynierem.
OPINIA RÓŻAŃSKIEGO
Gdy sędzia odczytywał kolejne zeznania świadków, Szymański wszystkiemu zaprzeczał. Jednoznaczne były jednak nie tylko relacje więźniów, ale również nieżyjących już strażników więziennych, którzy o swoim przełożonym mówili, że "odznaczał się wyjątkowym sadyzmem wobec uwięzionych".
- Ubliżał więźniom, samowolnie przedłużał ich pobyt w karcerze, zalewał cele wodą [to była jego ulubiona rozrywka - red.]. Przechwalał się swoim okrucieństwem i tłumaczył mi, że więźniowie to wrogowie, których trzeba zniszczyć - zeznawał jeden ze strażników, Jan Sadowski, na procesie Józefa Goldberga-Różańskiego w 1957 r. Znany z sadyzmu Różański miał kiedyś zwrócić uwagę Szymańskiemu, że jest zbyt okrutny.
Inny strażnik Mieczysław Niewalak mówił, że Szymański przyszedł kiedyś podpity i skopał więźnia.
FAŁSZYWE POJEDNANIE
Na przedstawiane mu zarzuty Szymański reagował równie histerycznie, jak inny śledczy Mikołaj Kulik - płakał, jęczał, trząsł się, kładł się na stole.
Aby bronić swoją skórę, powoływał się nawet na słowa Ojca Świętego:
- Polski papież cały czas apeluje o pojednanie i przebaczenie. Takie pojednanie dokonało się między Polakami i Niemcami. Najwyższy czas po 60 latach podać sobie ręce i żyć jak Polak z Polakiem.
Sędzia tak to skomentował:
- Te słowa nie są niczym uzasadnione. Trudno mówić o pojednaniu, jeśli oskarżony nie przyznał się do winy, nie okazał skruchy ani współczucia pokrzywdzonym.
W 1956 r., po odejściu z pracy w więzieniu na Rakowieckiej Tadeusz Szymański został milicjantem. Przez wiele lat służył Polsce jako oficer stołecznej MO. Teraz jako jeden z nielicznych byłych uboli trafi za kraty.
Tadeusz M. Płużański