odrzucone fragmenty przez Mayer


Wycinek z Księżyca w Nowiu

Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Ręka mnie już nie bolała, ale nie wiedziałam, czy to z powodu tabletek przeciwbólowych, czy pocałunku. Coś mi się przypomniało, ale skojarzenie było zbyt ulotne...

- Przepraszam. - Edwardowi także brakowało tchu. - Przeholowałem.

Ku własnemu zaskoczeniu, zachichotałam.

- Jesteś zabawny - wymamrotałam i ponownie zachichotałam.

Skrzywił się w ciemności. Wyglądał tak poważnie. Dostałam napadu histerycznego śmiechu. Zasłoniłam sobie usta, by stłumić śmiech, żeby Charlie mnie nie usłyszał.

- Bello, zażywałaś kiedykolwiek wcześniej Percocet?

- Nie sądzę - odpowiedziałam, wciąż chichocząc. - A co?

Wywrócił oczami. Nadal nie mogłam się przestać śmiać.

- Jak twoja ręka?

- Nie czuje jej. Mam ją jeszcze?

Westchnął przy akompaniamencie moich chichotów.

- Spróbuj zasnąć, Bello.

- Nie, chcę, żebyś mnie znów pocałował.

- Przeceniasz moją samokontrolę.

Parsknęłam śmiechem.

- Co jest dla ciebie bardziej kuszące - moja krew czy moje ciało?

Rozbawiło mnie własne pytanie.

- Pół na pół. - Uśmiechnął się wbrew sobie. - Nigdy nie widziałem cię na haju. Jesteś bardzo zabawna.

- Nie jestem na haju. - Spróbowałam powstrzymać chichoty, by to udowodnić.

- Lepiej się prześpij - zasugerował.

Zdałam sobie sprawę, że robię z siebie idiotkę, co nie było niczym niezwykłym, ale wciąż było żenujące, więc spróbowałam pójść za jego radą. Wtuliłam głowę w jego ramię i zamknęłam oczy. Co jakiś czas jeszcze dostawałam nawrotu chichotów, ale zdarzało się to coraz rzadziej, aż w końcu leki uśpiły mnie.

***

Obudziłam się w strasznym stanie: ręka mnie piekła, a głowa bolała. Edward powiedział, że to skutki uboczne zażycia leków i polecił mi stosować Tylenol zamiast Percocatu, po czym pocałował mnie niedbale w czoło i wyskoczył przez okno.

To, że jego twarz wydawała mi się odległa i bez wyrazu, wcale mi nie pomogło. Niepokoiłam się, do jakich wniosków mógł dojść w nocy, gdy obserwował, jak spałam. Im bardziej się tym gryzłam, tym dotkliwiej pulsowały mi skronie.

Wzięłam podwójną dawkę Tylenolu, a buteleczkę z Percocatem wyrzuciłam do kosza w łazience.

Tekst ten powinien być około strony 179 w Zmierzchu.

Oczywiście nie odbyło się bez wpadki. Starałam się nie zbliżać do Mike'a, by ten mógł w spokoju grać, ale trener Clapp podszedł do nas i kazał mu trzymać się swojej strony kortu, bym również mogła uczestniczyć w grze. Sam stanął obok i przyglądał się nam, upewniając się, że wypełniamy jego polecenie.

Z westchnieniem stanęłam w bardziej centralnym miejscu kortu, trzymając przed sobą ostrożnie rakietę. Dziewczyna z przeciwnej drużyny uśmiechnęła się złośliwie podczas wykonywania serwisu - musiałam jej coś uszkodzić podczas koszykówki - i posłała lotkę kilka metrów za siatkę, prosto we mnie. Skoczyłam niezgrabnie w stronę nadlatującego pocisku, mierząc rakietą w jego kierunku, ale zapomniałam uwzględnić siatkę w swoich rachubach. Moja rakieta odbiła się od siatki z zadziwiającą siłą, wypadając mi z ręki i zahaczając przy tym o moją głowę, zanim uderzyła w ramię Mike'a, który podbiegł, by odbić lotkę, którą ja przepuściłam.

Trener Clapp zakasłał lub próbował zamaskować śmiech.

- Przepraszam, Newton - mruknął, oddalając się wolnym krokiem, byśmy mogli powrócić do naszych poprzednich, mniej niebezpiecznych, pozycji.

- Wszystko w porządku? - spytał Mike, rozcierając sobie ramię, podczas gdy ja masowałam sobie czoło.

- Tak, a ty jesteś cały? - spytałam łagodnie, biorąc znów do ręki swoją broń.

- Chyba dam sobie radę. - Wykonał ręką pełen obrót, upewniając się, że jest w pełni sprawna.

- Będę się trzymać z tyłu. - Odeszłam do tylnego narożnika kortu, trzymając ostrożnie rakietę za plecami.

Część ze Zmierzchu

Zaskoczyło mnie dziwne pokrewieństwo, które utworzyło się między mną a Emmettem, szczególnie że kiedyś to on wydawał mi się najbardziej przerażający z nich wszystkich. Musiało to mieć coś wspólnego z tym, jak zostaliśmy wybrani, by dołączyć do rodziny. Oboje zostaliśmy pokochani i odwzajemniliśmy to uczucie, będąc ludźmi, choć w jego przypadku trwało to bardzo krótko. Jednak Emmett pamiętał to. On jeden naprawdę rozumiał, jakim cudem był dla mnie Edward.

Rozmawialiśmy o tym po raz pierwszy pewnego wieczoru, gdy nasza trójka wyłożyła się na kanapie w salonie. Emmett po cichu zapoznawał mnie ze wspomnieniami, które były lepsze niż bajki. Uwaga Edwarda była skoncentrowana na programie kulinarnym. Zdecydował, ku mojemu niedowierzaniu, że musi nauczyć się gotować, co mogło stanowić pewien problem, gdy się nie miało odpowiedniego wyczucia smaku i zapachu. Mimo wszystko istniało coś, co nie przychodziło mu łatwo. Zmarszczył swoje idealne brwi, gdy znany kucharz doprawiał kolejną potrawę do smaku. Ukryłam uśmiech.

- Wtedy kończył się już ze mną bawić i wiedziałem, że za chwilę umrę - wspominał Emmett ze spokojem, kończąc opowieść o swoim ludzkim życiu przygodą z niedźwiedziem. Edward nie zwracał na nas uwagi. Słyszał już wcześniej tę historię. - Nie mogłem się ruszyć. Traciłem przytomność. Wówczas usłyszałem coś, co, jak sądziłem, było innym niedźwiedziem, walczącym z tamtym o pożywienie. Nagle poczułem się, jakbym leciał. Uznałem, że umarłem, ale mimo to spróbowałem otworzyć oczy. Wtedy ją zobaczyłem... - Powrócił myślami do tego wspomnienia, jego mina wyrażała niedowierzanie. Rozumiałam go doskonale. - ... i wiedziałem już, że nie żyję. Nie miałem nawet nic przeciwko bólowi. Walczyłem ze sobą, by nie zamknąć powiek i nie stracić z oczu twarzy anioła. Majaczyłem oczywiście, zastanawiając się, dlaczego nie dostaliśmy się jeszcze do nieba. Uznałem, że musi być ono dalej, niż się spodziewałem. Czekałem, aż anioł mnie opuści. A wówczas ona zaniosła mnie przed oblicze Boga.

Zaniósł się swoim tubalnym śmiechem. Bez trudu mogłam wyobrazić sobie, iż ktoś wysunął takie przypuszczenie.

- Sądziłem, że to, co nastąpiło później, było sądem nade mną. W swoim dwudziestoletnim życiu bawiłem się aż nazbyt dobrze, więc ognie piekielne mnie nie zaskoczyły. - Znów się zaśmiał. Mimo to zadrżałam. Edward nieświadomie wzmocnił uścisk wokół mnie. - Jednak zdziwiło mnie to, że anioł mnie nie zostawił. Nie potrafiłem zrozumieć, jak coś tak pięknego mogło przebywać ze mną w piekle, ale byłem za to wdzięczny. Za każdym razem gdy Bóg przychodził mnie skontrolować, obawiałem się, że zabierze ją ode mnie, ale nigdy tego nie uczynił. Zacząłem myśleć, że ci wszyscy kaznodzieje, którzy rozprawiali o miłosiernym Bogu, mogli mieć mimo wszystko rację. I wtedy ból ustał, a oni wyjaśnili mi wszystko. Byli zdziwieni, że nie przejąłem się zanadto tą całą przemianą w wampira. Ale skoro Carlisle i Rosalie, mój anioł, byli wampirami, czy mogło być aż tak źle?

Skinęłam głową, całkowicie się z nim zgadzając.

- Trochę więcej problemów miałem z zasadami... - Zachichotał. - Miałeś ze mną na początku pełne ręce roboty, prawda? - Szturchnął żartobliwie Edwarda w ramię, przez co zakołysało nami wszystkimi. Edward prychnął, nie odwracając wzroku od telewizora. - Widzisz, piekło nie jest takie złe, jeśli możesz zatrzymać przy sobie anioła - zapewnił mnie Emmett wesołym tonem. - Kiedy on w końcu zaakceptuje nieuniknione, poradzisz sobie.

Pięść Edwarda przemknęła obok mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam, co wbiło Emmetta w oparcie kanapy. Edward ani na moment nie spuścił wzroku z telewizora.

- Edward! - krzyknęłam na niego przerażona.

- Nie przejmuj się tym, Bello - powiedział Emmett niewzruszenie, sadowiąc się z powrotem na swoim miejscu. - Wiem, gdzie go znaleźć. - Spojrzał ponad mną na profil Edwarda. - W końcu będziesz musiał ją na chwilę zostawić - zagroził. Edward ledwo słyszalnie warknął, nie podnosząc wzroku.

- Chłopcy! - Z piętra dobiegł nas upominający głos Esme.

Rozmowa pomiędzy Edwardem a Rosalie wtedy dowiaduje się o śmierci Belli

Telefon w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.

Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem.

Nie byłem całkiem pewien, gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona znaczenia.

Cały świat był pozbawiony znaczenia.

Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po prostu wrócić...

Ten pomysł był tak pobudzający, tak ożywczy - jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający, zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a świat zawirował mi przed oczami.

Mógłbym stąd odejść, mógłbym wrócić.

Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła się do mnie.

To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja podświadomość.

Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.

Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi.

To była moja nadzieja, ale nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda, zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać męki po jej stracie?

Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze.

A poza tym, do diabła, obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym choć raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?

Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.

Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...

Nie. Do diabła, nie.

Telefon znów zaczął wibrować.

- Niech to szlag - warknąłem.

Mógłbym tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od pół roku nie przeżyłem takiego szoku.

Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności.

Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.

- Co? - spytałem spięty.

- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się zaszczycona.

Gdy tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki.

Zatrzasnąłem telefon.

- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.

Oczywiście telefon od razu znów zaczął wibrować.

Będzie do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.

- Streszczaj się.

Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie słowa.

- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w Forks.

Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.

- Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.

- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.

Ale moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała Rosalie.

Alice przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.

Ale nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...

- Jesteś tam jeszcze, Edward?

Nie odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa, zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.

Z drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...

Nie. Nie. Nie. Nie.

Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.

Powtarzałem te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.

Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.

Nie, nie, nie.

- Edward? Obchodzi cię chociaż, czemu Alice tam jest?

- Nieszczególnie.

Głos Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.

- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.

Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze. Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.

Spróbowałem przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.

Rosalie wydała z siebie nerwowy chichot.

- Więc nie musisz się wściekać na Alice.

- W takim razie po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Eh!

- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego dzwoniłam.

- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju.

- Cóż... - zawahała się.

- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund.

- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle'em, który się nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i przestań myśleć tylko o sobie.

- Ciekawa rada, Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał garnkowi...

- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.

Nie odpowiedziałem.

- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy, zapomnisz o tym.

- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle'u poruszyło we mnie czułą strunę. - Tylko dlatego że Bella - trudno było wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.

- E...

Znowu. Znowu to wahanie.

- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z Carlisle'em?

- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.

Nie odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała: „...ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.”Więc Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się nie wyprowadziła?

I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.

- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To koniec.

Wydawało się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.

- Edward?

- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.

Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.

- Ona nie żyje, Edwardzie.

Jeszcze dłuższe milczenie.

- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała czas. Wróciła, by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charliemu. Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...

Telefon zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.

Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.

Powoli, poruszając się jak staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer, pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie zadzwonię.

Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się. Jeśli to będzie Charlie, zdobędę postępem informację, na której mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a potem powrócę do swojej nicości.

- Dom państwa Swan - odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem. Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś młodego.

Nie zastanawiałem się nad tym, co to może oznaczać.

- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z Charliem?

- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.

- W takim razie gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.

Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.

- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.

Ponownie zatrzasnąłem telefon.

Inna wersja przygotowań do balu

-Kiedy wreszcie zamierzasz mi powiedzieć, o co chodzi, Alice?
-Zobaczysz, bądź cierpliwa - rozkazała, szczerząc się przebiegle.
Byłyśmy w mojej furgonetce, ale to ona prowadziła. Jeszcze trzy tygodnie i ściągną mi gips, a wtedy wreszcie stanowczo sprzeciwię się szoferowaniu. Lubiłam jeździć. Był późny maj i jakimś cudem tereny wokół Forks znajdowały sposób by być jeszcze bardziej zielone niż są. Oczywiście, było to piękne i doświadczyłam czegoś swoiście godzącego z lasem, przede wszystkim mogło to być spowodowane tym, że spędzam tam dużo więcej czasu niż zwykle. Nie byliśmy jeszcze przyjaciółmi, ja i natura, ale zbliżyliśmy się do siebie.
Niebo było szare, ale to też było przeze mnie mile widziane. Była to perłowa szarość, wcale nie ponura, nie deszczowa i prawie wystarczająco ciepła jak dla mnie. Chmury były gęste i bezpieczne, był to ten rodzaj chmur, które stały się dla mnie przyjazne ze względu na wolność, jaką gwarantowały. Ale mimo przyjaznego otoczenia czułam się poirytowana, częściowo ze względu na dziwne zachowanie Alice. Stanowczo nalegała na babski wypad, akurat w ten sobotni poranek. Zawiozła mnie do Port Angeles w celu zrobienia sobie manicure i pedicure, odmawiając mi wybrania najskromniejszego odcienia różu, nakazując manicurzystce, aby zamiast tego pomalowała mi paznokcie ciemną, lśniącą czerwienią- posuwając się nawet to tego by nalegać na pomalowanie mojej nogi w gipsie. Później zabrała mnie do sklepu obuwniczego, mimo że mogłam przymierzyć tylko jeden but z każdej pary. Pomimo moich wyraźnych protestów kupiła mi parę najbardziej niepraktycznych, przecenionych szpilek. Te groźne wyglądające rzeczy, przytrzymywane były jedynie grubymi satynowymi wstążkami, które oplatały moja stopę krzyżując się na łydce i związując w kokardę nad kostką. Były koloru głębokiego, chabrowego błękitu i na próżno próbowałam wytłumaczyć, że nie mam nic, co mogłabym do nich założyć. Nawet z szafą pełną ubrań, które mi kupiła w Phoenix w czasie mojej rekowalenscezji - większość z nich wciąż była za lekka by nosić ja w Forks-byłam pewna, że nie mam nic w tym odcieniu. I nawet gdybym miała dokładnie ten kolor gdzieś w szafie, moje ubrania nie pasowałyby do szpilek. Ja sama zresztą nie pasowałam do szpilek - z ledwością chodziłam bezpiecznie nawet w skarpetkach. Moje dyplomatyczne argumenty do niej nie docierały. Nawet nie odpowiedziała.
-No cóż, nie są to Bivianno, ale muszą wystarczyć - wymamrotała zawiedzona. Nie mówiąc nic więcej odebrała swoja kartę kredytową od pracowników obsługi pełnych strachliwego szacunku. Później pojechaliśmy do Fast fooda, gdzie kupiła mi lunch przez okienko, mówiąc, że muszę jeść w samochodzie, ale nie wyjawiała przyczyny tego pośpiechu.

Co więcej w drodze powrotnej kilkakrotnie musiałam przypominać jej, że moja furgonetka to nie samochód wyścigowy - nawet po przeróbkach Rosalie - i, że musi dać jej odetchnąć. Zazwyczaj to Alice była moim ulubionym kierowcą. Nie wydawała się być zniecierpliwiona jechaniem zaledwie 20 lub 30 mil powyżej limitu prędkości, czyli w sposób, którego niektórzy ludzie po prostu nie byli w stanie znieść. Oczywiście tajemniczy porządek dni Alice był tylko połową problemu. Byłam niespokojna, ponieważ nie widziałam twarzy Edwarda przez prawie 6 godzin, co było rekordem ostatnich 2 miesięcy. Charlie był w tym okresie trudny, ale nie niemożliwy. Był pogodzony ze stałą obecnością Edwarda, kiedy wracał do domu, nie znajdując nic, na co mógłby narzekać, ponieważ siedzieliśmy nad naszą pracą domową przy stole w kuchni-wydawało się nawet, że jest zadowolony z towarzystwa Edwarda, kiedy krzyczeli razem podczas mistrzostw na ESPN. Ale nie stracił nic ze swojej pierwotnej srogości, kiedy nieubłagalnie przytrzymywał Edwardowi drzwi dokładnie o 22 każdego wieczora. Naturalnie Charlie był zupełnie nieświadomy zdolności Edwarda, dzięki którym odstawiał samochód do domu i wchodził z powrotem przez moje okno w mniej niż 10 minut. Był dużo bardziej ugodowy wobec Alice, czasem wręcz żenująco. Oczywiście, dopóki mój nieporęczny gips nie zostanie wymieniony na coś bardziej wygodnego potrzebowałam kobiecej pomocy. Alice była aniołem, siostrą, każdej nocy i każdego ranka pojawiała się, aby mi pomóc przy codziennych czynnościach. Charlie był jej ogromnie wdzięczny za uwolnienie go z horroru prawie dorosłej córki, która potrzebowała pomocy przy prysznicu - tego typu sprawy były daleko poza jego sferą komfortu i mojego zresztą też. Ale to było więcej niż wdzięczność, kiedy zaczął mówić do niej "Aniele'' i obserwować ją ogłupiałym wzrokiem, kiedy spacerowała po domu tanecznym krokiem rozświetlając go. Żaden człowiek nie mógłby uznać za sztuczne jej niesamowitego piękna i gracji, i kiedy wymykała się każdej nocy przez drzwi z czułym - Do jutra Charlie - zostawiała go oczarowanego.
-Alice, czy jedziemy teraz do domu? - zapytałam właśnie; obie wiedziałyśmy, że mam na myśli biały dom nad rzeką.
-Tak. - Uśmiechnęła się szeroko dobrze wiedząc, o co mi chodzi. - Ale Edwarda tam nie ma.
Zmarszczyłam brwi.
-A gdzie jest?
-Miał sobie kupić parę rzeczy.
-Wyprawa na zakupy? - Powtórzyłam pusto.- Alice - ton mojego głosu stał się pochlebny.
-Proszę, powiedz mi, co się dzieje.
Pokręciła głową wciąż się uśmiechając.
-Zbyt dobrze się bawię. - Wytłumaczyła.
Kiedy przyjechaliśmy do domu, Alice zabrała mnie prosto na górę do jej łazienki rozmiarów sypialni.

Byłam zaskoczona widząc tam Rosalie czekającą z niebiańskim uśmiechem, stojącą za niskim, różowym krzesłem. Niewyobrażalna ilość kosmetyków pokrywała całą długość blatu.
-Usiądź. - rozkazała Alice. Przyglądałam jej się z uwagą przez minutę, a potem stwierdzając, że byłaby gotowa w razie potrzeby użyć siły, pokuśtykałam do krzesła i usiadłam z całą gotowością, na jaką mogłam sobie pozwolić. Rosalie natychmiast zaczęła szczotkować moje włosy.
-Przypuszczam, że nie powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytałam ją.
-Możesz mnie torturować - wymamrotała zajęta moimi włosami - ale i tak nie będę mówić.
Rosalie trzymała moją głowę w zlewie, podczas gdy Alice szorowała moje włosy szamponem, który pachniał miętą i grejpfrutem. Wściekle wytarła ręcznikiem mokre, splątane kosmyki a później wypsikała prawie całą butelkę czegoś innego - to pachniało jak ogórki - na wilgotną masę i wytarła ręcznikiem raz jeszcze.
Potem szybko przedarły się grzebieniem przez ten bałagan; czymkolwiek była ta ogórkowa rzecz, ułożyła moje splątane włosy. Mogłabym nawet chcieć to pożyczyć. Następnie każda z nich wzięła suszarkę i zabrała się do pracy.
W miarę upływu czasu odkrywały nowe sekcje wilgotnych kosmyków a ich twarze zaczęły się robić lekko zmartwione. Uśmiechnęłam się radośnie. Niektórych rzeczy nawet wampiry nie przyspieszą.
-Ma okropnie dużo włosów. - skomentowała Rosalie niespokojnym głosem.
-Jasper! - Alice zawołała go wyraźnie, ale nie głośno. - Znajdź mi następną suszarkę!
Jasper przybył im na pomoc, w jakiś sposób przynosząc jeszcze dwie suszarki, które umieścił mi nad głową głęboko rozbawiony, podczas gdy one kontynuowały swoje czynności.
-Jasper... - zaczęłam z nadzieją.
-Przepraszam Bello. Nie jestem upoważniony do mówienia czegokolwiek.
Wdzięczny uciekł, kiedy włosy wreszcie były suche - i puszyste. Odstawały na trzy cale od głowy.
-Co wy mi zrobiłyście? - zapytałam przerażona. Ale one mnie zignorowały wyciągając z pudełka gorące wałki. Próbowałam je przekonać, że moje włosy się nie kręcą, ale nie słuchały mnie paćkając czymś, co miało niezdrowy żółty kolor każdy lok przed nawinięciem go no gorący wałek.
-Znalazłyście buty? - zapytała Rosalie głęboko podczas pracy, jak gdyby odpowiedź była życiowo ważna.
-Tak - są idealne. - wymruczała Alice z satysfakcją.
Obserwowałam Rosalie w lustrze, kiwała głową jakby kamień spadł jej z serca.
-Masz ładną fryzurę.- zauważyłam. Nie to żeby kiedykolwiek nie była perfekcyjna - ale podniosła je tego popołudnia tworząc koronę miękkich złotych loków, na czubku jej idealnej głowy.
-Dziękuję. - Uśmiechnęła się. Zaczęły właśnie drugą sekcję loków.
-Co sądzisz o makijażu? - zapytała Alice.
-Masakra. - Zaoferowałam swoje zdanie. Zignorowały mnie.
-Nie potrzebuje dużo, jej skóra jest lepsza, gdy jest naturalna. - zadumała się Rosalie.
-Mimo wszystko szminka. - Zdecydowała Alice.
-I maskara oraz eyeliner. - Dodała Rosalie - tylko trochę.
Westchnęłam głośno. Alice zachichotała.
-Bądź cierpliwa Bello. Świetnie się bawimy.
-Cóż tak długo jak jesteś (jak Ci to odpowiada). - Wymamrotałam.
Przypięły wszystkie lokówki ciasno i niewygodnie na mojej głowie.
-Ubierzmy ją. - Głos Alice zadrżał w oczekiwaniu. Nie czekała na mnie aż wyszłam z łazienki własnymi siłami. Zamiast tego podniosła mnie i zaniosła do wielkiego pokoju Emmetta i Rosalie. Na łóżku była sukienka. Chabrowo niebieska oczywiście.
-I co myślisz? - Zaszczebiotała Alice.
To było dobre pytanie. Miała delikatne falbanki, najwyraźniej powinna być noszona bardzo nisko i ściągnięta z ramion, z długimi, podwójnymi rękawami zebranymi przy nadgarstkach. Przejrzysty stanik był podpięty przez następny bladokwiecisty, chabrowy materiał, plisowany razem i nastroszony w dół na lewą stronę. Kwiecisty materiał był długi z tyłu, ale otwarty na przedzie nad kilkoma dopasowanymi warstwami miękkich chabrowych marszczeń, rozjaśniając odcień w miarę jak dosięgały rąbku na wysokości 3-4 cali nad kostką.
-Alice - wyjęczałam - nie mogę tego założyć.
-Dlaczego? - Zażądała odpowiedzi twardym głosem.
-Góra jest zupełnie przezroczysta!
-To idzie pod spód. - Rosalie trzymała złowróżebnie wyglądającą część garderoby w niebieskim odcieniu.
-Co to jest? - Zapytałam przerażona.
-To gorset, głuptasku. - Powiedziała Alice niecierpliwie.- A teraz, czy zamierzasz to wreszcie założyć czy mam zawołać Jaspera i poprosić go żeby Cię przytrzymał, podczas gdy ja będę to robiła? - Zagroziła.
-Powinnaś być moją przyjaciółką. - Oskarżyłam ją.
-Bądź grzeczna, Bello - westchnęła - Nie pamiętam bycia człowiekiem i próbuję mieć jakąś zastępczą dla tego zabawę. Poza tym, to dla Twojego dobra.
Ciągle narzekałam i rumieniłam się, ale nie zajęło im to długo by mnie ubrać. Musiałam przyznać, że gorset miał swoje plusy.
-Wow. - odetchnęłam patrząc w dół. - Mam dekolt.
-Kto by pomyślał? - Zachichotała Alice zadowolona ze swego dzieła. Nie byłam jednak zupełnie przekupiona.
-Nie sądzisz, że ta sukienka jest trochę za...sama nie wiem, zbyt ekstrawagancka... jak na Forks? - zapytałam niepewnie.
-Myślę, że słowa, których szukasz to zaawansowane krawiecko. - zaśmiała się Rosalie.
-Ona nie jest dla Forks, tylko dla Edwarda. - nalegała Alice. - jest odpowiednia.
Potem wzięły mnie z powrotem do łazienki odwijając lokówki zwinnymi palcami. Ku mojemu zaskoczeniu wysypały się kaskady loków. Rosalie upięła większość z nich ostrożnie skręcając je końską grzywę spiralek, które spływały grubą linią na moje plecy. Kiedy pracowała, Alice szybko namalowała cienką kreskę wokół każdego mojego oka, pociągnęła mascarą i posmarowała ostrożnie moje usta ciemno czerwoną szminką. Potem rzuciła się z pokoju i wróciła bezzwłocznie z butami.
-Doskonale - odetchnęła Rosalie, kiedy Alice przytrzymywała je by mogła je podziwiać. Alice profesjonalnie zawiązała morderczy but, a potem spojrzała na mój gips z zamyśleniem w oczach.
-Myślę, że zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy. -Pokręciła smutno głową. - Nie sądzisz, że, może Carlisle pozwoliłby nam...? - zerknęła na Rosalie.
-Wątpie. - odparła sucho. Alice westchnęła.
Obie nagle się ożywiły.
-Wrócił. - Wiedziałam, kogo miały na myśli i poczułam energiczne motylki w brzuchu.
-Może poczekać. Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa. - powiedziała Alice stanowczo.
Podniosła mnie po raz kolejny - była to konieczność, bo byłam pewna, że nie byłabym wstanie iść w tym bucie-i zaniosła do swojego pokoju, gdzie delikatnie ustawiła mnie naprzeciw swojego szerokiego lustra ze złoconymi brzegami na całej długości.
-Proszę - powiedziała - widzisz?
Gapiłam się na obcą osobę w lustrze. Wyglądała na wysoką w butach na obcasie z długą smukłą linią lgnącej sukienki dodającej wrażenia. Wydekoltowany stanik-gdzie jej niezwykle imponująca linia biustu znów zwróciła moją uwagę - sprawiła, że jej szyja była niezwykle długa podobnie jak linia lśniących loków opadających na jej plecy. Chabrowy kolor tkaniny był idealny, podkreślał jej skórę w odcieniu kości słoniowej, róż zarumienionych policzków. Była bardzo ładna, musiałam to przyznać.
-Ok, Alice - uśmiechnęłam się - widzę.
-Nie zapomnij o tym.- Rozkazała.
Znów mnie uniosła i zaniosła do szczytu schodów.
-Odwróć się i zamknij oczy! - Skierowała się w dół schodów. - I trzymaj się z daleka od moich myśli - nie zepsuj wszystkiego.
Zawahała się idąc wolniej niż zwykle na dół dopóki nie zobaczyła, że jej posłuchał. Potem ”przefrunęła” resztę drogi. Edward stał przy drzwiach plecami do nas, bardzo wysoki i ciemny-nigdy wcześniej nie widziałam go w czerni. Alice postawiła mnie pionowo, wygładziła zawiniętą sukienkę, ściągając loki na miejsce, a później mnie tam zostawiła i ruszyła w stronę ławki przy pianinie żeby popatrzeć. Rosalie podążyła za nią by usiąść na widowni.
-Mogę spojrzeć? - jego głos był pełen wyczekiwania, co sprawiło, że moje serce zabiło nierówno.
-Tak... teraz.- wyreżyserowała Alice.

Odwrócił się natychmiast, a później zamarł rozszerzając swoje topazowe oczy. Mogłam poczuć ciepło płynące po szyi i występujące plamami na policzki. Był taki piękny; poczułam przebłysk starego strachu, że był tylko snem, niczym możliwie realnym. Miała na sobie smoking i należał bardziej do kinowego ekranu niż do mnie. Patrzyłam na niego z trwożnym niedowierzaniem. Podszedł do mnie wolno, z wahaniem odsuwając stopę, kiedy już mnie dosięgnął.
-Alice, Rosalie...dziękuję wam.- odetchnął nie odwracając ode mnie wzroku. Usłyszałam jak Alice zachichotała z przyjemnością.
Postąpił krok naprzód ujmując w zimną dłoń mój podbródek i schylił się by przycisnąć swoje wargi do mojego gardła.
-To Ty - wymruczał przy mojej skórze. Odchylił się i zauważyłam, że trzyma w drugiej ręce biały kwiat.
-Frezja. - poinformował mnie wpinając je w moje loki. - Zupełnie zbyteczny, dopóki odnosi się do zapachu, oczywiście. -Odchylił się znów na mnie patrząc. Uśmiechnął się zatrzymującym serce uśmiechem. -Wyglądasz niedorzecznie pięknie.
-Zabrałeś mi moją kwestię. - Starałam się, aby mój głos był jak najbardziej lekki.- Właśnie, kiedy udało mi się przekonać siebie, że jesteś prawdziwy,
pojawiasz się tak wyglądając i znów boje się, że śnię.
Szybko zgarnął mnie w swoje ramiona. Trzymał mnie blisko swej twarzy, jego oczy zapłonęły, kiedy przyciągnął mnie jeszcze bliżej.
-Uważaj na szminkę! - rozkazała Alice.
Zaśmiał się buntowniczo, ale zamiast tego opuścił swoje usta w zagłębieniu nad moim obojczykiem.
-Jesteś gotowa, żeby już iść? - zapytał.
-Czy ktoś zamierza mi w ogóle powiedzieć, co to za okazja?
Zaśmiał się znowu zerkając nad moim ramieniem na swoje siostry.
-Nie zgadła?
-Nie. - Alice zachichotała. Edward zaśmiał się z przyjemności. Spojrzałam na nich gniewnie.
-Co mi umknęło?
-Nie martw się, niedługo zrozumiesz. - zapewnił mnie.
-Puść ją, Edwardzie, żebym mogła zrobić zdjęcia. - Esme schodziła właśnie ze schodów z srebrnym aparatem w dłoni.
-Zdjęcia? - wymamrotałam, kiedy stawiał mnie na moją chwiejną, zdrową nogę. Zaczynałam mieć złe przeczucia, co do tego wszystkiego. - Pojawicie się na kliszy? - zapytałam sarkastycznie. Uśmiechnął się szeroko. Esme zrobiła nam kilka ujęć zanim Edward śmiejąc się zaczął nalegać, że się spóźnimy.
-Zobaczymy się na miejscu. - zawołała Alice, kiedy niósł mnie do drzwi.
-To Alice też tam będzie? Gdziekolwiek to jest? - poczułam się nieco lepiej.
-I Jasper, i Emmett i Rosalie.
Moje czoło zmarszczyło się w zamyśleniu, kiedy próbowałam rozwikłać tajemnicę.

Parsknął śmiechem widząc moją minę.
-Bello, - zawołała za mną Esme. - twój ojciec dzwoni.
-Charlie? - Edward i ja zapytaliśmy równocześnie. Esme przyniosła mi telefon, ale on chwycił go, kiedy próbowała mi podać słuchawkę trzymając mnie bez wysiłku z dala jedną ręką.
-Hej! - zaprotestowałam, ale on już mówił.
-Charlie? To ja. Co się stało? - brzmiał na zmartwionego. Moja twarz zbladła. Ale wtedy jego wyraz stał się rozbawiony i nagle nikczemny.
-Daj mi go do telefonu, Charlie - pozwól mi z nim porozmawiać. - Cokolwiek się działo Edward bawił się dobrze, by Charlie był w niebezpieczeństwie. Rozluźniłam się nieco.
-Cześć Tyler, tu Edward Cullen. - jego głos był bardzo przyjazny, ale tylko pozornie. Znałam go na tyle dobrze by wyłapać delikatna nutę groźby. Co Tyler robił u mnie w domu? Okropna prawda zaczęła do mnie docierać.
-Przykro mi, jeśli wynikło jakieś nieporozumienie, ale Bella jest nieosiągalna dziś wieczór. Ton Edwarda uległ zmianie i groźba w jego głosie stała się nagle bardziej wyczuwalna, kiedy kontynuował. - Jeśli być zupełnie szczerym, będzie nieosiągalna każdego wieczora, tak długo jak dotyczy to kogoś innego niż ja, bez obrazy. I przykro mi, jeśli chodzi o Twój wieczór. Wcale nie brzmiało to jakby było mu przykro. A potem rozłączył się z trzaskiem i wielkim uśmiechem samozadowolenia na twarzy.
-Zabierasz mnie na bal! - Krzyknęłam gniewnie. Moja twarz i szyja zarumieniła się karmazynem z wściekłości. Mogłam czuć wywołanie złością łzy wypełniające mi oczy. Nie przewidział siły mojej reakcji, to było jasne. Zaciągnął wargi a jego oczy pociemniały.
-Nie bądź niemądra, Bello wszyscy tam idziemy. - zachęciła nagle Alice nad moim ramieniem.
-Dlaczego mi to robicie? - zapytałam.
-Będzie fajnie. - Alice wciąż była bardzo optymistycznie nastawiona. Ale Edward pochylił się by zamruczeć mi do ucha aksamitnym i poważnym głosem.
-Człowiekiem jest się tylko raz, Bello. Ustąp mi. Potem użył na mnie całej siły swojego złotego spojrzenia, rozpuszczając mój opór jego ciepłem. - Dobrze. - wydęłam wargi niezdolna do tak efektywnie wściekłego spojrzenia jak bym chciała. - Będę cicho. Ale zobaczysz - ostrzegłam ponuro. - Nie mów mi później, że Cię nie ostrzegłam. Prawdopodobnie złamie drugą nogę. Spójrz na te buty! To śmiertelna pułapka! - Wyciągnęłam moja zdrową nogę jako przykład.
-Hmmm - patrzył na moja nogę dłużej niż to było konieczne a później spojrzał na Alice błyszczącymi oczami. - ponownie dziękuję.
-Spóźnicie się do Charliego. - przypomniała mu Esme.
-Racja, jedziemy - przeniósł mnie przez drzwi. - Charlie wiedział o tym wszystkim? - Zapytałam przez zaciśnięte zęby.
-Oczywiście.- uśmiechnął się szeroko. Byłam tym zbyt pochłonięta, więc na początku nic nie zauważyłam. Byłam tylko niewyraźnie świadoma obecności srebrnego samochodu i z góry założyłam, że to Volvo.

Ale potem pochylił się tak nisko starając sie umieścić mnie w środku, że miałam wrażenie jakby sadzał mnie na ziemi.
-Co to jest? - zapytałam zaskoczona stwierdzając, że jestem w nieznanym mi wnętrzu. - Gdzie jest Volvo?
-Volvo to mój codzienny samochód. - powiedział ostrożnie obawiając się, ze mogłabym się ciskać. - A to jest mój samochód na specjalne okazje.
-Co sobie pomyśli Charlie? - potrząsnęłam głową z dezaprobatą kiedy wszedł do środka i odpalił silnik. Zamruczał. - Cóż, większość mieszkańców Forks myśli, że Carlisle jest zapalonym kolekcjonerem samochodów. - Pędził przez lasy w kierunku autostrady.
-A nie jest?
-Nie, to bardziej moje hobby. Rosalie też kolekcjonuje auta, ale ona woli wygłupiać się z ich bebechami niż nimi jeździć. Miała dużo roboty z tym dla mnie. Zastanawiam się, dlaczego wracaliśmy jeszcze do domu Charliego, kiedy zatrzymaliśmy się przed nim. Światło na ganku paliło się, mimo iż nie było jeszcze całkiem ciemno. Charlie musiał czekać prawdopodobnie wyglądając przez okno. Zaczęłam się rumienić zastanawiając się czy pierwsza reakcja mojego ojca na sukienkę będzie podobna do mojej. Edward przeszedł wokół samochodu - niezwykle wolno jak na niego-żeby otworzyć mi drzwi -potwierdzając tym moje podejrzenia, że Charlie cały czas patrzył. Wtedy, podczas gdy Edward wyciągał mnie ostrożnie z małego samochodu, Charlie -co było niezwykłe jak na niego - wyszedł na podwórze, żeby nas powitać. Moje policzki zapłonęły; Edward to zauważył i spojrzał na mnie pytająco. Ale niepotrzebnie się martwiłam, Charlie nawet mnie nie zauważył.
-Czy to Aston Martin? - zapytał Edwarda pełnym czci głosem.
-Tak - Vanquish. - Kąciki jego ust zadrgały, ale zapanował nad tym. Charlie wolno zagwizdał. - Chcesz wypróbować? Edward wyciągnął kluczyki. Oczy Charliego wreszcie ześlizgnęły się z samochodu. Spojrzał się na Edwarda z niedowierzaniem zabarwionym odrobiną nadziei.
-Nie. - powiedział niechętnie. - Co by powiedział Twój ojciec?
-Carlisle nie miałby nic przeciwko. - powiedział Edward zgodnie z prawdą śmiejąc się. - Śmiało. - wcisnął kluczyki w dłoń Charliego.
-Cóż, może tylko krótka rundka... - Charlie już gładził jedną ręką błotnik. Edward pomógł mi dokuleć do frontowych drzwi, podnosząc mnie, gdy tylko znaleźliśmy się w środku i zanosząc do kuchni.
-Zadziałało. - powiedziałam. - nie miał okazji czepiać się o sukienkę. Edward zamrugał. - Nie pomyślałem o tym. - przyznał. Jego oczy ponownie ostrzelały mnie wzrokiem z krytycznym wyrazem. - Myślę, że to dobrze, że nie wzięliśmy ciężarówki. Odwróciłam niechętnie wzrok od jego twarzy na wystarczająco długi czas by zauważyć, że kuchnia była niezwykle ciemna. Na stole stały świece, było ich pełno, może 20 lub 30 wysokich, białych świec. Stary stół był przykryty długim białym obrusem, tak samo jak dwa krzesła.
-Czy to jest właśnie to, czym się dzisiaj zajmowałeś?
-Nie - to zajęło mi tylko pół sekundy. To jedzenie zajęło mi cały dzień. Wiem, że uważasz luksusowe restauracje za przytłaczające, nie to żeby w tej okolicy można było znaleźć takie, ale uznałem, że nie możesz narzekać na swoją własną kuchnię. - posadził mnie na jednym z białych krzeseł i zaczął gromadzić rzeczy z pieca i lodówki. Zauważyłam, że było nakryte tylko dla jednej osoby.
-Nie zamierzasz nakarmić też Charliego? Zapewne wróci w końcu do domu. - Charlie nie byłby w stanie zjeść ani jednego gryza więcej - myślisz, że kto był moim królikiem doświadczalnym? Musiałem być pewien, ze to wszystko jest jadalne. - Postawił przede mną talerz pełen rzeczy, które wyglądały bardzo jadalnie. Westchnęłam.
-Jesteś cały czas zła? - Przystawił inne krzesło do stołu by móc usiąść koło mnie.
-Nie. No dobrze, tak, ale na to w tym momencie. Myślałam tylko - to była jedyna rzecz, jaką potrafiłam robić lepiej od Ciebie. Wygląda wspaniale. - Westchnęłam ponownie. Zachichotał.
-Jeszcze nie spróbowałaś - bądź dobrej myśli, może jest obrzydliwe. Wzięłam gryza, zamarłam, a potem zrobiłam minę.
-Jest okropne? - zapytał zaskoczony.
-Nie, jest wyśmienite, oczywiście.
-Co za ulga. - Uśmiechnął się tak pięknie. - Nie martw się, jest wciąż wiele rzeczy, w których jesteś lepsza.
-Wymień, chociaż jedną. Nie odpowiedział z początku, przesunął tylko delikatnie chłodnym palcem wzdłuż linii mojego obojczyka, przetrzymując mój wzrok gorącymi oczyma dopóki nie poczułam jak moja skóra płonie i czerwienieje.
-Proszę bardzo. - zamruczał, dotykając rumieńca na moim policzku. - Nigdy nie widziałem nikogo, kto rumienił się tak dobrze ja Ty.
-Wspaniale. - spojrzałam na niego gniewnie. - Mimowolne reakcje - coś, z czego mogłabym być dumna.
-Jesteś także najodważniejszą osobą, jaką znam. - Odważna? - zakpiłam.
-Spędzasz cały swój wolny czas w towarzystwie wampirów, to wymaga odwagi. I nie wahasz się przebywać w ryzykownej bliskości z moimi zębami...
Pokręciłam głową.
-Wiem, że nie mógłbyś wyskoczyć z czymkolwiek. Zaśmiał się.
-Mówiłem poważnie, wiesz o tym. Ale nieważne. Jedz, - Wziął za mnie niecierpliwie widelec i zaczął mnie karmić. Jedzenie było idealne, oczywiście. Charlie wrócił do domu, kiedy już prawie skończyłam.

Obserwowałam ostrożnie jego twarz, ale moje szczęście trwało, był oczarowany samochodem by zauważyć jak byłam ubrana. Oddał kluczyki Edwardowi.
-Dzięki Edwardzie. - uśmiechnął się rozmarzony. - To dopiero samochód.
-Proszę bardzo.
-No i jak wszystko poszło? - Charlie zerknął na mój pusty talerz.
-Idealnie. - Westchnęłam.
-Wiesz, co Bello, możesz mu jeszcze kiedyś pozwolić poćwiczyć gotowanie w naszej kuchni. - dał mi do zrozumienia. Rzuciłam Edwardowi ponure spojrzenie.
-Jestem pewna, że jeszcze spróbuje. Dopiero, kiedy doszliśmy do drzwi Charlie zupełnie się ocknął. Edward obejmował mnie ramieniem w talii, dla równowagi i wsparcia, podczas gdy ja kuśtykałam na niestabilnym bucie.
-Um, wyglądasz... Bardzo dojrzale Bella. - mogłam usłyszeć początek dalszej dezaprobaty wiszącej w powietrzu.
-Alice mnie ubierała. Nie miałam zbyt wiele do powiedzenia. Edward zaśmiał się tak cicho, że tylko ja go usłyszałam.
-Cóż, jeśli Alice... - ucichł trochę zmiękczony. - Wyglądasz ładnie, Bells. - przerwał z chytrym błyskiem w oczach. - Czy powinienem więc oczekiwać większej ilości młodych mężczyzn w smokingach pojawiających się tu dzisiaj? Jęknęłam a Edward parsknął. Nie mogłam zrozumieć, jak ktokolwiek mógł być tak mało spostrzegawczy jak Tyler. Co innego gdybyśmy ukrywali się jakoś w szkole z Edwardem. Przychodziliśmy i wychodziliśmy razem, prawie niósł mnie na wszystkie zajęcia, siedziałam z nim i jego rodziną każdego dnia na lunchu i wcale się nie krępował całując mnie na oczach świadków. Tyler z całą pomocą potrzebował specjalisty.
-Mam nadzieję. - Edward uśmiechnął się szeroko do mojego ojca.
-Lodówka jest pełna resztek - powiedz im żeby się poczęstowali.
-Nie ma mowy - one są moje. - Wymamrotał Charlie.
-Zapisz nazwiska dla mnie, Charlie. - resztki groźby w jego głosie były prawdopodobnie słyszalne tylko dla mnie.
-Dobra, wystarczy! - rozkazałam.
Na szczęście, wreszcie poszliśmy do samochodu i odjechaliśmy.

Ta scena została usunięta z rozdziału 11 „Komplikacje”. Jej usunięcie zirytowało mnie, ale nie wiedziałam czemu, więc dałam sobie spokój. Gdy było już za późno, by ją wstawić z powrotem, w końcu zrozumiałam, co mi nie dawało spokoju. Mimo że wspominam wiele razy o niezdarności Belli, nigdy tak naprawdę nie pokazałam tego. To był ten jedyny raz, gdy Edward obserwował Bellę, a zatem był to idealny moment na popis jej niezdarności. Haha a teraz moje wyjaśnienie jest niemalże dłuższe niż wycięty fragment.

Zmierzch, s. 179. (Nieprzepisany ustęp zaczyna się na s. 178 od słów: "Weszłam do środka półprzytomna...")

Badminton

Oczywiście nie odbyło się bez wpadki. Starałam się nie zbliżać do Mike'a, by ten mógł w spokoju grać, ale trener Clapp podszedł do nas i kazał mu trzymać się swojej strony kortu, bym również mogła uczestniczyć w grze. Sam stanął obok i przyglądał się nam, upewniając się, że wypełniamy jego polecenie.

Z westchnieniem stanęłam w bardziej centralnym miejscu kortu, trzymając przed sobą ostrożnie rakietę. Dziewczyna z przeciwnej drużyny uśmiechnęła się złośliwie podczas wykonywania serwisu - musiałam jej coś uszkodzić podczas koszykówki - i posłała lotkę kilka metrów za siatkę, prosto we mnie. Skoczyłam niezgrabnie w stronę nadlatującego pocisku, mierząc rakietą w jego kierunku, ale zapomniałam uwzględnić siatkę w swoich rachubach. Moja rakieta odbiła się od siatki z zadziwiającą siłą, wypadając mi z ręki i zahaczając przy tym o moją głowę, zanim uderzyła w ramię Mike'a, który podbiegł, by odbić lotkę, którą ja przepuściłam.

Trener Clapp zakasłał lub próbował zamaskować śmiech.

- Przepraszam, Newton - mruknął, oddalając się wolnym krokiem, byśmy mogli powrócić do naszych poprzednich, mniej niebezpiecznych, pozycji.

- Wszystko w porządku? - spytał Mike, rozcierając sobie ramię, podczas gdy ja masowałam sobie czoło.

- Tak, a ty jesteś cały? - spytałam łagodnie, biorąc znów do ręki swoją broń.

- Chyba dam sobie radę. - Wykonał ręką pełen obrót, upewniając się, że jest w pełni sprawna.

- Będę się trzymać z tyłu. - Odeszłam do tylnego narożnika kortu, trzymając ostrożnie rakietę za plecami.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak nie zostać odrzuconym przez przyjaciół
Albisetti Valerio - Jak przejść przez cierpienie i wyjść z niego zwycięsko (fragmenty), Psychoterap
Przez zoladek do sukcesu fragment
SOŁŻENICYN odrzucenie przez Zachód Boga skończy się nędzą i terrorem
odrzucenia i izolacji dziecka przez klasę(1)
Przez zoladek do sukcesu fragment
Przez zoladek do sukcesu fragment 2
Ks Jerzy Patiss SI Żydzi zostali odrzuceni przez Boga
Zdrowy sukces Przez żołądek do sukcesu Krzysztof Abramek fragment
Przez zoladek do sukcesu fragment
Krystyna Pankowska Edukacja przez dramę (fragment od str 28 61)
Przyczyny odrzucenia poezji Norwida przez mu współczesnych
WYCHOWANIE DO I PRZEZ SPORT
Choroba ALZ fragmenty
Odzyskanie niepodległości przez Polskę wersja rozszerzona 2
Nawigacja fragmenty wykładu 4 ( PP 2003 )
1 Przyswajanie białek przez organizmid 8658 ppt

więcej podobnych podstron