Rzeczpospolita, Rzeczpospolita


Rzeczpospolita

21.03.03 Nr 68

ŚWIATOWE REAKCJE NA ATAK

Rosja

W swoim dotąd najostrzejszym wystąpieniu w sprawie Iraku prezydent Rosji określił w czwartek amerykańską operację mianem "dużego błędu politycznego". Władimir Putin przestrzegł Stany Zjednoczone przed używaniem "prawa pięści". - Jeśli dopuścimy do tego, by prawo pięści wzięło górę nad prawem międzynarodowym, jeśli uznamy, że silniejszy ma zawsze rację i może swobodnie wybierać środki do realizacji swoich celów, to podważona zostanie fundamentalna zasada porządku międzynarodowego - zasada poszanowania suwerenności państw - powiedział Putin.

Niemcy

W specjalnym oświadczeniu rząd skierował apel do stron konfliktu, by nie używały broni masowego rażenia i aby uczyniły wszystko w celu uniknięcia ofiar wśród ludności cywilnej. Kanclerz Gerhard Schršder w telewizyjnym przemówieniu do narodu zapowiedział udzielenie pomocy humanitarnej ofiarom wojny a także pomocy medycznej rannym żołnierzom. Wyraził przekonanie , że krytyka działań USA nie naruszy podstaw stosunków niemiecko - amerykańskich. Z badań opinii społecznych wynika, że jedna trzecia Niemców obawia się wybuchu wojny światowej.

Chiny

Pekin nazwał wczoraj atak na Irak pogwałceniem Karty Narodów Zjednoczonych i prawa międzynarodowego, wzywając do natychmiastowego przerwania wojny. Reakcja Chin jest ostrzejsza, niż się spodziewali niektórzy analitycy. Dotąd Pekin krył się za plecami Francji i Rosji - był przeciwny wojnie, ale unikał bezpośredniej słownej konfrontacji z USA. Powtarzał jedynie, że jest za kontynuacją inspekcji ONZ. Tym razem chiński rząd nie czekał, aż obudzi się Paryż i Moskwa: jako pierwszy potępił uderzenie na Irak.

Wielka Brytania

Dopiero po północy ze środy na czwartek premier Wielkiej Brytanii Tony Blair i lider opozycji Duncan Smith dowiedzieli się o rozpoczynającej się o świcie operacji militarnej na Irak. Atak amerykański na przedmieścia Bagdadu zaskoczył nie tylko Irakijczyków, lecz również pracowników biura prasowego w siedzibie premiera na Downing Street w Londynie.

Hiszpania

Premier JosŽ Maria Aznar ponowił poparcie dla interwencji USA. - Zagrożenia są realne. To nie pora na neutralność. Saddam Husajn zlekceważył swoje zobowiązania w kwestii rozbrojenia. Odrzucił też zaoferowaną mu ostatnią szansę - mówił w orędziu do narodu.

Słowacja

Opowiedziała się po stronie koalicji walczącej z Irakiem. "Saddam Husajn nie skorzystał z wielu propozycji pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu. Atak na Irak nie jest wymierzony w ludność czy w wyznawców islamu. Celem jest operacja przeciwko irackiemu reżimowi i jego ostateczne rozbrojenie" - stwierdził prezydent Rudolf Schuster.

Bułgaria

Szef MSZ Solomon Pasi wyraził ubolewanie, że wysiłki dyplomatyczne na rzecz pokojowego rozwiązania kryzysu nie przyniosły efektów. Podkreślił, że Rada Bezpieczeństwa poniosła porażkę i powinna przejąć odpowiedzialność za odbudowę Iraku po wojnie. Mimo poparcia dla USA, Bułgaria nie weźmie bezpośredniego udziału w wojnie.

Czechy

Premier Vladimir Szpidla podkreślał, że jego kraj nie wchodzi w skład antyirackiej koalicji, choć na podawanej przez USA liście państw popierających atak figuruje Republika Czeska. Dlaczego? - Należy o to zapytać stronę amerykańską - odpowiadał na pytania dziennikarzy. Wezwał szefa MSZ Cyrila Svobodę, żeby sprecyzował, co miał na myśli mówiąc radiu BBC, że Czechy są po stronie USA.

Pakistan

Dotychczasowy sojusznik USA skrytykował Amerykanów za atak. Szef MSZ Mian Khursheed Mehmood Kasuri powiedział, że inwazja nie ma żadnego usprawiedliwienia. - Nasze stanowisko jest jasne. Jesteśmy przeciwko wojnie - oświadczył. Podobnie uważają Indie. S.P., P.J., P.G., E.T., KW-Z, PAP, AFP

Demonstracje w wielu krajach świata - Trzydzieści osób zatrzymanych w Warszawie

Tysiące przeciw wojnie - i przeciw USA

W Warszawie demonstranci usiedli na jezdni i zablokowali ulicę. Policja spychała lub przenosiła ich na chodnik.

W Warszawie i kilku innych miastach polskich demonstrowano wczoraj przeciwko akcji zbrojnej w Iraku. W stolicy około 300 osób zgromadziło się przed ambasadą amerykańską. Policja interweniowała dwukrotnie - najpierw, gdy demonstrujący zablokowali jezdnię, potem, by uniemożliwić manifestantom dojście do Pałacu Prezydenckiego. Około trzydziestu, najbardziej agresywnych, osób zostało zatrzymanych.

Kilkuset demonstrantów zebrało się na krakowskim Rynku Głównym, około 300 - przed konsulatem brytyjskim we Wrocławiu, nieco mniejsze grupy - na placu Litewskim w Lublinie i na placu Wolności w Poznaniu.

Przeciwko wojnie w Iraku demonstrowano zresztą w wielu krajach. Zaledwie trzy godziny po tym, gdy pierwsze amerykańskie pociski wybuchły w Bagdadzie, dziesiątki tysięcy osób zebrało się w Melbourne w Australii, powodując paraliż miasta.

W Berlinie około 50 tys. ludzi przemaszerowało obok ambasady amerykańskiej, niosąc transparenty: "Zatrzymać ogień Busha" i "George W. Hitler". Prawie 100 tys. osób demonstrowało w Atenach. Najczęściej słyszanym okrzykiem był: "Bush morderca!"

Egipska policja użyła działek wodnych i pałek, by powstrzymać półtora tysiąca manifestantów usiłujących dostać się w pobliże Ambasady USA w Kairze. W Damaszku na ulice wyszło około tysiąca osób.

p. k., afp, reuters

Watykan krytykuje obydwie strony

Ból po wybuchu działań zbrojnych i jednocześnie żal z powodu postawy Iraku, który nie zdecydował się przeprowadzić rozbrojenia - taka jest oficjalna reakcja Stolicy Apostolskiej.

Już o siódmej rano Jan Paweł II odprawił w swojej prywatnej kaplicy mszę w intencji ofiar konfliktu i przywrócenia pokoju. O tym, że wojna jest nieuchronna, poinformował Stolicę Apostolską wcześniej amerykański sekretarz stanu Colin Powell. Rzecznik Watykanu Joaquin Navarro-Valls zwrócił uwagę na ból Ojca Świętego z powodu rozwoju wydarzeń.

Głos zabrali kardynałowie, którzy byli wysłannikami papieża do Bagdadu i Waszyngtonu. Kardynał Roger Etchegeray podkreślił globalny wymiar obecnego konfliktu. Natomiast kardynał Pio Laghi skrytykował zarówno George'a W. Busha, jak i Saddama Husajna za to, że powołują się na Boga, prowadząc wojnę.

Jacek Moskwa z Rzymu

22.03.03 Nr 69

CO PISZE PRASA ARABSKA

"Al-Hayat" (Wielka Brytania)

Tu nie chodzi wcale o Irak ani o bliskowschodnią ropę. Irak to tylko poligon doświadczalny dla Stanów Zjednoczonych, które mają znacznie szersze ambicje. USA nie czują już potrzeby hołdowania porządkowi świata ustanowionemu po drugiej wojnie światowej pod egidą ONZ. Interwencja w Iraku to naprawdę przesłanie dla innych państw, że nadeszła epoka amerykańska. USA zawsze angażowały się tylko w wojny, których los był już z góry przesądzony - tak było pod koniec drugiej wojny światowej z dobiciem Japonii bombami atomowymi. Tym razem wybór padł na Irak - najsłabsze politycznie państwo regionu, które podobno ma broń masowego rażenia. Jest więc idealnym miejscem dla wykazania amerykańskiej hegemonii nad światem.

"Tiszrin" (Syria)

Rozpoczęła się niesprawiedliwa, tyrańska wojna z Irakiem. (...) Jednak nie jestem pesymistą, jeśli chodzi o jej konsekwencje, i pewnie większość ludzi też nie, gdyż nauka płynąca z historii pokazuje, że dzieje nie układają się zwykle według zamierzeń tyrana. Mimo wielu znanych z historii najazdów na Bagdad miasto przetrwało, przetrwał Tygrys i Eufrat. Bagdad wydał później wiele słynnych postaci. A gdzie są teraz tyrani, którzy go zdobywali i okupowali? Historia o nich zapomniała.

"Asz-Szark al-Awsat" (Wielka Brytania)

Turcja nie zgodziła się na przeprowadzenie amerykańskiego ataku na Irak z jej terytorium. Za to chętnie wyśle swoje własne oddziały do północnego Iraku. Prawdopodobnie zarówno armia turecka, jak i wojska kurdyjskie pomaszerują w stronę pól roponośnych koło Mosulu i Kirkuku (uważanego przez Kurdów za stolicę ich okręgu autonomicznego). Waszyngton przymknie oko na działania armii tureckiej w Kurdystanie. Ale jeśli Turcja zajmie tamtejsze szyby naftowe, może to "przeszkodzić w powojennej odbudowie Iraku".

"Al-Watan" (Arabia Saudyjska)

Trzeba rozważyć wszystkie aspekty rozpoczętej właśnie wojny z Irakiem. Przede wszystkim przerażająca wydaje się perspektywa, że wojna nie zatrzyma się w granicach Iraku. Oznacza to, że Irak to tylko początek wielkiej wojny w regionie arabskim, która, jak mówią analitycy strategii amerykańskiej, doprowadzi do zmian na mapie Bliskiego Wschodu. TłUM. I OPRAC. M.KUB.

UE Spór o politykę obronną

Irak utrwala podziały

Przywódcy Francji, Niemiec i Belgii spotkają się za trzy tygodnie w Brukseli na osobnym szczycie, by stworzyć podwaliny zintegrowanej wspólnej polityki zagranicznej i obronnej Unii.

Z inicjatywą wystąpił premier Belgii Guy Verhofstadt w trakcie piątkowego szczytu przywódców "15" w Brukseli. Pomysł może okazać się początkiem trwałego podziału państw wspólnoty, który już ujawnił się na tle wojny z Irakiem. Francja, Niemcy i Belgia stanowczo sprzeciwiają się interwencji zbrojnej. Uważają także, że Unia powinna zbudować skuteczną politykę obronną i zagraniczną, aby "mieć wpływ na wydarzenia światowe". Wielka Brytania, Hiszpania i szereg innych państw "15" nie chcą natomiast przyznać dodatkowych kompetencji Brukseli i popierają politykę Amerykanów wobec Iraku.

Spór jeszcze się zaostrzył, gdy prezydent Jacques Chirac zapowiedział, że Francja złoży weto w Radzie Bezpieczeństwa, jeśli dojdzie do uchwalenia rezolucji oddającej Stanom Zjednoczonym i Wielkiej Brytanii prawo do administrowania Irakiem po wojnie. Takie prawo, zdaniem Chiraca, ma tylko ONZ.

Stanowisko Francji bardzo źle przyjęli Brytyjczycy. Premier Tony Blair zaapelował, by Unia traktowała Amerykanów jako "partnerów, a nie rywali". Spór próbował łagodzić kanclerz Niemiec Gerhard Schršder. Powiedział, że inicjatywa francusko-niemiecko-belgijska pozostaje "otwarta" dla pozostałych państw. Nie ma ona na celu, zdaniem kanclerza, zbudowania systemu bezpieczeństwa poza NATO - wręcz przeciwnie, ma umocnić jego "europejskie ramię".

Premier Leszek Miller przyznał, że "nie otrzymał zaproszenia" do udziału w tym spotkaniu. Jego zdaniem, Polska nie mogłaby wziąć udziału w inicjatywie, która byłaby skierowana przeciwko partnerstwu z USA i roli NATO jako gwaranta bezpieczeństwa. Wyraził nadzieję, że Trójkąt Brukselski nie zastąpi Trójkąta Weimarskiego, wiążącego Polskę, Niemcy i Francję. Po wielu miesiącach polskich starań przywódcy trzech państw spotkają się w maju we Wrocławiu. Przed referendum europejskim do Polski przyjedzie także Gerhard Schršder. Zdaniem ministra Włodzimierza Cimoszewicza, Polsce trudno byłoby zrezygnować z prawa weta w sprawie unijnej polityki obronnej i zagranicznej, jak to niektórzy chcą wpisać do konstytucji Unii.

Spór Polski z Francją może się zaostrzyć na tle udziału naszego kraju w odbudowie Iraku. Premier przyznał bowiem, że Polska wystąpiła już do władz amerykańskich i brytyjskich z ofertą polskich firm, które, według niego, mają w Iraku "duże doświadczenie". Miller przypomniał, że Irak nie spłacił nam ponad 500 mln dolarów długu.

Premier powiedział też, że nie wie, czy polscy żołnierze wysłani do Iraku biorą udział w bezpośrednich działaniach zbrojnych. Tłumaczył, że zbyt zajął go szczyt w Brukseli.

Jędrzej Bielecki z Brukseli

Ostre słowa szefa rosyjskiej dyplomacji

Operacja jest bezprawna

Rosyjska Duma Państwowa wezwała prezydenta Władimira Putina, by wystąpił z inicjatywą wprowadzenia do Iraku sił pokojowych ONZ, w celu rozdzielenia walczących stron.

Deputowani chcą nie tylko zwołania specjalnej sesji Zgromadzenia Ogólnego NZ w sprawie Iraku. Żądają też, aby Rada Bezpieczeństwa zgodziła się na wprowadzenie do Iraku sił pokojowych ONZ oraz zwiększenia wydatków na umocnienie rosyjskich sił zbrojnych. Na ten cel powinno się przeznaczać nie mniej niż 3,5 procent PKB.

Wystąpienie szefa rosyjskiej dyplomacji, Igora Iwanowa, było ostrzejsze niż czwartkowe oświadczenie Putina. Chociaż Iwanow zadeklarował, że Rosja chce współpracować z Ameryką w ramach koalicji antyterrorystycznej, bardzo ostro skrytykował rozpoczęcie wojny. Zdaniem Iwanowa operacja jest bezprawna i jeśli Rada Bezpieczeństwa ONZ nie uchwali stosownej rezolucji, równie bezprawna będzie okupacja Iraku.

Rosja, jak wynika z wypowiedzi ministra, razem z innymi państwami zabiega o to, aby prawnicy ONZ wypowiedzieli się, czy działania USA i Wielkiej Brytanii można uznać za agresję. Jeżeli uznają, że tak, będzie to zdaniem Iwanowa ważny argument w rękach przeciwników wojny.

Rosyjski minister dodał, że za wojną w Iraku stoją interesy i ambicje polityków związanych z amerykańskim kompleksem wojskowo-przemysłowym. Zaprzeczył też istnieniu czegoś takiego jak "koalicja antyiracka". - Niczego takiego nie ma - stwierdził. - Jest tylko amorficzny twór nazywany koalicją, który ma wykazać, że USA i Wielka Brytania nie działają w osamotnieniu.

Iwanow zaprzeczył również, aby USA zwracały się do Moskwy o wydalenie z kraju irackich dyplomatów, ale stwierdził jednocześnie, że gdyby nawet taki wniosek wpłynął, uznano by, iż takie działanie nie ma żadnych podstaw prawnych. W piątek Rosja odmówiła spełnienia prośby o zamrożenie irackich kont bankowych.

Sławomir Popowski z Moskwy

22.03.03 Nr 12

POKOLENIE '68 WOBEC WOJNY W IRAKU

Wolność czy pokój

WOJCIECH PIĘCIAK

Jeden jest Niemcem, drugi Węgrem, trzeci Francuzem. Różnią ich profesje i biografie. Co łączy? Byli "dziećmi holokaustu" i szli w życiu pod prąd. Także dziś, gdy występują przeciw pacyfistom i za wojną z Husajnem. Łączy ich coś jeszcze: gdy bard NRD-owskiej opozycji Wolf Biermann, węgierski pisarz György Konréd i francuski filozof AndrŽ Glucksmann tłumaczą, dlaczego krytykują pacyfizm, odwołują się do własnego doświadczenia totalitaryzmu.

Tamtej niedzieli, 2 marca, kiedy spadochroniarze 101. Dywizji Powietrznodesantowej - spadkobiercy elitarnej jednostki, która poniosła ogromne straty podczas II wojny światowej w Normandii, pod Arnhem i w Ardenach, a potem walczyła na pierwszej linii w "Pustynnej Burzy" w 1991 r. - żegnali się z rodzinami przed wyjazdem nad Zatokę Perską, kilka tysięcy kilometrów dalej wiedeński Teatr Ludowy (Volkstheater) pękał w szwach. Zasiadający na scenie rozczochrany filozof podniesionym głosem opowiadał o nihilizmie Zachodu i przyzwoleniu, jakie daje on bezprawiu - kiedyś w Bośni i Czeczenii, a teraz w Iraku, rządzonym przez mordercę. Husajna trzeba rozbroić, choćby i siłą - dowodził mówca, niewzruszony wrogością sali, z której padały okrzyki "podżegacz wojenny!", zmieszane z gwizdami i tupaniem.

Glucksmann: Wstydzę się za Europę

Nihilizm i bezprawie - AndrŽ Glucksmann (który publikuje swoje eseje w "Rzeczpospolitej") wiedział, o czym mówi. Ten 66-letni filozof, najpierw "dziecko holokaustu", potem "dziecko" paryskiego maja '68, odwrócił się od lewicowych utopii i stał się we Francji jednym z najgorętszych krytyków ZSRR i komunizmu jeszcze w czasach, gdy komunizowanie było nad Sekwaną w modzie, a większość intelektualistów głosowała na partię komunistyczną. Glucksmann szedł pod prąd także po 1989 r.: Wszyscy cieszyli się, że nastaje "koniec historii", a on ostrzegał, że zamiast "wiecznego pokoju" można się spodziewać "powrotu do historii". Gdy okazało się, że miał rację, zaczął już w 1993 r. wzywać bezczynny Zachód do militarnej interwencji w obronie Sarajewa, a potem do obalenia Slobodana Miloszevicia.

"Wstydzę się za Europę" - wołał wówczas, a można odnieść wrażenie, że gotów jest powtórzyć to dziś. Bo "jeśli nie będziemy przeciwdziałać siłom zagłady, staną się one coraz potężniejsze i groźniejsze" - te słowa Glucksmanna, wypowiedziane w wiedeńskim Volkstheater, dotyczyły także Władimira Putina. Skutki jego polityki francuski filozof oglądał na własne oczy dwa i pół roku temu w Czeczenii, dokąd pojechał potajemnie, bez wizy. Odtąd powtarza przy każdej okazji, że Czeczenia to "serce Europy", i że "to także nasze tchórzostwo" przed Rosją jest winne temu, co się stało na Kaukazie.

Bośnia, Czeczenia, teraz Irak: dla Glucksmanna to współczesne oblicza tyranii. Nic dziwnego, że dziś znów staje w pierwszej linii i znowu, wbrew większości francuskich intelektualistów, wzywa do obalenia Husajna, krytykując pacyfistów. Podczas ich manifestacji - pisze Glucksmann w dzienniku "Die Welt" z 25 lutego - Husajn jest nieobecny, a w roli "szatana" obsadza się Busha. W efekcie manifestacje te dodają irackiemu dyktatorowi pewności siebie i czynią wojnę nie mniej, ale bardziej prawdopodobną. A "nasze rządy nie wydają się mądrzejsze": rozwodząc się o "moralności" i "prawie międzynarodowym", Chirac i Schröder znaleźli sobie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ szczególnych kompanów: Putina, Jianga Zemina, Kadafiego i Assada. Przecież, woła Glucksmann, ten "obóz pokojowy" składa się z katów! Czy zachodni pacyfiści i politycy nie widzą, że ich argumentacja jest podobna do stalinowskiej? To komunistyczna propaganda po 1945 r. rozgrywała "formalne demokracje zachodnie" - imperialistyczne i dążące do wojny, przeciw "zachodnim narodom", miłującym pokój i oszukiwanym przez niby-demokratyczne rządy. Stalin nie żyje od 50 lat, ale takie myślenie odżywaÉ

Mocne słowa, za które Glucksmann nie powinien oczekiwać dziś oklasków, ale krytyki. Na przykład: dlaczego USA koncentrują się na jednym satrapie, choć jest ich w świecie niemało, czy to nie hipokryzja? Oczywiście, odpowiada filozof, amerykańscy stratedzy nie są nieomylni i można ich krytykować. Ale satrapa satrapie nierówny, a Irak nie jest lokalną dyktaturą, lecz zagrożeniem globalnym. Co uczyniłby Husajn, gdyby miał możliwości Kim Dzong Ila, w tym bombę atomową? Tymczasem według logiki pacyfistów na wystąpienie przeciw dyktatorom zawsze będzie za wcześnie albo za późno: Irakowi nie dowiedziono, że ma broń niekonwencjonalną i nie ma jeszcze bomby atomowej, więc - zdają się dowodzić pacyfiści - interwencja nie jest konieczna; Korea bombę już ma, więc ingerencja staje się zbyt niebezpieczna. I tak błędne koło się zamyka, a Berlin i Paryż dalej szybują w chmurach, w swoim "kukułczym gnieździe".

Biermann: Ci nacjonal-pacyfiści!

Pod prąd opinii, tym razem w Niemczech, idzie także Wolf Biermann. Także w jego życiu "chodzenie pod prąd" było bardziej regułą niż wyjątkiem. A zaczęło się to, gdy miał sześć lat: było lato 1943 r. - ojciec nie żył już od pół roku (zginął w Auschwitz) - kiedy mały Wolf razem z mamą uciekał ulicami płonącego Hamburga, zamienionego po nalocie bombowców brytyjskich i amerykańskich w morze ognia. Kiedy ludzie wokół usiłowali ratować życie, złorzecząc na "tego sukinsyna Churchilla", mama tłumaczyła małemu Wolfowi tak, jak potrafiła - że te samoloty na niebie, choć zrzucają bomby, które mogą nas zabić, przyleciały po to, żeby ocalić nas od tych bardzo, bardzo złych ludzi, którzy zabili tatusiaÉ

Wolf Biermann szedł pod prąd także później, gdy - uważając się za komunistę - po wybuchu zimnej wojny przeniósł się z Niemiec Zachodnich do NRD (wszyscy uciekali wtedy raczej w drugą stronę), aby potem, rozczarowany do realnego socjalizmu, stać się w latach 70. legendą NRD-owskiej opozycji i jej bardem, wołającym o prawdziwy socjalizm i pokój, przeciw NATO i Układowi Warszawskiemu. W 1976 r. pozbawiony obywatelstwa NRD, zamieszkał w RFN, ale pozostał lewicowcem. Kiedy w 1980 r. w Niemczech Zachodnich wybuchł wielki ruch pokojowy przeciw zbrojeniom NATO, chodził na manifestacje i blokował bazy amerykańskie.

Dziś przyznaje, że był dziecięco naiwny - tak wtedy, gdy w NRD śpiewał o walce o pokój, jak i potem, gdy w RFN uczestniczył w siedzących demonstracjach przeciw Ronaldowi Reaganowi. A był naiwny, bo - jak wyznaje w eseju wydrukowanym w "Spieglu" (nr 9/2003) - upadek sowieckiego więzienia narodów zawdzięczamy w końcu Amerykanom, bez których wyścigu zbrojeń ZSRR istniałby jeszcze długo. Także Amerykanie doprowadzili do zakończenia wojen na Bałkanach: kiedy Niemcy siedzieli na kanapach i gapili się w telewizor, Amerykanie interweniowali w obronie - islamskich! - Bośniaków i Albańczyków. Dziś "mam nadzieję, choć w to nie wierzę, że ten kielich goryczy, jakim jest wojna, zostanie nam oszczędzony", ale gdyby nie koncentracja wojsk USA nad granicą Iraku, żaden inspektor ONZ nie przekroczyłby wrót dyktatury Husajna.

Nie, Biermann nigdy nie przebierał w słowach i nigdy nie zważał na nikogo i na nic. Można sobie wyobrazić, że niemieckim czytelnikom tego eseju - nie mówiąc już o pacyfistach, których nazywa "nacjonal-pacyfistami" - dreszcz przebiegł po plecach, gdy dzisiejsze manifestacje pokojowe Biermann przyrównywał do nazistowskiego wiecu na początku 1943 r., po Stalingradzie, w berlińskim Pałacu Sportu. Gdy okazało się, że naziści przegrywają i nie ma szans na "pokój Hitlera" w Europie, Goebbels krzyczał tam do tłumów: "Czy chcecie zatem wojny totalnej?". A dzielni Niemcy krzyczeli gorliwie: "Taaaak!!!". A dziś? Dziś, pisze Biermann, wybrana demokratycznie zwierzchność pyta swych obywateli: "Czy chcecie totalnego pokoju?". A dzielni, nawróceni na pacyfizm, Niemcy wrzeszczą znowu z całego serca: "Taaaak!!!".

Aby coś takiego napisać dziś w Niemczech, trzeba mieć odwagę. I doświadczenia życiowe. Biermann ma jedno i drugie. Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy wali w rodaków. 12 lat temu, na początku 1991 r., na ulice niemieckich miast wychodziły setki tysięcy ludzi, by protestować przeciw interwencji Busha seniora w obronie Kuwejtu (i Izraela), a bycie "za wojną" uchodziło za towarzyskie faux pas. Już wtedy Biermann zaszokował, zwłaszcza lewicę, opowiadając się za interwencją koalicji antyirackiej. W tekście "Ja jestem za wojną w Zatoce", opublikowanym w tygodniku "Die Zeit", dowodził, że demonstracje były naiwne, choć być może szczere i spontaniczne - inaczej niż w 1980 r., gdy zachodnioniemiecki ruch pokojowy "tańczył jak niedźwiedź na łańcuchu, prowadzony przez garść szpicli Stasi [służby bezpieczeństwa NRD] i agentów Komunistycznej Partii Niemiec".

Konréd: Dlaczego za wojną?

O historycznej amnezji Europejczyków i o tym, że interwencja w Iraku jest moralnie słuszna, mówi też György Konréd. Ten 70-letni pisarz, kiedyś czołowy działacz węgierskiej opozycji demokratycznej, jako jedyny ze szkolnej klasy przeżył deportację węgierskich Żydów do obozów koncentracyjnych w 1944 r. Zginęła też większość jego rodziny.

Także Konréd należy do tych, którzy szli pod prąd: wkrótce po tym, gdy jako młody socjolog zaczął pisać książki, okazało się, że w kraju "gulaszowego" komunizmu światła dziennego nie mogą ujrzeć ani jego prace socjologiczne o problemach wielkich budapeszteńskich osiedli, ani jego prace literackie. Książki wydawał więc na Zachodzie. Na Węgrzech objęty zakazem publikacji, pozbawiany pracy, zatrzymywany i szykanowany, stał się z czasem jednym z intelektualnych liderów opozycji, kimś w rodzaju węgierskiego Havla. Po upadku komunizmu prezes międzynarodowego PEN-Clubu (1990-93), został w 1997 r. prezydentem prestiżowej Akademii Sztuk w Berlinie.

Także on zaszokował Niemców. Kiedy kilka lat temu trwała tam gorąca dyskusja nad sensem zbudowania w Berlinie pomnika holokaustu o wielkości boiska sportowego, Konréd przypuścił najostrzejszy atak na tę ideę - uznał, że byłoby nieszczęściem, gdyby Niemcy dali się nakłonić do kolejnej przesady, której pewnego dnia mogliby żałować: "Wybitni artyści o znanych nazwiskach stawili czoło wyzwaniu, a jednak okazało się, że nikt nie dorósł do tego zadania" - pisał jesienią 1997 r. "Dotychczasowe projekty [pomnika] prezentują bezlitosny lub dydaktyczny kicz, besserwiserskie aluzje, napuszone symbole, idee, koncepcje i arogancję wobec mieszkańców Berlina i tych, którzy będą odwiedzać to miejsce. Nie trzeba pomnika, który wielkością dopasowany byłby do krzepy i wielkości Niemiec", a chęć "streszczenia" przy jego pomocy tego, co ludzie mają dziś myśleć o historii, świadczyła - zdaniem Konréda - o poczuciu wyższości i "poruszała się na granicy bluźnierstwa". Protest ten opinia publiczna odebrała jako rehabilitację tych, którzy wówczas zgłaszali wątpliwości (w końcu postanowiono, że pomnik powstanie, ale w innym kształcie).

Konréd nie przebiera w słowach także dziś, gdy - patrząc na antyamerykańską politykę niemieckiego rządu i półmilionową demonstrację w Berlinie - publikuje w dzienniku "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (z 27 lutego; przedruk ukazał się w prasie węgierskiej) wielki esej pod prowokacyjnym tytułem "Dlaczego jestem za wojną z Irakiem?". Właśnie, dlaczego? Bo - odpowiada, zaznaczając, że pisze to w Budapeszcie, stolicy kraju, który chce zachować ścisłe relacje z Ameryką i stoi u progu Unii Europejskiej, życząc jej jak najlepiej - kto przeżył komunizm jako dysydent, ten nie może tolerować Husajna. To "połączenie mych dotychczasowych konfliktów, solidarności i lekcji życiowych" decyduje o "motywach mej postawy". To także pamięć o historii, dawniejszej i bliższej: gdyby nie Amerykanie i ich interwencje na Starym Kontynencie, Europa byłaby dziś nazistowska albo komunistyczna, albo podzielona między te dwa totalitaryzmy. Gdyby nie interwencja Amerykanów na Bałkanach, prezydent Jugosławii Miloszević nie zostałby obalony przez własny naród i nie byłby dziś w Hadze.

Nie, Konréd nie uważa, że Amerykanie są święci. Ale, przypomina, wojna przeciw Husajnowi byłaby też wojną o wolność Irakijczyków - dziś torturowanych i mordowanych przez reżim, którego okrucieństwa przewyższają wszystko, czego dokonał Miloszević. A przecież interwencja w Kosowie w 1999 r. odbyła się bez mandatu ONZ i uczestniczyły w niej kraje, które dziś - powołując się na moralność i prawo międzynarodowe - krytykują Amerykanów. Czyżby dziś tamte argumenty straciły aktualność? Jeśli wtedy użycie siły miało legitymizację, dlaczego nieuzasadnione ma być dziś wobec tego, którego zbrodnie i potencjał zniszczenia są większe?

György Konréd nie jest naiwny. Pisze, że wszystkie kraje uczestniczące w sporze wokół Iraku mają swoje interesy. Naszym zaś - byłych dysydentów z Europy Wschodniej - interesem jest to, by na świecie było mniej dyktatur. Dlatego jesteśmy za wojną z Husajnem.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Glucksmann, Biermann i Konréd są przeciw pacyfistom i pokojowej polityce niemiecko-francuskiej oraz za wojną, ponieważ są (także) Żydami. A Husajn to zagrożenie dla Izraela, drugiej ojczyzny europejskich Żydów - nawet tych, którzy mają do niego stosunek ambiwalentny, i nawet jeśli bardziej sympatyzują z Palestyńczykami niż z Szaronem. Husajn nigdy nie krył - a kiedyś nawet opisał to w swej książce - że jego celem, prócz zjednoczenia Środkowego i Bliskiego Wschodu pod hasłami panarabskimi i zostania wodzem Arabów, jest także zlikwidowanie Izraela. Kiedyś był tego celu bliski, gdy za pomocą irackiego reaktora atomowego (zbudowanego przy pomocy Francji) zaczęto prace nad bombą atomową; reaktor zbombardowało jednak lotnictwo izraelskie. Dziś możliwości Husajna są mniejsze. Ale nawet gdyby większość Izraelczyków przeżyła atak chemiczny lub biologiczny - np. za pomocą samolotów z pilotami samobójcami albo maszyn bezzałogowych (Irak przerabiał pod tym kątem posowieckie migi) - to i tak państwo żydowskie, o wielkości jednej piętnastej Polski, nie nadawałoby się już do życia.

Ze szkoły dyktatury

Jednak taka interpretacja - że Glucksmann, Biermann i Konréd są przeciw Husajnowi, bo on jest przeciw Izraelowi - jest za prosta. Ich główna motywacja - nawet jeśli aspekt izraelski odgrywa (bo musi odgrywać) jakąś rolę - jest inna. Chodzi o to, co Andreas Breitenstein, publicysta dziennika "Neue ZŸrcher Zeitung" (z 8 marca), nazwał "szkołą dyktatury". Znamienne, że akurat szwajcarski komentator, analizując postawę wschodnich Europejczyków wobec USA i konfliktu irackiego, dostrzegł to, co umknęło uwagi wielu obserwatorów niemieckich i francuskich: że to "wryte głęboko w pamięć tych narodów doświadczenia historyczne" sprawiają, iż "występują one przeciw frakcji europejskich pacyfistów (quasi-tożsamej z głównymi państwami UE: Francją i Niemcami) i za zdecydowanym amerykańskim działaniem wobec tyrana z Bagdadu". To także doświadczenie dwóch totalitaryzmów sprawia, tłumaczył szwajcarski publicysta, że "byłym dysydentom z Europy Wschodniej obca jest tolerancja w obchodzeniu się z dyktatorami i obcy jest im też pesymizm, że z chaosu, jaki pociąga za sobą rozpad (w tym wypadku: Iraku Husajna), wyniknąć może wyłącznie chaos jeszcze większy". W końcu kiedyś też uważano - to znaczy: uważano tak na Zachodzie Europy, np. w Niemczech Zachodnich, bo nie w USA, a już na pewno nie za rządów Reagana i Busha seniora - że wszelki opór i ruchy opozycyjne mogące prowadzić do rozpadu systemu komunistycznego są groźne dla status quo w Europie (w języku zachodnich pacyfistów: "dla pokoju"). Po 1989 r. historia pokazała, że tak być nie musi.

Hasło "nigdy więcej wojny" brzmi atrakcyjnie. Kto nie chce pokoju? Jednak nie można traktować go jako normatywnej opcji politycznej w sytuacji, gdy świat nie jest wolny od dyktatorów i szaleńców. Traf chciał, że do takiego wniosku dochodzą dziś nie tylko demokratycznie wybrani politycy państw dawnego bloku komunistycznego, ale także Biermann, Konréd i Glucksmann - dzieci holokaustu, którym dane było doświadczyć skutków tyranii.

Wojciech Pięciak jest germanistą, redaktorem "Tygodnika Powszechnego", autorem książek o problematyce niemieckiej i polsko-niemieckiej.

ROZMOWA Z ARABISTĄ MARKIEM M. DZIEKANEM O IRAKU

Skłócony naród w sztucznych granicach Marek M. Dziekan jest arabistą, profesorem w Katedrze Badań Wschodu Uniwersytetu Łódzkiego i Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Właśnie ukazała się jego "Historia Iraku". Jest współautorem i redaktorem naukowym opracowania "Arabowie. Słownik encyklopedyczny".

Rz: Kiedy się pojawiła nazwa Irak?

Nazwa al-Irak znana była już we wczesnym okresie muzułmańskim, w IX czy nawet VIII wieku. Stosowano ją do krainy geograficznej czy historycznej, a nie określonego państwa, ponieważ aż do lat dwudziestych XX wieku takie państwo nie istniało.

Granice Iraku wyglądają na mapie, jakby je narysowano kilkunastoma pociągnięciami ołówka. Kto trzymał ten ołówek?

Brytyjczycy do spółki z Francuzami. W roku 1916 podpisano brytyjsko-francuski układ dotyczący granic, nazywany od nazwisk negocjatorów umową Sykes - Picot. Wtedy zarysowano kształt Iraku. Szczególnie na zachodzie (z Jordanią i Syrią) oraz na południu i południowym-wschodzie (z Arabią Saudyjską i Kuwejtem) granice nakreślono całkowicie arbitralnie. Z granicą z Iranem różnie jest na różnych odcinkach, w środkowej części można powiedzieć, że jest to granica sensowna, ponieważ oddziela żywioł irański od arabskiego. Natomiast na południu zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie granicy są Arabowie. Na północy z kolei dzieli ona terytoria kurdyjskie, co jest jednym z powodów nabrzmiałego konfliktu. Granica z Turcją też jest właściwie sztuczna, bo przecina terytorium kurdyjskie bez poszanowania jakichkolwiek zasad. Granice Iraku są więc tworem sztucznym, przy czym o ile zachodnie stworzyły przede wszystkim siły europejskie, o tyle wschodnią ustalono znacznie wcześniej - była to granica pomiędzy imperium perskim a osmańskim. Istnieje ona właściwie od XVI wieku i jest jedną z pierwszych nakreślonych dosyć ściśle granic na świecie. Już wtedy pojawił się podział na Kurdów irańskich i osmańskich.

Od kiedy możemy mówić o Irakijczykach jako narodzie?

Dopiero od momentu, kiedy powstał niepodległy Irak, czyli od lat dwudziestych XX wieku. Przy czym Irakijczyk to określenie wyłącznie przynależności państwowej. Poza tym nie ma większego znaczenia. Bo Irakijczykiem będzie Kurd z północy, będzie nim Arab szyita z południa, Arab sunnita z centrum, może to być przedstawiciel jakiegoś ludu irańskiego z pogranicza iracko-irańskiego albo Arab chrześcijanin czy chrześcijanin Asyryjczyk, czyli przedstawiciel ludu semickiego trochę starszego niż Arabowie. Irakijczyk to znaczy obywatel państwa irackiego, które jest tworem sztucznym, który do dzisiaj się chyba nie zintegrował do końca.

Ale coś chyba jednoczy Irakijczyków?

Tak naprawdę nic poza tymi sztucznymi granicami. Wydaje się, że wiele więcej ich dzieli, stąd bardzo skomplikowana sytuacja wewnętrzna w Iraku i stąd trudności z poradzeniem sobie z Irakiem przez tych, którzy by chcieli w jakiś sposób ten kraj spacyfikować. Po prostu bardzo trudno znaleźć kogoś, kto mógłby być przedstawicielem wszystkich Irakijczyków. Szyita nie będzie się wypowiadał w imieniu sunnity, a jeśli to zrobi, to sunnita to podważy.

Tradycyjnie rządzą sunnici, którzy są w mniejszości?

Od VIII wieku, od kiedy istnieje Bagdad, prawie zawsze u władzy byli sunnici. Szyici rządzili w Iraku zaledwie przez kilkanaście lat, kiedy jego część znajdowała się w granicach imperium perskiego. To była jednak obca władza. Trudno więc mówić, że iraccy szyici kiedykolwiek sprawowali w tym kraju władzę.

Dlaczego, choć są oni najliczniejsi w Iraku, nigdy nie sięgnęli po władzę?

Szyici od początku istnienia jako odłam w islamie zawsze byli w opozycji. Zawsze byli tymi słabszymi, których się odsuwało od władzy. Tak było za czasów kalifatu, za czasów osmańskich i jeszcze później za czasów brytyjskich. Można by się zastanowić, dlaczego tak było, bo Brytyjczycy mieli wybór - mogli popierać szyitów albo sunnitów. Zawsze jednak wszyscy popierali odłam sunnicki, który miał za sobą cały świat arabski. Natomiast Arabowie szyici tak naprawdę nie mieli za sobą nikogo, bo nawet Iran do końca się za nimi opowiadał. Irak był w dużej mierze szyicki od początku czasów muzułmańskich, czyli od wieku VII, Iran zaś jest szyicki dopiero od wieku XVI, o czym się rzadko pamięta. Poza tym, choć istnieją religijne związki między szyitami irackimi i irańskim, to jednak ważniejszy jest czynnik narodowy. Nie wyobrażam sobie, żeby Arabowie szyici z południa Iraku nagle chcieli się znaleźć w granicach szyickiego państwa irańskiego. Konflikt irańsko-arabski czy irańsko-semicki zawsze na tym terenie istniał.

Czy szyici iraccy czują się sfrustrowani, a jeżeli tak, to jaką rolę może odegrać ta frustracja w momencie, gdy będą się ważyły losy Saddama Husajna?

Sfrustrowani są od dosyć dawna. I dlatego też najsilniejsza opozycja przeciwko nie tylko rządom Saddama Husajna, ale wcześniej przeciwko monarchii, a w latach dwudziestych zeszłego stulecia przeciwko rządom Anglików - była wśród szyitów. Nie podejrzewam, żeby dążyli do tego, by na terenie całego Iraku stworzyć swoje państwo. Są natomiast tendencje do stworzenia odrębnego państwa szyickich Arabów. To wynika z wypowiedzi opozycji szyickiej. Najważniejszą postacią jest w niej ajatollah Muhammad Bakir al-Hakim, z jednej strony działacz polityczny, a z drugiej wybitny teolog. Za jedno z zadań stawia on sobie utworzenie szyickiego państwa arabskiego, czyli oderwania się od części sunnickiej i kurdyjskiej Iraku. Czy to się uda, to trudno stwierdzić, ale takie dążenia są.

Czy Amerykanie mogą liczyć na wsparcie szyitów?

Myślę, że nie. Na początku mogą udawać, że jest im po drodze z Amerykanami. Natomiast bardzo szybko z tego zrezygnują. Tłumaczę to szyicką teorią teologiczną, która się nazywa takijja - czyli ukrywanie właściwych poglądów albo wyznania w sytuacji zagrożenia. Kiedy muzułmanin jest zagrożony, może uciekać się do współpracy z tymi, z którymi by normalnie nie współpracował. Żeby coś zyskać, może nawet współpracować z niewiernymi. Myślę, że szyici iraccy mogą przez pewien czas udawać chęć współdziałania z Amerykanami, choć tyle ich dzieli. Trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby Amerykanie nagle stwierdzili, iż będą popierać muzułmańską republikę na południu Iraku, bo wiadomo, jaki mają stosunek do takiej samej republiki w Iranie. A byłaby to republika o identycznej strukturze, co nie znaczy, że oba państwa szyickie by się połączyły.

Jak silny jest islam w Iraku?

Od strony swobód osobistych Irak był jednym z najbardziej liberalnych krajów arabskich. Ale Saddam Husajn, który dawniej próbował jak najbardziej zeświecczyć Irak, teraz wraca do symboli religijnych. A to znaczy, że potrzeba mu poparcia wewnątrz kraju, ale też na zewnątrz.

Ale czy Saddam jest wiarygodny, gdy sięga po hasła islamskie?

W islamie, w kulturze arabsko-muzułmańskiej, bardzo trudno jest mówić o kimś, że jest kompletnym ateistą. Socjaliści arabscy, nawet komuniści, tak naprawdę są dziwnymi komunistami, bo są jednocześnie muzułmanami. Już w latach osiemdziesiątych w czasie wojny iracko-irańskiej zaczęły się pojawiać portrety Saddama Husajna z pielgrzymki do Mekki, portrety Husajna modlącego się czy odwiedzającego święte miejsca szyitów. A zatem do tego, żeby obraz wodza był pełny i wiarygodny dla Irakijczyków, musiał zawierać element religijny. Islam można spychać, natomiast nie da się go zlikwidować.

Czy inni muzułmanie w regionie poczuwają się do solidarności z Irakijczykami?

To poczucie solidarności jest na pewno większe, niż nam się wydaje. Dlatego, że my myślimy innymi kategoriami - kategoriami państwa, i to państwa narodowego. Dlatego dla nas pewne rzeczy są jasne - jeden najechał drugiego, więc są potem wrogami. Tam funkcjonuje to trochę inaczej, jest pojęcie wspólnoty muzułmańskiej, czyli tzw. ummy. Ulica arabska nie godzi się na to, by rządy przyłączyły się do jakiejś koalicji, skierowanej przeciw jakiemuś krajowi arabskiemu, której na dodatek przewodzą kraje niemuzułmańskie.

Czyli Arab jordański, Arab saudyjski i Arab iracki myślą, że są z tej samej rodziny.

Tak. Choć przez blisko sto lat istnienia państw arabskich osłabła koncepcja jedności, ale innej jeszcze nie ma. Nie ukształtowało się do końca poczucie, że się jest Jordańczykiem czy Saudyjczykiem. Oni zawsze będą mieli świadomość wspólnego arabskiego pochodzenia. Dziesięć lat temu, kiedy często jeździłem do Iraku, na lotnisku w Bagdadzie były oddzielne przejścia dla Irakijczyków, oddzielne dla pozostałych Arabów, oddzielne dla reszty. Bycie Irakijczykiem było w jakiś sposób podkreślane. Ale reszta Arabów była traktowana inaczej niż niearabscy cudzoziemcy.

Przed kilkunastu laty niektórzy mówili, że Irak jest najlepszym na Bliskim Wschodzie miejscem dla chrześcijan. Czy nadal tak jest?

Myślę, że to już się zmieniło w związku z sytuacją po wojnie nad Zatoką. Chrześcijanie w każdym kraju arabskim do pewnego stopnia są traktowani jak piąta kolumna Europy. W Iraku, o ile wiem, nie doszło do jakiejś eksterminacji. Natomiast nie podejrzewam, żeby w tej chwili chrześcijanom tak dobrze się działo, jak chociażby w latach osiemdziesiątych. Tym bardziej że wspólnota chrześcijańska bardzo się kurczy. To wynik emigracji z Iraku, ucieczki przed ciężkimi warunkami, jakie tam panują. Ale to, że Irak był dobrym miejscem dla chrześcijan, było w dużym stopniu prawdą. Wynika to z faktu, że Irak jako państwo, jeśli można tak mówić, ma poczucie niejednorodności mieszkańców. Nie jest to ludność jednego pochodzenia, jednej religii. W samej nazwie państwa nie mamy dodatku arabska ani muzułmańska, tylko Republika Iracka. To jest podkreślanie, że Irak to nie tylko islam, nie tylko Arabowie. Ten pluralizm był akceptowany na pewno do lat osiemdziesiątych. Także w stosunku do Kurdów. Mieli tam największe swobody, pozwalano im na dosyć daleko posuniętą możliwość funkcjonowania ze swoim językiem, strojami, zwyczajami. Potem to się zmieniło, doszło do masakr ludności kurdyjskiej.

Czy po tych masakrach jest szansa na pojednanie między Kurdami a Arabami irackimi, jeżeli dojdzie do obalenia Saddama Husajna. Czy jest szansa na to, że Kurdowie nie będą dążyli do utworzenia własnego państwa?

W tej chwili to bardzo trudne. Eksterminacja Kurdów w Iraku się nasila. Wcześniej dochodziło do mordów nawet tysięcy Kurdów. Dziś zakazuje się mówienia po kurdyjsku, zmusza do podpisywania oświadczeń, że do tej pory oszukiwali państwo, mówiąc, że są Kurdami, a tak naprawdę są pochodzenia arabskiego. Oczywiście to powoduje dalsze prześladowania, bo skoro oszukiwałeś państwo, to jesteś jego wrogiem. Kurdowie są wyganiani ze swoich domów, w których osiedlają się Arabowie przesiedleni z innej części Iraku albo Arabowie palestyńscy. Próba powrotu Kurdów do ich dawnych mieszkań wywołałaby wojnę domową. Jeszcze w latach osiemdziesiątych tego rodzaju prześladowań nie było. Można było pisać i mówić po kurdyjsku, była radiostacja kurdyjska, telewizja, podręczniki. To był jedyny kraj, gdzie istniała literatura kurdyjska, oczywiście w określonych ramach, cenzurowana. To wszystko jest przeszłością. Arabowie zostali przez Saddama podburzeni przeciwko Kurdom w stopniu dużo większym, niż to było wcześniej. Dlatego - biorąc również pod uwagę historię Kurdów i ich stałe nieudane dążenie do oderwania się od państw, w których mieszkają - pojednanie jest mało prawdopodobne. Nie podejrzewam, żeby Kurdowie mieli chęć pozostawania w jakiejś federacji łączącej trzy części Iraku.

Czyli przewiduje pan rozpad Iraku?

Sądzę, że to pseudopaństwo rozsypie się na trzy kawałki. Mogłoby być inaczej, gdyby w opozycji była jakaś postać charyzmatyczna. Cokolwiek by mówić o Saddamie, on charyzmę ma. A w opozycji? Iracki Kongres Narodowy to 50 różnych ugrupowań. Nie bardzo umiem sobie wyobrazić jednego przedstawiciela Kongresu, który by reprezentował interesy wszystkich tworzących go ugrupowań. Musiałby być jednocześnie komunistą, szyitą, Kurdem, monarchistą i zwolennikiem republiki świeckiej. Rachunki krzywd w Iraku są tak wielkie, że nie wiem, kto by mógł zostać prawdziwym przywódcą całego przyszłego państwa.

Nie znajdzie się jakiś iracki Hamid Karzaj?

Przewrotnie powiem, że dla mnie postacią o największej charyzmie w opozycji irackiej jest ajatollah al-Hakim. Cieszy się największym poparciem wśród irackich Arabów. Ale jest nie do zaakceptowania przez Zachód. Załóżmy, że irackim Karzajem zostałby Ahmad Szalabi, przywódca Irackiego Kongresu Narodowego, który działa na Zachodzie i jest finansowany przez Zachód. Może udałoby się go uczynić przywódcą kraju, ale nie podejrzewam, żeby przetrwał na tym stanowisku po wycofaniu się wojsk amerykańskich z Iraku. Al-Hakim nie żyje za cudze pieniądze, ale dążyłby do utworzenia państwa podobnego do Iranu ajatollaha Chomeiniego.

Saddam otaczał się ludźmi ze swojego miasta Tikrit. Czy należy się spodziewać, że jeżeli uda się jednak wybrać nowego władcę, to otoczy się on swoimi krewnymi i krajanami?

Tak jest we wszystkich krajach arabskich. Jeżeli miejsce po Saddamie zajmie ktoś z innego klanu, to należy się spodziewać sytuacji podobnej, swego rodzaju nepotyzmu. Wynika to z bardzo głęboko zakorzenionej wspólnoty i solidarności plemiennej. Choć teoretycznie zostało to zniesione przez islam już wiele setek lat temu, w praktyce funkcjonuje. Arabowie najlepiej się czują w otoczeniu własnego klanu, własnego rodu. Wyjście poza ród jest kwestią bardzo trudną i niebezpieczną.

A jak może być z wymienianą przez Amerykanów jako jeden z najważniejszych celów wojny z Saddamem demokratyzacją Iraku. Czy zaszczepienie demokracji jest w ogóle możliwe?

Wbrew temu, co mówią rozmaici specjaliści, uważam - obym nie miał racji! - że jest to niemożliwe. Będzie tak - nie tylko w Iraku, ale w ogóle w krajach muzułmańskich - dopóty, dopóki islam będzie kształtował wszystkie aspekty życia. Wśród fundamentalistycznych teologów jest popularna koncepcja, że nie można połączyć tworu boskiego z tworami pochodzenia ludzkiego. Czyli państwa muzułmańskiego, które jest tworem boskim, z demokracją, kapitalizmem czy innymi izmami, które są stworzone przez ludzi. Dlatego prawdziwej demokracji nie da się wprowadzić. Inni teoretycy państwa muzułmańskiego twierdzą, że formy demokracji były znane w islamie już od samego początku i są niejako elementem konstytucyjnym samego islamu. Ta druga koncepcja to swego rodzaju anachronizm, z demokracją w takim sensie mamy do czynienia w Iranie. Ale nie jest ona taka, jakiej by oczekiwali Europejczycy. Takiej demokracji, jaką myśmy stworzyli, na pewno nie da się tam zaszczepić, tak jak u nas nie da się zaszczepić państwa muzułmańskiego. Tak uważam, choć, jak powiedziałem, wolałbym nie mieć racji.

Czyli Irakijczycy, jeżeli przetrwa ich państwo, są skazani na dyktatora, otoczonego ludźmi ze swojego klanu?

Nie wiem, czy koniecznie na dyktatora. A jeśli już, to nie musi być, że tak powiem, dyktator klasy Saddama Husajna. Natomiast nie spodziewałbym się jakiejś wielkiej demokracji.

Czy sądzi pan, że gdy wojska amerykańskie otoczą Bagdad, znaczna część mieszkańców stolicy będzie gotowa oddać życie za Saddama Husajna? Czy można przekonać Irakijczyków, że z nowym władcą będzie im lepiej?

To nam się wydaje, że oni będą bronić Saddama Husajna. Oni będą bronić Iraku. Bez względu na to, czy u władzy będzie Saddam Husajn, czy ktoś inny. Opór bagdadczyków wobec nacierającego wroga będzie wielki, ale daleki byłbym od stwierdzenia, że jest to wynik poparcia dla Saddama. Pamiętajmy, że będzie to najazd obcych.

Z Markiem M. Dziekanem rozmawiał Jerzy Haszczyński

RZECZOWY PRZEGLĄD PRASY

0x01 graphic

Amerykański bojar

Prawdziwy, a nie fałszywy, chwilowy pragmatyzm każe uznać jedno: dla nas (Rosji - red.) niewygodna jest nie tylko ta wojna, ale i ten model ładu światowego, który buduje administracja Busha. Jest on niewygodny, ponieważ w tym nowym ładzie przewidziana jest dla nas rola posługacza przy amerykańskim bojarze. Rosja, jak w wypadku Iraku, może starać się uciekać od konfrontacji z "bushowską" Ameryką, ale nieuchronnie dojdzie do nowego starcia z jakiegokolwiek innego powodu. I to już w najbliższym czasie.

0x01 graphic

Korzyść dla USA

Z pierwszych uderzeń, których celem jest Saddam Husajn, George W. Bush może wyciągnąć jedynie korzyści. Jeśli iracki prezydent zginie, Waszyngton może liczyć na uciszenie społeczności międzynarodowej, w większości przeciwnej wojnie. Jeśli nie uda się zabić Saddama, Bush będzie mógł zawsze twierdzić, że amerykański atak jest skierowany przeciwko jednemu człowiekowi i jego reżimowi, nie zaś przeciwko całemu krajowi i jego ludności.

0x01 graphic

Różne koncepcje Unii

Kryzys iracki ujawnił przeciwstawne koncepcje dzielące Unię Europejską. Dla Francji, wspieranej przez Niemcy, Europa powinna stać się samodzielnym aktorem na scenie międzynarodowej, bez oglądania się na Stany Zjednoczone. Dla innych państw członkowskich - a po bliskim rozszerzeniu mogą one stać się większością - Unia jest przede wszystkim strefą gospodarczej prosperity. W sprawie własnego bezpieczeństwa powinna jednak bez wahania zdać się na Amerykanów.

0x01 graphic

Imperialna wola

Dążenie do zmiany reżimu (w Iraku - przyp. red.) jest wyrazem imperialnej woli kształtowania rzeczywistości. Świat doświadczył tego jedynie w nielicznych momentach swej historii. To właśnie mocno rozgoryczyło przyjaciół Ameryki. Zwłaszcza zaś brak gotowości do kompromisu oraz poświęcenie prawie wszystkich zasad skutecznej polityki zagranicznej dla osiągnięcia jedynego celu. Za konfrontacją USA z irackim dyktatorem kryje się znacznie większy konflikt, który nie czyni świata bardziej bezpiecznym, lecz mniej stabilnym.

0x01 graphic

Zachód musi się zjednoczyć

Tygodnie sporów i dyskusji należą już do przeszłości. Nie czas teraz na toczenie dyskusji prawnych. Gdy tylko zakończy się wojna, Zachód musi zjednoczyć siły i odbudować lepszy Irak w znaczeniu materialnym i politycznym. Muszą zostać przezwyciężone podziały w Europie i wspólnocie transatlantyckiej. Jeżeli rozpadnie się sojusz europejsko-amerykański i zamiast niego pojawi się próżnia, odbędzie się to kosztem bezpieczeństwa i dobrobytu.

Wydarzenia ostatnich dni zaktywizowały internautów i moderatorów

Wojna w sieci

Wybuch wojny odbił się szerokim echem w Internecie. Na wszystkich znanych portalach internetowych na świecie równocześnie z rozpoczęciem działań militarnych pojawiły się pierwsze doniesienia z Iraku, na bieżąco uzupełniane wraz z rozwojem wydarzeń.

Wkrótce rozgorzały też ożywione dyskusje między przeciwnikami a zwolennikami zbrojnej interwencji. Internauci głosowali w rozmaitych sondach, wyrażali swe stanowisko w księgach gości stron www oraz za pośrednictwem e-maili.

Na jednym z najpopularniejszych polskich portali internetowych kilkadziesiąt tysięcy osób odpowiedziało na pytanie: "Czy decyzja o ataku na Irak jest dobra?". Zdania internautów były podzielone - z niewielką przewagą "nie". Jak widać, polscy użytkownicy Internetu nie są grupą reprezentatywną dla całego społeczeństwa, którego zdecydowana większość sprzeciwia się wojnie.

Różnica zdań przejawiła się również w dyskusjach, jakie prowadzono na tym samym portalu. Jeszcze późnym wieczorem w środę pojawił się tam apel "Nie wojnie", którego autorka porównała George'a W. Busha do Adolfa Hitlera. Do apelu tego przyłączyło się kilkaset osób, które automatycznie otrzymały zaproszenie na antywojenną demonstrację pod Ambasadę Stanów Zjednoczonych w Warszawie.

Obok, w tym samym dziale, zaproponowany został temat, którego inicjator wyraził opinię, że "wszyscy prawdziwi katolicy powinni być za wojną" z Irakiem, zamieszkanym według niego przez pogan. Inny internauta nazwał amerykańskie działania dwudziestopierwszowieczną wyprawą krzyżową. Kolejni zwolennicy wojny przypominali o zbrodniach irackiego dyktatora i demonstrowali poparcie dla koalicji antyterrorystycznej.

Inny popularny polski portal zaproponował swoim użytkownikom sondę na temat przewidywanego czasu trwania interwencji. Większość z kilkunastu tysięcy głosujących była przekonana, że operacja potrwa kilka miesięcy, jedynie kilkanaście procent wierzyło, że wojna zakończy się w kilka dni. Na forum tego portalu pojawił się apel nieznanego wcześniej koła "Pacyfista", które wezwało do protestów przeciwko polskiemu udziałowi w koalicji antyterrorystycznej. Pewien użytkownik w dyskusji wyraził natomiast zadowolenie, że "nareszcie ktoś się zabrał za tego Husajna".

Atak na Irak zaktywizował nie tylko internautów. Również moderatorzy bardzo dobrze przygotowali się na wybuch wojny. Na większości portali pojawiły się osobne działy i podstrony poświęcone konfliktowi. Znalazły się tam dziesiątki artykułów, analiz, map, sylwetek i statystyk. Podobny dział pojawił się w internetowym wydaniu "Rzeczpospolitej".

Jeden z popularnych portali uruchomił nawet iracki "serwis specjalny" opatrzony własnym logo i menu. Ciekawą usługę zaproponował swoim użytkownikom internetowy serwis BBC, oferując możliwość bieżącego informowania ich o rozwoju wypadków za pomocą e-maili.

Na stronie CNN można było za niewielką opłatą obejrzeć i usłyszeć przemówienie George'a W. Busha i krótkie filmy z pierwszych godzin irackiej operacji.

O ile polski Internet wydaje się podzielony, o tyle przeglądając anglojęzyczne strony www, nie można nie zauważyć dużej liczby antywojennych witryn, które pojawiły się ostatnio w sieci. Od momentu wybuchu wojny ich użytkownicy przejawiają wyjątkową aktywność, zwolennicy ataku wydają się być w mniejszości. Największym serwisem nowoczesnych pacyfistów jest amerykańska strona "Zjednoczeni dla pokoju", na której można dowiedzieć się wszystkiego o protestach, demonstracjach i działaniach antywojennych. Oprócz międzynarodowych stron pacyfistycznych powstały ostatnio witryny lokalne typu "Nowy Jork mówi wojnie: nie" lub "Czarny głos dla pokoju" (opinie mniejszości rasowych w USA).

Zarówno moderatorzy, jak i odwiedzający tego rodzaju strony stanowczo potępili rozpoczęcie działań zbrojnych w Iraku. Można na nich znaleźć wezwania do akcji protestacyjnych i społecznego oporu. W działach, gdzie mogą udzielać się użytkownicy, podobnie jak na polskich witrynach, rozgorzały dyskusje, a internauci na ogół wyrażali niezadowolenie i oburzenie.

Dla zdecydowanych na radykalniejsze działania internetowych pacyfistów strony założyły organizacje antywojennych nudystów oraz "Akcja - Ludzkie Tarcze", która organizowała dla ochotników wycieczki Londyn - Bagdad, by mogli osobiście, a nie tylko sprzed komputerowego monitora, próbować przeciwdziałać wojnie.

Piotr Zychowicz

AUTORSKI PRZEGLĄD PRASY

Wojna, czyli strategia farmaceutyczna

Sobota - niedziela

"Głównym celem wojny z Irakiem wcale nie jest walka z ÇterroryzmemČ ani zdobycie pól naftowych. Ta wojna ma stanowić element długoterminowej strategii farmaceutycznych/petrochemicznych grup inwestycyjnych, zmierzającej do utrzymania światowej kontroli poprzez stworzenie stanu światowego zagrożenia". To kluczowy fragment z "listu otwartego" dr. Matthiasa Ratha, który na całej stronie zamieszcza "TRYBUNA". "Niniejszy publiczny serwis informacyjny jest finansowany przez setki tysięcy pacjentów, którzy skorzystali już z naturalnych programów leczniczych" - czytamy na dole strony. A jednak setek tysięcy nie było stać na wykupienie strony w innym jeszcze dzienniku. Biorąc pod uwagę zawartość "serwisu", trudno się dziwić.

"Do Bagdadu tysiącami przybywają arabscy ochotnicy" czytamy w "ŻYCIU WARSZAWY". Ciekawe, jak gazeta ich policzyła?

Wojna dotarła również do polskiego parlamentu. Była to, a jakże, wojna w Samoobronie. Inaczej: "Posłowie [z Samoobrony] dali sobie po pysku" - "SUPER EXPRESS".

Poniedziałek

"A więc wojna" - ogłasza "TRYBUNA". "O krok od wojny" - ostrożniej stawia sprawę "ŻYCIE WARSZAWY".

A "NASZ DZIENNIK" zachowuje ciągle nadzieję. "Jeszcze nie jest za późno" - na pierwszej stronie wzywa do opamiętania USA. Podtytuł artykułu: "Aroganckie ultimatum" - oczywiście amerykańskie. A Irak? "Irak się rozbraja".

Wtorek

"Max idzie na wojnę" - czytamy w "SUPER EXPRESSIE". Chodzi o amerykańskiego korespondenta TVP Mariusza Maxa Kolonkę. Na zdjęciu Kolonko rozebrany do pasa osłania się kamerą. "Dla Maxa Kolonki pierwotnie nie było miejsca w wyprawie na wojnę. Gdy pokazał to zdjęcie, w Amerykańskim Centrum Dowodzenia zmieniono zdanie". Zastanawiam się i już wiem. Kolonko potrafi udźwignąć kamerę!

Środa

"Nigdy więcej wojny" - na pierwszej stronie "NASZ DZIENNIK" przypomina nam hasło, którym byliśmy karmieni przez 40 lat. Przypomina nam zresztą nie tylko to.

Czwartek

"Wojna jest niemoralna", odkrywa "NASZ DZIENNIK".

A red. naczelnemu "TRYBUNY" Markowi Barańskiemu wszystko się kojarzy. Teraz skojarzyła mu się operacja w Iraku z agresją na Czechosłowację w 1968 roku. A niech czytelnicy zgadną, z czym kojarzyła się mu w momencie jej przeprowadzenia?

Piątek

I jak zwykle wszystko rozstrzygnął Adam Michnik. "Nie było wyjścia" - ogłosił w "GW". Nie ma wyjścia, trzeba się zgodzić!

Bronisław Wildstein

Antywojenne manifestacje zgromadziły tysiące ludzi na całym świecie

Wystąpienia dla pokoju

Na ulice Aten wyszło ponad 200 tysięcy osób demonstrujących przeciwko wojnie w Iraku ( na zdjęciu). Było ich nieco mniej niż dzień wcześniej, ale i tak to największa z piątkowych demonstracji na świecie.

Marsze antywojenne odbyły się również w innych miastach Grecji. Uczestniczyło w nich po kilkadziesiąt tysięcy osób. Rząd grecki wyraził uznanie dla rodaków za ich "nastroje antywojenne", bo "w pełni rozumie ducha manifestacji". Jednak w Atenach, mimo ścisłego kordonu policji, do ogrodu przy nieczynnej ambasadzie amerykańskiej wrzucono dwa koktajle Mołotowa.

30 tysięcy osób manifestowało w Brukseli. W Stambule kilka tysięcy osób krzyczało: "Niech będą przeklęte Stany Zjednoczone". W Londynie rowerzyści jeździli wokół parlamentu z hasłami: "Pedałuj dla pokoju" i "Rowery zamiast bomb". Przed duńskim parlamentem zebrało się tysiąc dzieci.

W stolicy Jemenu Sanie na ulice wyszły trzy tysiące osób; zginęły cztery (w tym 11-letni chłopiec), a 23 zostały ranne. W kilku miastach na Zachodnim Brzegu Jordanu oraz we wschodniej części Jerozolimy ulicami maszerowało ponad 10 tysięcy Palestyńczyków. J.K., PAP, AFP

(C) AP



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rzeczpospolita w dobie unii polsko – saskiej
II Rzeczpospolita – kraj wielu narodów 2
II Rzeczpospolita – kraj wielu narodów
Rzeczpospolita wielu narodow Mniejszosci narodowe i etniczne
Początki władzy ll Rzeczpospolitej, Komunizm
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 17 marca 1921r
2 14 Rzeczpospolita za panowania Zygmunta 3 Wazy
Ustrój polityczny Rzeczpospolitej Polskiej – powtórzenie wiadomości.II, WOS - matura, Matura 2015
POLSKA RZECZPOSPOLITA LUDOWA PRL(1)
SCENARIUSZ Rzeczpospolita w XVII wieku, Testy, sprawdziany, konspekty z historii
Demokracja zza krat Rzeczpospolita
Scharakteryzuj przyczyny i skutki traktatu krakowskiego z25 roku dla Rzeczpospolitej w XVI i XVIII
konstytucja rzeczpospolitej polskiej
II Rzeczpospolita Polska, 40, 40
ll Rzeczpospolita, Wojna wietnamska
Krótkie ściągi, OKUPACJA ZIEM II RZECZPOSPLITEJ, OKUPACJA ZIEM II RZECZPOSPLITEJ
Historia Poczty Polskiej, Historia Poczty Polskiej-ll Rzeczpospolita
ll Rzeczpospolita, Wojna bolszewicka 1919-21
Mniejszosci tab, Mniejszości w II Rzeczpospolitej , PRL i III RP (szacunki*)
Polskie Konstytucje 1791-1997, Konstytucja marcowa 1921, KONSTYTUCJA RZECZPOSPOLITEJ POLSKIEJ Z DNIA

więcej podobnych podstron