Hiob
Ta wyprawa była dla nas przyjemnością
Kiedy z gór zeszliśmy w kwitnące doliny
Parobcy porzucili domy broń i stada
Obrońcy zginęli śmiercią bohaterską
Równaliśmy z ziemią winnice i zasiewy
Nasze ręce dymiły ludzką krwią i tłuszczem
I z całej krainy nie pozostał po nas
Kamień na kamieniu ani zdrowy człowiek
Widzieliśmy łupów naszych właściciela
Cały w strupach i wrzodach trwał w pogorzelisku
Tuż przed naszym najazdem stracił wszystkie dzieci
W gruzach domu przez piorun zburzonego w nocy
Nie znał chyba ten człowiek łaski swego Boga
Lecz wielbił Go nadal choć nieludzkim głosem
Staliśmy milcząc dobić ktoś go chciał z litości
Ale stracił śmiałość wobec takiej wiary
"Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała
Braci synów już nie ma - ja wciąż z nimi rozmawiam
Roztrzaskali domostwo - ja kamienie całuję
Zawlekli mnie na śmietnik - w słońce się wpatruję
Zmiażdżyli mi podbrzusze - miłość nie da się zgubić
Wyszarpali mi język - więc palcami coś mówię
Wykłuli mi źrenice - myśl się z myślą zaplata
Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!*"
Wódz gotowych na wszystko bitnych górskich plemion
Chciałbym być bogiem takich jak ten człowiek ludzi
Jeden starczył by dźwignąć i utrzymać w górze
Świat Boga i nicość przez Niego mu daną
Chociaż zniszczyć Go jednym mógł wzruszeniem ramion
"Gdy zgwałcili mi żonę - sławię słodycz jej ciała
Braci synów już nie ma - ja wciąż z nimi rozmawiam
Roztrzaskali domostwo - ja kamienie całuję
Zawlekli mnie na śmietnik - w słońce się wpatruję
Zmiażdżyli mi podbrzusze - miłość nie da się zgubić
Wyszarpali mi język - więc palcami coś mówię
Wykłuli mi źrenice - myśl się z myślą zaplata
Dzięki Ci Boże! Stworzyłeś najpiękniejszy ze światów!"
* Tekst Anny Trojanowskiej.
Kwestia odwagi
Zbigniewowi Herbertowi
To wcale nie jest takie łatwe
Odłożyć dumną broń odmowy,
Buntu rozpaczy szybką szablę,
Hełm, który od posłuchu chronił,
Pióropusz pieśni narodowych,
Ostrogi krzywd nienaprawionych.
Zdjąć puklerz niewzruszonych zasad
Rzeźbiony w płaskie twarze Świętych,
Którego wzór - po ciężkich czasach
Winien być w duszy odciśnięty.
Zamknąć, z poczuciem że na zawsze
Arsenał środków ostatecznych:
Proch samopalny, cierpień lonty
Do argumentów wszystkosiecznych.
To wcale nie jest takie łatwe
Zwinąć ostatnich redut mapę
Bo kwestią wielkiej jest odwagi
W lustrze obojętnego światła
Zobaczyć się bezbronnym, nagim -
Istotą w istot rojowisku;
Otwartą ręką przyjąć zakład
O zawsze bezlitosną przyszłość.
Nie wierząc w sens zbiorowej wiary
Nie gardzić rasą jej wyznawców.
Codziennie skromne kłaść ofiary
W chramie bóstw ograbionych z blasku.
Być swoim własnym Światowidem,
Cudzych nie wyśmiewając bożyszcz,
Zdobywać współwyznawców wstydem
Z prób nieporadnych bycia świadkiem:
Bo przecież trwa noc długich noży
Choć dziennym się maskuje światłem.
Samotną nie pyszń się niemocą,
Nie szukaj zbroi w arsenałach,
Żyj tak byś zawsze wiedział - po co
Bezcenny Ci - Kapitel Ciała.
Jacek Kaczmarski
21.1.1993
Motywacja
Kiedy już kiedyś nic więcej nie powiem,
Po trafny akord nie sięgnę palcami,
To nie dlatego, że myśli po głowie
W rytm dźwięków tańczyć przestaną strofami,
Lub że nakazu zabraknie - czy chęci
By je wyrazić najpełniej jak mogę:
Ale że tren się z nich taki ukręci
Co głosi rozpacz, nienawiść i trwogę.
Im dalej w ludzi "idioty pieśń wzywa
Głupia, wrzaskliwa i nic nie znacząca"
Tym więcej ofiar żąda miłość chciwa,
Wiara bezradna, nadzieja paląca.
Kocha zachłannie, wierzy myśli brakiem,
I przed wolnością chroni ciemna rzesza
Dowodząc wolnym, że nadzieja - hakiem
Na których duchem ubogich się wiesza.
Żałosną pychą - głosić pieśń pokuty,
Mord rytualny z rutyną rymować,
Do każdej śmierci podobierać nuty,
I każdy koszmar ująć w trafne słowa.
Więc kiedy kiedyś nie powiem nic więcej
Z dzieckiem nad wodę idąc między drzewa
Przyśpiewkę o tym składając naprędce -
Znaczy, żem pojął to, com dotąd śpiewał.
Jacek Kaczmarski
9.1.1993
Alegoria malarsta (Vermeer)
To, co ważne - odbywa się w głębi,
za kotarą widoczne częściowo -
Klio w sukni w kolorze gołębim
stroi skroń aureolą laurową.
W jednej dłoni tryumfalna fanfara,
w drugiej - tom starożytnej historii.
Tak pozuje potomnym - a malarz
prezentuje się nie mniej wytwornie.
Wypaliły się świece Habsburgów
pod solidnym, flamandzkim sufitem;
w świetle dnia - szachownica z marmuru,
mapa świeżych wolności i zwycięstw.
A artysta? - Sztalugi, taboret,
pludry, beret, wycięte rękawy -
widzi w sztuce historii podporę
(oraz własny gościniec do sławy).
Przez lat trzysta kotara Vermeera
jedwabnemu lśnić światłu pozwoli,
aż ją kupi doradca Hitlera
i ukryje na pięć lat - w sztolni soli.
Tyle scena... a morał? Pointa?
Że Malarstwo - Historii jest lustrem?
Że zdobyta raz wolność jest święta?
Spójrz na płótno artysty -
puste.
Jacek Kaczmarski
Osowa, 5.4.2003
Diagnoza
Szalik mych ramion nie otula,
nie chadzam w stadzie, jak szympansy,
nie poturbuję byle ciula,
staruszce nie odbiorę szansy;
w trans mnie nie wtrącą hymnów tony,
lecz Kibic jestem - Zawiedziony.
Nie budzę grozy na ulicy
brwi wypukłością, krojem szczęki,
nie różnię się w zasadzie niczym
od towarzyszy mej udręki:
choć z ust nie toczę wściekłej piany,
to Kibic ze mnie - Sfrustrowany.
Nikt o mnie nie dba, nie dopieszcza,
miłego nikt nie powie słowa,
życie mi dzień po dniu się streszcza
w serię ponurych rozczarowań.
Wielem już różnych widział akcji
- daleko mi do satysfakcji.
Wciąż słyszę szumne zapowiedzi,
w które uwierzę - wbrew pamięci,
bo taki frajer we mnie siedzi,
którego każda ściema kręci.
Potem winnego szukam buca,
bo przecież sobie nie nawrzucam!
Polska nie umie, Polska kluczy,
Polska, w co gra, to byle jak,
z Polską się nie da zwycięstw uczcić,
więc czci się klęski. Laurów brak.
Chciałbym się cieszyć - ssie mnie złość!
Najwyższy czas powiedzieć - dość!
Pragniesz spełnienia? Chcesz tryumfować?
Masz dosyć odchodzenia z niczym?
To - mówią - przestań kibicować,
a zacznij wreszcie uczestniczyć!
Pokiwam na to łbem obłudnie:
Na siebie liczyć mi - najtrudniej...
Gdybym mógł sobą się zachwycać,
tobym nie robił za Kibica...
Jacek Kaczmarski
Osowa, 25.9.2003
Polonez biesiadny
- Panie Bracie: pij, a pijąc
Płacz nad naszą historyją.
- Historyja bywa przykra:
Raz jest liter, raz pół litra.
- Bohaterów ci w niej nie brak,
A co Polak - tchórz i żebrak.
- Z ust waćpana żółć i ślina -
Nie wylewaj waćpan wina.
- Kto ma pióro w papier łupie:
W piśmie mędrzec - w życiu głupiec.
- Gdybyś czytał waść Kadłubka
To byś teraz nie rżnął głupka.
- Jak już który nosi jajca
Zaraz warchoł albo zdrajca.
- O kim mowa (Panie Święty)
Ja mój spodzień mam zapięty.
- Silny się pokaże w czynie
Machnie szablą, krzyknie, zginie.
- Chroni nas opieka Boska
I Maryja Częstochowska.
- Który wierzy - śpiewa w chórze
Niedowiarek zaś - w purpurze.
- Święta prawda (jak na dłoni):
Niewierzący są czerwoni.
Ale wara od purpury,
Bo polecą z Ciebie wióry!
- Wiór nie towar, ni zasługa -
Każdy tu wariata struga.
Godni tylko, gdy w niewoli,
Bo ich wtedy razem boli.
- Święta prawda - słów nie staje;
Zwłaszcza rano łeb nadaje.
- Wolnych wspólnie nic nie cieszy,
Bo za swoim każdy śpieszy.
- Tu zaprzeczy moja warga:
A Kochowski albo Skarga?
Pełna gnoju polska gleba
Czasem jednak sięga nieba.
- Tak! O niebie jeno prawią,
A po śmierci każdy zbawion.
Ani myślą po co żyć im,
Tyle w gębie, ile z rzyci.
- Ukróć waść swój język świński,
Bom ja jest katolik rzymski.
- Rzym czy Krym, to dla Lechity
Karkołomne są zaszczyty:
Sycą tylko jad w wątrobie,
Żółć w radości, śmiech w żałobie.
- Kiedy słucham takich nowin
Mam wrażenie, żeś Żydowin.
- Żydowinem być mi raczej
Gdy mianuje mnie Polaczek.
Jeden zgiełk i płacz - i rechot,
Siwy dym pod słomy strzechą.
- Wszystko mi to nie nowina,
Nie wylewaj waćpan wina.
- Pij więc Panie Bracie - pijąc
Płacz nad naszą historyją.
- Historyja bywa przykra:
Raz jest liter, raz pół litra.
Jacek Kaczmarski - zwrotki nieparzyste
Jacek Kowalski - zwrotki parzyste
xx.xx.xxx
Rano
Kawa rano nie pachnie
Nie smakuje papieros
Drużyna dyżurnych pragnień
Ma się pojawić dopiero
Na razie smutków resztki
Niedobitki majaczeń
Ze snu na jawę przeszły
I jawa - kracze
Więc - papieros i kawa
- Przecież Dzień się zaczyna!
- Senny majak i jawa
Nikotyna i kofeina
Jacek Kaczmarski
25.2.1989
Słowo
Księdzu Jankowskiemu po jego kazaniu w kościele Świętej Brygidy w Gdańsku 11.6.95
Ja - jestem z Moskwy, proszę księdza;
Ja, proszę księdza - z Izraela.
To mnie z kościoła ksiądz wypędza,
Mnie - od Kościoła ksiądz oddziela.
Mnie ksiądz obraża i poniża;
W ludzkie popioły plując słowem
Podważa sens - jedyny - KRZYŻA,
W który wciąż może wierzyć - Człowiek.
Niech księdzu Bóg, Święta Brygida
Odpuszczą winę w swej dobroci.
Ja - Polak - Rosjanina, Żyda
Przepraszam za to, co ksiądz głosi.
Jacek Kaczmarski
14.6.1995
Tyle o Tobie
Tyle o Tobie chce się pisać wierszy,
Lecz jak to chcenie zaspokoić, jeśli
Co spojrzę - znów gdzieś Cię diabli ponieśli,
A kiedy jesteś, to się stale wiercisz?
Biały otacza Cię ład twego domu,
Przedmioty stoją posłusznie w ordynku,
Tylko ty krążysz nie znając spoczynku
Na kształt - jednego z większych - neutronów.
A tak się marzy potrwać nieruchomo,
Patrzeć, jak światło przedmioty odmienia,
Słuchać, jak cicho coś mruczy nam w duszach
I być - jak długo, tego nie wiadomo;
Aż poczujemy w momencie olśnienia,
Że cały Wszechświat wokół nas się rusza.
Jacek Kaczmarski
22.1.1989
Ballada o ślepcach
Kaczmarski Jacek
Potykam się, więc ręce w przód, do góry twarz, w dół lecę.
O ciemny Boże mego życia, miej mnie w swej opiece!
Nie puścić kija, paść na wznak, plecami na kamienie...
To tylko rów, przydrożny rów, już po przerażeniu...
Gdzie wleczesz nas, przeklęty kpie? Gdzie jesteś głupcze ślepy?
Giń sam jak chcesz, a nas ze sobą nie zabieraj w przepaść!
W ręku mam twego płaszcza kłąb, Chryste, i ja padam,
Z twarzy ucieka ciepło dnia. Biada nam, ginę, biada!
Puść kij, którym nas ciągniesz w dół! Upadliście, ja stoję.
Puść kij, my dalej chcemy iść! Przeklęte nogi twoje!
Nie puszcza, ciągnie tam, gdzie garb poplątanych ciał...
Ach! Gdybym oczy miał...
Krzyk! Hałas! Co się dzieje tam? Bark tego co przede mną.
Twardnieje pod palcami od głosów pełna ciemność.
Szum drzew, krok i własny oddech co w słuchaniu wadzi...
Cóż z groźnych przeczuć? Pójdę tam, gdzie ślepiec poprowadzi...
Z ręką na plecach tego z przodu iść! - poniżenie i męczarnia.
Każdy z nich inną kryje myśl, w inną się stronę garnie.
Przy żarciu też ten pierwszy syty się poczuje,
Kto szybciej zmaca gdzie jest chleb i szybciej go przeżuje...
Ciężko na końcu iść, tłum gnojem cię obrzuci,
Lecz zawsze będę tym, który ostatni się przewróci!
O tak, jak teraz padam na nich, kłębią się pode mną.
A każdy swoje ciało ma i swoją w ciele ciemność.
Cóż nam zostało, kiedy świata zabrakło dookoła?
Kije i sakwy, i kapoty, i palce w oczodołach,
Powiewy wiatru, Słońca promień, chciwe twarze brać,
Padać i wstawać, padać i wstawać
Padać i wstawać, i ...wstać.
Dokąd nas zaprowadzisz Panie
Kaczmarski Jacek
Dokąd nas zaprowadzisz, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Czy będziemy mogli zacząć na nowo
Bo wiesz, u nas nie zawsze jest słońce
Choć przed deszczem nas chroni parasol
Czasem jednak przemoczy nam serca
Inny deszcz, co spływa po twarzy
Więc nas zabierz bez tych uśmiechów
Co dzień rano zostawianych na lustrze
I bez śniadań, w pośpiechu by zdążyć
Na kolejny autobus do jutra
Bo my tu tak do jutra, do zaraz
Do pierwszego i do wakacji
Rozliczając geniuszy z geniuszu
A zjadaczy chleba z kolacji
Więc już jutro zaprowadź nas, Panie
Bez bagażu i bólu głowy
I gdy nic nam na drodze nie stanie
Spróbujemy zacząć na nowo
Książe [II]
Kaczmarski Jacek
Książę się ukrył w nocnej wyobraźni
Ściemniał od oczu zielonych jarzenia
Żółty nos księcia świeci od niechcenia
Wargom różowym w mrok żeglować raźniej
Księżyc sam siebie oświetla z przejęciem
Korzysta z tego upleciona krzywo
Korona z drutów książęcej pamieci
Gdzie myśli złote prosty wiodą żywot
To czego nie ma jest portretem księcia