BAJKI I BAJECZKI
KLECHDA O POCHUJANIU
Gdzieś na niezmierzonych pustkowiach Złych Ziem samotny wędrowiec zmagał się z pustynią. Szedł już bardzo długo, jego wierzchowca pewnie dawno przysypał piasek. Sępy krążyły nad głową i wydawało się, że śmierć wygląda zza następnej wydmy, kiedy oczom umęczonego wędrowca ukazał się przechylony drogowskaz z dwiema strzałkami wyznaczającymi kierunki - w lewo „Będziesz żył", w prawo „Umrzesz". Nie zastanawiając się wybrał drogę w lewo. Brnąc w piasku dotarł do kolejnego drogowskazu z podobnymi napisami. Nie ma co ukrywać, że podążał w kierunku „Będziesz żył". Po kilku kolejnych drogowskazach dotarł do następnego drogowskazu, gdzie do wyboru miał - w lewo „Będziesz żył", w prawo „Umrzesz", zaś prosto „Będziesz zadowolony". Tu zastanowił się przez chwilę, otarł pot z czoła, wykrzesał resztę sił i ruszył, żeby sprawdzić, cóż z tego zadowolenia wyniknie... Minął kilka piaszczystych wzgórz, wspiął się na kolejne i oczom nie mógł uwierzyć..! Oaza, raj, ogród szczęśliwości ! Bujna roślinność kryła w sobie mnóstwo tajemnic - cudowne źródełko, jezioro, wodospad, cudowny pałacyk i mnóstwo innych rzeczy, których nie sposób tu wymienić. Jak się potem okazało, ze źródełka biło wszystko, czego tylko zapragnął spragniony wędrowiec (łącznie z czystym spirytusem), jeziorko pod wodospadem pełne było młodych i spragnionych wrażeń rusałek (oczywiście nagich i zgrabnych tak jak to potrafią być zgrabne rusałki), pałac łączył w sobie cechy sali balowej i sypialni. Cóż, cudownie uratowany bohater mógł do woli jeść, pić, chędożyć, bawić się i cieszyć życiem... Idylla mogła trwać bez końca, ale z upływem czasu cokolwiek już zgnuśniały wędrowiec zaczął tęsknić do normalnego świata i nowych przygód. Wymknął się z oazy, znalazł pierwszy z drogowskazów i podążył w kierunku wyznaczanym tabliczką „Będziesz żył"... Wędrował kierowany kolejnymi tabliczkami na drogowskazach, piasek powoli zastąpiły kamieniste wzgórza, kiedy natknął się na kolejny słupek z napisami „Umrzesz" i „Będziesz pochujany" Zadziwił się bardzo, nie wiedząc, co wybrać. Cóż, niezależnie od tego, co by to było, pochujanie na pewno powinno być lepsze od śmierci. Podążył więc w kierunku wskazywanym przez właściwy drogowskaz. Po wejściu na wierzchołek następnego wzgórza oczom jego ukazał się straszny widok - pole bitwy, szczątki rycerzy i koni, porozrzucana broń, kałuże krwi... a nad strumieniem olbrzymi trójgłowy smok pijący wodę. „Bez dwóch zdań, bestia rozszarpała wszystkich, a teraz mnie czeka taki sam los" - pomyślał nasz wędrowiec. Nie był na szczęście tchórzem i postanowił drogo sprzedać swoje życie. Podkradł się cichaczem, chwycił jeden z mieczy znalezionych na polu bitwy i rzucił się na smoka, który spokojnie popijał sobie wodę ze strumienia. Ciach! Jedna głowa wpadła do strumienia... Ciach! Z drugiej szyi już leje się smocza posoka... Zesztywniał ze strachu rycerz, kiedy trzeci smoczy łeb wynurzył się z wody. Miecz wypadł mu z ręki, kiedy zdumione smoczysko zapytało z wyrzutem: „POCHUJAŁO cię ? Wody chciałem się napić..!"
POWIASTKA O PRAWYM RYCERZU
Zmierzchało już, kiedy kmiecie z okolicznych siół zaczęli zbierać się w karczmie „Pod zerżniętą wróżką". Stoły ugięły się pod pękatymi kuflami piwa, a każdy z gości weselił się z zakończonego pomyślnie dnia. Tętent konia i brzęczenie blach na podwórcu oznajmiło, że w gospodzie przybędzie jeszcze jeden gość. Odrzwia rozwarły się z hukiem i do wnętrza karczmy wtoczył się opancerzony jegomość. „Powitać! Powitać dostojnego pana rycerza! Cóż tam na wojennym szlaku ?" „Aaa, przygód wielka rozmaitość, ale tak o suchym pysku nie godzi się biesiadować". Spragnieni wojennych opowieści kmiecie obsiedli frontowego bywalca, nie żałując mu ani napitku, ani zagrychy... „Opowiadajcież, możny panie, co tam was w dalekich krajach spotkało..." „Ano, jadę ja sobie, patrzę - wielka wieża. Pytam - kto w niej? No.... najpiękniejsza dziewica w księstwie - odpowiadają mi tutejsi. Podjeżdżam bliżej, pod wieżą smok jednogłowy..." „I co, i co?" „No nic, rachu-ciachu, smok do piachu... W wieży skarbów mrowie..." „A panna ? No co tam z panną" - pytali rozochoceni kmiecie. „ Ano nic, panna jak panna, urodziwa... zignorowałem ją i pojechałem dalej...." „ I co?" „No, jadę dalej, patrzę - jeszcze większa wieża. Pytam - kto w niej? Najpiękniejsza dziewica w królestwie... Hmmm... jadę bliżej - pod wieżą w grocie smok dwugłowy...." „No, no, no..." - zaszemrali podekscytowani kmiecie. „Sposobem zmogłem gada, wchodzę do wieży, skarbów tyle, że nie sposób zabrać, panna...." „No właśnie, jak tam panna..." - kmiecie chcieli zaspokoić swoją lubieżną ciekawość. „Nooo, panna urodziwa, ale zignorowałem ją i pojechałem dalej..." „Uuuu, zacny rycerz, prawy, na cześć niewieścią nie łasy... Godzien pochwały, niewielu teraz takich" - rozpływali się w zachwytach bywalcy gospody. „I to już koniec?" „No nie, jadę dalej - patrzę - jeszcze większa wieża." „Kto w niej?" „Najpiękniejsza dziewica na świecie!" „Ciekaw byłem, podjeżdżam bliżej - na wieży smok trójgłowy, wielki, straszny... Ale zarąbałem plugastwo" „Ha, i co było w wieży?" - ciekawość kmieci sięgnęła zenitu... „Ano, skarbów tylu w życiu nie widziałem, a dziewica przepiękna - oczy bolały od patrzenia..." „No i co?" - padło z zaślinionych ust kmieci. „Ano nic, mości panowie, ZIGNOROWAŁEM ją ze trzy razy i pojechałem dalej..."
BAJKA O KAMIENNYM WĘDROWCU
Kiedy ostatni potomkowie Rodryga Okrutnego zginęli podczas wojen z goblinami, podległe im księstewko leżące u podnóża Czarnych Gór dostało się w ręce nowego władcy. Nowy książę nie różnił się wiele od swoich poprzedników - pił, palił, grabił i gwałcił, w zależności od bieżącej sytuacji. Objeżdżając swoje nowe włości na jednym z granicznych pagórków spostrzegł dziwacznych kształtów kamień. "Cóż to takiego ?" - spytał jadącego razem z nim starego przewodnika. "To jest, jaśnie panie, Kamienny Wędrowiec. Nikt nie wie, skąd tu się wziął, najstarsze krasnoludy nie pamiętają... mawiają ludzie, że Kamienny Wędrowiec cały czas powolutku przesuwa się w kierunku wierzchołka wzgórza. Jak do niego dojdzie, będzie koniec świata..." Książę nic nie odpowiedział, przypatrzył się tylko uważnie kamiennemu posągowi i odjechał. Kiedy miał dobry humor, popił tęgo lub wrogów nagromił, kazał wieźć się na wzgórze i cofać Kamiennego Wędrowca, wbrew jego okrytym legendą przepowiedniom. Kiedy zaś nie wiodło się szalonemu władyce, kazał przesuwać omszały posąg do przodu, bliżej szczytu wzgórza... Raz sto łokci do przodu, innym zaś dwieście łokci do tyłu. Pięćdziesiąt łokci do tyłu, siedemdziesiąt w przód - i tak w kółko, w zależności od humoru i ilości osuszonych antałków piwa. Kiedyś przy którymś z kolejnych razów, kiedy to Kamienny Wędrowiec odbył znów przymusową wędrówkę i wiele wskazywało na to, że koniec świata jest już bliski, księcia coś zaintrygowało. Podjechał bliżej, zsiadł z konia, spojrzał od dołu w mroczne oczodoły kamiennej twarzy i osłupiał, kiedy z wnętrza głazu powoli wydobył się niski, złowrogi pomruk: "A może byś się tak wreszcie ODPIERDOLIŁ ?!"
POGWARKA O TWAROGU
Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy do kramu kupca Rozenzwaiga w Altdorfie wszedł poczciwy niziołek i poprosił porcję twarogu. Sprzedawca odważył ile trzeba, zebrał garść miedziaków i zabrał się do oganiania much od misy ze śmietaną. Nie przegonił ich zbyt wiele, bo drzwi znów się otwarły, stanął w nich ten sam, co przed chwilą niziołek i poprosił o podwójną porcję twarogu. Trochę zdziwiło to sprzedawcę, bo niziołki zwykle za twarogiem nie przepadały, ale zważył i zapakował towar, skasowawszy przy tym odpowiednią ilość monet. Nie zdążyły dobrze najeść się sklepowe muchy, kiedy drzwi znów kłapnęły, a pucołowaty niziołek poprosił o skopek twarogu! Zdenerwowało to kramarza, ale stłumił przekleństwo i po raz kolejny obsłużył nietypowego klienta. Kiedy ponownie w drzwiach pojawił się zdyszany niziołek, wrzeszczący od progu o cały twaróg, jaki był w sklepie, wściekł się nie na żarty...
- Mości niziołku, cóż się z wami dzieje? Na co wam tyle twarogu ?! Nie możecie kupić raz, a nie zawracać mi głowę co chwila...?!
- Ale ja sam dokładnie nie wiem, jak to wytłumaczyć... Najlepiej będzie, jeśli poszlibyście panie, ze mną i sami zobaczyli ! Mieszkam tu niedaleko...
Zadziwiony kramarz popędził za podskakującym niziołkiem do jego mieszkania. Wspięli się po schodach na piętro, minęli kuchnię i weszli do izby. W ścianie, tuż nad podłogą była potężnych rozmiarów dziura, o oślizłych, poruszających się brzegach...
- Co to, kurwa, jest, mości niziołku ?!!
- Nie wiem, do cholery, ale za to jak twaróg wpieprza..!
HISTORIA O ŚLEPYM DRWALU
Zaczęło się do tego, że krasnolud Gomburr doszedł do wniosku, że w jego tartaku potrzebny jest jeszcze jeden nowy pracownik. Na centralnym placu w osadzie wbił słup i zaczepiwszy ogłoszenie o naborze nowego drwala czekał na chętnych. Następnego dnia, o świcie przed drzwiami tartaku stanął starusieńki gnom. Krasnolud nie darzył gnomów specjalną sympatią, a dowiedziawszy się, że kandydat na drwala jest na dodatek ślepy, ani myślał przyjąć go do roboty... Po co komu ślepy drwal, pożytku z niego żadnego, a i nieszczęścia jakiegoś gotów narobić. Niestety, stary obyczaj cechowy nakazywał dawanie szansy każdemu chętnemu, który miał przejść pomyślnie trzy próby.
Gomburr wezwał mistrzów tartacznych, elfią skrybkę-pisarkę i jako przewodniczący komisji rozpoczął sprawdzanie umiejętności przyszłego pracownika.
- Macie tu gnomie deskę, powiedzcie, co o niej wiecie !
Gnom wziął podaną mu do ręki deskę, zbliżył do nosa, dokładnie obwąchał i odparł:
- Dębina z lasu Reikwald, ścięta dwie wiosny temu, suszona na słońcu.
Mistrzowie stolarscy zakrzyknęli z podziwu, podniosły się brawa, Gomburr zdumiony popatrzył na gnoma.
- Masz teraz drugi kawałek drewna i gadaj !
Podobnie jak poprzednio, gnom dokładnie obwąchał próbkę i stwierdził:
- Deska sosnowa z drzewa rosnącego w lasach Arden, ściętego pięć wiosen temu, obsuszana w piecu komorowym.
- Wiwat ! Mistrz ! Dawać nam takiego, będzie każde drewno rozpoznawał ! - pokrzykiwała brodata komisja, a właściciel zaciskał zęby ze złości. Już miał zrezygnowany podać gnomowi trzecią, ostatnią deskę do sprawdzenia, kiedy za rękaw pociągnęła go elfia pisarka.
- Poczekajcie panie, mam pomysł...
Dyskretnie wsunęła rękę pod spódnicę, delikatnie zanurzyła palce w kudłatym wzgórku, potarła kilka razy dłonią i lśniącą zawartość wytarła w trzecią deskę. Gnom dostał ją do ręki, wąchał długo, wahał się, sprawdzał raz jeszcze, po czym ogłosił:
- Stara krypa rybacka, chyba jeszcze z czasów Sigmara...
OPOWIEŚĆ O KOZIE
Pewnego razu trzech traperów zaopatrujących kupieckie faktorie u podnóża Szarych Gór znalazło kozę. Zamiast przeznaczyć zwierzaka od razu na pieczyste, postanowili go hodować. Dbali o rogatego pupila, karmili go, robili wszystko, co tylko mogli. Jednak kiedyś naszła ich straszna ochota na gorzałkę, a tu ani grosza przy duszy i w sakiewkach pusto. Rozmyślali długo, co tu zrobić, w końcu jeden z traperów wpadł na pomysł, żeby kozę wydoić i sprzedać w faktorii mleko. Po chwili pomysł wprowadzono w życie i przed traperami stanął pełen skopek koziego mleka. Mleko w faktorii wymieniono na pokaźny gąsiorek krasnoludzkiej gorzałki... a dalszy ciąg był łatwy do przewidzenia. Następnego dnia skacowani traperzy doszli do wniosku, że przydało by się coś na klina i znów trzeba wydoić kozę. Koza wyglądała już nieco mizerniej niż poprzedniego dnia i dała ledwo garnuszek mleka... Lekko zawiedzeni traperzy zamienili go na parę manierek piwa, z nadzieją, że następnego dnia będzie lepiej. Tymczasem nazajutrz koza wyglądała jeszcze słabiej i dało się z niej wycisnąć ledwo kubek mleka. Zatroskali się traperzy nie na żarty, bo pomysł zarabiania na kozim mleku bardzo im się spodobał. Brody im się z lekka wyciągnęły, kiedy podczas kolejnego dojenia koza padła jak długa i wyciągnęła kopyta. Niewiele myśląc zabrali ją i pędem pobiegli do gnoma-znachora, który jednakowo leczył i ludzi i wszelkie stworzenie... Gnom popatrzył na rzuconego mu pod nogi zwierzaka, wytrzeszczył oczy, potargał się za brodę i wypalił:
- Różne już przypadki mi tu przynosili, ale tak zrypanego KOZŁA to jeszcze w życiu nie widziałem...
BAJKA O ZŁOTEJ ŚRUBCE
Pewnego razu w rodzinie diuka Rolanda de Gisoreux urodziło się dziecko. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że niemowlę w miejscu, gdzie powinien być pępek miało zamiast niego złotą śrubkę. Straszne podejrzenia ogarnęły wszystkich, przede wszystkim zaś samego diuka, że być może jego rodzinę w jakiś sposób dotknęło straszliwe tchnienie Chaosu. Powszechnie wiadome było, że o ile bretońscy rycerze świecili cnotami rycerskimi w całym Starym Świecie, to bretońskie kobiety swej cnoty pozbywały się szybko i bez skrupułów... Żona diuka biła się w piersi, zwołani naprędce czarodzieje nie byli w stanie określić, czy to wpływ mocy Chaosu, czarnej magii czy złośliwości skrzatów... Stwierdzili tylko tyle, że złotej śrubki pod żadnym pozorem nie można wykręcać. Postanowiono czekać, obserwując, co będzie działo się z dzieckiem. Pacholę ku zdumieniu wszystkich rosło zdrowo, uczyło się nieźle, rezolutne było jak trzeba, zaś po pierwszym pytaniu o swój dziwny pępek dostało solidnie w skórę i nie pytało więcej. Wkrótce wyrósł z niego piękny młodzieniec, który dzielnie spisywał się w boju, biesiadował razem z kompanami, a urodziwe panny bałamucił pokazując swoją złotą niespodziankę... Nic nie wskazywało na to, że może przydarzyć się coś złego. Kiedy sędziwy diuk wydał ostatnie tchnienie, właściciel złotej śrubki zajął jego miejsce, żyjąc długo, prowadząc zwycięskie wojny i władając swoimi poddanymi sprawiedliwie na chwałę Pani Jeziora... Z upływem czasu złota śrubka intrygowała go jednak coraz bardziej, nie dając spokoju we dnie i w nocy. Wreszcie kiedyś, kiedy cierpliwość diuka wyczerpała się, zdesperowany wziął śrubokręt, przyłożył do śrubki, zaczął wykręcać i ... DUPA mu odpadła...
POWIASTKA O ŻONIE
Kiedyś na rynku w Altdorfie spotkało się dwóch znajomych, starych frontowych bywalców.
- Co u ciebie słychać, kopę lat się nie widzieliśmy, chodźmy na kwaterkę piwa...
- Hmm... no w zasadzie, ale lepiej by było, jakbym zaprosił cię do siebie, mieszkam tu niedaleko, zresztą sam zobaczysz...
- W porządku, czemu nie, widzę, ustatkowałeś się...
Dwaj kompani powędrowali uliczkami do jednej z kamieniczek. Drzwi do kwatery otworzyła prześliczna dziewczyna, powitała obu mężczyzn ciepłym uśmiechem i dobrym słowem, wprowadziła do środka. Obaj kamraci usiedli w komnacie gościnnej, a zaproszony kompan zarzucił kolegę pytaniami.
- Coś ty, ożeniłeś się?! Zawsze byłeś przeciwny małżeństwu! Ale niespodzianka! Nic się nie chwaliłeś... Ale tylko pozazdrościć, piękną masz żonę. Jak ci z nią jest?
- Mówię ci, skarb nie kobieta - piękna, pracowita, oszczędna, kochamy się bardzo, naprawdę uwierz mi - ideał! A jaka jest w łóżku, ha...
- A gdzie ją spotkałeś?
- Ano zrobiłem tak - poszedłem do zamtuza, stanąłem na środku, wrzasnąłem gromko - wszystkie kurwy won! - wszystkie uciekły, a ta jedna została... I wziąłem ją za żonę. Jestem bardzo szczęśliwy, po prostu raj na ziemi.
Koledzy pobiesiadowali trochę, popili gorzałki, powspominali stare dzieje i pożegnali się. Jakiś czas potem ten żonaty spotkał drugiego w karczmie, wspartego na pokaźnym gąsiorze wina.
- Co u ciebie słuchać, przyjacielu?
- Ano po wizycie u ciebie poczułem się taki samotny, że ożeniłem się...
- A jak szukałeś żony?
- Ano tak jak ty opowiadałeś - poszedłem do najlepszego zamtuza w mieście, zakrzyknąłem - wszystkie kurwy won! - i faktycznie jedna została...
- I pewnie ją wziąłeś za żonę...
- A jakże!
- I jaka ona jest?
- Ano, nie dość że kurwa, to na dodatek głucha...
KLECHDA BEZ TYTUŁU
Sierżanta ogrów, Grisznaka od dawna wkurzał krasnoludzki kupiec, Bomrug. Korciło go strasznie, żeby skopać solidnie krasnoludzki zadek, ale znikąd nie mógł znaleźć pretekstu, a tak bez przyczyny głupio by było... Pewnego razu wszedł do krasnoludzkiego kramu i zapytał o trollowe uszy, z nadzieją, że towaru nie będzie i będzie można wytargać krasnoluda za brodę. Uszy trollowe jak na złość były, na dodatek dziesięć sztuk, dokładnie tyle, ile zażyczył sobie ogr... Grisznak zaklął pod nosem i jak niepyszny wyszedł. Następnego dnia próbował powtórzyć swój wybieg:
- Są elfie podwiązki?
- Są...
- To poproszę sto sztuk !
- Proszę uprzejmie !
Grisznaka z lekka krew zalała, bo znów się nie udało... Nazajutrz wrócił z nowym zamówieniem:
- Poproszę dwa funty nichuja ..!
Krasnolud zastanowił się chwilę, podrapał w brodę, rzucił ogrowi wredne spojrzenie i odrzekł:
- Moment, mógłbym prosić o pomoc? Chodź ze mną do piwnicy...
Zeszli obaj do ciemnego loszku, po czym krasnolud zatrzasnął klapę i ogarnęła ich zupełna ciemność. Zapytał ogra:
- Widzisz coś ?
- Ni chuja...
- To bierz dwa funty i spieprzaj !
OPOWIEŚĆ O SMOKU
W jednym z Księstw Granicznych pojawił się smok. Blady strach padł na mieszkańców, bo smok żarł bydło, niszczył zasiewy, atakował ludzi... Nie było nikogo, kto odważyłby się ruszyć na potwora. Mędrcy zatroskani losem księstwa radzili długo, w końcu doszli do wniosku, że udadzą się do najsłynniejszego i najwaleczniejszego rycerza z prośbą o pomoc. Zabrali ze sobą stosowną zapłatę i ruszyli w podróż. Najsłynniejszy i najwaleczniejszy rycerz przyjął ich, wysłuchał opowieści o parszywym smoku plądrującym księstwo, o nieszczęściu jego mieszkańców i dotykających ich okropnościach, po czym odrzekł:
- Taaak, sprawa jest poważna, koniecznie muszę ją przemyśleć, taaak, godna zastanowienia, przyjdźcie, czcigodni mężowie wieczorem, dam wam odpowiedź...
Mędrcy wieczorem powtórnie odwiedzili posiadłość najsłynniejszego i najwaleczniejszego rycerza.
- Słuchajcie, w zasadzie to nie jest konieczne, żeby taki najsłynniejszy i najwaleczniejszy rycerz jak ja zajmował się waszym smokiem... Zresztą mam teraz poważniejsze obowiązki... Słuchajcie, tu niedaleko mieszka inny rycerz, może trochę mniej sławny i waleczny niż ja, ale na pewno wam pomoże. Bywajcie zatem !
Mędrcy powędrowali w poszukiwaniu mniej sławnego i mniej walecznego rycerza. Kiedy dotarli do jego siedziby, rozpoczęli opowieść:
- O wielki rycerzu! Naszą ojczyznę nawiedził smok! Plądruje sioła, morduje mieszkańców, niszczy zasiewy, do ruiny nas doprowadza! Czekać tylko, jak stolicę zaatakuje! Nikogo nie mamy, kto dałby mu radę... Pomóż!
- Nooo, smok nie byle jaki przeciwnik... To nie można tak łapu-capu... Muszę rozważyć tę decyzję, zastanowić się, przemyśleć ją... Zapraszam wieczorem, dam wam wtedy odpowiedź.
O zmierzchu mędrcy zakołatali do wrót rycerskiego zamku.
- Nooo, tak sobie pomyślałem, że chyba nie ma potrzeby, żebym sam zajmował się tym smokiem... Tyle innych rzeczy mam teraz na głowie. Poradzę wam - niedaleko stąd mieszka rycerz, w zasadzie to nawet nie jest sławny i chyba niewielu o nim słyszało, ale na pewno poradzi sobie z tym smokiem. Wiecie, naprawdę teraz nie mogę...
Mędrcy spakowali manatki i ruszyli w poszukiwaniu wskazanego rycerza. Napotkawszy go, rozpoczęli opowieść:
- Mości rycerzu! Smok niszczy nasze zbiory! Trzebi zwierzynę, tratuje pola, pali wioski... Tragedia! Wielki, potężny... Nie mamy nikogo, kto dałby mu radę. Znikąd ratunku! Pomóż, prosimy!
Rycerz rzucił się do kompletowania rynsztunku bojowego, wbił się w zbroję, przytroczył miecz, okulbaczył konia, złapał tarczę, chwycił potężny topór...
- Ależ panie rycerzu! Jak to tak, nic nie będziecie się zastanawiać? Tak od razu?
- A nad czym tu się, kurwa, zastanawiać ?! Trzeba spieprzać !
HISTORIA O FRONTOWYM BYWALCU
Do pewnej bretońskiej damy, będącej w chwilowych tarapatach finansowych, przyszedł stary frontowy bywalec, dawny znajomy jej męża. Stanął w progu i od razu wypalił:
- Daj mi całusa, to dam ci 10 złotych koron.
Dama wahała się, ale spełniła jego prośbę.
- Hmmm, jak się rozbierzesz, to dam ci następne 10 złotych koron !
Po chwili zastanowienia dama rozebrała się i zainkasowała pieniądze.
- Skoro tak, to jeśli zrobisz ze mną numerek, to dam ci 30 złotych koron...
Dama wahała się, kręciła nosem, ale w końcu rozłożyła się przed frontowym bywalcem.
Po paru dniach z wyprawy wojennej wrócił mąż.
- Był tu stary frontowy bywalec?
Wystraszona dama przyznała, że był...
- A oddał 50 złotych koron ?
POWIASTKA O BRETOŃSKICH RYCERZACH
Kiedyś, podczas turnieju rycerskiego na jednym z bretońskich zamków w szrankach naprzeciwko siebie stanęło dwóch sławnych rycerzy. Uzbrojeni po zęby, zakuci w stal, skrawka ciała nie widać. Poprawili rynsztunek, krzepko ścisnęli piki... Jeden z nich wstrzymał konia, wyciągnął zaciśniętą pięść i krzyknął do przeciwnika:
- Ty chuju !!!
Na to drugi zamarł, podniósł pancerną przyłbicę i zdziwiony odrzekł:
- Dalibóg, poznał ..!
ANEGDOTA O PSZCZELIM KICIE
Do legendy przeszły już historie opowiadające przypadki z życia barona Ritterbluchera, którego przodkowie musieli przywędrować do Imperium chyba gdzieś z północy, bowiem bystrością swego umysłu ciężko byłoby baronowi Ritterblucherowi mierzyć się nawet z trollem. Oto jedna z opowieści:
Pewnego razu baron Ritterblucher kręcąc w palcach niewielką kulkę podszedł do swojego zaufanego sługi i zapytał zatroskany:
- Janie, co to jest ? Gówno czy pszczeli kit ?
Jan wziął kulkę, powąchał, spróbował i odrzekł:
- Gówno, jaśnie panie.
- Tak też właśnie myślałem Janie, no bo skąd u mnie w dupie pszczeli kit...
HISTORIA O SZARŻY
Po walce jeden z dowódców Mrocznych Elfów pyta drugiego:
- Nie mogłeś szybciej szarżować?
- Mogłem, ale musiałbym zejść z Cold One'a...
OPOWIEŚĆ O SKRĘTACH
Czarna Arka Mrocznych Elfów. Na warcie stoi jeden z elfich majtków i ponuro gapi się w wodę, ćmiąc papierosa. Podchodzi do niego stary bosman...
- Nowy?
- Nowy...
- Co palisz?
- A takie tam, portowe fajki...
- Poczęstuj starszego stopniem.
Bosman przypalił podany papieros, zakaszlał, splunął i wrzasnął:
- Co Ty palisz, synu !!! Prawdziwy marynarz nie takie knoty pali, toż to słabizna godna tylko szczurów lądowych. Precz to wyrzuć !!! Jak chcesz wyrosnąć na dobrego marynarza, musisz palić tylko prawdziwy marynarski tytoń. Weź trochę od kolegów, spróbuj, sprawdzę na następnej wachcie...
Młody marynarz zrobił jak kazał mu bosman. Na następnej wachcie stał i przepisowo kurzył skręta z otrzymanego marynarskiego tytoniu.
- No pokaż, co tam masz - rzucił bosman. Taaa, już lepszy, ale jeszcze trochę słaby. Żeby go trochę wzmocnić, powinieneś do skręta dorzucić jeszcze parę włosów łonowych...
I posłuszny majtek zrobił, jak kazał mu doświadczony bosman. Na kolejnej wachcie...
- No co tam masz synu? Poczęstuj ! Oooo !!! Dobre ! Mocne ! Ha, pewnie blisko dupy rwane !
O KAPŁANIE
Pewnego razu kapłan Sigmara wszedł przez pomyłkę do zamtuza.
- Niech będzie pochwalony...
Na to prowadząca przybytek stara rajfurka odpaliła:
- Lony nie ma, dzisiaj ma wolne !
O RYCERZACH BRETOŃSKIEGO KRÓLA
Kiedy bretoński król wyjeżdżał na kolejną krucjatę do Arabii, zostawił swoją piękną żonę z założonym pasem cnoty, w którym zamontowano jeszcze specjalny przyrządzik, obcinający wszystko, co próbowano wsunąć tam, gdzie tylko król miał prawo. Kiedy władca wrócił szczęśliwie z wyprawy, kazał obnażyć się wszystkim rycerzom ze swej drużyny, którzy zostali do pilnowania zamku. Każdy z nich miał swoje "męskie urządzenie" albo obcięte, albo skrócone, albo przynajmniej poznaczone bliznami... Tylko jeden z nich, sławny Beajoulasse pozostał nietknięty.
- O psie krwie ! O wy kurwie syny !!! To tak ?! Tak dochowaliście przysięgi ?! Tylko jeden Beajoulasse okazał mi wierność i uczciwość. Zaprawdę, dziękuję ci, mój wierny rycerzu - rzekł król i uściskał druha.
Ale Beajoulasse nic mu nie odpowiedział...
HISTORIA O DWÓCH MAGIKACH
Dwóch potężnych magów spotkało się przypadkowo w Altdorfie. Od ich ostatniego spotkania upłynęło już ponad 20 lat. Postanowili usiąść gdzieś i pogadać o starych dobrych czasach, a że akurat przechodzili koło gospody, weszli i zamówili wytrawne elfickie wino marki "Granat". Jako, że trunek był wyśmienity, a i rozmowa ciekawa, magowie zasiedzieli się aż do północy. Przy kolejnym winku dysputa zeszła na tory polityki, potem religii i wreszcie przy piątej butelczynie kompletnie już zalani zaczęli rozmawiać o magii, a w szczególności o wyższości czaru bojowego "Ognista Kula" nad "Świetlistym Piorunem". Zwolennik tego pierwszego, wyraźnie nie znajdując argumentów na poparcie
swojej tezy, postanowił pokazać moc czaru w praktyce. Nachylił się do swego kolegi i mówi:
- Widzisz ten filar na środku sali, tak ten podtrzymujący strop? Zaraz jedną kulą ognistą złamię go jak zapałkę i cała ta buda się zawali.
Przysłuchujący się od dłuższego czasu rozmowie prosty robotnik, którego jakoś nie obchodził wynik eksperymentu, postanowił się szybko ulotnić. Wybiega więc z karczmy w chwili, gdy mag chaotycznie machając rękoma zaczyna bełkotliwą inkantację. Rano ten sam robotnik idąc ulicą widzi smętne ruiny w miejscu, gdzie jeszcze parę godzin temu stał budynek gospody. Zauważa płaczącego na resztkach muru karczmarza.
- O kurde - mówi - więc jednak ten czarodziej rozwalił czarem filar.
- A gdzie tam - odpowiada przez łzy karczmarz - dziadek puścił swój czar ładne dwa metry na lewo i tylko podsmażył tyłek jakiemuś drwalowi.
- Nie rozumiem, co się więc stało ? - dopytuje się robotnik wskazując na resztki budynku dookoła.
- A to się stało, że ten drwal wstał i jak nie pierdolnie dowcipnisiem o filar...
OPOWIEŚĆ O KROWIE
W jednym z wielu siół, jakie znaleźć można było w Imperium, żył sobie prosty kmieć, który miał żonę, dwóch synów i krowę, będącą jedyną żywicielką rodziny. Biednie się żyło rodzinie kmiecia, ale dzięki krowie jakoś wiązali koniec z końcem.
Pewnego ranka kmieć wszedł do obórki i zobaczył, że krowa zdechła. Załamał się biedaczysko zupełnie.
- O żesz psia mać, co ja teraz zrobię? Jak rodzinę wykarmię? Krowa, jedyna żywicielka rodziny zdechła. Nic, tylko się obwiesić...
A że był prostym chłopem i zawsze konsekwentnie realizował swoje postanowienia, wziął kawał powroza i powiesił się w obórce u powały.
Kiedy żona kmiecia wstała rano i weszła do obórki, stanęła jak wryta. Krowa, jedyna żywicielka rodziny leżała martwa, a na postronku dyndał kmieć. Jęła zaraz lamentować:
- Olaboga, o ja biedna, o ja nieszczęśliwa, krowa zdechła, mąż się powiesił, co ja teraz sama z dzieciskami zrobię? Nic, tylko się obwiesić!
Jak pomyślała, tak też i zrobiła...
Starszy syn zdziwił się nieco, gdy w domu nie było nikogo z rodziców. Poszedł zatem do obórki i ujrzał straszliwy widok - zezwłok krowy i kołyszących się na sznurach u powały ojca i matkę. Złapał się za głowę, w szaleństwie wykrzykując:
- O ja nieszczęsny, sierotą ostałem, krowa, co nas żywiła, pomarła, ociec z matulą na życie swe się targnęli !!! Brat mi jeno młodszy pozostał, a gdzie my się teraz chudziaki podziejem? Pomrzem z głodu alibo jeszcze co gorszego. Chyba trza będzie się utopić.
Ruszył zatem przez pola do najbliższej sadzawki. Kiedy już zamierzał rzucić się w odmęt, z topieli wynurzyła się wróżka i zapytała:
- Cóż chcesz zrobić nieszczęśniku? Życie sobie odebrać? Dlaczego?
- Sierotą zostałem, krowa, jedyna żywicielka rodziny padła, ociec i matka w desperacji obwiesili się w obórce. Cóż mi innego pozostało...?
- Widzisz, jestem dobrą wróżką i mogę sprawić, aby krowa, ojciec i matka znowu ożyli. Ale pod jednym warunkiem - musisz mnie zaspokoić dziesięć razy !
Starszy brat postanowił uratować rodzinę i wziął się do wypełniania życzenia wróżki. Raz, drugi, trzeci... Piąty, siódmy... Za ósmym nie wytrzymał i zmarł z wycieńczenia.
Kiedy młodszy brat obudził się jako ostatni, nie zastał nikogo w domu. Gdy wszedł do obórki, nogi się pod nim ugięły.
- Rety, rety, rety !!! Krowa, co nas wszystkich żywiła, zdechła ! Ociec wisielec, matula wisielec... Brata nie ma. Oj, sam ja zostałem, niebogi. Co ja teraz zrobię? Chyba tylko przyjdzie się utopić !
I ruszył w kierunku sadzawki, żeby zakończyć swe życie. Gdy stanął nad topielą, zauważył pływające w niej truchło brata. Rozpacz jego sięgnęła zenitu. Już miał skoczyć do wody, kiedy znów wynurzyła się z niej wróżka.
- Co czynisz, nieszczęsny ?!
- Sam na świecie zostałem, ni krowy, ni ojca, ni matki, brat mój też ducha oddał...
- A ja mogę sprawić, żeby cała twoja rodzina ożyła. Musisz tylko spełnić jedno moje życzenie - zaspokoić mnie dziesięć razy!
- A na pewno dziesięć razy? Nie może być piętnaście? - zapytał młodszy brat.
- Pewnie, że może być - rozochociła się wróżka.
- A może lepiej dwadzieścia?
- Ależ oczywiście, może być nawet trzydzieści...
- A nie zdechniesz mi jak ta krowa?
KLECHDA O CZARNYM RYCERZU
Było to w czasach, kiedy każdy z szanujących się bretońskich rycerzy musiał przynajmniej raz wyruszyć na wyprawę w poszukiwaniu Świętego Graala. Jeden z takich rycerzy zniechęcony już długą wędrówką, pełną niebezpiecznych przygód, pojedynków i potyczek zatrzymał się w przydrożnej karczmie gdzieś w Imperium. Siedział właśnie w kącie, sączył piwsko z dzbana i zastanawiał się nad jakąś wymówką od dalszych poszukiwań, gdy nagle drzwi karczmy otworzyły się z hukiem i stanął w nich jakiś mężczyzna. Blady, przerażony, na trzęsących się nogach...
- czarny Rycerz się zbliża! - zakrzyknął, po czym wybiegł z karczmy. Na ten okrzyk wszyscy bywalcy gospody rzucili się hurmem do ucieczki. Bretoński rycerz popatrzył, pomyślał i ... także wziął nogi za pas.
Następnego dnia dumny rycerz znów siedział w tej samej karczmie. I znów drzwi rozwarły się z hukiem i stanął w nich zziajany człowiek.
- Czarny Rycerz się zbliża! - wrzasnął i tyle go widziano. Pozostali klienci gospody jednomyślnie uczynili to samo. Bretoński rycerz także...
Kolejnego dnia wytrwały poszukiwacz Graala znów odpoczywał w karczmie. I po raz kolejny spokojnie zapowiadający się wieczór zepsuł jakiś mężczyzna, wpadając do środka z okrzykiem - Czarny Rycerz się zbliża ! Oczywiście wszyscy rzucili się do ucieczki. Nasz bohater postanowił jednak, iż zostanie. W końcu był bretońskim rycerzem ! Stanął na środku karczmy, wyjął miecz i czekał. Po chwili drzwi się uchyliły i do środka weszła jakaś wielka, czarna postać. Aby nie uderzyć głową o sufit przybysz musiał stać lekko pochylony. W ręku trzymał największy miecz, jaki bretoński rycerz w życiu widział. Murzyn spojrzał na zastygłego w przerażeniu bretończyka, któremu własny miecz wyleciał z zamarłej dłoni, po czym rzekł łamanym staroświatowym:
- Ty robić laska !
Bretończyk nie namyślając się wiele uklęknął przed nieznajomym i zaczął wykonywać polecenie. Po chwili Murzyn dodał:
- Tylko szybko, bo Czarny Rycerz się zbliża...
BAJKA O RYSUNKU NA TABLICY
U pewnego skryby w Dunkleburgu codziennie zbierała się grupa młodych gnomów, aby pobierać różnorakie nauki - czytania, pisania, sztuki prowadzenia handlu. Pewna elfia pisarka, w słusznym, nawet jak na elfkę wieku, prowadziła tam lekcje. Pewnego dnia elfka narysowała coś na tablicy.
- Kto mi powie, co to jest? - spytała. Nikt do odpowiedzi się nie zgłosił.
- Może ty, Helricku? - powiedziała nauczycielka do chłopca w ostatniej ławce. Młody, rudy gnom wstał, popatrzył na rysunek, na elfkę, znów na rysunek, na elfkę, po czym rzekł:
- To jest pizda, proszę pani!
- Cooo? Co ty sobie wyobrażasz! Jak śmiesz! Porozmawiamy po lekcji! Hugo, ty powiedz: co jest narysowane na tablicy?
Wstał młody, lekko zezowaty gnom, i po krótkim namyśle wypalił:
- To jest pizda, proszę pani...
- No nie, to szczyt wszystkiego! Ty także zostaniesz po lekcji! Storri, jesteś najgrzeczniejszym uczniem wśród tej bandy skaveńskiego pomiotu! Co jest narysowane na tablicy?
Storri wstał, popatrzył na tablicę, spuścił oczy i ledwie dosłyszalnym głosikiem powiedział:
- Ale to naprawdę jest pizda, proszę pani..!
- Na Chaos! Tego już dość! Idę po pryncypała szkoły! Wtedy porozmawiamy!
Po czym wyszła trzasnąwszy drzwiami. W klasie zapadła głucha cisza, wiadomo bowiem było powszechnie acz nieoficjalnie, że Mistrz Ebenezum pobierał niegdyś nauki magii i podobno wiele potrafił... A że znany był z gwałtownego charakteru, przeto każdy obawiał się, aby w złości jaki piorun świetlisty czy kula ognia nie wytrysły z ręki Mistrza... Ten wpadł po paru minutach do klasy, wściekły, za nim elfia belferka. Kierownik od progu zaczął krzyczeć:
- Wy gówniarze! Smarkacze i popaprańcy! Szczurze bękarty! Co wy sobie wyobrażacie? Nic szacunku dla nauczycieli nie macie! Żarty z poważnych ludzi sobie robią! Do złości przyprowadzają! I kto, do cholery, tę pizdę na tablicy namalował?!
OPOWIEŚĆ O WIELKIM SMOKU
Jest to nieznana historia z życia słynnego bretońskiego zabójcy smoków Jasperre'a Le Beau. W czasach, gdy był on jeszcze błędnym rycerzem, w jego rodzinne okolice Parravonu wprowadził się, jak to często bywa, smok - bestia okrutnie złośliwa i brutalna, a nader wszystko wyjątkowo wielkie bydlę. Jasperre bez chwili zastanowienia podjął się wyprawy, mającej na celu eksterminację burzyciela wiosek, pożeracza bydła tudzież porywacza dziewic. Pierwej jednak wykazał się sprytem, rzadko u bretońskich rycerzy spotykanym i zasięgnął języka wśród ludu. O smoku dowiedział się niewiele: że mieszka gdzieś w górach i że jest naprawdę ogromny. Bez dalszej zwłoki ruszył w góry przetrząsnąć okoliczne groty.
Trzy dni i trzy noce jeździł od jaskini do jaskini, jednak nie znalazł najdrobniejszego choćby śladu smoka. Aż nagle czwartego ranka zajechał pod wielką górę. U stóp góry znalazł niewielkie wejście do jaskini, z którego niemiłosiernie capiło.
- Taki smród plugawy może wydobywać się tylko od smoka - Jasperre wyciągnął wnioski, a zaraz za nimi miecz i wszedłszy do jaskini wydarł się na całe gardło:
- SMOKUUU! SMOKUU! Ty ścierwo nieczyste! Wyłaź bestio! Jam Jasperre Le Beau i w imię Pani Jeziora wyzywam cię na bój śmiertelny!
A na to odpowiedział mu głos grzmiący i potężny:
- Dobra. Możemy się bić, ale najpierw wyjdź mi z dupy!
HISTORIA O GOTREKU I FELIKSIE
Jest to mało znany epizod z przygód jednego z najsłynniejszych duetów wędrowniczo-rębajłowych. Pewnego razu Feliks i Gotrek, jak często im się zdarzało, musieli spędzić noc na leśnej polanie. W samym środku nocy Feliksa obudziło natarczywe szturchanie jego niskiego towarzysza.
- Feliksie! Feliksie! Obudź się!
- Co.. co się stało Gotreku?
- Spójrz w górę! Co widzisz?
- No, widzę Gotreku rozgwieżdżone czyste niebo...
- No i jakie wnioski z tego wyciągasz?
- Myślę, że mamy piękną letnią noc, jest ciepło i cicho. A te gwiazdy na niebie przypominają mi, jakie niepowtarzalne szczęście mamy żyjąc w tym pięknym Starym Świecie, wędrując jako wolni ludzie po najwspanialszych jego zakątkach - rozmarzył się Feliks - A co dla ciebie oznacza widok nieba Gotreku?
- Dla mnie oznacza to, że ktoś zajebał nam szałas!
OPOWIEŚĆ O WYBORZE KIPERA
Stanowisko Cesarza największego królestwa w Starym Świecie jest niewątpliwie równie dochodowe i prestiżowe co i niebezpieczne. Przekonał się o tym Cesarz Karl Franz, gdy resztki jego nadwornego kipera służba musiała sprzątać cały dzień, po tym jak skosztował wina przeznaczonego dla ust Jego Cesarskiej Mości. Pozbawiony tak ważnego dworzanina Cesarz zorganizował w Altdorfie konkurs degustatorów trunków, w którym główną nagrodą miała być oczywiście prominentna posada nadwornego kipera.
Zjechało się do Altdorfu specjalistów z całego Cesarstwa, jak również z innych zakątków Starego Świata. Po trzech dniach zaciekłej, tudzież upojnej rywalizacji wyłoniono trzech finalistów. Byli nimi: elf, krasnolud i człowiek - miejscowy menel z dzielnicy melin i zamtuzów. Pierwszy w szranki stanął elf. Podano mu kielich szlachetnego wina. Elf dokładnie obejrzał trunek, długo go wąchał, wreszcie skosztował drobny łyk i zawyrokował:
- Elfickie wino marki Aethedruen aen Tur, wykonane z najlepszych czerwonych winogron południowego Ulthuanu, rocznik 2482.
Cesarz z uznaniem pogratulował elfowi i nakazał podać kufel piwa krasnoludowi. Ten bez dłuższych ceremonii wychylił cały kufel, głośno beknął, mlasnął i rzekł:
- "Drzywiec" 9,4% alkoholu, warzone w twierdzy Karak Osiem Szczytów z chmielu uprawianego na południowo-wschodnim stoku wzgórza Gromlug.
Jak tylko Cesarz podziękował krasnoludowi, przyszła pora na altdorfskiego menela. Temu podano szklankę bimbru. Przypatrzył jej się chwilę i szybko spił samogon. Po chwili ocenił:
- Żytnia...
- No niestety, to zdecydowanie nie jest żytnia - zaczął Cesarz.
- Żytnia 23 mieszkania 6...
HISTORIA O LENIWYM TROLLU
Kiedy wstające słońce lekko zaróżowiło niebo o poranku, stary rzeczny troll, Urghu Urwane Ucho wylazł z kępy łoziny i wlazł do swojego ulubionego bajora. Poleżał tam przez jakiś czas, po czym przewrócił się na drugi bok, bo wspinające się po nieboskłonie słońce lekko go przypiekło. Leżąc na wpół zanurzony w błocie od niechcenia przyjrzał się zgniłym resztkom goblina, zastanawiając się długo, czy warto je zjeść, czy lepiej utopić całkiem w mule. Przed południem podłubał cierpliwie w nosie, usuwając resztki wczorajszej kolacji. Kiedy słońce stanęło w zenicie, leniwie przeczołgał się w cień, zastanawiając się przy tym, dlaczego słońce w ogóle świeci... Kiedy zmęczył się już tym myśleniem, doszedł do wniosku, że czas chyba ułożyć się jakoś inaczej. Beknął przeciągle, chlapnął błotem w przelatującego nad nim ptaka. Zmarszczył się nieco, kiedy na wystającym z błota kolanie usiadł mu motyl. Nie widział jeszcze nic tak pięknego, wiec zastygł w bezruchu, żeby nie spłoszyć owada. Kiedy skrzydlaty klejnot odleciał, Urghu przeciągnął się, znowu beknął, wypuścił gazy, burząc na chwilę spokojną powierzchnię mulistego bajora. Leniwie sięgnął po resztki gobasa, żeby zaspokoić rodzący się głód. Kiedy spokojnie jadł zasłużony posiłek, nad brzeg bajora pędem wpadł jego synek.
- Tato, tato, chodź szybko !!!
- Zajęty teraz jestem, nie widzisz?
- Ale tato, tam za wzgórzem idzie niziołek !!! Tato, tato, no chodź, sam zobaczysz !!!
- Powtarzam ci gówniarzu, że jestem teraz zajęty !!!
- No tato, tam, niziołek, niziołek, no chodź zobaczyć niziołka !!!
- Od razu już lecę !!! Kurwa, rzucam wszystko i lecę !!!
POWIASTKA O INNYM TROLLU
Był sobie kiedyś rzeczny troll, który miał niesamowicie wielkie jądra. Bardzo był z nich dumny, chwalił się nimi komu się tylko dało, a z biegiem czasu nazywano go nie inaczej, jak tylko Trollem z Bardzo Wielkimi Jajami. Zdarzyło się kiedyś jednak tak, że podczas galopu przez las Troll z Bardzo Wielkimi Jajami nie zauważył sterczącego pniaka, który w szybki i dosyć bolesny sposób pozbawił go olbrzymich klejnotów. Przypisywana trollom regeneracja ku rozpaczy poszkodowanego nie zadziałała... Włóczył się tedy smętnie nasz troll po lesie, aż nad leśnym jeziorkiem napotkał przecudnej urody rusałkę. Zaciekawiony podszedł bliżej, podziwiając jej zachwycające ciało.
- Kto ty jesteś? - zapytał. Rusałka przeciągnęła się leniwie.
- Jestem rusałka, a nazywają mnie Rusałką z Bardzo Wielkimi Cyckami. A ty jak się nazywasz?
- Ja? Troll... Po prostu troll...
OPOWIEŚĆ O KOZACH
Raz niziołek kupił stado kóz, głównie po to, żeby mieć zdrowe, świeże mleko dla całej rodziny. Pasał kozy na najlepszych łąkach, a te ku jego zdumieniu i rozpaczy nie chciały dawać ani kropli mleka. Mijał dzień za dniem, niziołek był w coraz większej depresji, już miał uparte bydlęta powyrzynać, kiedy wędrowny krasnoludzki kramarz poradził mu, że jego problem z kozami minie wtedy, kiedy każdą z nich solidnie wychędoży. O tej chwili będzie miał mleka pod dostatkiem !
Niziołek długo rozważał krasnoludzką poradę, po czym rad nierad zdecydował się na sprawdzenie tegoż sposobu. Aby jednak uniknąć wiadomego wstydu, gdyby przypadkowo odkryto jego praktyki, zapakował kozy rano na wózek i zaciągnął go do ukrytej w lesie jaskini. Sumiennie wychędożył każdą kózkę i mało nie zemdlał ze zdziwienia, kiedy podczas próby wieczornego udoju od każdej z kóz był pełen skopek mleka.
Kozy dawały mleko przez tydzień, po czym znów przestały, za to zaczęły pobekiwać przyjaźnie w kierunku niziołka. Nasz bohater musiał znów załadować kózki na wózek i po raz drugi zrobić to, co poradził mu krasnolud. Przez kilka dni rodzina niziołka znów miała kozie mleko do każdego posiłku, po czym biała struga nagle się urwała, kozy jadły ile wlezie, beczały przeciągle, a niziołek rwał włosy z głowy. Cóż, innego wyjścia nie miał, jak tylko znów wyciągnąć wózek i zafundować kozom przejażdżkę do jaskini.
Wieczorem znów było mleko.
Następnego dnia rano zatrwożona żona tarmosiła zaspanego niziołka.
- Wstawaj, wstawaj, zobacz co się dzieje na podwórku !!!
- O rety, babo, czemuż mnie budzisz?
- Bo kozy wylazły z obórki, siedzą na wózku i beczą !!!
HISTORIA O JEDNYM ELFIE
Kiedy Elleanaer ściągnął w łaźni spodnie, przeraził się nie na żarty - jego oba jądra były całe sine ! W te pędy pomknął do znajomego elfiego medyka, który jego sine przypadłości obejrzał, pokręcił nosem i stwierdził, że to fioletum chaoticum, a jedyny ratunek to amputacja. Zdrętwiał Elleanaer, bo sława jego wśród rodaków wiązała się nie tylko z wyczynami wojennymi... Ale trudno, innego wyjścia nie było...
Kiedy następnego dnia zajrzał w spodnie, zdębiał - cały jego penis był siny. Pomny wczorajszych doświadczeń porzucił pomoc znajomego medyka, tylko skierował swe kroki do znanego czarodzieja-uzdrawiacza. Ten ku rozpaczy elfa zdiagnozował sifilis kislevus, na dodatek w odmianie złośliwej i od razu wyciągnął lśniące ostrze w celu amputacji. Tak też się stało...
Nazajutrz elfa zatkało, bo jego oczom ukazały się oba pośladki, nietrudno się domyśleć, że całe sine. Zrozpaczony poszedł do krasnoludzkiego znachora, który popatrzył, zakręcił palce w brodę i mruknął:
- Ano mości elfie, galoty to wam ślicznie farbują...
OPOWIEŚĆ O JEDNYM POJEDYNKU
Jak to w Starym Świecie bywa - przyjaźń przyjaźnią, ale niektóre spory trza zbrojnie rozstrzygać. Poszło chyba o jakąś graniczną wioskę. Na polu miały stanąć wojska imperialne przeciwko rycerstwu bretońskiemu. Tak na wszelki wypadek Karl Franz, dla podniesienia morale swych wojów, dzień przed bitwa kazał wytoczyć z piwniczki beczuszki z piwem i winem. Uczta była przednia. Odgłosy wrzawy biesiadnej do późna w nocy biegły po okolicznych polach i lasach. Dnia następnego choroba straszna z nóg powaliła i tych szeregowych i tych najsławniejszych mężów Imperium (dopiero parę lat później ową chorobę mędrcy nazwali "katz imperialicus gigantiensis"). Cóż było robić ? Karl Franz widząc, że klęska się szykuje okrutna, pognał parlamentariusza do Louena Lwie Serce z zapytaniem, czy lepiej by nie było, aby zamiast walnej bitwy pojedynek dwóch dzielnych mężów zrobić. Po co przez taką błahostkę dziesiątki, setki sławetnych rycerzy ma ginąć ? Lwie Serce przystał na ową propozycję. Wyznaczono godzinę. No, ale trza było jeszcze w szeregach imperialnych kogoś na pojedynek znaleźć...
- Żona w ciąży...
- Dzieci płaczą...
- Zbroja się poluzowała...
- Miecz się stępił...
- Wczoraj zjadłem dzika, który też chyba musiał coś zjeść...
- Koń ma kolkę...
I wiele innych wymówek usłyszał dowódca. Już sam miał stawać do pojedynku, by honoru swej ziemi bronić, gdy z szeregów wystąpił starzec, tak z 70 wiosen mający:
- Panie, pozwól mi do pojedynku stanąć !
No cóż, sumienie zadrżało na chwilę w walecznym wodzu, ale z drugiej strony szkoda by było, aby Karl Franz miał przypadkowo zginąć.
Stający w szranki stawili się o umówionej porze. Olaf Grenhold, bo tak zwał się ów starzec, osiodłał swego konia (który tak nawiasem mówiąc wyglądał gorzej od właściciela) i wyjechał na ubite pole. Zebrani żołnierze Imperium zadrżeli ze strachu. Z bretońskich szeregów wyjechał Zielony Rycerz.
- No cóż, klęska gotowa - zdążył pomyśleć Karl Franz. Zielony Rycerz zaklął siarczyście i ruszył w stronę Olafa. Bum... bumm... Zagrzmiały kopyta. A za strony Imperium tak raczej skromnie: patataj... patataj... Ktoś z oddziałów imperialnych nie wytrzymał i zaczął krzyczeć do Olafa - W nogi !!! W nogi !!! Lecz było już za późno. Krzyk bojowy obydwu rycerzy, zgrzyt stali, rżenie koni... Tuman kurzu podniósł się w miejscu, gdzie starli się wojowie...
Nagle zaległa cisza. Kurz zaczął powoli opadać. Świadkowie pojedynku przecierają oczy... Olaf Grenhold stoi z mieczem nad głową leżącego Zielonego Rycerza i rzecze:
- Gówniarzu... Ty im podziękuj, że krzyczeli "w nogi", bo inaczej to bym ci łeb rozpierdolił...
ANEGDOTA O CHOREJ ELFCE
Pewnej elfce się pogorszyło, więc zapukała do drzwi znajomego druida. Druid ją obadał, opukał, obejrzał i rzecze:
- Wielmożna pani, proszę te zioła raz na dzień parzyć i wywar powstały spożywać oraz raz w tygodniu brać kąpiele błotne....
- Zioła rozumiem. Ale czy te kąpiele błotne coś mi pomogą ...?
- Nie, ale niech się pani do piachu przyzwyczaja...
POWIASTKA O KRASNOLUDZIE
W życiu młodego Gnoriego nadeszła chwila, kiedy to miał być przyjęty jako pomocnik do gildii inżynierskiej. Pierwszą rzeczą, od której zaczął przygotowania, była kąpiel. Matka przygotowała mu balię z gorącą wodą i młody krasnolud zaczął się kąpać.
- Mamo, mamo...
- Co?
- Zmyłem brud sprzed roku...
- Kąp się dalej...
Po chwili:
- Mamo, zmyłem brud sprzed dwóch lat....
- Kąp się dalej synku....
I...:
- Mamo, mamo. Chodź tutaj !!!
- Co się stało, Gnori....?
- Znalazłem ten skórzany kaftan...
KLECHDA O WIELKBŁĄDZICY
Do pewnej krasnoludzkiej twierdzy gdzieś hen na samych obrzeżach znanego świata przybył nowy rekrut. Szybko zaaklimatyzował się w towarzystwie bitnych weteranów. Jako że jednak młody był, natura dawała znać o sobie i strasznie go ciągnęło do baby. Kiedy już nie wiedział, co zrobić, pewnego dnia zapytał starszego rangą krasnoluda :
- Panie kapitanie, a burdel jaki tu macie?
- Ano jest - mówi kapitan - widzisz tę jaskinię - o taaaam? - wskazał kierunek ramieniem.
- Ano widzę...
- To idź, gdzie ci wskazałem, wejdź do jaskini, a co dalej, to sam zobaczysz...
Krasnolud postąpił jak mu przykazano. Mężnie wkroczył do jaskini, przeszedł dobre 1000 kroków, po czym doszedł do rozległej komnaty u drugiego wylotu jaskini, na środku której stała przykuta łańcuchami wiekowa wielbłądzica, obok niej zaś stał, zważywszy na nieznaczne braki w krasnoludzkim wzroście - mały taborecik.
Widok ten rozczarował jurnego krasnoludzkiego rekruta, lecz nie mogąc już wytrzymać stanął na taboreciku i zaczął dupczyć. Zmachał się przy tym niemiłosiernie, ale jego pragnienie zostało zaspokojone. Zaraz po powrocie do fortecy nie omieszkał jednak poinformować towarzysza broni o swym rozczarowaniu ...
- Paskudną macie tę wielbłądzicę, mości kapitanie...
- Ano paskudna, ale co z tego? Do burdelu i tak dowiezie!
OPOWIEŚĆ O ŻEBRAKU I ZŁOTEJ RYBCE
Był sobie żebrak, zwany Jules. Jak wielu podobnych mu żebraków wiódł życie spokojne i raczej nudne. Wędrował od miasta do miasta, od sioła do sioła, nie przejmował się dniem jutrzejszym, brał to, co dzień mu przyniósł i dali dobrzy ludzie. I chyba taki stan rzeczy mu odpowiadał, bo nie robił nic, żeby go zmienić. Wędrując po bezdrożach Bretonni podziwiał piękne krajobrazy, lasy, wzgórza, pełne ryb i rusałek jeziora... Nad jednym z takich jezior zasiadł raz żebrak Jules z zamiarem złowienia kilku ryb na posiłek. Sklecił prowizoryczne wędzisko i jak to często w takich opowieściach bywa, złowił rybkę i to nie byle jaką, tylko złotą. Złota rybka, zgodnie z przyjętą przez złote rybki tradycją obiecała, że spełni trzy życzenia żebraka, byle tylko żebrak zwrócił jej bezcenną wolność.
- A cóż ja bym mógł od ciebie chcieć, złota rybko? Jestem ubogi, ale zdrowy i szczęśliwy, niczego więcej nie potrzebuję - odpowiedział szczerze żebrak i wypuścił rybkę do z powrotem jeziora.
Rybkę po prostu zatkało takie postawienie sprawy przez żebraka. - Cóż to za wspaniały człowiek! - zachwyciła się rybka. Jaki wielkoduszny ! Zasłużył na to, aby jakoś mu wynagrodzić jego dobre serce ! Muszę coś dla niego zrobić... Zostanę przy nim, póki nie wypowie trzech życzeń i wtedy mu je spełnię !
Rybka czekała cierpliwie całe popołudnie, potem wieczór i całą noc, ale nie usłyszała żadnych życzeń żebraka. Dopiero rankiem następnego dnia Jules przebudził się, wygrzebał ze swego szałasu, przeciągnął, ziewnął i rzekł:
- Aaaa..., chuj w dupę i widły w plecy, byleby pogoda była ..!
BAJKA O GOTREKU I FELIKSIE
Gotrek i Felix jechali sobie na wozie. Już długo nie zatrzymywali się na odpoczynek. Taki stan rzeczy był spowodowany tym, że jechali przez kompletnie opustoszałe tereny. W końcu czego oczekiwać w kniejach na skraju Gór Krańca Świata, prawda?
Jedyną karczmę, jaką spotkali na tej drodze w ciągu tego tygodnia minęli ponad dwie godziny temu. Nie zatrzymali się jednak, bo była spalona. Kiedy przejeżdżali obok, czuć było jeszcze swąd spalonego mięsa i jęki rannych. Gotrek wydawał się nie zwracać na nic uwagi, był jakby zamyślony. Nieruchomo siedział na koźle i tępo patrzył w dal. Felix wiedział, że to raczej mało prawdopodobne, żeby Gotrek się zamyślił, ale wiedział również, że niezdrowo jest wyrywać krasnoluda z letargu.
Do zmroku pozostało jeszcze kilka kwadransów. Cienie drzew wydłużały się szybko. Niebo zaciągnęło się chmurami potęgując wrażenie mroku. Felix miał przeczucie, że czeka ich ciężka noc.
Zaczął siąpić drobny deszczyk. Felix szczelniej otulił się mokrą derką. Spojrzał na krasnoluda. Gotrek nadal siedział bez ruchu.
Nagle koń potknął się na wyboju, wóz zaskrzypiał. Feliks spojrzał na krasnala. Gotrek zamrugał oczami, bo trochę wyschły mu rogówki, otarł ślinę z brody, po czym powiedział:
- RAZ !
Następnie znowu zapadł w letarg. Feliks był coraz bardziej zaniepokojony. Było już prawie ciemno, nie było widać końca drogi, a oni jechali sami przez jakąś cholerną głuszę szukając nie wiadomo czego...
Nie minęło pół godziny, kiedy koń ponownie potknął się na wystającym korzeniu. Podobnie jak za pierwszym razem krasnolud potrząsnął głową, zamrugał i powiedział:
- DWA !
Chwilę później znowu zapadł w letarg. Feliks w gęstniejącym zmroku widział, że koń jest bardzo zmęczony. Sierść wierzchowca była pokryta lśniącym potem.... Dramatycznie potrzebowali odpoczynku, ale z drugiej strony zatrzymywanie się w tej okolicy jakoś nie przemawiało do Feliksa.
Kiedy Feliks oddawał się ponurym rozmyślaniom o sytuacji, w jakiej się znajdował, koń potknął się po raz trzeci. Gotrek ponownie ożywił się. Feliks zerknął z nadzieją, że może teraz uda mu się zamienić choć kilka słów z zabójcą trolli. Kiedy jednak na niego spojrzał, zobaczył, że Gotrek ma w oczach te niebezpieczne ogniki, jakich Feliks bardzo nie lubił.
Gotrek splunął, powiedział głośno - TRZY! - po czym zsiadł z wozu i zacisnął swoje olbrzymie dłonie na potężnym dwuręcznym toporze. Głowa konia spadła w błoto jak worek kartofli. Feliks poczuł olbrzymią złość. Wiedział, że nie dyskutuje się z zabójca trolli, kiedy ma w oczach te niebezpieczne ogniki, ale nie wytrzymał i powiedział:
- I co narobiłeś? Co teraz zrobimy z wozem i wszystkimi naszymi rzeczami? Jesteśmy tydzień drogi od najbliższej osady!!!
Gotrek spojrzał głęboko w oczy Felixa i powiedział:
- RAZ!
HISTORIA O LENIWYM NIZIOŁKU
Zdarzyło się kiedyś tak, że świeżo poślubiona żona niziołka Helmuta Kurhenbachermucera ze zgrozą zauważyła, że jej małżonek w żaden sposób nie wykazuje nawet najmniejszego zainteresowania alkową i jej tajemnicami. Próbowała kilku starych wypróbowanych sposobów, jednak bez żadnego rezultatu.
Jako że kochała swego męża czystą miłością i nawet przez myśl jej nie przyszła próba żadnego skoku w bok, postanowiła wybrać się do znajomej babki zielarki, aby coś poradziła na mężowską oziębłość. Zielarka pokiwała głową, podłubała w przepastnym kufrze i podała jej buteleczkę z ciemnym płynem.
- Musisz moja droga kapnąć kilka kropelek tej ingrediencji do mężowskiej kolacji - wtedy efekt masz gwarantowany ! Ale pamiętaj, tylko kilka kropelek..!
Żona niziołka wzięła drogocenna flaszkę i popędziła do domu. Na kolację postanowiła przygotować pyzy, ulubione danie jej męża. Jako że była kobietą przezorną, postanowiła zwiększyć nieco dawkę polecaną przez zielarkę i kierując się typowo kobiecą logiką wlała całą zawartość butelki do sagana, w którym gotowały się pyzy. Kiedy to uczyniła, pomknęła w kierunku łazienki, żeby dokonać niezbędnej wieczornej toalety, natrzeć się wonnościami i wykonać te wszystkie magiczne czynności, które robi kobieta, aby wzbudzić błysk w oku mężczyzny.
Minęła chwila, kiedy z kuchni zaczęły dobiegać przeraźliwe krzyki Helmuta.
- Petunia !!! Petunia !!! Chodźże tu natychmiast !!!
- No - pomyślała uśmiechnięta Petunia - wzięło mi chłopa, oj wzięło... - i poszła do kuchni.
Helmut skakał nad saganem i pokazywał palcem do środka.
- Petunia !!! Petunia !!! Zobacz, zobacz !!! Pyzy się pierdolą..!
OPOWIEŚĆ O PLUGAWYM OGRZE
Wielki jak góra ogr, Kursznuk, zataczając się ze śmiechu pędzi przez obóz wojenny. Śmieje się do rozpuku, aż mu łzy z oczu lecą, aż coś mu dudni w brzuchu, tak się zanosi ogrowym rechotem !
Zatrzymuje go dowódca oddziału i pyta:
- Co się stało? Czemu tak ryczysz ze śmiechu? Wydarzyło się coś?
A ogr ledwo może ustać na nogach, tak chichocze !!!
- Powiesz że wreszcie, o co chodzi?
- Bo... Hahaha! Panie sierżancie... Uhuhuhuha! Ta hobbitka z kuchni polowej to chciała... Hohoo! Huuhaa! Żebym ją przeleciał !!!
- No i co w tym takiego śmiesznego ?!
- No bo jak się spuściłem, to pękła !!!
POWIASTKA O ZARADNYCH SYNACH
Zdarzyło się kiedyś, że w karczmie "Pod zerżniętą wróżką" spotkało się trzech starych znajomych. Zasiedli nad kufelkami, zaczęli wspominać dawne dzieje... Kufelek za kufelkiem, zeszło na temat dzieci i jak tam się im w życiu powodzi.
- A bo mój syn to się dopiero ustawił - zaczął pierwszy. Do gildii inżynierskiej należy, jakieś tajemne maszyny tam majstrują, karoce i inne cudactwa. Tyle pieniędzy ma, że swojemu koledze to nawet taki powóz z czterema końmi kupił i dał w prezencie. Taki jest bogaty !
- Ba, to mój ma jeszcze lepiej - wtrącił drugi znajomy. Mój syn to w cechu murarzy jest zacną personą. Kamienice stawiają, blokhauzy, wszelkiego rodzaju budowle, co się komu wymarzy. Taki bogaty jest, że jednemu ze znajomych to cały dom w Altdorfie kupił, tyle ma pieniędzy !!!
Trzeci z kumotrów długo nic nie mówił, wychylił jeden kufel, drugi, w końcu walnął pięścią w stół i zaczął:
- Eee, kurwa mać, ja to się nie bardzo mam czym chwalić, i właściwie to trochę wstyd o tym gadać, bo wiecie, taka jego mać, mój syn to jest pedałem... Ale właściwie to sam nie wiem, chyba tak źle to mu nie jest... Jeden ze znajomych karocę mu podarował, drugi kamienicę kupił...
BAJKA O TRZECH TROLLACH
Stoją sobie trzy trolle na kamiennym mostku nad strumieniem i szczają. Szczają tak sobie do strumienia i szczają, w końcu jeden się odzywa:
- Urgh, zimna woda w tym strumieniu...
- Hrghuu, zimna... I dno takie kamieniste...
- Auuu.... A jak raki za zakrętem szczypią ..!
HISTORIA O KRASNOLUDZIE I ELFCE
Zdarzyło się kiedyś tak, że gdzieś w leśnej głuszy na rubieży Imperium wychowywał się razem krasnoludzki bobas i elfia dziewczynka. Kilku krasnoludzkich osadników znalazło elfie dzieciątko, przygarnęli je i zaczęli wychowywać jak swoje. Rosła elfka razem z krasnoludzkim birbantem, razem pili mleko z jednej butelki, razem bawili się, razem psocili, razem uczyli się trudnej sztuki przeżycia w Starym Świecie. Byli dla siebie jak brat i siostra. Nadszedł jednak czas, kiedy natura dała znać o sobie i elfia pannica dostała pierwszej miesiączki. Zatrwożyła się nie na żarty, bowiem wcześniej nic takiego się jej nie przydarzyło, pobiegła więc do swojego krasnoludzkiego przyjaciela, żeby wyjaśnił jej, o co chodzi. Ten zaczął od oględzin feralnego miejsca, przyglądał się długo, podrapał się po brodzie, zasępił, w końcu stwierdził:
- No... Wiesz... O ile ja się znam na medycynie, to tobie chyba jaja urwało...
OPOWIEŚĆ O ZEMŚCIE MAGIKA
Zdziwił się kiedyś okrutnie prześwietny mag, gdy powróciwszy do swej wieży zastał swą żonę w objęciach kochanka. Jako że był dosyć powściągliwy w wyrażaniu uczuć, nie zabił kochanka na miejscu i nie wymierzył jeszcze gorszej kary swej niewiernej małżonce. Przestrzegł tylko życzliwie człowieka, aby więcej nie dobierał się do jego żony, bo inaczej spadną na niego trzy straszne czarodziejskie klątwy - tortury.
Facet był jednak uparty, specjalnie nie wziął sobie do serca porady dobrodusznego magika i następnego dnia dalej obracał jego żonę.
Kiedy nazajutrz obudził się o poranku, oczy rozszerzyły mu się z przerażenia - na piersi spoczywał mu olbrzymi głaz, na którym lśnił runiczny napis:
Pierwsza czarodziejska tortura - zgniecenie kamieniem.
Na ułomka jednak nie trafiło, kochanek napiął muskuły i wyrzucił głaz przez okno, mieszkał bowiem w całkiem wysokiej kamienicy.
Gdy ciskał kamieniem przez okno, przed oczami mignęło mu kolejne runiczne zdanie wyryte na głazie:
Druga czarodziejska tortura - kamień jest przywiązany do twojego prawego jądra.
Oprócz krzepy fizycznej uparty kochanek miał również całkiem niezły refleks. Zanim spadający kamień narobił mu spustoszeń w dolnej części ciała zdążył za nim wyskoczyć przez okno.
Kiedy już mijał parapet, zauważył kolejny napis runiczny:
Trzecia czarodziejska tortura - twoje lewe jądro jest przywiązane do nogi od łóżka...
POWIASTKA O GOBLIŃSKIM SZAMANIE
Kiedy jesień zapadła i dni były coraz krótsze do szamana Skalrugha przyszła wydelegowana przez plemię grupka goblinów.
- Powiedzcie nam, o najzieleńszy z zielonych, jaka będzie zima w tym roku? Sroga czy lekka? Mamy wiele chrustu zbierać, aby podczas mrozów jaskinie opalać? Wiele mięsiwa mamy zasuszyć, żebyśmy z głodu nie pomarli, jak zwierzyna precz na cieplejsze południe ucieknie?
Głowił się szaman i dumał, co tu powiedzieć. W końcu doszedł do wniosku, że dobro plemienia dobrem najwyższym, więc na wszelki wypadek ogłosił, że zima będzie sroga i okrutna.
Gobliny pracowały ciężko całą jesień.
Zima była lekka, zwierzyny do polowań było pod dostatkiem, nadmiar suszonego mięsa się zepsuł, a na wiosnę niepotrzebny chrust trzeba było wyrzucać z jaskini.
Kolejnej jesieni delegatura goblińskiej społeczności znów przyszła do szamana z pokornym zapytaniem o to, jaka będzie zima w tym roku.
Skalrugh długo zastanawiał się, zanim dał odpowiedź. Uznał, że jednak lepiej będzie, jeśli przygotuje swoich współplemieńców na ciężką zimę.
Trud przygotowań był ogromny. Wszystkie gobliny chciały, aby odpowiednio opatrzyć jaskinie, bo wiadomo, jak ciężko przetrwać mrozy.
Zima zaskoczyła wszystkich swoją łagodnością.
Sterty chrustu zgniły, szlag trafił zapasy mięsa, bo każdy wolał świeżą pieczeń niż suszone mięso.
Gobliny zaczęły szemrać.
Szaman poczuł, że zaczyna tracić grunt pod nogami.
Kiedy znów nadeszła jesień, sytuacja się powtórzyła. Przed szamanem stanęła grupka sceptycznie nastawionych gobasów, chcąca ustalić plan przedzimowych przygotowań.
Szaman długo myślał. Z duszą na ramieniu stwierdził, że zima będzie ciężka. W końcu dwie zimy były lekkie, więc ta powinna być ostra.
Zima ostra nie była. Śnieg spadł tylko dwa razy.
Szaman usłyszał przypadkiem, że jeśli jeszcze raz się pomyli, wódz plemienia nakarmi nim trolla.
Kiedy następna jesień była już w pełni, chcąc zadbać o swoją przyszłość wybrał się do Gurgbassa Kaprawe Oko, sławnego w całej okolicy szamana orków, który wiedział prawie wszystko.
Stanął przed zielonoskórym szamanem.
- Powiedz mi, czcigodny mistrzu, jaka w tym roku będzie zima?
- Hmm, jaka będzie w tym roku zima? Hmm, ciężka będzie, oj ciężka. Strasznie sroga będzie...
- A dlaczego tak sądzisz mój mistrzu?
- Hmm, dlaczego tak sądzę? Ano dlatego, że gobliny z sąsiedniego plemienia już od trzech lat chrust zbierają...