J. SYKULSKI Liczyrzepa, Turystyka


0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic
0x08 graphic

JÓZEF SYKULSKI

0x01 graphic

ZŁY DUCH KARKONOSZY I JELENIEJ GÓRY

1 9 4 5

KSIĘGARNIA OŚWIATA" ZWIĄZKU NAUCZYCIELSTWA POLSKIEGO JELENIA GÓRA


Od wydawców

Z okazji Jubileuszu 25-lecia Muzeum Sportu i Turystyki Regionu Karkonoszy w Karpaczu - Oddziału Muzeum Sportu i Turystyki w War­szawie, po ponad półwieczu od pierwszego wydania, wznowiona zostaje -jak to podawała w 1945 roku prasa dolnośląska - pierwsza polska książ­ka na Ziemiach Odzyskanych „Liczyrzepa Zły Duch Karkonoszy i Jele­niej Góry", napisana przez Józefa Sykulskiego. Okazją do jej wznowienia jest wystawa czasowa „Liczyrzepa władca Karkonoszy", zorganizowana w Karpaczu we współpracy z Muzeum Okręgowym w Jeleniej Górze.

W wydaniu tym, zrealizowanym techniką reprintu, z oczywistych względów zachowano oryginalną pisownię oraz ówczesne nazewnictwo, a także powtórzono wszystkie właściwości pierwotnego składu, łamania i druku.

Organizatorzy dziękują Radzie Miejskiej w Karpaczu za pomoc przy wznowieniu książki.

Zbigniew Kulik Karpacz, maj 1999 rok


JÓZEF SYKULSKI

0x01 graphic

ZŁY DUCH KARKONOSZY I JELENIEJ GÓRY

1 9 4 5

KSIĘGARNIA OŚWIATA" ZWIĄZKU NAUCZYCIELSTWA POLSKIEGO JELENIA GÓRA


581 -Drukarnia Państwowa Nr. 1 Jelenia Góra - N. F. 2560


Mojej Żonie -

towarzyszce wszystkich mych podróży i wycieczek.


Wstęp

Ktokolwiek wędruje po Karkonoszach i przebywa w leżących w nich miastach czy osiedlach, ten nieraz spotka się z nazwiskiem Liczyrzepy, Złego Ducha tych gór. Legendarna ta postać stalą się niejako najdłużej żyjącym mieszkańcem naszych południowo-zachodnich okolic, a legendy i podania o niej krążące tkwią żywo w historii tych bogatych i pięknych terenów.

Kiedy w górach nadchodzi burza, kiedy wichura łamie gałęziami drzew, mieszkańcy Gór Olbrzymich (bo i taką nazwę noszą Karkonosze) mówią, że to Liczyrzepa złości się, by znów okazać swą radość w postaci pięknej pogody czy też miłego, ciepłego powiewu wietrzyka . . .

Na pamiątkę przebywania Liczyrzepy w Karkonoszach jego imieniem nazwano duży, płaski kamień leżący w lesie niedaleko Matejkowic. Kamień ten zwą miejscem jego pląsów; wielki masyw niedaleko Szklarskiej Poręby zwą strażnicą Liczyrzepy, a jedno ze źródeł w tych okolicach -źródłem Liczyrzepy; "wykluwaczka Liczyrzepy" - to ostry szczyt skalisty w sąsiedztwie Śnieżki; znów .winem Liczyrzepy" nazywa się zimną wodę, tryskającą z wielu źródeł Karkonoszy; zaś barwiste łąki w tych górach nazywają łąkami Liczyrzepy. I po stronie czeskiej postać ta jest popu­larna. Tak na przykład „amboną Liczyrzepy" zowie się wystający ponad kompleks skał olbrzymi głaz, na południe od Śnieżki, na wysokości 1475 m. nad poziomem morza.

Nic więc dziwnego, że o Liczyrzepie wśród mieszkańców Karkonoszy krążą bardzo liczne legendy, z których kilka tu opowiem . . .


1. Kim był Liczyrzepa.

Dawno to było, bardzo dawno . . .

W Lignicy mieszkała uboga rodzina szewska... Żona szewca przeklęła w kołysce swego syna, a przekleństwo matki nie przyniosło dziecku szczęścia: taką siłę ono posiadało. Gdy chłopak dorósł, polubił pobliskie góry, wziął je też niejako w swoje posiadanie i wędrował po nich ukazując się ludziom pod różnymi postaciami. Wędrował zawsze smutny i zawsze sa­motny. Sprzykrzyła mu się wreszcie ta samotność i zapragnął towarzyszki swojego tułaczego życia. Nie pragnął jednak jakiejś zwyczajnej kobiety. Nie! Był przecież potężnym władcą gór, a wszystko, co na nich i pod nimi się znajdowało, na­leżało do niego. Skarby tych gór, jego skarby pragnąłby złożyć u stóp jakiejś jasnowłosej dziewicy, o niebieskich oczach, bo tylko takie uważał za piękne. Z myślą o nich chodził smutny, tęskliwym wzrokiem spoglądał na wszystko, co góry ludziom i jemu dawały, a w wyobraźni swojej nosił postać wymarzonego przez siebie dziewczęcia.

Wkrótce miało się stać zadość jego marzeniom, ale jakżeż bolesne niespodzianki gotował mu Zły Los! Widocznie i tutaj ścigało go nadal przekleństwo, przez matkę nań w dzieciń­stwie rzucone . . .


2. Skąd przezwisko »Liczyrzepa«

W poszukiwaniu swego ideału zszedł Liczyrzepa z gór w doliny, aby tam szukać szczęścia. I znalazł je. Gorzkie to jednak miało być szczęście, bo się wkrótce w wielką przykrość i cier­pienia przemieniło.

Słynęła w owym czasie z piękności córka księcia śląskiego Władysława, księżniczka Ewa. Liczyrzepa ujrzał ją po raz pie­rwszy zbierającą ze swymi towarzyszkami na łące kwiaty. Piękność księżniczki uderzyła go od razu, więc szybko zde­cydował: oto ideał, którego na próżno szukałem w górach! Przemienił się w jednej chwili we mgłę, bo tylko w ten sposób mógł uprowadzić księżniczkę od jej towarzyszek. Znalazłszy się z nią na szczycie góry, przyjął na siebie znowu ludzką postać i przedstawił się jej jako młody, pełen powabu rycerz, zbudował jej wspaniały pałac i oświadczył jej, że pragnie ją posiąść za żonę.

Młoda księżniczka nie tylko że nie przyjęła jego oświadczyn, ale mu wręcz oświadczyła, że kocha innego: jej wybranym jest syn księcia raciborskiego, którego granice państwa są­siadowały z księstwem ojca Ewy. Mimo to Liczyrzepa miał nadzieję, że zaimponują księżniczce z przepychem urządzone pokoje, w jakie ją wprowadził, a i jego osobisty urok wkrótce sprawi, że piękna Ewa pokocha go wreszcie i zgodzi się na ślub z nim. Nie mogąc inaczej sprzeciwić się zamiarom pię­knego młodzieńca Ewa zaczęła z nim walczyć prawdziwie ko­biecą bronią-łzami, sądząc, że może w ten sposób zdoła odsu­nąć zamiary nieznanego jej rycerza.

Gdy ten raz zastał ją płaczącą, zapytana o powód płaczu, Ewa oświadczyła, że powodem tego jest fakt, iż Liczyrzepa odsunął od niej jej towarzyszki zabaw, a bez nich jest jej smutno, bardzo smutno.

— Będziesz je wkrótce miała przy sobie-odparł jej wszystko mogący zalotnik— mam taką władzę, że cokolwiek zechcę, mogę uczynić.


Skoczył do ogrodu, aby za chwilę przynieść koszyk pełen dojrzałych rzodkiewek, i odezwał się do Ewy tymi słowy:

Masz tu rózgę: jeśli dotkniesz nią poszczególnych
rzodkiewek, każda przemieni ci się w młodą, piękną dziewicę.

Ewa, raczej z ciekawości niż z ochoty dotknęła rózgą pierwszej z brzegu rzodkiewki, potem drugiej, trzeciej i jeszcze kilku, a w tej chwili stanęło przed nią tyle pięknych dziewic, ilu rzodkiewek dotknęła. Niedługo wszakże trwała radość księżniczki — piękne dziewice zaczęły dostawać zmar­szczek, aby wkrótce przemienić się w stare, brzydkie kobiety. Poskarżyła się więc naszemu bohaterowi, który jej odparł:

Piękność i młodość tych dziewic nie mogą trwać dłużej
niż sok w rzodkiewkach, dlatego przygotuję ci nową porcję
rzodkiewek, abyś na każde zawołanie miała nowe towarzyszki
zabaw.

I znów poszedł do ogrodu, aby przy pomocy sił piekielnych rozniecić ogień na ziemi, na której posiał nasiona rzodkiewek, by prędzej rosły. Gdy tak pracował, Ewa rozmyślała. Korzy­stając z pozostałych jeszcze w koszyku kilku rzodkiewek i z czarodziejskiej rózgi, dotknęła nią jednej rzodkiewki i ta na­tychmiast przemieniła się w pszczółkę. Postanowiła ją wysłać do swego ukochanego.

Leć, pszczółko, do mego księcia i powiedz mu, że jestem
tutaj więziona przez nieznanego mi człowieka-czarodzieja!

Pszczoła pofrunęła, ale nie poleciała daleko, bo w drodze chwyciła ją jaskółka. Wtedy Ewa dotknęła drugiej rzodkiewki i ta przemieniła się w świerszcza.

Leć, świerszczyku, do mego księcia i powiedz mu, że
jestem tutaj więziona i pragnę jak najrychlej wyzwolenia!

Świerszcz poleciał, ale również niedaleko-w drodze stał się pastwą bociana. Wówczas Ewa dotyka rózgą trzeciej rzodkiewki, aby ją przemienić w srokę. Wydała jej to samo co poprzednim posłom polecenie. Sroka doleciała do księcia raciborskiego, opowiedziała mu nieszczęśliwe losy jego najdroższej, wobec czego pan ten zgromadził wielkie wojska i ruszył z nimi w stronę przez srokę mu wskazaną, aby uwolnić swą narzeczoną.


Gdy sroka długo nie wracała, Ewa domyśliła się, że znajduje się już u księcia, postanowiła więc swym sprytem kobiecym uśpić czujność swego prześladowcy, zaczęła mu okazywać wiele tkliwości i odezwała się doń pieszczotliwie:

— Losy nasze powierzam twojej cierpliwości i dokładności: idź do ogrodu, policz wszystkie znajdujące się tam rzodkiewki i jeśli podasz mi dokładną ich liczbę zostanę twoją żoną.

Gdy nasz, coraz szczęśliwszy bohater liczył skrupulatnie w ogrodzie rzodkiewki, Ewa, po powrocie sroki, przygotowywała się do ucieczki. Gdy już była gotowa, przy pomocy czaro­dziejskiej różdżki przemieniła srokę w rumaka i dosiadłszy go w krótkim czasie znalazła się w tym miejscu, gdzie czekał na nią jej ukochany . . .

Tymczasem niefortunny zalotnik przeliczywszy raz, drugi i trzeci rzodkiewki uważał, że może już spokojnie powiedzieć swej ukochanej dokładną ich liczbę, więc wchodzi uradowany do jej pokoju. Zastaje w nim pustkę, rychło więc domyśla się zdrady Ewy i postanawia ją ścigać. Przemienia się w tym celu w obłok i unosząc się w powietrzu, skąd widzi swój ideał, uwożony przez rycerza, ciska w nich piorunem, ale grom chybia i kochankowie uchodzą szczęśliwie jego pogoni . . .

Nieszczęśliwa miłość zmieniła charakter ,,pana Jana", jak go dotychczas nazywano w okolicy: nie widziano już więcej uśmiechu na jego twarzy, a jego żal do ludzi sprawił, że począł ich nienawidzieć i dokuczać im, jakby mszcząc się za doznane w miłości niepowodzenia. Gdy ludzie dowiedzieli się o jego niefortunnych zalotach, szczególnie o fakcie, że młodej księż­niczce pozwolił się tak dać wyprowadzić w pole przez liczenie rzodkiewek, zaczęli się z niego wyśmiewać i przezwali go „Liczyrzepa", a przezwisko to stało się niejako jego na­zwiskiem, pod którym do dziś jest znany w Karkonoszach. Nic na to nasz bohater nie mógł poradzić, najwyżej mógł się złościć na swój zły los, ale kiedy ktoś bodaj żartem wymówił w górach przezwisko „Liczyrzepa" - karał go za to, a miał ku temu wiele, wiele możliwości . . .


3. Liczyrzepa zsyła huragan za wymienienie jego przezwiska i ludzi białych przemienia w murzynów.

Pewnego pięknego dnia w basenie kąpielowym w Cie­plicach kąpało się wesołe towarzystwo, męskie i damskie. Po kąpieli ktoś rzucił myśl, aby skorzystać z pięknej pogody i nazajutrz odbyć wycieczkę na Śnieżkę. Wszyscy przyklasnęli tej myśli i następnego dnia towarzystwo to wybrało się konno w góry. Gdy się okazało, że wierzchem w górach daleko za­jechać nie można, pozsiadano z koni i dalej wędrowano pieszo. U stóp Śnieżki rozłożono się na odpoczynek, a przy winie jedna z uczestniczek wycieczki podnosząc kubek do góry zawołała ironicznie: Pijmy za zdrowie dobrego Liczyrzepy!

Nie podobał się Liczyrzepie ton, z jakim toast był wypo­wiedziany, więc postanowił ukarać za to całe wesołe to­warzystwo. W jednej chwili ciemne chmury pokryły niebo i spadł z nich taki deszcz, że zdawało się, iż zaleje całą ziemię. Wystraszeni turyści zaczęli szybko zbiegać z gór, a gdy wreszcie dostali się w doliny, byli pokryci błotem, zaś z ust ich znikł gdzieś uśmiech — tak byli zmęczeni i przerażeni doznaną niespodziewanie przygodą. Gdy się znaleźli w jakimś pensjonacie i opowiedzieli jego gospodarzowi swoje przygody, ten wytłumaczył im przyczynę nieszczęścia, jakie ich spotkało:

— Liczyrzepa nie znosi, aby jego imię wymieniano w górach, wolno to uczynić jedynie wtedy, gdy się znajdujemy w dolinach ....

To samo towarzystwo znajdowało się po kilku dniach zno­wu w basenie kąpielowym w Cieplicach. Zaczęto sobie przy­pominać niedawno doznane przygody i niejednokrotnie wy­rażano żal do Liczyrzepy, że zepsuł im tak pięknie zapowia­dającą się wycieczkę. I za to Duch Gór znowu ich ukarał: gdy zaczęli wychodzić z wody, zostali przemienieni w murzynów. Przerażeni, zaczęli prosić Liczyrzepę, aby ich nie karał tak srogo, aż wreszcie zlitował się on nad nimi i przywrócił im biała barwę skóry . . .


4. Liczyrzepa karze pyszałkowatego warszawianina.

Pewnego razu przyjechał na wycieczkę do Jeleniej Góry młody warszawianin. Jak każdy warszawianin, uważając wszystko, co żyje i przebywa na prowincji, za coś niższego, zaczął, szczególnie wobec kobiet, pysznić się swym życiem w Warszawie, a ganić wszystko, co się znajduje w tych okolicach, za każdym niemal zdaniem powtarzając: „U nas, w Warszawie, u nas w Warszawie" . . .

Gdy mu opowiedziano, że w Karkonoszach przebywa Zły Duch tych gór, zwany Liczyrzepa, zaczął się wyśmiewać z naiwności tutejszych mieszkańców i podrwiwać sobie z Liczyrzepy bagatelizując nawet sztukę ludową mającą za temat tego niefortunnego zalotnika. Ten postanowił go za to ukarać, nie znosił bowiem ludzi pyszniących się z tego prostego przypadku, który kazał komuś urodzić się w tym, a nie innym mieście.

Przeglądając się w lustrze młodzieniec nasz stwierdził z przerażeniem, że na jego brodzie pokazały się nagle długie włosy. Postanowił czym prędzej zgolić je. W czasie tej pracy jakaś niewidzialna siła skręca mu rękę, wskutek czego warsza­wianin silnie się kaleczy, a niewidzialny również człowiek odzywa się doń:

— To od Liczyrzepy za twoją pyszałkowatość!

Nie zważając na to warszawianin kończy się golić, tamuje krew i sądząc, że już nie znać szramy na jego twarzy wychodzi na ulicę. Tutaj przechodnie zaczęli przystawać na jego widok, bo szrama nie tylko że była widoczna, ale uczyniła go dziwnie komicznym, wskutek czego przechodnie wprost pokładali się ze śmiechu, a najbardziej — kobiety.

Pyszałkowaty młodzieniec z Warszawy postanowił czym prędzej opuścić śliczną Jelenią Górę . . .

10


5. Liczyrzepa karze łakomstwo pijaka i ordynarność kobiety.

Niedaleko Wielkiego Stawu w okolicy Trzech Kamieni stała uboga chatka. Ponieważ była wystawiona na silne wiatry, nikt w niej nie chciał mieszkać. Postanowił tu osiąść Liczyrzepa, aby stąd czynić wypady, w czasie których będzie dokuczał złym, a pomagał dobrym ludziom. Sposobność wkrótce mu się nadarzyła.

Pewnego razu schroniło się przed deszczem do wspomnianej chatki większe towarzystwo. Gdy oświadczyli jej gospodarzowi, że są głodni, Liczyrzepa, jako że był czarodziejem, przygoto­wał im wyszukane potrawy i wspaniały napój w postaci do­brego wina. Zdziwieni, że tyle dobrych rzeczy znajduje się w ubogiej chatce, już całkiem byli oczarowani, gdy Liczyrzepa przysłał im kapelę, która zaczęła przygrywać piękne melodie taneczne. Puszczono się w pląsy.

Samotny pozostał tylko pewien pan, który nie ruszał się od stołu, tylko pił i pił. Gdy wreszcie zabrakło mu wina, poprosił

o nie Liczyrzepę. Ale ten nie tylko że mu go więcej nie
przyniósł, ale postanowił go ukarać za jego pijaństwo i ła-komstwo: zdjął mu głowę, a na jej miejsce osadził głowę wołu

i w takim stanie pokazał go tańczącemu towarzystwu. To-warzystwo zaczęło się z niego śmiać, a nasz biedny łakomczuch
nie mógł się nawet bronić, bo zamiast ludzkiego głosu wyda­
wał dźwięki naśladujące ryczenie wołu. Żona nieszczęśliwego,
która w czasie „operacji" męża znajdowała się na dworze, po
przybyciu do sali i po stwierdzeniu stanu swego męża zaczęła
wymyślać zebranym, a gospodarzowi chatki złorzeczyć. Nie
podobało się Liczyrzepie grubiaństwo kobiety, więc i ją ukarał
podobnie jak jej męża zamieniwszy jej głowę na głowę . . .
krowy.

Legenda nie podaje, czy małżeństwo odzyskało swój człowieczy wygląd i kiedy się to stało, jedno jest prawdą, że złośliwy Zły Duch Karkonoszy za jednym razem przyprawił rogi i żonie, i mężowi . . .

11


6. Liczyrzepa nagradza pogodzenie się z losem dwóch Ślązaków.

Liczyrzepa nie tylko dokuczał ludziom, lubił bardziej na­gradzać ich cnoty, tylko że mało ich widział u ludzi.

Raz wędrowało sobie przez góry dwóch młodych Ślązaków. Szli wesoło śpiewając, a gdy spostrzegli rosnącą w ogrodzie olbrzymią jabłoń, podeszli do niej. Potrząsał nią jej, w śre­dnim wieku będący, właściciel, i zbierał do koszyka jabłka, których kilka kupili od niego i poszli dalej. Kiedy zachciało im się pić, wyjmują z kieszeni jabłka, ale te natychmiast przemieniają się w kamienie. Wracają do właściciela jabłoni, aby im wytłumaczył tę dziwną metamorfozę owoców, ale nie zastają go przy drzewie, a tylko pod jabłonią siedział jakiś staruszek, który przyglądał się im z szyderczym uśmiechem. Nasi młodzieńcy nie czynili mu żadnych wymówek, ale odeszli od niego bez urazy w sercu i za to właśnie Liczyrzepa wyna­grodził ich. Kiedy zabierali się do wyrzucenia kamieni, które powstały z kupionych przez nich jabłek, z nowym zdu­mieniem spostrzegli, że zamieniają się one w kawałki złota, i w tej chwili usłyszeli gdzieś w powietrzu głos:

— Weźcie to złoto, jest ono nagrodą za to, że potrafiliście znosić Los z poddaniem się jego woli.

12


7. Liczyrzepa pomaga szklarzom.

W poszukiwaniu pracy wędrował przez górskie osiedla ubogi szklarz. Słońce przypiekało, więc, zmęczony upałem, oglądał się za jakimś miejscem do odpoczynku. Spostrzegł to wszystko widzący Liczyrzepa i przemienił się w okrągły kloc drzewa zapraszając w ten sposób podróżnego do siedzenia. Szklarz siadł na klocu, ale niedługo trwał jego odpoczynek, bo nagle drzewo potoczyło się z góry i nasz biedak przewrócił się, a z nim skrzynka, w której niósł na plecach wiele szyb. Przeraziło to biednego szklarza, a smutek jego był tym większy, że cały jego majątek leżał w tej chwili w potłuczonych na drobiazgi szybach. Kloc drzewa zaś gdzieś znikł. Niespodzie­wanie staje przed szklarzem podróżny i pyta go o powód płaczu, bo aż tak zareagował nasz biedny szklarz na myśl o wielkiej stracie, jaką przed chwilą poniósł.

— Panie — mówi do podróżnego — cały mój majątek
spoczywa na ziemi w tych kawałkach szkła. Jest, a raczej był
on wart osiem talarów. Z czym ja teraz pójdę do domu i czym
nakarmię moje głodne dzieci i moją biedną żonę?

Liczyrzepa, bo on był tym podróżnym, odpowiedział mu z uśmiechem:

Bądź dobrej myśli, wynagrodzę ci straty, jakie poniosłeś.
Przemienia się w osła i nakazuje szklarzowi, aby go

sprzedał w najbliższym młynie. Postawił jednak jeden warunek: aby nie wziął za niego więcej jak 10 talarów. Szklarzowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Wsiadł na pięknego osła, szybko zjechał na nim w doliny, gdzie zatrzymał go młynarz, właściciel pierwszego młyna, jaki napotkał.

Kumie — rzecze doń — macie wspaniałego osła!

13


Młynarz dawał za osła najpierw osiem, potem dziewięć, a wreszcie gdy dał dziesięć talarów, umowa stanęła: szklarz przestał być jego właścicielem i zadowolony udał się, już pieszo, w dalszą drogę. Nowy właściciel osła wprowadził go do stajni i nałożył mu w drabinki dużą wiązkę siana. Ale osioł ani go tknął.

Ludzki głos, wypowiedziany przez osła, tak przeraził mły­narza, że uciekł czym prędzej ze stajni, aby po chwili po­wrócić do niej z wszystkimi domownikami. Nie zastał tam już siwego stworzenia. Nie miał jednakże wielkiego żalu do szklarza, owszem, był nawet zadowolony, że choć raz w życiu widział osła, który przemówił doń ludzkim językiem i do tego o wiele więcej powiedział niż ów legendarny osioł z Erfurtu. A stratę materialną, jaką poniósł, postanowił szybko odbić sobie na swych klientach.

14


8. Liczyrzepa i krawiec Meterek.

W Jeleniej Górze, przy ulicy Strzeleckiej, miał zakład kra­wiecki mistrz Meterek. Szył on tylko dla bogatych klientów, którym nigdy nie oddawał pozostałego po uszyciu ubrania ma­teriału, a nawet często musieli mu go donosić, bo wszystko dlań było mało. Ta notoryczna kradzież rozzłościła Liczyrzepę i postanowił ukarać mistrza. W tym celu wybrał się doń z robotą ubrany z przepychem, jak prawdziwy książę.

Gdy wszedł do pracowni Meterka, ten widząc, z kim ma do czynienia, powitał go głębokim ukłonem.

Mistrzu Meterku, przyniosłem wam robotę — zaczął
Liczyrzepa —. Zrobicie mi najwspanialszy, jaki tylko umiecie
wykonać kontusz, według najnowszej polskiej mody, abym
się nim nie powstydził na dworze królewskim, gdzie polscy
panowie są poubierani wspaniale. Panowie ci są przecież blisko
ze mną spokrewnieni, chciałbym więc i ubiorem stać się im
podobnym. Materiał przyniosłem z sobą. Jest on bogaty i taki
oryginalny, że podobnego jeszcze nie widzieliście w swym
życiu.

Gdy pokazał przyniesiony z sobą materiał Meterkowi, ten oniemiał ze zdziwienia: takiego materiału istotnie jeszcze nie widział w swym życiu!

Tak, wasza książęca mości, z takiego materiału naprawdę
nie robiłem jeszcze nikomu odzienia, choć u mnie ubierają się
książęta, hrabiowie, radcy, senatorowie i prałaci, i gdyby,
proszę łaski pana, głupi Liczyrzepa u mnie był zamówił swój
ubiór, nie wyprowadziłaby go w pole przebiegła Ewa i nie
zostałaby księcia raciborskiego, ale jego żoną.

Pohamował się Liczyrzepa na dźwięk swego przezwiska, ale jednak ze spokojem spytał mistrza:

Ile materiału potrzeba na mój kontusz?

15


I z tym słowem mniemany hrabia czy książę opuścił pra­cownię mistrza Meterka.

Po ośmiu dniach po odbiór kontusza przychodzi pięknie wygalowany lokaj, a odbierając go daje talara napiwku zdu­mionemu Meterkowi.

Po kilku tygodniach trwoga jednak ogarnęła Meterka na myśl o konsekwencjach, jakie by poniósł, gdyby hrabia do­wiedział się, ile i jak cennego materiału zostało mu po uszyciu kontusza. Zatrwożył się tym tak bardzo, że postanowił wy-wędrować na zawsze z Jeleniej Góry. Zabrał z sobą całą swą rodzinę i — poszli. W drodze spotkali elegancko ubranego mężczyznę, w konfederatce na głowie, w którym Meterek bez trudności poznał klienta, któremu szył niedawno kontusz.

— Jestem zgubiony — pomyślał — a słuszność jego myśli
została zaraz potwierdzona.

Ponieważ nie oddałeś mi pozostałych po uszyciu dla mnie
kontusza kawałków drogocennego materiału, będziesz ukarany-
rzecze doń Liczyrzepa. Wsiądź na pasącego się obok capa
i zobaczymy, jak daleko na nim pojedziesz.

Żadne prośby Meterka i żadne jego zaklinania nie po­mogły. Nie pomógł nawet i podkreślony przezeń fakt, że jest radnym miejskim — musiał dosiąść capa. Niedługo jednak na nim siedział: wkrótce wyleciał w powietrze, przy czym cały się powalał i potłukł.


I ... nie dotrzymał słowa.

9. Liczyrzepa i piekarz.

W Jeleniej Górze, przy ulicy Cieplickiej właścicielem pie­karni był starszy już mężczyzna, Piekarz ten znany był w mieście i okolicy z tego, że wypiekał najgorszy chleb, za który kazał sobie płacić więcej niż inni za najładniejszy. Bułki były u niego też zawsze mniejsze niż u innych piekarzy, a również były droższe niż gdzie indziej. Oprócz tego zarabiał nawet na biednych dostawcach drzewa i na drwalach, którzy, nie mając innej pracy, musieli u niego rąbać za liche pieniądze drzewo.

Kiedy pewien wieśniak z Grunowa przywiózł mu dużą furę drzewa, piekarz zaczął na nie narzekać, że mokre, to znów że zbyt sękate — kazał mu jednak złożyć je na podwórku, gdy sam tymczasem jadł wspaniałe śniadanie i z pogardą przyglądał się ocierającemu pot z czoła wieśniakowi. Kiedy drzewo było już złożone, piekarz powiedział do wieśniaka:

— Nie zapłacę ci za nie całego talara, mogę ci dać tylko po­łowę tej sumy, jeśli zaś nie chcesz, możesz sobie drzewo za­brać. Inni przywiozą mi lepsze i tańsze.

Wieśniak, który sporo się napracował przy zrzucaniu z fury drzewa, chcąc nie chcąc wziął ze smutkiem pół talara i po­jechał do domu. W drodze spotkał go jakiś mężczyzna i po­prosił go o przewiezienie kawałek drogi, co ten chętnie uczynił. Nie mając się na razie przed kim pożalić, zaczął opowiadać nieznajomemu o wyzysku, jakiego doznał ze strony piekarza, który wszystkich ludzi oszukuje na różne sposoby. Słysząc to Liczyrzepa, bo on to był słuchaczem wieśniaka, podziękował

17


gospodarzowi za jazdę, za którą dał mu srebrną ośmiogroszową monetę, i poszedł wprost do piekarza.

Kiedy obejrzał na podwórku olbrzymią furę wspaniałego drzewa, zapytał piekarza, czy nie potrzebuje drwala.

Wiem — dodał— że pan dobrze płaci swoim robotnikom.
Ale ja nie wymagam zapłaty w gotówce: da mi pan za mą
pracę tyle drzewa, ile zdołam wziąć na plecy.

Piekarz zgodził się chętnie na tę propozycję, bo wiedział, iż to praca za bezcen, i Liczyrzepa zabrał się do dzieła. Na zapytanie zaś piekarza, czy ma własną siekierę, odpowiedział twierdząco i w tej chwili odjął swą lewą nogę i zaczął nią rąbać drzewo. Czynił to tak sprawnie, że tylko wióry leciały, i w krótkim czasie wszystko drzewo było porąbane. Po skończonej pracy Liczyrzepa włożył nogę na swoje miejsce i zaczął układać drzewo celem zabrania go sobie do domu, jak to się umówił z piekarzem. Ułożył taki stos, że nic z porąba­nego przezeń drzewa nie zostało! Wszystkim tym czynnościom przyglądał się zdumiony piekarz, nic się nie odzywał, tylko myślał, co to właściwie znaczy. Gdy drwal oddalił się, zrozu­miał, jakiej mu ten nieznajomy udzielił nauki i odtąd piekarnia przy ulicy Cieplickiej miała najlepsze i najtańsze pieczywo.

Zaś pokrzywdzony przez piekarza gospodarz został wy­nagrodzony, następnego dnia zobaczył na swym podwórzu to samo drzewo, które wczoraj sprzedał piekarzowi przy ulicy Cieplickiej, a ośmiogroszówka, dana mu przez nieznanego dlań człowieka, przemieniła się w złotego talara. Wtedy po­wiedział sobie:

To nikt inny, tylko Liczyrzepa musiał to uczynić . . .

18


10. Liczyrzepa i doktor Laxantarius.

Siedział sobie raz Liczyrzepa pod dębem w Chojnastach i myślał o ludziach, którzy stale tyle złego sobie nawzajem wyrządzają, a są w tym tak niepoprawni, że należy ich za to karać. Jego myśli przerwało zjawienie się jakiegoś starszego pana, sądząc z wyglądu — uczonego botanika czy lekarza, bo miał z sobą dużą podróżną torbę, pełną rozmaitych ziół i korzeni, a jego uczoność podkreślały olbrzymie, niebieskie okulary, które dźwigał na swym potężnym nosie. Był to doktor Laxantarius z Krzyżatki, a przybył w góry szukać nowych ziół na coraz to inne trapiące ludzi choroby. Na widok uczonego Liczyrzepa wstał i pozdrowiwszy go uprzejmie odezwał się:

— Pozwoli pan, że mu pomogę nieść jego torbę.

Doktor chętnie zgodził się na to, a w czasie rozmowy, jaka się wywiązała między dwoma nieznajomymi, opowiedział Liczyrzepie, którego naturalnie nie poznał, że dokonuje wprost cudów lekarskich: niedawno na przykład odciął czaszkę ce­sarzowi indyjskiemu Selimowi, wyczyścił ją z nowotworów i na powrót włożył na swoje miejsce. Liczyrzepa nie chcąc być dłużnym doktorowi za jego przechwałki rzekł doń:

I ja mam się czym pochwalić. Znam coś, co leczy wszystkie
ludzkie choroby—jest to korzeń pewnej rośliny, która nazywa
się mysim zębem, i znam miejsce, gdzie ona rośnie.

— To niemożliwe — odparł na to doktor — gdyby taka roślina gdziekolwiek rosła, kto jak kto, ale ja bym o niej na pewno wiedział, jestem przecież najsławniejszym na świecie le­karzem, nazywam się doktor Laxantarius. Ale, skoro przechwa­lacie się znajomością cudownej rośliny i udajecie mędrca, powiedzcie mi, co było na świecie wcześniej: dąb czy żołędzie?

19


Liczyrzepa nic mu na to nie odpowiedział, tylko po chwili rzucił się na ziemię, zaczął wierzgać nogami, machać rękami i oczy stanęły mu w słup.

Panie doktorze, niech mię pan ratuje, to mój atak . . .
Doktor wyjął szybko ze swej podróżnej torby buteleczkę

i wlał Liczyrzepie dwanaście kropel jakiegoś płynu, po wypiciu którego ten wstał.

Po pewnym czasie zapytał doktora:

Jeśli pan jest taki uczony i do tego doktor medycyny,
niech mi pan powie, do kogo należą te góry — do księcia Bo-­
lesława śląskiego, który mieszka w dolinach, czy też do Ducha
tych gór, do Liczyrzepy, jak go zowią?

Śmiejąc się na całe gardło odpowiedział mu doktor:

— Naturalnie, że do księcia śląskiego, który jest blisko spo-­
krewniony z królem polskim i z polskimi książętami. Jakiś
Liczyrzepa tak istnieje jak feniks, który mógł się zrodzić
tylko w głupich głowach ludzi. Nie, panie, Liczyrzepa nie
istnieje! Bo gdyby istniał, ja bym go, mój panie, wypędził
z tych gór.

Ledwo wypowiedział te słowa, zagrzmiał piorun, który poruszył cały las, przez który wędrowali nasi podróżni, a wśród tego grzmotu zagrzmiały słowa Liczyrzepy:

Mylisz się pan. Liczyrzepa istnieje, on to w tej chwili daje
znać o sobie, a jego istnienie jest pewniejsze niż skuteczność
twoich oszukańczych lekarstw!

To mówiąc Liczyrzepa chwycił doktora za kark, otworzył mu szeroko usta i wlał w nie zawartość wszystkich butelek, jakie znalazł w podróżnej torbie Laxantariusa, przeplatając to wlewanie płynów w jego gardło wkładaniem pigułek i pro-

20


szków, jakie tam znalazł. Po tej ceremonii odezwał się doń:

Widzisz, jaki skutek mają twoje lekarstwa! Wszystkie je
użyłeś, a nic ci nie jest! A przecież dajesz je ludziom w
małych ilościach i wydaje ci się, żeś ich nimi uleczył! I w
dodatku bierzesz od nich za to duże pieniądze, biednym też
nie dasz ich za darmo, choć powinienbyś to uczynić!

Po wypowiedzeniu tych słów kopnął silnie doktora, aż ten, skłębiony jak jeż, potoczył się z góry i znikł gdzieś sprzed oczu Liczyrzepy. Jakiś wieśniak przywiózł doktora do domu. Tu leżał on w łóżku kilka tygodni i opowiadał wszystkim, że napadli go zbójcy, obrabowali i w dodatku pobili, czego ślady może wszystkim pokazać. Początkowo ludzie wierzyli jego opowiadaniom, ale później sprawa jakoś się wydała i opinia publiczna przyznała rację Liczyrzepie, że ukarał wreszcie pyszniącego się swą wiedzą doktora Laxantariusa. Podobał się ludziom fakt, że Liczyrzepa upomniał się za ludźmi biednymi. Gdy doszło to do uszu doktora Laxantariusa, uśmiechnął się tylko na to i pomyślał.

— Kto nie ma pieniędzy, niech się nie leczy, niech umiera...
I myśl tę przekazał innym lekarzom, którzy ją podchwycili

jak swoją.

Ale — tak było kiedyś. Dziś jest zupełnie inaczej, jednak tylko w naszych . . . snach i powieściach, których nie czy­taliśmy ...

21


11. Testament Liczyrzepy.

Zmęczony życiem między ludźmi, postanowił Liczyrzepa umrzeć. Wybrał się więc na jarmark do Kamiennej Góry, ubrany jak domokrążca. Na plecach niósł dużą drewnianą walizkę, zamkniętą na trzy kłódki. W Kamiennej Górze zaszedł do gospody i zjadłszy tam obiad prosił o pokój na poddaszu. Kiedy następnego dnia nie pokazał się w jadalni, właściciel gospody poszedł doń i stwierdziwszy, że mu coś dolega, zawołał lekarza. Ten oświadczył choremu wręcz:

Gdy lekarz i gospodarz otworzyli walizę, oniemieli ze zdziwienia: leżały w niej drogocenne naczynia, złote monety, takież łańcuchy i wiele innych kosztowności tam się znaj­dowało.

Niech pan siada, panie doktorze, i pisze mój testament —
poprosił go Liczyrzepa.

Doktor siadł przy stole i zaczął pisać pod dyktando mnie­manego domokrążcy:

„Oto moja ostatnia wola. Złote i srebrne naczynia mają należeć do księcia Bolka Świdnickiego z rodu Piastów pocho­dzącego. Jemu też przekazuję znajdujące się w mej walizie klucze od skarbów Karkonoszy. Są to bezcenne skarby, a dziedziczyć je mogą tylko jego potomkowie z tego samego co i on pochodzący szczepu słowiańskiego. Złote łańcuchy odzie­dziczy najbiedniejsza, ale i najpiękniejsza dziewica z Ka­miennej Góry. Złote monety dzielę między was: tysiąc talarów otrzyma lekarz, a trzy tysiące gospodarz tej oberży. Resztę rozdzielcie między biednych, którzy przybędą tutaj ze wscho­du. Na mój pogrzeb przeznaczam sto talarów".

Skoro tylko lekarz napisał ostatnie słowo i spojrzał na chorego, ten już nie żył. Doktor stwierdził jego zgon, a wtedy odezwał się doń właściciel gospody:

22


Nikt nie powinien wiedzieć, że ten domokrążca umarł.
Nikt też nie powinien wiedzieć, że posiadał on tyle skarbów
w swej lichej drewnianej walizie. Nikt też nie powinien wie-­
dzieć, że napisał on testament. Czy pan doktor chce się ze
mną podzielić tym bezcennymi skarbami?

Lekarz pomyślał chwileczkę i odparł:

Niech tak będzie, ale nikt nie ma wiedzieć o naszej
umowie!

Podali sobie ręce na znak zgody i poprzysięgli nic nikomu o całym zajściu nie mówić. Walizkę na powrót zamknęli, a zwłoki najbliższej nocy zakopali pod stojącą w mieście szu­bienicą. Gdy rano przybył lekarz do właściciela oberży i gdy otworzyli walizę, stwierdzili, że nic w niej nie ma poza kilkoma bezwartościowymi łachmanami.

Tak to Liczyrzepa ukarał chciwość lekarza i właściciela gospody w Kamiennej Górze, o czym dzisiaj wie wiele ludzi. Kto im o tym powiedział? Pewnie sam Liczyrzepa . . .

23


Zakończenie.

Czy Liczyrzepa istniał? Czy postępował tak, jakeśmy tutaj czytali? — zapytacie zapewne. Odpowiem na to: Liczyrzepa może istniał, a może nie istniał . . .

Jedno jest jednak pewne: to skarby Karkonoszy i miast w nich leżących, skarby, których on czuł się właścicielem, a od których klucz przekazał przez księcia Bolka Świdnickiego nam, Polakom.

Olbrzymie to skarby: kopalnie węgla i innych rud, wielka ilość różnego rodzaju fabryk i zakładów przemysłowych, piękne domy, liczne źródła mineralne w wielu miejscach Karkonoszy bijące, zdrowe powietrze . . .

Nasze to skarby, więc strzeżmy ich przed tymi, którzy by taką czy inną drogą chcieli je nam odebrać!

W postępowaniu zaś Liczyrzepy widzimy pewną wytyczną linię: karał on ludzi chciwych, pyszałków, oszustów i wyzyski­waczy biednego ludu, któremu, jeśli według jego opinii zasłu­giwał on na to, pomagał.

I my tak czyńmy w imię Sprawiedliwości społecznej, o którą długie lata walczyły demokratycznie nastawione jednostki i demokratyczne stronnictwa, Sprawiedliwości, której pragnie wielka i silna Demokratyczna Polska! . . .

Józef Sykulski. Jelenia Góra, w październiku 1945 roku.

24


Muzeum Sportu i Turystyki Regionu Karkonoszy w Karpaczu Oddział Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

Oficyna Wydawnicza A-F-T w Jeleniej Górze

0x08 graphic
Kopię wykonano z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Jeleniej Górze.

Przygotowanie do druku i druk Oficyna Wydawnicza A-F-T - Jelenia Góra.

Maj 1999 r. Nakład: 500 egzemplarzy.

ISBN 83-85711-10-4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Niepelnosprawny turysta
Alpejski region turystyczny 2
Produkt turystyczny 2
Rynek turystyczny Antarktydy i Grenlandii
Historia turystyki na Swiecie i w Polsce cz 4
Miłosz Gromada Zakopane i powiat zakopiański Centrum polskiej turystyki
Turystyka, wykład VIII, Agroturystyka
RYNEK TURYSTYKI BIZNESOWEJ W POLSCE
Strategia w branży turystycznej
Regiony turystyczne Europy 2008
Cechy podaży turystycznej1
Międzynarodowe projekty inwestycyjne w turystyce
Monitoring zrwnowaonej turystyki
Turystyka os b niepe énosprawnych
Turystyka biznezowa
Tradycyjne źródła wiedzy turystycznej

więcej podobnych podstron