pełnia 1-6


Pełnia

By: ag31991

PROLOG:

Czułam, że czas zaczyna zwalniać. Bałam się jego dzikiego spojrzenia. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego co miało zaraz nastąpić. Chciałam zapamiętać każdy moment, każdy najdrobniejszy szczegół. Widziałam jak jego złote tęczówki zachodzą mgłą i staja się coraz ciemniejsze. Edward przestawał panować nad sobą. Poczułam znaną mi już wcześniej słodkawą woń. Jego kły pokryły się jadem.

Początek był blisko...

1 LOT

Doskonale znałam ścieżkę, po której właśnie stąpam. Do domu miałam jakieś sto metrów. Nie wiem jednak czemu się bałam. Cisza dookoła była nie do zniesienia. No i przecież jest ranek. A przynajmniej tak mi się zdawało.

W lesie robiło się coraz ciemniej. To niemożliwe żeby tak prędko zmierzchało. Z ciemnych chmur zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. W niedługim czasie mżawka zamieniła się w okropną ulewę. Musiałam wrócić jak najwcześniej do domu. Charlie będzie się o mnie martwił. W Forks każdy deszcz jest nieodłączną częścią kolejnych dni, niestety nie dzisiaj. Zapowiadało się na niezłą burzę. Jasne błyskawice poczęły rozjaśniać czarne niebo. Nie byłam daleko ale instynktownie zaczęłam biec. Nie bałam się burzy. Nie takie rzeczy przechodziłam. Chociaż znając moje szczęście piorun ,który miałby uderzyć w ziemie trafił by prosto we mnie. Nie niepokoiło mnie to. W mojej głowie odezwał się dawno niezauważalny instynkt. Czułam ,że jestem w niebezpieczeństwie, że chcą zabrać coś co kocham. Biegłam bez przerwy ale nadal nie mogłam dojrzeć ściany mojego domu.

Dookoła ciemny las a ja nadal nie dotarłam do końca ścieżki. Po jakimś czasie zobaczyłam prześwit między drzewami- dom. To co ujrzałam różniło się jednak od moich oczekiwań.

Piaszczysta plaża, księżyc w pełni.- doskonale znałam ten widok. Nie wiem jednak skąd. Podeszłam do wody. Była tak kusząca. Wręcz mnie wołała. Nie mogłam się oprzeć pragnieniu. Wpatrując się w srebrzystą tarczę księżyca weszłam do morza mocząc skrawki mojej i tak przykrótkiej koszuli nocnej. Szukałam w wodzie swojego odbicia. To niemożliwe!. Nie ma go.

W miejscu gdzie powinien znajdować się mój kontur odbijała się srebrna kula. Spanikowałam. Chciałam uciekać ale stałam jak zaczarowana. Po chwili kontur księżyca zaczął zmieniać swój kształt. Wspomnienia zaczęły powracać. No tak. Charlie wcale by się o mnie nie martwił. Jestem teraz Bellą Cullen. Obraz w wodzie przybrał kształt dwóch postaci. Mojej i Edwarda. Nasze spojrzenia skierowane na księżyc. Moja ręka na jego torsie. Już po chwili znaleźliśmy się na głębszej wodzie. Jego pocałunki... dłonie wplecione w moje włosy. Ogarnęło mnie dobrze mi znane uczucie podniecenia. Całe wydarzenie miałam szansę przeżyć kolejny raz.

Edward składał pocałunki na moich ustach, powiekach, nosie... Wziął moje ręce i począł całować nadgarstki. Nie musiałam patrzeć w odbicie by wiedzieć co zaraz nastąpi. Mój kochanek weźmie mnie na ręce i zaniesie na wielkie białe łoże. Nie musiałam patrzeć ale chciałam. Tkwiłam w tym jak zahipnotyzowana. Edward nadal pieścił moje ciało. Jego pocałunki zeszły na moją szyję.

Dalsza część wizji różniła się znacznie od wydarzeń, które zapamiętałam. Młody bóg wcale nie wziął mnie ręce. Jego lśniące kły wbiły się w miejsce które właśnie czcił ustami. Pragnęłam tej przemiany ale cały obraz mnie przerażał. Edward nie opanował pragnienia. Po jakimś czasie w jego ramionach znajdowało się bezwładne, martwe ciało. Moje ciało. Nie to jednak mnie tak przeraziło. Z odbicia skierowały się na mnie jego oczy... Z krwistoczerwonymi tęczówkami. Te spojrzenie. Nadal pragnął mojej krwi...

Szybko zamknęłam oczy. Nie chciałam na to patrzeć. Nigdy nie byłam tak przerażona. Patrzył na mnie tak samo jak James tyle ,że to nie był on. To był mój anioł. Mój stróż chciał mnie zabić.

Stałam tak z przymkniętymi powiekami. Trzeba będzie je kiedyś otworzyć. Lekko uniosłam rzęsy. W wodzie znów był tylko księżyc. Srebrzysty i piękny. Kiedy się uspokoiłam jego kształt znów począł się zmieniać.

Po kilku minutach był mną. Taką jaka tam stałam. Powinno mnie to uspokoić ale czułam, że przychodzi cos nowego. Przemiana trwała dalej. Gdy obraz się unormował w wodzie widoczna byłam ja. Ja z wielgachnym brzuchem.

Uśmiechnęłam się do siebie. Przypomniałam sobie o maleństwie znajdującym się we mnie. W odpowiedzi w odbiciu pojawił się grymas bólu. Bólu i przerażenia. Nie rozumiałam co się dzieje. Każdą komórkę mojego ciała ogarnęła panika. Panika i strach o nienarodzone dziecko. Instynktownie owinęłam brzuch rękoma. Chciałam je chronić za wszelką cenę. Odbicie powtórzyło mój ruch ale przerażenie widoczne na tamtej twarzy nie zmieniło się.

Druga ja ze strachem spoglądał gdzieś w dal. Mój wzrok instynktownie pokierował się w tym samym kierunku. Tam ktoś był. Ciemna postać zmierzała do mnie z głębi oceanu. Bałam się jej. Czułam ,że chce mi je zabrać. Zabrać mi moje dziecko. Moje i Edwarda. Postać była coraz bliżej. Nie mogłam się ruszyć. Chciałam krzyczeć, uciekać. Ale nie mogłam.

-Edwardzie!- z mojego gardła wydarł się krzyk- Pomocy!

Postać przyspieszyła. Nie mogłam nic zrobić. Zamknęłam oczy i skuliłam się.

-Cii kochanie już jestem- melodyjny baryton wydobył się z ust mojego kochanego który mnie przytulił.

-Edwardzie- chlipałam- on...mi...-nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa zamiast tego pokazałam ręką na mój brzuch.

-Spokojnie maleńka. Wydostaniemy TO z Ciebie.

Nim dotarło do mnie co mówi było już za późno. Edward wziął mnie na ręce i zębami zaczął rozcinać mój brzuch.

-NIE!

-Spokojnie Bello. Miałaś zły sen.- Edward siedzący obok przytulił mnie. Jego zimny tors przyjemnie chłodził moje ciało.

-Gdzie jesteśmy?- spytałam zaspanym głosem.

-Zaraz lądujemy. Za niecałą godzinę będziemy w Forks.

No tak dopiero mi się przypomniało. Podróż poślubna, kurczak, ciąża... Cholera! Żeby tylko Rosalie dotrzymała słowa. W tym momencie tylko ona była moją sojuszniczką.

„W telefonie rozległ się kolejny sygnał. Bałam się ,że nie zdąży odebrać.

W słuchawce nastało chwilowe milczenie.

-Rosalie proszę...oni chcą je zabić.- błagałam

-Mów- powiedziała swoim (jak zwykle w stosunku do mnie) oschłym tonem

-Jestem w ciąży.

Cisza. Postanowiłam kontynuować.

Kolejna cisza....

-Ros...

-Dobrze. Pomogę. Na lotnisku podbiegnij od razu do mnie. Nie damy go skrzywdzić- Jej zatroskany ton potwierdził to ,że nie kłamie.

-Dziękuje...Edward idzie..

-Rozumiem- prześpij się bo inaczej od razu zauważy, że coś kombinujesz.

Tylko co miał oznaczać ten sen? Przestroga? Czyżby Edward aż tak bardzo nienawidził tego co we mnie jest? Co go tak przerażało? Przecież będziemy mieli dziecko! Nasze wspólne. Wyjątkowe. Czy tak trudno to zrozumieć?

-O czym myślisz?

-Yyy...- nie wiedziałam co powiedzieć. W podbrzuszu poczułam kolejne kopnięcie. Tym razem mocniejsze- Musze do łazienki...

2. Płacz

-Tam są.

No tak. Przy Edwardzie nie mam po co przejmować się poszukiwaniem rodziny na lotnisku. Wystarczy tylko, że odszuka ich myśli. MYŚLI! Cholera. A jeśli Rosalie niechcący zdradzi nasz plan. Przyjrzałam się Edwardowi. Nie widać nic niepokojącego. Miał zamyślony wyraz twarzy ale tym się nie przejmuje gdyż nie zmienił go od kiedy zwymiotowałam w samolocie.

-Edwardzie? A co z bagażami?- Panicznie próbowałam przesunąć moment spotkania. Nie wiedziałam czy plan ma jakiś sens. Przecież nie mam pewności czy czasem Rosalie nie zmieniła zdania. Heh. Ciekawe. Musze polegać na osobie, której prawie nie znam a nasze stosunki...-hmmm to też nie wygląda za dobrze.

Pozostaje jeszcze pytanie czy nawet jeśli nadal chce mi pomóc to czy jest w stanie to zrobić? Edward nie jest sam. Carlisle podziela jego zdanie. On również sądzi, że to co we mnie rośnie jest czymś nieodgadnionym. A to co niewiadome może okazać się niebezpieczne.

-Zaraz po nie pójdę.- Odpowiedział po czym dodał oschłym tonem- Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.

Nie musiałam pytać. Wiedziałam co to za sprawy. Ale jeszcze bardziej byłam pewna tego, że Edward się myli. Ono nie mogło być złe. Jest owocem naszej miłości. Mojej i Edwarda. To nasze dziecko a on uważa je za potwora. Sama myśl o tym, że może się mu coś stać...brrr aż mam ciarki. Kocham to maleństwo tak samo jak kocham Edwarda. Tylko jak mu to wytłumaczyć. Zawsze mówi, ze nie zrobi nic wbrew mnie. Co za bzdura. Nawet nie chce mnie wysłuchać. Jestem pewna ,że cały czas układa w głowie jakiś chory plan jak unicestwić moje maleństwo. Czego on się boi? Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że jeśli moje życie będzie w jakiś sposób zagrożone wystarczy, że do mojej krwi dostanie się jego jad.

W tym momencie przypomniał mi się mój sen. To jak trzymał mnie martwą w ramionach. I to jego spojrzenie pragnące śmierci. Teraz już wiem co ten sen miał oznaczać. On pragnął śmierci mojego dziecka.

Jeszcze chwila i pobiegnę do Rosalie. Jeszcze kilka kroków. Moja ręka znalazła się na wybrzuszeniu.

-Nic się nie martw. Za chwilkę będziemy bezpieczni- powiedziałam w myślach do dziecka

A przynajmniej taką miałam nadzieje. Nieoczekiwane kopnięcie w podbrzuszu zepsuło cały plan. Czyżby to byłą odpowiedź na moją troskę? Fakt w samolocie wyrwało mnie to z opresji. Edward zacząłby cos podejrzewać. A ja jestem nędzną aktorką. Uderzenie było mocne. Naprawdę mocne. Odruchowo zgięłam się w pół a z moich ust wydobył się cichy jęk. ”Boże! Co teraz?”

Wszystko potoczyło się tak szybko.

Edward odruchowo mnie przytrzymał. Zrobił się lekki gwar. Widziałam przerażoną minę Rosalie. Co ona sobie pomyślała? Żeby tylko nic z...

O nie! Kątem oka spojrzałam na Edwarda. Jego oczy poczęły ciemnieć, odruchowo napiął wszystkie mięśnie. Chwile później spojrzał na Rosalie. Wpatrywał się w nią z mieszaniną strachu i wstrętu. Mocno zaciśnięte szczęki wyraźnie pokazały ,że toczył w sobie walkę. Po chwili jego spojrzenie zostało skierowane na mnie. Jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczy takiej mieszaniny złości, smutku i strachu. Czułam, że go zawiodłam.

-Bello...

-Edwardzie ja...- nie dokończyłam. Poczułam silny ból w podbrzuszu a potem ciemność...

* * *

Jasne światło nie pozwoliło mi na natychmiastowe otworzenie oczu. Próbowałam jeszcze chwilę ale za bardzo raziło. Postanowiłam nastawić swoje ciało na odbieranie innych bodźców. Do uszu dochodziło pikanie medycznej aparatury. Jestem w szpitalu? Nie chyba nie. To nie ten zapach. Nie ta atmosfera. Chciałam się podnieść ale poczułam ze jestem przymocowana. Do cholery! Co się dzieje! Moje ręce są przywiązane do łóżka. Wkurzyłam się, a co tam rażenie. Postanowiłam przestać się tym przejmować. Dopiero teraz byłam w stanie otworzyć oczy. Jasne ściany, ogromne okna. To zdecydowanie był dom Cullenów. Przygwożdżenie mnie do łóżka znacznie ograniczało moją widoczność ale wiedziałam jedno w pomieszczeniu byłam sama. Jak na zawołanie po tej myśli w moim ciele rozległ się okropny ból. Głośno jęknęłam. Super zaraz ktoś na pewno się zjawi. Mój wzrok powędrował w kierunku brzucha ,który nie pozostawiał wątpliwości- ciąża.

-Więc jednak żyje- usłyszałam swoje słowa.

-Tak kochanie- z zamyślenia wyrwał mnie baryton mojego męża stojącego tuż obok( czy on zawsze musi przemieszczać się tak cicho?)- Nie martw się to nie potrwa długo. Carlisle już szykuje pokój na operacje. To kwestia kilku godzin. Już niedługo to świństwo nie będzie Ci zagrażać.

Co on mówi? Świństwo? Kilku godzin? Więc na próżno się cieszyłam. Miałam nadzieje, że Edward zrozumie, że się myli. Ono i tak zginie. A Rosalie? Czemu nic nie zrobi? Czemu nic nie robi? Czyżbym myliła się myśląc, że może mi pomóc. Poczułam łzy spływające po moich policzkach.

-Bello...Bello! Nie płacz kochanie. Co się dzieje? Bello!- Edward zaczął panikować.

A niech to. Niech się martwi. Nie obchodzi mnie to. Zaraz zabiją nasze dziecko a on się jeszcze z tego cieszy.

-Carlisle! Wyciągnijmy z niej to jak najprędzej!- usłyszałam krzyk Edwarda.

-Nie! Błagam. Nie zabierajcie mi jego!

Nikt mnie nie słuchał. Edward pędził ze szpitalnym łóżkiem do sąsiedniego pokoju. Dla niego liczyłam się tylko ja. Ja jako osoba. Nie to czego chce.

-Edwardzie błagam! Ja je kocham!- Jęk, panika rozpacz. Nie wiem co z mojego głosu sprawiło, że się zatrzymał i spojrzał na mnie.

-Ale Bello...- jego oczy były czarne jak węgiel. Kiedy ostatnio polował? I ile czasu mnie nie było?

-Proszę... porozmawiajmy- moje słowa brzmiały jak płacz dziecka

-Dobrze...

3.NEGOCJACJE

Cisza była nie do zniesienia. Bałam się pierwsza odezwać. Edward odwiązywał moje ręce od łóżka. Jak mi tłumaczył bardzo się rzucałam przez ostatnie dwie doby snu. Nie chcieli bym sobie coś zrobiła. No tak to było dobre wyjaśnienie. Tylko dlaczego unikał mojego wzroku? Coś jest nie tak. Najwidoczniej Edward nie ustąpi. Tylko od czego by tu zacząć.

-Edwardzie...-zaczęłam rozmasowując związane wcześniej nadgarstki- wiem, że na pierwszym miejscu stawiasz moje dobro. Ale czy mógłbyś spojrzeć na całą sytuacje z mojego punktu widzenia?

- Bello nie sądzę by to było możliwe. Nie słyszę twoich myśli. Ba, nie słyszę myśli tego czegoś. I naprawdę nie potrafię Cię zrozumieć. Wiążąc się ze mną doskonale zdawałaś sobie sprawę, że nie będziemy mogli mieć dzieci. Skąd nagle to zamiłowanie? Naprawdę nie pojmujesz, że to w tobie nie jest człowiekiem. Nie jest nawet wampirem. To zwykły mutant. Na dodatek niebezpieczny. Nigdy nie zgodzę się byś to urodziła. Nigdy!- dopiero teraz spojrzał mi w oczy a czerń jego źrenic była przerażająca- Zabije to nim to zabije Ciebie. Po tym wszystkim możesz odejść. Droga wolna. Będziesz mogła mieć gromadkę dzieci z kimś innym. Małżeństwo można unieważnić.

- Edwardzie...ja nie chce nikogo innego przecież wiesz- głos mi się załamywał, przechodząc w histeryczny szloch.

-Najwyraźniej jest inaczej. Bo chcesz TO- mówiąc te słowa z obrzydzeniem spojrzał na mój brzuch- Czy ty naprawdę nie widzisz, że ten potwor Cię niszczy? Wysysa z Ciebie życie? Jesteś taka blada i słaba. I jeszcze tak schudłaś. Już teraz nie jesteś w stanie znieść tego bólu. A to robi się coraz silniejsze z minuty na minutę. I to twoim kosztem. TO nie ma prawa istnieć.-wyrzucał z siebie słowo za słowem. Głos zastygł mi w gardle.- Zabijemy to jeszcze dziś. I tak jest ogromne ryzyko, że od razu będziemy musieli zamienić Cię w wampira. Jak widzisz z semestru na studiach nici.

- Mam gdzieś studia!- Krzyk zamienił się szybko w szept a po moich policzkach zaczęły spływać łzy- Błagam... nie zabijajcie go. Wychodziliśmy z większych opresji. To tylko niczemu nie winne dziecko.

-Nie Bello. To nie jest dziecko to...-nie dałam mu dokończyć.

- Nie potrafisz zrozumieć, ze ja je kocham? Kocham tak jak Ciebie. Jak mu się coś stanie nie wiem w jaki stan popadnę. To jest część mnie. Mojego życia. Naprawdę nie potrafisz tego zrozumieć?- Ostatnie zdanie było słyszalne tylko dla niego. Żaden człowiek siedzący tuż obok nie zrozumiałby nic z mojego bełkotu. Zakryłam dłońmi twarz. Nie miałam żadnych argumentów. Modliłam się by zrozumiał. Nie wiedziałam czy patrzy na mnie czy wyszedł by się wyładować. Nie wiedziałam nic. Nic mnie nie obchodziło. Liczyło się tylko maleństwo które miało zostać unicestwione. I nikt nie może mi pomóc...

Zapadła cisza. Tylko mój ledwo słyszalny szloch ją zakłócał. Edward przytulił mnie. Nie był już spięty ani taki obcy. Czułam ,że coś w jego postępowaniu się zmieniło. Nie chciałam jednak robić sobie żadnych nadziei. Może chciał mnie po prostu uspokoić. Nic nie mówiąc czekałam na dalszy przebieg wypadków.

-Bello...- zamyślił się na chwile jakby zastanawiał się co ma dalej powiedzieć-... nie mogę zrobić nic w brew tobie. Jestem przerażony. Gdybyśmy chociaż wiedzieli czym to jest. Że nie stanowi to śmiertelnego niebezpieczeństwa dla Ciebie i innych. Jak na razie nic na to nie wskazuje. Jesteś coraz słabsza... taka delikatna...a na dodatek tamto tak szybko rośnie... To może być kwestia kilku dni...- Edward zakrył dłonią oczy jakby bał się tego co ma powiedzieć- Bello... -tu złapał mnie za ramiona i spojrzał mi głęboko w oczy- nie zniosę tego jeśli coś Ci się stanie!

-Przecież zawsze możesz mnie ukąsić jeśli będzie naprawdę źle. Czy naprawdę chcesz się do tego przyczynić? Czy chcesz zabić coś co jest częścią mnie?

-Nie... nie chcę.- Edward zaczął krążyć po pokoju, kontynuując swój monolog- Nie chcę zrobić nic wbrew tobie. Miałem nadzieje, że sądzisz tak samo jak ja. Aż tu nagle na lotnisku...- nagle zacisnął swoje dłonie w pięści jakby chciał się opanować-Ech, Bello... Nawet nie wiesz jak się zawiodłem gdy usłyszałem myśli Rosalie. Po raz pierwszy nie miałem bladego pojęcia co dalej robić. Chciałem Cię porwać stamtąd. Zabrać od wszystkich i załatwić całą sprawę od razu. I wtedy straciłaś przytomność. Wszyscy zorientowali się, że coś jest nie tak.

No właśnie, Rosalie.

-Co tak właściwie się stało?- spytałam.

-Nie rozumiem- Edward ścisnął brwi zastanawiając się nad sensem mojego pytania. Zwykle z innymi nie miał takiego problemu. Wystarczyło wyczytać im w myślach co chodzi i było po sprawie. Mój umysł niestety był dla niego zamkniętą księgą. Niestety bo nie mógł zobaczyć całej sprawy moimi oczami. Nie mógł postawić się w mojej sytuacji. Nie mógł zrozumieć...

-Wtedy jak zemdlałam na lotnisku. Wiesz co myślała Rosalie. Wiesz co myśleli wszyscy inni. Co się z nimi stało. Nikogo prócz nas nie ma w domu?- przez chwilę się nie odzywał jakby zastanawiał się czy pominąć jakieś fakty.

-Na lotnisku... hm. Wiesz Rosalie doskonale miała wszystko zaplanowane. Zdawała sobie sprawę, że Emmet stanie po jej stronie. Esme z kolei ma tak wielkie serce, no i sama jest dla nas matką. Również trzymałaby twoją stronę. Alcie o niczym nie wiedziała- tu przerwał by zaciągnąć głębszego oddechu- dla niej twoja przyszłość stała się niewyraźna w momencie gdy uświadomiłaś sobie swój stan. Nie wiedziała by jak postąpić. Sądziła, że ty też chcesz się tego pozbyć. Te jej niewyraźne wizje strasznie ją męczą. Biedaczka nie wie co zrobić. Niestety los twój i płodu jest ze sobą za bardzo związany. Dlatego nie przewidziała planów Rosalie. W ogóle się nad nią zastanawiała. Już dawno ograniczyła swoje wizje związane z nią do minimum.- Mogłam przysiąc, że kąciki jego ust lekko zadrżały jakby pomyślał o czymś zabawnym.

-Czemu?- spytałam. Musiałam łapać się ostatniej deski ratunku by poprawić jego humor.

-Rosalie i Emmet mają dość hmmm kontrowersyjne temperamenty- mogłabym przysiąc, że się zmieszał.

-Kontrowersyjne czyli?- brnęłam dalej.

-Pamiętasz dlaczego zdecydowałaś się dłużej zostać człowiekiem?- po zastanowieniu się moją twarz zalał gorący rumieniec. Edward przyjrzał mi się uważnie wiedział, że moje ludzkie potrzeby a przede wszystkim ta, którą poznałam po ślubie z nim mogłyby przedłużyć moje życie nawet o kilka kolejnych lat.- No właśnie. Sex. Rosalie i Emmet są pod tym względem czasami nieznośni dlatego też ja zbyt często nie przeglądam ich myśli a Alice stara się nie zaglądać w ich przyszłość. Zwłaszcza tę nocną.- zamyślił się na chwilę i znowu spochmurniał.- Ale wracając do tematu...

W tamtym momencie po mojej stronie stał tylko Jasper, tyle że jego stanowisko również zależało od decyzji Alice. A Carlisle cały czas zastanawiał się co ty myślisz o tej całej sprawie. I wtedy straciłaś przytomność. I to nie z powodu osłabienia czy ciąży tylko z bólu. W tamtym momencie wszyscy myśleli o tym samym. Że to w środku jest niebezpieczne. Że nie przeżyjesz rozwoju tego czegoś. A wtedy jeszcze było dobrze. Teraz na dodatek umierasz śmiercią głodową bo przez to paskudztwo nie przyjmujesz żadnych pokarmów.- dopiero teraz gdy o tym wspomniał poczułam ssanie w żołądku. Więc sprawa wyglądała tak? Edward ma swoje racje, a ja mam swoje. Na pewno jest jakieś wyjście. Byle tylko go przetrzymać.

-Gdzie są wszyscy?- usłyszałam swój głos.

-Rosalie i Emmet w Afryce a reszta na polowaniu.- odpowiedział.

-Czemu wyjechali?- czułam, że to ma związek ze mną i moją prośbą do Rosalie.

-Ros nie przejęła się twoim stanem zdrowia. Jej chodziło tylko o „dziecko”. Jakbyś przez to umarła stwierdziła by tylko, ze tak musiało być- powiedział z odrazą w głosie.- Dlatego Emmet namówił ją do wyjazdu. Tutaj by tylko przeszkadzała w całej operacji.- teraz spanikowałam. Z moich ust wyrwały się słowa, których nie powiedziałabym mu w żadnej innej sytuacji. Teraz to było konieczne. Musiałam bronić mojego maleństwa.

-Jeśli je skrzywdzisz nigdy Ci tego nie wybaczę. Będę Cię kochać ale tego nie da się wybaczyć.

Jeszcze nigdy nie widziałam tyle bólu w jego oczach spowodowanego mojego słowami. Prawie pożałowałam tych słów. Prawie...

Zamyślił się na chwilę. Po tym zachował się jakby coś usłyszał i odpowiedział.

-Dobrze Bello... Ja go nie tknę.

I nagle w pokoju znalazły się trzy wielkie wilki...

4 Dziecko

-Jeśli je skrzywdzisz nigdy Ci tego nie wybaczę. Będę Cię kochać, ale tego nie da się wybaczyć.

Co ona mówi?. Jeszcze nigdy nie słyszałem w jej głosie tyle jadu. Nie wybaczy mi tego?. Tego, że chcę uratować jej życie. Zostawiłem ją na tyle miesięcy i ona wybacza mi to bez problemu, ale kiedy chce jej dobra. Kiedy chce żeby żyła dalej? Mógłbym ją przecież przemienić. Tylko czy ona tego chce. Nie. Ona chce żeby ten potwór ją zabił a ona będzie jeszcze go za to kochać. Muszę coś zrobić. A niech to niech mnie znienawidzi. Czymże będzie moje życie bez niej u boku. Jeśli Bella umrze to i tak świat straci sens. Tylko jak pozbyć się tego z środka nie wprowadzając jadu do krwi?

-Edwardzie tu Sam wiem, że słyszysz moje myśli.

Nawet nie zwróciłem uwagi, że w moim domu znajdują się trzy wilkołaki. Seth, Jackob i Paul. Wiedzą już pewnie o stanie Belli.

-Wybacz ale przysłuchiwaliśmy się waszej rozmowie. Myślę, że jest sposób. I będzie to szansa byś jej jeszcze nie zab... przemieniał. Jeśli oczywiście taką podejmiesz decyzję.

Z zapałem słuchałem ich planu. Minęło może z kilka sekund.

-Zgoda- powiedziałem. Bella na pewno tego nie usłyszała. Pewnie nawet nie zauważyła ruchu moich warg.

-Dobrze Bello... Ja go nie tknę.- Powiedziałem. Iskierki nadziei zagrały w jej oczach. Pozostał może sekunda. Basiory były już blisko. Policzki jej grzały delikatnym różem. Była taka blada jakby była jedną z nas. To już pora. Bella zawsze tego chciała. Nie będę zadawał jej niepotrzebnego bólu zaszywając ją. Jad wszystko naprawi. Wiem, że razem z Carlislem mieliśmy jej podać morfinę. Tylko czy to coś da? Ech to bezduszne. Ale jeśli ból sprawi, ze Bella zapomni o tym potworze. Tak, to musi się udać.

W tym momencie do pomieszczenia weszły trzy wilki.

-Może lepiej tego nie oglądaj? Edward wiemy ile Bella dla ciebie znaczy. Przygotuj narzędzia do zszywania albo... przygotuj się psychicznie do przemiany. Słyszałem, że jest to dla was bardzo trudne. Nie ważne jaką podejmiesz decyzję. Wszyscy wiemy, że to jest niebezpieczne. I nie możemy zgodzić się by to istniało.

-Rozumiem, spokojnie to kwestia chwili. Wytrzymam. Róbcie co do was należy. Ja później przejmę swoją rolę.

Słyszałem w głowie jeszcze tylko błagania Jackoba, bym jej nie przemieniał. On nadal wierzy, że może coś z tego być. Denerwuje mnie to. A może? Spojrzałem na zdezorientowaną Bellę. Jeśli mnie znienawidzi? Może nie powinienem jej przemieniać. Nie, ona zawsze tego bardzo chciała. Nie mogę jej odebrać kolejnej szansy. Może jeśli to zrobię to mi wybaczy.

-Edward co się dzieje? Jackob? Sam, Paul? O co chodzi?- usłyszałem jej ochrypły głos. A niech to jest taka słaba. Niech się pośpieszą. Ona ma coraz mniej czasu. Czy oni tego nie widzą.

-Spokojnie kochanie... Oni tylko ratują ci życie.

Jej oczy... Zobaczyłem coś jakby nieme błaganie. Czemu taka jesteś? Chciałem się już spytać. Ech, Bella zawsze przyciągała kłopoty, wszystko co najgorsze. Najpierw ja, później wilkołaki a teraz to. Nad nią krąży chyba jakaś klątwa. Może po przemianie to się w końcu zmieni.

Sam położył swój łeb tak by Bella nie mogła nic zrobić rękoma ani nic widzieć. Jackob cicho zawył gdy tylko zobaczył siniaki na jej brzuchu. Doskonale wiedziałem co myśli. Płód jest tak mały a już taki silny.

Całą sprawą zajął się Seth. Obserwowałem jak otwiera pysk i swym kłem przecina skórę Belli. Po chwili było słychać jej krzyk bólu. Ale nie tym się przejmowała.

-Zostawcie go! Zostawcie moje maleństwo!- rozpacz i lęk. Ten krzyk. To było przerażające. Ciężko mi tego słuchać. Ale muszę być silny. Tylko jak ona to nazwała? Maleństwo? Czy ona jest aż tak bardzo nie rozsądna by tak myśleć o tym paskudztwie? Odpowiedź jest jasna. Tak. Bella kocha wszystko czego powinna się bać.

Sam starał się być jak najbardziej delikatny. Nie znał się na medycynie ale nie chciał zbyt wiele uszkodzić. Po chwili było słychać wyraźne pękanie skorupy w której przebywał potwór. Jeszcze tylko kilka sekund.

To dziwne. Przysięgam ,że mogę słyszeć tego myśli. Nie są zbytnio wpasowane słowa. Ale z tego wszystkiego można zrozumieć , ze się boi... i że... niemożliwe! To ją kocha! Kocha Bellę. Nie rozumie co się dzieje ono nikogo nie chciało skrzywdzić więc dlaczego krzywdzą to.

Po chwili myśli tego nie były słyszalne. Sam w chwile zmiażdżył dziecko w zębach. Nierozwinięte, ale dziecko. Moje dziecko... Boże co ja zrobiłem.

Byłem w szoku. Stałem jak sparaliżowany. Pozwoliłem by zabito moje dziecko. Uważałem je za potwora. Za coś niebezpiecznego. A tym czasem to kochało Bellę. Nie odpowiadało za swoje potrzeby więc ją raniło. Zupełnie nieświadomie. W mojej głowie wciąż dudnił ledwo słyszalny niezwykle szybki stukot. To musiało być jego serce. Wiec był też człowiekiem.

-Edwardzie teraz twoja kolei .- usłyszałem głos Sama.

Ciężko było mi się ruszyć z miejsca. Człowieczym krokiem podeszłem do Belli. Basiory się wycofywały. Zostawili nas samych. Pozwolili mi podjąć decyzję. Nie chcieli wiedzieć jak ona wygląda. Nie na własne oczy.

Z Belli obficie sączyła się krew. Ogień zapalił się w moim gardle. Wcześniej nawet nie zwróciłem uwagi na ten zapach. Krwi nie było dużo nawet jak na „cesarkę”. Mogłem ją jeszcze spokojnie uratować. Spojrzałem na jej twarz. Bella płakała. Była zamyślona i płakała. Nie mogłem jej już dłużej krzywdzić. Pora dotrzymać obietnicy. Poczułem jad napływający do moich ust. Miałem spełnić jej marzenie. To pewnie nie wynagrodzi jej bólu po stracie dziecka. Zdążyła je pokochać. Ja przez tą chwilę... Ech we mnie też wzbudziło nieznane mi dotąd uczucia. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Tylko czy Bella mogła by żyć gdyby to dalej się w niej rozwijało. W sumie dziecko już teraz było bardzo mądre. Wiele rozumiało, kochało ją z czasem uważałoby na to co robi. Jak się porusza. Bella jednak naprawdę wie co dla niej najlepsze. A ja się po raz kolejny myliłem. Pora jej to wynagrodzić.

Począłem schylać się w kierunku jej szyi. Jestem pewien że chciałaby by odbyło się to klasycznie. Bella spojrzała na mnie pełnymi bólu oczami. Gdy zdała sobie sprawę co zamierzam szeroko otworzyła oczy.

-Nie bój się dotrzymam słowa. Niedługo będziesz jedną z nas.

-Nie Edwardzie. Nie chce...






























5 Nigdy

Nigdy nie wiesz kto jest po twojej stronie. Najlepszy przyjaciel może stać się dla ciebie największym wrogiem. Ale kim może się stać osoba która tak bardzo Cię zawiodła, która przyczyniła się do śmierci bliskiej Ci osoby. Postać którą kochasz, która odwzajemnia twoje uczucia i która w najgorszym momencie nie jest twoim sprzymierzeńcem a kimś zupełnie obcym, stojącym po drugiej stronie broni. Broni której ty nie posiadasz. Odpowiedź brzmi: Nic. Będziesz ją dalej kochać. Tylko jakim kosztem?

Nie Edwardzie...Nie chcę”. Powiedziałam to. Zawsze byłam zdolna wręcz się o to bić. A kiedy miałam to na wyciągnięcie ręki... zrezygnowałam. Cóż mam rzec? Prawdę. Bałam się. I to nie tego, że mogę kogoś skrzywdzić. Nie tego ,że będzie to koniec kontaktów ze wszystkimi. Z Charliem, Rene, Angelą... Fakt nie byłam przygotowana na to, ze to wszystko będzie tak nagłe. Ale to było nic z porównaniem z tym czego naprawdę się obawiałam.

Świadomość spędzenia wieczności z Edwardem. Niegdyś tak utęskniona teraz będąca moim największym koszmarem. Dokąd mógł się jeszcze posunąć. Fakt powiedział, że on tego nie zrobi. Poniekąd dotrzymał słowa. On mnie nawet nie tknął. Ale jak mógł na to pozwolić?

Teraz gdy jest już po wszystkim. Nacięcie zaczyna się goić. Powinnam wrócić do normalności. Od pięciu dni na zmianę śpię i myślę na różnych lekach przeciwbólowych. Gdy tylko jestem rozbudzona na tyle, że istnieje ryzyko rozmowy z kimkolwiek proszę Carlisle o kolejną dawkę pod pretekstem bólu. Po tym czasie chyba jednak się domyślił w czym rzecz.

Edwarda na szczęście nie ma przy mnie. Był obok gdy przebudziłam się po raz pierwszy. Moje rozgoryczenie było jednak zbyt ostre. Nie zdążyłam się jednak uspokoić. Na dodatek te wszystkie sny. Całe wydarzenie odtwarzane od samego początku.

Byłam załamana, smutna ale przede wszystkim zła. I całą tą złość rozładowałam w moim pierwszym spojrzeniu na Edwarda. Od tamtej pory nie byłam zaszczycona jego obecnością. Przynajmniej nie wtedy gdy jestem przytomna.

Po za tym nie rozmawiałam jeszcze z nikim. Patrzyłam w przestrzeń zaszklonymi oczyma ale się nie odzywałam. Była Alice, Jasper nawet Esme starała się ze mną porozmawiać. Nie reagowałam. Za każdym razem prosiłam Carlisle o nową dawkę leków. Po trzech dniach przestali mnie nachodzić. Teraz ponownie mogłabym „zaćpać” mój organizm i odpłynąć. Ale jak na razie nie mam takiej potrzeby. Nikt i tak nie przyjdzie. Pokarm i wodę mam podawane przez kroplówkę. Nie czuje głodu. Cieszę się, ze szanują moją prywatność. Na pewno wiedza, że nie śpię. Rozpamiętuje minione wydarzenia.

„ -Spokojnie kochanie... Oni tylko ratują ci życie.”

Słysząc te słowa wiedziałam, że już nic nie da się zrobić. Edward był uparty tak samo jak ja. I niestety tym razem nie udało mi się wygrać.

Paul swoim wielkim łbem zakrył mi wszystko również możliwość ucieczki. Na co zresztą byłam za słaba. Mimo to był delikatny.

Sam również patrzył na mnie ze współczuciem. On również domagał się zrozumienia. Kto jak kto ale tylko oni mogli uważać to za coś groźnego. Wilk otworzył szeroko pysk i począł rozcinać skórę na mym brzuchu. Bolało ale tym się nie przejęłam.

„-Zostawcie go! Zostawcie moje maleństwo”!- Musiałam krzyczeć. Byłam zrozpaczona. Nie mogłam poddać się bez walki. Widziałam, że woleliby bym była kimś innym. Oczy Jackoba były zapuchnięte i przeszklone. On nawet mnie nie tknął, nie zrobił nic przeciw mnie i mojemu maleństwu. Tak samo jak Edward. Tylko jakaż była różnica w ich zachowaniach, postawie. Jackob -przygarbiony i smutny. Edward- stał wyprostowany patrząc na nas zimnym i przenikliwym spojrzeniem. Gdy słyszałam pękanie twardej jak kamień warstwy chroniącej dziecko wyraz jego oczu zmienił się na cos jakby fascynację. Tego było już za dużo. Był tak zafascynowany śmiercią mojego dziecka... Nie mogłam patrzeć. Odwróciłam od niego głowę i skierowałam wzrok na sufit. Po mojej twarzy spływały łzy. Łzy goryczy i żalu. Nie mogłam uwierzyć w to co zrobił. Jak się przy tym zachował. Jak on mógł. Nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy!...

Poczułam jeszcze nos Jackoba ocierający się po wewnętrznej części mojej dłoni. Symbol pocieszenia. Tak, jemu mogłam wybaczyć. To był rozkaz, wilcza cecha. Pewnie nawet nie mógł ich powstrzymać więc został przy mnie. Chciał być obok. Wrócił dla mnie. Gdybym była z nim mogłabym mieć dzieci a teraz...

Płakałam jak nigdy. Podjęłam taką złą decyzję. Gdybym była z Jackobem... Gdyby Edward jednak nie wrócił. Gdybym nie skoczyła z tego cholernego klifu... Żyłą bym teraz szczęśliwie...

Nawet nie zauważyłam jak Edward podszedł do mnie. Miałam ochotę go spoliczkować. Ale byłam zbyt słaba. Za słaba na to by uderzyć człowieka a co dopiero mówić o wampirze. Widziałam jak się pochyla nade mną. Co on chciał zrobić. Otworzyłam szeroko oczy. Nie dość ,że zabrał... zabił mi dziecko to jeszcze chce zabrać mi życie.

„-Nie bój się dotrzymam słowa. Niedługo będziesz jedną z nas.”

Chyba kpisz. Za późno...

6. NA MOIM MIEJSCU

-Bella?- to niemożliwe, słuch mnie chyba myli. Musiałam odwrócić głowę żeby upewnić się czy dobrze słyszę. Mogłabym przysiąc, że mam omamy. I można je łatwo wytłumaczyć. Ot co po prostu przesadziłam z lekami i jestem zwykłym ćpunem.

-Mogę?- a może to jednak nie halucynację. W progu widziałam Rosalie. Spoglądała na mnie przyjaznym wzrokiem. To musi być sen. Ech, no nic. Trzeba podjąć rozmowę.

-J...jasne wejdź.- usiadłam na łóżku odsuwając pościel by mogła usiąść.- Ty nie w Afryce?

-Nie. Dzisiaj wróciłam z Emmetem. Jest na dole z innymi. Z początku chciał przyjść pożartować ale wszyscy wiemy, że to nie najlepszy czas ze względu na ciebie.- urwała jakby szukając dalszych słów. Musiałam ciągnąć rozmowę.

-Co was sprowadza? Hm wybacz głupie pytanie. Jesteście u siebie. I to bardziej niż ja- żachnęłam.

-Bello... Nie mów tak. To również twój dom. I powinnaś się domyśleć co nas sprowadza.- zrobiła krótką pałzę i wzięła głębszy oddech- Bello...- podjęła wątek- Wszyscy rozumiemy, ze to dla Ciebie trudne, ale minęły już trzy tygodnie. Powinnaś wyjść, przejść się. Jesteś już całkowicie zdrowa. Porozmawiaj z kimś. Kiedy ostatnio rozmawiałaś z kimkolwiek... kiedy rozmawiałaś z Edwardem?- przerwała ale nie po to by usłyszeć moją odpowiedź, po prostu spojrzała mi w oczy. A w nich na wspomnienie ostatniej rozmowy z moim mężem stanęły łzy. Zalała mnie ogromna fala bólu. Jeszcze większa niż jak rok temu Edward mnie zostawił.

Wtedy byłam w stanie coś zrobić z własnym życiem. Przynajmniej ze względu na Charliego. Teraz nie miałam dla kogo. Postawiłam wszystko na zwykłą egzystencję.

-Bello…to nie wróci mu życia.-widać było ,że pożałowała tych słów. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę ale jeszcze nikt nie miał odwagi powiedzieć mi to prosto w oczy. Zakryłam twarz dłońmi i się rozpłakałam. Tak naprawdę. Do tej pory pozwalałam sobie tylko na pojedyncze łzy. Teraz pozwoliłam by to wszystko ze mnie spłynęło. Rosalie nic nie mówiła tylko siedziała i obserwowała.

-Wiem… wiem. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę.- szlochałam kręcąc głową na boki- ale co ja mogę? Kochałam to dziecko. I zabrał mi je ktoś kogo kochałam równie mocno. Edward miał jeszcze z tego taką…satysfakcję.

-Bello nie sądzę by Edward tak właśnie myślał. -przerwała mi-Chodzi taki zdołowały.

- Na pewno nie przez to co zrobił. Przeraża go tylko to, że mu nie wybaczę.

-Nie powinnaś być taka surowa- próbowała mnie przekonać ale nie miałam ochoty tego słuchać.

-Nie Rosalie. Powinnam. Jak ty byś się czułą na moim miejscu. Gdybyś byłą z Emmetem, gdybyś byłą w ciąży i by cię tak potraktował. Co byś zrobiła gdyby zabił maleństwo które nosisz w swoim łonie. Dziecko które kochasz? Wybaczyła byś mu to tak od razu? Czy wybaczyłabyś mu to w ogóle?

-Ja to co innego- szepnęła spuszczając głowę.

-Nie sądzę …

-A jednak. Bello wiem, że już o tym rozmawiałyśmy. Ale ja żyłam w zupełnie innych czasach. Ja byłam tak wychowana. W całym małżeństwie chodziło wówczas nie o to, ze się kogoś kocha a o wręcz „posiadanie” dzieci i tworzenie tzw.” Szczęśliwej rodziny” przynajmniej pozornie. Ale wówczas powiedziałaś mi również, że doskonale sobie zdajesz sprawę z tego ,że nie będziecie mieć dzieci i, że wcale Ci to nie przeszkadza. Rozumiem, że cierpisz ale życie toczy się dalej. Przynajmniej twoje. Poniekąd cieszę się, że zdecydowałaś się pozostać człowiekiem- chciałam jej przerwać, dowiedzieć się skąd wie, ze to nie było tylko chwilowe, ale nie pozwoliła mi- hm, pewnie chcesz wiedzieć skąd wiem, ze to długookresowa decyzja. Widzisz Alice przestała widzieć twoją przyszłość jako jedno z nas. Nie widzi cię jako wampira. Co gorsza co chwile zanika twoja całkowita przyszłość. Tak jakbyś się nad czymś zastanawiała. Bello. Wiem, że nie mamy zbyt dobrych kontaktów. Ale pomyśl dobrze nad tym co chcesz zrobić.- spojrzałam na nią spode łba, miała rację muszę coś ze sobą zrobić.

Postanowiłam wstać z lóżka. Rosalie widząc co zamierzam wstała by zrobić mi miejsce.

-Rosalie wybacz ale chciałabym się ubrać- spojrzała na mnie i tylko przytaknęła głową po czym wyszła zamykając za sobą drzwi.

Wzięłam swoje rzeczy z szafy. Stare podarte jeansy i zielony powyciągany sweter. Tego na pewno nie poukładała Alice. Ona najchętniej by wszystko wyrzuciła zajmując miejsce starych ciuchów jakimiś najnowszymi kolekcjami. W szufladzie z bielizną znalazłam jednak zestawy bielizny które moja siostrzyczka zafundowała mi na podróż poślubna. Przywołało to wspomnienia. Zabolało. Wzięłam pierwszą lepszą parę majtek i stanik czym prędzej zatrzaskując szufladę, i udałam się do łazienki.

Ciepły prysznic niewątpliwie rozluźnił moje ciało. Ubrałam się, umyłam zęby a wilgotne włosy związałam w niedbały kucyk. Dopiero teraz przyjrzałam się mojemu odbiciu w lustrze.

Blada jak zawsze wręcz sina twarz i ciemne cienie pod oczami. Nie powinno ich być biorąc pod uwagę ilość godzin jakie przespałam. No cóż leżenie w łóżku robi swoje. Mój organizm był słaby i wycieńczony. Na szczęście jem już normalnie. Codziennie w równych odstępach ktoś przynosi mi śniadanie obiad i kolację. Czasami Carlisle, Esme, Alice czy Jasper ale nigdy nie robi tego Edward.

Na całe szczęście. Nie wiem jak bym na niego zareagowała. Czuje do niego wielki żal. Ale niestety nadal go kocham. A tak bardzo chciałabym z tego zrezygnować.

Wychodząc z pokoju wzięłam jeszcze ciepłą nieprzemakalną kurtkę i pomknęłam schodami w dół obok wszystkich zgromadzonych w salonie. Wszyscy zwrócili wzrok na mnie. Zignorowałam ich. Kątem oka widziałam tylko ból rozlewający się po twarzy Edwarda. Doskonale wiedzieli gdzie się wybieram.

Weszłam do garaży w poszukiwaniu jakiegoś środka transportu. Jakaż była moja radość gdy obok motocyklu Edwarda znajdował się mój mały czerwony motorek wyremontowany niegdyś przez Jackoba. Zastanawiam się tylko kiedy i skąd on się w ogóle wziął. Przecież już dawno go oddałam. W sumie nie ważne. Teraz bardzo mi się przyda. Odpaliłam go i udałam się do La Push. W odwiedziny do osoby która jako jedyna mogła posklejać mi dusze od nowa.

Do Jackoba…



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pełnia szczęścia raport
Nów i Pełnia religia pogan
ZARZĄDZENIE NRv8 KGP w sprawie form i metod wykonywania zadań przez policjantów pełniących służbę pa
PYTANIE 3 JAKĄ FUNKCJE PEŁNIĄ EMOCJE, Psychologia, psychologia stosowana I, emocje
SEKSUALNOŚĆ - OWOC ZAKAZANY CZY PEŁNIA DARU, Seksualność człowieka
07 06 PAME-Pełnia radości i wiedza wewnętrzna, ezoteryka
Jaką funkcję pełnią nawiązania do Biblii w literaturze współczesnej
Jaką funkcję pełnią nawiązania do mitologii we współczesnej Polsce
bezpieka od 1944 UB, zydokomuna(nazi, komunisci, faszysci, zydzi, pop owie pelniacy obowiazki polaka
16 Pelnia czasu oczekiwanie na Mesjaszaid 16797
Czystość - szkołą miłości; Czystość - pełnia szczęścia, Czystość
Enzymy, Enzymy- czynniki pełniące role katalizatorów biologicznych, mające charakter białkowy
Jaką rolę pełnią tłuszcze w organizmie człowieka, Różne notatki i prace
Jakie funkcje pełnią stereotypy, Prace - pedagogika
16 Pelnia czasu, oczekiwanie na Mesjasza
o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne
implementacja automatu skonczonego pelniacego funkcje automatu niedeterministycznego, Politechnika W

więcej podobnych podstron