ANTEK, Polonistyka, Pozytywizm


ANTEK- BOLESŁAW PRUS

  1. Czas i miejsce akcji:

Akcja nowelki rozgrywa się w II połowie XIX wieku w nieokreślonej wsi nad Wisłą. Charakterystykę rodzinnego miejsca tytułowego bohatera mamy już w pierwszych zdaniach noweli. Wieś, w której Antek przyszedł na świat, leżała w niewielkiej dolinie. Od północy otaczały ją spadziste wzgórza, porosłe sosnowym lasem, a od południa wzgórza garbate, zasypane leszczyną, tarniną i głogiem. Właśnie w tym miejscu ptaki śpiewały najgłośniej, a wiejskie dzieci najczęściej chodziły rwać orzechy albo wybierać gniazda.

Gdy jakiś mieszkaniec lub przejezdny stawał na środku wsi: „zdawało ci się, że oba pasma gór biegną ku sobie, ażeby zetknąć się tam, gdzie z rana wstaje czerwone słońce”. Było to jednak tylko złudzenie, bowiem za wsią ciągnęła się między wzgórzami przecięta rzeczułką i przykryta zieloną łąką dolina, gdzie pasano bydło i gdzie „cienkonogie bociany chodziły polować na żaby kukające wieczorami”. Od zachodniej strony od Wisły wieś odgradzała tama. Za rzeką wznosiły się nagie wzgórza wapienne.

Chłopskie domy
były podobne do siebie. Każdy z nich był pokryty szarą słomą, miał ogródek z drzewami porosłymi śliwkami węgierkami, spomiędzy których widać było uczerniony sadzą komin i pożarną drabinkę: „Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali”.

  1. Problematyka Antka:

Kreacja tytułowego bohatera, czyli nieprzeciętnie utalentowanego wiejskiego dziecka, na którego zdolnościach nikt w jego otoczeniu się nie poznał służy zwróceniu uwagi czytelnika na ówczesne problemy polskiej wsi. Należy do nich zaliczyć zacofanie, ciemnotę, brak rzetelnej pomocy z zewnątrz oraz brak pomysłu na walkę z biedą.

Wieś nad Wisłą, która stanowi miejsce akcji noweli, to miejsce, gdzie Antek, dziecko obdarzone talentem artystycznym i potencjałem konstruktora wiatraków zamiast pomocy znajduje jedynie brak zrozumienia i poniżenie. Poczynając od rodzinnego domu, w którym rodzona matka uważa go za „darmozjada”, ponieważ nie potrafi wykonać żadnej pracy przy gospodarstwie, a kończąc na nauczycielu, który zamiast uczyć Antka podstaw pisowni wyżywał się na nim.

Wieś opisana w utworze to miejsce, gdzie: „Każdy chłopski dom szarą słomą pokryty miał ogródek, a w ogródku śliwki węgierki, spomiędzy których widać było komin sadzą uczerniony i pożarną drabinkę. Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali”. Widać w tych słowach bardzo wyraźnie ironię Prusa. Zabieg ten miał na celu zwrócenie szczególnej uwagi czytelnika na palące problemy polskiej wsi, w której szerzyła się ciemnota i zacofanie.

Wieś nad Wisłą to miejsce, gdzie pogańskie zabobony wciąż znajdują swoich entuzjastów. Miejscowa znachorka uznała, iż jedynym sposobem na przepędzenie choroby z organizmu małej Rozalki było włożenie jej do rozgrzanego pieca. Pomysł ten wydaje się normalnemu człowiekowi niedorzeczny i całkowicie pozbawiony sensu, lecz wśród mieszkańców wioski spotkał się on z aprobatą, a co za tym idzie został zrealizowany. Jego jedynym skutkiem była śmierć dziewczynki.

Instytucją, która miała odmienić oblicze wsi miała być szkoła. We wsi nad Wisłą pracował nauczyciel, o którym jedna z kobiet powiedziała: „On niby, jak z nim gadać, to taki jest trochę głupowaty, ale uczy - jak wypada. Mój przecie chłopak chodzi do niego dopiero trzeci rok i już zna całe abecadło - z góry na dół i z dołu do góry”. Nauczyciel okazał się być zwykłym oszustem, który wziął od matki Antka pieniądze za naukę jej syna, choć prawo zabraniało mu tego robić. W stosunku do głównego bohatera, zamiast pochwał lub innych środków pedagogicznych stosował kary cielesne. Mężczyzna pastwił się nad swoimi uczniami, gdy w jego mniemaniu zrobili coś złego. W opisie samej szkoły ponownie możemy doszukać się ironii: „(…) wydała mu się taka prawie porządna jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą jak w kościele. Tylko że piec pękł i drzwi się nie domykały, więc trochę ziębiło”.


Największym problemem wsi jest nieustająca bieda. Samotna kobieta, pozbawiona pomocy z zewnątrz, nie była w stanie utrzymać rodziny, przez co jej najstarszy syn musiał „wyruszyć w świat”. Antek zdał sobie z czasem sprawę z trudnej sytuacji w jakiej znalazła się jego matka, on i jego brat: „Chata ich była najbiedniejszą we wsi, a pole najgorsze. Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany. Na niego samego patrzono we wsi jak na straceńca, który nie wiadomo po co innym chleb zjada. A co go się nie nabili, co go się nawet psy nie nagryzły!... Jakże daleko było mu do profesora, gorzelnika, a choćby i do pisarza, którzy ile razy chcieli, mogli wejść do wójtowskiej chaty i gadać z wójtową”. Prus wskazał, że polskiej wsi potrzebna była reforma strukturalna i rzetelna pomoc w wyjściu z trudnej sytuacji.

Uniwersalnym i ponadczasowym przesłaniem Antka jest apel narratora: „Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie nieświadomą miłość.

Wówczas podajcie rękę pomocy temu dziecku. Będzie to nasz mały brat, Antek, któremu w rodzinnej wsi stało się już za ciasno, więc wyszedł w świat oddając się w opiekę Bogu i dobrym ludziom”.

Wszędzie wokół nas są ludzie podobni do Antka, którzy marnują swój naturalny talent, ponieważ nie spotkali na swojej drodze życzliwości i pomocy innych ludzi.

Nowelę można również odczytywać jako manifest wartości pozytywistycznych. Pierwszą z nich jest dostępność i poziom edukacji. Choć za wielką zaletę należy uznać fakt, iż na wsiach pojawiły się wreszcie szkoły, to za wadę to, że dzieci chodziły do niej tylko zimą, gdy ich rodzice uznali, że nie przydadzą się im do niczego w domach. Oświata nie była wcale powszechna, ponieważ wiejskie szkoły stały otworem jedynie przed dziećmi gospodarzy, a nie wszystkimi. Innym problemem był poziom owej edukacji. Nauczyciel ukazany w Antku to ucieleśnienie wszystkich najgorszych cech pedagoga: niewłaściwe podejście do dzieci, niedbalstwo czy stosowanie kar cielesnych. Poza tym człowiek ten był oszustem, który wyłudził od matki Antka nieprzysługujące mu pieniądze. Mężczyzna celowo spowalniał proces nauczania (abecadła uczył aż trzy lata), by zgarnąć jak najwięcej apanaży od gminy.

Drugą ważną przesłanką programu pozytywistów była konieczność edukacji dzieci szczególnie uzdolnionych. Tytułowy bohater, który posiadał naturalny talent artystyczny był traktowany we wsi niczym „odmieniec”, jak nazywała go własna matka. Jedynym człowiekiem, który poznał się na jego talencie i kunszcie był szynkarz Mordka, który odkupywał od niego małe arcydzieła za śmieszne pieniądze i odsprzedawał w okolicy z dużym zyskiem. Mężczyzna ten nigdy nie wyjawił swoim nabywcom tożsamości młodego artysty. Również kowal zorientował się, że Antek jest świetnym rzemieślnikiem, ale w strachu przed nowym konkurentem przeniósł bohatera do innej pracy. Oczywiste było, że utalentowane wiejskie dzieci wymagały szczególnej opieki, lecz nikt im jej nie zapewniał: „Alboż kto pielęgnuje kwiaty, dzikie gruszki i wiśnie, choć niby wiadomo, że przy staraniu i z nich byłby większy pożytek?...”.


Trzecim hasłem pozytywistycznym, które znalazło odbicie w Antku była konieczność wprowadzenia na wieś zawodowej opieki medycznej. Gdyby we wsi nad Wisłą zamiast znachorki ludzi leczył prawdziwy lekarz, Rozalka uniknęłaby z pewnością tragicznej śmierci w piecu do chleba. Brak specjalistycznej opieki medycznej owocował tym, iż ludność wiejska była zmuszona do stosowania medycyny tradycyjnej, która nie zawsze była racjonalna. Zatrważające było jednak to, że matka Rozalki i pozostali mieszkańcy wsi wierzyli bezkrytycznie w słowa znachorki i posłusznie wykonywali jej polecenia, nawet te niedorzeczne.

  1. Kompozycja:

Bolesław Prus jest autorem wielu niezapomnianych nowel, które - choć ilościowo ubogie - stawały się niejednokrotnie tematami filmów czy prac naukowych. Autor Kamizelki, Michałka czy Powracającej fali nie jest przykładem twórcy respektującego kanon klasycznych wyznaczników noweli. W swych krótkich dziełach odszedł od zwartej, jednowątkowej akcji, nie ograniczał do minimum luźnych epizodów, drugoplanowych postaci, opisów przyrody czy dygresji i odautorskich komentarzy.

Antek - historia dzieciństwa i dojrzewania wiejskiego chłopca, wyróżniającego się na tle wiejskiej społeczności zdolnościami artystycznymi i pasją rzeźbienia - również nie odpowiada do końca definicji klasycznej noweli. Nie jest utworem w którym możemy wyodrębnić jeden główny wątek, opisy w nim umieszczone nie są ograniczone do minimum, nie kończy się też wyraźnie zaznaczoną pointą.

Trzecioosobowy, wszechwiedzący, konkretny narrator z jednej strony współczuje tytułowemu bohaterowi i jego rodzinie, a z drugiej nie próbuje tuszować czy minimalizować wad mieszkańców XIX wiecznej wsi. Dlatego też utwór ten jest krytycznym głosem w sprawie sytuacji panującej na wsi schyłku wieku, gdzie panowała wyniszczająca bieda, porady medyczne zastępowały wierzenia zabobonnych znachorów, a ludzi charakteryzowały takie cechy, jak ograniczenie, brak tolerancji dla odmienności, skrajny konserwatyzm. Prus ustanawiając bohaterem utworu dziecko, wpisał się do kanonu pozytywistycznych rozwiązań. Antek - chłopiec skrzywdzony, niezrozumiany przez otoczenia, a wykazujący zdolności artystyczne, jest w pewnym sensie kolejną wersję sienkiewiczowskiego Janka Muzykanta.

Narrator nie skupia się przedstawianiu jednego punktu widzenia, acz relacjonuje odmienne postrzeganie różnych spraw. Wprowadza fragmenty pokazujące świat oglądany oczami głównego bohatera - małego Antka, który naiwnie porównuje szkolną salę do tej widzianej w karczmie: „Wydała mu się taka prawie porządna jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą jak w kościele”.

Mentalność dziecka jest kluczowym punktem odniesienia przy przybliżaniu wydarzeń historii. Prus pokazuje niedojrzałą wizję świata, kształtowaną nie w oparciu o doświadczenie, lecz zdobyte informacje (często pozbawione sensu czy wyrwane z kontekstu). Gdy chłopcy powiedzieli Antkowi, zafascynowanemu wiatrakami, że wewnątrz tajemniczej budowli „miele się zboże na mąkę, i nareszcie o tym, że przy wiatraku siedzi młynarz, co żonę bije”, chłopiec wyrzeźbił sobie mały wiatraczek i od tej chwili marzył: „Cóż to była za radość! Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz!”.


Nowela jest dowodem na wielostronność i talent kompozycyjny Prusa, który wzmocnił percepcję opowieści stosownymi zabiegami. Czytelnik z jednej strony otrzymuje chłodne, rzeczowe, pozbawione elementów uczuciowych opisy, a drugiej obcuje z fragmentami działającymi na jego emocje. Przykładem wystąpienia pierwszych jest relacja ze zmian w rodzinnego sytuacji Antka: „Przez ten czas urodził mu się jeszcze jeden brat, Wojtek, siostra podrosła, a ojca drzewo przytłukło - w lesie.”, a drugich opis przyrody obecny pod koniec noweli: „Ku wieczorowi niebo zaciągnęło się chmurami i spadł drobny deszcz. Ale że chmury nie były gęste, więc przedarły się przez nie blaski zachodzącego słońca. Zdawało się, że nad szarym polem i nad grząską, gliniastą drogą unosi się złote sklepienie powleczone żałobną krepą.

Po tym polu szarym i cichym, bez drzew, po drodze grząskiej posuwał się z wolna strudzony chłopiec w siwej sukmance, z kobiałką i torbą na plecach. Zdawało się, że wśród głębokiego milczenia krople deszczu nucą tęskną melodię znanej pieśni:
Przez dolinę, przez pole,
Idzie sobie pacholę,
Idzie sobie i śpiewa,

  1. Motywy literackie w Antku:

Wieś

Akcja noweli rozgrywa się w jednej z polskich wsi w drugiej połowie XIX-ego wieku. Miejsce to nie zostało wyidealizowane, jak u Kochanowskiego czy Reja, lecz opisane krytycznym głosem Prusa.
Wieś opisana w utworze to miejsce, gdzie: „Każdy chłopski dom szarą słomą pokryty miał ogródek, a w ogródku śliwki węgierki, spomiędzy których widać było komin sadzą uczerniony i pożarną drabinkę. Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali”. Widać w tych słowach bardzo wyraźnie ironię pisarza. Zabieg ten miał na celu zwrócenie szczególnej uwagi czytelnika na palące problemy polskiej wsi, w której szerzyła się ciemnota i zacofanie.

Przesądy

Mimo iż akcja rozgrywa się w drugiej połowie XIX-ego wieku, to i tak pogańskie zabobony wciąż znajdują swoich entuzjastów wśród mieszkańców wsi. Gdy miejscowa znachorka uznaje, iż jedynym sposobem na przepędzenie choroby z organizmu małej Rozalki było włożenie jej do rozgrzanego pieca, matka wykonała okrutne polecenie.

Szkoła

Choć miała odmienić oblicze wsi według pozytywistów, tak naprawdę nadal mało kto realizował edukacyjne cele dydaktyków. Gospodarskie dzieci nadal były „uczone” przez niewykwalifikowanych amatorów łatwego zarobku, którzy zamiast pochwał lub innych środków pedagogicznych stosowali kary cielesne. W narratorskim opisie samej szkoły czytelnik może doszukać się ironii: „(…) wydała mu się taka prawie porządna jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą jak w kościele. Tylko że piec pękł i drzwi się nie domykały, więc trochę ziębiło”.

Bieda

Była największym problemem wsi opisanej w noweli. Samotna kobieta, pozbawiona pomocy z zewnątrz, nie była w stanie utrzymać swojej rodziny, przez co jej najstarszy syn musiał „wyruszyć w świat”. Antek zdał sobie z czasem sprawę z trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się jego matka, on i jego brat: „Chata ich była najbiedniejszą we wsi, a pole najgorsze. Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany. Na niego samego patrzono we wsi jak na straceńca, który nie wiadomo po co innym chleb zjada. A co go się nie nabili, co go się nawet psy nie nagryzły!... Jakże daleko było mu do profesora, gorzelnika, a choćby i do pisarza, którzy ile razy chcieli, mogli wejść do wójtowskiej chaty i gadać z wójtową”. Prus wskazał, że polskiej wsi potrzebna była reforma strukturalna i rzetelna pomoc w wyjściu z trudnej sytuacji.

  1. Charakterystyka Antka:

Antek, tytułowy bohater noweli Bolesława Prusa, to postać dynamiczna, która „dorasta” na oczach czytelnika. Poznajemy losy Antka od jego najmłodszych lat aż do wieku młodzieńczego. Autor przytoczył wydarzenia, które przytrafiły się bohaterowi, gdy ten miał cztery, pięć następnie dziesięć i dwanaście lat. Ostatni etap noweli to losy Antka-młodzieńca. Pochodził z bardzo ubogiej rodziny, a od dziesiątego roku życia był półsierotą po tym, jak jego ojciec zginął przygnieciony drzewem.

Antek był od zawsze urodziwym chłopcem, co często podkreślali otaczający go ludzie. nauczyciel w wiejskiej szkole dostrzegł urodę bohatera, nazywając go: „Ładnym chłopakiem”. Kowal, u którego Antek miał pobierać naukę fachu w wieku jedenastu lat, „Wypróbował chłopca w rękach i krzyżu, a widząc, że na swój wiek jest wcale mocny, przyjął go (…)”. Jako młodzieniec bohater był najprzystojniejszym mężczyzną we wsi: „Rzeczywiście Antek był ładny. Był dobrze zbudowany, w sobie zręczny i prosto się trzymał, nie tak jak chłopi, którym ramiona zwieszają się; a nogi ledwie posuwają się od ciężkiej pracy. Twarz także miał nie taką jak inni, ale rysy bardzo regularne, cerę świeżą, wyraz rozumny. Miał też jasne kędzierzawe włosy, ciemnawe brwi, i ciemnoszafirowe oczy, marzące. Mężczyźni dziwili się jego sile i sarkali na to, że próżnował. Ale kobiety wolały mu patrzeć w oczy ”.

Między sobą owe kobiety szeptały o nim: „Ładny, bestyja, bo ładny! (…) spoglądnie na człowieka - mówiła jedna z bab - to aż cię mrowie przechodzi. Taki jeszcze młodziak, a już patrzy na cię jak dorosły szlachcic!... ”. Swoją sylwetkę i urodę zawdzięczał niechęci do ciężkiej pracy. Dzięki temu jego organizm nie uległ takiemu wyniszczeniu, jak miało to miejsce u pozostałych chłopów we wsi.

Bohater od najmłodszych lat cechował się bardzo wrażliwym i artystycznym usposobieniem. W chwili, gdy w wieku pięciu lat zobaczył wiatrak za Wisłą zapragnął zostać budowniczym tych urządzeń. Od tamtego momentu całe swoje życie zapragnął poświęcić, aby osiągnąć swój cel. Nauczył się rzeźbić i wykonywać z drewna miniaturowe modele wiatraków, ale nie tylko: „Robił wiatraki, płoty, drabiny, studnie, a nawet całe chałupy”. Przez swoją pasję, której w myślach zbyt często się oddawał, karcono go za złe wykonywanie obowiązków pastucha. Czytelnik szybko orientuje się, iż Antek jako osoba tak wielce ciekawa świata nie pasuje do reszty mieszkańców wsi nad Wisłą.


Ambicja, zdolność, konsekwencja i zaradność to główne cechy Antka. Już w szkole próbował wybić się na czoło swojej klasy, aby zostać zauważonym przez nauczyciela. Szybko nauczył się pierwszych czterech liter alfabetu, lecz nie znalazł uznania w oczach belfra, przez którego był często karcony. Swoją drogą, Antek niezwykle ucieszył się na myśl uczęszczania do szkoły, gdy na zadane przez niego pytanie: „A czy mnie we szkole nauczą wiatraki budować?” matka odpowiedziała mu twierdząco.

Nie tylko w szkole, ale również u kowala Antek udowodnił, iż posiadał ponadprzeciętny talent i umiejętności. Podobnie jak strugania, sam nauczył się sztuki podkuwania koni jedynie przyglądając się jak robił to jego ówczesny opiekun. Zdolny samouk okazał się tak zręcznym fachowcem, iż kowal zdecydował o przeniesieniu go do innej pracy, ponieważ obawiał się konkurenta w osobie tytułowego bohatera.

Sam kum Andrzej, który uważał Antka za darmozjada, pasożytującego na swojej matce, przyznał: „Jesteś przecie chłopak bystry, silny, zręczny do rzemiosła (…)”, gdy namawiał go do opuszczenia wioski i szukania szczęścia w mieście.

Antek posiadał też inną cechę, której nie był świadomy i przez którą cierpiał. Była nią mianowicie naiwność i łatwowierność. Sprzedawał niektóre ze swoich małych arcydzieł szynkarzowi Mordce za liche pieniądze, a ten odsprzedawał je po wielokrotnie wyższej cenie: „Antek o tym nie wiedział, chociaż jego wiatraki, chaty, sztuczne skrzynki, święci i rzeźbione fajki rozchodziły się po całej okolicy. Dziwiono się talentowi nieznanego samouka, niezgorzej nawet płacono za wyroby Mordce, ale o chłopca nikt się nie pytał, a tym bardziej nikt nie myślał o podaniu mu pomocnej ręki”.

Antek często nieświadomie manifestował swoją odrębność i inność. Widać to najlepiej w chwili, gdy jego matka za namową znachorki postanowiła wsunąć Rozalkę, siostrę Antka, do pieca, aby przepędzić z niej chorobę. Młody bohater nawet przez chwilę nie sądził, iż taka praktyka przyniesie jakikolwiek pozytywny skutek: „Matulu! - zawołał z płaczem - a dyć ją tam na śmierć zaboli!...”. Chłopiec jako jedyny w izbie był przekonany, że próba leczenia Rozalki taką metodą zakończy się jej śmiercią, lecz był zbyt słaby, aby odwieść od niej matkę.

Poza tym żaden z mieszkańców wsi nie mierzył tak wysoko i nie był tak ambitny jak Antek. Chęć zrealizowania swoich największych marzeń powodowała, że coraz bardziej nie pasował do swoich rówieśników i sąsiadów.

W stosunkach z innymi ludźmi na szczególną uwagę zasługują jego bardzo mocne więzi z matką i rodzeństwem. Antek, jako najstarszy z trójki dzieci niemal przez cały czas musiał opiekować się Rozalką i najmłodszym - Wojtusiem. Szczególnie silna była więź łącząca bohatera z siostrą. Dzięki dziewczynce Antek mógł skupić się na struganiu, podczas gdy ona pilnowała bydła na pastwisku.

Chociaż matka uważała go za ciężar, ponieważ nie potrafił dobrze wykonywać swoich obowiązków, nie robił niczego pożytecznego, a ona musiała go wykarmić, to Antek bardzo kochał swoją rodzicielkę. Bardzo chciał jej pomóc, lecz mimo szczerych chęci nie udawało mu się to nigdy. To, że bohater był niezwykle mocno przywiązany do matki i brata, widać w chwili, gdy został zmuszony do opuszczenia wioski i pójścia „w świat”. Pożegnanie z najbliższymi oraz świadomość, iż opuszcza rodzinną wieś, w której się wychował, głęboko zasmuciły Antka. W scenie rozstania widać również jakim szacunkiem bohater darzył starszych członków swojej rodziny: „Antek upadł do nóg matce, potem Andrzejowi (…)”.

Aż do pewnej niedzieli młodzieniec nie zwracał nawet uwagi na płeć przeciwną: „A gdy się kobiety spierały tak o patrzenie Antkowe, on tymczasem na nie nie patrzył wcale. U niego więcej jeszcze znaczył dobry pilnik aniżeli najładniejsza kobieta”. Sytuacja ta zmieniła się, gdy żona wójta - piękna „Cyganka z wiśniowymi ustami nieco odchylonymi i z oczami czarnymi, w których niby ogień paliła się jej młodość” oparła na nim w kościele swoją rękę i spojrzała mu głęboko w oczy. Wtedy to „chłopca aż gorąco oblało od jej oczów”. Młodzieniec nie znał uczucia, które narodziło się w jego sercu i zmusiło go do uzmysłowienia sobie bardzo ważnych faktów: „Zbudziło się drzemiące serce i wśród boleści poczęło się - jakby przeciągać. Teraz świat wydał mu się całkiem odmienny. Dolina była za szczupła, góry za niskie, a niebo - bodaj czy się nie opuściło, bo zamiast porywać ku sobie, zaczęło go przygniatać”. Piękna cyganka spowodowała, iż „Miłość, której nawet nazwać nie umiał, spadła nań jak burza rozniecając w duszy strach, żal, zdziwienie i - albo on wiedział co jeszcze?”. Antek zupełnie „stracił głowę” dla młodej żony wójta. Postanowił wykonać dla niej drewniany krzyżyk. Włożył całe serce i cały talent w małe arcydzieło, lecz nie potrafił ofiarować go swojej ukochanej, ponieważ wstydził się spojrzeć jej w oczy.


Antek z pewnością był niepoprawnym marzycielem, którego największym nieszczęściem było to, iż urodził się na wsi. Nie nadawał się w zupełności do pełnienia obowiązków parobka, pastucha, a już na pewno gospodarza. Realizował się natomiast w rzemiośle, zwłaszcza artystycznym. Najlepiej postać Antka określają słowa narratora, które padają w zakończeniu nowelki: „W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie bezświadomą miłość”.

  1. Pozostali bohaterowie:

Matka Antka
Kobieta owdowiała, gdy jej męża przygniotło drzewo w lesie. Jej najstarszy syn - Antek miał wówczas dziesięć lat. Była bardzo biedna i ciężko pracowała, by utrzymać rodzinę i gospodarstwo. Pokładała wielkie nadzieje w swoich dzieciach. O ile Rozalia pomagała jej w domu we wszystkich obowiązkach, a Wojtek był jeszcze na to za młody, to najstarsze z dzieci nie nadawało się do żadnej pracy. Kobieta żaliła się swojemu kumowi na Antka, mówiąc: „Co ja pocznę, nieszczęsna, z tym Antkiem odmieńcem? Ani to w chacie nic nie zrobi, ani bydła doglądnie, ino wciąż kraje te patyki, jakby co w niego wstąpiło. Już z niego, mój Andrzeju, nie będzie chyba gospodarz ani nawet parobek, tylko darmozjad na śmiech ludziom i obrazę boską!...”.

Od najmłodszych lat usiłowała wpoić w Antka zapał do pracy, uciekając się do kar cielesnych, łącznie ze „smarowaniem pokrzywami”. Kobieta nie rozumiała ciekawości swojego najstarszego syna: „Gdzie ona miała czas i rozum do udzielania objaśnień o wiatrakach!”. Nie przekazała mu swojej mądrości, nie tylko dlatego, iż nie miała na to czasu, ale też dlatego, że nie była ona zbyt wielka. To, że kobieta była zacofana widać najlepiej, gdy zgadza się włożyć za namową znachorki swoją chorą córkę Rozalię do rozgrzanego do czerwoności pieca. Zanim do tego doszło próbowała własnych metod na ozdrowienie córki: „Matka z początku myślała, że dziewczyna przyczaja się; dała jej więc parę szturchańców”, które również świadczą o poziomie jej wiedzy.

Jej ciemnotę widać równie wyraźnie w kontaktach z nauczycielem. Najpierw wykazała się nieznajomością prawa, płacąc belfrowi czterdzieści groszy, podczas gdy był on opłacany przez gminę, o czym kobieta nie wiedziała. Następnie zezwoliła nauczycielowi na karanie cielesne Antka, co uważała za naturalne: „Kłaniam się też panu profesorowi i ślicznie proszę, żeby mi wielmożny pan tego oto wisusa wziął do nauki, a ręki na niego nie żałował, jak rodzony ojciec...”. Kobieta zwracała się do niego z wielkim szacunkiem, nie zdając sobie
Kobieta hołdowała przekazywanym na wsi z pokolenia na pokolenie wartościom, co widać w jej słowach: „A czy to nie wstyd gospodarskiemu dziecku rzemiosła się imać i byle komu na obstalunek robotę robić?”. Uważała rzemieślników za warstwę usytuowaną niżej w hierarchii wiejskiego społeczeństwa.

Antek, gdy był już młodzieńcem, dostrzegł, że „Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany”. Ciężkie warunki zmusiły kobietę do wysłania najstarszego syna w świat. Z całą pewnością nie można jej zarzucić, że nie kochała własnych dzieci. Czytelnik przekonał się o tym, gdy kobieta histerycznie rozpaczała nad śmiercią Rozalki: „Jezu! - krzyknęła matka ujrzawszy dziewczynę niepodobną do ludzi.
I taki ogarnął ją żal za dzieckiem, że ledwie pomogła znachorce przenieść zwłoki na tapczan. Potem uklękła na środku izby i, bijąc głową w klepisko, wołała: - Oj! Grzegorzowa!... A cóż wyście najlepszego zrobili!...”.


Matka przez całe życie martwiła się losem Antka. Nie potrafiła go zrozumieć, ale jej matczyna troska nie pozwalała jej wypędzić z domu „darmozjada”. Kobieta nie potrafiła ukryć swoich łez, gdy oddawała syna pod opiekę kowala, który miał nauczyć go swojego rzemiosła. Jednak najbardziej rozpaczała, gdy musiała pożegnać się Antkiem, który wyruszał „w świat”. Kobieta zadłużyła się u szynkarza, aby zdobyć dla syna rubla na drogę. Przygotowała też dla niego jedzenie na drogę: „wystarała się o chleb i ser do kobiałki”.

Matka nie mogła się pogodzić z faktem, iż musiała rozstać się z ukochanym synem: „Czy kto kiedy słyszał; żeby rodzona matka dziecko swoje wiodła na stracenie? Wychodzili, prawda, od nas chłopacy do wojska, ale to był mus. Nigdy przecie nie widziano, żeby kto z własnej woli opuszczał wieś, gdzie się urodził i gdzie go przyjąć powinna święta ziemia. Oj, doloż ty moja, dolo! że ja już trzecią osobę z chaty wyprowadzam, a sama jeszcze żyję na świecie!....”. Kobieta bardzo długo płakała i krzyczała za Antkiem, by wracał do niej jak tylko poczuje się źle wśród nowych ludzi. Z całego serca powiedziała: „Niech cię Bóg błogosławi!”.

Ojciec Antka
Ojciec Antka, Rozalki i Wojtka zginął przygnieciony drzewem podczas pracy w lesie. Pozostawił rodzinę w ciężkiej sytuacji materialnej.

Wojtek
Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, bratem Antka i Rozalki.

Rozalia

Dziewczynka przyszła na świat, gdy tytułowy bohater noweli miał dwa latka. Od najmłodszych lat pomagała w gospodarstwie. W lecie pasała z bratem bydło: „bo chłopak zajęty struganiem nigdy się nie dopilnował. (…) Dopiero gdy siostra razem z nim pasła, było lepiej: on strugał patyki, a ona pilnowała krów”. Zimą wykonywała obowiązki w domu: nosiła wodę, gotowała krupnik. Gdy miała osiem lat, nagle zachorowała. Wówczas matka wraz ze znachorką - chcąc „wygnać” z małej chorobę, położyły ją na desce i wsadziły do gorącego pieca. Rozalka spaliła się żywcem, nie pomogły jej błagania o wyjęcie z ognia.

Wójt
Był mężczyzną starym i łysym. Z pierwszego małżeństwa miał córkę, którą wydał za mąż, a z drugiego kilkoro młodszych pociech. Gdy ożenił się trzeci raz, wszyscy mieszkańcy wsi zazdrościli mu pięknej i młodej zony, bogatej Cyganki zza Wisły.

Wójtowa

Była piękną, młodą i bogatą Cyganką, którą poślubił wójt. Choć ubierała się jak „chłopka”: na głowie wiązała chustkę, na szyi zawieszała korale i bursztyny, to zwracała uwagę swą nieprzeciętną urodą: „Wójtowa była jak iskra. Czysta Cyganka z wiśniowymi ustami nieco odchylonymi i z oczami czarnymi, w których niby ogień paliła się jej młodość”.

Gdy zamieszkała we wsi, wszyscy od razu zauważyli, że swym wesołym usposobieniem ożywiła domostwo. Wójtowa była ponadto osobą gościnną, skorą do zabawy, acz gwałtowną i zmienną: „Jejmość rada była wszystkim, śmiała się, karmiła i poiła gości. Ale też czasem wytargała którego za włosy, a nawet i wybiła, bo humor u niej łatwo się zmieniał”. Wokół siebie zgromadziła spore grono adoratorów, gotowych na wszystko, by tylko zyskać jej przychylność (wśród nich znalazł się Antek, którego wyraźnie sprowokowała wzrokiem podczas pierwszego spotkania w kościele).

Nauczyciel

Temu bohaterowi, nazwanemu ironicznie przez narratora „wielmożnym panem”, z dziurawych butów wystawała słoma, jego stary kożuch był cały pokryty łatami. Na głowie nosił baranią czapkę.
O jego nieuczciwości i zachłanności świadczy fakt, iż Antka przyjął do szkoły za opłatą, choć otrzymywał pensję od gminy. Powiedział matce chłopca: „Taka nauka jak moja to nie dla biedaków”.


Nie był dobrym pedagogiem, lecz cieszył się zaufaniem rodziców, wierzących, że nauczy ich dzieci przydatnych rzeczy. Bił swych uczniów za najmniejsze przewinienie, nie potrafił im pomóc w przyswajaniu wiedzy, nie zwracał uwagi na mądrzejsze dzieci, czego dowodem jest znęcanie się nad Antkiem za to, że ten kwestionował prawdziwość słów dydaktyka (malec nie rozumiał, jak kreski narysowane na tablicy, czyli litery, mogą oznaczać dom). Dzieci, które chodziły do szkoły trzeci rok, znały tylko abecadło, a te z niższych klas cały czas powtarzały tylko pierwsze cztery litery.

Wykorzystywał swych podopiecznych do wykonywania obowiązków w jego domu. Gdyby należycie wykonywał swą pracę, straciłby szybko zarobek (uczniowie nie potrzebowaliby już lekcji).

Również zauroczył się piękną wójtową. To dla niej kupił nowy ubiór, w którym przypominał dziedzica: „podstarzały profesor, sam licho jedząc i morząc głodem swoją gospodynią, za każdą pensję miesięczną kupował sobie jakiś figlas do ubrania i siadywał u wójtowej na progu (bo go z izby wyganiano) albo klął i wzdychał pomiędzy opłotkami”. Mimo to nie miał u urodziwej Cyganki żadnych szans.

Kowal

Narrator określił go jako „człowieka nijakiego”, kującego żelazo i piłującego je „ani źle, ani dobrze”. Przyjmował chłopców na naukę rzemiosła, by w czasie praktyk bić ich „aż puchli” i pilnować, by żaden z nich nie nauczył się zawodu i w przyszłości nie był dla niego stworzył mu konkurencji. Bał się, że gdyby jednak tak się stało, musiałby pracować sumienniej i solidniej niż dotychczas, by nie stracić klientów.

Kowal miał słabość do alkoholu. Zamiłowanie do trunków podzielał ze swym przyjacielem sołtysem, z którym chodził do karczmy. Zdarzało się też tak, że pił sam w domu. Choć trwało to nieraz kilka dni, nie martwił się o zakład, za który w takich chwilach odpowiedzialni byli uczniowie.

Sołtys

Był przyjacielem kowala. Gdy tylko otrzymywał jakieś pieniądze z urzędu, zapraszał go do karczmy na pijaństwo, co zdarzało się przeważnie dwa razy w tygodniu.

Kum Andrzej

W młodości praktykował flisactwo i dzięki temu zobaczył wiele ciekawych miejsc. W czasie akcji noweli był człowiekiem starym i zmęczonym, przyjacielem rodziny bohatera. Doradzał matce Antka w sprawie przyszłości chłopca. Zawsze starał się być rozsądny i opanowany, chciała pomóc matce krewniaka w rozwiązaniu losów jego przyszłości. To właśnie kum znalazł miejsce dla bohatera w zakładzie kowala, a potem zdecydował, że chłopak musi samotnie wyruszyć w świat „za chlebem”. Andrzej zdawał sobie sprawę, że Antek nie nadaje się do pracy na wsi. Wiedział, że gdy chłopiec zostanie z matką, nie pomoże kobiecie w utrzymaniu rodziny.

  1. Streszczenie:

Wieś otaczały wzgórza, od północy porosłe sosnowym lasem, od południa zaś zasłane tarniną i leszczyną. Za wsią biegła dolina przecięta rzeką. Od zachodu stała tama, za nią płynęła Wisła i ponownie ciągnęły się wapienne wzgórza. Chaty chłopskie pokrywała słoma, wkoło domostw rozciągały się ogródki. W tej wsi mieszkał Antek.

Po urodzeniu chłopiec zajął kołyskę po zmarłym bracie aż do czasu, gdy po dwóch latach na świat przyszła jego siostra - Rozalia. Wówczas Antek zaczął sypiać na ławie. Dni upływały mu na kołysaniu siostrzyczki. Gdy miał trzy lata, los zaczął go przyzwyczajać do swej zmienności. Chłopiec dostał batem od furmana, ponieważ nie uważał na jadące konie. Innym razem wpadł do rzeki, a w końcu pogryzły go psy i przez dwa tygodnie leżał na piecu, a matka leczyła jego głębokie rany.

W wieku czterech lat dostał od ojca sukienną kamizelkę z mosiężnym guzikiem, a matka obarczyła go obowiązkiem nieustannego pilnowania Rozalki. Zakres jego obowiązków powiększał się z każdym rokiem. Gdy miał pięć lat, pasał świnie. Czynił to jednak nieudolnie, ponieważ zwierzęta wchodziły w kartofle i robiły „szkodę”. Uwagę malca stale odwracało coś, co widział po drugiej stronie Wisły. Nie wiedział, co to było. Dopiero matka wyjaśniła mu, że to kręcący się wiatrak. Ciekawość nie dawała od tego momentu spokoju Antkowi.

Pewnego dnia popłynął promem przez Wisłę. Na drugim jej brzegu wdrapał się na wapienną górę i ujrzał budynek z czterema kręcącymi się skrzydłami. Pastuchowie wyjaśnili mu, że był to młyn mielący zboże na mąkę, a wiatrak kręci się pod wpływem siły wiatru. Po powrocie do domu chłopiec dostał lanie od matki za pozostawienie świń bez opieki. Od tej chwili od świtu do nocy Antek strugał patyki, układał je na krzyż, w kolumny, aż w końcu zbudował mały wiatraczek - taki sam, jaki widział za rzeką.

Gdy skończył dziesięć lat, potrafił już wystrugać: płoty, studnie, drabiny, chałupy. Sąsiedzi widząc jego talent, mówili, że Antek będzie w przyszłości albo dobrym majstrem, albo gałganem (ponieważ nie pilnował świń).

W tym czasie na świat przyszedł brat chłopca - Wojtek, a jego ojciec został przygnieciony w lesie drzewem tak, że zmarł na miejscu. Rozalia była już na tyle duża, że zimą pomagała w domu: nosiła wodę, zamiatała izbę, gotowała nawet krupnik, a w lecie pasała razem z bratem świnie.


Antek, zajęty struganiem, wciąż nie zwracał uwagi na zwierzęta, za co dostawał lanie od matki. Kobieta płakała nad losem swego syna, żaliła się kumowi Andrzejowi, nazywając Antka leniem i darmozjadem. Krewny, który w młodości praktykował flisactwo, doradzał jej, by posłała syna do szkoły, a potem do jakiegoś majstra, gdzie mógłby nauczyć się zawodu na dalsze życie. Chłopiec oznajmił im, że w przyszłości będzie stawiał wiatraki.

Gdy bohater miał dziesięć lat, jego siostra nagle zachorowała. Miała gorączkę, błędny wzrok, stale majaczyła. Choć matka natarła ją gorącym octem, napoiła wódką z piołunem, jej stan zdrowia nie poprawiał się. Na ciele Rozalki pojawiły się sine plamy. Wówczas kobieta posłała po Grzegorzową. Zapłaciwszy znachorce sześć groszy matka dziewczynki, poprosiła o radę. Grzegorzowa obejrzała chorą, opluła wkoło niej podłogę, nasmarowała ją sadłem, lecz nie przyniosło to skutku. Wtedy rzekła: „Napalcie kumo, w piecu do chleba. Trza dziewczynie zadać na dobre poty, to ją odejdzie”. Matka wykonała polecenie znachorki. Kobiety umieściły dziewczynkę na sosnowej desce i zaczęły wsuwać do pieca na rozżarzone węgle. Rozalka, gdy poczuła gorąco, ocknęła się i zaczęła wołać: „Matulu, co wy ze mną robicie?”, lecz zebrani uciszali ją tylko, nazywając głupią oraz tłumacząc, że wyjdzie jej to na zdrowie. Wsunęli ją do połowy, choć rzucała się i chwyciła matkę za szyję, krzycząc wniebogłosy: „A dyć wy mnie spalicie, matulu!”, ale „uzdrawiania” nie przerwano.

Gdy kobiety wsunęły już całą deskę, zamknięto piec i zaczęto odmawiać Zdrowaś Mario. Słychać było w całej izbie krzyk Rozalii. Antek cały czas z płaczem prosił matkę, żeby wyciągnęła siostrę, lecz dostał tylko „w łeb”. Po chwili wrzaski umilkły, a gdy zgromadzeni zakończyli trzecią „zdrowaśkę”, otwarto piec, z którego wysunięto spalone doszczętnie ciało dziecka. Kobiety przeniosły je na tapczan, a matka zaczęła bić głową w klepisko wykrzykując, że to wina znachorki. Grzegorzowa odparła, że widocznie po wsadzeniu do pieca choroba za szybko z Rozalii wyszła, co było oczywiście wolą Boga. We wsi nikt nie zmartwił się tym tragicznym wydarzeniem. Ludzie mówili, że śmierć Rozalii była jej przeznaczona. Dla nich nie było to stratą, ponieważ dzieci umierały i rodziły się ciągle.

Trzeciego dnia ciało dziewczynki włożono do trumienki z czarnym krzyżem, którą ustawiono na wozie zaprzęgniętym do wołów i odwieziono za wieś na mogiły. Podczas drogi Antek, widząc przekrzywioną trumienkę, myślał, że Rozalka przekręca się na bok, ponieważ jej niewygodnie. Ksiądz pokropił trumnę święconą wodą, a potem parobcy spuścili ją do grobu. Jeszcze przez tydzień mówiono o Rozalii, a potem zaprzestano. Życie we wsi toczyło się dalej.

Gdy nadeszła zima, gospodarskie dzieci uczyły się w szkole z braku zajęcia koło domu. Po naradzie z kumem matka Antka wzięła czterdzieści groszy i poszła poprosić nauczyciela, by przyjął jej syna do szkoły. Chłopiec ucieszył się bardzo z tego powodu. Myślał, że w nowym miejscu nauczy się stawiać wiatraki. Pedagog zgodził się na dołączenie do swej grupy nowego chłopca. Gdy zapytał matkę, co potrafi jej syn, nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Matka Antka od sąsiadów dowiedziała się, że nie powinna była płacić za naukę syna, ponieważ czyni to gmina. Usłyszała też wiele pochwał nauczyciela, który w trzy lata nauczył abecadła jedno z wiejskich dzieci.

Po paru dniach Antek poszedł do szkoły. Izba wydała mu się podobną do karczmy, z ławkami jak w kościele. Znajdował się tam pęknięty piec, ale panował w niej chłód. Na ścianach widać było ślady mrozu. Dzieci również były wyziębione. Nowego ucznia posadzono między innymi.


Nauczyciel w starym kożuchu i baraniej czapce na głowie napisał na tablicy literkę A, którą dzieci musiały głośno nazwać. Podobnie uczynił z literką B. Podczas lekcji Antek pamiętał o tym, co obiecał sobie i matce - chciał się wyróżnić spośród innych. Zwinął więc ręce w trąbkę i krzyczał najgłośniej ze wszystkich: „BEEE”, co zdenerwowało pedagoga. Powiedział : „Hę! (…) Toś ty taki zuch? Ze szkoły robisz cielętnik? Dajcie go tu na rozgrzewkę!”. Dwóch chłopców chwyciło Antka pod ramiona, położyło na środku izby, gdzie dostał „lanie” od nauczyciela. Chłopiec nie wiedział oczywiście, za co.

W dalszej części lekcji pedagog napisał jeszcze dwie litery alfabetu, które dzieci powtórzyły Gdy kazał on zrobić to samo Antkowi, tyle że z czterema literami abecadła, chłopiec bał się powtórzyć tą drugą - B - głośno. Ponownie dostał lanie („na rozgrzewkę”). Myślał sobie wtedy: „Ha, trudno(…) Bije, bo bije, ale przynajmniej pokaże, jak się wiatraki stawia”.

Dzieci z niższych oddziałów cały czas uczyły się tylko czterech pierwszych liter, następnie pomagały żonie nauczyciela w kuchni. Obierały kartofle, obrządzały krowy w obejściu. Tymczasem Antek wciąż czekał na lekcję o wiatrakach.

Pewnego dnia pedagog napisał na tablicy słowo DOM. Powiedział dzieciom, że te trzy litery oznaczają dom, to znaczy: drzwi, okna, izby, piece. Bohater, choć przecierał oczy, wytężał wzrok, żadnego domu na zielonej tablicy nie mógł zobaczyć. W końcu powiedział do siedzącego obok kolegi, że to wszystko to „łgarstwo”. Niestety słowa te usłyszał nauczyciel i chłopiec ponownie został ukarany. Do domu wrócił spłakany, a pocieszenia matki zdały się na nic…

Pewnego dnia, po upływie trzech miesięcy od rozpoczęcia nauki przez Antka, do jego matki przyszedł nauczyciel z pretensją, że zapłaciła czterdzieści groszy za jeden miesiąc nauki, więc ma dług. Gdy usłyszał, że kobieta nie wyrówna sumy, bo nie ma pieniędzy, krzyczał, że nie będzie uczył biedaków i zabronił Antkowi przychodzenia na lekcje.

Matka znowu długo naradzała się z kumem nad losem syna, któremu w głowie są tylko wiatraki. Mężczyzna postanowił, że należy czekać…

Antek miał już dwanaście lat. Dalej strugał i rzeźbił figury, nie pomagając wiele matce w gospodarstwie. Chcąc zapracować na nowy kozik (stary już się zepsuł), najmował się do pracy u gospodarzy lub nocą pilnował koni na łące, zbierał jagody, grzyby. Całe ich kosze sprzedawał za grosze szynkarzowi Mordce.

W domu panowała bieda. Matka opłacała wynajętego parobka, by pomagał w polu. Płaciła również pieniądze do gminy, więc zostawało jej niewiele na wyżywienie trzyosobowej rodziny. Jadali barszcz z chleba, kartofle, kaszę, kluski. Mięso pojawiało się tylko na Wielkanoc, a i wówczas nie było prawidłowością.

Kumowi udało się załatwić w sąsiedniej wsi miejsce dla Antka, by uczył się rzemiosła u kowala. W niedzielę matka, kum i chłopiec poszli do niego. Mężczyzna przyjął ich grzecznie, a potem: „Wypróbował chłopca w rękach i krzyżu, a widząc, że na swój wiek jest wcale mocny, przyjął go do terminu bez zapłaty i tylko na sześć lat”. Bohater pożegnał się więc z płaczącą matką i kumem.

Antek sypiał w stodółce między innymi uczniami kowala. Rankiem szedł z nimi do kuźni, gdzie rozpalał palenisko. Nauczył się „walić” pękatym miechem, podczas gdy inni chłopcy kuli młotem rozpalone żelazo. Choć praca bardzo mu się podobała, to jednak nadal marzył o robieniu wiatraków.

Kowal - ówczesny opiekun Antka, bił czasem swych pracowników. Bardzo pilnował, by niczego nie wynieśli z nauki, ponieważ obawiał się, że gdyby któryś z nich otworzył kiedyś kuźnię w pobliżu, on miałby konkurencję, przez co musiałby solidniej i staranniej pracować.

Na drugim końcu wsi mieszkał przyjaciel kowala - sołtys. Gdy tylko otrzymywał pensję w urzędzie, wstępował do kuźni i zapraszał kolegę do karczmy „zęby popłukać”. Wówczas uczniowie gasili ogniska. Wiedzieli, że ich „nauczyciel” wróci dopiero w nocy. Następnego dnia znowu popijał, tylko już samotnie w domu, a potem dwa dni wypoczywał.


„Już półtora roku nadymał Antek miechy w kuźni, nie robiąc, zdaje się, nic więcej, i półtora roku majster z sołtysem regularnie płukali zęby pod sosnową wiechą. Aż raz zdarzył się wypadek”. Pewnego dnia, gdy znowu obydwaj bawili się w karczmie, sołtys został wezwany do wisielca. Kowal wziął więc butelkę wódki i wrócił do domu wcześniej. W tym czasie chłop z koniem prosił w kuźni o jego okucie. Z racji nieobecności fachowca, pracę wykonał Antek, czym zdziwił kolegów. Pracę wykonał sprawnie i solidnie. W chwilę potem wrócił kowal. Zdziwił się, że chłopiec sam nauczył się fachu. Nie pobił go, lecz po naradzie z żoną przeniósł do pracy w gospodarstwie, obawiając się konkurenta.

Antek spędził u kowala jeszcze pół roku: „Kopał w ogrodzie, pełł, rąbał drzewo, kołysał dzieci, ale już nie przestąpił progu kuźni. Pod tym względem wszyscy go rzetelnie pilnowali: i majster, i majstrowa, i chłopcy. Nawet własna matka Antkowa i kum Andrzej, choć wiedzieli o dekrecie kowalskim, nic przeciw niemu nie mówili. Według umowy i obyczaju chłopiec dopiero po sześciu latach miał prawo jako tako fuszerować kowalstwo. A że był dziwnie bystry i nie uczony przez nikogo, nauczył się kowalstwa sam w ciągu roku, więc tym gorzej dla niego!”.

Antek uciekł od kowala do matki. Pracę w gospodarstwie mógł przecież wykonywać u niej, a nie u obcych ludzi.

Przez czas pobytu u kowala chłopiec wyrósł, zmężniał, poznał rzemieślnicze narzędzia. W domu nadal mało pomagał, ponownie zajął się rzeźbieniem: wiatraków, chat, drewnianych fajek. Miał już własne narzędzia: dłutko, pilnik, świderek. Te wyroby kupował od niego za parę groszy szynkarz Mordka, sprzedając je potem po okolicy po wyższej cenie. Nikt z kupujących nie pytał o autora rzeźb.
Antek wyrósł na ładnego, przystojnego, dobrze zbudowanego, wyprostowanego, silnego młodzieńca, do którego wzdychały wiejskie kobiety i dziewczęta. Jego twarz cechowały regularne rysy, świeża cera, jasne, kędzierzawe włosy, oraz ciemnoszafirowe, marzące oczy.

We wsi mieszkał stary, łysy wdowiec - wójt. Córkę z pierwszego małżeństwa wydał za mąż, pozostawiając przy sobie kilkoro młodszych dzieci z drugiego związku. W końcu ożenił się po raz trzeci. Jego wybranką była piękna, bogata, młoda kobieta pochodzenia romskiego zza Wisły. Miała wiśniowe usta i czarne oczy. Podczas ślubu, przed ołtarzem wójt nie mógł powstrzymać dreszczy. Ludzie śmiali się z młodej pary, która w ogóle do siebie nie pasowała. Po weselu dom mężczyzny ożywił się. Ciągle przyjeżdżali do niego różni goście: „I wszyscy owi strażnicy, strzelcy, pisarze i nauczyciele ciągnęli do wójtowej jak szczury do młyna. Ledwie jeden wszedł do izby, już drugi wystawał za płotem, trzeci sunął z końca wsi, a czwarty kręcił się koło wójta. Jejmość rada była wszystkim, śmiała się, karmiła i poiła gości. Ale też czasem wytargała którego za włosy, a nawet i wybiła, bo humor u niej łatwo się zmieniał”. W pół roku od ślubu sytuacja uspokoiła się. Jedni goście wyjechali, a innych młoda wójtowa wypędziła z domu.

Pewnej niedzieli Antek z bratem i matką wybrali się na mszę. W kościele matka uklękła z kobietami po prawej skronie, bohater z Wojtkiem między chłopami po lewej. Było ciasno, gdy nagle poczuł, że ktoś oparł się na jego ramieniu. Podniósł głowę, a widok, jaki ujrzał, zaparł mu dech w piersiach. Stała nad nim zaczerwieniona, zdyszana wójtowa, która przepychała się do przodu. Przez sekundę popatrzyli sobie w oczy, a gdy kobieta dotarła przed ołtarz - odwróciła się i posłała Antkowi ponowne spojrzenie. Chłopiec poczuł coś dziwnego - oblało go uczucie gorąca. Po wyjściu z kaplicy wójtową otoczyli adoratorzy: pisarz, nauczyciel, młody i zdrowy gorzelnik, który przyjeżdżał z trzeciej wisi, by tylko na nią popatrzeć.

Po powrocie do domu Antek szybko zjadł obiad i pobiegł na szczyt góry, by obserwować chałupę wójta. Płakał, ponieważ: „Pierwszy raz w życiu uczuł wielką swoją nędzę. Chata ich była najbiedniejszą we wsi, a pole najgorsze. Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany. Na niego samego patrzono we wsi jak na straceńca, który nie wiadomo po co innym chleb zjada. A co go się nie nabili, co go się nawet psy nie nagryzły!... Jakże daleko było mu do profesora, gorzelnika, a choćby i do pisarza, którzy ile razy chcieli, mogli wejść do wójtowskiej chaty i gadać z wójtową. Jemu zaś nie o wiele chodziło. Pragnął tylko, żeby jeszcze choć raz jeden; jedyny i ostatni raz w życiu, oparła mu kiedy wójtowa na ramieniu rękę i spojrzała w oczy tak jak w kościele. Bo w jej spojrzeniu mignęło mu coś dziwnego, coś jak błyskawica, przy której na krótką chwilę odsłaniają się niebieskie głębokości pełne tajemnic. Gdyby je kto dobrze obejrzał, wiedziałby wszystko, co jest na tym świecie, i byłby bogaty jak król”.


Od tego dnia nie opuścił już żadnej niedzielnej mszy. Cały czas miał nadzieję, że wójtowa ponownie położy rękę na jego ramieniu. Postanowił zrobić krzyżyk i ofiarować go jej, a w ten sposób zyskać kolejne spojrzenie. Na rozstajnych drogach za wsią stał krzyż, który stał się wzorem młodego rzeźbiarza. Bohater strugał figurkę, udoskonalał, by przedmiot był godny pięknej ukochanej.

Na wieś spadło nieszczęście: Wisła przerwała tamę i zalała pola. Ludzie stracili zbiory. U Antka w domu zapanował głód. Matka chodziła na zarobek do drugiej wsi, oddając Wojtka do pracy za pastucha. Starszy syn stał się dla niej ciężarem. Nie chciał pracować w gospodarstwie. Wówczas kum uradził z matką, że chłopak musi wyruszyć w świat, ponieważ będąc na jej utrzymaniu, odejmował jej od ust chleb.

Bohater zwlekał z odejściem. Powtarzał, że żal mu opuszczać wieś. Wciąż był zakochany w wójtowej, chciał choć jeszcze raz ją zobaczyć: „Przez ten czas z podwojoną gorliwością rzeźbił swój krzyżyk i wyrzeźbił bardzo ładny, z powojem u dołu, z narzędziami męki i z ręką Pańską przy lewym ramieniu. Ale gdy skończył robotę, żadną miarą nie miał odwagi pójść do wójtowskiego mieszkania i swój dar ofiarować wójtowej”.

Matka połatała odzież syna, pożyczyła od szynkarza rubla na podróż, wystarała się o chleb i żywność na drogę. Kum nie przestawał ponaglać krewniaka.

Następnej niedzieli matka spakowała rzeczy syna. Nie przestawała płakać, gdy ostatni raz szli wszyscy razem do kościoła. Wójtowa siedziała w ławce pod ołtarzem. Antek na kolanach czołgał się do niej przez tłum, lecz u nóg ukochanej odwaga go opuściła, a głos ugrzązł w gardle. Krzyżyk, który strugał kilka miesięcy, powiesił na gwoździu, na ścianie obok jej ławki. Wówczas kobieta spojrzała na młodzieńca, lecz on już nic nie dostrzegł przez spływające z oczu łzy.

Po powrocie do domu matka i synowie zjedli obiad. Gdy skończyli, Antek przewiesił torbę z narzędziami przez jedno, a kobiałkę z żywnością przez drugie ramię. Otrzymawszy od matki rubla, którego miał wykorzystać w chwili głodu, chłopak obiecał za pierwszy zarobiony grosz dać na mszę świętą za Boże błogosławieństwo. Na koniec ukląkł, przeżegnał się, ucałował klepisko chaty. Gdy wyszli na dwór matka trzymała Antka za jedną rękę, Wojtek za drugą. Za nimi szedł kum Andrzej.

Krewni odprowadzili chłopaka
wąwozem przez górę, daleko za wieś. Kum nakazał mu iść drogą i pytać napotkanych ludzi o miasto, ponieważ Antek nie nadawał się do życia na wsi. Gdy doszli do figury, matka chłopca płakała: „Czy kto kiedy słyszał; żeby rodzona matka dziecko swoje wiodła na stracenie? Wychodzili, prawda, od nas chłopacy do wojska, ale to był mus. Nigdy przecie nie widziano, żeby kto z własnej woli opuszczał wieś, gdzie się urodził i gdzie go przyjąć powinna święta ziemia. Oj, doloż ty moja, dolo! że ja już trzecią osobę z chaty wyprowadzam, a sama jeszcze żyję na świecie!....”.


Bohater upadł najpierw do nóg matki, a następnie wuja. Ucałował brata i poszedł przed siebie. Słyszał głos rodzicielki, nakazujący powrót, gdy będzie mu źle „w świecie”. Gdy w końcu znikł za górą, kobieta nadal płakała.

Historię kończy apel narratora: „Może spotkacie kiedy wiejskiego chłopca, który szuka zarobku i takiej nauki, jakiej między swoimi nie mógł znaleźć. W jego oczach zobaczycie jakby odblask nieba, które przegląda się w powierzchni spokojnych wód; w jego myślach poznacie naiwną prostotę, a w sercu tajemną i prawie bezświadomą miłość. Wówczas podajcie rękę pomocy temu dziecku. Będzie to nasz mały brat, Antek, któremu w rodzinnej wsi stało się już za ciasno, więc wyszedł w świat oddając się w opiekę Bogu i dobrym ludziom”.

13



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
PLACÓWKA, Polonistyka, Pozytywizm
KRZYŻACY, Polonistyka, Pozytywizm
pozytywizm - Zajko, Polonistyka, Pozytywizm, Pozytywizm
Kazimierz Wyka !!, Studia - polonistyka, pozytywizm
Kwestia kobieca- nowe projekty edukacji kobiet, Studia - polonistyka, pozytywizm
KAMIZELKA, Polonistyka, Pozytywizm
pozytywizm wykłady, POLONISTYKA, pozytywizm
Asnyk - Wybór poezji, POLONISTYKA, pozytywizm i młoda polska
FARAON, Polonistyka, Pozytywizm
NAD NIEMNEM, Polonistyka, Pozytywizm
E. Zola - Germinal [streszczenie], POLONISTYKA, pozytywizm i młoda polska
LALKA, Polonistyka, Pozytywizm
OBRAZKI WIĘZIENNE, Polonistyka, Pozytywizm
SACHEM, Polonistyka, Pozytywizm
OGNIEM I MIECZEM, Polonistyka, Pozytywizm
C.K. Norwid - Białe kwiaty, Polonistyka, Pozytywizm(2)

więcej podobnych podstron